H I S T O R Y C Z N E B I T W Y
PIOTR DERDEJ
KORONOWO 1410
Dom Wydawniczy Bellona
Warszawa
Dom Wydawniczy Bellona prowadzi sprzedaż wysyłkową swoich
książek za zaliczeniem pocztowym z 20-procentowym rabatem
od ceny detalicznej.
Nasz adres:
Dom Wydawniczy Bellona
ul. Grzybowska 77
00-844 Warszawa
Dział Wysyłki tel.: (22) 45 70 306, 652 27 01
fax (22) 620 42 71
Internet: www.bellona.pl
www.ksiegarnia.bellona.pl
e-mail: biuro ©bellona.pl
Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz
Ilustracja na okładce: Paweł Głodek
Redaktor: Kazimierz Cap
Redaktor prowadzący: Kornelia Kompanowska
Korektor: Agnieszka Galas
© Copyright by Piotr Derdej, Warszawa 2004
© Copyright by Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2004
Druk i oprawa: W D G Drukarnia w Gdyni Sp. z
o.o.
ul. Św. Piotra
12, 81-347 Gdynia
tel.
(58) 660-73-10, tel./fax (58) 621-68-51
ISBN 83-11-09951-0
WSTĘP
Na temat tzw. wielkiej wojny Królestwa Polskiego i Wiel
kiego Księstwa Litewskiego z Krzyżakami (1409-1411 r.),
napisano już w naszej historiografii bardzo wiele
1
. Wszyscy
badacze (z nielicznymi wyjątkami — jak np. Stefan M.
Kuczyński, Gerard Labuda, Marian Biskup lub publicysta
historyczny Paweł Jasienica)
2
koncentrowali się głównie na
pierwszej fazie tej wojny (sierpień 1409-lipiec 1410 r.),
zakończonej wielkim zwycięstwem zjednoczonych sił polsko-
-litewskich wraz ze sprzymierzeńcami nad wielką armią
krzyżacką na polach Grunwaldu, co miało miejsce 15 lipca
1410 roku. W naszych opracowaniach historycznych (zarów
no tych, które powstały przed drugą wojną światową, jak
i tych, które napisano w czasach powojennych) na ogół pisze
' Pełny wykaz źródeł i opracowań, z których korzystałem przy pisaniu
tejże monografii, podaję w przypisach oraz w bibliografii na końcu
niniejszej książki.
2
Na ten temat patrz między innymi: Stefan M. K u c z y ń s k i , Wielka
wojna z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-1411, Warszawa 1966;
Marian B i s k u p i Gerard L a b u d a , Dzieje Zakonu Krzyżackiego
w Prusach. Gospodarka — społeczeństwo — państwo — ideologia,
Gdańsk 1988; Historia Pomorza, t. I, Do roku 1466, praca zbiorowa pod
red. Gerarda Labudy, Poznań 1969 oraz Paweł J a s i e n i c a , Polska
Jagiellonów, Warszawa 1990.
4
się bardzo obszernie o genezie konfliktu polsko-litewskiego
z państwem zakonnym w Prusach (od niefortunnego dla
Polski sprowadzenia Krzyżaków do Prus w roku 1226 przez
księcia mazowieckiego Konrada począwszy). Następnie prze
chodzi się do bezpośrednich przyczyn wybuchu tzw. wielkiej
wojny Polski i Litwy z państwem krzyżackim w roku 1409
i opisuje przebieg kampanii jesiennej 1409 roku oraz kampanii
letniej 1410 roku aż do polsko-litewskiego zwycięstwa pod
Grunwaldem. Potem z reguły mowa jest o tryumfalnym
pochodzie zjednoczonych wojsk króla polskiego Władysława
Jagiełły i wielkiego księcia litewskiego Witolda przez ziemie
pruskie, pod mury stolicy państwa krzyżackiego — Malborka,
w czasie którego wojska polsko-litewskie opanowały niemal
bez walki prawie całe terytorium państwa krzyżackiego
w Prusach (z wyjątkiem samego Malborka, Świecia i Człu
chowa, w których zdołały się utrzymać załogi krzyżackie).
Później już tylko pobieżnie wspomina się o niefortunnym dla
Polaków i Litwinów oblężeniu Malborka (lipiec-wrzesień
1410 r.), a następnie o odwrocie wielkiej armii polsko-
-litewskiej z granic państwa zakonnego (wrzesień 1410 r.)
i zaraz — najczęściej w sposób równie pobieżny — przechodzi
się do postanowień pierwszego pokoju toruńskiego (zawartego
w lutym 1411 r.). Zasadniczo w polskich opracowaniach
historycznych pomija się zupełnym lub prawie zupełnym
milczeniem wydarzenia, które miały miejsce pomiędzy bitwą
pod Grunwaldem a pierwszym pokojem toruńskim. Do takich
właśnie, prawie zupełnie zapomnianych wydarzeń tej wojny,
należy niewątpliwie druga co do wielkości i znaczenia bitwa
pod Koronowem (a dokładniej na polach pod pobliską wsią
Łącko lub raczej Łasko)
3
, stoczona 10 października 1410
3
Wieś, na polach której odbyła się ta bitwa, nosi obecnie nazwę Łasko
Wielkie lub Wilcze (co do tego, gdzie dokładnie doszło do samej bitwy,
nie ma dziś zgodności wśród historyków). Jakkolwiek by nie było, pole
bitwy jest oddalone od obecnych granic miasta Koronowa o ok. 11 km na
północny zachód i leży gdzieś pomiędzy wyżej wymienionymi wsiami).
Bitwa pod Koronowem nie doczekała się również tak
wspaniałych opisów literackich jak bitwa pod Grunwal
dem. Istnieje tylko jeden opis literacki tej batalii, zawarty
w Nowelach Henryka Sienkiewicza
8
, również w całości
wzięty z Długosza, lecz nieco przerobiony i ubarwiony
literacko mistrzowskim piórem autora Krzyżaków. Bitwy
tej nie opiewano w pieśniach ani poematach i żaden
— jak dotychczas — reżyser filmowy nie zdecydował
się przenieść jej na ekrany kin. Nie istnieje też, o ile
piszącemu te słowa wiadomo, żaden obraz przedstawia
jący bitwę pod Koronowem ani jakikolwiek jej plan.
Z tego wszystkiego wynika niezbicie, iż wiktoria grun
waldzka z 15 lipca 1410 roku zaćmiła niemal zupełnie,
w umysłach następnych pokoleń Polaków aż po dzień
dzisiejszy, późniejszą od niej zaledwie o 3 miesiące, lecz
równie świetną wiktorię koronowską z 10 października
1410 roku. Powstrzymała ona przecież groźną kontrofen
sywę krzyżacką w głąb Wielkopolski i Kujaw. Odwet,
gdyby nie został w porę zatrzymany i udaremniony pod
Koronowem, mógłby zniweczyć — dla strony polsko-
litewskiej — militarne i polityczne owoce zwycięstwa
grunwaldzkiego
9
. W tym miejscu należy zaznaczyć, że
współcześni opisywanym tutaj wydarzeniom, od których
czerpał swoje informacje Jan Długosz, zgodnie uważali, że
„[...] chociaż wspomniane zwycięstwo pod Koronowem
było w istocie mniejsze niż pod Grunwaldem, to jednak,
jeśli się weźmie pod uwagę niebezpieczeństwo, zapał
i wytrwałość w walce, zwycięstwo walczących tutaj należy
8
Patrz: Henryk S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem,
[w:] tegoż autora: Nowele, t. III, Warszawa 1978, s. 54-59.
9
Na ten temat patrz: Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op.
cit., s. 3 5 - 5 2 oraz S. M. K u c z y ń s k i , Pogranicze kujawsko-pomorskie
w Wielkiej Wojnie z Zakonem, op. cit., s. 72. Piszący te słowa również
poruszy ten temat znacznie obszerniej w jednym z następnych rozdziałów
niniejszej książki.
7
stawiać wyżej od grunwaldzkiego"
1 0
. Bitwa pod Korono
wem jest interesująca także dlatego, iż była jedną z ostat
nich, stoczonych ściśle według średniowiecznych reguł
wojennych, gdzie rycerz potykał się z rycerzem, a obie
strony przestrzegały w najdrobniejszych szczegółach zasad
honorowego kodeksu rycerskiego, czego już po Koronowie
na polach bitewnych całej Europy nigdy nie oglądano.
Działo się tak, gdyż — jak o tym pisze Długosz: „Rzadko
za naszych czasów pamiętano tak sławną bitwę nawet
między chrześcijanami i barbarzyńcami, w której by z taką
dzielnością i taką wytrwałością walczący po obydwu
stronach zabiegali o zwycięstwo"
1 1
.
Dziś w małym i sennym, lecz jakże uroczo położonym
wśród malowniczych morenowych, polodowcowych wzgórz
i jezior Pojezierza Krajeńskiego, nad wodami rzeki Brdy
i Zalewu Koronowskiego, miasteczku Koronowo o wielkiej
historii sprzed niemal 600 lat (w roku 2010 minie akurat
okrągła, sześćsetna rocznica bitwy) przypominają tylko
dwa pomniki. Pierwszy w centrum miasta, w miejscu,
z którego — zgodnie z miejscową tradycją — owego
pamiętnego poranka wyruszyło rycerstwo polskie na bój
z najezdniczą, krzyżacką armią Kuchmeistra (wzniesiony
w 550 rocznicę bitwy w roku 1961)
1 2
. Drugi, nazywany
przez miejscową ludność „grunwaldzkim" (wzniesiony
w roku 1986)
1 3
, który stoi w widocznym miejscu, opodal
miasta, przy ruchliwej szosie Bydgoszcz-Koszalin (Koro
nowo leży ok. 30 km na północ od Bydgoszczy). Nie tylko
informuje on przejezdnych turystów, zdążających tamtędy
nad Bałtyk lub w Bory Tucholskie, o miejscu wielkiego
10
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 265. O tym również szerzej
w jednym z następnych rozdziałów tej książki.
" Tamże.
12
Janusz U m i ń s k i, 7 dni w Koronowie i nad Jeziorem Koronowskim.
Przewodnik turystyczny. Warszawa 1989, s. 21.
13
Tamże.
8
14
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 263 i 266. Patrz także: J.
U m i ń s k i , 7 dni w Koronowie..., op. cit., s. 2 1 - 2 3 oraz praca zbiorowa
pt. Koronowo. Zarys dziejów miasta, Poznań 1968.
zwycięstwa oręża polskiego, ale i zaprasza do odwiedzenia
miasta. W samym mieście znajduje się jeszcze jeden,
niemy świadek bitwy: jest to stary, pocysterski klasztor
z końca XIII w., na terenie którego, zgodnie z opisem
Długosza, obozowało rycerstwo polskie przed bitwą i na
terenie którego — jak chce tego Jan Długosz oraz
miejscowa tradycja — pochowano później część poległych
w tej bitwie
1 4
.
Bitwa pod Koronowem wymaga zatem — zdaniem
piszącego te słowa — odkurzenia, przypomnienia i przy
wrócenia godnego jej miejsca w naszej historiografii oraz,
co równie ważne, w świadomości historycznej współczes
nych Polaków, bo zaiste wiktorią koronowską warto się
szczycić na równi z jej grunwaldzką poprzedniczką.
Jestem to winien również przemiłym członkom Towa
rzystwa Miłośników Ziemi Koronowskiej, którzy podczas
ostatniego mego pobytu w Koronowie zainspirowali mnie
do wydobycia wiktorii koronowskiej z mroków zapomnienia
i do napisania tejże monografii.
Na ile podołałem temu zadaniu, niechaj ocenią Czy
telnicy.
Autor
Warszawa, 22 lutego 2002 roku
PO GRUNWALDZIE
W pamiętnym dniu 15 lipca 1410 roku na polach pomiędzy
wsiami Grunwald, Stębark i Łodwigowo rozegrała się
jedna z największych bitew średniowiecznej Europy, w któ
rej koalicja wojsk polskich, litewskich, ruskich, czeskich,
mołdawskich, wołoskich i tatarskich, dowodzona przez
króla polskiego Władysława Jagiełłę oraz wielkiego księcia
litewskiego Aleksandra-Witolda, zadała druzgocącą klęskę
armii Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu
Niemieckiego w Jerozolimie (zwanego potocznie Krzyża
kami lub zakonem niemieckim) i krzyżackim najemnikom
z całej Europy Środkowej i Zachodniej (wśród których byli
również licznie reprezentowani Ślązacy i Pomorzanie),
dowodzonym osobiście przez wielkiego mistrza zakonu
Ulryka von Jungingena
1
. W bitwie grunwaldzkiej polegli
niemal wszyscy dostojnicy zakonni z wielkim mistrzem na
1
Opisywanie przyczyn i pierwszej fazy tzw. wielkiej wojny z Krzyża
kami w latach 1409-1410 oraz samego przebiegu bitwy pod Grunwaldem
świadomie w tej monografii pomijam, gdyż zagadnienia te zostały już
wielokrotnie, bardzo obszernie opisane w różnych opracowaniach histo
rycznych, że wymienię tu tylko pomnikowe dzieło S. M. K u c z y ń
s k i e g o pt. Wielka wojna z Zakonem..., Warszawa 1966, op. cit., a także
jedno z najnowszych opracowań na ten temat autorstwa Andrzeja
N a d o l s k i e g o pt. Grunwald 1410, Warszawa 1999.
10
czele, a reszta dostała się do polskiej lub litewskiej niewoli.
Pod Grunwaldem w ciągu zaledwie kilku godzin przestała
istnieć nie tylko militarna potęga zakonu niemieckiego
(dotychczas bezkarnie terroryzująca wszystkich sąsiadów
Prus z Polską i Wielkim Księstwem Litewskim na czele),
ale i de facto prawie cały aparat administracyjny państwa
zakonnego w Prusach. Państwo krzyżackie, pozbawione
głowy w postaci wielkiego mistrza oraz mózgu w postaci
większości starszyzny i urzędników zakonnych, leżało,
sparaliżowane tak wielką i niespodziewaną klęską, u stóp
zwycięskich wodzów polsko-litewskiej koalicji — Jagiełły
i Witolda
2
.
Droga na stolicę państwa zakonnego w Prusach, Mal
bork, główny cel strategiczny połączonych armii Jagiełły
i Witolda w całej kampanii letniej 1410 roku
3
, stała dla
zwycięskich wojsk koalicji polsko-litewskiej otworem.
Należało jednakże działać szybko, gdyż nie wszyscy
dostojnicy zakonni zostali zabici lub wzięci do niewoli pod
Grunwaldem. W bitwie tej nie uczestniczył komtur Świecia,
Henryk von Plauen, który ze swoimi oddziałami pozostał,
z rozkazu wielkiego mistrza, na Pomorzu Gdańskim (dla
zabezpieczenia tych terenów przed spodziewanym przez
dowództwo krzyżackie atakiem polskim z okolic Bydgosz
czy)
4
. Nie brał w niej też udziału wójt Nowej Marchii
(części państwa krzyżackiego na ziemiach między Pomo-
2
Na temat rozmiaru strat krzyżackich, poniesionych w bitwie pod
Grunwaldem, patrz: S. M. K u c z y ń s k i. Wielka wojna z Zakonem..., op.
cii, s. 4 0 8 ^ t 0 9 oraz A. N ad o 1 s k i, Grunwald 1410, op. cit., s. 130-133.
3
Na temat polsko-litewskiego planu wojny z Krzyżakami patrz: S. M.
K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 285-299 oraz A.
N a d o 1 s k i, Grunwald 1410, op. cit., s. 37-39.
4
Na ten temat patrz szerzej: M. B i s k u p , Pogranicze kujawsko-
-pomorskie w Wielkiej Wojnie z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-1411,
[w:] Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 28-29; S. M. K u c z y ń s k i ,
Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 330-331 oraz A. N a d o l s k i ,
Grunwald 1410, op. cit., s. 84 i 89.
11
rzem Zachodnim a Wielkopolską), Michał Küchmeister
von Sternberg. Na dwa dni przed bitwą pod Grunwaldem
(13 lipca) rozbił on wydzielone oddziały wielkopolskie,
które, pod dowództwem wojewody kaliskiego i zarazem
starosty nakielskiego Macieja z Wąsoszy, na przełomie
czerwca i lipca, nagłym wypadem z okolic Nakła i ziemi
krajeńskiej zaatakowały i mocno spustoszyły pograniczne
tereny Nowej Marchii, a także zachodnią część krzyżackiego
Pomorza
5
. Po odniesieniu tego lokalnego zwycięstwa nad
polską grupą dywersyjną, również na rozkaz wielkiego
mistrza, nie połączył się z nim, ale bez zwłoki wycofał się
do Nowej Marchii, ażeby tam zorganizować nowe oddziały
zakonne z najemników niemieckich. Miały one w planowa
nej przez główny sztab zakonny późniejszej fazie wojny
przyjść z odsieczą armii Ulryka von Jungingena, najeżdżając
od północnego zachodu Wielkopolskę i Kujawy
6
. Prócz
potencjalnego zagrożenia ze strony wciąż jeszcze nie
rozbitych i nie zdemoralizowanych oddziałów krzyżackich
Henryka von Plauena z Pomorza Gdańskiego oraz Michała
Kiichmeistra z Nowej Marchii, Jagiełło z Witoldem musieli
brać pod uwagę także świeże siły krzyżackie w Inflantach,
dowodzone przez marszałka inflanckiego Berna von Hevel-
manna. Dotychczas nie brały one udziału w wojnie, ale
w każdej chwili mogły przyjść z odsieczą swoim konfratrom
w Prusach, chociażby przez nagły najazd na chwilowo
prawie bezbronne Litwę i Żmudź
7
, ażeby odciągnąć litewską
5
Na ten temat patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 218; M.
B i s k u p , Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie z Zakonem...,
op. cit., s. 29; S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit.,
s. 333-334, 340-341 i 4 2 9 ^ 3 0 oraz A. N a d o 1 s k i, Grunwald 1410, op.
cit., s. 90.
6
Por. M. B i s k u p, Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie
z Zakonem..., op. cit., s. 2 7 - 2 9 ; S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 2 9 9 - 3 1 0 oraz A. N a d o l s k i , Grunwald 1410,
op. cit., s. 88-90.
7
Por. S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 332.
12
armię Witolda z pruskiego teatru wojny
8
. Wszystkie powy
żej wymienione przesłanki musiały skłaniać króla i wiel
kiego księcia do podjęcia jedynej, możliwej w tych warun
kach, decyzji: czym prędzej iść na chwilowo pozbawiony
obrony Malbork, ażeby w pełni wykorzystać porażający
efekt wiktorii grunwaldzkiej i zająć krzyżacką stolicę,
zanim zdołają oni otrząsnąć się po tak wielkiej klęsce. Jeśli
którakolwiek z wyżej wymienionych jednostek krzyżackich,
a zwłaszcza zlokalizowana najbliżej stolicy grupa pomorska
von Plauena, zdołałaby dotrzeć do opustoszałego Malborka,
opanować panikę i zorganizować skuteczną obronę warow
nej stolicy zakonu niemieckiego, zdobycie miasta byłoby
o wiele trudniejsze, jeśli wręcz nie niemożliwe.
Tak bez wątpienia postąpiłby na miejscu Jagiełły i Witol
da każdy wódz, w pełni świadom strategicznego oraz
politycznego celu prowadzonej przez siebie wojny. Opatrz
ność czy też — j a k wolą niewierzący — szczęście zdawały
się sprzyjać koalicji jagiellońskiej. Oto w państwie krzyżac
kim na wieść o klęsce zakonu pod Grunwaldem, która
rozniosła się lotem błyskawicy, uaktywniła się wewnętrzna
opozycja, znana jako Towarzystwo Jaszczurcze, składająca
się z wybitnych przedstawicieli pruskiego duchowieństwa,
rycerstwa oraz mieszczaństwa (czyli stanów pruskich). Do
żywego dopiekło im 200-letnie panowanie zakonu niemiec
kiego w Prusach i na Pomorzu Gdańskim, a coraz bardziej
realna była wizja poprawy sytuacji. Krzyżacy nie byli
bynajmniej łaskawymi panami dla swoich, nawet niemiec
kich, poddanych. Pruska i pomorska ludność miała już
serdecznie dość krzyżackiej polityki gospodarczej, a zwłasz
cza fiskalnej, przejawiającej się głównie w nadmiernym
obciążaniu poddanych wielkiego mistrza podatkami na cele
wojen, jakie zakon niemiecki niemal ustawicznie toczył
z sąsiadami
9
. Toteż trudno się dziwić, iż stany pruskie,
8
Na ten temat patrz: S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem...,
op. cit., s. 299-310 i 326-328.
13
udręczone twardymi rządami krzyżackimi, z nadzieją spog
lądały ku Polsce i Litwie, widząc w przyłączeniu ziem
państwa zakonnego do państw jagiellońskich ratunek dla
siebie oraz szansę na poprawę bytu. Po Grunwaldzie
w całym państwie zakonnym wybuchło żywiołowe powstanie
pruskiej szlachty i mieszczan przeciwko krzyżackiemu
panowaniu. Powstańcy spod znaku Towarzystwa Jaszczur-
czego w ciągu zaledwie kilku tygodni opanowali prawie
wszystkie miasta i zamki pruskie, wypędzając z nich
nieliczne załogi krzyżackie, śmiertelnie do tego przerażone
takim, zupełnie dla nich niespodziewanym, rozwojem wypad
ków po śmierci wielkiego mistrza i prawie całej starszyzny
zakonnej w bitwie pod Grunwaldem. Krzyżacy zdołali
z najwyższym trudem utrzymać się jedynie w samym
Malborku, Człuchowie, Świeciu, Radzyniu Chełmińskim,
Gdańsku, Brandenburgu, Ragnecie, Bałdze i Kłajpedzie.
Reszta zamków i miast pruskich, które zostały w ciągu
lipca i sierpnia opanowane przez powstańców z Towarzystwa
Jaszczurczego, na wyścigi poddawała się zwierzchnictwu
zwycięskiego króla polskiego
1 0
.
9
Obszerne informacje na temat stosunku ludności państwa krzyżackiego
w Prusach (stanów pruskich) do panów pruskich, czyli Krzyżaków,
a także na temat dziejów Towarzystwa Jaszczurczego i doniosłej roli, jaką
odegrało ono w pogrunwaldzkiej fazie wielkiej wojny (od połowy lipca
1410 r. począwszy) można znaleźć w następujących opracowaniach:
Zakon Krzyżacki a społeczeństwo państwa w Prusach, zbiór studiów pod
redakcją Zenona Huberta N o w a k a , Toruń 1995, s. 9-81 oraz 103-110;
A. C z a c h a r o w s k i , Opozycja rycerstwa ziemi chełmińskiej w dobie
Grunwaldu, [w:] W krągu stanowych i kulturowych przeobrażeń Europy
Północnej w XIV-XVIII w., Toruń 1988, s. 7 7 - 9 6 ; M. B a r t k o w i a k ,
Towarzystwo Jaszczurcze w latach 1397-1437, Toruń 1948, s. 22
i następne; M. B i s k u p i G. L a b u d a , Dzieje Zakonu Krzyżackiego
w Prusach..., op. cit., s. 316-341 oraz 367-368.
10
Z więcej niż szczupłych materiałów źródłowych na ten temat patrz:
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 4 6 - 2 5 2 oraz Kronika konfliktu
Władysława króla polskiego z Krzyżakami w roku Pańskim 1410,
z łacińskiego rękopisu Biblioteki Kórnickiej, wydanego w Poznaniu
14
Znakomity badacz wielkiej wojny z Krzyżakami
(1409-1411) i autor najpełniejszego, jak do tej pory,
opracowania na ten temat, prof. Stefan M. Kuczyński,
ocenia, że: „[...] chociaż wszystko odbyło się po myśli
króla, powstała sytuacja, której nie przewidywała żadna ze
stron walczących: oto w bitwie na polach Łodwigowa,
Stębarku i Grunwaldu armia krzyżacka została nie tylko
rozbita, ale i zniesiona prawie doszczętnie, przy czym
poległ w. mistrz i cała niemal starszyzna Zakonu, dzięki
czemu, formalnie biorąc, strona polsko-litewska nie miała
z kim pertraktować o pokój! Nie było legalnej władzy,
która byłaby upoważniona do reprezentowania państwa
zakonnego. [...] W takim stanie rzeczy król i jego doradcy,
decydując się na dalszy marsz w stronę Malborka, musieli
brać pod uwagę już dwie możliwości: pierwszą [...] tzn.
zawarcie pokoju z jakimiś czynnikami, które będą upraw
nione do reprezentowania państwa krzyżackiego — na co,
jak się wydaje, mniej liczono, oraz drugą, o której przed
bitwą zapewne nie myślano, ale która, niewątpliwie, w danej
sytuacji wysuwała się na plan pierwszy: opanowanie całości
lub przynajmniej znacznej części ziem pomorsko-pruskich
i przyłączenie ich do Polski i Litwy. [...] W otoczeniu
Jagiełły musiano sobie dobrze zdawać sprawę z nastrojów
wśród poddanych Zakonu i król wiedział, co czyni, zwal
niając szlachtę chełmińską, pruską, czy mieszczan miast
krzyżackich. Krzyżacy stanowili znienawidzoną warstwę
rządzącą, obcą pochodzeniem, pasożytniczą, utrzymującą
się przy władzy jedynie drogą ucisku, nie związaną z lud-
w roku 1911 przez Zygmunta Celichowskiego, na język polski przełożyli
Jolanta Danka i Andrzej Nadolski, Olsztyn 1987, s. 15-16. Natomiast
z bardzo licznych opracowań na ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń
s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 4 3 5 ^ 3 6 oraz 452^-57; A.
N a d o l s k i , Grunwald 1410, op. cit., s. 135-136; P. J a s i e n i c a ,
Polska Jagiellonów, op. cit., s. 119-120 i Feliks K o n e c z n y , Dzieje
Polski za Jagiellonów, Komorów 1997, s. 79-80.
15
nością ani wspólnym interesem, ani wspólną ideologią, ani
narodowością, ani kulturą. Nagły brak warstwy uciskającej
i ośrodka dyspozycyjnego, po wstrząsie pierwszej chwili,
mógł wywołać — i, jak się okazało, wywołał — dążenia
wolnościowe wśród poddanych krzyżackich. Zajęcie w ta
kich okolicznościach stolicy i zlikwidowanie resztek oporu
musiało doprowadzić do chętnego włączenia się stanów
pruskich, tj. szlachty, miast i, niewątpliwie, duchowieństwa,
w skład państwa jagiellońskiego. [...] Należało więc nie
tylko powziąć decyzję, ale i jak najszybciej ją zrealizować.
Trzeba było zająć M a l b o r k " " .
Tyle S. M. Kuczyński. Ów znakomity badacz dziejów
wielkiej wojny z Krzyżakami w latach 1409-1411 uważa
zatem, podobnie jak piszący te słowa, iż wielkie zwycięs
two, jakim niewątpliwie był Grunwald, zostałoby po
zbawione wszelkiego, militarnego oraz, co ważniejsze,
politycznego sensu, gdyby koalicja jagiellońska nie dążyła
do możliwie jak najszybszego opanowania stolicy roz
gromionego przeciwnika — Malborka. Dlaczegóż jednak,
nieomal nazajutrz po grunwaldzkim zwycięstwie, zaczynają
się w obozie polsko-litewsko-ruskim dziać dziwne rzeczy,
których polscy — i nie tylko polscy — historycy, od Jana
Długosza poczynając, a na dziejopisach nam współczesnych
kończąc, pomimo wielu mniej lub bardziej prawdopodob
nych hipotez, po dziś dzień nijak nie potrafią logicznie
wyjaśnić?
Oto bowiem uskrzydlone świeżym zwycięstwem wojska
Jagiełły i Witolda, które przed Grunwaldem posuwały
się naprzód średnio 40-50 km dziennie i których — co
warto tu jeszcze raz z całą mocą przypomnieć — celem
głównym całej kampanii był właśnie Malbork, teraz,
tj. po 15 lipca, zaczęły się raptem posuwać do przodu
z iście „zawrotną" szybkością — według wiarygodnych
" S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 423-424.
16
obliczeń prof. Kuczyńskiego — najwyżej 15 km dziennie
(!)
1 2
. Na dodatek koalicyjna armia Jagiełły i Witolda
w sposób niewytłumaczalny mitrężyła czas, zatrzymując się
po drodze — bez żadnej, wyraźnej potrzeby — pod każdym
niemal zamkiem lub miastem krzyżackim, które były
podówczas już prawie wszystkie opanowane przez powstań
ców z Towarzystwa Jaszczurczego. Wszystkie one witały
wojska koalicji jagiellońskiej jako wyzwolicieli spod tyranii
panów zakonnych, składając hołd wiernopoddańczy Jagielle
jako swojemu prawowitemu monarsze. Nie trzeba było
zatem zbytnio marnotrawić cennego czasu dla odbierania
hołdów poszczególnych ziem, zamków i miast pruskich,
które i tak uznały już Jagiełłę za swego króla, lecz należało
maszerować na stolicę nieprzyjaciela, jak najszybciej się da,
ażeby niedobitki krzyżackie nie zyskały czasu potrzebnego
do opanowania paniki, skupienia rozproszonych sił i zorga
nizowania oporu. Jagiełło, który — od początku kampanii
letniej 1410 roku aż do bitwy pod Grunwaldem włącznie
— dał się poznać jako znakomity strateg i taktyk, potrafił
przecież zgrać działania ogromnej (jak na przełom wieków
XIV i XV), wielonarodowej armii koalicyjnej, zaskoczyć
silnego w polu i mocno ufortyfikowanego przeciwnika
błyskawicznym — jak na tamte czasy — wtargnięciem
w głąb jego terytorium, a następnie zadać mu druzgocącą
klęskę w polu (wykorzystując wschodnie — tj. tatarsko-
ruskie zasady taktyczne). Raptem zaś — po rozbiciu trzonu
sił krzyżackich — dopuścił się tak skandalicznego, z punktu
widzenia celu strategicznego całej kampanii, spowolnienia
marszu na Malbork. Jest w tym postępowaniu króla Jagiełły
coś niewytłumaczalnego, coś, co z jednej strony zdaje się
niemal całkowicie stawiać pod znakiem zapytania jego
uznany geniusz polityczny i wojskowy, z drugiej zaś zdaje
się sugerować, że król Polski, Władysław Jagiełło, oraz jego
12
Tamże, s. 430.
17
stryjeczny brat, wielki książę litewski, Aleksander-Witold,
po Grunwaldzie — z niewiadomych przyczyn — zaczęli
umyślnie spowalniać marsz na Malbork, ażeby dać Krzy
żakom czas niezbędny na zebranie sił. Tylko dlaczego?!
Inny badacz opisywanego przez nas okresu dziejów
Polski i Litwy, znakomity publicysta historyczny Paweł
Jasienica (właściwe nazwisko: Lech Beynar), poświęcił
temu zagadnieniu sporo uwagi w swojej Polsce Jagiel
lonów
i w rozważaniach na ten temat doszedł do na
stępujących wniosków:
„16 lipca odnaleziono na pobojowisku zwłoki Ulryka
von Jungingen. Jagiełło zachował się wobec nich w sposób
kulturalny. Kazał je obmyć, okryć purpurą, włożyć na
czterokonny wóz i wraz z ciałami innych dostojników,
a więc arcykomtura i wielkiego marszałka, odesłać do
Malborka.
Uprzedził je biskup Jan Kropidło, który przebywał pod
Tczewem. Otrzymał wiadomość o wyniku starcia i natych
miast popędził do Malborka. Stanął tam 17 lipca i niezwłocz
nie pchnął do króla gońca z zawiadomieniem o strasznej
panice w stolicy Zakonu, gdzie nikt nie myślał o obronie.
Ale 18 lipca nadciągnął z wojskiem komtur ze Świecia,
Henryk von Plauen, ten sam, który w roku poprzednim
wpadł na krótko w ręce polskie pod Bydgoszczą, a pod
Grunwaldem nie był. Nazajutrz — 19 lipca — powitał
w zamku zwłoki Ulryka von Jungingen i kazał je pogrzebać
w kaplicy Św. Anny.
Karawan wielkiego mistrza Krzyżaków wygrał wyścig
z historią Polski. Konna armia królewska zjawiła się pod
Malborkiem w sześć dni po nim, 25 lipca. Henryk von Plauen
zdążył tymczasem wziąć wszystko w żelazną garść, zebrał
żywność, powiększył załogę, ściągnął z Gdańska marynarzy,
spalił miasto i zrobiwszy wszystko, co leżało w jego mocy,
czekał oblężenia.
2 — Koronowo 1410
18
Z Grunwaldu do Malborka jest około stu kilometrów. Po
bitwie część rady wojennej żądała spiesznego pochodu lub
przynajmniej wydzielenia pewnej liczby chorągwi i rzucenia
ich naprzód. Argumentowano, że skoro król «główny zamek
opanuje, w chwili gdy świeży przestrach i zgroza włada
umysłami Krzyżaków, wnet i inne poddadzą się zamki
i wojna skończy się spokojnie, bez walki». Przeważyło
zdanie króla i większości rady, postanowiono biwakować
opodal pobojowiska przez trzy dni. Ale decyzję o tym
postoju podano wojsku do wiadomości już w nocy z 15 na
16 lipca, czyli zaraz po bitwie, i — jak się zdaje wynikać
z opisu Długosza — przed zebraniem rady wojennej.
Uczynił to «z rozkazu króla woźny królewski Boguta»,
a wspomnianą uchwałę większości rady powzięto «potem».
Jagiełło nie dotrzymał jednak zapowiedzianego terminu,
ruszył w pochód 17 lipca i szedł pod Malbork dni... dziewięć.
A więc w przeciągu doby wojsko przebywało mniej więcej
tyleż drogi, co 15 lipca rano, kiedy ciągnęło pod Grunwald.
Na początku tegorocznej kampanii ta sama armia dokonywała
trzydziesto- i czterdziestokilometrowych przemarszów. Po
przedniej jesieni król potrzebował sześciu etapów, by dotrzeć
z okolic Łęczycy pod Bydgoszcz (sto pięćdziesiąt kilometrów
w linii powietrznej). Było to w ostatnich dniach września.
Nienaruszone wojsko krzyżackie czyhało w pobliżu, zmusza
jąc do ostrożności, która siłą rzeczy opóźnia pochód. Tym
razem maszerowało się w lipcu, po rozgromieniu wroga.
A przecież do pośpiechu winna była skłaniać nie sama
tylko sprawa wojny z Krzyżakami. Jagiełło wiedział, że od
południa lada chwila może Polsce grozić uderzenie Zyg
munta Luksemburczyka.
Stało się absolutnie wszystko, czego było potrzeba, by dać
Zakonowi ochłonąć i choć jako tako pozbierać się do kupy [...].
Wojsko królewskie na pewno było zdolne poruszać się
z szybkością karawanu. Gdyby przybyło pod Malbork
razem z nim, a więc nazajutrz po Henryku von Plauen,
19
sytuacja wyglądałaby znacznie lepiej. Komtur ze Świecia
odznaczał się szatańską zawziętością i miewał przebłyski
geniuszu, ale cudów robić nie umiał. [...] Na przezwycię
żenie paniki i zorganizowanie obrony potrzebował czasu.
Otrzymał cały tydzień"
1 3
.
Przepraszam Czytelników za ten, nieco przydługi cytat
z Polski Jagiellonów P. Jasienicy, ale jest on w tym
miejscu naszych rozważań niezbędny dla pełnego zro
zumienia całej, nie bójmy się tych określeń, niezrozumiało-
ści oraz niedorzeczności działań Jagiełły i Witolda zaraz po
odniesieniu wielkiego zwycięstwa pod Grunwaldem.
Mamy zatem następującą sytuację: przodem jedzie kara
wan ze zwłokami wielkiego mistrza oraz innych, najwyż
szych dostojników zakonnych, poległych w bitwie pod
Grunwaldem. Wozy wyruszyły z pobojowiska najpraw
dopodobniej późnym popołudniem, lub może nawet wie
czorem, 16 lipca. Odnalezienie i rozpoznanie zwłok star
szyzny krzyżackiej, wydanie przez króla odpowiednich
dyspozycji, co do odesłania ich Krzyżakom do Malborka,
a następnie przygotowanie do transportu, załadowanie zwłok
na karawany i ostateczne wyruszenie w drogę konduktu
pogrzebowego najwyższych dostojników zakonu i państwa
krzyżackiego musiało z pewnością zająć większą część
dnia. Kondukt pogrzebowy, rzecz jasna, nie pędzi co koń
wyskoczy (tym bardziej że ciężkie, czterokonne wozy nie
mogły poruszać się szybko, zwłaszcza gdy wiozły trumny
ze zwłokami ludzkimi), lecz posuwa się naprzód powoli,
jak na majestat śmierci przystało. Wiemy zresztą z wiary
godnych przekazów w kronice Długosza oraz w kronikach
krzyżackich, iż ów kondukt pogrzebowy zatrzymywał się
kilkakrotnie w różnych kościołach i zamkach krzyżackich
(najprawdopodobniej na nocne modły i czuwania przy
13
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 111-115.
20
zwłokach dostojników zakonu, gdyż trudno sobie wyobrazić,
ażeby kondukt pogrzebowy podróżował w tamtych czasach
nocą). Po trzech dniach podróży (19 lipca) dotarł do
Malborka. Za tym konduktem pogrzebowym posuwa się,
także w kierunku Malborka, armia polsko-litewska dowo
dzona przez Jagiełłę i Witolda. Ciągnie, z niewiadomych po
dziś dzień powodów, w iście ślimaczym tempie, gdyż staje
pod murami krzyżackiej stolicy dopiero 25 lipca, a zatem
w 6 dni po kondukcie pogrzebowym (!). Co było przyczyną
tak powolnego marszu wojsk koalicji jagiellońskiej?
Prof. S. M. Kuczyński, który jest zdania, iż wojska
polsko-litewskie nie były w stanie zająć Malborka „przez
zaskoczenie rajdem kawaleryjskim zaraz po bitwie"
1 4
i daje
po temu liczne powody
1 5
, również — na zakończenie
swoich rozważań na ten temat — stwierdza, co następuje:
„Wszystko wyżej powiedziane usprawiedliwia dowództwo
polsko-litewskie przed zarzutem nieroztropności czy nie
dbalstwa, o ile chodzi o rzekomą możliwość zdobycia
Malborka przez zaskoczenie rajdem kawaleryjskim zaraz po
bitwie. Nie wyjaśnia natomiast, dlaczego armia królewska
stanęła pod murami stolicy krzyżackiej dopiero 25 lipca, tzn.
dlaczego do przebycia odległości ponad 120 km potrzebowała
aż 8 dni, co daje przeciętną szybkość marszu około 15 km
dziennie. Wobec zdobywania się przed Grunwaldem na
marsze dzienne wynoszące 42 km oraz wobec konieczności
pośpiechu w dojściu do Malborka — tempo posuwania się
armii polsko-litewskiej wymaga, istotnie, komentarza.
Otóż nie ulega wątpliwości, że z obozu pod Grunwaldem
wojska królewskie wyszły wcześniej, niżby tego sobie
życzyły i niż początkowo było zapowiedziane, gdyż w jeden
dzień po bitwie. Stąd odpoczywano, leczono się, do-
14
Patrz: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s.
430.
15
Tamże, s. 4 2 4 - 4 3 1 .
21
prowadzano do porządku dopiero w marszu. To był,
niewątpliwie, jeden powód wolnego posuwania się armii.
Drugim musiało być zajmowanie zamków krzyżackich po
drodze i pustoszenie kraju, co utrudniało również szybszy
pochód i wprowadzało rozluźnienie porządku, tym bardziej
że wojsko nie obawiało się już zniesionej armii w. mistrza.
Wszelako powolny marsz głównego trzonu armii i tabo
rów nie usprawiedliwia, naszym zdaniem, dowództwa
polsko-litewskiego, że nie wysłało chociażby części jazdy,
która szybciej stanęłaby pod Malborkiem od reszty wojska
i w dużej mierze utrudniłaby Henrykowi von Plauen
ściągnięcie dodatkowych sił i zapasów żywności do stolicy.
Długosz wspomina, iż projekt taki istniał, ale że «mógł się
wydawać mniej przezorny», tzn. że obawiano się dzielić
armię, wciąż widocznie obawiając się możliwości istnienia
nowych sił krzyżackich. Było to przezorne, ale ta przezor
ność spowodowała, iż obrońcy Malborka mieli czas na
wzmożenie swych szeregów i zapasów, a tym samym
przyczyniła się do późniejszego niepowodzenia. Dlatego
musimy uznać ją za poważny błąd. Musimy wytłumaczyć
genezę tego błędu zajęciem się przez króla i radę przede
wszystkim nawałem spraw politycznych [...] co odbiło się
ujemnie na sprawach wojskowych, lecz tłumaczenie to nie
jest usprawiedliwieniem"
1 6
.
Tyle prof. S. M. Kuczyński. Zwróćmy uwagę, iż jego
bez wątpienia krytyczna ocena zbytniej powolności marszu
wojsk koalicji jagiellońskiej na Malbork po grunwaldzkiej
wiktorii w zasadzie pokrywa się z o wiele bardziej
emocjonalnym i bezkompromisowym zdaniem na ten temat
Pawła Jasienicy. Obaj badacze nie mają najmniejszych
wątpliwości co do tego, że to właśnie zbytnie marudzenie
w marszu na Malbork odebrało Jagielle i Witoldowi realną
16
Tamże, s. 430-431.
22
szansę starcia pruskiej gałęzi Zakonu Szpitala Najświętszej
Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie raz na
zawsze z powierzchni ziemi, a tym samym definitywnego
pozbycia się groźnego wroga na północnych rubieżach
Polski i Litwy. Kuczyński jest jednakowoż nieco bardziej
niż Jasienica umiarkowany w formułowaniu jakichkolwiek
sądów na temat jakości dowodzenia króla Jagiełły i wiel
kiego księcia Witolda po zwycięstwie pod Grunwaldem
i dlatego stara się znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie
tej paradoksalnej sytuacji. Usiłuje mianowicie usprawied
liwić powolny marsz wojsk polsko-litewskich na stolicę
państwa krzyżackiego rzekomym krańcowym wyczerpa
niem rycerstwa oraz żołnierzy po niezwykle ciężkiej bitwie
pod Grunwaldem. To tłumaczenie nie wytrzymuje jednakże
celnej i zarazem rzeczowej krytyki zawartej na kartach
Polski Jagiellonów
Pawła Jasienicy, który tak oto komentuje
przytoczoną powyżej wypowiedź prof. Kuczyńskiego:
„Bardzo dziwne, że nasza historiografia częstokroć zbywa
ogólnikami to, co się działo bezpośrednio po Grunwaldzie.
Czyta się, że Polacy zmarnowali owoce zwycięstwa, nie
potrafili go wyzyskać, okazali się niezdolni i tak dalej [...].
Pewien wpływ na charakter ocen wywarło może to, iż
większość piszących o Grunwaldzie i Malborku historyków
sama nigdy w żadnym wojsku nie służyła. W przeciwnym
razie autorzy musieliby zwrócić uwagę na wzorową karność,
panującą w wojsku królewskim, które w niczym nie
przypominało późniejszego pospolitego ruszenia. Rozkazy
były ściśle wykonywane. Natychmiast po zdobyciu obozu
krzyżackiego Jagiełło kazał porozbijać znajdujące się tam
beczki i «płynęło wino strumieniami na trupy poległych»,
a żołnierzom do upajania się pozostało samo zwycięstwo.
Jeńców potraktował Władysław [Jagiełło — przyp. aut.]
wspaniałomyślnie, zwolnił ich na słowo. Rycerstwo pod
porządkowało się tej decyzji, która nie mogła mu być miła.
23
[...] A sama zmiana postanowienia o trzydniowym postoju?
Rada wojenna uchwaliła obozować do 19 lipca, król kazał
ruszyć 17 i usłuchano go.
Po stwierdzeniu faktu wielkiej karności przychodzi kolej
na inną kwestię. Jeśli armia zachowuje się w określony
sposób, maszeruje wolno, nie wysyłając wprzód oddziałów
wydzielonych, to należy zadać oczywiste dla każdego
wojskowego pytanie: czego chce dowódca tejże armii,
jakie są jego zamiary?
Zmęczenie żołnierzy, jako argument mający wyjaśnić
spóźnienie się pod Malbork, nie nadaje się do poważnego
traktowania. Liczyć by się mogło tylko zmęczenie lub brak
koni. Zresztą po zakończeniu bitwy były jeszcze po stronie
polskiej świeże odwody"
1 7
.
Trudno w tym miejscu nie zgodzić się z oceną Pawła
Jasienicy. To prawda, że zwycięstwo grunwaldzkie zostało
wywalczone przez wojska polsko-litewskie ciężko i krwawo.
Ale z wysokością strat w ludziach po stronie koalicji
jagiellońskiej oraz z rzekomym zmęczeniem wojska po
bitwie grunwaldzkiej zbytnio nie przesadzajmy. Oto, co
pisze na ten temat inny badacz tych czasów, Andrzej
Nadolski, w swej znakomitej monografii pt. Grunwald 1410:
„Każde zwycięstwo opłaca się własnymi stratami. Niektórzy
kronikarze zachodni, sprzyjający Krzyżakom, wypisywali
niesłychane fantazje na temat nieprzeliczonych kroci «Sarace-
nów» poległych w walce z rzekomymi obrońcami chrześcijań
stwa. Dobrze poinformowany Długosz stwierdza natomiast,
nie bez zdziwienia, że na Polach Grunwaldu padło po polskiej
stronie zaledwie dwunastu znaczniejszych rycerzy, nie licząc
oczywiście odpowiednio liczniejszych, ale w sumie też nie
nazbyt licznych wojowników skromniejszego pochodzenia.
17
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 114.
24
Wiadomościom tym można by nie dowierzać, gdyby nie
potwierdzały ich inne, bardzo pewne źródła informacji. Oto
w listach królewskich rozesłanych wprost z pobojowiska
mówi się wyraźnie, że zwycięstwo odniesiono «przy
znikomych stratach własnych», że z Polaków polegli
w bitwie «bardzo nieliczni spośród ludu pospolitego,
a nikt spośród osób dostojniejszych»
1 8
. Faktem jest, że ze
zmagań grunwaldzkich wyszli bez szwanku wszyscy, bez
wyjątku, wybitniejsi polscy dowódcy i rycerze, znani
przecież imiennie dzięki relacjom Długosza.
Ograniczony rozmiar strat w polskich szeregach znajduje też
uzasadnienie w samym przebiegu bitwy. Przez dłuższy czas
toczyła się ona w postaci typowych zmagań kawaleryjskich,
0 szybko zmieniającym się przebiegu, często dramatycznych, ale
nie przynoszących wielkiego rozlewu krwi. Sytuacja uległa
zmianie dopiero po załamaniu [się] wyczerpanych wojsk
Zakonu, w czasie szturmu obozu i na długiej trasie pościgu, ale
wtedy skrwawili się nie zwycięscy Polacy, lecz Krzyżacy,
zgodnie ze znaną i sprawdzoną zasadą według której najcięższe
straty ponosi armia ulegająca panice i zmuszona do ucieczki.
Z tego właśnie powodu należy się liczyć z poważnym
uszczerbkiem w szeregach litewskich. Trudno ocenić, czy
słusznie twierdzi się, że w kampanii 1410 [roku] Witold
utracił aż połowę swego kontyngentu. Może wlicza się tu
również straty poniesione pod murami Malborka, gdzie
sprzymierzonych zdziesiątkowały zwykłe w tym czasie
1 w takich okolicznościach epidemiczne choroby. Jakkol
wiek było, wolno sądzić, że przekonanie o wysokiej ofierze
krwi złożonej na Polach Grunwaldu głęboko wrosło w świa
domość Litwinów i stało się z jednej strony źródłem żalów
do polskich sprzymierzeńców i do samego króla (Litwina!)
za rzekomo niedostateczne rozmiary udzielonej w potrzebie
pomocy, z drugiej zaś źródłem bolesnego kompleksu,
18
Patrz: Monumenta Poloniae Histórica, t. 2, Kraków 1913-1946,
s. 866 i 868.
25
żywego aż do naszych czasów i usilnie kompensowanego
przez podkreślanie zasług, jakie w zmaganiach z potęgą
krzyżacką ponieśli lub mieli ponieść wojownicy z ziem
Wielkiego Księstwa z Witoldem na czele"
1 9
.
Jak wielkie były w rzeczywistości straty oraz wyczerpanie
wojsk polsko-litewskich po grunwaldzkim zwycięstwie,
ustalić dziś dokładnie niepodobna. Według Długosza i Nadol-
skiego
2 0
nie były one jednak aż tak wielkie, ażeby uniemożli
wiało to szybki marsz, przynajmniej wydzielonej grupy
rycerstwa i knechtów, na krzyżacką stolicę. Wielkie zwycięs
two o przełomowym znaczeniu z reguły uskrzydla zwycięzcę
i dodaje mu sił do szybkiego zakończenia wojny, zmęczenie
wojska nie może być więc dostatecznym wytłumaczeniem dla
dziwnej opieszałości i wręcz beztroski króla w marszu na
stolicę wroga. Wojna z Krzyżakami wciąż przecież jeszcze
trwała. Wróg był, co prawda, ciężko pobity, lecz ciągle
jeszcze nie ostatecznie i przez to wciąż potencjalnie groźny.
Droga połączonych armii koalicji jagiellońskiej z pól
grunwaldzkich na Malbork wiodła przez Olsztynek, Olsztyn,
Morąg, Pasłęk i Dzierzgoń. Ten powolny marsz w euforii
świeżego zwycięstwa miał się wkrótce okazać pierwszym
krokiem do zaprzepaszczenia owoców grunwaldzkiej wik
torii przez stronę polsko-litewską, a w szczególności przez
samego króla Jagiełłę.
Dopiero 25 lipca 1410 roku, a zatem w dziewięć dni po
wyruszeniu z grunwaldzkiego pobojowiska (!), połączone
oddziały wojsk jagiellońskich dotarły pod mury krzyżackiej
stolicy — Malborka. Zawsze dobrze poinformowany Jan
Długosz opisuje to w sposób następujący:
" A. Na d o l s k i , Grunwald 1410, op. cit., s. 134-135.
20
Na ten temat patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 4 2 - 2 4 3 oraz
A. N a d o 1 s k i, Grunwald 1410, op. cit., s. 134-135. Na ten temat patrz
również: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit.,
s. 408^109 i 430.
