Chociaż pozostałe dwa przedmioty, logika i retoryka, są dziś często nazywane inaczej - między innymi praktyczne rozumowanie, semantyka i semantyka ogólna -proponowałbym, aby, pod jakąkolwiek nazwą, przywrócono im poczesne miejsce w programie kształcenia. Przedmioty te traktują o związku języka z rzeczywistością, o różnicach między typami stwierdzeń, o charakterze propagandy, o sposobach poszukiwania prawdy i o tym wszystkim, co umożliwia używanie języka w sposób zdyscyplinowany i rozróżnianie, kto tak nie czyni. Przy całej dzisiejszej wrzawie o rewolucji informacyjnej, myślę, że problem tego, jakie umiejętności językowe są dziś konieczne, szczególnie powinien zajmować umysły nauczycieli. Zdaję sobie sprawę, iż badania w dziedzinie edukacji nie zawsze są przydatne, a czasami niedorzeczne, lecz mimo to mają pewną wartość. Jasny, pozytywny związek nauki semantyki i myślenia krytycznego jest szeroko udokumentowany w literaturze na ten temat. Podobnie jak w przypadku pomijania sztuki zadawania pytań w programie kształcenia, nieobecność semantyki -nauki o związku między światem słów i światem nie-słów - jest czymś tajemniczym, jeśli nie oburzającym.
Niezależnie od tego, co weźmiemy z sobą w następne stulecie, z pewnością doświadczymy największej ilości technik propagandy w historii ludzkości. Wydaje mi się ciekawe, jak Wolter, Kant czy Jefferson radziliby chronić najmłodszych przed niszczącymi skutkami takiego ataku. Możliwe, że jeden czy drugi stwierdziłby, iż rozsądek nie jest w stanie przetrwać w takich okolicznościach. Nie możemy jednak pozwolić sobie na komfort tak przygnębiającej konkluzji.
Nie miejsce tutaj na przytaczanie szczegółów, jak edukacja może sama się obronić przed propagandą w jej wszystkich pociągających odmianach, lecz myślę, że kluczem jest wnikliwe przyjrzenie się badaniom językowym.
Oczywiście trzeba zacząć od tego, że siowa są nie tylko narzędziami, ale także, mimo wszystkich praktycznych zastosowań, treścią naszych myśli. Nie sugeruję, że świat składa się wyłącznie ze słów; to znaczy - nie jestem współczesnym filozofem francuskim. Mówię, że to, jakie znaczenia nadamy światu - jaki sens nadamy rzeczom -wypływa z naszej mocy nazywania, tworzenia słowników. Proces, w którym słowa i inne symbole nadają kształt i treść naszym myślom, można zilustrować, próbując wyobrazić sobie opis miejsca nazywanego szkołą, lecz bez użycia takich terminów, jak szkoła, nauczyciel, uczeń, dyrektor, sprawdzian, oceny, przedmiot, kurs, program kształcenia, plan zajęć, praca domowa, czy jakichkolwiek innych mniej lub bardziej technicznych określeń, składających się na słownik tego środowiska semantycznego. Myślę, że można to zrobić - choć z pewnymi kłopotami - i przypuszczam, iż to, co powstałoby wskutek takiego opisu, z trudem przypominałoby „szkołę”. Być może taki opis przywodziłby na myśl więzienie, szpital lub ośrodek rehabilitacyjny. To zależy. Zależy od tego, jakich słów użyjemy zamiast tych, które zostały odrzucone.
Rozważmy dwa różne słowniki, którymi zwykle się posługujemy, by opisać stosowanie medykamentów. Jeden z nich można usłyszeć co kwadrans w telewizji. „Mamo! - krzyczy zirytowana młoda kobieta. - Mogę to zrobić sama!”. Co jest z nią nie tak? Jest „zdenerwowana”, jej nerwy „są zszarpane”, „nie czuje się dobrze”, nie może poradzić sobie ze swoją „pracą”. Zalecanym rozwiązaniem jest zażycie lekarstwa - aspiryny, Bufferinu, środka uspokajającego, Nytolu. Język ten jest językiem choroby i opieki medycznej i do tego, jak sądzę, oficerowie policji narkotykowej nie przykładają wagi. Jednak to, co rekomenduje się publiczności, można nazwać także „pobudzaczami” i „spowalniaczami”. Radzi się nam,
177