odśrodkowe działające we współczesnych demokracjach, których modelowym przykładem pozostają nadal Stany Zjednoczone: „Jedna z nich odrywa całe zbiorowości ludzkie od rzekomo wspólnego rdzenia, druga — rozrzuca na wszystkie strony poszczególne jednostki. Każdy z tych odśrodkowych, separatystycznych ruchów ma swoich krytyków, którzy twierdzą, że czynnikiem napędzającym pierwszy z nich jest ciasny szowinizm, zaś u podłoża drugiego dopatrują się czystego egoizmu. W oczach owych krytyków odseparowane grupy przypominają zamknięte, nietole-rancyjne plemiona, zaś odseparowane jednostki są wykorzenionymi, samotnymi, nieznośnymi egotykami. Żaden z tych poglądów nie jest z góry błędny, ale nie są one również całkiem słuszne” [Walzer, 1999: 115]. W istocie nie jest to więc konflikt między wielokulturowością a jakąś formą kulturowej hegemonii, lecz „swoiście modernistyczny i postmodernistyczny konflikt pomiędzy różnorodnością grup i jednostek” [ibidem: 126].
Dla obu stron, komunitarystów/multikulturalistów i liberałów/liberta-rian, dwa kluczowe pojęcia to „różnica” i „tożsamość”. Wokół odmiennego ich rozumienia ogniskuje się sedno sporu, który w swej ostatecznej instancji jest sporem o zasady funkcjonowania demokratycznego państwa. Zygmunt Bauman trafnie zauważa, że „różnica” komunitarystów i „różnica” liberałów niewiele mają ze sobą wspólnego: „Ta różnica, którą liberałowie lubią i cenią jest niejako wobec jednostki ludzkiej zewnętrzna; gdy mówią oni o zróżnicowaniu, mają na myśli obfitość wyborów między sposobami bycia człowiekiem, miedzy sposobami przeżywania własnego życia. Ta różnica, o jaką idzie wspólnotowcom, rezyduje lub ma rezydować, przeciwnie, »wewnątrz« jednostki — i to zanim do wyboru dojdzie [...]. Mówiąc krótko — jeśli w języku liberałów o »różnicy« mówi się w kontekście jednostkowej wolności wyboru, to w języku komunitarystów powołuje się na nią, gdy mowa o zamknięciu lub ograniczeniu wyboru” [Bauman, 1996: 11]. W efekcie to, co liberałowie mają za „tożsamość”, dla komunitarystów jest właśnie przekleństwem kultury ponowo-czesnej, gdzie tożsamości są płytkie, naskórkowe, niepewne, zmienne, „wykorzenione”, „zawieszone” w społecznej próżni. Dla tych ostatnich tożsamość musi być „dana”, to nie kwestia wolnego wyboru: „Dla komu-nitarysty dobrym wyborem jest opowiedzenie się za tym, co już z góry dane: »wybierać« to tyle, co odkryć swą historycznie określoną tożsamość, jedyną, niepowtarzalną i z góry daną” [ibidem: 12]. Multikulturali-styczne „ramię” komunitaryzmu podpowiada, że taką prawdziwie autentyczną tożsamością jest tożsamość grupy etnicznej. Zarówno jedni, jak i drudzy zdają się zapominać, iż to, co uznajemy za „autentyczną” tożsamość jest decyzją arbitralną, formą kulturowej konwencji albo — jak kto
173