Uraza
Niedola nie żyje bez urazy. Istnieje powszechna zgoda co do tego, że między płciami
toczy się walka, ale tak jak w wypadku większości faktów, z którymi nie śmiemy zmierzyć
się otwarcie, najczęściej mówimy o tym z przymrużeniem oka. A jednak ta walka jest
powszechna i śmiertelnie poważna, w przeciwieństwie do pojedynczych potyczek ruchu
wyzwolenia kobiet z męskim establishmentem. Bez względu na to, czy walka toczy się w
domu, czy poza domem, w zwarciu przeciwników nie obowiązują żadne zasady ani przepisy i
chodzi o to, żeby zabić. Obserwujemy to zjawisko nieustannie, ale rzadko udaje nam się
rozpoznać, z czym naprawdę mamy do czynienia, nawet jeśli właśnie znajdujemy się w
samym środku bitwy i walczymy na śmierć i życie. Ponieważ mężczyźni zawsze są górą,
zazwyczaj poczynają sobie na polu walki z większym wdziękiem niż kobiety. Mężczyźni też
nie mają pojęcia, że biorą udział w walce na śmierć i życie, chyba że przegrają i przyjdzie im
zmierzyć się z miażdżącą klęską w sądzie rozwodowym; będą tam wyrzucać sobie głupotę,
która nie pozwoliła im wykorzystać wszystkich możliwości obrony, i będą głęboko prze-
konani i nie będą ukrywać, że świat kręci się wokół tego mniemania korzyści drapieżnych,
bezlitosnych kobiet. Ale triumfująca kobieta wie, że odniosła pyrrusowe zwycięstwo.
Mimo iż on o tym nie wie, już kilka razy byłam na jego pogrzebie. Za każdym razem wyglądam cudownie
w czarnym obcisłym kostiumiku i welonie z hiszpańskiej koronki. I za każdym razem, gdy upłynie odpowiednia
ilość czasu, ponownie wychodzę za mąż za niezmiernie bogatego mężczyznę i wszyscy mówią o tym, jaki mam
subtelny, nieuchwytny wyraz mej pięknej, bladej twarzy.
Christine Billson, You Can Touch Me {Możesz mnie dotknąć), 1961, str. 20
Kobieca uraza znajduje bardzo bogaty wachlarz ekspresji, w tym publicznej. Świetnie się
ją demonstruje np. w sytuacji przyjęcia. Obyczaj jest taki, że na przyjęciach rzadko kiedy
chodzi o spontaniczną zabawę. Zazwyczaj urządza się je w pewnym określonym celu: żeby
przyjąć kogoś do grupy, podkreślić wagę jakiegoś wydarzenia lub zostać sobie przedstawio-
nym. Przyjęcie jest jak apel, podczas którego będziemy policzeni. A ponieważ to mężczyźni
zabierają kobiety na przyjęcia, dlatego już od początku stoją na przegranej pozycji. Spójność
grupy zależy od związków między mężczyznami, a określony porządek zostaje zachowany
dzięki przestrzeganiu niuansów hierarchii. Co do kobiet, to oczekuje się od nich, że
podchwycą owe niuanse i subtelnie wzmocnią pozycję swoich mężczyzn w grupie. Każda
kobieta przybywająca na przyjęcie, wspierająca się na ramieniu swojego męskiego towa-
rzysza dobrze zna wyznaczoną jej rolę, a mimo to tradycyjnie już wywraca do góry nogami i
kompletnie zaburza określoną sytuację towarzyską, używając zdumiewająco różnorodnych i
skomplikowanych taktyk. Najbardziej popularna, stosowana przez kobiety, które nie są zbyt
głęboko zaangażowane w związki ze swoimi mężczyznami, to flirt, mniej czy bardziej
subtelny, który podsyca męską rywalizację. Może się wydawać, że kobieta wdaje się weń
nieświadomie i rzadko ma nad nim całkowitą kontrolę, a jednak ta technika działa ogromnie