26
„W piątek 25 lipca, w dzień św. Jakuba Apostoła, król
polski Władysław [Jagiełło] wysławszy przodem kilka
chorągwi i rycerzy, by zajęli dogodne miejsca i odparli
wszelkie zasadzki i niebezpieczeństwa, najpierw rozbija obóz
nad jeziorem Dąbrówka, a następnie przybywa szczęśliwie do
Malborka i natychmiast ze wszystkich stron oblega zamek. Po
umieszczeniu wojska polskiego od wyższej części zamku ku
wschodowi i południowi, wojsko litewskie ustawił od dolnej
części, a ponadto swoje wojska z Podola i Rusi postawił
w specjalnie [wybranym] miejscu od południa. Przez cały ten
dzień zdarzały się drobne potyczki między rycerzami królew
skimi a nieprzyjacielskimi o spalone już miasto Malbork,
którego wrogowie z trudem bronili przed wtargnięciem do
niego rycerzy polskich. Nie było bowiem rzeczą trudną
szybko zdobyć miasto, które nie miało naturalnego zabezpie
czenia, a wskutek rozproszenia się jego mieszkańców było
całkowicie opustoszałe"
2 1
.
25 lipca 1410 roku rozpoczęło się zatem polsko-litewskie
oblężenie Malborka. Te dziewięć dni, dzielące wymarsz
wojsk Jagiełły i Witolda z pobojowiska pod Grunwaldem do
przybycia pod Malbork i rozpoczęcia oblężenia, dały jednakże
Krzyżakom bezcenny czas, niezbędny na opanowanie pogrun-
waldzkiego szoku oraz na przynajmniej pobieżne przygoto
wanie fortecy nad Nogatem do obrony. Nie wiadomo, jakie
przesłanki kierowały postępowaniem króla Jagiełły i wielkiego
księcia Witolda po zwycięstwie 15 lipca. Wiadomo jednak
ponad wszelką wątpliwość, iż zbyt powolny — jak na
ówczesne możliwości połączonych armii polskiej i litewsko-
ruskiej — marsz na Malbork wytrącił stronie jagiellońskiej
z ręki zupełnie realną, w połowie lipca 1410 roku, szansę
zdobycia stolicy najgroźniejszego z wrogów Polski i Litwy.
Zaskoczenie było istotnym czynnikiem, a posiadanie tegoż
21
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 249.
27
atutu dawało możliwość pozbycia się krzyżackiego zagro
żenia z północy raz na zawsze. Jagiełło i Witold, walczący
od wielu lat, ze zmiennym szczęściem, z Tatarami na
południowym wschodzie, Moskwą na północnym wschodzie
oraz borykający się ze stałym zagrożeniem ze strony wo
jowniczego i nieobliczalnego w swoich działaniach króla
Węgier i wikariusza Cesarstwa Rzymskiego Narodu Nie
mieckiego w jednej osobie, Zygmunta Luksemburskiego,
nie mogli nie brać pod uwagę takiej szansy zakończenia
wojny z Krzyżakami i — na zdrowy rozum — powinni
byli z niej skorzystać. Tym bardziej że definitywna likwidacja
państwa zakonnego w Prusach dawałaby Polsce oraz Litwie
wielorakie korzyści polityczne i gospodarcze z szerokim
dostępem do Morza Bałtyckiego i umocnieniem unii obu
państw na czele. Czyżby Jagiełło i Witold, oszołomieni
grunwaldzkim zwycięstwem, przedwcześnie uznali, że do
bicie Krzyżaków w ich własnym gnieździe to już tylko
czysta formalność i dlatego woleli powoli zajmować kraj
i odbierać hołdy mieszkańców Prus, miast co prędzej ma
szerować pod mury Malborka?! Bardzo wiele poszlak, które
możemy wydedukować z nader szczupłych i lakonicznych
wzmianek w zakończeniu Kroniki konfliktu... oraz ze znacznie
obszerniejszych, choć o wiele późniejszych, sugestii u Dłu
gosza, zdaje się tę teorię potwierdzać. Wiele razy w historii
ludzkości bywało bowiem tak, że niezbyt rozważny wódz
i polityk, któremu udało się odnieść decydujące zwycięstwo
nad wrogiem, jak gdyby tracił z oczu główny cel wojny,
jakim jest zawsze trwałe zniszczenie przeciwnika. To zawsze
doprowadzało w końcu do sytuacji, że pobity, lecz nie
dobity wróg, powoli odzyskiwał siły i prędzej czy później
przechodził do kontrofensywy, krok po kroku odzyskując
utracone terytoria i ostatecznie to on zadawał ostateczną
klęskę swojemu niedawnemu pogromcy
2 2
. Niewykorzystanie
22
Przypomnijmy sobie w tym miejscu chociażby karygodną nierozwagę
Hannibala po decydującym pogromie Rzymian w bitwie pod Kannami (w
28
dogodnej okazji na wojnie oraz w polityce zawsze się bowiem
mści na tym, kto jej mądrze i w porę nie wykorzysta. Niezbyt
dobrze, niestety, to wszystko świadczy o jagiellońskiej kon
cepcji prowadzenia wojny z Krzyżakami po grunwaldzkim
tryumfie militarnym. A główna odpowiedzialność za te, aż
nazbyt jaskrawe zaniedbania i błędy militarne spada — w na
szej ocenie — bez wątpienia na samego naczelnego wodza
— króla Jagiełłę. Ogromny sukces militarny na Polach
Grunwaldu najprawdopodobniej zbytnio mu uderzył do gło
wy, skutecznie uniemożliwiając trzeźwą ocenę sytuacji mili
tarnej i politycznej w następnej, tj. pogrunwaldzkiej, fazie tej
wojny z teutońskim zakonem rycerskim w Prusach.
25 lipca 1410 roku jednakże nic jeszcze nie było
przesądzone na niekorzyść strony polsko-litewskiej. Kraj
wroga prawie w całości leżał u stóp zwycięzców spod
Grunwaldu. Krzyżacki zamek w Malborku był ówcześnie,
co prawda, jedną.z najpotężniejszych twierdz Europy, ale
broniła go zaledwie garstka naprędce zebranej przez kom-
tura świeckiego Henryka von Plauena załogi. Zapewne nikt
z niej, z samym wodzem na czele, nie był podówczas
przekonany o realnych szansach utrzymania się w opus
toszałej i pozbawionej zapasów warowni dłużej niż kilka
dni — no, może tygodni. Krzyżacy bowiem nigdy dotych
czas, w najgorszych przypuszczeniach, nie byli w stanie
sobie wyobrazić, że jakikolwiek przeciwnik zdoła kiedykol
wiek zagrozić ich stolicy i dlatego dotychczas nie przygo-
216 r. p.n.e.), kiedy to ten wybitny wódz kartagiński nieoczekiwanie (i
również z niewiadomych dla dziejopisów po dziś dzień powodów)
zrezygnował z szybkiego marszu na zszokowany tak druzgocącą klęską
i zupełnie pozbawiony jakiejkolwiek obrony Rzym, woląc zamiast tego
zajmować kolonie greckie na południu Italii. Rzymianie tymczasem
zdołali powoli opanować poklęskowy defetyzm, zebrać nowe siły i przejść
do powolnego, lecz skutecznego odzyskiwania utraconych wcześniej
pozycji. Tak wielką nierozwagę Hannibal przypłacił sromotną klęską,
z ręki tak niedawno jeszcze rozgromionego przezeń Rzymu, która miała
miejsce w bitwie pod Zamą, już na ziemi kartagińskiej.
29
towywali go do żadnej długotrwałej obrony, bo po prostu
nie widzieli w tym sensu
2 3
. Wszystko zatem zależało, jak
mogło się wówczas wydawać, już tylko od skuteczności
prac oblężniczych i kilku lub najwyżej kilkunastu szturmów
ze strony oblegających zamek w Malborku, przeważających
nad krzyżackimi obrońcami pod każdym względem, od
działów polsko-litewskich, dowodzonych przez dwu geniu
szy wojny — Jagiełłę i Witolda. — Historia wielkiej wojny
polsko-krzyżackiej w pamiętnym roku 1410 miała się
jednakowoż, już wkrótce, potoczyć zupełnie inaczej...
2 3
Więcej szczegółowych informacji na temat stanu przygotowania
zamku malborskiego do obrony przed ewentualnym polsko-litewskim
zagrożeniem latem 1410 roku znajdą Czytelnicy w następnym rozdziale
tej książki.
POD MURAMI MALBORKA
Jak podaje Długosz: „Zwycięstwo króla polskiego Włady
sława [Jagiełły — przyp. aut.] w pierwszej chwili wydawało
się [w Malborku — przyp. aut.] rzeczą do tego stopnia
nieprawdopodobną, że pierwszego doniesienia o klęsce
krzyżackiej wysłuchano nie jako próżnej, ale niemal
nierozsądnej plotki. Kiedy potem przychodzili jeden za
drugim [krzyżaccy niedobitkowie spod Grunwaldu — przyp.
aut.]
i wszyscy twierdzili to samo, w końcu uwierzono.
Wszyscy [Krzyżacy — przyp. aut.] popadli w smutek
i przygnębienie i wszelkie swe zamysły i plany skierowali
na opuszczenie zamku Malborka i podjęcie ucieczki, dokąd
komu los zdarzy. I gdyby król polski Władysław po
odniesionym zwycięstwie [pod Grunwaldem — przyp.
aut.]
szybko przybył do Malborka, jak mu to niektórzy
rozsądnie i bardzo szczerze doradzali, bez żadnych strat
i niebezpieczeństw dla siebie i swoich [wojsk — przyp.
aut.]
byłby zajął zamek w pierwszym dniu po przybyciu
albo przez poddanie się zaniku, albo przez jego zdobycie.
Krzyżacy bowiem, duchowni, świeccy i inni, którzy strzegli
zamku Malborka, rozbiegli się jak obłąkani po domach,
salach i izbach i wiele dni i nocy spędzili na lamentach,
31
smutkach i skargach. Ponieważ wszyscy drżeli ze strachu
i myśleli o ucieczce, zamek byłby się poddał, gdyby ktoś
usiłował wziąć go z rąk wystraszonych obrońców"
1
.
Tak mniej więcej przedstawiała się sytuacja w Malborku
w pierwszych dniach po otrzymaniu wiadomości o strasz
liwym pogromie wojsk krzyżackich pod Grunwaldem oraz
o śmierci wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena i prawie
całej starszyzny zakonu w tej batalii. Długosz ma zatem
zupełną słuszność, gdy twierdzi, że gdyby Jagiełło i Witold
nie zwlekali tak bardzo z marszem na krzyżacką stolicę,
Malbork niechybnie sam poddałby się. Hiobowa wieść
o zagładzie większości sił zakonnych w bitwie pod Grun
waldem musiała podziałać na morale szczuplutkiej załogi
krzyżackiej, pozostawionej przez wielkiego mistrza kilka
tygodni wcześniej na straży stołecznego zamku i miasta,
paraliżując jej zdolność do jakichkolwiek przygotowań
obronnych. W tym miejscu zresztą należy zadać sobie
jedno, zasadnicze dla naszych dalszych rozważań, pytanie:
czy Krzyżacy w ogóle przewidywali, przed porażką pod
Grunwaldem, że kiedykolwiek będą zmuszeni do obrony
Malborka? Odpowiedź na tak postawione pytanie może
być tylko jedna — oczywiście NIE. Działo się tak między
innymi dlatego, iż państwo zakonne w Prusach miało
dotychczas (tj. mniej więcej od końca XIII w.) niekwes
tionowaną pozycję pierwszego mocarstwa w północno-
-wschodniej części Europy. Potężna i wzorowo zorganizo
wana armia krzyżacka (wspierana wydatnie przez liczne
rzesze krzyżowców-ochotników z Europy Zachodniej) nie
poniosła dotąd żadnej, poważniejszej klęski na własnym
terytorium. Ponadto granic państwa zakonnego w Prusach
strzegł, jak dotychczas bardzo skutecznie, podwójny pas
potężnych zamków nadgranicznych oraz doskonale ufor
tyfikowanych miast obsadzonych silnymi załogami. Które
1
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 244.
32
zatem z mocarstw, stojąc u szczytu potęgi, przewiduje
s w ą własną klęskę, na własnym terytorium, na tyle
w i e l k ą żeby jego stolica była zagrożona przez wroga
w ciągu zaledwie kilku dni lub nawet tygodni od
momentu rozpoczęcia działań wojennych? Żadne.
Malbork, położony nad jednym z kilku ramion delty
wiślanej — Nogatem, był w początkach XV wieku jedną
z najpotężniejszych twierdz w Europie. System forteczny
Malborka składał się z tzw. Zamku Wysokiego, Zamku
Średniego, Zamku Niskiego (czyli przedzamcza) oraz miasta
z jego murami obronnymi, połączonych ze sobą w jeden
silny węzeł obronny
2
. Jednakże nie oznacza to bynajmniej,
że była to warownia niemożliwa do zdobycia. Kiedy
Jagiełło z Witoldem planowali w początkach grudnia 1409
roku, w Brześciu nad Bugiem, wspólną, generalną operację
zaczepną przeciwko państwu zakonnemu w Prusach latem
następnego roku, zgodnie uznali, że głównym celem tej
kampanii musi być zniszczenie głównych sił krzyżackich,
a następnie szybkie opanowanie stolicy wroga — Malborka,
co bez wątpienia dałoby możliwość pozbycia się krzyżaków
z Prus
3
. Nie może zatem ulegać najmniejszej wątpliwości,
że w czerwcu roku 1410 połączone wojska koalicji jagiel
lońskiej przekroczyły granicę państwa krzyżackiego i bynaj
mniej nie po to, ażeby stoczyć i wygrać jedną czy drugą
bitwę, ale przede wszystkim po to, aby iść prosto na
gniazdo wroga — Malbork, a jego ziemie przyłączyć do
Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Z powyższego
niedwuznacznie wynika, iż Jagiełło i Witold — planując
kampanię letnią 1410 roku i decydując się na działania
zaczepne przeciwko Prusom — musieli zakładać koniecz-
2
Na temat historii oraz systemu fortyfikacyjnego zamku i miasta
Malborka dużo więcej informacji znajdą Czytelnicy w opracowaniu
Bohdana G u e r ą u i n a , Zamek w Malborku, Warszawa 1974.
3
Na ten temat patrz szerzej: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 198-199
oraz S . M . K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 276-288.
33
ność zdobycia Malborka, bez czego cały plan działań
wojennych przeciwko zakonowi byłby po prostu bez sensu.
Armia polsko-litewska, która w lipcu 1410 roku maszero
wała na Malbork, a następnie obiegła krzyżacką stolicę,
musiała być zatem doskonale przygotowana do oblegania
i zdobywania tego rodzaju twierdz. Jagiełło z Witoldem
nigdy nie zdecydowaliby się na podjęcie ryzyka tak wielkiej
wyprawy przeciwko państwu krzyżackiemu w Prusach,
gdyby nie byli pewni, iż wzięcie warowni tak potężnej jak
Malbork, jest możliwe dla ich wojsk. Prof. S. M. Kuczyński
pisze o tym w sposób następujący:
„Definicje strategii i jej celów, niezależnie od tego, czy
wypowiedziane zostały w stuleciu XIX czy XX, są podobne.
Wszystkie kładą nacisk na dwa najbardziej zasadnicze
momenty: na kierunek uderzenia oraz na planowe przy
gotowanie tego uderzenia w sposób zapewniający najwięk
szą skuteczność
4
.
Nie ulega wątpliwości, że ani jeden z uczestników
narady w Brześciu [nad Bugiem] nie znał teorii sztuki
wojennej, wszelako praktyczna wiedza wojskowa i wybitny
talent wojenny Jagiełły i jego współpracowników sprawiły,
że plan strategiczny kampanii 1410 roku wytrzymuje
krytykę nawet wiedzy nowoczesnej. Ustalono bowiem
w Brześciu, że kierunkiem uderzenia, który umożliwi
uzyskanie jak najpomyślniejszych wyników — ma być
kierunek na Malbork, stolicę Zakonu. Wybrano więc nie
odbieranie takich czy innych terytoriów, lecz marsz zjed
noczonych wojsk w serce kraju nieprzyjacielskiego, co
było właśnie wyjątkowym zjawiskiem w dziejach sztuki
wojennej w Europie zachodniej, a jednocześnie dawało
stronie polsko-litewskiej przewagę i możliwości licznych
korzyści wojennych. Uderzenie to, po pierwsze, oddawało
4
Na ten temat patrz chociażby: J. W y s o c k i , Kurs sztuki wojennej,
cz. I, Paryż 1842, s. 4 0 - 4 1 .
3 — Koronowo 1410
34
inicjatywę w ręce Jagiełły, a Krzyżaków w obronie stolicy
zmuszało, czego można było się spodziewać niemal ze
stuprocentową pewnością, do podporządkowania się tej
inicjatywie. Po drugie — wprowadzało element zaskocze
nia. Krzyżacy aż do chwili wejścia armii polsko-rusko-
-litewskiej do Prus takiej decyzji dowództwa polskiego nie
oczekiwali
5
. Po trzecie — akcja bojowa przenosiła się na
teren nieprzyjacielski, co ochraniało kraje własne (przede
wszystkim Wielkopolskę, Litwę i Mazowsze) od spustoszeń
krzyżackich, których rozmiary znano dobrze w Polsce od
czasów wojen za Łokietka, a na Litwie pamiętano co
najmniej od Gedymina, jeśli nie od Mendoga. Po czwarte
— zmuszało to nieprzyjaciela, aby skupił swe siły do
obrony stolicy w bitwie przed Malborkiem. Takiej bitwy
pragnął właśnie Jagiełło ufając przewadze zjednoczonej
armii i swym talentom wojennym. Trudne do pomyślenia
było, aby Krzyżacy dopuścili do oblężenia stolicy nie
spróbowawszy zmierzyć się z nieprzyjacielem. Trafnie
bowiem zauważono, że «przy wybitnie centralistycznym
ustroju krzyżackiego państwa zamknięcie w stolicy armii
zakonnej i jej odcięcie przez oblegającego oznaczało
wywołanie zupełnego rozprzężenia wszelkich więzów
w reszcie kraju i wydanie go w ręce zwycięzcy»
6
.
Po piąte — skupienie niemal wszystkich krzyżackich sił
w obronie Malborka uniemożliwiało Zakonowi zorganizowanie
jakiejś poważniejszej akcji wojennej przeciw Litwie i Polsce"
7
.
Skoro zatem, jak wynika z powyżej przytoczonej analizy
prof. Kuczyńskiego, to właśnie Malbork — gniazdo krzy
żackie — miał być głównym celem wielkiej ofensywy
połączonych sił polsko-litewsko-ruskich na Prusy latem
5
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 205-206.
6
Cyt. za O. L a s k o w s k i , Odrębność staropolskiej sztuki wojennej,
Warszawa 1935, s. 73.
7
S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 287-288.
35
1410 roku, oznacza to, po pierwsze: że armia jagiellońska,
maszerująca po bitwie pod Grunwaldem na Malbork, była
w pełni przygotowana do oblegania i zdobywania wszyst
kich zamków krzyżackich (ze stołecznym Malborkiem na
czele); a po drugie: że Malbork nie był wcale, w roku
1410, twierdzą nie do zdobycia
8
. Malbork (choć był
niewątpliwie silnie ufortyfikowany) w roku 1410 nie
posiadał jeszcze większości potężnych fortyfikacji, które
możemy oglądać dzisiaj, gdyż ogromna ich większość
została zbudowana przez Krzyżaków dopiero w latach
1413-1420, a zatem już po tzw. wielkiej wojnie z Polską
i Wielkim Księstwem Litewskim w latach 1409-1411,
którą tu opisujemy
9
. Trudno zatem nie przyznać racji
Janowi Długoszowi, który w przytoczonym na początku
tegoż rozdziału fragmencie swojej kroniki szczerze ubolewa,
że przez zbytnią i niezrozumiałą opieszałość Jagiełło
i Witold utracili niepowtarzalną okazję wzięcia Malborka
z marszu, na fali pogrunwaldzkiego szoku i paniki wśród
resztek zakonu krzyżackiego w Prusach, bo taka okazja
w połowie lipca 1410 roku rzeczywiście istniała.
Istotnie, gdyby wojsko polsko-litewskie dotarło pod mury
Malborka w trzy lub cztery, albo nawet pięć dni po bitwie
pod Grunwaldem, co — jak wykazaliśmy w poprzednim
rozdziale — było możliwe, stolica krzyżackich Prus nie
chybnie wpadłaby w ręce króla Jagiełły bez walki lub, co
8
Z informacji zawartych w opracowaniu Bohdana G u e r ą u i n a ,
Zamek w Malborku, op. cit., s. 14-16, wynika, iż potężne umocnienia
Zamku Średniego, Zamku Niskiego (przedzamcza) oraz miasta Malborka,
które zachowały się do dnia dzisiejszego (i na podstawie których
współcześni historycy oceniają, że Malbork był — dla wojsk polsko-
-litewskich w roku 1410 — fortecą nie do zdobycia), zostały wzniesione
w większości dopiero po roku 1413 (!), a zatem już po oblężeniu
Malborka przez połączone armie Jagiełły i Witolda w roku 1410, gdy dla
Krzyżaków stało się jasne, że ich stolica, dotychczas bezpieczna, może
być poważnie zagrożona przez Polaków i Litwinów w razie wojny.
9
Tamże, s. 16.
36
najwyżej, po krótkim oblężeniu, co oznaczałoby bez
wątpienia koniec państwa krzyżackiego w Prusach. Niestety,
pierwszy zdołał dotrzeć do Malborka komtur ze Świecia
Henryk von Plauen ze swoimi ludźmi. Stanął on w Malbor
ku 18 lipca (a zatem już w trzy dni po bitwie pod
Grunwaldem!) i od razu intensywnie przystąpił do przygo
towywania zamku do obrony. Jak to się jednakże stało, iż
komtur z dalekiego, pomorskiego Świecia, które jest
oddalone od Malborka o ponad 100 km, zdołał przybyć do
krzyżackiej stolicy, razem ze swoimi oddziałami, już
trzeciego dnia po grunwaldzkim pogromie? Prof. S. M.
Kuczyński poświęcił temu zagadnieniu obszerną analizę
i doszedł do następujących wniosków:
„W tym miejscu jednak wyłania się jedna jeszcze
wątpliwość, związana z akcją komtura świeckiego. Odleg
łość z Malborka do Świecia, którego komtur miał strzec
z polecenia w. mistrza Ulryka, wynosi w linii prostej ponad
80 km, drogami zaś około 115 km lewym brzegiem,
a około 100 km prawym brzegiem Wisły. Dlaczego zatem
zdążył do Malborka von Plauen?
Kuj ot przypuszcza, że Henryk von Plauen przebył drogę
«z pośpiechem... prawdopodobnie od zaniku do zamku
biorąc świeże konie»
1 0
. Otóż wykluczone to nie jest.
Wiadomość o porażce armii krzyżackiej i śmierci w.
mistrza dotarła, niewątpliwie, do zamku w Świeciu już 16
lipca, skoro dnia tego zdołała dotrzeć i do Subkowa pod
Tczewem [gdzie przebywał podówczas biskup włocławski
Jan Kropidło — ten sam, który jako pierwszy, na wieść
o klęsce wojsk krzyżackich pod Grunwaldem, dotarł do
Malborka. Następnie natychmiast powiadomił króla Jagiełłę,
że stolica krzyżacka jest chwilowo pozbawiona obrony
— przyp. aut.
11
],
a więc znacznie dalej. Henryk von Plauen
10
Patrz: S. K u j o t, Rok 1410 Wojna, „Roczniki Towarzystwa Nauko
wego w Toruniu" XVII, Toruń 1910, s. 201.
37
mógł jej od razu uwierzyć, mógł powziąć decyzję jazdy do
Malborka i jeszcze na noc wyruszyć — zwłaszcza gdyby
jechał sam, bez wojska. Tylko że jechałby nie konno, lecz
drogą wodną — Wisłą
1 2
. Wszystko to jest możliwe, nie
stojące w sprzeczności z logiką albo z prawami fizycznymi,
tylko — mało prawdopodobne. Jeżeli bowiem nie uwierzono
pierwszemu zwiastunowi klęski w Malborku, to dlaczego
od razu miał uwierzyć nie bezpośrednim świadkom Henryk
von Plauen? Malbork uzyskał potwierdzenie od dalszych,
przybywających z pola bitwy, więc długo wątpić nie mógł,
do Świecia natomiast w dniu 16 lipca zbiegowie nie
przybywali, ponieważ mieli po drodze wiele innych zam
ków, w których mogli się schronić, a przede wszystkim
uciekali głównie na północ, nie na zachód. O ile wszakże
przyjęlibyśmy nawet, że późniejszy obrońca Malborka
uzyskał niezbite potwierdzenie o pogromie wojsk Zakonu,
to przecież pierwszego dnia nikt jeszcze nie wiedział, że
poległa cała starszyzna krzyżacka, że Malbork pozostał bez
wojska, że należy, wbrew zleceniu Ulryka von Jungingen,
pozostawić pogranicze pomorskie bez opieki i udać się do
stolicy. Każdy rozsądny komtur — a trudno odmówić von
Plauenowi rozsądku — wysłałby natychmiast gońca do
Malborka i czekał na jego powrót. Musiałby wszak brać
pod uwagę możliwość ataku polskiego na zamki pomorskie
i obowiązek czuwania nad powierzoną sobie twierdzą
przynajmniej do odebrania dokładniejszych wiadomości
lub instrukcyj. Tymczasem, o ile byśmy ślepo trzymali się
dawniejszej interpretacji źródeł, musielibyśmy przyjąć, że
rozsądny, energiczny, trzeźwy Henryk von Plauen (a cechy
te wykazał wyraźnie w roku 1410 i latach dalszych), pod
" Patrz: P. J a s i e n i c a , Polska Jagiellonów, op. cit., s. 111.
12
Prof. S. M. Kuczyński, jest zdania, że była to jedna z najszybszych
dróg, jaką komtur von Plauen mógł dotrzeć ze Świecia do Malborka
— por. S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., przypis
nr 5 na s. 426.
38
wpływem pierwszych, nie sprawdzonych wiadomości, po
rzucił powierzoną sobie placówkę, że jakimś cudem prze
czuł śmierć wszystkich, którzy mogli objąć dowództwo
w stolicy i że w półtorej doby, wraz ze swym wojskiem,
przebył około 100 km, co w czasach armii rycerskich było
rzeczą w ogóle nie do pomyślenia.
Sądzimy, że trudno jest uwierzyć w to wszystko. Natomiast
wydaje się nam o wiele prawdopodobniejsze, że już w chwili,
gdy toczyła się bitwa pod Grunwaldem, Henryk von Plauen
z wszystkimi lub większą częścią swych dość znacznych sił
znajdował się na prawym brzegu Wisły i, stosownie do
otrzymanych poleceń w. mistrza Ulryka, zdążał do połączenia
się z główną armią Zakonu, względnie przebywał kędyś
pomiędzy Sztumem a Morągiem, aby stanowić rezerwę
obronną Malborka od strony południowo-wschodniej.
Obecność komtura świeckiego na terytorium pruskim
bez zgody w. mistrza jest wykluczona, ponieważ równałaby
się porzuceniu powierzonej placówki pomorskiej i złamaniu
dyscypliny zakonnej. Tym bardziej, że w. mistrz, który
starał się być ostrożny w poczynaniach wobec armii polsko-
-litewskiej, mógł a) bądź zdecydować się na wzmożenie
swych sił przed oczekiwaną bitwą i polecić von Plauenowi
połączyć się z armią główną, licząc, że połączenie to
nastąpi jeszcze przed walką z królem, b) bądź użyć von
Plauena jako rezerwy i osłony na wypadek przegrania
bitwy i cofania się wojsk w. mistrza w stronę Malborka.
Nie posiadamy bezpośredniego potwierdzenia naszych
domysłów, ale dwa fakty zdają się pośrednio przemawiać
za ich słusznością. Pierwszy — to niewytłumaczalne inaczej
przybycie już 18 lipca do Malborka oddziałów von Plauena,
co przestałoby być czymś nadzwyczajnym, gdyby się
przyjęło, że już 16 lipca stały one jakie 60-70 km od
stolicy na prawym brzegu Wisły i poczęły się cofać
natychmiast po stwierdzeniu klęski armii Zakonu; drugi
— to zachowanie Jagiełły po bitwie, w nocy z 15
39
na 16 lipca. Sześćdziesięcioletni król był zbyt doświadczonym
wodzem, aby nie zdawał sobie sprawy, że po całkowitym
rozbiciu armii w. mistrza, po śmierci Ulryka von Jungingen,
po zdobyciu obozu krzyżackiego i po wielogodzinnej uciecz
ce niedobitki wojsk zakonnych nie mogą tej nocy zagrażać
nikomu, a zwłaszcza silnej armii królewskiej, przed którą
musiały czuć zrozumiały lęk. A jednak Długosz, dobrze co do
wydarzeń tych godzin informowany przez Oleśnickiego, pisze
wyraźnie: «Regi Ula nocte excubias in observationibus
agenti — królowi nocy tej czuwającemu na strazy»
1 3
, co
nie może oznaczać jedynie bezsennego spędzania godzin
nocnych. Wyżej wspomnieliśmy, że król mógł potrzebować
samotności dla odpoczynku i rozmyślań, ale do tego nie
potrzebował pełnić straży. Wydaje nam się, że król mający
doskonałe, zazwyczaj, informacje wiedział o jakichś samo
dzielnych oddziałach krzyżackich, nie połączonych z wojska
mi w. mistrza, a znajdujących się niezbyt daleko.
Oddziały te mogły zbliżyć się w ciągu dnia i nocą
zaatakować zwycięską, lecz znużoną i zdezorganizowaną
przez bitwę i pościg armię królewską. Aczkolwiek praw
dopodobieństwo takiego ataku było więcej niż małe, jednak
tłumaczyło w pewnej mierze czuwanie Jagiełły.
Przyjmujemy więc, że Henryk von Plauen znalazł się
w Malborku tak szybko dlatego, że w chwili klęski Zakonu
przebywał nie w Świeciu, lecz w okolicach górnej Drwęcy,
co było tym prawdopodobniej sze, że 13 lipca Maciej
z Wąsoszy, wojewoda kaliski i starosta nakielski, który
zbrojno wtargnął na Pomorze krzyżackie, poniósł klęskę
w spotkaniu z Michałem Küchmeistrem, wójtem Nowej
Marchii, i «sam pierwszy z pola umknął, wojsko pozostałe
bez wodza poszło w rozsypke»
1 4
. Porażka Polaków od
ciążała w pewnej mierze siły krzyżackie, czuwające na
pograniczu polsko-pomorskim i umożliwiała na pewien
13
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 240.
14
Patrz: tamże, s. 218.
40
czas przerzut części wojsk zakonnych z pogranicza na
teren głównej walki, nad Drwęcą. Ponadto zwraca uwagę,
że bronił Pomorza wójt Nowej Marchii, a nie komturzy
człuchowski, tucholski i świecki, którzy przede wszystkim
mieli zleconą opiekę nad terenami pomorskimi. Komtur
człuchowski, Arnold von Baden, oraz «Pfleger» tucholski,
Henryk von Schwelborn — na czele swych chorągwi brali
udział w bitwie pod Grunwaldem
1 5
. Mamy więc dowód, że
w. mistrz zdecydował się ściągnąć osłonowe siły z Pomorza.
Dlatego sądzimy, że najpóźniej po rozbiciu Macieja z Wą
soszy wezwany został i komtur Świecia, który w bitwie nie
wziął udziału, ale zdążał już ku połączeniu się z w.
mistrzem"
1 6
.
Komtur świecki, Henryk von Plauen, zaraz po przybyciu
do Malborka, przede wszystkim w mig zorientował się, iż
zakon niemiecki w Prusach pozostaje, po grunwaldzkim
pogromie, bez rządu i naczelnego dowództwa, a jego stolica
— bez obrony. Na dodatek okazało się, że jedynymi siłami,
zdolnymi bronić Malborka, są oddziały, które przyprowadził
ze sobą (gdyż reszta albo leżała trupem na grunwaldzkim
pobojowisku, albo jęczała w polsko-litewskiej niewoli, albo
uległa rozproszeniu i totalnej demoralizacji). Jedyny, ocalały
niemal cudem z grunwaldzkiego pogromu, wyższy urzędnik
zakonny, wielki szpitalnik Werner von Tettingen, załamał
się nerwowo i uciekł aż do Elbląga, więc o tym, iż
przywróci on dyscyplinę w pozostałych jeszcze tu i ówdzie
w Prusach oddziałach krzyżackich, marzyć co nie było.
Komtur von Plauen był zatem zdany jedynie na własne, nie
tak wielkie znowu, siły i własną zaradność, gdyż od nikogo
— przynajmniej w najbliższych miesiącach — nie mógł
spodziewać się żadnej pomocy. A czasu na opanowanie
pogrunwaldzkiej paniki oraz na należyte przygotowanie
15
Patrz: tamże, s. 225-226.
16
S . M . K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. ci'/., s. 426-430.
41
Malborka do długotrwałej obrony też nie miał zbyt wiele.
Jagiełło i Witold mogli zjawić się u bram Malborka z całą
swą potęgą lada dzień. Wozy z ciałami wielkiego mistrza
i innych dostojników krzyżackich, poległych pod Grunwal
dem, dotarły do pruskiej stolicy już 19 lipca. Henryk von
Plauen powitał je uroczyście u bram Malborka, a następnie
pogrzebał je z rycerskimi honorami w zamkowej kaplicy św.
Anny. Bez wątpienia doskonale zdawał sobie sprawę, że
wojsko królewskie i wielkoksiążęce, złożone w dużym
stopniu z konnicy, jest w stanie posuwać się naprzód
znacznie szybciej niż karawan z zakonną starszyzną. Jeśliby
na przykład Jagiełło z Witoldem rzucili naprzód lekkie hufce
litewskie, smoleńskie i tatarskie, zdolne do długich marszów,
nieprzyjaciel mógłby stanąć u bram krzyżackiej metropolii
nawet już tego samego dnia (tj. 19 lipca) lub najwyżej dzień
później. Oddziały te mogłyby prowizorycznie zablokować
miasto i zamek, uniemożliwiając lub przynajmniej znacznie
utrudniając krzyżackiej załodze właściwe przygotowanie
malborskiej fortecy do długotrwałej i uporczywej obrony.
Ściągnięcie z zewnątrz — tj. z głębi Prus — zapasów
żywności, więcej ludzi zbrojnych, zdatnych do obrony itp.
również nie byłoby możliwe. Tymczasem w najbliższych
dniach niechybnie nadciągnęłyby główne siły koalicji
jagiellońskiej, a wtedy rozpoczęłoby się prawdziwe ob
lężenie. Wobec druzgocącej przewagi nieprzyjaciela nawet
tak potężna warownia jak Malbork nie mogłaby się
utrzymać dłużej niż kilka dni lub — co najwyżej — kilka
tygodni. Potem krzyżacka załoga — chcąc tego, czy też
nie chcąc — musiałaby skapitulować przed Jagiełłą
i Witoldem. A to nieodwołalnie oznaczać by musiało
definitywny koniec panowania Krzyżaków w Prusach i na
Pomorzu Gdańskim. Komtur świecki, Henryk von Plauen,
był jednakże, na nieszczęście dla Jagiełły i Witolda,
człowiekiem energicznym, a nawet — co można bez
przesady powiedzieć — ryzykantem. Postanowił, wbrew
42
wszystkiemu i wszystkim, ratować — na ile to tylko
byłoby w tamtych warunkach możliwe — sam Malbork
oraz panowanie krzyżackie w Prusach przed polsko-
-litewską inwazją.
Pierwsze, co bez wątpienia należało uczynić w tych
warunkach, w jakich znalazło się państwo krzyżackie
w Prusach po bitwie pod Grunwaldem, było przywrócenie
dyscypliny w zakonie przez powołanie nowych jego władz
— chociażby o charakterze tymczasowym. Henryk von
Plauen doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w bitwie
grunwaldzkiej polegli praktycznie wszyscy wysocy do
stojnicy, którzy mogliby albo sami objąć przywództwo
nad państwem krzyżackim, albo dokonać zgodnego z za
konnym prawem wyboru nowego wielkiego mistrza na
miejsce poległego pod Grunwaldem Ulryka von Jungin-
gena. Pośpiesznie zwołał więc wszystkich, przebywających
ówcześnie w Malborku, rycerzy zakonnych i nakazał im,
ażeby go wybrali tymczasowym namiestnikiem zakonu
w Prusach, aż do momentu zakończenia wojny i wybrania
nowego wielkiego mistrza Krzyżaków
1 7
. Komtur von
Plauen postąpił w ten sposób, gdyż konstytucje zakonu
krzyżackiego nie przewidywały dotychczas takiej sytuacji,
jaka powstała po klęsce grunwaldzkiej — nie było komu
dokonać legalnego wyboru wielkiego mistrza po nagłej
śmierci jego poprzednika
1 8
. Uznanie von Plauena przez
konfratrów tymczasowym namiestnikiem zakonu w Pru
sach dało mu poczucie legalności wszelkich jego działań,
mających na celu dobro zakonu, a poza tym pozwoliło
— przynajmniej prowizorycznie — przywrócić dyscyplinę
w zakonie — jeśli nie w całych Prusach, to przynajmniej
w samym Malborku i najbliższych okolicach. Krzyżacy
tym samym zdołali otrząsnąć się z pierwszego, paraliżu
jącego szoku. Mieli nowego, choć tymczasowego, wodza
11
Por.: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 438.
18
Tamże.
43
i energicznie zaczęli sposobić się do obrony Malborka.
Tymczasem nieprzyjaciel (tj. Jagiełło), nie wiadomo
dlaczego, nie nadciągał pod krzyżacką stolicę, lecz maru
dził po drodze. Henryk von Plauen zdołał tym samym
wygrać (politycznie) pierwsze starcie z koalicją jagielloń
ską, gdyż udało mu się żelazną ręką opanować strach oraz
przywrócić upadłą po bitwie pod Grunwaldem dyscyplinę
w stolicy państwa zakonnego w Prusach.
Drugim, co do ważności, krokiem komtura von Plauena
było w tych dniach pośpieszne przygotowanie malborskiej
warowni do czekającego ją niechybnie, w najbliższym
czasie wielkiego polsko-litewskiego oblężenia. W tym
celu tymczasowy namiestnik krzyżacki w Prusach natych
miast rozpoczął wielką akcję błyskawicznego, jak na
tamte czasy, ściągania do Malborka ludzi zbrojnych,
którzy tu i ówdzie jeszcze nie przeszli pod sztandary
Jagiełły i Witolda oraz Związku Jaszczurczego i wciąż
jeszcze, mimo powszechnego w społeczeństwie pruskim
odchodzenia spod kurateli zakonu, dochowywali w dal
szym ciągu wierności panom zakonnym. Prof. Kuczyński
tak o tym pisze:
„Polecił [Henryk von Plauen —• przyp. aut.] zebrać
wszystką żywność i napoje do spichlerzy państwowych
i, skąd się dało, także bydło i nagromadzone zapasy
nabiału z miasta i okolicy, i dostarczyć na zamek.
Postarał się też ściągnąć, ile się tylko dało, ludzi do
obrony. Według księgi wydatków Zakonu, przybyło do
Malborka, przed nadejściem armii polsko-litewskiej, 1350
kopijników i 77 strzelców, którzy — zdaniem dotych
czasowych badaczy — byli resztką zaciężników krzyżac
kich spod Grunwaldu. Prócz nich posiadał ludzi, których
przyprowadził z sobą, tzn. zaciąg swego stryjecznego
brata, także Henryka von Plauen, nadto uzyskał wśród,
bezrobotnych zapewne, marynarzy gdańskich paruset
44
ludzi «ze swoimi pancerzami i toporami wojennymi, które
się bardzo przydaly»
1 9
. Ogółem zamek miał, według
kronikarza [krzyżackiego — przyp. aut.], co najmniej
«4000 ludzi dobrze uzbrojonej załogi»
2 0
. Jeżeli kronikarz
krzyżacki był przy tym obliczeniu nieścisły, to mylił się
bardzo nieznacznie, gdyż wymienione przez inne źródła
dane pozwalają określić liczebność załogi Malborka na
2000 do 2500 zbrojnych, nie licząc pachołków i obsługi
rzemieślniczej. Większej ilości, nawet gdyby być mogła,
zamykać za murami nie należało ze względu na trudności
wyżywienia. Była to zresztą siła bardzo znaczna i rów
nająca się dwu lub trzykrotnie większej liczbie zbrojnych
w polu otwartym. Żywności było mniej niż zazwyczaj, ale
na parę tygodni mogło wystarczyć z pewnością. Sytuacja
Krzyżaków nie była więc wcale beznadziejna. Istniały
wszak jeszcze siły Zakonu w Inflantach, musiały przyjść
z pomocą balleje zachodnie i Deutschmeister [tj. samo
dzielne okręgi zakonu krzyżackiego w Niderlandach,
Francji, Szwajcarii i północnej Italii oraz krajowy mistrz
niemiecki — przyp. aut.]. Wszystko zależało od umiejętno
ści przeciwników [tj. polsko-litewskich wojsk Jagiełły
i Witolda — przyp. aut.], czy potrafią odciąć Malbork od
pomocy z zewnątrz i czy znajdą dość sił i umiejętności, by
dostatecznie szybko złamać jego opór"
2 1
.
Wszystko to prawda. Jednakże Polacy i Litwini pod
wodzą króla Jagiełły i wielkiego księcia Witolda po
pierwsze mieli przygniatającą wręcz przewagę liczebną
nad krzyżacką załogą Malborka, a po drugie nieraz już,
podczas tej wojny, dowiedli, że potrafią skutecznie oblegać
i brać szturmem krzyżackie fortece. Jesienią 1409 roku
19
Johann von P o s s i 1 g e, (Fortsetzung), wyd. E. Strehlke, Scriptores
Rerum Prussicarum, Bd 3, Leipzig 1866, s. 320.
20
Tamże.
21
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 438-439.
45
oddziały polskie odbiły z rąk krzyżackich Bydgoszcz
2 2
, a na
krótko przed bitwą pod Grunwaldem wojska polsko-litewskie
w ciągu krótkiego czasu zdobyły szturmem silnie umocnione
i zaciekle bronione przez Krzyżaków Dąbrówno
2 3
. Celem
letniej wyprawy na Prusy w roku 1410 był niewątpliwie
Malbork, a zatem wojska koalicji jagiellońskiej z pewnością
były bardzo dobrze przygotowane do jego blokady. Siły
krzyżackie w Inflantach, co prawda, istniały i teoretycznie
mogłyby przyjść na pomoc swoim zakonnym konfratrom,
oblężonym przez Polaków, Litwinów i Rusinów w Malborku,
tak samo jak stawiającym jeszcze tu i ówdzie słaby opór
załogom krzyżackim niektórych zamków pruskich i pomors
kich, lecz praktycznie było to mało prawdopodobne. Państwo
krzyżackie w Inflantach było bowiem podówczas również
zagrożone przez rezerwowe wojska litewskie i ruskie.
Wprawdzie głównym ich zadaniem było strzeżenie północnej
granicy Wielkiego Księstwa Litewskiego przed ewentualnoś
cią dywersyjnego najazdu ze strony inflanckiej gałęzi zakonu,
jednakże zawsze, gdyby zaszła taka potrzeba, mogły wkro
czyć zbrojnie do Inflant, uniemożliwiając tym samym
tamtejszym Krzyżakom udzielenie jakiejkolwiek pomocy ich
pruskim kompanom. To samo można było podówczas sądzić
0 oddziałach krzyżackich w Nowej Marchii. Tym bardziej że
skuteczne przyjście z pomocą Malborkowi, Pomorzu i Pru
som wymagałoby uprzedniego przebicia się wojsk zakonnych
przez Litwę i Żmudź (z Inflant) lub przez Wielkopolskę
1 Kujawy (z Nowej Marchii). A wiadomo było, że Polacy
i Litwini broniliby tych terenów z największą zaciętością i na
pewno nie przepuściliby odsieczy krzyżackiej do Prus bez
doszczętnego wytracenia jej po drodze w rozlicznych zasadz-
2 2
Na ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 135-147 oraz A. N a d o l s k i , Grunwald 1410,
op. cit., s. 23-24.
23
Patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op.
cit., s. 360-361 oraz A. N a d o l s k i , Grunwald 1410, op. cit., s. 83-96.
46
kach, bitwach i potyczkach. Droga do Prus przez Pomorze
Zachodnie również nie była, dla Krzyżaków z Nowej
Marchii, otwarta ani bezpieczna, ponieważ ówczesny książę
słupski, Bogusław VIII, był sojusznikiem Jagiełły. I chociaż
formalnie cały czas był w tej wojnie neutralny, wiadomo
było, że nie przepuści przez terytorium swojego księstwa
wojsk krzyżackich bez walki
2 4
. Droga morska z Inflant lub
ze Szczecina do Gdańska, Królewca lub Kłajpedy też nie
mogła być brana poważnie pod uwagę przez Krzyżaków,
gdyż była dla nich zbyt niebezpieczna, ponieważ wymienione
miasta albo już uznały zwierzchnictwo Jagiełły i Witolda,
albo też mniej lub bardziej otwarcie im sprzyjały. Poza tym
ówczesnymi okrętami nie dało się przerzucać dużych ilości
ludzi, koni oraz zaopatrzenia, a to tylko mogłoby stanowić
0 powodzeniu jakiejkolwiek operacji desantowej na większą
skalę — nie mówiąc już o burzach morskich, katastrofach
1 tym podobnych zagrożeniach dla ówczesnej floty. Z kolei
krzyżacki mistrz krajowy w Niemczech (Deutschmeister)
oraz krzyżackie balleje w Europie Zachodniej nie były
w stanie skutecznie pomóc Krzyżakom w Prusach z na
stępujących powodów:
— Krzyżacy w Niemczech oraz w Europie Zachodniej
byli zbyt oddaleni od Prus, ażeby mogli przyjść swym
konfratrom z Malborka ze skuteczną pomocą w możli
wie niedługim czasie.
— W Europie Zachodniej minęła już wówczas moda na
wyprawy krzyżowe. Rycerstwo zachodnioeuropejskie,
nawet niemieckie, nie ma już — w większości
przypadków — najmniejszej ochoty walczyć i ginąć
gdzieś na antypodach świata chrześcijańskiego (tj.
2 4
Na temat postawy poszczególnych książąt zachodniopomorskich
wobec konfliktu unii jagiellońskiej z Krzyżakami w latach 1409-1411
dużo więcej szczegółowych informacji znajdzie Czytelnik w opracowaniu
zbiorowym pt. Historia Pomorza, t. I, Do roku 1466, pod red. Gerarda
Labudy, Poznań 1969.
47
w Prusach) w obronie anachronicznego i w gruncie
rzeczy śmiesznego w swej przestarzałej ideologii
bractwa niemieckich mnichów-rycerzy, a tym bardziej
ratować ich hybrydalne państewko, rodem z zamierz
chłej epoki wypraw krzyżowych, podczas gdy tu
— w Europie Zachodniej —- toczy się właśnie od
kilkudziesięciu lat wielka wojna między Francją
a Anglią o prawo do korony francuskiej (nazwana
później przez historyków wojną stuletnią, trwającą
od 1346 do 1429 roku). A zaangażowani są w nią
przecież — bezpośrednio lub pośrednio — prawie
wszyscy władcy europejscy z cesarzem rzymskim
narodu niemieckiego na czele
2 5
. A zatem każdy
rycerz francuski, angielski czy nawet niemiecki woli
raczej służyć własnemu królowi na polach bitew we
Francji. Oczywiste jest, iż tam dużo łatwiej było
o łupy i o rycerską sławę. Perspektywa awanturowania
się jako „krzyżowiec" gdzieś na odległym terenie,
gdzie i o bogate łupy dużo trudniej, i nagła śmierć
o wiele bardziej pewna niż rycerska sława nie pocią
gała zachodniego rycerza
2 6
. Oczywiste zatem było,
że w tej sytuacji politycznej Europa Zachodnia,
prawie na pewno, pozostanie głucha na krzyżackie
błagania o ratunek.
Szczupła załoga krzyżacka pod dowództwem Henryka
von Plauena, zamknięta w malborskiej warowni bez wy
starczającej na długie oblężenie ilości żywności i me
dykamentów, była praktycznie pozbawiona zaplecza oraz
25
Na temat wojny stuletniej i jej reperkusji międzynarodowych w skali
ogólnoeuropejskiej patrz szerzej: Edward P o l k o w s k i , Crecy-Orlean
1346-1429, Warszawa 1986.
2 6
Na temat raczej negatywnego stosunku większości rycerstwa euro
pejskiego do idei wypraw krzyżowych oraz do Krzyżaków i ich kolonial
nego państwa nad Bałtykiem na początku XV wieku patrz szerzej: A.
N a d o 1 s k i, Grunwald 1410, op. cit., s. 41-44.
48
jakiejkolwiek nadziei na rychłą pomoc z zewnątrz. Jej
sytuacja nie przedstawiała się zatem w połowie lipca 1410
roku wcale aż tak różowo, jakby się to mogło wydawać
prof. Kuczyńskiemu. Tymczasowy, a właściwie samo-
zwańczy namiestnik zakonu Henryk von Plauen i jego
najbliższe otoczenie musieli sobie doskonale zdawać spra
wę z niezaprzeczalnego faktu, że Malbork stał się dla
niedobitków Krzyżaków ostatnim punktem oporu. Wie
dzieli także, iż przyjdzie im bronić go do upadłego i że jest
to pułapka, z której — w razie konieczności kapitulacji (a
ta wydawała się prędzej lub później raczej nieuchronna)
— nie będzie już wyjścia. Wydaje się zatem, iż komtur ze
Świecia zrobił w tych lipcowych dniach 1410 roku absolut
nie wszystko, co było w jego mocy, ażeby możliwie jak
najlepiej przygotować krzyżacką stolicę do obrony przed
polsko-litewską nawałą. Najprawdopodobniej jednak sam
w realną możliwość dłuższego utrzymania się za murami
warowni nad Nogatem, wobec całkowitej niemal zagłady
panowania zakonnego w Prusach, nie bardzo wierzył.
Chodziło mu zapewne już tylko o to, żeby niedobitki
krzyżackie spod Grunwaldu, które schroniły się za murami
Malborka, nie sprzedały swej skóry zbyt tanio Jagielle
i Witoldowi. Jawili się oni jako przyszli, zdaje się nie
uchronni, panowie pokrzyżackich Prus. Krzyżakom w Mal
borku pozostawało już tylko biernie czekać oblężenia,
a następnie bronić się do upadłego i... oczekiwać cudu,
który by odmienił ich beznadziejne położenie, jednakże
bez realnych przesłanek, że takowy kiedykolwiek nastąpi.
