niewywołany, a jednak oczywisty, posiadający tę obecność-nieobecność, która była powodem przyciągania przez Syreny i fascynacji nimi” (Blanchot).
To, że nie można zgłębić Fotografii, wynika z siły jej oczywistości. W obrazie przedmiot oddaje się cały i jego widok jest pewny—w prze-ciwieństwie do tekstu lub innych percepcji, które oddają mi przedmiot w sposób nieostry, dyskusyj-sartrc, ny, przeto każą mi być nieufnym wobec tego, co zdaję się widzieć. Ta pewność jest nieograniczona, gdyż mogę swobodnie obserwować fotografię z całą intensywnością. Jednak nawet przedłużona obserwacja nie prowadzi do żadnej wiedzy. Bowiem pewność Fotografii polega właśnie na tym zatrzymaniu interpretacji; muszę poprzestać ciągle na tej samej konstatacji: oto „to-co-bylo". Dla każdego, kto trzyma zdjęcie w ręku, stanowi ono „podstawowe wierzenie”, praopinię (Ur-do-xa), której nic nie może odmienić, chyba tylko dowód, że ten obraz nie jest obrazem fotograficznym. Ale, niestety, im bardziej mam pewność, że to właśnie jest zdjęcie, tym bardziej widzę, że nic o nim nie mogę powiedzieć.
Jednak, skoro chodzi o osobę—a nie o rzecz — oczywistość Fotografii zyskuje inny wymiar. Zobaczyć sfotografowanąbutelkę, gałązkę kosać-ca, kurę czy pałac — w tym wszystkim wchodzi w grę tylko rzeczywistość. Ale ciało, twarz, a zwłaszcza osoby kochanej? Ponieważ Fotografia poświadcza (i na tym polega jej noemat) egzystencję takiej osoby, chciałbym ją odnaleźć całkowitą, to znaczy w jej istocie, „samą w sobie”, poza zwykłym podobieństwem, prawnie funkcjonującym lub dziedzicznym. Tutaj płaskość Fotografii staje się bardziej bolesna, ponieważ może odpowiedzieć na moje szalone pragnienie tylko czymś niewyrażalnym: czymś oczywistym (to zasada Fotografii), a jednak niewiarygodnym (nie mogę tego dowieść). To coś, to wyraz.
Wyraz twarzy nie da się rozłożyć na części (z chwilą, gdy mogę go rozłożyć, zaczynam udo-
181