I
NUMER 1830
MAGAZYN
STRONA 7
*
Rewolwer
MARIAN KLUSEK
Działo sf<; to przód kil-koma lały w.„ Jed-rrak przemilczę nazwę miejscowości, w [której był i kościół, posterunek — jcsz-cze —. milicji, no i oczywiście, knajpa.
Wszyscy dokładnie pamiętamy. jak to milicjanci z pomocą ormowców przeprowadzali różnego rodzaju okcjo. A to akcja po'e$]n. to znów porządkowa. przeciwpożarowa, drogowa lid., Itp. W^yMkie finały akcji odbywały się. a właściwie kończyły, na zapleczu owej knajpy Tam pijano stosowne protokoły, tam prowadzono ..mediacje’* z winnymi zan.ed-bań. Tam toż dokonywano pod-su-mowania. — A tak się dość często zdarzało, że po zakończeniu podsumowania trzeba było kontrolerów odtransportować do domów
Nieodłącznym „elementem” w^ysikich kontroli był funkcjonariusz ORMO -- nazwijmy go tu — Benek. Chodząca gorliwość. Potrafił aialeźć to, u sam pan komen
dant posterunku nie dostrzegał, albo próbował nie dostrzegać. Be noś zawsze był na swoim miej.-cu.
Po Jednej z takich akcji towarzystwo. jak zwykle, szło na zaplecie dokonać • for nudności. Do pokoju kierownika zakLadj gastronomicznego węłyodzą; winowajca, Bcnuś, pen kwnenda^t l, ocz}*wiś-Fcle. kierownik Stół zastawiony tak. że 'arna buzia się już uśmiecha na widok flaszek z bezbarwnym płynem.
! rozpoczęły się mediacje.
Po kilku toastach Bemisia zebrało na szczerość i mówi komendantowi.’ że dlatego tak uczciwe pracuje na kontroli, b; :r.*>żc mu pan, .starczy sierżant sztabowy załatwi wejście do władzy. Też chciałby być milicjantem. Żeby mu; przy raportówce dyndała pa fa, a na pasku kabura z pistoletem.
Pan komc»*dan* wyjaśniał Benkowi, że aby pracować w organach, trzeba mieć odpo-* więdnie wykształcenie. — A tyś, Bemtś. do szkoły nie ćhc-dzr?, to nawet nie masz co marzyć. Dubne, że my ci zalał-wlH ten mucidur łormo«ki — dodał pan komendant i są-dztf, ie Benek już będzie spławmy.
Ale Benek ani myślał.
— Dej pan, komendancie, chociaż potrzymać rewolwer — poprosił.
— Nie umiesz się z wum obchodzić. Nie w o ino. Instrukcja zakazuje. Nie doetanie-.z — skwitował szef.
— Nie,' to nie..
A tymczasem biesiada trwała. Wanosaono stosowne toae-ty. Najczęściej pito za... zdro* wie naszego kochanego pana komendanta. Nie wiadomo, czy Benek obraził się nu wszystkich, czy tylko na sae-to, ale nie chciał pić. Nawet mordy umoczyć w gorzałce. Po dość długim biesiadowaniu, towarzystwo rozpierzchło się, bo przybyła pani komen-dantowa i w kiłluj słowach _ rozwiązała zgromadzenie.
Ngg&ępnego dnia komendant szykował się do roboty. Włożył mundur, przytroczył pas. Ale wyda-* wal mu się coś za , lekki Zerknął do kabury — brakuje pLstożeiu. Gorąco nu się od razu zrobiło, gdy pomyślał o konsekwencjach służbowych z powodu zagubienia służbowego pistoletu. Gdy trochę ochłonął,, kaburę obciąży} odważnikiem od domowej wagi, żeby zwisała na pasie i poszedł na służbę.
— Kto mógł wziąć pistolet — myślał. — Pewnie ' Benek, bo wczoraj coś mamrotał o nim. Przewinął się tylko przez posterunek i pojechał służbowo do Benka Ten akurat był przed domem.
— Becwś, chodź no — poprosił łaskawie.
— Co jest, szefie?
—, Benek, czyś ty aby nie wziął mi wczoraj pistoletu?
— Ece, tam. Nie chciał pan dać. NJe to nie.
Trudno określić, czy ko men. duot uwierzył Bonkowi, ale odwrócił s>ę 1 odjechał r.a posterunek. Tam już. w zaufanym towarzystwie- rozmyślał nad wczoraj-zyra dniem. Wszyscy zadawali sobie pytanie — kio zabrał? I doszli do wniosku, że to jednak Benek. Pojechali tym razem już w cawórkę.
— Benek, wdomy, żeś wziął pistolet. Oddaj i będzie spokój. Nic cl nic zrobimy — zapewniali. Benek się wypierał, nawet złożył przysU^ę, że nie wziął. Aż komendant nic wytrzymał nerwowo i zagroził, że jeżeli do jutra pistolet się irie znajdzie, Benek otrzyma takie manto, że go k... rodzona matka nie pozna.
Nazajutrz no posterunku znów od nowa tu tamo. — Kto wziął? — Kto mógł skompromitować komendanta? — Komu na tym "zależało? Wszyscy aaaferowani rozmową. W pewnym momencie otwierają się drzwi posterunku, w których pojawia się Benek z pistoletem.
