śnie grupa już właściwie nie istnieje. Ostatni album - "Electric Scum" - ukazał się w roku 1996, a później, po krótkich epizodach, ostateczna reaktywacja się nie odbyła. Zostaje więc nam muzyka jaką zostawili po sobie Ingo Grigo-łeit (gitary), Jochen Klemp (gitary). Norbert Drescher (perkusja). Jan Lubitzki (wokal) oraz Tim Schallenberg (bas). Ten skład stworzył fonograficzny debiut De-pressive Age. Niestety, w 2017 roku zmarł Tim, co w pewien sposób przekreśla plany o wstaniu grupy z niebytu. Co prawda odnotowali w karierze zmiany personalne, ale basista był, obok Lubitzkiego, jednym z najdłużej grających. Wystarczy już tych suchych faktów. Album "First Depression" jest o wiele lepszy niż tępe chłonięcie historii jakich wiele. Dawno nie słuchałem tak zróżnicowanego thrash metalu. Dźwięki, jakie wypełniają krążek, to ambitny progresywny thrash. Taki z licznymi zmianami klimatu, tempa i posiadającym całą gamę interesujących rozwiązań aranżacyjnych. W sumie już od początku płyty można zauważyć, że Depressive Age to zespół z miejsca odrzucający prostacki łomot. Umiejętnie zagęszczają sw'oją muzykę, jednocześnie dodając zmyślnie przestrzeń, zwolnienia czy hipnotyzujące solówki. Jedynym mankamentem może być wokal, który swoją barwą i manierą, dla poniektórych, okaże się irytujący. W zakresie czysto instrumentalnym -"First Depression" - to solidna i warta uwagi pozycja. Zdaję sobie sprawę, że takie albumy leżą już na półkach tych zagorzałych zwolenników thrashu. Jednak dzięki najnowszej reedycji, popełnionej przez firmę BlackBeard. o tej niemieckiej grupie dowiedzą się nowi. Fajnie, że wznowienie przygotowano z dbałością o oryginał. Nie znajdziemy tu żadnych dodatków'. Chociaż to naprawdę dobra rzecz -szkoda, że nie pokuszono się nawet o jakieś dwa-trzy archiwalne numery albo materiał wybrany z trzech taśm demo z okresu 1990-1991. Wtedy byłoby wręcz idealnie.
Adam Widełka
Enter -1991 Images From Floating World*
2020 IW PiDg
Enter to wioski zespół próg rockowy. który' działał w latach osiemdziesiątych. Ich działalność nie wyszła poza kilka nagrań demo. I właśnie te nagrania znalazły się na płycie przygotowfanej przez ekipę
Pure Steel Records. Być może ten zespół jest dla Was anonimowy -zresztą jak dla mnie - niemniej działali w niej muzycy', którzy są znani na włoskiej scenie muzycznej. KJawiszowiec Gabriele Bul-fon to obecnie odnoszącym sukcesy pianista i kompozytor na scenie jazz / fusion. Perkusista i wokalista Marco Ferranti działa w istniejącym od lat włoskim tribute bandzie Queen. MerQury. Wokalista Vittorio Ballerio przez dziesięciolecia związany był z inną legendą włoskiego progresywnego grania Adramelch. Obecnie śpiewa w Ca-ravaggio. Basista Franco Avalli był również związany z Adramelch i brał udział w powitaniu ich debiutu "Irae Melanox". Obecnie jest cenionym basistą jazz / fusion, znany głownie ze współpracy z Gabriele Bulfonem. Muzy'ka Enter wywodzi się z progresywnego rocka lat siedemdziesiątych ale zagrana jest w typowy sposób, który obowiązywał dekadę później. Bardzo mi to przypomina Genesis z okresu albumów "...And Then There Were Three..." (1978), "Duke" (1980) oraz "Abacab" (1981). Oczywiście Włosi zrobili to przez swój pryzmat postrzegania dźwięków i jak dla mnie ich muzyka jest bardziej przestrzenna, plastyczna oraz sugestywna. Spora w tym zasługa klawiszy, które swoimi pastelowymi dźwiękami bardzo śmiało nakreślają wyjątkowe muzyczne pejzaże. Większość kompozycji jest długa, dzięki czemu muzycy dość jasno potrafią przekazać swoje postrzeganie muzycznego świata. Chociaż w krótkiej formie jakim jest instrumentalny, sztandarowy utwór "Enter" zrobili to również bardzo efektownie. W muzyce Włochów jest pełno emocji, które obracają się głównie wokół radosny i melancholijnych doznań. Każdy instrument brzmi czyściutko i wyraźnie. Mnie jednak brakuje trochę mocy', nie tej metalowej, a znanej też z progresywnego rocka. "1991 Images From Floating Worlds" to dość fajna, sentymentalna podróż w lata osiemdziesiąte, która spodoba się fanom progresywnego rocka. Nie sądzę aby ten krążek stał sie ich ulubionym, ale myślę, że od czasu do czasu bardzo chętnie z Enter zabiorą się we wspomnianą podróż.
