LVIII ŚWIATOPOGLĄD PROZY SCHULZA
Ta jedna wiosna miała odwagę wytrwać, pozostać wierną, dotrzymać wszystkiego. Po tylu nicudałych próbach, wzlotach, inkantatach chciała się wreszcie naprawdę ukonstytuować, wybuchnąć na świat wiosną generalną i już ostateczną. (Wiosna)
Cóż to znaczy? Że młodość bohatera nagle odnalazła wspólny rytm z „młodością* kosmicznego cyklu. A potem to chwilowe porozumienie uległo erozji, rozchwiało się, pozostawiając po sobie rozczarowanie i niedosyt. Jest więc tak, że na przestrzeni życiowego cyklu bohaterowie Schulza po wielekroć przeżywają w rocznej miniaturze mitologię własnego dojrzewania, starości i śmierci, pory roku dostarczają im mitu o ich indywidualnym życiu i projektują go w skrócie na ekranie przyrody. Obok z ogromną szybkością kręci się jeszcze kołowrotek dobowy, dostarczając kolejnych obrazów, które niekiedy — w momencie szczególnej iluminacji — ujawniają przed bohaterem swą głębszą istotę. Tak bowiem funkcjonuje ten oryginalny zegar: człowiek, wpatrując się w obroty kosmicznego koła, próbuje zrozumieć procesy wpisane w okrąg, nad którego porządkiem i sensem już sam nie panuje — cykl własnego życia, cykl historii. Wskazówki odmierzające upływ czasu osobniczej egzystencji czy dziejowych wypadków obracają się znacznie wolniej; dlatego człowiek Schulzowski przymierza ich ruch do szybszego znacznie upływu godzin czy miesięcy, podług którego on sam, otaczający go ludzie i przyroda porządkują swe czynności, zwyczaje, prawidła wzrostu i uwiądu. Pozwala to lepiej rozumieć fenomen życia i historii, a także poskramia lęk przed starością i śmiercią, lęk przed nieuchronną zmianą dziejowej scenerii, przed upływem czasu.
Podobnie jak w przypadku przestrzeni, również i czas pisarz stara się uporządkować i skomponować w przejrzystą strukturę. Tyle że współśrodkowym kręgom odpowiadają tu cykle powtarzalnych zjawisk i procesów. Wszelako i ten uładzony krajobraz ma swoje mylne ścieżki. Raz po raz słyszymy u Schulza o zdarzeniach, mających miejsce „w trzynastym, nadliczbowym [...] miesiącu” (Noc wielkiego sezonu), „w bocznej odnodze czasu” (Genialna epoka) czy zgoła w miejscu, gdzie nauczono się „reaktywować [...] przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami” (Sanatorium pod Klepsydrą). Szczególnie w tym ostatnim przypadku, tzn. w świecie sanatorium Dra Gotarda, relacje temporalne komplikują się wydatnie, pojawia się chwyt symultanizmu czasowego, a na koniec bohater uwikłany zostaje w klasyczną „pętlę”, upodabniając się w finale opowieści do człowieka, któremu zaglądał w oczy na jej wstępie. Nie tylko więc przestrzeń, lecz i czas w prozie Schulza zapaść może na „chorobę labiryntu”. Przypatrzmy się teraz bliżej temu motywowi i roli, którą pełni w Schulzowskim świecie.
Labirynt. W swojej klasycznej, przestrzennej postaci labirynt pojawia się u Schulza w niezliczonych wcieleniach. Formę taką przybrać może miasto w nocy (Sklepy cynamonowe), mieszkania rynkowych domostw (Nawiedzenie), własny dom bohatera (tamże), bądź gmach gimnazjum (Sklepy cynamonowe). Dochodzi też do przeniknięcia obrazów domu i miasta, tworzących wspólną tkankę rozgałęziających się przesmyków i pomieszczeń (Emeryt), wreszcie zaplecze podejrzanego zakładu krawieckiego rozwinie się w minilabirynt wprost pod naciskiem wstydliwych marzeń bohatera (Ulica Krokodyli). Labirynty rozgałęziają się daleko poza przestrzenie zamieszkane; czasem zachowują jeszcze formę gigantycznej amfilady korytarzy, sal i pokoików, jak to się dzieje w opisie „labiryntu” nocy lipcowej (Noc lipcowa), dalej rozrastają się, obejmując niebo i gwiezdne firmamenty (Sklepy cynamonowe, Wichura), wreszcie labirynt przenika wszystko — przestrzenie zamknięte i kosmos; miasto rozrasta się w noc: miasto rozgałęziało się coraz głębiej w labirynty zimowych nocy. z trudem przywoływane przez krótki świt do opamiętania. (Sklepy cynamonowe) a noc upodabnia się do miasta: