Garetch Lyn Powell
Sześć lat świetlnych do Greek Scar
Statki Fortuny były niebezpieczne i seksowne. Małe, szybkie i wytrzymałe. Ich kadłuby z włókna węglowego i wolframu otaczała żaroodporna, diamentowa powłoka. Przypominały trochę groty strzał, wyciosane z krzemienia. Dziennikarze wymyślili nazwę "Statki Fortuny", bo ludzie, którzy wyruszali nimi w podróż, rzadko wracali. Na tych, którym się to udało, spływała natychmiastowa sława.
Zgraja ryzykantów i zamożnych dzieciaków kierowała statki w ognistą sieć tuneli podprzestrzennych bez ustalenia parametrów docelowych. Pozwalali, żeby stacje tranzytowe przerzucały ich na losowe trajektorie. Z takiego skoku wracał jeden statek na dziesięć. Szczęśliwcy opowiadali potem o niezwykłych systemach planetarnych, o gazowych olbrzymach, ślizgających się po powierzchni spuchniętych gwiazd, o wrakach statków obcego pochodzenia, które dryfują przez nienazwane pasy asteroidów. Niektórym udawało się odkryć planety zdatne do zamieszkania czy bogate złoża minerałów; wtedy współrzędne z urządzeń telemetrycznych stawały się bezcenne. Ale zysk był proporcjonalny do ponoszonego ryzyka: piloci Statków Fortuny mogli stracić życie
1 nikt nie wiedział, gdzie podziali się zaginieni. Krążyły ponure plotki o statkach widmach, morderstwach i kanibalizmie na pokładach pechowych jednostek, o ludziach, którzy w odległych systemach czekali na powolną, samotną śmierć.
Czasem szczęściarze, którym udało się powrócić, zamieszkiwali na planetach, leżących na skraju znanego wszechświata. Wystarczyło wyjść z domu i spojrzeć w nocne niebo, żeby zatonąć w otwierających się nad głową niezbadanych przestrzeniach. Jednym z takich światów była właśnie Stacja Pik. Odróżniała się od dziewiczych planet pogranicza. Stacją Pik nazwano mały, zaśmiecony księżyc, pełen opustoszałych magazynów i zatruwających środowisko fabryk. Było to idealne miejsce dla podstarzałych pechowców; mogli spokojnie dożyć końca nieudanej kariery na zanieczyszczonej, jałowej ziemi. Ich słońcem była żółto-pomarańczowa gwiazda typu G5, leżąca około stu lat świetlnych od Ziemi. Okolice portu kosmicznego śmierdziały palonym plastikiem. Niskie zabudowania i pokryte szronem silosy były uwieńczone bateriami słonecznymi i generatorami. Zmarznięci pracownicy portu i zmęczeni ludzie z sektora usługowego włóczyli się po wąskich ulicach industrialnego miasta w poszukiwaniu ciepłego kąta, w którym spędzą noc, a włóczędzy i bezrobotni górnicy stali na skrzyżowaniach w łopoczących na wietrze płaszczach, czekając na odmianę losu i uśmiech szczęścia.
Między nimi szedł Sal Dervish, złapany w nurt wybiedzonych przechodniów, płynący przez zimne, wieczorne ulice. Z ust wydobywały mu się obłoki pary, a solidne, skórzane buty skrzypiały na zamarzniętej ziemi. Miał na sobie ciężki płaszcz, a pod spodem poplamiony kombinezon. W specjalnej kieszeni trzymał minikuszę, która obijała się o biodro; czuł się przez to jak jakiś rewolwerowiec. Symbole na ramieniu informowały, że jest pilotem Żbika - starego Statku Fortuny, stojącego w jednym z doków kosmicznego portu. Farba na kadłubie Żbika była przepalona od żaru, wypełniającego sieć tuneli podprzestrzennych, i wyblakła od światła kilkunastu odległych słońc.
Knajpa, do której zmierzał Sal, leżała na końcu nieregularnego rzędu kopulastych ładowników - zabytkowych pozostałości z czasów pierwszych ekspedycji na Stację Pik. Ich reaktory były kiedyś źródłem energii dla raczkującej kolonii, a ładownie dostarczały schronienia w okresie zamieci, które potrafiły zmieść z powierzchni planety wszystko poza tymi ładownikami. Przechodząc obok, Sal poklepał ścianę jednego z nich, jakby pozdrawiał starego przyjaciela. Pod graffiti i szronem można było dostrzec wyblakłe flagi i symbole krajów i organizacji, które już nie istniały: NASA, ESA, USA.
Usłyszał muzykę z mijanej kawiarni i zadrżał, kiedy rozpoznał znajomą melodię. Stary blues, powolny i urywany. Stalowe gitary i zadymiony, tęskny saksofon. Muzyka przywołała wspomnienie o Kate i ostatnich dniach, które spędzili razem.