Tymczasem do Malborka zbliżały się oddziały koalicji
jagiellońskiej. Szły naprzód bardzo powoli, często zatrzymując
się i obozując po drodze. Król Jagiełło zachowywał się tak,
jakby już faktycznie całą wojnę z Krzyżakami wygrał. Po
drodze przyjmował hołdy wiernopoddańcze ludności państwa
krzyżackiego, witającej Polaków, Litwinów i Rusinów jako
swoich wybawców, ich naczelnego wodza zaś — króla
49
Jagiełłę — jako swego króla. Jagiełło i Witold wyraźnie nie
śpieszyli się pod mury krzyżackiej stolicy. Najprawdopodob
niej traktowali zdobycie Malborka li tylko jako czystą
formalność, licząc zapewne na to, że stolica sama się podda
na widok nadciągających oddziałów polsko-litewskich. Przypa
dki takie zachodziły w wielu innych mijanych po drodze
miastach i zamkach pruskich, które poddawały się obu
władcom bez walki, a następnie dobrowolnie uznawały
królewskie zwierzchnictwo. Nie przypuszczali, że niezbyt
liczna i nienajlepiej zaopatrzona z żywność krzyżacka załoga
Malborka będzie zdolna do jakiejkolwiek, a zwłaszcza tak
zaciekłej, jak się to okaże, obrony. Szok, jakim był dla panów
zakonnych świeży pogrom pod Grunwaldem — zdaniem obu
wodzów armii polsko-litewskiej — kompletnie przeraził
i sparaliżował przeciwnika. Niestety Jagiełło i Witold srodze
pomylili się w swoich, nazbyt optymistycznych ocenach
sytuacji, ale o tym mieli się boleśnie przekonać dopiero pod
murami miasta.
Fortuna i historia mają to do siebie, że nigdy nie wybaczają
błędów popełnianych przez ludzi wybitnych w momentach
przełomowych, a takim była bez wątpienia bitwa pod
Grunwaldem. Oto Jagiełło w śmiertelnych zapasach powalił
na ziemię najgroźniejszego z przeciwników Polski i Litwy.
Odniósł wspaniałe, zda się rozstrzygające, zwycięstwo i...
natychmiast po nim jakby spoczął na laurach, nie umiejąc
dobić wroga, czyli błyskawicznie zająć jego stolicę. Upojony
ponad wszelką miarę świetną grunwaldzką wiktorią wiel
kodusznie albo raczej lekkomyślnie dał swoim przeciw
nikom aż 9 bezcennych dni na ochłonięcie i pozbieranie się
po klęsce. Komtur Henryk von Plauen wykorzystał ten
strategiczny arcybłąd królewski po mistrzowsku — dla
przywrócenia żelazną ręką karności w zakonie i możliwie
jak najlepszego przygotowania Malborka do obrony. Nie
zmarnował bezcennego czasu, który ofiarował mu, nazbyt
dufny w swą potęgę militarną po Grunwaldzie, Jagiełło.
4 — Koronowo 1410
50
I dlatego to właśnie nie Jagiełło z Witoldem, a Henryk von
Plauen miał wygrać prawdziwie decydującą bitwę tej wojny
— bitwę o Malbork.
„We czwartek 24 lipca, w wigilię św. Jakuba Apostoła
— pisze Długosz — król polski Władysław [Jagiełło
— P
r
zyP- aut.],
wyjechawszy z zamku Dzierzgonia po
przekazaniu pełnej władzy nad nim marszałkowi Zbi
gniewowi z Brzezia, rozbił obóz w środku drogi między
Malborkiem a Dzierzgoniem, w okolicy wsi i jeziora Stary
Targ. Dwu zaś rycerzom, którzy tu przybyli z zamku
Malborka, i wysłannikom Henryka von Plauen, którzy
zamierzali w większej liczbie przybyć do króla z prośbą
0 zapewnienie bezpieczeństwa, król odpowiedział, że jeżeli
Bóg pozwoli, przybędzie do Malborka jutro i że wszelkim
posłom zapewni bezpieczeństwo. Tego dnia na rozkaz
komtura Henryka von Plauen spalono miasto Malbork, by
w razie zdobycia nie stało się osłoną i twierdzą dla króla
polskiego i jego ludzi, i by przypadkiem z niego nie
oblegano natarczywie (zamku) Malborka.
W piątek 25 lipca, w dzień św. Jakuba Apostoła, król
polski Władysław wysławszy przodem kilka chorągwi ryce
rzy, by zajęli dogodne miejsca i odparli wszelkie zasadzki
1 niebezpieczeństwa, najpierw rozbija obóz nad jeziorem
Dąbrówka, a następnie przybywa szczęśliwie do Malborka
i natychmiast ze wszystkich stron oblega zamek. Po umiesz
czeniu wojska polskiego od wyższej części zamku [Długoszo
wi chodzi tu najprawdopodobniej o tzw. Zamek Wysoki
—P
r
?yp-
au(
-]
ku wschodowi i południowi, wojsko litewskie
ustawił od dolnej części [tj., według wszelkiego prawdopodo-
bieństwa, od strony tzw. Zamku Średniego i Niskiego
— przyp. aut.],
a ponadto swoje wojska z Podola i Rusi
postawił w specjalnie (wybranym) miejscu od południa [tj.
najpewniej od strony Nogatu — przyp. aut.]. Przez cały ten
dzień zdarzały się drobne potyczki między rycerzami królew-
51
skimi a nieprzyjacielskimi o spalone już miasto Malbork,
którego wrogowie z trudem bronili przed wtargnięciem do
niego rycerzy polskich. Nie było bowiem rzeczą trudną
szybko zdobyć miasto, które nie miało naturalnego zabez
pieczenia, a wskutek rozproszenia się jego mieszkańców
było całkiem opustoszałe.
W sobotę, nazajutrz po Św. Jakubie Apostole, 26 lipca,
kiedy z kolei pełniły straż wojska królewskie, w dwu
chorągwiach, mianowicie chorągwi większej i chorągwi
z Oleśnicy, w godzinach wieczornych doszło do walki,
ponieważ wojsko królewskie usiłowało wedrzeć się do
miasta Malborka, a wrogowie z wielką odwagą nie do
puszczali do ich wtargnięcia. Ponieważ wobec ogromnej
przewagi liczebnej Polaków padła w niej znaczna liczba
wrogów, (ci ostatni) musieli schronić się do zamku
i ustąpić z miasta Malborka, które było w ich posiadaniu.
Pierwszy wtargnął do miasta rycerz Jakub Kobylański herbu
Grzymała, drugi Dobiesław z Oleśnicy herbu Dębno, a za
nimi poszli inni. Wspomniani dwaj rycerze Jakub i Dobies
ław nie uznali za właściwe zaprzestać walki, ale natychmiast
po zdobyciu miasta z wyciągniętymi kopiami, z potężnym
krzykiem popędzili aż do kościoła w pobliże murów,
zamierzając zdobyć zamek. Gdyby im były przyszły z po
mocą z równą odwagą wojska królewskie, można by było
w tym momencie zdobyć zamek Malbork, stał bowiem
otworem dostęp do niego przez wielki, jeszcze nie zakryty
wyłom, przez który żołnierze mogli się wedrzeć. Kiedy
wszyscy wrogowie, którzy strzegli zamku, ze strachu
i nadmiernego smutku poddając się przygnębieniu tak, jakby
już zamek został zdobyty, rozbiegli się po warowniejszych
i bezpieczniejszych miejscach. Polacy zmarnowali wówczas
drugą sposobność rozsądnego pokierowania sprawą i zdoby
cia zamku Malborka, gdy los Krzyżaków tak się układał.
Pod wieczór wrogowie palą własny most na rzece
Wiśle znajdujący się od strony Tczewa w obawie, by
52
rycerze polscy nie urządzili z niego ataku na zamek. To
przyniosło wojsku króla wielką korzyść. Zaopatrujący
bowiem w paszę ludzie z obozu króla po przepłynięciu
rzeki Wisły udali się bezpiecznie na cały dzień na Żuławy.
Wspomniany wielki wyłom, który stwarzał wyraźne nie
bezpieczeństwo dostania się do zamku, wrogowie przez
całą następną noc zabezpieczają dokładnie i zamykają
ogromnymi belkami dębowymi. Ale i król polski Włady
sław, nakazawszy tej samej nocy wciągnąć ciężkie bom-
bardy do kościoła miejskiego, bez przerwy bije z nich
w zamek. Umieszczono inne bombardy w wojsku litew
skim, jedne obok przedmurza, drugie u przyczółka spalo
nego mostu po drugiej stronie Wisły i z nich wszystkich
bito z całych sił w zamek z czterech stron. Namiot
królewski z kaplicą i jadalnią umieszczono na wyniosłym
wzgórzu nad Wisłą. Król mógł z niego oglądać całe
wojsko i zamek. A król polski Władysław prowadził to
oblężenie bez przerwy przez całe dwa miesiące"
2 7
.
Tak rozpoczęło się — według opisu polskiego kronika
rza Jana Długosza — dwumiesięczne, wielkie oblężenie
Malborka. Zauważmy w tym miejscu, jak wiele razy
w opisie Długoszowym (zarówno tym, który cytowaliśmy
obszernie w kilku miejscach powyżej, jak i w tych jego
fragmentach, które będą jeszcze cytowane w dalszych
partiach tej monografii) powtarza się niekłamany, wielki
żal naszego dziejopisa, iż król Jagiełło, którego niejedno
krotnie na kartach swego dzieła sławi i podziwia jako
wielkiego monarchę — wodza i polityka, przez swą
niezrozumiałą nieporadność, beztroskę i opieszałość po
grunwaldzkim zwycięstwie stracił jedyną i niepowtarzalną
w dotychczasowych dziejach zmagań polsko-krzyżackich
szansę zdobycia Malborka łatwo i bez wielkich strat
•
27
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 249-250.
53
w ludziach. To właśnie zdbycie tej twierdzy przez połą
czone wojska polsko-litewskie latem 1410 roku — zda
niem Długosza — zamknęłoby zapewne raz na zawsze
historię rozbójniczego zakonu niemieckiego nad Bał
tykiem. Przywróciłoby także Polsce i Litwie swobodny
i szeroki dostęp do tegoż morza oraz jeszcze bardziej
scementowało unię jagiellońską. Samemu zaś Jagielle
zapewniłoby to zwycięstwo wielki, międzynarodowy,
polityczny prestiż już za życia, a także wiekopomną,
pośmiertną sławę jednego z największych władców na
tronach krakowskim i wileńskim, który przywrócił Polsce
Pomorze z Gdańskiem i Elblągiem, a Litwie ofiarował
resztę Prus z Królewcem i Kłajpedą (po niemiecku zwaną
Memel). Ileż to razy w swej kronice kanonik krakowski
biada, że kto lekkomyślnie odrzuca szansę ostatecznego
pokonania wroga, którą łaskawie zsyła mu sama opatrz
ność, płaci za to ostateczną plajtą swych wielkich zamie
rzeń i faktyczną klęską. Tak właśnie ksiądz Jan Długosz
ocenia postępowanie króla Jagiełły po Grunwaldzie i pod
czas oblężenia zamku malborskiego latem i wczesną
jesienią 1410 roku. Naszym zdaniem Długosz zasługuje
w tym miejscu na pełną wiarę współczesnego badacza,
gdyż jego opinie są poparte własną obserwacją i refleksją,
ile trudu musiały jeszcze potem kosztować Polaków
i Litwinów kolejne, ciężkie wojny z pruskimi Krzyżakami.
Świadczą o tym wojny toczone jeszcze za panowania
Władysława Jagiełły, a następnie jego syna i następcy
— Kazimierza Jagiellończyka. Długosz, pisząc cytowane
powyżej przez nas słowa o zmarnowaniu przez króla
Jagiełłę historycznej szansy zdobycia Malborka w roku
1410, doskonale bowiem pamiętał, ile wysiłku i strat
ludzkich kosztowała Polskę i Wielkie Księstwo Litewskie
wojna trzynastoletnia z państwem zakonnym w Prusach.
Toczono ją ze zmiennym szczęściem w latach 1454-1466,
w wyniku której Pomorze z Gdańskiem i Toruniem,
54
Malbork i Elbląg oraz ziemie biskupstwa warmińskiego
z Olsztynem i Lidzbarkiem Warmińskim zostały ostatecznie
przyłączone do Królestwa Polskiego. Wojnę tę nasz wybitny
dziejopis obserwował już na własne oczy. Wielkiej wojny
z zakonem w latach 1409-1411 ksiądz kanonik krakowski
osobiście nie pamiętał (urodził się bowiem dopiero w roku
1415), lecz jego informacje są ze wszech miar wiarygodne,
pochodzą bowiem od jego ojca i stryja oraz od kardynała
Zbigniewa Oleśnickiego — bezpośrednich uczestników
bitwy pod Grunwaldem oraz oblężenia Malborka w roku
1410. Jeżeli zatem Długosz pisze, że latem roku 1410,
zaraz po bitwie pod Grunwaldem, nasze wojska mogły
z łatwością zająć Malbork, to bez wątpienia należy mu
wierzyć. Tylko niezrozumiałe zachowanie króla po grun
waldzkim zwycięstwie oraz już pod murami stolicy państwa
zakonnego w Prusach bezpowrotnie tę wielką, historyczną
szansę zmarnowały i utraciły. Zupełne zwycięstwo nad
Krzyżakami było latem roku 1410 niemalże przesądzone.
Zabrakło tylko po stronie polsko-litewskiej zdecydowania
i determinacji, ażeby zdobyciem gniazda śmiertelnego
wroga przypieczętować to wielkie dzieło, tak świetnie
rozpoczęte w Brześciu nad Bugiem, potem pod Czerwiń
skiem nad Wisłą, a następnie na polach Grunwaldu.
Zdanie Długosza, na temat realnych możliwości zdoby
cia Malborka latem 1410 roku, podziela również Paweł
Jasienica, który na kartach swej Polski Jagiellonów pisze,
co następuje:
„Karawan wielkiego mistrza Krzyżaków wygrał wyścig
z historią Polski. Konna armia królewska zjawiła się pod
Malborkiem w sześć dni po nim, 25 lipca. Henryk von
Plauen zdążył tymczasem wziąć wszystko w żelazną garść,
zebrał żywność, powiększył załogę, ściągnął z Gdańska
marynarzy, spalił miasto i zrobiwszy wszystko, co leżało
w jego mocy, czekał oblężenia. [...]
55
25 lipca, zaraz po przybyciu pod Malbork, dwaj rycerze
polscy, Jakub z Kobylan i Dobiesław z Oleśnicy, uderzyli
ze swymi pocztami do szturmu i wdarli się w wyłom od
strony Nogatu. Nie padł rozkaz wsparcia ich, okazja
zdobycia podzamcza została zmarnowana. Całe oblężenie
prowadzone było w sposób zadziwiająco miękki, jakże
odległy od zaciętości pokazanej w roku poprzednim pod
Bydgoszczą. Wtedy błyskawicznie przeprowadzono poważ
ne roboty ziemne —• teraz nie nakazano ani jednego
porządnego szturmu, pozostawiono Plauenowi możność
znoszenia się ze światem zewnętrznym, nawet przesyłania
pieniędzy na najem zaciężnych. Armia gnuśniała, opływając
w żywność i inne dostatki, prawdziwe działania bojowe
prowadziły czasem tylko chorągwie polskie i ruskie. [...]
Wojsko królewskie na pewno było zdolne poruszać się
z szybkością karawanu. Gdyby przybyło pod Malbork
razem z nim, a więc nazajutrz po Henryku von Plauen,
sytuacja wyglądałaby znacznie lepiej. Komtur ze Świecia
odznaczał się szatańską zawziętością i miewał przebłyski
geniuszu, ale cudów robić nie umiał. Nie zdążył na przykład
załatać wspomnianego wyłomu w murze podzamcza, a mia
sto Malbork spalił w ostatniej chwili. Na przezwyciężenie
paniki i zorganizowanie obrony potrzebował czasu. Otrzy
mał cały tydzień"
2 8
.
Zupełnie inaczej ocenia oblężenie krzyżackiej stolicy
w roku 1410 prof. S. M. Kuczyński, który — wbrew opiniom
Długosza oraz idących tropem jego myśli współczesnych
historyków (takich jak np. cytowany powyżej Paweł Jasieni
ca) — jest zdania, iż zdobycie malborskiej warowni latem
1410 roku było ówcześnie zadaniem ponad siły dla wielkiej
armii polsko-litewsko-ruskiej. A na potwierdzenie swojej tezy
profesor Kuczyński przytacza takie oto argumenty:
28
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 113-115.
56
„Zamek malborski był twierdzą potężną, składającą się
z trzech części: z przedzamcza, zamku środkowego i zamku
wysokiego. Budowany był podobnie do innych twierdz
krzyżackich, na wzór twierdz Bliskiego Wschodu, lecz
różnił się wielkością i dużo potężniejszymi murami. W zwy
kłych zamkach zakonu pierwszy mur z basztami opasywał
[...] podzamcze, gdzie umieszczano spichrze, stajnie, pra
cownie rzemieślnicze. Drugi mur z dalszymi basztami,
wyższymi zazwyczaj od poprzedniego, tworzył zamek [...].
To był właściwy rycerski «klasztor» — konwent. W gmachu
zamku bracia mieli swe mieszkania: wspólną jadalnię,
wspólną sypialnię, pokój komtura, pokój komtura zam
kowego, kaplicę, kapitularz, skarbiec, spiżarnię i inne.
W Malborku właściwy zamek, zwany tu [...] — Wysoki
Zamek, oddzielono od dziedzińca przedzamcza głęboką
fosą, a za czasów Winrycha von Kniprode (t 1382),
pomiędzy Wysokim Zamkiem i podzamczem wybudowano
Środkowy Zamek [...], rezydencję wielkich mistrzów,
otoczony również murem z fosą.
Całość stanowiła twierdzę, której niepodobna było zdobyć
środkami techniki wojennej początku XV wieku, dopóki
obrońcy mieli wolę i siłę sprzeciwu, tzn. dopóki nie
załamali się psychicznie lub fizycznie przez upadek wiary
w celowość obrony, głód lub wybuch zarazy, względnie
dopóki nie uzyskano sukcesu drogą przekupstwa i zdrady.
Armia polsko-litewska nie posiadała szans do zdobycia
twierdzy malborskiej szturmem. Według wszelkiego praw
dopodobieństwa, jak już wspominaliśmy, pierwotny plan
Jagiełły brał pod uwagę dotarcie do Malborka i zawarcie
pokoju, a nie zdobywanie stolicy. Wojska królewskie,
składające się przeważnie z pospolitego ruszenia, nie były
zdolne ani do wytrwałych szturmów, ani do wielomiesięcz
nego stania i zmuszenia oblężonych głodem do kapitulacji.
Na to potrzeba było mieć wojska zaciężne, a tych król miał
zbyt mało. Co gorsza, nie posiadał także większych sum
57
potrzebnych na zaciąg nowych chorągwi. Zgubny przywilej
koszycki Ludwika Węgierskiego wytrącił już pierwszym
jego następcom na tronie polskim oręż z ręki. Wszak
w roku 1403 na wykup Ziemi Dobrzyńskiej Jagiełło był
zmuszony prosić szlachtę o podatek. W tej chwili było to
samo. Stojąc u progu całkowitego zwycięstwa król musiał
się liczyć z niemożnością przeciągania wojny. Być może
dlatego wywierał taki nacisk na poszczególne miasta i zamki
pruskie, by mu się dobrowolnie poddawały, że zdawał
sobie sprawę ze swej bezsilności na wypadek oporu,
którego pokonanie wymagało nie tylko siły, lecz i czasu.
Malbork można było zdobyć raczej załamaniem psychicz
nym oblężonych niż innymi sposobami, chociaż nie należało
zapominać o żadnym z nich. O ile wolno sądzić, dowództwo
polsko-litewskie nie zaniedbało też ani jednego, z wyjątkiem
przekupstwa załogi, co zresztą również brano pod rozwagę.
Miasto Malbork z rozkazu Plauena zostało całe spalone,
z wyjątkiem ratusza i kościoła św. Wawrzyńca. Pozostało
jednak obszerne podzamcze i obydwa zamki, i one to
powinny były ulec, o ile sukces króla miał być zupełny.
Chorągwie polskie i litewsko-ruskie od razu uderzyły na
oddziały krzyżackie, przebywające jeszcze koło spalonego
miasta. Początkowo były to «lekkie harce», które Krzyżacy
odpierali, chociaż z trudnością, następnego jednak dnia, 26
lipca, wojska Zakonu zostały zmuszone do odwrotu i schro
nienia się za mury zamkowe. Przy tej okazji rycerze
wielkiej chorągwi królewskiej i chorągwi Oleśnickich, pod
wodzą Jakuba z Kobylan i Dobka z Oleśnicy, przebiegłszy
przez spalone miasto, «podniósłszy kopije, z wielkim
krzykiem uderzyli na zamek i aż do kościoła i murów
zamkowych dotarli». Według Długosza, przy energiczniej
szym poparciu innych chorągwi można było zdobyć i sam
zamek, ponieważ w tym dniu «otwierał wstęp szturmującym
szeroki, a jeszcze nie zakryty wyłom» w murze, przez
który «wedrzeć się mogli». A nadto, jakoby «wszyscy
58
rycerze przeznaczeni do obrony zamku pouciekali byli
w miejsce warowniejsze i bezpieczniejsze». Oczywiste, że
nasz dziejopis myli tu mury podzamcza z murami zamku,
do którego właśnie schronili się spłoszeni atakiem obrońcy.
Trudno wszakże zaprzeczyć, że opanowanie podzamcza
ułatwiłoby w dużej mierze dalsze szturmy, chociaż nie
przesądziłoby sprawy zdobycia obu zamków. Artyleria
krzyżacka i strzelcy mogliby wymieść śmiałków z dziedziń
ca pomiędzy murami, o ile ci ostatni nie potrafiliby
skorzystać z osłony zabudowań gospodarczych podzamcza.
Również trudno przypuścić, aby ów wyłom w murze był
wielki oraz istotnie łatwy do przebycia, ponieważ w takim
razie zainteresowaliby się nim nie tylko poszczególni
rycerze ale i dowództwo. W każdym razie incydent z murem
dowodzi, że w Malborku nie wszystko było gotowe i, być
może, liczono, że król da się pertraktacjami zatrzymać po
drodze. Świadczyłoby o takich przypuszczeniach i spalenie
mostu przez Nogat dopiero wieczorem 26 lipca w obawie,
«aby po nim Polacy na zamek nie uderzyli». Spalenie to,
zdaniem Długosza, szkody wojskom Jagiełły nie przyniosło,
przeciwnie, «wielce było pożądane, spyżownicy bowiem
królewscy mogli codziennie przeprawiać się za Wisłę i na
Żuławy bezpiecznie wybiegać po żywność».
Noc z 26 na 27 lipca przyniosła, oprócz spalenia
mostu przez Krzyżaków, także pierwsze działania ob-
lężnicze ze strony polskiej. Krzyżacy, obawiając się
wspomnianego wyżej wyłomu, «przez całą noc pracując
usiłowali go potężnymi kłodami zawalić i obwarować».
Aby im to utrudnić, Jagiełło «tej nocy kazał był działa
większe wprowadzić do kościoła miejskiego* i polecił
strzelać z nich do murów i zamku.
Informacja ta jest szczególnie cenna dla dwu powodów.
Przede wszystkim świadczy o sprawności taborów królews
kich, skoro już pierwszej nocy ciężka artyleria mogła zająć
stanowiska i zacząć ostrzeliwać twierdzę malborską. Po drugie,
59
Długosz, zapomniawszy raz o przyjętym przez siebie schema
cie «świątobliwego» króla, bez oburzenia podaje, że artyleria
królewska strzelała z kościoła, co chyba nie było szczególną
oznaką pobożności, lecz zupełnie racjonalistycznym wykorzys
taniem murów świątyni jako osłony.
Armaty oblegających umieszczone zostały ze wszystkich
stron. «Były inne działa porozstawiane między wojskiem
litewskim, inne poprzed murami, inne na wstępie spalonego
mostu po drugiej stronie...» I tak «z czterech stron bito
i szturmowano z całej siły».
Armia polsko-litewska sporo dział wiozła z sobą, sporo
musiała zdobyć pod Grunwaldem. Jednak cięższą artylerię
otrzymał król z miast krzyżackich. Kronika Posilgego infor
muje — mając, rzecz prosta, całe oblężenie, a nie pierwszy
jego dzień na myśli — że «miasta Elbląg i Toruń dowiozły
armii króla wszelkich potrzebnych rzeczy, żywności, napojów,
broni i prochu, dział i czego tylko potrzebował; także i inne
miasta». Toruniowi i Elblągowi najłatwiej było przesłać
ciężkie działa, gdyż mogły dokonać tego drogą wodną.
Armaty te wyrządziły pewne szkody w budynkach zamku,
ale nie rozstrzygnęły o losach twierdzy. Przeciw murom,
może pomogłaby wielka kolubryna krzyżacka z roku 1409,
o jej losach wszakże w roku 1410 źródła milczą, ani jedna
więc ze stron nie miała jej, pewnie, w użyciu"
2 9
.
Trudno w tym miejscu zgodzić się z wywodami profesora
Kuczyńskiego na temat rzekomej niemożności zdobycia
Malborka przez wojska Jagiełły. W przewodniku po zamku
w Malborku pióra Bohdana Guerąuina znajdujemy bowiem
informacje o tym, że potężne umocnienia w fortecy nad
Nogatem powstały w większej części dopiero po roku 1417,
a zatem wtedy, kiedy niebezpieczeństwo polsko-litewskie dla
stolicy państwa zakonnego w Prusach stało się aż nadto
29
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 445^t49.
60
wyraźne. Nie ma żadnych dowodów, jakoby umocnienia
podobne do znanych nam dzisiaj istniały już w roku 1410.
Najlepszym dowodem, że tak nie było, jest informacja
zawarta zarówno u Długosza, jak i w kronikach krzyżackich,
o spaleniu w ostatniej chwili przed nadejściem wroga miasta
Malborka. Gdyby miasto nadawało się do obrony, to by go
przecież nie spalono. Drugim dowodem na to, że rację mają
w tym wypadku raczej Jan Długosz i Paweł Jasienica, jest
fakt, że Krzyżacy już po pierwszych utarczkach z wojskiem
królewskim umknęli z miasta i podzamcza do lepiej ufortyfi
kowanego Zamku Średniego i Wysokiego. Wszystko to
dowodzi słabości załogi krzyżackiej Malborka i jej słabego
przygotowania do obrony. Jeżeli dwóch rycerzy z pocztami
zdołało wywołać panikę wśród obrońców podzamcza, to cóż
dopiero mogłoby się wydarzyć, gdyby sztab królewski w porę
przysłał im posiłki i zdołał opanować przynajmniej Zamek
Niski. Trzecim dowodem na nielogiczność wywodów Ku
czyńskiego jest natychmiastowe ściągnięcie pod mury Malbo
rka ciężkich dział oblężniczych, których Jagiełło i Witold
przyprowadzili ze sobą co najmniej kilka. Armia, która nie
zamierza zdobywać twierdz przeciwnika, na ogół nie zabiera
ze sobą ciężkiej artylerii. Wszystko wskazuje na to, że stolica
krzyżackich Prus była możliwa do zdobycia i że zamierzano
ją zdobyć. Kolejnym dowodem na prawdziwość naszych
przypuszczeń zdaje się być znamienne wydarzenie, które
miało miejsce pod murami Malborka w czasie jego oblężenia:
„Król polski Władysław — pisze Długosz — przyjąwszy
poddające się zamki i miasta pruskie, rozdziela zarząd nad
nimi między swoich rycerzy. Zamek Brodnicę powierza
wojewodzie sandomierskiemu Mikołajowi z Michałowa.
Kiedy ten, po przyjęciu go w posiadanie, znalazł w zamku
wiele rzeczy ze złota i srebra, wspaniałe książki, (a wśród
nich) przede wszystkim 5 części «Zwierciadła» Wincentego,
również piękne obrazy w złotych i srebrnych ramach,
61
ornaty, krzyże i ozdoby oraz wiele innych klejnotów,
przekazał wszystko wiernie królowi. Król część tych
klejnotów i skarbów, (a) przede wszystkim «Zwierciadło»
Wincentego dał katedrze krakowskiej, znaczniejsze jednak
skarby i klejnoty przydzielił katedrze wileńskiej i kościołom
parafialnym na Litwie. Zamek Koprzywno, inaczej Engels-
berg, powierza Dobiesławowi z Oleśnicy, a zamek i miasto
Tczew Piotrowi Wąglowi. Zamek Grabin Wojciechowi
Malskiemu, a miasto Gdańsk kasztelanowi kaliskiemu
Januszowi z Tuliszowa. Zamek i miasto Gniew kasztelanowi
kamieńskiemu Pawłowi z Wszeradowa, miasto Toruń
kasztelanowi nakielskiemu Wincentemu z Granowa, a kiedy
ten zmarł — j a k wielu twierdziło — otruty, na jego miejsce
(postawił) marszałka Królestwa Polskiego Zbigniewa
z Brzezia. Zamek Unisław, Chełmno, gdzie przechowywano
głowę św. Barbary, której król polski Władysław mimo
różnego rodzaju nacisków nie pozwolił stąd zabrać, oraz
miasto i zamek Grudziądz dał kasztelanowi poznańskiemu
Mościszy ze Stęszewa. Zamek Golub Niemście ze Szczyt
nik, zamki Ostródę i Nidzicę nadał księciu mazowieckiemu
Januszowi, a zamki Działdowo i Szczytno księciu mazo
wieckiemu Siemowitowi. Zamki Kurzętnik i Bratjan Janowi
Kretkowskiemu, a zamek Kowale podkanclerzemu Króles
twa Polskiego Mikołajowi. Miasto Świecie samo — zamek
był bowiem w rękach wrogów — Dobiesławowi Puchale,
a zamki i miasta Bytów i Czarne księciu słupskiemu
Bogusławowi, który przybywszy w czasie oblężenia zamku
Malborka do Jego Królewskiej Mości w oficjalnym doku
mencie oświadczył, że będzie zawsze służył królowi
i Koronie Polskiej i będzie im spieszył z pomocą ze swymi
rycerzami, mieszczanami i wszelkimi poddanymi. Na jego
prośby i za jego poręczeniem król polski Władysław
pozwolił uwolnić wziętego do niewoli jego rodzonego
wnuka, księcia szczecińskiego Kazimierza. Zamek i miasto
Lidzbark powierza Piotrowi Chełmskiemu i jego braciom,
62
a zamki Królewiec i Pasłęk z miastami wielkiemu księciu
litewskiemu Aleksandrowi. Staw rybny za Elblągiem z mnó
stwem ryb Janowi Tumigrale, a zamek Rogoźno Czechowi
Hińczy. Zamek i miasto Tucholę Januszowi Brzozogło-
wemu, a zamek Sztum Andrzejowi Brochockiemu.
Wszystkie miasta i zamki ziemi pruskiej, pomorskiej,
michałowskiej i chełmińskiej poddały się władzy króla
Władysława prócz zamków: Malborka, Radzynia, Gdańska,
Świecia, Człuchowa, Brandenburga, Bałgi, Ragnety i Kłaj
pedy, czyli Memla. Wojska królewkie zaś oblegały zamek
Radzyń. Zamek gdański król zdobył. Miasto uwolniło się
od oblężenia dzięki zawartemu z królem układowi, w któ
rym zastrzeżono, że po zdobyciu zamku Malborka należy
(Gdańsk) natychmiast poddać królowi"
3 0
.
Zaiste, tak nie zachowuje się ktoś, kto zamierza tylko
zawrzeć korzystny dla siebie pokój pod murami stolicy
wroga, lecz ten, kto czuje się już faktycznym władcą podbitych
przez siebie terytoriów. Jagiełło miał pełne prawo czuć się już
faktycznym królem Prus, ponieważ, jak pisze Długosz:
„Kiedy zamek w Malborku został oblężony, szlachta
i rycerze ziemi pruskiej, chełmińskiej i pomorskiej oraz
wszyscy mieszczanie wszystkich niemal miast znajdujących
się we wspomnianych ziemiach, a zwłaszcza znaczniej
szych, a mianowicie: Gdańska, Elbląga, Torunia, Chełmna,
Królewca, Świecia, Gniewu, Tczewa, Nowego, Brodnicy
i Brandenburga, oraz czterej biskupi: warmiński Jan,
chełmiński Arnold, pomezański Henryk i sambijski Jan
przybyli osobiście do króla polskiego Władysława i poddali
mu siebie i całe swoje (mienie), mianowicie zamki i miasta,
złożywszy osobiście przysięgi na wierność i pełne hołdu
posłuszeństwo. Szlachta jednak i mieszczanie tak wspo-
30
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 5 1 - 2 5 2 .
63
mnianych ziem, jak miast, którzy w czasie bitwy dostali się
do niewoli króla, przed złożeniem przysięgi na wierność
uzyskali prośbami uwolnienie ich z niewoli, w przekonaniu,
że im nie wolno składać hołdowniczej przysięgi, dopóki są
uważani za jeńców. A król polski Władysław na prośby
rycerzy i mieszczan zatwierdził dawne prawa i wolności
i do starych dodał nowe. A wśród wszystkich obywateli
pruskich wierność mieszczan elbąskich i ich oddanie wobec
króla były szczególnie widoczne. Oni to, kiedy komtur
elbląski Werner Tettingen uciekł z pola bitwy, wyrzuciwszy
go z zamku elbląskiego, w którym się schronił, oddali
królowi polskiemu Władysławowi wraz z miastem zamek
elbląski nie ograbiony z żadnego mienia ani żywności.
Król Władysław nadał go w dzierżawę wojewodzie krakow
skiemu Janowi z Tarnowa. Wspomniany wojewoda przyją-
wszy go w posiadanie, kiedy znalazł tam wiele cennych
rzeczy, odesłał z niego 100 złotych i srebrnych naczyń
królowi polskiemu Władysławowi"
3 1
.
Jak ciężkie musiało być położenie załogi krzyżackiej,
zamkniętej za murami zamku malborskiego, świadczy
ponadto fakt, iż Henryk -von Plauen, wyraźnie wątpiąc
w realną możliwość długiego utrzymania się, zaproponował
Jagielle i Witoldowi, niedługo po rozpoczęciu oblężenia,
oddanie Polsce i Litwie wszystkich ziem, miast i zamków
pruskich oraz pomorskich, które zrzuciły krzyżackie jarzmo
i poddały się królowi polskiemu. Jedynym warunkiem, jaki
stawiał dowództwu polsko-litewskiemu w tych wstępnych
rokowaniach pokojowych samozwańczy, tymczasowy na
miestnik zakonu krzyżackiego w Prusach, komtur ze
Świecia, miało być natychmiastowe odstąpienie króla
i wielkiego księcia od oblegania stolicy zakonu — Malbor
ka. Długosz opisuje te rozmowy następująco:
31
Tamże, s. 250.
64
„Po upływie całego miesiąca lipca, w czasie którego król
polski zajęty był tylko obleganiem zamku Malborka, tenże
król i jego wojsko, ciesząc się na każdym miejscu we
wszelkich poczynaniach pełnym, niezmiennym i słusznym
powodzeniem, obiecywał sobie z każdym dniem jeszcze
pomyślniejsze osiągnięcia. A na początku sierpnia komtur
Henryk von Plauen, przez posłów wysłanych w tym celu
z prośbą, uzyskał zezwolenie na udanie się z zamku
Malborka do króla polskiego Władysława na rozmowę.
Henryk von Plauen w towarzystwie rodzonego brata,
człowieka świeckiego, kilku Czechów i Ślązaków przybył
osobiście na spotkanie króla i jego książąt, i panów, które
odbyło się koło murów. Gdy mu kazano powiedzieć,
z czym przychodzi i czego żąda, przemawia w następujący
sposób: «Najpotezniejszy i Najjaśniejszy Królu! Przy
chodzimy — powiada — poskromieni, ponieważ w krwawej
bitwie i najdotkliwszej klęsce pokonałeś i rozbiłeś niedawno
naszą armię i wojska nasze i naszego Zakonu. Poskromieni
również niepowodzeniem, na które — j a k wiadomo — skut
kiem naszych rozbojów pozwoliły moce niebieskie i pod
ziemne, kiedy mistrz pruski Ulryk i jego komturowie
w szaleńczej decyzji odrzucili ofiarowany przez Ciebie na
słusznych warunkach pokój i straszyli Cię wyniosłymi
słowami i mieczami bez pochew. Przychodzimy w przeko
naniu, że jesteś łagodnym i pragnącym pokoju zwycięzcą,
z gorącą prośbą, by od Twej łaskawości uzyskać nadzieję,
pomoc i zmiłowanie. Ja zatem, bo jest to mój szczególniej
szy obowiązek, jako że zastępuję mistrza, Twój w żadnych
warunkach niezwyciężony Majestat błagam i zaklinam [...].
Niech Twój Najjaśniejszy Majestat złagodziwszy swój
chmurny gniew raczy [...] odwrócić od nas i naszego
Zakonu bicz zemsty i nie dąży do zniszczenia na zawsze
naszego Zakonu, skoro wystarczająco poskromiłeś naszą
wyniosłość i pychę. Jesteśmy teraz i będziemy w przyszłości
zadowoleni, jeżeli Twoja łaskawość dopuści nasze prośby
65
do łaski wysłuchania. Złożymy oświadczenie, że my i nasz
Zakon otrzymaliśmy od Twego Majestatu wieczyste dob
rodziejstwo, jeżeli Twój Najjaśniejszy Majestat po przyjęciu
ziemi pomorskiej, chełmińskiej i michałowskiej oraz ich
zamków i miast, które prawnie należą do Ciała Twego
Królestwa Polskiego, stanowią jego własność, a z powodu
których często wszczynano wojnę między Królestwem
a Zakonem, pozostawi Zakonowi ziemie pruskie napadane
przez barbarzyńców, co kosztowało wiele krwi i wasz
polski naród, i inne narody katolickie, ażeby Zakon
Krzyżacki stworzony do walki w obronie chrześcijan przed
poganami, nie został całkowicie usunięty z ziem pruskich».
Kiedy to poselstwo i prośbę Henryka von Plauen przed
stawiono większemu gronu doradców, różne były opinie
książąt i panów, ponieważ istniało przekonanie, że posel
stwo wysuwa więcej budzących nieufności propozycji niż
aktów uległości. Wobec pomyślnego stanu rzeczy doradcy
odmawiali dobrej rady, nie biorąc pod uwagę, że powodze
nie trwa krótko, że koleje losów są zmienne i że los po
prostu nigdy nikomu nie pobłaża. Propozycja posłów
podobała się doradcom mniej niż królowi. Doradcy bowiem
byli przekonani, że zamek Malbork nie zniesie długiego
oblężenia, a Zakon Krzyżacki, jeżeli mu się zostawi ziemię
pruską, przy nadarzającej się sposobności, rzuci się kiedyś,
by zdobyć ziemie, których się zrzeka. Polakami kierowała
przekora i wrodzona ludzkiemu charakterowi chęć posia
dania więcej od tego, co im ofiarowano. Także król
Władysław przekonany, że będzie go spotykało jedno za
drugim powodzenie, ogarnięty nadzieją większych zysków,
stracił nawet to, co mu zaproponowano. Bo wielkie powo
dzenie oślepia umysły ludzkie. Król Władysław dając się
unieść nieopanowanej pysze zwycięzcy, pysze, której
źródłem było tak wielkie powodzenie i zwycięstwo od
niesione pod Grunwaldem, wyraził zgodę na danie dum-
niejszej odpowiedzi, niż przystało zwycięskiemu królowi.
5 — Koronowo 1410
66
Postanowiono zatem dać następującą odpowiedź Hen
rykowi von Plauen. Odpowiedź tę na rozkaz króla ogłasza
marszałek Królestwa Polskiego Zbigniew z Brzezia:
«Komturze Henryku, gdybyś był w dobrej wierze przybył
z prośbą o pokój, nie wyznaczyłbyś naszemu królowi tego,
co prawem boskim i ludzkim stanowiło zawsze własność
jego i jego Królestwa i co — jak wiadomo — było nią
zawsze i ty dałeś mu to tytułem zgodnego z prawem
poddania się. Byłoby zapewne rzeczą właściwą, żebyś mu
zaproponował poddanie się innych zamków, które od
mawiają uległości, a przede wszystkim zamku Malborka,
ponieważ — jak wiesz — i te zamki, które się poddały,
i te, które nie chcą się poddać, są nagrodą zwycięzcy. Król
nie ma zatem za co ci dziękować. Ale jeżeli ustąpisz
z zamku malborskiego, król ci podziękuje za jego od
stąpienie, a nadto po poddaniu się zamku malborskiego nie
odmówi dania Zakonowi Krzyżackiemu odpowiedniego
zaopatrzenia, podobnego do tego, jakie ma na ziemiach
niemieckich*.
Na to komtur Henryk: «Czy to jest zatem ostateczna
wola króla i czy nie mamy spodziewać się jakiejś większej
życzliwości?* Kiedy zaś marszałek Zbigniew powiedział,
że decyzja, którą ogłasza, jest ostateczna i że jeśli chce
pokoju, to winien przedstawić korzystniejsze warunki,
komtur dodał: «Ufalem — powiada — że król dobrowolnie
przyjmie bardzo słuszną propozycję zawartą w mej prośbie
i że się zmiłuje nad dotkniętym klęską. Ale ja wierząc
głęboko, że poselstwem, ukorzeniem się i obecną propozy
cją odpokutowałem wszelki gniew niebieski, który się
wobec nas srożył z powodu zerwania przymierza, pod
żadnym warunkiem nie opuszczę zamku malborskiego,
ale ufny w pomoc wszechmogącego Boga i opiekę
NMPanny będę usiłował w miarę sił go bronić i gdyby
nawet przyszło znieść najgorsze, nie pozwolę, by nasz
Zakon tak łatwo został zniszczony*. Po zakończeniu
67
spotkania król udał się do namiotu, a Henryk do zamku
Malborka"
3 2
.
Wszystko, co powyżej opisuje Długosz, zdaniem autora
niniejszego opracowania, jak najdobitniej świadczy o tym,
iż krzyżackie niedobitki, zamknięte za murami zamku
malborskiego, wcale nie czuły się tak pewnie i nie były
w stanie wytrzymać długiego oblężenia. Sprawa krzyżacka
w Prusach na pewno nie stała aż tak dobrze, jakby tego
chciał prof. S. M. Kuczyński, skoro już mniej więcej
w tydzień po rozpoczęciu oblężenia komtur Henryk von
Plauen zdecydował się na podjęcie bezpośrednich rozmów
z królem Jagiełłą. Ktoś, kto czułby się bezpiecznie za
murami swojej stolicy, z pewnością nie proponowałby
przeciwnikowi oddania połowy terytorium swego państwa
w zamian za natychmiastowy pokój i zachowanie pano
wania krzyżackiego przynajmniej w północno-wschodniej
części Prus. Ktoś tak przebiegły i jednocześnie tak pyszny
jak Henryk von Plauen na pewno nie poniżyłby się tak
bardzo, ażeby osobiście i przy tak wielu świadkach
uniżenie prosić króla polskiego o pokój i łaskę ocalenia
resztek władztwa zakonnego nad Nogatem, Łyną, Pregołą
i dolnym Niemnem. Nawet gdyby założyć, że samozwań-
czy namiestnik zakonu krzyżackiego w Prusach chciał
tylko przez udawane rokowania z królem Jagiełłą zyskać
na czasie, ażeby doczekać się odsieczy z Inflant lub
z Nowej Marchii, to raczej targowałby się zaciekle
z Polakami i Litwinami o każdy zamek i miasto w Prusach
i na Pomorzu, a nie od razu oddawał Polsce całe Pomorze
Gdańskie. Tym bardziej iż na początku sierpnia 1410 roku
Krzyżacy oblężeni w zamku malborskim nie mieli naj
mniejszego kontaktu ze światem zewnętrznym i żadną
miarą nie mogli przewidzieć, czy jakakolwiek odsiecz dla
32
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 252-254.
68
nich w ogóle nadejdzie i — co najważniejsze — kiedy.
Zdaniem piszącego te słowa, spotkanie von Plauena
z Jagiełłą pod murami zamku malborskiego było raczej
próbą wynegocjowania w miarę ówczesnych możliwości
korzystnego dla Krzyżaków pokoju, który dawałby ryce
rzom niemieckim możliwość dalszej egzystencji w ra
mach okrojonej państwowości pruskiej. Henryk von
Plauen oddawał Polakom i Litwinom to, co było teryto
rium spornym i przyczyną tej wojny (Pomorze, ziemie
chełmińską i michałowską w przypadku Polski oraz
Ż m u d ź w przypadku Litwy), a w zamian za to uniżenie
prosił króla Jagiełłę o pozostawienie zakonowi reszty
ziem pruskich z Malborkiem. Było to niewątpliwie
najbardziej dogodne dla pruskiej gałęzi Zakonu Szpitala
Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jero
zolimie, w zaistniałej po klęsce grunwaldzkiej sytuacji,
rozwiązanie. Krzyżacy bowiem oddawali Polsce i Litwie
tylko ziemie sporne, których i tak nie zdołaliby utrzymać,
zachowując jednocześnie władzę w pozostałej, północnej
i wschodniej części Prus ze stołecznym Malborkiem oraz
Elblągiem i Królewcem. Dawało to panom zakonnym
jedyną, w ówczesnych warunkach, realną możliwość
przetrwania w okrojonej, co prawda, bardzo znacznie
części państwa zakonnego w Prusach, szybkiego zawarcia
pokoju z Polską i Litwą, co dawałoby im czas niezbędny
do odbudowy własnej państwowości, administracji,
a przede wszystkim sił zbrojnych, ażeby kiedyś —• w dal
szej przyszłości i przy bardziej sprzyjającej zakonowi
koniunkturze międzynarodowej — odzyskać silą to, co
dziś się zwycięskiemu nieprzyjacielowi z konieczności
oddaje w zamian za łaskę ocalenia spod karzącego,
królewskiego i wielkoksiążęcego miecza. Komtur von
Plauen postępował przy tym bardzo przebiegle, ponieważ,
już na samym wstępie rokowań z Polakami i Litwinami,
głośno i publicznie uderzając w ton rzekomej pokory
69
i skruchy przed zwycięskim królem Jagiełłą oraz jego
otoczeniem oraz proponując przeciwnikom korzystne dla
nich warunki pokoju, zyskiwał sobie uznanie zarówno
w szeregach nieprzyjaciół, jak i wśród niezależnych
obserwatorów z Europy Zachodniej, przebywających
podówczas w polsko-litewskim obozie, jako ten spośród
panów pruskich, który zrozumiawszy wszystkie błędy
w dotychczasowej awanturniczej i zaborczej polityce
państwa krzyżackiego wobec sąsiadów, korzy się, prze
prasza i uniżenie prosi króla polskiego i wielkiego
księcia litewskiego oraz wszystkich ich lenników i sojusz
ników, którzy biorą udział w tej wojnie, o natychmias
towy pokój w zamian za poniechanie oblężenia Malborka
i pozostawienie Krzyżakom pruskiej części ich nadbał
tyckiego państwa. Pozostaje pytanie, czy von Plauen,
podejmując owe rokowania pokojowe z Jagiełłą i Witol
dem na początku sierpnia 1410 roku, istotnie chciał
pokoju? Prof. S. M. Kuczyński twierdzi, że nie. Jego
zdaniem: „Gdyby von Plauen okazał skłonność do od
stąpienia czegoś więcej poza Żmudzią i ziemią dobrzyń
ską, wolno sądzić, że doszłoby do porozumienia i pokój
zostałby zawarty. Widocznie jednak komtur świecki
liczył na pomoc z zachodu i miał pewność, że Malbork
kilka tygodni jeszcze wytrzyma, gdyż nie tylko nie
zgodził się na żądania polskie, ale nawet przerwał
rokowania. Na bezwarunkową kapitulację, jakiej miano,
według Długosza, wymagać od von Plauena, miał czas
zawsze. Dlatego też nie sądzimy, aby strona polsko-
litewska, której chodziło o zawarcie pokoju, po to godziła
się na rozmowę z namiestnikiem, by stawiać go w sytuacji
bez wyjścia. Propozycja oddania Malborka za ogólnie
wspomnianą «wdzięczność krolewska» i «opatrzenie»
Zakonu na podobieństwo opatrzenia w Niemczech — nie
mogła być dla von Plauena zachętą, bo niczego nie
tracił, jeżeli tej propozycji nie przyjmował. Ze względu
70
na opinię międzynarodową i papiestwo król nie mógł
«nie opatrzyc» Zakonu na wypadek całkowitego zwy
cięstwa"
3 3
.
Jagiełło nie skorzystał z „pokojowej" oferty tymczasowego
namiestnika zakonu i nie odstąpił od oblężenia, ale również
nie uczynił praktycznie nic, ażeby szybko zdobyć krzyżacką
stolicę. W efekcie tego braku zdecydowania królewskiego,
oblężenie Malborka, zamiast zakończyć się szybkim i spekta
kularnym zwycięstwem, zaczęło się przeciągać w nieskończo
ność. Oblężenie Malborka nie było oblężeniem sensu stricto.
Przypominało ono raczej blokadę, i to niezbyt szczelną,
obliczona bardziej na dobrowolne poddanie się nieprzyjaciela,
aniżeli wzięcie fortecy szturmem lub głodem. Henryk von
Plauen zachował mimo teoretycznej polsko-litewskiej bloka
dy możliwość kontaktowania się ze światem, a nawet
organizowania pomocy dla oblężonego Malborka
3 4
. Tymcza
sem w sierpniu od strony Królewca i Kłajpedy nadeszły słabe
siły Krzyżaków inflanckich dowodzone przez marszałka
Berna von Hevelmanna, liczące według Długosza zaledwie
około 500 ludzi. Ksiądz kanonik krakowski opisuje i komen
tuje te wydarzenia w sposób następujący:
33
S. M. K u c z y ń s ki, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 450.
34
Por. Polska Jana Długosza, op. cit., s. 255. Na ten temat patrz
również znacznie szerzej: S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem...,
op. cit., s. 4 6 8 - 4 6 9 . Prof. Kuczyński nie szczędzi przy tym bardzo
krytycznych uwag pod adresem dowództwa polsko-litewskiego, które nie
dopilnowało, ażeby oblężony zamek w Malborku został całkowicie
odcięty od wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym. Między innymi
to właśnie niepojęte zaniedbanie spowodowało, iż von Plauen, który
początkowo skłaniał się do pokoju z Jagiełłą, wobec nieudolności i braku
zdecydowania przeciwnika, a także pod wpływem krzepiących wieści
z Inflant, Nowej Marchii i Rzeszy, przestał myśleć o jakiejkolwiek
ugodzie z koalicją jagiellońską. Wina za taki stan rzeczy spada — zdaniem
prof. Kuczyńskiego — przede wszystkim na samego króla Władysława
Jagiełłę jako naczelnego wodza wojsk antykrzyżackiej koalicji.
