ziano”. Pisze o tym Kaku w swojej świetnej Hiperprzestrzeni konkludując, żeby nigdy nie brać zbyt poważnie rad przełożonych. Ktoś, chyba Watson twierdził, że: „Kiedy wybitny, ale starszy naukowiec mówi, że coś jest możliwe, ma niemal na pewno rację; gdy stwierdza, że coś jest niemożliwe, najprawdopodobniej myli się”. Z kolei Einstein wypowiedział kiedyś cudowną myśl: „Wszyscy wiedzą, że coś nie da się zrobić, i przychodzi jeden taki, który nie wie, że się nie da, i on to właśnie robi”. Ten „jeden taki” to jest prawie zawsze „młody gniewny”, chwała Bogu z lukami w znajomości klasycznego piśmiennictwa.... No i tu pojawia się kluczowa dla teraźniejszości i przyszłości nauki sprawa: mianowicie stosunki Mistrz-Uczeń. Bowiem mistrz może młodzieńca z pomysłem zgasić, może zniszczyć jego entuzjazm, może przechwycić pomysł i wykorzystać go - Beveridge (w Sztuce Badań Naukowych) nazywa to „bandytyzmem naukowym”, ja wymyśliłem przed tygodniem wstrętne określenie „naukowa pedofilia”. Prawdziwy Mistrz może także powiedzieć, że pomysł jest świetny, ale już zajął się nim ktoś inny (powinien tu wskazać, kto i gdzie). Może zachęcić - pamiętając, że „pomysły czynią cuda, gdy się w nie wierzy” (Hirszfeld). To, co teraz powiem zabrzmi może strasznie staroświecko, ale ja naprawdę wierzę, że przyszłość nauki, a na pewno przyszłość młodzieży naukowej, zależy od jej relacji z Mistrzami. Niestety coraz rzadziej słyszę, by ktoś młodo-wieczny (a nawet średnio-wieczny) mówił z dumą: „Jestem Uczniem Xa czy Ygreka”. Częściej czynią to staro-wieczni, wiedząc, że wielki nieobecny luminarz nie może się już obronić... Najczęściej uczony staruszek słysząc
0 sukcesie swojego byłego współpracownika mówi z dumą: „To mój uczeń”. Mam nieświeże uczucie, że Mistrzowie przestali mieć czas dla Uczniów, może nawet przestali mieć do nich cierpliwość i chęć na dysputy z nimi. Może woleliby mieć czas tylko dla siebie i swoich licznych zajęć? Twierdzę, że zadanie nr 2 Ziółkowskiego (tj. zespoły, uczniowie, kształcenie następców) przegrywa fatalnie z pozostałymi czterema elementami.
Jeśli mam rację, to jest to strategiczny błąd, gorszy od skutków niskiego budżetu nauki.
Kiedy parę lat temu bawiłem dość długo w szpitalu, podziwiałem współpacjen-ta, wybitnego architekta-urbanistę, do którego niemal codziennie zwalało się kilka, a nawet kilkanaście młodych osób i szczebiotali sobie całymi godzinami. Nie wiem, czy to było najlepsze dla jego świeżo zoperowanego serca, ale na pewno ilustrowało jego wartość jako Mistrza. Oglądałem to z prawdziwą przyjemnością
1 mam nadzieję, że te relacje trwają, mimo, że pacjent już dawno wyzdrowiał. Ten człowiek miał uczniów i będzie miał z pewnością następców.
Tak sobie myślę, że jest to najlepszy sposób na opóźnianie naukowej (i nie tylko) starości. W otoczeniu młodych ludzi możemy uniknąć zarzutu, że często łączymy „mądrość młodości z energią wieku starczego” (foe Sagę w Prawach Murphyego).
MŁODOŚĆ I STAROŚĆ W NAUCE (NIE TYLKO POLSKIEJ)
49