Natychmiast spróbował myśleć o czymś innym. Minęły już prawie dwa lata od ostatniej, piekielnej podróży, a jego nadal prześladowały wspomnienia.
Knajpa okazała się niską, prowizoryczną budą, skleconą z kontenerów i blachy falistej. Typowy wodopój dla straceńców i wyrzutków. Ściany i okna trzęsły się przy każdym starcie z kosmicznego portu.
Kiedy Sal otworzył drzwi, jakaś kobieta oderwała się od baru i podeszła do niego. Po jej zachowaniu było widać, że spędziła tu już trochę czasu.
- Kapitan Dervish? - powiedziała z miejscowym, piskliwym akcentem. Miała na sobie elegancką, zieloną kurtkę z odrzuconym na plecy futrzanym kapturem.
Sal spojrzał na nią krzywo.
- Pani Christofoli, tak?
Złapała go za łokieć i poprowadziła w stronę paleniska, do stolika, na którym stały dwie szklanki i butelka lokalnego bimbru.
- Mów mi Nicola - powiedziała. Rozlała alkohol do szklanek i podała mu jedną. Przyjrzał się kobiecie, kiedy piła. Miała miedziane włosy, związane w luźny kucyk. Na palcach było widać ślady odmrożeń, a twarz ogorzała od słońca i wiatru.
- Dzięki, że przyszedłeś - mruknęła. - Wiem, że masz dużo zajęć.
- I co teraz? - Sal odstawił szklankę. Nicola spojrzała spod długich rzęs.
- Nie na stojąco - powiedziała.
Kiedy usiedli, włączyła dyktafon i oparła się o brudny blat.
- No więc, zacznij od samego początku.
- Od początku? - Sal podrapał się w nos i zamyślił się.
Gdzie wydarzenia mają swój prawdziwy początek? Znajdowali się sześć lat świetlnych od Green Scar. Szukali czegoś wartego zbadania i trafili na opuszczony statek.
- Wyglądał paskudnie - opowiadał Sal. - Jak coś wyłowionego ze ścieku.
Christofoli skinęła głową, nie spuszczając oka z dyktafonu. Sprawdzała, czy dźwięk dobrze się nagrywa.
- To był losowy skok?
- Jasne. - Sięgnął po butelkę i napełnił szklankę. - Czwarty z rzędu, chcieliśmy pobić rekord.
- No i co dalej?
- Co dalej?! - Sal wydął policzki. Jeszcze teraz czuł uderzenie adrenaliny na myśl o tym, co się zdarzyło, a oddech uwiązł mu w gardle. - To był statek obcej cywilizacji, w życiu nie widzieliśmy czegoś podobnego. Kate stwierdziła, że to znalezisko zrobi z nas milionerów.
- Weszła na jego pokład jako pierwsza, tak? - Christofoli zerknęła do notesu.
- Razem z Petrovem. - Skinął głową. - Chcieli zrobić parę zdjęć, zebrać próbki i tak dalej.
- I coś ich zaatakowało?
- Usłyszałem krzyki - powiedział i odchylił się na stołku. - W statku coś było. Brzmiało to tak, jakby rozrywało ich na strzępy.
Christofoli machnęła ręką, żeby go pospieszyć. Było widać, że się niecierpliwi. Musiała znać całą historię na pamięć.
- Więc podwinąłeś ogon pod siebie i zwiałeś?
//Sal spanikował, kiedy usłyszał wrzaski. Znal za wiele historii, stracił zbyt wielu towarzyszy. Prawie nie myśląc, zawrócił Żbika i popędził w stronę tunelu podprzestrzennego. Płomień z dyszy uderzył w obcy statek.
Wtedy krzyki nagle ustały.\\
- Wyrobiłeś sobie w porcie niezłą renomę - powiedziała Christofoli.
Wzruszył ramionami. Renoma składała się z głupich plotek. Niektórzy piloci Fortuny twierdzili, że wymordował załogę albo gdzieś ją zostawił. Inni utrzymywali, że wyssał z palca całą historyjkę, aby usprawiedliwić strach, który z wiekiem zaczął go zdejmować na myśl o pędzie przez wiecznie płonącą sieć tuneli. Korzystał ze sławnej przeszłości tak długo, że już prawie nic nie zostało; wydał całą zdobytą kiedyś fortunę; spędzał każdy wieczór w innym barze i każdą noc z kolejną bladą fanką. Trzymał //Żbika\\ w hangarze, co kosztowało mnóstwo pieniędzy, ale statek był jego jedynym domem. Wnętrze //Żbika\\ wypełniło się gratami i śmieciami, połowa systemów wymagała przeglądu technicznego. Na dodatek Sal wisiał władzom portu masę pieniędzy za wynajem hangaru.
- W drodze powrotnej spędziłem sam w pustym statku dwanaście tygodni - powiedział cicho. - Ledwo mi się udało.
