3uo gr. chleba dziennie, a io już było wiele. Pracowaliśmy wypróbowaną sowiecką metodą, zgrupowani w sześcioosobowe brygady, a to w celu zracjonalizowania i podniesienia wydajności naszego trudu. Brygada miała wyznaczoną dzienną normę, jeśli jej nie wykonała — płaciła za »,pierestOj wagonowi
Pracowaliśmy po jedenaście godzin dziennie, z godzinną przerwą obiadową. Stołówka, z której mogliśmy korzystać, znajdowała się w MTSie (Motorno-trak-lornaja Stancja), oddalonej 3 kim. od stacji. W porze wydawania posiłków zbierała się tam duża kolejka, odpadała zatem możność korzystania z tej utylitarnej instytucji. Poza Chlebem, inne produkty żywnościowe zdobywało się własnym przemysłem, sprytem, podstępem, czelnością.
Mieszkaliśmy w jednoizbowej kazbie uzbeckiej, me opodal miejsca pracy. Po usilnych zabiegach i długich targach wynajął ją .nam właściciel, gdy wreszcie przyrodzone skąpstwo przezwyciężyło weń wstręt do wpuszczenia pod swój dach niewiernych, zjadających psy i osły, odprawiających jakieś tajemnicze praktyki. Za lepszych czasów w kazbie pędziły poczciwy żywot owce i kozy i stąd przesiąkła charakterystyczną wonią zwierzęcego potu. Małych rozmiarów, zaledwe 2 metry szeroka, nie mogła nas za dnia wprost pomieści:. Spaliśmy w niej — 13 ludzi, zbici na glinianym klepisku, dotykając głowami i nogami przeciwległych ścian. Część izdebki oddzieliliśmy przepierzeniem: — „sypialka’’ dla naszych pań. Mieszkały z nami trzy kobiety, byłe nauczycielki szkół powszechnych, obecnie zatrudnione przy czyszczeniu zboża — sproletaryzfc-wane, podobnie jak my w nędzy.
„Zawiedujuszezyj”, Izak Mojsejewicz Spiwak, mieszkał w pobliżu nas, w domu mieszczącym biura i kasę składu. Tęgi, w sile wieku mężczyzna o semickich rysach, ze siwiejącymi skromami i szerzącą się łysiną robił wrażenie zażywnego handlarza małomiasteczkowego. W istocie pochodził z Charkowa, był synem kupieckiej rodziny żydowskiej, inteligenckiej, wynaradawiającej się. Od czasów gimnazjalnych należał do partii, brał udział w rewolucji październikowej j zajmował szereg odpowiedzialnych stanowisk. Za jakieś niedopatrzenie aresztowany, wykluczony został z partii i skazany na osiem lat więzienia. Odbył cztery. Okazało się potem, 'że padł ofiarą trockistów, zwolniono go, Przywrócono do łask, ale do partii już go nie przyjęto. Cztery lata spędzone za kratami mogły weń wszczepić niebezpieczne myśli o trzeciej rewolucji.
Isak Mojsejewicz okazał się przystępnym, gadatliwym człowiekiem. Typowy dla Rosji półinteligent, naszpikowany ewangelią komunistyczną, popularpą literaturą i gazetowymi mądrościami, sypał frazesami sowieckiego typu, dźwięcznymi słowy maskującymi fałszywą treść. Tęgi był w dialektyce. Zbiegały się w nim semicka lotność myśli i rosyjska filozofia rezygnacji, przebiegłość i naiwność, podstęp i szczerość. Lubił gawędzić z robotnikami, zwłaszcza z pochodzącymi spoza Kosji. Ciekawił go świat nigdy nic widziany, przedstawiany mu jako otchłań niewoli, wyzysku i intryg.
Cierpiał niedostatek. 650 rubli miesięcznej pensji daleko nie pokrywały wydatków związanych z utrzymaniem chorej żony i czworga nieletnich dzieci. Czarny rynek o coraz bardziej kurczącej się podaży i zawrotnie wzrastających cenach — potwór ssący gotówkę. Za każdy znoszony łach, za kawałek skamieniałego owczego sera, za litr mleka Uzbecy ze wschodnią służalczością drożyli się bezczelnie. To też z trudem wegetowało się Spiwakowi. Dlatego może rozumiał nasze położenie i nam współczuwał. Pomóc nam nie był w stanie, na równi z nami był w ciągłej bojaźni żyjącym pionkiem.
Zacząłem kraść'. Kradłem co i jak się dało, byle często i dużo. Nie byłem zresztą odosobniony w okradaniu socjalistycznego państwa, kradli wszyscy, ratując się tym sposobem od śmierci głodowej. Gdzie eksploatacja człowieka przekracza nie tylko granice niewolnictwa, ale i miarę rozsądku — ludzie muszą kłamać i kraść. System otumaniania, terroru i wyzysku nie wychowuje lojalnego obywatela miedzy państwem a społeczeństwem istnieje zasada wzajemności, w której kroki wstępne stawiają czynniki rządzące.
Kradłem pszenicę i worki. Niezauważenie napełniałem ziarnem kieszenie i pod różnymi pozorami Oddalałem się na stronę zsypując je do woreczka. Kilogram pszenicy kosztował na czarnym rynku z początku 8, potem 20, a wreszcie — 50 rubli. Dziennie, przy sprzyjających warunkach, udawało mi się ^zwędzić” do 2 klg. ziarna. Część sprzedawałem, część — gotowałem, spożywając z mlekiem, nabywanym w drodze handlu wymiennego. Niektórzy z moich kolegów pracowali w kołchozie im. Puszkina — najbogatszym ze 116 kołchozów rejonu — stróżując sadów. Ci kradli owoce, gotowali je bez cukru i często ofiarowywali nam wiadro „kompotu”. Niekiedy udawało mi się ukraś: worek. Obwijałem nim ciało, narzucałem ubranie i tak, przytyły nieco, odchodziłem od pracy. Worki były stosunkowo drogie, poza tym z worków szyły nam nasze towarzyszki ubrania.
Poprawiły się nam cośkolwiek warunki, docierały do nas coraz uporczywsze pogłoski o formowaniu Armii — zakiełkowała nadzieja. Żyt* stało wiesielej!
Którejś nocy udało się moim kolcgom-kołehoźnikom ukraść barana. Uzbecy na-