Alain Badiou
Realne kryzysu
Badiou: Realne kryzysu [2009-11-06 17:47:55]
Planetarny kryzys finansowy, w formie, w jakiej się nam go przedstawia, przypomina jedną z tych
kiepskich, prefabrykowanych, wysokobudżetowych produkcji filmowych, które nazywamy obecnie
"kinem". Zawiera wszystkie elementy, które gwarantują sukces: narastającą katastrofę, silne
poczucie zawieszenia, egzotyzm tego, co identyczne – giełda w Dżakarcie umieszczona pod tym
samym nagłówkiem, co Nowy Jork. Od Moskwy po Saõ Paulo – wszędzie ten sam ogień,
podkładany pod te same banki. Przerażające zwroty akcji: ajajaj... najlepiej skonstruowane "plany"
nie powstrzymują czarnego piątku, wszystko się wali, wszystko się wkrótce załamie...
Lecz oto pojawia się nadzieja: na pierwszym planie, mocno skoncentrowani, ci Sarkozy’owie,
Paulsonowie, Merkelowe, Brownowie i inni Trichetowie o mrocznym spojrzeniu, niczym w filmie
katastroficznym; mała eskadra możnych, gasząca monetarny ogień, wrzuca w centralną Dziurę
tysiące miliardów. Później będziemy się zastanawiać (w felietonach, które się pojawią), skąd oni je
biorą, skoro w odpowiedzi na najskromniejsze żądanie biednych od wielu lat wywracali kieszenie,
twierdząc, że nie mają nawet miedziaka. Na razie jednak jest to mało istotne. "Ocalić banki!" – ten
szlachetny, przepełniony humanizmem i demokratyczny okrzyk wydobywa się ze wszystkich
politycznych i medialnych piersi. Ocalić je za wszelką cenę! Dobrze, że o tym wspomnieli, gdyż
cena ta jest niemała.
Muszę się przyznać: ja sam, widząc krążące cyfry, znaczenia których, jak niemal wszyscy, nie
jestem w stanie sobie wyobrazić (co to właściwie jest, ten tysiąc czterysta miliardów euro?),
okazuję zaufanie. Całkowicie oddaję się w ręce strażaków. Wszyscy zjednoczeni – wiem to, czuję
to – zdołają to osiągnąć. Banki będą nawet większe niż przedtem. Niektóre, te małe lub średnie, nie
mogąc przetrwać bez dobroczynności państw, zostaną oddane jako smakowity kąsek większym od
siebie. Upadek kapitalizmu? Chyba nie mówią państwo tego poważnie? Zresztą, kto by tego chciał?
Kto w ogóle wie, co to oznacza lub miałoby oznaczać? Ocalmy banki, powiadam państwu, a reszta
jakoś się ułoży. Dla grających role w tym filmie – to znaczy dla bogatych, ich służących, ich
pasożytów, tych, którzy im zazdroszczą, i tych, którzy im schlebiają – biorąc pod uwagę obecną
sytuację na świecie i rodzaj prowadzonych polityk, szczęśliwy koniec, być może nieco
melancholijny, jest nieunikniony.
Zwróćmy się raczej w stronę widzów tego spektaklu – zdumionej masy, lekko zaniepokojonej,
niewiele rozumiejącej, zupełnie pozbawionej możliwości aktywnego zaangażowania w tę sytuację;
masy, do której z daleka dociera krzyk konających, osaczonych banków. Ten tłum może jedynie
zgadywać, jak męczące weekendy spędza mała, wspaniała grupa szefów rządów. Może
obserwować astronomiczne, nieogarnione sumy i machinalnie porównywać do nich swoje własne
środki lub nawet, w przypadku znacznej części ludzkości, zwyczajny brak środków, stanowiący
podstawę ich gorzkiej i zarazem odważnej egzystencji. Twierdzę, że realne jest właśnie tam, i nie
uzyskamy do niego dostępu inaczej, jak tylko odwracając się od ekranu, by przenieść uwagę na
niewidzialną masę tych, dla których – na moment przed wtrąceniem w coś jeszcze gorszego niż to,
w czym obecnie żyją – ten film katastroficzny, nawet ze swym sielankowym zakończeniem
(Sarkozy obejmuje Merkel i wszyscy płaczą z radości), nigdy nie był niczym więcej niż teatrem
cieni.
W ciągu ostatnich tygodni często mówiliśmy o "realnej gospodarce" (produkcja i obrót dóbr) oraz o
gospodarce, jakby to powiedzieć, "nierealnej". Z tej ostatniej pochodziło całe zło, gdyż jej
przedstawiciele stali się "nieodpowiedzialni", "nieracjonalni" i "drapieżni", mieląc, najpierw z
chciwości, a następnie w panice, bezkształtną masę złożoną z akcji, zabezpieczeń finansowych i
pieniędzy. Rozróżnienie to jest absurdalne i zazwyczaj było odwoływane dwie linijki dalej, za
pomocą przeciwstawnej mu metafory "systemu krwionośnego" gospodarki, określającej cyrkulację
i spekulację finansową. Serce i krew miałyby być odjęte żyjącemu ciału? Zawał finansowy miałby
być obojętny dla zdrowia całej gospodarki? Jak wiemy, kapitalizm finansowy jest – od zawsze, co
w obecnych okolicznościach znaczy od pięciu stuleci – częścią konstytutywną kapitalizmu w
ogólności. Jeśli chodzi o właścicieli i animatorów tego systemu, nie są oni "odpowiedzialni" za to,
że ich zyski, ich "racjonalność" mierzy się ich dochodami. Nie tylko są drapieżnikami, lecz mają
obowiązek nimi być.
