90
Bardzo nas to zainteresowało. Po powrocie z pracy tsgo nowego zespołu wiedzieliśmy o co chodzi.
Okazało się. ie wojskowe magazyny z Kalisza były ewakuowane na stację "Loewe" i stamtąd samochodami 4km przewożona do jakiejś olbrzymiej murowanej budy w lasach.
W przeładunku, według relacji więźniów, były koce, szampany, czekolada, paczki świąteczne dla żołnierzy itp.
Po krótkiej rozmowie z Noconiem wpakowaliśmy natychmiast paru naszych dla zorientowania się ile jest w tym wszystkim prawdy i jeśli to wszystko istnieje, żeby ukradli nieco dla Noconia.
Wiadomości się potwierdziły i Nocon był zachwycony szampanem i czekoladą. Miał doskonalą funkcję, ale nie mógł się wydalać z obozu.
Teraz i ja z kilku z naszej grupy przeniosłem się do tego "komanda". Istotnie był raj. A przede wszystkim koce, które były białe, olbrzymie. Jedzenia w bród, strażnicy krad-li na wyścigi z nami.
Zapadła decyzja - wiejemy - tylko jeszcze obserwacja pracy i strażników , zwyczajów oraz czasokresów pracy, gdyż była zależna od nadchodzących transportów kolejowych bardzo nieregularnych.
Poszliśmy więc odrazu całym zespołem, conajmniej dziesięciu z naszej paczki. Bratek i Pleban zostali na starym komandzie.
Istotnie był to dla nas raj. Tylko komplikowało to nasze zamiary, że na miejscu pracy część szła na dworzec kolejowy w Loewe do rozładowywania wagonów, a reszta pracowała w hali wśród lasów.
Była to jakaś stara, od lat nieczynna gorzelnia, czy browar. Magazyn był olbrzymi, 3-pietrowy i zapchany wszelkim uratowanym dobrem. Było nas razem - zależnie od pracy -od 30 do 40 ludzi plus 7 wartowników, jeden szofer i oficer intendentury, zdaje się czasowo zamieszkały na dworcu.
Po paru tygodniach karmienia Noconia i obserwacji, uznaliśmy, że lepszych warunków do ucieczki trudno wymarzyć.
Na nasząkorzyść: magazyn był mniej więcej odległy od obozu o 40 km na południowy wschód, ale po naszej, to jest zachodniej stronie Misy. Do opanowania mieliśmy bardzo du-iy samochód ciężarowy. Położenie magazynu wśród lasów bez sąsiedztwa osiedli ludzkich, stwarzało warunki rozbrojenia wartowników, bez zwrócenia uwagi, Wartownicy byli rozrzuceni po piętrach i całkowicie pewni nas. Zresztą notorycznie byli upijani najlepszymi trunkami, które kradliśmy na potęg* Nawet oficer patrzył na to przez palce w czasie swoich nielicznych kontroli w magazynie. Praca była nieregularna, Do Brig wracaliśmy o bardzo rozmaitych porach dnia i nocy, zależ nie od nasilenia transportów. Nasza czgato przeciągająca si* nieobecność nie stwarzała żadnego zaniepokojenia w obozie, z/, pas benzyny w samochodzie był zawsze na dobre 100 km. Białe koce na śnieg, papierosy i czekolada do dyspozycji.
Była tylko jedna niewygoda, dzielili nas na dwie grupy pracujące w magazynie (idealne warunki do rozbrojenia wartowników) i na dworcu (gdzie nie można było nawet o tym marzyć).
Po pracy zbiórka na podwórzu przed magazynem, gdzie mógł nas obserwować dozorca tej gorzelni, zamieszkały o dobre 200 metrów od magazynu i mający telefon. Wiedzieliśmy dobrze, że był to paskudny typ, bardzo nam wrogi i zawsze pilnie obserwował nasz odjazd. Może meldował o tym bezpośrednio do obozu - tego nigdy nie sprawdziliśmy.
Było więc jasne, że z magazynu należy odjechać spokojnie, to jest po ewentualnym rozbrojeniu wartowników i przebraniu kilku naszych ludzi w uniformy i udawać zupełnie spokojny odjazd drużyny jak codziennie.
Nie mogliśmy również nikogo zlikwidować ze względu na możliwe represje w obozie w stosunku do pozostałych kolegów.
Do końca grudnia utrzymywaliśmy w stałym zachwyceniu strażników i ich oficera. (Strażników przez kradzenie dla nich, a oficera przez naprawdę szybką i dokładną, pracę), i naturalnie naszego opiekuna Noconia, który z kolei wyrabiał nam opinię u starszego obozu, kryminalisty Niemca, łajdaka wysokiej klasy, z którym się dzielił przywiezionymi butelkami .
W tym czasie przybieraliśmy na wadze. Za wyjątkiem Bratka prawie cała paczka przeniosła się do tej grupy bez zwracania specjalnej uwagi. Bratek miał dołączyć w dniu u-cieczki.
Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy bardzo uroczyście i smakowicie, odśpiewując "Jeszcze Polska" i "Tysiąc Walecznych" na całe gardło. Wieczerzę urządziliśmy w małym baraku u ppor. Baszty, który iriał jakąś funkcję u obozie i miał również dołączyć wraz z Bratkiem w dniu "odlotu".
1 znów historia nieprawdopodobna. Marznący strażnicy słysząc nasze śpiewy, wymagali od nas w następne dni w czasie jazdy do pracy śpiewu. Wyjeżdżaliśmy i wracaliśmy ze