skutecznie. Grając w tę grę, kobieta może wykorzystać napięcia, które już istnieją w grupie
mężczyzn, i wzmocnić je. Najlepszy chwyt polega na wyzyskaniu męskiego szowinizmu,
który spowodował, że jej towarzysz demonstruje ją jako swoje trofeum, aby je ocenili inni
faceci. Kobieta może dyskretnie dać do zrozumienia, że jej towarzysz jest chamem (bo,
powiedzmy, jej kieliszek jest pusty już od kilku godzin), że jest kochanym słodkim misiem
(czyli pantoflarzem), może śmiać się z tych anegdot, które godzą prosto w niego, a jeśli w
ogóle o niego nie dba, może go demonstracyjnie odrzucić, najlepiej na rzecz najlepszego
przyjaciela lub największego rywala. Kobieta mocniej związana z partnerem tych ostrych
sposobów używa jedynie do pewnego stopnia, a poza tym ma cały arsenał środków artyle-
ryjskich o mniejszym kalibrze - nie zabija raz a dobrze - rozkłada śmierć na raty, na tysiące
zadraśnięć i cięć nieustannie zadawanych ofierze. Gdyby mąż chciał opowiadać dowcipy, to
byłoby to przedsięwzięcie dość ryzykowne, bo jego żona z pewnością będzie wzdychać lub
powie, że wszyscy to już słyszeli jakieś tysiąc razy albo że Max Bygraves opowiada to
znacznie lepiej. Jakkolwiek by było, na pewno nie będzie się śmiała. Jeśli jej mąż jest duszą
towarzystwa, będzie stroić fochy i utyskując, żądać, by zabrał ją do domu, albo upije się
błyskawicznie i to tak, żeby zrobić z siebie pamiętne widowisko. Jeśli mąż dobrze się bawi, to
syknie mu do ucha, że jest pijany i robi z siebie durnia; przypomni mu, że przecież ma
prowadzić wóz, a jeśli on nie da się sprowokować, naskoczy na niego za to, że gapi się na
kobiety na sali. Źródłem tych destrukcyjnych zachowań jest przygnębiające poczucie, że ona
sama figuruje tam jako dodatek do męża, a nie jest to sytuacja sprzyjająca swobodnej
zabawie. Jedyne wyposażenie, jakie dostała, kiedy jeszcze nie była zamężna, miało ją
doprowadzić do tego, żeby się z kimś związała. Teraz, gdy już dokonała tego wyczynu, barwy
jej dowcipu i umiejętność błyskotliwej konwersacji spełzły. Czuje się głupia i marudna — tak
naprawdę nigdy nie cieszyła się sobą, chyba że stawała się obiektem rywalizacji i
komplementów, zresztą sama nie wiedziała, z jakiej to przyczyny. Pogardza swoim
partnerem, który bawi się tuż obok. Mogłaby się założyć, że bawiłby się znacznie lepiej,
gdyby jej tu nie było, co zresztą często jest prawdą. Grają w złośliwego ping-ponga, inaczej
jej energia nie znajdzie żadnego ujścia. Jej po prostu nie ma - została wymazana, usunięta z
tła, a starzy znajomi szepczą, że od kiedy wyszła za mąż, przestała być sobą, i tak dalej.
Gdyby mogła odwrócić tradycyjny przebieg przyjęcia i zaćmić męża swoim blaskiem
(kosztem jego pozycji), to później czekałaby ją sroga zemsta, nie mniej sroga niż to wszystko,
co mogłaby wymyślić sama. Lepiej więc przesiedzieć, przeczekać albo spróbować ostatniego
sposobu - szantażu - wymknąć się do domu, a on niech się domyśla, co się z nią stało.
Większość kobiet separuje się od mężczyzn i jest to ich metoda prowadzenia wojny - otwiera
się ogień z osłoniętego terytorium.
