09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 1 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
KRÓTKO
24.11. g.18 -
12.12.06 -
Mikołajczyk,
Robakowski, Rytka,
"Energia Przekazu",
24.11, g19 -
16.12.06 - Marek
Sobczyk, "Muzem"
w cudzysłowie,
do 24.11.2006 -
Julian Raczka,
Septuagina",
24.11.2006 g.15 -
"Pioneering Artists'
Video from Poland
24.11 -
29.12.2006 -
"Obrazy jak
od 23.11.2006
g.18 - "Pokaz
pożegnalny",
23.11, g.18 -
30.12.2006 -
"Peter & Pierre",
23.11 - 9.12.2006
- Piotr Młodożeniec,
"Kinematograf",
22.11, g.19 -
2.12.06 - Kusiński,
Nowiński, Walczak,
"Metaportrety",
Galeria Krytyków
Pokaz, Warszawa
21.11.06, g.19 -
Kuba Dąbrowski,
"89/98", ZOO,
Krakowskie P. 17,
Warszawa
TEKSTY
Osądzać czy negocjować?
Czyli powracający spór o znaczenia sztuki krytycznej
Tekst Pawła Leszkowicza zamieszczony w internetowym "Obiegu" zatytułowany jest jak
praca Elżbiety Jabłońskiej "Czy twój umysł jest pełen dobroci?", jednak niestety do
samej pracy Jabłońskiej się nie odnosi. To znaczące, gdyż czytając ten tekst miałam
wrażenie, że autor traktuje sztukę w sposób instrumentalny.
Przywołuje on na początku znany esej Susan Sontag "Patrząc na cierpienia innych", a
także przyjmuje, skądinąd słuszne, założenie, iż "powinnością etyczną jest wypowiadać
się przeciwko przemocy i lekceważeniu autonomii, wolności, godności i praw człowieka".
Dlatego też proponuje spojrzenie na polską sztukę współczesną przez pryzmat etyki.
Oczywiście problem jest ciekawy i warty rozważań, tyle, że autorowi nie udaje się
uniknąć uproszczeń, jakie charakteryzują podobne próby pisania o sztuce, a niekiedy
wręcz schodzi na manowce, ociera się o manipulację i demagogię.
Taką demagogią jest rozpoczęcie tekstu (przypominam: tekstu o sztuce) od przywołania
okrutnych i patologicznych zachowań związanych ze znęcaniem się nad innymi oraz z
utrwalaniem tych zachowań przez amatorskie fotografie czy filmy wideo. Chodzi między
innymi o fotografie z Abu Ghraib, zdjęcia polskich pielęgniarek zabawiających się
wcześniakami czy filmy kręcone przez młodzież ukazujące m.in. poniżanie nauczycieli.
Leszkowicz stwierdza: "bez rejestracji wizualnej te akty dehumanizacji, zawsze łączone z
zabawą, nie mają sensu". "Współwinnym" staje się w tym momencie aparat
fotograficzny, kamera wideo - sama technika. Tymczasem, ta technika jest obojętna, a
fotografie, owszem, najczęściej pełniące funkcję taniej sensacji czy towaru wymiany,
obracają się jednak również przeciwko ich wykonawcom. Są używane także w celach
przeciwnych do intencji autorów (np. zdjęcia z Abu Ghraib znajdują się na stronach
antywojennych), są też oczywistym dowodem zbrodni. To nie aparat fotograficzny jest
winny, że zrobiono takie zdjęcia, tak jak zapewne znęcano się nad słabszymi,
maltretowano ludzi, gwałcono i w bestialski sposób zabijano - na długo przed jego
wynalezieniem. Sontag podkreśla natomiast, że aparat staje się świadkiem takich
zbrodni. Problem zaś wydaje się dużo bardziej skomplikowany.
Warto przypomnieć drobiazgowy opis kaźni z 1757 roku, otwierający "Nadzorować i
karać" Michela Foucaulta - kaźni, której przyniosło kres Oświecenie: "zniknęło, w ciągu
paru dziesięcioleci, ciało umęczone, ćwiartowane, poddawane amputacji, symbolicznie
piętnowane na twarzy lub ramieniu, wystawiane, za życia i po śmierci, na widok
publiczny, obrócone w spektakl" (1). Foucault podkreśla, iż miejsce kaźni zajmuje
zreformowana penalizacja, dyskrecja w zadawaniu cierpień, przymus i dyscyplina, które
wnikają bardziej w głąb i stają się mniej widoczne. Ale zatrzymajmy się przy problemie
"spektaklu". W przywołanym przez Foucaulta opisie kaźni skazanego za ojcobójstwo
Damiensa uderza skrupulatność w wypełnianiu kaźni, z czego wynikają trudności
związane z poćwiartowaniem ciała skazańca. Miało być ono rozerwane przez konie,
jednak nie dały one rady, więc trzeba było odciąć kończyny przy pomocy noży i dopiero
później rozwlec członki na różne strony świata. Ważne jest też, że wszystko to działo się
na oczach gawiedzi, widzów, dla których kaźń była swego rodzaju spektaklem. Foucault
twierdzi, że, gdy zlikwidowano kaźń jako karę dla zbrodniarzy, zniknęło ciało obrócone w
spektakl. Ale czy na pewno? Czym są obecnie wiadomości telewizyjne, fotografia
prasowa - jeśli nie spektaklem ukazującym zszargane, zmasakrowane ciała ofiar - już nie
kaźni, ale nieszczęść kataklizmów, wojen. Louis-Vincent Thomas twierdzi, że mamy do
czynienia z "kanibalizmem oka" (2). Za alegorię takiego wizualnego kanibalizmu można
uznać fotografię Krzysztofa Millera z 19 kwietnia 1994, ukazującą zamieszki przed
pierwszymi wolnymi wyborami w RPA. Na pierwszym planie, na ziemi leży ciało czarnego
mieszkańca RPA. Twarz zabitego człowieka jest zasłonięta koszulą, co czyni to ciało
zupełnie anonimowym. Za nim stoją fotoreporterzy, kierując obiektywy swych aparatów
w jego stronę. Są jak kanibale rzucający się na ciało trupa. Następnie my konsumujemy
te obrazy, często bez większej refleksji i zastanowienia. A więc również my - widzowie,
mamy swój udział w tych spektaklach śmierci. Nikt z nas nie jest tu czysty, jeśli chcemy
na to spojrzeć od strony etycznej. Myśl tę wyraził zresztą Artur Żmijewski - artysta, o
którego między innymi toczy się tu spór - w wywiadzie do "Niebezpiecznych związków
sztuki z ciałem": "Czy my oglądając w TV ofiary działań wojennych, nie mamy wypieków
na twarzy? Uczestniczymy przecież w prawdziwym spektaklu. Czy nie jest tak, że chcemy
KALENDARZ
w
Małym Salonie
Zachęty
albo
gdzie jest policja!
