go, a wielu żywi inne jeszcze złudzenia. Mnie natomiast I najbardziej prawdopodobna wydaje się możliwość przyziemna, aktualna także wcześniej, przed nadejściem nowego milenium. Chodzi mi o zamęt, który jest wynikiem braku narracji porządkującej i nadającej znaczenie na^ sżemu światu - narracji o transcendencji i wyższej sile.
TPotrzebujemy, oczywiście, sposobu wyjaśniania samym sobie, dlaczego tu jesteśmy, jak wyglądać będzie nasza przyszłość, a także wielu innych rzeczy, łącznie z tym, gdzie szukać autorytetów. Nie piszę tej książki, aby udowodnić tezę o braku narracji. To już czyniłem, inni zresztą też, i to w pracach lepszych niż moje. Poza tym nie mam zamiaru pisać jeszcze jednej przygnębiającej książki o upadku ducha ludzkiego. Trzeba jednak stwierdzić w tym miejscu, że kiedy ludzie nie mają satysfakcjonującej narracji, dostarczającej im poczucia celu i ciągłości, powstaje rodzaj psychicznej dezorientacji, rozpaczliwie poszukuje się czegoś, w co można by uwierzyć lub, co jest prawdopodobnie jeszcze gorsze, następuje konklu-izja, że nic takiego nic istnieje. Wierzący w Diabła powracają do wielkiej narracji Genesis. Przekonani o istnieniu kosmitów błagają o wyzwolenie od zielonoszarych istot, które pokonały barierę prędkości światła. Dekonstruk-cjoniści bronią się przed chaosem, pisząc książki, w których mówią nam, że nie ma niczego, o czym warto by pisać książki. Istnieją nawet tacy, którzy przypisują przesadne znaczenie postępowi technologicznemu. Chodzi mi o tych, którzy spoglądając w przyszłość, widzą coś wspaniałego w wyrażeniu ;,superautostrada informacyjna”. Są uzależnieni od informacji, nic interesują się narracjami z przeszłości, mało ich obchodzi celowość własnych działań. Poetce, która pyta: „Gdzież jest krosno, które utka je w tkaninę?”, odpowiadają, że wcale nie jest potrzebne. Pytającemu: „Jakim bogom służycie?”, odpowiadają: „Tym, którzy umożliwiają nam do-slyp do wszelkiej informacji, natychmiast, w zróżnicowa-no j formie.” Tacy ludzie nie wahają się mówić o przerzucaniu mostu w nowe stulecie. Lecz na pytanie „Co we-inicmy ze sobą na drugą stronę?” odpowiadają: „Cóż innego jak nie telewizję wysokiej rozdzielczości, wirtualną rzeczywistość, pocztę elektroniczną, Internet, telefony komórkowe i inne rzeczy wytworzone przez technologię cyfrową?”/
li) oni więc są tymi wydrążonymi ludźmi, o których piał T. S. Eliot. W pewnym sensie nie różnią-się^od wie-i/ących w Diabła i kosmitów: znaleźlrtabutę, która na< krótko nada sens ich poczynaniom. POtfobfiie jak”me różnią się też od tych pracowników naukowych, którym odrzucenie wszystkich narracji pozwala znaleźć chwilową przyjemność i sposób na zawodowy awans. Nie piszę lej książki dla nich. Piszę ją dla tych, którzy ciągle jeszcze poszukują sposobu zmierzenia się z przyszłością, sposobu, który pozwoli stawić czoło rzeczywistości takiej, jaką ona jest, to znaczy osadzonej w tradycji ludzkości, dokuczającej zdrowych autorytetów i właściwego celu. Zaliczam do takich osób również siebie.
(idzie powinniśmy szukać takiego sposobu? Oczywiście odruchowo odwołujemy się do autorytetów - bliskich i dalekich. Marek Aureliusz powiedział: „W przypadku każdego przedsięwzięcia, ktokolwiek by za nim lal, miej zwyczaj zadawania sobie pytania: «Jaki jest cel jego działania?» Lecz zacznij od siebie, przede wszystkim sobie zadawaj takie pytanie.” Goethe radził: „Każdego dnia powinno się próbować posłuchać krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, zobaczyć piękny obraz i -jeśli to możliwe - powiedzieć kilka rozsądnych stów.” Sokrates rzeki: „Zycie nie zbadane jest nic niewarte”, zaś Rabin Hilel Starszy: „Nie rób innemu tego, co tobie )cst nienawistne.” Prorok Micheasz: „I czegóż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umilowa-