420
JERZY ZAWIEYSKI
z majątkiem wiązało go ze sferą obcą. Cóż miał wspólnego z licznym i rozgałęzionym klanem swoich bliższych i dalszych przybranych krewnych? Co go łączyło z dziedzictwem ich krwi, ich tytułów rodowych, ich obrzędów, jakich przestrzegali w zamkniętym kręgu swego ginącego świata? Stenio wiedział, że jest przez nich lekceważony i zaledwie uznawany dla swych zalet towarzyskich i umysłowych. Zawsze jednak istniały granice, które go usuwały z poza zwartej społeczności ich rodów. Mimo to za życia Herbeńskiej czuł się zadomowiony w tej sferze, ale tylko tak, jak czuje się zadomowiony cudzoziemiec w obcym kraju.
Poczucie obcości zjawiało się w Steniu nieraz i budziło gorycz tym większą, im mniejsze były nadzieje zbliżenia do czegoś, co uważał za własne i rodzinne. Czyż mógł przyznawać się do rodowodu Walczakowej? do wspólnoty ludzi jakich tam pamiętał? — lub do wspólnoty włóczęgów z okresu dzieciństwa? Ironia losu sprawiała i to, że zewnętrzne warunki Stenia, jego uroda i jego sposób zachowania się — nasuwały każdemu myśl o szlachetności rasy, do jakiej rzekomo należał. Swoim wyglądem obnosił coś, z czego wynikało kłamstwo. Było to kłamstwo wyższego rzędu, mimowolne jakgdyby, ale przylgnęło do Stenia, jako cecha, nie dająca się już odjąć. Jeśli nie kłaniał sam, to kłamały okoliczności i warunki, w jakie się wplątał, i w pewien sposób kłamała nawet jego uroda!
— Odwiedza nas jeden hrabia — mówiła poczciwa mieszczka szwajcarska, matka kolegi, do którego Stenio często zachodził.
Doskonałe warunki reprezentacyjne Stenia, jego majątek i stosunki, oraz znajomość języków, czyniły go ozdobą dyplomatycznych placówek. Dyskretny, powściągliwy i uroczo nieśmiały — był często innym stawiany za wzór.
w
Stenio nieraz wracał myślami do swej matki i do swego ojca. Matka była niezawodnie uwiedzioną dziewczyną z fabrycznego miasta, — lecz ojciec? Kim mógł być oiciec?
— Mieć ojca, — marzył Stenio z żalem, — mieć rodzonego ojca lub choćby wiedzieć, kim on jest i co się z nim dzieje?
Nigdy bez przykrości nie mógł patrzeć na starszych mężczyzn, z których każdy nasuwał mu myśli o nieznanym ojcu. Był niewiadomych rodziców, wziął się skądś, zbylekąd, jest bez domu, obcy światu, który chętnie poddaje się jego kłamstwu. Męczące uczucie odrazy do kłamstwa, zwłaszcza po stracie całej rodziny Herbeńskich, było wyrazem nietylko tęsknoty za związkami krwi, lecz także tęsknoty za prawdą. To był nowy głód, który domagał się zaspokojenia.
Stenio chciał nieraz potargać wszystkie więzy, jakie jeszcze krępowały jego wolność. Chciał — rozważał często — wrócić do swego pospo-