background image

 

HISTORYCZNE    BITWY                                                ANDRZEJ TARCZYŃSKI 

 

CAJAMARCA 1532 

 

OD AUTORA 

W połowie listopada 1532 roku w środkowych Andach doszło do konfrontacji 

władcy najpotężniejszego organizmu politycznego Nowego Świata, Inki Atahuallpy, 

z relatywnie niewielkim — w porównaniu z tysięcznymi zastępami wojowników 

peruwiańskiego króla — oddziałem hiszpańskich żołnierzy fortuny pod wodzą 

Francisca Pizarra. Epizod ten, ze względu na swe skutki, może nawet bardziej 

godny rozpatrywania w aspekcie symbolicznym i politycznym, w mniejszym zaś 

stopniu jako rezultat gry czynników stricte militarnych, zadecydował w istocie o 

background image

zadziwiająco łatwym i szybkim podboju inkaskiego imperium przez Hiszpanów. 

Co było przyczyną tak nagłego i chyba zaskakującego nawet dla samych 

zwycięzców sukcesu? Czy była nią zuchwałość i determinacja tej garstki 

przybyszów, którzy, znajdując się nagle w samym środku kompletnie im 

nieznanego, odległego kraju, z jego surową przyrodą i zachowującymi daleko idącą 

rezerwę mieszkańcami, musieli zwyciężyć lub zginąć? A może decydujące znaczenie 

miała przenikliwość i strategiczny zmysł samego Pizarra? Czy zwycięstwo przyszłoby 

Hiszpanom tak łatwo, gdyby nie wkroczyli do kraju właśnie rozdartego wojną 

między dwoma pretendentami do tronu — Huascarem i Atahuallpą? Czy nie miały 

tu znaczenia napięcia wewnątrz inkaskiego imperium, które, będąc mozaiką dwustu 

różnych grup etnicznych, sukcesywnie podbijanych przez władców Cuzco, nie 

zdołało wytworzyć poczucia jedności i lojalności? I czy wobec tego czynnikiem, 

przeważającym szalę zwycięstwa na rzecz Hiszpanów, nie stało się dostrzeżenie w 

tych dziwnych, brodatych przybyszach zza morza naturalnych sojuszników dla 

ludów pragnących zrzucenia cuzkańskiej dominacji? Jaką rolę odegrał szok 

kulturowy i jego głębokość w narzuceniu dominacji wielkiemu imperium 

prekolumbijskiemu przez reprezentantów — ostatecznie wcale nie 

najznamienitszego — królestwa położonego na zachodnich rubieżach Europy? 

Zapewne wszystkie te kwestie razem wzięte mogą być uważane za źródła klęski 

jednych i zwycięstwa drugich — reprezentantów dwóch światów, których zderzenie 

dokonało się w peruwiańskiej Cajamarce przed blisko pięcioma wiekami. 

Interesujący jest też problem, jak wpisuje się podbój Peru w ogólne ramy 

zamorskiej ekspansji Hiszpanii w Nowym Świecie, których był przecież jednym z 

późniejszych ogniw. Należałoby zastanowić się, na ile Francisco Pizarro, mniej lub 

bardziej świadomie, naśladował działania swego krajana z Estramadury, Hernana 

Cortesa, który niewiele ponad dziesięć lat wcześniej zadziwił wszystkich ogromem 

zdobyczy, rozciągając hiszpańskie panowanie na rozległe obszary Meksyku — co zaś 

stanowiło specyfikę sytuacji peruwiańskiej, i czy przypadkiem tak łatwe opanowanie 

bogatego kraju nie legło u podstaw późniejszych licznych wojen domowych między 

samymi zdobywcami. 

Te wszystkie pytania od lat są punktem wyjścia do analiz prowadzonych przez 

profesjonalnych badaczy. Na kartach niniejszej książki mam zamiar przybliżyć 

polskiemu czytelnikowi te zagadnienia w sposób możliwie syntetyczny właściwy dla 

tej serii wydawniczej — a jednocześnie wolny od uproszczeń i zbanalizowanych tez, 

którymi operują najbardziej popularne, a w większości przestarzałe rekonstrukcje 

tego znaczącego epizodu dziejów powszechnych. Popularnonaukowy charakter 

publikacji wymusza jednocześnie znaczne ograniczenie przypisów źródłowych, 

jednak różny charakter i stopień wiarygodności wykorzystywanych tekstów 

źródłowych skłania mnie do przedstawienia kilku istotnych informacji dotyczących 

tych tekstów i ich autorów. 

Teksty te można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należy zaliczyć dwie relacje 

powstałe na gorąco", będące oficjalną wersją wydarzeń, którą Francisco Pizarro 

chciał zaprezentować hiszpańskiemu monarsze i jego dworowi. Zostały one spisane 

ręką osobistych sekretarzy Pizarra, a tę funkcję pełnił do 1533 roku Francisco de 

Xerez  później zaś Pero Sancho de Hoz. Relacje Xereza i Pero Sancho tworzą więc 

jeden spójny tok narracji, ujmujący przedstawiane zdarzenia z tej samej 

background image

perspektywy. Jest on jakby peruwiańskim odpowiednikiem Listów Cortesa do króla, 

relacjonujących przebieg podboju Meksyku; zapewne tylko analfabetyzm Francisca 

Pizzaro był przyczyną, iż nie spisał on własną ręką wypadków składających się na 

dzieje podboju Peru. Do tej grupy można też zaliczyć list przyrodniego brata 

zdobywcy Peru, Hernanda Pizarro, z 23 listopada 1533 roku, skierowany do sędziów 

trybunału apelacyjnego  w Santo Domingo, a zdający sprawę z kluczowych 

momentów kampanii, ukoronowanych ujęciem Inki Atahuallpy. 

Druga grupa to teksty pochodzące także od naocznych świadków i uczestników 

podboju, ale powstałe już w dłuższej perspektywie czasowej: dziesięć, trzydzieści, a 

nawet blisko czterdzieści lat po opisywanych wydarzeniach. Zaliczyć tu trzeba 

relacje: Pedra Pizarro, Diega de Trujillo czy Juana Ruiza de Arce. 

 

Wreszcie trzecia grupa to już historie podboju pisane przez autorów przybyłych do 

Peru później lub piszących w samej Hiszpanii. W obu przypadkach istotną cechą 

tych tekstów jest dążenie do przedstawienia obiektywnej prawdy (z różnym zresztą 

skutkiem) ponad osobistymi motywami i partykularyzmami, jakimi zawsze są 

obciążone relacje pisane przez samych uczestników wydarzeń. Znajdujemy tu więc 

dzieła powstałe w czasie stosunkowo nieodległym od przedstawianych zdarzeń (15-

20 lat) jak opracowanie Agustina de Zarate czy fragmenty dotyczące Peru, 

pochodzące z dwóch powszechnych historii podboju Ameryki w Historia General de 

las Indias Francisca Lópeza de Gómary oraz Historia general y natural de las Indias 

Gonzala Fernandeza de Oviedo. Wreszcie trzeba tu także wymienić monumentalne 

dzieło Pedra de Ciezy de Leona Crónica del Peru, obejmujące cztery części: 

pierwsza to geograficzno-etnograficzny opis kraju (począwszy od obecnej Panamy i 

Kolumbii, a na terytorium obecnej Boliwii skończywszy) druga jest rekonstrukcją 

prekolumbijskiej przeszłości, trzecią stanowi historia podboju Peru przez Hiszpanów, 

czwarta zaś jest poświęcona wojnom domowym między hiszpańskimi zdobywcami. 

Kompletność i obiektywizm dzieła Ciezy zapewniły mu sławę księcia kronikarzy 

Ameryki". 

Ale istnieją też opracowania pisane znacznie później (na przełomie 16 i 17 wieku) 

przez autorów urodzonych już po podboju Peru, którzy sami korzystali z innych 

źródeł, jak relacje świadków czy też prace wcześniejszych dziejopisów. Należy do 

nich opracowanie Garcilaso de la Vegi Historia General del Peru, a także 

odpowiednie fragmenty będącej dziełem Antonia de Herrery, wielotomowej Historia 

general de los hechos de los castellanos en las Islas y Tierra Firme del Mar Oceano, 

której całość obejmuje opis geograficzny Ameryki (Descripción de las Indias 

Occidentales) oraz pisaną dekadami historię jej odkrycia i podboju przez Hiszpanów 

(ogółem osiem dekad) Herrera był przecież oficjalnym kronikarzem (cronista 

mayor) hiszpańskiej Korony, mającym z urzędu łatwy dostęp do wszystkich 

dokumentów. Z kolei Garcilaso de la Vega był urodzonym w Cuzco synem jednego z 

oficerów Francisca Pizarro, Sebastiana Garcilaso de la Vegi, i inkaskiej księżniczki 

Chimpu Ocllo. Dla podkreślenia swego pochodzenia (po matce) od arystokracji 

inkaskiej, przybrał przydomek El Inca". Jego Comentarios reales są szczegółową, 

lecz wyidealizowaną wizją prekolumbijskiego Peru. Natomiast Historia General del 

Peru, odnosząca się do podboju hiszpańskiego oraz okresu wojen domowych 

między konkwistadorami, pozostaje dziełem mocno wtórnym, którego autor w 

background image

dużej mierze opiera się na tekstach wcześniejszych kronikarzy, jak Gómara i Zarate. 

Używane w tekście nazwy geograficzne podawane są w wersji używanej 

współcześnie w Peru, inkaskie imiona własne — w najpowszechniej znanej i 

stosowanej transkrypcji hiszpańskiej — np. Huascar, a nie Waskar, Atahuallpa, a nie 

Ataw Wallpa. 

 

PANAMSKI PROLOG 

Historia hiszpańskich podbojów w Nowym Świecie była jednocześnie dziejami 

poznawania przez żeglarzy i żołnierzy, członków ekspedycji zdobywczych, 

poszczególnych obszarów zachodniej półkuli. Dlatego warunkiem koniecznym 

penetracji jakiegoś regionu było zdobycie punktu oparcia dla wypraw ruszających 

na dalej położone obszary, których opanowanie stawało się kolejnym ogniwem 

procesu umownie zwanego konkwistą hiszpańską. 

Faza wstępna tego procesu została zainicjowana przez Krzysztofa Kolumba w 1492 

roku. Na przestrzeni następnych piętnastu lat sam Kolumb w czasie swych trzech 

kolejnych wypraw oraz jego naśladowcy i współzawodnicy (dowódcy tzw. wypraw 

mniejszych czy też wypraw andaluzyjskich — gdyż ich dowódcy przeważnie 

pochodzili z Andaluzji) ostatecznie zakreślili granice obszaru, który stał się odtąd 

częścią znanego przez Europejczyków geograficznego universum. Ten obszar 

ograniczał się wszakże do wysp Morza Karaibskiego (Małych i Wielkich Antyli oraz 

Wysp Bahama) i fragmentów wybrzeża lądu stałego. Centrum administracyjnym i 

początkowo jedynym obszarem zasiedlonym przez Hiszpanów została wyspa 

Espaniola (dziś Haiti) Jednakże zarządzanie nawet tak ograniczonym obszarem 

zdawało się przekraczać możliwości i talenty administracyjne (zresztą bardzo 

mierne) samego Kolumba, a później jego najstarszego syna i sukcesora, Diega 

Colona. Hiszpańska Korona zmuszona była wypracować jakiś model 

administrowania odkrytymi i włączonymi pod jej panowanie terytoriami, naruszając 

— siłą rzeczy — warunki umowy zawartej z Kolumbem, na mocy której zyskiwał on 

ogromne prerogatywy władcze i bezprecedensowe przywileje na całym 

spenetrowanym przez siebie obszarze. Sądowe potyczki między Koroną a 

sukcesorami Kolumba, zwane w historiografii hiszpańskiej pleitos colombinos 

(procesy Kolumbowe), ciągnęły się jeszcze trzydzieści lat po śmierci 

odkrywcy(1506) ale już w roku 1508 zdołano wyjść poza granice Kolumbowego 

świata". 

Zauważono bowiem, że wybrzeże lądu stałego, które poznał Kolumb w czasie 

trzeciej i czwartej wyprawy, od ujścia Orinoko na wschodzie po wybrzeża 

dzisiejszego Hondurasu na północnym zachodzie, nie tworzy jednej, nieprzerwanej 

linii, gdyż środkowa część owego wielkiego łuku, jaki tworzy linia brzegowa, nigdy 

nie została przez słynnego Genueńczyka choćby pobieżnie poznana. Na tej 

podstawie udzielono przywileju królewskiego na przeprowadzenie akcji osadniczej 

właśnie na tym obszarze, odpowiadającym dzisiejszemu pograniczu 

kolumbijskopanamskiemu, dwóm ambitnym szlachcicom: Alonso de Ojedzie i Diego 

de Nicuesie. Przydzielono im terytoria, którym nadano nazwy — Nowa Andaluzja 

(Ojeda) i Złota Kastylia (Nicuesa) Były one oddzielone od siebie rzeką Atrato oraz 

zatoką Uraba, do której ta rzeka uchodzi. Ten niepozorny i w istocie drugorzędny 

obszar stał się więc pierwszym fragmentem kontynentalnego pnia Ameryki, gdzie 

background image

pojawiło się europejskie (hiszpańskie) osadnictwo, a termin Tierra Firme (Stały Ląd) 

stał się pierwotnie nazwą tego właśnie rejonu Nowego Świata. 

 

Tak więc na przełomie pierwszej i drugiej dekady 16 wieku hiszpańska ekspansja 

zaczęła wkraczać w nową fazę, przekraczając ostatecznie ramy, jakie nadał jej sam 

Kolumb. Przekroczyła zresztą podwójnie: nie tylko przez wtargnięcie na stały ląd, 

ale i na skutek kolonizacji pozostałych wysp Wielkich Antyli (dopiero bowiem w 

latach 1508-1514 dokonano efektywnego podboju Puerto Rico, Jamajki i Kuby, 

wysp znanych Kolumbowi — prawda, że bardzo powierzchownie — już od połowy 

lat dziewięćdziesiątych 15 stulecia) Kuba już po kilku, a Przesmyk Panamski po 

kilkunastu latach od pojawienia się tam Hiszpanów staną się strategicznymi 

punktami, z których wyruszą wyprawy zakończone podbojami Meksyku i Peru, 

dwoma największymi przedsięwzięciami w dziejach hiszpańskiej konkwisty. 

Przyjrzyjmy się więc nieco owej uwerturze podboju Peru, za jaką może uchodzić 

historia obecności Hiszpanów na Przesmyku Panamskim. 

Obaj obdarowani królewskimi patentami pierwsi organizatorzy osadnictwa na 

stałym lądzie, Ojeda i Nicuesa, wyruszyli ku terenom przyznanych im gubernatorstw 

z końcem 1509 roku. Pierwszy z nich, po dotkliwej porażce, jaką poniósł z rąk 

Indian z okolic dzisiejszego kolumbijskiego miasta Cartagena, posunął się w 

kierunku południowo-zachodnim, gdzie w lutym 1510 roku, na wschodnim 

wybrzeżu zatoki Uraba, założył osiedle pod nazwą San Sebastian. Niewiele później 

Diego de Nicuesa, szukając odpowiedniego miejsca do położenia podwalin pod 

osadę mającą być ośrodkiem administracyjnym Złotej Kastylii, podczas przybrzeżnej 

żeglugi rozkazał: „Zatrzymajmy się tu w imię Boże!". Stąd założona wówczas przez 

jego ludzi osada zyskała nazwę Nombre de Dios (Imię Boże) 

Te dwa pierwsze osiedla hiszpańskie na kontynencie amerykańskim nigdy nie stały 

się prawdziwymi miastami, a ich żywot okazał się bardzo krótki, stając się niejako 

symbolem klęski życiowej swych fundatorów — Ojedy i Nicuesy. Alonso de Ojeda, 

widząc pogarszającą się z dnia na dzień sytuację mieszkańców San Sebastian i nie 

mogąc doczekać się posiłków, jakie miał z Espanioli sprowadzić jego wspólnik, 

bakałarz Martin Fernandez de Enciso, postanowił sam powrócić na tę wyspę. 

Jednak okręt, którym płynął, po buncie załogi zszedł z właściwego kursu i zamiast 

na Espaniolę zawinął na Kubę (wówczas jeszcze nie zasiedloną przez Hiszpanów) Po 

wielu dramatycznych perypetiach Ojeda zdołał powrócić na Espaniolę, ale tam, po 

przebytych trudach, schorowany i ekonomicznie zrujnowany, niebawem zmarł. Taki 

był kres Alonso de Ojedy, którego jego współcześni zapamiętali jako człowieka o 

niebywałej wytrzymałości w znoszeniu cierpień i pierwszego po Admirale ( tj. 

Kolumbie — przyp.  A.T. ) który udał się odkrywać" 

W San Sebastian Ojeda pozostawił jednak załogę, która miała wyczekiwać jego 

powrotu przez pięćdziesiąt dni. Gdyby po upływie tego terminu nie wrócił, ludzie ci 

mieli wolną rękę w wyborze sposobu dalszego postępowania. Ich dowódcą Ojeda 

uczynił Francisca Pizzaro. Jest to pierwszy moment, w którym na kartach historii 

pojawia się nazwisko późniejszego zdobywcy Peru. 

Francisco Pizarro, gdy dawno już upłynął wyznaczony przez Ojedę termin jego 

powrotu, zdecydował się opuścić okolicę, która nie spełniła nadziei Hiszpanów. 

Ostatecznie porzucono San Sebastian w sześć miesięcy od jego założenia. Ponieważ 

background image

do żeglugi zdatne były tylko dwie małe brygantyny, niefortunni koloniści z San 

Sebastian musieli poczekać aż głód, choroby i zatrute strzały krajowców zredukują 

ich liczbę do sześćdziesięciu, bo tyle mogły zabrać na swe pokłady obie jednostki. 

Po przepłynięciu około stu kilometrów jedna z brygantyn zatonęła, a cała jej załoga 

zginęła na oczach towarzyszy z drugiej jednostki. Ta pod dowództwem Pizarra 

napotkała niebawem dwa okręty. Były to prowadzone przez Encisa posiłki z 

Espanioli, na które tak długo i bezskutecznie czekał Ojeda. 

Enciso, który wypłynął z Espanioli, zanim dotarł tam po wszystkich perypetiach 

Ojeda, nie zdawał sobie sprawy z tragicznej sytuacji kolonii założonej przez jego 

wspólnika. Mimo świadectw Pizarra i pozostałych ocalonych, wymusił na nich 

powrót do opuszczonego właśnie osiedla. Na domiar złego podczas przybijania do 

lądu główny okręt Encisa wszedł na mieliznę, rozbił się, a przewożone w jego 

ładowniach zapasy żywności i zwierzęta hodowlane bezpowrotnie utracono. 

Zła sytuacja zreorganizowanej kolonii stała się przyczyną podjęcia trudów akcji 

osadniczej w bardziej szczęśliwej i obiecującej dla Hiszpanów okolicy. Wybór padł 

na przeciwległy brzeg zatoki Uraba. Choć formalne zwierzchnictwo pozostawało 

ciągle w rękach Encisa — nie on, lecz Vasco Nunez de Balboa zaczął wpływać na 

bieg wydarzeń. 

Sam Balboa był szlachcicem z Estramadury, który, podjąwszy się roli osadnika na 

Espanioli, zbankrutował, a chcąc ujść licznym wierzycielom, ukrył się na pokładzie 

okrętu Encisa, odpływającego z Santo Domingo. Ten ostatni, gdy już na pełnym 

morzu odkrył obecność niepożądanego pasażera, zapałał takim gniewem, że gotów 

był go wysadzić na pierwszym napotkanym skrawku lądu, choćby nim była 

wystająca z wody skała, lecz ostatecznie dał się ubłagać swym podwładnym, którzy 

wstawili się za Balboą. 

To za radą Balboi, który dziesięć lat wcześniej penetrował te rejony jako uczestnik 

wyprawy Rodriga de Bastidasa, Hiszpanie porzucili niegościnne San Sebastian i 

ufundowali osiedle pod nazwą Santa Maria La Antigua del Darien. Nadanie takiej 

właśnie nazwy było aktem zadośćuczynienia sewilskiej Madonnie zwanej La 

Antigua, którą szczególne czcił Enciso i do której zwrócił się wraz ze swymi ludźmi o 

pomoc, gdy wkrótce po wylądowaniu w tym rejonie zostali zaatakowani przez 

wojowników miejscowego kacyka imieniem Cemaco. 

W utworzonej w takich okolicznościach osadzie szybko pojawił się problem 

zwierzchnictwa. Z jednej strony prestiż Encisa z każdym dniem ulegał osłabieniu na 

rzecz wpływów Balboi. Z drugiej uświadomiono sobie, że La Antigua znajdowała się 

już na terytorium przyznanym Nicuesie, o którego losie zresztą wówczas niczego 

nie wiedziano. W ten sposób Hiszpanie podzielili się na trzy frakcje: lojalnych wobec 

Encisa, stronników Balboi oraz zwolenników poddania się zwierzchności Nicuesy. 

Dość niespodziewanie ta ostatnia frakcja niebawem zyskała na znaczeniu wraz z 

przybyciem dwóch karaweli z sześćdziesięcioma ludźmi pod wodzą Rodriga de 

Colmenaresa (był on oficerem Nicuesy pozostawionym na Espanioli w celu 

zgromadzenia większej ilości zapasów) 

Pod wpływem Colmenaresa i jego ludzi postanowiono wezwać Nicuesę do objęcia 

zwierzchnictwa nad La Antiguą. Colmenares odnalazł Nicuesę i sześćdziesięciu 

wymizerowanych ludzi, pozostałych przy życiu spośród blisko ośmiuset, z którymi 

odpłynął kilkanaście miesięcy wcześniej z Espanioli. Nicuesa oczywiście przyjął 

background image

ofertę delegacji z La Antiguy z entuzjazmem. Entuzjazm ten wszakże szybko 

przekształcił się w zarozumiałość i fanfaronadę. Niepomny tego, że niespodziewana 

propozycja przeprowadzki uratowała go od niechybnej śmierci, zaczął się odgrażać, 

iż ukarze wszystkich winnych, którymi w jego mniemaniu byli mieszkańcy nowego 

osiedla, i odbierze im złoto, które nielegalnie, bo bez jego pozwolenia, zostało 

zdobyte i do niego, jako gubernatora, należało. Starcie było nieuniknione. 

Nierozważny Nicuesa musiał zapłacić najwyższą cenę, gdy mieszkańcy La Antiguy 

nie tylko odmówili uznania jego władzy, ale siłą wsadzili go na przeciekającą 

brygantynę (nie wiem, czy z premedytacją wybrali najgorszą" — napisał Las Casas) 

polecając mu płynąć ze swymi pretensjami do samej Hiszpanii. Nikt już od tej pory 

Nicuesy i kilkunastu jego towarzyszy nie zobaczył ani na Espanioli, ani żadnym 

innym obszarze penetrowanym przez Hiszpanów. 

Drugi pretendent do władzy, bakałarz Enciso, po ostrym starciu z Balboą, do 

jakiego doszło wkrótce potem, wolał opuścić La Antiguę i udać się via Santo 

Domingo do Hiszpanii, gdzie wykorzystując swe wpływy na dworze, rozwinął 

szeroko zakrojoną akcję przeciw osobie Balboi i jego publicznemu wizerunkowi. 

Tak oto w roku 1512 Balboa stał się niekwestionowanym przywódcą Hiszpanów w 

jedynym istniejącym wówczas osiedlu na stałym lądzie. Od tego czasu 

podejmowane przezeń działania czynią z niego archetyp hiszpańskiego 

konkwistadora. Balboa to kluczowe ogniwo w historii hiszpańskiego podboju 

Ameryki, łączące pierwszych żeglarzyodkrywców, takich jak Kolumb, z dowódcam i 

zdobywcami, jak Cortes i Pizarro. 

Jednym z największych talentów Balboi było umiejętne, z punktu widzenia 

własnych interesów, postępowanie z Indianami. Dość szybko zdołał zhołdować 

licznych okolicznych kacyków, niejednokrotnie czyniąc z nich swych sojuszników. 

Większość tych aliansów była prostym rezultatem klęsk, jakie poszczególni 

naczelnicy indiańscy ponosili w starciach zbrojnych z ludźmi Balboi. Ale były i 

przypadki nawiązania przez krajowców pokojowych stosunków z dziwnymi 

przybyszami, gdzie motywem mogło być uchronienie się od strat i szkód, jakie już 

ponieśli ich bardziej wojowniczy sąsiedzi. Do takich należał przypadek kacyka 

Comagre. Właśnie podczas pobytu Balboi i jego ludzi w osadzie Comagre zdarzył 

się incydent, który pchnął aktywność Balboi ku nowym horyzontom. Otóż najstarszy 

syn Comagre, noszący imię Panquiaco, widząc kłótnie Hiszpanów przy podziale 

złota, które jego ojciec przekazał im w prezencie dla utwierdzenia zawartego 

sojuszu, wykrzyknął: Cóż to, chrześcijanie, spieracie się o rzecz tak błahą? Jeśli tak 

pragniecie złota, że z jego powodu opuściliście swoją ojczyznę i nachodzicie te 

okolice oraz niepokoicie ludzi, którzy żyją w pokoju, wskażę wam krainę, gdzie 

będziecie mogli zaspokoić wasze pragnienie; lecz musicie być liczniejsi, bo trzeba 

wam będzie stoczyć boje z potężnymi władcami, którzy z wielką mocą i 

zawziętością bronią swoich włości..." Miał przy tym wskazać ręką na południe i 

powiadomić zdumionych Hiszpanów o istnieniu za górami drugiego morza. 

Twierdzenie, że młody Panquiaco dał w ten sposób ludziom Balboi znać o istnieniu 

Peru z jego bogactwami, byłoby niewątpliwą przesadą, ale informacja o istnieniu 

drugiego morza, do którego drogi bezskutecznie poszukiwał Kolumb i inni żeglarze 

tych czasów, musiała wzbudzić wielkie poruszenie, tak że Hiszpanie doznali 

bezgranicznej radości, a zapewne płakali ze szczęścia, jak to nieraz czynią ludzie, 

background image

którzy bardzo pragną jakiejś rzeczy, gdy ją widzą lub mają nadzieję wkrótce ją 

ujrzeć". 

Tak oto niewielki epizod zwrócił uwagę Balboi na nowy kierunek poszukiwań i 

pozwolił w swych dalszych konsekwencjach przekroczyć ciągle jeszcze bardzo 

ciasny horyzont geograficzny Hiszpanów w Nowym Świecie Miedzy wrześ niein 

1513 a styczniem 1514 roku Balboa dokonał swego największego dzieła 

eksploratorskiego: przebycia Przesmyku Panamskiego od Atlantyku do Pacyfiku i z 

powrotem, przekonując się naocznie o istnieniu wielkiego oceanu, który zaczęto 

nazywać Morzem Południowym (dla odróżnienia od Atlantyku, który Hiszpanie tej 

epoki nazywali Morzem Północnym) 

Pierwszy raz Balboa i jego towarzysze ujrzeli wody Pacyfiku 25 września 1513 roku 

ze szczytu wzgórza. Cztery dni później, w dzień świętego Michała, Balboa z częścią 

swych ludzi oficjalnie objął w imieniu monarchy panowaniem hiszpańskim morze 

oraz ziemie, wybrzeża, porty i wyspy południowe ze wszystkimi swymi 

przyległościami i krainami, które do nich należą i będą należeć z jakiejkolwiek racji i 

tytułu...". A towarzyszący ekspedycji pisarz zakończył urzędowe sprawozdanie z tej 

podniosłej ceremonii słowami: Tych dwudziestu dwóch i pisarz Andres de 

Valderrabano byli pierwszymi, którzy zanurzyli stopy w Morzu Południowym i 

własnoręcznie zaczerpnęli wody, biorąc ją w usta, aby przekonać się, czy jest ona 

słona, tak jak ta z innego morza; a stwierdziwszy, że tak jest, złożyli dzięki Bogu". 

A jednak to nie Balboi przypadło w udziale odkrycie Peru, choć początkowo 

wydawało się, że jest on osobą najbardziej ku temu predysponowaną. Trzeba 

jednak pamiętać, że Balboa po nieodwołalnym zniknięciu ze sceny Ojedy i Nicuesy, 

a także wobec nieobecności Encisa, z formalnego punktu widzenia ciągle był tylko 

wprawdzie zdolnym, lecz samozwańczym przywódcą niewielkiej kolonii, o której 

losach na dworze królewskim w Hiszpanii niewiele wiedziano. Wysłannicy, którzy z 

listami Balboi do króla udali się do Hiszpanii, albo tam nie zdołali w ogóle dotrzeć, 

albo też docierali zbyt pózno. by odwrócić niekorzystne dla Balboi wrażenia, jakie 

wywołała dyskredytująca jego osobę akcja Encisa. Tak więc nawet ostatni z tych 

wysłanników, który dostarczył na dwór królewski relację Balboi z przebycia 

przesmyku i odkrycia nowego morza, a także część kosztowności wówczas pozys-

kanych, przybył już po mianowaniu przez króla Ferdynanda nowego gubernatora 

Złotej Kastylii. Został nim Pedro Arias de Avila (najczęściej mówiono o nim po 

prostu Pedrarias) Był to przeszłosiedemdziesięcioletni biurokrata, wytrawny gracz i 

znawca intryg dworskich. Jednocześnie znany był ze swego popędliwego i 

apodyktycznego charakteru i wielkich ambicji. Wzbudzał powszechnie strach, 

niechęć, a nawet nienawiść. 

Konflikt między Balboą a Pedrariasem był nieunikniony. Symboliczna była nawet 

scena ich pierwszego spotkania. Wiadomość o przybiciu do brzegów wielkiej flotylli 

(Pedrarias pojawił się na czele tysiąca dwustu ludzi, podróżujących na kilkunastu 

okrętach) zaskoczyła Balboę w czasie zwykłych prac budowlanych. Wyszedł więc na 

powitanie gubernatora ubrany w zwykłą koszulę i szarawary, podczas gdy z okrętów 

zaczęli schodzić na plażę wytwornie odziani członkowie świty Pedrariasa. Ci zaś 

musieli być mocno zawiedzeni nadzwyczaj skromnym wyglądem i samymi 

rozmiarami La Antiguy, oficjalnej stolicy Złotej Kastylii. 

Hiszpański monarcha, gdy wreszcie mógł ocenić rzeczywiste zasługi Balboi, 

background image

mianował go adelantado (gubernatorem) Morza Południowego. Problem w tym, że 

ta nominacja nie pozbawiała funkcji gubernatorskiej Pedrariasa, więcej nawet — 

poddawała Balboę jego władzy. Koronie oczywiście chodziło o jednoosobowe 

kierownictwo sprawami kolonii, ale takie rozwiązanie,  w zestawieniu z osobowością 

Pedrariasa i ewidentnymi osiągnięciami Balboi, generowało nieuniknione tarcia i 

konflikty Gdy dokument zawierający nominację Balboi dotarł na Przesmyk, 

Pedrarias najzwyczajniej ukrył go przed Balboa i dopiero dzięki zabiegom biskupa 

Darienu, który zawsze i wcale nie bezinteresownie popierał odkrywcę Pacyfiku, po 

kilku tygodniach urzędowych dyskusji Pedrarias był zmuszony wręczyć rzeczoną 

nominację, a jego niechęć do Balboi stała się jeszcze silniejsza. 

                      W ciągu pięciu lat od przybycia Pedrariasa na przesmyk w czerwcu 

1514 roku, aż po śmierć Balboi w styczniu 1519 roku, trwała — mimo okresów 

pozornego pojednania (Pedrarias uczynił nawet z Balboi swego zięcia, wydając zań, 

przebywającą zresztą w Hiszpanii, córkę) — twarda rozgrywka między starym i 

przebiegłym gubernatorem a ambitnym odkrywcą Pacyfiku. W tym starciu jednak 

organizatorskie talenty i militarne cnoty, jakimi obdarzony był Balboa, nie 

wystarczały do odniesienia sukcesu. 

Nawet gdy Pedrarias powierzył Balboi dowództwo wyprawy, której członkowie mieli 

pokonać przesmyk i po stronie pacyficznej zbudować okręty mogące posłużyć do 

dalszych odkryć, Balboa nie mógł cieszyć się swobodą działania. Bardzo 

prawdopodobne jest bowiem to, że Pedrarias, obarczając Balboę trudnym zadaniem 

(budulec trzeba było transportować w poprzek przesmyku) i wyznaczając krótki 

termin jego realizacji, pragnął znaleźć pretekst do odsunięcia go i zastąpienia kimś 

absolutnie posłusznym jego woli. 

Balboa okazał w wykonaniu powierzonego mu przedsięwzięcia wielką wytrwałość i 

hart ducha, zwłaszcza w obliczu nieprzewidzianych a niesprzyjających okoliczności 

(najpierw ulewa porwała część zgromadzonego budulca, później okazało się, że już 

gotowe brygantyny są nieprzydatne ze względu na nieodpowiednie drewno użyte 

do ich budowy, łatwo padające łupem mięczaka znanego jako świdrak okrętowy) 

Pedrarias przedłużył nawet o całe cztery miesiące pierwotnie wyznaczony termin, 

choć uczynił to zapewne pod wpływem sugestii innych osób ( m.in. popierającego 

Balboę miejscowego biskupa) 

Dodatkowym elementem komplikującym sytuację były wieści o mianowaniu przez 

króla nowego gubernatora Złotej Kastylii na miejsce Pedrariasa. Balboa, choć oczy-

wiście zdawał sobie sprawę z przebiegłości i niechęci Pedrariasa do jego osoby, z 

drugiej strony mógł żywić poważne obawy, czy nowy gubernator uzna jego zasługi i 

pozwoli działać jemu, odkrywcy Pacyfiku, a nie komuś ze swych protegowanych. 

Balboa w tej trudnej sytuacji starał się działać rozważnie, co nie znaczy, że 

sprzyjało mu szczęście. Pedrarias bowiem przechwycił korespondencję, którą 

Balboa prowadził ze swym zaufanym w La Antigua, zatrzymał też ludzi wysłanych 

przez Balboę, którzy mieli mu donieść, czy nowy gubernator już przybył i co 

zamierza uczynić. 

Wszystko to oraz kilka mniejszych spraw, będących rezultatem dawniejszych 

animozji i gier ambicjonalnych, spowodowało, iż Pedrarias po wezwaniu Balboi 

oskarżył go o próbę buntu i uwięził. Proces przeciw Balboi przygotował Gaspar de 

Espinoza — wszak stary gubernator nie mógł być jednocześnie stroną i trybunałem. 

background image

Espinoza wprawdzie orzekł winę Balboi, ale wstrzymywał się z zarządzeniem 

wykonania kary śmierci, jaką sam orzekł, z uwagi na liczne zasługi Balboi, 

twierdząc, że nie może tego uczynić bez pisemnego wniosku w rzeczonej sprawie. 

Pedrarias, który — jak pisze Las Casas — nie mógł się już doczekać chwili 

wyprawienia go ( tj. Balboi —  przyp.  A.T.) na tamten świat, nie zwlekał długo z 

wydaniem takiego rozporządzenia i sto [takich pism] by wydał bez zastanawiania 

się nad tym, co czynił". 

 

 

Natomiast inny dziejopis, Gómara, syntetycznie ujmuje całą sprawę w 

następujących słowach: Wina i oskarżenie dotyczyły tego, że jak przysięgali 

świadkowie, [Balboa] powiedział do swych trzystu żołnierzy, aby odstąpili od 

posłuszeństwa Gubernatorowi ( tj. Pedrariasowi — przyp. AT. ) i poszli sobie tam, 

gdzie będą mogli żyć wolni nikomu nie podlegając, a gdy ktoś będzie ich niepokoił, 

będą się bronić. Balboa temu zaprzeczył i przysiągł, a jest to wiarygodne, że gdyby 

bał się, nie pozwoliłby się uwięzić ani by nie stawił się przed Gubernatorem, choćby 

ten był jego teściem. Do tego oskarżenia dołączono śmierć Diego de Nicuesy i jego 

sześćdziesięciu towarzyszy, uwięzienie bakałarza Encisa oraz [to] że [Balboa] był 

bandytą, buntownikiem oraz okrutnym i złym dla Indian. Zaprawdę, jeśli nie było 

innych, utrzymanych w tajemnicy powodów, a tylko te wyłożone publicznie, 

niesprawiedliwie go [Pedrarias] zabił. Tak skończył Vasco Nunez de Balboa, 

odkrywca Morza Południowego, skąd tyle pereł, złota, srebra i innych bogactw 

przywiozło się do Hiszpanii; człowiek, który oddał wielkie usługi swojemu królowi". 

Balboa, odkrywca Pacyfiku, który mógł w sprzyjających okolicznościach stać się 

pierwszym Europejczykiem, który dotarł do wybrzeży Peru, został ścięty w styczniu 

1519 roku w Acla z inicjatywy i za aprobatą Pedrariasa. Ten zaś pół roku później 

nakazał założyć po drugiej stronie przesmyku miasto Panamę, które stało się odtąd 

nową stolicą kolonii. Założenie nowego miasta było dla Pedrariasa korzystne, gdyż 

dawało żywy dowód jego energii, a jednocześnie usuwało w cień osadę, której 

właściwym organizatorem był Balboa. W dodatku nowy gubernator Lope de Sosa, 

który w końcu dotarł na przesmyk z początkiem 1520 roku, zmarł, zanim zdążył 

objąć urząd, tak że wiadomość o jego przybyciu i nagłej śmierci dotarły do 

Pedrariasa w ciągu jednego pacierza". 

 

 

Jednocześnie usytuowanie centrum administracyjnego Złotej Kastylii w Panamie 

spowodowało przesunięcie środka ciężkości kolonii nad Pacyfik, skąd dotarcie do 

Peru było już tylko kwestią czasu. Za pierwszą próbę w tym kierunku uważa się 

nieudaną wyprawę Pascuala de Andagoi z 1522 roku do kraju Biru". W 

rzeczywistości Andagoya spenetrował tylko niewielki odcinek wybrzeża 

pacyficznego dzisiejszej Kolumbii, a dalszym postępom w eksploracji przeszkodził 

wypadek samego dowódcy, który wypadł z łodzi podczas jednego z rekonesansów i 

chory powrócił do Panamy. „Kraina Biru", o której mogli Andagoi opowiedzieć 

Indianie na przesmyku, nie miała wszakże nic wspólnego z właściwym Peru, 

oczywiście poza tym, że też leżała nad Pacyfikiem. Jednak Andagoya w 

późniejszych latach, gdy odkrycie i podbój Peru zostały dokonane przez innych, 

background image

bardziej szczęśliwych zdobywców, rozpowszechniał przekonanie, że to on, gdyby 

nie wspomniany wyżej wypadek, mógł zostać odkrywcą Peru, a tak ubiegł go 

Pizarro i jego towarzysze. 

Francisco Pizarro, w czasach gdy Andagoya udał się na swą wyprawę, był 

człowiekiem o wielkim doświadczeniu, zdobytym podczas dwudziestoletniego 

pobytu w Ameryce (przybył na Espaniolę już w 1502 roku wraz z administratorem 

tego pierwszego terytorium hiszpańskiego w Nowym Świecie, Nicolasem de 

Ovando) Przez wszystkie te lata, choć wykazywał się odpowiednimi talentami, 

zawsze jednak pozostawał w cieniu tych, którym przypadały pierwszoplanowe role: 

Ojedy, Balboi, Pedrariasa. Z wolna nadchodziła jednak godzina jego powodzenia. 

Było w tym i trochę sprzyjającego mu biegu wypadków. Kontynuacja eksploracji 

wzdłuż wybrzeża Pacyfiku nie mogła być podjęta wówczas przez samego Andagoyę 

ze względów zdrowotnych (choć niektórzy  autorzy wskazują także na niedostatek 

cnot i predyspozycji, wymaganych w takim przedsięwzięciu) Pedrarias był z kolei 

zainteresowa ny przede wszystkim ekspansją w przeciwnym kierunku tj. ku 

Nikaragui. Tam też wysłał w 1524 roku jednego ze swych kapitanów, Francisca 

Hernandeza de Cordobę. Z kolei działania na kierunku południowym miał zamiar 

powierzyć Juanowi Basurto, a i to podobno tylko w charakterze rekompensaty. Otóż 

Basurto przybył do Panamy dobrze wyekwipowany, na czele zwerbowanych ludzi, 

licząc na to, że otrzyma dowództwo wyprawy na Nikaraguę. To jednak otrzymał 

wcześniej wspomniany Hemandez de Córdoba i Pedrarias mógł zaproponować 

Basurcie jedynie podjęcie akcji zdobywczej w przeciwnym kierunku, ten jednak 

zmarł w trakcie przygotowań do swej wyprawy. 

Wówczas przedsięwzięcie podjęło trzech wspólników. Pierwszym z nich, 

najmajętniejszym, był Gaspar de Espinoza, ten sam, który kilka lat wcześniej 

przygotowywał, na polecenie Pedrariasa, akt oskarżenia Balboi. Jednak Espinoza, 

który prowadząc rozległe interesy zazwyczaj przebywał w Santo Domingo, w 

Panamie był reprezentowany przez księdza Hernando de Luque. Drugim 

wspólnikiem był Francisco Pizarro, osoba o znacznym prestiżu, która łatwo mogła 

zwerbować odpowiednią liczbę ochotników. Trzecim był Diego de Almagro, 

podobnie jak Pizarro doświadczony żołnierz, mający opinię nadzwyczaj 

wytrzymałego na trudy, a jednocześnie bezpośredniego w stosunkach z ludźmi i 

hojnego dla swych podwładnych. 

Pedrarias, który jako gubernator musiał wydać pozwolenie na organizację wyprawy, 

wyraził swą aprobatę pod jednym warunkiem — że zostanie on... czwartym 

udziałowcem — i w tej formie umowa została podpisana. Wielu Hiszpanów w 

Panamie kpiło jednak z ambicji wspólników, mając ich za szalonych, iż chcieli wydać 

swe   pieniądze,   aby   udać   się   na   odkrywanie   zarośli 

i chaszczów" . A Inka (Garcilaso pisze: Nazwali księdza Hernando de  

LuqueHernandem Szalonym (w hisz 

pańskim żartobliwa gra słów: el Loco — Szalony  przyp. A.T.) aby powiedzieć to o 

[wszystkich] trzech, ponieważ będąc ludźmi zamożnymi i doświadczywszy w życiu 

wielu trudów, będąc już w statecznym wieku, gdyż każdy z nich przekroczył 

pięćdziesiątkę, podejmowali nowe i to jeszcze większe znoje, [wszystko to] na 

oślep, bo nie wiedzieli, dokąd się wybierali, co to za kraj — bogaty czy też ubogi, 

ani też, co będzie potrzebne, aby go zdobyć". 

background image

Po niezbędnych przygotowaniach, 14 listopada 1524 roku, Francisco Pizarro 

wypłynął z Panamy na czele osiemdziesięciu ludzi na pokładzie zakupionego okrętu 

(Cieza zanotował, iż niektórzy twierdzili, że był to jeden z okrętów zbudowanych 

jeszcze przez Balboę) Almagro tymczasem pozostał jeszcze na przesmyku, aby 

przeprowadzić nowe zaciągi i wraz z posiłkami połączyć się ze swym wspólnikiem. 

W ten sposób pierwsi Europejczycy, wiedzeni niejasną intuicją i kruchymi 

przesłankami, ruszyli na spotkanie inkaskiego imperium. Szczelna kurtyna, 

rozdzielająca do tej pory oba światy, zaczęła z wolna się unosić. 

 

NA SPOTKANIE NIEZNANEJ KRAINY 

Pizarro na czele swych ludzi zawinął najpierw, aby uzupełnić zapasy wody pitnej i 

drewna, na Wyspy Perłowe (archipelag w Zatoce Panamskiej, noszący tę nazwę od 

czasu, gdy Balboa w 1513 roku uzyskał tam nieco pereł) Następnie żeglowano 

wzdłuż wybrzeża kontynentu. Pierwszym punktem postoju było miejsce nazwane 

Szyszkowym lub Ananasowym Portem (Puerto de Pinas) Tam okazało się, że okolica 

jest uboga i surowa, tubylcy nieufni (przezornie opuszczali swe osady na widok 

przybyszów) a w rezultacie trudno uzyskać prowiant. Trudy, głód i rozczarowanie 

stały się udziałem wszystkich, którzy jeszcze tak niedawno, wyruszając z Panamy, 

żywili wielkie nadzieje. Jeden z żołnierzy, nazwiskiem Morales, zmarł. 

W następnym miejscu, w którym zdecydowano się wylądować, sytuacja wcale nie 

przedstawiała się lepiej — stąd nadano mu nazwę Port Głodowy (Puerto del 

Hambre) Widząc przygnębienie ludzi Pizarro zdecydował, iż jeden z oficerów — Gil 

de Montenegro — uda się z kilkoma towarzyszami na Wyspy Perłowe i po zaopat-

rzeniu się w żywność powróci. Misja ta została wykonana, lecz do czasu powrotu 

Montenegro aż dwudziestu siedmiu Hiszpanów zmarło, a ich śmierć stała się 

tragicznym potwierdzeniem adekwatności nazwy Puerto del Hambre. 

W początkach 1525 roku wyprawa ruszyła dalej na południe. Wylądowano w dzień 

Matki Boskiej Gromnicznej (Candelaria) a w pobliskiej wsi znaleziono nieco złotych 

ozdób, ale też szczątki ludzkie, co uczestnicy wyprawy zinterpretowali jako 

pozostałość po uczcie kanibalskiej. Później Hiszpanie zeszli na ląd w pobliżu 

znaczniejszego, umocnionego palisadą osiedla, nazwanego Spaloną Osadą (Pueblo 

Quemado) Jego mieszkańcy, podobnie jak to się działo w poprzednio 

penetrowanych okolicach, opuścili osadę. Jednak następnego dnia tubylcy powrócili 

z widocznym zamiarem przepędzenia intruzów. Indianie zaatakowali zarówno ludzi 

Montenegra, którzy dokonywali rekonesansu w celu  zdobycia języka", jak i główne 

siły wyprawy. I choć Hiszpanie zdołali się obronić, na czas połączywszy siły, bilans 

starcia był dla nich niekorzystny: pięciu ludzi zginęło, siedemnastu odniosło groźne 

rany, w tym i sam Francisco Pizarro, któremu napastnicy zadali aż siedem ran. 

Po tym niepowodzeniu, zdając sobie sprawę z niedostatecznych sił i środków do 

wykonania podjętego przedsięwzięcia, Pizarro, po konsultacji ze swymi kapitanami 

(oficerami) postanowił zawrócić na przesmyk. Jednak nie udano się do miasta 

Panamy, lecz do nieodległej miejscowości Chochama (lub Chicama) a do stolicy 

kolonii wysłano, wraz ze zdobytym łupem, Nicolasa de Riberę. Pizarro nie chciał 

bowiem osobiście spotkać się z Pedrariasem, obawiając się jego negatywnej reakcji. 

