Życie na niby
objaw zwracamy uwagę u samego początku. W tej bowiem deklasacji wyraża się cale postępowanie okupanta wobec naszego narodu: przed robotnikiem i chłopem zabarykadowana została wszelka droga awansu społecznego, inteligent zaś bywał spychany niżej pozycji już osiągniętej.
Niewolnik polski nie byłby tak bierny, jak stał się nim z konieczności, gdyby nie dalsze powody, które sprawiły, że zło pracy w Generalnym Gubernatorstwie było dla robotnika złem mniejszym i stąd akceptowanym. Wyjazdy za pracą do Rzeszy, ruch „na Saksy”, pozostawiły, jak wszelkie ruchy emigracyjne z krajów przeludnionych, chętną pamięć w Polsce. Wiadomo było, że trzeba wprawdzie kilka miesięcy pracować bardzo ciężko, ale za to wraca się z dobrym pieniądzem. Te wyjazdy, podobnie jak wszelkie ruchy emigracyjne, ustały prawic całkiem w okresie niepodległości, ale pamiętano je i stanowiły coś w rodzaju pomniejszej odbitki mitu o Ameryce i „amerykańskich” zarobkach.
Niemcy w pierwszych miesiącach okupacji wyzyskiwali dosyć zręcznie tę możliwość: otwieramy wam drogę do pięknego zarobku, jak waszym ojcom, jedźcie do Rzeszy. Same warunki przekazywania pieniędzy, kiedy jeszcze nie było wiadome, do jakiej wysokości ceny dojdą, nie zapowiadały się źle. Przypomnijmy nadto ten kawał, o którym mało kto dzisiaj pamięta: jesienią 1939 roku świeżo utworzone „Arbeitsamty” niemieckie wypłacały zasiłek każdemu, kto zgłosił się jako bezrobotny, nic sprawdzając, czy jest nim istotnie. W moim miasteczku stały ogonki przed urzędami, jakich nawet po wódkę później nie widziałem. Tyle że każdy otrzymując zasiłek podpisywał kwit, na którego odwrocie widniała klauzula, że na każde wezwanie wyjedzie do pracy do Rzeszy.
Ten zabieg prewencyjny okazał się zrazu niepotrzebny. Pierwsze kadry wyjazdowiczów nie powstały z łapanek, ale były naprawdę dobrowolne. Stanowiła je przede wszystkim biedota wiejska, znęcona mitem Saksów. Robotnik, więcej uświadomiony i nieufny politycznie, prawie że nie uczestniczył. Ale robotnik był tym, który rychło zebrał doświadczenie tego wyjazdu. Było ono proste i ujawniło się rychło: to nie są dawne Saks y. Nie tylko możliwość powrotu z zarobkiem jest fikcją, fikcją jest jakakolwiek pomoc dla pozostałych w kraju. Dla kawalera nie stanowi to problemu, ale dla żonatego? Traktowanie Polaków jako podrzędnego bydła ze znaczkiem P, ich miejsce poza prawem, rychło też stało się powszechnie wiadome. Wiadome się również stało, iż wywózka lub wyjazd na roboty do Niemiec oznacza, że do końca wojny nic ujrzy się kraju. Na urlopy puszczano z Rzeszy bardzo niechętnie wobec trudności w przy-chwytywaniu tych, którzy urlop potraktowali jako ucieczkę. Ponadto ciągle naloty na Rzeszę przy całkowitym spokoju nocnych i dziennych niebios nad Gubernatorstwem przedstawiały pobyt w Rzeszy jako ustawiczne niebezpieczeństwo życia.
W wyniku tych wszystkich okoliczności ukształtowała się przeto sytuacja psychologiczna brzmiąca tak: najgorsza praca w Generalnym Gubernatorstwie jest lepsza od wyjazdu do Rzeszy. Na miejscu, w kraju, można zawsze jakoś dorobić, można przcbiedować, wyjazd zaś, szczególnie dla obarczonego rodziną, to katastrofa. I to, a nie żadna oficjalna zapobiegliwość władz, stało się przyczyną, że rynek pracy w Generalnym Gubernatorstwie był nie tylko nasycony -był przesycony do śmiesznego absurdu. O kartę pracy, szczególnie tę dobrą, honorowaną przy łapankach, walczono jako o najskuteczniejszy sposób ochrony przed wyjazdem do Niemiec.
Sytuacja rozwinęła się w len sposób, że im głębiej w lata okupacji, kiedy mniej więcej wszyscy nauczyli się egzystować w jej warunkach, tym większą groźbą był wyjazd do Rzeszy. Władze musiały się uciekać do środków drakońskich, łapanek i kontyngentów ludzkich, tym więcej, że pompa - urzędy pracy - która powinna była wysysać materiał ludzki do Rzeszy, nie działała, zaczopowana łapownictwem. Były wprawdzie ,,Ar-beitsamty”, których kierownicy pracowali porządnie - ze stanowiska niemieckiego! - i wysyłali wszelką siłę zbędną, lecz stanowiły ułamek całości. Zasadniczo nie widziało się instytucji bardziej przekupnej i mniej skrywającej swoje przekupstwo. Szantaż rzekomego nakazu na wyjazd, byle ściągnąć wykupne, był procesem codziennym, a okresy masowych wyjazdów wiosennych i letnich odrzucały istne góry gęsi, kiełbas i wódki. Doszło wreszcie do tej paradoksalnej sytuacji psychologicznej, że niemiecki kierownik przedsiębiorstwa niesfornemu pracownikowi jako sankcja ostateczną groził słowami: pojedziesz do Rzeszy. I dla przykładu tego lub owego posyłał.
Tak więc robotnik wiedział, że w najlichszych nawet warunkach opłaca się pozostać, a nic jechać. Pozostać, ale jak żyć? Robotnik polski jako klasa społeczna jednak przeżył, a złożyło się na to wiele powodów Przede wszystkim, zwłaszcza poza wielkimi skupiskami przemysłu i ko