Sama widywałam już bardziej spektakularne sposoby stosowane przez kobiety na forum
publicznym. Kiedy jedna z ofiar mojego znajomego nie radziła już sobie z sytuacją, wycho-
dziła do toalety, rozbijała kieliszek i z krzykiem tarzała się w rozbitym szkle, dopóki jakiś
silny mężczyzna nie wyważył drzwi i nie wyniósł jej stamtąd, podrapanej, potarganej, w
malowniczo pomiętoszonej sukni. Inna dziewczyna tak długo prowokowała, drąc się
niemiłosiernie, aż dostawała w twarz - o co jej od początku chodziło - a wtedy resztę energii
zużywała na to, by tak się stoczyć z trzech kondygnacji schodów, żeby wszyscy zgromadzeni
tam mężczyźni musieli ją powstrzymywać. Inna znów panienka reagowała podejrzanie
szybko na niewielką ilość alkoholu, a potem rwała na sobie ubranie; jej partner usiłował ją
powstrzymywać, a cała reszta zgromadzonych gości udawała, że oto mają do czynienia z
bezpruderyjnym i wyzwolonym zachowaniem. W kołach bohemy dozwolony jest prowo-
kujący flirt, podczas którego można lekko sugerować, że starszy mężczyzna nie sprosta
wymaganiom kobiety.
Niewiedza i życie w izolacji w wypadku większości kobiet oznaczają, że nie są w stanie
prowadzić towarzyskiej konwersacji, a ich rozmowy ze współmałżonkami są przedłużeniem
walki o władzę. Toteż kiedy na proszone kolacje przychodzą żony, często przekształcają
cywilizowaną rozmowę o rzeczywistych problemach w czysto osobiste kłótnie. Wiele gospo-
dyń organizujących przyjęcia wolałoby zapraszać mężów bez żon. Jest wiele pań, które
najchętniej zapraszają mężczyznę na kolację, jeśli tylko jego żona gdzieś wyjedzie (bo biedny
facet sam sobie przecież nie poradzi). Wszystko to nie znaczy, że mężczyźni nie mają w tej
walce swojej roli. Lubią stosować takie taktyki, jak łaskawe i protekcjonalne podejście do
podejmowanych przez kobietę prób włączenia się w dyskusję, zwyczajne pomijanie lub
ignorowanie jej uwag, przesadną grzeczność wobec innych kobiet, wychwalanie pod niebiosa
kuchni gospodyni (tak, jakby w domu ciągle głodowali lub byli truci), słodkie kpinki z małej
kobietki, i tak dalej. Nie muszą się uciekać do sposobów brutalnych, obscenicznych czy
aspołecznych, bo i tak są na pozycji silniejszego i już sam ten fakt może doprowadzić kobietę
do szału i nie ukrywanej agresji. Pamiętam, jak jedna z moich studentek, która nie
wytrzymywała już protekcjonalnego traktowania, z jakim miała do czynienia na spotkaniach
związku studentów, wylała kufel piwa na prezesa. Satysfakcja, jaką odczuła, prędko ją
opuściła, gdy okazało się, że jej akcje spadły niemal do zera.
