5. „Przyszłość ocala, co jej potrzebne…”(Norwid). Rozważania o stałej obecności Biblii i antyku w kulturze nowożytnej (na wybranych przykładach).]
Jest takie krótkie opowiadanie Louisa Borgesa „Nieśmiertelny”, opowiadanie, w którym pewien Troglodyta z mozołem przypomina sobie treść „Iliady”. „Niewiele pamiętam. Napisałem ją dwa tysiące lat temu” - mówi, choć zdawałoby się, że nigdy nie wypowie już żadnego słowa, że stracił zdolność myślenia, a przede wszystkim pamięć o czasach minionych. Oto jest wiara Borgesa w funkcjonowanie archetypów Junga, w istnienie prawdy Starych Ksiąg, gdzieś, głęboko w świadomości każdego człowieka, bez względu na czas i miejsce. Nosimy w sobie źródło. Cała kultura europejska skupia się wokół niego, trwa w bezustannym dialogu z nim, sięga do źródła w poszukiwaniu prawdy, prawdy zawartej w jednym Słowie wypowiedzianym na początku dziejów; przez nie odczytuje świat. Antyk i Biblia to korzenie człowieka Europy. Pozornie odrębne, a przecież tworzą wspólny grunt, zespojony przez wieki średniowieczne i ostatecznie pogodzony przez ironicznego ducha odrodzenia. Czas jednoczenia, odrzucania sprzeczności i poszukiwania prawd uniwersalnych, cech wspólnych (platonizm św. Augustyna, arystotelizm św. Tomasza, epikuryzm i stoicyzm obok Dekalogu), otworzył drogę dla przyszłości, dał początek długowiecznemu dialogowi, który trwa do dziś. Stare Księgi mogą być odczytywane na wszelkie sposoby: fragmentarycznie lub całościowo, dogmatycznie lub nowatorsko. Czasem wydaje się, że są one takim ogromnym testem Rorschacha, w którym każde odczytanie (rozumienie) jednego kształtu jest dobre, zależy tylko od sposobu odbioru świata, od psychiki interpretatora. W tym wypadku człowiek ukształtowany przez czas i miejsce, w którym żyje, człowiek Europy, jest tym interpretatorem i za każdym razem pojmuje po części odmiennie, a po części przedwiecznie i niezmiennie. Zawsze w takie dowolności hipotez tkwi pewne niebezpieczeństwo. („Diabeł jest hipotezą dowolną” - pisze Gide w „Fałszerzach”). Dialog jest niebezpieczny. Nieszczęście Adama, zaburzenie Troi, ubóstwienie człowieka, czyli raj utracony.] Biblia i antyk znaczą wiele w życiu jednostki - jedynej i niepowtarzalnej, a zarazem archetypicznej, bo przeżywającej ciągle na nowo wzlot i upadek Ikara, grzech Adama, wędrówki Odyseusza, poszukiwanie utraconego raju. Radość Adama w raju, przechadzki z Panem Bogiem pod rękę, przeżywa Jan Kochanowski, poeta renesansu, epoki, która założyła sobie tę radość odrodzonego w harmonii z wszechświatem człowieka. Człowieka - punktu centralnego, osi kosmosu. Jest to radość Hymnu „Czego chcesz od nas Panie…” i odczucie jedności z autorytetami antycznej filozofii i poetyki - Horacym (Pieśń IX i poemat „Muza”), Anakreontem (fraszki „Z Anakreonta” i „Do…” tegoż).] Poczucie szczęśliwości przebywania w ogrodach nie trwa długo. „Zgwałciłaś niepobożna śmierci oczy moje…” - jęk hiobowy „Trenów”. Oto świat zostaje zniekształcony przez wewnętrzny ból doświadczonego. Skurcze duszy zawieszonej między niebem a piekłem (Ziemią) okazują się rzeczywistym dramatem człowieka wygnanego z Arkadii. „Pokój szczęśliwość, ale bojowanie byt nasz podniebny…” - mówi Sęp-Szarzyński w Sonecie V „O walce naszej którą widzimy z szatanem, światem i ciałem”. Nadszedł koniec religii hermetycznej, w której trójcą był Bóg, człowiek i świat. Pokój renesansowy zdemaskowano jako pozorny. Osamotniony człowiek - „myśląca trzcina”, przerażony sprzecznościami, wśród których musi funkcjonować (choćby ta jedna, trudna do pogodzenia: nauka, wiedza racjonalna upowszechniona przez „wiek filozofów” i tradycja Starych Ksiąg), skłonił się ku deizmowi, ku szyderstwu, ironii, jeszcze nie rozpaczy, jeszcze nie schizofrenii. Czy prześmiech Krasickiego nad eposem homeryckim w „Myszeidzie” i „Monachomachii” nie jest dowodem odkrywania antynomii idei i życia?] I tylko smutna tęsknota za Arkadią, krajem praw naturalnych Rousseau (jeszcze nie umarła wiara w dobro natury ludzkiej) jest ciągle żywa, choćby w satyrze Krasickiego „Świat