I bladość śmierci lice wyniosłe okrywa.
Ta jedna myśl tysiączne urodziła myśli; Straszna cierpienia potęga,
Umysł je rozwija — kryśli,
Z niedowiarstwa marą sprzęga...
O niedowiarstwo! Ty piekieł pochodnią Niszczysz mgłę marzeń i blask urojenia złoty. Gdzież cnota?... nie ma cnoty!...
I zbrodnia nie jest zbrodnią.
Na niepewnej ważysz szali Wzniosłe uczucia w człowieku...
Już wszyscy tak myśleli — i wszyscy wołali, Jest to chorobą czasu! — jest to duchem wieku! Ta ciemność była tylko przepowiednią słońca.
IX
Wolności widzim anioła,
Wolności powstał obrońca.
Podnieście wybladłe czoła!
Dalej do steru okrętu!
Dalej! na morskie głębinie!
Rzućmy się w odmęt — z odmętu Może niejeden wypłynie!
Podobni do nurków tłumu,
Co do morskiej toną fali,
Wśród wirów kręceni szumu,
Już ich fala w głąb porywa;
Ale niejeden wypływa,
Bliski brzegu lub daleki,
Ten niesie gałąź korali,
Ów w Amfitryt trąbę dzwoni.
Lecz niejeden zniknie w toni,
W morzu zostanie na wieki.
Julian Tuwim Atawizm
Dr Józefowi Reinholdowi w Grafenbergu
jakby dziś jakiś Bździuś — po cecorskim, powiedzmy,
Żółkiewskim,
Po krwikości hetmańskiej żółtodziób i ptaszek
niebieski —
Słowiczek, po sępich naddziadach potomek prakrotny,
lekkoduch,
Słowiczek, pijane hrabiątko, dziwaczy w salonie ogrodu.
I że też ten rozkaz posępny, skarlały przez wieki do
świstu,
Dziś jeszcze mnie z domu wypędza — do niego, do niego,
do niego!
Już wiem: to do skały Kaukazu przybity mój praszczur
ognisty
Odezwał się we mnie, jak wtedy — iw ogród wyciągnął
nędznego.
I oto z gałęzi — na ramię mi skoczył śpiewaczek,
I dzióbkiem ku sercu. No, dobrze, niech weźmie, niech
dziobie!
Maleńcy my, ptaszku, tej sprawy ognistej wznawiacze! O, męko! O, szczęście! Znów sęp w prometejskiej
wątrobie!