71
„Mistrz inflancki Herman z Windkinszeng
3 5
chcąc potajem
nie przyjść z pomocą zamkowi Malborkowi, o którym
wiedział, że znajduje się w nader trudnej sytuacji, przybywa
do ziem pruskich z 500 zbrojnymi i pragnąc się ukryć, rozbił
obóz daleko, w pobliżu miasta Królewca. Król Władysław,
dowiedziawszy się od zwiadowców o jego wkroczeniu, wysyła
wielkiego księcia litewskiego Aleksandra z 12 chorągwiami
rycerzy polskich, by podjął z nim walkę. Ten spotkawszy go
w okolicy rzeki Pasłęki, za Pasłękiem, zamierzał go zaatako
wać następnego dnia. Ale mistrz inflancki Herman (uznawszy)
zgodnie z uprzednio powziętym zamiarem, że sprawę Zakonu
należy załatwić raczej podstępnymi zabiegami niż orężem,
domaga się rozmowy z księciem Aleksandrem. Uzyskawszy
ją przybywa osobiście do jego obozu i rozmawia z nim
I H itajemnie, bez żadnych świadków. Próbuje układów i wspa
niałymi obietnicami i propozycjami wyrzeczenia się i nieubie-
gania się nigdy o ziemie żmudzką i sudawską, z powodu
których doszło do walki, wabi go życzliwością Zakonu.
A z uwagi na to, że Aleksander pragnie bardziej zjednoczenia
ojczystej Litwy niż Polski, ze względu na księcia Aleksandra
odesławszy swoje inflanckie wojsko do zamków Bałgi i Bran
denburga, po uzyskaniu jego poparcia, z 50 tylko konnymi
prowadzony przez księcia Aleksandra, podążył do obozu
królewskiego do Malborka, by potajemnie wypełnić to, co
przyrzekł księciu Aleksandrowi. Kiedy tam przybył, dzięki
usilnym zabiegom tegoż wielkiego księcia Aleksandra, prze
kupionego tajemnymi obietnicami, uzyskał zezwolenie na
wejście do zamku Malborka, by rzekomo zgodnie z życzeniem
króla nakłaniać do jego poddania się i do przymierza.
3 5
Jest to ewidentna pomyłka Jana Długosza, gdyż ówczesny mistrz
krajowy zakonu krzyżackiego w Inflantach nazywał się nie Herman von
Windkinszeng, lecz Konrad von Vietinghoff (1404-1413) i z powodu
choroby nie mógł osobiście dowodzić oddziałami inflanckimi, idącymi na
odsiecz Prusom i Malborkowi. Dlatego też dowództwo nad nimi objął
w jego zastępstwie marszałek krajowy Inflant Bern von Hevelmann.
72
Zabawiwszy tam kilka dni na naradach z Henrykiem von
Plauen nad odzyskaniem zamków, utraconych miast i ziem
oraz nad tajnym układem zawartym z księciem litewskim
Aleksandrem, odjeżdża. Od tego zaś momentu wspomniany
komtur Henryk von Plauen, pokrzepiony na duchu, nabraw
szy wielkiej odwagi, którą go natchnął wspomniany mistrz
inflancki Herman, zaczął być uparty, bezczelny i zuchwały
i już więcej nie wspominał o pokoju. Natomiast gdy chodzi
0 układy pokojowe zawarte z nim w imieniu króla, to żadną
miarą nie można go było nakłonić do przestrzegania tych
warunków, o których przyjęcie pokornie prosił i które król był
gotowy przyjąć, doszedłszy za późno do przekonania, jakiego
dobra byłby się wyrzekł. Zdał sobie sprawę, że życzliwość
księcia Aleksandra wcale nie uległa zmianie i że jest on
kompletnie przeciwny dalszemu obleganiu zamku i nie sądzi,
by ofiarowane Królestwu Polskiemu ziemie przyniosły
korzyść Litwie. Spotkała nadto króla i Królestwo Polskie
nowa porażka. Kiedy wspomniany mistrz inflancki Herman
opuszczał zamek Malbork, za wiedzą króla, który na to łatwo
przystał, wyszedł również pleban Gdańska, Krzyżak z Za
konu, starzec w podeszłym wieku, rzekomo, by uniknąć
przykrości oblężenia. A jego odejście, (które było) nader
niebezpieczne, miało przynieść sprawom króla wiele szkody.
Przez tego bowiem plebana, ponieważ innej drogi nie
uważano za pewną, Henryk von Plauen przesłał 30 tysięcy
florenów do rozdzielenia między komturów Gdańska, Człu-
chowa i Świecia. Ci wreszcie, zgodnie z jego poleceniem
1 pouczeniem, sprowadzili za to złoto niemały oddział
najemnych żołnierzy z Czech, Węgier, Śląska i Niemiec. Stąd
każdy rozsądnie myślący może powziąć wniosek, jak niebez
pieczną jest rzeczą pozwalać na wchodzenie do miast
i wychodzenie z nich w czasie oblężenia"
3 6
.
36
Polska Jana Długosza, op. cif., s. 254-255 . Na ten temat patrz także
znacznie szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op.
cit., s. 468-47 3 oraz 472-480 .
73
Wszystko, co zostało powyżej opisane przez Długosza,
zakrawa wręcz na jakąś ponurą farsę. Najpierw prowadzone
od końca lipca dużym nakładem sił i środków oblężenie
zamku malborskiego toczyło się wyjątkowo tępo i niemrawo,
co doprawdy musi zastanawiać, gdy weźmiemy pod uwagę
kunszt oblężniczy wojska polskiego z jesieni roku 1409
podczas odbijania z rąk nieprzyjaciela Bydgoszczy lub
wzięcie szturmem Dąbrówna na krótko przed bitwą pod
Grunwaldem. Jagiełło z Witoldem zachowywali się pod
murami Malborka dziwnie. Chwilami odnosi się wrażenie,
jak gdyby król polski i wielki książę litewski celowo
opóźniali marsz na Malbork, a następnie równie celowo
robili wszystko, co tylko możliwe, ażeby zamku malbors
kiego nie zdobyć. Piszący te słowa zdaje sobie w pełni
sprawę z paradoksalności tego twierdzenia, ale trudno się
oprzeć wrażeniu, że cała kampania letnia roku 1410 dzieli
się bardzo wyraźnie na dwie fazy: tę sprzed bitwy pod
Grunwaldem — szybką, genialnie zaplanowaną, błyskotliwie
rozegraną i zwycięską oraz tę po Grunwaldzie — dziwnie
ślamazarną i niekonsekwentną, jak gdyby Jagielle oraz
Witoldowi zależało na tym, ażeby niedobitkom krzyżackim
dać wystarczająco dużo czasu na pozbieranie sił po klęsce.
Zauważmy, jak dziwnie ślamazarnie prowadzone było ob
lężenie zamku malborskiego (zupełnie jak gdyby Jagiełło
z Witoldem wcale nie chcieli go zdobyć i jakby obydwaj po
cichu umożliwiali von Plauenowi kontakty ze światem
i doczekanie pomocy z zewnątrz). Zauważmy też, jak
bardzo Jagiełło i Witold byli, podczas oblężenia Malborka,
otwarci na wszelkie rozmowy z wysokimi przedstawicielami
zakonu krzyżackiego (zarówno z von Plauenem, jak i z von
Hevelmannem). Kiedy w końcu przybyła do północno-
wschodnich Prus śmiesznie słaba odsiecz Krzyżaków inflan
ckich (licząca — według relacji Długosza — zaledwie 500
zbrojnych), wysłany przeciwko nim Witold z silnymi od
działami litewsko-polskimi, zamiast pobić nieprzyjaciela,
74
wdał się z nim w niezrozumiałe negocjacje i wskutek tego
przepuścił kilkuosobową delegację Inflantczyków do Mal
borka, co uczynił bez wątpienia za wiedzą i zgodą Jagiełły.
Posunięcie to, choć rzekomo miało na celu przekonanie
załogi Malborka, aby się poddała, wywarło skutek odwrotny,
ponieważ Henryk von Plauen i jego otoczenie, którzy
wcześniej byli gotowi paktować z królem na temat oddania
Polsce i Litwie dużych połaci ziem zakonnych w zamian za
odstąpienie od Malborka, teraz usztywnili swoją postawę,
decydując bronić się do końca. Oblężenie Malborka miało
tylko ten skutek, że oddziały litewskie i tatarskie niemiłosier
nie złupiły przez ten czas terytoria Żuław, Pomorza i połu
dniowych Prus. Ucierpiała na tym jedynie miejscowa ludność
cywilna, której niejednokrotnie musiały bronić oddziały
polskie, wysłane w tym celu przez króla Jagiełłę na karne
ekspedycje przeciwko tatarskim sojusznikom, swobodnie
grasującym po wsiach i miastach państwa zakonnego
3 7
. Tak
samo niezrozumiałe jest wypuszczenie z zamku malbors-
kiego, razem z inflancką delegacją pod przewodnictwem
samego Bema von Hevelmanna, pewnego starego księdza
z Gdańska, a w rzeczywistości tajnego krzyżackiego emisa
riusza, który legalnie opuścił oblężoną przez Polaków
i Litwinów twierdzę, wyposażony przez von Plauena w sporą
sumę pieniędzy, z zadaniem zorganizowania za nie zbrojnej
pomocy dla krzyżackich Prus za granicą, w Europie Zachod
niej, oraz podsycenia gasnącego oporu w zamkach krzyżac-
kich na Pomorzu (tj. w Gdańsku, Świeciu i Człuchowie),
których załogi wciąż jeszcze nie poddały się wojskom
królewskim i wielkoksiążęcym. Król Jagiełło, który uchodził
wśród współczesnych sobie za człowieka o wyjątkowej
przebiegłości, z zadziwiającą, wręcz dziecinną niefrasob
liwością łaskawie zezwolił na wypuszczenie owego starego
plebana z oblężonego Malborka i nawet nie polecił swoim
37
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 443 444
oraz 470-472.
75
żołnierzom, ażeby przed odjazdem z polsko-litew
skiego obozu dokładnie zrewidowali jego bagaże, co na
kazywała elementarna ostrożność. Niepojęte! W tym samym
czasie, tenże sam król Jagiełło hojną ręką rozdaje pod
murami oblężonego, ale jeszcze nie zdobytego zamku
malborskiego zdobyte ziemie, miasta i zamki pomorskie
i pruskie swoim polskim i litewskim dostojnikom i rycerzom
oraz przyjmuje hołdy miejscowego społeczeństwa, jak gdyby
już wygrał wojnę i był już faktycznym, przez wszystkich
uznanym i jedynym władcą Pomorza i Prus. Jestże w tym
jakikolwiek sens?! Wygląda wręcz na to, że Jagiełło z Witol
dem do tego stopnia upoili się grunwaldzkim zwycięstwem,
iż zatracili po nim trzeźwą ocenę sytuacji. Miał zatem nieco
racji Długosz, gdy pisał na ten temat następująco:
„Panowało zaś przekonanie, że pełna uległości i pokory
propozycja komtura Henryka przyniosła stronie krzyżackiej
wielkie korzyści. Usunęła lub zmniejszyła wszelkie pozo
stałości gniewu nieba na Krzyżaków za zerwanie przymie
rza. A sprawie królewskiej zaszkodziła pycha. Wspomniana
odpowiedź była nauką, że jest rzeczą nierozważną dla
każdego dać się ponieść pysze, jak długo niepewny jest los
zwycięzcy i zwyciężonego i zanim nie zakończy się wojna.
Od owego dnia Zakon zaczął osiągać pomyślniejsze wyniki,
podczas gdy powodzenie króla i jego wojsk wyraźnie się
zachwiało. [...] Lecz nie tylko wtedy, ale i potem spotykały
króla w bardzo wielu poczynaniach niepowodzenia w po
równaniu i zestawieniu z początkowym okresem, kiedy to
uśmiechnęło się do niego wielkie szczęście"
3 8
.
Wbrew temu, co piszą niektórzy dwudziestowieczni
badacze wielkiej wojny z Krzyżakami (między innymi
profesorowie S. M. Kuczyński i F. Koneczny
3 9
, sytuacja
38
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 254.
39
Por. F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, op. cit., s. 80-82.
76
połączonych wojsk koalicji jagiellońskiej, które oblegały
zamek malborski od połowy lipca do połowy września
1410 roku, nie była wcale zła, a oblężenie Malborka można
było prowadzić o wiele dłużej, aż do jego nieuniknionej
kapitulacji. Oto jak to opisuje i ocenia Długosz:
„Miano zaś wielką, niemal nieprawdopodobną obfitość
wszelkiej żywności, jakiej nie mógł nikt mieć nawet we
własnym domu. Nie odczuwano żadnego absolutnie braku.
Konie niemal z całego wojska sprowadzone na wyspę
Żuławy pasły się jak dzikie zwierzęta w zbożu, we wsiach,
które opuścili mieszkańcy. Pilnujący ich żołnierze wchodzili
do domów zbiegłych wieśniaków, a ponieważ mieli wszyst
ko gotowe i to w dużej ilości, gdy chodzi o wszelką
żywność, nie tylko leczyli i wzmacniali siły fizyczne, ale
nadto wywożąc zboże na rynki sąsiednich miast, przywozili
jeszcze do domów wiele pieniędzy, zakupiwszy dla siebie
najpierw odzież. W wielu wsiach Prus i Pomorza znaj
dowano również wiele zboża ukrytego w podziemnych
schowkach, z powodu częstych wojen starannie przez
wieśniaków przygotowanych i wyposażonych. Nie inaczej
powodziło się wojsku polskiemu przy obleganiu zamku
malborskiego jak na własnej ziemi i we własnych domach,
ponieważ miało ogromną obfitość wszelkiej żywności
i innych rzeczy, a w całej ziemi pruskiej panował pokój"
4 0
.
Tak minęły lipiec i sierpień. Tymczasem z Węgier, Czech
i Rzeszy Niemieckiej zaczęły dobiegać coraz bardziej
niepokojące sygnały o tym iż król węgierski Zygmunt
Luksemburczyk, który nie tak dawno został cesarzem
niemieckim, powziął myśl o uderzeniu na Polskę od południa
dla ratowania państwa zakonnego w Prusach
4 1
. Wobec takich
40
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 254.
4 1
Na ten temat patrz znacznie szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka
wojna z Zakonem..., op. cit, s. 459-467. Aczkolwiek, zdaniem profesora
77
informacji i wobec konieczności przeciągnięcia oblężenia
Malborka do późnej jesieni Jagiełło 19 września podjął
decyzję o zwinięciu oblężenia stolicy zakonu i odwrocie
z Prus. Trudno dziś ustalić, co było głównym powodem tej
decyzji de facto przekreślającej grunwaldzkie zwycięstwo.
Długosz tak opisuje okoliczności tego posunięcia:
„Zbliżała się uroczystość narodzin pani naszej NMPanny,
przypadająca w poniedziałek, i wielki książę Aleksander
wysuwał różne podstępne powody, dla których mógł wrócić
ze swoim wojskiem litewskim na Litwę, poniechawszy
oblężenia zamku malborskiego. Twierdził, że jego wojsko
z delikatnego jedzenia, do którego nie było przyzwyczajone,
cierpi na biegunkę i że jeżeli natychmiast nie odejdzie,
popadnie w cięższą jeszcze chorobę. Choć to było prawdą, to
jednak przy dobrej woli, można było łatwymi zabiegami
położyć kres tej chorobie. Król polski Władysław usiłował
różnymi zabiegami i obietnicami odciągnąć go od tego planu,
w końcu jednak widząc, że jego sympatia uległa zmianie i że
jest nieszczery, zgodził się na jego odejście z całym
wojskiem. Aleksander po uzyskaniu zezwolenia króla we
Kuczyńskiego, realna groźba jakiegoś wielkiego najazdu na południowe
ziemie Królestwa Polskiego od strony Węgier, Czech i Śląska lub Rzeszy
Niemieckiej była — wobec ówczesnej, bardzo skomplikowanej sytuacji
w Europie Zachodniej i Środkowej (zagrożenie tureckie dla Węgier
i wojna stuletnia na Zachodzie) oraz pogłębiającego się rozłamu w łonie
Kościoła katolickiego (tzw. wielkiej schizmy zachodniej lub schizmy
papieskiej), była mało prawdopodobna (do ewentualnej krucjaty przeciwko
Polsce i Litwie mógłby bowiem wezwać rycerstwo zachodnioeuropej
skie tylko papież, a papieży w tym czasie było aż trzech i wszyscy oni
byli ze sobą skłóceni tak bardzo, że każdy z nich natychmiast sabotował
wszelkie apele i postanowienia któregokolwiek z kolegów na tronie
Piotrowym). Na temat tzw. wielkiej schizmy zachodniej lub schizmy
papieskiej, jaka rozdzierała Kościół łaciński na przełomie wieków XIV
i XV, oraz jej dalekosiężnych skutków politycznych dla całej ówczesnej
Europy — patrz szerzej: T. M a n t e u f f e l , Historia Średniowiecza,
Warszawa 1990, s. 279 oraz 3 1 3 - 3 1 8 .
78
czwartek w oktawie narodzin NMPanny zwinął obóz i od
stąpił od oblegania Malborka. Nie odważył się jednak iść
bez eskorty wojsk królewskich, żeby go nie zaatakowało
wojsko inflanckie i inni Krzyżacy lub ich wojska najemne.
Dlatego król polski Władysław przydziela mu 6 chorągwi
swoich polskich wojsk, które przeprowadziwszy go do
granic Litwy, wróciły cało na postoje w miejscu oblężenia.
Niedługo potem odeszli również ze swoimi wojskami
książęta mazowieccy: Siemowit, Janusz i Siemowit Młod
szy. Król jednak z pozostałymi wojskami swego królestwa,
które — jak wiadomo — zmniejszały się wskutek odejścia
książąt Litwy i Mazowsza, kontynuował oblężenie. Ponie
waż Krzyżacy, pragnący przeszkodzić obleganiu zamku
Malborka i jego zdobyciu, które musiałoby nastąpić lada
dzień, gdyby trwano nadal przy oblężeniu, zrobili nadzieję
księciu Aleksandrowi Witoldowi na przywrócenie Żmudzi,
0 którą z wielką chciwością zabiegał i nie wzdragał się
przed doprowadzeniem tego do skutku, Witold, dawszy się
wciągnąć tą przynętą, zmienia całkowicie plany i po
stanowienia poniechać oblężenia i wojny i wrócić w domo
we pielesze. Zaczął się też obawiać o swój los, żeby go
w razie zdobycia przez króla na drodze pokojowej całych
Prus, nie usunięto z księstwa litewskiego.
Tymczasem broniący zamku Malborka najemni rycerze
czescy widząc, że obleganie przedłuża się, ogarnięci trwogą
zaczęli za pośrednictwem rycerza królewskiego Jaśka
Sokoła, Czecha, zdecydowane rozmowy z królem polskim
Władysławem na temat wydania mu zamku Malborka. I już
między królem a zdrajcami doszło do umowy, że tej nocy,
kiedy na nich przypadnie pełnienie straży, otworzą bramy
1 wpuszczą wojsko królewskie do zamku, a jako nagrodę
za zdradę otrzymują po przeprowadzeniu planu 40 tysięcy
florenów i będą mieli zapewnioną całkowitą bezkarność.
Gdy jednak przedstawiono tę sprawę do oceny tajnej rady,
doradcy króla uznali za rzecz niegodziwą i haniebną
79
przejmowanie zamków wrogów bezprawnie, podstępnie,
dzięki zdradzie i za pieniądze, skoro mają broń, którą mogą
je zdobywać bez narażania na hańbę siebie i kogokolwiek
innego. Ustały zatem rozmowy, których tematem były targi
związane ze zdobyciem zamku Malborka, targi, które
— jak czytamy — uprawiali nawet prawi rycerze.
Wskutek fałszywej plotki rozeszła się w całym obozie
królewskim wiadomość, że król węgierski Zygmunt z potęż
nymi wojskami wkroczył na ziemie Królestwa Polskiego
niszcząc wszystko grabieżami i pożarami. Od tej chwili
wojsko polskie zaczęło tracić odwagę i myśleć o powrocie.
Nie brak było wielu panów, którzy ustawicznie i natarczywie
doradzali powrót. Wstrząśnięci głęboko tą nową wieścią
rycerze i mieszczanie pruscy z wielką gorliwością i miłością,
którą pałali do króla polskiego Władysława, udają się
osobiście do króla i spotykają się z nim. Nakłaniają Jego
Najjaśniejszy Majestat, by pod żadnym warunkiem nie
zaprzestał oblężenia zamku Malborka, ponieważ przez
kontynuowanie tego oblężenia i zdobycie zamku, czego
należy się spodziewać lada dzień, uzyska dopiero owoce
swego zwycięstwa. A jeżeli poniecha jego oblężenia, straci je,
ponieważ wszystkie zamki i miasta, które uznały jego władzę,
wrócą do rąk Krzyżaków i Zakonu. Kiedy zaś król stwierdził,
że brak mu pieniędzy, z powodu czego ma bardzo wiele
kłopotów z zaciężnymi rycerzami i że dla zdobycia pieniędzy
pragnie wrócić do Polski, otrzymał — jak wiadomo — od
rycerzy miast pruskich zbawienną radę, ażeby na wszystkie
miasta pruskie nałożył daninę, a będzie miał wystarczającą
ilość pieniędzy nie tylko na opłacanie wojsk najemnych, ale
i na dalsze prowadzenie wojny i kontynuowanie oblężenia.
Król jednak wolał wstrzymać się od nakładania daniny, żeby
na początku swego panowania nie zrazić przypadkiem miast
pruskich, których wierność i oddanie były jeszcze chwiejne,
by nie łamać ich praw i by nie spowodować ich oderwania
się. Ale podsunięto mu również inną, równie słuszną radę,
80
żeby zamki i miasta w ziemi pruskiej, chełmińskiej i pomors
kiej, które poddano Jego Najjaśniejszemu Majestatowi,
zapisał rycerzom najemnym za dług, z powodu którego dano
im je w zastaw, pod warunkiem jednak, że rycerze najemni
oświadczą, iż dobrowolnie przyjmują tę propozycję i że on
sam będzie nadal trwał mimo to przy obleganiu miasta
Malborka. Ale nawet tej tak bardzo korzystnej rady król nie
uznał za wartą przyjęcia w obawie, by rycerze najemni nie
stali się ciężarem dla mieszczan i wieśniaków pruskich, by nie
grabili ich majątków albo żeby przekupieni nie zaczęli
spiskować z wrogami w sprawie wydania miast i zamków.
Skoro zatem król polski Władysław zabiegał o nieobciąża-
nie obcych, musiał potem on sam i jego ludzie ponieść
większe wydatki. Ze wszystkich zaś doradców królewskich
nikt bardziej uporczywie i żarliwie oraz bardziej stanowczo
niż podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj rozmaitymi
sposobami nie nakłaniał i nie dowodził, że należy kontynuo
wać obleganie zamku Malborka dotąd, aż się go zdobędzie
albo doprowadzi do poddania się, wykazując, że w razie
przerwania oblężenia natychmiast czeka króla i Królestwo
wiele ciężkich i bolesnych nieszczęść i napadów. I nie
poprzestając na zwykłej radzie i namawianiu, mieszał łzy
i westchnienia z namowami. Ze wszystkich zaś panów nikt
goręcej i gorliwiej nie doradzał przerwania oblężenia niż
kasztelan wojnicki Andrzej z Tęczyna. Przeciągnął też
większość rycerzy i szlachty na swoją stronę zaślepiony
miłością do córki podskarbiego Królestwa Polskiego Dymitra,
Anny z Kraśnika, w której był niezwykle zakochany.
Król polski Władysław pod wpływem częstych, natar
czywych i bardzo dla niego nieprzyjemnych napomnień
swoich najemnych rycerzy, ulegając nadto namowom i nacis
kowi niektórych swoich panów, zamierza odstąpić od ob
lężenia, mimo że nie zdobył zamku Malborka. I chociaż
nakazał zachować ten tajny plan w ścisłej tajemnicy, to
jednak wieść o nim rozeszła się natychmiast wśród wojska
81
i napełniła oblężonych wielką radością. W najbliższy zatem
piątek przed dniem św. Mateusza, 19 września, nie odciąg
nięty zupełnie korzystną i zbawienia radą rycerzy i mieszczan
pruskich, poniechawszy oblężenia, podpala obóz i odchodzi
w połowie drogi do sławy, wracając do ojczyzny z opinią
raczej pokonanego niż zwycięzcy. Wróżył mu to nieszczęś
liwy wypadek, który mu się przydarzył w momencie jego
odwrotu. Kiedy bowiem przyprowadzono królowi jego
cisawego konia, na którym siedział w czasie wielkiej bitwy,
ten rżał głośno bijąc kopytami. Gdy król wkładał już nogę
w strzemię, [koń — przyp. red.] nagle padł martwy. Jego
nieszczęsny koniec wróżył, że odstąpienie króla od oblężenia
zamku Malborka zapowiada koniec radosnego powodzenia,
którym się król do tej pory cieszył.
Było, zaiste, rzeczą pewną, a nawet bardzo pewną, że
zamek Malbork w ciągu zaledwie jednego miesiąca dostanie
się w ręce króla, ponieważ oblężeni wskutek braku żywno
ści, którą przygotowali w tym celu przez wiele lat, musieli
jeść gotowaną pszenicę. Zatruci tym pożywieniem ludzie
dostawali biegunki. Wywołało to groźną epidemię, od
której umierało codziennie bardzo wielu ludzi. Nie mogąc
zatem wytrzymać tak zgubnej zarazy, jeden po drugim
udają się do komtura Henryka von Plauena i po przed
stawieniu swojej udręki oświadczają, że nie będą dalej
znosić trudów oblężenia, ale opuszczą zamek z powodu
grożącego im niebezpieczeństwa śmierci, która ich powoli
wyniszcza. Przerażony tym oświadczeniem komtur Henryk
rozdziela między oblężonych kilka tysięcy florenów najusil-
niej ich błagając, by wytrzymali oblężenie tylko przez 15
dni, i twierdząc, że mu doniesiono jako rzecz pewną, iż
król polski lada dzień ustąpi od oblężenia. Ułagodzeni
zarówno prośbą, jak i zapłatą, godzą się wytrzymać
oblężenie przez 15 dni pod tym jednak warunkiem, by po
ich upływie pozostała w ich rękach możność poddania
zamku królowi polskiemu.
6 — Koronowo 1410
82
A król polski Władysław ulegając gorliwym odradzaniom
swoich najwierniejszych przyjaciół, którzy z tym odradza
niem mieszali westchnienia i łzy, odszedł przed upływem
owych 15 dni i przez tak łatwe i wobec tego godne
ubolewania odejście rzucił cień na swój wieczny tytuł do
sławy zwycięzcy. Wtedy to po raz pierwszy stało się jasne, że
król nie umie po pokonaniu wrogów korzystać ze zwycięstwa
i z sytuacji. To bowiem wycofanie się sprowadziło wiele
strasznych i szkodliwych wojen. Za głównego sprawcę tego
odejścia uchodził kasztelan wojnicki Andrzej z Tęczy na.
Ponieważ cieszył się on niemałym poważaniem wśród
rycerzy i ludu, podsunąwszy podstępnie, jakoby wojska
węgierskie paliły i pustoszyły ziemię krakowską i sandomiers
ką, łatwo zachęcił do odejścia wielu spośród rycerzy
pragnących zobaczyć z powrotem żony, domy i dzieci.
Również inni doradcy polscy, a szczególnie ci, których — jak
mówiono — nakłonił do tego pieniędzmi i obietnicami książę
Aleksander Witold, usilnie zabiegali, by król jak najszybciej
poniechał oblegania zaniku Malborka. I tak, jak to nieraz
bywa, dobro publiczne poniosło szkodę z powodu interesów
prywatnych, ponieważ król polski Władysław z powodu swej
słabości w działaniu i myśleniu, we wszystkim, zarówno
w sprawach wojennych, jak pokojowych, nie kierował się
swoim zdaniem, ale zdaniem innych"
4 2
.
Armia koalicji jagiellońskiej odchodziła spod murów zamku
malborskiego teoretycznie zwycięska, lecz praktycznie poko
nana, ponieważ nie udało jej się zrealizować podstawowego
celu kampanii letniej roku 1410, jakim — wbrew mniemaniom
42
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 256-258. Na temat okoliczności
odejścia wojsk polsko-litewskich spod Malborka patrz również znacznie
obszerniej S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s.
4 8 1 - 4 8 4 oraz F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, op. cit., s.
8 1 - 8 2 . Ten temat zostanie również omówiony szerzej w następnym
rozdziale tej książki.
83
niektórych współczesnych historyków, opierających swe przy
puszczenia na nie wiadomo jakich przesłankach — nie było
bynajmniej stoczenie jednej, nawet rozstrzygającej bitwy,
a następnie zawarcie pokoju z zakonem za cenę zwrotu
Polsce li tylko ziemi dobrzyńskiej, a Litwie jedynie Żmudzi,
lecz zdobycie krzyżackiej stolicy i usunięcie zakonnych
rycerzy-rozbójników siłą z Pomorza i Prus raz na zawsze.
Inaczej nie miałoby najmniejszego sensu rozdawanie świeżo
zdobytych ziem i zamków krzyżackich pomiędzy panów
i rycerzy polskich i litewskich oraz przyjmowanie hołdów
wiernopoddańczych miejscowej ludności i nadawanie licznych
przywilejów biskupstwom i miastom pomorskim i pruskim,
co czynił król Jagiełło w obozie pod murami oblężonego
Malborka. Plan wojny z Krzyżakami z lutego 1410 roku,
powzięty przez króla Władysława w czasie zjazdu z wielkim
księciem Witoldem w Brześciu nad Bugiem, był błyskotliwy
i genialny w swej realizacji aż do Grunwaldu włącznie. Po
Grunwaldzie zabrakło mu, niestety, równie błyskotliwego
i genialnego wykończenia w postaci wzięcia Malborka. Warto
w tym miejscu przytoczyć niezwykle celną opinię prof.
Kuczyńskiego na ten temat:
„W ogóle daje się zauważyć, że od chwili oblężenia
Malborka powoli obydwie strony walczące zmieniają rolę.
Przed Grunwaldem Krzyżacy byli stroną wyczekującą
i dostosowującą się do posunięć przeciwnika, wyzbytą
inicjatywy, a armia polsko-litewska stroną pełną wiary
w zwycięstwo, zdążającą ku jasno określonemu celowi, nie
zrażającą się przeszkodami, ani nawet wypowiedzeniem
wojny przez Zygmunta Luksemburczyka.
Po Grunwaldzie, a zwłaszcza już pod Malborkiem,
dowództwo polsko-litewskie straciło inicjatywę.
Jego wahania, decyzje i całe postępowanie sprawiają
wrażenie niepewności, wyczekiwania i chęci raczej dostoso
wania się do wypadków niż do podjęcia nowej próby
84
postawienia wszystkiego na [jedną — przyp. red.] kartę.
Wytknięta przez Długosza nadmierna przezorność zaczyna
być czynnikiem rozstrzygającym. Ta przezorność sprawia, że
królowi odradzono rzucenie części jazdy pod Malbork jeszcze
16 lipca i że armia polsko-litewska szła po bitwie na Malbork
nie drogą bliższą przez Frygnowo-Ostródę, ale znacznie
dalszą, gdyż przez Mielno-Olsztynek. Czy było to przesadnie
ostrożne trzymanie się planu obejścia źródeł Drwęcy, przyję
tego przed bitwą, czy celowe zboczenie na ziemie biskupa
warmińskiego dla zachęcenia go do szybszego złożenia królowi
hołdu, odgadnąć trudno. W każdym razie przedłużało to
drogę do Malborka o 23 km, czyli o jeden dzień marszu
4 3
.
Podobnie niezrozumiałe posunięcia dają się stwierdzić pod
Malborkiem. Sprzeczne poglądy na sytuację i brak wy
tkniętego, jasnego planu wprowadziły rozłam w otoczeniu
królewskim, które już nie podporządkowywało się tak karnie
królowi, jak czyniło to w obliczu grozy krzyżackiej przed
Grunwaldem. Możnowładcy polscy i litewscy przestawszy
bać się Krzyżaków myśleli raczej o swych prywatnych
i partykularnych interesach niż o całości zagadnienia. Przeciw
nie zachowywali się Krzyżacy. Teraz oni poczęli działać
według jasnego, zdecydowanego planu: obrony, a potem
odzyskania utraconych ziem i teraz oni nie czekali na
posunięcia królewskie, lecz brali inicjatywę w swoje ręce"
4 4
.
Trudno się z powyższymi wywodami prof. Kuczyńskiego
nie zgodzić. 19 września 1410 roku, gdy rycerstwo polskie
z królem Władysławem Jagiełłą na czele odchodziło spod
niezdobytych przez siebie murów zamku malborskiego, nad
43
Według ustaleń i obliczeń prof. Kuczyńskiego, oddziały koalicji
jagiellońskiej musiały czy to z Ostródy, czy też z Morąga iść na Malbork
przez miejscowość Małdyty. Tak się składa, że droga z Frygowa przez
Ostródę do Małdyt liczy sobie tylko 54 km, natomiast z Mielna przez
Olsztynek i Morąg — aż 77 km.
44
S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 469-470.
85
którym wciąż tryumfalnie powiewała biała chorągiew z czar
nym krzyżem Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny
Domu Niemieckiego w Jerozolimie, jakby na urągowisko
Polakom i ich królowi oraz Litwinom i ich wielkiemu księciu,
stało się jasne, że Jagiełło z Witoldem definitywnie, przez
swoją opieszałość, przegrali wielką wojnę z zakonem krzyżac
kim. Ponad dwa miesiące oblężenia zamku w Malborku przez
połączone sity koalicji jagiellońskiej, od 25 lipca do 19
września, okazały się czasem nieudolności i gnuśności strony
polsko-litewskiej, która — upoiwszy się przedwcześnie jedną
wygraną batalią — praktycznie spoczęła na laurach i lekko
myślnie wypuściła z rąk definitywne zwycięstwo, które było
już w zasięgu ręki. Jedynym i prawdziwym zwycięzcą
w decydującej bitwie tej wojny (bo na pewno nie był nią
Grunwald), bitwie o Malbork, okazał się samozwańczy,
tymczasowy namiestnik zakonu krzyżackiego w Prusach,
komtur świecki Henryk von Plauen, który przywrócił dyscyp
linę w zakonie, umocnił krzyżacką stolicę na ile mógł,
a następnie — wraz ze szczupłą, improwizowaną na po
czekaniu załogą — zdołał przetrwać polsko-litewskie ob
lężenie, a na dodatek jeszcze udało mu się wykorzystać
wszystkie błędy i zaniedbania przeciwnika dla zorganizowania
odsieczy dla niedobitków krzyżackich w Prusach. To właśnie
Henryk von Plauen okazał się w tej wojnie lwem i lisem
zarazem — prawdziwym mężem opatrznościowym i zbawcą
pruskiej gałęzi zakonu krzyżackiego. Odchodzący spod Mal
borka Jagiełło zapewne nie zdawał sobie sprawy, jak szybko
los przestanie mu sprzyjać i jak szybko, z własnej winy, utraci
wszystkie owoce grunwaldzkiej wiktorii. Tymczasem Henryk
von Plauen powoli, ale konsekwentnie zbierał siły do kontr
ofensywy, ażeby odzyskać wszystko to, co zakon utracił na
rzecz Polski, Litwy, Mazowsza i Pomorza Słupskiego w ciągu
lipca i sierpnia oraz możliwie jak najdotkliwiej dla przeciw
ników pomścić grunwaldzką klęskę.
TRYUMFALNY ODWRÓT Z PRUS
Kiedy jeszcze przed powzięciem ostatecznej decyzji o zwi
nięciu oblężenia Malborka możnowładcy polscy i litewscy
naradzali się z królem Jagiełłą i wielkim księciem Witol
dem, czy nadal trwać pod murami krzyżackiej stolicy aż do
ostatecznej jej kapitulacji, czy też czasowo wycofać się
z ziem pruskich (pozostawiwszy oczywiście załogi w zdo
bytych już zamkach i miastach), ażeby powstrzymawszy
ewentualne niebezpieczeństwo ze strony Węgier, Czech
lub Rzeszy Niemieckiej i uzupełniwszy siły oraz zapasy
przez zimę, ażeby z wiosną, z nowymi, wypoczętymi
oddziałami powrócić pod mury Malborka i dokończyć
dzieła wyzwolenia Prus spod krzyżackiej okupacji, wszystko
zdawało się przemawiać za słusznością tego drugiego
rozwiązania. Prawie całe terytorium państwa zakonnego
w Prusach znajdowało się pod kontrolą wojsk Jagiełły
i Witolda. W prawie wszystkich krzyżackich zamkach
i miastach stacjonowały polskie lub litewskie załogi,
a miejscowa ludność, od biskupów począwszy, poprzez
szlachtę, a na mieszczanach i chłopstwie skończywszy,
uznawała króla polskiego za swego jedynego pana i władcę.
Co się zaś tyczy krzyżackiej załogi zamku malborskiego
oraz nielicznych oddziałów zakonnych trzymających się
87
jeszcze w okolicach Królewca i Bałgi, wspieranych przez
równie nieliczne posiłki z Inflant, to polsko-litewskie
dowództwo z królem Władysławem Jagiełłą na czele
najprawdopodobniej sądziło, iż sroga lekcja grunwaldzka
odebrała im jakąkolwiek chęć i możliwość do prowadzenia
działań wojennych na co najmniej kilka miesięcy. W naj
bliższym otoczeniu króla Jagiełły i wielkiego księcia
Witolda dość powszechnie w tym czasie uważano, iż
świeżo pokonani, zdemoralizowani ogromem grunwaldzkiej
klęski, osłabieni i rozproszeni Krzyżacy w Prusach nie
będą w stanie pozbierać się mniej więcej aż do przyszłej
wiosny. Sądzono również, iż do tego czasu Krzyżacy
pruscy nie zdołają zorganizować dla siebie żadnej znaczącej
pomocy militarnej z zewnątrz. Postanowiono zatem pozo
stawić na razie zamek malborski w spokoju, zwinąć
oblężenie i wracać do domu, pozostawiwszy tylko załogi
w zdobytych zamkach i zhołdowanych miastach, a zdobycie
Malborka i ostateczne opanowanie reszty ziem zakonnych
w Prusach odłożyć do przyszłej wiosny i lata
1
. Jeżeli
wierzyć relacji Długosza na ten temat, zwolennicy czaso
wego wycofania się spod murów zamku malborskiego,
a także z granic państwa krzyżackiego, w ogóle wyraźnie
przeważali w radzie królewskiej. Zwolennikami zwinięcia
oblężenia Malborka i niezwłocznego odwrotu z Prus byli
1
W czasach, które opisujemy, było na ogół przyjęte, że działania
wojenne prowadzono tylko od późnej wiosny do wczesnej jesieni (tj.
mniej więcej od połowy kwietnia do połowy września). Było to podyk
towane przede wszystkim koniecznością utrzymania i wyżywienia dużej
ilości ludzi i koni w warunkach polowych, co w lecie było o wiele
bardziej możliwe niż przy jesiennych szarugach, zimowych śniegach
i mrozach oraz przedwiosennych roztopach. Zima był to na ogół czas
zawierania rozejmów, kiedy to strony wojujące wracały do domów, ażeby
lizać rany, uzupełniać zapasy i szykować się do nowej fazy rozprawy
orężnej, gdy tylko ziemia obeschnie po wiosennych roztopach i nowa
trawa się zazieleni. Król Władysław Jagiełło postępował zatem podobnie
jak większość wodzów tamtej epoki.
88
przede wszystkim wielki książę litewski Witold oraz obaj
książęta mazowieccy — Janusz czersko-warszawski i Sie-
mowit płocki, którzy odeszli ze swoimi wojskami do domu
jeszcze zanim zdecydował się to uczynić sam król z głów
nymi siłami polskimi
2
. Jagiełło — według relacji Długosza
— dość długo zastanawiał się, czy śladem Witolda, Janusza
i Siemowita odejść do Polski, na leża zimowe, czy też
nadal oblegać Malbork. W końcu jednak w okolicznościach,
które znamy z relacji Długosza, król postanowił odstąpić
od oblężenia
3
.
Zauważmy, iż Długosz kilkakrotnie w swojej relacji
podkreśla, iż król Władysław Jagiełło podjął decyzję o wy
cofaniu się spod Malborka i opuszczeniu terytorium państwa
krzyżackiego pod wpływem ustawicznych nacisków ze strony
członków swojej rady przybocznej. Zadecydowała o tym
zapewne przede wszystkim postawa rycerstwa małopolskiego,
które zaczęło się obawiać o los swoich majątków za
grożonych rzekomą agresją węgierską (o czym bardzo
wyolbrzymione plotki rozsiewali po obozie polskim pod
murami Malborka liczni, tajni agenci krzyżaccy
4
). Do
nalegania na szybki odwrót dołączyli się rychło najemni
kondotierzy (byli to przede wszystkim Czesi i Niemcy)
coraz natarczywiej domagający się od króla wypłacenia
zaległego żołdu, a także Litwini i Mazowszanie, pragnący
powrócić do domów przed jesiennymi słotami i zimą.
Litwini obawiali się ponadto możliwości nagłego ataku na
swoje północne ziemie ze strony Krzyżaków inflanckich,
których słabe forpoczty pod marszałkiem krajowym von
Hevelmannem pojawiły się już przecież w północno-wscho-
2
Por. Polska Jana Długosza, op. cit., s. 255-257. Patrz również szerzej
na ten temat: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..,, op. cit.,
s. 480-484.
3
Patrz cytat na s. 80-82.
4
Por. F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, op. cit., s. 81.
89
dniej części Prus. Na dodatek sam król Jagiełło, posiadający
na ogół bardzo dobry wywiad w krajach przylegających do
swego królestwa, raz po raz odbierał od swoich infor
matorów w Budzie, Pradze, na Śląsku i Pomorzu Zachodnim
oraz w samych Niemczech coraz to bardziej alarmujące
wieści o jakiejś tajnej misji emisariuszy krzyżackich
w Czechach, na Węgrzech i w Rzeszy. Była w nich mowa
o spiesznym zaciągu nowych wojsk pod sztandarami
zakonu, które już niedługo (tj. w końcu września lub na
początku października) miałyby zaatakować ziemie polskie
z kilku stron jednocześnie. Wobec takich informacji — choć
przyznajmy, że nie do końca potwierdzonych — dalsze,
jałowe trwanie pod niezdobytymi dotąd murami głównej
fortecy nieprzyjaciela, zdawało się być posunięciem bez
sensownym, a w dalszej perspektywie nawet samobójczym,
które mogłoby w ostatecznym rozrachunku kosztować
stronę polsko-litewską sromotną przegraną — utratę wszys
tkich owoców grunwaldzkiego zwycięstwa w jesiennym
błocie i w odcięciu od krajowego zaplecza, wobec nad
ciągających z zachodu nowych sił nieprzyjaciela
5
. Co
prawda, nie brakowało w otoczeniu królewskim również
głosów przeciwnych odwrotowi wojsk polskich i litewskich
z Prus, ale należały one do wyraźnej mniejszości. Tego
zdania byli przede wszystkim przedstawiciele miast pomor
skich i pruskich, którzy obawiali się (nie bez racji, jak
miało się okazać już za kilka tygodni), iż odejście armii
królewskiej spod Malborka i w ogóle z granic państwa
krzyżackiego spowoduje niechybnie prawie natychmiastowe
przejście panów zakonnych do kontrofensywy wszystkimi
siłami. Wydarzenia te opisuje Długosz
6
.
5
Por. S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit.,
s. 4 8 0 - 4 8 4 oraz F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, op. cit.,
s. 8 0 - 8 2 .
6
Patrz cytat s. 80-82.
90
Z przytoczoną przez nas opinią Długosza polemizuje
profesor S. M. Kuczyński, który tak ocenia przyczyny
podjęcia ostatecznej decyzji o odwrocie połączonych
wojsk unii jagiellońskiej spod Malborka oraz z granic
krzyżackich Prus:
„Zdawano sobie bowiem sprawę, że odejście spod
Malborka i wyzwolenie von Plauena skomplikuje sytuację
i utrudni zakończenie wojny. Z drugiej strony zarówno
pospolite ruszenie, jak i zaciężnicy coraz mniej chętnie
brali udział w oblężeniu. Pospolite ruszenie chciało do
domu. Nie przyzwyczajone do tak długich wypraw, ode
rwane od gospodarki w ciągu przeszło trzech miesięcy, nie
rozumiejąc, jakie konsekwencje może pociągnąć za sobą
przerwanie oblężenia, ulegało łatwo podszeptom niektórych
możnowładców pragnących powrotu, albo celowo roz
siewanym pogłoskom «jakoby Zygmunt król węgierski
z potężnym wojskiem najechał granice Polski i pustoszył ją
łupiestwy i pozogami».
Jeszcze gorsze nastroje panowały wśród nie opłaconych
najemników, a ich «ustawiczne, groźne i niebezpieczne
upominanie się o żołd» mogło zakończyć się albo samowol
nym odejściem, albo porozumieniem się z tymi, którzy
dysponowali odpowiednimi środkami, tzn. z Krzyżakami,
a w każdym razie przyczyniało się niewątpliwie do upadku
dyscypliny i do osłabienia akcji oblężniczej, która i tak
ograniczała się do ostrzału artyleryjskiego i wyczekiwania
na poddanie się oblężonych. Z ostrzałem artyleryjskim też
nie było, jak można sądzić, wszystko w porządku, gdyż
wielotygodniowe zużycie musiało wyczerpać posiadane
zasoby prochu i pocisków, czego dowodem jest, że gdy
armia polska zaopatrywała zamek w Sztumie, król działa
i pociski sprowadzał z Kwidzynia, co oznaczało, że wojska
wracające spod Malborka nie miały już własnych zapasów
amunicji.
91
Niewątpliwie brano pod uwagę w otoczeniu królewskim
i argumenty przytoczone przez nas wyżej: opinię Zachodu,
nadchodzącą zimę, możność przygotowania się do nowej
kampanii w kraju i możliwość interwencji Zygmunta.
Przeważyć wreszcie musiała świadomość, że stanie pod
Malborkiem jest nie tylko bezcelowe, lecz że może spowo
dować przegraną na innych odcinkach granic i że sytuacja
z każdym dniem nie polepsza się, lecz pogarsza. Sądzono
zresztą niewątpliwie, że Krzyżacy zbyt wiele utracili
zamków i ludzi, aby zbyt szybko mogli się dźwignąć, oraz
że ich dawni poddani we własnym interesie będą wiernie
stali po stronie polskiej.
Należy przypuszczać nadto, że zwolennicy wycofania
się stanowili przytłaczającą większość, a o pozostaniu pod
Malborkiem, poza mieszkańcami Prus, mówiły tylko nielicz
ne jednostki, toteż oblężenie trwało tak długo jedynie ze
względu na wolę królewską. Gdyby było inaczej, jak
usiłuje z perspektywy pół wieku wmówić swym czytel
nikom Długosz, gdyby większość panów i wojska, a nie
tylko wierny Jagielle i patrzący w przyszłość dalej od innych
Mikołaj Trąba chciała pozostać pod murami Malborka dłużej
i «póty go oblegać i dobywać, póki by do poddania się nie był
zmuszony», wówczas bez narad, wahań i kłopotów większość
wojsk zostałaby i oblegałaby stolicę Zakonu, a król powierzy
wszy dowództwo któremuś z książąt lub panów, sam udałby
się z powrotem do kraju, zdobywałby środki i szykował nowe
wojska do dalszej kampanii.
Tymczasem źródła nie wykazują, aby ktokolwiek, poza
królem i podkanclerzym, spośród tzw. czynników mia
rodajnych, okazywał wolę wytrwania. Witold pragnął
wrócić na Litwę i dla odnowienia swych zmniejszonych
do połowy i chorujących na biegunkę wojsk i dla osłony
granic litewskich przed szykowanym uderzeniem inflan
ckim; bez oporu wrócili na Mazowsze książęta mazo
wieccy; panowie polscy z Andrzejem Tęczyńskim na
92
czele «usilnie i zarliwie» przemawiali za powrotem do
kraju. Za nimi szło «wielu rycerzy i szlachty». Oblężenie
trwało, gdyż trwał pod Malborkiem nieugięty król, ob
lężenie skończyło się, gdy królowi zdołano wykazać
konieczność odwrotu i gdy definitywnie ustalono, że
Krzyżacy nie chcą pójść na ustępstwa. O żadnej «zdradzie»
Witolda, jak chce Długosz, nie ma więc mowy, ponieważ
dowództwo polsko-litewskie wszystkie ważniejsze posu
nięcia miało uzgodnione. Dowodem tej zupełnej zgody są
i pismo Witoldowe, wystawione przez kancelarię litewską
w miesiącach jesiennych tegoż roku
7
, i chorągwie polskie,
które z rozkazu króla osłaniały odwrót wojsk Witoldowych
z Prus w stronę Litwy
8
. Gdyby Witold odchodził bez
wiedzy i woli Jagiełły, z pewnością nie towarzyszyłaby mu
osłona polska.
W wycofaniu się armii polsko-litewskiej spod Malborka
na uwagę zasługuje jeszcze data. Jak pamiętamy, rozejm
Witolda i landmistrza [inflanckiego —przyp. aut.} ustalony
został na 2 tygodnie, do 22 września, a tymczasem oblężenia
nie dotrzymano nawet do tego dnia, jak to z żalem
zauważono w literaturze
9
.
Wydaje się jednak, że należy stanąć w obronie dowódz
twa polsko-litewskiego. Skoro zdecydowano się na odwrót,
to słusznie dokonano go podczas tych dni, gdy wojska
przeciwnika (poza niewielką załogą Malborka) zobowiązały
się nie atakować armii królewskiej. Ale to, jak się wydaje,
nie było jedynym powodem wcześniejszego wycofania się
Polaków i Litwinów. Należy brać pod uwagę i datę 29
września, kiedy to miała przyjść pomoc z Zachodu dla
uciśnionego Zakonu. Król świadomie wolał wrócić przed
7
Patrz: Codex epistolaris Vitoldi, wyd. A. Prochaska, Cracoviae
(Kraków) 1882 (Monumento, aevi histórica), nr 459, s. 214.
8
Por. Polska Jana Długosza, op. cit., s. 256.
9
Por. L. K o l a n k o w s k i , Dzieje Wielkiego Ksiąstwa Litewskiego za
Jagiellonów, t. I, Warszawa 1930, s. 106.
93
tym dniem do Polski dla dwu powodów: po pierwsze, aby
doszło do wiadomości zagranicy, że Krzyżakom nie grozi
już zagłada, po drugie, by na wypadek ataku Zygmunta,
Wacława lub Josta (Luksemburczyków — przyp. aut.]
stanąć osobiście na czele obrony.
Dlatego sądzimy, że odwrót wojsk polsko-litewskich
spod stolicy krzyżackiej był dotychczas oceniany niezupeł
nie właściwie. Prawdą jest, że był posunięciem niekorzyst
nym, które przyniosło utratę zajętych terytoriów Zakonu,
ale nie był katastrofą ani klęską. Król nie miał wyboru.