Rosjanie w re:wizji
Białobrzeski w
Krakowie
powrotem... do
Łodzi
konkursie na
Biennale
Ivo Nikić w Galerii
Program
"Bruksela do
nieskończoności" w
Krakowie
-
Zofia Kulik w Le
Guern
Ewy Partum?
Fundacji Galerii
Foksal
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 2 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
21.11.06, g.18 -
Jarosław Trybuś,
"Mowa form",
21.11.2006, g.18
- Anna Niesterowicz
20.11.g.18 -
31.12.2006 -
"Miasto perłowej
20.11.2006 g.17 -
Klub Performance,
Kwiek, Piekarczyk,
Rylke, Galeria
Pokaz, Warszawa
w nim uczestniczyć, że pragniemy w nim uczestniczyć?" (3).
Dlatego też uważam, że problem relacji między wizualnością a etyką jest dużo bardziej
skomplikowany w porównaniu z tym, jak widzi to Leszkowicz. Niecnym zagraniem wydaje
mi się rozpoczęcie tekstu właśnie od przywołania zdjęć ukazujących ludzką bezmyślność i
okrucieństwo jako preludium do opisu sztuki Żmijewskiego, Kozyry czy Libery. Poprzez
taki chwyt retoryczny, czytelnik, lub czytelniczka powinien ustawić się już na starcie
przeciwko tejże sztuce (gdyż wyczuwamy w niej brak etyki podobny jak w przypadku
owych zdjęć, a podobieństwo między zachowaniem wspomnianych oprawców a
zachowaniem Żmijewskiego w kontekście opisanej tu pracy "80064" nasuwa się samo...).
Nie przypisuję Pawłowi Leszkowiczowi złych intencji, sądzę, że ciekawa jest dyskusja,
którą wywołał, ale denerwuje mnie retoryka jego tekstu. Przede wszystkim jestem
nieufna, co do tworzenia różnych tego typu zestawień. Takich prostych chwytów używano
na przykład po to, by ośmieszyć i zdyskwalifikować sztukę awangardową. Robili tak
między innymi faszyści, zestawiając obrazy "wynaturzonych artystów" (m.in. Noldego,
Barlacha, Hofera i in.) z przypadkami klinicznymi chorób osób upośledzonych fizycznie i
umysłowo (Paul Schultze-Numburg, 1929). Jakiś czas temu, szukając w sieci fotografii
Heramnna Nitscha weszłam na kuriozalną stronę austriackich nacjonalistów, gdzie
zestawione były ujęcia: kobiety, natury, Boga - z jednej strony w sztuce hitlerowskiej, (a
ściślej: podano - w większości zresztą błędnie - że to obrazy malowane przez samego
Hitlera), a z drugiej - w sztuce Nitscha. Zestawienie sielskich, przedstawień Matki Boskiej,
kąpiących się kobiet, kiczowatych pejzaży i zdjęć z krwawych rytuałów Nitscha było
faktycznie szokujące. Zadano tam również pytanie: "czy wolisz by twoje dzieci oglądały
obrazy Hitlera czy uznawanego za "artystę" Nitscha?" (4). Pewnie nikt przy zdrowych
zmysłach, nie chciałby by jego/jej dzieci oglądały krwawe, pełne okrucieństwa spektakle
Nitscha. Ale z drugiej strony, to zestawienie oraz powyższe pytanie uświadomiło mi jak
łatwo jest manipulować odbiorcami, grać na emocjach, odwoływać się do moralności i
etyki, tylko po ty, by wykazać "zdegenerowanie" sztuki (tudzież brak etyki).
No właśnie. Nie chcę poprzez te porównania dyskredytować autora tekstu "Czy twój
umysł jest pełen dobroci?". Chcę jedynie zastanowić się nad tym, czy pytając o etykę nie
brniemy w ślepą uliczkę, w pułapkę i czy faktycznie wciąż jeszcze rozmawiamy o sztuce i
jej znaczeniach? Dalej: czy mimo obwarowania tego tekstu szeregiem zastrzeżeń, aby
nie został on wykorzystany przeciwko omawianym artystom, nie jest tak, iż może stać się
wodą na młyn dla prawicowych publicystów? Oto mają dowód na brak etyki w sztuce
współczesnej!
Leszkowicz jest też autorem innego kontrowersyjnego tekstu pt. "Sztuka wobec rewolucji
moralnej" (5), gdzie przedstawia się jako strateg, któremu zależy na wzmocnieniu sztuki
i podniesieniu jej rangi. Jak wytrawny polityk, pisze on tekst, który mógłby stać się
tekstem programowym na temat sztuki którejś z lewicowych partii (bo w kontekście
artystycznym wydaje się zbiorem "pobożnych" życzeń). Tymczasem pisząc o etyce w
takim, jak obecnie, politycznym momencie, zachowuje się tak, jakby chciał strzelić
samobója do własnej bramki. Kojarzy mi się to z pomysłem Magdaleny Środy, na krótko
przed wyborami parlamentarnymi 2005, aby powołać rządową instytucję badającą
reklamy pod kątem seksizmu. Możemy wyobrazić sobie, czym byłaby ta instytucja dzisiaj
i z czym by walczyła - z nadmiarem erotyki, seksem, a przede wszystkim z każdym
odchyleniem od heteronormatywu. Toteż, choć cenię Środę, również wtedy nie mogłam
powstrzymać się od polemiki (pisanej wspólnie z Agnieszką Graff (6)). Czuję się trochę
niezręcznie, bo być może taka polemika jest w pewnym sensie osłabianiem własnego
środowiska (tak zresztą została przez niektóre osoby odebrana polemika Graff i moja ze
Środą). Niewygodna jest też pozycja, którą muszę przyjąć. Nie występuję bowiem
przeciwko Leszkowiczowi z odmiennych pozycji ideologicznych, jak na przykład jeden z
polemistów w "Obiegu" Sławomir Marzec, który określa się jako "liberalny
konserwatysta". Obawiam się więc, że przyjdzie mi stanąć na pozycji "nihilistki" czy "a-
moralistki", choć nie utożsamiam się z tymi określeniami. A z drugiej strony w tekście
Leszkowicza zostałam bezpośrednio wywołana do tablicy, przede wszystkim poprzez
odniesienie do mojej książki "Ciało i władza. Polska sztuka krytyczna lat 90." oraz
wątpliwości autora dotyczących terminu, jakim jest "sztuka krytyczna".