zepsuty”, „Wstępie do bajek”, czy też, pośrednio, w całej publicystyce oświeceniowej, a wcześniej w profetycznym tonie kazań Piotra Skargi, czy cyceroniańskiej retoryce A. Frycza-Modrzewskiego. Ich troska o los ojczyzny, w której tkwią ich korzenie, jest może powtórzeniem głosu psalmisty: „Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie, niech uschnie moja prawica”. Ale tu już wykraczamy poza odbiór tradycji biblijnej i antycznej w kontekście jednego człowieka. Nie tylko los jednostki ma swoje archetypy. U „źródeł” rodzi się również filozofia narodu, ludzkości i historii. Nad grobami. Ubóstwienie historii. ] Romantyzm uczynił historię bogiem. Bogiem czasów nowożytnych. Jego skłonność do ujmowania różnorodności form w system, dążenie do metafizycznych uogólnień, do wytłumaczenia sensu narodowych nieszczęść i wolnościowych pragnień, dyktowana rzeczywistością historyczną (stłumienie wybuchu samoświadomości narodów obudzonych przez Napoleona postanowieniami Kongresu Wiedeńskiego 1815 roku) - otwiera nowe możliwości odczytania Starych Ksiąg.] Punktem wyjścia do konfrontacji historycznych są pierwsze słowa „Eneidy” - błogosławieństwo dla wojny (rewolucji): „Arma virumque cano…” (sławię broń i męża). Wieszczowie zatrzymują się nad grobami dawnych wojowników i idei (czasem dosłownie, jak Słowacki w „Grobie Agamemnona”), przekonani o ciągłości dziejów. Świetność dawnych mężów jest prawzorem, zadaniem, koniecznością naśladowania herosów I świętych. Rodzą się pytania: co jest motorem historii, czy należy ingerować w wyroki Opatrzności, dokąd zmierza świat z całym balastem narodowych dążeń? Rodzi się też przekonanie o zgodności myśli bożej i mitycznej z myślą narodową (mesjanizm i prometeizm „Dziadów” cz. III), wiara w zmartwychwstanie w „Lilii Wenedzie” Słowackiego (potem u Wyspiańskiego mit o Demeter i Korze w „Nocy Listopadowej”). Człowieka pojmują romantycy polscy przede wszystkim jako część narodu, kogoś zatraconego i podporządkowanego jego sprawom. ] Religia, ale religia historii (wolności). Bóg, ale błogosławiący w walce. Modlitwa, ale „o wojnę powszechną za wolność ludów”. Oto konkluzja Mickiewiczowskich „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego”. To model powszechnego pojmowania historii, model, który się zemści… totalitaryzmem (początki jego tkwią u Hegla, Fichtego, Nietschego), zemści się „Państwem” Platona w życiu. Będzie to czas, kiedy samotna jednostka nie wypowie już walki całemu światu w imieniu „Milionów” na wzór starożytnych pojedynków Achillesa z Hektorem i Dawida z Goliatem. Będzie to czas kultu jednostki (wypaczonego „rządu dusz”) i tragedii mas. Czas, w którym nie ma miejsca dla żywych ogniw łańcucha łączącego przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. ] „Platon kazał mnie wyświecić w noc bez światłych filozofów. (…) Idę a nie wiem dokąd. Platon kazał mnie wyświeć z Miasta, w którym rządzi Zmora” - napisze A. Wat, którego życie przyświadcza tym słowom. Dlatego tak ważne w tej katastrofie zniszczenia indywidualności okazuje się przesłanie C. K. Norwida - tego, który zawczasu odwrócił niebezpieczną zależność: historia - człowiek (także: masa - człowiek). Wyznaczył miejsce dla zwykłego „quidam” (poemat o tym samym tytule) i podporządkował mu dzieje, by „przeplatał je sumieniem”. Norwid - Prometeusz naszych czasów, wbrew wszystkiemu unosi ziemię ku idei piękna i pracy, pragnie ujednolicić i „użytecznić” kulturę („Promethidion”). Godzi człowieka i historię. Norwid - światło w czasach Apokalipsy, naszych czasach? Czas Apokalipsy. Powroty. ] W świecie, w którym pytamy na nowo o sens Starych Ksiąg, rozpaczliwie szukamy jednej prawdy, przyzwyczajeni do prawd wielu w świecie w którym Bóg umarł, w którym ani bunt futurystów, ani wiara w świętość miasta i tłumu (Tuwim: „HHHHHHHHHHjjelios” I „Chrystus miasta”), ani w podtekście katastroficzna żonglerka tradycją i teraźniejszością (Gałczyński „Bal u Salomona”) niczego nie wyjaśniły, a ludzka schizofrenia (rozpad na świat idei i brudnej rzeczywistości) pogłębia się, trudno