mnie z takim impetem, że niepomny doświadczeń zlekceważyłem sobie przygotowanie do przejazdu przez dżunglę zwaną Bamako. Jest to miasto rozciągające się na wielkiej przestrzeni, nie oznakowane, tym samym trudne do pokonania. Pytanie przechodniów niewiele daje, bo są w stanie wskazać tylko krótki odcinek drogi. Grzęzłem więc dość często w miejscach bez możliwości dalszego przejazdu, pakowałem się w targowiska, w końcu po paru godzinach, przy pomocy GPS, udało mi się wyjechać z miasta. □ □
Niestety zostawiłem za sobą nie zjedzone knedliczki i - co gorsze - nie załatwiłem wizy do Senegalu, co sprawiło mi później pewien kłopot. □
□
Na nocleg wybrałem sobie dobrze znane mi z podróży na wschód drzewo, czekali też tam na mnie kumple-z-wojska - wioskowe dzieciaki, które znały już gruntownie mój dobytek, więc nie musiałem im wszystkiego na nowo tłumaczyć. Przystąpiliśmy zatem od razu do dzieła: zjedliśmy kolację. Co prawda żurek Amino nie smakował im szczególnie, ale kisiel i cola dostarczyły wielu pozytywnych wrażeń. Jakiś czas później, wracając z pracy, wpadły na słowo kobiety z siekierami na głowach (tak, tak, noszą one na głowach wszystko, również siekiery) handlujące w przydrożnych szałasach drewnem na opał. Jedna z nich zapytała, czy nie mam czasem podkoszulki na zbyciu i że odwiedzi mnie jeszcze ewentualnie w tej sprawie później, ale pewnie nie chciało jej się tak daleko chodzić po nocy. Może też zapach unoszący się w pobliżu mojej sadyby nie zachęcił jej specjalnie. □
W tym czasie zaczął również dawać oznaki życia mój aparat fotograficzny, który już w okolicach Mauretanii zaniemógł na chorobę zwaną wysoka temperatura. Żeby zrobić zdjęcie musiałem go 10 minut włączać i wyłączać, resetować oraz działać różnymi podstępnymi metodami. Czasem się udawało, zazwyczaj jednak nie. □
Zrobiłem więc parę fotek, co strasznie cieszyło dzieciaki i urocze damy. Potem herbatka i spać. □
□ □
□
□
Droga do Dakaru wiedzie przez sawannę, która w tym okresie jest szara i bezlistna. Zielenią się nieliczne drzewa akacjowe, ale jakoś tak nieśmiało. Część korony drzewa jest zielona, reszta czeka na swój czas. Olbrzymie baobaby mają bardzo mało liści, natomiast ich owoce są wyjątkowo smaczne. Są to małe, zielono-czerwone kuleczki o cytrynowym smaku. Bardzo orzeźwiają, ale trudno je zerwać, bo rosną naprawdę wysoko. □