Leszkowicz wskazał, iż dostrzegłam w polskiej sztuce lat 90., w obrazach wykluczonego i
nienormatrywnego ciała "potencjał humanizmu". Nie wypieram się takiego odczytania
mojej książki, choć jest ono uproszczone i jednostronne, gdyż starałam się podkreślić
uwikłanie sztuki w mechanizmy kultury i władzy (na marginesie warto powiedzieć, że
sztuka zawsze jest jakąś formą władzy i że artyści również nią dysponują, toteż
niezrozumiały jest dla mnie argument Leszkowicza dotyczący Żmijewskiego, że występuje
on w stosunku do swojego modela z pozycji władzy).
Jednak w swojej książce nie definiowałam sztuki krytycznej poprzez "potencjał
humanizmu". Podałam jasną definicję, przywołując Michela Foucaulta i odwołując się do
Ryszarda W. Kluszczyńskiego, który chyba jako pierwszy użył tego terminu. Przypomnę,
iż krytyczną funkcję sztuki należy rozumieć nie jako ukazywanie rzeczywistości tak, jak
powinna ona wyglądać, nie jej ulepszanie, lecz, jak pisze Foucault, jako ujawnianie,
ukazanie tego, co nieoczywiste, podskórne, niejasne, marginalne (podkr. moje): "W
krytyce nie idzie o to, by powiedzieć, że sprawy nie tak się mają jak powinny. W krytyce
o to idzie, by obnażyć milczące przesłanki, rozmaitego rodzaju nawykowe, bezkrytycznie
przyjmowane, niedostrzegane sposoby myślenia, na których akcentowane przez nas
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 3 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
praktyki się wspierają [...]. Krytycyzm na tym polega, by te myśli wydobyć na światło
dzienne i próbować je zmienić: na tym, by pokazać, że sprawy nie są tak oczywiste, za
jakie się je uważa, i sprawić, by nie przyjmować za oczywiste tego, co się za oczywiste
przyjmuje. Uprawiać krytycyzm to tyle, co czynić łatwe gesty trudnymi" (7).
Za podstawową wartość tej sztuki uznałam wywoływanie dyskusji, kierowanie naszej
uwagi na marginesy i obszary wykluczenia, zmuszanie nas do rozmów o wartościach i,
jak sądzę, ta funkcja nie uległa wyczerpaniu (czego dowodem niezliczone dyskusje wokół
pracy A. Żmijewskiego pt. "Powtórzenie" będącej, jak zauważył Adam Mazur w
podsumowaniu roku 2005: "projektem, który w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, jakie
minęły od uruchomienia internetowego "Obiegu", wygenerował najwięcej znaczeń,
zainspirował wymianę myśli i tekstów, zmusił do zajęcia wyraźnego stanowiska krytyków
i środowisko. (...) I chociaż "Powtórzenie" w moim odczuciu zawiodło ("Zawód Mazura",
jak pisała z przekąsem Joanna Mytkowska), to kolejne teksty oraz ponad setka postów na
forum przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Debata dowiodła, że wyrazisty krytyczny
dyskurs wokół dzieła sztuki jest możliwy również w polskim kontekście, a spór wychodzi
wszystkim na dobre" (8). Dowodem tego również niniejsza polemika). Najważniejsze jest
to, że wobec tej sztuki nie pozostajemy obojętni, prowadzimy dyskusję i negocjujemy
nasze punkty widzenia, co jest przecież jedną z podstawowych zasad demokracji. I może
w tym sensie faktycznie sztuka ta poszerza "potencjał humanizmu". Bo przecież nie w
tym, że jest ona w stanie bezpośrednio zmienić rzeczywistość, wpłynąć na nią. Być
może, gdy pisałam książkę pt. "Ciało i władza", przemawiała przeze mnie taka naiwna
(czy utopijna) wiara, że sztuka może zmienić świat. Trudno polemizuje się samej ze
sobą, ale z dzisiejszej perspektywy wiele stwierdzeń, które zawarłam w tej książce
wydaje mi się naiwnych. Ale nie - podważona przez autora definicja "sztuki krytycznej",
którą w polskiej krytyce artystycznej zaczęto szarżować na lewo, i prawo, nie zważając
zupełnie na związane z tą definicją znaczenia oraz kontekst teorii Michela Foucaulta, w
świetle, których tę sztukę przedstawiałam.
Sztuka jest specyficznym obszarem działań, odrębną od innych praktyką kulturową, która
rządzi się swoimi własnymi regułami, a jej celem nie jest służenie dobru. Muszę zgodzić
się z przywołanym już Sławomirem Marcem, który polemizując z Leszkowiczem odnośnie
tekstu o rewolucji moralnej, pisał: "nie jest prawdą, że sztukę należy identyfikować z
określonymi dążeniami emancypacyjnymi (zresztą w dużej mierze słusznymi). Jeśli nie
chcemy popaść w jednostronne totalizacje ekstrem, to musimy dostrzegać
równoprawność perspektyw modernizacji i konserwacji (co już Hannah Arendt
wyczerpująco swego czasu wyjaśniła)" (9). Może się zdarzyć, że sztuka służy dobru, ale
to raczej wynika przy okazji i nie jest jej istotą (Zresztą czy w tej polemice, podobnie,
jak w tekście Leszkowicza, nie chodzi przede wszystkim o dotarcie do pryncypiów - o
próbę odpowiedzi na pytanie - czym jest dzisiaj sztuka?). Czy sztuka mogłaby się
opowiedzieć po stronie zła czy artysta mógłby je afirmować? - pyta w jednym z
najnowszych wywiadów
Artur Żmijewski i dalej tak tłumaczy swoją postawę: "Angażuję się po stronie dobra. Ale
chodzi też o to, żeby dotrzeć do podłości w sobie. Nie oskarżać, raczej denuncjować
własny współudział w draństwie. Są artyści, którzy krytykują zło społeczne w taki sposób,
że stawiają się w pozycji sędziów. Nie ufam tej pozornej szlachetności jako skutecznemu
narzędziu działania" (10). Można zapytać - czy przyjęcie innego punktu widzenia,
udawanie własnej wyższości moralnej - nie wiąże się zawsze z jakąś hipokryzją? Powiem
więcej - to właśnie na unikaniu tej hipokryzji polega radykalizm sztuki krytycznej.