Powracający Pizarro rozminął się po drodze z Diegiem de Almagro, który po 

ukończeniu zaciągów, na czele sześćdziesięciu ludzi, ruszył zgodnie z umową 

background image

śladem wspólnika.   Almagro   osiągnął   Pueblo   Quemado,   gdzie którym już raz 

udało się zmusić Hiszpanów do odwrotu, jeszcze dodatkowo rozbudowali jej 

umocnienia, na wypadek powrotu niechcianych przybyszów. Almagro, rozpoznając z 

miejsca wojowniczą postawę i zamiary krajowców, zdecydował się uderzyć 

pierwszy. Hiszpanie zdołali wprawdzie wyprzeć Indian poza palisadę, ale sam 

Almagro, zraniony strzałą, stracił oko. 

Nie poniechano jednak dalszej penetracji wybrzeża, docierając aż do ujścia rzeki, 

którą na pamiątkę dnia przybycia, 24 czerwca 1525 roku, nazwano rzeką Świętego 

Jana. Wydaje się, że nazwano tak dzisiejszą Rio San Juan de Micay, która uchodzi 

do Pacyfiku na granicy obecnego kolumbijskiego departamentu Cauca. Ponieważ 

nic nie wskazywało na to, że dotarł tam Pizarro, Almagro postanowił zawrócić do 

Panamy. Na Wyspach Perłowych dowiedział się o pobycie Pizarra w Chochama, 

gdzie wreszcie nastąpiło spotkanie towarzyszy. Obaj postanowili kontynuować 

przedsięwzięcie, na przekór wszystkim trudnościom. Almagro miał udać się do 

Panamy, aby zwerbować ludzi na nową wyprawę i wyekwipować okręty. 

Tu jednak napotkał trudności natury biurokratycznej. Pedrarias, zawiedziony 

znikomymi rezultatami pierwszej wyprawy w zestawieniu z poniesionymi stratami w 

ludziach, początkowo w ogóle nie miał ochoty zezwolić na dalsze eksploracje w 

kierunku południowym. Tym bardziej że właśnie sam przygotowywał się do udziału 

w karnej ekspedycji do Nikaragui przeciwko własnemu kapitanowi, Hernandezowi 

de Córdobie, któremu zarzucił próbę buntu. Ostatecznie niechęć Pedrariasa została 

przełamana na skutek nalegań i samego Almagra, i księdza Luque, który zdołał 

pozyskać od Espinozy znaczną sumę 20 tysięcy pesos w złocie. Cieza wspomina, że 

Pedrarias nosił się nawet z zamiarem mianowania na miejsce Pizarra nowego 

dowódcy, ale zdecydowana poslawa Almagra i Luque nie pozwoliła na realizację 

lego zamysłu. Niemniej trzeba było podpisać nową umowę i tu Pedrarias na 

kapitana ekspedycji wyznaczył Almagra, a nie, jak poprzednim razem, Pizarra. 

Wywołało to oczywiście niezadowolenie Pizarra, a ze strony Almagra 

usprawiedliwienia przed wspólnikiem, iż zaakceptował taki stan rzeczy tylko z braku 

innego wyjścia z sytuacji, która mogła się okazać krytyczna dla dalszych losów 

podjętego dzieła. Kontrowersje, jakie wzbudził ów epizod, oraz napięcia, które 

zaczęły od tego momentu powstawać w relacjach między Pizarrem i Almagrem, 

kronikarz podsumowuje opinią: Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, jak było, ale 

wiem, że gdy idzie o rozkazywanie, ojciec zapiera się syna, a syn ojca". 

W marcu 1526 roku obaj wspólnicy wyruszyli w dwa okręty na drugą wyprawę, 

wiodąc ze sobą około stu sześćdziesięciu ludzi. Skierowali się ku rzece Świętego 

Jana, a więc najdalej na południe wysuniętemu punktowi, osiągniętemu przez 

Almagra w czasie pierwszej ekspedycji. Tym razem uzyskali tam złoto niskiej próby 

o wartości 15 tysięcy castellanos.  

Castellano — nie była to ani moneta, ani nawet jednostka obliczeniowa, ale miara 

zawartości kruszcu, odpowiadająca pięćdziesiątej części hiszpańskiej złotej marki 

(marca de oro) wynoszącej 230 gramów złota, stąd castellano to 4,6 gramów złota. 

 Jednak trudne warunki terenowe, które uniemożliwiały eksplorację wnętrza kraju, 

skłoniły wspólników do rozdzielenia sił ekspedycji. Almagro z pozyskanym złotem 

miał jednym z okrętów powrócić do Panamy, aby sprowadzić stamtąd kolejnych 

ochotników. Drugi okręt, pod dowództwem doświadczonego sternika Bartolome  

background image

Ruiza,  miał dokonać  rekonesansu  wybrzeża jaknajdalej na południe. Pizarro zaś z 

resztą ludzi miał pozostać w rejonie rzeki Świętego Jana i oczekiwać powrotu obu 

okrętów. 

Ruiz w czasie swej kilkumiesięcznej żeglugi (wrzesień 1526-styczeń 1527) napotkał 

najpierw Wyspę Kogucią (Galio) której mieszkańcy przejawiali oznaki wrogości, 

później zaś osiągnął zatokę Świętego Mateusza, gdzie licznie zgromadzeni tubylcy 

gotowi byli uznać Hiszpanów za istoty niezwykłe, przybyłe z zaświatów. Ruiz, płynąc 

dalej na południe, przeciął równik, ale najważniejszym epizodem w czasie jego 

rekonesansu okazało się napotkanie w okolicy wyspy Salango (południowy 

fragment wybrzeża ekwadorskiej prowincji Manabi) tratwy, którą podróżowało 

dwudziestu miejscowych kupców. Wyrafinowane towary, które wieźli (nade 

wszystko ozdoby i tkaniny) zrobiły wielkie wrażenie na załodze okrętu Ruiza. Trzech 

z owych kupców Ruiz zabrał ze sobą w charakterze informatorów i tłumaczy, 

którymi mieli stać się w niedalekiej przyszłości. Owa praktyka zatrzymywania Indian 

jako przewodników i tłumaczy była" czymś bardzo typowym dla hiszpańskiej akcji 

eksploratorskiej w Ameryce, tak jak za typowe można uznać przezorne opuszczanie 

swych siedzib przez Indian na widok niespotykanych nigdy przedtem przybyszów. 

Wkrótce po powrocie Ruiza do miejsca pobytu Pizarra pojawił się tam też Almagro z 

posiłkami z Panamy. Trzeba tu nadmienić, że w Panamie rządy sprawował już inny 

gubernator — Pedrariasa zastąpił Pedro de los Rios, który, wbrew obawom 

Almagra, nie czynił trudności przy organizowaniu zaciągów. Tak więc Almagro po 

zwerbowaniu około czterdziestu (według Gómary osiemdziesięciu) ochotników i 

zgromadzeniu niezbędnego ekwipunku wziął kurs na rzekę Świętego Jana. Całość 

sił wyprawy wyruszyła w dalszą drogę z końcem lutego 1527 roku. 

Żeglowano szlakiem przetartym przez Ruiza: Wyspa Kogucia, gdzie spędzono dwa 

tygodnie, później zatoka Świętego Mateusza, wreszcie zatrzymano się w Tacamez 

(obecnie Atacames w ekwadorskiej prowincji Esmeraldas) Tu znaleziono większe 

ilości żywności, bo też i okolica była bardziej ludna. Postawa tubylców nacechowana 

była rezerwą i nieufnością. Wedle jednych kronikarzy ta nieufność została jednak 

przełamana, inni natomiast twierdzą, że doszło do starcia zbrojnego, w wyniku 

którego ośmiu Indian poległo, a trzech zostało pojmanych przez Hiszpanów. 

Wówczas pojawiły się wątpliwości i rozbieżne opinie na temat dalszych działań. 

Część uczestników wyprawy twierdziła, że należałoby znów udać się po większe siły 

do Panamy. Almagro, nie mając ochoty po raz kolejny pokonywać tej trasy, 

wskazywał, że powrót bez znaczących zdobyczy, z zamiarem dalszego wypraszania 

środków, byłby przyznaniem się do porażki. Pizarro zaś zarzucał Almagrowi, iż ten, 

pływając tam i z powrotem do Panamy, nie ponosi największych trudów. Animozje 

między Pizarrem i Almagrem zostały załagodzone dzięki mediacji Ruiza i skarbnika 

Nicolasa de Ribery. Ostatecznie zawrócono do zatoki Świętego Mateusza, a później 

cofnięto się jeszcze do ujścia rzeki nazwanej Santiago. Stamtąd Almagro na jednym 

z okrętów pożeglował jednak do Panamy prosić o posiłki. Drugi okręt zawiózł 

Pizarra i osiemdziesięciu kilku jego towarzyszy na Wyspę Kogucią, po czym odpłynął 

do Panamy. 

Powrót obu okrętów (odpowiednio w połowie lipca i pod koniec   sierpnia   1527   

roku)   nie   zaowocował   skutkami zakładanymi przez dowódców wyprawy. Mimo 

że zabronili oni przesyłania jakiejkolwiek korespondencji, znając naznaczone 

background image

rozczarowaniem nastroje większości uczestników wyprawy, ta blokada informacyjna 

nie okazała się tak szczelna, jak zakładali to jej pomysłodawcy. W kłębku bawełny 

dotarł bowiem do Panamy list, napisany w imieniu innych niezadowolonych przez 

pochodzącego z Trujillo żołnierza nazwiskiem Sarabia. Zawierał on opis ekstremal-

nych warunków, w których znajdowali się pozostali z Pizarrem ludzie, oraz prośbę o 

wybawienie ich z tej pułapki, za jaką zaczęli uważać całe przedsięwzięcie. List 

kończył się utrzymanym w tonie gorzkiej ironii kupletem: 

Pues, senor gobernador, 

Mirelo bien por entero; 

Que alla va el recogedor, 

Y aca queda el carnicero. 

Sens tego czterowiersza jest następujący: patrzcie no dobrze, panie gubernatorze, 

że ten, kto tam ( tj. do Panamy) pływa ( tzn. Almagro) to zwykły naganiacz, a ten 

tutaj ( tzn. Pizarro) to rzeźnik. 

Efekt zakładany przez autora listu i innych podzielających jego odczucia został 

osiągnięty. Gubernator Pedro de los Rios nie zgodził się na kontynuację odkryć 

zapoczątkowanych przez Pizarra i Almagra. Upoważnił też pochodzącego z Kordowy 

Juana Tafura do udania się na wyspę Galio, aby sprowadzić stamtąd wszystkich 

pozostałych przy życiu Hiszpanów. Jednak Almagro i ksiądz Luque napisali do 

Pizarra, aby ten za wszelką cenę poniechał powrotu do Panamy i wytrwał mimo 

trudności, które choć wydają się ogromne, to z boską pomocą zostaną niebawem 

przezwyciężone. To pismo dotarło do Pizarra we wrześniu 1527 roku na pokładzie 

okrętu Tafura. 

Wówczas miało dojść do zdarzenia, którego symboliczny charakter i sugestywność 

zmitologizowały determinację Pizarra i najwierniejszych mu ludzi. Otóż Pizarro, 

widząc, że wielu jego ludzi nie marzy o niczym innym, jak tylko o powrocie do 

Panamy, końcem szpady nakreślił linię na piasku, mówiąc: Ta oto linia oznacza 

trudy, głód, pragnienie oraz znój, rany i choroby, i wszelkie inne niebezpieczeństwa, 

jakim trzeba będzie sprostać. Ci, którzy mają odwagę, niechaj przekroczą tę linię na 

znak swego męstwa i potwierdzenia, iż będą mi wiernymi towarzyszami, ci zaś, 

którzy czują się niegodni tak wielkiej sprawy, niechaj wracają do Panamy". Z kolei 

Herrera twierdzi, że ową linię narysował Tafur, który wprawdzie miał rozkaz 

ewakuować wszystkich, ale ze względu na poważanie, jakim darzył Pizarra, 

przychylił się do jego próśb, aby nie zabierał wszystkich. Zwrócił się więc do ludzi 

Pizarra, aby ci, którzy chcą wracać do Panamy, przekroczyli symboliczną linię. Tę 

przemawiającą do wyobraźni scenę z lubością eksploatowały dziewiętnastowieczna 

literatura historyczna i malarstwo. Zważmy jednak, że znajduje się ona tylko na 

kartach dzieł takich autorów, jak Garcilaso de la Vega czy Herrera, a więc piszących 

wiele lat po podboju, już w początkach 17 wieku. Tymczasem najbliżsi wydarzeniom 

kronikarze relacjonują ten epizod w sposób bardzo stonowany, nawet nie 

wspominając nic ponad to, że z Pizarrem na wyspie Galio dobrowolnie pozostało 

tylko kilkanaście osób. 

Ta garstka najodważniejszych, najwytrwalszych i najwierniejszych Pizarrowi ludzi 

przeszła wszakże do historii jako sławna trzynastka" (los trece de la fama). Choć 

istnieją drobne różnice co do jej składu, aż dwanaście nazwisk powtarza się, i to 

niemal zawsze w tej samej kolejności: Cristóbal de Peralta, Nicolas de Ribera, 

background image

Domingo de Soraluce (lub Sorialucina), Francisco de Cuellar, Pedro de Candia, 

Alonso de Molina, Pedro Alcón, Garcia de Xerez, Antonio de Carrión, Alonso Biceno, 

Martin de Paz i Juan de la Torre. Trzynastym miał być, według różnych wersji: 

Alonso (bądź Diego lub Martin) de Trujillo, Francisco Rodriguez de Villafuerte lub 

Bartolome Ruiz (jednak ten ostatni, wymieniany przez Herrerę, z całą pewnością 

nie mógł, jak niebawem zobaczymy, pozostać z Pizarrem) 

Jeszcze zanim odpłynął okręt Tafura, Pizarro i jego ludzie postanowili, iż będą 

oczekiwać na pomoc, która prędzej czy później na pewno nadejdzie z Panamy, na 

wyspie Gorgona, oferującej nieco lepsze warunki bytowania niż surowa wyspa 

Galio. Tam spędzili pięć miesięcy, aż do czasu, gdy na horyzoncie wreszcie pojawił 

się, ku ich wielkiej radości, żaglowiec. Przyprowadził go z Panamy Bartolome Ruiz. 

Gubernator Pedro de los Rios nie pozwolił wprawdzie na dokonywanie nowych 

zaciągów, ale zezwolił na pospieszenie na pomoc Pizarrowi i jego towarzyszom, 

ustalając termin powrotu na sześć miesięcy od wyjścia w morze z Panamy. Ruiz 

przywiózł też Pizarrowi listy od księdza Luque i Almagra, w których wspólnicy 

namawiali go, aby w danym przez gubernatora czasie posunął się jeszcze dalej na 

południe, co pozwoli mu przekonać się o walorach kraju. 

Pizarro skorzystał z tej rady i wyruszył na rekonesans, pozostawiając wszakże na 

wyspie Gorgona służbę indiańską pod nadzorem trzech najbardziej opadłych z sił 

Hiszpanów ze sławnej trzynastki" (według Ciezy byli to Peralta, Trujillo i Paz) 

których miano zabrać w drodze powrotnej do Panamy. Pierwszym punktem 

napotkanym w czasie żeglugi, w pierwszych miesiącach 1528 roku, była niewielka 

wysepka, której Hiszpanie nadali nazwę Santa Clara. Wprawdzie była ona 

niezamieszkana, ale jako lokalne sanktuarium, często odwiedzali ją tubylcy. 

Hiszpanie dowiedzieli się o tym nie tylko dzięki wyjaśnieniom udzielanym przez 

pochwyconych podczas poprzedniego rekonesansu indiańskich informatorów (którzy 

już w dostatecznym stopniu opanowali język, by służyć jako tłumacze i 

przewodnicy) ale także oglądając znajdujące się na wyspie wizerunki czczonych 

przez krajowców bóstw. Ponieważ wśród znalezionych przedmiotów było nieco 

wyrobów ze złota i srebra oraz kunsztownie wykonane tkaniny, Hiszpanie poczuli się 

tak szczęśliwi, jak tylko można to sobie wyobrazić". 

W zatoce Guayaquil Pizarro i jego ludzie napotkali kilka tratw, którymi mieszkańcy 

Tumbes płynęli ku wyspie Puna (Hiszpanie być może wówczas dowiedzieli się, że 

między mieszkańcami Tumbes i Puna od lat panowała wrogość, przeradzająca się w 

starcia zbrojne) Niebawem też Ruiz poprowadził okręt ku plaży pod miastem 

Tumbes, gdzie przybito do brzegu. Po raz pierwszy Hiszpanie znaleźli się wreszcie w 

miejscu, które nie było tylko większą osadą czy położonym w niedostępnym terenie 

ubogim osiedlem. Pizarro, rozumiejąc, że znajduje się u wrót znacznego i bogatego 

kraju, a jednocześnie nie mając ani dostatecznych sił, ani środków do rozwinięcia 

bardziej zdecydowanych działań, postępował z dużym wyczuciem sytuacji. 

Krajowcom komunikował, iż nie żywi wobec nich żadnych wrogich zamiarów, a jego 

celem jest jedynie poznanie ich kraju i nawiązanie przyjaznych stosunków. 

Mieszkańcy Tumbes, powodowani nade wszystko ciekawością, potraktowali 

przybyszów z dużą kurtuazją i zaopatrzyli w żywność. 

Na jednej z łodzi, którymi krajowcy dostarczali prowiant, przybył też pewien inkaski 

dostojnik.   Hiszpanie nazywali   

background image

przedstawicieli miejscowej elity długouchymi (orejones), ze względu na noszenie 

przez nich ciężkich ozdób, które w sposób charakterystyczny deformowały uszy.  

Ów Indianin starał się dowiedzieć jak najwięcej o dziwnych cudzoziemcach i 

motywach ich przybycia. Pizarro uznał za stosowne zakomunikować mu o potędze 

hiszpańskiego króla Karola, jak również pouczyć o wierze w Jezusa Chrystusa i 

fałszywości miejscowych wierzeń. Ponadto kazał go poczęstować winem, które 

Indianinowi wyraźnie smakowało, a na pożegnanie przekazał mu w podarunku dla 

miejscowego kacyka żelazną siekierę, naszyjnik, parę wieprzy, cztery kury i koguta. 

Ponieważ ów dostojnik prosił, aby Pizarro pozwolił kilku swym ludziom odwiedzić 

miasto, hiszpański dowódca wyznaczył Alonso de Molinę, który wraz z murzyńskim 

sługą zszedł na ląd i udał się do Tumbes. 

Mołina po powrocie dał do zrozumienia, że to, co widział, świadczy niezawodnie o 

bogactwie kraju i potędze jego władcy. Pizarro, czy to do końca nie dowierzając 

Molinie, czy też, aby potwierdzić swoje przeczucia, wysłał jeszcze na podobny 

rekonesans Pedro de Candię. Sprawozdanie, jakie złożył Candia, jeszcze bardziej 

zaostrzyło apetyty i pobudziło nadzieje Hiszpanów. 

Inna to sprawa, że zdziwienie tubylców, spowodowane kontaktem z nieznajomymi 

przybyszami, było jeszcze większe. Jego głębokość uzasadnia określenie szok kul-

turowy". Niezwykłe było dla nich wszystko: brody Hiszpanów, pianie koguta, czarna 

barwa skóry murzyńskiego służącego, którego oglądali na wszystkie strony usiłując 

go umyć, aby zobaczyć, czy czerń była jego naturalnym kolorem, czy tylko farbą; 

lecz on, pokazując białe zęby, tylko śmiał się, a tylu ludzi przybywało, aby go 

zobaczyć, że nie dawali mu zjeść w spokoju". Bodaj największe wrażenie zrobił 

jednak wystrzał z arkebuza, jaki dał na pokaz Candia. Zachwycony kacyk miał wlać 

do lufy nigdy nie widzianej broni nieco kukurydzianego wina ze słowami: Skosztuj 

tego, wypij; wszak huk, jaki czynisz, sprawia, że jesteś podobny gromom 

niebieskim". 

 

 

Z kolei Hiszpanie uzyskali tam pierwsze, oczywiście bardzo ograniczone, informacje 

o władcy całego imperium, Ince Huayna Capacu. Ponadto miejscowi wskazali 

przybyszom kierunek, jaki powinni obrać, aby w dalszej żegludze trafić na 

ludniejsze okolice, a nawet dali im przewodnika na tę drogę. Niebawem minięto 

przylądek, który nazwano Igielnym (Punta de Aguja); za nim peruwiańskie 

wybrzeże biegnie już ukośnie ku południowemu wschodowi. Ostatecznie zawinięto 

do portu nazwanego Santa Cruz. Tam, podobnie jak w Tumbes, pojawienie się 

Hiszpanów wywoływało ciekawość, zdumienie, a nawet chęć nawiązania bliższych 

stosunków. Oto jeden z miejscowych naczelników przekazał zaproszenie dla Pizarra 

od władczyni, której imię Hiszpanie zapisali jako Capullana. Hiszpański dowódca 

wyraził zadowolenie z przyjaznego przyjęcia i obiecał, że w drodze powrotnej 

skorzysta z zaproszenia. 

Dalsza żegluga okazała się dość mozolna wobec niesprzyjających wiatrów. 

Ponieważ odczuwano brak drewna na opał, Pizarro wysłał na brzeg Alonsa de 

Molinę w towarzystwie kilku Indian. Gdy Molina chciał powrócić z drewnem, 

uniemożliwiły mu to wysokie fale. Pizarro trzy dni czekał na swego oficera. Bojąc 

się jednak, że wzburzone morze rozbije okręt, zadecydował, że Molina pozostanie 

background image

na wybrzeżu do czasu, gdy w drodze powrotnej Hiszpanie będą tamtędy 

przepływać. Przyszło mu to tym łatwiej, że tubylcy prezentowali przyjazną postawę, 

nie budzącą obaw o los podkomendnego. 

W czasie dalszej żeglugi zdarzyło się, iż jeden z marynarzy, zwany Bocanegra, 

zszedł na ląd i zafascynowany krajem przesłał przez Indian dowódcy ekspedycji 

wiadomość, iż ma zamiar pozostać między tak przyjaznymi ludźmi. Pizarro, nie 

dowierzając tym informacjom, wysłał Juana de la Torre, który potwierdził 

dobrowolność pozostania na lądzie owego marynarza. Spostrzegł również, że 

okolica ma wiele walorów i wydaje się być bogata. 

 

Najdalej wysuniętym na południe punktem, który uczestnicy wyprawy osiągnęli w 

połowie maja 1528 roku, była dolina rzeki Santa (9 stopień szerokości geograficznej 

południowej) I choć Hiszpanie zdobyli informacje o dalszych, znacznie bardziej 

obiecujących okolicach, zdecydowano jednak, iż ze względu na szczupłość sił 

rozsądniej będzie jednak zawrócić do Panamy po posiłki niezbędne do opanowania 

kraju, o którym myślano, że był najlepszy na świecie i najbogatszy, wedle tego, co 

widzieli". 

W drodze powrotnej zabrano na pokład Alonso de Molinę, który z zachwytem 

opowiadał o wszystkim, co widział podczas swego przymusowego pobytu na 

terytorium władczyni Capullany. Ta ze swej strony ponowiła zaproszenie do 

odwiedzin jej włości oraz przysłała znaczne ilości prowiantu i pięć owiec — jak je 

nazywali Hiszpanie — czyli lam peruwiańskich. 

Sam Pizarro, choć, jak się zdaje, doceniał dobre intencje Capullany, nie zdecydował 

się zejść na ląd. W swoim zastępstwie wysłał czterech zaufanych ludzi — Nicolasa 

de Riberę, Francisco de Cuellara, Pedro Alcóna i oczywiście Alonso de Molinę 

(wszyscy należeli do najwierniejszych towarzyszy Pizarra, do sławnej trzynastki") 

Zostali dobrze przyjęci, a Pedro Alcóna oczarowała Capullana, tak że im dłużej na 

nią patrzył, tym bardziej pogrążał się w miłości [ku niej]". Później nastąpiła wizyta 

samej Capullany na pokładzie okrętu i rewizyta Pizarra w osadzie Capullany. 

Tuż przed odjazdem nieszczęsny Pedro Alcón zaczął błagać Pizarra, aby pozwolił mu 

zostać w kraju Capullany. Dowódca jednak na to nie pozwolił, bo miał Alcóna za 

mało rozgarniętego" i obawiał się, że jego obecność może wywołać zadrażnienia w 

stosunkach z krajowcami. Wówczas Alcón zaczął przejawiać oznaki obłędu, 

wykrzykując: Ach, wy nicponie, przecież ten kraj należy do mnie i mojego brata, 

króla, a wy go sobie przywłaszczyliście". Pierwszy zareagował sternik Ruiz, który 

uderzeniem wiosła ogłuszył Alcóna; następnie wniesiono go pod pokład i zakuto w 

kajdany. 

W czasie powrotnego rejsu do Panamy jeszcze nieraz Hiszpanom było dane 

zdumieć się i wręcz zachwycić życzliwością tubylców oraz widocznymi oznakami 

bogactwa i potęgi odkrytego kraju. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że najpierw 

marynarz zwany Gines, a później Alonso de Molina — wzorem wspomnianego 

wcześniej Bocanegry — wyrazili chęć pozostania między krajowcami, aż do czasu 

ponownego przybycia Pizarra z posiłkami. Pizarro przystał na to, jak się wydaje 

głównie dlatego, aby w najbliższej przyszłości mieć w nich sprawnych tłumaczy. 

Zresztą w tym czasie Indianie sami podarowali Hiszpanom dwóch chłopców, których 

ochrzczono Felipillo i Martin (nieco później, w innym punkcie wybrzeża, pozyskano 

background image

jeszcze jednego młodzieńca nazwanego Juanem) i zostali oni pierwszymi 

indiańskimi tłumaczami Hiszpanów w czasie właściwego podboju Peru. 

Ze swej strony Pizarro w trzech różnych punktach wybrzeża dokonał formalnego 

aktu objęcia kraju panowaniem hiszpańskiej Korony. W ceremoniach tych nieraz 

uczestniczyli także Indianie, którzy oczywiście nie rozumiejąc symbolicznego 

znaczenia podniesienia sztandaru Kastylii, traktowali rzecz całą niemal w 

kategoriach zabawy i zrobienia przyjemności niecodziennym przybyszom. Jednak 

dla Hiszpanów tej epoki każdy taki akt był oficjalnym potwierdzeniem prawa 

pierwszeństwa danego dowódcy do zawojowania kraju w imieniu monarchy. 

W drodze powrotnej udano się na Gorgonę, aby zabrać trzech pozostawionych na 

niej towarzyszy, z których jeden, jak się okazało, zmarł.  Wreszcie zawinięto do 

Panamy, a wieści, jakie przywieźli uczestnicy wyprawy, zelektryzowały całą 

hiszpańską społeczność miasta. Sam Pizarro przez pierwsze osiem dni nie 

pokazywał się publicznie, spędzając czas ze swymi wspólnikami i najbliższymi 

towarzyszami na naradzaniu się, jakie kroki należy przedsięwziąć. 

Postanowiono, że ksiądz Luque w towarzystwie Pizarra zwróci się do gubernatora 

Pedra de los Rios, aby zezwolił na organizację kolejnej ekspedycji, która mogłaby 

już dokonać faktycznego opanowania odkrytego i zlokalizowanego kraju. 

Gubernator jednak odmówił, chcąc zapobiec wyludnieniu się kolonii na przesmyku, 

argumentując przy tym, że dotychczasowe ekspedycje kosztowały życie wielu 

Hiszpanów, którego nie są w stanie zrekompensować te nieliczne przedmioty ze 

złota i srebra oraz przywiezione lamy. Wobec takiego obrotu sprawy trzej wspólnicy 

postanowili szukać zrozumienia i pomocy na dworze królewskim w Hiszpanii. 

Początkowo rozważano wysłanie do metropolii licencjata Corrala, ale Almagro był 

zdania, że nie powinno się powierzać takich misji osobom trzecim, i zaproponował 

samego Francisca Pizarro. 

Pizarro podjął się więc misji wyjednania na dworze upragnionych godności, dla 

siebie urzędu gubernatora, dla Almagra tytułu adelantado, dla księdza Luque 

biskupstwa i dla żeglarza Ruiza urzędu sądowego alguacil mayor oraz pomniejszych 

przywilejów dla sławnej trzynastki". Przy tym uroczyście przyrzekł, że będzie 

uczciwie i sumiennie starać się dla każdego o to, co obiecał. Niemniej musiały być 

tu jakieś wątpliwości i niepełne zaufanie, skoro kronikarz wspomina, iż widział 

dokument, w którym nakazywano Pizarrowi zabieganie o to, co zostało ustalone — 

bez żadnego oszustwa czy przebiegłości". 

Jednak podróż do Hiszpanii i właściwe zaprezentowanie się na dworze wymagało 

pewnych nakładów finansowych, a Pizarro i Almagro po kilku latach wysiłków 

odkrycia bogatego kraju, położonego na południe od Panamy, byli mocno zadłużeni. 

Diego de Almagro podjął się zebrania stosownych funduszy i choć wówczas zmagał 

się z chorobą, noszony w prowizorycznej lektyce, zaczął odwiedzać wszystkich 

majętniejszych przyjaciół i znajomych. Ostatecznie zdołał zgromadzić sumę tysiąca 

pięciuset castellanos — kapitał, który miał umożliwić Pizarrowi stanięcie przed 

obliczem monarchy i przekształcenie całkowicie prywatnego do tej pory 

przedsięwzięcia, w dzieło przebiegające pod patronatem i na mocy umowy z 

Koroną. Tak oto latem 1528 roku Francisco Pizarro przepłynął Atlantyk i po ponad 

dwudziestu pięciu latach nieobecności znów stanął na ziemi hiszpańskiej. 

 

background image

DWA ŚWIATY W DYNAMICZNYM OCZEKIWANIU 

Przybycie Pizarra wraz z kilkoma towarzyszącymi mu osobami ( m.in. Pedro de 

Candią) do Hiszpanii zrazu nie zapowiadało pomyślnego biegu spraw. Już w Sewilli 

Pizarro został bowiem zatrzymany jako jeden z tych dawnych mieszkańców 

Darienu, którzy swego czasu zostali uznani za dłużników antagonisty Balboi, Encisa. 

Jednak gdy wysocy urzędnicy dworscy dowiedzieli się, w jakiej sprawie Pizarro 

przebył Atlantyk i jakie perspektywy może dla Hiszpanii otworzyć jego 

przedsięwzięcie, powiadomili o wszystkim króla Karola pierwszego. Ten uwolnił 

Pizarra i towarzyszące mu osoby od jakichkolwiek zobowiązań finansowych i 

nakazał im przybycie do Toledo, wykładając przy tym pewną sumę, aby mogli się w 

sposób godny zaprezentować na dworze. 

Do takiej, pomyślnej dla Pizarra, odmiany przyczyniła się zapewne niemało 

obecność w tym samym czasie w Hiszpanii Hernana Cortesa, zabiegającego o 

przywileje, które byłyby należną gratyfikacją za doprowadzenie do końca podboju 

Meksyku, kraju blisko czterokrotnie większego od Hiszpanii. Powodzenie Cortesa 

stworzyło wówczas na dworze królewskim sprzyjający klimat dla nowych 

zamorskich przedsięwzięć, zwłaszcza że młody — niespełna trzydziestoletni — i 

ambitny Karol  ujrzał w tym bezprecedensowe możliwości rozszerzenia swego, i tak 

już ogromnego, władztwa (jako Karol  był jednocześnie cesarzem niemieckim) 

Wydawało się logiczne, iż między wybrzeżem Morza Południowego, odkrytego przed 

piętnastu laty przez Balboę, a cieśniną, którą niedawno zlokalizował Magellan w 

czasie wyprawy pod patronatem króla Karola, musi istnieć jakiś kraj. A tym krajem 

może być właśnie ten, który odkrył Pizarro. 

Tak oto Francisco Pizarro, jeszcze szerzej nieznany kapitan, choć już dysponujący 

bogatym doświadczeniem amerykańskim, stanął w Toledo przed obliczem 

potężnego monarchy. Pizarro przybywał na dwór nie tylko z informacjami o 

odkrytym królestwie, ale i z prezentami (wyroby ze złota i srebra, ale także żywe 

lamy) i kilkoma pozyskanymi w czasie rekonesansu Indianami, co czyniło jego 

opowieści sugestywnymi i wiarygodnymi. Król okazał duże zainteresowanie 

opowieściami Pizarra i postanowił przychylnie rozpatrzyć jego sprawę. Ponieważ 

jednak monarchę nagliły inne obowiązki — niebawem miał udać się na obrady 

Kortezów w Monzón, później zaś do Włoch — formalne zawarcie umowy między 

Koroną a Pizarrem nastąpiło nieco później. 26 lipca 1529 roku w Toledo 

sporządzono umowę zwaną kapitulacją, podpisaną przez królową Izabellę i jej 

sekretarza Juana Vazqueza, i potwierdzoną podpisami członków królewskiej Rady 

Indii (Consejo de Indias) 

Ten dokument, jak wszystkie tego rodzaju akty prawne, bardzo szczegółowo 

określał zobowiązania tego, kto stawał się stroną umowy z Koroną hiszpańską, ta 

zaś ze swej strony gwarantowała określone tytuły i przywileje osobie, z którą 

kapitulację podpisywano. Był to więc kontrakt o mieszanym, państwowo-prywatnym 

charakterze i formie koncesji udzielanej przez monarchę jednemu ze swoich 

poddanych. Wszak podbój Ameryki był dokonywany przez oddziały, które można 

nazwać ochotniczymi drużynami; tworzyły się one same wokół osoby dowódcy. W 

praktyce był nim podpisujący kapitulację, uprawniającą do zorganizowania wyprawy 

zdobywczej (ewentualnie mogła to być osoba działająca w imieniu obdarowanego 

taką koncesją) Zresztą stałej armii nie było wówczas nawet w samej Hiszpanii. 

background image

Ogólne koszty organizacji ponosił w dużej części dowódca, ale szeregowi 

uczestnicy, zaciągający się na wyprawę, zwykłe również angażowali wszystkie 

posiadane środki i ponosili ryzyko (a su costa y mincióń) Bardzo często tak 

dowódcy, jak i żołnierze ruszali na wyprawę zadłużeni, licząc, podobnie jak ich 

wierzyciele, że zdobyte łupy pozwolą spłacić zaciągnięte zobowiązania. Formy 

finansowania ekspedycji były zresztą bardzo różnorodne. 

Dodajmy, że koncesja traciła swą ważność, jeśli osoba koncesjonowana nie 

dopełniła stawianych w umowie warunków i w rezultacie analogiczne przywileje 

mogły zostać przyznane kolejnej osobie, na mocy nowej kapitulacji. 

Pizarro uczynił więc pierwszy, ale niezwykle istotny krok ku realizacji zamierzonego 

przedsięwzięcia — zapewnił sobie formalną podstawę działania — atut, którego 

pozbawiony był Hernan Cortes, ruszając na podbój Meksyku. Podpisana kapitulacja 

przyznawała właściwie wszystko, o co Pizarro ubiegał się na dworze. Jednak owe 

przywileje i gratyfikacje nie zostały rozdzielone tak, jak to zostało ustalone w 

przededniu odjazdu Pizarra z Panamy. Czy była to świadoma polityka Korony, czy 

też Pizarro niezbyt przejmował się oczekiwaniami swych wspólników, faktem 

pozostaje, iż niemal wszystkie świeckie tytuły i godności przypadły Franciscowi 

Pizarro. Został on obdarzony najwyższą władzą administracyjną (jako gubernator) 

wojskową (tytuł capitan general) oraz sądowniczą (urząd alguacil mayor) na 

obszarze długości dwustu leguas. Legua — dawna hiszpańska miara długości 

wynosząca 5565 metrów. 

 Do tego dochodziła godność adelantado, co dawało możliwość rozszerzenia 

obszaru swej władzy. Z innych, licznych przywilejów należy tu wspomnieć o rocznej 

pensji w wysokości 725 tysięcy maravedis  Maravedi — 

 najmniejsza, miedziana moneta kastylijska; 450 maravedis było równowartością 

jednego castellano. (z której jednak trzeba było opłacać ważniejszych funk-

cjonariuszy) prawo do wzniesienia czterech fortec, zarządzania nimi i pobierania z 

tego tytułu stosownych wynagrodzeń, oraz prawo do pensji w wysokości tysiąca 

dukatów rocznie z dochodów przynoszonych przez podbity kraj. Jeśli dodamy, że 

wiele z tych gratyfikacji miało charakter dożywotni, a np. administrowanie wznie-

sionymi fortecami przechodziło na spadkobierców, będzie można sobie uzmysłowić 

rozmiar wyniesienia społecznego, którego dostąpił Francisco Pizarro. 

Ze swej strony Pizarro zobowiązywał się do wypłynięcia z Hiszpanii najpóźniej w 

terminie sześciu miesięcy od zawarcia kapitulacji, na czele odpowiednio 

wyposażonej i zaopatrzonej flotylli, która miała przewieźć stu pięćdziesięciu 

zaciągniętych w Hiszpanii żołnierzy; miała do nich dołączyć jeszcze setka 

zwerbowanych już w Ameryce ochotników (wśród nich tylko dwudziestu nie brało 

udziału w wyprawach rekonesansowych) Tych dwustu pięćdziesięciu ludzi miało 

wyruszyć na podbój Peru w terminie sześciu miesięcy od czasu przybycia do 

Panamy. 

  

 

Księdzu Hernado de Luque Korona obiecała pierwszeństwo zgłoszenia jego 

kandydatury przy obsadzaniu przez papieża biskupstwa w Tumbes, a do tego czasu 

godność naczelnego protektora Indian, z pensją roczną w wysokości tysiąca 

dukatów. Almagro otrzymał jedynie drugorzędny urząd komendanta miasta i 

background image

twierdzy Tumbes, z pensją roczną 50 tysięcy maravedis, oraz dodatkowe subsydium 

w wysokości 200 tysięcy rocznie. Ponadto monarcha przyznał Almagrowi 

szlachectwo i uznał za legalne dziecko, które miał on ze swą służącą. 

Bartolome Ruiz otrzymał godność głównego pilota (admirała) Morza Południowego 

(Pacyfiku) z pensją 75 tysięcy maravedis rocznie oraz stanowisko pisarza miejskiego 

w Tumbes dla swojego syna, gdy ten osiągnie stosowny wiek do objęcia tej funkcji. 

Inni członkowie sławnej trzynastki" zostali uszlachceni, a ci, którzy należeli już do 

stanu szlacheckiego, otrzymali tytuł kawalerów Złotej Ostrogi. 

Korona wsparła przedsięwzięcie Pizarra ze swych dóbr w Nowym Świecie 25 końmi i 

tyluż klaczami z Jamajki, oraz 300 tysiącami maravedis na zakup amunicji do 

prowadzonych dział, płatnymi w Złotej Kastylii ( tj. na Przesmyku Panamskim a 

ponadto dwustu dukatami na pokrycie kosztów transportu artylerii i amunicji z 

Nombre de Dios na wybrzeże Pacyfiku. Jednocześnie wszyscy uczestnicy wyprawy, 

którzy osiądą w podbitym kraju (Pizarro jako dowódca miał prawo dokonać 

rozdziału parcel w zakładanych miastach oraz nadań ziemi z tubylcami w systemie 

encomiendas) Encomienda (od hiszp. encomendar — powierzać) — instytucja 

prawnoekonomiczna w okresie wczesnokolonialnym, której istotą było powierzenie 

pewnej liczby Indian Hiszpanowi, uczestnikowi podboju danego terytorium. 

Encomendero (obdarowany) miał prawo korzystać z darmowej pracy powierzonych 

mu Indian (którzy formalnie byli ludźmi wolnymi, poddanymi królewskimi) w zamian 

za nauczenie ich zasad religii chrześcijańskiej i norm obyczajowych obowiązujących 

w Hiszpanii. 

 uzyskają liczne zwolnienia podatkowe. 

Wyprawie miało towarzyszyć siedmiu duchownych z zakonu św. Dominika pod 

przewodnictwem ojca Reginaldo de Pedrazy, a Korona fundowała szaty liturgiczne, 

koszty podróży i utrzymania (dwadzieścia dukatów na osobę oraz 45 tysięcy 

maravedis i pięćdziesiąt dukatów płatne w Panamie) Wreszcie mianowano trzech 

królewskich urzędników skarbowych. Najważniejszym z nich był skarbnik {tesorero) 

Alonso Riquelme, któremu towarzyszyli: rachmistrz (contador) Antonio Navarro i 

Garcia de Salcedo jako inspektor (veedor) Postanowiono też, iż w razie śmierci 

Pizarra godność gubernatorska przejdzie na Almagra, a gdyby i ten zmarł — na 

skarbnika Riquelme. 

Treść kapitulacji wyraźnie wskazywała na cel i charakter przedsięwzięcia: miał nim 

być podbój kraju, którego położenie dopiero co wstępnie ustalono, włączenie jego 

obszaru do posiadłości Korony Kastylii (nie było nawet wzmianki o nawiązaniu z 

jego władcą  jakiejś formy relacji) i docelowo chrystianizacja jego mieszkańców. 

Po uzyskaniu królewskiej koncesji, jaką w istocie była kapitulacja, Francisco Pizarro 

mógł przystąpić do organizacji wyprawy. Udał się w swe rodzinne strony, do Trujillo 

w Estramadurze. Wypada tu nadmienić, iż właśnie Estramadura, ze względu na swe 

osobliwości społeczne i ekonomiczne, wydała wielu wybitnych dowódców wypraw 

zdobywczych w Nowym Świecie. 

Pobyt przyszłego zdobywcy Peru w Trujillo nie mógł trwać długo. Po pierwsze, brak 

mu było środków finansowych, a te, z którymi wyruszał z Panamy, zostały 

zgromadzone tylko dzięki zapobiegliwości Almagra i po roku pobytu w Hiszpanii już 

były na wyczerpaniu. Po drugie, każda zwłoka działała na jego niekorzyść. Wszak 

mogli go ubiec inni: gubernator Złotej Kastylii Pedro de los Rios czy ciągle jeszcze 

background image

administrujący Nikaraguą Pedrarias de Avila. Inna sprawa, że na dworze królewskim 

uznano ostatecznie, iż niechęć i brak współdziałania, jakie okazywał Pizarrowi i 

Almagrowi Pedro de los Rios, obciąża jego konto. Jednak nawet w sytuacji, gdyby 

Pizarro nie miał żadnych współzawodników, biegł przecież półroczny termin, jaki 

dawała mu kapitulacja na zorganizowanie wyprawy i wyjście w morze. 

Do Francisca Pizarro w Trujillo przyłączyło się czterech jego przyrodnich braci: 

Hernando (jedyny z prawego łoża syn kapitana Gonzala Pizarro) Nieraz traktuje się 

Hernanda Pizarro jako  

najstarszego z braci. W rzeczywistości był on młodszy aż o dwadzieścia pięć lat od 

Francisca, ale jako jedyny legalny potomek seniora rodu był traktowany jak starszy 

wiekiem. 

Juan, Gonzalo oraz Francisco Martin de Alcantara (urodzony z tej samej matki, ale 

innego ojca) Z czasem dołączali i inni amatorzy przygód, a także spragnieni 

bogactw i zaszczytów w dalekim, znanym tylko z enigmatycznych doniesień, kraju. 

Mimo to w Sewilli, która była punktem wyjścia całej zamorskiej ekspansji 

Hiszpanów, Pizarro ciągle jeszcze nie mógł skompletować ustalonej na mocy 

kapitulacji załogi, stu pięćdziesięciu zbrojnych. 

Dlatego w listopadzie 1529 roku wyszedł w morze okręt z ledwie dwudziestoma 

ludźmi na pokładzie, głównie po to, aby dać namacalny dowód wspólnikom w 

Panamie, iż zamierzone przedsięwzięcie jest na dobrej drodze. Pizarro nie mógł 

wiedzieć, że w tym samym czasie Almagro też nie pozostawał bierny, lecz próbował, 

za pośrednictwem Nicolasa de Ribery i Bartolome Ruiza, werbować ludzi w 

Nikaragui. Czynił tak, mimo iż rządzący tym krajem Pedrarias próbował mu 

przeszkadzać, wyrzekając jednocześnie na Almagra, iż ten oszukał go, eliminując z 

pierwotnie zawiązanej spółki. Tymczasem sam Almagro nadzorował na przesmyku 

prace nad przygotowaniem okrętów, aby były zdatne do żeglugi w momencie 

powrotu Pizarra z Hiszpanii. 

  

 

Pizarro w Sewilli kończył już przygotowania, gdy w połowie stycznia 1530 roku 

urzędnicy królewscy wydali dokument zapowiadający inspekcję flotylli. Oznaczało 

to, że gdyby zostały stwierdzone jakieś uchybienia w stosunku do warunków 

ustalonych w kapitulacji, flotylla nie będzie mogła wyjść w morze. Sytuacja ta była 

dość niebezpieczna. Trzeba wszak pamiętać, że w dziejach konkwisty nie brakowało 

przypadków, kiedy to wyprawa w ogóle nie dochodziła do skutku, gdyż podpisujący 

kapitulację z Koroną nie wywiązał się w ustalonym terminie z podjętych zobowiązań 

organizacyjnych. A z kolei te wyprawy, które pośpiesznie rozpoczynano, byleby tylko 

nie przekroczyć terminu, często kończyły się klęską. 

Dlatego Pizarro podjął natychmiastową decyzję. Pośpiesznie zaokrętował się z 

częścią ludzi na jeden ze statków i odpłynął na Gomerę, jedną z Wysp Kanaryjskich, 

tradycyjny już od czasów Kolumba punkt pośredni na drodze do Ameryki. Królewscy 

inspektorzy w Sewilli usłyszeli więc, że brakujący do ustalonej liczby ludzie już 

odpłynęli, a pozostałe dwie jednostki ostatecznie połączyły się z okrętem Pizarra na 

Wyspach Kanaryjskich. Flotylla ze stu dwudziestu pięcioma ludźmi na pokładach 

szczęśliwie przebyła Atlantyk i zawinęła do Santa Marta (dzisiejsza Kolumbia) 

Tamtejszy gubernator, Garcia de Lerma, który sam potrzebował żołnierzy, próbował 

background image

zniechęcić ludzi Pizarra do wyprawy na Peru. I choć kilku żołnierzy uległo 

sugestiom, Francisco Pizarro skrócił do minimum postój w tym porcie i niebawem 

zameldował się w Nombre de Dios na przesmyku. Tam wyszedł mu na spotkanie 

Diego de Almagro, aby powitać wspólnika i ludzi, których ten przyprowadził ze sobą 

z Hiszpanii. 

