cała zbieranina (bez obrazy kogokolwiek) tak zwanych "rehabilitowanych". Byli oni dużo starsi od nas, kilka lat wcześniej byli z "powodów politycznych" usuwani ze szkoły. Teraz mogli ją ukończyć.
Współżycie między nami uczniakami układało się różnie. Czasami kogoś ktoś pobił za to, że ten mu do szafy nasikał, czy okładanie się za byle co, aby pokazać, że ten ma rację kto jest silniejszy. Cwaniactwo było jak wszędzie, czego ja zawsze nienawidziłem.
Ponieważ PSM była szkołą średnią, więc uczyliśmy się przedmiotów ogólnych i zawodowych. Wykładowcami byli ludzie znający dobrze morze i pracę na morzu, choć bez wielkich tytułów, jak np.: prof. dr hab. kpt. ż. w. Uczyli nas przedmiotów zawodowych po prostu "kapitanowie", czy inżynierowie, i na pewno uczyli bardzo dobrze. Co innego przedmioty ogólne. Niżej wymieniam niektórych naszych nauczycieli.
W czasie chyba 3 lat (rok 3-5) mieliśmy 1 dzień w tygodniu „wojsko”, czyli od rana do wieczora wykłady i zajęcia wojskowe. Dawało to razem około 100 dni, czyli 3 miesiące, a więc wcale nie tak mało. Dodatkowo po ukończeniu PSM mieliśmy jeszcze 4 miesiące prawdziwego wojska na Oksywiu i w Ustce. Razem to 7 miesięcy przeszkolenia wojskowego.
Po każdym roku nauki mieliśmy praktyki na statkach. Po 1-szym roku na "Zewie Morza" i "Janku Krasickim". Po 2 i 3-cim roku na "Darze Pomorza". Po 4-tym roku na statku handlowym "Oleśnica" z PLO (i innych).
W szkole był basen pływacki i duża sala gimnastyczna, a także boisko. Było więc gdzie uprawiać sporty. Lekkoatletyka, pływanie, boks, szermierka, wszelkie gry z piłką. Chociaż pamiętam, że gdy chcieliśmy trenować dżudo poza terenem szkoły, w mieście, na co potrzebna była zgoda kierownika internatu, Hinza, ten się nie zgodził mówiąc, że obecnie marynarze nie muszą umieć się bić. Ale to mało istotne. Bardzo blisko był też las. Do morza też niedaleko, do Skweru Kościuszki i okolicy. Poza tym do starego Gdańska, do Sopotu można było pojechać dla rozrywki. Tyle tylko, że przez 5 dni w tygodniu byliśmy skoszarowani i wyjścia do miasta nie było. Jedynie w sobotę i w niedzielę można było skorzystać z wolności, ale wieczorem odbywał się apel ze sprawdzaniem obecności i trzeźwości (były wpadki).
W czasie nauki w PSM do domu, do Skierbieszowa, przyjeżdżałem tylko na wakacje letnie i na ferie. Było za daleko, żeby pojechać w innym czasie. Ci, którzy mieszkali w takiej odległości, że jazda zajmowała im kilka godzin, choćby do Warszawy, jeździli. Czasami, gdy były np. 3 dni wolne, przykro było siedzieć w internacie, ale cóż można było zrobić -hartować ducha.
Po zdaniu egzaminów, po 5 roku nauki, otrzymywaliśmy Świadectwo (dojrzałości) ukończenia PSM ze stopniami z wszystkich przedmiotów z pięciu lat (niektórych przedmiotów uczyliśmy się oczywiście krócej). Przez tych 5 lat (i na świadectwie) nie miałem ani jednego stopnia "dostateczny", co było dla mnie dużą satysfakcją.
Po napisaniu, po roku pracy na statku, pracy dyplomowej, na egzaminie zwanym "obroną" pracy dyplomowej u Jerzego Kaczora, (wykładowcy astronomii, przedwojennego absolwenta PSM, który nie pływał na statkach) otrzymałem stopień dostateczny. I na nic zdały się moje starania przez pięć lat, aby mieć jak najlepsze stopnie. Dyplom ukończenia PSM mam ze stopniem dostatecznym. Co to znaczy czyjaś niechęć - w szkole miałem trochę na pieńku z panem Kaczorem, no i efekt widoczny; przecież po roku pracy na statku nie zgłupiałem, a może? A co powiedzieć teraz, po 38 latach pracy na morzu?
Nazwiska absolwentów mojej klasy nawigacyjnej (A), 1960 r.:
l.Beran Frantisek (Czechosłowak) 2.Bierejszyk Andrzej (+) 3.Chmielewski Władysław 4.Czajka Sylwester 5.Deptuch Wojciech ó.Gajewski Jerzy 7.Jabłoński Henryk (+) 8.Kowalewski Andrzej 9.Kuc Kazimierz lO.Kudrna Iri (Czechosłowak) 11.Łub Roman (+) 12.Makowski Marek 13.Makowski Włodzimierz (+) 14.Pijanowski Władysław
11