XXXVIII OSTATNIE LATA POETY
rsadkte, że godzi się, aby było upamiętnione. Kochaliśmy go Uktf za to.
Staff umiał odmładzać się dzięki temu, że „żadnego nie klął ruchu”. Mówiono o nim, że uczy się u młodszych od dihip Tak, to była prawda. Staff nie dał się nigdy ponieść pysie. Był na to zbyt inteligentny i miał zbyt żywe poczucie humoru. W dwudziestoleciu, w tym okresie rozkwitu Utyki, gwiazdę Staffa przyćmiły chwilowo nowe błyszczące ąjawiska na niebie poezji. Niektóre z nich były — być SMit — tylko meteorami. Można już dziś powiedzieć, że pioja Staffa wytrzymała zwycięsko próbę czasu, mimo że odpadło z niej wiele.
Ostatnie lata poety, tak ważne dla każdego twórcy, bo koronujące niejako jego los doczesny, zasługują na szczególną uwagę; przedstawiają one niejedną zagadkę. Do tej dery należy końcowa przemiana Staffa-poety, tak radykalna w stosunku do jego dotychczasowych korekt własnej metody poetyckiej, a która była przecież objawem załamania się wiary poety w trwałość i poznawalność świata. Staraliśmy się wyjaśnić ją, ale wiele jeszcze pozostaje w cieniu niedomówienia. Staff żył w ostatnich latach w ciągłym oczekiwaniu śmierci; jego nadzwyczajna wrażliwość, jego odraza do ciemnych i okrutnych spraw biologii, która daje się we znaki starzejącemu się organizmowi, słabość fizyczna zmuszona bronić się ustawicznie przy zmniejszającej się stale odporności, wszystko to zachwiewa w końcu równowagę jego ducha. Śmierć żony staje się ostatecznym ciosem. I oto Staff, który czując kruchość swego organizmu, tmika ruchu, prawie nie wychylając się z domu (mówił mi, ze boi się kogokolwiek odwiedzić, aby „nie sprawić mu jMppotu”, gdyż nie jest pewny ani chwili), po dwóch zawa-tech serca decyduje się na wyjazd do Skarżyska-Kamien-■gf. Jedzie do znajomego księdza, który po Powstaniu War-Hwskim udzielił mu schronienia na plebanii w Starachowicach. Przed wyjazdem niszczy swoje papiery prywatne i swój raptularz lwowski (resztę ocaloną z pożaru domu na Koszykowej przez Jadwigę Bandrowską). Tak nie zachowuje się człowiek, który wyjeżdża na krótkie wakacje. Byłżeby więc ten ostatni wyjazd Staffa ucieczką z domu na Nowym Swiecie, ucieczką przed samym sobą, przed ciągle spodziewaną śmiercią, ucieczką jedynie możliwą —-w śmierć? Tadeusz Różewicz zwierzył mi się niedawno z tym podejrzeniem i zwrócił mi uwagę na czterowiersz
0 Tołstoju z Dziewięciu Muz.
Tuż przed odjazdem Staff zadzwonił do mnie, lecz byłem wtedy poza Warszawą. Chciał się pożegnać. Zachowywał się tak, jakby nie liczył już na powrót. Nie należał do poetów, dla których śmierć była tylko drugą stroną życia (Rilke), nie obcował z myślą o śmierci i mimo że niegdyś pisał:
W myśl o śmierci wstępuję codziennie jak w łódź I na błękitach życia chwilę się kołyszę — -
znajdował natychmiastowe pocieszenie:
Czemu ma trwożyć zmiana? Czyż nie kocham zmiany?
Był przeciwieństwem Leśmiana, tego poety zarówno „bujnisk upalnych”, jak i makabry. Był obywatelem powszedniego dnia i metafizyczne odczuwanie egzystencji było obce jego naturze. On raczej oswajał wrogie człowiekowi żywioły i dobrodusznym uśmiechem usiłował rozbroić grozę
1 obcość innych wymiarów. Nie miał w sobie za grosz de-monizmu Bau3elaire’a, rozpaczy Leopardiego.
Ale — nie posuwajmy się za daleko! Nie był również owym jowialnym „Poldziem”, jak nazywali go piewcy wiosny i wina, jego uczniowie, ani dobrotliwym staruszkiem, jakim widzieli go ośmieleni dobrocią i wyrozumiało-