— Ręce do góryl — krzyczy. — To wy, k..„ chcieliście mi manto?... Za to, ie wiernie wam służę?... - Teraz was ? wszystkich powystrzelam! Nacisnął spust. Najpierw dało się śłysccć coś na kształt prucia materiału, potem wszyscy padli na podłogę, a potem, trzask iglicy w komorze nabojowej pistoletu. Benek jeszcze raz pociągnął za spust. I znów bez strzału. Toteż wstfsey powstali Jak na komendę l obezwładnili go. Po kilku godzinach wteyty u rzeto Benek ledwie powłóczył nogami.
— Dobrze, żem go nie nauczył jak posługiwać się pistoletem — cieszył się zadowolony komendant.
GRZEGORZ KOZERA
Romans
To co o sobie wiemy starczy ledwie na wiersz którego żadna nie zamieści z gazet To za mato by rano pamiętać sen złudny sen chociaż przyjemny naw et
Myślę o tobie często i nicuroczyścic (tu z nieśmiałości pomijam szczegóły) i widzę dę jak przez mgłę Alpiniście tak marzy się szczyt góry
Aic nic jestem grotołazem Zrażam się łatwo bo lubię lenistwo Więc uybacz — już nic nic poradzę To miał być romans Nie ma Trochę przykro
Zajęta biurem pogrążona w mężu niby w żałobie po pierwszym kochanku nie spotkam tego który przezwycięży twoje zwyczaje i miłość do garnków
• —
Folwark ludzki
iedzie
Diień święty, ale święcony w przeróżny sposób, Ludzie zabiegoni przez tydzień, po sobotnim <» praniu 4 sprzątaniu znajdują dzień ulgi, starojąc się zopomnieć o troskach i kłopotach. Tempo życia słabnie, wszystko jest odświętne: ubrania, wyroi twarzy, sposób bycia i spędzania czasu. Doje się zauważyć więcej pogody, może nawet ufności. Do wieczora. Wtedy już trzeba myśleć o nadchodzącym tygodniu. **
W minionych łatach władzę organizujące życie obywatelom wiele trudu wkładały w „zagospodarowanie” niedziel i świąt, starając się zatrzeć do minimum różnice pomiędzy dniem roboczym i świątecznym. Zabronić, masówki,, szkolenia i robota - jak najwięcej roboty, szczególnie w tzw. ruchu ciągłym. Ruch ciągły się skończył, niedziela odzyskała, swój charakter. Ale nie całkiem. Widać to po ruchu ludności.
Do niedawna ruch ten zo-czynal się już w piątkowe popołudnie, kiedy to pustoszały miejskie osiedla, skąd ludność przemieszczoła się na wieś, do krewnych t znajomych. Ludzie wracali do swych pierwotnych parafii i do ich wspólnot W
niedrieię zaś wracali pełni wrażeń, a także z płodami ziemi. Teraz ruch len usteł, o właściwie zmienił kierunek. W każdą niedzielę, od samego rana, ludność garnie się do miasta. Dużego miosto, bo tylko w nim funkcjonuje prawdziwy bazar.
Jeżeli dawnie] widywało się w niedzielę ludzi z książeczką-
mi do nabożeństwa w ręku, to teraz ludzie dzierżą przeróżne rzeczy, raczej w kościele nieużyteczne, na przykład pity, młotki, sokowirówki, dywany, biustonosze, czy nawet telewizory. Robi to wrażenie powszechnego zapału do roboty z użyciem wszystkich mięśni.
Poszedłem raz - i wciągnęło mnie. Rój ludzki mnie wciąg-
nął, egzotyka, atmosfera i — nade wszystko - cudzoziemcy. Pamiętam czasy, gdy przemie* rżałem pieszo Leningrad wzdłuż i wszerz, żeby kupić zawór do kranu. A teraz te zawory zbliżyły się do mnie na wyciągnięcie ręki, bo drogo do Eurtopy wiedzie ze wschodu na zachód. Widzę oto ludzi utrudzonych, nie ogolonych, po-
wiedziołbym nawet - nie domytych. Ile ten mój dobrodziej nocy nie przespał, ilu na gra. nicy upokorzeń doznoł, jaki musiał wręczyć „zwitok", żeby go z tym wszystkim przepuścili to już gra domysłów.
Nauczyłem się też targowoć. Jeśli Jura spod Tarnopola chce za zamek do garażu wosiem-
diesiat, to jo mu doję szelt-diesiat A on przy swoim. To ja do niego po ludzku - co ty, Jura, taki twiordyj? A Jura no to z kamienną twarzą: Żizn taka ja! Za to z Rumunami się nie pogada, o są jeszcze twardsi, no bo kekoja u nich żizn?
Daje się zauważyć coś w rodzaju współczucia dla tych ludzi, nawiązują się nowet przyjaźnie, I to bez pośrednictwa TPPR. Pewna pani poradziła Rosjonce, żeby biustonosze i serwetki sprzedawała drożej, bo wiele traci.
Z reguły kupuję jedną tytko rzecz, bo nie cierpię tłoku i smrodu z rożna. Wracam do domu i waserwagą dębową do mierzenia pionu, poziomu i kątów, i myślę sobie, ie nie zszargałem dnia świętego, bo s»ę nic napracowałem. Po południu ludzka folo ruszo no przystanki, do pociągów i autobusów. Znowu było niedziela, znowu było się wśród ludzi, coś się kupiło, wiele się nasłuchało, jeszcze więcej widziało. Coś się przeżyło. Coś takiego, czego nie mo ani w teatrze, oni w kinie, ani w GOK. Polską niedzielę zogos-podarował nam bazar. Zizó ta ko ja.
r
A