ojczystej i głębokim poczuciem obowiązku, i przekonał nas, że na ludzie i tylko na ludzie śmiało oprzeć się możemy, bo lud ukochać umie głęboko i w potrzebie strasznie zawziąć się potrafi. Gdy się porówna w Placówce te natury proste a potężne ze zwyrodniałymi przedstawicielami tysiącletniej kultury, gdy się zestawi ze sobą te dwa światy, zaledwie miedzą graniczną oddzielone, a tak odrębne myślą, uczuciem i życiowymi celami, to pomimo woli, być może wbrew uświadomionym intencjom autora, zapadnie w duszę coraz to silniejsze przekonanie, że aby skojarzyć te dwie sfery, trzeba część całości poświęcić — trzeba to, co zwyrodniałe i bezsilno, podporządkować temu, co potężne i żywotne.
Otwarcie myśli tej Prus w Placówce nie wypowiada, lecz Ją w powieści wciąż czytelnikowi podsuwa. Bo czyż demokratyczne zapędy owego studenta, dziedzicowego szwagierka, co Ślimaka obywatelem, a Ślimakową panią przezywa, nie są karykaturalnym może nieco obrazem owego urywkowego, bezprogrumowego kojarzenia dworu z chatą, tak Jak się ono u nas zwykle odbywa i pojmuje? •
A jego siostra, co namówiła męża do wyzucia się ż ojcowizny, bo Jej nudno na wsi, czyż nie usiłowała po swojemu lud z inteligencją skojarzyć, czyż nie urządziła zabawy dzieciom parobków, ażeby je do siebie ośmielić, i nie weszła nawet raz do chaty, gdzie dziecko chore leżało?... Ale cóż, „kiedy dzieci połamały brzoskwinie", a w chacie „pani takimi zapachami przesiąkła, że musiała prawie nową suknię pannie służącej oddać"?
A może Prus zna sposób skojarzenia i bez podporządkowania? Śmiesznym jest co prawda bratanie się studenta z Placówki z ludem, ależ student to jeszcze miody „błazen", jak mówią Litwini... Zbliżenie się dziedziczki do dziatwy chłopskiej uśmiech politowania u nas budzi, ależ dziedziczka to lalka bez uczucia, rozumu i woli.
Lecz jest w Placówce trzecia postać, postać proboszcza wiejskiego, człowieka z sercem i głową, który serdecznie maluczkim służyć pragnie. A jednak nawet i proboszcz, „choć ładne kazania mówi, świetne nabożeństwa urządza, a ubogich nie tylko chrzci darmo i grzebie; ale nawet wspomaga" — serc chłopskich zaskarbić sobie nie zdołał. „Chłopi szanowali go" — mówi Prus — „ale nie mieli do niego śmiałości." „Patrząc na niego, wyobrażali sobie, że Bóg jest to wielki pan i szlachcic, łaskawy i miłosierny, który jednak z byle kim nie gada."
Serdecznie, gorąco proboszcz zbliżenia z ludem pragnie i wie dobrze, co go, od ludu oddala, a przełamać się nie może. „Lichy jestem pasterz", „lichy uczeń Chrystusa". „Czyż po to zostałem kapłanem, aby dotrzymywać placu szlachcie" — woła z rozpaczą zacny proboszcz, który pojmuje dobrze, że chcąc służyć maluczkim, trzeba interesy możnych ich interesom podporządkować, lecz w którym upodobanie do towarzyskiego życia bierze niestety górę nad szlachetnymi porywami. Ot i w chwili np. gdy poczciwy Jojna Niedoperz do pogorzelca Ślimaka go woła, proboszcz nasz nie od razu się decyduje. Długą walkę stacza on pierwej, daremnie usiłując skojarzyć obowiązki mile przez sąsiadów widzianego światowego księdza z posłannictwem kapłana. Wreszcie obywatel pokonywa w nim światowca. Straszny dramat, który Się w chacie Ślimaka odegrał, wstrząsa jego nerwami i ksiądz podporządkowuje na ten raz potrzeby człowieka ucywilizowanego interesom ludu. — W tejże chwili znika przegroda dzieląca serce jego od serc chłopskich i oto widzimy na progu Stajni „nędznego chłopa zalanego łzami w objęciach eleganckiego księdza". — Chłop zmysłom własnym nie wierzy, więc stoi i myśli, i szepcze: „czyżby znowu grurita dawano? Czyżby szlachtę ze wszystkim skasowano?"
Nie, Ślimakul To jeszcze nie Skasowanie szlachty, to tylko jedna chwila szczerego podporządkowania wymogów cywilizowanego życia cierpieniom i nędzy twojej. — W pół godziny później twój przyjaciel serdeczny „w eleganckiej sutannie" i: „z manierami dobrze wychowanego szlachcica" popędzi, co koń wyskoczy, ku szla-
179