P-Gaz
flCCtke worCds a stage,
flndaCCtke men andwomen mcreCy pCayers:
Tftcy fave tkeirejjts andtkeirentrances.
Zycie ludzkie to ciągła pogoń za szczęściem i marzeniami. A w tej codziennej gonitwie rzadko mamy czas na odrobinę refleksji. I nawet jeśli znajdziemy chwilę wytchnienia, właściwie nie zdarza się, by człowiek pomyślał o własnej śmierci. No cóż, nie jest to temat ani miły, ani łatwy... Wolimy trwać w przeświadczeniu, że to nas nie dotyczy, bo jeszcze jesteśmy młodzi i jeszcze tyle żyda przed nami...
Nie dopuszczamy do siebie myśli, że kiedyś to nasze ziemskie życie dobiegnie kresu. A kiedy śmierć zdarzy się wśród naszych najbliższych, wolimy ten temat przemilczeć. A przecież rodzimy się z tym przeznaczeniem, wszak bez śmierci nie byłoby życia.
Oo refleksji na temat śmierci skłoniła mnie obejrzana zupełnie niedawno sztuka „Wdowy” S. Mrożka w reżyserii Piotra Szczerskiego. Spektakl ten aktualnie można oglądać na scenie Teatru im. Stefana Żeromskiego.
Temat śmierci jest tematem trudnym, tak jak trudna jest sztuka Mrożka. I choć twórcy starali się zniwelować dystans pomiędzy aktorami a widzami za pomocą scenografii (co doceniam) to spektakl okazał się bardzo trudny w odbiorze. Niestety nie wzbudził we mnie większych emocji ani zachwytu. Aktorsko postacią zdecydowanie wyróżniającą się była kreacja Jerzego Bończaka i niestety tylko jego.
Po wyjściu z teatru jedynym odczuciem jakie mi towarzyszyło było zmęczenie. Mogę jeszcze tylko napisać, że byłam zwyczajnie rozczarowana.
(Świat jest teatrem, aktorami Cudzie, 1(fórzy kolejno we Rodzą i znikają W. Szekspirze You Cike It?“, akt II, 7)
Kolejny raz w życiu przychodzi mi przyznać rację angielskiemu wieszczowi. Wraz z nieuchronnym upływem czasu zmienia się nie tylko rzeczywistość, otaczająca nas i próbująca wywrzeć na nas wpływ, ale także nasze postrzeganie jej. Zyskujemy na nowo mroźny dystans albo tracimy go, zezwalając na własne wypalenie się aż do popiołu w żarze sprzecznych emocji.
Po raz pierwszy siadam przy klawiaturze i przymierzam słowa do słów, próbując ubrać Pegaza bez zbędnego kiczu i taniutkich metafor. W chwilach pizeiwy spoglądam za okno. Wzrok zatrzymuje się na przykrytych zszarzałą bielą drzewach. Kobiety żwawo chodzą po chodnikach, znikając na przemian w piekarni i w warzywniaku, a ja rozpływam się w ciepłym pokoju, pozwalając by Hetfield i Ulrich ze