szył się w swoim pałacu i nie utrzymywał kontaktu ze światem zewnętrznym. Z czasem jednak zaczęły dochodzić do niego wiadomości o różnych ubogich ludziach z wioski, których życie zupełnie różniło się od tego, które on sam znał. Postanowił im pomóc: pod osłoną nocy podrzucał do domów pieniądze i jedzenie. Uszczuplał tym samym swój prywatny skarbiec, a że nie podzielił się z nikim swoją tajemnicą, w końcu wszyscy w wiosce zaczęli szemrać, że prowadzi hulaszczy tryb życia i trwoni majątek na niestworzone rzeczy. Wiedzeni ciekawością jednak starali się dowiedzieć, kim jest ów tajemniczy anioł, który pomaga wszystkim tak szczodrze. Gdy pewnego razu nakryli Mikołaja, on uciekł im i przypadkiem schronił się w domu biskupa. Ten rozpoznał go, przedstawił ludziom ich dobroczyńcę i uczynił Mikołaja swoim następcą.
Historia ta ma oczywiście charakter legendarny, niemniej jednak jak każda legenda, zawiera w sobie ziarno prawdy. O tym, jak daleko biskupowi z Miry do współczesnego wszechobecnego Santa Clausa widać na pierwszy rzut oka. Skąd jednak wziął się fenomen czerwonego al-ter ego św. Mikołaja? Nie jest do końca prawdą, że winą za obecny wizerunek Santa Clausa obwiniać należy zachodni koncern napojów gazowanych. Postać ta bowiem już wcześniej funkcjonowała w kulturze - oni jedynie ją upowszechnili.
Ale zacznijmy od początku. Na początku XIX wieku, do nowojorskiego sto
warzyszenia New York Historical Society mającego za patrona św. Mikołaja biskupa wstąpił Amerykanin Washington Irwing. W owym czasie Nowy Jork zamieszkiwało wielu Holendrów i liczna ich reprezentacja skupiała się również w NHS. Warto w tym momencie wspomnieć, że św. Mikołaj, jako patron Amsterdamu, był przez nich podówczas czczony szczególnie. Sytuację tę satyrycznie skomentował w jednym ze ^ , swoich tekstów właśnie Ir-
wing. Obśmiał w nim nie tylko Holendrów, ale i ich patrona. Jako że znana była już wtedy tradycja roznoszenia upominków przez św. Mikołaja, karykaturzysta postarał się „uzasadnić" sposób dostawania się niepostrzeżenie do cudzych domów. Dlatego też przedstawił go jako krasnoludka z fajką, wchodzącego przez kominy*. Strój jego w opisie różnił się jednak od „współczesnego" przebrania Santa Clausa - jego ubiór stanowił bowiem karykaturę stroju holenderskiego dżentelmena z przełomu XVI i XVII wielu. Irwing nazywał opisywaną postać St. Nicholas, jeszcze więc nie był on znanym dzisiaj Santa Clausem, choć do tej „przemiany" było już niedaleko. Po około dziesięciu latach poeta William Gilley napisał wiersz, w którym opisał karykaturę stworzoną przez Irwinga i nadał jej imię Santeclaus - co stanowiło zangielszczenie holenderskiego imienia św. Mikołaja: Sin-terklaas. Gilley w swoim wierszu „dodał" także owej postaci renifery (miniaturowe! W końcu Santeclaus był wówczas krasno-