Gdyby wrócił do cywilizacji choć trochę później, jego walka z szaleństwem byłaby przegrana.
Christofoli przechyliła głowę i przesłała mu uśmiech pełen niespodziewanego ciepła.
- To może chciałbyś pokazać tym frajerom, że wciąż masz jaja?
Losowe skoki były sportem ekstremalnym. Tradycja sięgała początków podróży międzygwiezdnych, kiedy ludzkość po raz pierwszy spróbowała skorzystać z sieci tuneli podprzestrzennych. Sądzono, że była ona pozostałością po tajemniczej i dawno wymarłej rasie kosmicznych budowniczych z obcej cywilizacji. Zwykły statek międzyplanetarny wlatujący do jednego z tuneli mógł podróżować między odległymi gwiazdami. Piloci Fortuny różnili się od pionierów tylko tym, że świadomie rezygnowali z ustalenia celu lotu. Żeby wykonać losowy skok, wyłączali urządzenia naprowadzające, nad którymi naukowcy głowili się całe stulecie.
Na początku powodowała nimi fascynacja nieznanym, uzależnienie od jazdy bez trzymanki. Potem wkroczyły korporacje. Zaczęły sponsorować pilotów, kupować im szybsze i lepsze statki, sowicie opłacać tych, którzy odkryli zdatne do zamieszkania planety czy zasobne w minerały pasy asteroidów. Zdobywcy cennych danych naukowych albo koordynatów przydatnego systemu mogli liczyć na ogromne wynagrodzenie. Dziennikarze dobijali się o wywiady, kanały rozrywkowe marzyły o nakręceniu fabularyzowanych biografii, a śmietanka towarzyska zapraszała na każdy bankiet i premierę od Centauri do Newport, od Silversands do Inakpa.
A ci, którzy wrócili sami i pogrążeni w obłędzie, byli traktowani jak nieudana inwestycja i szkoda poniesiona w strefie //public relations.\\
Sal znał też pilotów, którzy nie wrócili wcale. Zdarzało się, że ktoś znajdował ich statki. Niektóre skończyły w wymarłych koloniach na innych planetach, inne wyleciały z tunelu zbyt blisko jakiejś gwiazdy, jeszcze inne zniknęły bez śladu po tym, jak kapitan zaryzykował wszystko i skierował statek w nieznane. Czasem Sal stawał późną nocą przed lustrem w kabinie //Żbika\\, jego nogi drżały z zimna, w uszach dźwięczało echo krzyków zaginionej załogi. Wtedy żałował, że nie spotkało go to samo. Oto on, niechciany rozbitek. Gdyby nie wrócił z ostatniej, potwornej podróży, pewnie postawiliby mu pomnik. A tak wszyscy patrzyli na niego spod oka, podejrzliwie.
- Nie chciałem ich zostawiać w niebezpieczeństwie - powiedział. - Spanikowałem. Musiałem uciec.
Obcy statek zbudowano z materiału, który wytrzymywał żar rozpalonej sieci tuneli, ale jego śluzy były otwarte. Gdyby były zamknięte, Kate i Petrov jeszcze mieliby szansę na przeżycie. A tak ich krzyki urwały się, a ciała spłonęły w pochodzącym z dysz //Żbika\\ ogniu, który wdarł się przez śluzy i wypełnił korytarze. Zamknął oczy i zacisnął pięści.
- Wiedziałem, że umierają - powiedział. - Coś tam z nimi było, coś potwornego.
Christofoli sięgnęła do kurtki i wyjęła paczkę tutek.
- Nie przeszkadza ci? - Wsadziła między wargi jedną tutkę, a ta zapaliła się od kontaktu ze śliną. Poczuł skurcz żołądka, kiedy wciągnął w nozdrza pikantny dym, który zaczął otaczać postać Christofoli niebieskimi wstęgami. Potrząsnął głową i wytarł czoło.
- Dobrze się czujesz? - spytała. Wyprostował się i wziął głęboki oddech.
- Czego ode mnie chcesz?
Spojrzała mu w oczy. Jej spojrzenie było chłodne jak śnieg za ścianami baru.
- Nie ograniczają nas pieniądze - powiedziała. - Finansuje mnie jedna z największych wytwórni.
- Po co? Chcecie zrobić moją biografię? Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Wiem już o tobie bardzo wiele, Sal - odparła. - Wiem, że połowa miejscowych ma cię za tchórza, a druga połowa za mordercę. Wiem, że mieszkasz w statku, bo nie masz dokąd iść. Co wieczór upijasz się, a nocą budzisz się zlany zimnym potem.
Odwrócił głowę, ale Christofoli wyciągnęła rękę i dotknęła jego nadgarstka. Palce miała zimne i twarde jak lód.
- Kiedyś byłeś wielką sławą. Ludzie chcieliby wiedzieć, co się stało, i dlaczego skończyłeś na tym zakazanym pustkowiu.