Jednak później na osobności Almagro skarżył się na Pizarra, którego przez 

wszystkie te lata wspierał wszelkimi  siłami, a ten nie umiał się mu odwdzięczyć 

przez wyjednanie na dworze królewskim stosownych przywilejów, zgodnie z 

pierwotnymi ustaleniami. 

Jak pamiętamy, pierwsze niesnaski między Almagrem i Pizarrem pojawiły się jeszcze 

w czasie wypraw rekonesansowych. Później Almagro poczuł się oszukany, gdy z 

końcem 1529 roku przybył na przesmyk okręt z owymi dwudziestoma żołnierzami, 

których Pizarro wysłał wcześniej. Ci ludzie przywieźli kopie dokumentów 

podpisanych przez Pizarra na dworze, z których wyraźnie wynikało, że tytuły i 

urzędy nie zostały rozdzielone między wspólników w sposób zgodny z wcześniejszą 

umową między nimi. Dotknięty poczuł się tym nie tylko Almagro, ale także 

Bartolome Ruiz, który miał otrzymać godność alguacil mayor, a tymczasem musiał 

pogodzić się z faktem, iż ona także przypadła Pizarrowi. 

Teraz, po powrocie Pizarra z Hiszpanii w towarzystwie swych przyrodnich braci, 

którzy zachowywali się wystarczająco wyniośle, by zrazić Almagra, sytuacja jeszcze 

bardziej się zaogniła. Na relacjach między dotychczasowymi wspólnikami i 

towarzyszami szczególnym cieniem położyła się obecność i działalność Hernanda 

Pizzaro. Oviedo pisze z ironią, iż bracia Francisca Pizarro byli tak wyniośli jak biedni 

i tak bez żadnego majątku, jak bardzo żądni jego zdobycia (  ) z nich wszystkich 

tylko Hernando Pizarro był z prawego łoża, a z tego powodu jego zarozumiałość 

była tym większa". Cieza de Leon z kolei wyznaje w swej kronice, iż nie sposób 

ustalić, czy to Hernando pierwszy sprowokował swym zachowaniem wrogość 

Almagra, czy też było odwrotnie; faktem pozostaje, że tych dwóch od pierwszego 

spotkania szczerze się nie znosiło. 

Jak pisze Gómara urażony Almagro miał wówczas powiedzieć, ze bardziej ceni 

honor niż majątek, ale nie wyasygnował żadnych środków na utrzymanie ludzi przy-

byłych z Pizarrem z Hiszpanii. W tej sytuacji bracia Pizarro, mający wielkie wydatki i 

niewiele pieniędzy", znaleźli się w krytycznym położeniu. Wówczas to Hernando 

Pizarro, najbardziej spośród braci rozdrażniony takim obrotem sprawy, zaczął 

podburzać Francisca i pozostałych braci przeciw Almagrowi. I choć Francisco Pizarro 

dążył do pojednania z Almagrem, właśnie Hernando pozostał zaprzysięgłym 

wrogiem Almagra, jako że pozostali bracia byli bardziej łagodnego i pogodnego 

usposobienia". 

W pewnym momencie doszło nawet do tego, że Almagro gotów był zerwać spółkę z 

Pizarrem i zawiązać konkurencyjną kompanię z Alvaro de Guijo i Alonso de 

Caceresem. Być może były to tylko pogróżki ze strony zawiedzionego w swych 

oczekiwaniach Almagra, który ostatecznie, w dużej mierze dzięki zabiegom księdza 

Luque i bawiącego właśnie na przesmyku Gaspara de Espinozy, dał się udobruchać. 

Pizarro ze swej strony zapewniał, że na dworze królewskim nikt nawet nie chciał 

słyszeć o rozdzieleniu najwyższych tytułów i godności między dwie osoby, ale 

przecież Peru jest tak rozległym krajem, że i Almagro z czasem zdobędzie własne 

background image

gubernatorstwo. Zobowiązał się też, że nie będzie zabiegał o żadne zaszczyty dla 

swych braci, zanim Almagro nie otrzyma swego gubernatorstwa, które będzie 

sąsiadować z terytorium, przyznanym przez monarchę Pizarrowi. Między dawnymi 

wspólnikami doszło do przynajmniej pozornego porozumienia, lecz nie poszły w 

zapomnienie urazy ani nie ustały szemrania, a i zuchwałość braci Francisca Pizarro 

nie pozwalała na uspokojenie umysłów". 

 

 

Ponieważ pod koniec 1530 roku przygotowania do wyprawy były na ukończeniu, a 

niebawem miały już nadejść posiłki z Nikaragui, postanowiono, że Almagro 

pozostanie jeszcze w Panamie (który to już raz powtarzała się ta sytuacja!) i 

wyruszy z resztą ludzi nieco później, podczas gdy trzon ekspedycji z Pizarrem 

wyjdzie w morze najszybciej, jak to będzie możliwe. 30 grudnia 1530 roku Pizarro 

zarządził przegląd sił, które miały mu towarzyszyć, i kazał wprowadzić sztandary do 

kościoła, gdzie wszyscy członkowie ekspedycji przyjęli komunię. W styczniu 1531 

roku Francisco Pizarro na czele około dwustu ludzi (kronikarze podają liczby od stu 

osiemdziesięciu pięciu do dwustu pięćdziesięciu) zgromadzonych na pokładach 

trzech okrętów, odpłynął z Panamy ku wybrzeżom Peru. 

W czasie gdy Francisco Pizarro czynił niezbędne przygotowania do zaplanowanego 

przedsięwzięcia, w kraju, który zamierzał podbić i opanować dla Hiszpanii, 

zachodziły ważkie wydarzenia, będące w istocie jednym z głównych czynników, 

decydujących o powodzeniu, nie zdających sobie zrazu sprawy z sytuacji, 

Hiszpanów. Wszak w czasie wypraw rekonesansowych Pizarro i jego ludzie zdołali 

tylko ustalić istnienie kraju, do którego rubieży dotarli, a o którego rozmiarach, 

walorach i potędze mieli bardzo mgliste pojęcie, mocno zresztą zabarwiane przez 

własne oczekiwania, ambicje i pragnienia. 

Tymczasem zorganizowana przez Pizarra i Almagra wyprawa miała skierować się ku 

najbardziej rozległemu państwu, jakie istniało w Nowym Świecie w momencie 

pojawienia się tam pierwszych Europejczyków — imperium Inków. Nazwa Peru", 

którą, na skutek pierwotnej bariery językowej i biorących się stąd nieporozumień, 

zaczęli operować Hiszpanie, a za nimi później wszystkie narody europejskie, nie 

była znana ani władcom, ani mieszkańcom  tego  kraju.   W  rzeczywistości   nosił  

on nazwę Tawantinsuyu (Tahuantinsuyo) co można tłumaczyć jako czwórkraj", lub 

raczej — jak sugerują niektórzy — po prostu cztery strony świata". Było to prostym 

odbiciem sposobu postrzegania świata przez elitę inkaską. Otóż stolica, stanowiąca 

zalążek przyszłego imperium, Cuzco (Cusco, Qosqo) była uważana za środek 

(dosłownie — pępek) świata. Samo miasto składało się z dwóch części: Górnego 

Cuzco (Hanan Cuzco) oraz Dolnego Cuzco (Hurin Cuzco) Pierwsza część była 

kojarzona z północą, druga z południem. Ponieważ ze stolicy wychodziły nie dwie, 

ale cztery główne drogi, symbolicznie obszar całego imperium dzielił się więc na 

cztery sektory, nazywane Chinchasuyu, Antisuyu, Contisuyu i Collasuyu, odpowia-

dające kolejno: północnemu zachodowi, północnemu wschodowi, południowemu 

zachodowi i południowemu wschodowi. W wersji uproszczonej Chinchasuyu to 

kierunek północny, Antisuyu — wschodni, Contisuyu — zachodni i Collasuyu — 

południowy. 

Obszar środkowych Andów, na którym dopiero na przełomie 12 i 13 wieku pojawiła 

background image

się cywilizacja Inków, która z czasem, drogą kolejnych podbojów, rozrosła się do 

potężnego imperium, był wszakże terenem, gdzie — podobnie jak w Mezoameryce 

— od wielu wieków powstawały, rozwijały się i ulegały dezintegracji liczne 

cywilizacje, które z europejskiego punktu widzenia nazywamy prekolumbijskimi lub 

prehiszpańskimi. Ponieważ najstarsze z nich, jak Chavin, mają swe początki w 15 

stuleciu przed Chrystusem, do czasu przybycia Hiszpanów daje to ogromny 

horyzont czasowy rzędu trzech tysięcy lat! Inkowie byli w istocie dziedzicami 

dorobku cywilizacji wcześniejszych, jak: Chavin, Paracas, Nazca, Moche (Mochica), 

Huari, Tiwanaku (Tiahunaco) czy Chimu, sami niemal nie wnosząc żadnych 

elementów nowych, poprzednio nieznanych, a jedynie dokonując bodaj 

najpełniejszej syntezy elementów kulturowych. 

Inkowie, początkowo niewielki szczep z okolic Cuzco, z biegiem czasu, głównie 

drogą militarnych podbojów, zdominowali ogromne obszary w strefie andyjskiej, 

począwszy od terytoriów obecnego Ekwadoru, a na terenach środkowego Chile i 

północnozachodniej Argentyny (Tucuman) skończywszy. Ten terytorialnie rozległy 

organizm polityczny był w istocie mozaiką geograficznoetniczną. 

Autokratyczną władzę sprawował Sapa Inka (Jedyny czy też Najwyższy Inka) 

wspomagany przez biurokratyczną machinę funkcjonariuszy państwowych (tych 

właśnie Hiszpanie nazywali długouchymi) rekrutujących się spośród arystokracji z 

Cuzco, a także lokalnych naczelników (curacas) oraz kapłanów. Ta elita, licząca w 

istocie 1-1,5 procenta ogółu mieszkańców imperium, sama siebie nazywała Dziećmi 

Słońca (Intip Churi) co było bezpośrednim nawiązaniem do kultu solarnego, 

centralnego elementu ich systemu religijnego. Pozostali mieszkańcy Tawantinsuyu 

byli chłopami, zorganizowanymi w systemie ayllu (jednostka wspólnotowej 

produkcji i konsumpcji tworzona przez ludzi wierzących w swoje pochodzenie od 

wspólnego przodka lub będących nimi w istocie) bądź też ludźmi niewolnymi 

(yanaconas) 

Aby zdobyć i utrzymać władzę w tak rozległym organizmie państwowym, jakim było 

Tawantinsuyu, stanowiącym jednocześnie najbardziej kolektywistyczny system 

społeczny, w którym społeczność doskonale wchłaniała jednostki, czyniąc z nich 

tryby wielkiej machiny, nieodzowne było liczne, dobrze zorganizowane i 

zdyscyplinowane wojsko. Ostatecznie o wiele więcej zdobyczy terytorialnych za-

wdzięczali Inkowie sile oręża niż dobrowolnemu przyjęciu zwierzchnictwa Cuzco 

przez kolejne ludy i regiony. Obok ekspansji terytorialnej wojsko miało jeszcze dwa 

inne cele do wypełnienia: obronę przed zagrożeniem ze strony sąsiednich ludów i 

plemion oraz utrzymywanie porządku, opartego na dominacji wywodzącej się z 

Cuzco elity, wewnątrz imperium. W efekcie powstał organizm państwowy 

przewyższający wszystko, łącznie z azteckim imperium, co można było spotkać w 

prekolumbijskiej Ameryce. Agresja, przemoc i inwazja leżały u podstaw zarówno 

powstania inkaskiego imperium, jak i utrzymywania się jego integralności. 

Ale owe niezwyciężone przez całe dziesięciolecia oddziały, które podbijały w imię 

Słońca coraz to nowe obszary, nie stanowiły w swej większości stałej, zawodowej 

armii, wśród wojowników inkaskich przeważali bowiem wieśniacy. Byli oni 

zwoływani stosownie do potrzeb, na kształt pospolitego ruszenia, obejmującego 

mężczyzn w wieku od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, którzy jednak od 

młodości wprawiali się w sztuce wojennej. 

background image

Organizacja wojska odzwierciedlała złożoną, piramidalną strukturę społeczną 

imperium, której wierzchołkiem był sam Inka. Tak więc najmniejszy oddział liczył 

dziesięciu wojowników, którymi dowodził chungacamayoc (dziesiętnik) a dziesięć 

takich oddziałów było podporządkowanych setnikowi, zwanemu pachacamayoc. 

Wyżej w hierarchii dowódczej stali apu i jego zastępca apuratin, dowodzący 

oddziałami liczącymi do 2500 wojowników, wreszcie hatun apu i hatun apuratin 

stali na czele sił liczących pięć tysięcy zbrojnych. Oczywiście stosownie do 

rozmiarów danego militarnego zadania czy przedsięwzięcia   mobilizowano  tylko  

takie   siły,  jakie były do jego wykonania niezbędne w ten sposób, że gdy była 

potrzeba wysłać dziesięć tysięcy ludzi na wojnę, wystarczyło otworzyć usta i 

nakazać to, a gdy pięć tysięcy — tak samo; podobnie, aby rozpoznać obszar lub 

wystawić czujki, odpowiednio mniej ludzi". 

Jeśli chodzi o uzbrojenie i ekwipunek, wojownicy inkascy, od najwyższych do 

najniższych rangą, najczęściej posługiwali się procą, ale także oczywiście 

oszczepami, maczugami, rzadziej toporami wojennymi. Szczególnym rodzajem 

broni, przydatnej w zwarciu z przeciwnikiem, były ayllos, kamienne kule połączone 

sznurkami, a cały ten instrument, umiejętnie rzucony, mógł opleść nogi i 

unieruchomić nieprzyjaciela, same kule zaś zadać poważne rany. Z broni 

defensywnej w użyciu były tarcze, zazwyczaj niewielkich rozmiarów. Zwykli 

wojownicy mogli mieć na sobie najwyżej proste okrycia, podczas gdy strój 

naczelników i wodzów, wyróżniał się bogatymi ozdobami. Nakrycie głowy natomiast 

wskazywało na przynależność danego wojownika do konkretnej wspólnoty lokalnej 

(ayllu) 

Strategiczną kontrolę nad krajem miały ułatwiać wznoszone fortyfikacje. Do 

najpotężniejszych i najsłynniejszych z nich należały: Paramonga w pasie 

przybrzeżnym, a wysoko w górach w pobliżu Cuzco, Sacsahuaman. Bieg wypadków 

spowodował jednak, że żadna z nich nie odegrała istotnej roli w czasie podboju 

kraju przez Hiszpanów, którzy nawet jeśli napotykali te budowle w czasie swego 

marszu czy rekonesansów, nie musieli ich zdobywać. 

 

 

Tradycja inkaska wskazuje na Manku Capaca jako założyciela dynastii, choć to 

postać bardziej legendarna niż historyczna. Huayna Capac, który panował w 

początkach 16 wieku, a więc w czasie, gdy Pizarro i Almagro realizowali pierwsze 

rekonesansowe ekspedycje, miał być jedenastym Inką. Większość badaczy 

przeszłości Peru uważa wszakże za pierwszego historycznego władcę Pachacuteka 

(Pachacuti), według tradycji dziewiątego Inkę. Panował on od lat trzydziestych XV 

wieku do około roku 1470, będąc właściwym organizatorem militarnopaństwowej 

machiny inkaskiej (jego imię można tłumaczyć jako ten, który przemienia świat", 

czy też bardziej współcześnie jako rewolucjonista") 

Jego następcy, dziesiątemu Ince, Tupakowi Yupanqui 

— 

panującemu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych 

15 wieku — przypisuje się stworzenie oddziałów złożonych 

z zawodowych wojowników (wywodzących się przeważnie 

spośród podbitych ludów) którzy w ten sposób z jednej 

strony stawali się gwardią przyboczną Inki, z drugiej sami 

background image

przekształcali się w dziedziczną kastę wojowników, całkowi 

cie wolną od zajęć produkcyjnych czy służebnych. 

Ciesząca się wieloma przywilejami arystokratyczna elita powszechnie praktykowała 

wielożeństwo. Jednocześnie panowała zasada endogamii; oznaczało to, że cała 

rządząca elita była połączona więzami pokrewieństwa. Niejednokrotnie zdarzało się, 

że Najwyższy Inka brał za pierwszą żonę (zwaną coya) własną siostrę, mając 

oprócz niej, rzecz jasna, inne legalne żony oraz nałożnice. Sprawę dodatkowo 

komplikował brak jednoznacznych zasad sukcesji tronu 

— 

to sam Inka przed śmiercią wskazywał swego dziedzica 

spośród licznego potomstwa. To oczywiście mogło być 

podłożem rywalizacji i rozgrywek o najwyższą władzę. 

Huayna Capac był władcą, za którego panowania Tawantinsuyu osiągnęło swój  

maksymalny zasięg terytorialny, 

wchłaniając m.in. kraj Quito. Jedenasty Inka zmarł w roku 1527 lub w początkach 

1528. Cieza de Leon wspomina, iż nie sposób, na podstawie przekazów indiańskich 

informatorów, z całą pewnością ustalić, czy pojawienie się pierwszych Hiszpanów w 

granicach imperium inkaskiego (trzeci i ostatni rekonesans Pizarra poza Tumbes aż 

do Santa) wzbudziło zainteresowanie starego władcy, czy też nastąpiło już po jego 

śmierci. Gdy Huayna Capac nagle zmarł, o najwyższą władzę rozpoczęło rywalizację 

jego dwóch synów, przyrodnich braci — młodszy Huascar i kilka lat starszy 

Atahuallpa, każdy popierany przez złożone z dostojników frakcje. 

Początkowo władzę uchwycił, mający silniejsze poparcie, Huascar, a Atahuallpa 

uznał jego zwierzchność, występując jedynie o zatwierdzenie siebie jako regenta 

(intip rantin) północnej części imperium. Zresztą sam Huayna Capac w ostatnich 

latach życia przemyśliwał o podziale swego ogromnego państwa, ale ze względu na 

naciski arystokracji z Cuzco zrezygnował z realizacji tego zamiaru. Ten stan 

formalnego panowania Huascara nad całością państwa trwał przez kilka lat, choć 

Atahuallpa umacniał swoją pozycję w północnej części imperium (Chinchasuyu) aby 

móc prędzej czy później uniezależnić się od zwierzchnictwa przyrodniego brata, czy 

wręcz zająć jego miejsce. 

Huascar początkowo zadowalał się pozorami lojalności Atahuallpy; nie podejmował 

też praktycznie żadnej — jeśli nie liczyć dwóch niewielkich ekspedycji — ekspansji 

na zewnątrz, głównie zresztą dlatego, że inkorporacja najbliższych terytoriów 

graniczących z Tawantinsuyu, ze względu na niski poziom zawansowania 

społecznego i ekonomicznego ich mieszkańców, czyniła przedsięwzięcie mało 

uzasadnionym i zbytnio kosztownym. Jednak w samym Cuzco Huascar nie mógł 

czuć się do końca pewnie, zwłaszcza gdy wyszedł na jaw spisek, który zawiązali 

przeciw niemu jego bracia — Chuąuisguaman i Conono. Ale pierwszy z nich, 

dręczony wyrzutami sumienia, wyjawił istnienie i cel sprzysiężenia. Huascar w 

odwecie kazał stracić Conono i kolejnego brata Cusi Atauchi, który, wedle planów 

spiskowców, miał zastąpić Huascara. Od tego czasu Huascar stał się bardzo 

podejrzliwy, a jego rządy surowe. 

Jednocześnie Atahuallpa na północnych rubieżach imperium czynił już wyraźne 

przygotowania do otwartej walki o władzę, próbując zapewnić sobie poparcie miejs-

cowych ludów, ciągle odczuwających dominację Cuzco jako obce panowanie i 

żywiących nienawiść za masakry, jakich dokonali przed laty mieszkańcy Cuzco na 

background image

ich przodkach. Sam Atahuallpa przekonywał swych rzeczywistych i potencjalnych 

stronników, że jego matka pochodziła z okolic Otavalo. Atahuallpę wspierali taż 

quitańscy mitma, tj. ludzie osadzeni na danym terytorium, z dala od swych 

rodzinnych stron, na mocy decyzji władcy. 

W ten sposób inkaskie imperium u progu lat trzydziestych 16 wieku stanęło w 

obliczu wojny domowej. Pierwsze starcia zakończyły się zwycięstwem sił Huascara, 

którego brat Atoc (lub Atoco) zdołał zadać klęskę wojownikom Atahuallpy w bitwie 

pod Mocha. Jednak zwycięstwo to okazało się tylko przejściowym triumfem, gdyż 

sam Atahuallpa nie został ujęty. Według jednej z wersji, którą przedstawiają też 

niektórzy kronikarze hiszpańscy, Atahuallpa, wzięty do niewoli, zdołał z niej zbiec. 

Inni jednak twierdzą, że cała historia pojmania i nieoczekiwanego ocalenia 

Atahuallpy była celowo spreparowana przez niego samego w celu zmylenia 

przeciwnika. 

 

 

Dalsze dzieje wojny domowej to już seria zwycięstw sił Atahuallpy, którymi zręcznie 

dowodzili doświadczeni generałowie, jak Quizquiz ( Kiskis) Ocumare (Ucumari) oraz 

Challcuchima (Chalcochima) W krwawej bitwie pod Ambato wojownicy Atoca zostali 

rozgromieni, on sam ujęty w pościgu, a następnie stracony. Podobno Challcuchima 

kazał sporządzić z czaszki zabitego Atoca naczynie wysadzane złotem. 

Siły Huascara, zreorganizowane pod komendą dostojnika Huanca Auqui, poniosły 

całą serię porażek, które doprowadziły do odwrotu zdemoralizowanego wojska. 

Atahuallpa zaś rozszerzył kontrolowany przez siebie obszar, aż w końcu jego 

wojownicy wkroczyli do Cuzco. Spustoszyli stolicę w rewanżu za klęskę zadaną w 

przeszłości ich przodkom i narzucenie jarzma cuskańskiego ludom z północnych 

krańców imperium. Dość powiedzieć, że mumia dziesiątego Inki, Tupaca Yupanqui, 

została znieważona i przypalona (w tym miejscu warto nadmienić, że Inkowie nie 

tylko mumifikowali ciała swych zmarłych władców, ale ich mumie traktowali jak 

żywych ludzi, pozostawiając w stanie nienaruszonym ich własność i godności) 

Huascara, którego gwardia przyboczna została wybita w czasie jednego z 

wcześniejszych starć, poniżano i wyszydzano. Następnie na jego oczach 

wymordowano mu żony, dzieci, a nawet służbę. Podobnie prześladowano i 

dokonywano eksterminacji wszystkich podejrzewanych o sympatyzowanie ze 

stronnictwem Huascara. Pokonany władca stał się więźniem, o którego losie miał 

zadecydować Atahuallpa. Od tego momentu zwycięski Atahuallpa, jako trzynasty 

Inka, zaczął korzystać z pełni władzy i jej atrybutów. 

Był to rok 1532. Triumf Atahuallpy nad Huascarem wkrótce   miał   się   okazać   

zwycięstwem   pozbawionym jutra. W środkowym Peru pojawił się, maszerując w 

głąb lądu, niewielki oddział stu kilkudziesięciu Hiszpanów, którzy w styczniu 

poprzedniego roku wyruszyli z Panamy pod wodzą Francisca Pizarro. Dni nie tylko 

panowania Atahuallpy, ale i istnienia całego Tawantinsuyu, były policzone. 

Niespełna sto lat od objęcia tronu przez Inkę Pachacuteka królestwo Dzieci Słońca" 

miało na zawsze zniknąć. 

 

NA PODBÓJ KRÓLESTWA SŁOŃCA 

Na przełomie stycznia i lutego Francisco Pizarro wyruszył z Panamy. Po koncentracji 

background image

na Wyspach Perłowych rozpoczęto żeglugę ku wybrzeżom Peru. Większość 

żołnierzy była uzbrojona w szpady i drewniane tarcze, wykonane z... klepek 

używanych do wyrobu beczek na wino, gdyż takie tarcze są bardzo mocne i trzeba 

wielkiej siły, aby strzała lub grot mogły je przeszyć". Po kilku zaledwie dniach 

morskiej podróży (kronikarze mówią zazwyczaj o pięciusześciu dniach żeglugi) 

wylądowano w zatoce Świętego Mateusza (na wybrzeżu dzisiejszej ekwadorskiej 

prowincji Esmeraldas . 1 stopień szerokości geograficznej północnej) 

Tam postanowiono, aby w dalszą drogę udać się już lądem, podczas gdy okręty 

miały posuwać się równolegle wzdłuż wybrzeża. Wydaje się, że u podstaw tej 

decyzji leżała troska o konie — ludzie Pizarra mieli ich wówczas tylko trzydzieści 

sześć — które źle znosiły podróż morską, a stanowiły przecież główną siłę 

uderzeniową Hiszpanów. Wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, tak w przypad-

ku   podboju   Peru,   jak   i   innych   hiszpańskich   wypraw zdobywczych w 

Nowym Świecie, to nie broń palna, lecz użycie koni stawało się czynnikiem 

rozstrzygającym w walce, zapewniając tak przewagę taktyczną, jak i psychologiczną 

(Indianie, nie tylko peruwiańscy, byli do tego stopnia zdumieni i przerażeni postacią 

konnego wojownika, iż początkowo sądzili, że jeździec z koniem tworzą jedną 

istotę) Stąd też w dobie konkwisty konni stanowili około jednej trzeciej sił 

ekspedycji, połowę piechurzy, a pozostałymi uczestnikami byli ludzie pełniący 

funkcje służebne i pomocnicze. 

Koń w czasach konkwisty miał kluczowe znaczenie w walce, ponieważ tubylcy bali 

się go, ale także byli kompletnie nieprzygotowani do walki przeciw dosiadającemu 

wierzchowca przeciwnikowi. Tam, gdzie było miejsce na użycie jazdy, starcie 

kończyło się rozbiciem szyku znacznie liczniejszego przeciwnika i zadaniem mu 

nieproporcjonalnie dużych do zaangażowanych sił strat w ludziach. Analogicznie, 

jeżeli podbój hiszpański natrafiał w Ameryce na silniejszy opór i przeciągał się, 

niemal zawsze działo się to w rejonach o trudnych warunkach terenowych, 

ograniczających czy wręcz wykluczających użycie większych oddziałów jazdy. 

Dlatego też Hiszpanie starali się wybierać na miejsce starć zbrojnych równe, płaskie 

i otwarte przestrzenie, a samo znalezienie miejsca o takiej charakterystyce —jak 

świadczą o tym liczne relacje epoki konkwisty — było traktowane jako zdobycie 

ważnego atutu, nie tylko wówczas, gdy starcie było już nieuniknione, ale nawet 

wtedy, gdy atak tubylców był tylko czymś prawdopodobnym (w tym ostatnim 

przypadku nawet element zaskoczenia ze strony Indian nie mógł zniwelować 

przewagi Hiszpanów). Można by się pokusić o stwierdzenie, że — zachowując 

wszelkie proporcje — atak hiszpańskiej jazdy w dobie podboju Ameryki był niczym 

użycie na współczesnym polu walki formacji czołgów i to wobec przeciwnika nie 

dysponującego środkami do zwalczania broni pancernej. 

 

Kolejnym atutem Hiszpanów w walkach z Indianami była przewaga w zakresie 

uzbrojenia defensywnego. Hiszpański konkwistador nie był już wprawdzie 

średniowiecznym rycerzem walczącym w pełnej zbroi, lecz jednak stosował 

nieporównanie bardziej zaawansowane i skuteczne, w porównaniu ze swym 

indiańskim przeciwnikiem, rodzaje ochronnego ekwipunku. Był to zazwyczaj 

pancerz, chroniący tors i plecy, a dzięki połom, także dolne partie tułowia. Głowę 

osłaniał hełm, najczęściej bez przyłbicy (ta mogła być przydatna w wojnach 

background image

domowych między samymi zdobywcami, ale nie w starciach z indiańskimi 

wojownikami) Piechurzy używali hełmu, charakterystycznego dla Hiszpanów także 

w Europie, zwanego morrión, nie zasłaniającego twarzy, co ułatwiało celowanie 

arkebuzerom i kusznikom. Ponadto używano, choć już nie tak często, 

naramienników i osłon na uda. Taki zestaw ekwipunku obronnego był nazywany 

zbroją trzy czwarte. 

Pełnych zbroi nie używano z kilku powodów. Po pierwsze przeszkodą był klimat, 

najczęściej zbyt gorący i wilgotny, co powodowało szybkie zużycie poszczególnych 

elementów metalowych, nawet jeśli próbowano temu zapobiegać, natłuszczając lub 

malując je na czarno. Po drugie, pełna zbroja typu europejskiego była funkcjonalna 

tylko w czasie samej bitwy, a jej założenie wymagało pomocy innych osób 

(giermków czy sług) W Ameryce trzeba było przemierzać duże odległości, a atak 

krajowców mógł nastąpić niemal w każdym momencie i należało być zawsze przy-

gotowanym do jego odparcia. Po trzecie, Hiszpanie dokonujący podboju różnych 

regionów Ameryki tworzyli nieregularne oddziały, oparte na dobrowolnym zaciągu, 

nie było więc mowy o jednolitym ekwipunku czy uzbrojeniu — zawsze było to 

funkcją zamożności samych żołnierzy. Stąd użycie wspomnianego wyżej 

niekompletnego, z punktu widzenia europejskich standardów, uzbrojenia defensyw-

nego,  a także rozpowszechnienie  się  z czasem jeszcze lżejszego odzienia — 

pikowanych kaftanów z włókien bawełnianych bądź ze skór różnych miejscowych 

zwierząt, nawet takich jak tapiry czy manaty. 

Wróćmy jednak do dziejów wyprawy. Pizarro, dysponując znacznie mniejszą — niż 

zazwyczaj — liczbą koni, zdecydował się na marsz lądem, co wkrótce okazało się 

sprawą niełatwą. Trzeba było bowiem wielokrotnie forsować ujścia rzek i 

rozlewiska, i w tym celu budowano prowizoryczne tratwy. Podczas tych przepraw 

kilku Hiszpanów się utopiło, a Francisco Pizarro miał osobiście pomagać w 

transporcie chorych. Ten mozolny marsz kontynuowano do miejscowości Coaque. 

Pizarro zarządził tam postój, który z różnych przyczyn przeciągnął się ostatecznie 

do pięciu miesięcy — od kwietnia do września 1531 roku. Po pierwsze, nie było 

problemów z aprowizacją; jeden z kronikarzy z oczywistą przesadą twierdzi, że 

żywności tam zgromadzonej starczyłoby nawet na okres trzech lub czterech lat. Po 

drugie, członkowie wyprawy uzyskali tam nieco złota i srebra, a także znaczniejsze 

ilości szmaragdów. Jednak wiele z tych szlachetnych kamieni niektórzy żołnierze 

sami zniszczyli, dając posłuch opowieściom, iż prawdziwy szmaragd (a 

podejrzewano krajowców o oszustwo) jest tak twardy, że uderzenie młotkiem lub 

kamieniem nie jest w stanie spowodować żadnej szkody. Wśród tych, którzy 

sugerowali przeprowadzenie testu, wiódł prym ojciec Reginaldo Pedraza, jeden z 

trzech duchownych towarzyszących ludziom Pizarra w tej fazie wyprawy. 

Jednak najważniejszym powodem tak długiego pobytu w Coaque była decyzja 

Pizarra o odesłaniu okrętów po posiłki w ludziach — dwóch do Panamy, trzeciego 

do Nikaragui. Przybyłe z czasem kontyngenty nie były wielkie; ale ważne było 

pobudzenie nastrojów Hiszpanów w obu tych rejonach i stworzenie mocnego 

zaplecza dla podjętego dzieła. Ponadto wśród nowo przybyłych znajdowała się 

trójka królewskich urzędników, bez których udziału wyprawa nie spełniałaby 

formalnych warunków określonych w kapitulacji. Trzeba tu dodać, że ci 

funkcjonariusze, ze skarbnikiem na czele, mieli pieczę nad pobieraniem królewskiej 

background image

kwinty ( tj. piątej części zdobyczy, na mocy starego prawa kastylijskiego z czasów 

Alfonsa 10 Mądrego przypadającej Koronie) który to obowiązek wypełniano (zresztą 

bardzo skrupulatnie) w czasie wszystkich hiszpańskich wypraw zdobywczych w 

Ameryce. 

Nie wszystkie okoliczności pobytu w Coaque były wszakże dla Hiszpanów fortunne. 

I tak, po raz pierwszy stosunki z krajowcami nie ułożyły się tak pomyślnie, jak 

można by się tego spodziewać po pierwszych kontaktach w czasie wypraw 

rekonesansowych, zaledwie trzy-cztery lata wcześniej. Miejscowy kacyk i część jego 

ludzi ze strachu przed Hiszpanami w ogóle uciekła, i dopiero zapewnienia Pizarra 

wobec siłą sprowadzonego doń kacyka, iż nie powinien lękać się przybyszów ani ich 

podejrzewać o złe zamiary, nieco złagodziły pierwotne napięcia i obawy, ale w 

całości ich nie usunęły ani nie rozproszyły. Gdy kacyk został uwolniony, stanął na 

czele swych ludzi, którzy zaatakowali Hiszpanów i spalili osadę. Podjęte przez 

Pizarra próby pościgu i ponownego pojmania zrewoltowanego indiańskiego 

naczelnika zakończyły się niepowodzeniem. 

Powodem innej troski Pizarra była tajemnicza epidemia, która dotknęła znaczną 

część jego podkomendnych. Ciała chorych pokrywały się wrzodami, których 

przecięcie powodowało silne krwawienie, tak że wielu, którzy w ten sposób 

postąpili, zmarło. 

 

Stamtąd wyprawa skierowała się do miejscowości Pasoa, której kacyk przyjął 

Hiszpanów bardzo przyjaźnie, a Pizarrowi ofiarował szmaragd wielkości gołębiego 

jajka. Następnym punktem postoju ekspedycji stały się okolice zatoki Caraquez na 

terytorium dzisiejszej ekwadorskiej prowincji Manabi. Tamtejsi Indianie przyjęli 

przybyszów na pozór przyjaźnie, raczej ze strachu przed bronią i końmi, niż z dobrej 

woli". W następnych dniach zdarzyło się dwukrotnie, że tubylcy zabili samotnych 

Hiszpanów, którzy odłączyli się od swych towarzyszy. Reakcja Pizarra była 

zdecydowana. W czasie karnej ekspedycji zabito kilku krajowców, a jeden z na-

czelników został pochwycony. Gdy stanął przed obliczem Pizarra, wyraził żal z 

powodu aktów agresji swych podwładnych wobec Hiszpanów, a gdy 

przyprowadzono jednego z winnych śmierci owych dwóch żołnierzy, skazał go na 

powieszenie. 

Później, przez okolice dzisiejszego Puerto Viejo, Hiszpanie skierowali się ku Tumbes. 

W tym czasie (wedle niektórych kronikarzy nastąpiło to już w Coaque) przybyły 

kolejne posiłki, około trzydziestu zbrojnych, którzy wyruszyli z Nikaragui pod wodzą 

Sebastiana de Belalcazara. 

Belalcazar to jedna z najciekawszych postaci tamtego okresu. Niespożyta 

aktywność i pragnienie awansu społecznego czyni z niego chyba najdoskonalsze 

ucieleśnienie wszystkich zalet i wad konkwistadorów hiszpańskich. Żaden z 

wybitniejszych dowódców konkwisty nie brał udziału w tak licznych ekspedycjach w 

różnych rejonach Nowego Świata. A trzeba dodać, że Belalcazar startował z 

najniższego szczebla drabiny społecznej, jako chłopski syn, który do Ameryki trafił 

mając kilkanaście lat i zaczynał tam życie bez pomocy czy poparcia jakiegokolwiek 

możnego protektora czy choćby wpływowego krewniaka. Dzięki własnej 

wytrwałości i ambicji zdołał wyrobić sobie tak znaczącą pozycję, że w momencie 

zakładania w 1519 roku miasta Panama otrzymał znaczną liczbę zniewolonych 

background image

Indian i stał się jednym z ważniejszych obywateli nowej stolicy kolonii. Zrozumiałe 

jest więc, że łączyły go bliskie, towarzyskie stosunki z Franciskiem Pizarro i Diegiem 

de Almagro. Pizarro i Belalcazar byli np. ojcami chrzestnymi syna Almagra, 

urodzonego ze związku z miejscową Indianką. 

Jednak później drogi trzech towarzyszy rozeszły się. Gdy Pizarro i Almagro 

przygotowywali swą pierwszą wyprawę na Peru, zachęcali do udziału w niej 

Belalcazara; ten wszakże już wcześniej dał słowo Pedrariasowi, że uda się na 

wyprawę pod dowództwem Hernandeza de Córdoby do Nikaragui. Belalcazar, czując 

się związany przysięgą i obietnicami, jakie mu czynił Pedrarias, tak właśnie postąpił. 

Jednakże w marcu 1531 roku zmarł Pedrarias. Belalcazara nie ograniczało już żadne 

zobowiązanie, a w dodatku tymczasowym gubernatorem Nikaragui został nie 

mający większych zasług Francisco de Castaneda, co musiało rozczarować 

Belalcazara, liczącego zapewne na to stanowisko. Gdy więc nadeszły wieści od 

Pizarra, który, zgodnie z umową zawartą blisko osiem lat wcześniej, dał znać o 

pomyślnym biegu zdarzeń w przedsięwzięciu peruwiańskim, Belalcazar szybko 

zdecydował się osobiście w nie zaangażować. W drugiej połowie 1531 roku 

popłynął na czele kilkudziesięciu zwerbowanych ludzi ku wybrzeżom Peru. Pizarra 

oczywiście ucieszyło to wzmocnienie sił, zwłaszcza że ludzie Belalcazara 

dysponowali dwunastoma końmi, w istotny sposób zwiększając siłę uderzeniową 

ekspedycji. 

Rok 1531 dobiegał końca. Kolumna Hiszpanów posuwała się na południe, 

pozostawiając po prawej ręce przylądek Santa Elena, aż wyszła na brzeg zatoki 

Guayaquil. Do Tumbes, 

które tak wielkie wrażenie zrobiło na uczestnikach ostatniej wyprawy 

rekonesansowej cztery lata wcześniej, było już bardzo blisko. Jednak Pizarro 

zdecydował się przeprawić na położoną naprzeciw Tumbes wyspę Puna. Nie sposób 

jednoznacznie stwierdzić, czy już wówczas hiszpański dowódca był świadom 

istnienia silnego antagonizmu między mieszkańcami Tumbes a wyspiarzami, i czy 

nosił się z zamiarem wykorzystania go dla swych celów. 

Niewątpliwie bezpośrednim powodem obrania takiej trasy była oferta samego 

władcy wyspy, zwanego Tumbalą, który przez swych wysłanników przekazał 

zaproszenie Hiszpanom. Wszelako kacyk Tumbalą nie grał w otwarte karty, a i sam 

Pizarro był podejrzliwy, gdyż widząc usłużność ludzi Tumbali, miał powiedzieć do 

Belalcazara: Nie podobają mi się takie oznaki radości". Zresztą niebawem, dzięki 

indiańskim tłumaczom, hiszpański wódz dowiedział się o przygotowanym w sekrecie 

planie Tumbali. Otóż w czasie przeprawy na tratwach Indianie mieli w umówionym 

momencie rozwiązać liny spajające elementy konstrukcji tratw i spowodować w ten 

sposób zagładę Hiszpanów. 

Tumbala, gdy zdał sobie sprawę, że przybysze zorientowali się w sytuacji, udał się 

na stały ląd, aby osobiście zapewnić Pizarra o swych szczerych zamiarach, a pogło-

ski o przygotowywanej zasadzce przypisał swym wrogom. Ostatecznie, z dużą 

rezerwą i przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, ludzie Pizarra przeprawili 

się na wyspę. 

Początkowo wyspiarze nie zdradzali żadnych wrogich zamiarów, ale czy to 

przedłużający się pobyt Hiszpanów, czy też z premedytacją przygotowywana akcja, 

spowodowały działania krajowców, które nie uszły uwadze ludzi Pizarra. Po raz 

background image

kolejny czujność Hiszpanów wzmogły też 

doniesienia ich indiańskich tłumaczy. Gdy oznaki agresywnych zamierzeń tubylców 

zaczęły się powtarzać, Pizarro nakazał pojmanie kilku miejscowych dostojników 

wraz z Tumbalą. Ten ostatni został zakładnikiem, a pozostałych Hiszpanie wydali w 

ręce Indian z Tumbes, zaprzysięgłych wrogów wyspiarzy, którzy natychmiast ich 

zabili. Pizarro, rozgrywając te lokalne antagonizmy, uwolnił sześciuset (wedle innej 

wersji czterystu) Indian z Tumbes, przebywających w niewoli na wyspie, licząc 

widać na wdzięczność ich pobratymców. 

Tymczasem wyspiarze z Puna, mimo uwięzienia ich władcy, chwycili za broń przeciw 

Hiszpanom. Francisco Pizarro starał się, tak długo jak to było możliwe, zapanować 

nad sytuacją środkami dyplomatycznymi, lecz gdy te okazały się nieskuteczne, 

powierzył swemu bratu Juanowi i Belalcazarowi stłumienie rebelii siłą. 

W tym czasie do ludzi Pizarra dołączył oddział przyprowadzony z Nikaragui przez 

Hernanda de Soto, wybitnego dowódcę, który dziesięć lat później zakończy życie 

nad brzegami Missisipi. Niektórzy kronikarze twierdzą, że de Soto, przyłączając się 

do wyprawy, liczył na funkcję naczelnika wojskowego, ale tę pełnił już Hernando 

Pizarro. Stłumiwszy insurekcję wyspiarzy, wzmocniony siłami de Soto ( m.in. 

dwadzieścia pięć tak cennych koni), Pizarro zdecydował się przeprawić z powrotem 

na stały ląd. Zresztą pobyt na wyspie Puna trwał już stanowczo za długo (cztery-

pięć miesięcy) 

Opuszczając wyspę Pizarro uwolnił kacyka Tumbalę, nakazując mu lojalność wobec 

Hiszpanów. Mając w pamięci niedawne wypadki, hiszpański przywódca z 

zadowoleniem przyjął pomoc mieszkańców Tumbes, którzy dostarczyli tratwy do 

przeprawy koni, rzeczy i części ludzi. Ale i w tym przypadku za ofertą kryły się mało 

przyjazne zamiary. Oto tubylcy poprowadzili trzech ludzi, którzy przeprawili się na 

pierwszej tratwie, ku rzekomym kwaterom, aby następnie ich zamordować. Inni 

spośród tych Hiszpanów, którzy podróżowali tratwami, mieli więcej szczęścia (np. 

de Soto w porę zorientował się w sytuacji i nie zszedł na ląd po dobiciu do brzegu, 

a inny Hiszpan, Alonso de Mesa, pozostał na tratwie z powodu nękającej go 

choroby, dzięki czemu dostrzegł działania napastników i zdołał ostrzec towarzyszy). 

Gdy całość sił Pizarra znalazła się w Tumbes, wielu ludzi nie kryło swego 

rozczarowania. Oto miasto, które było jak dotąd symboliczną bramą do bogatego 

kraju, przedstawiało żałosny widok. Niedawne walki, będące tylko epizodem w 

wojnie domowej po śmierci Huayna Capaca, spowodowały znaczne zniszczenie i 

wyludnienie miasta. Nie odnaleziono też dwóch Hiszpanów, którzy —jak pamiętamy 

— pozostali tam dobrowolnie podczas ostatniej wyprawy rekonesansowej. Według 

jednego z żołnierzy Pizarra i kronikarza w jednej osobie, marynarz Gines został 

zabity, gdyż nie potrafił pohamować swej namiętności do kobiety pewnego miejsco-

wego dostojnika, a drugi z nich, Alonso de Molina, poniósł śmierć w walkach 

między Indianami z Tumbes i Puna, zaledwie miesiąc przed przybyciem Pizarra. 

Francisco Pizarro, gdy jasne się stało, że zawiodły jego rachuby na lojalność i 

współdziałanie ze strony mieszkańców Tumbes, postanowił przedsięwziąć bardziej 

stanowcze kroki. Nakazał Hernandowi de Soto przeprawienie się na specjalnie 

zbudowanej, dużej tratwie przez rzekę, za którą skoncentrowane były siły Indian. 

De Soto na czele czterdziestu konnych i osiemdziesięciu piechurów posunął się 

około dwadzieścia leguas od miasta, zlokalizował i okrążył siły przeciwnika, aż 

background image

wreszcie zadał mu straty wystarczające, aby zmusić miejscowego naczelnika do 

złożenia broni i obietnicy podporządkowania się Hiszpanom. Ów naczelnik, którego 

imię kronikarze podają jako Quilimasa,   Chirimasa,   Chillemasa   a   nawet   

Cacalame, 

 

 

wyraził ubolewanie z powodu śmierci trzech Hiszpanów zabitych podczas przeprawy 

z wyspy Puna, bez jego —jak twierdził — wiedzy czy przyzwolenia. Pizarro 

próbował jeszcze skłonić zhołdowanego kacyka, aby kazał odszukać i wydać 

krajowców odpowiedzialnych za śmierć hiszpańskich żołnierzy, ale ten, po 

rozesłaniu wysłańców, oświadczył w końcu, iż winowajcy już opuścili jego rejon, a 

Pizarro musiał się tym usprawiedliwieniem zadowolić. Sam zresztą przebaczył mu, 

w imieniu hiszpańskiego monarchy, a Quilimasa przyrzekł służyć odtąd wiernie 

Hiszpanom. 

Francisco Pizarro, po naradzie ze swym bratem Hernandem i kilkoma 

znaczniejszymi kapitanami, postanowił pozostawić w Tumbes niewielki garnizon, 

złożony z dwudziestu pięciu ludzi, w celu utrwalenia sojuszu z tubylcami. Z 

początkiem maja 1532 roku trzon ekspedycji, z Pizarrem na czele, wyruszył z 

Tumbes. Hiszpanie, posuwając się wzdłuż wybrzeża, znaleźli się w jednym z 

najbardziej suchych i jałowych rejonów kontynentu; stąd przyszło im cierpieć 

pragnienie, doskwierające zwłaszcza piechurom, aż do momentu, gdy natknęli się 

na dobrze zaopatrzone tambo. 

Dalej okolica była już bardziej przyjazna; przechodziła bowiem tamtędy jedna z 

głównych arterii Tawantinsuyu. Hiszpanie przekroczyli rzekę nazywaną wówczas 

Poechos (dziś nosi nazwę Chira) i rozłożyli się obozem w pobliskiej osadzie. 

