cxtv „WliSŃ O ROLANO/łP." w POLSCP
Bez względu jednak na to, jaki był stosunek emocjonalny Boya-tłumacza do tłumaczonego dzieła, trzeba stwierdzić, że jego niezwykły talent i wielkie doświadczenie translatorskie nie zawiodły i w tym wypadku. Za- M wdzięczamy mu polską wersję francuskiego tekstu Bedie-ra. w której sumienna (pomimo pewnych potknięć) wier- i ność znaczeniowa idzie w parze z mistrzowską swobodą języka i darem dobierania trafnych i pięknych odpowiedników. -Nie nadużywając archaizacji, pokrywając tylko ' w pełni zrozumiały tekst lekką patyną dawności, potrafi tłumacz utrzymać świadomość dystansu wielu stuleci dzielących czytelnika od poznawanego utworu. Archaizmy leksykalne i kolokwializmy często zresztą zabarwiają się nieco sarmacką rubasznością; podobnie jak w innych przekładach Boya. tak i tu skłonność do ożywiania ekspresji poprzez użycie mocnych wyrażeń jest chwilami uderzająca. Owe „tęgie zuchy" i „tęgie chwaty”, które „dobrze kropią” i „walą krzepko” lub „co wlezie” (tam. gdzie tekst francuski poprzestaje na neutralnym frapper — „bić, uderzać"), zdają się odznaczać jeszcze bardziej krewkim temperamentem, niż ich pierwowzory. Gdy Bedier tłumaczy wypowiadane przez nich obelgi tym samym słowem truand, u Boya pojawia się to „nicpoń”, to „ladaco”, to „łajdak", to nawet „ścierwo”: omal mógłby stanąć tu do konkurencji z Duchińską, u której padały apostrofy w rodzaju: „Ha nikczemniku, żmijo plugawa!" lub „gadzino podia!".
Podstawę przekładu Boya stanowi Bedierowska wersja nowofrancuska. Nie jest wykluczone, że wydrukowany równolegle z nią tekst oryginalny przyciąga) również w trakcie pracy uwagę tłumacza, który może czasem lekko się nim inspirował. W zasadzie jednak tłumaczył prozę francuską na prozę polską, abstrahując zupełnie od pierwotnej formy poetyckiej i przyjmując za
punkt wyjścia tekst będący już przekładem, a zatem, w jakiejś mierze, interpretacją. Pomimo talentu i kompetencji obu tłumaczy trzeba mieć świadomość tego podwójnego pośrednictwa, które musiało na wersji polskiej zaciążyć. Chociażby na płaszczyźnie składniowej: giętki tok zdania starofrancuskiego, o nie usztywnionym jeszcze szyku wyrazów, byłby czasem łatwiejszy do bezpośredniego naśladowania w języku polskim niż w nowofran-cuskim (ekspresywne blanche ad la barbe, dosłownie: „białą ma brodę”, tłumaczy Boy za Bedierem: „broda jego jest biała”). Zdarza się Bedierowi ciąć zdania na mniejsze jednostki, co ożywia, ale i zmienia charakter wypowiedzi. En Sarraguce sai ben qu'aler m’estoet, mówi Ganelon, co znaczy (słowo po słowie): „Do Saragossy wiem dobrze, że iść mi trzeba”. U Bediera czytamy: J'irai a Saragosse! II le faut, je le sais bien — a Boy powtarza za nim: „Pójdę do Saragossy! Tak trzeba, wiem o tym”. Są to drobiazgi, ale wskazujące na to, że Pieśń o Rolandzie, którą Boy tłumaczył, to Pieśń Turolda odczytanego przez Bediera, a me samego Turolda.
Warto też przy okazji zacytować zdanie z przedmowy Bediera do własnego przekładu: „Pozbawiona mocnej kadencji dziesięciozgłoskowców i dźwięczności pięknych asonansów, strofa starego poety jest tylko młynem bez wody”. To melancholijne, samokrytyczne wyznanie nie byle jakiego znawcy i mistrza wolno odnieść również do cennego skądinąd dzieła jego polskiego naśladowcy.
Słowo jeszcze należy się kolejnym, wspomnianym już wyżej wznowieniom tego przekładu, świadczącym o jego poczytności, o tym, że wszedł on u nas do kanonu lektur. Poprzedzające te wydania przedmowy dają dodatkowo pewien obraz przemian towarzyszących recepcji i interpretacji epopei starofrancuskiej w Polsce. W kwestii genezy chansons de geste na przykład, Boy (podobnie jak