Z trzech ustalonych przez nas wyżej możliwości: pokoju,
zdobycia Malborka lub odwrotu, dwóch pierwszych w tym
czasie Jagiełło osiągnąć nie mógł. Pozostawało mu: albo
racjonalnie przyjąć trzecią, albo — odrzuciwszy tę ostatnią
— trwać dalej pod obleganą twierdzą aż do chwili buntu
nie opłaconych zaciężnych, dezercji pospolitego ruszenia
lub nadejścia wojsk odsieczy krzyżackiej i zimy. Wówczas
niewątpliwie nastąpiłaby katastrofa.
Należy uznać, że przecież nie każde cofanie się jest
przegraną. Jagiełło stracił opanowane terytorium, ale wojnę
wygrał. Nie wiadomo, czy pozostając w wymienionych
warunkach, nie utraciłby nie tylko terytoriów zakonnych,
lecz i zwycięstwa"
1 0
.
Profesor Kuczyński w powyższym fragmencie ze swej
książki poświęconej całości działań militarnych i poli
tycznych tej wojny przywołuje bardzo mocne argumenty
natury strategicznej, aprowizacyjnej oraz politycznej, które
na pierwszy rzut oka zdają się potwierdzać słuszność
decyzji króla Jagiełły o odwrocie spod Malborka. Przecież
sytuacja w Prusach zdawała się być, w połowie września
1410 roku, stabilna i opanowana. Przytłaczająca większość
obywateli państwa krzyżackiego z biskupami, szlachtą
10
S. M. Ku c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cii, s. 4 8 1 - 4 8 4 .
94
i mieszczaństwem uznała po bitwie pod Grunwaldem
Jagiełłę za swojego jedynego i prawowitego monarchę.
Król obsadził swoimi załogami wszystkie zamki i miasta
pruskie, które dostały się w jego ręce latem tego roku,
a ponadto podzielił opanowane ziemie byłego państwa
zakonnego pomiędzy Królestwo Polskie i Wielkie Księst
wo Litewskie, wyznaczając wojewodów, kasztelanów i sta
rostów oraz oddając je na stałe w posiadanie swoim
wielmożom i rycerstwu. Miejscowa ludność nie miała nic
przeciwko temu, a nawet entuzjastycznie przyjęła polsko-
litewską zwierzchność, usuwając siłą (częstokroć na włas
ną rękę, jeszcze przed wkroczeniem w swoje bramy
oddziałów polsko-litewskich) resztki znienawidzonej ad
ministracji krzyżackiej. Wszystko zdawało się przemawiać
za tym, że wojna z Krzyżakami na odcinku prusko-
pomorskim została w tym roku wygrana. Nieliczne załogi
krzyżackie zdołały się, co prawda utrzymać w Malborku,
Królewcu, Bałdze, Ragnecie, Kłajpedzie, Człuchowie,
Świeciu, Radzyniu Chełmińskim i zamku gdańskim; praw
dą jest również, że przybyła im na odsiecz grupa około 500
rycerzy zakonnych z Inflant, ale Jagiełło i Witold oraz ich
doradcy byli najprawdopodobniej w większości zdania, iż
są to siły zbyt małe i słabe, zbyt rozproszone i prze
trzebione oraz zbyt porażone nie tak znowu odległą
w czasie klęską grunwaldzką, ażeby były w stanie poważ
niej zagrozić panowaniu polsko-litewskiemu w Prusach,
przynajmniej do późnej wiosny lub lata 1411 roku. Przy
pomnijmy w tym miejscu raz jeszcze, że w średniowieczu
działań wojennych na większą skalę późną jesienią, zimą
i wczesną wiosną, gdy aura nie sprzyjała dłuższemu
przebywaniu wojska w warunkach polowych, na ogół nie
prowadzono, przerywając je najczęściej kilkumiesięcznymi
rozejmami i wracając do domów na leża zimowe. Jagiełło
najprawdopodobniej zamierzał postąpić w tym przypadku
tak samo. Liczył zapewne, że i Krzyżacy, tak bardzo
95
wykrwawieni i poszczerbieni w kampanii letniej 1410
roku, będą mieli dość jakichkolwiek działań wojennych
w tym roku i poczekają z tym do wiosny roku następnego,
wykorzystując raczej nadchodzące jesień, zimę i przed
wiośnie na jakie takie zaleczenie pogrunwaldzkich ran.
Niestety, król Jagiełło i jego rada przyboczna popełnili
w tym momencie najfatalniejszy błąd militarny oraz poli
tyczny w tej wojnie, gdyż nie docenili przeciwnika, co
prawda, pobitego i mocno wykrwawionego pod Grunwal
dem, ale wciąż jeszcze groźnego, zasobnego we wszelkie
środki i zdolnego zadać koalicji jagiellońskiej cios jeśli nie
śmiertelny, to przynajmniej bardzo dotkliwy. Król i jego
doradcy mieli się o tym boleśnie przekonać już w niecały
miesiąc po odejściu spod murów twierdzy malborskiej. Na
razie jednak nic nie zapowiadało bliskiego i nagłego
odwrócenia losów tej wojny. Jagiełło 19 września 1410
roku odchodził spod Malborka jako niekwestionowany
tryumfator. Prof. Kuczyński opisuje to w sposób na
stępujący:
„Pierwsze, przed 18 września odeszły wojska Witolda,
eskortowane pewien czas dla bezpieczeństwa przez 6 chorą
gwi polskich". Po Witoldzie pociągnęli ku swoim księst
wom obydwaj książęta mazowieccy
1 2
. Wreszcie 19 września
rozpoczęła odwrót armia polska. Odchodziła w porządku,
spokojnie, obciążona «wszelkiego rodzaju zdobyczą», tak
jak powinno było wyglądać średniowieczne wojsko po
zwycięstwie. Krzyżacy malborscy nie ośmielili się prze
szkodzić odejściu napadem, albo zaatakować chorągwi
idących w straży tylnej.
Nie była to w żadnym razie ucieczka. Król jeszcze 16
września, gdy wyruszały, zapewne, już pierwsze tabory
polskie, wysłał list do biskupa pomezańskiego, zapewniając
" Polska Jana Długosza, op. cit., s. 256.
12
Tamże.
96
go, że na pobojowisku grunwaldzkim zamierza założyć
klasztor reguły św. Brygidy. Ponieważ pobojowisko leżało
na terytorium Zakonu, można słusznie wyciągnąć wniosek
z tego, jak i z listu Witolda do szlachty wschodniopruskiej,
że ani Polacy, ani Litwini powrotu na zimę do swych
krajów nie uważali za rezygnację z ziem zdobytych lub
za koniec działań wojennych"
1 3
.
Potwierdza to również Długoszowa relacja na temat
pobytu króla Jagiełły razem ze swoimi oddziałami w Kwi-
dzyniu i Sztumie, jeszcze w dniu odejścia spod Malborka
(tj. 19 września 1410 roku) i o podjęciu go przez biskupa
pomezańskiego:
„Król polski Władysław, rezygnując z oblężenia zamku
Malborka z oddziałem objuczonym wszelkiego rodzaju
zdobyczą, przybył tego dnia do Kwidzynia. W czasie
przemarszu wstępuje do zamku Sztumu, wysłuchawszy
tam mszy, nadaje go w dzierżawę rycerzowi Andrzejowi
Brochockiemu, zostawiając mu do pomocy niektórych
swoich dworzan, wojowników, a mianowicie Hankona
Chełmskiego, Kazimierza z Tuchowie, Jana Gołego, Pakos
ława Bystrzanowskiego, Piotra Cebrowskiego, Bieniasza
Goworzyńskiego, Bartosza z Trembowli i innych. Ci po
wycofaniu się króla z Prus zawziętymi potyczkami, najaz
dami i dotkliwymi szkodami dawali się tak bardzo we
znaki znajdującym się w Malborku Krzyżakom, że jednego
dnia zabrali im nawet 10 tysięcy florenów przywiezionych
celem wypłacenia wojskom najemnym, urządziwszy wielką
rzeź wśród konwojentów.
Kiedy król przybywa do Kwidzynia, biskup tej miejscowo
ści Henryk
1 4
pomezański wyszedłszy procesjonalnie z kanoni-
13
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. c/f., s. 484-485.
1 4
Jest to oczywisty błąd Długosza. Ówczesnym biskupem Pomezanii
był bowiem nie żaden Henryk, lecz Jan Rymań, zwany Monch.
97
kami i klerem królowi naprzeciw, przyjmuje go z należytą
czcią. A gdy król wszedł do katedry, pokazał mu celę
i mieszkanie pewnej nader pobożnej niewiasty, Doroty,
która prowadząc bardzo samotny i surowy tryb życia,
słynęła wieloma cudami, jeszcze jednak nie była kanonizo
w a n a " . Nadawszy biskupowi, klerowi i miastu wolności,
0 które prosili, wyjeżdżając następnego dnia z Kwidzynia
zamknął miasto i nie pozwolił swoim wojskom wkroczyć
do niego w obawie, by nie grabiono i nie znieważono
biskupa i mieszczan. Przybywszy w końcu do obozu roz
bitego o pół mili od miasta spędził w nim dwa dni
1 w następną sobotę przesłał do Sztumu dla jego wsparcia
wiele wozów wyładowanych żywnością. A wspomniany
obóz znajdował się poza miastem, nad jeziorem Gardzieje"
1 6
.
Powyższy urywek z kroniki Długosza wyraźnie wskazuje,
iż odwrót wojsk polskich spod Malborka nie był bynajmniej
pośpiesznym wycofywaniem się pokonanej armii, lecz raczej
chwilowym przegrupowaniem dla zregenerowania nadwąt
lonych długim oblężeniem stolicy wroga sił, ażeby z wiosną
następnego roku powrócić do — po większej części już
opanowanych przez siebie — Prus i ostatecznie dobić
w Malborku i Królewcu resztki śmiertelnie osłabionego zakonu
niemieckiego. Dlatego to właśnie wojska polskie odchodziły
z terytorium państwa krzyżackiego niespiesznie i z paradą,
15
Długoszowi chodzi tu o Dorotę z Mątew (zm. w roku 1394),
mistyczkę i eremitkę słynącą cudami, która ostatni rok swego życia
spędziła zamurowana na własne życzenie w swojej celi położonej tuż
obok katedry w Kwidzyniu. Już za życia powszechnie była uważana za
świętą; po śmierci dzieje jej żywota opisał jej spowiednik, dziekan
kapituły, Jan z Kwidzynia. Podjęto też starania o jej kanonizację. Proces
kanonizacyjny sługi bożej Doroty z Mątew został jednak na kilkaset lat
przerwany po sekularyzacji Prus krzyżackich w 1525 r. Dopiero w roku
1999 papież Jan Paweł II odświeżył jej kult, zaliczając Dorotę z Mątew
w poczet błogosławionych Kościoła rzymskokatolickiego.
16
Polska Jana Długosza, op. cit, s. 259.
7 — Koronowo 1410
98
często się po drodze zatrzymując i obozując nawet po kilka
dni (zwłaszcza w okolicach co bardziej znaczących miast
pruskich), a sam król Jagiełło chętnie odwiedzał w czasie
postoju miejscowych mieszczan i dostojników kościelnych,
rozdając im nadzwyczaj hojną ręką wszystkie przywileje,
0 które go prosili, ażeby tym dobitniej zaznaczyć i ugruntować
panowanie jagiellońskie w byłym — jak się podówczas
mogło wydawać — państwie krzyżackim. Potwierdza to prof.
Kuczyński, gdy opisując spotkanie króla z biskupem pomezań
skim w Kwidzyniu, na koniec stwierdza, co następuje:
„Zachowanie zarówno biskupa, jak i Jagiełły było
znamienne i dowodziło, że król czuł się gospodarzem
kraju, a biskup za gospodarza go uznawał. Przemarsz
wojsk królewskich nie wyglądał na wymuszone cofanie
się i ucieczkę. Wódz armii naciskanej przez nieprzyjacie
la nie ma zazwyczaj czasu na oglądanie celek po zmar
łych, pobożnych niewiastach, na wydawanie przywilejów
1 na troskanie się o zachowanie swych żołnierzy. Oczywi
ście, że wobec niepewnej sytuacji politycznej Jagiełło
starał się o utrzymanie życzliwego nastroju dla Polski
wśród mieszkańców Prus. Jeżeli jednak odchodzący
z ziem zakonnych król obdarzył miasta i duchowieństwo
przywilejami, to nie mogło to niczego innego oznaczać
prócz uznawania się za prawego posiadacza zdobytych
terytoriów, a nie za rezygnującego z chwilowej okupacji
władcę innego państwa.
Pozostawianie bowiem załóg obronnych w zdobytych
zamkach krzyżackich, jak w Elblągu i tylu innych, opa
trywanie w broń i żywność tych załóg, jak w Sztumie, było
wyrazem nie tylko oporu militarnego, ale również świadec
twem, że król pragnie zachować swoje władztwo na
opanowanych ziemiach.
Nowego dowodu, potwierdzającego raz jeszcze nasze
domysły, dostarczył zresztą sam Jagiełło zdobywając
99
ostatni punkt oporu krzyżackiego w ziemi chełmińskiej,
zamek Radzyń"
1 7
.
Radzyń Chełmiński był jedną z najsilniejszych twierdz
krzyżackich na południowych rubieżach państwa zakon
nego. Zamek ten posiadał dogodne do obrony położenie,
mocne mury, silną i nie zdemoralizowaną załogę i sporo
zapasów, które pozwalały na przetrzymanie długiego, nawet
kilkumiesięcznego oblężenia. Oddziały polskie oblegały go
bezskutecznie od lipca, pomimo że miasto Radzyń Cheł
miński już dawno poddało się królowi polskiemu. Długosz
tak opisuje oblężenie i zdobycie tej krzyżackiej fortecy:
„W niedzielę 21 września, w dzień św. Mateusza, król
ruszywszy spod Kwidzynia przybywa rano pod zamek
Radzyń, który oblegały wojska królewskie od czasu wielkiej
bitwy [pod Grunwaldem — przyp. aut.] aż do owego dnia,
mimo że miasto dochowało wierności i posłuszeństwa
królowi. Urządziwszy postój w odległości ćwierć mili od
zamku nad jeziorem Melno król zastanawia się, czy
powinien przerwać jego obleganie, czy też usiłować go
zdobyć. Po namyśle powzięto postanowienie, że król
absolutnie nie będzie się porywał na zdobywanie zamku
— był bowiem bardzo silny i dzięki położeniu, i dzięki
warownym murom, miał nadto znakomitych obrońców
— następnego dnia jednak uda atak, a może przejętych
strachem oblężonych da się jakoś nakłonić do poddania się.
Wezwawszy zatem na rozmowę najznakomitszych spośród
(obrońców) Radzynia usiłował ich zwabić, by poddali mu
zamek bez przelewu krwi. Kiedy ci sprzeciwili się jego
żądaniu, odłożył na jutro zaatakowanie ich siłami zbrojnymi.
Ten plan nie tyle w zamyśle był chytrzejszy, ile w rezul
tacie okazał się szczęśliwszy. Kiedy się bowiem w wojsku
17
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 4 8 5 - 4 8 6 .
100
rozeszła wieść, że król nazajutrz urządza atak, ledwie
skończyło się śniadanie, a bez rozkazu króla własnowolnie
poprowadziła rycerzy do walki i do napaści na zamek
Radzyń. Wojsko bowiem bez żadnych napomnień bardzo
ochoczo ruszyło naprzód. Z największą gwałtownością
zaczęto też ze wszystkich stron atakować zamek. I chociaż
Krzyżacy i reszta oblężonych przez 5 a nawet więcej godzin
stawiali ostro opór, rażeni jednak przez atakujących bardzo
gwałtownie rycerzy polskich mnóstwem pocisków i strzał
wypuszczanych raz po raz, tak że nikt nie miał odwagi
wysunąć nawet palca, straciwszy ducha zostali zmuszeni i do
zaniechania obrony, i do ustąpienia z zamku. Już bowiem
rycerz Dobiesław z Oleśnicy z rycerzami swojej chorągwi
rozbił bramę niższego zamku i osłaniając tarczą rycerza, który
tego dokonał, ugodzony [został — pnyp. red.] z mniejszej
bombardy, czyli z rusznicy pociskiem, który przedziurawił
tarczę. Już potem do górnego zamku wdarł się pierwszy
rycerz Piotr Chełmski, a za nim kasztelan wiślicki Florian
z Korytnicy i inni za nim postępujący i zmusił do ucieczki
wicekomtura zamku, człowieka odważnego, który na począt
ku walki zabiegał mu drogę na otaczającym zamek murze.
Już łowczy sandomierski Piotr z Oleśnicy dostał się z innymi
rycerzami na przedmurze zamku i ranny w jedną nogę
osłaniał się tylko tarczą, by go z góry nie ugodzono. Oblężeni
przeto, udręczeni tyloma nieszczęściami, rzuciwszy broń
poddają zamek królowi, żeby w razie dostania się w ręce
szalejących żołnierzy, nie musieli wycierpieć najgorszych
rzeczy. Król, wkroczywszy do zamku w godzinach wieczor
nych, darował życie wszystkim oblężonym i wziętym do
niewoli, między którymi znajdowało się 15 starych Krzyża
ków w podeszłym wieku, wziął ich jednak do niewoli.
Stwierdziwszy nadto, że zamek jest pełen znacznych skarbów,
klejnotów i cennych przedmiotów oraz pełen żywności,
skarby i cenne rzeczy rozdzielił między rycerzy, a zapasy
żywności zostawił zamkowi.
101
Król polski Władysław [...] dał w dzierżawę zamek
Radzyń Czechowi Jaśkowi Sokołowi, rycerzowi wypróbo
wanej wierności i odwagi. Pozostała z nim w tymże zamku
znaczna liczba Polaków i Czechów, między innymi Czech
Żiżka, z biegiem czasu sławny dowódca wojsk w Czechach,
wsławiony częstymi zwycięstwami
1 8
, oraz Angelus i bardzo
wielu innych"
1 9
.
Zamek w Radzyniu Chełmińskim, jedna z najpotężniej
szych fortec zakonnych na południowych rubieżach państwa
krzyżackiego w Prusach, stanowił de facto ostatnią prze
szkodę dla zupełnego opanowania ziemi chełmińskiej przez
Polaków. Król Jagiełło, który tak naprawdę (wbrew temu,
co usiłuje nam wmówić Jan Długosz) musiał osobiście
wydać rozkaz wzięcia zamku szturmem, gdyż jakakolwiek
samowolna akcja rycerstwa polskiego jest tu nie do pomyś
lenia, mógł mieć słuszne powody do satysfakcji. Oto
prawie całe państwo śmiertelnego wroga leżało u jego stóp.
Po miastach i zamkach krzyżackich stały jego załogi,
a miejscowa ludność oraz duchowieństwo uroczyście uznały
w nim swego jedynego i prawowitego władcę. Wobec tego
król Władysław Jagiełło — syt dotychczasowych zwycięstw,
hołdów i tryumfów — uznał zapewne, że wojna z Krzyża
kami w tym roku jest skończona i że najwyższy już czas
wracać do Polski, ażeby rozpuścić wojsko na leża zimowe
2 0
.
Nasuwa się w tym miejscu tylko jedno, zasadnicze pytanie,
a mianowicie: Radzyń Chełmiński został wzięty szturmem
18
Jan Żiżka z Troćnowa (zm. w 1424 r.), był zaciężnym rycerzem
czeskim, uczestnikiem wojny polsko-krzyżackiej w latach 1409-1411,
a następnie zasłynął w całej Europie jako niezwyciężony wódz czeskich
taborytów (radykalnego odłamu ruchu husyckiego), wielokrotny zwycięzca
w bitwach z niemieckimi wojskami cesarskimi oraz z posiłkującymi je
zachodnioeuropejskimi krzyżowcami podczas wojen husyckich.
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 5 9 - 2 6 0 .
20
Por. S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit.,
s. 486-487.
102
przez wojska polskie, niejako z marszu, w zaledwie
5 godzin. Polacy oblegali go sami, bez pomocy Litwinów,
Mazowszan i Tatarów, którą mieli zapewnioną jeszcze
niedawno pod murami Malborka, i dali radę go zdobyć,
pomimo że krzyżacka załoga Radzynia była liczna, bitna,
bardzo dobrze zaopatrzona w broń, amunicję i żywność
oraz stawiała oblegającym zacięty, a nawet rozpaczliwy
opór. A stało się to, co warto w tym miejscu przypomnieć,
zaledwie na trzeci dzień po odejściu spod murów nie
zdobytego przez ponad 2 miesiące dziwnie ślamazarnego
i nieudolnego oblężenia zamku malborskiego. Dlaczegóż
zatem to, co było możliwe 21 września 1410 roku pod
murami Radzynia Chełmińskiego (tj. wielogodzinny, zaciek
ły szturm oddziałów polskich na mury krzyżackiej warowni,
zakończony jej zdobyciem i kapitulacją resztek przerażonej
załogi zakonnej), jakoś — z powodów po dziś dzień
historykom niewiadomych — nie było możliwe od 25 lipca
do 19 września tegoż roku, kiedy to pod Malborkiem
(o wiele gorzej niż Radzyń przygotowanym do obrony
i bronionym przez szczuplejszą, kombinowaną niemalże
w ostatniej chwili przed oblężeniem, załogę) stała niemal
bezczynnie cała potęga połączonych wojsk polsko-litew
skich?!!! Dlaczego ten sam król Jagiełło, który 15 lipca
rozgromił Krzyżaków w bitwie grunwaldzkiej, a 21 wrześ
nia potrafił z marszu wziąć szturmem silną prawie tak jak
Malbork fortecę w Radzyniu Chełmińskim, nie potrafił
w ten sam sposób zdobyć samego Malborka?!!! — Niepo
jęte. — Paweł Jasienica komentuje to następująco: „25
lipca, zaraz po przybyciu pod Malbork, dwaj rycerze
polscy, Jakub z Kobylan i Dobiesław z Oleśnicy, uderzyli
ze swymi pocztami do szturmu i wdarli się w wyłom od
strony Nogatu. Nie padł rozkaz wsparcia ich, okazja
zdobycia podzamcza została zmarnowana. Całe oblężenie
prowadzone było w sposób zadziwiająco miękki, jakże
odległy od zaciętości pokazanej w roku poprzednim pod
103
Bydgoszczą. Wtedy błyskawicznie przeprowadzono poważ
ne roboty ziemne — teraz nie nakazano ani jednego
porządnego szturmu, pozostawiono von Plauenowi możność
znoszenia się ze światem zewnętrznym, nawet przesyłania
pieniędzy na najem zaciężnych. Armia gnuśniała, opływając
w żywność i inne dostatki, prawdziwe działania bojowe
prowadziły czasem tylko chorągwie polskie i ruskie [...]"
2 1
.
A nieco dalej nasz znakomity historyk dodaje: „Ksiądz
Mikołaj Trąba, jedyny oprócz Jagiełły i Witolda uczestnik
narady w Brześciu, gdzie ułożono plan kampanii, zaklinał
na wszystkie świętości, by oblężenia [Malborka — przyp.
aut.]
nie zwijać, płakał rzewnymi łzami. W trzy dni później
Polacy jednym szturmem wzięli zamek w Radzyniu [...].
Wojna wcale sił polskich nie zużyła. One nie zostały
użyte, jak należało"
2 2
.
Zaiste, trudno się w tym miejscu z Pawłem Jasienicą nie
zgodzić. Tym bardziej iż nieco dalej pisze on następujące,
bardzo gorzkie, zwłaszcza dla samego króla Jagiełły, słowa:
„Pomiędzy 15 lipca a 19 września 1410 roku zostały [...]
bezpowrotnie zaprzepaszczone nie wszystkie bynajmniej,
lecz szczytowe możliwości stworzone przez ten układ [tj.
przez unię Polski z Litwą — przyp. aut.]. Polska, po
zbawiona krzyżackiego frontu i wydatnie rozszerzona,
utworzyłaby potężną i zupełnie bezpieczną bazę wspólnego
państwa. Tak się jednak nie stało, ów front został wprawdzie
osłabiony, lecz przetrwał, co w przyszłości rozstrzygnęło.
Trudno nie wspomnieć o tym, co wtedy przeciekło
Polsce między palcami. Poprzestaje się zazwyczaj na
wzmiankach o dostępie do morza i zlikwidowaniu głównego
wroga, zapominając, że chodziło także o spadek po nim.
Zaraz po Grunwaldzie zaczęły się Koronie poddawać
i przyłączać do niej miasta, zamki i biskupstwa pruskie.
21
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 113-114.
22
Tamże, s. 116.
104
Zakon zdołał utrzymać tylko Królewiec, Bałgę, Branden
burg i Ragnetę, czyli północno-wschodni kąt kraju. Gdańsk
i Elbląg przodowały w tym prawdziwym wyścigu o tytuły
miast królewskich. Kronikarz krzyżacki pisał ze zrozumiałą
goryczą: «O tak wielkiej niewierności i o tak szybkiej
zmianie nie słyszano nigdy i w żadnym kraju, bo kraj
poddał się królowi w ciągu jednego miesiaca». Utrzyma
nie tej zdobyczy, która sama z radością szła w polskie ręce,
ogromnie wzmocniłoby państwo, pomnożyło w nim żywioł
miejski. A szlachta w tym czasie jeszcze się nie odgrodziła
od reszty stanów, dobrze znała karność państwową, nie
posiadała późniejszych przywilejów i sama zajmowała się
handlem. Zdobycie Prus, ich licznych i dobrze rozwiniętych
miast musiałoby pomyślnie wpłynąć na równowagę społecz
ną Polski. Przyłączenie Pomorza, Malborka i Warmii, które
nastąpiło w kilkadziesiąt lat potem, odbyło się w okolicz
nościach zupełnie zmienionych, kiedy ziemiaństwo wzięło
już górę w Koronie"
2 3
.
Na razie jednak nic nie wskazywało na rychłą odmianę
sytuacji na świeżo opanowanych i zhołdowanych terytoriach
prusko-pomorskich. Wobec tego, król Jagiełło razem z cało
ścią oddziałów polskich, które przy nim pozostały, wyruszył
23 lub 24 września z Radzynia Chełmińskiego w stronę
przedwojennej granicy swego królestwa.
„Król wyruszywszy spod Radzynia — pisze Długosz
— przybył pod zamek Rogoźno, a stąd we środę do
Golubia, gdzie po zjedzeniu śniadania na zamku przekracza
rzekę Drwęcę i wkraczając do ziemi dobrzyńskiej roz
puszcza swoje wojsko i odsyła każdego do jego ziemi.
A po tym dniu nocą przybył w pobliże Ciechocina,
a we czwartek przed uroczystością Przeniesienia Św.
Tamże, s. 119.
105
Stanisława doszedł do miejscowości Przypust, by mostem
pontonowym, który spuszczano tu z Płocka, przeprawić się
przez Wisłę. Zatrzymał się zaś w Przypuście 5 dni,
ponieważ w ciągu tych dni z powodu jakiegoś tajemnego
fatum z trudem udało się złożyć i umocnić most, który
niegdyś w czasie marszu króla do Prus ustawiono w pół
dnia. Król też nie bez krążenia i wielkiego wysiłku
przeprawił się ze swoimi przez Wisłę tak, że również
w tym wydarzeniu widziano jako rzecz pewną, iż los
zmienił swoją przychylność w stosunku do króla. Wtedy
też rozeszło się do różnych miejscowości, do swoich
domów wojsko polskie objuczone złotem, srebrem i innymi
cennymi przedmiotami, które każdy rycerz z ogromną
radością niósł do swego gniazda"
2 4
.
O bardzo dobrym samopoczuciu króla Władysława
Jagiełły oraz jego najbliższego otoczenia w ostatnich dniach
września 1410 roku (świeżo po wycofaniu większości sił
z Prus) świadczy jak najdobitniej wizyta króla w Toruniu,
która miała miejsce 28 września. Mieszkańcy Torunia
zgotowali wtedy królowi polskiemu wspaniałe przyjęcie,
które tak opisuje Jan Długosz:
„W sobotę, w dzień Przeniesienia św. Stanisława, król
wyruszywszy z Przypustu przybył do Raciąża, a w niedzielę,
w uroczystość św. Wacława, przybył na statkach z małym
orszakiem do Torunia. Kiedy wysiadał ze statku, przyjął
go, mimo że pleban toruński był Krzyżakiem, cały kler
i lud uroczystą procesją wszystkich kościołów, śpiewając:
«Twoja jest potęga, Twoje jest Królestwo, Panie» i wpro
wadził go do kościoła parafialnego św. Jana. Król wy
słuchawszy uroczystej, śpiewanej mszy, udał się do zamku
toruńskiego, by spożyć jeden tylko posiłek. Kiedy tam
24
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 6 0 - 2 6 1 .
106
przybył do Jego Najjaśniejszego Majestatu starosta królew
ski Radzynia Jaśko Sokół, zginął w smutnych okolicznoś
ciach. Na uczcie u jednego z mieszczan toruńskich otruty
szczupakiem rozchorował się ciężko. Odwieziony na rozkaz
króla do Brześcia [Kujawskiego — fzyp- aut.] umiera
i tam zostaje pochowany. Ze wszystkich zaś Czechów
walczących pod rozkazami króla, nikt inny nie był królowi
milszy od niego z powodu niezwykłych zalet, jakie go
cechowały: wierności i odwagi. Wynagradzając jego służbę
król sprawował nawet ojcowską opiekę nad jego dwoma
synami Mikołajem i Jarosławem. [...] Powierzywszy zamek
Radzyń w zarząd rycerzy Dobiesława Puchały i Wojciecha
Malskiego [...]. Wieczorem odpłynął na statkach z Torunia
do zamku Nieszawy"
2 5
.
Rzecz dziwna i ze wszech miar godna uwagi historyka:
król Jagiełło w ostatnich dniach września 1410 roku
zachowuje się tak, jak gdyby już ostatecznie wygrał wojnę
z Krzyżakami. Tryumfalnym pochodom, wjazdom do
zhołdowanych miast pruskich, rozdawaniu najrozmaitszych
przywilejów miejscowej ludności, uroczystym mszom,
procesjom, paradom i ucztom nie ma końca. Król beztrosko
rozpuszcza swoje wojsko do domów. A przecież wojna
jeszcze trwa i jest daleka od szczęśliwego dla Polaków
i Litwinów zakończenia. Krzyżacy właśnie przechodzą do
kontrofensywy na wszystkich frontach (o czym szerzej
w następnym rozdziale). Czyżby zatem ów geniusz wodzo-
wski spod Grunwaldu i Radzynia, król Jagiełło, postradał
w tym czasie rozum?!!!
Tamże, s. 261.
KONTROFENSYWA KRZYŻACKA
I BITWA POD KORONOWEM
W czasie gdy król Władysław Jagiełło tryumfalnie od
chodził ze swoim wojskiem z granic państwa krzyżackiego,
a następnie bezrozumnie rozpuścił rycerstwo do domów
i upajał się zwycięstwem, Krzyżacy malborscy Henryka
von Plauena i inflancko-królewieccy Berna von Hevelmanna
przystąpili do zdecydowanej kontrofensywy. Miał zatem
rację prof. Feliks Koneczny, gdy pisał w swoich Dziejach
Polski za Jagiellonów,
iż: „Henryk von Plauen wyzyskał
dobrze czas stracony przez Jagiełłę pod Malborgiem"
1
.
Zauważmy, że dokąd wojska Jagiełły i Witolda pozostawały
w Prusach, słabe siły krzyżackie nie ośmielały się podej
mować jakichkolwiek działań zaczepnych przeciwko nim.
Rozpoczęły je dopiero wtedy, gdy wojska litewskie, mazo
wieckie i na końcu polskie zwinęły oblężenie zamku
malborskiego i odeszły na leża zimowe do domu. Najwięk
szym zaś błędem polskiego króla — skwapliwie wykorzys
tanym przez stronę krzyżacką — było, zdaniem piszącego
te słowa, lekkomyślne dopuszczenie delegacji inflanckiej
z samym von Hevelmannem na czele do oblężonego
Malborka (co, jak pamiętamy, miało miejsce w połowie
' F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, op. cit., s. 81.
108
września). Wtedy to najprawdopodobniej von Hevelmann
i von Plauen wspólnie opracowali plan generalnego kontr-
uderzenia zaraz po spodziewanym lada dzień wycofaniu się
głównych sił polsko-litewsko-mazowieckich z terytorium
państwa zakonnego. Nie wiemy na sto procent, co ustalili
podówczas obaj krzyżaccy wodzowie w Malborku, ale
możemy ów plan z dużą dozą prawdopodobieństwa od
tworzyć na podstawie późniejszego przebiegu działań
wojennych.
1. Krzyżacy, którym udało się przetrwać w Prusach (a
zatem von Plauen w Malborku i von Hevelmann w Królew
cu) mieli cierpliwie czekać aż nieprzyjaciel opuści Prusy
przed zimą, zwodząc Polaków i Litwinów rzekomymi
układami pokojowymi, a następnie znienacka uderzyć na
pozostawione w miastach i zamkach pruskich załogi polskie,
litewskie i mazowieckie, ażeby przed nadejściem jesiennych
szarug i zimy odzyskać, co tylko się da. Przy tym
przekupstwem, podstępem, prośbą lub groźbą użycia siły
zmusić jak największą liczbę obywateli Prus, ażeby odstąpili
króla polskiego i posłusznie wrócili pod panowanie zakon
nych panów pruskich (chodziło tu zwłaszcza o najpotęż
niejsze miasta pruskie, które poddały się Jagielle — Gdańsk,
Elbląg i Toruń).
2. Krzyżacy z Inflant mieli w tym samym czasie zaata
kować północne rubieże Litwy ze Żmudzią, aby związać
tam wojska wielkiego księcia Witolda i uniemożliwić im
tym samym skuteczne przyjście z pomocą załogom zamków
i miast w Prusach lub głównym siłom polskim.
3. W tym samym czasie Krzyżacy z Nowej Marchii,
pod wodzą Michała Kiichmeistra, wzmocnieni najem
nikami z Niemiec, Czech, Śląska i Węgier mieli nie
spodziewanym uderzeniem z zachodu odzyskać z rąk
polskich zamki i miasta położone na zachodnich rubieżach
pruskiej części państwa zakonnego (tj. Lębork, Bytów,
Chojnice i Tucholę), a następnie, błyskawicznie wedrzeć
109
się w granice Królestwa Polskiego, na Kujawy i do
Wielkopolski, ażeby zmusić główne siły króla Jagiełły do
obrony własnego terytorium.
4. Po wykonaniu powyżej przedstawionych zadań, von
Plauen, von Hevelmann i Küchmeister mieli najpraw
dopodobniej zamiar połączyć swe siły i posuwać się na
południe, po obu stronach Wisły, w stronę Płocka i War
szawy, gdy w tym samym czasie ich konfratrzy z Inflant
mieli maszerować na Wilno.
5. Krzyżacy liczyli również na to, iż sowicie opłaceni
przez nich królowie Czech i Węgier z dynastii Luksembur
gów, w tym samym mniej więcej czasie, zaatakują Polskę
od południa i zagrożą stołecznemu Krakowowi, całej
Małopolsce, Rusi Czerwonej, Wołyniowi i Podolu.
To wszystko, zdaniem krzyżackich strategów, powinno
skutecznie rozerwać siły koalicji jagiellońskiej na kilka
frontów naraz i tym samym zmusić króla Jagiełłę i wiel
kiego księcia Witolda do prędkiego zawarcia pokoju
z Krzyżakami oraz ich ewentualnymi czeskimi i węgier
skimi sojusznikami, ale już z pozycji pokonanego i słab
szego. A to nieuchronnie oznaczać by musiało wygranie
wojny przez zakon niemiecki, znaczne osłabienie Polski
i Litwy, ocalenie terytorialnego status quo państwa krzyżac
kiego nad Bałtykiem. A nawet — być może — znaczne
poszerzenie jego granic kosztem obu pokonanych państw
unii jagiellońskiej
2
.
Z takim rozmachem zaplanowana kontrofensywa krzy
żacka wymagała oczywiście starannego przygotowania,
zwłaszcza gdy idzie o zaciągnięcie świeżego rekruta
2
Na ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 479-480, 482-48 3 oraz 488-496. Na ten temat
patrz również: Historia Pomorza, t. I, Do roku 1466, op. cit., s. 6 9 5 - 6 9 6 ;
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 5 0 - 5 2 ; a także S.
M. K u c z y ń s k i , Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie
z Zakonem, op. cit., s. 73-74.
110
w Niemczech, Czechach i na Śląsku oraz na Węgrzech.
Henryk von Plauen zatem: „[...] pragnąc pomścić prze
graną bitwę [pod Grunwaldem — przyp. aut.] i odzyskać
ziemię pruską, wysławszy posłów do króla czeskiego
Wacława, sprzedał temuż Wacławowi za 115 tysięcy
florenów z prawem wykupu Chomutov, znaczne dobra
Zakonu w Królestwie Czeskim, które po dziś dzień nie
zostały wykupione, a które przynosiły 4 tysiące florenów
dochodu. Zaciągnąwszy za te pieniądze najemne wojsko,
wszczął na nowo wojnę. Nadto od mieszczan gdańskich,
zamierzających poddać się jego władzy, pożyczył dalsze
100 tysięcy florenów, których mu łatwo użyczono"
3
. To
samo czynili agenci von Plauena na Węgrzech i w Rzeszy
Niemieckiej, werbując pod krzyżackie sztandary możliwie
jak najwięcej błędnego rycerstwa, szukającego sławy
i łatwego łupu po całej Europie, oraz najemnych żołnierzy,
sprzedających za złoto swe umiejętności bojowe temu,
kto im w danej chwili lepiej zapłacił. Oddziały złożone
z gości i najemników zakonu kierowano — w ciągu
sierpnia i września — do Nowej Marchii, skąd miało
wkrótce wyjść główne uderzenie przeciwko Polsce. Tylko
zadziwiającej ignorancji króla Jagiełły i wielkiego księcia
Witolda mogli zawdzięczać Krzyżacy, zamknięci za
murami zamku malborskiego przez ponad 2 miesiące jak
myszy w pułapce, że ów bardzo ryzykowny plan w ogóle
doszedł do skutku. Wystarczyłoby przecież, żeby Jagiełło
po prostu otoczył zamek malborski ścisłym kordonem
swoich wojsk i uniemożliwił tym samym von Plauenowi
jakiekolwiek kontakty ze światem zewnętrznym, co było
jak najzupełniej możliwe. To, iż Jagiełło z Witoldem
z podziwu godną lekkomyślnością pozwalali na prawie
swobodne wychodzenie i wchodzenie różnych, podej
rzanych ludzi (jak np. marszałek inflancki Bern von
3
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 259.
111
Hevelmann ze świtą) z i do „oblężonego" Malborka,
miało się rychło obrócić przeciwko nim. Oto bowiem już
24 września 1410 roku (a zatem zaledwie w 5 dni po
zwinięciu przez Jagiełłę oblężenia zamku malborskiego,
gdy król przebywał jeszcze w Golubiu i dopiero prze
prawiał się przez graniczną Drwęcę do Polski!) utajeni
stronnicy von Plauena wśród szlachty pruskiej, dowodzeni
przez niejakiego Piotra ze Sławkowa, przystąpili do
działania, zajmując podstępem zamek w Działdowie
4
.
Fakt ten posłużył niejako za sygnał dla oddziałów krzyżac
kich z Malborka i Królewca, że należy przystąpić do jak
najszybszego odbijania utraconych w lipcu i sierpniu
zamków i miast, zanim król polski, wielki książę litewski
oraz obaj książęta mazowieccy zdołają zorganizować
jakąkolwiek skuteczną odsiecz dla swoich załóg pozo
stawionych w miastach i zamkach pruskich i pomorskich.
„Po Działdowie — pisze prof. Kuczyński — proces
odzyskiwania zamków przez Krzyżaków począł narastać
jak lawina. Marszałek inflancki obiegł i w krótkim czasie
zdobył Elbląg. Obrońcy polscy przewidując, iż nie będą
mogli doczekać się odsieczy, poddali się Krzyżakom po
uzyskaniu zapewnienia, że odejdą do swoich. Jednakże
«panowie zakonni» nie dotrzymali słowa. Po otwarciu
bram zamku część Polaków wymordowali, resztę zakuli
w kajdany i wtrącili do ciężkiego więzienia. O żyjących
upominał się u w. mistrza w styczniu 1411 r. Witold. Nie
wykluczone, że działo się to z wiedzą, a może z rozkazu
Henryka von Plauen.
Po Elblągu przyszła kolej na Przezmark, Pasłęk, Sztum,
Morąg, Ostródę, Bratian, Sobowidz, Tczew, Gniew, Gru
dziądz, Pokrzywno, Golub, Kowalewo, Popowo, Bierzgłowo,
Nidzicę, Tucholę i inne.
4
Por. S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 488.
112
W rękach polskich pozostały jedynie zamki: w Toruniu,
Radzyniu, Brodnicy i Nieszawie
5
. Nie zgadzały się także
na wpuszczenie Krzyżaków w obręb swych murów dwa
bogate i ludne miasta: Stary Toruń i Gdańsk. Powoływały
się na przysięgę złożoną królowi polskiemu i wyraźnie
pragnęły poczekać z decyzją na koniec wojny. Ponieważ
wypadki różnie jeszcze mogły się ułożyć, Henryk von
Plauen nie chciał drażnić potężnych gmin miejskich,
dysponujących zasobami finansowymi i siłami zbrojnych i,
nie zdradzając swego mściwego gniewu, pertraktował
z nimi, zgadzając się na zawarcie z opornymi miastami
odrębnego zawieszenia broni, aż do podpisania pokoju
z Polską. Na karę czas miał przyjść potem. Na razie oba
miasta uznały się za neutralne, co nie przeszkadzało
Toruniowi porozumiewać się z królem i Witoldem.
Nowy Toruń już od połowy października, zapewne,
znajdował się pod panowaniem krzyżackim, ale główny
ośrodek miejski, stare miasto, było neutralne i niezawisłe
aż do 1 lutego 1411 r. Zamek toruński oblegali Krzyżacy
bezskutecznie od 12 października.
Zastanawiając się nad powodem tak szybkiego opanowa
nia przez Krzyżaków zamków pruskich i pomorskich,
należy przypuszczać, że znaczna ich część zdobyta została
nie na skutek działań wojennych, lecz przez zdradę i pod
stęp. Nie ulega wątpliwości, że załoga Działdowa została
zaskoczona przez Piotra ze Sławkowa, ponieważ do jego
zamachu szlachta pruska tych okolic, jeżeli występowała
czynnie, to jedynie po stronie polskiej; zapewne więc Piotr
i jego towarzysze zostali wpuszczeni na zamek jako
5
Według informacji podanej przez S. M. Kuczyńskiego, akt zawieszenia
broni między Polską i Litwą a Zakonem Szpitala Najświętszej Marii
Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, podpisany 9 grudnia 1410 r.,
zawiera wzmiankę, że załoga polska zdołała utrzymać się ponadto także
w Bytowie. Na ten temat patrz: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., przypis 23 4 na stronie 489.
113
przyjaciele i sojusznicy. Być może pozorowali nawet swój
przyjazd chęcią udzielenia pomocy i wzmocnienia załogi
działdowskiej. [...] Inne zamki, zdobywane przez Krzyża
ków siłą, ulegały łatwo
6
dla dwu powodów: po pierwsze,
o ile można sądzić, miały nieliczne załogi
7
, które nie były
przygotowane na tak nagły atak i zwątpiły w możliwość
obrony i odsieczy. Po drugie — zamki były źle zaopatrzone
w żywność i środki obronne. Już Ulryk von Jungingen
pościągał ze wszystkich prawie zamków działa i zapasy
żywności, co przyczyniło się niewątpliwie później do
łatwiejszego ich zajmowania przez wojska królewskie.
Załogi polskie stanu tego nie poprawiły na lepsze, przede
wszystkim dlatego, że nie spodziewały się, iż może dojść
do oblegania ich przez Krzyżaków (cały kraj przyjął wszak
zwierzchnictwo królewskie, Malbork lada dzień miał być
zdobyty!), oraz ponieważ sądziły, iż zamek jest tylko
punktem oparcia dla czuwania nad lojalnością okolicy.
Następnie, o ile gdziekolwiek był dobry sprzęt wojenny, to
bez wątpienia przesyłano go królowi. Pamiętamy wszak
0 działach i zapasach, które pod Malbork przybyły z Elbląga
1 Torunia. Wpłynęło to wyraźnie na stan obronny Elbląga,
który bronił się później bardzo krótko. Z wyjątkiem
6
Zwróćmy uwagę, iż Krzyżacy zdołali odzyskać prawie wszystkie
swoje zamki i miasta, z wyjątkiem kilku (wymienionych powyżej),
między 24 września a 11 października 1410 r., a zatem zaledwie w 17
dni od zwinięcia przez króla Jagiełłę oblężenia zaniku malborskiego
i nakazania przezeń wojskom polskim powrotu do domu (!). Był to bez
wątpienia szok i kompromitacja dla strony polsko-litewskiej, która jeszcze
niecały miesiąc wcześniej zdawała się tryumfować w tej wojnie, a szcze
gólnie dla niefortunnego wodza naczelnego wojsk koalicji jagiellońskiej
— Jagiełły, który tak lekkomyślnie zmarnował owoce grunwaldzkiego
zwycięstwa i w efekcie tego utracił prawie wszystko, co już uprzednio
zdobył latem tegoż roku na Krzyżakach.
7
Według szacunków prof. Kuczyńskiego, załogi te nie mogły być
liczne, ponieważ w przeciętnym zamku krzyżackim było miejsce zaledwie
dla 12 braci-rycerzy, 6 księży kapelanów i 12 giermków lub półbraci
zakonnych-żołnierzy.
8 — Koronowo 1410
114
Radzynia wszystkie te zamki, które dotrwały w rękach
polskich do zawieszenia broni, obroniły się dlatego, że
leżały nad Wisłą lub przy pograniczu, a więc mogły być
zaopatrzone z zewnątrz. Inne, mające kilkunastu lub kilku
dziesięciu ludzi załogi, odcięte od pomocy z kraju, po
zbawione sprzętu obronnego i żywności, prędzej czy później
musiały ulec. [...] Niezależnie wszelako od powodów i spo
sobów było niezaprzeczoną rzeczywistością, że Krzyżacy
odzyskali niemal całe swoje dawne terytorium. Komtur
z Ragnety, Helferich von Drahe, oczyścił od przeciwników
Warmię i Ostródzkie, landmarszałek inflancki i komtur
Bałgi — Pomezanię i ziemię chełmińską, na której Krzyżacy
poczęli wnet stosować represje wobec jaszczurkowców,
zmuszając ich, na skutek tego, do ucieczki na terytorium
polskie. Od strony zachodniej ruszył Michał Kiichmeister
von Sternberg, wójt Nowej Marchii, posiłkujący się ochot
niczymi «goscmi» i zaciężnikami z Czech, Śląska lub
Niemiec, zwerbowanymi dzięki staraniom Jerzego von
Wirsberg. Równocześnie musiały mieć miejsce jakieś walki
na Litwie z Inflantami, ponieważ Witold w liście do w.
mistrza z dn. 18 stycznia 1411 r. dawał wyraz swego gniewu
na Inflantczyków za «nieshiszne zerwanie rozejmu»
8
,
a nadto z innego listu dowiadujemy się, że w Inflantach
miano jeńców litewskich
9
. Okazuje się, że Witold miał rację
śpiesząc się z obozu pod Malborkiem do kraju [ . , . ] .
Dla strony polsko-litewskiej, a zwłaszcza dla samego
króla Władysława Jagiełły, tak szybka odmiana sytuacji na
wszystkich frontach wojny z krzyżakami była bez wątpienia
ogromnym zaskoczeniem i szokiem. Oto nieprzyjaciel,
wzmocniony nowymi siłami, nacierał gwałtownie i z dnia
8
Patrz: Codex epistolaris Vitoldi, wyd. A. Prochaska, Cracoviae
(Kraków) 1882 (Monumenta aevi histórica), nr 464, s. 216.
9
Tamże, nr 467, s. 217.
10
S . M . K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cii., s. 488-492.
115
na dzień odzyskiwał straty w Prusach. Lada dzień połączone
oddziały von Plauena i von Hevelmanna mogły przekroczyć
granicę polską i poważnie zagrozić na przykład ziemi
dobrzyńskiej. Ludność Prus, do niedawna lojalna wobec
króla, teraz nagle zaczęła masowo, szczerze lub tylko ze
strachu przed spodziewanymi represjami, przechodzić na
stronę krzyżacką. Od zachodu nadciągały oddziały KUchmeis-
tra i lada moment mogły zagrozić Kujawom lub Wielkopols
ce. Krzyżacy z Inflant zaatakowali Litwę i chwilowo związali
tam większość sił Witoldowych. Tymczasem Jagiełło został
bez wojska, bo sam je niedawno rozpuścił do domu. W tych
warunkach nie mogą nas dziwić gorzkie słowa, jakimi
anonimowy autor Kroniki konfliktu Władysława króla polskie
go z Krzyżakami w roku Pańskim 1410
kończy swe dziełko:
„[...] cała ziemia Prus i Pomorza [...] zgodnie z prawem,
przyrzekła królowi zachować statecznie wieczną wierność,
którą następnie łamiąc, tak duchowni, jak świeccy panowie,
obywatele i wszyscy (mieszkańcy) ze wszech ziem Prus
i Pomorza, nie dbając o swój honor i niepomni na własne
zbawienie, haniebnie i bez jakiejkolwiek przyczyny zbezcześ
cili i złamali, odstępując bez powodu od posłuszeństwa
samemu królowi i swojej Polskiej Koronie"
1 1
.
Z powyższego tekstu jednoznacznie wynika, iż tak nagłą
zmianę w dotychczasowej postawie mieszkańców Prus
i Pomorza odczytano w ówczesnej Polsce jako perfidną
i niczym nie uzasadnioną zdradę króla i ojczyzny, którym
jeszcze nie tak dawno, pod murami oblężonego Malborka,
uroczyście przysięgali na wierność po wieczne czasy. Z taką,
jednoznacznie negatywną oceną postawy obywateli byłego
państwa krzyżackiego w Prusach nie zgadza się jednak
większość badaczy współczesnych, w tym Paweł Jasienica,
który tak pisze na ten temat w swojej Polsce Jagiellonów:
'' Kronika konfliktu Władysława króla polskiego z Krzyżakami w roku
Pańskim 1410, op. cit., s. 16.
116
„Nie można się dziwić postępowaniu stanów pruskich
ani ich potępiać. One doskonale znały Krzyżaków, a teraz
znów patrzyły na wściekłą energię, z jaką von Plauen
i marszałek inflancki zabrali się do odzyskiwania strat. Von
Hevelmann nie był już taki układny jak podczas rozmów
z Witoldem. Zdobył Elbląg i wbrew układowi mordował,
zakuwał w kajdany i więził wziętych do niewoli Polaków.