Choć w sytuacjach towarzyskich można zobaczyć wiele okropności, prawdziwym
teatrem wojny między płciami jest ognisko domowe, gdzie walka wre bezustannie. Ponieważ
kobieta nie ma równej z mężczyzną pozycji i nie może podjąć rzeczywiście skutecznego
działania, musi zrzucić z serca ciężar nie wypowiedzianych słów i bluznąć przekleństwami
jak kuchenny wycirus, gdyż, jak stwierdził na własnym przykładzie Hamlet, brak jej odwagi,
by zdobyć się na coś bardziej stanowczego. Agresja werbalna bynajmniej nie odzwierciedla
zazdrości o penisa, jest tylko nieuniknionym rezultatem doświadczanej od początku związku
niemocy. Ale ponieważ jej gderanie jest zupełnie jałowe, a fałszywe oskarżenia powtarzane w
koło (fałszywe, jako że kobieta nie ma pojęcia, czego rzeczywiście dotyczy jej gniew), to jej
zrzędzenie samo siebie napędza, staje się coraz bardziej wrzaskliwe i namolne, i nikt nie
okaże szacunku dla prawdziwej wymowy jej słów. Jej ataki stają się niewybaczalnym
burzeniem, aż wreszcie bezsilna agresorka zaczyna rozumieć, że niszczy swoje domostwo
własnymi rękami, ale jest już nazbyt bezsilna, żeby mogła postawić tamę własnej brutalności,
którą zalewa otoczenie. Sama słyszy wszystkie te wiązanki typu „Ty nigdy..." i „Ty
zawsze..." i zdaje sobie sprawę z tego, że większość tego, co mówi, to słowa niesprawiedliwe
i mało znaczące, ale przecież w jej życiu coś nie gra, a jak inaczej ma to wyrazić? Ma coraz
większe poczucie winy, a ta siła, która mogłaby ją popchnąć do urwania sytuacji, która ją
postarza i degraduje nie do poznania, zanika. Od czasu do czasu kobieta załamuje się i
wyznaje, że nie wie, co jest z nią nie w porządku. Mąż radzi, żeby zażyła pigułkę, ona znów
zauważa jego głupotę, brak serca i to, że nie chce dostrzec swojej części odpowiedzialności za
jej pożałowania godny stan — i zajadła walka rozpoczyna się od nowa.
Gospodyni domowa akceptuje życie na drugim planie jako swój naturalny los i wyobraża
sobie, że będzie podporą i ostoją swego męża oraz jego szlachetnych dokonań, jednak
zazdrość, do której się nie przyznaje, uniemożliwia jej zdolność doceniania jego ambicji i
trudu. Pomniejsza go, na pół świadomie podważa jego trudne decyzje, naigrawa się z jego
lęków i porażek, aż wreszcie mąż przestaje jej mówić o swoim życiu. Jej pytania o to, „jak
było w biurze", są już wyłącznie formalnością. I tak puszcza jego odpowiedzi mimo uszu, tak
jak on niemal nie słucha jej opowieści o nudnym dniu spędzonym w domu. W końcu
rozmowy zamierają na dobre. Po prostu nie warto ich prowadzić. On nie jest w stanie
zrozumieć jej frustracji — przecież ona ma takie łatwe życie! Ona czuje, że on nie potrafi
zrozumieć, jak potworne jest jej życie. Każda rozmowa zamienia się w walkę o znaczenie i
władzę. Ona siłą przyzwyczajenia staje w opozycji. Dlaczego on miałby mieć zawsze rację?
Mężczyźni najczęściej są nieświadomi istoty sytuacji, nie mieści im się w głowie, że kwestia,
o którą toczy się bój, jest tylko pretekstem, że chodzi o konfrontację innego rodzaju.
Pamiętam, jak kiedyś między moimi rodzicami rozpętał się spór na temat zalet i wad
wielkiego drzewa, które rosło w pobliżu domu i właśnie zaczynało marnieć. Ojciec,
zastanawiając się, rozważył wszystkie za i przeciw i zdecydował, żeby drzewo jeszcze trochę
się pomęczyło, jako że zostało naruszone przy rozbudowie domu i może jeszcze odbić w
ciągu następnego roku. Matka rzucała się trochę, nie chciała powiedzieć wprost, co uważa, aż
ojciec zdecydowanie oznajmił, że jest przeciwny ścinaniu drzewa. Następnego dnia matka
odarła je z kory. Potem drzewo zupełnie zmarniało i musiało zostać ścięte.