Mi osobiście rozważania na temat etyki w sztuce wydają się podejrzane, a mówienie o
dobroci i sztuce jest dla mnie formą mitu, takiego jak niegdysiejsze równanie piękna i
dobra. Być może moja niewiara w dobro i piękno wiąże się z jednym z podstawowych
dylematów współczesności pytających o to, jaka ma być sztuka po Holocauście. Bo czy
to, co obrzydliwe i wstrętne jest złe? A to, co piękne - dobre? Te pytania straciły swój
sens, piękno się skompromitowało, jeśli byli tacy ludzie jak Rudolf Hesse grający w
wolnych chwilach piękne melodie na pianinie, doktor Mengele - człowiek przystojny i
kulturalny, grający na skrzypcach, a zarazem - sadysta zadający z zimną krwią
okrucieństwo i śmierć. W bardzo poruszający sposób tę kompromitację wszelkich wartości
pokazali Wiedeńscy Akcjoniści. Ale czy ich sztukę można oceniać pod kątem etycznym?
Był w niej obecny i antyhumanizm, i nihilizm (które według tekstu Leszkowicza są
równoległym nurtem w stosunku do sztuki krytycznej i się z nią wykluczają), a przecież
była to sztuka głęboko krytyczna. Uderzała w podwójne standardy moralne austriackiego
społeczeństwa, w jego konserwatyzm i hipokryzję, wyparcie winy nazizmu itp.
Trudno mi więc zgodzić się z takim uproszczonym odczytaniem "sztuki krytycznej", iż
jeśli służy dobru - to jest krytyczna, a jeśli pomija etykę (sama "etyka" z tekstu
Leszkowicza jawi się zresztą jako reguła uniwersalna), ignoruje ją, a wręcz podważa - to
właściwie czym jest? Może "sztuką ciała" - powie Leszkowicz odkrywczo, ale przypomnę,
że pisałam też o bliskości "sztuki krytycznej" i "sztuki ciała", choć sądzę, że ten drugi
termin jest zdecydowanie szerszy i nie dotyka tego, co najważniejsze w sztuce
krytycznej - a więc owego ukazywania dwuznaczności, uwikłań, niejasności - i również
"etycznej ambiwalencji" - jak pisze Leszkowicz w kontekście obu "Łaźni" Katarzyny
Kozyry. Przy okazji przypominają mi się argumenty przeciwko tej sztuce formułowane z
"prawej strony" - a mianowicie o "moralnej indyferencji". Czy nie brzmi to zaskakująco
podobnie do "etycznej ambiwalencji"?
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 4 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
Leszkowicz podkreśla złamanie przez artystkę prawa do prywatności. Ale przecież jest to
jeden z aspektów, które Kozyra wydobywa - pytając o naszą prywatność, o jej
zawłaszczanie przez kulturę, o to, że potencjalnie niemal w każdej chwili możemy stać
się ofiarami mediów. Nasza pewność, co do tego, iż nasza prywatność, nasz wizerunek,
nasze dane należą do nas jest najzwyklejszą iluzją. I znowu ujawnia się dwuznaczność i
nasze uwikłanie w to łamanie prawa do prywatności. Piszę to w momencie, gdy media
relacjonują napaść Izraela na Liban oraz ucieczkę Polaków z tego kraju. Czy pokaleczone,
poranione ofiary bombardowań, jakie oglądamy w TV życzyłyby sobie być pokazywane w
tak odbierającej godność ludzką sytuacji? Czy ludzie, którzy uciekają z ogarniętego wojną
Libanu, którzy są przerażeni, niewyspani, niepewni, co do własnej przyszłości, często
rozdzieleni z najbliższymi - nie są dodatkowo pozbawiani własnej godności przez żądne
informacji media, a właściwie przez nas, którzy to oglądamy? To między innymi na te
problemy zwracała uwagę Kozyra poprzez "Łaźnie". Artystka zadała ważne pytanie o
znaczenie "prywatności", co starałam się zaakcentować pisząc w książce m.in. o
"podglądactwie w kulturze" (11). Artystka nie udaje, że jest "czysta", że jest "ponad", że
jest "lepsza". I być może to tak bardzo boli - właśnie ukazanie naszego współuwikłania.
Leszkowicz nazywa te prace "wybitnymi dziełami sztuki na temat odbierania nam
prywatności i własnego ciała" - i tu pojawia się podstawowa różnica, gdyż nie ma ponad
nami nikogo, kto by je odbierał, to my w tym "odbieraniu" mamy swój udział.
Leszkowicz akcentuje również, że prace te pod kątem etycznym "są absolutnym
koszmarem": "Jest to totalitarna i bezprawna władza artysty nad ciałem innych". Autor
nie widzi tego wzajemnego powiązania - gdyby nie "ambiwalencja etyczna" - nie byłoby
"wybitnego" dzieła sztuki. To niezrozumienie przejawia się w jeszcze jednym aspekcie,
gdy tłumaczy on jej prace (i jej "niewrażliwość", jak to określa) - jej własną chorobą
nowotworową i dramatem chemioterapii (a więc sam naruszając jej prywatność!). Autor
wpisuje się tym samym w cały szereg tekstów, które akcentowały "spotwornienie" Kozyry
(12).
Leszkowicz w innym miejscu stwierdza, że pora pozbyć się iluzji niewinności i
niezależności. Ale czy ktokolwiek w tę iluzję wierzył!? Dla mnie od początku było
oczywiste, że artyści muszą "pobrudzić" sobie ręce, żeby wniknąć pod powierzchnię
kultury, dotrzeć w głąb i dlatego pisałam w książce między innymi, że "artyści symulując
tę rzeczywistość w swojej sztuce, wskazują zarazem na jej niejednoznaczność, na ukryte
w niej mechanizmy władzy" (13). W "Niebezpiecznych związkach sztuki z ciałem" pisałam
z kolei: "Nie była to sztuka jednoznaczna, nie sytuowała się poza układem, który
krytykowała, ale wewnątrz niego" (14). I to, co dalej cenię w tej sztuce to właśnie jej
niejednoznaczność, to ciągłe zadawanie pytań, a nie udzielanie odpowiedzi, dydaktyzm
czy jednoznaczne konstatacje. Tych na szczęście sztuce krytycznej udało się uniknąć. Jej
otwartość na różne, nawet sprzeczne ze sobą interpretacje, czyni ją tak bardzo ciekawą.