202t*l995 BMC,
Chyba każdy muzyk myśli o realizacji własnych pomysłów'. To, że gra określony typ muzyki w macierzystej formacji nie oznacza, że tylko i wyłącznie takie dźwięki są dla niego spełnieniem. Z biegiem lat często zdarza się, że horyzonty naprawdę ulegają poszerzeniu i, nawet z ciekawości, dąży się do realizacji nowych projektów. Lub też chce się potraktować nowe jako
zwyczajną odskocznię. Po wydaniu w 1994 roku z Black Sabbath albumu "Cross Purposes". Geezer Butler opuścił kolegów' i poświęcił się świeżym tematom. Już rok później opublikował pierwszą pły’tę jego nowego zespołu nazwanego po prostu Geezer. Nosił on tytuł Plastic Planet a w realizacji pomogli basiście ciekawi muzycy. Na gitarze zagrał Pedro Howse. który to wcześniej tak naprawdę miał tylko współpracę z Butlerem przy jego poprzednim składzie. Perkusję obsadził Deen Castronovo, dobry znajomy Ozzy’ego (okres od 1994-1995) oraz niezły sesyjny drum-mer. Wokal przypadł pochodzącemu z Fear Factory Burtonowi C. Bellowi. Blisko pięćdziesiąt minut muzyki to szeroki sludge metal. Wbrew pozorom nie jest to aż tak dalekie od tego, co Geezer robił z Black Sabbath. ale na pewno może okazać się zbyt ciężkie dla fanów klasycznego hard rocka. Słuchając "Plastic Planet" odniosłem wrażenie, że kompozycyjnie album utrzymano w konwencji "napompowanego" Sabbath. Nawet Bell śpiewa czasem "pod" Ozzy’ego. A przynajmniej przyprawia o złudzenie. Płyta dostarcza solidnej dawki dobrze zagranego metalu, bez żadnych wpadek czy zbędnych nut. Adresowana do wąskiego grona odbiorców na pewno, myślę, że część osób sięgających po krążki skuszona została osobą basisty. Efekt jednak nie musi się każdemu spodobać. Specyficzna muzyka. Czasem jakieś nawet skoczne rytmy, skandowane, mocne wokale. Gęsto, ostro, masywie. Taka Sab-bathow'ska smoła, ale poddana jeszcze dodatkowej obróbce. Zyskująca większe stężenie metalu. Więcej głębi, ale też więcej nowoczesności. Dla mnie jest to poprawna płyta, zawierająca trochę ciekawych fragmentów, lecz nie powoduje ciarek na tyle, żebym wracał do niej częściej niż raz od wielkiego święta. Tym jednak, którzy lubują się w dźwiękach spod znaku Fear Factory. Ministry czy typowego groove metalu, album "Plastic Planet" może okazać się nie tylko ciekawostką.
Adam Widełka
202WIW7 BMG
Z uwagi, że nie byłem raczej wielkim fanem solowych dokonań Geezera Butlera, ostatnie reedycje płyt grupy Geezer, są dla mnie swoistym novum. Co prawda. "Plastic Planet" nie zniechęcił mnie do
pomysłów, jakie basista realizował od 1995 roku pod nowym szyldem, ale zawierał muzykę dość daleką od tego, co lubię. W obszernych fragmentach to ciekawa, mocna rzecz, jednak w dużej dawce staje się nużące. Zwłaszcza, że kolejny album - "Black Science" -ukazał się dwa lata po debiucie i tak naprawdę nie przyniósł nic nowego. Zespół nagrał materiał prawie w takim samym składzie. Obok Geezera (naturalnie bas oraz klawisze) stanęli ponownie Pedro How'se na gitarze i perkusista Deen Castronovo. Zmiana odbyła się za mikrofonem. Świeżym śpiewakiem został szerzej nieznany Ciarkę Brown. Sama muzyka stała się również bardziej mroczna, industrialna. Muzyka zwolniła. Głównie obcujemy z pełzającymi rytmami, snującymi się niskimi tonami. Browm unika już aranżowania głosu "pod" Ozzy^go a instrumentalnie też mniej tutaj echa Black Sabbath. Wciąż jednak jest to mieszanka sludge/in-dustrial. Przez blisko godzinę obracamy się w gęstej smole. Czasem trochę żwawiej, ze skandującym wokalem i "skoczną" sekcją ale fundamentem "Black Science" jest powolność i moc. Trzeba lubić takie dźwięki. Może jeśli nie byłoby wo-kali... Ale też czasem wstawki, jakby pracujących maszyn, powodują dość klaustrofobiczny klimat. Być może nie jest to zła muzyka. Wykonawczo - jak najbardziej. Sam Geezer Butler to dla mnie jeden z najlepszych basistów na świecie. Stylistyka i pomysły niestety do mnie nie trafiają. Słuchanie ma też dawać przyjemność, a w przypadku "Black Science" było po prostu obowiązkiem.
Adam Widełka
2021*2005 BMC,
Ostatnia jak dotąd płyta zespołu Geezer ukazała się w roku 2005. Gdybym był złośliwy, to dodałbym. że to jedyny pozytyw, jaki mogę o niej napisać. Kurczę, właśnie to napisałem... Naprawdę staram się posłuchać uważnie muzyki, o której mam się wypowiedzieć. Nawet jeśli nie jest ona moją ulu-
RECENZJE