- Sam nie wiem. - Podrapał się po głowie. Mogła mu dużo zapłacić, ale zaczynał żałować, że się z nią spotkał.
- Jestem twoją szansą - powiedziała. - Dzięki mnie możesz odzyskać reputację.
- Mam gdzieś reputację.
Christofoli cofnęła dłoń. Upuściła tutkę i zgniotła ją obcasem.
- Ale Kate nie miałeś gdzieś, prawda?
//Kate Schnitzler dołączyła do załogi na Strauli. Była mechanikiem. Jej włosy miały kolor słońca i co wieczór koniecznie musiała umyć zęby, nawet jeśli była padnięta, pijana albo po prostu jej się nie chciało. Lubiła zapach smaru i żeby po skończonym seksie głaskać ją po plecach. W noce, których nie spędzała w jego kabinie, spała w ładowni. Zwijała się w kłębek w starym pontonie ratunkowym, który znalazła w jakimś schowku. Pomarańczowy sygnalizator rzucał na ściany ruchliwe cienie.
- Nie wolno nikomu ufać, kiedy człowiek ucieka - powiedziała kiedyś. - Ani znajomym, ani rodzinie. Wiedzą, kim jesteś, gdzie się wybierasz i co robisz. Żeby naprawdę uciec, trzeba się zmienić, zrobić coś nieoczekiwanego.
Dopiero po miesiącu zdobył się na odwagę i spytał, przed czym ucieka. Właśnie spawali kadłub. Zsunęła na czoło czarne okulary ochronne i spojrzała na niego smutnymi oczami.
- Wszyscy przed czymś uciekają, Sal.\\
- Dobrze wiesz, że nie miałem jej gdzieś.
- Więc poleć ze mną - nalegała Christofoli. - Chcę, żebyśmy razem odnaleźli ten obcy statek. Będę rejestrować twoje reakcje, widzieć wszystko twoimi oczami. To świetny pomysł.
- Jesteś nienormalna. - Poczuł, jak podnoszą mu się włosy na karku.
Postukała umalowanym paznokciem w plastikową ściankę dyktafonu.
- Już ci mówiłam, finansuje mnie wielka wytwórnia. Z tego może wyjść świetny materiał, Sal.
Podniósł się. Nogi stołka zazgrzytały ostro na betonowej posadzce. Paru klientów przy barze spojrzało w ich stronę. Miejscowi umieli wyczuć, że szykuje się awantura.
- Od dwóch lat próbowałem zapomnieć - powiedział. Christofoli odchyliła się na stołku i skrzyżowała ramiona.
- No i co, udało się?
Ulice były ciemne, oświetlone tylko odległymi światłami portu, które odbijały się od postrzępionych, nisko wiszących chmur. W przerwach między chmurami można było dostrzec parę gwiazd, ale nie zwrócił na nie uwagi - przestały go już fascynować, zmieniły się w zimne, dalekie i nieosiągalne obiekty, które przypominały mu o jego śmiertelności. Wiatr od lodowca ciął skórę niczym brzytwa. Sal zapiął płaszcz i poszedł szybkim krokiem w stronę portu. Teraz marzył tylko o tym, żeby zwinąć się na pryczy i przykryć kocem, łącznie z głową.
- Dervish!
Zatrzymał się i powoli odwrócił. W wąskiej uliczce stało dwóch mężczyzn w identycznych, czarnych płaszczach. Na twarzach mieli lustrzane gogle. W ich gardłach zgrzytał obcy akcent, a pod płaszczami nosili ukryte kabury.
- Gdzie się tak śpieszysz? - spytał chudszy. Zaprowadzili go za opuszczoną ajencję bukmacherską,
gdzie stał stary transporter na gąsienicach, z farbą złuszczoną od wiatru, lodu i zaniedbania. Sprawdzili Sala detektorem metalu i wepchnęli go do pojazdu.
Wnętrze transportera było ciasne i lepkie, zapchane pojemnikami z wodą, skrzyniami amunicji i ekwipunkiem, niezbędnym do przeżycia w ekstremalnych warunkach. Na puszystym fotelu siedział młody mężczyzna, obute w kow-bojki nogi oparł na skrzynce z rakietami sygnalizacyjnymi. Jego umięśnione ciało było barwy pustynnego piasku. Zdjął gogle i spojrzał na przybysza błyszczącymi, złośliwymi oczami.
- Dervish. Gdzie ona jest?
Sal zerknął na drzwi. Z drugiej strony pilnowało ich dwóch facetów, którzy go przyprowadzili. Tędy nie ucieknie. Odetchnął, poprawił kołnierz i spojrzał tamtemu w oczy.
- Ty jesteś Dieter, prawda?
- //Od mojego brata - powiedziała Kate. Siedzieli przy stole w kambuzie Żbika.
- Co takiego?- Sal spojrzał na karty, które trzymał w dłoni. Trafiło mu się sześć słońc i jeden diament.