Niebawem zaczęli tam przybywać okoliczni naczelnicy indiańscy, aby ustanowić 

pokojowe stosunki z Hiszpanami. Niewątpliwie walory militarne tych ostatnich i 

odniesione sukcesy — znaczące przecież na miarę tej małej kampanii, za jaką 

można uważać walki wokół Tumbes — wywarły na krajowcach spore wrażenie. 

Wedle świadec- 

 W imperium Inków były to przydrożne zabudowania, pełniące funkcję magazynów 

produktów poddanej ludności i zarazem zajazdów, z których korzystali podróżujący 

funkcjonariusze państwowi i wojsko. 

twa Francisca de Xerez, ówczesnego sekretarza Pizarra, hiszpański dowódca, 

przyjmując oznaki poddaństwa tych kacyków, stosował, przepisaną przez Koronę, 

formułę reąuerimiento. Począwszy od 1514 roku dowódcy wypraw zdobywczych 

odczytywali Indianom standardowy tekst, powiadamiający o prawie monarchy 

hiszpańskiego do zajęcia danego terytorium i proponujący dobrowolne uznanie 

zwierzchności hiszpańskiej, oraz ostrzegający o akcji zbrojnej, jaka, w przypadku 

odmowy, zostanie podjęta przez Hiszpanów. Sam tekst requerimiento został 

sformułowany w 1512 roku 

 przez wybitnego prawnika, członka królewskiej rady, Juana Lopeza de Palacios 

Rubiosa. Był to skondensowany wywód prawno-teologiczny, streszczający historię 

udzielenia przez papieża Aleksandra 6 przywileju Koronie Kastylii wyłączności 

prowadzenia akcji ewangelizacyjnej w Nowym Świecie. Jednocześnie przytaczano 

źródła, na których wspiera się autorytet papieski, co oczywiście oznaczało zwięzłe 

background image

wyłożenie podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej. Stosowanie całej tej 

procedury, w sposób oczywisty niezrozumiałej dla krajowców nawet przy 

posługiwaniu się sprawnymi tłumaczami, było jednak przez Hiszpanów traktowane 

bardzo poważnie, jako uprawomocnienie akcji politycznej i militarnej. 

 

W tym czasie Francisco Pizarro zaczął objeżdżać okolicę w celu znalezienia 

odpowiedniego miejsca do zapoczątkowania hiszpańskiej akcji osadniczej. Pizarro, 

jak każdy dowódca konkwisty, był zobowiązany, na mocy kapitulacji, do fundacji 

odpowiedniej liczby ośrodków, z których mogłyby się w przyszłości rozwinąć 

regularne miasta. Polecił też swemu bratu Hernandowi udanie się do Tumbes, aby 

przyprowadzić pozostawionych tam ludzi i przywieźć zapasy. 

Pizarro nie zdawał sobie jeszcze wówczas sprawy ze skomplikowanej sytuacji 

imperium Inków po śmierci Huayna Capaca. Warunki wojny domowej powodowały 

wprawdzie, że niektórzy z miejscowych naczelników mogli upatrywać w oddziale 

dziwnych przybyszów naturalnych sojuszników,  inni jednak traktowali  Hiszpanów 

jak intruzów. Dlatego też nie brakło przypadków, gdy samo ogłoszenie 

reguerimiento nie wystarczało i Hiszpanie siłą łamali opór krajowców, tak jak 

uczynił wydelegowany przez Pizarra do tego zadania Belalcazar. 

Tymczasem zaczęli przybywać ludzie pozostawieni poprzednio w Tumbes. Niektórzy 

z nich przypłynęli na pokładzie okrętu, który nieco wcześniej zawinął do Tumbes z 

różnymi artykułami na sprzedaż. Po wyjściu na ląd zostali jednak nieprzyjaźnie 

potraktowani przez tubylców. Francisco Pizarro postanowił zbadać tę sprawę, a gdy 

okazało się, że istotnie dwóch miejscowych kacyków przygotowywało atak na 

Hiszpanów, kazał ich odnaleźć i uwięzić. Niebawem zatrzymano obu wodzów i 

kilkunastu innych dostojników, którzy przyznali się do zarzucanych im, agresywnych 

zamiarów. Większość z nich została ukarana śmiercią, a Pizarro oszczędził jednego 

z dwóch kacyków, uważając, że źle by się stało, gdyby aż dwa terytoria pozostały 

bez miejscowego władcy. Został on zobowiązany do lojalności wobec Hiszpanów 

(pod groźbą surowych represji w przypadku jakichkolwiek oznak buntu) oraz do 

administrowania dobrami owego straconego kacyka, aż do czasu, gdy pozostawiony 

przez tamtego syn osiągnie wiek stosowny do sprawowania władzy. 

Po koncentracji sił i spacyfikowaniu okolicy Francisco Pizarro przystąpił do fundacji 

miasta w pobliżu miejscowej osady Tangarara, które otrzymało nazwę San Miguel. 

Obszar ów, po dyskusjach między głównymi uczestnikami wyprawy, przypadł 

kapitanowi Hernando de Soto. Jednocześnie Pizarro postanowił pozostawić tam, w 

charakterze swego zastępcy, jednego z trzech urzędników królewskich, rachmistrza 

Antonia Navarro. To pierwsze hiszpańskie miasto w Peru istnieje do dziś, choć 

przeniesione zostało nieco dalej w głąb lądu, i nosi nazwę Piura, podobnie jak 

rzeka, nad którą jest położone. Mimo że wyprawa wkroczyła już dzięki owej 

fundacji w nową fazę, to jeszcze w San Miguel niektórzy żołnierze musieli czuć się 

cokolwiek rozczarowani odkrytym krajem, skoro niejaki Francisco de Isasaga 

powrócił do Panamy, a stamtąd do Santo Domingo. 

Hiszpanie, wyruszając dalej z San Miguel 24 września 1532 roku, ciągle mieli bardzo 

mgliste pojęcie o sytuacji politycznej kraju, w którym przebywali i który pragnęli 

zdobyć. Jest rzeczą dość charakterystyczną, że najwcześniejsze dokumenty i relacje 

z podboju Peru zwykle nazywają Inkę Huayna Capaca starym Cuzco". Tymczasem 

background image

triumfujący właśnie nad swym przyrodnim bratem Atahuallpa co najmniej dwa razy 

powziął wiadomość o Hiszpanach, ich liczbie, zachowaniu, wyglądzie — za 

pośrednictwem wysłanego dostojnika. 

Stopniowo jednak Francisco Pizarro zaczynał zdobywać rozeznanie w miejscowych 

stosunkach. Jego ludzie przeprawili się na tratwach przez rzekę Piura, a konie 

przebyły ją wpław. Wysłany przodem z pięćdziesięcioma żołnierzami Juan Pizarro 

miał za zadanie patrolować okolicę, w której operowały siły wspierające Atahuallpę. 

Po połączeniu się z oddziałem brata Francisco Pizarro zarządził postój w celu 

dokonania przeglądu i reorganizacji swych sił. Okazało się, że dysponował 

sześćdziesięcioma siedmioma jeźdźcami, stu dziesięcioma piechurami, z których 

tylko trzech(!) miało arkebuzy, a kilku kusze. 

Gwoli ścisłości, trzeba mieć jednak na uwadze okoliczność, że zarówno kusze, jak i 

arkebuzy nie odgrywały takiej roli w warunkach amerykańskich, jak na europejskich 

polach walki. Obie były broniami powolnymi i kłopotliwymi w użyciu ze względu na 

skomplikowany system ładowania, a ponadto wrażliwymi na niesprzyjające warunki 

klimatyczne, jakie często przychodziło Hiszpanom znosić (ileż to razy w czasie 

wypraw zdobywczych arkebuzy okazywały się nieprzydatne z powodu zawilgocenia 

prochu) Nie bez znaczenia były też kwestie kulturowe 

— 

broń rażąca na odległość była niejednokrotnie uważana 

— 

w myśl średniowiecznych ideałów rycerskich — za 

niegodną szlachcica. Ponadto Hiszpanie w Nowym Świecie 

zawsze walczyli przeciwko wielokrotnie liczniejszemu 

przeciwnikowi, co zmniejszało chociażby przydatność 

kuszy, abstrahując już od wyżej wspomnianych niedogod 

ności. Nieliczna broń palna (głównie arkebuzy) i bardzo 

skromna artyleria (zwykle kilka sztuk małokalibrowych 

dział, jak falkonety) miały w walkach z Indianami bardziej 

znaczenie psychologiczne niż strategiczne, choćby ze 

względu na niewielki zasięg (arkebuz raził na odległość 

80-150 kroków, a działa były przestarzałe w porównaniu 

z tymi, których używano w tym czasie w Europie). Tak 

naprawdę broń palna, artyleria (podobnie jak bardziej 

doskonałe i kompletne uzbrojenie obronne) były stoso 

wane na większą skalę, odgrywając znaczniejszą rolę 

dopiero w wojnach domowych między Hiszpanami toczo 

nych już po właściwym podboju Peru. 

Pizarro, aby zintensyfikować wolę działania i determinację żołnierzy, ogłosił, iż 

wszyscy chętni na osiedlenie się w San Miguel mogą tam powrócić i uzyskać status 

obywatela, podczas gdy on pójdzie dalej na podbój kraju z tymi, którzy mu 

pozostaną, niezależnie od tego, jak będą liczni. Wówczas pięciu konnych i czterech 

piechurów zawróciło do San Miguel, a Pizarrowi pozostało ogółem stu 

sześćdziesięciu czterech ludzi. W czasie tego dziesięciodniowego postoju dowódca 

nakazał też zaopatrzenie się w uzbrojenie ochronne tym, którzy go dotąd nie mieli. 

Zwiększył też do dwudziestu liczbę kuszników, powierzając jednemu ze swoich ludzi 

pieczę nad nimi. 

W czasie dalszego marszu Hiszpanie dowiedzieli się od indiańskich informatorów, że 

background image

nieco dalej, w Caxas (Cajas) znajduje się jakiś oddział wojowników Atahuallpy. 

Dlatego Pizarro wysłał na rekonesans Hernanda de Soto z czterdziestoma ludźmi. 

Gdy dotarli do Caxas, zdali sobie sprawę z poziomu cywilizacyjnego mieszkańców 

kraju, obejrzeli miejscowe budowle, ujrzeli też dziewice Słońca", kobiety 

poświęcone Ince, żyjące w sposób, który Hiszpanom kojarzył się z odosobnieniem 

klasztornym. Wedle jednego z uczestników tego rekonesansu, de Soto podarował 

niektóre z tych kobiet swoim żołnierzom. Sam de Soto miał natomiast uzyskać wiele 

cennych informacji, m.in. o toczącej się wojnie domowej między Atahuallpą a 

Huascarem, od obecnego w Caxas dostojnika, zajmującego się pobieraniem daniny 

od tamtejszych mieszkańców. 

W tym czasie trzon ekspedycji z Pizarrem na czele dotarł do osady Sarran (Zarań) 

gdzie oczekiwał nadejścia de Sota. Gdy ten przez posłańca zawiadomił go o do-

tychczasowych wynikach rozpoznania, Pizarro, powiadamiając go o swym 

aktualnym miejscu stacjonowania, polecił mu spenetrowanie pobliskiego osiedla 

Huancabamba. Tam de Soto i jego ludzie ujrzeli jeszcze większe i doskonalsze 

budowle niż w Caxas, ale największe wrażenie wywarła na nich przebiegająca 

tamtędy główna droga z Cuzco do Quito. 

Powróciwszy z tego zwiadu, de Soto przywiódł ze sobą jednego z dostojników, 

który miał być wysłany z Cajamarki przez samego Atahuallpę, aby w jego imieniu 

powitać Hiszpanów i przekazać prezenty. Owymi podarunkami były dwie miniatury 

twierdz, wykonane z kamienia, oraz oskubane, suszone kaczki. Trudno 

zinterpretować symboliczne znaczenie, jakie przekazane przedmioty musiały mieć 

dla ofiarodawcy, a Hiszpanom dawało to asumpt do najróżnorodniej szych 

spekulacji: jedni widzieli w tym oznaki   gościnności,   inni   zapowiedź   wrogich   

zamiarów Inki. Faktem pozostaje, że po raz pierwszy Pizarro i jego ludzie oficjalnie 

zostali powiadomieni o tym, że Atahuallpa wie o ich przybyciu (do tej pory 

informatorzy Atahuallpy przybywali raczej potajemnie, a jeśli nawet zdawano sobie 

sprawę z ich obecności, nie przywiązywano do tego należytej wagi) Pizarro też 

przekazał wysłańcowi drobne upominki dla jego władcy. 

Następnie wyprawa przeszła suchy i niegościnny rejon Motupe, choć w głównej 

osadzie o tej nazwie spędzono cztery dni, po czym dotarła do rzeki Sana i 

przekroczyła ją. Hiszpanie zatrzymali się na cztery dni w położonej za rzeką fortecy. 

Tam Pizarro miał kolejną okazję, aby zorientować się w aktualnej sytuacji 

polityczno-militarnej. Miejscowy dostojnik, od którego spodziewał się uzyskać 

stosowne informacje, powiedział mu, iż Atahuallpa przebywa w miejscowości 

Huamachuco z siłami liczącymi około pięćdziesiąt tysięcy wojowników, co 

początkowo wydało się hiszpańskiemu dowódcy rezultatem błędu lub przesadą 

Indianina; dlatego zaczął się wypytywać o miejscowy sposób dokonywania obliczeń. 

Jednocześnie indiański informator wyjaśnił, że ze strachu ukrył się przed 

Atahuallpa, gdy przeciągał tamtędy ze swym wojskiem. Rozsierdzony absencją 

kacyka Atahuallpa miał kazać zabić cztery z pięciu tysięcy jego ludzi, a ponadto 

uprowadzić w niewolę po sześćset kobiet i młodzieńców. Natomiast dowódca miejs-

cowego garnizonu przyłączył się do sił Atahuallpy. Hiszpanie otrzymali więc znów 

konkretną informację, świadczącą o wewnętrznym rozprzężeniu panującym w kraju 

i jawnej wrogości mieszkańców i naczelników poszczególnych obszarów. 

Przed wyruszeniem w dalszą drogę Pizarro zaproponował jednemu z dostojników 

background image

indiańskich, towarzyszącemu Hiszpanom już od okolic San Miguel, aby udał się 

potajemnie do obozu Atahuallpy. Indianin wprawdzie nie zgodził się iść w 

charakterze szpiega, ale zaoferował się być oficjalnym emisariuszem. Pizarro 

przystał na to i wysłał go do Atahuallpy. Posłaniec miał przekazać władcy prezenty i 

zapewnienie o pokojowym traktowaniu przez Hiszpanów tych wszystkich 

krajowców, którzy nie podejmują w stosunku do nich wojennych kroków. Ponadto 

miał w imieniu Pizzara przekazać Ince ofertę poparcia go w toczonej przezeń 

wojnie, jeśli ten przyjmie hiszpańskiego wodza przyjaźnie. 

Ekspedycja ruszyła dalej, wkraczając powoli w rejon górski. W pewnym miejscu 

natrafiono na rozwidlenie dróg, z których jedna, będąca głównym szlakiem, biegła 

do Chincha i dalej na południe aż do Cuzco. Druga, dużo gorszej jakości, wspinała 

się w górę ku Cajamarce. Po dyskusji ze swymi kapitanami Pizarro wybrał ten drugi 

szlak, argumentując, iż Atahuallpa przebywa właśnie w tym rejonie i doskonale wie 

o ich obecności, przynajmniej od momentu wyruszenia z San Miguel, a obranie 

innej drogi stworzy wrażenie, że Hiszpanie obawiają się spotkania z Inką. Tu po raz 

kolejny, podobnie jak wcześniej po wyruszeniu z San Miguel, Francisco Pizarro 

zaprezentował publicznie swą wolę i determinację dotarcia do miejsca pobytu 

władcy kraju, niezależnie od tego, jak niekorzystny byłby nominalny stosunek sił 

między jego oddziałem a zastępami inkaskich wojowników. 

Dalsza droga wiodła już typowo górskimi szlakami, dlatego też hiszpański wódz 

postanowił ruszyć przodem z czterdziestoma konnymi i sześćdziesięcioma 

piechurami, powierzając resztę sił i tabory dowódcy ariergardy, którym został Juan 

de Salcedo. Pizarro przybył ze swymi ludźmi do górskiej fortecy (nie znamy dziś jej 

nazwy) i zajął ją bez przeszkód (jeśli byłaby broniona, stałaby się barierą nie do 

przebycia dla nielicznych sił Hiszpanów) Sam udał się jednak do następnej osady, 

przesyłając dowódcy ariergardy polecenie, by posuwając się tą samą drogą, dotarł 

do wspomnianej fortecy i tam przenocował. 

 

Pizarro i jego ludzie rozłożyli się zaś obozem w owej dalszej osadzie, gdzie również 

nie brakowało solidnych budynków i fortyfikacji. Budynek wybrany przez Pizarra na 

nocleg był otoczony murem tak szerokim, jak dowolna twierdza w Hiszpanii ze 

swymi bramami, a choćby byli w tym kraju budowniczowie i narzędzia z Hiszpanii, 

mur ów nie mógłby być lepiej wykonany". Mieszkańcy byli w większości wrogo 

usposobieni do przybyszów. Hiszpański dowódca, za pośrednictwem Hernanda de 

Soto, wydobył jednak od dwóch dostojników, prawdopodobnie stosując tortury, 

informację o tym, że Atahuallpa przybył przed trzema dniami do Cajamarki. 

Jeszcze tego samego dnia, przed zachodem słońca, dotarł do Pizarra posłaniec z 

wiadomością od owego indiańskiego emisariusza, którego wysłał do Atahuallpy. 

Indianin potwierdził fakt pobytu Inki w Cajamarce, a jednocześnie dał znać, że 

szlak wiodący do miasta wolny jest od oddziałów zbrojnych. Pizarro w tej sytuacji 

postanowił następnego dnia zwolnić tempo marszu tak, aby uprzedzony o tym 

Salcedo, mógł połączyć się z głównymi siłami ekspedycji. Obozowano tym razem 

pod namiotami, cierpiąc jednak z powodu surowego klimatu peruwiańskiej sierry. 

Zimno, zwłaszcza w porównaniu z rozpalonymi słońcem dolinami, dało się też we 

znaki wierzchowcom, które, jak notują kronikarze, zaczęły chorować. 

W dniu, w którym przybyli ludzie z ariergardy, pojawiło się w hiszpańskim obozie 

background image

także dwóch wysłanników Atahuallpy, którzy przywiedli w darze dziesięć lam i zapy-

tali o termin przybycia hiszpańskiego wodza do Cajamarki. Pizarro ze swej strony 

wypytywał owych dostojników o sytuację panującą między walczącymi siłami 

Atahuallpy i Huascara. Oczywiście wersja wypadków, przedstawiona przez 

wysłanników Atahuallpy, stawiała go w korzystnym świetle, jako osobę broniącą 

swych praw przed nadmierną ambicją i zachłannością przyrodniego brata. 

Pizarro, przyjmując to posłannictwo od Inki, oświadczył wprost, że jest 

reprezentantem monarchy dużo potężniejszego niż Atahuallpa, który go wysłał do 

tego kraju, aby zapanować nad jego mieszkańcami, przywieść ich do poznania 

prawdziwego Boga. Dodał też, że w innych regionach Hiszpanie pobili już 

niejednego władcę silniejszego od Atahuallpy. Skoro więc Inka chce ustanowić 

przyjacielskie stosunki z Hiszpanami, może liczyć na ich szacunek, a nawet 

współdziałanie w konfrontacjach z lokalnymi rywalami. Jeśli zaś wystąpi zbrojnie, 

zostanie pobity, tak jak to się stało z mieszkańcami wyspy Puna i Tumbes. Widzimy 

tu, że przyjęta przez Pizarra postawa była równoważna z wystosowaniem, choć za 

pośrednictwem osób trzecich, requerimiento do samego Atahuallpy. 

Wysłannicy Inki powrócili niebawem do Cajamarki, aby przekazać tę zuchwałą 

odpowiedź Pizarra. Na drugi dzień w obozie Hiszpanów, którzy weszli tymczasem do 

następnej osady, zjawił się kolejny wysłannik Atahuallpy. Tym razem był to ten sam 

dostojnik, który już raz przybył do Pizarra w Sarran z owymi zagadkowymi dla 

Hiszpanów darami. Teraz darami, podobnie jak w przypadku jego poprzedników, 

było dziesięć lam, a ponadto poczęstował Hiszpanów chichą. Chicha — napój 

przygotowywany ze sfermentowanej kukurydzy. 

 Wydaje się, że i ten wysłannik nabrał przekonania o stanowczej woli Pizarra 

dotarcia do Cajamarki i spotkania z Inką. 

Na pierwszy rzut oka zdumiewa każdego, śledzącego dzieje tej kampanii, że 

Atahuallpa przez tak długi okres, mimo iż wiedział o pojawieniu się na wybrzeżu 

dziwnych przybyszów i ich pierwszych sukcesach militarnych, pozostawał   wobec   

nich   bierny.   Jeśli  jednak   uwzględnimy 

szczególną sytuację Atahuallpy, jego zachowanie wydaje się całkiem racjonalne. 

Przecież jego decydujące zwycięstwo nad siłami Huascara dokonało się zaledwie 

kilka tygodni przed nadejściem Hiszpanów w okolice Cajamarki. Siły Hiszpanów 

wydawały się znikome i w przypadku konfrontacji łatwe do zniszczenia. Natomiast 

ruszenie przez Atahuallpę do zdobytego przez jego wodzów Cuzco stwarzało 

dogodną sposobność do buntu mieszkańców północnych rejonów imperium, co do 

których lojalności Atahuallpa mógł żywić uzasadnione obawy. 

Hiszpanie, kontynuując swój marsz ku Cajamarce, napotkali niebawem owego 

dostojnika z okolic San Miguel, którego Pizarro wysłał z poselstwem do Atahuallpy 

(jak pamiętamy, wcześniej dał on już znać o wynikach swej misji za pośrednictwem 

służącego) Widząc w obozie Hiszpanów obecnego tam jeszcze wysłannika 

Atahuallpy, czynnie go znieważył, a gdy Pizarro zapytał, co jest powodem tej 

napaści, emisariusz opowiedział o wynikach swej misji. Otóż, wbrew zapewnieniom 

o pokojowych zamiarach, Atahuallpa koncentruje swe wojska poza miastem, które 

jest wyludnione, i niechybnie zaatakuje Hiszpanów w sprzyjającym momencie. 

Mimo usilnych próśb wysłannik Pizzara nie został dopuszczony przed oblicze Inki, 

ale rozmawiał tylko z jednym z jego wujów, który, wypytując o liczbę i uzbrojenie 

background image

Hiszpanów, dawał do zrozumienia, że nie ma powodu traktować ich jako groźnego 

przeciwnika. Sam emisariusz ledwie uszedł z życiem. Oświadczył bowiem, że jeśli 

nie powróci do obozu, Hiszpanie uwiężą albo zabiją wysłanych do nich dostojników 

Atahuallpy. 

Znieważony poprzednio dostojnik, który przybył wcześniej z Cajamarki, zaczął 

wyjaśniać, że miasto zostało opróżnione, aby Hiszpanie mogli znaleźć kwatery; że 

Atrahuallpa właśnie odbywał zwyczajowy post i nikt nie śmiał mu w tej praktyce 

przeszkadzać, nie dopuszczono więc również wysłannika Pizarra; że Inka ma 

szczere zamiary wobec Hiszpanów itd. Pizarro publicznie przyznał mu rację i nawet 

zbeształ w jego obecności kacyka, który go znieważył. W rzeczywistości jednak był 

skłonny uwierzyć raczej we wiadomości przekazane mu przez indiańskiego 

emisariusza. 

Po przebyciu kolejnego etapu drogi Pizarro zarządził rozłożenie się na nocleg w 

otwartym terenie, aby móc następnego dnia w południe wkroczyć do Cajamarki. 

Tam pojawiło się kilkunastu wysłanników Atahuallpy, ofiarowując Hiszpanom 

prowiant (owoce, ptactwo, mięso z lam). Nazajutrz o świcie Pizarro wyruszył dalej 

na czele swych ludzi, dbając o zachowanie szyku, i zatrzymał się w odległości mniej 

więcej jednej legua przed Cajamarką, oczekując nadejścia ariergardy. Po 

skoncentrowaniu całości sił rozwinął je w szyk, złożony z trzech oddziałów konnych 

i piechurów. Wysłał też wezwanie do Atahuallpy, aby ten przybył na spotkanie z nim 

do miasta. 

Na podejściu do Cajamarki oczom Hiszpanów ukazały się liczne namioty obozu 

Atahuallpy, dobrze widoczne na stoku górskim poza miastem. Było piątkowe 

popołudnie 15 listopada 1532 roku. 

 

CAJAMARCA — BŁYSKAWICZNE UDERZENIE 

Miasto, które ujrzeli Hiszpanie, było niemal zupełnie wyludnione, jeśli nie liczyć 

garstki kobiet i ludzi służebnych. Pizarro wysłał natychmiast umyślnego — praw-

dopodobnie był to jeden z indiańskich tłumaczy — do obozu Atahuallpy, aby 

powiadomić o swoim przybyciu i wypytać Inkę o czas i miejsce spotkania. 

Wkraczając do Cajamarki ludzie Pizarra, jakby wiedzeni intuicją, skierowali się ku 

głównemu placowi o trójkątnym kształcie, gdzie znajdowały się trzy znacznych 

rozmiarów budynki, mogące posłużyć za kwatery. Istotnie, po krótkim rekonesansie 

okazało się, że w całym mieście nie ma lepszych i bardziej przydatnych do 

rozłożenia się obozem zabudowań. Miasto, choć niezbyt imponujących rozmiarów 

Hiszpanie szacowali jego ludność na dwa tysiące dusz 

robiło wszakże wrażenie, gdy chodzi o układ urbanistyczny. Położone było na 

górskim zboczu i chronione dodatkowo przez fortecę o ślimakowatym wejściu, znaj-

dującą się na skraju zabudowań i otoczoną potrójnym murem. Inna, mniejsza 

forteczka górowała nad głównym placem, większym niż jakikolwiek [plac] w 

Hiszpanii", który także był otoczony murem i posiadał dwie bramy, zapewniające   

komunikację   z   pozostałą  częścią   miasta, gdzie znajdowały się m.in. świątynie, 

choć najważniejsza z nich była usytuowana przed wejściem do miasta. Budynki były 

wykonane z dopasowanych bloków kamiennych, łączonych bez użycia zaprawy, z 

dachami o konstrukcji drewnianej, w większości krytymi słomą. Główne budynki, w 

których zakwaterowali się Hiszpanie, miały długość dwustu kroków, wysokość 

background image

trzech estados ( tj. około 5,5 metra) ich wnętrza były podzielone na osiem 

pomieszczeń, a specjalne rury doprowadzały wodę. 

Ponieważ wysłany do Atahuallpy Indianin nie powracał, Francisco Pizarro uznał za 

stosowne zaakcentować swą obecność w sposób bardziej wyrazisty. Nakazał 

mianowicie kapitanowi Hernandowi de Soto udanie się z poselstwem do Inki, w 

asyście dwudziestu-dwudziestu pięciu konnych. Niektórzy twierdzą, że właściwym 

powodem wysłania de Sota była chęć rozpoznania sił, jakimi dysponował 

Atahuallpa. Wiadomo jednak, że Pizarro pouczył swego oficera, aby działał 

rozważnie, nie używał siły i nie dał się sprowokować w sytuacji, gdyby krajowcy 

dążyli do konfrontacji. 

W jakiś czas po odjeździe de Sota Francisco Pizarro zdecydował się wysłać w ślad 

za nim kolejny oddział konnych pod dowództwem swego brata Hernanda. 

Hiszpański dowódca widać obawiał się, że szczupłe siły de Sota mogą być łatwo 

unicestwione, gdyby krajowcy zdecydowali się na atak, a z drugiej strony ich 

przybycie do obozu Atahuallpy nie będzie manifestacją siły. Wedle jednej z wersji 

Pizarro podjął tę decyzję, gdy ze szczytu forteczki na głównym placu dostrzegł w 

oddali niezliczone namioty obozowiska Inki. Według wersji pochodzącej od samego 

Hernanda Pizarro, to on zasugerował swemu przyrodniemu bratu udanie się do 

Atahuallpy w celu wzmocnienia oddziału de Sota. 

 

 

Szczegółowy przebieg tego poselstwa obu kapitanów można odtworzyć jedynie w 

ogólnym zarysie. Zachowane relacje Hernanda Pizarro, towarzyszącego mu Diega 

de Trujillo oraz, jadącego w eskorcie de Sota, Juana Ruiza de Arce, różnią się nieco 

w opisie działań poszczególnych osób i towarzyszących temu okoliczności. 

Hernando de Soto obserwował po drodze uzbrojone oddziały Indian, zanotował też 

istnienie na szlaku miejsca, które wydawało się być z premedytacją przygotowanym 

przez podwładnych Atahuallpy wąskim gardłem", gdzie zaatakowanie Hiszpanów 

byłoby możliwe, jeśli Inka podjąłby taką decyzję. Gdy trzeba było przekroczyć prze-

pływającą tamtędy rzekę, de Soto postanowił pozostawić na jej brzegu większość 

żołnierzy, sam natomiast sforsował ją jedynie w eskorcie pięciu towarzyszy. Przybyli 

oni do miejsca wypoczynku Inki, którym był rodzaj królewskiego kąpieliska: na 

dziedzińcu budynku znajdował się zbiornik, w którym mieszała się ciepła i zimna 

woda, doprowadzana tam oddzielnymi rurami. 

Atahuallpa nie sprawiał wrażenia zaintrygowanego wizytą niecodziennych gości. To 

de Soto, wyłuszczający powody swego poselstwa, musiał czuć się nieco nieswojo, 

ponieważ Inka nawet nie podniósł na niego wzroku, a w jego imieniu odpowiadał 

jeden z dostojników (wedle Ruiza de Arce był nim wuj Atahuallpy) Dopiero 

przybycie Hernanda Pizarro wpłynęło na zdynamizowanie tempa i podniesienie 

rangi poselstwa. Być może znaczenie miało tu uświadomienie Ince przez tłumaczy, 

iż drugi z Hiszpanów jest bratem naczelnego dowódcy; władca uznał więc za 

stosowne osobiście odpowiadać na zadawane pytania i udzielać wyjaśnień. 

Ale nawet wówczas był to dialog pełen rezerwy i wzajemnej podejrzliwości. 

Hernando oczywiście zapewniał o pokojowych zamiarach Hiszpanów, 

przybywających w imieniu swego potężnego monarchy. Atahuallpa według jednej z 

wersji miał odpowiedzieć, iż ceni sobie przyjaźń z tak potężnym władcą , jednak 

background image

pod warunkiem, że Hiszpanie zwrócą wszystko, co w czasie marszu z wybrzeża 

zagrabili2. Jednocześnie zapowiedział, że następnego dnia przybędzie do Cajamarki 

na spotkanie z wodzem Hiszpanów, zaznaczając, iż choć jego eskorta będzie 

uzbrojona, Hiszpanie nie powinni tego rozumieć jako wyrazu wrogich intencji i 

żywić z tego tytułu obaw. 

Według innej wersji informacja o zbrojnej eskorcie Inki została przekazana 

następnego dnia przez wysłannika przybyłego do obozu Hiszpanów. Natomiast 

żywsza wymiana zdań między Hernandem Pizarro a Inką była rezultatem 

informacji, jakie temu ostatniemu przekazał jeden z kacyków z okolic San Miguel, 

który miał opisać Hiszpanów jako wichrzycieli i awanturników, a zarazem 

przechwalać się, iż jego ludzie zdołali zabić trzech przybyszów i jednego konia. 

Hernando miał na to odpowiedzieć, że są to czcze przechwałki, a Hiszpanie nie 

czynią krzywdy nikomu, kto przyjmuje ich pokojowo i nie wszczyna walki. Ponadto 

zaoferował militarną pomoc Hiszpanów w walce z lokalnymi rywalami Atahuallpy, 

aby ten mógł się naocznie przekonać o wielkich walorach i cnotach wojennych 

Hiszpanów. Inka — według tej wersji — wspomniał wówczas o jakimś 

zbuntowanym kacyku, którego Hiszpanie powinni przywołać do posłuszeństwa, a 

Hernando oświadczył: Na jednego kacyka, choćby nie wiem jak wielu miał ludzi, 

wystarczy dziesięciu jeźdźców", co miało z kolei spowodować nieco ironiczny 

śmiech Atahuallpy. 

 

 

Niezależnie od tego, jak w rzeczywistości przebiegało to spotkanie między 

wysłannikami hiszpańskiego dowódcy a Inką Atahuallpą, trzeba zwrócić uwagę na 

wzajemne gesty. I tak Atahuallpą miał podawać konieczność ukończenia postu jako 

powód, dla którego opuścił Cajamarkę i nie wrócił do niej, nawet gdy nadeszli 

Hiszpanie. Zdaniem Ruiza de Arce, Inka zachęcał członków poselstwa do zejścia z 

koni i przyjęcia poczęstunku, z czego jednak Hiszpanie nie skorzystali. Ze strony 

indiańskiego władcy mógł być to nie tyle podstęp, którego obawiali się Hiszpanie, 

ile test pozwalający w jakimś stopniu ustalić, jakie są granice niezwykłości i 

odmienności przybyszów. 

Z kolei wszystkie relacje są zgodne co do tego, iż Inka poczęstował obu kapitanów 

chichą, którą przyniosły w bogatych naczyniach kobiety usługujące indiańskiemu 

władcy. To również było działanie symboliczne, mające stworzyć pozory braku 

wrogich intencji. Niektórzy autorzy — w tym dwaj naoczni świadkowie: Ruiz de Arce 

oraz Trujillo — wspominają też o incydencie, jaki wydarzył się pod koniec owego 

spotkania. Hernando de Soto mianowicie, chcąc zademonstrować szybkość i 

zwrotność koni, wykonał kilka ewolucji w bezpośredniej bliskości Inki. Ten jednak 

pozostał niewzruszony, jak gdyby całe życie spędził na poskramianiu źrebaków", 

lecz część dostojników z jego otoczenia wyraźnie się przestraszyła. Tych później 

Inka miał ukarać śmiercią za okazanie strachu. 

Krótko przed zachodem słońca wysłannicy Pizarra uznali, iż ich misja dobiegła 

końca, i poprosili o pozwolenie powrotu do swego obozu. Atahuallpa — jak już 

wiemy — oświadczył, iż następnego dnia przybędzie na spotkanie z hiszpańskim 

dowódcą. 

Po powrocie Hernanda de Soto i Hernanda Pizarro w hiszpańskim obozie zapanował 

background image

nastrój nerwowego wyczekiwania. Wynikiem poselstwa obu kapitanów było wszak 

uświadomienie sobie ogromnej przewagi liczebnej sił, którymi rozporządzał 

Atahuallpa, a szacowano je na trzy-dzieści-czterdzieści tysięcy wojowników; tak 

więc na jednego hiszpańskiego żołnierza przypadałoby około dwustu (!) 

przeciwników. Zatem nie jest, być może, przesadą stwierdzenie Gómary, że 

niektórzy żołnierze dostawali ze strachu rozwolnienia. Francisco Pizarro dodawał 

swym ludziom odwagi, apelując, aby mieli ufność w Bogu, bez którego pozwolenia 

nic się nie dzieje ani na ziemi, ani w niebiosach, i aby mieli na uwadze, iż w tak 

wielkiej masie nieprzyjaciół łatwo jest posiać zamęt i tą drogą zatriumfować. 

Jednocześnie nie zaniedbano podjęcia wszelkich środków ostrożności, na wypadek 

gdyby Atahuallpa, wbrew oficjalnym zapowiedziom, chciał uderzyć nocą na 

Hiszpanów. Dlatego tej nocy ludzie Pizarra czuwali, przygotowując broń oraz 

patrolując okolice swych kwater. Niektórzy kronikarze, jak Cieza de Leon, Gómara, 

Pedro Pizarro, a za nimi piszący znacznie później Herrera, twierdzą, że nocą 

Atahuallpa wysłał silny oddział wojowników pod wodzą Ruminaviego, aby ukryli się 

w miejscu, które umożliwi im następnego dnia odcięcie Hiszpanom drogi odwrotu, 

gdyby chcieli ujść z Cajamarki. Jednak autorzy najbliżsi opisywanym wypadkom nie 

przytaczają tego szczegółu, a jedynie Ruiz de Arce wspomina, że już od północy i 

nazajutrz Hiszpanie mogli obserwować nieprzerwany ciąg ludzi, którzy, wychodząc z 

obozu Atahuallpy, gromadzili się tłumnie wokół miasta. 

W sobotę 16 listopada 1532 roku Hiszpanie oczekiwali z niepokojem nadejścia 

orszaku Atahuallpy. Moment ten jednak ciągle się opóźniał, choć jeszcze dwóch 

wysłanników Inki zapowiedziało jego przybycie, informując m.in. o tym, w którym z 

trzech pałaców położonych wokół głównego placu władca chce się zatrzymać — był 

to tzw. Dom Węża, gdyż, jak opisuje Xerez, w jego wnętrzu znajdował się kamienny 

wizerunek tego zwierzęcia, bez wątpienia posiadającego znaczenie totemiczne. 

Niektórzy świadkowie wspominają, że Pizarro wysłał nawet jednego ze swych ludzi 

(miał nim być Rodrigo de Aldana, który opanował już nieco język kiczua), aby 

ponaglić Inkę i skrócić czas nerwowego dla Hiszpanów oczekiwania. 

Dopiero około południa Atahuallpa wyruszył z miejsca dotychczasowego pobytu. 

Choć odległość dzieląca je od Cajamarki nie przekraczała ćwierci legua ( tj. około 

1,5 kilometra) to Hiszpanie ujrzeli władcę dopiero na dwie godziny przed zachodem 

słońca, tak długo trwał bowiem majestatyczny przemarsz całej kolumny, w której 

skład wchodziły nie tylko setki sług, ale i towarzyszący Ince dostojnicy. Atahuallpa 

podróżował w bogato zdobionej złotymi płytami i kolorowymi piórami papug 

lektyce, podobnie jak dwóch wysokich rangą dygnitarzy. Przybrani w jednakowy 

sposób słudzy oczyszczali przed nim drogę, tak aby nie znalazł się na niej ani jeden 

kamień czy źdźbło trawy; inni grali i tańczyli. 

Nie jest do końca jasna kwestia liczebności zbrojnej eskorty Inki. Można wszakże 

przyjąć, że szacunki mówiące o kilkudziesięciu tysiącach uzbrojonych wojowników 

(70 tysięcy podaje Cieza, a za nim powtarza Herrera) są bez wątpienia 

przesadzone. Z kolei Hernando Pizarro wspomina, iż Atahuallpie towarzyszyło około 

pięciu-sześciu tysięcy ludzi, na pozór nieuzbrojonych, którzy jednak pod wierzchnim 

okryciem chowali niewielkich rozmiarów maczugi i proce. Ale przecież ten sam autor  

mówi  wcześniej   o  uprzedzeniu  przez  posłańca Inki, iż Atahuallpa przybędzie w 

otoczeniu uzbrojonych ludzi. Dlaczego więc mieliby oni ukrywać przed Hiszpanami 

background image

niesioną broń? Xerez wyjaśnia natomiast, że wiadomość o tym skrywanym pod 

odzieniem uzbrojeniu przyniósł hiszpańskiemu dowódcy wspomniany wcześniej 

Rodrigo de Aldana. Ale nawet taka wersja nie wyjaśnia sprawy, a inni kronikarze w 

ogóle jej nie poruszają. 

Francisco Pizarro oczywiście nie dowierzał Ince, a niekorzystny dla Hiszpanów 

stosunek sił nie pozwalał na beztroskie oczekiwanie na dalszy rozwój wypadków. 

Dlatego hiszpański dowódca odpowiednio podzielił i rozlokował swe siły. 

Sześćdziesięciu jeźdźców, ugrupowanych w trzy dwudziestoosobowe oddziały, 

powierzył swemu bratu Hernandowi, Belalcazarowi oraz de Soto. Pedro de Candia 

otrzymał pieczę nad złożoną z kilku falkonetów artylerią, która na znak dany przez 

Pizarra miała otworzyć ogień. Hiszpanie obstawili też (zwykle po ośmiu ludzi) 

wszystkie wyloty ulic prowadzące z miasta na plac. Francisco Pizarro wraz z 

dwudziestoma piechurami ulokował się w owej niewielkiej forteczce górującej nad 

placem. Zresztą całość sił, łącznie z kawalerią, była ukryta wewnątrz budynków 

otaczających główny plac. 

Pizarro przed przybyciem Atahuallpy dokonał jeszcze inspekcji rozlokowanych tak 

sił, napominając, aby nikt nie wychodził na zewnątrz, zanim nie stanie się pewne, 

że Atahuallpa przybywa z ofensywnymi zamiarami, i zanim, wobec tego, nie 

rozlegnie się sygnał do ataku. Jednocześnie dodawał żołnierzom ducha, mówiąc, 

aby uczynili ze swych serc fortece, gdyż nie mają innych i innej pomocy, niż ta dana 

od Boga, który wspomaga w największych potrzebach tych, którzy mu służą. A 

choćby na każdego chrześcijanina przypadało pięciuset Indian,  aby  dzielnie  

stawali, jak  to  czynią  w  takich razach zacni ludzie, i mieli nadzieję, iż Bóg będzie 

walczył po ich stronie". 

Gdy orszak Atahuallpy wkroczył na plac, Inka wyraził zdziwienie, iż poza 

pojedynczymi osobami nigdzie nie było widać przybyszów. Któryś z towarzyszących 

mu dostojników miał zasugerować, że Hiszpanie ukryli się ze strachu i na pewno 

poddadzą się bez walki. Tymczasem do lektyki Inki zbliżył się, wysłany przez 

Pizarra, ojciec Vicente Valverde z indiańskim tłumaczem. 

Rozmowa duchownego z indiańskim władcą miała dość gwałtowny przebieg. 

Zakonnik w istocie skierował do Atahuallpy wezwanie do uznania zwierzchnictwa 

hiszpańskiej Korony, równoważne requerimiento. Nawet zakładając, iż cały ten 

komunikat został sprawnie przełożony przez tłumacza, musiał wydać się on 

indiańskiemu władcy zuchwalstwem. Dlatego jego odpowiedź była pełna 

lekceważenia. Następnie zagadnął swego interlokutora, skąd czerpie swą wiedzę i 

jak może tak stanowczo domagać się tylu rzeczy, o których on, potężny władca, 

nigdy nawet nie słyszał. Na te słowa duchowny wskazał na trzymaną w ręku 

książkę, którą mógł być brewiarz lub Biblia. Atahuallpa zażądał księgi, lecz nie umiał 

jej otworzyć, zakonnik podniósł więc rękę, aby to uczynić, lecz Inka uderzył w jego 

wyciągnięte ramię. Gdy w końcu udało mu się otworzyć książkę, przerzucił kilka 

stronnic i, znudzony, odrzucił ją niedbałym gestem. W końcu oświadczył, że 

Hiszpanie nie wydostaną się stąd, jeśli nie zwrócą tego wszystkiego, co w ciągu 

pobytu w jego kraju zdołali zagarnąć. 

Ojciec Valverde uznał, że jego misja ustanowienia relacji z Inką pokojowymi 

metodami zakończyła się niepowodzeniem. Dlatego udał się do budynku, w którym 

znajdował się Francisco Pizarro. Ten natychmiast założył hełm, wziął do ręki szpadę 

background image

oraz tarczę i szarfą dał umówiony sygnał do ataku. Najpierw wypaliły wycelowane 

w środek placu falkonety, a z trzech punktów jednocześnie wypadli jeźdźcy z 

okrzykiem Santiago!". Santiago — święty Jakub Apostoł, który dzięki 

 legendzie stał się patronem walk z Maurami na Półwyspie Iberyjskim, a po 

wyprawach Kolumba i zainicjowaniu ekspansji zamorskiej patronem walk z 

Indianami. Do dziś świętego Jakuba (25 lipca) jest świętem narodowym w 

Hiszpanii. 

 Konie miały uprzęże z dzwoneczkami, co potęgowało szok wśród zaatakowanych. 

W tym przypadku to Hiszpanie użyli tego, niewyszukanego skądinąd, rodzaju broni 

psychologicznej, choć zazwyczaj w dziejach konkwisty na różnych obszarach 

Nowego Świata to Indianie stosowali działanie obliczone na osłabienie morale 

przeciwnika — w postaci wojennych okrzyków, które rzeczywiście, jak świadczą 

kroniki hiszpańskie, działały deprymująco. 

Francisco Pizarro na czele żołnierzy, których pozostawił sobie do osobistej 

dyspozycji, natarł w kierunku lektyki Atahuallpy. Choć Hiszpanie, kłując szpadami, 

uśmiercili Indian, na których ramionach spoczywała królewska lektyka, to jednak 

poległych momentalnie zastępowali następni, tak że Inka w tym bitewnym zgiełku 

nie poniósł żadnej szkody. Ostatecznie siłą ściągnięto go z lektyki, a gdy upadł na 

ziemię, starcie praktycznie dobiegło końca. Pizarro, po z górą dwudziestoletnim 

pobycie w Ameryce i udziale w licznych walkach z Indianami, doskonale zdawał 

sobie sprawę, jak kapitalne znaczenie ma w tych kolektywistycznie 

zorganizowanych społecznościach wyeliminowanie z walki naczelnego wodza. 

Choć na placu w Cajamarce zgromadzonych było kilka tysięcy Indian, nie byli oni w 

praktyce zdolni do stawienia oporu. Oczywiście decydujące znaczenie miał element 

zaskoczenia. Dodajmy do tego stłoczenie masy ludzi na niewielkiej przestrzeni, co 

spowodowało, że wielu indiańskich wojowników po prostu tratowało się wzajemnie. 

Doszło do tego, że pod naporem wezbranego tłumu runęła część muru okalającego 

plac, a powstała w ten sposób wyrwa stała się dla wielu poddanych Inki najprostszą 

drogą ucieczki. 

Pojmanego Inkę zaprowadzono do jednego z budynków, podczas gdy jeźdźcy 

kontynuowali pościg za uchodzącym przeciwnikiem. Dopiero gdy zapadły ciemności, 

Pizarro za pomocą wystrzałów i sygnałów trąbek nakazał powrót do obozu. 

