Krótko po tym, bo już w roku 1971 na ulicach mojego miasta milicja ponownie rozprawiała się na ulicach z obywatelami swego państwa. Tym razem nazywało się to oficjalnie, że w obronie zagrożenia przez obce siły dywersyjne bo właśnie wylądował imperialistyczny desant. Milicja mogła więc w imię tego zacząć już do nich strzelać.1 Oczywiście wtedy na ulicach miasta, obowiązywała już godzina milicyjna. Artysta opisuje: „zrobiło się późno i ciemno, płonął znienawidzony gmach PZPR-u, słychać było strzały, uliczne walki trwały, zewsząd dobiegały krzyki bestialsko bitych ludzi, przekradając się chyłkiem udało mi się wraz z moją dziewczyną dotrzeć z centrum Gdańska aż do Oliwy, ciągle kryjąc się to w zaroślach czy dobrze znanych nam zaułkach przed kolejnymi bojowo nastawionymi partrolami milicyjnymi.”2 Wtedy Jan de Weryha nie zdawał sobie chyba do końca sprawy z tego, co mogło go naprawdę spotkać, co mogło się mu stać. Jedynym celem dla nich wszystkich, protestujących na ulicach było pokazanie władzy, że się na to wszystko nie godzą... Wtedy wielu ludzi młodych (i nie tylko) - podobnie myślało i postępowało. Zamieszki pochłonęły wiele ofiar, ale „władzy ludowej” udało się, w imię obcej i siłą narzuconej ideologii, tłumić dążenie niepodległościowe. W latach 1964-1968 artysta był uczniem V LO im. Żeromskiego w Gdańsku-Oliwie, a z rokiem 1968 ukończył szkołę uzyskując maturę.8
Na zadane przeze mnie pytanie o to gdzie i kiedy po raz pierwszy Weryha zetknął się ze sztuką odpowiada: „To stało się chyba zupełnie samoistnie, jeszcze w czasach mojego dzieciństwa, już od początku, jak pamiętam, z wielką pasją rysowałem i malowałem, próbowałem reprodukować wszystko co przeżywałem, widziałem. W szkole podstawowej często wykorzystywałem swoje zdolności, wykonując wszelkiego rodzaju prace o charakterze plastycznym, najchętniej podczas
Wywiad z artystą Janem de Weryha-Wysoczańskim - Maryla Popowicz-Bereś; data 21.11.2012 r.
Ibidem