Postarajmy się ponadto ocenić, jak straszliwy zawód spotkał
Stany pruskie, które zaufały Polsce, poddały się jej królowi
i same rozbrajały załogi zakonne. Ich przedstawiciele,
zarówno rycerstwo, jak mieszczanie, daremnie błagali
Jagiełłę, by nie odchodził spod Malborka.
Gdańsk ostatecznie skapitulował przed Krzyżakami i za
przestał oporu dopiero w kwietniu 1411 roku, w dwa przeszło
miesiące po zawarciu pokoju pomiędzy Polską a Zakonem.
Burmistrze miasta, Arnold Hecht i Konrad Letzkau, którzy
osobiście składali Jagielle hołd pod Malborkiem, wezwani na
zamek komtura już stamtąd żywi nie wyszli. Wraz z nimi
zginął rajca miejski, B. Gross. Komtur wydał ich ciała, które
spoczęły w gdańskim kościele Najświętszej Marii Panny"
1 2
.
W najbliższym otoczeniu króla zapanowała trwoga.
Nieprzyjaciel nadciągał, trzeba było więc natychmiast
zorganizować skuteczną obronę północnej i północno-
-zachodniej granicy Królestwa Polskiego. W tej sytuacji
król Jagiełło oraz jego doradcy postanowili zorganizować
naprędce, chociażby prowizoryczną, obronę granicy z po
spolitego ruszenia rycerstwa dobrzyńskiego, kujawskiego
oraz wielkopolskiego oraz z tych szczupłych sił, które
jeszcze pozostawały przy osobie monarchy, dla powstrzy
mania spodziewanego niebawem ataku nieprzyjaciela na
ziemie polskie. Postanowiono także zaopatrywać, o ile
będzie to możliwe, te spośród zamków pruskich, które
12
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 120.
117
pozostały w polskich rękach, ażeby broniły się jak najdłużej
i tym samym wiązały sobą możliwie jak największe siły
wroga. O odzyskaniu strat w Prusach i na Pomorzu nie
było, na razie, nawet co marzyć. Jakakolwiek polska akcja
zaczepna bowiem mogła być możliwa dopiero po nadejściu
posiłków z Wielkiego Księstwa Litewskiego, a tego,
niestety, nie można było się spodziewać zbyt prędko
(przynajmniej dokąd Krzyżacy inflanccy wiązali główne
siły Witolda na północnych rubieżach Litwy)
1 3
. Jak trudna
musiała być sytuacja Polaków na przełomie września
i października 1410 roku, niech zaświadczy poniższy cytat
z kroniki Jana Długosza:
„Kiedy [...] król Władysław przebywał w Nieszawie,
otrzymał wiadomość, że zamek Tuchola, którym zarządzał
Janusz Brzozogłowy, został otoczony, a mieszczanie poddali
miasto Krzyżakom, wreszcie, że wrogowie, jeśli im się nie
stawi oporu, zaczną wkrótce szerzyć straszliwe spustoszenie
i pożary w Królestwie Polskim. Król słusznie poruszony tą
wiadomością, prośbą i upominkami nakłonił (do pozostania
przy nim) wielu spośród swego dworu, którzy domagali się
zwolnienia. Jednak ze wszystkich dworzan i królewskich
rycerzy można było doliczyć się ledwie sto lub niewiele
więcej kopii. Dołączywszy do nich (rycerzy z) kilku
powiatów wielkopolskich król posyła ich, celem obrony
Królestwa, do miast Koronowa, które było słabe z powodu
położenia i lichych murów. Chociaż nie byli oni zbyt
dobrze wyposażeni w zbroje, konie, żywność i odzież
— zbroje bowiem nadżarła rdza, konie głód, środki do
życia zbyt długa służba żołnierska z dala od domu, a ubrania
skwar i deszcz — strzegli jednak wspomnianej wyżej
miejscowości jak najlepiej zabezpieczonej twierdzy, pełniąc
tam żołnierską straż. Powiększyli też wojsko królewskie:
1 3
Na ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 487-495.
118
wojewoda poznański Sędziwój z Ostroroga, który zdając
sobie sprawę z trudnego położenia Królestwa przybył
z własną chorągwią, i kasztelan poznański Dobrogost
z Szamotuł, który przysłał również swoje wojsko.
W sobotę, w dzień św. Franciszka [tj. 4 października
— p/zyp. aut.], król polski Władysław opuszcza Nieszawę
i przybywszy do Inowrocławia, zatrzymuje się tam na stałe ze
swym dworem. Chcąc zaś zapewnić obronę ziem swego
Królestwa, wysłał pewnych rycerzy do Brodnicy, innych do
Brześcia [Kujawskiego — przyp. aut.], innych do Nakla,
jeszcze innych do Rypina, rozdzieliwszy między nich rycerzy
pochodzących z ziemi kujawskiej i dobrzyń
skiej. Zamierzał nadal trzymać załogi i straże przeciw wrogom,
mimo że pozostała z nim w Inowrocławiu mała garstka
Polaków i Czechów. Kiedy tam przebywał, doniesiono mu,
że zamki Ostróda, Nidzica i Działdowo, które król powierzył
książętom mazowieckim, z powodu małej liczby obrońców
zostały zagarnięte przez Krzyżaków. A dwaj rycerze z załogi
Koronowa, Stanisław Charbinowski z rodu Sulimów i Mikołaj
Synowiec z Kociny z rodu Starych Koni, którzy obawiali się
śmierci, ponieważ w pobliżu znajdowało się mnóstwo wrogów,
uciekli i przybyli do króla do Inowrocławia. Celem usprawied
liwienia swej ucieczki dowodzili, że załogi wrogów są bardzo
wielkie, a ich małe i że jeśli nie zostaną przeniesione,
narażone będą na poważne niebezpieczeństwo
14
. Doprowadzili
1 4
Długosz oczywiście w tym miejscu myli się zasadniczo, bo przecież
gdyby obaj rycerze istotnie byli dezerterami, to na pewno nie uciekaliby
do króla, aby szerzyć panikę i defetyzm, lecz do domu lub nawet za
granicę, aby ustrzec się słusznego gniewu królewskiego, jaki niechybnie
spadłby na nich za samowolne opuszczenie placówki powierzonej ich
pieczy. Wszystko, z ich zachowaniem w Inowrocławiu na czele, wskazuje,
że byli oni po prostu kurierami wysłanymi przez dowództwo załogi
Koronowa z informacjami o ruchach i sile zbliżającego się nieprzyjaciela.
Z ich raportu musiało jednoznacznie wynikać, że sytuacja w Koronowie
nie przedstawia się dobrze i jeżeli król na czas nie dośle posiłków,
położone w ważnym punkcie strategicznym, ale słabo ufortyfikowane
119
do tego, że król zaniepokoił się i głęboko zatroskał o bez
pieczeństwo swoich ludzi, posmutniał i raz po raz ronił łzy.
Nie uważał bowiem za rzecz bezpieczną wycofywanie ich
z Koronowa, ponieważ obawiał się wdarcia się wrogów dalej
w głąb swego Królestwa, a nie było żadnych wojsk, którymi
by mógł powiększyć ich małą liczbę, ponieważ wszyscy
odeszli do domów. Wtedy też stało się rzeczą jasną, na jakie
trudności i przykrości naraził król samego siebie i swoje
Królestwo, przerywając za wcześnie obleganie zamku mal-
borskiego i jak zepchnął w cień zdobytą zwycięstwem
[grunwaldzkim — przyp. aut.] sławę własną i swojego ludu
i można było w pełni poznać, jakim dobrem była wytrwałość,
którą doradzał podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj
[Trąba — przyp. aut.] i jakie nieszczęście ściągnęło zaniecha
nie oblężenia, które spowodował kasztelan wojnicki Andrzej
z Tęczyna"
1 5
.
Sytuacja na pograniczu kujawsko-pomorskim w począt
kach października 1410 roku istotnie wydawała się być
bardzo poważna. Z Nowej Marchii spiesznie nadciągały
świeże oddziały Kuchmeistra, wsparte posiłkami z Niemiec,
Czech, Śląska i Węgier, liczące (według obliczeń prof.
Kuczyńskiego) ok. 4000 zbrojnych
1 6
. Już zdążyły opanować
miasto i oblec zamek w Tucholi. Jednakże to bynajmniej
nie Tuchola i nie Pomorze były ich głównym celem
strategicznym, ale Bydgoszcz, skąd było już bardzo blisko
na Kujawy, do Wielkopolski oraz do... Inowrocławia, gdzie
miasteczko może dostać się w ręce wroga. Jagiełło zaś popadł w panikę
i nawet płakał, gdyż nie miał już przy sobie żadnych oddziałów, które
mógłby posłać na wzmocnienie Koronowa. Na ten temat patrz szerzej: S.
M. K u c z y ń s k i , Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie
z Zakonem, op. cit., s. 7 9 - 8 0 ; a także Władysław S e m k o w i c z ,
Nieznana zapiska o bitwie pod Koronowem, [w:] „Kwartalnik Historyczny",
t. XXIV, 1910, s. 528-529.
15
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 6 1 - 2 6 2 .
16
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 494-495.
120
od 4 października kwaterował sam król Władysław Jagiełło
ze swoim sztabem!
1 7
Cóż to byłby za problem dla ludzi
Kiichmeistra, po spodziewanym wzięciu z marszu Korono
wa i Bydgoszczy, zrobić sobie maleńki rajdzik kawaleryjski
do pobliskiego Inowrocławia po głowę tego poganina,
krzywdziciela Zakonu Szpitala NMPanny Domu Niemiec
kiego w Jerozolimie i naczelnego herszta wszystkich,
polskich, litewskich, ruskich, mazowieckich i tatarskich
saracenów — Jagiełły?
1 8
Tym bardziej iż tenże Jagiełło
chwilowo mógł wystawić przeciwko siłom Kiichmeistra
zaledwie jakieś 7000 przeważnie kombinowanego w ostat
niej chwili wojska, które na dodatek było rozrzucone na
dużej przestrzeni, po wszystkich pogranicznych zamkach
i miasteczkach od Mazowsza aż po Wielkopolskę
1 9
, w sa
mym Koronowie zaś, przeciwko któremu kierował się
obecnie główny impet krzyżacki, było zaledwie ok. 2000
zbrojnych — a i to w najpomyślniejszym wypadku
2 0
.
Gdyby zaś doszło do planowanego współdziałania wojsk
zakonnych Kiichmeistra (ok. 4000 ludzi)
2 1
, von Plauena
17
Tamże, s. 487 i 493-496. Na ten temat patrz również: S. M.
K u c z y ń s k i , Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie z Za
konem, op. cit., s. 72. Por. także: Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Korono
wem..., op. cit., s. 50-52.
18
Obie strony konfliktu (tj. i Jagiełło i Krzyżacy) dysponowały dobrym
wywiadem i były na ogół dość dobrze poinformowane o miejscach
stacjonowania sił oraz sztabów przeciwnika. Liczne tego przykłady
podaje w tak często i obszernie cytowanej tu książce Wielka wojna
z Zakonem Krzyżackim w latach ¡409-1411 prof. S. M. Kuczyński. Nie
możemy zatem wykluczyć, że Kiichmeister dokładnie wiedział, gdzie
w danym momencie znajduje się król Jagiełło ze sztabem i zamierzał
zaatakować również Inowrocław, ażeby przy sposobności zabić lub
zagarnąć do niewoli naczelnego wodza wojsk nieprzyjacielskich wraz
z całym otoczeniem, co dla państw koalicji jagiellońskiej oznaczałoby
natychmiastową klęskę.
19
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 4 9 2 ^ 9 4 .
20
Tamże, s. 493.
21
Tamże, s. 494.
121
(ok. 3000 ludzi)
2 2
i von Hevelmanna (ok. 1500 ludzi)
2 3
po obu
stronach Wisły, Polska rychło musiałaby przegrać tę wojnę
2 4
.
Niech nas zatem zbytnio nie dziwi, że niedawny zwycięzca spod
Grunwaldu, tryumfator spod Malborka i zdobywca Radzynia
Chełmińskiego, przed którym jeszcze dwa miesiące temu
korzyły się stany pruskie uznając w nim swego jedynego króla
i pana, teraz, w Inowrocławiu, płakał, gdy usłyszał alarmujące
wieści o zbliżaniu się przeważających sił nieprzyjaciela do
Koronowa. Płakał, bo był bezsilny, bo własne wojsko lekkomyś
lnie rozpuścił kilkanaście dni wcześniej do domów, bo tak
szybkiej, zdecydowanej i gwałtownej kontrofensywy nieprzyja
ciela nie przewidział, gdy jako tryumfator odchodził jeszcze
niecały miesiąc temu spod murów niezdobytego przez własną
głupotę i bezsensowne kunktatorstwo Malborka, zostawiając
w nim żywego, jadowitego węża — Henryka von Plauena.
Wydawało mu się wtedy zapewne, że oto przegrał wojnę, utracił
wszystko i dni jego, jako króla polskiego, są policzone. Jednakże
rychło pod Koronowem stał się cud, który odsunął od Polski
widmo klęski i — co być może — uratował życie samemu
królowi Władysławowi Jagielle.
Miasteczko Koronowo leży na pograniczu Kujaw,
Wielkopolski i Pomorza, w ziemi zwanej Krajną, jako że
była to przez długie wieki najdalej na północny zachód
wysunięta część Królestwa Polskiego. W czasach, które
tu opisujemy, Koronowo było maleńką mieściną, naj
prawdopodobniej nie posiadającą nawet solidnych murów
obronnych, lecz tylko wał ziemny z palisadą
2 5
. Miastecz-
22
Tamże.
23
Tamże.
24
S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s.
494-496. Tegoż autora: Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie
z Zakonem, op. cit., s. 72.
25
Por. Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 60. Na
ten temat patrz również: W. P o s a d z y, Koronowo, [w:] Studia z historii
budowy miast polskich, Prace Instytutu Urbanistyki i Architektury, VI,
2/17, 1957, s. 15-35.
122
ko to położone było w zakolu Brdy, w miejscu, gdzie
rzeka ta zbliża się do wysokiej, zachodniej krawędzi
swojej doliny. W odległości ok. 300 metrów na południe
od miasta, po drugiej stronie Brdy, znajdował się muro
wany klasztor i kościół ojców cystersów, w którym to
właśnie, zapewne z racji jego solidności i zdatności do
obrony, zakwaterowało się polskie rycerstwo, któremu
przewodzili trzej wybitni rycerze królewscy, doświad
czeni weterani licznych kampanii wojennych: Sędziwój
z Ostroroga (wojewoda poznański), Maciej z Łabiszyna
(wojewoda brzeski) i Piotr Niedźwiedzki (marszałek
nadworny Królestwa Polskiego)
2 6
. Po stronie zachodniej,
za Brdą, znajdowała się wyniosła, górująca nad mias
teczkiem Góra Łokietka (103 m n.p.m.), a opodal
klasztoru Góra Św. Jana (93 m n.p.m.). Miasteczko
Koronowo położone było zatem w kotlinie między tymi
dwoma wzgórzami morenowymi. Od strony wschodniej,
a częściowo także północnej i południowej przylegał do
Koronowa zwarty kompleks lasów. Natomiast w kierunku
zachodnim, skąd nadciągały krzyżackie zastępy Kiich-
meistra, teren był płaski i otwarty, lecz za to bardzo
podmokły i przez to wybitnie trudny do sforsowania dla
ciężkiej jazdy krzyżackiej. Dalej leżał pas większych
jezior, w pobliżu których znajdowały się dwie wioski:
Wielkie i Małe Łasko (dziś Wilcze), między którymi
miała niebawem rozegrać się decydująca w tej fazie
wojny polsko-krzyżackiej batalia, nazwana później koro-
nowską. Koronowo było, co prawda niewielką mieściną,
26
S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. c/r., s. 496.
Tegoż autora: Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie z Za
konem, op. cit., s. 78-79. Patrz także: Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod
Koronowem..., op. cit., s. 5 8 - 5 9 . Spis co znaczniejszych rycerzy polskich
będących w załodze Koronowa i biorących udział w bitwie z wojskami
Kiichmeistra 10 X 1410 roku zamieszcza również w swym dziele Jan
Długosz. Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 266-267.
123
ale jego znaczenie strategiczne było ogromne. Tędy
bowiem wiodła jedyna droga z Tucholi do Bydgoszczy
oraz do Nakła nad Notecią. Krzyżacy zatem, chcąc
szybko i bez przeszkód m a s z e r o w a ć w głąb ziem
polskich, musieli najpierw zdobyć Koronowo, gdyż
po prostu nie było go jak ominąć. Dodajmy ponadto,
że właśnie w Koronowie znajdowały się podówczas
dwa, jedyne w całej okolicy, mosty na Brdzie
2 7
. Utrata
K o r o n o w a oznaczałaby zatem, dla strony polskiej,
wywalone wrota do Kujaw i Wielkopolski i stąd mo
żemy zrozumieć, dlaczego król Jagiełło tak bardzo
troszczył się o jego utrzymanie i niemal do ostatniej
chwili wzmacniał, czym tylko mógł, jego szczupłą
załogę, ażeby zdołała wytrzymać spodziewany lada
dzień atak przeważających sił wroga.
Oddajmy w tym miejscu ponownie głos Janowi Dłu
goszowi:
„Krzyżacy, którzy obiegli zamek Tucholę, dowiedzia
wszy się, że wojsko królewskie przybyło w małej liczbie
jako załoga Koronowa, nadto słabego i nie umocnionego
żadnymi warownymi murami miasta, zgromadziwszy
silne i liczne wojsko ze wszystkich najemnych rycerzy,
między którymi znajdował się jako główny ich dowódca
wójt Nowej Marchii Michał Klichmeister i wielu rycerzy
z dworu króla Węgier Zygmunta, którzy pod naciskiem
(swego) króla przybyli dość licznie na pomoc Krzyżakom,
wystarczająco przez nich opłacani, ruszyli zbrojnie do
ataku na nich, tj. Polaków, a widząc mnóstwo własnych
wojsk i garstkę wrogów, spodziewali się pewnego łupu
i zwycięstwa.
W piątek zatem, w dzień św. Gereona [tj. 10 października
— P
r
zyP- aut.],
wojsko królewskie dowiedziawszy się, że
27
Z. S p i e ra 1 s k i, Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 60-61.
124
wróg w wielkiej masie maszeruje przeciw niemu, wysyła
podkomorzego sieradzkiego Tomasza Szeligę z domu
Różyców i Mikołaja Dembickiego z rodu Gryfów, żeby
zobaczyli, jak wielka jest liczba wrogów. Ci nierozsądnie
posunąwszy się dalej niż należało utknęli w jakimś bagnie
i zostali ujęci przez wrogów, którzy szli w ślad za nimi.
Wrogowie natychmiast poddali ich dokładnemu przesłu
chaniu, jakie i jak wielkie jest wojsko królewskie w Koro
nowie. Ci podstępnie skłamali, że wojska tam są w nieła
dzie, nie wyćwiczone i nie doświadczone i że gdyby ktoś
odważył się je zaatakować, bez trudu musi je pokonać.
Wrogowie przekonani, że (przesłuchani) powiedzieli
prawdę, czym prędzej udają się w kierunku Koronowa.
Kiedy podeszli tam blisko, wszyscy zsiedli z koni, by
pieszo wedrzeć się do miasta. A rycerze królewscy,
zauważywszy nadchodzących wrogów, zostawiają posiłek,
który zaczęli spożywać, i wszyscy w zamieszaniu chronią
się do klasztoru, znajdującego się u stóp wzgórza [tj. Góry
św. Jana — przyp. aut.] nad rzeką Brdą. Włożywszy także
błyskawicznie na siebie zbroje, przez tajemne i nieznane
wrogom przejście, zwartym szykiem postępują naprzód, by
podjąć walkę. Wrogowie, przerażeni ich widokiem, wsiad
łszy jak najszybciej ponownie na koń, wycofują się w moż
liwie największym pośpiechu, zanim ich Polacy nie zagarną,
rozciągając wycofywanie się na całą milę i stosując ten
zręczny podstęp po to, żeby wojskom królewskim przeby
wającym w dużej odległości od Koronowa, piechota z mias
ta nie mogła w razie walki udzielić pomocy"
2 8
.
Z powyższej relacji Długosza niedwuznacznie wynika,
że w wyprawie na Koronowo brała udział tylko jazda
krzyżacka pod wodzą samego Klichmeistra, bowiem pie
chota i artyleria pozostały przy obleganiu zamku tuchols-
28
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 2 6 2 - 2 6 3 .
125
kiego
2 9
, którego nadal dzielnie broniła załoga polska pod
dowództwem nieugiętego Janusza Brzozo-
głowego w oczekiwaniu na królewską odsiecz. Staje się
zatem jasne, dlaczego strona krzyżacka nie użyła w bitwie
pod Koronowem ani piechoty, ani armat i katapult, które
niewątpliwie były w jej posiadaniu. Wyprawa na Koronowo,
miał być to bowiem — w zamyśle Michała Ktichmeistra
— jedynie nagły i szybki rajd kawaleryjski dużej masy
rycerstwa w celu łatwego zdobycia i spustoszenia nie
ufortyfikowanej jak trzeba i bronionej byle jakimi, im
prowizowanymi niemalże ad hoc, słabymi liczebnie siłami
pospolitego ruszenia chłopskiego polskiej nadgranicznej
mieściny. Wójt Nowej Marchii, który na ogół dysponował
dobrymi informacjami o sile przeciwnika, tym razem
uderzył na ślepo, dufny w liczbę i siłę bojową swoich
oddziałów i... pomylił się sromotnie w swoich rachubach
na łatwe zwycięstwo i łupy.
Odwołajmy się na chwilę w tym miejscu, co z pewnością
nieco zdziwi Czytelników, do literackiej wizji bitwy pod
Koronowem autorstwa Henryka Sienkiewicza, ażeby nieco
lepiej zrozumieć psychologiczne motywy, jakie — co nie
jest wykluczone — kierowały Klichmeistrem przy podej
mowaniu zuchwałej decyzji wypadu na Koronowo, a potem
nagłego odwrotu spod tegoż miasteczka. Sienkiewicz widzi
rzecz całą następująco:
„Liczne posiłki ciągnące w pomoc Krzyżakom od króla
węgierskiego Zygmunta i z dalszych ziem niemieckich
nie zdążyły na walną rozprawę pod Grunwaldem. Ale
właśnie dzięki temu zakon, mimo niesłychanego pogromu,
zdołał jeszcze zebrać wcale poważne siły do rozpaczliwej
obrony przeciw zwycięskim Polakom. Nauczony jednak
2 9
Potwierdzają to przypuszczenie S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 496 oraz Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Korono
wem..., op. cit., s. 6 1 .
126
doświadczeniem, nie chciał stawić wszystkiego na jedną
kartę w wielkiej bitwie z rycerstwem polskim. Biegły
niemiecki wódz, znany z okrucieństw Michał Kochmeister,
wójt Nowej Marchii, wolał zaprawiać do wojny przybyłych
gości przy oblężeniu zamków i zameczków polskich nie
opatrzonych dostateczną załogą lub podnosić ich ducha
w małych utarczkach, zwłaszcza w takich, w których nie
brały udziału chorągwie rycerskie, jeno złożone z miesz
czan i wieśniaków mieszane drużyny, które w owych
czasach nazywano «tańszym ludem».
A czynił to przezorny Kochmeister nie dlatego, aby nie
marzył o wielkiej bitwie, ale rozumiał, że bitwa ta musi być
zwycięską, gdyż inaczej, gdyby nowa próba nową tylko
klęskę miała sprowadzić, upadnie całkiem duch w rycerskich
gościach i zbudzi się w nich żądza rychłego powrotu do
domowych pieleszy. Owóż podczas oblężenia Tucholi doszły
do obozu krzyżackiego wieści, że w Koronowie stoją jakoweś
zaciągi królewskie, wśród których nie masz pogromców spod
Grunwaldu, tylko właśnie «lud tańszy», przeważnie pieszy,
niezbyt liczny i niezbyt z wojną obyty.
Uśmiechnęło się Kochmeistrowi łatwe zwycięstwo, więc
zostawiwszy niewielki zastęp pod Tucholą, aby utrzymać
na wodzy tamtejszą załogę, ruszył z całą siłą pod Koronowo.
Szli z nim słynni w świecie zapaśnicy z cesarskiego dworu,
szli Niemcy ze Śląska, szli Sasi, Bawarowie, Turyngowie,
Frankowie i Szwaby, nie licząc gości z dalszych jeszcze
krajów — rycerstwo świetne, od stóp do głów w stalowe
i srebrzyste zbroje zakute, żądne boju i sławy, śmiercią
gardzące. Wszystko zdawało się sprzyjać wyprawie. Przed
nie straże niemieckie pochwyciły na grząskich błotach
dwóch szlachty, którzy potwierdzili, że nie ma pod Koro
nowem walnych hufców królewskich i tym większą napeł
nili Kochmeistra wiarą w zwycięstwo.
Krzyżacy, rozumiejąc, że brańcy prawdę przed nimi
zeznali, przyśpieszyli pochód i rankiem w październiku,
127
w dzień świętego Gereona, 1410 r. stanęli pod miastem,
a przypuszczając, że im wśród jego ulic walczyć przyjdzie,
pozsiadali z koni i zostawiwszy je pachołkom, gotowali się
pieszo uderzyć na nieprzyjaciół.
Lecz nie całkiem zdołali zaskoczyć Polaków, którzy
lubo nierychło spostrzegli wojska zakonne, mieli wszelako
dość czasu, by skoczyć hurmem do klasztoru, w pobliżu
nad rzeką Brdą położonego, tam przywdziać zbroje, siąść
na koń i sprawić szyki bojowe.
Ujrzawszy to Krzyżacy poniechali zdobycia miasta i co
prędzej wrócili do koni — tak, że po krótkim czasie stanęły
naprzeciw siebie dwa potężne, żelazne zastępy.
Hufce niemieckie płonęły żądzą boju, lecz w okrutnym
Kochmeistrze upadło serce na widok polskich chorągwi,
zmiarkował bowiem zbyt późno, że pojmani na błotach
szlachcice zwiedli go chytrze, że nie mieszaną drużynę
ma przed sobą, ale straszliwe «przedchorągiewne» rycer
stwo spod Grunwaldu. Poznał ich z dala po olbrzymich
koniach, po zbrojach, po znakach na tarczach, po rodo
wych «zawołaniach», które rozlegały się jak grzmoty
wśród szyków — i zadrżał. Nie o własne życie mu
chodziło, gdyż serce kipiało mu dziką odwagą, ale
zadrżał na myśl, co się stanie, jeśli nowa klęska przy
gniecie zakon i jeśli ci świeżo przybyli «goście» z Za
chodu, którzy nie zaznali jeszcze siły polskiego ramienia,
rozniosą wieść po świecie, że oprzeć się jej niepodobna...
Posiłki przestaną wówczas napływać z Niemiec, a z za
konu wyciekną resztki krwi.
I przerażony tą myślą Kochmeister, lubo wojska jego
przewyższały liczbą polskie zastępy, postanowił bitwy nie
przyjmować.
Więc po chwili trąby niemieckie dały znak do odwrotu,
wojska zaś, zastawiwszy się od Polaków wozami, poczęły
się cofać pośpiesznie.
128
A Polaków ogarnęło zdumienie: «Jakoż jest?», mówili
między sobą: «Sami k'nam przyszli, a teraz tyły podają?
Zaprawdę jest w tym jakowyś podryw, który udaremnim
następując na nich bez zwłoki».
Tak mówiąc ruszyli naprzód i rozpoczął się pościg, który
wkrótce okazał się zgubnym dla Krzyżaków"
3 0
.
Trzeba przyznać, że Henryk Sienkiewicz w powyższym
opisie motywów, jakie — jego zdaniem — kierowały
Kuchmeistrem, gdy wyprawiał się na czele swoich wojsk
pod Koronowo, a następnie, kiedy podjął nagłą decyzję
o odwrocie spod Koronowa na widok polskiego rycerstwa
gotowego do boju, aczkolwiek nie był profesjonalnym
historykiem, lecz literatem, okazał się bardzo wnikliwym
czytelnikiem Długosza. Spróbujmy zatem odtworzyć prze
bieg wypadków przed stoczeniem samej bitwy pod Ko
ronowem:
Kiichmeister od końca września 1410 roku bezskutecznie
oblegał zamek w Tucholi, którego z uporem bronił Janusz
Brzozogłowy. Oblężenie przeciągało się, tymczasem i sami
Krzyżacy, i znakomici goście zakonu, którzy przybyli
nierzadko z dalekich stron, ażeby bić „bezbożnych" Pola
ków i ich króla — „poganina", nudzili się i poczęli
domagać się od swego wodza jakiegoś bardziej spek
takularnego sukcesu militarnego, który mógłby im przynieść
błyskotliwą sławę rycerską i łatwe łupy. Sam Kiichmeister
też nie lubił bezczynnie gnuśnieć pod murami obleganych
twierdz, a ponieważ sam był z natury typem bardziej
rycerza-rozbójnika niż pobożnego zakonnika, przeto nie
dał się długo na małą, łupieżczą rajzę na pobliskie ziemie
polskie, Krajne i Kujawy, namawiać. Tym bardziej iż ze
świeżych doniesień swego wywiadu wiedział doskonale, że
ten, najwyraźniej oszalały od nadmiaru niedawnych suk-
30
H. S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem, op. cit,
s. 54-56.
129
cesów w Prusach, stary, litewski lis Jagiełło tym razem
przemędrkował i bezrozumnie, kilka dni temu odesłał
swoje rycerstwo do domów na leża zimowe. A zatem
— jak mniemał krzyżacki wódz — polskiego pogranicza
chwilowo nie ma komu porządnie strzec i bronić, bo przy
królu zapewne wcale lub prawie wcale pełnowartościowego
wojska, mogącego mierzyć się z jego świetnymi i licznymi
hufcami, nie zostało.
Oto szpiedzy donieśli mu, że w niedalekim, nie
ufortyfikowanym jakby należało, miasteczku Koronowie
zbierają się jakieś zbrojne kupy ciurów, mieszczan,
chłopów i okolicznej szlachty, byle jak uzbrojone i do
wojaczki raczej nienawykłe. Kiichmeistrowi i jego wojsku
było tylko w to graj. Mała, zwycięska wycieczka na
słabego przeciwnika powinna znacznie podnieść morale
armii zakonnej, a zwłaszcza rycerzy zaciężnych, dla
których wojna była przede wszystkim przygodą i szansą
do zdobycia łupów. A przy okazji wójt Nowej Marchii
spodziewał się zapewne, że jak zdobędzie z zaskoczenia
Koronowo i rozgromi stacjonujące tam polskie oddziały,
to pewnie zaraz podda mu się z wrażenia także i załoga
tucholskiego zamku. A wtedy droga na Bydgoszcz oraz
na Inowrocław, gdzie — jak mu donosili wywiadowcy
— od kilku dni przebywał sam król Jagiełło ze sztabem
— stanie dla jego wojsk otworem. Zebrał zatem wszyst
kich, co znaczniejszych, swoich rycerzy i ruszył szybkim
marszem pod Koronowo, pozostawiając w Tucholi całą
piechotę i artylerię, które miały blokować broniącą się
wciąż jeszcze polską załogę tamtejszego zamku, ażeby
przypadkiem nie próbowała robić jakiejś dywersji na
tyłach armii zakonnej. Szczęście wojenne zdawało się
mu sprzyjać. Wieczorem 9 października, czy też wczes
nym rankiem dnia następnego przednie straże wojsk
Kuchmeistra pochwyciły na bagnach dwóch rycerzy
z załogi Koronowa. Ci, wzięci na spytki (a może nawet
9 — K o r o n o w o 1410
130
na tortury?), potwierdzili informacje krzyżackiego wy
wiadu, że załoga koronowska jest mało wartą pod
względem wojskowym zbieraniną przypadkowych ludzi.
Michał Ktichmeister, umocniony w swoim przekonaniu,
powziął zatem decyzję niezwłocznego ataku na Korono
wo, ażeby zaskoczyć przeciwnika.
Jednakże, gdy rano, w piątek, 10 października 1410
roku
3 1
wojska krzyżackie stanęły opodal Koronowa, spot
kała je bardzo przykra niespodzianka, którą tak oto opisuje
w swojej pracy Zdzisław Spieralski:
„Długosz powiada, że Krzyżacy bez zwłoki ruszyli pod
Koronowo, zachęceni zeznaniami jeńców polskich. Gdy
już byli blisko, pozsiadali wszyscy z koni, chcąc pieszo
dostać się do miasta [...]. To posunięcie Ktichmeistra
dobrze świadczy o znajomości terenu. Krzyżacy wiedzieli
więc, że przede wszystkim będą musieli zdobyć most na
Brdzie, do którego prowadziła droga z Buszkowa i Nowego
Dworu. Właśnie tą drogą posuwała się armia krzyżacka.
Należało oczekiwać, że most będzie przez Polaków bronio
ny. Jedynie więc walka spieszonego rycerstwa dawała
szanse powodzenia. Decydując się na ten krok, Krzyżacy
już za Nowym Dworem pozsiadali z koni i zeszli z drogi
w prawo, wspinając się na Górę Łokietka. Tutaj rozciągnął
się przed nimi widok, który stanowił dla nich prawdziwą
niespodziankę, będąc zaprzeczeniem tego obrazu, jaki
wynieśli z zapewnień Szeligi i Dębickiego. Widok ten
stanowiło uszykowane w gotowości bojowej rycerstwo
polskie i posiłkująca je piechota.
Rycerstwo królewskie — jak powiada Długosz — zaalar
mowane zbliżaniem się nieprzyjaciela, przerwało śniadanie
i pobiegło do klasztoru, położonego u stóp góry nad Brdą
[...], gdzie zwarło się w szyku bojowym [...]. Obraz, który
31
Na temat dokładnej daty dziennej bitwy pod Koronowem patrz:
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 280.
131
Krzyżacy ujrzeli z górującej nad całą okolicą Góry Łokietka,
przedstawiał się prawdopodobnie następująco: w mieście
piechota (wśród niej chłopi) i obsadzony przez nią most; pod
klasztorem, na prawym brzegu Brdy, u stóp Góry św. Jana,
uszykowane do walki konne rycerstwo polskie. Krzyżacy
zrozumieli, że sytuacja jest właściwie beznadziejna. O zapla
nowanym natarciu na most nie mogło już być mowy, gdyż
atakujący most Krzyżacy zostaliby sami zaatakowani przez
jazdę polską. Natarcie spieszonych Krzyżaków na jazdę
polską nie miało szans powodzenia. Krzyżacy musieliby
w tym celu biec z Góry Łokietka i zostaliby niechybnie
wzięci w dwa ognie, gdyż piechota polska mogła przejść
mostem na prawy brzeg Brdy. Kuchmeister widząc bezsenso
wność jakiegokolwiek natarcia zarządził odwrót"
3 2
.
Długosz, Sienkiewicz i Spieralski są zgodni co do tego,
że krzyżacki wódz spodziewał się zastać w Koronowie
zbieraninę chłopstwa i ciurów, w czym utwierdzili go dwaj
polscy jeńcy, a trafił na gotowe do boju polskie rycerstwo
i piechotę. Stąd zapewne jego nagła decyzja o zaniechaniu
ataku na miasteczko i szybkim odwrocie w celu uniknięcia
bitwy w bardzo niekorzystnych dla wojsk krzyżackich
warunkach. Kuchmeister, gdy zobaczył, że bitwa, do której
dążył, z dużą pewnością może zakończyć się klęską dla
jego wojsk (wśród których, co warto w tym miejscu
przypomnieć, przeważali rycerscy goście zakonu z Europy
Zachodniej), nakazał natychmiastowy odwrót. Po stokroć
bowiem wolał niesławną rejteradę niż beznadziejną rzeź
własnych ludzi, a zwłaszcza znakomitych rycerzy cudzo
ziemskich, za których bezpieczeństwo, życie i zdrowie był,
jako wódz wyprawy, szczególnie odpowiedzialny z powo
dów politycznych oraz prestiżowych. Znamienitym przy-
byszom z krajów niemieckich, Śląska, Czech i Węgier nie
32
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 6 2 - 6 3 .
132
mogło się bowiem przydarzyć na tej antypolskiej krucja
cie nic złego, jeżeli zakon miał oczekiwać rychłego
przybycia większej liczby ochotników do walki z Polakami
i Litwinami. Dlatego też krzyżacki wódz zamierzał albo
szybko oderwać się od nieprzyjaciela i wycofać się spod
Koronowa bez podejmowania walki z Polakami, albo
— jeżeliby ci ruszyli za nim w pościg — odciągnąć
ich możliwie daleko od miasta i posiłkującej ich piechoty,
a następnie wydać im bitwę w miejscu dla siebie do
godnym i rozgromić rycerstwo polskie, które — jak
z pewnością zdążył zauważyć — było znacznie mniej
liczne od jego hufców
3 3
.
W czasie tegoż odwrotu spotkała jednak Krzyżaków
i cudzoziemskich gości zakonu druga przykra niespodzianka
ze strony polskich obrońców Koronowa. Oto, co na ten
temat pisze Jan Długosz:
„Jednak w czasie tego wycofywania się łucznicy z woj
ska królewskiego rażą ich bez przerwy strzałami, atakują
i ranią, a wdzierając się raz po raz między wojsko
wrogów, wielu z nich kładą pokotem. Jeżeli zaś w którymś
momencie wrogowie odwrócą się, by podjąć walkę z łu
cznikami, łucznicy wycofują się między oddziały swoich
wojsk i osłaniani przez nie po udaremnieniu ataku na
nowo zaczepiają wrogów. Tego rodzaju wstępne walki
toczyły się na długości całej mili
3 4
między wojskami
króla i wrogów"
3 5
.
Henryk Sienkiewicz, opierając się na powyższej relacji
Długosza, opisuje ów krzyżacki odwrót i polski pościg
następująco:
33
Por. S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s.
496-497 oraz Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 63-65.
3 4
Ówczesna mila liczyła ok. 10 km.
35
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 263.
133
„Tak mówiąc ruszyli [Polacy — przyp. aut.] naprzód
i rozpoczął się pościg, który wkrótce okazał się zgubnym
dla Krzyżaków. Nie mieli już oni owych przesławnych, na
wagę niemal złota opłacanych łuczników angielskich, którzy
legli prawie wszyscy pod Grunwaldem. Natomiast w wojsku
królewskim był cały oddział Mazowszan puszczańskich od
dziecka do łuku przywykłych. Ci wysuwając się naprzód
razili konie pod rycerstwem i samych rycerzy; gdy chciano
na nich uderzyć, cofali się szybko, a na ich miejsce
występowała gotowa do boju konnica. Lecz wówczas
Kochmeister znów nakazywał odwrót i zgubny dla Niem
ców pościg rozpoczynał się w dalszym ciągu"
3 6
.
Natomiast Zdzisław Spieralski, analizując z naukowego
punktu widzenia ów krzyżacki odwrót i polski pościg, pisze:
„Długosz powiada, że widok Polaków gotowych do
walki przeraził tak dalece Krzyżaków, iż powsiadali
na konie i rzucili się do ucieczki. Rycerstwo polskie
rzuciło się za nimi w pościg, przy czym nie mogło
już korzystać z pomocy pozostawionej w mieście piechoty
[...]. Jest to samo przez się zrozumiałe, ale informacja
Długosza potwierdza obecność piechoty w mieście i jej
brak w samej bitwie.
Być może decyzja pościgu powzięta została przez
Polaków z p e w n y m opóźnieniem i dlatego uciekającym
w kierunku Buszkowa Krzyżakom udało się przedostać
za [...] łańcuch jezior. Ale nawet w wypadku powzięcia
natychmiastowego pościgu, zmuszenie Krzyżaków do
przyjęcia bitwy jeszcze przed łańcuchem jezior było,
zdaje się, niemożliwe. Jazda polska, zanim znalazła się
na otwartej przestrzeni, musiała zatoczyć znaczny łuk
u stóp Góry św. Jana i Góry Łokietka, a następnie
36
H. S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem, op. cit.,
s. 56.
134
przebyć wąski odcinek drogi Koronowo-Nowy Dwór,
biegnący między Górą Łokietka a stokiem północnych
wzgórz. T y m c z a s e m Krzyżacy, którzy dosiedli koni
u północno-zachodniego jej stoku, znajdowali się już
w pełnym galopie.
Malowniczy opis pościgu, który wyszedł spod pióra
Długosza [...] pozwala jedynie na stwierdzenie, że do
przodu wysunęli się konni łucznicy wchodzący w skład
pocztów rycerskich. Oni to zasypywali strzałami uciekają
cych Krzyżaków, kładąc wielu z nich trupem [...]. Kilka
krotnie Krzyżacy zatrzymywali się, by stawić czoło
prześladującym ich łucznikom, ale ci wycofywali się
wówczas do tyłu, kryjąc się za plecami kopijników, a gdy
Krzyżacy ponownie zawracali konie do ucieczki, wysuwali
się znów do przodu i razili ich strzałami [...]. Ścigano tak
Krzyżaków przez całą milę [...] aż w pobliże wsi Łask
[czyżby Z. Spieralskiemu chodziło tu o wzmiankowaną
wcześniej wieś Łącko Wielkie? — przyp. aut.], stanowią
cej własność koronowskiego klasztoru [...]. Tu Krzyżacy
zatrzymali się, postanawiając stawić czoło ścigającym ich
Polakom"
3 7
.
W tym miejscu nasuwa się pytanie: kim byli owi konni
łucznicy królewscy tak skutecznie ścigający i nękający
cofającą się spod Koronowa krzyżacką armię Kuchmei-
stra? Długosz nie daje na to jednoznacznej odpowiedzi.
Sienkiewicz w swojej literackiej wizji bitwy pod Koronowem
sugeruje, iż był to wydzielony oddział „Mazowszan pusz
czańskich od dziecka do łuku przywykłych"
3 8
. Zdzisław
Spieralski uważa zaś, że tymi konnymi łucznikami byli po
prostu pocztowi z otoczenia polskich rycerzy
3 9
. Natomiast
37
Z. S p i e r a 1 s k i, Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 63-65.
38
H. S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem, op. cit.,
s. 56.
39
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 64.
135
prof. S. M. Kuczyński, po dokładnym przeanalizowaniu
opisanej przez Długosza taktyki owych tajemniczych konnych
łuczników królewskich, doszedł do zaskakującego wniosku,
iż z dużym prawdopodobieństwem mogli to być... wojownicy
tatarscy z nadwornych oddziałów króla Jagiełły (!), wysłani
przez niego razem z rycerstwem polskim dla wzmocnienia
obrony Koronowa
4
". Na poparcie swojej tezy prof. Kuczyński
pisze, co następuje:
„Przytoczony [przez Długosza — przyp. aut.] opis jest
tak typowy dla taktyki mongolskiej, że nie może ulegać
wątpliwości, iż owi «łucznicy» musieli być nadwornym
oddziałem Tatarów litewskich względnie chorągwią tatar-
sko-litewską. Konni bowiem strzelcy polscy czy zachodni
nie umieli prowadzić walki łuczniczej w kawaleryjskim
galopie, lecz jedynie w pozycjach obronnych na polu
bitwy. Owo zasypywanie strzałami, doskakiwanie do prze
ciwnika, a potem wycofywanie się za ciężką jazdę własną
było charakterystyczne dla taktyki lekkiej kawalerii mon
golskiej.
Udział wojsk tego typu, chociażby w nader niewielkiej
ilości, w oddziałach królewskich tłumaczy nam ustawiczne
skargi krzyżackie na Zachodzie, że Jagiełło i Witold łączą
się z Tatarami, a również wyjaśnia, dlaczego Krzyżacy,
mimo co najmniej dwukrotnej przewagi [...], nie zdołali
uderzyć znienacka na podążających za nimi Polaków"
4 1
.
4 0
Na temat ewentualności udziału jakiejś, niemożliwej dziś do jedno
znacznego zidentyfikowania, formacji tatarskiej w bitwie pod Koronowem
patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Pogranicze kujawsko-pomorskie
w Wielkiej Wojnie z Zakonem, op. cit., s. 74-78. Z tym poglądem prof.
Kuczyńskiego zdecydowanie nie zgadza się Z. Spieralski, który jest
zdania, że udział Tatarów w bitwie pod Koronowem nie był możliwy,
gdyż Tatarzy służyli pod rozkazami Witolda i razem z nim odeszli spod
Malborka na Litwę, a poza tym, gdyby jacyś Tatarzy byli pod Koronowem,
to Długosz z pewnością by ten fakt odnotował. Patrz: Z. S p i e r a l s k i ,
Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 5 7 - 5 8 oraz 64.
136
Ponieważ sprawa ewentualnego udziału Tatarów w bitwie
pod Koronowem nie jest możliwa do udowodnienia, autor
tej książki nie chce opowiadać się jednoznacznie ani po
stronie prof. Kuczyńskiego (za), ani też po stronie Z.
Spieralskiego (przeciw). Uważa jednak, iż powyższa teza
prof. Kuczyńskiego jest oparta na zbyt mocnych i logicz
nych przesłankach, ażeby można było przypuszczalny udział
Tatarów w bitwie koronowskiej z miejsca odrzucić. Zresztą
sam Z. Spieralski w innym miejscu swego opracowania
pisze, iż: „Odtworzenie przebiegu bitwy koronowskiej jest
zadaniem bardzo trudnym, gdyż dysponujemy szczególnie
ubogim materiałem źródłowym. Ogranicza się on właściwie
do relacji Długosza, bogatej w anegdotyczny opis wydarzeń,
ale skąpej w istotne informacje. Relację tę uzupełnia kilka
przypadkowych wiadomości z innych źródeł oraz studium
terenu bitwy, przy którym bardzo cenną pomoc stanowi
praca W. Posadzego o samym Koronowie
4 2
. Zrekonstruo
wany obraz bitwy jest więc niepełny i w wielu szczegółach
wybitnie hipotetyczny"
4 3
. Nie można zatem potwierdzić
udziału jakiegoś oddziału tatarskiego w bitwie pod Koro
nowem, ale i nie można temu ze stuprocentową pewnością
zaprzeczyć. Pozostawmy więc tę sprawę bez jednoznacz
nego rozstrzygnięcia.
Kolejną sprawą, którą wypada w tym miejscu wyjaśnić,
jest kontrowersyjna hipoteza prof. Kuczyńskiego na temat
rzekomej, zawczasu przygotowanej zasadzki, w jaką prze
biegły Kiichmeister usiłował podobno wciągnąć ścigające
jego oddziały rycerstwo polskie z załogi koronowskiej.
„Krzyżacy — pisze prof. S. M. Kuczyński — cofali się
przeszło milę i Długosz sądził, że czynili to dlatego, by
rycerstwo polskie konne nie mogło otrzymać pomocy od
41
S . M . K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 497.
4 2
Patrz: W. Po s a d z y , Koronowo, op. cit., s. 15-35.
43
Z. S p i e ra 1 s k i, Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 59-60.
137
swej piechoty, która została w Koronowie i jeździe nadążyć
nie mogła
4 4
. Nie dostrzega jednak, że Krzyżacy użyli tego
samego sposobu, jakim posługiwali się nie raz dowódcy
wojsk królewskich, którzy zwabiali przeciwników udając
gwałtowny odwrót i prowadząc ich do miejsca dogodnie
dla siebie obranego z góry, gdzie na przybyszów czekały
siły przeważające. Oczywiście prócz zwabienia uzyskiwali
jednocześnie i tę korzyść, o której pisze Długosz, co
świadczy, że lekcja jagiellońska dana pod Grunwaldem nie
poszła w las. Wśród braci zakonnych musiano pamiętać
0 zaciętości chłopskiej piechoty, którą król Jagiełło zamykał
pierścień dookoła wojsk krzyżackich na polu «wielkiej
bitwy» i wołano uniknąć niebezpiecznego współdziałania
obu rodzajów broni. [...] Na wzgórzu «w pobliżu wsi
Łącka, należącej do klasztoru koronowskiego», stały już
oczekujące oddziały krzyżackie «w zupełnej gotowości do
boju, tusząc, że tak korzystne stanowisko ułatwi im
zwycięstwo*. Rzekomo uciekający oddział miał podprowa
dzić ścigających Polaków pod uderzenie ciężkiej jazdy
Kiichmeistra, która przeważając liczbowo, gotowością
1 zaskoczeniem miała wszelkie szanse zwycięstwa.
Jednakże lekka jazda królewska musiała dostrzec za
sadzkę i rycerstwo polskie ominęło «dogodne miejsce*
nieprzyjaciela. Polacy zboczyli i stanęli z innej strony
wzgórza"
4 5
.
W tym miejscu musimy stanowczo nie zgodzić się
z powyżej przedstawioną hipotezą prof. Kuczyńskiego.
A to z następujących powodów:
— Po pierwsze dlatego, iż w Długoszowym opisie
bitwy pod Koronowem próżno by szukać jakiejkolwiek
wzmianki o tym, jakoby Kiichmeister zamierzał wciągnąć
rycerstwo polskie w jakąś pułapkę. A przecież my,
44
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 263.
45
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 496-498.
138
historycy, doskonale wiemy, że ksiądz Jan Długosz był
zbyt rzetelnym kronikarzem, ażeby mógł pominąć tak
istotną dla przebiegu bitwy koronowskiej informację.
Zacytowany przez profesora Kuczyńskiego na potwier
dzenie powyższej jego tezy fragment Długoszowej kroniki
brzmi w całości następująco: „Aż kiedy nieprzyjaciel
uprzykrzył sobie ciągłą ucieczkę, zająwszy wzgórze, nad
inne w tej okolicy więcej wyniesione, w pobliżu wsi Łasko
należącej do klasztoru koronowskiego, oczekiwali na
nadejście królewskiego wojska w zupełnej gotowości do
boju, tusząc, że tak korzystne stanowisko ułatwi im
zwycięstwo. Ale rycerstwo królewskie, nie chcąc razem
z nieprzyjacielem i dogodnym mu miejscem zbytniego
podejmować trudu, zboczyło z prostej i na nieprzyjaciela
prowadzącej drogi, a wbiegło na mniej stromą i przystęp
niejszą część wzgórza"
4 6
. Konia z rzędem temu, kto
dostrzeże w tym fragmencie relacji naszego kronikarza
chociażby najdrobniejszą wzmiankę o jakiejś zasadzce na
polskie wojsko z Koronowa, z góry zaplanowanej i za
wczasu przygotowanej przez Ktichmeistra. Natomiast
najwyraźniej jest tu mowa o tym, że dowództwo krzyżac
kie, nie mogąc oderwać się od bardzo dotkliwie nękającego
go podczas pościgu przeciwnika (tj. Polaków i przypusz
czalnie Tatarów), postanowiło ostatecznie stawić mu czoła
w walnej bitwie i w tym celu rozwinęło szyki swoich wojsk
na mocnej pozycji obronnej (tj. na wysokim, niedostępnym
wzgórzu), które dawało oddziałom krzyżackim dużą
nadzieję na wygraną z powodu znacznej przewagi liczebnej
nad Polakami i niedostępności tego miejsca. Polacy jednak,
najwyraźniej lepiej niż Krzyżacy obeznani z topografią
najbliższych okolic Koronowa, dobrze wiedzieli, że to
wzgórze, na którym nieprzyjaciel uszykował się do bitwy,
jest niedostępne tylko z jednej strony. Obeszli je zatem
46
Patrz: Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 86 oraz
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 263.