- Od niego uciekam. - Rzuciła kilka żetonów na środek stołu. Obok Petrov wpatrywał się w karty i marszczył czoło.
- Nie idzie mi dzisiaj. - Sięgnął po butelkę bimbru i napełnił szklankę. Sal nie zwrócił na niego uwagi.
- Od brata?
- Bliźniaka. Nazywa się Dieter. Przeczesała włosy dłonią i rzuciła karty na stół.
- Pas.
- Pas. - Sal wziął od Petrova butelkę i dolał Kate. Znajdowałi się piętnaście dni od Tiers Cross. Lecieli na
Blackwater z ładunkiem maszyn rolniczych. Mieli nadzieję, że po paru takich podróżach będzie ich stać na sfinansowanie losowej wyprawy.
- Co takiego ci zrobił?
- Dieter? - Wzruszyła ramionami. - Nie chodzi o to, co zrobił, ale o to, co robi nadal.
- Czyli co? - spytał Petrov, zgarniając wygrane żetony. Kate odwróciła wzrok.
- Robi krzywdę ludziom - powiedziała.\\
- Gdzie ona jest?
- Dobrze wiesz, gdzie. - Sal oparł się o grubą ścianę transportera. - Pytanie, co zamierzasz z tą wiedzą zrobić?
Dieter obejrzał sobie paznokcie, udając znudzenie.
- Chcę ją z powrotem.
Pozwolił tym słowom powisieć chwilę w powietrzu, zanim nie spojrzał na Sala, żeby ocenić reakcję. Sal z trudnością przełknął ślinę. Słyszał wiele złego o Schnitzlerze. Siedzący przed nim człowiek był związany z wpływowymi kartelami i podejrzewano go o popełnienie najróżniejszych przestępstw - od uczestnictwa w nieudanym zamachu stanu na Strauli po sprzedaż podrobionych zestawów Symbio-Tech na ulicach Halfway. Dieter demonstracyjnie wyjął z cholewy nóż myśliwski i zważył go w dłoni.
- Gdzie ona jest? - powtórzył.
Sal wzruszył ramionami. Co mógł odpowiedzieć? Nie było żadną tajemnicą, że Kate zginęła, ale Dieter zdawał się tego nie rozumieć.
Młody mężczyzna postawił z hukiem nogi na metalowej podłodze i wyciągnął przed siebie nóż. Odsłonił zaciśnięte zęby.
- Tracę cierpliwość - powiedział.
Sal nagle poczuł dodający odwagi ciężar na biodrze. Wskazał głową na właz do transportera.
- Ci twoi goryle nie zadali sobie za wiele trudu przy rewizji. - Sięgnął drżącą ręką za płaszcz i wyciągnął minikuszę. Uchwyt i zamek były wyrzeźbione ze sztucznie wyhodowanej ludzkiej kości, resztę wykonano ze sztucznych chrząstek i ścięgien. W magazynku znajdowało się pięć bełtów, w komorze-jeden.
Dieter znieruchomiał i otworzył szeroko usta, ale Sal położył palec na wargach.
- Jesteś tchórzem, wszyscy to wiedzą - syknął Dieter. - Jesteś za cienki na coś takiego.
- Możliwe - wzruszył ramionami Sal.
Zaczął podchodzić bokiem do deski rozdzielczej, cały czas trzymając Dietera na muszce. Dieter podniósł się i ruszył za nim, nie puszczając noża z ręki.
- Jeśli to ciebie pocieszy, to nie chciałem jej zabić - powiedział Sal.
Schnitzler zmrużył oczy.
- Ona nie jest martwa. Wiedziałbym o tym.
- Jak to? - Sal wymacał dźwignię, która otwierała właz od strony kierowcy.
- Była moją bliźniaczką.
- Wiem. - Sal pomachał minikuszą. - Powiedziała mi.
//- Ma taką obsesję - powiedziała Kate. - Uważa, że jest między nami jakaś mistyczna, telepatyczna łączność.
- A ty tak nie uważasz ?
Siedzieli w Gwiezdnej Komnacie - owalnym pomieszczeniu w sercu statku. Oświetlały je tylko światełka na tablicach kontrolnych i gwiazdy, rzucane na ściany z projektorów. Przez otwarte drzwi dochodziło chrapanie śpiącego w kambuzie Petrova.
- A ja uważam, że to brednie. - Siedziała na kanapie, podciągnęła jedną nogę i skrzyżowała ramiona na piersiach. - Nawet nie wyglądamy tak samo.
Sal pochylił się i pocałował ją w ramię.
- Więc czemu uciekłaś? Spuściła wzrok.
- Bo chciał, żebym wykonała dla niego pewną robotę. -Jaką robotę?
Zagryzła wargi.
