odnosić się mogły tylko eufemistycznie zorientowane peryfrazy, nie dowolne zresztą, ale jakby ściśle skatalogowane: „przerwy w pracy”, „przestoje”, „zakłócenia normalnego rytmu pracy” . Nie będzie przesadą, gdy się powie, iż dzieje użyć słowa „strajk” streszczają losy nowomowy — zastosowanie go do wydarzeń krajowych, przełamujące jedno z tych językowych tabu, które strzeżone były z wyjątkową konsekwencją — równa się jej załamaniu. W lubelskim „Sztandarze Ludu” z 19 lipca 1980 słowo to jeszcze nie padło, choć cały niemal numer tej gazety dotyczył wydarzeń strajkowych, zawierał różnego rodzaju apele i oświadczenia, nie tylko władz lokanych. Tabu było więc obserwowane, mimo że nie wiązało się już z żadnym doświadczeniem społecznym i z wiedzą czytelników gazety, bo zarówno normalne poczucie językowe, jak i własne doświadczenie kazało z pewnością mieszkańcom Lublina nazywać to, co się dzieje, strajkiem. W przemówieniu Gierka z 18 sierpnia słowo użyte było raz, ale też nieśmiało, jakby z trudem, po całej serii „przerw” i „przestojów”. Do normalnego obiegu weszło dopiero pod sam koniec sierpnia.
Historia użyć słowa „strajk” pokazuje, jak pod naporem wydarzeń (raciła rację bytu granica między słownictwem zewnętrznym a słownictwem wewnętrznym, tym, którym można było się posługiwać w wypowiedziach na tematy krajowe. Nie jest to oczywiście jedyny przykład tego procesu. Można by sporządzić całą listę wyrazów, które należąc przedtem do słownictwa zewnętrznego, stały się jakby ogólnie dostępne, tak że można je zastosować do tego, co dzieje się tu i teraz. Wymieńmy choćby takie słowa, jak „kryzys”, „niepokoje społeczne”, „bieda”r „nierówność społeczna”, „korupcja”, „cenzura”, „inflacja”. Wydaje mi się, że jest to proces o ogromnym znaczeniu. Nawet nie dlatego, że dzięki zniesieniu granic między słownictwem zewnętrznym a wewnętrznym można lepiej informować o tym, co się dzieje. Ostatecznie każdy wiedział, że to, co w gazetach lub w telewizji nazywa się „przestojami w pracy”, jest właśnie „strajkiem”, choć minimalizująca formuła „przestoje w pracy” miała „strajk” z języka wyeliminować. Zacieranie granic między słownictwem zewnętrznym a wewnętrznym jest zjawiskiem tak doniosłym przede wszystkim dlatego, że sprzyja kształtowaniu normalnej świadomości językowej, a w konsekwencji — umożliwia społeczną komunikację. Zadaniem słownictwa zewnętrznego było właśnie jej zakłócanie i utrudnianie. Było wywołanie i utrwalenie przeświadczenia, że postępowanie polskich robotników, którzy zaniechali pracy i wyjaśnili, z jakiej przyczyny to zrobili, formułując swoje żądania, jest czymś z natury różnym od tego, co w takiej samej sytuacji czynią robotnicy włoscy czy francuscy — i oczywiście innej podlega ocenie. W nowomowie działo się więc tak, że słowo mogło być używane w swym klasycznym znaczeniu tylko w pewnych, ściśle wyznaczo-
. przypadkach; dotyczy to także formuł zastępczych: powiedzenie ęltoje w pracy w paryskim metrze” byłoby nie do pomyślenia. Bardziej erjgjo społeczną komunikację używanie słowa tylko w pewnych sytuacjach z postulatami znaczeniowymi języka niż posługiwanie się nim | ^znaczeniach przemienionych, zinterpretowanych, przekształconych, konsekwencji mówienie o polskich strajkach jako o strajkach jest ważnym Jarzeniem społecznym, choć nie tak wielkim, oczywiście, jak same strajki. ^0no można powiedzieć o innych słowach, także tych stosunkowo mniej ^guych, bardziej fachowych. Czytelnik gazet miał sądzić, że inflacja to proces, który dotyczy .dolara, franka czy funta, nie obejmuje zaś złotówki, która nawet pje drgnie, zawsze utrzymując się na tym samym poziomie. Brak słowa, którym mógłby- W "czytelnik określić proces znany sobie z codziennej praktyki, miał utrudnić rozeznanie w nim, nazwanie, sklasyfikowanie. Trudno tu przecenić wagę załamania się nowomowy, wagę nie tylko dla języka, ale dla całego życia społecznego.
Takie trudno przecenić powrót słów należących do podstawowego słownictwa, które w nowomowie bądź były używane w sposób niezgodny ztradycją i znaczeniem, bądź też znikły z niej całkowicie, lub też ich używanie było znacznie ograniczone. Trudno o przykład bardziej wymowny i zarazem drastyczny, niż losy słowa „społeczeństwo” w języku oficjalnym lat ostatnich. Słowo to było systematycznie eliminowane, tak jakby się w nim krył jakiś niebezpieczny ładunek. Używano go w zasadzie tylko w dwóch kontekstach. Po pierwsze wówczas, gdy komunikowano, iż społeczeństwo takiego czy innego miasta coś dostało (stadion, przedszkole, oczyszczalnię ścieków, nowoczesną fabrykę guzików), dostało najczęściej z okazji takiego czy innego święta lub podniosłej uroczystości. Społeczeństwo jako odbiorca darów, przedmiot łaski feudalnego pana, który zechciał czymś się z nim podzielić, było oczywiście całkowicie bierne; jedyny akt, do jakiego mogło być zdolne, to akt dziękczynienia. Po drugie, o społeczeństwie mówiło się wówczas, gdy komunikowano, że popiera ono jakąś akcję, jakąś decyzję, jakieś hasło (bądź — stosownie do okoliczności — potępia). 1 tutaj jednak „społeczeństwo” chętnie zastępowano „narodem”, gdy chodziło ogólnie o Polaków, bądź „mieszkańcami”, gdy była mowa o jakimś konkretnym regionie. Przy każdej okazji ujawniała się tendencja realizowana z dużą konsekwencją: mówiło się bądź o narodzie, bądź o państwie, bardzo rzadko -ospołeczeństwie. Swojego rodzaju etatyzacja języka (a z nim i społecznej świadomości) bardzo się w ostatnich latach nasiliła. Łączyło się to zapewne zhasłami w rodzaju jedność wszystkich Polaków”, z hasłami, które również zoslały zaniechane. Od czasu wielkich strajków mówi się już o Polakach jako społeczeństwie. Społeczeństwie, które nie dostaje prezentów od
97