znaleźć jakąś drogę. Wątpimy we wszystko. Również w Stare Księgi. Symptomem tego zwątpienia jest jeszcze przedwojenne „Sanatorium pod Klepsydrom” B. Schulza. „Księgi Autentyku” nie istnieją, „za każdym Meksykiem otwiera się nowy Meksyk”, a „prorockie”, „mojżeszowe” próby zawładnięcia ojca (który reprezentuje starą wierę) nad wymykającą się rzeczywistością (ostatnia scena w sklepie ze „Sklepów cynamonowych”), nie dają rezultatów. „Prawdziwe słowo to słowo, które nigdy nie zostało wypowiedziane” - mówi Schultz, przeczuwając tym samym religię nicości, wszechogarniającą filozofię egzystencjalną. ] Wojna dopełnia dzieła zniszczenia. Nie ma Arkadii prawdziwej, to sztuczny wytwór gabinetowej filozofii i literatury (pisarzy, którzy podlewali kwiatki, kiedy innym zadawano śmierć), o tym mówią nam opowiadania Borowskiego z cyklu „Pożegnanie z Marią”.] Spustoszenie kulturowe stało się środowiskiem naszego życia (krajobraz „Małej Apokalipsy” Konwickiego). Jesteśmy nowożytnymi troglodytami. Więc co? Można protestować bezsensownie i rozpaczliwie przeciw bezsensowi. Uczynił to bohater „Małej Apokalipsy”, aby przez własną śmierć na chwilę przywołać prawdy Starych Ksiąg, przypomnieć o dawno umarłej wierze w nie. (Paradoks słów: „Boże z miłości do Twoich praw, złamię to najświętsze Twoje prawo”).] Można „podróżować do źródeł czasu” jak Carpentier w poszukiwaniu Arkadii, która choć dla niego istnieje, okazuje się niedostępna dla współczesnego człowieka. Człowieka, który „zasypia na słowach”, posługuje się symbolami, obrzędami, całymi kalkami antycznymi i biblijnymi (także w poetyce), choć dawno nie pojmuje ich sensu.] I jest jeszcze inna droga (według Miłoszowego „Katechizmu artysty”: „Niechby jednego człowieka wybroniło twoje dzieło”). Trud tej drogi podejmuje Herbert w rytm kołatki „moralnej” (wiersz „Kołatka”), w myśl ewangelicznych słów: „Niech mowa wasza będzie: tak, tak i nie, nie”.] Ten klasycyzm Herberta staje się ratunkiem dla Starych Ksiąg. Bo czemuż zabijać mit Arkadii, do której wszyscy dążymy, która jest naszym marzeniem i przeczuciem, naszym trwaniem, która zginęła formalnie już dawno (już „Epitafium Rzymowi” Szarzyńskiego mówi o ruinie tamtego świata), ale trwa treścią głęboko w świadomości troglodyty (świadectwem tego trwania są „Rozmowy z profesorem Daleczko” A. Kamieńskiej).] Arkadia jest więc tęsknotą i niedoścignionym wzorem (co stwierdza Herbert ze swoistą ironią), narzędziem porównań (wiersze: „Jonasz” i „Dlaczego klasycy?”). Świat kultury śródziemnomorskiej, świat greckich bogów (tak bardzo przecież ludzkich w swym charakterze) istnieje smutnie I niezauważalnie, ponieważ został powszechnie zapomniany. Hermes przynoszący wieści od bogów utopił się (wiersz: „Próba rozwiązania mitologii”).] Herbert jest kimś, z kim spotykam się „tu i teraz” bardzo indywidualnie, jest drugą osobą dialogu, daje możność odkrycia Starych Ksiąg, wskazuje drogę ich poszukiwania i umożliwia pytanie o nie. Czy takiego osobowego kontaktu nie potrzebuje współczesny człowiek, czy nie pragnie spojrzeć sam, w głąb siebie, gdzie bije źródło i odczytywać dawne treści (w sobie) na nowo?] „Gdzież jest poeto ocalenie?” - mówi Miłosz w „Traktacie moralnym” - „…, a ocalenie tylko w tobie”. Tak, ale w tobie bardziej „dla ciebie” niż „przez ciebie”. Bo każdy sam musi dziś sięgnąć do korzeni, aby przeciwstawić się sile totalitaryzmu (jesteśmy jego spadkobiercami), który nas od nich odrywa. Trzeba tak uczynić (muszę tak uczynić), aby nie ziścił się krajobraz z „Roku 1984” Orwella we mnie. Ocalić, zanim będzie za późno, a za późno było dla bohatera tej powieści, gdy zaczął pytać o zniszczony dawno świat.] „Przyszłość ocala co jej potrzebne…” - dobrze, gdy ocala jak najwięcej i jak najpełniej. Gdy dzieła zniszczenia dokonuje teraźniejszość, trzeba być pewnym, że przyjdzie czas powrotów, czas oczekiwań na zmartwychwstanie, czas wskrzeszeń i przebudzenia troglodyty. Ponieważ Stare Księgi są uniwersalne i przemawiają mimo wszystko za istnieniem jedynej, absolutnej prawdy, którą przeczuwamy.