- Opowiadałam ci już, że był zamieszany w przemyt organów? Jeden z klientów musiał szybko zniknąć z planety. Dieter poprosił, żebym pomogła przeszmuglować mózg tego faceta na statek.
- Mózg? - Sal zmarszczył nos.
- Facet był poszukiwany przez władze. Dieter przekonał go, że wyhodują mu nowe ciało, kiedy dotrą na miejsce przeznaczenia.
- Ohyda. Ale jakim cudem chcieli przemycić mózg przez kontrolę celną? Skanery wykryłyby go w każdym pojemniku.
Kate podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami.
- Miałam udawać, że jestem w ciąży - powiedziała drżącym głosem.
- Mieli ukryć we mnie mózg tego faceta w specjalnym łożysku. -1 odmówiłaś?
- Oczywiście, że odmówiłam!
Ukryła głowę między kolanami. Jej głos był stłumiony, kiedy w końcu się odezwała.
- Wtedy powiedział, że mnie uśpi i wsadzi ten mózg bez mojej zgody.
- Myślisz, że rzeczywiście by to zrobił?
Spojrzała na Sala przez włosy, które opadły na jej twarz, i skinęła głową.
- Myślę, że stać go na wszystko.\\
Kiedy wyskakiwał przez właz transportera, ciśnięty przez Schnitzlera nóż trafił go w bok. Zaskoczony Sal krzyknął z bólu i upadł w zaspę brudnego śniegu. Popędzany strachem, wygrzebał się. z zaspy i pokuśtykał w głąb alei, ściskając krwawiącą ranę. Słyszał głos Schnitzlera, który zwoływał ludzi. Minikusza z bliska budziła respekt, ale w strzelaninie była do niczego. Jej niecelność była wprost komiczna, zasięg nadawał się z kolei do tragedii. Typowy gadżet. Kiedy dotarł do końca alei, cisnął ją do kontenera na śmieci.
Wyszedł na Ulicę Główną i nagle stał się częścią tłumu. Ciężko dysząc, przepychał się wśród przechodniów. Ludzie Dietera pojawili się u wylotu alei, ale zanim go spostrzegli, zdążył skręcić w boczną uliczkę. Z nadzieją, że nie zauważy krwawej plamy, oddał płaszcz starej żebraczce, która stała przy wejściu do głównego portu. Sweter wręczył młodemu włóczędze przy stoisku fast foodu. Kiedy dotarł do strefy dla pilotów, nie miał już na sobie niczego, po czym można by go rozpoznać.
Przy hangarze, w którym stał //Żbik\\, czekała Christofoli ze złożonymi ramionami.
- Odpowiedź wciąż brzmi: nie - warknął.
Kiwnęła głową i odsunęła się. Gdy ją mijał, wydało mu się, że jej oczy rozbłysły, ale nie umiał poznać, czy to była złość, czy rozbawienie.
//Kiedy Żbik zbliżał się już do tunelu podprzestrzennego, na mostku rozległ się alarm. Fale elektromagnetyczne odbijały się od kadłuba; coś przeżyło na pokładzie obcego statku i teraz go namierzało.
Przez chwilę myślał, że może to Kate próbuje się z nim skontaktować, ale przypomniał sobie urwany nagle krzyk i uzmysłowił sobie, że zginęła. Próbowała wziąć go na cel jakaś obca istota, której udało się przetrwać zarówno potworne gorąco, bijące z dysz Żbika, jak i śmiertelne zimno kosmicznej próżni.
Zacisnął oczy. Z gardła wydań mu się krzyk.\\
Laurel-Ann czekała na pokładzie. Miał nadzieję, że znudziła się i już sobie poszła.
- Gdzie się podziewałeś, Sal? - Wygładziła bladymi palcami lateksową spódniczkę. Światła lamp odbijały się w błyszczyku na jej wargach. Odsunął ją i włączył systemy obronne statku. Dostał nowe wiadomości od władz portu, zniecierpliwionych opóźnieniem w opłatach; grozili, że skonfiskują Żbika. Sal zignorował wiadomości i zataczając się, odszedł do swojej kabiny, gdzie ściągnął koszulę i nakleił na ranę opatrunek Symbio-Techu. Choć leciało sporo krwi, rana nie była głęboka. Zostanie paskudna blizna, ale gruby płaszcz zapobiegł poważniejszemu uszkodzeniu ciała. Wziął prysznic i założył szlafrok z poliestru.
Na pokładzie miał jeszcze parę butelek bimbru. Wziął jedną i położył się na koi. Kiedy dołączyła do niego Laure-Ann, nie zwrócił na nią uwagi. Bolała go rana, nie mógł opędzić się od myśli o Kate, Dieterze i tarapatach, w które się wpakował.
- Zostaw mnie w spokoju - powiedział. j Nie zrozumiała.
- O co chodzi, kotku? Zrobiłam coś nie tak? j Miała cienki, przestraszony głos. Przekręcił się na bok i wskazał na drzwi.