Klęska Indian była całkowita. Jak napisał jeden z kronikarzy: zabrakło im tego dnia 

odwagi, albo też [celowo] Bóg ich zaślepił". Hiszpanie zabili w ciągu dwóch godzin 

co najmniej dwa tysiące wojowników, a choć niektóre szacunki mówią nawet o 

siedmiu-ośmiu tysiącach poległych, należy uznać je za przesadzone z uwagi na 

liczbę hiszpańskich żołnierzy uczestniczących w starciu. Naoczny świadek,  

Diego de Molina, z którym Oviedo rozmawiał w grudniu 1533 roku, oszacował liczbę 

zabitych na placu na 2800 Indian oraz mniej więcej drugie tyle poza placem" — w 

czasie pościgu. Ten szacunek trzeba też traktować sceptycznie. 

 Nie zginął żaden z ludzi Pizarra, a on sam był jedynym lekko rannym (został 

zraniony przez jednego ze swych żołnierzy, gdy chwytał Atahuallpę) 

Atahuallpę zaprowadzono do budynku, w którym kwaterował Pizarro. Ponieważ w 

czasie pochwycenia Inki odarto go z szat, które miał na sobie, hiszpański wódz 

kazał je pozbierać, aby królewski więzień mógł je z powrotem przywdziać. 

Atahuallpa, choć oszołomiony tak niespodziewanym a fatalnym dla niego obrotem 

background image

sprawy, zachowywał się ze spokojem i godnością. Musiał przełknąć gorzką pigułkę, 

gdy zdał sobie sprawę, jak niewielu, choć zdecydowanych na wszystko, ludzi 

zdołało złamać jego militarną potęgę, liczoną w dziesiątkach tysięcy wojowników. 

Usprawiedliwiał się przed Pizarrem, a może i przed samym sobą że niesłusznie 

zaufał jednemu ze swych dostojników, który widząc już Hiszpanów w akcji pod San 

Miguel, przekonywał go, iż przybysze nie są wcale odważni, ich koniom na noc są 

zdejmowane siodła, a wówczas są niegroźne, tak że w rezultacie siłami dwóch 

setek wojowników można ich bez trudu pokonać. 

Faktem jest, że Atahuallpa wcale nie przybywał na spotkanie z Pizarrem z 

pokojowymi intencjami, jednak ufając w swoją ogromną przewagę liczebną wierzył, 

że jest panem sytuacji i może zadecydować o losie dziwnych przybyszów. Kalkulacje 

te zawiodły, gdyż Atahuallpa — podobnie zresztą jak inni wodzowie indiańscy pobici 

przez Hiszpanów w różnych regionach Ameryki — nie rozumiał sposobu 

prowadzenia wojny przez swych przeciwników. Dla Hiszpanów walka nie miała 

wszak żadnych aspektów obrzędowych ani konwencjonalnych (pozyskanie 

niewolników, zhołdowanie nowych trybutariuszy itd. ) lecz wpisywała się w schemat 

wojny totalnej, w której można było albo odnieść całkowite zwycięstwo, albo też 

zginąć. A przecież w Cajamarce Hiszpanie rzeczywiście nie mieli żadnej drogi 

odwrotu i byli w najwyższym stopniu świadomi tej dramatycznej alternatywy. 

Nazajutrz, 17 listopada, Hernando Pizarro na rozkaz swego przyrodniego brata 

wyruszył z trzydziestoma jeźdźcami, aby spenetrować okolicę, zniszczyć zapasy 

broni, która mogłaby być użyta przeciw Hiszpanom, oraz przywieźć łupy z 

obozowiska Atahuallpy. Około południa Hernando powrócił z budzącą podziw 

zdobyczą: wyroby ze złota szacowane na czterdzieści tysięcy castellanos oraz ze 

srebra o wartości około pięciu tysięcy marek. Oprócz tego ogromne stado lam, 

liczne tkaniny (znaczne ich ilości znaleziono także w samej Cajamarce) oraz nieco 

szmaragdów. Francisco Pizarro kazał wypuścić wszystkie zwierzęta, których wielka 

liczba stanowiła tylko niepotrzebną przeszkodę w obozie. Spośród Indian wziętych 

do niewoli, zgromadzonych później na placu, Hiszpanie wybrali tylu, ilu wydało im 

się potrzebnych do służby, resztę zaś Pizarro uwolnił, bez wątpienia zdając sobie 

sprawę, iż wielu z nich pochodziło z odległych prowincji, a ich służba w szeregach 

Atahuallpy była wynikiem raczej przymusu niż rzeczywistej lojalności. 

Tak oto w listopadzie 1532 roku w praktyce przestało funkcjonować największe 

imperium Nowego Świata. Jednak jego upadku nie można interpretować tylko w 

kategoriach szczęśliwego dla Hiszpanów przebiegu wydarzeń i pełnej powodzenia 

realizacji śmiałego planu Pizarra. W istocie państwo Inków było tylko niespójnym 

konglomeratem około dwustu drobniejszych organizmów, których lokalni władcy po 

inkorporacji do imperium wcale nie pogodzili się z dominacją Cuzco i gotowi byli 

poprzeć jakąkolwiek siłę, która pomogłaby im w zrzuceniu jarzma. Wprawdzie 

triumf Pizarra w Cajamarce nie wynikał bezpośrednio z wygrywania miejscowych 

antagonizmów, ale po uwięzieniu Inki państwo, które nie wspierało się na żadnej 

idei ojczyzny i jej obrony przed zewnętrznymi wrogami, nie mogło dalej 

funkcjonować w dotychczasowym kształcie. Instynkt polityczny Pizarra pozwolił mu 

natomiast na szybkie zorientowanie się w miejscowych stosunkach władzy i na 

mistrzowskie ich rozgrywanie dla utrwalania panowania Korony hiszpańskiej. 

 

background image

CAJAMARCA — ZAGŁADA KRÓLEWSKIEGO WIĘŹNIA 

Po uwięzieniu Inki Francisco Pizarro nie pozwolił sobie na spowolnienie działań, 

zaniedbanie czy zmniejszenie czujności. Natychmiast przesłał wiadomość o 

pomyślnym przebiegu wydarzeń w Cajamarce do garnizonu w San Miguel. Na 

głównym placu, który był sceną pojmania Inki, polecił zbudować prowizoryczny 

kościół lub może raczej kaplicę, gdzie Hiszpanie mogliby oddawać się religijnym 

praktykom. Kazał też zburzyć okalający główny plac mur i na jego miejsce 

pobudować nowy, wyższy, który stanowiłby skuteczniejszą ochronę w razie ataku 

tubylców. Najwidoczniej nie było problemu ze znalezieniem sprawnych indiańskich 

robotników, skoro w ciągu czterech dni zdołano wykonać mur o długości pięciuset 

pięćdziesięciu kroków i wysokości około trzech i pół metra. Każdego dnia Hiszpanie 

sprawdzali, czy w okolicy nie widać jakichś podejrzanych ruchów miejscowych 

oddziałów. Inna sprawa, że nawet gdy docierały konkretne sygnały na ten temat, 

Indianie umieli doskonale znikać" w momencie pojawienia się hiszpańskiego 

patrolu. 

Atahuallpa,   choć   początkowo   poważnie   obawiał   się o swój los, zapewne z 

niedowierzaniem przyjmował oznaki 

kurtuazji, z jaką traktował go hiszpański dowódca. Ince pozwolono na kontakty z 

osobami z jego najbliższego otoczenia — kobietami, sługami, przybywającymi doń 

wysłańcami itd. Mało tego, Pizarro zaoferował nawet uwolnienie kobiet lub 

krewnych Atahuallpy, o ile znaleźli się wśród wziętych do niewoli, a następnie 

rozdzielonych między Hiszpanami krajowców. Zatem położenie Inki można uznać za 

rodzaj aresztu domowego. 

Uwięzienie Atahuallpy w Cajamarce można porównać z wcześniejszym o kilkanaście 

lat zawładnięciem osobą Montezumy przez Cortesa i jego ludzi w Tenochtitlanie. 

Niejednokrotnie zresztą sugerowano, że plan pojmania Inki Pizarro mógł stworzyć 

pod wpływem wieści o sukcesie odniesionym w Meksyku przez jego ziomka i 

dalekiego krewnego (matka Cortesa pochodziła z Pizarrów) Ostatecznie w czasie 

pobytu Pizarra w Hiszpanii, w latach 1528-1529, na Półwyspie Iberyjskim bawił też 

opromieniony sławą zwycięskiego wodza Hernan Cortes. Niektórzy twierdzą nawet, 

że obaj najsłynniejsi konkwistadorzy — jeden u szczytu powodzenia, drugi w 

przededniu swego triumfu — spotkali się, a nawet, że Cortes wspomógł finansowo 

Pizarra. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, iż rzeczy miały się w ten sposób. 

Bardziej prawdopodobne jest, że Francisco Pizarro wybrał tę śmiałą strategię będąc 

w sytuacji, która wymuszała wykorzystanie elementu zaskoczenia, a ponadto 

kierował się po prostu własnymi doświadczeniami, wyniesionymi z licznych starć z 

krajowcami, których był uczestnikiem w czasie dwu dekad spędzonych w Ameryce. 

Uwięziony Inka, gdy już minął pierwszy szok po niespodziewanej klęsce, zaczął 

obmyślać sposób odzyskania swobody. Skoro nie dane mu było zwyciężyć w walce, 

spróbował opłacić się swym pogromcom. Tak więc Atahuallpa złożył Pizarrowi 

bezprecedensową propozycję: ofiaruje tyle złota, ile pomieści sala, w której 

przebywał, a ponadto dwukrotnie większą ilość wyrobów ze srebra. Pizarro i jego 

kapitanowie najpierw nie brali oferty poważnie, dopatrując się w tym gry na czas ze 

strony Inki, a w najlepszym razie kpiny swego królewskiego więźnia. Gdy jednak na 

zapytanie Pizarra o szczegóły tej niecodziennej propozycji Atahuallpa pokazał ręką 

na ścianie punkt (na wysokości około dwóch metrów), do którego komnata miała 

background image

napełnić się przedmiotami ze złota, i obiecał, iż stanie się to w terminie dwóch 

miesięcy, hiszpański dowódca dał swe przyzwolenie. 

Atahuallpa unoszący rękę, aby Hiszpanie mogli wyrysować linię na ścianie sali i tym 

samym ustalić ostatecznie wielkość okupu, to drugi — obok wystąpienia sławnej 

trzynastki" na Wyspie Koguciej — najbardziej znany, wręcz stereotypowy obraz 

związany z podbojem Peru, który, nie bez pośrednictwa sztuk plastycznych dużo 

późniejszych epok, wytworzył się w zbiorowej świadomości. Dodajmy tu, że Sala 

Okupu (Cuarto de Rescate) zachowała się do naszych czasów, będąc jedyną pozo-

stałością architektury prehiszpańskiej we współczesnej Cajamarce. Różni uczestnicy 

wyprawy Pizarra mówią o niej jako o pomieszczeniu o wymiarach 30-35, 22 lub 20 

stóp długości i 18 do 15 stóp szerokości, czyli mniej więcej 8-10 na 5-6 metrów. 

Przyjmując nawet niższe wartości przytoczonych danych, otrzymamy powierzchnię 

około 40 metrów kwadratowych. Zakładając, że sala miała około 9 stóp wysokości i 

miała być wypełniona do wysokości około 2 metrów (punkt, do którego może 

sięgnąć ręką dorosły człowiek w pozycji stojącej) daje to ponad 100 metrów 

sześciennych, którą należało zapełnić kosztownościami! 

 

 

W następnych dniach, gdy Inka wyekspediował swoich wysłanników w różne 

zakątki kraju, rzeczywiście zaczęły przybywać pierwsze partie kosztowności 

przeznaczonych na okup za Atahuallpę: I tak, przybywa każdego dnia raz 

dwadzieścia tysięcy, innym razem trzydzieści tysięcy, jeszcze innym pięćdziesiąt i 

sześćdziesiąt tysięcy złotych pesos w dzbanach i wielkich naczyniach o pojemności 

trzech a czasem dwóch arrobas,  

Arroba — dawna hiszpańska miara 

 objętości odpowiadająca około 16 litrom; jako jednostka ciężaru arroba wynosiła 

11,5 kg. a nadto dzbany ze srebrem i wiele innych naczyń". 

Mimo to Hiszpanie nadal wątpili w możliwość spełnienia przez Inkę danej obietnicy. 

Niektórzy zaczęli wyrażać obawę, czy cała oferta nie jest tylko sprytną grą królews-

kiego więźnia, który w ten sposób zyskuje bezcenny czas, aby jego wodzowie 

zdołali zgromadzić odpowiednie siły na zaatakowanie Hiszpanów i uwolnienie swego 

władcy. Ten niepokój i niedowierzanie ludzi Pizarra wydają się jak najbardziej 

zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę ich ówczesną sytuację: w gruncie rzeczy 

pozostawali w warunkach oblężenia przez wprawdzie bezpośrednio niewidoczne, ale 

znacznie liczniejsze siły przeciwnika, a jedynym atutem i gwarancją pozostawała 

osoba Atahuallpy. 

Inka, dostrzegając te nastroje wśród swoich pogromców, zaproponował, aby w celu 

przyspieszenia zbioru ustalonej ilości kruszców, kilku z nich udało się w indiańskiej 

eskorcie do innych ośrodków imperium, zwłaszcza do Cuzco, dzięki czemu nie tylko 

będą mogli przyspieszyć zbiórkę okupu, ale także przekonać się, że poddani 

Atahuallpy nie zamierzają atakować Hiszpanów. Mimo że i tym razem nie bardzo 

wierzono w szczerość intencji Atahuallpy, Francisco Pizarro zaaprobował ten 

pomysł. 

Mniej więcej w tym czasie zaszło, już bez wiedzy Hiszpanów, inne brzemienne w 

skutki wydarzenie. Otóż Inka Huascar, który po klęsce w wojnie domowej pozo-

stawał w niewoli, prowadzony w eskorcie wojowników Atahuallpy w stronę 

Cajamarki, został po drodze zamordowany z rozkazu swego przyrodniego brata, 

background image

który obawiał się, że Huascar może szukać pomocy i protekcji u zwycięskich 

Hiszpanów. Nie znamy z całą pewnością okoliczności śmierci Huascara, a nawet 

sporny pozostaje moment, w którym zaszło to dramatyczne wydarzenie. 

Tradycyjnie przyjmuje się, że Huascara zamordowali ludzie Atahuallpy gdzieś w 

okolicach Andamarki, na południowy zachód od Huamachuco (obecnie są to 

obszary peruwiańskiej prowincji Santiago de Chuco w departamencie La Libertad) 

Ciało Huascara jego oprawcy wrzucili do rzeki Yanamano, a takie potraktowanie 

śmiertelnych szczątków Inki miało być dodatkową karą, gdyż wedle miejscowych 

wierzeń topielcy oraz ponoszący śmierć w płomieniach byli skazani na wieczne 

potępienie. 

Niektórzy skłaniają się do opinii, że Huascara zamordowano wcześniej, gdy ludzie 

Pizarra dopiero zbliżali się do Cajamarki. Przeważnie przyjmuje się jednak, iż 

Atahuallpa, będąc już sam więźniem Hiszpanów, zlecił swym wojownikom 

uśmiercenie przyrodniego brata i rywala w jednej osobie. Jeśli przyjmiemy ten 

pogląd, to i tak pozostaje niejasna sprawa konkretnych okoliczności i następstwa 

zdarzeń. Tu pojawia się właśnie pytanie o rolę Hiszpanów — czy rzeczywiście 

dowiedzieli się o śmierci Huascara poniewczasie i czy mogliby jej zapobiec. 

Według wersji, którą przedstawiają Gómara oraz Zarate, a także powtarza ją za 

nimi dość wiernie w pięćdziesiąt lat później Garcilaso, gdy Huascara prowadzono w 

stronę Cajamarki, eskortujący go oddział napotkał dwóch Hiszpanów, niesionych 

przez Indian w hamakach, którzy w ten sposób podróżowali  do  Cuzco  we  

wspomnianej   wyżej 

misji. Tymi Hiszpanami mieli być Hernando de Soto i Pedro del Barco. Dopiero w 

wyniku tego spotkania eskorta Huascara miała dowiedzieć się o uwięzieniu Ata-

huallpy przez Hiszpanów w Cajamarce oraz o gromadzeniu okupu, który miał mu 

zagwarantować uwolnienie. 

Podobno też Huascar zaoferował się, że dostarczy Hiszpanom więcej złota niż jego 

przyrodni brat, gdyż jako prawowity władca dysponuje większymi bogactwami i nie 

będzie musiał, tak jak Atahuallpa, ogołacać ze złotych i srebrnych ozdób głównej 

świątyni w Cuzco. Oferta Huascara miała opiewać na wypełnienie owej Sali Okupu 

w Cajamarce po sam dach. Obaj Hiszpanie nie zainteresowali się jednak sprawą na 

tyle, aby przerwać swą podróż do Cuzco. Według Gómary ich chciwość i pragnienie 

skarbów Cuzco były większe niż troska o życie Huascara, a  jego śmierć obciąża, 

przynajmniej pośrednio, ich sumienie. Z kolei Zarate stara się usprawiedliwić de 

Sota i del Barca, twierdząc, iż nie mogli przecież odejść, wedle własnego 

rozeznania, od jasno sformułowanych rozkazów, a ponadto obiecali Huascarowi, że 

po powrocie z Cuzco wysłuchają z uwagą jego oferty. Garcilaso de la Vega 

natomiast twierdzi, że główny powód braku zainteresowania propozycją Huascara 

był dużo bardziej prozaiczny — obaj Hiszpanie po prostu nie zrozumieli tego, co 

Huascar próbował im zakomunikować. 

Problem w tym, że ci trzej kronikarze, którzy o incydencie wspominają, należą do 

stosunkowo mniej wiarygodnych (żaden nich nie brał udziału w wyprawie Pizarra, 

albo nie byli wogóle w Ameryce, jak Gómara, lub pisali znacznie później, jak 

Garcilaso de la Vega) Autor dużo bardziej wiarygodny, jakim jest Cieza de Leon 

(kilkadziesiąt lat później powtórzy jego wersję Herrera) przedstawia ten epizod w 

odmienny sposób. Po pierwsze, do Cuzco udało się nie dwóch, ale trzech 

background image

Hiszpanów, a byli to: Pedro Martin de Moguer, Juan de Zarate i Martin Bueno. Po 

drugie, niedoszło do bezpośredniego kontaktu między tymi Hiszpanami a 

Huascarem. Mowa jest tylko o tym, że prowadzący Huascara wojownicy, na wieść o 

uwięzieniu Atahualllpy, pozostali mu wierni i nie pozwolili, aby Huacar, licząc na 

pomoc Hiszpanów, mógł złożyć im stosowne propozycje. 

Nie jest też do końca jasne, kiedy Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia Huascara. 

Większość kronikarzy (Cieza, Zarate, Gómara, Pedro Pizarro, Garcilaso de la Vega, 

Herrera) twierdzi, że Atahuallpa początkowo lękał się, iż pozbawiając życia 

Huascara, da Hiszpanom powód do oskarżenia go o ten czyn i dostarczy im 

poręcznego argumentu przemawiającego za jego straceniem. Dlatego Atahuallpa w 

swej przebiegłości postanowił wybadać, jak zareaguje wódz Hiszpanów na 

wiadomość o śmierci Huascara (w tym czasie Hiszpanie już zdawali sobie sprawę z 

toczącej się w Peru wojny domowej) Pewnego dnia zaczął więc okazywać smutek, 

płacząc i powstrzymując się od jedzenia. Gdy już zwrócił swym zachowaniem 

uwagę Pizarra i sprowokował pytanie o przyczynę tak jawnie okazywanego 

posępnego nastroju, wyznał, że jego wodzowie, przekraczając swe uprawnienia, bo 

bez pytania Inki o zgodę, uśmiercili Huascara. Francisco Pizarro miał pocieszać 

Atahuallpę mówiąc, iż śmierć jest rzeczą ludzką, a winni tego zabójstwa mogą 

wszak z łatwością zostać ukarani. Ta odpowiedź przekonała Inkę, że hiszpańskiego 

dowódcę niewiele obchodzi los jego rywala i wówczas dopiero wydał rozkaz swoim 

siepaczom, aby zamordowali Huascara. Cieza pisze nawet wprost, że gdyby Pizarro 

stanowczo powiedział: Przyprowadźcie mi tu żywego Huascara, nie czyniąc mu przy 

tym żadnej krzywdy, bo te wszystkie wiadomości są kłamstwami", doprowadzono 

by Huascara do Cajamarki i ocaliłby on życie. 

 

 

Jedynie Xerez zdaje się podzielać pogląd, że Huascara zgładzili, na wieść o 

uwięzieniu Atahuallpy, jego kapitanowie, zanim ten ostatni mógł wyrazić swe zdanie 

w przedmiotowej kwestii. Jednakże sprawa, jak wspomniano, jest niejasna i 

stwarza możliwości wielu różnych interpretacji. Znamienne jest w tym kontekście 

zdanie Zarate, który pisze, iż Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia swego 

przyrodniego brata w tak zręczny sposób, że gdy ostentacyjnie okazywał smutek z 

powodu śmierci Huascara, nie można było z całą pewnością stwierdzić, czy odegrał 

on całe przestawienie przed, czy też po jego śmierci. 

Podróż owych trzech (lub — według pierwszej wersji — dwóch) Hiszpanów do 

Cuzco nie była jedyną próbą zweryfikowania wiarygodności obietnicy złożonej przez 

Atahuallpę i przyspieszenia jej urzeczywistnienia. Otóż w początkach stycznia 1533 

roku do Pachacamac, świętego dla krajowców miejsca i siedziby sławnej w całym 

Peru wyroczni, udał się Hernando Pizarro. Warto nadmienić, iż siedziba czczonego 

tam bóstwa była centrum religijnym dla licznych ludów strefy peruwiańskiego 

wybrzeża już w czasach preinkaskich. Wprawdzie nazwa Pachacamac" (lub Pacha 

camac") jest pochodzenia inkaskiego i oznacza duszę świata", ale została ona 

narzucona po podboju tego regionu przez Inków, a samo bóstwo włączone w ramy, 

odgrywającego rolę religii państwowej, inkaskiego systemu religijnego, którego 

centralnym elementem pozostawał kult Słońca. 

Nie jest pewne, czy o możliwości zdobycia znacznych bogactw w Pachacamac 

background image

Hiszpanie wiedzieli już wcześniej, czy też Hernando dopiero w czasie swej podróży 

uzyskał stosowne informacje od krajowców. Ponadto znów pojawia się kwestia 

chronologii: wprawdzie znamy datę podróży Hernanda ze sporządzonej przez niego 

relacji, ale nie wiemy, czy Hernando wyjechał przed, czy po tych Hiszpanach, którzy 

udawali się do Cuzco. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że ci ostatni wyruszyli z 

Cajamarki dopiero — jak pisze Xerez — w połowie lutego 1533 roku, a Hernando w 

swej relacji mówi, że o wysłaniu Hiszpanów do Cuzco dowiedział się z listu swego 

brata Francisca już w czasie zwiadu za Pachacamac. 

Bezsporne jest, że Hernando Pizarro, w asyście dwudziestu jeźdźców i około 

dziesięciu piechurów, ruszył w drogę 5 stycznia 1533 roku, a jego naczelnym 

zadaniem było oczywiście przyspieszenie zbiórki okupu za Inkę, ale też sprawdzenie 

prawdziwości pogłosek o koncentracji sił indiańskich w okolicy Huamachuco 

(dwadzieścia leguas od Cajamarki) Hernando dwa dni później przybył do Huama-

chuco, gdzie został dobrze przyjęty i ugoszczony przez miejscowego kacyka. Trzeba 

tu zaznaczyć, iż uległość, z jaką na trasie całej tej podróży przyjmowano Hernanda 

Pizarro, wynikała oczywiście z faktu, iż przybywał on niejako w imieniu samego 

Inki, którego uwolnienie było możliwe tylko pod warunkiem zapewnienia 

Hernandowi bezpieczeństwa i zgromadzenia kosztowności. Pewne znaczenie miało 

zapewne to, iż Hernando był bratem głównego wodza Hiszpanów, który tak 

niespodziewanie zwyciężył ich władcę. 

W Huamachuco Hernando napotkał zdążającego do Cajamarki jednego z braci 

Atahuallpy (niektórzy kronikarze, jak Gómara czy Zarate, nazywają go Illescas, bez 

wątpienia mocno zniekształcając jego prawdziwe imię) Dostojnik ów prowadził 

kolumnę transportującą trzysta cargas Carga ( ładunek) —  

dawna hiszpańska miara stosowana do różnych materiałów, np. drewna, węgla. 

 złota, przeznaczonego na okup za osobę jego królewskiego brata. Hernando dał 

mu jako eskortę kilku swych ludzi, których konie okulały. Tak zorganizowana 

kolumna rzeczywiście przybyła do Cajamarki w piętnaście dni po wyjściu stamtąd 

Hernanda. 

Hernando nie zauważył natomiast żadnych oddziałów wojowników, które mogłyby 

stanowić zagrożenie dla Hiszpanów. Nie znaczy to jednak, iż wieści, które doszły do 

Hiszpanów w Cajamarce, były tylko pogłoskami bez pokrycia, przyjmowanymi za 

prawdę w sytuacji nieustannego zagrożenia. Otóż w okolicy rzeczywiście przebywał 

oddział wojowników wiernych Atahuallpie, ale nie miał on agresywnych zamiarów 

wobec Hiszpanów. Była to bowiem zbrojna eskorta, prowadząca zwyciężonego 

Huascara. To bliskość Hiszpanów i pewne wiadomości o losie Atahuallpy 

spowodowały, że właśnie w czasie tygodniowego pobytu Hernanda Pizarro w 

Huamachuco, Huascar został zamordowany przez ludzi Atahuallpy w okolicach 

nieodległej Andamarki. 

Zachowana relacja Hernanda Pizarro, a w jeszcze większym stopniu relacja 

towarzyszącego mu veedora (inspektora) Miguela de Estete, pozwalają na dość 

dokładne odtworzenie trasy i chronologii tej podróży, której najważniejszym 

momentem było wkroczenie jej uczestników do Pachacamac i zagrabienie 

znalezionych tam kosztowności. Ruszając w drogę 14 stycznia 1533 roku z 

Andamarki, Hernando i towarzyszący mu ludzie przez Corongo, Huaraz, Pachicoto, 

Markę, Barrankę i Huarę dotarli przedostatniego dnia tegoż miesiąca do 

background image

Pachacamac (leżącego w pobliżu współczesnej stolicy Peru Limy) Hernando, który 

twierdzi, ze rozkaz dotarcia do Pachacamac otrzymał listownie od swego brata 

dopiero w Andamarce, nie podaje dokładnych dat, a jedynie wspomina, iż 

osiągnięcie Pachacamac wymagało dwudziestu dwóch dni podróży, z czego 

piętnaście przypadało na rejon górski (sierra) a pozostałe na wybrzeże (costa) 

Mimo pewnych rozbieżności między relacjami Estete i Hernanda Pizarro oraz 

lakoniczności drugiego z tych tekstów, oba dokumenty pozostają bardzo cennym 

świadectwem odczuć i postaw pierwszych Hiszpanów w Peru; wszak ich autorzy 

docierali do miejsc, w których nie widziano jeszcze białego człowieka. Tak więc 

duże uznanie Hiszpanów wzbudziły znakomite drogi, a nade wszystko rozpostarte 

nad przepaściami mosty sznurowe. Jednocześnie konkwistadorzy zauważyli 

osobliwości miejscowej organizacji  społecznej:  istnienie  dwóch równoległych 

mostów 

— 

jednego dla ogółu, drugiego dla dostojników i funkcjonariuszy. Na mostach 

strażnicy pobierali myto za przejście. Znajdujemy w tych tekstach wzmianki o 

domach dziewic Słońca" (acllahuasi) o systemach irygacyjnych umożliwiających 

uprawę w suchym klimacie peruwiańskiego wybrzeża, a nawet o kipu (systemie 

mnemotechnicznym, pozwalającym na prowadzenie sprawozdawczości w państwie) 

Kipu (quipu — węzeł) — to sznur, z którego prostopadle zwisały liczne drobniejsze, 

różnokolorowe sznurki z węzłami. Kolor sznurków i konfiguracja węzłów pozwalały 

na utrwalanie konkretnych informacji, będąc rodzajem rejestru danych i wydarzeń. 

Popularnie, lecz niewłaściwie bywa nazywane pismem węzełkowym. 

 

Jednak najbardziej charakterystyczne są odczucia Hiszpanów podczas wizyty w 

samym Pachacamac. Mniejsza już o to, że świątynia jest konsekwentnie nazywana 

meczetem — to zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że najlepiej 

znanymi Hiszpanom z własnego kraju świątyniami   niechrześcijańskimi   były   

właśnie   meczety 

— 

stąd nie tylko w Peru, ale w Meksyku, w najwcześniej 

szym okresie hiszpańskiej ekspansji, tak nazywano tubylcze 

budowle kultowe. Bardziej znamienne jest zachowanie 

Hiszpanów w takich miejscach. Hernando o swej wizycie 

w siedzibie wyroczni pisze m.in . : Ów meczet jest w takim 

poszanowaniu u Indian, iż myślą, że jeśli któryś z owych 

sług szatana ( tj. kapłanów — przyp. A.T.) poprosi kogoś 

o wszystko, co ten posiada, a ów tego nie ofiaruje, będzie musiał wkrótce umrzeć. 

A wydaje się, że Indianie nie czczą tego szatana z pobożności, ale jedynie ze 

strachu, bo mnie powiedzieli kacykowie, że aż dotąd nawiedzali ów meczet, gdyż 

czuli strach, teraz zaś już się nie obawiają, ale jedynie [boją się] nas i nam chcą 

służyć. Pieczara, w której był bożek, była bardzo ciemna, tak że nie można było 

tam wejść bez świecy, a wewnątrz [była] bardzo brudna. Kazałem wszystkim 

okolicznym kacykom, którzy przybyli, aby zobaczyć się ze mną, wejść do środka dla 

pozbycia się strachu. A z braku kaznodziei sam wygłosiłem kazanie, ukazując im 

oszustwo, któremu hołdowali". Estetę w swej relacji wspomina, iż Hernando nie 

ograniczył się tylko do pouczeń o próżności miejscowej religii, ale zniszczył 

wizerunek bożka. 

background image

Hernando Pizarro, jak i inni Hiszpanie swojej epoki, był przekonany o demonicznym 

charakterze wierzeń prekolumbijskich i czuł się w obowiązku wydobyć swych 

indiańskich rozmówcom z mroków fałszywej religii. Jest to postawa, której jeszcze 

bardziej wyraziste przejawy możemy znaleźć u zdobywcy Meksyku Hernana 

Cortesa. Zresztą Hernando skłaniał się bardziej ku tezie, iż kapłani indiańscy nie 

tyle są kierowani przez szatana, ile dokonują świadomego oszustwa (Myślę, że nie 

rozmawiają oni z diabłem, ale jedynie oszukują kacyków, aby mieć z tego korzyści") 

Jeśli zaś chodzi o główny cel wizyty w Pachacamac, czyli o pozyskanie 

kosztowności, to tu Hernanda i jego towarzyszy spotkało pewne rozczarowanie. 

Miejscowi kapłani pierwotnie w ogóle zaprzeczyli istnieniu bogactw, które w 

większości zdołali ukryć przed Hiszpanami. Dopiero wizyty okolicznych kacyków, 

którzy przybywali do Hernanda z prezentami, oraz dokładne przeszukanie świątyni, 

pozwoliły na zgromadzenie niezbyt imponującej, w stosunku do żywionych 

oczekiwań, sumy 85 tysięcy castellanos (według innej wersji 90 tysięcy) oraz trzech 

tysięcy srebrnych marek. Jeden z kronikarzy wyraźnie daje do zrozumienia, że 

zadeklarowana suma w istocie była tylko tym, co pozostało po przywłaszczeniu 

sobie części kosztowności przez Hernanda Pizarro i jego ludzi. Że nie były to 

całkiem bezpodstawne supozycje, świadczy choćby fakt, iż wiele lat później 

królewski skarb wytoczył proces córce i spadkobierczyni Francisca Pizarro i zarazem 

żonie Hernanda Pizarro, o zatajenie prawdziwej wartości zdobyczy. 

W Pachacamac Hernando spędził około miesiąca. Tam też doszły go wieści, iż w 

okolicach położonych dalej na południe przebywa jeden z najważniejszych i 

najzdolniejszych wodzów Atahuallpy — Challcuchima, dysponujący nie tylko 

znacznymi siłami militarnymi, ale i posiadający ogromne ilości złota, zgromadzone 

w Jauja (Xauxa) Hernando postanowił skłonić inkaskiego wodza do pokojowego 

przybycia i wydania zapasów kruszców, które powinny także stać się częścią 

gromadzonego okupu za osobę uwięzionego w Cajamarce Inki. Nie był to zresztą 

akt samowoli czy improwizacji ze strony Hernanda, który w tej sprawie konsultował 

się drogą korespondencyjną ze swym przyrodnim bratem. 

Challcuchima, gdy dotarli do niego posłańcy z propozycjami Hernanda, zgodził się 

połączyć z oddziałem Hiszpana, aby razem podążyć do Cajamarki. Ze strony 

indiańskiego wodza była to jednak tylko gra, o czym Hernando przekonał się, gdy w 

umówionym miejscu na drodze do Cajamarki nie zastał Challcuchimy, a informacje 

od miejscowych kacyków nie pozostawiały wątpliwości, że Hernando zbyt łatwo 

uwierzył Challcuchimie. Teraz Hernando postanowił podjąć grę i angażując wszelkie 

środki pochwycić indiańskiego wodza i zawładnąć będącymi w jego dyspozycji 

bogactwami. 

 

 

Mimo trudnych warunków terenowych, uciążliwych zwłaszcza dla koni, na przekór 

mającym wprowadzić go w błąd informacjom przekazywanym przez poinstruowa-

nych odpowiednio przez Challcuchimę kacyków, Hernando Pizarro wytrwale parł ku 

Jauja. W miejscowości Bombón udało mu się przechwycić ogromny ładunek złota 

(150 arrobas) którego transport nadzorował jeden z kapitanów Challcuchimy. 

Hernando wartość tego transportu oszacował na pięćset tysięcy pesos w złocie. Gdy 

Hernando chciał dociec, dlaczego Challcuchima nie pojawił się, wysyłając przodem 

background image

tylko kosztowności, od nadzorującego kolumnę dostojnika dowiedział się, że wódz 

pozostaje ciągle w Jauja, obawiając się spotkania z Hiszpanami. W tym czasie 

Hernando spotkał murzyńskiego sługę owych trzech Hiszpanów wysłanych przez 

Francisca Pizarro do Cuzco, który twierdził, że Challcuchima gra na zwłokę udając, 

iż boi się Hiszpanów, skoro ma pod sobą trzydzieści pięć tysięcy wojowników. 

Hernando jednakże zdecydowanie ciągnął do Jauja i 16 marca 1533 roku ujrzał to 

miasto ze szczytu pobliskiego wzgórza. W pierwszym momencie Hiszpanie, widząc 

czarny, niewyraźny kontur w samym środku miasta, wzięli go za zgliszcza 

zabudowań, szybko jednak wyjaśniło się, że ów ciemny kształt to tłum ludzi, 

zebranych na głównym placu. Nie było pewności, czy są to uszykowani do boju 

wojownicy, czy tylko ludność cywilna. Ponieważ już wcześniej towarzyszący 

Hernandowi i blisko współpracujący z Hiszpanami jeden z licznych braci Atahuallpy 

ostrzegał przed możliwym atakiem sił Challcuchimy, Hiszpanie zachowali wszelkie 

środki ostrożności. 

Dopiero po wejściu do miasta mogli się przekonać, iż tłum zgromadzony na placu to 

mieszkańcy, w których imieniu kilku dostojników powitało przyjaźnie Hernanda. 

Trzeba tu zaznaczyć,  iż rejon Jauja był zamieszkiwany przez Indian Huanca, którzy, 

podbici przez Inków, czynili próby zrzucenia jarzma Cuzco, i którym Hiszpanie jawili 

się jako cenni sojusznicy. Hernanda jednak bardziej interesowała osoba samego 

Challcuchimy, a miejscowi informatorzy mówili, iż opuścił miasto na czele oddziału 

zbrojnych, albo dlatego, że planował jakąś kontrakcję, albo ze strachu przed 

przybyszami. Hernando postawę inkaskiego wodza charakteryzuje następująco: 

Czynił [wszystko], aby nie spotkać się ze mną. W końcu widząc moje zdecydowanie 

sprowadzenia jego osoby, zjawił się z własnej woli". Tak zwykle sumienny i 

zasługujący na wiarę kronikarz, jakim jest Cieza de Leon, tym razem jest w błędzie, 

gdy pisze, że Challcuchima wiedząc, iż Hernando jest bratem pogromcy Atahuallpy, 

przybywającym na spotkanie z nim, postanowił poddać się jego władzy bez żadnych 

obaw". 

Pośrednictwa między Hernandem a Challcuchima podjął się wówczas ów 

wzmiankowany wyżej, a nieznany nam z imienia brat Atahuallpy, i udał się, niesiony 

w lektyce, na spotkanie ze starym wodzem. Noc z 16 na 17 marca Hiszpanie 

spędzili w pogotowiu bojowym: konie pozostawały osiodłane i gotowe do akcji, a 

mieszkańcom miasta zabroniono pokazywania się tej nocy na głównym placu, aby 

konie, które są niespokojne, nie zrobiły im krzywdy". Misja lojalnego wobec 

Hiszpanów brata Atahuallpy zakończyła się powodzeniem, gdyż rzeczywiście 

następnego dnia powrócił on do Jauja w towarzystwie Challcuchimy, który 

usprawiedliwiał się przed Hernandem, iż nie mógł wcześniej spotkać się z nim ze 

względu na wyraźne rozkazy nieopuszczania rejonu Jauja, wydane przez 

Atahuallpę. 

Hernando Pizarro nie ustawał w wysiłkach, aby skłonić Challcuchimę,  zarówno do 

wydania zapasów kruszców, 

jakie jeszcze znajdowały się jego dyspozycji, jak i do towarzyszenia mu w drodze 

powrotnej do Cajamarki. Starał się jednak czynić to w sposób możliwie łagodny i 

elastyczny, aby nie sprowokować wrogiej reakcji Challcuchimy, która mogła być 

groźna przede wszystkim dla Hiszpanów, wysłanych przez Francisca Pizarro do 

Cuzco. Z kolei Challcuchima powoływał się na rozkazy Atahuallpy kontrolowania 

background image

rejonu Jauja, co nie do końca było wiarygodną wymówką — ponieważ mieszkańcy 

wyraźnie sympatyzowali z Hiszpanami, a pozbawieni wojskowej kontroli, mogli z 

łatwością wystąpić zbrojnie przeciw zwierzchnictwu Inki. Jednak dyplomatyczne 

talenty Hernanda odniosły skutek już następnego dnia, 18 marca, gdy Challcuchima 

zgodził się na spełnienie żądań hiszpańskiego dowódcy, pozostawiając w Jauja 

jednego ze swych kapitanów, który miał sprawować kontrolę nad okolicą. Hernando 

uzyskał też wydanie przez Indian trzydziestu cargas złota — inna sprawa, że niskiej 

próby — i podobnej liczby cargas srebra. 

Ostatecznie, po pięciu dniach pobytu w Jauja, 20 marca 1533 roku Hernando 

Pizarro w towarzystwie Challcuchimy wyruszył w drogę powrotną do Cajamarki. 

Przez Tonsucanchę, Huanuco, Huari, Piscobambę i Conchucos odział Hernanda w 

końcu maja 1533 roku dotarł na miejsce. W tych dniach przybył też do Cajamarki 

jeden z trzech Hiszpanów, wysłanych do Cuzco. Przekazał wiadomości o walorach 

inkaskiej stolicy oraz uzyskanym tam złocie (część tych kosztowności przybyła do 

Cajamarki już pod koniec kwietnia, eskortowana przez wspomnianego wyżej 

murzyńskiego sługę, którego Hernando spotkał w drodze do Jauja). W połowie 

czerwca powrócili pozostali dwaj Hiszpanie, z dużo większą zdobyczą niż to, co 

zdołał zgromadzić w czasie swego rajdu Hernando Pizarro. 

Okres maj-czerwiec 1533 roku oznaczał dla Hiszpanów obecnych w Cajamarce 

nowy etap wyprawy — nie tylko dlatego, że obietnice ogromnych bogactw złożone 

przez Atahuallpę powoli nabierały realnych kształtów, ale i dlatego, że pojawili się 

nowi chętni, którzy chcieli mieć udział w podziale zdobyczy. Chodzi tu o żołnierzy 

pod dowództwem Diega de Almagro, którzy 14 kwietnia 1533 roku wkroczyli do 

Cajamarki. Dlatego musimy w tym miejscu poświęcić nieco uwagi działaniom tego 

dawnego towarzysza i wspólnika Pizarra, którego szybki i pomyślny dla Francisca 

Pizarro obrót spraw pozostawił nieco na uboczu głównego nurtu wydarzeń. 

Diego de Almagro wyruszył z Panamy w trzy okręty, na pokładach których 

podróżowało stu pięćdziesięciu trzech ludzi z uzbrojeniem i pięćdziesiąt koni. 

Almagrowi towarzyszył w tej wyprawie jego syn, Diego de Almagro Młodszy, owoc 

związku z nieżyjącą już wtedy Indianką z Panamy, która po nawróceniu na 

chrześcijaństwo nazywała się Ana Martinez. W czasie żeglugi do tej flotylli 

przyłączył się płynący z Nikaragui ku Peru okręt z pięćdziesiątką zbrojnych pod 

wodzą Francisca de Godoya. Almagro zaproponował Godoyowi połączenie sił, na co 

ten jednak wyraźnie nie miał ochoty, uważając zapewne, że on i jego ludzie powinni 

próbować szczęścia na własną rękę, a nie godzić się na wchłonięcie przez 

dysponującego znacznie większymi siłami i środkami współzawodnika. Jednak 

ulegając perswazji kilku swych oficerów — w tym Rodriga de Orgońeza, który kilka 

lat później zostanie szefem sztabu i najbardziej zaufaną osobą Almagra — 

ostatecznie przystał na takie rozwiązanie, porzucając ambicję stawienia się przed 

Pizarrem jako samodzielny dowódca oddziału. 

Tak oto Diego de Almagro u schyłku 1532 roku podążał na spotkanie ze swym 

dawnym towarzyszem i wspólnikiem, dysponując niebagatelną siłą dwustu 

zbrojnych. Nie wiedział jednak nic o rozwoju wypadków ani o miejscu przebywania 

Pizarra. Postanowiono, że okręty popłyną przodem, szukając wieści o ludziach 

Pizarra, a większość uczestników wyprawy pomaszeruje lądem. Ta rozsądna na 

pierwszy rzut oka decyzja spowodowała jednak, iż żołnierze Almagra musieli 

background image

przebywać piechotą ogromne odległości, w trudnych warunkach terenowych, 

walcząc z głodem, zmęczeniem i coraz bardziej widocznym zniechęceniem, które 

zaczynało zataczać coraz szersze kręgi. Już w drodze do przylądka Świętej Heleny 

(2 stopień szerokości geograficznej południowej w dzisiejszej ekwadorskiej prowin-

cji Guayas) zmarło trzydziestu ludzi, poważnie chorował także Almagro. Po 

połączeniu się z załogami okrętów okazało się, że marynarzom nie udało się zdobyć 

żadnych informacji o poszukiwanych Hiszpanach. W dodatku nie dysponowano 

sprawnymi tłumaczami, co dodatkowo pogłębiało poczucie dezorientacji. Almagro 

znajdował się wówczas setki kilometrów od Cajamarki, o której istnieniu nawet nie 

wiedział. 

Na przekór wszystkiemu nie zaniechano dalszego posuwania się naprzód, a 

jednocześnie wysłano na zwiad jeden z okrętów. Ten niebawem dotarł do Tumbes. 

Tam na jego spotkanie wypłynęły setki tratw, i choć marynarze początkowo 

obawiali się, iż ta flotylla może po prostu zaatakować hiszpański okręt, to jednak 

szybko ich strach przemienił się w radość, tubylcy bowiem nie tylko dobrze ich 

przyjęli, ale udzielili informacji o Hiszpanach, przebywających w założonym kilka 

miesięcy wcześniej San Miguel. 

Dzięki pośrednictwu miejscowych Indian wieść o przybyciu okrętu z Hiszpanami 

szybko dotarła do San Miguel, a dowódca pozostawionego tam przez Pizarra 

garnizonu, Antonio Navarro, wysłał co prędzej pięciu konnych do Tumbes. Ci 

posłańcy poinformowali załogę okrętu o wydarzeniach w Cajamarce i o uwięzieniu 

Inki Atahuallpy. Załoga okrętu zawróciła, aby możliwie jak najszybciej przekazać 

pomyślne wieści Almagrowi i jego ludziom. Był to już ostatni moment, aby zapobiec 

poważniejszym skutkom szerzącego się w szeregach Almagra zniechęcenia — część 

żołnierzy całkiem serio rozważała możliwość powrotu do Panamy. 

Po powrocie okrętu nastroje znacznie się poprawiły, nie brakło jednak wśród ludzi 

Almagra takich, którzy niezbyt łaskawym okiem patrzyli na zawartą przez ich 

dowódcę umowę z Pizarrem. Niektórzy prostodusznemu Almagrowi sączyli do ucha 

rady, aby jako dowódca dwustu ludzi nie godził się na dalsze współdziałanie z 

Pizarrem, lecz próbował szczęścia na własną rękę. Podobno rozważano nawet 

projekt założenia miasta w Puerto Viejo, aby w ten sposób stworzyć przyczółek do 

dalszej, niezależnej od akcji Pizarra ekspansji. Jeden z kronikarzy pisze jednak 

wyraźnie: Takie to bywają ludzkie opinie; w większości wypadków są nieprawdziwe, 

co nie przeszkadza ludziom podstępnym i przebiegłym szukać na tysiąc sposobów 

dróg skłócenia dowódców, aby później, będąc w potrzebie, mogli robić, co im się 

podoba i z pewnością tak postąpią ci, którzy są prowodyrami owych intryg, jeśli się 

ich nie ukarze". Nawet później, już po osiągnięciu San Miguel, niektórzy intryganci 

radzili Almagrowi, aby miał się na baczności przed swym wspólnikiem, który planuje 

go zgładzić. 

Ale tym, który przebrał już wszelką miarę przyzwoitości, był pełniący funkcję 

sekretarza Almagra niejaki Rodrigo Perez. Otóż napisał on sekretny list do Francisca 

Pizarra, w którym informował go o rzekomych zamiarach Almagra zerwania układu i 

zajęcia większej części kraju na własny rachunek. Pizarro jednak, po konsultacji ze 

swymi braćmi i zaufanymi oficerami, nie dał wiary tym doniesieniom. Postanowił 

jednak wysłać naprzeciw Almagrowi dwóch kapitanów, Diega de Agiiero i Pera 

Sancho de Hoza,z listami do swego wspólnika i do znaczniejszych osób w jego 

background image

otoczeniu, obliczonymi na zdobycie sympatii i zapewnienia lojalnego współdziałania. 

