Bruki ulic i bruki liter. I mikrofilm moich własnych myśli. Szpula w kasecie. Ciemno. Aż operator włączy światło. Medytacja: film puszczony dla jednego widza, dla siebie. Zen: lampa, która wyświetla lampę. Operator? Bóg, Ty, ja. Światło.
„Witaj światłości święta, dziecię pierworodne Niebios lub może blasku wiekuisty Wiekuistego, jeśli bez blużnierstwa *
Mogę wyrazić cię tak? Ale jeśli Bóg jest światłością i jeśli przez wieczność całą W nieprzeniknionej przebywał jasności Wówczas przebywał w tobie, o promieniu Światła istoty nigdy nie stworzonej”.
Z kościoła św. Boromeusza wystaje ogon zgromadzonych z powodu pogrzebu konserwatora i architekta Jana Zachwatowicza. Mijam; idę alejką cmentarną a pod kątem prostym nadchodzi, widzę, stary ksiądz z palcem w brewiarzu i mocno skrzypi lewym półbutem.
Koniec mszy, kondukt. Obrzędy i przemowy nad jamą w ziemi: pewna ilość starszych pań i panów przysuwa się, żeby zajrzeć, jak się w tym dole może leżeć. Profesor Gieysztor mówi z głowy: — Przypadł mi w udziale przykry obowiązek... — Naprawdę okazała, reprezentacyjna postać. — Działacz społeczny (też z głowy): — Przypadł ml w udziale ten zaszczytny obowiązek...—. Teraz parę osób z kartki. Zabrzęczały medale. Magiczny kwadrat wokół sceny ulega rozelektryzo-waniu, schemat. Kolejka do Wdowy: „proszę przyjąć”, „proszę przyjąć szczere wyrazy...”. Także do córki Krystyny Zachwatowicz i jej sławnego męża, Andrzeja Wajdy. Co ja tu robię? Zarabiam na życie w biuletynie architektów, jestem gapiem służbowym.
Po skończonym dniu pracy stoję na placu Zamkowym. Otyły Niemiec z wycieczki chowa do fotopudełka kawałek widoku. (Odbudowany Zamek Królewski — dzieło życia Zmarłego). Inny Niemiec — też do fotopudełka. Trzask! Trzask! Ocierają pot z czoła. Wtedy zburzyli, teraz strzelają z ciężkich Pen-taconów.
„Umarłych nie ma, bo oni nie są”. Cmentarze — smutne — wesołe miasteczka ludzi żywych. Dzielnice ich żywych miast. W Zaduszki bywa na cmentarzach najweselej. Furkocą chorągiewki, dymią świeczki, powiewają wstążki, pachną gałązki, słychać gwary i śmiechy. Błyskają flesze. Prawdziwymi grobami zmarłych są ocalałe dzieci. W nie zapadają się rodzice, w pamięć, w geny.
— Która godzinka? — zaczepia przechodzień przechodnia... Godzinka, pieniążki, piwko. Są rzeczy, które nie dorośleją.
Zwłaszcza na przykład filiżanki. Nie ma dużych „filiżan". Odstawiam szklanicę (musztardówkę): szklanki dorośleją.
Pośpieszny „D" rwie stalowo, zwięźle. — Rękę by ci przycięło! — krzyczy jednoręki do żony. Przy wysiadaniu ostentacyjnie ubezpiecza ją ostatnim ramieniem. Ja za, i zaraz łapię piątkę. Tramwaje są bardziej w duchu miast niż te prowizoryczne pojazdy na gumach — na gumkę... Suną po szynach statecznie niczym uruchomione gmachy. Więc: szafą na kołach pod sam dom.
— Tato, a ja tak bym chciała mieć swoją szafę — marzy mała Julka.
— I na cóż ci własna szafa?
— Zamykałabym się w niej na kluczyk. To byłby mój domek.
PLAŻA
— Za pieniądze można mieć tylko to, co można mieć za pieniądze.
— I nie można by nas kupić nawet za milion?
Tramwajem, na plażę. Julia — dwa jasne warkoczyki owinięte wokół głowy. Ania — z przedziałkiem, spięta po bokach.
Kocyk pod topolą. Najpierw zbieramy papierki i odnosimy do kosza. „Loo-Dymbambilolody!” — promieniuje źródło opakowań. Z boku strzała i napis: „Droga Pożarowa”. Wzdłuż wody, wariat. Wisła się pali.
Blask. Nasiąkamy. Czuję, że w ciemnościach, ściśnięty jak gąbka, zaświeciłbym. Oświata: jabłko na drzewie dojrzewa. Słońce mu świeci przykładem. W końcu staje się pełnym, słodkim słońcem. Przykłady pociągają, słowa — tylko uczą. Umysł zdobywa światło i zostaje profesorem. Lecz wiedzą duszy jest wiara. Kto ma Mistrza, ma komu być wierny. Bo to właśnie znaczy wiara: wierność.
Wracamy okrężnie, Targową. (...)
W bramie nowy sklepik zoologiczny. W akwariach czarne skalary, pstre kirysy i neon inessa. „Nowość: Żabka Akwaryj-na Śpiewająca Xenopus Levis”. Albinos. Wyżej w klatkach tęczowe papużki, obracam się na pięcie — pisk linoleum — robi mi się gorąco, może rozdeptałem papużkę.
Brzeska-Ząbkowska. Pijak śpi na chodniku. Ktoś mu litościwie podłożył pod głowę gazetę. Z rozdętego łuku skapała krew. Fala omywa. U bram bazaru miga dyskoteka, ale nie policja, to Cygan żongluje pobielanymi patelniami.
Człowiek boi się widoku krwi, ale nie boi się jej ukrytego
87