przedmiot ze stanowiska pozachłopskiego1, że powieść zbliża się niekiedy istotnie do gawędy, ale w ostatecznym rozrachunku określić by ją trzeba jako opowieść lub nawet epicki poemat prozą2.
Różnice stanowisk bardzo poważne. Spróbujmy jednak jakoś uporać się z nimi — nie wchodząc „między ostrza potężnych szermierzy”, ale odwołując się do tekstu powieści. Zaczyna się ona słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a ostatnie jej zdanie brzmi: „Ostańcie z Bogiem, ludzie kochane”. Tak zaczynały się i kończyły pisane przez chłopów listy jeszcze w czasach mojej młodości. Użycie tych formuł sygnalizuje autorski zamiar umieszczenia narratora pośród gromady lipeckiej, uczynienia go jej wyrazicielem, a więc w pewnym stopniu upodobnienie go do owych aojdów, o których mówi Krzyżanowski. Zauważmy jednak, że gdyby narratorem miał być autentyczny gospodarz z Lipiec, to zarówno „pochwalonkę” jak i zamykające utwór pożegnanie wyodrębniłby z tekstu, wypowiedział bezpośrednio od siebie. Tymczasem w powieści są to słowa przytoczone, wkomponowane w tekst. Tym samym chłopskość narratora zostaje niejako wzięta w cudzysłów, ukazana jako zamierzona stylizacja. Kto je więc wypowiada? Ustami starej Agaty i wędrownego ślepego dziada ten, kto postaci te powołał do życia — autor książki.
Słowem: wprowadzenie tych dwóch chłopskich pozdrowień i sposobem ich literackiego podania pisarz mówi wyraźnie, że to on sam, Władysław Stanisław Reymont, bierze na siebie rolę rapsoda lipeckiej gromady, kronikarza jednego roku jej dziejów. A więc — wbrew twierdzeniu Krzyżanowskiego — i powieściopisarz, i inteligent, tyle tylko że zajmujący wobec swego przedmiotu stanowisko nie władcze i nie zależne, ale stanowisko podporządkowania się i służebności. Dwukrotne posłużenie się postaciami żebraków nie wygląda na przypadek, traktować je należy jako celowo użytą metaforę o podwójnej wykładni: chodzi tu więc i o swoistą „aojdyczność”, ale swojską, krajową, jako że za czasów wsi jeszcze niepiśmiennej roznosicielem nowin dla niej i o niej był właśnie wędrowny żebrak3, ale chodzi również o gest pokory piszącego, o ustawienie się wobec wsi w sytuacji jej poety nadwornego, jej
trubadura. Że w praktyce ten trubadur okaże się nie panegirystą, ale realistycznym obserwatorem, to już sprawa dalsza. Nie zapominajmy, że ma on za sobą szkołę prozy pozytywistycznej, lekturę Zoli, Dygasińskiego...
Nie lekceważmy sobie tedy i owego „aojdyzującego” żebractwa (elementów „podsłuchanej gawędy", zatrącającej nawet chwilami kpiarsko-złośliwą plotką istotnie w powieści sporo), i owego trubadurstwa (porównajmy stosunek Reymonta do gromady lipeckiej z jego stosunkiem do środowiska aktorskiego, urzędniczego, ziemiańskiego w Komediantce i Fermentach, czy do środowisk przedstawionych w Ziemi obiecanej), ale pamiętajmy przede wszystkim o tym, że identyfikując narratora z sobą jako pisarzem, jako Reymontem, autor daje tym samym do zrozumienia, że bynajmniej nie zamierza wchodzić całkowicie w skórę lipeckiego chłopa, że nie rezygnuje z uprawnień i możliwości literata, który zdolny jest spojrzeć na opisywane środowisko z własnego, pozachłopskiego punktu widzenia, dostrzec w życiu wiejskiej gromady problemy i perspektywy, z których ona nie może i nie potrzebuje zdawać sobie sprawy. Mentalność chłopską zna dobrze, umie nie tylko mówić, ale i myśleć gwarą, nie poprzestaje wszakże na tym rodzaju mowy i myślenia. Nie jest przebranym w strój księżaka Soplicą lub Nieczują.
| Narrator Chłopów kojarzy w sobie dawnego gawędziarza, powieściopisa* rza realistę zainteresowanego problematyką społeczną i obyczajową, modernistę doszukującego się poza uchwytną zmysłowo rzeczywistością jej transcendentnych przedłużeń, wyrażalnych jedynie mową symbolów. Kojarzy, narzucając tak sugestywne wrażenie jednolitości, że podważyć je może dopiero szczegółowa analiza, wyodrębniająca składniki owego synkretycznego stopu. O wrażeniu tym zaś decyduje (nie tylko zresztą w wypadku Chłopów) talent narracyjny autora. \
Reymont umie opowiadać. Jego narracja nawet w momentach, gdy staje się nazbyt poetyczna i ozdobna, uwydatnia przecież nie własny kunszt, ale przedmiot opowiadania. Nawet gdy usymbolicznia rzeczy, fakty, postaci, nie roztapia ich w mgle liryzujących nastrojów, ale obrysowuje ostrym, wyrazistym konturem. Język Reymonta jest giętkim i podatnym instrumentem wyobraźni pisarza, znakomicie przylegającym do wizji autora i celnie trafiającym w jego zamiar pisarski. cała ta bogata władza patrzenia i widzenia
— pisze Adam Grzymała-Siedlecki — byłaby prywatną li tylko własnością pisarza, gdyby na usługi jej nie miał ekwiwalentu języka, który mu służy za pędzel i farby. Doskonałość Reymonta polega właśnie na tym, że swój niezwykły dar obserwacji i pamięci wzrokowej umie przyoblec w przedziwnie
53
M. Rzeuska: „Chłopi" Reymonta, s. 176.
Tamże, s. 179.
ł Dla ścisłości warto jednak zaznaczyć, że wedle dziewiętnastowiecznych mniemań greccy aojdowie byli żebrakami. „Ot Homer, żebrak wiekopomny”, czytamy u Banville’a (Miriam: U poetów. Warszawa 1921, s. 117).