Nasz ojciec dość wcześnie uznał, że nie da się przebywać w domu, i oddalał się od niego
coraz bardziej, spędzając czas w klubie, a do domu przychodził spać. Matka nie protestowała,
bo dzięki temu mogła tyranizować dzieci i zapewniła sobie ich pomoc w procesie zupełnego
zdetronizowania ojca. Wiele żon z czystej zazdrości nakłada surowe restrykcje na wolny czas
swoich mężów. Nie zgadzają się na to, żeby mężowie spędzali czas poza domem, znajdując
różne wymówki: a to z powodu wydatków, a to osamotnienia (często prawdziwego), z obawy
przed intruzami albo dlatego, że konieczna jest pomoc w sprawach domowych. Żony ro-
botników surowo ograniczają wolny czas mężów i skoro już zarekwirowały pensję w dniu
wypłaty, kiedy mężulkowie wreszcie doturlali się do domu, to potem skąpo wydzielają im
każdy grosz. Jednym z aktów oporu wobec państwa opiekuńczego jest hazard, który
symbolicznie odrzuca bezpieczeństwo i przewidywalność. Żony zażarcie opierają się
tejformie rozrywki i odgrywają tym samym ustaloną rolę w procesie zakotwiczania mężów w
obowiązującym systemie. Kobiety z całych sił sprzeciwiają się też wyżywaniu się w
pijaństwie i niekiedy stoją za tym słuszne racje, jednak najczęściej nie. Kobiety krytykują
każdą formę, nawet zupełnie niewinną, picia alkoholu. Przemoc, jakiej pijani mężczyźni
dopuszczają się na kobietach, często jest wywoływana wypowiedzianymi i nie
wypowiedzianymi wymówkami. Żony nie chcą uznać, że ich mężowie mają potrzebę rozłado-
wania się, bo i tak jest im lepiej niż kobietom, które przecież nie szukają rozładowania, a
przynajmniej nie otwarcie. Najstraszniejszym aspektem domowej walki jest wykorzystywanie
dzieci jako broni i pola bitwy. Nie wszystkie kobiety pozwolą sobie w swojej desperacji na to,
co moja matka, która cedziła do mnie przez zęby, że ojciec jest „głupim, starym capem".
Zwykle dzieci używane są jako broń i powód sprzeczek w formach bardziej subtelnych.
Kobieta widzi swój interes w tym, żeby trzymać dzieci na pozycjach bobasów, a one, nawet
gdy są płci męskiej, nie mogą się od niej oderwać, bo potrzebują jej opieki. Matka kpi z ojca,
kiedy on okazuje brak rozeznania w potrzebach dzieci, krzyczy, gdy w deszczowy dzień
zabiera je na mecz futbolowy, czeka na nie, dopóki nie wrócą do domu, a wszystko to z
zazdrości o ich wolność, która zawsze wydaje się jej większa niż ta, której zaznała ona sama,
a także z chęci udowodnienia, ze dzieciom potrzeba jej porad i nadzoru. Kobiety rzadko wy-
korzystują dzieci w skrajny sposób, ale wtedy jest to tym bardziej uderzające. Najbardziej
oczywistym zabiegiem jest postawienie syna na miejscu męża, co zdarza się w biedniejszych
rodzinach, w których wady ojca tym bezwzględniej można wypunktować. Syn przyjmuje
wtedy wersję matki, która rzekomo cierpi pod jarzmem ojca brutala, i syn, niczym Saturn,
usiłuje zająć miejsce ojca w jego własnym domu. Jeśli sytuacja edypalna nie jest aż tak gęsta,
matka pośrednio uderza w ojca, atakując syna. Moja matka kiedyś przygniotła kolanami pierś
mojego brata i na oczach ojca waliła go pięścią w twarz, aż ojciec zagroził, że zaraz ją zabije.
Był to jedyny przypadek, jaki pamiętam, kiedy ojciec złapał się na jej przynętę. Brat miał
wtedy trzy latka.
Kobieta nigdy się do tego nie przyzna, ale oziębłość żony j często jest wyrazem chęci
ukarania męża przez pozbawienie go przyjemności. Podobnie, z potrzeby czynienia innym
wyrzutów, a nie z przyczyn organicznych, kobiety często przesadzają co do swoich
dolegliwości, aż stają się słabowite, chorowite i hipochondryczne. Subtelniejsza wersja tej
sytuacji polega na tym, że biedna kobietka trzyma się jakoś na nogach pomimo ataków
choroby, tak że wszyscy czują się winni, a już chyba najbardziej wtedy, gdy widzą, że
przymuszono ich do oglądania grubymi nićmi szytego męczeństwa, co ich oczywiście złości.
