JANUSZ SŁAWIŃSKI
[548]
wartościowość fabuły balladowej stanowi punkt wyjścia dla poczynań Białoszewskiego. Doprowadza on bowiem do prześmiesz-nej krańcowości właściwą balladzie „egzotyzację” anegdoty. Opowiedziana w jego utworze historia rozgrywa się w jakiejś cudacznej scenerii, w której małomiasteczkowe realia (wołomińskie czy kobyłeckie na przykład, żeby pozostać w kręgu wyobrażeń właściwych warszawiakom) nabierają pseudoorientalnej - i pseu-dohistorycznej (Tatarzy, lajkonik)-godności. To uniezwyklanie kryminalnej fabuły poprzez jej „orientalizację” jest w istocie serią anachronizmów, niedorzeczności i przejęzyczeń. Białoszewski imituje proces kojarzenia bezładnych, przypadkowych i zniekształconych wiadomości, jaki zachodzi w głowie prymitywnego narratora podwórzowego, gdy usiłuje on uruchamiać swoją erudycję dla celów literackiej ekspresji. Groteskowa cha-otyczność takiej erudycji uzewnętrznia się poprzez kombinacje przedziwnie stosowanych słów, mających za zadanie wytwarzać „orientalny” klimat opowieści. Z formuły „in medias res” rodzi się w toku narracji egzotyczne miasto M e d i a s, do którego trafiają dwaj panowie. Zamieszkujący je muzułmanie uczęszczają do świątyni, której nazwa - synekdocha - przywędrowała z kart podręczników poetyki opisowej, należących - stawiamy tę śmiałą hipotezę pod rozwagę uczonych folklorystów - podobnie jak senniki egipskie do ulubionych lektur mieszkańców wielkomiejskich peryferii. Owa „synekdocha” jest zresztą w tym wypadku zapewne echem bardziej swojskiej „synagogi”. Liryczne zaangażowanie narratora w trudności obu panów wyraża się w pełnym niepokoju okrzyku: „O Mekku! mekku!”, który -jak można sądzić - jest refleksem znanego czytelnikom romansów podróżniczo-awanturniczych zawołania „O Allah, Allah!”, choć przypomina również całkiem nieegzotyczne labiedzenia w rodzaju Jejku, jejku”. Bohaterka dla odmiany jest sanskryc-kiego rodowodu i opatrzona tradycją yogów potrafi posuwać się na c z a r a k a c h. W jej złowieszczej kołysanicy uzasadnione są więc zaklęcia rodzaju „reinkarnacja savitri” czy - tym bardziej - „radża yoga sa vi tri”, jak również wywiedzione z „wisien* (a raczej z „wi-sien”, bo to chińszczyzna!) odwołanie do bóstwa Wisz n u.
W zasobie leksykalnym narratora Ballady od rymu obok słów „orientalnych" występują słowa pochodzące z kontekstów lite-
racko-scj entyficznych, które pełnią funkcję analogiczną do taroty cli: podnoszą przedstawioną historię na odpowiedni poziom niezwykłości i egzotyki. „In median res", „chiromancja", .rodowód”, „abstrakcja", „patos", „reinkarnacja" — są to wszystko wyrażenia z wyższych sfer, stwarzające pożądany dystans pomiędzy opowiadaną anegdotą a świadomością językową społeczności odbiorców. To samo dałoby się powiedzieć o wyrazach naznaczonych piętnem szczególnej poetyczności: „ściel", „kołysamca” czy pseudoarchaiczna forma imiesłowu biernego „wypran", która zresztą pozostaje równocześnie w polu słownictwa egzotycznego („prana"). Na innym poziomie stylistycznym znajdują się zwroty w rodzaju: „piętrzą się trudności” czy „przelew krwi”, reprezentujące w stylistyce narracji jak gdyby strefę pośrednią między wymienionymi warstwami materiału leksykalnego a słownictwem i frazeologią należącymi do dziedziny potocznej praktyki językowej narratora. Owa strefa pośrednia to — najogólniej biorąc — konwencje stylistyczne kształtowane przez gazetę, urzędowe obwieszczenia, dydaktyczne pogadanki i tym podobne, a więc konwencje wprawdzie nie całkiem swojskie dla podwórzowych odbiorców, ale pozostające w jakimś stopniu w zakresie ich praktyki werbalnej (pod tym względem bardzo znamienny jest na przykład język warszawskich dozorców domowych, tak zwanych cieciów). Poniżej tej strefy znajduje się już żywioł autentycznej mowy codziennej narratora: łobuzersko-pijacki slang, szyfr ulicznych idiomów i porzekadeł^ mowa kalekich skrótów i byle jakich, prowizorycznych rozwiązań słowotwórczych i składniowych. Jest to obszar, w którym mieszczą się „grzdyle, chamciucie, strupie”, „Mańka Szpryncer”, „majcher", „pójść w kimono”, „woda po psie", „mucha nie kuca nic", ale także: „idzenie”, „kotlecenie", „witacze", „nadziewacze" i tak dalej. Nie można przy tym nie zwrócić uwagi na rolę motywacji alkoholicznej w posunięciach narratora. Jego stan ujawnia się nie tylko poprzez czkawkę („pie-ękno"), tę zasadniczą figurę stylistyczną mowy pijackiej, ale także poprzez charakterystyczne zwroty i skojarzenia. Powiedzenie „we dwóch rynek pękł” przywołuje fachowe określenie „litr pękł na dwóch*. Nie bez powodu liryczne zatroskanie opowiadacza o losy dwóch panów łączy się z motywem „nudności”. Nie bez przyczyny także formuły mówiące o krwawym sensie opowiadanej historii apelują uporczywie do wyobrażeń wiśniowo-nalewkowych.