autorka, panna Ayn Rand, ledwie ustępuje jedynie Breżniewowi, jeśli mu nie dorównuje, w ilości ciskanych w nią przez National Review gromów. Jest ona szczególnie nienawidzona na prawicy ze względu na to, że jest ateistką, ośmielającą się nie wyznawać przekonania, że ze względu na jego złą naturę (wynikającą z grzechu pierworodnego), człowiek musi być trzymany na smyczy przez silny porządek oparty na autorytecie.
Barry Goldwater w swojej kampanii z 1964 wielokrotnie mówił, że „rząd, który jest wystarczająco silny, by dać ci, co chcesz, jest wystarczająco silny, by wszystko ci odebrać." Konserwatyści zapomnieli, albo postanowili zignorować fakt, że to dotyczy także siły pozwalającej rządowi na stworzenie silnego porządku społecznego. Jeśli rząd potrafi narzucać normy społeczny, albo nawet chrześcijańskie wartości, może je również wykorzystać dla swoich celów albo ich zabronić.
Summa summarum: Konserwatyści tęsknią do państwa, albo „przywództwem” mającego moc przywrócenia porządku i ustawienia rzeczy - i ludzi - z powrotem na ich miejsca. Chcą władzy politycznej. Liberałowie tęsknią do państwa zabierającego bogatym i rozdającego biednym. Oni też chcą władzy politycznej. Libertarianie tęsknią do państwa, które nie może, bez miejsca na wyjątki, rozdawać przywilejów; państwa nie mającego prawa przymuszać kogokolwiek do czegokolwiek w miejsce innych działań, w relacjach pomiędzy jednostkami bądź grupami, jedynie zapobiegającego użyciu siły.
Jedynym celem takiego państwa (utrzymywanego prawdopodobnie jedynie z podatków użytkowych albo cen usługowych) byłoby zapewnianie systemu rozwiązywania sporów (sądy), ochrona obywateli przed agresją (policja), utrzymywanie waluty w jakiejś formie dla ułatwienia wymiany oraz, tak długo jak to by było konieczne ze względu na istnienie granic i sporów między narodami, obrony narodowej. W międzyczasie libertarianie powinni dążyć do pozbycia się całego pomysłu państwa narodowego. Ważnym jest to, że libertarianie nie pokładają wielkich nadziei w usługach publicznych, mając we krwi pogląd, że zawsze istnieje ktoś w świecie prywatnych jednostek, kto może znaleźć rozwiązanie problemu, które nie wymaga przydzielania komuś władzy, która nie została zdobyta na drodze dobrowolnej wymiany.
W gruncie rzeczy to właśnie w sprawach najważniejszych dla interesu publicznego - jak sądy i ochrona przed przemocą - państwo często dziś objawia swoją niekompetencję. To wynika z typowo biurokratycznej tendencji do zajmowania się sprawami najmniejszej wagi - o niskim ryzyku - i unikania pełnienia usług koniecznych, lecz o wysokim stopniu odpowiedzialności. Sądy są pozapychane ponad ludzkie wyobrażenie. Policja, zamiast ochraniać obywateli, zajmuje się doglądaniem ich moralności. Szczególnie w czarnych dzielnicach policja służy za niechcianych i nienawidzonych arbitrów codziennego życia.
Jeśli Czytelnik w ostatnich kilku akapitach znajduje jakiekolwiek punkty wspólne z programem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego albo National Association of Manufacturers, zrobiłby dobrze, gdyby przeczytał je raz jeszcze. Nie ma miejsca na kompromis. Nie ma też miejsca na kompromis w odniesieniu do „nowej polityki" i „starej polityki". Stare czy nowe, poglądy, które afiszują się tymi tytułami, to nadal polityka i, jak róże, wszystkie pachną tak samo. Radykalni politycy - antypolitycy, jak kto woli - powinni nie napotkać większych trudności w wywęszeniu ich.
Konkretnymi sprawami, które ilustrują te różnice, są między innymi pobór, marihuana, monopole, cenzura, izolacjonizm-internacjonalizm, stosunki międzyrasowe i sprawy miejskie, by wyróżnić kilka.
W swojej porzuconej kampanii prezydenckiej, Nelson Rockefeller wyłożył swoje stanowisko na temat poboru. W szczególności zdystansował się od pozycji Nixona w tej sprawie, nazywając ją „starą polityką”, w przeciwieństwie do jego „nowej polityki”. Rockefeller proponował przebudowanie poboru tu i ówdzie, nie proponując nic, co zmieniałoby jego naturę - niewolnictwo, narzucone i niedobrowolne. Rockefeller skrytykował Nixona za stwierdzenie, że w bliżej nieokreślonej przyszłości pobór mógłby zostać zastąpiony systemem ochotniczym - co Republikanie od wieków obiecywali.
Nowy polityk zadowolił się stwierdzeniem, że system Nixona nigdy by nie działał, ponieważ nigdy nie działał wcześniej. O tym, że ten kraj nigdy nie oferował żołnierzom żołdu, który mógłby ich przyciągnąć, Rockefeller nie wspomniał. Nie przeszła mu też najwyraźniej przez głowę myśl, że naród, który nie jest w stanie przyciągnąć wystarczająco wielu ochotników, by zapewnić mu dobrowolną ochronę, jest też prawdopodobnie narodem, którego, z definicji, nie warto bronić.