139
i rozwinęli swe szyki w miejscu bardziej dla nich dogod
nym, czym po raz kolejny tego dnia zaskoczyli Kuchmeis-
tra i jego rycerzy
4 7
.
— Po drugie dlatego, że jeśliby powyższe przypusz
czenie prof. Kuczyńskiego o rzekomej zasadzce krzyżackiej
na Polaków było prawdą, to należałoby przyjąć, że Kuchmeis-
ter musiał zawczasu wiedzieć o tym, iż w Koronowie jest
znaczny liczebnie oddział rycerstwa polskiego i w tym celu
wyprawił pod miasteczko tylko silny podjazd, którego
zadaniem miałoby być jedynie wywabienie udawaną ucieczką
nieprzyjacielskiej jazdy z miasta (ażeby nie mogła otrzymać
skutecznego wsparcia od własnej piechoty) i podprowadzenie
jej tym chytrym manewrem pod miażdżące uderzenie
przeważających, własnych sił głównych, czekających bitwy
na z góry upatrzonych, a dogodnych dla siebie pozycjach.
Zgoda. Tylko że uważna lektura relacji Długosza o wstępnej
fazie bitwy pod Koronowem jak najdobitniej zaprzecza
powyżej przedstawionym spekulacjom prof. S. M. Kuczyńs
kiego. Wynika z niej natomiast coś wręcz przeciwnego,
a mianowicie: że Kuchmeister nie miał pojęcia o tym, iż
w Koronowie napotka rycerstwo królewskie gotowe do boju,
a nie — j a k mniemał — przypadkową zbieraninę pospolita-
ków do wojny niezbyt nawykłych, których łatwo będzie
rozbić. Utwierdzili go dodatkowo w tym błędnym przekona
niu dwaj polscy jeńcy, pojmani niedługo przed bitwą na
bagnach w okolicach Koronowa, którzy przysięgali podczas
przesłuchania, że w miasteczku nie ma poważniejszych sił
i że łatwo je pokonać. Dlatego to zarządził gwałtowny
odwrót, natychmiast rezygnując z zamierzonego ataku na
miasteczko, gdy tylko przekonał się naocznie, z kim przyjdzie
mu się naprawdę w tej walce zmierzyć. A potem przyjął
bitwę tylko dlatego, bo stało się jasne, że jego wojska nie
zdołają ujść cało polskiej lub też, co równie prawdopodobne,
47
Por. Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 65.
140
polsko-tatarskiej pogoni, która natychmiast ruszyła w ślad
za nimi i już podczas pościgu zadała Krzyżakom oraz
ich cudzoziemskim gościom dotkliwe straty w ludziach
i koniach, w czym największa zasługa królewskich (ta
tarskich?) lekkokonnych łuczników, którzy ustawicznie
nękali cofającego się w pośpiechu wroga swymi bły
skawicznymi atakami.
Z powyższej analizy tekstu Długoszowego wynika zatem
niedwuznacznie, iż to nie Kiichmeister usiłował wciągnąć
Polaków w zawczasu zastawioną na nich zasadzkę (jak to
sugeruje prof. Kuczyński), ale że to właśnie obecność
polskiego wojska w rzekomo prawie bezbronnym Korono
wie była dla krzyżackiego wodza przerażającą niespodzian
ką, która zniweczyła jego genialny plan wzięcia polskiej
mieściny przez zaskoczenie. Piszącemu te słowa wydaje
się, że najbardziej bliski prawdy o motywach, jakie skłoniły
krzyżackiego wójta Nowej Marchii do zaniechania bez
skutecznego odwrotu swoich hufców i przyjęcia walnej
bitwy z idącym tuż za nimi rycerstwem polskim, w naj
dogodniejszym do tego miejscu, jest — paradoksalnie
— nie profesjonalny historyk, prof. S. M. Kuczyński, który
pisząc o rzekomej zasadzce krzyżackiej na rycerstwo polskie
0 milę od Koronowa zbytnio — j a k się wydaje — popuścił
wodze swojej fantazji, ale literat, Henryk Sienkiewicz,
który okazał się, w tym miejscu, bardziej wnikliwym
1 wiernym faktom czytelnikiem oraz interpretatorem kroni
karskiej relacji Długosza.
„Aż wreszcie — pisze w swej noweli o bitwie pod
Koronowem Sienkiewicz — opadli swego wodza co naj
przedniejsi rycerze niemieccy i poczęli mu gorzkimi słowy
przyganiać, że hańbi ich i gubi i że nie po to z dalekich
krajów przybyli, aby przed Polakami uciekać, jeno dlatego,
by w równym boju się z nimi potykać i sławę, choćby za
cenę życia, pozyskać.
141
Więc Kochmeister widząc, że na nic dalsza ucieczka i że
łucznicy królewscy bez bitwy mu wojsko wytracą, zatrzymał
się we wsi Łącko i stanąwszy na wysokim wzgórzu
postanowił stawić czoło Polakom. Lecz owi, widząc przed
sobą stromą wyniosłość, a pewni już, że im się nieprzyjaciel
nie wymknie, obeszli ją dookoła i zajechawszy od strony
najmniej pochyłej, poczęli z wielką radością ustawiać się
do walnej rozprawy"
4 8
.
Powyższą, literacką wizję Henryka Sienkiewicza po
twierdza w sposób jednoznaczny Zdzisław Spieralski, gdy
w swoim opracowaniu naukowym na temat bitwy pod
Koronowem pisze, co następuje:
„Ścigano tak Krzyżaków przez całą milę, aż w pobliże
wsi Łask, stanowiącej własność koronowskiego klasztoru.
Tutaj Krzyżacy zatrzymali się, postanawiając stawić czoło
ścigającym ich Polakom. W tym celu stanęli w szyku
bojowym na jednym ze wzgórz, górującym nad pozostałymi,
pokładając nadzieję zwycięstwa w jego korzystnym poło
żeniu. [...] Z relacji Długosza wynika, że zajmowane przez
Krzyżaków wzgórze było z jednej strony strome i niedo
stępne. Dlatego rycerstwo polskie zboczyło z prostej drogi
wiodącej na owe wzgórze i zajechawszy na nie z boku,
rozwinęło się naprzeciwko nieprzyjaciela"
4 9
.
Zarówno u Długosza, jak i u Sienkiewicza, a także
u Spieralskiego nie ma ani słowa o rzekomej zasadzce
krzyżackiej na rycerstwo polskie w odległości mili (tj. ok.
10 km) od Koronowa, jest za to wyraźnie mowa o polskim
lub polsko-tatarskim pościgu za cofającym się w pośpiechu
wrogiem i o tym, że wódz armii zakonnej, Kiichmeister,
48
H. S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem, op. cit.,
s. 56.
49
Z. S p i e r a 1 s k i, Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 6 4 - 6 5 .
142
zdecydował się na przyjęcie bitwy dopiero wtedy, gdy
zrozumiał, że oderwanie się od nieprzyjaciela nie jest dla
jego ciężkozbrojnej konnicy możliwe. Być może uczynił to
także — j a k to sugeruje w swej noweli Sienkiewicz — pod
naciskiem najznaczniejszych rycerzy cudzoziemskich ze
swojej armii, którzy domagali się od swego wodza wydania
wrogom honorowej bitwy, zanim Polacy i Tatarzy wytracą
ich do nogi w tym coraz bardziej chaotycznym i niegodnym
czci europejskiego, chrześcijańskiego rycerstwa odwrocie,
który lada chwila — ich zdaniem — mógł zakończyć się
sromotną klęską dla Krzyżaków. Wójt Nowej Marchii
wybrał więc naprędce miejsce wyniosłe i niedostępne,
które dawało mu realną szansę rozwinięcia swoich wojsk
i stoczenia walnej bitwy ze ścigającym go nieprzyjacielem.
Liczył zapewne na przewagę liczebną swoich wojsk nad
przeciwnikiem. Jednakże Polacy, z pewnością znacznie
lepiej niż Krzyżacy orientujący się w topografii okolicznego
terenu, ominęli tę wyniosłość, zaszli nieprzyjaciela od
strony mniej dla niego dogodnej i tam dopiero uszykowali
się do bitwy. Nie była to zatem żadna, zawczasu przygoto
wana, krzyżacka zasadzka na Polaków, ale raczej bitwa
obronna, obliczona na zniszczenie ścigającego i dotkliwie
nękającego rycerzy zakonnych przeciwnika. A więc powy
żej przedstawiona teoria prof. S. M. Kuczyńskiego jest
błędna, gdyż nie znajduje potwierdzenia w faktach opisa
nych przez Długosza, który jako jedyny dziejopis przed
stawił przebieg bitwy pod Koronowem.
Pozostaje nam jeszcze, zanim przejdziemy do omawiania
i analizy przebiegu właściwej bitwy pod Koronowem,
ustalić, gdzie mniej więcej się ona odbyła. Nie jest to
bynajmniej łatwe. Długosz podaje, iż Polacy gonili wojska
krzyżackie na przestrzeni mili od Koronowa, zanim doszło
do właściwego starcia obu konnych armii
5 0
. W czasach
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 263.
143
Długosza (XV w.) miła była to odległość mniej więcej 10
kilometrów. Nic zatem dziwnego, iż pozostawiona w mias
teczku Koronowie polska piechota nie mogła przyjść na
czas ze skuteczną pomocą własnej jeździe rycerskiej, która
zapędziła się aż na taką odległość za odstępującym w naj
większym pośpiechu wrogiem. Krzyżacy musieli wycofy
wać się tam, skąd przyszli, tj. w kierunku Tucholi, a więc
na północny zachód od Koronowa. Zdzisław Spieralski, po
dokładnym porównaniu informacji podanych przez Długo
sza ze współczesnymi mapami oraz ukształtowaniem terenu
do 20 km na północ i północny zachód od Koronowa,
znalazł wzgórze lub grupę wzgórz, które zdają się od
powiadać szczegółom opisanym przez naszego kronikarza
5 1
.
Wieś, na polach której odbyła się właściwa bitwa pod
Koronowem, nosi obecnie — zdaniem Z. Spieralskiego
— nazwę Łasko Wielkie lub Wilcze (co do tego, gdzie
dokładnie doszło do samej bitwy, nie ma dziś zgodności
wśród historyków, ponieważ nigdy nie prowadzono tam
poważniejszych badań archeologicznych)
5 2
. Jakkolwiek by
nie było, pole bitwy jest oddalone od obecnych granic
miasta Koronowa o ok. 11 km na północny zachód i leży
gdzieś pomiędzy wyżej wymienionymi wsiami.
Wyjaśniwszy już wszystkie kwestie dyskusyjne, doty
czące tego, co wydarzyło się tuż przed bitwą pod Korono
wem, przejdźmy teraz do opisu i analizy samej bitwy.
Oddajmy zatem ponownie głos Janowi Długoszowi:
„W jednym i drugim wojsku były oddziały, które
wydawały się nie do pogardzenia, zarówno jeśli idzie
o liczbę i pochodzenie ludzi, jak i o praktykę w rzemiośle
5 1
Na ten temat patrz szerzej: Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Korono
wem..., op. cit., s. 65.
52
Tamże. Na ten temat patrz również: S. M. K u c z y ń s k i. Pogranicze
kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie z Zakonem, op. cit., s. 72 oraz
8 0 - 8 1 .
144
wojennym i te z największą odwagą podejmowały walkę.
Zanim jednak doszło do starcia, rycerz króla węgierskiego
Zygmunta, Ślązak Konrad Nyempcz wystąpił przed szeregi
wzywając z własnej inicjatywy do pojedynku. Pokonany,
zrzucony z konia i stratowany przez rycerza polskiego Jana
Szczyckiego herbu Doliwa, który podjął się tego zadania,
wskazał, jak potoczy się los obydwu wojsk.
Potem szyki ścierają się z potężnym okrzykiem wznie
sionym przez jedną i drugą stronę. Obydwie wytrwale
wytrzymują atak i walczą bardzo dzielnie. Jedno i drugie
wojsko walczyło przez jakiś czas z jednakową odwagą
i zawziętością godną Marsa. Przez pewien czas wynik
zmagań był niepewny, ponieważ poziom walki wyrównywał
po obydwu stronach rodzaj wojska, które dorównywało sobie
uzbrojeniem, prawością i doświadczeniem. Każdy bowiem
atakując przeciwnika ze swego stanowiska walczył bez
wytchnienia. Wśród najzawziętszej zatem walki między
obydwoma wojskami, kiedy żadna strona nie ustępowała, ani
się nie wycofywała, ogromnym wysiłkiem i bojem obydwie
strony tak się zmęczyły, że nastąpiło jakby zgodne z umową
przerwanie zmagań. Jedno i drugie wojsko ogłasza zatem,
by przez jakiś czas przestrzegano zawieszenia broni.
Ponieważ obydwa wojska wyraziły na nie zgodę, rycerze
rozchodzą się, a wytarłszy pot oddychają w czasie przerwy
i wspominają niektóre czyny i posunięcia wojskowe, jakby
poruszeni zażyłymi stosunkami i chęcią rozmowy. Po
odpoczynku i pewnej przerwie, odwoławszy zawieszenie
broni, wojska porywają się na nowo do walki, ciągle z tą
samą jak przedtem odwagą po obydwu stronach. Wielu też
ludzi tu i tam pada lub dostaje się do niewoli. A kiedy
jednych i drugich ogarnęło zmęczenie, a los nie wskazywał
jeszcze, komu zapewni przewagę, obydwa wojska ogłosiły
ponowne zawieszenie broni.
Kiedy wyrażono na nie zgodę i wojska rozeszły się,
najdzielniejsi wojownicy, korzystając z ponownego wy-
145
poczynku, ocierają z potu siebie i konie, opatrują rany,
odpoczywają, rozmawiają, wymieniają jeńców, nawza
j e m oddają zagarnięte przez jednych i drugich konie,
dla których rozpoznania można było podejść do wojska
wrogów. Posyłają sobie nawzajem wino dla ugaszenia
pragnienia i usuwają z placu boju ludzi zrzuconych
w walce z koni, cierpiących z powodu ran i nie mogących
się podnieść, żeby ich nie deptano, tak, że nieświadom
rzeczy mógł być przekonany, że to nie są wrogie, ale
związane największą przyjaźnią oddziały"
5 3
.
Specjalnie pozwoliłem sobie podkreślić te ustępy w re
lacji Długosza, które mówią o dwóch rozejmach podczas
trwania bitwy pod Koronowem i o kurtuazji, zachowywanej
przez obie walczące strony, wobec przeciwnika. S. M.
Kuczyński oraz Z. Spieralski twierdzą, że było tak dlatego,
iż rycerstwo po obu stronach przestrzegało zachodnio
europejskiego, rycerskiego kodeksu honorowego i toczyło
tę bitwę również na sposób zachodni, na poły turniejowy,
gdzie stawali w szranki równi sobie zarówno w męstwie
i bojowych umiejętnościach, jak i w obyczajach rycerskich
przeciwnicy, którzy podziwiali i szanowali się nawzajem,
choć — chwilowo — walczyli pod przeciwnymi sobie
sztandarami
5 4
. Wynikało to zapewne z faktu, że w armii
krzyżackiej, dowodzonej przez Michała Kuchmeistra, prze
ważali nie rycerze zakonni, lecz właśnie rycerscy goście
zakonu rodem z Europy Zachodniej, którzy — w przeci
wieństwie do zakonnych rycerzy-rozbójników z Prus, Nowej
Marchii i Inflant — wciąż jeszcze zachowywali prastare
obyczaje rycerskie, nakazujące szacunek wobec przeciw
nika, który walczy uczciwie
5 5
. Wypada jednakże w tym
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 263-264 . — Wszystkie podkreślenia
w tekście pochodzą od autora.
54
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 498 oraz
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 65-66.
10 — Koronowo 1410
146
miejscu podkreślić ze szczególną mocą, iż to, co wydarzyło
się w przerwach między kolejnymi trzema starciami
bitwy pod Koronowem (tj. dwa rozejmy, podczas trwania
których strony walczące bratały się ze sobą, podziwiały
męstwo przeciwników, a nawet świadczyły sobie na
wzajem rozmaite, kurtuazyjne usługi oraz pomoc), rzadko
znajduje porównanie nawet z najbardziej kurtuazyjnym
zachowaniem rycerzy na średniowiecznych polach bitew
Europy Zachodniej.
Fenomen rozejmów w bitwie koronowskiej zafascynował
nie tylko Jana Długosza. Kilkaset lat po nim Henryk
Sienkiewicz pisał o tych, prawdziwie unikalnych w po
wszechnej historii wojen i bitew, wydarzeniach z nie
kłamanym podziwem:
„Rozgorzała bitwa tak zapalczywa, jakiej nie pamiętano
od początku wielkiej wojny. [...] Parły na się wzajem dwie
ławy tak uporczywie, że w końcu uczynił się ścisk strasz
liwy. W tym ścisku pomieszały się konie, tarcze, zbroje. Tu
i ówdzie nie dość było miejsca na rozmach miecza lub
toporu, więc chwytano się za ramiona, wbijano sobie
w piersi i w gardła krótkie mizerykordie
5 6
, bito się ziarnkami
i rękojeściami mieczów. Tysiące zaległy już pole; ochrypłe
gardła zamilkły — lecz bój trwał ciągle, straszny jak
płomień, ponury jak śmierć.
Aż wreszcie zabrakło oddechu w piersiach ludziom
i koniom. Bitwa poczęła mdleć, albowiem omdlały ręce
i zdrętwiały ramiona. «Wówczas stało się — mówi kroni
karz
5 7
— że jakby za wzajemną zgodą przerwano bój i oba
wojska wykrzyknęły, aby chwilowy uczynić rozejm». Jakoż
za znakiem trąb rozjechały się wrogie zastępy na parę
5 5
Tamże.
56
Mizerykordia (z łac. miłosierdzie) był to krótki sztylet, który służył
średniowiecznym rycerzom do dobijania pokonanych lub rannych wrogów.
5 7
Sienkiewicz oczywiście ma tu na myśli Długosza.
147
stajań, każdy ku swoim wozom. Tam rycerze zsiadłszy
z koni pozdejmowali potrzaskane zbroje i nastała chwila
spoczynku.
Lecz wkrótce całe ich gromady pośpieszyły z obu stron
na pobojowisko, aby oglądać własne czyny i nieść ratunek
swoim rannym. T a m zbliżywszy się Niemcy i Polacy
poczęli przypatrywać się sobie wzajem, potem podziwiać
się, potem podchodzić jeszcze bliżej, aż nareszcie z jednej
i z drugiej strony wyciągnęły się ku sobie, prawie mimo
woli, drżące jeszcze z wysiłku prawice.
— Cześć Niemce, waszemu męstwu! — huknęli polscy
rycerze.
— Cześć wam! — odpowiedzieli Niemcy. — Lwie
serca biją wam w piersiach i nie znajdziecie równych
w chrześcijaństwie.
— Naleźliśmy równych, potykając się z wami.
— Chwała wam!
— Chwała i wam!
Tak wysławiwszy się z obu stron, poczęli szukać rannych,
zbierać ich, cucić i oddawać przyjaciołom i krewnym.
A gdy pachołkowie odwieźli rannych i omdlałych do dwu
obozowisk, rycerze pozostali jeszcze, by dalej świadczyć
sobie usługi — i nuż poznawać się: «Tyś walczył ze mną!»
— «Ja z tobą»..., nuż ściskać się, obwiązywać co lżejsze
rany, ocierać jedni drugim pot i kurzawę. Posłano po konie
zdobyczne, by oddać je sobie wzajemnie, a potem po jadło
i wino. «Rzekłbyś — mówi kronikarz — dwa bratnie
wojska się zeszły, które łączy przyjaźń i miłość...»
Aż trąby przerwały nagle biesiadę dając znać, że rozejm
skończony. Rycerze wymienili ostatnie uściski, po czym
rozbiegli się ku wozom. Tam, gdy giermkowie podociągali
im rzemienie na zbrojach i pozamykali im głowy w hełmy
stalowe, siedli znów na koń i ruszyli do nowej bitwy.
Bój rozgorzał tym razem jeszcze straszliwiej, albowiem
każda strona usiłowała dowieść, że godna jest pochwał
148
przeciwników. I trwała mordercza rzeź, póki znów nie
zabrakło piersiom oddechu, ramionom siły, a po rzezi
nastąpił drugi wypoczynek — i nowa schadzka na pobojo
wisku, nowe okrzyki na cześć wzajemną, nowy ratunek
i nowe dowody przyjaźni"
5 8
.
Nawet jeżeli założymy, iż Długosz, a za nim Sienkiewicz
nieco przesadzają, gdy opisują dowody wzajemnej kurtuazji
i rycerskości obu stron walczących ze sobą w bitwie pod
Koronowem, to i tak mamy tu do czynienia z czymś tak
niezwykłym, nawet na średniowiecznych polach bitewnych,
że stało się to godne specjalnego odnotowania w dziele
naszego kronikarza. Potwierdzają tę niezwykłość sytuacji
w bitwie pod Koronowem również współcześni badacze
5 9
.
Nigdy już bowiem po Koronowie nie oglądano podobnej
rycerskości na polach bitewnych Europy, a podobne do
koronowskich rozejmów bitewnych, spontaniczne bratanie
się ze sobą żołnierzy wrogich armii dane było oglądać
zdumionym obserwatorom dopiero w XX w., na frontach
pierwszej wojny światowej.
Powróćmy jednak do relacji Długosza o ostatniej fazie
bitwy koronowskiej:
„Poniechawszy potem wypoczynku i przerwy, po raz
trzeci podejmują walkę najdzielniej. Nie pamiętano innej
zawziętszej bitwy dwu bardzo dobrych wojsk, w których
— jak wiadomo — zgromadzili się biegli w rzemiośle
wojennym weterani i z największym nakładem sił i starań
zabiegali o zwycięstwo, dopóki nie zostali ranni lub nie
dostali się do niewoli. Aż do trzeciego starcia był niepewny
wynik walki obydwu wojsk, a bitwa przebiegała jednakowo
58
H. S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem, op. cit,
s. 57-58.
59
Patrz: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit, s.
498 oraz Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 65-66.
149
dla jednej i drugiej strony. Ale tymczasem rycerz królewski
Jan Naszan z Ostrowiec z rodu Toporczyków zrzuca
z konia chorążego z pierwszego szeregu wrogów i zdobyw
szy chorągiew wroga zwija ją i przymocowuje do swego
siodła. Zaraz też wojsko polskie zaczęło zyskiwać przewagę,
a wojsko wrogów ogarnięte strachem po stracie chorągwi
zaczęło słabnąć. Tedy rycerstwo polskie, zaatakowawszy
ostrzej przerażonych i myślących o ucieczce wrogów,
napiera na nich w krwawej walce, a kiedy poszczególne
oddziały wrogów przeszły do odwrotu, za łaską Boga
pokonuje całe wojsko nieprzyjacielskie dzięki temu, że
strach bierze górę nad wstydem. A zdobywszy pełne
zwycięstwo i kładąc pokotem wrogów wybiło ich, wzięło
do niewoli lub zmusiło do ucieczki. Wróg bowiem cofnął
się, a następnie, kiedy Polacy ostrzej natarli, zwrócił się do
ucieczki. [...] Zwycięzcy ścigali też uciekających, ile im sił
starczyło do ścigania i dłoni do zabijania. Wiadomo, że
rzadko zdarzała się bitwa, która nabrałaby rozgłosu dzięki
nader odważnym czynom, które zadecydowały o zgubie
wrogów. Gdybyż można było rozciągnąć dzień na dłużej!
Ale nadchodząca noc osłoniła uciekających, aby ich wszyst
kich nie wzięto do niewoli. Rozbito, zmuszono do ucieczki
i wycięto wrogów i tak wszędzie po polach znajdują się
groby, a ludzie opiewają zwycięstwo.
Wśród biegłych w sztuce wojennej ta bitwa i zwycięstwo
odniesione z powodu wytrwałej i zawziętej walki z jednej
i z drugiej strony uchodziło za znaczniejsze, sławniejsze
i wspanialsze od wielkiej bitwy, stoczonej w tym roku
w dzień Rozesłania Apostołów pod Grunwaldem. Walka
bowiem była zawzięta, jeśli się weźmie pod uwagę
liczbę walczących — tak uparcie bowiem jedno i drugie
wojsko dążyło do zwycięstwa, jedni i drudzy byli je
dnakowo gotowi umrzeć i spotkać śmierć raczej w czasie
walki, niż podczas ucieczki. I słusznie. Obydwa bowiem
wojska miały najświetniejszych rycerzy, wyćwiczonych
150
w ustawicznych walkach, wytrwałych i odważnych. W ka
żdej innej bitwie trudno było znaleźć takich, którzy by im
dorównywali podobnym męstwem i by wszyscy do końca
byli zapaleni do walki. Obydwa wojska miały po jednej
tylko chorągwi. Wojsko królewskie miało jako chorągiew
wyszyty na białej chuście podwójny krzyż ciemnoczer
wony. Nosił ją rycerz Piotr z Rytra herbu Topór. Wojsko
krzyżackie miało w herbie białe i czerwone pola, które
stykały się ze sobą wzdłuż przekątnej
6 0
. Nosił chorągiew
Henryk, z pochodzenia Francuz, schwytany w czasie
ucieczki. [...] Rzadko za naszych czasów pamiętano tak
sławną bitwę nawet między chrześcijanami i barbarzyń
cami, w której by z taką dzielnością i taką wytrwałością
walczący po obydwu stronach zabiegali o zwycięstwo.
I chociaż wspomniane zwycięstwo pod Koronowem było
w istocie mniejsze niż pod Grunwaldem, to jednak, jeśli się
weźmie pod uwagę niebezpieczeństwo, zapał i wytrwałość
w walce, zwycięstwo walczących tutaj należy stawiać
wyżej od grunwaldzkiego"
6 1
.
Długosz, pisząc te słowa, ma bez wątpienia rację. Można
nawet śmiało powiedzieć, że w piątek, 10 października
1410 roku, na polach o milę od miasteczka Koronowo stał
się prawdziwy cud. Można tak powiedzieć, ponieważ o ile
na polach Grunwaldu wojska polsko-litewskie przeważały
liczebnie nad armią wielkiego mistrza, o tyle na polach
opodal Koronowa to Krzyżacy mieli co najmniej dwukrotną
przewagę nad rycerstwem polskim, które walczyło bez
wsparcia piechoty i artylerii, a mimo wszystko bitwa
6 0
Na temat kształtu, rozmiarów i barw chorągwi krzyżackiej, zdobytej
przez rycerstwo polskie w bitwie pod Koronowem patrz szerzej: Polska
Jana Długosza, op. cif., s. 280; Jan D ł u g o s z , Banderia Prutenorum
(Chorągwie Prusaków), wyd. K. Górski, Warszawa 1958, s. 2 4 6 - 2 4 8 oraz
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cif., s. 90-91.
61
Polska Jana Długosza, op. cif., s. 264-265.
151
koronowska zakończyła się świetnym zwycięstwem Pola
ków i sromotnym pogromem wojsk zakonnych
6 2
. Do
polskiej niewoli dostało się wielu znakomitych jeńców,
w tym sam wódz armii krzyżackiej, wójt Nowej Marchii
Michał Küchmeister von Sternberg, rycerz i dworzanin
króla węgierskiego Zygmunta Konrad Nyempcz, Konrad
Elkinger, joannita Konrad z Truklszesz i wielu innych,
znakomitych rycerzy śląskich, czeskich, węgierskich i nie
mieckich, których wymienia w swoim dziele Długosz
6 3
.
Dokładna ilość poległych po obu stronach nie jest dziś
możliwa do ustalenia
6 4
, ale jaka by ona w rzeczywistości
nie była, zwycięstwo polskie było druzgocące, a kolejna
— i ostatnia już w tej wojnie — wielka ofensywa
krzyżacka na ziemie polskie została udaremniona
6 5
. Krzy
żacy z Nowej Marchii i posiłkujący ich krzyżowcy
z Europy Zachodniej zostali starci przez dużo mniejszą
ilość rycerzy polskich w proch i pył. To była dla
zakonu krzyżackiego kompromitacja. Nic dziwnego, że
Długosz pisze o sytuacji, jaka wytworzyła się po bitwie
pod Koronowem, następujące słowa:
62
Patrz: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cii.,
s. 499.
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 265.
6 4
Z. S p i e r a l s k i w Bitwie pod Koronowem..., op. cit., s. 66-67 oraz
7 6 - 7 7 szacuje, że jeżeli armia krzyżacka liczyła w bitwie pod Koronowem
od 3500 do 4000 rycerzy, a z tego Polacy wzięli do niewoli około 300
jeńców, to większość z rycerzy zakonnych i krzyżowców z Europy
Zachodniej musiała lec na polu bitwy. Nie należy tu jednakże dawać
wiary grubo przesadzonej relacji Długosza, jakoby w bitwie pod Korono
wem zginęło aż 8000 rycerzy niemieckich. Patrz: Polska Jana Długosza,
op. cit., s. 264. Z. Spieralski oblicza, że w starciu pod Koronowem mogło
zginąć co najwyżej 800 rycerzy niemieckich, a najwyżej 300 z nich
dostało się do polskiej niewoli. Strat polskich w tej bitwie dziś ustalić
niepodobna, ponieważ Długosz nic o nich nie pisze, a i źródła niepolskie
(tj. krzyżackie, niemieckie, czeskie i węgierskie) milczą na ten temat.
65
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 4 9 8 - 4 9 9
oraz Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 67.
152
„Ta bitwa starła w końcu i przytłumiła pychę Krzyżaków,
ponieważ wśród ich własnych rycerzy i mieszczan podnosiły
się przeciw nim szemrania, że prowadzą niegodziwą wojnę
wbrew zawartemu układowi i że nie będą się cieszyć żadną
pomyślnością, jeżeli nie zwrócą Królestwu Polskiemu ziem
i majątków, które zabrali. Wielkość i rozgłos tego zwycięs
twa można najlepiej ocenić po tym, że po wspomnianej
bitwie Krzyżacy i ich dowódcy przez wiele lat nie odważyli
się nigdy podjąć otwartej walki z Polakami lub wszcząć
wojny, poprzestając jedynie na drobnych utarczkach"
6 6
.
Faktem jest, że od czasu wielkiej wojny Krzyżacy
wyraźnie unikali jakichkolwiek działań ofensywnych na
większą skalę przeciwko Polsce i Litwie, a zwłaszcza
walnych bitew w polu
6 7
. Od tej pory w zasadzie ograniczali
się już tylko do coraz bardziej rozpaczliwej obrony włas
nego terytorium w oparciu o warowne zamki i miasta, co
najwyżej, coraz rzadziej, pustosząc niewielkimi siłami
polskie lub litewskie pogranicze. Krwawe lekcje grunwal
dzka i koronowska podziałały na zakonnych panów pruskich
paraliżująco i uświadomiły im jak najdobitniej konieczność
rezygnacji na bardzo długo lub nawet na zawsze z agresyw
nego sposobu układania stosunków z sąsiadami.
Powyżej przytoczony opis bitwy koronowskiej autorstwa
Długosza, aczkolwiek bardzo dramatyczny i plastyczny,
wymaga jednakże profesjonalnego, historycznego uzupeł
nienia, tj. próby rekonstrukcji, bez której obraz tej batalii
byłby bez wątpienia niepełny. Współczesny historyk Zdzi
sław Spieralski, wielokrotnie tu przywoływany, w ten
sposób rekonstruuje i ocenia bitwę pod Koronowem oraz
jej doniosłe znaczenie w tej wojnie:
66
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 267.
67
Jedynym wyjątkiem, potwierdzającym tę regutę, była bitwa pod
Chojnicami (stoczona 18 IX 1454 r.), w której Krzyżacy pokonali wojska
polskie, dowodzone przez króla Kazimierza Jagiellończyka.
153
„O przebiegu samej bitwy Długosz dostarczył nam
niewiele informacji. Relacja jego zawiera wprawdzie
sporo szczegółów, ale są to szczegóły o charakterze
anegdotycznym, a więc nie takie, których potrzebuje
historyk, aby móc odtworzyć przebieg bitwy. Jednakże
jest to jedyne źródło dla bitwy koronowskiej i na nim
musimy oprzeć swoje rozważania, z konieczności ogól
nikowe i hipotetyczne.
W przeciwieństwie do bitwy pod Grunwaldem bitwa
koronowska nie reprezentuje żadnego nowatorstwa, nie
stanowi zapowiedzi nowych form sztuki wojennej. Jest to
typowa bitwa średniowieczna, na którą składa się suma
indywidualnych pojedynków rycerskich, a obie armie
walczą w szyku zwanym w płot (en haye). Poszczególni
rycerze stawali obok siebie na podobieństwo kołków
w płocie, w odstępach równych mniej więcej długości
kopii. Tak uformowana linia rycerzy, za którymi znajdowali
się ich giermkowie, zbliżała się stępa lub truchtem do
analogicznie uszykowanej i postępującej naprzód linii
przeciwnika. Nie wszyscy rycerze przeważającej liczebnie
strony — a pod Koronowem byli to Krzyżacy — znaleźli
od razu partnera do stoczenia rycerskiego pojedynku.
Niejeden musiał czekać do chwili, aż ciężko zraniony lub
poległy towarzysz pozwolił mu zastąpić go w starciu ze
zwycięskim przeciwnikiem. Tak zapewne wyglądało opi
sywane przez Długosza starcie pod Koronowem, w którym
obie strony przestrzegały zwyczajów turniejowych. Tylko
w tym wypadku staje się zrozumiałe dwukrotne przerwanie
walki dla uzgodnionego odpoczynku, w czasie którego
zbierano rannych, uprzątano trupy, wymieniano jeńców
i konie, częstowano się nawzajem winem. Być może
obecność w armii Kuchmeistra wielu rycerzy z terenów
Rzeszy Niemieckiej, gdzie przywiązanie do zwyczajów
rycerskich było silniejsze niż w wojsku zakonnym, zadecy
dowała o takim właśnie charakterze bitwy koronowskiej.
154
Obraz bitwy zmienił się radykalnie, gdy rycerz polski,
Jan Naszan z Ostrowic, zwalił z konia nieprzyjacielskiego
chorążego i zawładnął chorągwią krzyżacką. Fakt ten
załamał morale przeciwnika, który zabrał się do pośpiesznej
ucieczki. Wówczas Polacy rzucili się w pościg. Teraz nie
było już mowy o rycerskich pojedynkach. Do głosu doszli
przede wszystkim konni łucznicy i lżej zbrojni jeźdźcy
[czyżby znowu Tatarzy? — przyp. aut
6S
).
Zapewne w tym
pościgu poległo najwięcej żołnierzy z armii Klichmeistra.
[...] Decydujące znaczenie posiadał [...] fakt, że pod
Koronowem rozbita została jedna z trzech armii krzyżac
kich, co pociągnęło za sobą załamanie całego planu
ofensywnego Zakonu. Strona polska zdołała uchwycić
w swe ręce inicjatywę i utrzymać ją aż do 9 XII, kiedy to
zawarto w Nieszawie rozejm. Do rokowań pokojowych,
zakończonych traktatem w Toruniu 1 II 1411 r., przy
stępowała Polska jako istotny w tej wojnie zwycięzca.
W świetle owych wydarzeń znaczenie bitwy koronowskiej
występuje tym wyraźniej"
6 9
.
Kolejnym ciosem dla krzyżackiej buty były wydarzenia,
które nastąpiły zaraz po bitwie pod Koronowem. Rycerstwo
polskie, po uroczystym pochowaniu swoich i krzyżackich
poległych w klasztorze cystersów w Koronowie, ruszyło
tryumfalnie do Bydgoszczy, gdzie rycerze polscy przez
trzy dni świętowali tak wielkie zwycięstwo, dzieląc pomię
dzy siebie jeńców i łupy, a następnie ruszyli do Inowroc
ławia, ażeby przedstawić królowi znakomitych jeńców
7 0
.
Król Jagiełło, powiadomiony przez rycerza Zaklikę z Korz-
68
Por. S. M. K u c z y ń s k i, Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej
Wojnie z Zakonem, op. cif., s. 76.
6 9
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 65-67. Na ten
temat patrz również: S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op.
cit., s. 498^199.
70
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 265-267.
155
kwi o odniesionym zwycięstwie, obdarzył zwiastuna dobrej
nowiny wysoką nagrodą i nie posiadał się z radości
7 1
.
Wielkie niebezpieczeństwo dla Polski oraz dla jego osoby,
którego tak bardzo się obawiał w ostatnich dniach, zostało
bowiem, prawie cudem, ostatecznie zażegnane. Nie dziwota
zatem, że król wyprawił w Inowrocławiu wspaniałe przy
jęcie zarówno dla swoich rycerzy — zwycięzców i zbawców
ojczyzny, jak i dla pokonanych wrogów z Europy Zachod
niej, których podjął na swoim dworze nie jako jeńców, ale
jako miłych gości. Oto jak opisuje to Długosz:
„Potem we środę, w dzień św. Jadwigi [tj. 15 paździer
nika — przyp. aut.], wojsko przybyło do króla do Inowroc
ławia z mnóstwem koni i wozów. Za nim, jak za starożyt
nymi bohaterami, posuwał się wielki zastęp jeńców, którzy
jechali na sześćdziesięciu wozach przysłanych w tym celu
przez króla, na koniach lub szli pieszo. A król Władysław,
nakazawszy przygotować dla jeńców wspaniałą ucztę
i opatrzyć starannie ich rany, wyznaczył pewnych rycerzy
do usługiwania siedzącym przy stole jeńcom. Wreszcie do
wszystkich swoich rannych żołnierzy król tej nocy osobiście,
przy świetle świec przyszedł do miejsc, gdzie kwaterowali,
żeby ich odwiedzić. Nikogo nie pominął, by go nie
zaopatrzył w lekarstwa i nie podniósł na duchu słowami,
tak że można było sądzić, że to człowiek prywatny, nie
król i że jak człowiek prywatny nie zaniedbuje niczego, by
pozyskać popularność. A wszystkich swoich rycerzy za ich
dzielne czyny, jakimi się odznaczyli we wspomnianej
walce, obdzielił z wielką hojnością królewskimi darami.
Nadto tego samego dnia po skończonej uczcie król
polski Władysław w długim przemówieniu w obecności
jeńców dowodził, jak wielką, rzucającą się w oczy sprawied
liwością i słusznością odznaczają się jego pretensje, a jaką
71
Tamże.
156
niegodziwością i niesprawiedliwością są przepełnione spra
wy krzyżackie. Kiedy im potem zarzucił, że nie postąpili
słusznie, że chwycili za broń w niesłusznej sprawie,
otrzymał od jeńców odpowiedź, że gdyby mieli możność
poznania niegodziwości Zakonu i słuszności sprawy króla,
nigdy by się byli nie przyłączyli do tej nieszczęsnej wojny
i nie chwycili za broń przeciw królowi w obronie Zakonu.
W czwartek, nazajutrz po św. Jadwidze [16 października
— P
r
zyp- aut.],
po spisaniu imion, stanowisk i godności
jeńców król polski Władysław [...] kierując się zbożną
łagodnością, odesłał wszystkich jeńców z wyjątkiem tylko
wójta Nowej Marchii Michała Kuchmeistra, którego przesłał
w więzach do zamku Chęcin"
7 2
.
Król Jagiełło, nie na darmo zwany był przez swoich
wrogów, Krzyżaków, „chytrym Litwinem". Jego praw
dziwie rycerski gest wobec zagranicznych jeńców w Ino
wrocławiu był w istocie przemyślną grą polityczną dla
pozyskania opinii dworów europejskich przeciw Malbor
kowi i antyjagiellońskiej propagandzie zakonnych panów
pruskich. Przywołajmy tu wyjątkowo celną opinię prof.
Kuczyńskiego na ten temat:
„Ten rycerski gest wobec uwięzionych był zapewne
głęboko przemyślaną polityką. Król zamierzył jeńców użyć
do propagandy słuszności swej sprawy i świadomie starał się
ich pozyskać. Jednakże z tego pełnego kurtuazji obejścia biło
i zadowolenie z przebiegu wypadków, gdyż łatwiej jest
okazywać łaskę jako zwycięzca, niż zabiegać o względy
czyjeś — j a k o pokonany. Prócz tego znakomitym porówna
niem obyczajów i kultury było zachowanie się tego rzekomo
«półdzikiego» Litwina [...] oraz stosunek Polaków do jeńców
7 2
Tamże, s. 266. Na ten temat patrz również: S. M. K u c z y ń s k i ,
Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 4 9 9 - 5 0 0 oraz Z. S p i e r a l s k i ,
Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 67 oraz 88-89.
157
zakonnych, a zachowanie się przedstawicieli «cywilizacji»
zachodniej: «poboznych» mnichów krzyżackich wobec jeń
ców polskich czy litewskich, których niejednokrotnie mor
dowano i wtrącano do lochów, zapewniwszy im uprzednio
uroczyście, jak w Elblągu, wolny odmarsz do kraju.
Po skończonej wieczerzy, tegoż dnia jeszcze, król
rozmawiał długo z jeńcami wojennymi i tłumaczył im
słuszność sprawy Polski i Litwy, a wykazywał niesłuszność
stanowiska krzyżackiego. Musiał znaleźć zrozumienie, bo
gdy zarzucił w końcu gościom zakonnym, «że w tak złej
sprawie pomagali Krzyzakom», na to jeńcy odpowiedzieli
mu, «że gdyby znali byli te niesprawiedliwe postępki
Zakonu, a słuszność sprawy królewskiej, nigdy by nie
podnieśli byli oręża do prowadzenia tak bezbożnej wojny».
Następnego dnia, 16 października, gdy dokonano spisu
jeńców, król wypuścił wszystkich na wolność, z wyjątkiem
wójta Nowej Marchii, którego odesłał do zamku chę
cińskiego.
Postępowanie królewskie wywarło wielkie wrażenie
na jeńcach. Rozeszły się po świecie życzliwe dla króla
opinie, a nadto coraz więcej osób w otoczeniu Henryka
von Plauen zaczęło mówić o konieczności zawarcia
pokoju z Polską. Goście Zakonu jęli wykazywać coraz
mniej chęci do walki, co wreszcie wywarło wpływ
i na decyzję władz krzyżackich"
7 3
.
Podsumowując nasze rozważania musimy stwierdzić, że
bitwa pod Koronowem ugruntowała polsko-litewską prze
wagę militarną nad Krzyżakami, uzyskaną po bitwie pod
Grunwaldem. Wielka, jesienna kontrofensywa krzyżacka
z Nowej Marchii na Kujawy i Wielkopolskę, która w zamyś
le przywódców zakonu z Henrykiem von Plauenem na
czele, miała odmienić losy wielkiej wojny i rzucić chwilowo
73
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 500-501.
158
prawie bezbronną Polskę na kolana, niemal cudem za
łamała się na polach o milę od Koronowa. Dokonali
tego cudu najznakomitsi rycerze polscy, których imiona
z dumą wymienia w swojej kronice Jan Długosz
7 4
,
a których szczęśliwy król Jagiełło szczodrze za to wielkie
zwycięstwo wynagrodził
7 5
.
Jedynym sukcesem jesiennej ofensywy wojsk Kuchmei-
stra na Polskę stało się odzyskanie zamku tucholskiego
z rąk polskiej załogi, kiedy to ta część armii krzyżackiej,
która nie poszła na Koronowo, zdołała nazajutrz po klęsce
swoich konfratrów (tj. 11 października) podstępnie wmówić
Januszowi Brzozogłowemu i całej polskiej załodze zamku
tucholskiego, że pod Koronowem armia zakonna rozgromiła
wojsko polskie, a zatem nie ma co spodziewać się odsieczy.
Na dowód swoich słów Krzyżacy pokazali z daleka polskim
obrońcom zamku rzekomych polskich jeńców z Koronowa.
Polski komendant i jego ludzie dali się temu zwieść
i zwątpiwszy w sens dalszej obrony, skapitulowali. Krzy
żacy tym razem byli wyjątkowo łagodni i ugodowi wobec
kapitulujących wrogów — pozwolili im mianowicie odejść
wolno i w pełnym uzbrojeniu do kraju. Dopiero gdy
niedługo później obrońcy Tucholi przybyli do Inowrocławia
i tam nareszcie dowiedzieli się, kto kogo naprawdę roz
gromił w bitwie pod Koronowem, wpadli w przerażenie,
rozpaczali i było im wstyd, że tak łatwo dali się podejść
nieprzyjacielowi i oddali twierdzę, którą mogli z łatwością
utrzymać w swoich rękach i doczekać pewnej po wiktorii
koronowskiej odsieczy
7 6
. Sam Janusz Brzozogłowy, jak to
opisuje Długosz: „[...] kiedy się dowiedział, że wojsko
królewskie odniosło wspaniałe zwycięstwo nad wrogami
i że wrogowie podstępnie go podeszli, wybuchnąwszy
74
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 266-267.
7 5
Tamże, s. 266. Na ten temat patrz również: S. M. K u c z y ń s k i ,
Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 501 .
76
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 267-268.
159
płaczem, rwąc rękoma gwałtownie włosy z głowy, za
wstydzony bolał ciężko, że jako mąż skądinąd doświad
czony w wojnach i znający się na rzemiośle rycerskim dał
się podejść ohydnym podstępem i w krzywdzący sposób
pozbawić się podstępnie najsilniejszego grodu, on, którego
los, w całym jego wcześniejszym i późniejszym życiu nie
naraził nigdy na tak ohydne i haniebne potknięcie, los,
który mu przynosił bardzo wiele pomyślności"
7 7
. Utrata
zamku tucholskiego, aczkolwiek bolesna, nie była jednakże
dla Polaków aż tak wielką porażką, jaką dla strony
krzyżackiej bez wątpienia była klęska i kompromitacja
w bitwie pod Koronowem
7 8
. W tej jednej z ostatnich,
prawdziwie rycerskich bitew europejskiego średniowiecza,
0 połowę słabsze liczebnie od Krzyżaków hufce polskie
rozgromiły w puch silniejszego wroga, uniemożliwiając
mu rozwinięcie na większą skalę działań ofensywnych
przeciwko Polsce. A łaskawe przyjęcie i prawdziwie
rycerskie potraktowanie cudzoziemskich jeńców przez króla
Władysława Jagiełłę w Inowrocławiu oraz przekonanie ich
do słuszności sprawy polskiej w tej wojnie, a potem
puszczenie ich wolno, ostatecznie podkopało autorytet
zakonu krzyżackiego na większości dworów europejskich.
Od tej pory osamotnieni wodzowie krzyżaccy, Henryk von
Plauen i posiłkujący go Bern von Hevelmann, mogli liczyć
już tylko na własne, bardzo szczupłe i z upływem czasu
coraz bardziej jeszcze topniejące i rozprzęgające się siły
zbrojne w Prusach i w Inflantach, podczas gdy w tym
samym czasie król polski Władysław Jagiełło, wraz ze
wszystkimi swoimi sojusznikami na Litwie, Rusi i Mazow
szu, po chwilowym zaskoczeniu i załamaniu, ochłonął
1 energicznie zbierał siły do generalnego kontruderzenia
7 9
.
77
Tamże, s. 268.
78
Por. Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem..., op. cit., s. 67.
7 9
Ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 506-508.
KU PIERWSZEMU POKOJOWI TORUŃSKIEMU
Od polskiego zwycięstwa pod Koronowem przebieg wojny
z Krzyżakami przybrał znów kierunek korzystny dla strony
polsko-litewskiej. Krzyżacy pruscy razem z posiłkami
inflanckimi i z wydatną pomocą części wiernych sobie
obywateli Prus zdołali, co prawda, w ostatnich dniach
września i pierwszych dniach października 1410 roku
zaskoczyć załogi polsko-litewskie i odzyskać (podstępem
lub siłą) większość swoich dawnych zamków i miast, które
po Grunwaldzie uznały nad sobą zwierzchność króla
polskiego. Jednakże okres krzyżackich sukcesów był wyjąt
kowo krótki — trwał tylko od 24 września (podstępne
opanowanie przez pruskich stronników Krzyżaków zamku
w Działdowie) do 10 października (bitwa pod Koronowem),
czyli 16 dni, lub ewentualnie do 11 października (kiedy to
Krzyżacy podstępem i oszustwem wymusili na polskiej
załodze kapitulację zamku w Tucholi), czyli 17 dni.
Dodajmy, że cały impet krzyżackiej kontrofensywy załamał
się ostatecznie właśnie w bitwie pod Koronowem i był to
faktyczny kres możliwości ofensywnych zakonu niemiec
kiego przeciwko Polsce i Litwie. Zakon nie miał już po
prostu kim walczyć. Pieniędzy na nowe zaciągi w skarbie
krzyżackim brakło. A poza tym z dnia na dzień stawało się
161
jasne, że po krwawej lekcji koronowskiej i szczwanym
polskim zabiegu propagandowym wobec cudzoziemskich
jeńców w Inowrocławiu na jakąkolwiek pomoc militarną czy
dyplomatyczną z krajów Europy Zachodniej dla zakonu
krzyżackiego nad Bałtykiem realnie nie ma co liczyć. Król
węgierski Zygmunt Luksemburczyk, co prawda, wciąż
jeszcze oficjalnie popierał zakon w wojnie z koalicją
jagiellońską, ale były to — jak dotychczas — tylko słowa
i puste gesty, nie zaś drugi front w Karpatach, na co
najbardziej liczył Malbork. Poza tym wiecznie chciwy na
krzyżackie złoto król Zygmunt bynajmniej nie wspierał
zakonu za darmo. Zresztą po pogromie pod Koronowem,
gdzie zginęła lub dostała się do niewoli większość znakomi
tych rycerzy z dworu Luksemburczyka, było bardziej niż
wątpliwe, czy zechce on nadal czynnie angażować się
w przegranej już na pewno wojnie konających Krzyżaków
z potęgą polsko-litewską. Wszystkie te względy skłaniały
otoczenie von Plauena i von Hevelmanna do coraz usilniej-
szego nakłaniania swoich wodzów do jak najszybszego
zakończenia wojny i rozpoczęcia rokowań pokojowych
z Jagiełłą, Witoldem i ich sojusznikami. Dla wielu z dostojni
ków krzyżackich było bowiem jasne, że sztaby króla
polskiego i wielkiego księcia litewskiego gromadzą nowe siły
i planują wspólne kontruderzenie na Prusy jeszcze tej zimy.
