woli — społecznej konstrukcji. Nie jest więc tak, że tożsamość etniczna jest czymś danym raz na zawsze, niepodatnym na rewizje. Mówiąc o et-niczności, unikać należy z jednej strony „hiperwoluntaryzmu” (każdy dowolnie, zależnie od potrzeb „uruchamia” taką tożsamość, która jest najbardziej odpowiednia do sytuacji), z drugiej zaś „hiperdeterminizmu” (grupy etniczne są nosicielami niezmiennej tożsamości, od których jednostka nie może się dowolnie „uwalniać”) [por. Miller, 1997: 134-136].
Multikulturalizm, zwłaszcza w swej wersji skrajnej, celebruje wszelkie tożsamości wynikające z maksymalnie szerokiego pojmowania różnicy — seksualnej, etnicznej, religijnej, subkulturowej. Wszystkie z wyjątkiem jednej, której nazwa w ogóle nie pojawia się w pismach zwolenników multikulturalizmu radykalnego. O jaką tożsamość może chodzić? Oczywiście — o tożsamość narodową. Niejako z definicji jest ona wrogiem głównym dla wielokulturowości, bazując nie na „różnicy”, ale „unifikacji”; nie na heterogeniczności, ale homogeniczności. Konsekwentny multikulturalista popada wszelako w tego rodzaju paradoks, iż będąc „et-nonacjonalistą” każdej mniejszości z osobna, nie może akceptować pojęcia „narodu” jako bytu „zuniformizowanego”, gdyż zdradziłby ideały, za którymi obstaje! „Naród” jest zawsze podejrzany i postawa nieufności wobec tego pojęcia jest typowo ponowoczesna. Aliści, gdy przychodzi do definiowania tożsamości własnej grupy, jest ona przez multikulturalizm rozumiana w duchu jak najbardziej modernistycznym. Ogólnonarodowy ład społeczny — nie, ale kanoniczne i niezmienne wartości typowe dla nas i naszej identyfikacji — tak.
Radykalni multikulturaliści afirmują różnice grupowe za cenę tego, co wspólne, skupiają się na wyrażaniu żądań politycznych tych grup, ale nie mają pomysłu, jak powinna funkcjonować ogólna polityka różnicy obywająca się bez pojęć narodu i wspólnej kultury. Co więcej, nie bardzo wiadomo, dlaczego przedstawiciele mniejszości mieliby tworzyć wspólny front wobec rzekomych zagrożeń własnej tożsamości. Dlaczego geje mieliby obstawać za mniejszością muzułmańską, a Żydzi iść ramię w ramię z Afro-Amerykanami? Wreszcie: czy nie jest tak, przynajmniej w USA, że koalicja mniejszości formuje już większość, a ci, którzy byli nią (i są nadal) przez multikulturalizm określani, stają się grupą dyskryminowaną, przynajmniej na gruncie retorycznym?
W ostatnim czasie daje się zauważyć nowa tendencja w myśleniu o wielokulturowości i multikulturalizmie. Skoro — jak się powiada — „multikulturalizm wygrał”, co zrobić, aby pracował na naszą korzyść? [Orwin, 1997: 31]. Odpowiedzi liberalne są raczej zgodne: najlepiej nie robić nic. I tak, Chandran Kukathas potwierdza, że społeczeństwa liberal-
174