Nie ma więc nic bardziej "realnego" w kapitalistycznej hali produkcyjnej niż w piętrze handlowym
czy oddziale spekulacyjnym. Dwa ostatnie korumpują do reszty tę pierwszą: w przytłaczającej
większości przedmioty, produkowane przez ten typ maszynerii, są wytwarzane wyłącznie dla zysku
i spekulacji (która jest pochodną zysku, jego najszybszą i najbardziej widoczna częścią). Są
brzydkie, niewygodne, nieużyteczne, trzeba więc wydawać miliardy, by przekonać ludzi, że jest
inaczej. Zakłada to przekształcanie tych ludzi w kapryśne dzieci, w wiecznych nastolatków, których
egzystencja polega na ciągłym zmienianiu zabawek.
Powrót do realnego z pewnością nie jest ruchem, który prowadzi od złej, "nieracjonalnej"
spekulacji do zdrowej produkcji. To ruch prowadzący z powrotem do życia, bezpośredniego i
poddawanego refleksji, życia wszystkich tych, którzy zamieszkują ten świat. Tylko z takiej pozycji
możemy obserwować kapitalizm, łącznie z filmem katastroficznym, który jest nam obecnie
narzucany, nie uginając się pod jego ciężarem. Realne to nie film, lecz jego widzowie.
Co widzimy dzięki owemu odwróceniu lub powrotowi? Co widzimy, gdy udaje się nam pozbyć
lęku przed pustką. Lęku, który, zgodnie z oczekiwaniem naszych władców, ma sprawić, że
będziemy ich błagać o ocalenie banków? Widzimy, tym razem naprawdę, rzeczy proste i znane od
dawna: kapitalizm nie jest niczym innym jak bandytyzmem, nieracjonalnym w swojej istocie i
destrukcyjnym w swym rozwoju. Za krótkie dekady szalenie nierównej prosperity zawsze kazał
płacić kryzysami, w trakcie których znikały astronomiczne wartości, krwawymi ekspedycjami
karnymi we wszystkich regionach uważanych za strategiczne lub mu zagrażające, a także wojnami
światowymi, w czasie których odzyskiwał zdrowie.
To jest dydaktyczna siła odwróconego spojrzenia na film-kryzys. Czy wciąż mamy odwagę, w
obliczu życia ludzi, którzy go oglądają, być dumni z systemu, który powierza organizację życia
zbiorowego najniższym impulsom: chciwości, chęci rywalizacji, zautomatyzowanemu egoizmowi?
Czy chcemy wychwalać "demokrację", w ramach której decydenci w tak bezkarny sposób służą
grabieży finansowej, że zadziwiłoby to nawet Marksa, który już sto sześćdziesiąt lat temu określił
rządy, jako "ufundowane na władzy kapitału"? Zwykły obywatel czy obywatelka musi "zrozumieć",
że załatanie dziury w systemie zabezpieczeń społecznych jest absolutnie niemożliwe, lecz
powinniśmy, bez liczenia, wrzucać miliardy w dziurę bankową? Ponadto, czy powinniśmy
zaakceptować to, że podczas gdy nikt nie wyobraża już sobie nawet nacjonalizacji fabryki, która ma
kłopoty z powodu konkurencji, i w której pracują tysiące robotników, dla banku, który został bez
grosza przy duszy z powodu spekulacji, takie rozwiązanie jest oczywiste?
W naszej sprawie realne pojawia się, gdy spojrzymy na odwrotną stronę kryzysu. Skąd pochodzi
bowiem cała ta finansowa fantasmagoria? Całkiem po prostu, z wymuszonej sprzedaży
luksusowych domów ludziom, którzy nie mieli żadnych środków na ich zakup, i którym machano
przed oczami cudownymi kredytami. Nadzieje na spłatę przez nich kredytu były natychmiast
odsprzedawane. Dodawano je, jak to się robi z niewyczuwalnymi narkotykami, do papierów
wartościowych, których skład, dzięki pracy całej armii matematyków, był przedstawiany w sposób
równie uczony, co niejasny. Wszystko to zaczęło krążyć, nabierając coraz większej wartości,
sprzedawane i odsprzedawane coraz bardziej odległym bankom. Co prawda, obrót ten miał
materialną gwarancję w postaci nieruchomości. Wystarczyło jednak, że nastąpił zwrot na ich rynku,
by kupujący zaczęli tracić zdolność do spłaty długów. Wartość ich zastawu spadała, a
kredytodawcy domagali się coraz więcej. Gdy ostatecznie kupujący nie mogli już dłużej spłacać rat,
narkotyk dodany potajemnie do papierów wartościowych ujawnił się, zatruwając je, w wyniku
czego przestały mieć jakąkolwiek wartość. Na pierwszy rzut oka jest to gra, w której wszyscy tracą:
spekulant swój udział, a kupujący dom, z którego jest uprzejmie eksmitowany. Niemniej jednak
realne tego przegranego meczu jest, jak zawsze, po stronie zbiorowości, po stronie życia
codziennego. Ostatecznie wszystko bierze się z faktu, że istnieją dziesiątki milionów ludzi, których
pensje, lub brak pensji, sprawiają, że nie są już w stanie zapewnić sobie dachu nad głową. Realną
istotę kryzysu finansowego stanowi kryzys mieszkaniowy. Tymi, którzy nie mogą pozwolić sobie
na własne lokum, nie są w żadnym przypadku bankierzy. Zawsze trzeba schodzić do poziomu
codziennej egzystencji...