A nieliczne, wykrwawione w długiej wojnie, zdemoralizowa
ne wielkimi klęskami w bitwach grunwaldzkiej i koronow
skiej oraz pozbawione pomocy z zewnątrz wojska zakonne
z pewnością nie zdołają powstrzymać polsko-litewskiej
inwazji i obronić Malborka po raz drugi w tak krótkim czasie.
Krzyżacy prowadzili jeszcze, co prawda, działania wojen
ne przeciwko Polsce i Litwie przez cały październik
i listopad 1410 roku, ale były to już tylko bardzo ograni
czone posunięcia, jak np. oblężenia tych zamków na
terytorium Prus i Pomorza, w których broniły się jeszcze
załogi polskie (tj. Radzynia Chełmińskiego, Brodnicy
11 — Koronowo 1410
162
i Torunia) lub dywersyjne wypady małymi oddziałami
w celu pustoszenia polskiego pogranicza'. Dyscyplina
w armii krzyżackiej rozprzęgała się gwałtownie. Mnożyły
się dezercje, odmowy wykonywania rozkazów i mniej lub
bardziej otwarte bunty przeciwko panom zakonnym
2
. Wkrót
ce doszło do tego, iż jak na ten temat pisze prof. Kuczyński:
„Według bowiem źródeł pruskich Zakon nie mógł liczyć
ani na rycerzy-gości, ani na najemników, ani na własnych
poddanych"
3
.
Na dodatek Polacy zadali wojskom krzyżackim dwie
nowe, ciężkie klęski: pod Tucholą (5 listopada)
4
oraz pod
Golubiem (28 listopada)
5
, a niszczące zagony polskie
niemal bezkarnie pustoszyły pogranicze krzyżackie, wzbu
dzając trwogę
6
. Tymczasem w okolicach Nieszawy groma
dziły się już nowe, liczne i silne oddziały polskie i litewskie,
które szykowały się lada dzień ponownie wkroczyć do Pius
7
.
W tych warunkach wybrany oficjalnie 9 listopada 1410
roku nowym wielkim mistrzem krzyżackim dotychczasowy,
samozwańczy przywódca zakonu w Prusach Henryk von
Plauen musiał rad nie rad układać się z królem polskim
o rozejm, który ostatecznie zawarto 9 grudnia 1410 roku.
Rozejm ów pozostawiał w ręku polskim wszystkie zamki
pomorskie i pruskie, które zdołały się obronić przed
wojskami krzyżackimi, a zatem Toruń, Radzyń Chełmiński,
Brodnicę, Bytów i samą Nieszawę. Załogi tych zamków
1
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 501-510.
2
Tamże, s. 502-504.
3
Tamże, s. 502.
4
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 268-269. Patrz również: S. M.
K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 501.
5
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 274—275. S. M. K u c z y ń s k i ,
Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 501 .
6
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 274. S. M. K u c z y ń s k i , Wielka
wojna z Zakonem..., op. cit., s. 506-507.
7
Na ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
Z Zakonem..., op. cit., s. 506-508.
163
miały pełne prawo swobodnie poruszać się po całym
terytorium państwa zakonnego, zaopatrywać w żywność,
Krzyżacy zaś zobowiązywali się nie podejmować żadnych
kroków nieprzyjacielskich ani oblężniczych przeciwko nim
ani przeciwko polskim ziemiom, miastom i zamkom pograni
cznym. Rozejm miał obowiązywać przez 4 tygodnie, począw
szy od 14 grudnia 1410 roku aż do 11 stycznia 1411 roku.
A treść tegoż układu rozejmowego wyraźnie wskazywała na
to, iż strona polsko-litewska zawierała go z pozycji faktyczne
go zwycięzcy. Krzyżacy, pomimo chwilowych sukcesów
militarnych w Prusach i na Pomorzu wczesną jesienią 1410
roku, ostatecznie udaremnionych przez Polaków w bitwie
koronowskiej, byli już zimą 1410/1411 roku politycznymi
i finansowymi bankrutami, odciętymi od jakiejkolwiek
pomocy z zewnątrz, którzy bezdyskusyjnie przegrali wielką
wojnę z koalicją jagiellońską
8
. Jednakże sukces Polski i Litwy
w tej wojnie nie był pełny, bo nieprzyjaciel, chociaż bez
wątpienia mocno wykrwawiony i poważnie osłabiony, utrzy
mał w swoim ręku większość terytorium prusko-pomorskiego
i wrogiem polski bynajmniej być nie przestał. Okazało się to
najdobitniej nieomal już nazajutrz po zawarciu rozejmu
w Nieszawie, gdy król Jagiełło spotkał się osobiście z nowym
wielkim mistrzem zakonu niemieckiego Henrykiem von
Plauenem w nadgranicznym polskim zamku Raciąż, a miało
to miejsce — według ustaleń prof. Kuczyńskiego — między
10 a 13 grudnia 1410 roku
9
. Oddajmy w tym miejscu głos
Pawłowi Jasienicy oraz Janowi Długoszowi:
„Von Plauen — pisze w swej Polsce Jagiellonów Paweł
Jasienica — mógł już sobie pozwolić na szczerość". Oto
jego słowa w wersji Długosza:
„Zdarzały ci, Miłościwy Królu, nieba i sam los
przychylny po trzykroć najszczęśliwszą porę, w której
mogłeś zamek malborski z łatwością zdobyć i kraje
8
Tamże, s. 5 0 8 - 5 0 9 .
9
Tamże, s. 5 1 0 - 5 1 1 .
164
zakonu krzyżackiego na zawsze opanować, ale nie
umiałeś ze sposobności korzystać. Najpierw, kiedy po
przednika mego, Ulryka, i wszystkie jego wojska poko
nałeś i zniosłeś prawie do szczętu, bo gdybyś był zaraz
nazajutrz kilka tylko chorągwi posłał pod zamek mal-
borski, byłby ci się poddał niezawodnie, małą bowiem
i nader słabą miał załogę. Drugi raz po wzięciu miasta
Malborka, gdybyś był niebawem uderzył na zamek,
albowiem przez wyłom pomiędzy Wisłą a zamkiem
zrobiony, którego w trwodze i zamieszaniu naprawić
nie pośpieszyliśmy, mogło wojsko twoje wedrzeć się do
zamku. A trzeci raz (...) gdybyś tylko do dni piętnastu
przedłużył oblężenie, tak bowiem byliśmy ściśnieni
niedostatkiem i głodem, że na wszystek lud strzegący
zamku mieliśmy już tylko dwa barany i trzy połetki
słoniny. Zabrakło przy tym chleba i z tej przyczyny
panować poczęła biegunka. Zgoła nie mogliśmy już
dłużej wytrzymać oblężenia, gdybyś ty przy nim chciał
wytrwać'"".
Odpowiedź Jagiełły była o wiele krótsza: „Nic nie
może się stać bez woli Boga, który wszystkim opatrznie
rządzi"
1 1
.
„Jeśli król miał rację — pisze dalej Jasienica — musimy
przyjąć, że Opatrzność była z unii bardzo niezadowolona.
Pomiędzy 15 lipca a 19 września 1410 roku zostały
bowiem bezpowrotnie zaprzepaszczone nie wszystkie bynaj
mniej, lecz szczytowe możliwości stworzone przez ten
układ. Polska, pozbawiona krzyżackiego frontu i wydatnie
rozszerzona, utworzyłaby potężną i zupełnie bezpieczną
bazę wspólnego państwa. Tak się nie stało, ów front został
wprawdzie osłabiony, lecz przetrwał, co w przyszłości
rozstrzygnęło"
1 2
.
10
Patrz: Polska Jana Długosza, op. cit., s. 275-276.
11
Tamże, s. 276.
12
P. J a s i e n i c a , Polska Jagiellonów, op. cit., s. 118-119.
165
Nawet jeżeli, jak zakłada prof. Kuczyński, powyżej
cytowana przez Jasienicę relacja Długosza o spotkaniu
Jagiełły z von Plauenem nie jest dokładna i powyższej
rozmowy między królem a wielkim mistrzem na zjeździe
w Raciążu w ogóle nie było
1 3
, to i tak bezdyskusyjnym
faktem jest, że Krzyżacy w Prusach i na Pomorzu, dzięki
przedstawionym w tej książce rozlicznym błędom militar
nym oraz politycznym polskiego monarchy, przetrwali
najgorszy dla siebie okres po Grunwaldzie oraz podczas
oblężenia Malborka i nadal byli groźnym przeciwnikiem
dla Polski i Litwy. Król polski musiał sobie doskonale
zdawać z tego sprawę i dlatego zapewne postawił Krzyża
kowi twarde warunki, na jakich obie strony mogłyby
zawrzeć trwały pokój. Oczywiście von Plauen je odrzucił,
bo — pomimo katastrofalnej sytuacji swego zakonu, armii
i państwa — nie zamierzał z niczego na rzecz Polski ani
Litwy rezygnować ani tym bardziej na ciężkich dla siebie
warunkach lub nawet zgoła bezwarunkowo kapitulować
i wciąż liczył na odmianę losu. Rozmowy w Raciążu
zakończyły się zatem fiaskiem i obie strony rozjechały się
bez osiągnięcia jakiegokolwiek porozumienia'
4
.
Nie wszystko jednakże było jeszcze dla strony polsko-
-litewskiej w tej wojnie definitywnie zaprzepaszczone.
Rozejm nieszawski z 9 grudnia 1410 roku było to
bowiem tylko chwilowe zawieszenie broni, które jeszcze
o przynależności Prus i Pomorza do którejkolwiek ze
stron konfliktu wcale ostatecznie nie przesądzało. Wojna
między unią jagiellońską a zakonem krzyżackim trwała
bowiem nadal i wszystko zdawało się wskazywać na
to, że kiedy ów rozejm się skończy i działania wojenne
zostaną wznowione, zakon krzyżacki w Prusach czeka
szybka, niechybna i już ostateczna klęska, po której
całe terytorium państwa krzyżackiego nad Bałtykiem
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 511.
14
Tamże, s. 510-512.
166
znajdzie się ostatecznie i nieodwołalnie pod panowaniem
króla polskiego oraz wielkiego księcia litewskiego. Krzy
żacy, pomimo kilkakrotnie ponawianych w tym czasie,
rozpaczliwych apeli o pomoc do wszystkich dworów
chrześcijańskiej Europy, nie uzyskali albowiem od nich
absolutnie nic. Nowo wybrany cesarz Jost Luksemburczyk
(brat równocześnie wybranego drugim cesarzem Zygmun
ta, króla Węgier), wszyscy trzej ówcześnie urzędujący
i wiecznie skłóceni ze sobą papieże
1 5
, a także królowie
i książęta europejscy dali aż nadto wyraźnie do zro
zumienia posłom krzyżackim, że los odległego, egzotycz
nego i anachronicznego państewka zakonnego nad Bał
tykiem jest im najzupełniej obojętny. Krzyżaccy emisariu
sze nie uzyskali od nich ani jednego rycerza lub najemnego
żołnierza, ani grosza i ani słowa o możliwości jakiejkol
wiek akcji dyplomatycznej w obronie zakonu
1 6
. Co prawda,
na rozkaz starego sojusznika Krzyżaków króla Zygmunta
Luksemburskiego, stosunkowo nieliczne siły węgierskie,
dowodzone przez wojewodę siedmiogrodzkiego Scibora ze
Ściborzyc, dokonały (w grudniu 1410 roku lub w styczniu
1411 roku) niewielkiego wypadu dywersyjnego zza Karpat
na ziemię sądecką, ale niewiele tam zwojowawszy musiały
spiesznie uchodzić do domu przed pogonią miejscowego,
polskiego rycerstwa, któremu przewodził Jan ze Szczeko
cin. Rycerze polscy dognali i zmasakrowali węgierskich
najeźdźców pod Bardyowem, już na terytorium Węgier,
czyniąc im tym samym krwawą poprawkę z masakry pod
Koronowem, a następnie zaczęli sami najeżdżać i pusto
szyć ogniem i mieczem północne pogranicze Węgier. Tak
oto król węgierski i świeżo wybrany współcesarz w jednej
osobie, Zygmunt Luksemburczyk, miał — tylko skutkiem
swojej głupoty politycznej — już trzy fronty naraz do
15
Na ten temat patrz szerzej: F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za
Jagiellonów, op. cit., s. 88-90.
16
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 511-515.
167
obrony: z Turkami na Bałkanach, z Wenecjanami w Dal
macji i z Polakami w Karpatach i na Słowacji, a do tego
jeszcze w najbliższej perspektywie trudną walkę dyp
lomatyczną i — być może — także militarną z własnym
bratem, dotychczasowym władcą Moraw, o tron cesarski
w Niemczech. Nie dziwota zatem, że jak najprędzej
wycofał się z czynnego wspomagania Krzyżaków przeciw
ko Jagielle, mając dość własnych problemów, choć nadal
po cichu zachęcał von Plauena do trwania w oporze
i kontynuowania wojny z Polską i Litwą, gdyż to było mu,
chwilowo, na rękę'
7
. Krzyżacy zatem zostali osamotnieni,
bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, naprzeciw potęż
niejących z dnia na dzień wojsk Jagiełły i Witolda. W tych
warunkach, jak ocenia prof. Kuczyński: „Otoczenie w.
mistrza było dalszej wojnie przeciwne. Zawarcie pokoju
doradzał również, przybyły już po zawarciu zawieszenia
broni, mistrz inflancki, Konrad von Vietinghoff, o pokoju
mówił wciąż mistrz niemiecki, Konrad von Egloffstein,
i cała starszyzna Zakonu. Z opinią komturów Henryk von
Plauen mógł się nie liczyć, choć w przyszłości kosztowało
go to utratę wielkiego mistrzostwa
1 8
, ale rada obu mi
strzów wyrażała opinię Zachodu, była głosem tych, którzy
w pierwszym rzędzie troszczyli się o dobro Zakonu. Ich
trzeba więc było brać pod uwagę. [...] Wielki mistrz
wysłuchiwał tedy rad i nalegań gości, starszyzny i rycer
stwa, wiedział, że mu sił brak, a wojsko i poddani gotowi
są w każdej chwili porzucić jego sprawę, lecz z uporem
ludzi twardych i ograniczonych, którzy nie znoszą myśli,
że kto inny niż oni sami mógłby mieć rację, wciąż jeszcze
zwlekał"
1 9
.
17
Tamże, s. 515-518.
18
Henryk von Plauen został obalony i uwięziony na początku roku
1414 przez Michała Kiichmeistra. Na ten temat patrz szerzej: M. B i s k u p
i G. L a b u d a , Dzieje Zakonu Krzyżackiego w Prusach..., op, cit., s. 370.
" S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 514-515.
168
Tymczasem rozejm polsko-krzyżacki, za zgodą obu stron,
przedłużono do 14 stycznia 1411 roku. Krzyżacy wyraźnie
pragnęli zyskać na czasie, a Polacy połączyć swe siły
z nadciągającą resztą wojsk litewskich pod wodzą samego
Witolda
2 0
. Po 14 stycznia wznowiono, na bardzo krótko,
działania wojenne. Krzyżacy znów zaczęli po staremu
pustoszyć polskie pogranicze, lecz śmiałe kontrzagony
polsko-litewskie na terytorium zakonne, którym przewodził
między innymi dzielny Janusz Brzozogłowy, szukający na
wrogu pomsty za hańbę tucholską, rychło ostudziły krzyżac
kie zapędy wojenne i rozejm przedłużono na nowo do 22
stycznia, a potem do 26 stycznia
2 1
. W międzyczasie toczyły
się już wstępne rokowania pokojowe między Polakami
i Litwinami, reprezentowanymi przez wielkiego księcia
Witolda oraz sześciu dostojników polskich i litewskich,
a Krzyżakami reprezentowanymi przez mistrza krajowego
Inflant, biskupa würzburskiego oraz krewniaka wielkiego
mistrza — również o imieniu Henryk von Plauen. Rozmowy
obu delegacji toczyły się na jednej z wysp wiślanych
opodal Torunia. W tym czasie wielki mistrz zakonu,
Henryk von Plauen, przebywał wraz ze swoim najbliższym
otoczeniem oraz wojskiem w Toruniu, król Władysław
Jagiełło zaś rozłożył się wraz z całym swoim wojskiem
obozem w lesie opodal Raciąża
2 2
. Obie strony były gotowe
do natychmiastowego wznowienia działań wojennych,
gdyby owe rokowania się nie powiodły, jednakże to stronie
krzyżackiej o wiele bardziej zależało na szybkim pokoju
niż Polakom i Litwinom
2 3
. Dla unii jagiellońskiej bowiem
20
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 276-277.
21
Na ten temat patrz szerzej: Polska Jana Długosza, op. cit., s.
276-277 oraz S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem..., op. cit.,
s. 518-522.
22
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 276-277; S. M. K u c z y ń s k i ,
Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 522.
23
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 522.
169
dalsza wojna mogła oznaczać tylko świetne i całkowite
zwycięstwo w najbliższym czasie (do lata 1411 roku
Jagiełło z Witoldem najprawdopodobniej opanowaliby
z powrotem, i to niewielkim kosztem, całe Pomorze
Gdańskie i Prusy już na trwałe i — co najważniejsze
— nikt by im w tym nie przeszkodził. Dla Krzyżaków
natomiast kontynuowanie wojny mogło oznaczać wówczas
tylko zupełną klęskę i całkowitą zagładę. Wreszcie 1 lutego
1411 roku zawarto pokój między Polską i Litwą a Krzyża
kami, nazwany później przez historyków pierwszym poko
j e m toruńskim
2 4
.
Oddajmy w tym momencie po raz ostatni głos naszemu
znakomitemu kronikarzowi Janowi Długoszowi, który tak
ocenia warunki, na jakich ów pokój zawarto:
„Po wielu naradach w sprawie wieczystego pokoju
prowadzonych tymczasem na wyspie toruńskiej przez
doradców obydwu ze stron, dzięki staraniom wielkiego
księcia Aleksandra [tj. Witolda — przyp. aut] pragnącego
jedynie bardzo gorąco zjednoczenia swego księstwa litew
skiego i odzyskania swej ziemi Żmudzi, której go pozbawili
Krzyżacy, zawarto i zatwierdzono na piśmie pokój na
warunkach niesprawiedliwych i niekorzystnych dla Króles
twa Polskiego. Treść zaś głównych warunków była na
stępująca: żeby król polski zwrócił mistrzowi i Zakonowi
zdobyte na ziemiach pruskich prawem wojennym zamki
i żeby z nich ustąpił oraz zwolnił i przywrócił całkowicie
swobodę wszystkim jeńcom mistrza i Zakonu wziętym
w jakiejkolwiek walce. Nadto, że mistrz i Zakon wypłacą
królowi polskiemu Władysławowi i jego królestwu w trzech
terminach [...] 100 tysięcy kóp szerokich groszy praskich,
gdy król Władysław mógłby żądać za samych jeńców
milion. Również, że ziemia żmudzka ma pozostać przy
2 4
Na temat postanowień pierwszego pokoju toruńskiego patrz szczegó
łowo: S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 522-528.
12 — Koronowo 1410
170
Wielkim Księstwie Litewskim, a po śmierci króla polskiego
Władysława i wielkiego księcia Litwy Aleksandra (Witolda)
ma wrócić do mistrza pruskiego i Zakonu Krzyżackiego,
jak o tym wszystkim mówi szerzej dokument dotyczący
zawartego wówczas wieczystego układu.
Sądzimy, że w czasie zawierania wówczas wspomnianego
wieczystego pokoju, ani król Polski Władysław, ani wielki
książę Litwy Witold, ani nikt inny nie odczuł krzywdy,
jakiej doznało wówczas Królestwo Polskie przez oderwanie
jego ziem, kiedy mogło nastąpić ich odzyskanie. Jedynie
wspomniane królestwo bolało, że zostaje pozbawione
należących do niego tytułem prawa naturalnego ziem,
których sposobność odzyskania nadarzała się w czasie
oblężenia zamku Malborka. Król zaś polski Władysław nie
troszczył się zupełnie o odzyskanie ziem swojego Królestwa
Polskiego, a mianowicie Pomorza, ziemi chełmińskiej
i michałowskiej. Zaniedbał ich odzyskania, kiedy się po
temu nadarzyła dogodna okazja w czasie oblegania zamku
Malborka, a w obecnym układzie pokojowym pominął to,
uznawszy razem z wielkim księciem Litwy Aleksandrem
za rzecz wystarczającą, jeżeli Wielkie Księstwo Litewskie
zostanie scalone, nawet z okrojeniem Królestwa Polskiego,
0 które przede wszystkim winien był mieć staranie. Chociaż
doradcy polscy zdawali sobie sprawę z ogromnego okrojenia
Królestwa Polskiego, nie mieli jednak odwagi wysuwać
przeciw niemu sprzeciwów, by nie urazić króla i księcia.
A zatem wskutek nie mających żadnych podstaw decyzji
zarówno króla, jak księcia i doradców, owo wspaniałe
1 godne pamięci zwycięstwo pod Grunwaldem nie przynios
ło Królestwu Polskiemu żadnej korzyści, obracając się
w niwecz i stając się przedmiotem drwin, było natomiast
wielce pożyteczne dla Księstwa Litewskiego"
2 5
.
Polska Jana Długosza, op. cit., s. 277-278.
171
Trudno w tym miejscu nie zgodzić się z opinią Długosza,
albowiem pierwszy pokój toruński z roku 1411 przekreślał
wszystkie owoce zwycięstw militarnych: grunwaldzkiego,
koronowskiego, tucholskiego i golubskiego, jakie Polacy
i Litwini odnieśli w tej wojnie nad Krzyżakami. Sytuacja
graniczna pomiędzy Polską i Litwą a państwem zakonu
krzyżackiego w Prusach faktycznie powracała, na mocy tegoż
porozumienia pokojowego, do stanu z roku 1409. Zakon
niemiecki bowiem oddawał Polsce i Litwie tylko to, co i tak
nie było jego oraz czego i tak nie zdołałby utrzymać w swoim
ręku (tj. ziemię dobrzyńską i Żmudź — w tym tę ostatnią
tylko czasowo, do śmierci Jagiełły i Witolda), sam zaś
odzyskiwał wszystko to, co stracił po Grunwaldzie
2 6
. Był to
kolejny dowód głupoty politycznej Jagiełły i Witolda, którzy
mając śmiertelnego wroga zwyciężonego i śmiertelnie ranne
go u swoich stóp, nie dobyli mizerykordii, aby go dobić, lecz
pozwolili mu przeżyć — do dziś nie bardzo wiadomo
dlaczego. Paweł Jasienica pisze o tym następująco:
„Można oczywiście próbować podważać poglądy Długo
sza i wielu z zapałem to czyni. Temperament trochę
poniósł dziejopisarza wychowanego w tradycjach bitwy,
w której uczestniczył jego ojciec. Nikt jednak nie zaprzeczy,
iż kronikarz dał wyraz uczuciom nurtującym społeczeństwo
polskie w XV wieku. Na pewno nie on jeden rozpaczał
i rwał włosy z głowy. Grunwald, a raczej cała wojna
musiała w spadku po sobie zostawić głęboki kryzys
zaufania, rozczarowanie i nieufność wobec kierownictwa
politycznego. Przeczyć temu znaczyłoby uważać ówczes
nych Polaków za ludzi z drewna lub z księżyca. Ten
spadek przetrwał, psychika ludzka zachowuje ślad każdej
bruzdy. [...] Korona królewska, czyli prawo prowadzenia
polityki i rozkazywania wojsku, to była olbrzymia cena
26
S. M. K u c z y ń s k i, Wielka wojna z Zakonem..., op. cit., s. 525-527.
172
zapłacona przez Polskę za unię, ważniejsza od wszelkich
obietnic «przyłączenia». Nie można moralnie potępiać
Jagiełły za jego litewski patriotyzm, ale trudno nie przyznać,
że grubo przemędrkował — marnując szanse Korony
beznadziejnie pogrążył i Litwę"
2 7
.
W innym miejscu, nieco dalej, oceniając całokształt
panowania, polityki i dokonań Władysława II Jagiełły
jako najwyższego władcy Polski i Litwy, Paweł Jasienica
tak pisze:
„Los sprawił, że najwybitniejszym przedstawicielem
naszej nowej dynastii [tj. Jagiellonów — przyp. aut.] był
jej założyciel. Władysław II przeważnie dokładnie wiedział,
czego chce, która to właściwość zdarza się u polityków
dosyć rzadko. Pamiętał o pouczeniu ojca [wielkiego księcia
Olgierda — przyp. aut.], mówiącym o dwóch głównych
wrogach Litwy [tj. o Krzyżakach na północy i północnym
zachodzie oraz o Moskwie na wschodzie — przyp. aut.],
i ustrzegł się dalszego pomnażania frontów, to znaczy
komplikowania polityki zagranicznej o nowe zatargi. Jego
następcy już tego nie potrafili. Decydując się na unię
uratował Litwę, lecz wkrótce zaprzepaścił najlepsze moż
liwości stworzone przez ten układ. Aczkolwiek wyda się to
dziwne, trzeba stwierdzić, że dwóch rzeczy w pełni nie
docenił — Krzyżaków jako wroga, a Polski jako litewskiego
sojusznika nie tylko na «teraz», lecz także na odległą
przyszłość. [...] Jagiełło pilnie dbał o przychylność opinii
europejskiej i okazał się w tej mierze nie lada mistrzem
2 8
.
Podczas wielkiej wojny z Zakonem w niezrównany sposób
grał rolę dobrotliwego monarchy, drżącego przed przelewem
27
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 121-122.
2 8
Czego najlepszym dowodem jest łaskawe potraktowanie przez króla
cudzoziemskich gości z armii krzyżackiej, wziętych do niewoli pod
Koronowem, co zjednało sprawie unii jagiellońskiej sympatię całej Europy.
173
krwi chrześcijańskiej, pragnącego tylko pokoju. Zaraz na
początku rozesłał z Opatowa do wszystkich dworów monar
szych [...] pismo, które doskonale uzasadniało racje strony
polsko-litewskiej
2 9
. Godne głębokiego zastanowienia, że on
sam — Władysław Jagiełło — nie wysnuł praktycznych
wniosków ze słów o Krzyżakach, jakie umieścił w tym
orędziu ktoś bardzo mądry, zatrudniony w jego własnej
królewskiej kancelarii:
«To tylko jedno ich życzenie, aby mogli kraje cudze
jakimkolwiek bądź sposobem posiadać. (...) Nie ma
wątpliwości, że kiedyś, jeśli ich Bóg opatrzny nie ukróci,
wszystkie państwa i królestwa przed ich przemocą
uklękną».
Jagiełło był tym człowiekiem w naszych dziejach, który
trzymał w ręku przyszłe losy kontynentu. Dane mu to było
na czas bardzo krótki, od lipca do września 1410 roku.
A nie można mówić, że brakowało wtedy zrozumienia
wagi mających zapaść rozstrzygnięć. Niezbicie świadczą
0 tym wywody orędzia, datowanego z Opatowa. W 1410
roku król nie wykonał programu, który już istniał w myślach
1 słowach jego polskich poddanych"
3 0
.
Trudno zanegować słuszność powyższych opinii Jana
Długosza oraz Pawła Jasienicy, że unia jagiellońska wy
grawszy bitwy pod Grunwaldem, Koronowem, Tucholą
i Golubiem, politycznie przegrała „wielką wojnę" z Krzy
żakami, bo pozwoliła im nadal istnieć w nienaruszonych
granicach, zamiast ich po prostu zbrojnie usunąć znad
Bałtyku. Tym bardziej iż wojny z Krzyżakami wcale się na
„wielkiej wojnie" nie zakończyły (ostatnią wojnę z zakonem
stoczyli Polacy w latach 1519-1521), a panowie pruscy
2 9
Na ten temat patrz szerzej: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cit., s. 331-338 oraz P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów,
op. cit., 108-109.
30
P. J a s i e n i c a, Polska Jagiellonów, op. cit., s. 144-145.
174
z czarnymi krzyżami na białych płaszczach nadal byli
groźnymi wrogami Polski i Litwy
3 1
. Odrzućmy na bok
wszystkie, w istocie zupełnie bajeczne i nie poparte żadnymi
konkretnymi dowodami, teorie historyków broniących linii
politycznej Jagiełły i Witolda (jak np. prof. S. M. Kuczyńs
kiego i wielu innych) o rzekomej niemożności zupełnego
pokonania Krzyżaków podczas tzw. wielkiej wojny w latach
1409-1411
3 2
i zastanówmy się przez krótką chwilę, co
wówczas przeciekło obu niefortunnym władcom Polski
i Litwy przez palce:
1) Nie ulega wątpliwości, że podbój państwa krzyżac
kiego, a następnie podział jego terytorium pomiędzy Polskę
a Litwę leżał w mocy Jagiełły i Witolda latem i jesienią
1410 roku. Definitywny rozbiór państwa krzyżackiego
zacieśniłby wzajemne więzi polsko-litewskie, co byłoby
podówczas na rękę i Polakom, i Litwinom. Szeroki i bez
pieczny dostęp do Bałtyku poprzez wielkie porty han-
zeatyckie w Gdańsku, Elblągu, Królewcu i Kłajpedzie oraz
otwarcie dla polskich i litewskich kupców zbożowych
szlaków wodnych Wisły i Niemna musiałyby w krótkim
31
Po pierwszym pokoju toruńskim w roku 1411 Polska i Litwa toczyły
kolejne wojny z państwem krzyżackim w Prusach, Inflantach i Nowej
Marchii. Jeszcze za panowania Władysława Jagiełły były to wojny
w latach: 1414 (tzw. wojna głodowa); 1419 (tzw. wyprawa odwrotowa);
1422 (zakończona pokojem melneńskim); 1431-1435 (zakończona trak
tatem brzeskim, już po śmierci króla Jagiełły, który zmarł w roku 1434).
Za panowania, jego syna Kazimierza Jagiellończyka: 1454-1466 (wojna
trzynastoletnia, zakończona drugim pokojem toruńskim) i 1478-1479
(tzw. wojna popia). I wreszcie za panowania syna Kazimierza Jagielloń
czyka, króla Zygmunta I Starego, w latach 1519-1521, miała miejsce
ostatnia wojna polsko-krzyżacka, zakończona ostatecznie sekularyzacją
Prus zakonnych i hołdem pruskim wobec króla polskiego w roku 1525.
Ogólnie rzecz ujmując, większość okresu panowania dynastii Jagiellonów
w Polsce i na Litwie upłynęła pod znakiem wojen, konfliktów granicznych,
sporów i innych kłopotów z Krzyżakami.
3 2
Na ten temat patrz chociażby: S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna
z Zakonem..., op. cif., s. 528-542.
175
czasie zaowocować ogromnym ożywieniem gospodarczym
w tej części Europy. Monarchia Jagiellonów już na początku
XVI w. stałaby się wskutek tego hegemonem gospodarczym
i militarnym całej Europy, z którego zdaniem wszyscy
musieliby się liczyć. I byłaby to hegemonia trwała.
2) Spokój na rubieżach północno-zachodnich pozwoliłby
Polakom i Litwinom uspokoić z kolei pogranicze wschodnie
i południowo-wschodnie Wielkiego Księstwa Litewskiego
przez podbój ziem moskiewskich i tatarskich, a to otwo
rzyłoby przed państwem jagiellońskim Morze Czarne i han
del lewantyński, a także — co najważniejsze — wielkie
szlaki handlowe przez Wołgę, Morze Kaspijskie i Środkowy
Wschód oraz przez południową Syberię i Kazachstan ku
bajecznym już wówczas w Europie bogactwom Persji, Indii,
Tybetu i Chin, które 200 lat przed Jagiełłą opisał w swym
dziele Marco Polo. Ponieważ droga lądowa była podówczas
0 wiele bezpieczniejsza dla kupców niż droga morska, więc
zapewne już na początku XVI w. Kraków, Wilno, Lwów,
Warszawa, Płock, Czersk, Nieszawa, Toruń, Poznań,
Gdańsk, Elbląg, Malbork, Królewiec, Kłajpeda, Ryga,
Psków, Nowogród Wielki i Kijów utrzymywałyby swoje
faktorie handlowe w Tibilisi, Erewaniu, Baku, Bucharze,
Samarkandzie, Szirazie, Teheranie, Bagdadzie, Bombaju,
Delhi, Kalkucie, Lhasie, Kathmandu, Karakorum, Sijanie
1 Pekinie, wskutek czego cała Europa musiałaby handlować
z Orientem tylko za pośrednictwem polskich, litewskich,
pruskich, inflanckich i ruskich kupców. Jagiellonowie nato
miast szybko wyrośliby na najbogatszych władców Europy
i chociażby z tego powodu wszyscy władcy Europy musieli
by się z nimi liczyć, zabiegając chociażby o polskie
pożyczki. Unię jagiellońską czekałaby zatem w takim
układzie wielka przyszłość podobna do losów rozwoju
potęgi militarnej i ekonomicznej Wenecji, Genui, Hiszpanii,
Portugalii, Holandii lub Anglii. Nie byłoby wtedy najpraw
dopodobniej żadnej Rosji, lecz Rzeczpospolita Jagiellońska
176
Wielu Narodów, sięgająca swymi granicami i wpływami
najskromniej od Odry po Wołgę lub nawet aż hen po
Ocean Spokojny, z równorzędnymi stolicami rezydenc-
jonalnymi króla polskiego, jedynego władcy tego ogrom
nego imperium, zapewne w Krakowie, Wilnie, Warszawie,
Malborku, Kijowie, Moskwie, Nowogrodzie Wielkim, Bach
czysaraju i Kazaniu nie mówiąc już o tym, że tego, kto jest
bogaty, stać na utrzymanie silnej i licznej armii oraz floty.
A zatem wszyscy władcy duchowni i świeccy Europy
Zachodniej, z papieżem, Cesarzem Rzymskim Narodu Nie
mieckiego i królem Francji na czele, oczywiście baliby się
zadzierać z tak potężnym, bogatym i wpływowym, katolic
kim, polsko-litewskim królem całego Wschodu z dynastii
Jagiellonów, więc zapewne na wyścigi zabiegaliby o jego
względy i o jak najlepsze stosunki z jego olbrzymim
państwem.
3) Zapewniwszy sobie zupełny spokój na północy
i wschodzie, mogliby potężni potomkowie Jagiełły całą
swoją uwagę skoncentrować na kierunkach zachodnim
i południowym, opierając zachodnie granice swej wielo
narodowej monarchii o Odrę i Nysę Łużycką (a może
i o Łabę?!), przywracając Polsce piastowskie rubieże,
a także — przez przyłączenie Czech, Węgier i księstw
naddunajskich — oprzeć południową granicę swej wielo
narodowej monarchii na linii Dunaju, co umożliwiłoby
Polakom, Litwinom i Rusinom skuteczne przyjście z po
mocą Cesarstwu Wschodniorzymskiemu (Bizancjum), za
grożonemu ówcześnie przez Turków Osmańskich (wtedy
— tj. w początkach XV w. — j e s z c z e stosunkowo słabych),
co z kolei otwarłoby przed dynamicznym handlem polsko-
-litewsko-ruskim także i Morze Śródziemne. A stąd już
otwarta droga na Bliski Wschód i do Afryki Północnej oraz
na rynki Italii, południowej Francji, Hiszpanii i Portugalii,
dokąd nasi kupcy mogliby eksportować w dużych ilościach
poszukiwane na Zachodzie towary ze Wschodu, zbijając na
177
tym bajeczne wprost fortuny. A największe dochody
czerpałby z tego, rzecz jasna, sam król polski, nakładający
na swoich, bardzo licznych i szybko bogacących się
— zarówno na tym dalekosiężnym, jak i na tym bardziej
lokalnym handlu — poddanych stanu mieszczańskiego
i (co nie jest wykluczone) być może także i szlacheckiego,
odpowiednie podatki.
Zamiast tego wszystkiego, co wielu spośród Czytelników
mogłoby z pewnością uznać za mocno wybujały sen autora
0 potędze Polski i Litwy, a co było —• zdaniem piszącego
te słowa — realną, lecz niestety zaprzepaszczoną szansą
unii jagiellońskiej na trwałą potęgę, a nawet hegemonię
w Europie Środkowo-Wschodniej i (co niewykluczone),
także przynajmniej w części Azji Centralnej, Jagiełło
1 Witold oraz późniejsi potomkowie Jagiełły, zasiadający
na tronach w Krakowie i Wilnie, musieli toczyć ustawiczne
wojny z Krzyżakami, które trwały aż do początku XVI
wieku. A pierwsza z tych nowych wojen polsko-krzyżac-
kich, nazwana później przez kronikarzy wojną głodową,
rozpoczęła się już w roku 1414 — zaledwie w trzy lata po
podpisaniu pierwszego pokoju toruńskiego
3 3
.1 znów Jagiełło
z Witoldem musieli w pocie czoła i morzu krwi rycerskiej
i żołnierskiej zdobywać wszystkie te krzyżackie zamki,
w których 3 lata wcześniej stacjonowały ich załogi (!). Ale
tym razem nie szło im już tak łatwo, jak latem roku 1410,
bo Krzyżacy, nauczeni krwawym doświadczeniem spod
Grunwaldu i Koronowa, nie wychodzili już w pole przeciw
wojskom polsko-litewskim, lecz twardo bronili się za
murami swoich fortec
3 4
. Pomorze, Malbork i Warmię
zdobył na Krzyżakach dopiero wnuk Jagiełły, Kazimierz
3 3
Na temat tzw. wojny głodowej w roku 1414 patrz szerzej:
M. B i s k u p i G. L a b u d a , Dzieje Zakonu Krzyżackiego w Prusach...,
op. cif., s. 370 oraz F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, op.
cit., s. 87-88.
34
Tamże.
178
Jagiellończyk w latach wojny trzynastoletniej (1454-1466).
Natomiast reszta Prus z Królewcem i Kłajpedą — najpierw,
do roku 1525, była krzyżacka, potem, od roku 1525 aż do
roku 1945, była pod panowaniem niemieckim, a po drugiej
wojnie światowej aż do dziś jest rosyjska. Jednak zawsze
Prusy były i są jakby ropiejącym wrzodem —- zagrożeniem
dla niepodległości Polski i Litwy.
Po wielekroć wspomniany i cytowany tu już wyżej
Paweł Jasienica ma chyba rację, gdy niejednokrotnie, na
kartach swej Polski Jagiellonów, twierdzi, iż królów
polskich z dynastii Jagiellonów — i Litwinów w ogóle
— cechował ogromny rozmach w polityce zagranicznej,
połączony jednak paradoksalnie z niemal zupełnym brakiem
zdolności przewidywania skutków swoich posunięć na
dalszy dystans. Cieszył się Gedymin, gdy pod koniec I poł.
XIV w. wymusił na słabym kniaziu moskiewskim hołd
lenny i haracz, nie przypuszczając, że już za panowania
jego wnuków Moskwa, lekkomyślnie przez niego ułas
kawiona, pokaże Litwie kły i pazury, „zbierając ziemie
ruskie". Jagiełło rozgromił Krzyżaków pod Grunwaldem
i był z tego dumny niczym paw, chociaż problemu
krzyżackiego bynajmniej nie rozwiązał, a wojny Polski
i Litwy z zakonem ciągnęły się jeszcze przez ponad sto lat.
Cieszył się tak samo wnuk Jagiełły, Zygmunt I Stary, gdy
w roku 1525 pokonał ostatecznie wielkiego mistrza Krzy
żaków, ale zamiast go po prostu ściąć, a Prusy zakonne
pomiędzy Polskę a Litwę sprawiedliwie podzielić, jakby
nakazywała logika, zadowolił się tylko... hołdem lennym
swego wroga i likwidacją zakonu w Prusach (!). Tymczasem
już nieco ponad dwa stulecia później (w latach 1772, 1793
i 1795) potomkowie Krzyżaków pruskich, zwani Prusakami,
razem z potomkami Moskali, zwanymi Rosjanami, starli
byłe państwo Jagiellonów, zwane od 1569 roku Rzeczpo
spolitą Obojga Narodów, z mapy Europy na 120 lat.
W roku 1945 Rosjanie złamali, co prawda, potęgę Niemiec,
179
sukcesora Prus, ale w byłej, drugiej stolicy krzyżackiej,
Królewcu — obecnie zwanej Kaliningradem — stacjonuje
do dziś jeszcze potężna armia i flota rosyjska, która nadal
zagraża tak Polsce, jak i Litwie (vide chociażby obecny
problem z „eksterytorialnymi korytarzami" z Okręgu Kali
ningradu przez Litwę. To wszystko były i są właśnie
dalekosiężne, tragiczne skutki politycznego zmarnowania
przez Jagiełłę i Witolda owoców militarnych wiktorii
swych wojsk pod Grunwaldem i Koronowem.
Mimo tego wszystkiego pamięć i legenda polskich
zwycięstw pod Grunwaldem i pod Koronowem w pamięt
nym roku 1410 miała i ma do dziś trwałe miejsce w świa
domości historycznej Polaków. A małe i urocze miasteczko
Koronowo na Pomorzu do dziś żyje pamięcią i legendą
bitwy z 10 października 1410 roku. Choć trzeba tu otwarcie
powiedzieć, że Koronowo ma poniekąd uzasadnioną preten
sję do miejscowości Grunwald na Mazurach, że ta odbiera
mu prawie cały ruch turystyczny, bo o bitwie pod Grun
waldem wie ze szkoły i z filmu Krzyżacy każde polskie
dziecko, a o bitwie pod Koronowem, wyraźnie przyćmionej
przez Grunwald, mało kto, poza niektórymi historykami,
dziś pamięta. Może ta książka to zmieni, gdyż — zdaniem
jej autora — świetne polskie zwycięstwo pod Koronowem
na pewno nie zasługuje na zapomnienie.
BIBLIOGRAFIA
ŹRÓDŁA
Codex epistolaris Vitoldi,
wyd. A. Prochaska, Cracoviae (Kraków)
1882 (Monumenta aevi histórica), nr 459.
Codex epistolaris Vitoldi,
wyd. A. Prochaska, Cracoviae (Kraków)
1882 (Monumenta aevi histórica), nr 464.
Jan D ł u g o s z , Banderia Prutenorum (Chorągwie Prusaków),
wyd. K. Górski, Warszawa 1958.
Kronika konfliktu Władysława króla polskiego z Krzyżakami
w roku Pańskim 1410,
z łacińskiego rękopisu Biblioteki
Kórnickiej, wydanego w Poznaniu w roku 1911 przez Z.
Celichowskiego, na język polski przełożyli J. Danka i A.
Nadolski, Olsztyn 1987.
Monumenta Poloniae Histórica,
t. 2, Kraków 1913-1946.
Polska Jana Długosza,
oprać, pod red. H. Samsonowicza, tłum.
z jęz. łacińskiego J. Mruk, Warszawa 1984.
Johann von P o s s i l g e , (Fortsetzung), wyd. E. Strehlke, Scrip-
tores Rerum Prussicarum,
Bd 3, Leipzig 1866.
OPRACOWANIA
M. B a r t k o w i a k , Towarzystwo Jaszczurcze w latach
1397-1437,
Toruń 1948.
M. B i s k u p , Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej Wojnie
z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-141
7, [w:] Z. S p i e r a ł -
181
s k i , Bitwa pod Koronowem 10 X 1410, [w:] Bitwa pod
Koronowem 10 X 1410. Materiały z sesji naukowej zor
ganizowanej w Bydgoszczy w 550 rocznicą bitwy,
Bydgoszcz
1961.
M. B i s k u p, Z badań nad „ Wielką Wojną" z Zakonem Krzyżac
kim,
„Kwartalnik Historyczny", Rocznik LXVI (1959), War
szawa 1959.
M. B i s k u p i G. L a b u d a , Dzieje Zakonu Krzyżackiego
w Prusach. Gospodarka — społeczeństwo — państwo — ideo
logia,
Gdańsk 1988.
A. C z a c h a r o w s k i , Opozycja rycerstwa ziemi chełmińskiej
w dobie Grunwaldu,
[w:] W krągu stanowych i kulturowych
przeobrażeń Europy Północnej w X1V-XVII1 w.,
Toruń 1988.
P. J a s i e n i c a , Polska Jagiellonów, Warszawa 1990.
B. G u e r q u i n, Zamek w Malborku, Warszawa 1974.
Historia Pomorza,
t. I, Do roku 1466, praca zbiorowa pod red. G.
Labudy, Poznań 1969.
L. K o l a n k o w s k i , Dzieje Wielkiego Ksiąstwa Litewskiego za
Jagiellonów,
t. I, Warszawa 1930.
F. K o n e c z n y , Dzieje Polski za Jagiellonów, Komorów 1997.
F. K o n e c z n y , Polska miądzy Wschodem a Zachodem, Lublin
1996.
F. K o n e c z n y , Teoria Grunwaldu, Warszawa 1999.
Koronowo. Zarys dziejów miasta,
praca zbiorowa, Poznań 1968.
S. M. K u c z y ń s k i , Wielka wojna z Zakonem Krzyżackim
w latach 1409-1411,
Warszawa 1966.
S. M. K u c z y ń s k i , Pogranicze kujawsko-pomorskie w Wielkiej
Wojnie z Zakonem,
„Zapiski Historyczne poświęcone historii
Pomorza", t. XXIX, rok 1964, zeszyt 1, Toruń 1964.
S. M. K u c z y ń s k i , Król Jagiełło ok. 1351-1434, Warszawa
1985.
J. K r z y ż n i a k o w a i J. O c h m a ń s k i , WładysławIIJagiełło,
Wrocław 1990.
S. K u j o t, Rok 1410 Wojna, „Roczniki Towarzystwa Naukowego
w Toruniu" XVII, Toruń 1910.
O. L a s k o w s k i , Odrębność staropolskiej sztuki wojennej.
Warszawa 1935.
S. M a c k i e w i c z - C a t , Herezje i prawdy. Warszawa 1975.
182
T. M a n t e u f f e l , Historia Średniowiecza, Warszawa 1990.
A. N a d o l s k i , Grunwald 1410, Warszawa 1999.
A. N o w a k o w s k i , O wojskach Zakonu Szpitala Najświętszej
Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie zwanego
krzyżackim,
Olsztyn 1988.
E. P o t k o w s k i , Crecy-Orlean 1346-1429, Warszawa 1986.
W. Po s a d z y , Koronowo, [w:] Studia z historii budowy
miast polskich.
Prace Instytutu Urbanistyki i Architektury,
VI, 2/17, 1957.
W. S e m k o w i c z , Nieznana zapiska o bitwie pod Koronowem,
„Kwartalnik Historyczny", t. XXIV, 1910.
H. S i e n k i e w i c z , Ongi i dziś. Bitwa pod Koronowem, [w:]
tegoż autora: Nowele, t. III, Warszawa 1978.
Z. S p i e r a l s k i , Bitwa pod Koronowem 10 X 1410, [w:]
Bitwa pod Koronowem 10 X 1410. Materiały z sesji naukowej
zorganizowanej w Bydgoszczy w 550 rocznice, bitwy,
Byd
goszcz 1961.
J. U m i ń s k i , 7 dni w Koronowie i nad Jeziorem Koronowskim.
Przewodnik turystyczny.
Warszawa 1989.
J. W y s o c k i , Kurs sztuki wojennej, cz. I, Paryż 1842.
Zakon Krzyżacki a społeczeństwo państwa w Prusach,
zbiór
studiów pod red. Z. H. Nowaka, Toruń 1995.
WYKAZ ILUSTRACJI
Władysław Jagiełło (rys. A. Lesser).
Wielki mistrz Ulryk von Jungingen (rys. wg Gaspara Hen-
nebergera).
Rycerz polski z końca XIV wieku (rys. z XIX w.).
Rycerz konny w pełnej zbroi z XV wieku.
Orszak rycerzy krzyżackich (fresk z ok. 1390 r.).
Rycerze — krzyżacki i polski z lat Wielkiej Wojny.
Hełmy z XV wieku.
Hełm tatarski spod Wystrucia (znad Pregoły), z przełomu
XIV i XV wieku.
Miecze z końca XV wieku.
Kusza z XV wieku.
Bombarda — działo z XV wieku.
Broń piechoty chłopskiej z XV wieku.
Tuchola, 10 X 1410 r. Szymon, zastępca komtura tucholskiego
donosi Henrykowi von Plauenowi o klęsce wojsk Michała
Kiichmeistera pod Koronowem.
Opactwo cystersów w Koronowie.
Jedno z miejsc pamięci narodowej ziemi koronowskiej. Jest to
miejsce skąd rycerstwo polskie wyruszyło do bitwy.
Szkic sytuacyjny Koronowa w początkach XV wieku.
SPIS TREŚCI
Wstęp 3
Po Grunwaldzie 9
Pod murami Malborka 30
Tryumfalny odwrót z Prus 86
Kontrofensywa krzyżacka i bitwa pod Koronowem . . . . 107
Ku pierwszemu pokojowi toruńskiemu 160
Bibliografia 180
Wykaz ilustracji 183
Orszak rycerzy krzyżackich (fresk z ok. 1390 r.)
Rycerze — krzyżacki i polski z lat Wielkiej Wojny
Hełmy z XV wieku
Hełm tatarski spod Wystrucia (znad Pregoły), Miecze z końca XV
z przełomu XIV i XV wieku wieku
Broń piechoty chłopskiej z XV wieku
Tuchola, 10 X 1410 r. Szymon, zastępca komtura tucholskiego, donosi
Henrykowi von Plauenowi o klęsce wojsk Michała Küchmeistera pod
Koronowem
lju*
n ^ w ß ^ - j , , , w ü t e «
-au
JC>"
Opactwo cystersów w Koronowie
J e d n o z m i e j s c p a m i ę c i n a r o d o w e j z i e m i K o r o n o w s k i e j . J e s t t o m i e j s c e
skąd rycerstwo polskie wyruszyło
d o b i t w y .
Szkic sytuacyjny Koronowa w początkach XV wieku
1 — kościół i klasztor cystersów; 2 — rynek; 3 — kościół parafialny
H I S T O R Y C Z N E
B I T W Y
„W jednym i drugim wojsku
byty oddziały, które wydawały
się nie do pogardzenia, zarów
no jeśli idzie o liczbę i pocho
dzenie ludzi, jak i o praktykę
w rzemiośle wojennym i te
z największą odwagą podej
mowały walkę. Zanim jednak
doszło
do starcia, rycerz króla
węgierskiego Zygmunta,
Ślą
zak Konrad Nyempcz wystąpił
przed szeregi wzywając z wła
snej inicjatywy
do pojedynku.
Pokonany, zrzucony z konia
i stratowany przez rycerza
pol
skiego Jana Szczyckiego her
bu Doliwa, który podjął się te
go zadania, wskazał, jak poto
czy się los obydwu wojsk.
Potem szyki ścierają się
z potężnym okrzykiem wznie
sionym przez jedną i drugą
stronę. Obydwie wytrwale wy
trzymują atak i walczą bardzo
dzielnie. Jedno i drugie woj
sko walczyło przez jakiś czas
z jednakową odwagą i zawzię
tością godną Marsa".
Patronat medialny
ISBN 83-11-09951-0