- Spadaj.
Jej twarz wykrzywiła się, przechodząc w wyrazie od strachu, przez niedowierzanie, po uczucie krzywdy. Przez chwilę wydawało mu się, że dostrzega nagą, młodą dziewczynę ze wsi, drżącą gdzieś tam pod makijażem i sztucznymi piersiami. Pociągnęła nosem, poprawiła spódniczkę, zebrała kilka swoich przedmiotów i wrzuciła do torebki. Dervish zamknął oczy i słuchał, jak obcasy stukają w korytarzu. Laurel-Ann zatrzymała się na chwilę przy włazie. Potem wyszła.
//- Główny korytarz czysty - zawiadomił Petrov.
Salowi nie chciało się odpowiadać. Wpatrywał się w termowizyjną transmisję z obcego statku - dwie widmowe postaci w wąskim korytarzu.
- Czystym bym go nie nazwała - wymamrotała Kate, patrząc z niesmakiem na oślizgłe ściany.
Szła cicho i zwinnie jak tancerka. Lufa miotacza, którego trzymała w prawej dłoni, poruszała się w ślad za jej wzrokiem.
Sal czuł napięcie w plecach i ramionach, na przemian ściskał i rozluźniał pięści. Próbował zachować spokój, ale głowę miał pełną ponurych opowieści.
- Coś takiego jak statek widmo nie istnieje - powiedział pod nosem.
- Słyszałem, stary. - Sal widział na monitorze, że Petrov zaczął już dłubać w ścianie rylcem.
- Hej, uważaj - warknęła Kate. Była przeziębiona i jej głos brzmiał głębiej i seksowniej niż zwykle. Przez chwilę zapomniał, że jest oddalona od niego o trzy kilometry, we wnętrzu dziwnego i niepokojącego statku obcych.
- Kocham cię - powiedział.
Obudził go własny krzyk. Było już po północy, światła na pokładzie Żbika przygasły i stały się ciemnobrązowe. Serce biło mu bardzo szybko i czuł mdłości.
Przesunął się w dół koi i otworzył schowek. Na samym dnie, wśród książek i papierów leżało jedyne zdjęcie, które mu po niej zostało. Wyciągnął je drżącymi dłońmi i wygładził zniszczone krawędzie. Był to wydruk obrazu z kamery bezpieczeństwa, który znalazł w jej rzeczach. Na zdjęciu śmiała się z odrzuconą do tyłu głową. Biel szyi odcinała; się od czerwonego kołnierza. W jednym ręku trzymała; pusty kieliszek do wina, w drugim butelkę. Miała confetti; we włosach.
Usiadł na skraju koi i przycisnął zdjęcie do czoła. Oczy. napełniły mu się łzami.
Kate nie żyła. Władze portu chciały odebrać mu statek. Dieter chciał go zabić. Nie miał do kogo się zwrócić o pomoc, nikt o niego nie dbał. Stracił resztki reputacji i tę małą dozę szacunku, którą kiedyś sobie wywalczył.
Na podłodze leżał różowy, błyszczący kolczyk Laurel--Ann. Kopnął go z wściekłością. Prawda była taka, że rzeczywiście bał się już latać. Ostatnie dwa lata spędził na patrzeniu, jak rozpada się jego statek, bo nie mógł znieść myśli o kolejnym losowym skoku. Wypaliło go poczucie winy i strach. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, popędził przez korytarze, bębniąc pięściami w grodzie, kopiąc drzwi i tablice kontrolne, aż na dłoniach i nogach pojawiła się krew.
Nie wiedział, ile trwał ten atak furii. W końcu opadł na fotel pilota, ciężko dysząc. Chyba podarł zdjęcie Kate, bo zauważył wokół siebie rozrzucone skrawki. Zobaczył odbicie w jednym z ekranów - starego, zniszczonego, zawstydzonego człowieka.
Źródło wszystkich złych rzeczy, które go spotykały, źródło całego poczucia winy i nienawiści do siebie znajdowało się w tej jednej chwili mrożącej paniki, w tym jednym momencie, kiedy ucieczka wydawała się lepsza od spojrzenia w twarz grozie, która napadła jego przyjaciół.
Zrozumiał, że musi wrócić. Sytuacja była tak beznadziejna, że jedynym racjonalnym rozwiązaniem było zmierzenie się z własnym strachem. Nie da rady dłużej żyć z brzemieniem żalu i nieczystego sumienia. Musiał zapłacić za swoje błędy i odpokutować za tchórzostwo. Musiał wrócić i zrobić to, co powinien zrobić od razu.
Wyprostował się i wytarł policzki. Czuł się chłodny, spokojny i zdeterminowany. Zgodzi się na ofertę Christofoli. Stawi czoło temu, co mieszka w obcym statku i co zaatakowano Kate i Petrova. Nawet jeśli nie przeżyje, będzie to koniec problemów, odkupienie.
