w wymyślaniu wrogom, mające uzasadnienie w autorytecie doktryny, która już zinterpretowała świat w sposób bezapelacyjny i ostateczny, a więc pozwala gardzić tymi, którzy na ową interpretację się nie godzą.
Jednakże nawarstwienia stalinowskie, rozpatrywane w izolacji, nie wyznaczały istoty marcowej propagandy. Czyniły to dopiero w spleceniu z tradycjami skrajnej prawicy. Język ten tworzył sztafaż -patriotyczny, tak gorliwie wówczas wykorzystywany. Chodziło o zrównanie tego, co komunistyczne, z tym, co polskie, o narzucenie przekonania, że wszelki nonkonformizm jest czynem antynarodowym, a wszystko to, co uznano za uchybienie systemu, powstało za sprawą obcych (przede wszystkim Żydów). Zgodnie z tradycjami skrajnej prawicy był to „patriotyzm” skierowany przede wszystkim przeciw... Przeciw obcym, dowolnie zresztą definiowanym. Dokonywano przekładu marksistowskiego na narodowe: „obcy”, który w języku komunizmu oznaczał „obcego klasowo”, w propagandzie marcowej przekształcił się w dużej części w „obcego narodowo”: Niemca (zachodniego), Żyda (nazywanego syjonistą), choć i kategorie ideologiczne w wyznaczaniu obcości grały swoją rolę („rewizjonista”). Znany frazes „obcy nam” nasiąkł nowymi treściami. Wielką rolę zaczęła odgrywać wywodząca się z tradycji prawicowych symbolika: ziemi, gleby, krwi, zakorzenienia, rdzenności. i właśnie ta tradycja prawicowa miała w jakiś sposób nadać charakter swojski językowi marksistowskiemu (podobnie jak język marksistowski miał nadać charakter postępowy i socjalistyczny językowi prawicy). Jednym z celów propagandy marcowej było kształtowanie tego, co nazwałbym nacjonalizmemzastępczym. Zastępczym, bo kanalizującym uczucia narodowe i przeżycia patriotyczne tak, by kierować je przeciw tym wrogom, których arbitralnie wskazano.
I wreszcie trzeci składnik: styl prasy brukowej. Zrytualizowany język stalinowski miał małe szanse dotarcia do szerszej publiczności — nawet uzupełniony pseudopatriotycznym frazesem; łatwo jednak do niej dociera jtyl brukowej sensacji. I ze stylu tego korzystano — po to, by wroga demaskować. W znanej ulotce, rozdawanej w Uniwersytecie Warszawskim w dni marcowe, powiadamiano, że pewna zbuntowana panna z dobrego domu tak jest rozpuszczona, że gasi papierosy w dżemie (zdaje się, miało być: w ginie). Ale sensacja! A to inne sensacje: kto jest czyim ojcem, kto się kiedy jak nazywał! Skromne słówko vel, ulubione w prasie brukowej, zrobiło niezwykłą karierę („Paweł Jasienica vel Leon Lech Beynar”). Wszystkie chwyty dozwolone, można stosować argumenty ad hominem, formułować zarzuty wszelkiego rodzaju. Czasem najbardziej groteskowe. Na przykład literat Dobrowolski, autor sławetnej Głupiej sprawy, zarzucał Leszkowi Kołakowskiemu, że ma kurzą pamięć.
Ów styl prasy brukowej, gustujący w sensacyjkach, w tym wypadku wyraźnie sfunkcjonalizowany i ukierunkowany, nie jest tylko mało znaczącym naddatkiem. I nie tłumaczy się jedynie chęcią jak najszybszego i jak najłatwiejszego dotarcia do adresata. Współgra doskonale z poprzednio wymienionymi składnikami wypowiedzi propagandowej: tak jak tamte, służy wskazywaniu obcego, ma ujawniać prawdy niezbite, a dotychczas perfidnie ukrywane.
2
(Główny figura propagandy marcowej był.wróg!)Wróg, z którym trzeba walczyć wszelkimi sposobami i wszelkimi sposobami go demaskować, działa bowiem z ukrycia, zza węgła, przywdziewa różne maski. Zasadniczą dyrektywą—tak jak w okresie stalinowskim—stała się czujność. Powróciła, choć w nieco zmienionej postaci, jedna z głównych idei Stalina z lat trzydziestych: im społeczeństwo bardziej zaawansowane w budowie socjalizmu, tym ostrzejsza staje się walkajkląsowa. I tym groźniejszy staje się wróg. Wróg już nie tylko klasy robotniczej, ale Polaków w ogólności. Działa bowiem przeciw narodowi, organizuje antypolskie hece (a wszystko mogło być arbitralnie za antypolskie uznane), szkaluje dobre imię itp.
Prostym następstwem kreowania wroga na główną figurę propagandy było radykalne zmilitaryzowanie jej języka. Z wrogiem trzeba walczyć, a więc i mówić o nim metaforami z zakresu wojskowości. Odżywają formuły, które przez lat kilkanaście spoczywały w zapomnieniu. Przede wszystkim otwiera się front ideologiczny. To on właśnie wyznaczać powinien zasadnicze obszary i cele natarcia. Zadaniem frontu ideologicznego jest dawanie odporu: uczestnicząc w nim, trzeba okazywać bojowość i ofensywność. Wróg nie strzela, prowadzi wojnę innymi metodami, może jeszcze bardziej niebezpiecznymi. Prowadzi mianowicie wojnę psychologiczną — i stosuje broń najstraszniejszą: dywersję ideologiczną. Jest wilkiem w jagnięcej skórze: przeciwdziałać należy przede wszystkim takim jego akcjom, które z pozoru mają charakter pokojowy, jak rozmiękczanie (socjalizmu) czy też budowanie mostów (między dwoma skłóconymi światami).
i Kto wszakże jest wrogiem? Oczywiście imperialiści, rewizjoniści, syjoniści (a więc „wrogowie wszelkiej maści”). Są to jednak kategorie bardzo ogólne, dwie pierwsze już ograne tak, że nie przemawiały do społecznej świadomości, trzecia — w swej istocie dość zagadkowa (w marcu 1968 pojawiały się artykuły, mające wyjaśnić znaczenie słowa „syjonista”). Wróg musi się wcielić w konkretne osoby bądź—przynajmniej—w konkretne grupy. Stąd pospieszne i spektakularne nominacje na wrogów. Na początku pojawili się encyklopedyści — jak wiadomo, Wielka Encyklopedia Powszechna była
65