Po wyjściu ze szpitala Charli stwierdził, że mam jeszcze zostać w domu. Chociaż nie miałam pojęcia po co - czułam się już całkiem dobrze, ale żeby się z nim nie kłócić posłusznie zostałam w domu, jednak cały czas trwałam w przekonaniu, że narobię sobie nie tylko zaległości, ale (czego już mu nie mówiłam) nie będę miała okazji porozmawiać z Edwardem ! Nawet nie wiem, czy chodzi teraz do szkoły ! A jak znów jest na mnie zły ? Nie mogłam dłużej trwać w niewiedzy - przygotowałam się na najgorsze, ale w każdym razie namówiłam Charliego, żeby już puścił mnie do szkoły.
Kilka dni po tym, jak wróciłam Mike organizował wycieczkę do rezerwatu La Push. Nie mając niczego innego do roboty przystałam na propozycję wyjazdu.
- Kiedy to będzie ? - spytałam.
- W niedzielę, zbiórka jest pod sklepem mamy o 10.00.
***
Wracając do domu myślałam, co by było, gdyby wypadek się nie zdarzył ? Czy Edward też by się do mnie nie odzywał ? Dlaczego kłamał ? Dlaczego . . .
Idąc tak i zawracając sobie niepotrzebnie głowę Edwardem, nie zauważyłam stopnia, który prowadził do wejścia. Potknęłam się i poczułam straszny ból w lewej nodze. Nie mogłam się ruszyć. Łzy bólu napłynęły mi do oczu. Gdybym tylko mogła sięgnąć po komórkę . . . Niespodziewanie jednak usłyszałam, że ktoś podjeżdża pod dom. To był Charli ! Dzięki Bogu !
- Tato pomóż mi !
- Boże Bells ! Co się stało ? - wybiegł z samochodu i próbował przewrócić mnie na plecy.
- Nie tato ! Chyba złamałam nogę . . .
- Dzwonię po pogotowie !
- Nie . . .
- Jak to: nie ? Masz złamaną nogę, nie możesz się ruszyć i mówisz: nie ? - wyjął komórkę i wybrał odpowiedni numer.
- Zaraz przyjadą.
Kilka minut później byłam już w szpitalu. Na oddział wszedł doktor Cullen.
- Znowu się spotykamy ?
- Naprawdę, wolałabym spotykać pana w innych okolicznościach . . .
- Nie zaparzeczam - zaśmiał się - Ale powiedz, co się stało.
- Potknęłam się . . . na schodach.
- Trzeba będzie założyć gips. Noga jest złamana.
- No nie . . .
***
- Mike widzisz, chyba nie będę mogła jechać z wami do La Push - wskazałam głową na gips.
- Oh . . . nie ma sprawy . . . - powiedział i odszedł smutny.
Odwróciłam się w stronę nauczyciela. Była biologia, a Edwarda nadal był na mnie zły. Tylko za co ? Specjalnie nie powinnam się tym przejmować, ale mała cząstka mnie kazała mi wierzyć w to, że w końcu się pogodzimy.
- Bello ? - słysząc swoje imię podniosłam głowę - Co ty sobie zrobiłaś ?
Ten głos, znany mi bardzo dobrze. Poznałabym go wszędzie. Czy to . . .
- Edward ?
- Pytałem co ci się stało ?
- A . . . to nic takiego . . .
- Przecież widzę . . . - odparł zażenowany.
- Eee . . . a tak właściwie, co cię to obchodzi, co sobie zrobiłam ?!
- Masz rację - nic mnie to nie obchodzi - brawo Bello, skarciłam się, dopięłaś swego, teraz znów nie będzie się do ciebie odzywał !
Wyszłam z klasy, ale jak to ja, zahaczyłam niechcący kulą o futrynę i przewróciłam się.
- Au !
- Bello ? Pomóc ci ? - podbiegł do mnie Edward. EDWARD ?!
- Dziękuję - chciałam pozbierać książki, ale mnie uprzedził.
- Proszę.
- Oh . . . dziękuję.
Tylko, że to było na tyle. Odszedł, jakby nic się nie stało.
Po lekcjach pojechałam do pracy, a po pracy do domu. Chciałam jak najszybciej się tam znaleźć. Jechałam tak szybko, na jak pozwalała mi furgonetka. Gdy weszłam do domu Charli z entuzjazmem oznajmił, że przyjadą do nas Billy i Jacob.
- Ci od chewroleta . . . wiesz ?
- Tak tato, wiem.
Z pomocą Charliego wdrapałam się na górę do pokoju. Padłam na łóżko gdy tylko tata zamknął za sobą drzwi.
Co miało znaczyć zdenerwowanie Edwarda ? O co mu chodziło ? A ta kraksa z samochodem ? To była kopia spidermana czy co ? Może brał sterydy ? Po głowie pałętało mi się tyle pytań, a na tak nie wiele znałam odpowiedź . . . Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Powoli usiadłam na łóżku.
- Przyjechali ? - zadałam pytanie samej sobie. Zanim jednak zdążyłam wstać, by podejść do okna ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.
- To ja. Jacob, pamiętasz mnie ?
- Jake ! To ty ?! - gdy ostatni raz widziałam go na oczy miał 7 lat.
- Taak . . . - przyznał niechętnie, a we mnie zbierał entuzjazm.
- Ile ty masz lat ?
- Piętnaście . . .
- Naprawdę ? Wyglądasz na więcej . . .
- Za to ty, wcale nie wyglądasz na 17. Dałbym ci . . . pomyślmy . . . jakieś piętnaście . . . może szesnaście . . . - zaśmiał się.
- Dzięki . . . Siadaj - poklepałam zachęcająco miejsce koło siebie.
- Lubisz legendy ? - spytał ni z tego ni z owego.
- Chyba tak . . .
- Chyba ?
- Na pewno - poprawiłam się.
- To mogę ci jakąś opowiedzieć . . .
- A proszę bardzo - uśmiechnęłam się.
- Znasz jakieś legendy o naszym plemieniu ?
- Nie . . .
- No i dobrze - ucieszył się.
- Dobra dobra ! Opowiadaj ! - popędziłam go.
- No więc . . . - zawahał się - Podobno nasze plemię wywodzi się od wilków, które walczyły w obronie naszego plemienia. Wy - biali, nazywacie takich wilkołakami. Te `wilkołaki` walczyły ponoć z innym gatunkiem stworów, tak zwanymi Zimnymi Ludźmi, żywili się oni . . . krwią - ludzką krwią - wzdrygnęłam się - wy nazywacie ich . . . wampirami . . . Co prawda . . . te, które żyją w obecnych czasach - żywią się krwią zwierząt, nie są niebezpieczni.
- Po co mi to opowiadasz ? - spytałam już wiedząc, że tu nie chodzi o zwykłe opowiadania legend.
- Tata kazał mi cię w ten sposób ostrzec . . . - bąknął.
- Przed czym ?
- Przed . . . pewną rodziną . . .
- Chodzi ci o . . .
- Tak - przerwał mi.
- A co oni maja z tym wspólnego ? - oburzyłam się.
- Sama się domyśl . . . - powiedział i wstał z łóżka.
- Jak to : sama się domyśl ?
- Myślę, że jesteś na tyle bystra, że jeszcze dziś na to wpadniesz.
- Tak ?
- Muszę iść.
- To cześć.
- Cześć.
gdy Jacob wyszedł z pokoju byłam w lekkim szoku. Wstałam do komputera. Gdy się w końcu uruchomił wpisałam do wyszukiwarki hasło wampiry . . .