Zadzwonił. Odebrała po trzecim sygnale.
- Wchodzę w to - powiedział.
Dwa dni później Żbik wzleciał w zimne, szare niebo nad Stacją Pik. Już ponad chmurami statek zaczął się obracać jak zwierzę węszące trop. Sal siedział w Gwiezdnej Komnacie, w sercu statku, i obserwował propozycje nawigacyjne, wyświetlane na ścianach. Znajdujące się w zasięgu systemy słoneczne były oznaczone na żółto i migały. Obok znaczników sunęły informacje o danym systemie i dane dotyczące rynku. Sal znieruchomiał na chwilę, dając się porwać niezliczonym możliwościom. Było tak, jakby Żbik mówił: możemy tam być za parę godzin. Albo tam. Albo nawet tam. Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Dobrze wiesz, gdzie lecimy - powiedział cicho. Sześć lat świetlnych od Green Scar.
Uruchomił reaktory i ustawił kurs na wlot do tunelu podprzestrzennego. Statek zaczął przyspieszać i wraz z prędkością Żbika niecierpliwość Sala zaczęła wzrastać.
Siedząca obok Christofoli podniosła wzrok znad notatek.
- Jesteś gotowy?
Skrzywił usta w uśmiechu, starając się wyglądać na pewniejszego siebie, niż był w rzeczywistości.
- Bardziej gotowy nie będę.
To czekało na nich. Kamery Christofoli ledwo zdążyły wysunąć się ponad osłonę termiczną i obcy statek otworzył ogień zaporowy.
Napastnik próbował wszystkiego: od nuklearnego bombardowania po ataki na systemy dźwiękowe i wizualne. Siedzący w Gwiezdnej Komnacie Sal doświadczał najgorszych turbulencji w swojej całej karierze. Christofoli wyglądała, jakby miała zwymiotować.
- Zadowolona? - wymamrotał.
Przekazał sterowanie komputerowi, który rozpoczął manewry wymijające. Zaczęli odczuwać zmiany grawitacji przy każdym odpaleniu bocznych silników.
Nagle pojawił się oślepiający błysk.
- Co to było? - krzyknęła Christofoli. Miała zaciśnięte oczy.
Sal obejrzał listę uszkodzeń.
- Eksplozja nuklearna. Straciliśmy kamery na lewej burcie.
- Cholera.
Wyglądała kiepsko. Chyba już uwierzyła w jego opowieść.
Po chwili otworzyła oczy i odzyskała profesjonalne podejście.
- Możemy się obrócić, żeby złapały go kamery na prawej burcie?
- Jasne. - Sal wzruszył ramionami. - I tak się kręcimy. Sprawdził aktualne opcje wymijania. Komputer radził
sobie całkiem nieźle, biorąc pod uwagę sytuację.
Obcy statek był czarny na tle gwiazd. Musiał zgadywać jego kształty, wspomagając się pamięcią.
Nigdy nie istniała jednostka podobna do tej, nawet za obłąkanych czasów Diaspory, kiedy największe korporacje wyrzucały przez międzygwiezdne bramy przeładowane, byle jak sklecone transportowce, w pośpiechu, żeby zająć jak najwięcej planet i bogactw naturalnych.
Z boku, na tle białej rzeki Drogi Mlecznej, płonęło niebieskie słońce - Green Scar. Ze statku widma wyleciał kolejny rój torped.
- Po prostu za dużo myślę - powiedział. Nagle ogarnął go przymus, żeby się jej zwierzyć.
Christofoli zerknęła na niego ze strachem i złością.
- Co takiego?
- Po prostu za dużo myślę. I już mam tego, kurwa, dosyć.
Gwałtownym ruchem wyłączył automatyczne sterowanie. Widzieli na ekranie, jak pędzą ku nim torpedy. Christofoli zaczęła wrzeszczeć, ale już jej nie słyszał. Ustawił dziób Żbika prosto na obcy statek i włączył maksymalne przyśpieszenie.
Przez pół sekundy wydawało mu się, że przez ryk silników słyszy głos Kate. Ale tym razem to nie był krzyk. Tym razem wołała go, żeby powrócił do domu.
Przełożył Błażej Dzikowski
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 08 pocałunek śmierciNF 2005 08 twórcaNF 2005 08 tajemnicaNF 2005 08 sprzedawcy lokomotywNF 2005 08 kiedyś byli monarchamiNF 2005 08 motyl w pekinieNF 2005 08 ciernieNF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 02 siła wizjiNF 2005 06 wielki powrót von keisera2002 08 Programowana tablica świetlnaNF 2005 10 prawo seriiNF 2005 05 balet słoniMAPA RAMIENIA ORIONA W ODLEGŁOŚCI 2000 LAT ŚWIETLNYCHNF 2005 10 misja animal planetNF 2005 12NF 2005 06 dębywięcej podobnych podstron