Dawkowanie lub odmawianie względów seksualnych to istotna broń pomagająca wyrazić
pogardę dla mężczyzny. Nawet w stosunkowo wysokich warstwach angielskiego społe-
czeństwa (mam na myśli przykład żon moich kolegów) seks przyznaje się mężowi w nagrodę
za jakieś osiągnięcie lub jako pocieszenie. Szantaż polega na tym, że ona nic z tego nie ma,
więc jej mąż przeważnie czuje się jak bestia. Z drugiej strony, kiedy żona pozwoli mu wresz-
cie dorwać się do „małżeńskiego otworu”, jest jej, oczywiście, wdzięczny. Dziś, prowadząc
takie pertraktacje, kobiety uciekają się do zastępczo traktowanego zagadnienia kontroli
urodzeń - żona nie może używać żadnej postaci antykoncepcji albo twierdzi, że nie czerpie
przyjemności ze współżycia, jeśli nie dochodzi do wytrysku w pochwie, albo też zmusza
męża do katuszy coitus interruptus. Jeśli ten sposób zawiedzie, żona może powiedzieć, że
mąż był nielojalny, że jest samolubną bestią. Istnieje niezliczona liczba wariacji, jeśli chodzi
o ten temat. W każdym przypadku przegrywa również sama kobieta, ale ponieważ nie ma
pojęcia, jak mogłaby coś zyskać, nie jest to dla niej istotne. Ważne, żeby go dostać w swoje
łapy.
O ile można jeszcze pojąć, że żona zagrzewa męża do większych wysiłków, gdyż
Jonesowie mają coś tam, a my nie, o tyle jednak głównym powodem wskazywania na to,
czego to posiadaczami są Jonesowie, jest podkreślenie kontrastu między nimi a nami, a to
uwypukla fakt, że mąż się nie sprawdził. Żona tego rodzaju przywiedzie męża do przewidy-
wanej choroby wieńcowej, a sobie zafunduje długi okres wdowieństwa, choć wcale nie o to
jej chodziło - rzecz w tym, że nie wiedziała, o co jej chodziło, nie znała własnych motywów,
które powodowały, że popychała męża ku śmierci. To znów kolejny aspekt zazdrości o życie
męża poza domem; w skrajnych przypadkach żona zmusza męża, by porzucił pracę, którą
kocha i w której jest dobry, na rzecz czegoś nudnego, ale dochodowego, co pozwoli rodzinie
wyprzedzić Jonesów o dwie długości. To syndrom Rosamundy (gdyż to George Eliot
nakreśliła ten wzorzec tragicznego małżeństwa Lydgate'a z tą zepsutą panienką) stanowi
najbardziej ekstremalną formę kobiecej zazdrości o to, że życie mężczyzny obraca się wokół
różnych problemów. To ta zazdrość, która ją skłania do wypowiadania niezapomnianych
kwestii, jak: „Kochasz tego stradivariusa bardziej niż mnie” i tak dalej. Komplementarną
postacią tego dramatu jest równie znany typ żony, która niegdyś cisnęła własnego
stradivariusa w kąt, by zostać dobrą połowicą swego męża, a wszyscy są zbyt grzeczni wobec
niego, by mu powiedzieć otwarcie, że i tak byłaby kiepską skrzypaczką. Marną moralnie
formą tego rodzaju licytacji jest wyliczanie mężczyzn, którzy odnieśli niebotyczny sukces, a
za których mogła przecież wyjść. Lub też gorzka wymówka: „Oddałam ci najlepsze lata mego
ż
ycia!” Mężczyźni często sądzą, że w tego rodzaju prowokacyjnych wypowiedziach kobiet
chodzi o materialny motyw. Ale w gruncie rzeczy częściej chodzi o coś prostszego - o pogar-
dę, która budzi potrzebę udowadniania, że mąż jest nikim, że stoi moralnie niżej od żony, lub
i jedno, i drugie. W tej walce wykorzystuje się wszystkich możliwych sprzymierzeńców.
