9
etyka i poetyka
- Zje pan coś? Boja właśnie szykuje sobie obiad - powiedział Holsztyński, krzątając się przy kuchence.
- Nie dziękuję - odpowiedział pan X.
- Na pewno? Kiedy byłem w pana wieku, zawsze byłem głodny. Wie pan, w czasie studiów chodziło się z chłopakami na setkę i zawsze do tego zamawialiśmy śledzie. Dużo śledzi. Wie pan, człowiek gdy młody, zawsze jest głodny. Ehh, te śledzie, łowione w Bałtyku - zadumał się na chwilę, spoglądając przez kuchenne okno na nowojorski świat drapaczy chmur.
- Śledzie, śledzie. Słone śledzie. Sól tamtej ziemi. A tu puszki Campbell... - dodał.
Pan X, który dobrze znał się na psychologii behawioralnej, dostrzegł w pozie swego rozmówcy jakąś niewyrażalną tęsknotę. Nie chcąc mu robić przykrości odpowiedział:
- Dobrze, zjem z panem, chociaż przyznam, że zabrałem ze sobą prowiant. Wie pan jak to jest, redakcje płacą głodowe diety dzienne i tak miałem szczęście, że mi opłacili lot w economic class.
Gdy to usłyszał, Holsztyński odwrócił się gwałtownie. Spojrzał na gościa w taki sposób, jak wygłodzony kanibal na długo oczekiwany obiad. Pomału podszedł do stołu. Usiadł na taborecie i opanowując z całych sił rządzę, która się w nim tłamsiła zapytał:
- Jaki prowiant?
- Kilka konserw mięsnych, suszoną krakowską, kilo podwawelskiej no i flaszkę żytniej, tak po staropolsku. Na lotnisku robili mi problemy, ale jakoś ich udobruchałem - odpowiedział pan X.
- Hmmm... - zadumał się Holsztyński - Ma pan to wszystko przy sobie? Może warto byłoby włożyć do lodówki, żeby się panu nie zepsuło. Mam tu taką, która sama robi lód, ma wyświetlacz LCD, budzik i nawet można z nią porozmawiać.
- Nie, nie trzeba, po rozmowie idę zaraz do hotelu, tam na pewno maja lodówki - odparł krytyk.
Holsztyński, którego umysł opanowała wizja polskiej kiełbasy i wódki, nie dał za wygraną. Wszak każdego dnia robił zakupy w polskich sklepach, ale ich folklor tak bardzo zafałszowany przez amerykańską kulturę odbijał się także na jakości produktów w nich sprzedawanych. W przeciągu siedmiu lat pobytu na emigracji nigdy nie trafił na zaśmierdłą kiełbasę. A kiedy któregoś razu zapytał sprzedawczynię, czy ma coś spod lady, ta pojrzała na niego z politowaniem i zapytała:
- To pan też? Jak inni?
Ale właśnie dzisiaj! Tego normalnego dnia zdarzył się cud. Oto on - Holsztyński Włodzimierz, oto gość z ojczyzny i oto ona - ta jedna, ta jedyna, ta najważniejsza: foliowa reklamówka, z której przebijały kontury polskich konserw i kiełbasy. Holsztyński wiedział, że taka szansa nie powtórzy się szybko. Postanowił działać.
- Na pewno nie chce pan skorzystać z mojej lodówki?
- Na pewno - odparł nieświadomy zagrożenia pan X i wciągając nosem powietrze dodał:
- Oho! Czuje pan! Chyba się coś przypala w kuchni!
Normalny człowiek w takiej sytuacji zerwałby się z miejsca i natychmiast pobiegł do kuchni. Ale nie Holsztyński. Nie to, żeby nie był normalny. Cały czas dyskretnie obserwując bagaż gościa odpowiedział: marek trojanowski