124 KORNEL UJEJSKI: WYBÓR POEZJI
1S I ten, kto by mnie zamknął do drewnianej skrzyni, Mnie, com więzów nie nosił — krzywdę mi uczyni. Niech ta ziemia kochana, ta ziemia rodzona Padnie na moje piersi niby rozżalona,
Ona miłującego ciężko nie przytłoczy,
20 Miękka jak dłoń matczyna przyciśnie mi oczy.
Toż tych, co tu zostaną, nie o wiele proszę,
Z świeżo ściętych gałęzi niech uplotą nosze,
I gdy niebo wieczorną oświeci się zorzą,
Niech zwiędłego na liście zielone położą,
33 I niech mnie niosą w pole stroskani wieśniacy Jak swego towarzysza, co omdlał przy pracy.
Znam ja łąkę w Medyce, znam łąkę przestronną, Gdzie po zimie najpierwej zielono i wonno,
Gdzie wiatry najrzeźwiejsze, najobfitsze rosy,
30 Gdzie nieraz w letnie nocy chylą się niebiosy;
Łąka-to wspólnych użyć, łąka-to gromadzka;
Tam duchów świętych ofiar odbywa się schadzka,
Bo chodzi wieść u ludu, że dawno przed laty Stoczyły tam rozpaczny bój konfederaty,
35 I chodzi wieść prorocza, wieść natchnieniem męska, Że stoczy się tam bitwa ostatnia, zwycięska:
Tam mnie nieście! tam głowę złóżcie pod murawą, Niech ta wielka nadzieja będzie moją sławą;
Mniejsza, czy mnie pogrzebią z lamentem i krzykiem, 40 Niech ta wielka nadzieja będzie mym pomnikiem!
Leżeć będę pod trawą udeptaną gładko...
O, ziemio moich pieśni, o ty, moja matko!
w. 34 konfederaty — konfederaci barscy.
Ty, co pociech dla wiernych swych synów nie szczędzisz, Ty od siebie mej duszy tęsknej nie odpędzisz,
45 Ty to sprawisz, że ciała czyściejsza pozbyciem,
Będzie jeszcze do czasu żyć dawnym swym życiem.
Więc najprzód na te błonia, gdy słońce zagaśnie,
Wiejscy chłopcy na koniach wybiegną hałaśnie,
Pętami w ręku dzwonią i hukają w głosy...
50 Tam na łanie ostatnie sierp dożyna kłosy,
Kobiety pod kopami wieniec plotą pszenny,
Śpiewają: — pieśń, to kąpiel na trud całodzienny,* Najpiękniejsza dziewczyna idzie strojna wieńcem Z makiem w ręku i z takim jak ten mak rumieńcem;
55 Przed nią sunie z fantazją kulas, znany grajek,
Wkoło tłum, a nad głową pląsy i krzyk czajek.
I tak idą ze śpiewem przez błoń, przez pastwisko —
Tu już chłopcy błyszczące zażegli ognisko,
Ze śmiechem, z jakąś zmową stoją przy nim w kupie —
40 Ot i figiel — na konia, co spokojnie chrupie,
Porwali i wsadzili grajka — ten się miota,
Lecz go wnet ułagadza ogólna ochota.
Brząknął w struny — ku sobie biegną jasne twarze,
Ręka chwyta za rękę, i już wszyscy w parze —
45 Grzmi taniec! w białej chmurze — bo się mgła rozścielaj Od kościółka dzwon głosi, że jutro niedziela —
A tu w piersiach, co rzadko rozpiera wesele,
Proroczo dzwonią serca — na wieczną niedzielę!
Coraz raźniejszym tańcem po mym grobie depczą,
70 A do ucha miłosne słowa sobie szepczą,
Z miłością po tej ziemi każdy wzrok się toczy...
A gdy to dziać się będzie — ja otworzę oczy!
Znowu kiedyś w to miejsce, gdzie ja w grobie leżę,
Lud pośród ciemnej nocy na wiecę się zbierze.
75 Po niebie rozpostarły się czarne chmurzyska,