Lekarze, psychoanalitycy, przyjaciółki, dzieci, a nawet sekretarka szefa mogą zostać
wciągnięci na listę sojuszników, którzy przypuszczą hurmem atak na męża. Ale nawet jeśli
się to uda, trudno to uznać za zwycięstwo kobiety, jest to tylko gorzki owoc zemsty, do której
się nie przyznaje.
O wiele wymowniejszy opis typowej, godnej pożałowania, destrukcyjnej postawy
kobiecej podaje Charles M. Schultz, przedstawiając dziewczynkę, Lucy van Pelt, w
komicznej sadze rysunkowej pt. Orzeszki. Ciągły zrzędliwy niepokój Lucy, jej nieczułość na
wszelkie cierpienie poza własnym, bezlitosne rozjątrzanie lęków Charliego Browna, jej
zadufanie, zazdrość o ukochany kocyk małego Linusa, całkowite niezrozumienie dla muzyki
Schroedera przy groteskowych próbach uwodzenia go, jej opryskliwość, kapryśne
gospodarowanie budżetem i diaboliczna zachłanność, z jaką zajmowała się domem, jej
nieumiejętność uśmiechania się, chyba że złośliwie, jej wpływ na nieszczęsną drużynę
baseballową Charliego Browna - mamy tu dosłownie wszystkie elementy obrazu, a kobieta,
która nie potrafi rozpoznać, choćby szkicowo zarysowanego swojego obrazu w tej drobnej,
nieszczęśliwej twarzy dziewczynki, nie pojęła w ogóle powagi własnej sytuacji. Mimo to
nakreślony przez Schultza portret tej władczej istoty płci żeńskiej jest niekompletny. By w
pełni zarysować destrukcyjną siłę Lucy, trzeba dodać także głębsze twierdzenia Strindberga
na temat walki płci z Tańca śmierci, a także mniej dosadne aluzje Ibsena z takich dramatów,
jak Hedda Gabler czy Dom lalki. Walka, która toczy się w świecie pełnym zakłamania i
hipokryzji, wśród wymiany zdradzieckich ciosów i wzajemnych zdrad — wygląda niczym
gra. Niektóre z najbardziej powierzchownych taktyk stosowanych przez kobiety Eric Berne
opisał w swej słusznie chwalonej książce „W co grają ludzie”, lecz każda kobieta, która
przeczyta rozdział Gry małżeńskie, bez wysiłku doda kilka lub więcej metod walki, których
nie uwzględnił autor. Komentarz podsumowujący tę gigantyczną sieć manipulacji, do której
należy większość naszych relacji, przede wszystkim tych, które zachodzą między
przedstawicielami różnych płci (ojca i córki, chłopaka i dziewczyny na randce, męża i żony,
matki i syna), najlepiej niech wyrażą słowa samego Berne'a. „Wiele gier najchętniej prowadzą
osoby zaburzone. Generalnie rzecz biorąc, im bardziej zaburzeni są ludzie, tym chętniej
grają”. Alternatywą dla gier, dla systemu obron, które należą do zabawy w wojnę, jest coś,
czego już teraz na własny użytek powinna poszukiwać każda kobieta - autonomia.
Niektórzy szczęśliwcy mają coś, co nie mieści się w żadnych klasyfikacjach zachowania:
tym czymś jest świadomość; mają też coś innego, co wyrasta ponad wcześniejsze programy, a
mianowicie spontaniczność; i jeszcze coś bardziej nagradzającego od gier, czyli intymność.
Te trzy rzeczy mogą być jednak przerażające, a nawet niebezpieczne dla ludzi nieprzygo-
towanych. Możliwe, że bez nich, tacy jacy są, mają się lepiej, szukając dla siebie rozwiązania
w popularnych technikach społecznego działania, takich jak „bycie razem”. Być może
oznacza to, że nie ma nadziei dla gatunku ludzkiego, a tylko dla poszczególnych jego
przedstawicieli.