Zanim dwaj wysłannicy Pizarrra zdołali spotkać się z Almagrem w Tumbes, ten 

przejrzał intrygi swego sekretarza, przesłuchał go na pokładzie jednego z okrętów, 

po czym kazał powiesić na rei jako winnego nieuczciwych zamiarów i wiarołomstwa. 

Aguero i Pero Sancho mogli więc uspokoić swego mocodawcę, iż przypisywane 

Almagrowi niecne intencje były tylko wynikiem intryg zawistnych ludzi. 

Almagro po pobycie w Tumbes, przedłużonym z uwagi na trapiące go dolegliwości, 

ruszył do Cajamarki, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie zdawały się 

spełniać żywione od tylu lat nadzieje i oczekiwania, choć — jak się wydaje — 

jeszcze wówczas nie wiedział o okupie, jaki obiecał Atahuallpa za swą wolność. 

Ostatecznie kolumna, którą prowadził Almagro, wkroczyła do Cajamarki 14 kwietnia 

1533 roku, w przeddzień przypadających wówczas świąt Wielkanocy. Francisco 

Pizarro wyszedł nawet powitać go przed miastem. Między obu wspólnikami nie było 

widać żadnych oznak ochłodzenia stosunków, choć Cieza w odpowiednim miejscu 

swego dzieła napisał: Niektórzy twierdzą, że choć Almagro i Pizarro rozmawiali ze 

sobą przyjaźnie, jeden drugiego podejrzewał i żywił ukrytą urazę, biorącą swój 

początek z [nadmiernej] ambicji, którą powodowała [już sama] obecność w tak 

świetnym kraju i nadzieje na zawładnięcie wielkimi bogactwami". Jeszcze bardziej 

dwuznaczne w swej wymowie i nacechowane rezerwą było spotkanie Almagra z 

Hernandem Pizarro, gdy ten powrócił z wyprawy do Pachacamac i Jauja. 

Początkowo Hernando w ogóle nie rozmawiał z Almagrem, gdyż nie   mógł   

ścierpieć   nikogo,   kto   mógłby   się   równać [pozycją] z jego bratem". Dopiero 

po łagodzącej napięcie interwencji Francisca Pizarro, Hernando przeprosił Almagra 

za swe wcześniejsze zachowanie i, na pozór, doszli do zgody". 

Jak już wiemy, w ciągu kilku następnych tygodni nadeszły ładunki złota i srebra 

pozyskane w Cuzco, Pachacamac i Jauja. Ich wielkość oraz pojawienie się Almagra 

przyspieszyły podjęcie decyzji o podziale łupu, choć prawdę mówiąc, zebrane 

kosztowności jeszcze nie odpowiadały wielkości skarbu obiecanego przez 

Atahuallpę. Aby tego dokonać — niezależnie od tego, jakie zasady podziału przyjęto 

— należało przetopić złote i srebrne przedmioty na jednolite sztaby. W popularnych 

publikacjach na temat podboju Peru spotyka się często zarzut barbarzyństwa, 

stawiany uczestnikom ekspedycji, którzy nie wahali się zniszczyć w ten sposób 

przedmiotów o znacznej wartości artystycznej. Pamiętajmy jednak, że priorytetem 

pozostawał podział łupu wedle jasnych i ustalonych zasad, a ponadto, że tak 

naprawdę dokonano przetopienia tylko drobnych przedmiotów i nieobrobionych 

kawałków kruszcu. Pozostałych zdobyczy nie przetapiano, lecz rozdzielano między 

żołnierzy w całości, szacując jedynie ich wartość, a i to — jak wskazuje Oviedo — 

dość pobieżnie, tak że rzecz, która miała dwadzieścia karatów, szacowali na 

czternaście, piętnaście, a najwyżej na szesnaście (karatów), i w ten sposób całe 

złoto zostało wycenione znacznie poniżej (rzeczywistej wartości)". 

Podobnie szczególnie cenne przedmioty zgromadzono na poczet tego, co należało 

się Koronie jako królewska kwinta. Jednocześnie wypada w tym miejscu 

przypomnieć, że hiszpańscy konkwistadorzy bardzo poważnie i sumiennie 

podchodzili do spłacenia owej feudalnej formy podatku, jaką była kwinta. Postawa 

taka wynikała oczywiście przede 

wszystkim z faktu, iż dowódca wyprawy był przedsiębiorcą koncesjonowanym przez 

background image

Koronę i od monarchy zależało to, czy dowódca ekspedycji kończącej się militarnym 

sukcesem będzie mógł korzystać z bardziej wymiernych niż tylko sława owoców 

swych działań. 

Dlatego zanim przetopiono na sztaby całe złoto i srebro, a nawet zanim nadeszły 

ostatnie transporty kruszców z Cuzco, wybrano Hernanda Pizarro, aby jako przed-

stawiciel uczestników wyprawy, udał się na dwór królewski, osobiście przekazał 

monarsze kwintę i zapewnił protagonistom ekspedycji gratyfikacje stosowne do 

wielkości dokonanych czynów. Racje, dla których misję tę powierzono akurat 

Hernandowi, mogły być dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, osobiste cechy 

charakteru, towarzyska ogłada i dyplomatyczne talenty, jakimi dysponował 

Hernando, czyniły z niego najwłaściwszą spośród najbliższego otoczenia Francisca 

Pizarro do tej roli osobę. Po drugie, hiszpański dowódca brał też zapewne pod 

uwagę animozje między swym przyrodnim bratem a Almagrem (ciągle jeszcze 

głównym wspólnikiem przedsięwzięcia) i sądził, że nieobecność Hernanda pozwoli 

na poprawę atmosfery i umocnienie wzajemnej lojalności. Tak więc Hernando 

skierował się ku San Miguel z ładunkiem stu tysięcy castellanos w złocie i pięciu 

tysięcy srebrnych marek zgromadzonych na poczet kwinty. 

Tymczasem największe ilości kruszców pozyskano dopiero w połowie czerwca, gdy 

ostatecznie dotarły do Cajamarki transporty z Cuzco, owoce działalności posłanych 

tam Hiszpanów. Był to rzeczywiście imponujący konwój, którego wartość mogła 

przyprawić o zawrót głowy nie tylko ubogich w większości żołnierzy fortuny, jakimi 

byli ludzie Pizarra. Xerez notuje, że 13 czerwca 1533 roku do Cajamarki Indianie 

przynieśli dwieście (!) cargas złota i dwadzieścia pięć cargas srebra,  a samego 

złota było ponad sto trzydzieści quintales (1 quintal — około 50 kilogramów). Nieco 

później przybyło jeszcze sześćdziesiąt innych cargas złota niższej próby. Z kolei Pero 

Sancho, który objął funkcję sekretarza Pizarra po Xerezie, gdy ten w ślad za 

Hernandem Pizarro wyjechał do Hiszpanii, mówi, że największą część 

zgromadzonych przedmiotów stanowiło pięćset złotych płyt (Xerez mówi nawet o 

siedmiuset) które na rozkaz Hiszpanów Indianie z Cuzco powyrywali z murów 

tamtejszych świątyń. Najmniejsze z tych płyt miały ważyć 45 funtów, inne zaś 10-

12 funtów18. Ponadto przyniesiono wiele naczyń oraz innych ozdobnych i godnych 

zobaczenia" przedmiotów, w tym bogato zdobiony tron (lub podnóżek) Inki o 

wartości osiemnastu tysięcy złotych pesos. Do tego trzeba doliczyć jeszcze srebro, 

warte około pięćdziesięciu tysięcy marek. 

Podział już przetopionych na sztaby kosztowności, zgromadzonych w takich 

ilościach, nie był sprawą łatwą, trzeba było bowiem uwzględnić, poza wspomnianą 

wyżej królewską kwintą, różne wierzytelności, koszty i darowizny, a także 

oszacować wielkość wkładu w powodzenie przedsięwzięcia poszczególnych 

uczestników wyprawy. Pizarro musiał tu sam dokonywać szacunków i każdemu 

dawał tyle, ile mu własne sumienie nakazywało, uwzględniając poniesione trudy i 

znaczenie danej osoby". Oznaczało to, tak jak w przypadku innych hiszpańskich 

wypraw zdobywczych, wyższe gratyfikacje dla osób pełniących ważniejsze funkcje 

(kapitanowie), które na ogół też w większym stopniu partycypowały w kosztach 

organizacji samej wyprawy, a także dla tych, których wkład w czysto militarny 

wysiłek był znaczący (tu chodziło przede wszystkich o jeźdźców, których zawsze 

wynagradzano znacznie wyżej niż piechurów) 

background image

 

 

Dodatkowym problemem było pojawienie się Almagra na czele zwerbowanych ludzi, 

bo z jednej strony Almagro pozostawał udziałowcem spółki z Pizarrem, ale z drugiej 

nie brał przecież udziału w pojmaniu Inki i nie był obecny, gdy Atahuallpa 

zaoferował okup za swą osobę. Z kolei żołnierze Almagra dowodzili, iż choć 

rzeczywiście byli nieobecni, gdy Francisco Pizarro powziął i wykonał swój 

brawurowy plan uwięzienia inkaskiego władcy, to jednak przybyli w momencie, gdy 

zbieranie okupu jeszcze nie było ukończone, i sumiennie wykonywali wszystko, co 

im powierzono. Ich adwersarze odpowiadali, że nie ma w tym żadnej szczególnej 

zasługi, gdyż wykonywali oni tylko rozkazy i to głównie w trosce o swe 

bezpieczeństwo. Te kontrowersje w końcu rozstrzygnięto w ten sposób, iż ludzie 

Almagra otrzymali pewną pulę do podziału między siebie i odstąpili od dalszych 

roszczeń. Niektórzy kronikarze (Cieza, Herrera) twierdzą, iż owa pula wynosiła sto 

tysięcy dukatów, inni mówią o dwudziestu pięciu tysiącach pesos w złocie , Dukat 

był nieco mniej warty niż peso, bo odpowiadał  

375 maravedis, podczas gdy peso — 450 maravedis. ale najbardziej miarodajny jest 

tu zachowany dokument, sporządzony w Cajamarce, poświadczający dokonanie 

podziału okupu za Atahuallpę w dniach 15-22 lipca 1533 roku. Wyszczególnia on 

sumę dwudziestu tysięcy pesos w złocie dla ludzi Almagra, aby mogli spłacić swe 

zobowiązania i zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy. 

Ogólna suma, która stał się podstawą podziału, wynosiła — tu panuje zgodność — 

milion trzysta dwadzieścia sześć tysięcy pesos w złocie wysokiej próby. Kwinta 

królewska wyniosła zatem dwieście sześćdziesiąt cztery tysiące osiemset 

pięćdziesiąt dziewięć pesos. Ponieważ, jak już wiemy, Hernando Pizarro wcześniej 

odjechał z przeszło dwukrotnie mniejszą sumą, skrupulatnie odliczono brakujące sto 

sześćdziesiąt cztery tysiące czterysta jedenaście pesos,  które 

dostarczono później Hernandowi, tak aby mógł pojawić się na dworze królewskim z 

całą należnością. 

Nie ma potrzeby cytować w tym miejscu wszystkich pozycji, które zawiera 

omawiany dokument, warto natomiast przytoczyć niektóre liczby, by dać pojęcie o 

rozmiarach łupu i o głównych zasadach jego podziału. Po odciągnięciu całej kwinty 

dla Korony do podziału pozostawało milion pięćdziesiąt dziewięć tysięcy czterysta 

trzydzieści pięć pesos. Z tej sumy najpierw odłożono dwieście dwadzieścia tysiące 

pesos oraz dziewięćdziesiąt marek srebra na Kościół. Francisco Pizarro jako główny 

dowódca otrzymał pięćdziesiąt siedem tysięcy dwieście dwadzieścia pesos w złocie 

oraz dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt marek srebra. Jego przyrodniemu bratu 

Hernandowi przypadło odpowiednio: trzydzieści jeden tysięcy osiemset osiem pesos 

i tysiąc dwieście sześćdziesiąt siedem marek. Taką samą ilość srebra otrzymał 

Hernando de Soto, ale jego udział w złocie był już prawie dwukrotnie niższy — 

siedemnaście tysięcy siedemset czterdzieści pesos. 

Spośród innych, wybitniejszych członków ekspedycji, większe udziały zapewnili 

sobie Juan Pizarro (brat Francisca) — jedenaście tysięcy sto pesos w złocie i 

czterysta siedem marek srebra, Gonzalo Pizarro (kolejny brat głównodowodzącego), 

Sebastian de Belalcazar oraz dowódca artylerii Pedro de Candia — po dziewięć 

tysięcy pesos w złocie i także czterysta siedem marek srebra. 

background image

Udział jeźdźca, nie pełniącego żadnej funkcji dowódczej, wyniósł natomiast osiem 

tysięcy osiemset osiemdziesiąt pesos w złocie i trzysta sześćdziesiąt dwie srebrne 

marki, przy czym kilka osób otrzymało nieco niższe gratyfikacje, tak w złocie jak i w 

srebrze, a bardzo nieliczni (oprócz wyżej wymienionych) — nieco wyższe. Z kolei 

piechurów wynagradzano zazwyczaj czterema tysiącami czterystu czterdziestoma 

pesos w złocie i stu osiemdziesięcioma markami srebra, choć znów znajdujemy 

żołnierzy, których 

udział był niższy lub — w dwóch przypadkach — minimalnie wyższy (o sto pesos) 

Ogólnie można przyjąć, iż udziały żołnierzy walczących pieszo stanowiły połowę 

wynagrodzenia jeźdźców. Taka zasada nie mogła budzić większych obiekcji, 

ponieważ w dobie konkwisty wartość bojowa konnicy w starciach z Indianami 

znacznie przewyższała nawet najbardziej doświadczony w bojach oddział piechoty. 

Nadmieńmy w tym miejscu, że Hiszpanie, zakładając miasta w różnych zakątkach 

Ameryki, głównymi parcelami oraz pełnią praw obywatela miejskiego (vecino) i 

obdarowywali właśnie walczących konno towarzyszy dowódcy wyprawy, który, na 

mocy kapitulacji, dokonywał aktu fundacji ośrodka miejskiego. 

 

 

Ogółem akt podziału okupu za Atahuallpę wymienia sześćdziesiąt trzy osoby o 

statusie jeźdźca, czy też pełniących ważniejsze funkcje, oraz stu pięciu piechurów 

lub innych osób o analogicznym statusie. Nieco wyżej była  już mowa o sumie — 

choć trafniejsze byłoby tu słowo rekompensata — którą Almagro miał rozdzielić 

między swych żołnierzy. Ponadto wypada wspomnieć o niewielkich zdobyczach, 

które przypadły członkom garnizonu San Miguel — decyzją Francisca Pizarro, który 

dawał każdemu tyle, ile wobec Boga i swego sumienia wydało mu się stosowne", 

otrzymali oni do podziału nieco ponad trzy tysiące pesos w złocie. 

Inną decyzją Pizarra podjętą w tym czasie było udzielenie pozwolenia na powrót do 

Hiszpanii kilkudziesięciu ludziom wraz z przypadającą im częścią łupu. Wedle 

sekretarza Pizarra były to głównie osoby starsze, których wiek czynił bardziej 

zdatnymi do odpoczynku niż do służby wojskowej". Takich osób mogło być 25-30 

(szacunki mówiące o sześćdziesięciu osobach wydają się przesadzone) Zauważmy 

jednak, że Pizarrem nie tyle musiały kierować w tej sprawie pobudki, które można 

by nazwać humanitarnymi, ile trzeźwa kalkulacja. Otóż przybycie tych ludzi (choćby 

było ich zaledwie dwa tuziny) ze skarbami zdobytymi w Cajamarce do Hiszpanii, 

musiało tam wywołać poruszenie i ożywić nastroje, dzięki którym kolejne rzesze 

śmiałków przeprawią się przez Atlantyk, by szukać sławy, bogactwa i zaszczytów w 

Nowym Świecie. Pizarro wówczas zdawał sobie sprawę, jak niewystarczające były 

jego siły, aby ostatecznie zawojować i utrzymać dla Hiszpanii tak rozległy i ludny 

kraj jak Peru. 

Zresztą historia Hiszpanii tego okresu znaczona jest, począwszy od powrotu 

Kolumba ze swej pierwszej wyprawy w 1493 roku, powtarzającymi się okresami 

euforii i emigracyjnej gorączki przy okazji odkrycia niemal każdego nowego 

terytorium w Nowym Świecie. Jest to fenomen, który można porównać tylko do 

gorączki złota" z drugiej połowy 19 wieku. Przy tym właśnie wieści o Peru i jego 

bajecznych bogactwach — jeszcze podkoloryzowane przez wyobraźnię i wielkie 

nadzieje mieszkańców relatywnie ubogiego kraju, jakim była Kastylia — w 

background image

większym stopniu rozbudziły ambicje i oczekiwania mieszkańców Hiszpanii niż 

odkrycie i podbój jakiegokolwiek innego kraju w Ameryce, z Meksykiem włącznie. 

Tak oto w ślad za Hernandem Pizarro ruszyło kilkudziesięciu, nie do końca chyba 

świadomych wyznaczonej im roli, emisariuszy Francisca Pizarro i propagatorów 

podjętego przezeń dzieła. Pizarro zadbał, by ich pojawienie się w Hiszpanii 

wywołało odpowiednie wrażenie, dlatego wyposażono ich w osobliwości odkrytego 

kraju. Lamy i kilku Indian miało być, obok kruszców pochodzących z okupu za 

Atahuallpę, pobudzającymi wyobraźnię eksponatami, które rzeczywiście wywołały 

odpowiednie wrażenie już nawet w punktach tranzytowych w Nowym Świecie 

(Panama, Santa Marta, Santo Domingo) a co dopiero w Hiszpanii. Inna sprawa, że 

w drodze z Cajamarki do San Miguel część objuczonych kosztownościami 

lam....uciekła prowadzącym je Hiszpanom, którzy stracili w ten sposób łupy o 

wartości przekraczającej dwadzieścia pięć tysięcy pesos; zbiegło też kilku Indian. 

Ogółem z Nombre de Dios w Panamie pod koniec 1533 roku i w pierwszych 

miesiącach roku następnego wypłynęły ku Hiszpanii cztery okręty z ludźmi z 

Cajamarki" i wiezionymi przez nich kosztownościami. Pierwszy z nich przybył do 

Sewilli 5 grudnia 1533 roku, następny — na którego pokładzie podróżował 

Hernando Pizarro z największą częścią pozyskanych bogactw — 9 stycznia 1534 

roku, dwa ostatnie natomiast — 3 czerwca tegoż roku. Największe bogactwa 

przywiózł Hernando Pizarro — oprócz królewskiej kwinty trzysta dziesięć tysięcy 

pesos w złocie oraz pięć tysięcy czterdzieści osiem srebrnych marek, stanowiących 

własność osób prywatnych. Oprócz tych kruszców w sztabach i płytach, 

zapakowanych w skrzynie, okręt ów przywiózł wiele wyrobów ze złota i srebra, jak 

np. dzbany, naczynia, figury zwierząt, bóstw itd. Sam wyładunek tych skarbów na 

sewilskim molo i późniejszy ich transport do pomieszczeń Casa de Contratacion 

Casa de Contratacion  Instytucja 

 stworzona przez króla Ferdynanda Aragońskiego w 1503 roku z siedzibą w Sewilli, 

której zadaniem było kontrolowanie przepływu ludzi i towarów między Hiszpanią a 

jej zamorskimi posiadłościami. Pełniła funkcje zarazem komory celnej, magazynów, 

urzędu skarbowego, kontroli granicznej oraz urzędu morskiego (organizując m.in. 

egzaminy dla żeglarzy mających pływać do Ameryki, przygotowując instrumenty 

nawigacyjne i nanosząc wszelkie nowe odkrycia na padrón real — oficjalną mapę 

królewską). Utworzenie Casy uważa się za początek uczynienia przez Koronę z 

eksploracji Ameryki i ekspansji na zachodniej półkuli przedsięwzięcia państwowego, 

a także likwidację pierwotnego monopolu Kolumba i jego spadkobierców. 

musiały wywrzeć niemałe wrażenie na wszystkich, w których obecności się to 

odbywało. 

Z kolei wśród Hiszpanów w Cajamarce, którzy z dnia na dzień stali się ludźmi 

zamożnymi, to ogromne bogactwo zachwiało normalne relacje cen najzwyklejszych 

towarów. Za parę trzewików żądano 30-40 pesos, podobnie jak za parę spodni; 

płaszcze sprzedawano po 100-120 pesos, a nawet tak relatywnie niewielkiej 

wartości towary, jak dzban wina czy ryza papieru, osiągnęły cenę odpowiednio: 20 i 

10 pesos. Za wierzchowce, które zawsze były w wysokiej cenie, płacono dwa i pół, 

trzy, a nawet cztery tysiące pesos, i te astronomiczne ceny koni utrzymały się 

nawet kilka lat. Jak wspomina naoczny świadek, sprawy zaszły tak daleko, że jeśli 

ktoś był drugiemu winien jakąś sumę, po prostu wręczał mu kawałek złota, nawet 

background image

nie zadając sobie fatygi, aby go uprzednio zważyć. A gdyby to, co dał, przewyższało 

wartość jego długu, to i tak nikt mu już niczego nie zwrócił. I tak od domu do 

domu chodzili z obładowanym [złotem] sługą indiańskim ci, którzy byli zadłużeni, 

szukając wierzycieli, aby spłacić swe zobowiązania". 

Hiszpanie oddawali się też szaleństwu gier hazardowych, co było zdaniem Ciezy 

czymś zrozumiałym, skoro między tak niewieloma krążyły takie bogactwa". A inny 

kronikarz stwierdza, iż nigdy przedtem żaden żołnierz nie wzbogacił się tak szybko i 

łatwo ani też nie oddawano się hazardowi tak namiętnie, że wielu szybko przegrało 

swe udziały w kości i inne gry. 

Gdy bezprecedensowy okup za Inkę został rozdzielony między żołnierzy, Francisco 

Pizarro formalnie uznał — sporządzając w obecności pisarza stosowny akt — iż 

Atahuallpa wywiązał się z obietnicy napełnienia komnaty złotem. Nakazał też 

publiczne obwieszczenie tego dokumentu przy dźwiękach trąb, na terenie całego 

miasta. Za pośrednictwem tłumacza powiadomiono też o tym fakcie Atahuallpę. 

Jednocześnie hiszpański dowódca dawał Ince do zrozumienia, w sposób nie 

pozostawiający miejsca na wątpliwości, iż w trosce o bezpieczeństwo wszystkich 

Hiszpanów w Cajamarce nie może go uwolnić, do czasu przybycia większych sił 

hiszpańskich, których liczebność pozwoli na pełniejszą kontrolę zawojowanego 

kraju. 

Od tej chwili dalszy los Inki stał się przedmiotem debat Pizarra i najważniejszych 

osób z jego otoczenia. Uwolnienie Atahuallpy, wprawdzie zgodne z zawartą umową, 

byłoby jednak poważnym błędem strategicznym, zwłaszcza że w tym czasie 

Hiszpanie w Cajamarce byli przekonani o ruchach oddziałów wojskowych lojalnych 

wobec Atahuallpy, którego poddani bali się i słuchali, nawet gdy był więźniem 

trzymanym w miejscu oddalonym o trzysta leguas". W celu sprawdzenia owych 

niepokojących pogłosek o koncentracji sił indiańskich został wysłany na rekonesans 

Hernando de Soto z niewielkim oddziałem jeźdźców. 

Z kolei odesłanie Atahuallpy do Hiszpanii w charakterze zakładnika, choć 

teoretycznie najrozsądniejsze, było wówczas przedsięwzięciem praktycznie 

niewykonalnym, a przynajmniej mogło ludziom Pizarra takim się wydawać. Jeszcze 

bardziej ryzykowne byłoby podjęcie marszu na Cuzco z królewskim więźniem. 

Zresztą Pizarro miał wystarczająco dużo czasu, aby zorientować się, że lojalność 

lokalnych naczelników wobec Atahuallpy opierała się głównie na sile machiny 

militarno-urzędniczej inkaskiego państwa. Już w pierwszych tygodniach po 

uwięzieniu Inki przybywali bowiem do Cajamarki kacykowie, którzy wprawdzie 

oficjalnie składali pełną wyrazów poddaństwa wizytę Ince, ale jednocześnie chcieli 

poznać jego pogromców, a nierzadko ofiarowywali Pizarrowi kosztowne prezenty. 

Wysłannicy niektórych ujarzmionych przez Inków ludów wprost oferowali 

Hiszpanom przymierze. 

 

 

Na niekorzyść Atahuallpy działała ponadto okoliczność, iż właśnie wtedy, w połowie 

1533 roku, gdy dokonywano podziału okupu, Francisco Pizarro i jego towarzysze 

dowiedzieli się o śmierci Huascara, zabitego z rozkazu Atahuallpy przez jego ludzi. 

Ponadto inkaski władca został właśnie pozbawiony dwóch swych największych 

protektorów wśród Hiszpanów, którymi byli Hernando de Soto i Hernando Pizarro. 

background image

Pierwszy z nich najbardziej przypadł Atahuallpie do gustu i często grywał z nim w 

szachy i kości, których to gier uwięziony Inka szybko się nauczył. Podobnie 

Hernando Pizarro, który miał dar postępowania z ludźmi, jeśli mu na nich zależało, 

szybko zjednał sobie sympatię Atahuallpy. Jest swoistym paradoksem, że Hernando 

Pizarro, dość jednoznacznie oceniany jako główny winowajca zaognienia, a później 

ostatecznego zerwania stosunków między Pizarrem a Almagrem, przeszedł 

jednocześnie do historii jako obrońca Inki i lubiany przezeń towarzysz rozmów i 

biesiad. 

Na winę Hernanda w tej kwestii otwarcie wskazuje pełnomocnik trzeciego 

sygnatariusza umowy, ksiądz Hernando de Luque. w liście do króla z 20 

października 1532 roku, pisanym krótko przed śmiercią. Śmierć księdza Luque w 

początkach 1533 roku spowodowała, że zabrakło czynnika łagodzącego spięcia 

wynikłe ze zderzenia ambicji Pizarra i Almagra. 

Ale, jak wiemy, Hernando w tym czasie był w drodze do Hiszpanii, a Hernando de 

Soto właśnie udał się na zwiad po bliższej i dalszej okolicy, wypatrując sił 

nieprzyjacielskich. 

Agustin de Zarate przytacza w swojej kronice zdanie, jakie Atahuallpa miał 

powiedzieć do Hernanda Pizarro na wieść o jego wyjeździe do Hiszpanii: Ach, 

kapitanie, jakże boleję nad tym, że jak tylko odjedziesz, ten gruby i ten jednooki 

niechybnie mnie zabiją". Dopowiedzmy, że grubym" został nazwany przez Inkę 

królewski skarbnik Alonso Riquelme, a jednookim" Diego de Almagro, który w 

czasie pierwszej wyprawy rekonesansowej stracił w potyczce z Indianami oko. 

Rzeczywiście, kilka tygodni po wyjeździe Hernanda, Francisco Pizarro pozwolił na 

przygotowanie procesu przeciw Atahuallpie. Głównym zarzutem było oczywiście 

organizowanie potajemnie zbrojnej akcji przeciw Hiszpanom. Czy tak było w istocie, 

miał stwierdzić wysłany w tym celu de Soto, który jeszcze nie wrócił. Oprócz tego 

Ince zarzucano zamordowanie przyrodniego brata Huascara i uzurpację tronu oraz 

dziesiątki okrucieństw, popełnionych w czasie wojny domowej. Oczywiście wszystko 

to nie było poparte wystarczającymi dowodami albo odnosiło się do wewnętrznych 

spraw inkaskiego państwa, do których rozpatrywania Hiszpanie nie mieli żadnego 

prawa ani pretekstu. Sprawa była jednak przesądzona — chodziło o pozbycie się 

Inki, którego osoba, według opinii niektórych, stanowiła wieczne zagrożenie dla 

bezpieczeństwa Hiszpanów i pokoju w kraju, gdyż prawdziwe bezpieczeństwo 

wymaga takiego przygotowania się, aby od nikogo nie mogła zostać wyrządzona 

żadna krzywda". choć Atahuallpa miał w czasie procesu przydzielonego obrońcę, 

wyrok mógł być tylko jeden: kara śmierci. 

Nieobecność Hernanda Pizarro i Hernanda de Soto może być uważana za część z 

góry obmyślanego przez Francisca Pizarro planu pozbycia się kłopotliwego więźnia. 

Z drugiej strony zdecydowana większość kronikarzy winą za śmierć Atahuallpy 

obciąża bądź to urzędników królewskich ze skarbnikiem Riquelme na czele, bądź 

ludzi Almagra nie zainteresowanych osobą władcy, z którego pojmania nie uzyskali 

większych korzyści, bądź też samego Almagra. Cieza przytacza nawet dialog między 

jednym z duchownych a Diegiem de Almagro: 

 

 

Dlaczego chcecie zabić tego Indianina? 

background image

A chcecie, żeby [jego ludzie] napadli na nas i nas pozabijali? 

Jednocześnie Almagro w czasie egzekucji Atahuallpy miał powiedzieć: Och, lepiej 

byłoby, abym cię nigdy nie poznał!". 

Istnieje też kilka przekazów o okolicznościach, które miały się przyczynić w 

większym czy mniejszym stopniu do wytoczenia Ince procesu i orzeczenia jego 

winy. Jednak najczęściej są to raczej anegdoty niż mające solidne oparcie w faktach 

informacje, co nie przeszkadza, iż niektórzy kronikarze traktują je całkiem serio. I 

tak Gómara, Cieza oraz Pedro Pizarro, a za nimi późniejsi autorzy, jak Garcilaso de 

la Vega, twierdzą, że niemały udział w uznaniu za winnego i skazaniu Atahuallpy 

odegrał indiański tłumacz, którego Hiszpanie zwali Filipkiem (Felipillo) Miał on 

zapałać namiętnością do jednej z kobiet Inki i w nadziei pozbycia się rywala tak 

przewrotnie i perfidnie tłumaczył słowa Atahuallpy, aby wszystkie wysuwane 

oskarżenia znalazły potwierdzenie w ustach podsądnego. Problem w tym, że 

historia ta nie znajduje potwierdzenia w relacjach naocznych świadków (wyjątkiem 

jest tu wspomniany Pedro Pizarro, którego kronika jest jednak mało wiarygodna): 

milczą na ten temat w swych relacjach sekretarze Pizarra Xerez i Pero Sancho, a 

także szeregowi uczestnicy wyprawy, jak Diego de Trujillo i Juan Ruiz de Arce. 

W całym tym epizodzie prawdą wydaje się tylko to, że ów indiański tłumacz 

rzeczywiście swoją postawą przyczynił się do szybkiego uznania winy Atahuallpy, 

choć oczywiście możemy tylko spekulować, co było motywem jego postępowania. 

Być może osoba Atahuallpy budziła w nim z jakichś powodów niechęć, czy też był 

stronnikiem pokonanego Huascara, a może tylko chciał się przypodobać swym 

chlebodawcom, odgadując, że niektórzy z nich radzi byliby uśmiercić Inkę. Zarate w 

swej kronice, potwierdzając fakt, iż Felipillo tłumaczył odpowiedzi Atahuallpy wedle 

własnego uznania, wyznaje, że nigdy nie dowiedziano się, co było tego przyczyną: 

czy owa miłosna historia, czy też intrygi ludzi Almagra, którzy obawiali się, że dalsze 

zdobycze w złocie mogą być ciągle jeszcze zaliczane na poczet okupu za Inkę. 

Inna barwna anegdota mówi, że pewnego popołudnia Atahuallpa przypatrywał się 

partii szachów rozgrywanej przez Hernanda de Soto i skarbnika Riquelme. Gdy de 

Soto chciał wykonać kolejne posunięcie na szachownicy, Atahuallpa zwrócił mu 

uwagę: Nie, panie kapitanie, nie tak, lecz zamkiem [wieżą — przyp. A.T.]" De Soto 

wysłuchał rady Inki i w rezultacie zakończył partię zwycięsko. Riquelme miał ponoć 

po tym incydencie powziąć głęboką urazę do Inki, z czasem stając się jednym z 

największych antagonistów Atahuallpy, domagających się jego śmierci. 

Anegdota ta, która jest całkowicie zmyślona (prawdą jest tylko, że Atahuallpa w 

czasie swego uwięzienia poznał zasady gry w szachy) odzwierciedla sposób 

postrzegania wielkości udziału poszczególnych Hiszpanów w spreparowaniu procesu 

Atahuallpy i wydaniu werdyktu. Większość kronikarzy unika obciążania 

odpowiedzialnością za to Francisca Pizarro, ale czy mogło być inaczej, gdy autorami 

relacji byli sekretarze praktycznie piszący w jego imieniu bądź podwładni 

zafascynowani osobą swego dowódcy. A piszący później autorzy, którzy nie byli 

naocznymi świadkami, musieli sugerować się interpretacjami tamtych. 

Tak więc najczęściej powtarzana jest opinia, iż Pizarro wprawdzie zaaprobował 

wyrok śmierci wydany na Atahuallpę, ale uczynił to w wyniku usilnych nalegań 

królewskich urzędników, których nazwisk z reguły nie wymienia się, choć niektórzy 

autorzy czynią w tej mierze wyjątek, wspominając właśnie o skarbniku Riquelme 

background image

(inna sprawa, że spośród trzech urzędników królewskich skarbnik Riquelme był 

najwyższy rangą i — jak już wiemy — jemu miało przypaść dowództwo i godność 

gubernatorska w przypadku śmierci Pizarra i Almagra) Z kolei Hernando de Soto 

jest najczęściej przedstawiany jako najszlachetniejszy z Hiszpanów w Cajamarce i 

mający najwięcej zrozumienia oraz sympatii dla uwięzionego Atahuallpy. 

Przypomnijmy, że skazanie Inki na śmierć i wykonanie wyroku odbyło się pod 

nieobecność de Sota, który wyruszył zweryfikować prawdziwość doniesień o 

przygotowywanym ataku na Hiszpanów. 

Gdy Atahuallpie zakomunikowano wynik prowadzonego przeciw niemu 

postępowania, nie mógł uwierzyć własnym uszom i — według Zarate — powiedział 

wprost Hiszpanom: Nie wiem, dlaczego macie mnie za człowieka tak mało 

rozumnego, skoro myślicie, że przygotowuję zdradę; a jeśli wierzycie, że ci ludzie 

(wojownicy — przyp. A.T.) — wedle tego, co mówicie — zebrali się z mojego 

rozkazu, nie macie ku temu powodu; wszak jestem w waszej mocy, związany i w 

kajdanach, a gdyby ci ludzie nadeszli i wy byście się o tym dowiedzieli, moglibyście 

uciąć mi głowę. A jeśli myślicie, że przybywają wbrew mojej woli, to nie znacie 

dobrze władzy, jaką mam nad swymi poddanymi. Wszak bez mojego pozwolenia w 

tym kraju nawet ptaki nie fruwają ani nie poruszają się liście drzew". Nie jest 

oczywiście wiadomo, czy takie były naprawdę słowa Inki, nie ulega jednak 

wątpliwości, że jego zaskoczenie musiało się mieszać ze wściekłością, wywołaną 

własną niemocą. 

 

 

Niektórzy kronikarze wspominają, że Atahuallpa głośno wyrzekał na przewrotność 

Pizarra, który wziąwszy ogromny okup za jego osobę, zdecydował się go uśmiercić. 

Świadkowie ostatnich chwil Inki, Xerez i Pero Sancho, napisali lakonicznie, iż 

Atahuallpa, rozmawiając po raz ostatni z Pizarrem, prosił go, aby zaopiekował się 

jego synami (których zresztą nie było wówczas w Cajamarce i Atahuallpa bardzo 

obawiał się o ich los w kraju ogarniętym walkami). 

Egzekucji dokonano na głównym placu Cajamarki, tam gdzie kilka miesięcy 

wcześniej Inka został pojmany. Ojciec Valverde, wówczas 16 listopada 1532 roku 

pierwszy Hiszpan, który w Cajamarce wyszedł rozmawiać z Atahuallpa, teraz 

towarzyszył mu w drodze na miejsce kaźni. Obecność duchownego była w tym 

momencie oczywista, ponieważ Atahuallpa przed egzekucją poprosił o chrzest. 

Wydaje się, że taka decyzja Inki mogła być rezultatem zabiegów ojca Valverde, ale 

także mógł wchodzić w grę strach przed śmiercią w płomieniach, która wedle 

wierzeń inkaskich nie pozwalała na odrodzenie się duszy. Tymczasem Francisco 

Pizarro, choć sentencja wyroku nakazywała spalenie żywcem, zarządził — znów 

może pod wpływem ojca Valverde — wykonanie wyroku przez uduszenie. 

Atahuallpa umarł więc jako chrześcijanin, choć nie jest pewne, jakie imię otrzymał 

w czasie pospiesznej ceremonii — jedni twierdzą, że Juan, inni, że Francisco, 

jeszcze inni nie uważali za stosowne poświęcać uwagi w swej relacji takim 

szczegółom. 

Dzienna data egzekucji Atahuallpy też nie jest pewna. Najczęściej przyjmuje się 26 

lipca 1533 roku. Xerez zanotował w swej relacji, iż była to sobota, a w 1533 roku 

26 lipca wypadał we czwartek, stąd należałoby przyjąć, iż śmierć Atahuallpy 

background image

nastąpiła 28 lipca. Jeśli więc Xerez nie pomylił się, mielibyśmy zbieg okoliczności 

polegający na tym, iż pochwycenie Atahuallpy w listopadzie 1532 roku i jego śmierć 

w lipcu roku następnego dokonały się nie tylko w tym samym miejscu, ale tego 

samego dnia tygodnia (sobota) i mniej więcej o tej samej porze dnia. Xerez napisał, 

iż niektórzy przypisywali tę zbieżność grzechom Atahuallpy, który w ten sposób 

zapłacił za wielkie krzywdy i okrucieństwa, jakie wyrządził swoim poddanym, 

ponieważ wszyscy jednomyślnie twierdzą, że był to największy rzeźnik i okrutnik, 

jakiego widziano. Pod byle pretekstem potrafił zniszczyć całą osadę, aby w ten 

sposób ukarać [wszystkich] za choćby najmniejsze przestępstwo, jakiego dopuścił 

się jeden z jej mieszkańców, i że [tak] potrafił zabić dziesięć tysięcy osób. I za 

pomocą takiego ucisku panował nad całym krajem. A przez wszystkich był 

znienawidzony". Niezależnie już od tego, jak rzeczywiście twarde było jarzmo 

inkaskiego panowania dla różnych ludów imperium, nie sposób nie zauważyć, iż 

powyższe słowa miały na celu usprawiedliwienie i uzasadnienie skazania i stracenia 

Atahuallpy. 

Ciało Atahuallpy, ponieważ miało się już ku wieczorowi, nie zostało spalone 

(zadowolono się spaleniem kilku fragmentów odzieży) ani też nie zostało 

pochowane, lecz pozostawiono je na placu, aby jego śmierć stała się wszystkim 

wiadoma. Następnego dnia wyprawiono wielkie uroczystości pogrzebowe, po czym 

— z największą powagą i z najwyższym szacunkiem, na jakie się można było 

zdobyć" — pochowano doczesne szczątki Atahuallpy w kościele (wszak został przed 

śmiercią ochrzczony). 

Ta wystawność uroczystości pogrzebowych dopiero co uśmierconego monarchy 

wydaje się współczesnemu czytelnikowi   wyrazem  najwyższej   obłudy  i  bigoterii, 

jednak przez ludzi tamtej epoki, i to nie tylko tych obecnych w Cajamarce, kwestia 

ta była postrzegana zgoła odmiennie. Pizarro chciał z pewnością tą drogą wywrzeć 

wrażenie na zgromadzonych dostojnikach indiańskich i jednocześnie pokazać, iż 

nawrócony na chrześcijaństwo Atahuallpa nie został spalony żywcem, [natomiast 

został] pochowany w kościele, jakby był Hiszpanem". Nade wszystko zaś ludzie 

Pizarra, jak wszyscy Hiszpanie doby konkwisty, czuli się bojownikami za wiarę, 

której rozprzestrzenienie na ogromne obszary Nowego Świata traktowano jako 

moralny obowiązek. Stąd właśnie brała swój początek ostentacja praktyk religijnych 

oraz religijna oprawa niemal wszystkich działań publicznych. Nie powinno wobec 

tego dziwić, że gdy zadawano śmierć Atahuallpie — który zresztą do końca 

wykazywał godny podziwu spokój i dostojność w postawie i zachowaniu — zgroma-

dzeni Hiszpanie odmawiali credo w intencji duszy Inki. Znamienny jest też 

komentarz świadka egzekucji: Niechaj Bóg przyjmie go [Atahuallpę] do swojej 

chwały, jako że przyjął śmierć, żałując za swoje grzechy i przyjąwszy prawdziwą 

wiarę chrześcijańską". 

Przebieg uroczystości pogrzebowych został, ku zaskoczeniu Hiszpanów, zakłócony 

przez liczne żony, siostry i służki Atahuallpy, które zawodząc domagały się powięk-

szenia grobu, tak aby można je pochować wraz z nim, gdyż są gotowe na śmierć. 

Oczywiście nie zgodzono się na to argumentując, iż Atahuallpa umierając jako 

chrześcijanin powinien też zostać pochowany według chrześcijańskich zwyczajów. 

Wyproszone ze świątyni kobiety i słudzy oddalili się do swych domostw, gdzie 

większość popełniła samobójstwo. 

background image

Krótko po zakończeniu uroczystości pogrzebowych Francisco Pizarro przystąpił do 

działań mających na celu zastąpienie zamordowanego Inki. Wyznaczonego dnia 

nakazał zebrać na głównym placu Cajamarki wszystkich obecnych dostojników oraz 

wezwanych z dalszych prowincji lokalnych naczelników. Zaprezentował im nowego 

władcę, któremu winni byli lojalność — tym bardziej że był on synem Huayna 

Capaca. Tym nowym Inką Pizarro postanowił uczynić młodego Tupa Huallpę 

(Toparkę czy Tubalibę, jak najczęściej zniekształcali jego imię Hiszpanie). Zdawał 

sobie bowiem sprawę, że w skolektywizowanym i autokratycznym państwie 

inkaskim nie da się utrzymać integralności, przy jednoczesnym podporządkowaniu 

go monarchii hiszpańskiej, bez pomocy ze strony przedstawicieli lokalnej elity. W 

ten sposób Pizarro — podobnie zresztą jak inni najwybitniejsi hiszpańscy kon-

kwistadorzy — zaczął stosować praktykę, która była oczywiście znana i w 

starożytności, ale najpełniejszy swój wyraz uzyskała w późniejszych epokach, pod 

nazwą panowania pośredniego" (indirect rule) będąc wręcz znakiem rozpo-

znawczym i specjalnością brytyjskiej polityki kolonialnej. 

O osobie Tupa Huallpy wiemy bardzo niewiele. Jedynie Pedro Pizarro w swojej 

kronice umieszcza wzmiankę, z której dowiadujemy się, iż Tupa Huallpa przybył do 

Cajamarki już po uwięzieniu Atahuallpy. Nigdy jednak nie odwiedził swego 

przyrodniego brata, symulując chorobę, zdaniem kronikarza, obawiał się bowiem, iż 

może podzielić los zamordowanych przez Atahuallpę rzeczywistych lub 

domniemanych rywali. Wiemy natomiast, iż Francisco Pizarro, skoro ujrzał w osobie 

Tupa Huallpy najodpowiedniejsze narzędzie do realizacji swych strategicznych 

celów, umiał w nadzwyczaj elastyczny sposób połączyć miejscowe rytuały związane 

z intronizacją nowego władcy z formalnymi wymogami utwierdzenia hiszpańskiego 

panowania nad krajem. Zatem Tupa Huallpa, po odbyciu tradycyjnego cztero-

dniowego postu, został przy dźwiękach trąb zaprezentowany zgromadzonym 

dostojnikom, po czym, wysłuchawszy przemowy Pizarra, której treścią było przed-

stawienie uzasadnienia zwierzchności hiszpańskiej (wspomniane już wyżej 

requerimiento) wzniósł odebrany z jego rąk sztandar królewski — na znak 

podległości Koronie hiszpańskiej. Podobnie uczynili kolejno wszyscy zgromadzeni 

indiańscy dostojnicy, uznając Tupa Huallpę za swego prawowitego władcę (mimo że 

intronizacja nie była przeprowadzona w Cuzco) Ponadto złożono rytualną ofiarę, a 

młody Inka przyjął insygnia władzy. 

W pierwszej dekadzie sierpnia 1533 roku Francisco Pizarro, kontrolując sytuację w 

Cajamarce i jej okolicach (powracający — niestety już po egzekucji Atahuallpy — de 

Soto nie zauważył w czasie zwiadu żadnych niepokojących sygnałów), mógł 

powziąć kolejne kroki na drodze doprowadzenia do rzeczywistego i zupełnego 

opanowania kraju. Nie można wszak dokonać podboju danego terytorium, nie 

zajmując jego stolicy. Zatem w poniedziałek, 11 sierpnia 1533 roku, główne siły 

hiszpańskie wyruszyły w daleką drogę do Cuzco, serca Tawantinsuyu. 

 

MARSZ NA CUZCO 

Kolumnę, która wyruszyła w sierpniu 1533 roku z Cajamarki, tworzyli nie tylko 

żołnierze, ale także zastępy indiańskich tragarzy oraz — co istotne — cały orszak 

nowego Inki, podróżującego w lektyce. Drugim indiańskim dostojnikiem, który 

korzystał z takiego środka transportu, był Challcuchima, ów wódz Atahuallpy, 

background image

którego Hernando Pizarro sprowadził swego czasu do Cajamarki. Wprawdzie 

początkowo został on uwięziony przez Hiszpanów, ale Francisco Pizarro przed 

wyruszeniem do Cuzco zdecydował przywrócić mu wolność i przynajmniej pozory 

władzy. Oczywiście hiszpański dowódca nie uczynił tego wiedziony motywami 

humanitarnymi, lecz dlatego, że nie obawiał się wrogich działań z jego strony, a 

liczył na zjednanie dostojnika, i być może także na wykorzystanie jego prestiżu 

wśród krajowców. W tym czasie jedynym zagrożeniem militarnym dla Hiszpanów 

były siły złożone z wojowników z Quito, podlegające wodzowi Quizquizowi, który w 

czasie wojny domowej zajął Cuzco. Quizquiz, podobnie jak Challcuchima, należał do 

grona najzdolniejszych i najbardziej doświadczonych dowódców wojskowych, jakimi 

dysponował w czasie rywalizacji z Huascarem Atahuallpa. 