Leszkowicz pisząc, iż w większości przypadków dzieła sztuki krytycznej są "zbyt
dwuznaczne, ambiwalentne, niewyraźne, dopowiadane i przede wszystkim etycznie
nieświadome lub obojętne", postuluje - choć nie wprost - sztukę, która byłaby bardziej
jednoznaczna. Ale czym byłaby taka sztuka etycznie jednoznaczna, służąca określonej
ideologii - czy nie twórczością trywialną, płaską, a może nawet najzwyklejszą
propagandą?
Uważam wręcz, że ta "ambiwalencja etyczna" jest w sztukę krytyczną wpisana.
Niejednoznaczności i brak prostych odpowiedzi wynikają też z tego, iż rzeczą właściwą
sztuce jest przekraczanie, transgresja. Odnosi się to zwłaszcza do sztuki krytycznej. W
swojej książce odnośnie tego zagadnienia znowu przywołałam Michela Foucaulta, według
którego transgresja dotyka tego, co ożywiane jest mocą negatywności, starając się to
wyzwolić (15). Transgresja to nieustanny proces: "Grą transgresji i granic zdaje się
rządzić zwykły upór: transgresja przekracza i nie przestaje ustawicznie przekraczać linii,
która natychmiast zamyka się za nią niepamiętliwą falą, znów zatem wycofując się aż po
horyzont nieprzekraczalnego" (16). Dlatego też trudno z takiej sztuki uczynić prosty
projekt polityczny, trudno wymagać jednoznaczności, nawet w kontekście praw
człowieka.
Łatwo jest, idąc tym torem myślenia, co Leszkowicz powiedzieć, iż Artur Żmijewski wraz
ze swą nihilistyczną sztuką stał się "promowaną gwiazdą", że nastąpiło to w czasie, gdy
do władzy doszła łamiąca prawa człowieka prawica i, że "kiedyś nazywano to duchem
czasu". Trzeba jednak powiedzieć, że sztuka krytyczna w Polsce nie zajęła jakiejś
prestiżowej pozycji, jak sugeruje Leszkowicz. Została stłamszona przez działania
moralistów i uginających się przed nimi kuratorów. W tym kontekście stwierdzenie, iż
znaczące jest, że sukces Żmijewskiego zbiegł się w czasie z wygraną prawicy jest
następną manipulacją i jest głęboko krzywdzące. Łatwo jest zresztą, używając podobnej
retoryki, odbić "piłeczkę". Nieodparcie bowiem tok myślenia w artykule Leszkowicza
kojarzy mi się z dyskursem PiS-u (łatwo jest zadenuncjować i oskarżyć oraz stanąć na
pozycji moralnej wyższości - "bo we mnie jest samo czyste dobro", jak powiedział kiedyś
obecny premier). To również całkowite zanegowanie III RP (choć oczywiście zgadzam się
z Leszkowiczem, że największym dramatem rodzącej się polskiej demokracji było
wprowadzenie w 1993 r. ustawy antyaborcyjnej). Język Pawła Leszkowicza to taki język
PiS a rebours. Niepokoi mnie pisanie o etyce w sztuce, gdy na około wciąż słyszymy
nawoływania do "odnowy moralnej", niepokoi mnie kategoryczność wielu stwierdzeń,
absolutna pewność, co do własnej nieomylności, a także fundamentalizm, nawet, jeśli
Leszkowicz opiera się na tak szlachetnym fundamencie, jak "prawa człowieka". Niepokoi
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 5 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
mnie, bo oprócz ludzi szargających prawa człowieka, boję się ludzi, którzy są
fundamentalistami - pod jakimkolwiek względem. I dlatego tekst Leszkowicza również
wydaje mi się signum temporis.
Na marginesie warto wspomnieć podobny w swej wymowie artykuł Agaty Araszkiewicz
pt. "Paradoksalni strażnicy pogardy", który ukazał się na łamach "Czasu Kultury" (17).
"Strażnikami pogardy" autorka nazwała Artura Żmijewskiego i Kazimierę Szczukę.
Żmijewski był tu określony za Pawłem Leszkowiczem, "pierwszym artystą IV RP", gdyż,
według Araszkiewicz "przeszedł na drugą stronę" i zaczął przyglądać się innym z pozycji
kata. Chodzi o "Powtórzenie" oraz "80064". Zarówno Araszkiewicz, jak i Leszkowicz
występują w tych tekstach z pozycji moralnej wyższości, sami stają się w ten sposób
"pierwszymi krytykami IV RP".
Ich argumenty biegną obok sytuacji sprowokowanych przez artystę, odciągają nas od
znaczeń samych prac. Bo być może o tym mówić jest najtrudniej.
Interesujące wydają mi się wspomniane już spory krytyków wokół "Powtórzenia",
atakujące artystę albo za nudę, banalizację i epatowanie dobrem (Adam Mazur, Marcin
Krasny), albo odwrotnie - za brak etyki (Araszkiewicz, Leszkowicz). Widać w tych
tekstach nieporadność krytyków, niemożność poradzenia sobie z tą pracą, która zadaje
pytania - m.in. o uwewnętrznianie władzy, o możliwość powtórzenia danej sytuacji, o
degradację człowieka poprzez ograniczenie jego wolności itp. Żmijewski poprzez swoją
sztukę zadaje pytania, sam nie dając żadnych odpowiedzi. Zdaje się, że gdzieś
powiedział, iż gdyby znał odpowiedź na dany nurtujący go problem, nie tworzyłby pracy,
bo po co? W przypadku "Powtórzenia", jak sądzę, wiedziony był ciekawością, która
dręczy chyba wielu z nas: jak to się dzieje, że ludzie stają się potworami (Abu Ghraib)?;
czego potrzeba, by zwykły człowiek stał się katem?; co dzieje się z jego psychiką, gdy
zyskuje bezpośrednią władzę nad innymi czy też gdy musi dostosować się do
niewolniczego systemu?; w jaki sposób władzę stosują zniewoleni?; jak "więźniowie"
przechodzą na pozycję "strażników" systemu? itp., itd. Ten film ukazał mechanizmy
działania w sytuacji pozornego powtórzenia eksperymentu profesora Philipa Zimbardo.
Żmijewski stworzył warunki bardziej łagodne, dał swoim strażnikom swobodę.
Przerażające może być uświadomienie sobie, że jego "więzienie" było hotelem w
porównaniu z prawdziwymi więzieniami, w porównaniu z obozami pracy, "sweatshopami"
rozsianymi po całym świecie czy nawet warunkami pracy w niektórych supermarketach.