Jedyną rzeczą, której moglibyśmy obecnie pożądać, jest to, że wśród kryzysu odnajdziemy to, co
realne. Być może dzięki wnioskom, jakie z tej ponurej sceny wyciągną ludzie – wszak nie
bankierzy i nie rządy, które im służą, ani też gazety, które są na usługach rządów.
Dostrzegam dwa poziomy tego powrotu do realnego. Pierwszy jest czysto polityczny. Film pokazał,
że obecna "demokracja" nie jest niczym innym jak skwapliwą usługą na rzecz banków, jej
prawdziwe imię brzmi: kapitało-parlamentaryzm. Trzeba zorganizować politykę zupełnie
odmiennej natury, wzorem licznych doświadczeń ostatnich dwudziestu lat. Taka polityka
niewątpliwie jest i jeszcze długo będzie oddalona od władzy państwowej, lecz jest to mało istotne.
Bierze ona swój początek na poziomie realnego, poprzez praktyczny sojusz ludzi obecnie
najbardziej przystosowanych do tego, by ją tworzyć: nowo przybyłych proletariuszy, z Afryki lub
skądinąd, oraz intelektualistek i intelektualistów, spadkobierców walk politycznych ostatnich
dekad.
Ten sojusz będzie się poszerzał w zależności od tego, do jakich działań będzie zdolny. Nie będzie
utrzymywał żadnego typu organicznych stosunków z istniejącymi partiami oraz utrzymującymi je
przy życiu systemami – wyborczym i instytucjonalnym. Stworzy nową dyscyplinę tych, którzy
niczego nie mają, ich siłę polityczną, nową koncepcję tego, jak miałoby wyglądać ich zwycięstwo.
Drugi poziom jest ideologiczny. Należy odwrócić starą diagnozę, zgodnie z którą mielibyśmy
znajdować się w okresie "końca ideologii". Widzimy dziś bardzo wyraźnie, że ten rzekomy koniec
w rzeczywistości oznacza slogan "uratujmy banki". Nie ma niczego ważniejszego niż odzyskanie
pasji idei i przeciwstawienie światu w obecnym kształcie antycypowanej pewności, że sprawy
mogą przybrać zupełnie inny kierunek. Szkodliwemu spektaklowi kapitalizmu przeciwstawiamy
rzeczywistość ludów, realne życia ludzi w jego własnym ruchu idei. Motyw emancypacji ludzkości
nie stracił niczego ze swojej mocy. Słowo "komunizm", które od długiego czasu oznaczało tę moc,
z pewnością straciło wartość i sprostytuowało się. Lecz dzisiaj jego zniknięcie służy jedynie
broniącym porządku, rozgorączkowanym aktorom filmu katastroficznego. Odratujemy je jednak, z
jego nową jasnością, która zarazem jest jego starą zaletą. Marks mówił o komunizmie, że przyniesie
"najradykalniejsze zerwanie z tradycyjnymi ideami" oraz stworzy "zrzeszenie, w którym swobodny
rozwój każdego jest warunkiem swobodnego rozwoju wszystkich".
Całkowite zerwanie z kapitało-parlamentaryzmem, polityka tworzona na poziomie rzeczywistości
ludu, suwerenność idei: to wystarczy, byśmy mogli oderwać się od filmu o kryzysie i powstać.
Alain Badiou
tłumaczenie: Natalia Kowbasiuk
Alain Badiou - ur. 1937; francuski filozof, pisarz, dramaturg, działacz polityczny. Kojarzony z
antypostmodernistycznym nurtem filozofii kontynentalnej; zainspirowany między innymi
marksizmem Luisa Althussera, Jacques’em Lacanem oraz teorią mnogości. Napisał między innymi
"Théorie du sujet" (Paris 1982), "L’être et l’événement" (Paris 1988), "L’ethique" (Paris 1993) i
"Logiques des mondes" (Paris 2006). W Polsce ukazała się jego książka "Święty Paweł.
Ustanowienie uniwersalizmu" (Kraków 2007). Działa w L’Organisation Politique, której jest
współzałożycielem.