 

Początkowo zresztą wszystko układało się po myśli Hiszpanów — nie napotykano 

żadnych oznak organizowania oporu zbrojnego, a ludzie Almagra wreszcie mogli 

poczuć się pełnoprawnymi uczestnikami przedsięwzięcia, licząc na znaczne 

zdobycze w kruszcach. Obrana trasa wiodła przez Cajabambę (gdzie zatrzymano się 

na dwa dni) Huamachuco (postój czterodniowy) i Huaylas, do którego kolumna 

dotarła ostatniego dnia sierpnia i gdzie odpoczywano aż osiem dni. Na tym etapie 

marszu wydarzył się tylko jeden epizod, który mógł zaniepokoić Hiszpanów. Otóż, 

według jednego z miejscowych informatorów, niedaleko Andamarki miał znajdować 

się silny oddział wojowników, gotowych zaatakować kolumnę. Do zweryfikowania 

owych informacji wysłano kolejnego przyrodniego brata Atahuallpy. Niebawem 

powróciła tylko jego eskorta z wiadomościami, iż dostojnik ów został zabity przez 

swych ziomków jako zdrajca, który sprzymierzył się z najeźdźcami. Pizarro doszedł 

do wniosku, że ten akt wrogości nie był zaimprowizowanym działaniem tubylców, 

lecz musiał być zlecony z góry, ponownie pozbawił więc wolności Challcuchimę, 

którego obciążał odpowiedzialnością za całe zajście. Cieza de Leon, . Pero Sancho 

w swej relacji  twierdzi, że ponowne pozbawienie wolności Challcuchimy wydarzyło 

się nieco później, gdy pewien Indianin, służący jednego z Hiszpanów, znajdując się 

w swej rodzinnej okolicy, doniósł o krążących po okolicy oddziałach wojowników i o 

znacznym zgrupowaniu sił w dalej położonej miejscowości Tarma. 

W dalszej drodze Hiszpanie i towarzyszący im Indianie musieli pokonywać, trudne 

dla maszerującej kolumny, wysokogórskie przełęcze, wiszące mosty i ośnieżone 

zbocza. Bezpieczne przejście przez miejsce zwane Puerto de Nieve (Śnieżna 

Przystań) zapewnił, wysłany z odziałem awangardy, Diego de Almagro. Choć nie 

spotkano się z żadnym przeciwdziałaniem przeciwnika, ponoszono znaczne trudy: 

nie mając namiotów ludzie spali na śniegu, musieli też obyć się bez ciepłej strawy, 

bo nie sposób było rozpalić ognisk. 

Dalsza droga wiodła przez Cajatambo, Oyón, Bombón, Tarmę i Yanamarkę w 

kierunku Jauja. Podczas postoju w Tarmie znów nadeszły wieści — jak się później 

okazało fałszywe — o przygotowującym atak silnym oddziale krajowców. Inna 

sprawa, że gdyby Indianie chcieli zaatakować, to właśnie w tym miejscu mieli do 

tego najlepszą okazję — stromo opadająca w stronę strumienia górska ścieżka 

zmuszała jeźdźców do zejścia z wierzchowców i prowadzenia ich w tempie uważnie 

posuwającego się w nieznanym terenie piechura. Ponieważ do Tarmy, która okazała 

się niewielkim osiedlem, wkroczono późnym popołudniem, Pizarro postanowił 

background image

ograniczyć postój tam do niezbędnego minimum — krótkiego odpoczynku i nakar-

mienia koni. Gdy zapadł zmierzch, dowódca nakazał zachowanie wszelkich środków 

ostrożności, a żołnierze mieli być w stanie pogotowia. Znów przyszło spędzić długie 

godziny pod gołym niebem, w zimnie i bez gorącej strawy. W nocy zaczął padać 

deszcz, a później śnieg, powodując przemoczenie do suchej nitki. Jednak każdy — 

pomimo to — osłonił się najlepiej, jak umiał, i tak przetrwał noc aż do świtu, gdy 

Gubernator (Francisco Pizarro — przyp. A.T.) nakazał wsiadać na koń, aby niezbyt 

późno dotrzeć do Jauja, która była odległa o cztery leguas". Cieza de Leon pisze 

natomiast, że właśnie w Tarmie znaleziono nieco wyrobów ze złota wysokiej próby, 

lecz wówczas [Hiszpanie] nie zabiegali o srebro ani o złoto, ale tylko o to, by 

zapanować nad krajem, uchwycić Cuzco i zasiedlić je chrześcijanami". 

Zanim ruszono w dalszą drogę, Pizarro przeformował prowadzone siły. Wydzielił z 

całości konnicy sześćdziesięciu   pięciu  jeźdźców,   z   których   utworzył   trzy  

piętnastoosobowe oddziałki poruczone odpowiednio: Almagrowi, swemu 

młodszemu bratu Juanowi oraz Hernandowi de Soto. Do swej dyspozycji pozostawił 

dwudziestu jeźdźców. Tak uformowana awangarda wkrótce ujrzała ze szczytu 

wzniesienia miasto Jauja, rozpościerające się w dole, w odległości ćwierć legua 

(około jednego kilometra). 

W miarę zbliżania się do miasta Hiszpanie napotykali wychodzących im naprzeciw 

tubylców, dla których byli — od jakiegoś już czasu — wyczekiwanymi wyzwo-

licielami i sojusznikami. Jednocześnie, zjeżdżając z niewielkiego zbocza, natknęli się 

na biegnącego Indianina z uniesioną w górę włócznią. Był to sługa jednego z 

dwóch wysłanych na zwiad hiszpańskich jeźdźców, odesłany przez swego pana z 

wiadomością o obecności nieprzyjaciela w obrębie pobliskich zabudowań. Tym 

razem nie był to fałszywy alarm. W okolicy operował oddział wojowników z Quito (a 

więc wiernych do końca Atahuallpie) dowodzony przez wodza Curampayo. Owi dwaj 

zwiadowcy stoczyli nawet potyczkę z Indianami, którzy utraciwszy przewagę, jaką 

daje zaskoczenie, musieli opuścić zajmowane pozycje i przegrupowali się na brzegu 

przepływającej nieopodal rzeki. 

Decyzja dowodzących hiszpańską awangardą była błyskawiczna. Diego de Almagro, 

Hernando de Soto i Juan Pizarro sforsowali rzekę, która oddzielała ich od nie-

przyjaciela (Indianie wycofując się zerwali jedyny most), mimo że nurt rzeki był 

bardzo wartki na skutek przyboru wód, wywołanego topniejącym wysoko w górach 

śniegiem. W ten sposób uzyskano przewagę psychologiczną: część Indian uciekła 

na widok pędzących koni, których — jak się wydawało — nikt i nic nie mogło 

zatrzymać. Trzej kapitanowie w sposób zsynchronizowany nacierali na siły 

indiańskie. Najsilniej zaatakował de Soto; Juan Pizarro operował wzdłuż brzegu 

rzeki, a Almagro postępował za nieprzyjacielem. Ostatecznie rozerwali siły 

Curampayo na dwie części. Jedna uciekała na północ w stronę łańcucha górskiego 

okalającego dolinę, druga zaś próbowała schronić się za rzekę. Ani jedni, ani drudzy 

nie uszli ścigającej ich hiszpańskiej konnicy, tak że wszędzie płynęła krew z leżących 

ciał poległych". W tym starciu, 11 października 1533 roku, które historycy nazwali 

bitwą pod Huaripampą, poległo pięciuset siedemdziesięciu spośród sześciuset wal-

czących tam wojowników indiańskich. Ci nieliczni, którzy uszli z życiem, swoje 

ocalenie zawdzięczali temu, iż zdołali schronić się w górskich ostępach, gdzie 

jeźdźcy de Sota nie mogli kontynuować pościgu. W bitwie nie zginął żaden Hiszpan. 

background image

Po zwycięskim boju kawaleria połączyła się z Pizarrem, który w towarzystwie Tupa 

Huallpy i innych indiańskich dostojników 11 października przed południem wkroczył 

do Jauja. Rozczarowanie Hiszpanów, a i wściekłość mieszkańców miasta, 

spowodowało spalenie przez wojowników quiteńskich niemal połowy zabudowań, w 

tym głównego magazynu znajdującego się przy placu. Sekretarz Pizarra twierdzi 

nawet, że jeśli któryś z ocalałych w bitwie wojowników szukał schronienia w 

mieście, rozsierdzeni mieszkańcy wydawali go Hiszpanom i pomagali w jego 

straceniu. Hiszpanie, przeszukując zgliszcza, zdołali uzyskać nieco srebrnych i 

złotych naczyń. Ponadto znaleźli pewne ilości kruszców w głównej świątyni miasta. 

Zdobyczą nie do pogardzenia były zapasy kukurydzy w ilości stu tysięcy hanegas 

(hanega — około 50 litrów) 

Jednak zwycięstwo w stoczonej bitwie nie gwarantowało jeszcze pełnego 

panowania nad sytuacją, w odległości trzydziestu leguas stacjonował bowiem silny 

oddział wojowników z Quito. Dlatego Pizarro dał swej konnicy tylko kilka godzin 

wytchnienia — popołudnie i pierwszą część nocy. Tuż po pojawieniu się na nocnym 

niebie tarczy księżyca pięćdziesięciu jeźdźców stawiło się na dźwięk trąbki Pedra de 

Alconchelo. Pizarro kazał im dotrzeć do wskazanego przez informatorów miejsca 

stacjonowania wspomnianego oddziału, pozostawiając sobie w charakterze straży 

przybocznej piętnastu jeźdźców i dwudziestu piechurów. 

Wysłany przez Pizarra oddział zdołał przed świtem przebyć odległość czterech 

leguas (około 20 kilometrów). Gdy dniało, zauważono unoszący się z miejsca 

odległego jeszcze o dwie leguas dym. Hiszpanie przyspieszyli sądząc, że 

nieprzyjaciel, dowiedziawszy się o ich nadejściu, pali dotychczasowe kwatery. I 

rzeczywiście, osada Huayucachi została puszczona z dymem, zanim hiszpańska 

kawaleria zdołała tam dotrzeć, a Indianie uciekli. Hiszpanie rozpoczęli jednak pościg 

za uchodzącym przeciwnikiem. Najpierw dopędzili pozostawione w ariergardzie 

kobiety i dzieci, po czym kontynuowali pogoń za wojownikami. Większości Indian 

udało się uciec, wspięli się bowiem na zbocza górskie, gdzie mogli czuć się 

stosunkowo bezpiecznie, znajdując się poza zasięgiem działania bardzo już zmęczo-

nych szarżą Hiszpanów. Zdobyto jednak pewną liczbę kobiet oraz łupy w postaci 

żywności, zwierząt, odzieży i kosztowności. 

Po przenocowaniu w pobliskiej wsi następnego dnia, 13 października, oddział 

hiszpański kontynuował zwiad w kierunku Cuzco, pozostawiając za sobą rozbite 

poprzedniego dnia siły indiańskie. Chodziło bowiem przede wszystkim o 

wyprzedzenie nieprzyjaciela i odcięcie mu drogi, zajmując znajdujące się na tej 

trasie mosty wiszące. Zamiaru tego ostatecznie nie zrealizowano, gdyż zabrakło 

paszy dla koni. Uczestnikom zwiadu nie pozostało więc nic innego, jak zawrócenie 

do lauja, gdzie dotarli piątego dnia od wyruszenia, powiadamiając Pizarra o 

wynikach swych działań. Ten  był jednak  niezadowolony  z  powodu  poniechania 

próby zajęcia wspomnianych mostów, a ponadto obawiał się, że nieprzyjacielski 

oddział — złożony z wojowników z Quito — może wyrządzić wiele szkód miejscowej 

ludności. 

Tymczasem polityka hiszpańskiego dowódcy wobec miejscowej ludności zaczęła 

przynosić rezultaty. W Jauja przyjął bowiem poselstwa od ludów Huancas i Yauyos. 

Operowano wszak na terenach, gdzie panowanie Cuzco odczuwano jako obce, 

podobnie nieżyczliwie przyjmowano próby kontroli ze strony sił, które w wojnie 

background image

domowej pozostawały w dyspozycji Huascara. Hiszpanie mogli więc korzystać w 

obfitości z jedzenia, odzieży, a nawet kobiet, dostarczanych przez indiańskich 

sojuszników, tak do celów służebnych (przygotowywanie posiłków) jak i dla za-

spokojenia potrzeb seksualnych. 

Na tym tak pomyślnym dla Pizarra obrocie spraw pojawiła się w tym czasie jedna 

niepokojąca rysa. Otóż podczas pobytu w Jauja nieoczekiwanie zmarł, wyniesiony 

ledwie trzy miesiące wcześniej na tron przez Francisca Pizarra, Tupa Huallpa. 

Niespodziewana śmierć tak młodego władcy zrodziła podejrzenia, iż nie nastąpiła 

ona z przyczyn naturalnych. Hiszpanie podejrzewali otrucie marionetkowego 

władcy, a niektórzy z nich wprost wskazywali na osobę Challcuchimy. Pedro Pizarro 

daje w swej kronice wyraz wierze w to, że Tupa Huallpa jeszcze w Cajamarce wypił 

podaną mu przez Challcuchimę chichę zaprawioną ziołami, które po określonym 

czasie powodowały zgon. Trzeba jednak brać tu pod uwagę okoliczność, iż pisał to 

autor mało krytyczny, a jednocześnie najbardziej skłonny do usprawiedliwiania i 

wręcz apologii działań swego słynnego kuzyna, Francisca Pizarro. 

Hiszpański dowódca musiał jednak wypełnić pustkę, jaką spowodowała w jego 

dalekosiężnych planach i kalkulacjach śmierć Tupa Huallpy. Niebawem zwołał więc 

wszystkich obecnych w jego otoczeniu dostojników indiańskich w celu 

przedyskutowania i wybrania najlepszego kandydata na nowego władcę. Pizarro 

grał tu na dwa fronty. Wiedział bowiem, że Challcuchima i inni dawni stronnicy 

Atahuallpy będą chcieli przeforsować kandydata z Quito (był nim małoletni syn 

Atahuallpy Aticoc) reprezentujący zaś Cuzco dawni stronnicy Huascara pragnęli 

oczywiście kogoś spośród własnej frakcji. Pizarrowi natomiast chodziło o zjednanie 

sobie Challcuchimy, a za jego pośrednictwem skłonienie do złożenia broni 

wszystkich ważniejszych dowódców wojskowych, operujących na czele oddziałów z 

Quito, i tym samym zakończenie walk. Zarazem jednak zależało mu na dalszej 

lojalności i współdziałaniu frakcji z Cuzco. 

Dlatego też realizując swą przebiegłą grę Pizarro Challcuchimie obiecał poprzeć 

kandydaturę syna Atahuallpy Aticoca, w zamian za zapewnienie zaprzestania 

zbrojnego oporu. Jednocześnie przyrzekał, że do czasu pełnoletniości Aticoca 

właśnie Challcuchimie przypadnie funkcja regenta. Indiański wódz wstępnie 

zaaprobował ten plan, zwrócił się jednak do Pizarra z prośbą o zdjęcie kajdan, w 

które —jak pamiętamy — zakuto go w czasie podróży z Cajamarki, co oczywiście 

nie sprzyjało jego prestiżowi wśród pobratymców. Pizarro, rad nie rad, musiał tę 

prośbę spełnić, choćby po to, aby nie odkryć swego absolutnie instrumentalnego 

stosunku do Challcuchimy. Inna sprawa, że indiański wódz był pilnowany przez 

hiszpańską straż i taki stan miał trwać do czasu złożenia broni przez operujące z 

Cuzco pod wodzą Quizquiza siły lojalne wobec nieżyjącego Atahuallpy, i do czasu 

sprowadzenia z Quito młodego Aticoca. Pizarro wszędzie zabierał ze sobą 

Challcuchimę, który stanowił kluczowy element jego gry. 

19 października 1533 roku do Jauja ściągnęła reszta hiszpańskiej kolumny wraz z 

kilkudziesięcioma indiańskimi tragarzami, transportującymi m.in. pozyskane złoto. 

Pizarro uznał wówczas, iż nadszedł właściwy moment na dokonanie kroku, o 

którym już od dawna przemyśliwał. Chodziło o fundację miasta hiszpańskiego, do 

czego zobowiązywała go zawarta z Koroną kapitulacja. Jak dotąd, w ciągu trwającej 

już ponad dwa i pół roku wyprawy, zdołano założyć tylko jedno miasto — San 

background image

Miguel na północy kraju. Tymczasem dolina Jauja nadawała się, zdaniem Pizarra, 

znakomicie na teren hiszpańskiego osadnictwa, po pierwsze z powodu żyznej 

okolicy i łagodnego klimatu, a po drugie zapewne też liczył na współdziałanie 

miejscowej ludności, traktującej Hiszpanów jako sojuszników. 

W październiku 1533 roku założono więc bardzo zacne miasto Jauja", ale był to 

tylko formalny akt, wypełnienie realną treścią — działaniami osadniczymi — 

ostatecznie się nie powiodło. Wprawdzie uformowano radę miejską (cabildo) 

mianowano rajców i alkadów, ale żaden z Hiszpanów nie wyraził chęci osiedlenia się 

w nowym mieście, twierdząc, że zanim okolica nie zostanie spacyfikowana, jest to 

działanie przedwczesne i ryzykowne. Pizarro nie mógł więc pod przymusem 

rozdzielać nadań (encomiendas) i poniechał akcji kolonizacyjnej w tej okolicy. Przed 

udaniem się w dalszą drogę do Cuzco pozostawił wprawdzie w Jauja garnizon pod 

wodzą skarbnika Alonsa Riquelme (czterdziestu konnych i czterdziestu piechurów), 

ale żołnierze ci nie stanowili społeczności miejskiej, która z wyżej wymienionych 

powodów po prostu nie ukonstytuowała się. 

W ostatniej dekadzie października liczące stu trzydziestu żołnierzy siły hiszpańskie 

podjęły marsz na Cuzco. Najpierw, 23 października, wyruszyła złożona z 

sześćdziesięciu jeźdźców awangarda po wodzą Hernanda de Soto. Jej zadaniem 

było nie tylko spenetrowanie okolicy przed nadejściem   głównych  sił   wyprawy,   

ale   nade  wszystko dokonanie przynajmniej prowizorycznych napraw zniszczonych 

przez nieprzyjaciela mostów. Francisco Pizarro, pozostawiwszy wspomniany wyżej 

garnizon pod dowództwem Riquelme, wyruszył z Jauja z pozostałymi żołnierzami i 

liczącą około dwóch tysięcy osób służbą indiańską płci obojga, 27 października 

1533 roku. 

Marsz nie był łatwy. Problemem były przeprawy przez rzeki. Czasami korzystano z 

naprędce naprawionych wiszących mostów, innym razem po tych niebezpiecznie 

kołyszących się konstrukcjach przechodzili tylko piechurzy, a konnica przebywała 

rzekę wpław. Z kolei w innym punkcie trasy trzeba było wspiąć się na strome 

zbocze, i choć podejście ułatwiały wykute w skale szerokie stopnie, to jednak z 

czasem okazało się, że większość koni straciła w czasie tej wspinaczki podkowy, 

raniąc kopyta tak przednich, jak i tylnych kończyn. Ponadto w osadach, przez które 

przechodzono w czasie kilku pierwszych dni, nie było niemal żadnej żywności; 

nieraz zresztą był to rezultat celowych działań nieprzyjaciela, który zabierał lub 

niszczył zapasy. Obawiano się o los awangardy — ponieważ tylko raz w ciągu tych 

dni de Soto przesłał wiadomość o postępowaniu w ślad za wrogim oddziałem. 

Dopiero w miejscowości zwanej Parcos (według Pero Sancho — Tarcos) ludzie 

Pizarra zostali lepiej ugoszczeni przez tamtejszego kacyka, który dostarczył 

wystarczającą ilość kukurydzy, zwierząt domowych (lam) i drewna na opał. 

W dalszą drogę wyruszono w dzień Wszystkich Świętych, po wysłuchaniu porannej 

mszy. Po przebyciu trzech leguas natrafiono na wezbrane wody rzeki, którą trzeba 

było przepłynąć, bo łączący jej brzegi most był zerwany. Niebawem czekało 

Hiszpanów mozolne podejście pod górę tak wysoką, że gdy się na nią patrzyło od 

góry do dołu, wydawało się niemożliwe, iż ptaki mogą nad nią przefrunąć, a co 

dopiero wspiąć się na nią ludzie jadący konno". Jednak i tę przeszkodę terenową 

pokonano, posuwając się nie w linii prostej, ale zakosami, po skalnych stopniach, co 

jednak odbywało się znów ze szkodą dla końskich kopyt. Gdy zatrzymano się na 

background image

nocleg, do Pizarra przybyło dwóch posłańców indiańskich z wiadomościami od de 

Sota, który wciąż z sześćdziesięcioosobową grupą szedł w awangardzie. Dzięki nim 

hiszpański dowódca dowiedział się nie tylko o właściwościach przemierzanego 

szlaku, ale i o tym, co przydarzyło się kapitanowi przedniej straży. 

Otóż ludzie de Sota, ciągle odbierając sygnały o obecności nieprzyjaciela, zbliżyli się 

do miejscowości Vilcas. Pod osłoną nocy podeszli do tej osady na odległość jednej 

legua, by o świcie zaatakować. Wprawdzie jeźdźcy siali spustoszenie nie 

zostawiając żywej duszy, ale większość wojowników indiańskich zdołała ukryć się w 

górach nad Vilcas. Stamtąd późnym popołudniem zaatakowali, i choć zostali 

odparci, zdołali zabić białego konia, należącego do Alonsa Tabuyo. Wedle słów 

uczestnika tego starcia, Diega de Trujillo, Indianie zaatakowali raz jeszcze 

następnego dnia, a w charakterze wojennych proporców nieśli grzywę i ogon zabi-

tego konia. Takie zachowanie nie dziwi, jeśli zważymy, jaki paniczny strach 

wzbudzał początkowo u Indian (nie tylko w Peru) widok konia, a nawet jego rżenie. 

I tym razem Indianie ponieśli klęskę. 

Ten sam świadek opowiada, iż trzeba było wypuścić pochwycone poprzednio 

kobiety i służbę, pozwalając im odejść ze swym dobytkiem. Następnie de Soto 

zwołał na naradę swych ludzi, poddając pod dyskusję dalsze działania, a 

mianowicie: czy czekać na główne siły idące z Pizarrem i Almagrem, czy też ruszyć 

dalej, aby wejść do Cuzco jako pierwsi. Przeważyło drugie rozwiązanie, za którym 

optowali Rodrigo Orgonez, Hernando de Toro, Juan Pizarro Orellana i inni, którzy 

wykazali się w czasie ostatniego starcia największą dzielnością. 

De Soto przesłał więc Pizarrowi wiadomość, że po zaplanowanym trzydniowym 

odpoczynku posunie się dalej, by uchwycić ważny strategicznie most, 

uniemożliwiając tym samym rozbitemu poprzednio oddziałowi połączenie się z 

głównymi siłami Quizquiza, zgrupowanymi w okolicach Cuzco. Pedro Pizarro 

twierdzi natomiast, że hiszpański głównodowodzący kazał de Soto czekać cztery 

dni, do czego jednak ten się nie zastosował, pragnąc znaleźć się w Cuzco przed 

pozostałymi uczestnikami ekspedycji. Natomiast sekretarz Pizarra Pero Sancho, 

relacjonując ten epizod w sposób bardziej wyważony, notuje, iż Francisco Pizarro 

bardzo uradował się z wieści otrzymanych o de Soto i to do tego stopnia, że kazał 

przekazać dalej, do żołnierzy pozostawionego w Jauja garnizonu, aby i oni mieli 

udział w radości spowodowanej zwycięstwem tego kapitana (de Soto — przyp. 

A.T.)" Nakazał też zachować najwyższą ostrożność i zaczekać w pobliżu 

wspomnianego wyżej mostu na przedpolach Cuzco. 

Zasadnicza część wyprawy z Franciskiem Pizarro i Diegiem de Almagro ruszył dalej, 

a po sforsowaniu przez kawalerię kolejnej rzeki (piechota przeszła po wiszącym 

moście dotarła do jakiejś wsi w pobliżu Vilcas. Tam odebrano kolejne wiadomości 

od de Sota. Kapitan informował o pogoni za niedobitkami oddziału rozbitego pod 

Vilcas i o spodziewanej koncentracji sił przeciwnika w Andahuaylas. Początkowo 

Pizarro zamierzał wysłać posiłki w celu wzmocnienia siły uderzeniowej awangardy 

de Sota, jednak z tego zrezygnował, uświadamiając sobie, że przybyłyby one na 

miejsce już po bitwie, gdyby do niej rzeczywiście doszło. Dwa dni później, po 

sforsowaniu kolejnej rzeki, Francisco Pizarro otrzymał list od de Sota, w którym ten 

donosił o koncentracji sił nieprzyjaciela i zajęciu przezeń umocnionych pozycji w 

osadzie o nazwie Curamba. Tym razem Pizarro już nie wahał się z wysłaniem 

background image

posiłków. Natychmiast kazał przysposobić się do drogi trzydziestu jeźdźcom, którzy 

mieli wyruszyć pod wodzą Diega de Almagro i bez zbędnych postojów jak 

najszybciej połączyć się z oddziałem Hernanda de Soto. 

Pizarro, który pozostał z zaledwie dziesięcioma konnymi i dwudziestoma piechurami 

sprawującymi straż nad osobą Challcuchimy, również wyruszył i to w takim tempie, 

że drogę zabierającą dwa dni marszu przebył w jeden dzień". Gdy przybyli do 

Andahuaylas, gdzie zamierzano przenocować, do Pizarra przybiegł Indianin z 

wiadomością, że na wskazanym palcem zboczu znajdują się gotowi do boju 

wojownicy. Francisco Pizarro osobiście, konno w pełnym rynsztunku, udał się ku 

szczytowi wskazanego wzgórza, przekonując się niebawem, że zgromadzeni tam 

Indianie wcale nie byli wojownikami Quizquiza, lecz uchodzącymi przed nimi 

mieszkańcami okolicy. Następnego dnia udano się w stronę Curamby, gdzie według 

doniesień de Sota można było oczekiwać ataku przeciwnika. 

W istocie natknięto się tam na trupy dwóch koni, co wzbudziło obawy o los 

awangardy de Sota. Nie było też nic wiadomo o tym, czy posiłki prowadzone przez 

Almagra zdołały przybyć na czas. O stoczonym rzeczywiście boju, jego 

okolicznościach i ostatecznym rezultacie Pizarro miał się dowiedzieć nieco później. 

Tymczasem, maszerując dalej, grupa przebyła wpław rzekę Abancay i zbliżyła się 

do brzegów kolejnej, Apurimac. W czasie tego marszu znaleziono w pewnej osadzie 

kilka srebrnych płyt długich na dwadzieścia stóp, szerokich na jedną stopę i 

grubości jednego palca.  Pedro Pizarro, który przypisuje sobie dokonanie tego 

znaleziska, podaje podobne rozmiary owych płyt, ale ich grubość szacuje na trzy 

palce". 

W tym czasie ludzie de Sota przeżywali dramatyczne chwile. Kapitan ów, chcąc 

uprzedzić działania przeciwnika, ruszył jeszcze energiczniej naprzód z 

pięćdziesięcioma jeźdźcami, pozostawiając dziesięciu ludzi w eskorcie bagaży i 

zdobytych łupów. W okolicy Vilcaconga do Hiszpanów przybyło dwóch Indian z 

poselstwem od pewnego kacyka, który miał trzystu wojowników i zaoferował sojusz 

przeciwko siłom Quizquiza. Hernando de Soto jednak nie uwierzył — niesłusznie — 

w szczerość tej oferty, lecz potraktował emisariuszy jak szpiegów, okaleczając ich i 

odsyłając w tym stanie do ich mocodawcy. 

Następnego dnia pięćdziesięciu konnych rozpoczęło podjazd pod strome zbocze. 

Ponieważ zbliżało się południe i do trudności, jakie stwarzał sam teren, dochodził 

jeszcze dokuczliwy upał, postanowiono urządzić krótki postój, aby dać wytchnienie 

koniom i nakarmić je kukurydzianą paszą. Wtedy właśnie od szczytu wzniesienia 

spadło na Hiszpanów niczym lawina kilka tysięcy indiańskich wojowników. De Soto, 

nie mogąc już ustawić ludzi w szyku na przyjęcie uderzenia, z kilkoma najbliższymi 

towarzyszami stawił czoło nacierającemu przeciwnikowi. W końcu wszyscy 

kawalerzyści znaleźli się w wirze walki, w której zrazu bardziej niż razić przeciwnika, 

próbowali bronić się przed ciskanymi z góry głazami, aż w końcu zdołali zdobyć 

szczyt góry, co uznali za oznakę zwycięstwa". Zanim jednak to się stało, Indianie 

uderzyli drugi raz, widząc zmęczenie koni, które nie pozwoliło Hiszpanom jechać 

szybciej niż kłusem, a niektórym tylko stępa. 

Ten chwilowy triumf nie przyszedł jednak łatwo. Ceną, jaką przyszło zapłacić, była 

śmierć pięciu ludzi (i utrata należących do nich koni) oraz rany, jakie odniosło 

siedemnaście kolejnych wierzchowców. Uczestnik tego starcia, Diego de Trujillo 

background image

zapamiętał, że wśród poległych towarzyszy znaleźli się Hernando de Toro, Miguel 

Ruiz, Francisco Martin, niejaki Marquina i Juan Alonso. Jednocześnie twierdzi, że 

największe straty wyrządziło Hiszpanom trzystu wojowników z oddziału, który 

poprzedniego dnia chciał przejść na ich stronę. 

Po odrzuceniu przeciwnika naczelną troską stało się napojenie i danie możliwości 

odpoczynku wierzchowcom. Szczęśliwie natrafiono powyżej na niewielki płaskowyż, 

przez który przepływał górski strumień. De Soto kazał połowie ludzi napoić konie, 

po czym uczynili to pozostali, nie niepokojeni w tym czasie przez Indian. Aby nie 

utracić przewagi psychologicznej, dowódca zastosował taktyczny wybieg. Jego 

ludzie mieli mianowicie pozorować wycofywanie się w dół, po to, by zawrócić i 

natrzeć na przeciwnika, gdy ten znajdzie się na, dającym przewagę konnicy, 

płaskowyżu. Manewr ten zakończył się powodzeniem i Hiszpanie ostatecznie 

opanowali szczyt, podczas gdy ich przeciwnicy zgromadzili się na innym, odległym 

zaledwie o dwa strzały z kuszy wzniesieniu. 

Oba obozy były tak blisko siebie, że można było usłyszeć głosy nieprzyjaciół. 

Zresztą Indianie z premedytacją czynili wrzawę, rzucając w stronę Hiszpanów 

pogróżki i obelgi. Z kolei de Soto dodawał swym ludziom otuchy twierdząc, że to, 

czego dokonali minionego dnia, jest wyjściem z wielkiej opresji, a to, co może ich 

spotkać nazajutrz, nie przedstawia już tak wielkiego ryzyka. 

Tymczasem zapadły ciemności. Około północy usłyszano, grany zresztą 

wielokrotnie, sygnał na trąbce. To Pedro de Alconchel, trębacz posiłków idących z 

Almagrem, dawał znać o ich przybyciu. Almagro przybywał wzmocniony owymi 

dziesięcioma żołnierzami pozostawionymi przez de Sota w ariergardzie. Układ sił 

zmienił się w ciągu kilku chwil na korzyść Hiszpanów, Indianie, nie czekając więc 

świtu, zaczęli wygaszać ogniska w swym obozie i wycofywać się z zajętych pozycji. 

To nieoczekiwanie pomyślne dla ludzi de Sota zdarzenie stało się bodaj najbardziej 

znanym epizodem z całego marszu Hiszpanów między Cajamarką a Cuzco. 

Francisco Pizarro dowiedział się o przebiegu wydarzeń z pewnym opóźnieniem, gdy 

przybył doń jeden z Hiszpanów z awangardy. Początkowo, gdy zauważono zbliża-

jącego się jeźdźca, pomyślano ze strachem, iż żołnierz niesie wiadomość o klęsce. 

Gdy sprawa się wyjaśniła, Pizarro ucieszył się z niespodziewanego zwycięstwa, ale 

nakazał scalenie sił. Do Cuzco pozostawała już niewielka odległość, a ciągle 

odbierano sygnały o obecności nieprzyjacielskich oddziałów. Dlatego Pizarro 

przyspieszył marsz i połączył się z de Soto i Almagrem w Limatambo. 

Niebawem wkroczono do doliny Jaquijaguana (Sacsahuaman), gdzie zaszło pewne 

wydarzenie, którego nie sposób pominąć milczeniem. W ciągu ostatnich dni, ob-

fitujących w zbrojne starcia, czy to Pizarro, czy ludzie z jego otoczenia, Sekretarz 

Pizarra Pero Sancho przypisuje inicjatywę w 

 tej mierze de Soto i Almagrowi. ale oczywiście wchodzi tu w grę przekazanie 

możliwie jak najbardziej pochlebnego wizerunku swego zwierzchnika. Jest rzeczą 

znamienną, że nawet w czasie rywalizacji między poszczególnymi konkwistadorami 

hiszpańskimi na różnych obszarach Nowego Świata, niemal zawsze przypisywano 

rywalowi nieludzki stosunek do krajowców, chcąc w ten sposób zdyskredytować go 

w oczach monarchy i dworskich urzędników. coraz częściej obciążali odpowiedzial-

nością za organizowanie tych ataków, trzymanego pod strażą, Challcuchimę. Być 

może Pizarro stracił nadzieję, że osoba tego wodza będzie mu w przyszłości do 

background image

czegoś przydatna. Zresztą — jak twierdzi w swej kronice Pero Sancho — już 

wcześniej Pizarro zawiedziony tym, że obecność Challcuchimy w jego orszaku w 

żaden sposób nie przyczynia się do zaprzestania zbrojnego oporu krajowców, miał 

grozić wodzowi śmiercią. Według Ciezy, kroplą przepełniającą czarę stały się 

oskarżenia rzucone na Challcuchimę przez jakiegoś pijanego Indianina w 

Jaquijaguana. Znajdując w tym dogodny pretekst, Pizarro skazał Challcuchimę na 

spalenie żywcem, nie słuchając żadnych usprawiedliwień i tłumaczeń". 

Uważany za najzdolniejszego wodza Atahuallpy Challcuchima podzielił więc los 

swojego władcy. Jednak w odróżnieniu od niego nie przyjął oferty nawrócenia się w 

ostatniej chwili życia na chrześcijaństwo. Jedni twierdzą, że w czasie egzekucji 

Challcuchima wzywał bóstwo opiekuńcze Pachacamac, inni, że głośno wołał imię 

Quizquiza. Świadkami tej egzekucji było wielu dostojników indiańskich 

zgromadzonych na placu, a mieli być oni najbardziej gorliwi w podsycaniu ognia. 

Chociaż podejrzenia i oskarżenia Hiszpanów wobec Challcuchimy mogły nie 

znajdować potwierdzenia w faktach (była już wyżej mowa o tym, że niektórzy 

czynili go winnym otrucia Tupa Huallpy) to opinie niektórych hiszpańskich 

kronikarzy, że stracony wódz był okrutnikiem, który odebrał słuszną zapłatę za 

popełnione akty bestialstwa, nie wydają się tylko usprawiedliwianiem ex post 

dokonanej egzekucji czy przerzucaniem winy na ofiarę. Trzeba wszak brać pod 

uwagę, że wojownicy Challcuchimy w czasie wojny domowej dokonali masakry 

wśród krewnych pokonanego Huascara, i rzeczywiście mogło nie brakować 

tubylców, którym śmierć Challcuchimy sprawiła satysfakcję. 

Wydawało się, że po niespodziewanym zgonie Tupa Huallpy   i   straceniu   

Challcuchimy   zawiodły   wszelkie rachuby Pizarra na wykorzystanie członków 

tubylczej elity do umocnienia panowania hiszpańskiego, przez oparcie go na 

miejscowym fundamencie i nadanie w ten sposób pozorów ciągłości władzy. A 

jednak w tym czasie właśnie w Jaquijaguana, na ostatnim postoju przed 

wkroczeniem do Cuzco, Hiszpanie znów zyskali pewien atut. Wyszedł im bowiem na 

spotkanie Manco (Manku) Inka Yupanqui, kolejny przyrodni brat Atahuallpy, syn 

Huayna Capaca i jego trzeciej żony. Niektórzy kronikarze twierdzą, że Manco Inka 

przybył, w towarzystwie kilku dostojników, po kryjomu, korzystając z mało 

uczęszczanej górskiej ścieżki, gdyż obawiał się pochwycenia przez quiteńskich 

wojowników Quizquiza. Inni twierdzą, że zjawienie się Manco Inki i zaoferowanie 

swych usług Pizarrowi było wykalkulowanym posunięciem, skoro było pewne, że 

Hiszpanie zawładną stolicą kraju. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Pizarro 

przyjął Manco Inkę z otwartymi ramionami, widząc w nim najdogodniejsze w tym 

momencie narzędzie do sprawowania panowania pośredniego, jeśli nie nad całym 

krajem, to choćby nad południowymi dzielnicami inkaskiego imperium i oczywiście 

samym Cuzco. 

Gdy Hiszpanie znajdowali się już na przedpolach Cuzco — według naocznego 

świadka zaledwie pół legua od miasta — siły Quizquiza podjęły jeszcze jedna próbę 

powstrzymania ich marszu. Ludzie Pizarra ujrzeli oto w oddali unoszące się dymy i 

pomyśleli, że to garnizon Cuzco przed opuszczeniem miasta chce je po prostu 

spalić. Zresztą nawet niektórzy kronikarze piszą, iż uchodzący wojownicy Quizquiza 

zdołali jeszcze puścić z dymem część zabudowań stolicy. Jednak bardziej 

wiarygodna wydaje się teza, że były to po prostu dymne sygnały, którymi 

background image

posługiwały się poszczególne oddziały indiańskie. 

Ostatecznie doszło do starcia między dwoma oddziałami indiańskimi, nacierającymi 

w dół zbocza górskiego, a oddziałami konnicy dowodzonymi przez Hernanda de 

Soto i Juana Pizarro, najmłodszego z braci głównodowodzącego Hiszpanów. 

Indianie, jak było do przewidzenia, zostali w tej potyczce rozbici, a straty 

hiszpańskie ograniczyły się do kilku rannych koni i jednego ranionego jeźdźca, pod 

którym zabito wierzchowca (Diego de Trujillo zapamiętał, że ów żołnierz nazywał 

się Rodrigo de Chaves) Ponieważ po tych stratach hiszpańska konnica cofnęła się, 

aby dołączyć do reszty kolumny, Indianie uwierzyli, że Hiszpanie podjęli odwrót 

taktyczny, aby na płaskim terenie uderzyć ze zdwojoną siłą, tak jak to się stało w 

Vilcas. Dlatego też zaprzestali ścigania Hiszpanów. 

Ponieważ były to już godziny popołudniowe, Francisco Pizarro nakazał rozłożenie 

się tam obozem na noc, aby wkroczyć do miasta następnego dnia. Noc spędzono w 

pogotowiu bojowym (konie w pełnym rynsztunku) gdyż pokonani w starciu 

wojownicy wciąż przebywali w pobliżu, wydając groźne okrzyki. Rano podjęto marsz 

i około godziny dziesiątej, nie napotkawszy żadnego oporu, Hiszpanie, zachowując 

wszakże środki ostrożności, weszli do Cuzco. Sekretarz Pizarra twierdzi, że był to 

piątek 15 listopada 1533 roku. Jeśli jednak w owym roku 15 listopada wypadał w 

sobotę, należy uznać, że kronikarz pomylił się raczej co do dnia miesiąca niż dnia 

tygodnia (w piątek zachowywano post, a w niedziele i święta odprawiano 

nabożeństwo) Zatem musiał to być dzień 14 listopada, gdy Hiszpanie, schodząc w 

dół stromą ulicą, znaleźli się na głównym placu miasta. Tam zajęto na kwatery trzy 

najokazalsze budowle, choć noce Pizarro kazał swym żołnierzom spędzać w 

namiotach w najbliższym sąsiedztwie koni. Dopiero po miesiącu takiego 

podwyższonego pogotowia hiszpański dowódca uznał, iż kontroluje w pełni sytuację 

w mieście. Mniej więcej w tym czasie — tj. kilka tygodni po wkroczeniu do Cuzco — 

Manco Inka, pod patronatem Pizarra, uroczyście przyjął insygnia władzy. Hiszpański 

dowódca powiadomił wszystkich bliższych i dalszych lokalnych naczelników o 

obowiązku lojalności wobec intronizowanego przez siebie władcy. 

Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące pobytu Hiszpanów w Cuzco nie były jednak 

okresem spokojnego korzystania z owoców zwycięstwa. Jeszcze przed intronizacją 

Manco Inki Pizarro wysłał oddział dowodzony przez Hernanda de Soto w ślad za 

obecnymi ciągle w okolicy Cuzco siłami Quizquiza. Oddział ten składał się z 

pięćdziesięciu konnych i kontyngentu wojowników indiańskich (Pero Sancho mówi o 

pięciu tysiącach ludzi) dostarczonego przez Manco Inkę, który też wziął udział w tej 

ekspedycji. Choć w ciągu dziesięciodniowego rajdu (ostatnia dekada listopada 1533 

roku) nie rozproszono głównych sił nieprzyjaciela, to jednak zadano mu pewne 

straty, a de Soto mógł donieść Pizarrowi o lojalności Manco Inki. 

Inna sprawa, że już w grudniu zaczęły dochodzić Pizarra pogłoski o zamiarze 

zbuntowania się nowego Inki przeciw Hiszpanom, a nawet zawarciu przeciw nim 

sojuszu z siłami z Quito. Przeprowadzone w tej sprawie dochodzenie — a w jego 

trakcie nie obyło się bez poddania torturom kilku indiańskich dostojników — 

wykazało bezpodstawność tych supozycji i obaw. 

W tym czasie Pizarro urządził na głównym placu miasta uroczystość formalnego 

objęcia kraju panowaniem Korony hiszpańskiej. Była to kopia aktu 

przeprowadzonego w Cajamarce w obecności uwięzionego Atahuallpy. Tak samo 

background image

odczytano, tłumaczony na bieżąco, tekst requeńmiento, zgromadzeni dostojnicy 

wznieśli dwukrotnie sztandar królewski, a Pizarro przy dźwięku trąb uściskał ich, po 

czym przyjął z rąk Manco Inki toast wzniesiony w obrzędowym, złotym naczyniu. 

Celebracja ta była ponadto symbolicznym przygotowaniem do kolejnego 

przedsięwzięcia militarnego. 

 

Po świętach Bożego Narodzenia Pizarro wysłał z ślad za siłami Quizqiuza 

kilkudziesięciu jeźdźców (pięćdziesięciu według Pero Sancho, stu wedle Pedra 

Pizarro), prowadzonych przez Hernanda de Soto i Diega de Almagro, oraz kilka 

tysięcy wojowników z Cuzco. Quizquiz dysponował wówczas jeszcze około 

dziesięcioma tysiącami wojowników, zgrupowanych w dolinie Apurimac. Indiański 

wódz zdawał sobie sprawę, że utracił inicjatywę, i dlatego zaczął kierować się na 

północ z zamiarem dotarcia do Quito. Po drodze jednak musiał przejść przez Jauja, 

gdzie Pizarro pozostawił garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme. Z kolei siły 

de Sota, Almagra i indiańskich sojuszników nie mogły dojść Quizquiza ze względu 

na trudne warunki marszu (w górach panowała zima), a nade wszystko pozrywane 

mosty. W tej sytuacji hiszpański garnizon w Jauja znalazł się w krytycznym 

położeniu. 

Na dobrą sprawę jedynym atutem, jakim dysponowali Hiszpanie w Jauja, było 

lojalne współdziałanie Indian Huancas, którzy przekazywali bezcenne informacje o 

ruchach Quizquiza. Mimo to, w atmosferze zagrożenia, nie brakło Hiszpanów, którzy 

podejrzewali swych indiańskich sojuszników o potajemne kontakty z Quizquizem i 

przygotowywanie wspólnego ataku na miasto. Jak niesprawiedliwe były to 

posądzenia, może świadczyć fakt, iż w tym czasie w dolinie Huancamayo Quizquiz, 

zgromadziwszy podstępnie tubylców, urządził wielką masakrę, która w jego 

mniemaniu była karą za zdradę", jakiej dopuścili się Huancas, zawierając 

przymierze z Hiszpanami. 

A jednak Hiszpanom sprzyjało szczęście. Oto pewnego dnia ich indiańscy alianci 

pochwycili quiteńskiego wojownika, który, poddany torturom, dostarczył informacji 

o ruchach sił Quizquiza. Ponadto jeden z kapitanów Quizquiza pośpieszył się z 

przekroczeniem mostu w pobliżu Jauja i jego oddział został wykryty przez tubylców, 

a następnie przepędzony przez wysłanych przez Riquelme dziesięciu konnych. W 

samym mieście Riquelme zgromadził w jednym budynku wszystkie zapasy złota, a 

na jego straży pozostawił tych Hiszpanów, którzy z powodu odniesionych ran i 

osłabienia przebytymi trudami byli mało użyteczni w walce. 

Po dwóch dniach wyczekiwania Riquelme zdecydował się wyjść poza miasto z 

dwudziestoma jeźdźcami, takąż liczbą piechurów i dwoma tysiącami indiańskich 

sojuszników. Siły Quizquiza zauważono na przeciwległym brzegu rzeki Yacus, którą 

niebawem sforsowano, mimo gradu strzał i kamieni ciskanych przez przeciwnika. 

Wtedy rozgorzała bitwa, w której współdziałanie hiszpańskiej konnicy z walczącymi 

z ogromnym poświęceniem wojownikami Huancas pozwoliło rozbić siły Quizquiza, 

zmuszając go do pospiesznego odwrotu w kierunku Quito. Wprawdzie część jego 

wojowników zdołała ponownie zgrupować się na stokach Cuntunsenca, ale i tam 

ponieśli klęskę. 

Zwycięstwo odniesione przez siły hiszpańsko-indiańskie nad brzegami rzeki Yacus 

nie przyszło łatwo. Po bitwie okazało się, że wszyscy biorący w niej udział Hiszpanie 

background image

odnieśli mniej lub bardziej groźne rany, jeden zginął; zanotowano też utratę trzech 

koni. Sam Riquelme uszedł niemal cudem z życiem, gdy trafiony w głowę 

kamieniem, spadł z konia i został porwany przez wartki nurt rzeki. Ocaliła go pomoc 

kilku kuszników, którzy zauważyli ciało dowódcy i wyciągnęli go na brzeg. 