Nieprzyjemnie jest żyć ze świadomością, że ludzi upadla się tak, na co dzień i że każdy z
nas ma jakiś udział w tym upadlaniu.
Agata Araszkiewicz napisała w "Czasie Kultury", że uczestnicy "Powtórzenia" zostali
upodleni. A przecież poddali się - BEZ PRZYMUSU i ŚWIADOMIE grze artysty. Wiadomo
było, że jest to rodzaj gry, trudnej gry psychologicznej, w której najsłabsi odpadli już na
początku. Wiele mówiło to o społecznym wymogu dostosowania się (przyjmowanie
regulaminu więzienia było jak socjalizacja), o tym, że w sytuacjach skrajnych, inni
(słabsi, wrażliwsi) mają małe szanse przeżycia, o jednostkach, które z pozycji zniewolenia
utrwalają jednak system i go wzmacniają (to znowu Foucault: władza rozproszona).
Praca ta pokazała, że podskórnie rządzi jednak nami prawo dżungli, obojętnie jak bardzo
byśmy w to nie wierzyli. Artysta pokazał również, jak bardzo zależni od władzy i
upokorzeni jej działaniem są również - a może przede wszystkim - ci, którzy w danym
systemie pełnią role "strażników". Być może to właśnie to upokorzenie zmienia część z
nich w ludzkie potwory - jak strażników z Abu Ghraib czy Guantalamo. Może sytuacja
staje się dla nich tak bardzo nie do zniesienia, że dążą oni do tego, by za wszelką cenę
zaprzeczyć człowieczeństwu swych ofiar? Bo oni sami zostali już tego człowieczeństwa
pozbawieni. Szkoda, że Paweł Leszkowicz nie bierze pod uwagę tych problemów, które
niesie praca Żmijewskiego, kiedy na początku swego tekstu przywołuje zwizualizowane
przez amatorskie fotografie akty okrucieństwa - m.in. strażników w Abu Ghraib. Przecież
Żmijewski pyta właśnie o to, jak to się dzieje, że ludzie dokonują tych wszystkich
makabrycznych rzeczy, czy wszyscy jesteśmy potencjalnie zdolni do takiego zła itp. Tyle,
że Żmijewski traktuje sztukę jako pole badania ludzkich uczuć i emocji, a nie jako
narzędzie zbawiania świata. Warto w tym kontekście przywołać eksperyment Jane Elliot z
niebieskookimi, w którym zamieniła rolami "białych" i "czarnych". Biali, a w zasadzie
błękitnoocy (nazywani też "błękitkami") traktowani jak "czarni" byli upokarzani,
ośmieszani, doprowadzani do płaczu. Eksperyment służył pokazaniu mechanizmów
dyskryminacji i nikt nie zarzucał Elliot braku etyki (poza tymi, którzy nie rozumieli sensu
eksperymentu oraz tymi, w których drzemał rasizm). Dlaczego jeden eksperyment miałby
być etyczny, a drugi nie? Dlatego, że jeden służy "dobru" (zwalczaniu dyskryminacji), a
drugi jedynie sztuce? Znowu mam wrażenie, że sztuka w takim podejściu, jak u
Leszkowicza czy Araszkiewicz, jest instrumentalizowana, traktowana jedynie jako
narzędzie, by służyć ulepszaniu świata. Gdy tak myśli się o sztuce, łatwo przychodzą
konstatacje takie, jak poniższa Pawła Leszkowicza, zawarta w krótkim podsumowaniu
wydarzeń roku 2005:
"Namawianie starego człowieka, więźnia obozu koncentracyjnego, aby w studiu tatuażu
dał sobie ponownie wytatuować swój obozowy numer 80064, uważam za przykład tego
jak brakuje w sztuce polskiej postawy etycznej. (...) Zamykanie ludzi w klatce i
filmowanie, berek w komorze gazowej, płacenie za to biednym, to kolejny przykład
poddania się systemowi dehumanizacji" (18).
Zróbmy teraz mały przeskok:
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 6 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
"Kiełbasy marynowane razem z polską flagą, zabawki niezgodne z przeznaczeniem, kaleki
zapędzane przed obiektywy (...)" (Michalski) (19), czy też: "Siedzenie na golasa w klatce
na widoku publicznym i warczenie na patrzących, malowanie metrowej wielkości
damskich międzynoży, erotyczne podniecanie się wcieraniem sobie w ciało różnych
farbomazideł, podglądanie kamerą ludzi w łaźni, filmowanie bliskiej rodziny w
ekshibicjonistycznych okolicznościach... To tylko wybiórki z morza przykładów" (Nyczek)
(20). Czy te wyliczanki - z jednej strony Leszkowicza, a z drugiej - prawicowych
publicystów nie brzmią podejrzanie podobnie?
Teksty Michalskiego i Nyczka skojarzyły mi się kiedyś z jeszcze inną wyliczanką dotyczącą
sztuki przedstawiającej: "potworne kaleki i kretynów, kobiety, które są w stanie budzić
tylko odrazę, mężczyzn, którzy bliżsi są zwierzętom niż ludziom, dzieci, które gdyby takie
miały żyć, musiałyby być traktowane jako przekleństwo boże". Entliczek-pentliczek, czy
muszę dodawać skąd są te słowa? Brawo, zgadliście. Tak ideolodzy III Rzeszy mówili o
sztuce zdegenerowanej. O takim uprawianiu pseudokrytyki, jak w przypadku Nyczka czy
Michalskiego pisałam już kiedyś: "(...) przedziwne są te wyliczanki, można mieć
wrażenie, że tradycyjni krytycy polują wręcz na co smaczniejsze kąski, by obraz sztuki
wydał się jeszcze bardziej zdegenerowany, zepsuty, by żaden czytelnik po przeczytaniu
takiego tekstu nie miał już wątpliwości, co do zwyrodnienia sztuki współczesnej i aby
tylko nie przyszło mu do głowy zweryfikowanie tych sądów; sprawdzanie, jaki twórca
wpadł na tak chore pomysły, aby tylko czytelnik nie wnikał w intencje artysty i już w
żadnym wypadku w komentarze objaśniające daną twórczość. Bo po co? Autorytety
skazały już tę sztukę na zagładę" (21).
