DZIEWCZYNA. 265
Był to człowiek na wskroś uczciwy—nie cbciał wyzyskiwać nikogo, choć arcydzieło mistrza mógłby otrzymać był za kilkaset talarów tylko.
Przed tą madoną ustawiony był klucznik i gorzała ciągle pyszna srebrna lampa, drugie arcydzieło florenckiego mistrza: Benyeniita Cellini.
— Usiądź pan tu—wskazała kanapkę — i rozepnij rękaw, ja zaraz służę, znam się nie źle ua opatrunkach...
Zapaliła spirytusową lampkę, zagrzała we dwie minuty trochę wody i przyniósłszy skubanki i roztworu karbolowego, obmyła i opatrzyła ranę, która, ostatnio, w Warszawie była przewiązywaną.
Phidyas, nie odgadując, że był powodem cierpienia inżyniera, stał przed obojgiem młodych i kiwał zawzięcie ogonem.
Liii nie drżały dłonie, gdy szczypczykami oczyszczała ranę, z której kulę wyciągnięto—obyta z arcydziełami rzeźby starożytnej z dolnych sal Loiiyru, Wersalu i St. Germain-en Laye, podziwiała tylko muskularne, śniadej barwy ramię Kruszewskiego, którego zarysy mogłyby walczyć o lepsze z posągami Praksylelesa.
Czynność siostry miłosierdza zaledwie dziesięć minut trwała. Gdy zapięła mu rękaw—rzucił oczami po buduarze: w głębi, wewnętrzną ścianę zastępowały dwie pary kolumn, z pysznemi kapitelami; na wysokich podstawach złączene, tworzyły środkiem przejście przysłonięte, jak i cała przestrzeń między niemi, wspa-niałemi gobelinami. Jedna z cennych makat, uniesiona ciężkim srebrnym sznurem ku górze, dozwalała widzieć głąb sypialni Liii, starożytne, baldachimowe łoże, i przepyszną u jego stóp tygrysią skórę.
Stary Walter kochał córkę szalenie— otaczał też ją niebywałym przepychem. Oszczędny i ceniący grosz, znajdował, że nie było za drogich przedmiotów, gdy chodziło o jedynaczkę. Dom urządzony był na prawdziwie pańską stopę: w meblach, obrazach, służbie, zaprzęgach, kosztownych sforach, nieczuć było dorobku wcale.
Na klęczniku leżała otwarta polska książką do nabeżeństwa: ,,Cicha łza.“
Kruszewski wskazał ją pannie Walter.
— Z tej książki się pani modli? wszakże to katolicka... zapytał, patrząc na dziewczynę.
— Piękne modlitwy w niej są... podniosłe... odparła z uśmiechem poważnym. Ale pójdźmy prędzej na dół — obiad podadzą niebawem.
Schodząc, dodała jeszcze:
— To umówione: ma pan wywichniętą rękę... na ganku wagonowym... wtajemniczę moje poczciwą cioteczkę i będziemy ranę opatrywać bez przeszkody.