JANUSZ SŁAWIŃSKI
[552]
cji tej łatwo możemy się wytłumaczyć: „stateczny” tak się ma do „stateczności” jak na przykład „zacny” do „zacności” (z jednej strony przymiotnik, z drugiej rzeczownik abstrakcyjny oparty na temacie przymiotnikowym), a przecież wiadomo, że o kimś zacnym możemy powiedzieć, że jest to „zacności człowiek”; (b) przenieść „samochód” do bardziej poręcznej grupy słowotwórczej rzeczowników; nasza operacja musi mieć dwa etapy: w pierwszym odwracamy kierunek działań z punktu (a), tam przekształciliśmy przymiotnik w rzeczownik, tu przeciwnie - z „samochodu” otrzymujemy „samochodowy”, a więc jesteśmy w domu, gdyż nauczeni poprzednim doświadczeniem wiemy, co należy zrobić z przymiotnikiem, i - wchodząc w drugi etap operacji - transformujemy otrzymany przymiotnik na rzeczownikową formę „samochodowość”, należącą do tej samej klasy słowotwórczej (na -ość) co „stateczność”. Oba nomina abstracta mają końcówki przypadkowe (gen. sing. i loc. sing.) idealnie współbrzmiące, co pozwoliło nam osiągnąć piękny rym żeński.
Nastąpiłoby przykre nieporozumienie, gdyby ten pracowity wywód sugerował, że rym „stateczności” - „samochodowości” stanowi rezultat stosowania przez narratora strategii „świadomych utrudnień”. Rzecz bowiem przedstawia się akurat odwrotnie: rym taki mógł się pojawić tylko w sytuacji, gdy główną zasadą określającą praktykę lingwistyczną podmiotu mówiącego jest zasada działania po linii najmniejszego oporu. Narrator kojarzy słowa jak bądź, byle szybciej, poddając się inercyjnie ich automatyzmowi. Gdy mu jedno do drugiego nie pasuje, tworzy bezceremonialnie dziwaczne formy neologiczne, kalekie odpowiedniki form znanych i uznanych. Omówiony przykład pokazuje wyraźnie, źe głównym narzędziem tej pośpiesznej bylejakościjest fałszywa analogia.
Mając w pamięci przypadki podpadające pod określoną regułę, narrator urabia formy rzekomo analogiczne do nich, naśladuje rozwiązania prawidłowe, popadając ustawicznie w pożałowania godny konflikt z prawidłem. Pamięta na przykład, że nazwy wykonawców pewnych czynności można tworzyć od tematu czasownikowego za pomocą sufiksu -acz (miotacz, palacz, rębacz i tym podobne). Bez skrupułów więc wprowadza słowo „witacze” dla nazwania dwóch bohaterów wchodzących ze słowami powitania do siedziby Mańki Szpryncer. Ale formacja
słowotwórcza, którą się posłużył, jest możliwa tylko wtedy, gdy wykonawca danej czynności często ową czynność powtarza, gdy określa ona jakąś jego stałą rolę, a tymczasem w tym konkretnym wypadku chodzi o czynność chwilową i okazjonalną. „Witacz” przywołuje zatem klasę możliwości słowotwórczych, na tle której jest nadużyciem, klasę, która neologizm ten zarazem motywuje i wyklucza. Jednak na tym nie koniec. „Witacze” bowiem znajdują odbrzmienie rymowe w „nadzie-waczach", gdzie nadużycie słowotwórcze jest już nieporównanie większe. W celu osiągnięcia rymu (gramatycznego) narrator mechanicznie uogólnia zasadę, która pozwoliła mu stworzyć „witaczy”: podpadają pod nią już nie tylko działania kształtujące nazwy wykonawców czynności, ale wszystkie możliwe operacje prowadzące do powstawania jakichkolwiek rzeczowników dewer-balnych. Taki sam mechanizm działa także w wypadku pokracznego nowotworu „idzenie”, który legalność swoją motywuje analogią do „chodzenia”.
Praktyki słowotwórcze tego typu rodzą twory wyrazowe wewnętrznie nieuzgodnione, w których temat idzie w swoją stronę, a formant w swoją. „Odrymowość” działa tu na poziomie najniższym: w obrębie pojedynczego słowa, niemogącego się jak gdyby sklecić w odpowiedzialną całość. Potworkowate neologizmy pojawiają się przede wszystkim w pozycjach rymowych, przywołane koniecznością wypełnienia szablonu prozodyjnego klauzuli wersowej. W tych właśnie okolicznościach objawiają one w sposób szczególnie drastyczny swoją nieskładność, pozostającą na usługach mówienia rzekomo składnego — do rymu. Rym, który stanowi w poezji jedną z zasad eliminacji wyrazów, jedno z kanonizowanych ograniczeń nakładanych na materiał leksykalny wypowiedzi, tu zostaje zinterpretowany jako możliwość braku selekcji, jako swoboda mechanicznego upodabniania dowolnych słów.
Tu uwaga ogólniejsza, tycząca lingwistycznego programu Białoszewskiego. Autora Rachunku zachciankowego i Mylnych wzruszeń intrygują nade wszystko te sytuacje praktyki językowej, gdy mowa ześlizguje się w bełkot, gdy więc ulegają rozchwianiu reguły jej segmentacji. I nie tylko reguły określające granice i porządek jednostek składniowych. Także normy, które zapewniają identyczność słowu, temu elementarnemu segmentowi wypowiedzi. W utworach Białoszewskiego słowo jest