Leszkowicz zastrzega, że nie chce deprecjonować w całości tej twórczości, ale jego
zestawienia obezwładniają. To na przykład stwierdzenie, że "prace Żmijewskiego i Libery
są symptomem tej samej kultury wizualnej, w której zestawiane są fotografie
ludobójstwa, ofiar głodu i aborcyjnych płodów w ramach wystawy antyaborcyjnej
"Wybierz Życie" [...]". Dziwię się, że autor nie widzi różnicy między takimi
prymitywnymi, propagandowymi zagraniami, jak wspomniana wystawa antyaborcyjna a
wieloznacznymi pracami Żmijewskiego czy Libery. Obawiam się natomiast, że sztuka,
którą chciałby widzieć - jednoznaczna, jeśli chodzi o prawa człowieka byłaby właśnie taką
czczą propagandą, tyle, że formułowaną przez drugą stronę.
Naiwnie brzmi też podkreślenie roli sztuki Krzysztofa Wodiczki, który - jak pisze
Leszkowicz - "zawsze zachowywał rygorystyczną postawę etycznego zaangażowania".
Toteż jego prace według autora mogą być zaliczone do "sztuki krytycznej". Pomijam już
fakt, że najczęściej jednak w odniesieniu do sztuki Wodiczki mówi się o
"postmodernizmie oporu", ważniejsze zaś wydaje mi się podkreślenie, że również jego
projekcje cechuje dwuznaczność etyczna. To chociażby angażowanie wielkiego kapitału
na realizację tych projekcji (a czy istnieją "czyste" pieniądze?), to również w jakimś
sensie "upodlenie" występujących w projekcjach osób - najczęściej ofiar przemocy czy
świadków traumatycznych wydarzeń. Czym jest bowiem "zmuszanie" ludzi do zwierzania
się z najboleśniejszych, upokarzających doświadczeń przed anonimowym tłumem
widzów?
Jak widać, używanie kategorii etycznych do rozważań o sztuce, to kręcenie się w kółko,
zastanawiać się można co najwyżej, który artysta jest bardziej etyczny, a który mniej;
kiedy cel uświęca środki, a kiedy jego etyczna ambiwalencja jest zupełnie nie do
przyjęcia. Nie neguję tych problemów, ale nie sądzę, by wnosiły one cokolwiek ważnego
do rozważań nad znaczeniami samej sztuki. A "etyka" staje się zaporą dla mówienia o
tych znaczeniach.
Tak dzieje się też, gdy Leszkowicz przywołuje "Pozytywy" Zbigniewa Libery. Mam
wrażenie, że polemika staje się w tym momencie zupełnie niemożliwa. Nie można
bowiem wyjaśnić sensu "Pozytywów" w jednym akapicie, jak próbuje uczynić to autor i
sprowadzić ich do konkluzji, iż są "absurdalizacją tragedii". Gdyby bowiem chcieć
rzetelnie polemizować z Leszkowiczem, należałoby na temat każdej z przywołanych przez
niego prac, napisać oddzielny artykuł, przynajmniej o takiej objętości jak jego tekst,
ukazując różnorodne aspekty tych prac. Ale przecież takie artykuły zostały już napisane
(22), dlaczego więc autor je ignoruje? O przywołanej przez niego fotografii pt. "Nepal"
pisałam: "Uśmiechnięta naga dziewczyna biegnąca w fotografii "Nepal" przywołuje
przerażoną dziewczynkę z fotografii "Napalm". Obraz nieszczęścia wyłania się jakby zza
tamtej postaci - choć wyłania się jedynie w naszej wyobraźni - jest jej nieodłącznie
towarzyszącym cieniem. Libera pokazuje rzecz dość zaskakującą: obrazy tragedii i
katastrof zdążyły nam się w jakimś sensie opatrzeć, nad ich złowrogim znaczeniem
zastanawiamy się ponownie za sprawą "Pozytywów". (...) Prace Libery mówią nam
również o tej mocy uwodzenia obrazów: nawet tych najczarniejszych, lub może przede
wszystkim ich. To prace o wykorzystaniu, użyciu. Kultura popularna jest w stanie
wykorzystać wszystko, przerobić na kulturowy produkt. Obrazy śmierci i katastrofy stają
się atrakcyjnym wizualnie materiałem, bo swą drastycznością potrafią przyciągnąć naszą
uwagę. Mamy do czynienia wręcz z rodzajem wizualnego kanibalizmu (...)".
A więc znowu wracamy do punktu wyjścia, do pytań zadawanych przez artystów o siłę
obrazów, o to, czym są repetycje nieszczęść i tragedii, jaki wpływ wywierają te obrazy na
naszą wyobraźnię. Szkoda, że pytań, wywoływanych przez te prace nie dostrzega
Leszkowicz i wrzuca te wszystkie obrazy - krytyczne i krytykowane, propagandowe i
wieloznaczne do jednego wora określonego hasłem "etycznej obojętności". Pod koniec
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 7 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
pojawia się jeszcze jeden negatywny przykład, trudno powiedzieć, co mający wspólnego z
omawianą tu sztuką, a mianowicie otwarcie w 2006 roku w Muzeum Archeologicznym w
Krakowie wystawy rzemiosła i sztuki tybetańskiej ze zbiorów chińskich. Rację ma
Leszkowicz pisząc o niedostrzeganiu łamania praw człowieka w Tybecie i o tym, że ta
wystawa zupełnie pominęła ten tragiczny kontekst, a wręcz wpisała się we wspieranie
komunistycznego reżimu chińskiego. Ale przy tym fragmencie nie mogę powstrzymać się
od przytyku, który pokazuje jak łatwo wpaść w pułapkę języka, który stoi w sprzeczności
z wyznawanymi przez nas wartościami. Otóż pisze autor, nie używając nawet
cudzysłowu: "Pomimo protestów Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Tybetu i Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka, dyrekcja i kuratorzy uważają krytykę wystawy za podjudzanie
(...)". A przecież słowo "podjudzanie" jest słowem głęboko antysemickim i tym samym
sprzecznym z fundamentalnymi dla autora "prawami człowieka".
Kiedy rozmawiałam niedawno z Arturem Żmijewskim, stwierdził on, że takie teksty, jak
Leszkowicza, pisane w dobrych intencjach, bazują na ukrytych założeniach, że sztuka
służy dobru i że powinna poszerzać "potencjał humanizmu". Ja bym dodała jeszcze, że
próbuje się w nich przykroić sztukę na miarę naszych oczekiwań. Artysta twierdzi, że
ujawnione zostało w tych tekstach ukryte założenie, z którym część teoretyków
podchodzi już od jakiegoś czasu do sztuki. Ale czy na pewno o to chodzi? Może
pogubiliśmy się w znaczeniach samej sztuki i naszych wobec niej oczekiwaniach? Może
więc faktycznie czas zacząć rozmawiać o tym, jak ją dziś pojmujemy, czym dla nas jest i
czego od niej oczekujemy. Ale negocjujmy, a nie stwierdzajmy autorytarnie, co jest
dobre, a co złe.
Iza Kowalczyk
Przypisy:
1) Michel Foucault, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, przeł. T.Komendant,
Fundacja Aletheia, Warszawa 1998, s. 11.
2) Louis-Vincent Thomas, Trup. Od biologii do antropologii, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź
1991, s. 108.
3) Izabela Kowalczyk, Niebezpieczne związki sztuki z ciałem, Galeria Miejska Arsenał,
Poznań 2002, s. 51.
4) Por.
http://globalfire.tv/nj/03en/politics/twoartists.htm
http://www.obieg.pl/text/pl_rewolucja_moralna.php
6) A. Graff, I.Kowalczyk, "Kogo obraża biust?", "Gazeta Wyborcza", 25.05.2005.
7) Cyt. za: Zygmunt Bauman, O znaczeniu sztuki i sztuce znaczenia, [w:] Awangarda w
perspektywie postmodernizmu, pod red. Grzegorza Dziamskiego, Wydawnictwo Fundacji
Humaniora, Poznań 1996, s.137. Ten cytat stał się także mottem tekstu Ryszarda
W.Kluszczyńskiego na temat polskiej sztuki krytycznej. Por.: R.W. Kluszczyński, Artyści
pod pręgierz, krytycy sztuki do kliniki psychiatrycznej, czyli najnowsze dyskusje wokół
sztuki krytycznej w Polsce, [w:] "EXIT. Nowa sztuka w Polsce", nr 4 (40), 1999,
s.s.2074-2081, Zob. też: I. Kowalczyk, Ciało i władza. Polska sztuka krytyczna lat 90.,
Sic!, Warszawa, s. 22-24 oraz I. Kowalczyk, Niebezpieczne związki sztuki z ciałem, s. 11-
18.
http://www.obieg.pl/event/amgb_podsum.php
9) Sławomir Marzec, "Przeciw jednostronnym radykalizmom, czyli polemika z Pawłem
Leszkowiczem",
http://www.obieg.pl/text/sm_przeciw_radykalizmom.php
10) Z Arturem Żmijewskim rozmawia Anna Zawadzka, [w:] "Wysokie obcasy",
http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53668,3498902.html
11) Por. Kowalczyk, Ciało i władza, s. 112 i 180-181.
12) Przykłady takich tekstów przytoczyła między innymi Ewa Toniak w tekście "Pani
Bond z siatą, albo o zmianie płci sztuki polskiej", [w:] Kobiety w kulturze popularnej,
red. E. Zierkiewicz, I. Kowalczyk, Konsola 2002, s. 75-88.
13) Kowalczyk, Ciało i władza, s.112.
14) Kowalczyk, Niebezpieczne związki..., s. 11.
15) M. Foucault, "Przedmowa do transgresji", przeł. T.Komendant, [w:] Osoby.
Transgresje, t. III, red. M. Janion, S. Rosiek, Gdańsk 1984, s. 306.
16) Foucault, j.w., s. 305, por. Kowalczyk, Ciało i władza, s. 25.
17) Agata Araszkiewicz, "Paradoksalni strażnicy pogardy", {w:] "Czas Kultury", nr 1,
2006, s. 180-185.
18)
http://www.obieg.pl/event/amgb_podsum.php
19) Jan Michalski, Urywamy się na wolność (i transformujemy). Garść uwag na temat
sztuki lat 90. na tle porównawczym, [w:] Znak, grudzień (12) 1998, s. 3-16
20) Nyczek Tadeusz, 2001, "Na golasa i inne sztuki", [w:] "Rzeczpospolita" ("Plus-
Minus"), nr 41, 17.02.01.
21) Por. Izabela Kowalczyk, Retoryka nienawiści - na przykładzie ideologii Kampfbundu i
polskiej krytyki gazetowej, [w:] "artmix", nr 4, 2003,
http://free.art.pl/artmix/archiw_4/0702ik.html
22) Por. między innymi mój tekst pt. "Pozytywne?", "artmix", nr 7, 2004-2004,
http://free.art.pl/artmix/archiw_7/libera.html
medialnych sztuczek", [w:] "Obieg", 1/2004, s. 24-31 oraz Ł. Ronduda, "Duchowość
żenuje. Urządzenia kondycyjne. Rzecz ożyciu i twórczości Zbigniewa Libery w latach
1981-2005", [w:] "Obieg", 1/2006, s. 18.
Linki do innych tekstów w temacie:
Ewa Mikina
09-11-05 02:23
OBIEG - TEKSTY
Strona 8 z 8
file:///Users/rwk/Documents/ASP%20Lodz/SZTUKA%20KRYTYCZNA/Osądzać%20czy%20negocjować%3F.webarchive
Clash i pogarda. Komentarz do tekstu Pawła Leszkowicza
Iza Kowalczyk
Osądzać czy negocjować? Czyli powracający spór o znaczenia sztuki krytycznej
Agata Araszkiewicz
Filip Lipinski
Agata Araszkiewicz
Miłość i demokracja - Reaktywacja
Paweł Leszkowicz
Czy twój umysł jest pełen dobroci?
Z Pawłem Leszkowiczem o wystawie "Miłość i demokracja" rozmawia Daniel
Muzyczuk
O radykalną demokrację poprzez estetykę
Ewa majewska
Homoseksualny dyskurs nowoczesności
Sławomir Marzec
Przeciw jednostronnym radykalizmom, czyli polemika z Pawłem Leszkiewiczem
Paweł Leszkowicz
Sztuka wobec rewolucji moralnej
Agata Araszkiewicz
Sprawa Nieznalskiej a proces Gorgonowej
Relacja z targów "Art Poznań 2005"
Adam Mazur
Czy kapitał nas zbawi? Relacja z targów "Art Poznań 2005"
Grzegorz Borkowski
Porozmawiajmy o "80064"
Dialog między Agatą Araszkiewicz i Arturem Żmijewskim
[31.07.2006]
|
|
Redakcja:
(wbmstrka)
Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski
, al. Ujazdowskie 6, 00-461 Warszawa
Internetowy OBIEG ukazuje się dzięki wsparciu:
© redakcja + autorzy 2004 - 2006