Wierzchowiec Riquelme, również raniony indiańskim pociskiem, utonął. Straty 

sprzymierzonych Indian były naturalnie wyższe, ale brak tu, ze zrozumiałych 

względów, precyzyjnych danych. 

Posiłki, które prowadzili de Soto i Almagro, przybyły do Jauja dopiero w dwadzieścia 

dni po tej bitwie. Wiadomość o zwycięstwie została przez indiańskich biegaczy 

zaniesiona do Cuzco, gdzie Pizarro publicznie ogłosił wielki triumf hiszpańskiego 

oręża (ogromny w nim udział indiańskich sojuszników oczywiście pominął 

milczeniem) Natychmiast też wysłał gratulacje dla żołnierzy z garnizonu w Jauja i 

jego dowódcy, Alonso de Riquelme. 

Tymczasem w Cuzco, z początkiem marca 1534 roku, Pizarro zarządził dokonanie 

podziału kosztowności, które wpadły w ręce Hiszpanów, zarówno w czasie marszu z 

Cajamarki do Cuzco, jak i po zajęciu inkaskiej stolicy. Wprawdzie Francisco Pizarro 

zakazał swym ludziom zabierania własności mieszkańców miasta, ale nie mógł i nie 

chciał przeciwstawiać się ogołacaniu z drogocennych ozdób świątyń, królewskich 

pałaców i innych budowli publicznych. Mimo że część złota pochodząca z Cuzco 

została sprowadzona do Cajamarki w ramach okupu Atahuallpy, a kolejną partię 

kosztowności zabrali lub ukryli przed opuszczeniem miasta wojownicy Quizquiza, to 

i tak Hiszpanie byli oczarowani wielkością łupów. Inna sprawa, że żołnierze na 

własną rękę szukali złota i srebra wszędzie, gdzie istniała jakakolwiek szansa na ich 

odnalezienie. Stąd plądrowanie miejsc pochówku członków miejscowej elity oraz 

torturowanie krajowców, gdy ci nie chcieli lub nie umieli udzielić stosownych 

informacji o takich miejscach. Mimo wielkich starań nie udało się wszakże ani 

wówczas, ani później, odnaleźć skarbów należących do Huayna Capaca i 

poprzednich Inków. 

Znów powtórzył się ekonomiczny fenomen z Cajamarki: pozyskanie ogromnych 

ilości złota spowodowało, iż relatywnie traciło ono swą wartość, a przedmioty 

codziennego użytku uzyskiwały astronomiczne ceny. Dochodziło też do sytuacji, gdy 

inne oprócz złota kosztowne dobra — jak srebro i szlachetne kamienie — nie 

budziły większego zainteresowania żołnierzy, którzy zabierali tylko niektóre ozdoby 

jako prezenty dla swych indiańskich towarzyszek. Jeszcze mniejszą uwagę 

Hiszpanów przyciągały ogromne ilości bardzo bogatych strojów oraz inne 

zmagazynowane przedmioty, które wobec tego padły łupem indiańskich 

sprzymierzeńców Hiszpanów. 

 

Nie sposób na podstawie słów kronikarzy jednoznacznie oszacować wartość 

zdobyczy i orzec, czy była ona większa, niż okup uzyskany w Cajamarce. Niektórzy 

—jak Gómara 

twierdzą, że ogólna wartość zagarniętych kruszców była większa, ale ponieważ było 

już więcej osób do podziału oraz dlatego, że po raz drugi wpadły w ich ręce takie 

bogactwa, tym razem bez podejmowania ryzykownej akcji, jaką bez wątpienia był 

atak i uwięzienie Inki w Cajamarce, wrażenie było relatywnie mniejsze. Z drugiej 

strony niektóre   obiekty,  choćby   z  powodu  swych  gabarytów 

background image

a co za tym idzie i wartości — przykuwały uwagę, jak np. złote i srebrne figury ludzi 

i zwierząt. 

Ostatecznie całość pozyskanych kruszców — a przynajmniej to, co zostało 

publicznie zadeklarowane — została z pomocą indiańskich rzemieślników 

przetopiona na sztaby, aby dokonać sprawiedliwego podziału. Wypada nadmienić, 

że sumiennie uwzględniono także tych żołnierzy, którzy udali się z de Soto i 

Almagrem, oraz członków garnizonu w Jauja. Według słów sekretarza Pizarra całość 

przetopionego złota osiągnęła wartość pięciuset osiemdziesięciu tysięcy dwustu 

pesos, srebra natomiast — dwustu piętnastu tysięcy marek, z których sto 

siedemdziesiąt tysięcy było srebrem wysokiej próby, a pozostałą część stanowiło 

srebro z domieszką innych metali. Od tej sumy odciągnięto oczywiście królewską 

kwintę (w samym tylko złocie ponad sto szesnaście tysięcy pesos). Nie mamy 

jednak wiarygodnych danych, jak wysoki był udział przypadający na członka 

ekspedycji — kronikarze różnią się w swych doniesieniach odnośnie do tej kwestii 

— wszystko wskazuje na to, że jeźdźcy otrzymali dwukrotność udziału piechurów. 

Kolejnym krokiem Pizarra było ufundowanie Cuzco jako miasta hiszpańskiego. Był 

to ważny, nie tylko z urzędowego punktu widzenia, etap na drodze do faktycznego 

opanowania kraju. Nie można zapominać, że cała hiszpańska ekspansja w Ameryce 

miała taki właśnie cel. Założyć miasto — oznaczało stworzyć centrum 

administracyjne, militarne i gospodarcze dla okolicznych terenów. Ten pęd do 

zakładania miast (tylko do końca 16 stulecia Hiszpanie założyli w Ameryce ponad 

sto miast) miał przede wszystkim praktyczne znaczenie. Tych niewielu Hiszpanów, 

którzy dokonywali podboju jakiegoś terytorium, nie mogło — ze względów 

bezpieczeństwa — pozostawać w rozproszeniu między rzeszami tubylczej ludności. 

Ponadto dochodziły do tego jeszcze motywy kulturowe i czysto formalne względy. 

Wszak w samej Hiszpanii szlachta nie mieszkała na stałe na wsi, uważając wiejskie 

życie za nudne i monotonne. Konkwistadorzy, nawet jeśli nie byli przedstawicielami 

stanu szlacheckiego, lecz plebejuszami, i tak starali się naśladować w Ameryce 

praktykowany w Hiszapnii pański styl życia. 

Z czysto prawnego punktu widzenia natomiast nie do pomyślenia była sytuacja, by 

grupa Hiszpanów w Nowym Świecie żyła niczym wiejska wspólnota. Wedle 

prawnych pojęć epoki o istnieniu miasta nie stanowiło wzniesienie odpowiedniej 

liczby zabudowań na pewnej przestrzeni, lecz uformowanie rady miejskiej (cabildo) 

jako najpełniejszego wyrazu cywilizowanego życia, gdzie sami obywatele (vecinos 

— dosłownie sąsiedzi) podejmują odpowiedzialność za losy utworzonej 

społeczności. Dlatego miasto trwało jako społeczność obywateli, nawet jeśli została 

zmieniona jego lokalizacja, co zresztą często zdarzało się w Ameryce hiszpańskiej 

okresu wczesnokoloniałnego, gdy obywatele miasta dochodzili do wniosku, iż 

wybrane miejsce jest nieodpowiednie ( np. ze względu na klimat, wrogość tubylców 

itd. ) I odwrotnie, uformowana rada miejska oznaczała początek istnienia nowego 

miasta, nawet jeśli poprzednio na tym samym obszarze istniał już ośrodek miejski. 

 

 

Stąd w zachowanym akcie fundacyjnym Cuzco jako miasta hiszpańskiego z jednej 

strony wskazuje się na zasadność wyboru miejsca, za którym oprócz racji histo-

rycznych przemawia okoliczność, iż ma już strukturę miejską w postaci gotowych 

background image

zabudowań, wyróżnia się dogodnym położeniem między dwiema rzekami w okolicy, 

gdzie łatwo o zaopatrzenie w żywność. Z drugiej strony Francisco Pizarro jako 

założyciel miasta rezerwuje sobie prawo do przeniesienia go w inne miejsce, gdy 

uznam to za stosowne dla służby Jego Wysokości i dobra tego królestwa". 

Widoczną oznaką dokonanej fundacji stało się ustawienie pośrodku placu pręgierza, 

na którym Pizarro sztyletem dokonał stosownych nacięć i wyżłobień. Takie 

drewniane lub kamienne kolumny, zwane rollo, zwykle zakończone u góry krzyżem, 

były ustawiane w całej Ameryce hiszpańskiej w momencie założenia miasta jako 

symbol sprawiedliwości, stanowiąc jeden z bardziej charakterystycznych elementów 

miejskiego krajobrazu. 

Tak oto 23 marca 1534 roku na głównym placu Cuzco, w obecności wszystkich 

Hiszpanów, przeprowadzono przewidziane prawem procedury, dające początek 

nowemu miastu. Zgromadzeni wysłuchali odczytanego na głos przez pisarza — był 

nim sekretarz Pizarra i kronikarz Pero Sancho — dokumentu fundacyjnego. Pizarro 

wyznaczył miejsce pod budowę kościoła (od tego zwyczajowo zaczynało się 

planowanie struktury zakładanego miasta) zakreślił granice jego jurysdykcji oraz 

ogłosił nadanie praw obywatelskich tym wszystkim, którzy wyrażą chęć osiedlenia 

się w mieście. W tej ostatniej sprawie Pizarro czynił wyjątek od reguły, chcąc po 

prostu zachęcić swych podkomendnych do pozostania w strategicznie ważnym 

punkcie podbitego kraju. Zwykle bowiem pełnię praw obywatelskich otrzymywała 

tylko część uczestników wyprawy, spośród których najbardziej wyróżniający się 

oficerowie dostawali parcele pod budowę domów wokół głównego placu bądź w 

jego najbliższym sąsiedztwie (miejsce, na którym budowany był dom, odpowiadało 

możliwie ściśle miejscu jego właściciela w lokalnej strukturze społecznej) 

Następnego dnia, 24 marca, spośród osiemdziesięciu ośmiu Hiszpanów, 

figurujących jako obywatele (vecinos) miasta, Pizarro mianował dwóch alkadów 

(alcaldes ordinarios) i ośmiu rajców {regidores) dając w ten sposób początek radzie 

miejskiej. Radę miejską (cabildo) tworzyło zawsze  

dwóch alkadów oraz, zależnie od wielkości i rangi miasta, pewna liczba rajców 

(jednak nie mniej niż sześciu) Alkadami zostali Beltran de Castro i Pedro de Candia, 

rajcami natomiast dwaj bracia Francisca Pizarro — Juan i Gonzalo, oraz Pedro del 

Barco, Rodrigo Orgonez, Juan de Valdivieso, Gonzalo de los Nidos, Francisco Mejia 

oraz Diego de Bazan. Tym samym dawna stolica Inków stała się ośrodkiem 

miejskim Peru jako zamorskiej posiadłości Korony hiszpańskiej. 

  

UTRWALANIE PODBOJU 

Dzieje podboju Peru, w odróżnieniu choćby od historii zawojowania Meksyku przez 

Cortesa, zdają się nie posiadać punktu granicznego, który można uznać za de-

finitywne zamknięcie przedsięwzięcia. Niewątpliwie punktem kulminacyjnym było 

pochwycenie Inki Atahuallpy w Cajamarce w listopadzie 1532 roku. Trudno jednak 

uznać sam ten akt, a nawet późniejszą o kilka miesięcy śmierć Atahuallpy, za 

wydarzenie porównywalne z ostatecznym zdobyciem Tenochtitlanu przez Cortesa w 

sierpniu 1521 roku. Zajęcie inkaskiej stolicy Cuzco (1533) i formalne przekształcenie 

go w miasto hiszpańskie (1534) też tylko bardzo umownie można uznać za za-

kończenie podboju, podobnie jak założenie Limy (1535) która stała się niebawem 

stolicą całego wicekrolestwa Peru, obejmującego ogół hiszpańskich posiadłości w 

background image

Ameryce na południe od Przesmyku Panamskiego. 

W istocie rzeczy to, co było właściwym podbojem Peru, niepostrzeżenie przechodzi 

w niespokojny kilkunastoletni okres, znaczony z jednej strony zakładaniem nowych 

miast (Lima, Arequipa, Trujillo), z drugiej zaś aktami rywalizacji między 

hiszpańskimi zdobywcami (w trzech przypadkacn przybierającymi postać wojny 

domowej) zbrojną reakcją krajowców (powstanie Manco Inki w 1536 roku) oraz 

wychodzącymi z Peru w różnych kierunkach ekspedycjami, mającymi na celu 

zawojowanie kolejnych regionów Ameryki. Szczegółowe relacjonowanie wszystkich 

tych wydarzeń w oczywisty sposób przekracza ramy niniejszej publikacji. Dlatego 

też wydarzenia w Peru z lat 1534-1548 zostaną przedstawione poniżej w 

zsyntetyzowanej formie, umożliwiającej prześledzenie losów głównych postaci bio-

rących udział w epopei podboju. 

W ostatnich dniach marca Francisco Pizarro opuścił Cuzco, pozostawiając tam jako 

dowódcę swego brata Juana, który był jednym z mianowanych rajców. 20 kwietnia 

1534 roku Pizarro przybył do Jauja. Choć od kilku miesięcy stacjonował tam 

hiszpański garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme, nie dokonano formalnej 

fundacji tego miasta, gdyż — jak pamiętamy — Pizarro nie znalazł chętnych do 

osiedlenia się w Jauja. Teraz, w zmienionej już sytuacji, po utwierdzeniu władzy nad 

Cuzco i po przepędzeniu sił Quizquiza, Pizarro postanowił doprowadzić tę sprawę do 

końca, i rzeczywiście 25 kwietnia 1534 roku założono Jauja, trzeci po San Miguel i 

Cuzco hiszpański ośrodek miejski w Peru. Inna sprawa, że żywot zorganizowanego 

w tym miejscu miasta był bardzo krótki, już w grudniu tegoż roku Pizarro 

zdecydował się bowiem na jego przeniesienie — przy pomocy blisko trzech tysięcy 

indiańskich tragarzy — w bezpośrednie sąsiedztwo wybrzeża morskiego. Tak, 

formalnie 6 stycznia 1535 roku, powstała Lima, która stanie się z czasem 

największym miastem kontynentu na okres trzystu lat. 

W roku 1534 uwagi Pizarra nie zaprzątała już ewentualna akcja zbrojna Quizquiza, 

którego siły w połowie maja zostały ponownie pobite przez oddział pod 

dowództwem Hernanda de Soto i zmuszone do dalszego odwrotu na północ. Dużo 

większym zagrożeniem dla planów i ambicji Pizarra było pojawienie się na 

północnych rubieżach przyznanego mu przez Koronę gubernatorstwa — nieocze-

kiwanego współzawodnika. Był nim Pedro de Alvarado, jeden z najwybitniejszych 

uczestników podboju Meksyku, który, wysłany później na południe przez Cortesa, 

zdobył dla Hiszpanii Gwatemalę. Ale nawet wówczas, jako gubernator podbitego 

przez siebie kraju, Alvarado nie poniechał dalszych wypraw, do których popychało 

go niespokojne usposobienie. 

Pizarro, na wieść o obecności rywala, wysłał na północ, do San Miguel, oddział pod 

wodzą Diega de Almagro. Gdy za pośrednictwem wysłanych specjalnie w tym celu 

zaufanych ludzi dowiedział się, że owym intruzem jest Pedro de Alvarado, w 

dodatku dysponujący ogromnymi siłami, udzielił Almagrowi pełnomocnictwa do 

występowania w jego imieniu i założenia czym prędzej miasta w kraju Quito, aby 

uprzedzić akcję osadniczą Alvarada (w przypadku wątpliwości co do praw do 

jakiegoś terytorium, decydujące znaczenie miało założenie miasta) Almagro 

otrzymał też zwierzchnictwo nad siłami stacjonującymi w San Miguel, którymi 

dowodził Sebastian de Belalcazar. 

W tym miejscu trzeba powrócić do wydarzeń z połowy 1533 roku. Otóż przed 

background image

wyruszeniem do Cuzco Pizarro postanowił wzmocnić garnizon San Miguel, 

wysyłając tam Belalcazara w eskorcie ośmiu jeźdźców. Wydaje się, że nastąpiło to 

jeszcze przed skazaniem i straceniem Atahuallpy. Pizarro na pewno chciał w ten 

sposób zabezpieczyć północną granicę swego gubernatorstwa i kontrolować 

komunikację Peru ze światem zewnętrznym (w tym czasie nie było innego portu na 

wybrzeżu) Było to zatem bardzo dalekowzroczne posuniecie, bo gdy Belalcazar 

wyruszał z Cajamarki, nie było jeszcze wiadomo o żadnym hiszpańskim dowódcy, 

próbującym wkroczyć w granice Peru. Ale kilka miesięcy później sprawy przybrały 

inny obrót, pośrednio za sprawą samego Belalcazara. 

Tu trzeba wyjaśnić, że jeszcze w Cajamarce doszło do nieporozumień między 

Belalcazarem a jego wspólnikiem z Nikaragui, żeglarzem Juanem Fernandezem. Ten 

ostatni, powróciwszy do Nikaragui, spotkał się z Alvaradem, przekazując mu wieści 

o bogactwach Peru i zachęcając do podboju Quito. Alvarado lekkomyślnie podjął tę 

ofertę. Miał on w tym czasie królewski patent na dokonanie odkryć na wybrzeżach 

Pacyfiku, jednakże z wyraźnym zastrzeżeniem, aby nie naruszać granic nadań 

Pizarra (w praktyce Alvarado zyskiwał wolną rękę, gdy idzie o Moluki, wówczas 

przedmiot hiszpańsko-portugalskiej rywalizacji) Na mocy tego przywileju wysłał już 

żeglarza Ortiza Jimeneza, a gdy ten przywiózł wiadomości o Peru, wyekspediował z 

kolei swego zaufanego oficera Garcię Holguina. Teraz zaś, korzystając z wyników 

rekonesansu Holguina i ulegając sugestiom Fernandeza, zatrzymał, właśnie w 

Nikaragui, dwa okręty, które miały płynąć z posiłkami dla Belalcazara, a żołnierze 

bez większych skrupułów przeszli pod rozkazy zdobywcy Gwatemali. Ale z kolei 

wiadomości o zamiarach Alvarada szybko przeniknęły do Peru za sprawą Francisca 

Castańedy. Ten zaś chciał przypodobać się Pizarrowi, dlatego wysłał doń z Nikaragui 

swego zaufanego, Garbriela de Rojasa (nieco później, w latach wojen domowych 

między Hiszpanami, Rojas będzie jedną z ważniejszych postaci w Peru). 

Gdy Almagro najszybciej jak mógł dotarł do San Miguel, nie zastał tam już 

Belalcazara, który w marcu lub w początkach kwietnia 1534 roku wyruszył na 

podbój kraju Quito. Motywy, które kierowały wówczas Belalcazarem, pozostają do 

dziś przedmiotem spekulacji. Jedni chcą widzieć w tym akt samowoli i chęć 

działania na własną rękę, aby uniezależnić się od Pizarra (tak przedstawia rzecz np. 

Pedro Pizarro, przypisujący zresztą konsekwentnie nieczyste intencje i nierozsądne 

działania wszystkim bez mała uczestnikom podboju Peru, oczywiście z wyjątkiem 

braci Pizarro, na których spływa cała sława i chwała należna zwycięzcom) Możliwa 

jest jednak interpretacja zupełnie przeciwna; Belalcazar jako lojalny oficer Pizarra 

ruszył przeciwstawić się Alvaradowi, o którego przybyciu musiał dowiedzieć się 

wcześniej niż Pizarro. 

Jeszcze inni twierdzą, że głównym powodem akcji Belalcazara były doniesienia o 

bogactwach królestwa Quito i rozbudzona żądza posiadania ich. Jest też 

prawdopodobne, że wyprawa została podjęta przeciw siłom jednego z wodzów 

Atahuallpy — Ruminaviego, który nie został ujęty przez Hiszpanów w Cajamarce, 

lecz uciekł właśnie ku ziemiom Quito. W tym dziele Belalcazar mógł z kolei liczyć na 

współdziałanie Indian Kaniarów (Cańari, Cańaris) plemienia niewiele wcześniej 

ujarzmionego przez Inków, którzy wciąż traktowani byli jak ludność podbita. Wedle 

niektórych wersji sami Kaniarowie słali do Hiszpanów w San Miguel prośby o 

zbrojną pomoc. Faktem jest, że sojusz zawarty między Belalcazarem a tym ludem 

background image

uczynił zeń najwierniejszego sojusznika Hiszpanów w tym rejonie. A był ten pokój 

trwały: nigdy go [Kaniarowie] nie złamali ani nie odstąpili odeń, choć Hiszpanie w 

różnych momentach i sytuacjach, które się zdarzyły, bywali dla tych Kaniarów 

uciążliwi, nękając ich i czyniąc im to, co i innym zwykli czynić. Służyli im [mimo to 

Kaniarowie] chętnie, bez żadnego podstępu, nosząc na swych ramionach wszystkie 

bagaże aż do samej ich prowincji, gdzie przez cały czas tam przebywania pomagali 

[Hiszpanom] i zaopatrywali we wszystko, co niezbędne". 

Zresztą poszczególne, wymienione powyżej, motywy działania Belalcazara mogły 

występować łącznie. W czasie kilkumiesięcznej kampanii quiteńskiej powtarzały się 

sytuacje znane z walk toczonych wcześniej w środkowym Peru, a więc: szarże 

konnicy, które przechylały szalę zwycięstwa na korzyść Hiszpanów, sporządzanie 

przez Indian z głów zabitych koni wojennych trofeów, które w kolejnej bitwie miały 

zachęcać do atakowania jeźdźców, czy też wydatna pomoc indiańskich sojuszników 

(którzy wielokrotnie prowadzili wojsko Belalcazara drogami pozwalającymi ominąć 

przygotowane zasadzki — jak np. zamaskowane doły z zaostrzonymi palami) 

Belalcazar do przybycia Almagra, któremu musiał się podporządkować, zdołał już 

opanować kraj, ale nie zdobył bogactw, na które zapewne liczył. Główne miasto 

Quito Ruminavi (którego zresztą nigdy nie ujęto) spalił i opuścił, a dodatkowe 

zniszczenia spowodował atak indiański, odparty znów dzięki pomocy Kaniarów. 

Wróćmy jednak do Diega de Almagro i powierzonej mu przez Pizarra misji. 

Almagro, gdy upewnił się, że rywalem który próbuje wkroczyć w granice Peru, nie 

mając ku temu stosownych tytułów prawnych, jest gubernator Gwatemali Pedro de 

Alvarado, czym prędzej, wypełniając zalecenia Pizarra, założył 15 sierpnia 1534 

roku w okolicach dzisiejszej Riobamby miasto Santiago de Quito. Dokonanie tej 

fundacji mogło oczywiście stanowić argument w ewentualnych przetargach z 

Alvaradem. Ten jednak dysponował znacznie liczniejszymi siłami i Almagro, 

obawiając się starcia zbrojnego, przemyśliwał nawet o zawróceniu po posiłki, 

pozostawiając na razie tylko Belalcazara na wysuniętym stanowisku. 

 

 

Gdy Alvarado wyruszał w końcu stycznia 1534 roku z Puerto de Posesión, 

rzeczywiście mógł czuć się dowódcą wielkiej armady, złożonej z dziesięciu okrętów, 

którymi podróżowało sześciuset Hiszpanów z dwustu dwudziestoma trzema końmi i 

w towarzystwie setek indiańskich i afrykańskich służących. Po miesiącu żeglugi 

większość tych sił wylądowała w zatoce Caraquez. Stamtąd Alvarado postanowił 

wziąć kierunek na Quito. Jednak to potężne wojsko, które, jak się wydawało, 

zwycięsko stawi czoło wszelkim trudnościom, zaczęło tracić swoje walory bojowe, a 

jego szeregi nieco się przerzedziły. Powodem były bardzo trudne warunki marszu, 

jaki podjęli ludzie Alvarada, brak znajomości kraju, do którego przybyli. Poczucie 

osamotnienia w nieznanym kraju (indiański przewodnik, który roztaczał przed 

Alvaradem miraże bogactw Quito, uciekł na jednym z postojów) głód i pragnienie, a 

nade wszystko dojmujące zimno w czasie przekraczania pokrytych śniegiem 

andyjskich przełęczy — co kosztowało życie wielu Hiszpanów (wedle Gómary aż 

sześćdziesięciu) nie mówiąc już o indiańskiej służbie przyzwyczajonej do ciepłego 

klimatu Gwatemali — wszystko to poważnie ograniczyło możliwości zrealizowania 

przez Alvarada swych planów. Cieza de Leon daje w swej kronice niezwykle 

background image

 przejmujące opisy tego tragicznego dla niejednego członka wyprawy pochodu: 

Zostawiali w tych śniegach oręż i rynsztunek, i cały dobytek, jaki mieli, nie pragnąc 

niczego innego, jak tylko ujść z życiem. Nie troszczyli się jeden o drugiego, nikt też 

nie schylał się, aby podnieść tego, kto upadł, choćby to był jego syn lub brat. () 

Pewien Hiszpan, bardzo krzepki, który jechał na klaczy, zsiadł z niej, aby ścisnąć 

zbyt luźny popręg, a ledwie postawił stopy na ziemi, tak on, jak i klacz, wyzionęli 

ducha" — Cieza de Leon, Descubrimiento... 

 

W drugiej połowie sierpnia 1534 roku siły Alvarada nawiązały kontakt z mającym 

mu się przeciwstawić oddziałem Almagra. Ciągle jeszcze wydawało się, że starcie 

zbrojne między dwiema kolumnami hiszpańskimi jest nie do uniknięcia. Jednak do 

bratobójczej walki na szczęście nie doszło. Obie strony, choć początkowo nie ufały 

sobie nawzajem i przemyśliwały nad fortelami, dzięki którym można by przechytrzyć 

przeciwnika, ostatecznie doszły do porozumienia bez walki. Alvarado — pomny 

tego, że bez wątpienia naruszył granice gubernatorstwa Pizarra, a także ogromnych 

kosztów i już poniesionych strat — podpisał umowę z Almagrem, na mocy której 

zrzekł się swych okrętów, żołnierzy (którzy niemal wszyscy przeszli pod rozkazy 

Almagra) wraz z uzbrojeniem i zapasami, w zamian za sumę stu (wedle Ciezy 

nawet stu dwudziestu) tysięcy castellanos. Ponieważ Almagro nie mógł tak 

olbrzymiej rekompensaty z miejsca wypłacić, udał się wraz z Alvaradem do 

Pachacamac, gdzie wówczas przebywał Pizarro, i tam rzeczywiście Alvarado 

otrzymał całą żądaną sumę. Francisco Pizarro po dokonaniu tej niezwykłej 

transakcji wyruszył dalej na północ, aby założyć kolejne miasto, które na pamiątkę 

jego rodzinnej miejscowości w Hiszpanii otrzymało nazwę Trujillo. Almagra 

natomiast wysłał do Cuzco, powierzając mu naczelne dowództwo w tamtym rejonie, 

być może w uznaniu talentów i zręczności, jakie wykazał w konfrontacji z 

Alvaradem. 

Belalcazar pozostał na północy, by tam, zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od 

Almagra, powtórnie założyć Quito już w innym miejscu. Z końcem 1534 roku 

dokonał więc, bardziej na północ, fundacji miasta o nazwie San Francisco de Quito. 

Bardzo wielu Hiszpanów, którzy przybyli z Alvaradem, zasiliło szeregi Belalcazara, i 

niewiele przesadził Gómara, gdy napisał, iż Alvarado wrócił do Gwatemali niemal 

sam, podczas gdy w Peru pozostali jego ludzie szlachetni, waleczni i skłonni do 

brawury, którzy później stali się najważniejszymi [osobami] w tym kraju". 

Należałoby dodać, iż nie tylko w tym kraju", tj. w Peru, gdyż wielu oficerów, 

dawnych podkomendnych Alvarada, wyróżniło się później, wojując pod 

Belalcazarem w Popayanie i Nowej Grenadzie ( tj. na terenach dzisiejszej Kolumbii) 

W tym okresie, tzn. od drugiej połowy 1534 roku, na przebieg spraw w Peru nie 

miał już większego wpływu ewentualny opór krajowców. Jedyny walczący jeszcze 

wódz inkaski, Quizquiz, systematycznie ponoszący straty w kolejnych starciach, 

został w końcu zamordowany przez własnych podkomendnych. Wprawdzie w 1536 

roku wybuchnie jeszcze bunt Manco Inki, stwarzający na moment zagrożenie dla 

panowania hiszpańskiego w Peru, ale o sytuacji w kraju stanowić będą przede 

wszystkim relacje między samymi hiszpańskimi zdobywcami. Od 1535 roku 

rozpoczęły się konflikty i wojny domowe między nimi. 

Źródła tych konfliktów leżały oczywiście w ambicjach (nadmiernych) i 

background image

namiętnościach, rozpalonych przez bogactwa podbitego kraju. Nakładały się na 

istniejące już wzajemne pretensje i animozje — prawda, że dla dobra 

przedsięwzięcia doraźnie przezwyciężane — między Almagrem a braćmi Pizarro. 

W roku 1534 do Hiszpanii przybył Hernando Pizarro z wiadomościami o uwięzieniu 

Atahuallpy w Cajamarce i z przypadającą monarsze piątą częścią okupu za Inkę. 

Wywarł on ogromne wrażenie na dworze u króla Karola, dlatego Francisco Pizarro 

otrzymał dalsze przywileje w postaci rozszerzenia i tak już przecież rozległego 

gubernatorstwa o dalsze siedemdziesiąt leguas. Hernando jednak był zobowiązany 

także do zabiegania o stosowne przywileje dla Almagra, którego — jak już wiemy — 

szczerze nie znosił. Niektórzy twierdzą, że Almagro tym razem w ogóle nic by nie 

uzyskał, gdyby nie starania — Cristóbala de Meny i Juana de Sosy — którzy również 

przybyli do Hiszpanii i mieli czuwać nad tym, aby Hernando zadbał również o 

interesy Almagra. Ostatecznie Korona przyznała Almagrowi gubernatorstwo o 

długości dwustu leguas ( tj. ponad tysiąc kilometrów) licząc od południowej granicy 

terytoriów przyznanych Pizarrowi (które po wspomnianym wyżej rozszerzeniu miało 

już dwieście siedemdziesiąt leguas) Gubernatorstwo Pizarra zostało nazwane Nową 

Kastylią, a Almagra Nowym Toledo, lecz nazwy te nigdy się nie przyjęły. 

Hernando Pizarro w roku 1535 powrócił do Peru w towarzystwie kolejnych 

Hiszpanów, znęconych sławą i bogactwami kraju. W tej epoce podróż z Hiszpanii do 

Peru była wyjątkowo długa i trudna. Newralgicznym punktem było przebycie 

Przesmyku Panamskiego, gdzie wielu przybyszów 

— 

przede   wszystkim  na   skutek   szoku   klimatycznego 

— 

chorowało, a nawet umierało. Zanim Hernando dotarł 

do Peru z dokumentami potwierdzającymi nadane przywi 

leje, pojawił się tam młodzieniec nazywający się Cazalla 

(lub Cazalleja) który miał kopie pism wysłanych Almag 

rowi z Hiszpanii przez jego pełnomocników. Nierozsądnie 

rozdmuchiwał on te wiadomości, czym wprowadzał nie 

zdrową ciekawość i zamieszanie. 

Do Almagra te nieprecyzyjne wieści doszły niedaleko Cuzco, przy moście w 

Abancay. Wprawdzie w Cuzco powitali go Hernando de Soto i młodsi bracia Pizarro, 

Juan i Gonzalo, i podporządkowali mu się jako dowódcy wysłanemu przez Francisca 

Pizarro, ale niebawem miasto podzieliło się na dwie frakcje: almagrystów i 

pizarrystów. Przyczynił się do tego pośrednio i sam Francisco Pizarro, który w tej 

niejasnej, a grożącej poważniejszymi wstrząsami sytuacji, zdecydował się na 

odebranie zwierzchnictwa nad miastem Almagrowi i ponowne powierzenie tej 

funkcji swemu bratu Juanowi. W tym celu wysłał umyślnego Melchora Verdugo. Po 

jego przybyciu jeszcze bardziej zaostrzyły się animozje między obiema frakcjami, 

pośród których próbował rozgrywać swą partię Hernando de Soto, choć niektórzy 

twierdzą, że sprzyjał Almagrowi. W gruncie rzeczy nikt z głównych uczestników tych 

wydarzeń nie pozostawał bez winy. Cieza, który relacjonowanie wydarzeń zawsze 

ozdabiał moralizatorskimi wnioskami, dając wyraz głębokiego przekonania o de-

cydującej roli boskiej opatrzności, pisze, iż polaryzacja Hiszpanów była źródłem 

całego zła, które szatan postanowił zasiać w tym kraju, gdyż Bóg zezwolił na to z 

uwagi na wielkie grzechy ludzi". 

Tymczasem Francisco Pizarro, do którego dochodziły z Cuzco sprzeczne informacje, 

background image

postanowił udać się tam osobiście w towarzystwie kilku zaufanych osób (był wśród 

nich Antonio Picado, nowy sekretarz Pizarra, mianowany na miejsce Pero Sancho, 

osobnik skłonny do intryg, który później, w dobie wojen domowych odegra 

niechlubną rolę) Dwaj dawni wspólnicy spotkali się w kościele i wymienili 

uprzejmości, powspominali też wspólne przeżycia, a następnie postanowili zawrzeć 

układ, który usunąłby wszelkie przyczyny zadrażnienia wzajemnych stosunków. 

Zachował się tekst tego dokumentu, datowanego na dzień 12 czerwca 1535 roku, 

który in extenso przytacza w swej kronice Cieza. Obaj gubernatorzy — Francisco 

Pizarro (gubernator Nowej Kastylii) i Diego de Almagro (gubernator Nowego 

Toledo) — uroczyście przysięgali podtrzymać dawną przyjaźń i zawartą przed laty 

spółkę, których nie mogą naruszyć żadne osobiste ambicje ani interesy. 

Zobowiązywali się także nie podejmować żadnego działania, które mogłoby 

wystawić na szwank honor, życie i majętność któregoś z nich. Ponadto przysięgali 

respektować wszystkie warunki zawartej umowy i wspólnie informować o 

wszystkich istotnych wydarzeniach dwór królewski. Wreszcie przyrzekali 

sprawiedliwie dzielić między siebie wszelkie przyszłe korzyści na terenach już 

opanowanych, a także tych, które opanują w przyszłości. Wszystko to zyskało 

bogatą oprawę religijną — duchowny, Bartolome de Segovia, połączył w uroczystym 

akcie podczas odprawianej mszy dłonie obu sygnatariuszy. Inny kronikarz twierdzi, 

że Almagro zaklinał się przed Najświętszym Sakramentem, że w przypadku 

uchybienia złożonej przysiędze niechaj Bóg pomiesza w nim ciało i duszę". 

Jakiś czas później obaj sygnatariusze układu rozstali się: Pizarro udał się na 

wybrzeże, aby sprawować pieczę nad powstającą właśnie Limą, a Almagro 

postanowił wyruszyć na południe, aby faktycznie zająć obszar przyznanego mu 

gubernatorstwa. Tak rozpoczęła się wyprawa Almagra na Chile, w której 

uczestniczyło wielu Hiszpanów, zwabionych nie tylko nadziejami na zdobycie 

wielkich bogactw, ale także ujętych wielką hojnością Almagra, którego szerokiemu 

gestowi nigdy nie mógł dorównać nawet Francisco Pizarro. 

Wydawało się, że najgłębszy kryzys między dwoma wspólnikami został 

przezwyciężony. Stawka była jednak zbyt wysoka, a rozbudzone ambicje i 

namiętności zbyt silne. Kością niezgody stanie się niebawem kwestia przebiegu 

granicy między obu gubernatorstwami, a konkretnie to, po której stronie znajdzie 

się miasto Cuzco. Francisco Pizarro, gdy spotkał się wreszcie ze swym przybyłym z 

Hiszpanii przyrodnim bratem Hernandem, utwierdził się w przekonaniu, że skoro 

monarcha rozszerzył granice jego nadania o jeszcze siedemdziesiąt leguas, Cuzco 

bez żadnych wątpliwości znajdzie się wewnątrz  nich.  Zresztą niewiele  później   

Hernando,  na polecenie swego przyrodniego brata, udał się do Cuzco, aby objąć 

dowództwo nad tamtejszym garnizonem. 

Tymczasem przebywający w inkaskiej stolicy Manco Inka musiał odczuwać 

niedogodności swego położenia marionetkowego władcy, z którym Hiszpanie coraz 

mniej się liczyli. Nie wiemy na pewno, czy Manco rzeczywiście od dawna 

przygotowywał zbrojne wystąpienie przeciw Hiszpanom, co wielu z nich mu później 

przypisywało. Wiadomo jednak, że zanim zdołał zbiec, zwodząc samego Hernanda 

Pizarro, wcześniej — gdy dowództwo w Cuzco sprawował jeszcze Juan Pizarro — 

przynajmniej dwukrotnie próbował ucieczki, która została udaremniona przez 

indiańskich sojuszników Hiszpanów. Ostatecznie w kwietniu 1536 roku Manco Inka, 

background image

zgromadziwszy wielkie siły (choć szacunek mówiący o dwustu tysiącach 

wojowników jest z pewnością mocno przesadzony) zaczął oblegać Cuzco. Indiański 

władca niewątpliwie dobrze wybrał moment do rozpoczęcia insurekcji — bo znaczne 

siły Hiszpanów z Almagrem na czele odeszły jeszcze w końcu 1535 roku daleko na 

południe, a Francisco Pizarro był zajęty w tym czasie akcją kolonizacyjną na 

wybrzeżu. 

Dwustu Hiszpanów wraz z pewną liczbą sprzymierzonych Indian przeżywało w 

okrążonym mieście ciężkie chwile, zwłaszcza gdy napastnicy zdołali zająć część 

zewnętrzną miasta, a w centrum kontrolowanym przez oblężonych szalały pożary, 

łatwo rozprzestrzeniające się po dachach o drewnianej konstrukcji, krytych słomą. 

W czasie jednego z wypadów poległ Juan Pizarro. Mimo tych wszystkich 

przeciwności Hiszpanie zdołali wytrwać przez długie osiem miesięcy w odciętym od 

reszty kraju mieście. Później Inka, nie osiągnąwszy zamierzonych efektów, odstąpił 

od oblężenia. Dodatkowym elementem sytuacji była wiadomość o zbliżaniu się do 

Cuzco, powracającego z Chile, wojska Almagra. 

W tym miejscu należy wspomnieć, iż ta wielka wyprawa, na którą Almagro  

wyruszał  z dużymi  nadziejami,  dysponując niebagatelną siłą militarną (z górą 

pięciuset zbrojnych — kwiat rycerstwa Indii" — tj. Ameryki) zakończyła się wielkim 

rozczarowaniem dla jej uczestników. Ekspedycja przemierzyła ogromny obszar, 

przechodząc przez Altiplano (płaskowyż) dzisiejszej Boliwii, spenetrowała okolice 

dzisiejszego argentyńskiego miasta Salta, a po pokonaniu głównego łańcucha 

Andów zeszła do północnego Chile w dolinie Copiapó". Stamtąd, po regeneracji sił, 

wyprawa posunęła się jeszcze dalej, docierając do środkowych rejonów dzisiejszego 

Chile. Jednak ani tam, ani bardziej na południe — o czym poinformował jeden z 

kapitanów, wysłany na rekonesans na czele osiemdziesięciu ludzi — nie znaleziono 

żadnych bogactw, a żołnierze zaczęli wywierać presję na dowódcę, aby ten zawrócił 

do Peru. 

Almagro cofnął się początkowo do Copiapó, tam zdołał się połączyć z posiłkami, z 

którymi przybył Juan de Herrada, wiozący królewski dokument, nadający Almagrowi 

godność gubernatora Nowego Toledo. Wówczas najbliżsi z otoczenia Almagra tym 

bardziej zaczęli nań naciskać, aby skoro król wyświadczył mu łaskę, dając 

gubernatorstwo Nowego Toledo, z królewskim dokumentem w ręku powrócił w jego 

granice, i aby zważył, że Cuzco znajduje się w tych granicach. Czynili tak, ponieważ 

foni sami] chcieli osiąść w tym mieście i korzystać z jego bogactw i dostatku". 

Ulegając tym namowom, Almagro zawrócił, aby po przemierzeniu — jako pierwszy 

Europejczyk — najbardziej niebezpiecznej pustyni Atacama, zbliżyć się do 

opuszczonego kilkanaście miesięcy wcześniej Cuzco. Właśnie to miasto miało stać 

się kością niezgody między Almagrem i Pizarrem, doprowadzając niebawem do 

wybuchu pierwszej wojny domowej w Peru, zwanej — od miejsca decydującej 

bitwy — wojną Las Salinas. 

Bogactwa Cuzco, te rzeczywiste i te, które istniały tylko w wyobraźni Hiszpanów, 

ostatecznie spowodowały, iż Almagro nie umiał dostrzec walorów Chile — kraju, 

który kilka lat później zdobędzie i zorganizuje własnym wysiłkiem Pedro de Valdivia. 

Tak oto Almagro, podchodząc w kwietniu 1537 roku na przedpola Cuzco, był 

zdecydowany za wszelką cenę uchwycić panowanie w tym mieście. Był nawet 

gotów do układów z Manco Inką, którego wojsko wprawdzie już odstępowało od 

background image

oblężenia, ale jeszcze stanowiło realną siłę militarną operującą w tym rejonie. 

Jednak indiański władca, mający dość hiszpańskiej kurateli, nie chciał przyjąć tej 

oferty. Ostatecznie Almagro przedłożył, przez swych wysłanników, władzom 

miejskim Cuzco dokumenty królewskie, czyniące go gubernatorem Nowego Toledo, 

żądając na tej podstawie uznania jego władzy nad miastem. Problem w tym, że 

dokumenty te nie mówiły wprost, po czyjej stronie znajdzie się Cuzco. Rajcy 

miejscy nie czuli się więc władni podejmować rozstrzygnięcia w tej kwestii i 

zaapelowali o rozejm między oboma stronnictwami. Prawdą jednak było, że część 

Hiszpanów w Cuzco, zrażonych do osoby Hernanda Pizarro, sprzyjała Almagrowi. 

Zniecierpliwiony Almagro, korzystając z pretekstu, iż to Pizarrowie naruszyli zawarty 

rozejm, wkroczył do miasta w deszczową noc 18 kwietnia 1537 roku i, aresztując 

dwóch braci Pizarro (Hernanda i Gonzala objął panowanie nad Cuzco. 

Ten akt można uznać za rzeczywisty początek wojny domowej. Drugim jej ważnym 

momentem było, późniejsze o trzy miesiące, starcie nad rzeką Abancay. W tym 

miejscu trzeba wyjaśnić, że Francisco Pizarro już w listopadzie 1536 roku wysłał na 

ratunek oblężonym w Cuzco Hiszpanom czterystuosobowy oddział, którego 

dowództwo początkowo powierzył Pedro de Lermie. Jednak ostatecznie 

zwierzchnictwo dostało się powracającemu właśnie z wyprawy w rejon 

Chachapoyas (we wschodnim Peru) Alonsowi de Alvarado, jednemu z braci Pedra 

de Alvarado, zdobywcy Gwatemali. ów kapitan zatrzymał się jednak po drodze w 

Jauja, gdzie przebywał cztery-pięć miesięcy. 

Według Pedra Pizarro przyczyną tej zwłoki była potajemna umowa między 

Alvaradem a sekretarzem Pizarra, wspomnianym już Antoniem Picado. To Picado 

przekonał Francisca Pizarro, aby na czele oddziału postawił właśnie Alvarada na 

miejsce wcześniej wyznaczonego Pedra de Lermy. Przebiegły sekretarz chciał 

bowiem, by ten oddział przede wszystkim spacyfikował rejon Jauja, gdzie sam miał 

znaczne posiadłości. Alonso de Alvarado ze swej strony mógł też obawiać się, czy 

jego pomoc dla oblężonego Cuzco nie jest już spóźniona. Z tych więc czy innych 

powodów Alvarado długo nie ruszał się z Jauja, twierdząc, iż nie otrzymał 

koniecznego wzmocnienia sił i wyraźnych rozkazów od Francisca Pizarro. 

Gdy wreszcie ruszył, Cuzco było już pod kontrolą Almagra, który zresztą wyszedł 

mu na spotkanie. Oddziały zbliżyły się do siebie nad rzeką Abancay, a Alvarado 

kontrolował przerzucony nad nią most. Nieuchronne starcie zakończyło się pełnym 

zwycięstwem sił Almagra. Przyczyną takiego rozstrzygnięcia było niezdecydowanie 

Alvarada oraz większy zmysł taktyczny Almagra i jego oficerów. Ponadto 

niebagatelne znaczenie miały animozje wśród ludzi Alvarada, z których część 

sympatyzowała ze stronnictwem Almagra. Na przykład Pedro de Lerma, który, 

odsunięty od dowództwa i ciągle podejrzewany o nielojalność, nawiązał kontakt z 

ludźmi Almagra i opuścił ten brzeg rzeki, na którym rozlokowane były siły Alvarada, 

chociaż z Almagrem połączył się już po potyczce. Pokonany Alonso de Alvarado 

został pochwycony i przetransportowany do Cuzco, gdzie pozostawał w areszcie 

razem z braćmi Pizarro. 

Triumf nad Abancay stanowił apogeum sukcesów Almagra w wojnie domowej. Choć 

w tym okresie dysponował większymi atutami niż jego adwersarz i dawny wspólnik, 

niebawem jednak inicjatywa zaczęła wymykać mu się z rąk. Być może była to 

kwestia większej przebiegłości i bezwzględności jego konkurenta. 

background image

W tym czasie pojawiła się na krótko pewna nadzieja na zapobieżenie eskalacji 

konfliktu. Otóż do Peru przybył Gaspar de Espinoza, trzeci sygnatariusz układu z 

1524 roku, którego ksiądz Luque tylko reprezentował (sam Luque nie żył już od 

kilku lat) Espinoza dotarł nawet do Cuzco, gdzie spotkał się z Almagrem, ale widząc 

jego nieprzejednane stanowisko i wystarczająco znając charakter Pizarra, stracił 

nadzieję na rozsądne rozwiązanie nabrzmiałej sytuacji. Almagrowi na odchodne 

miał powiedzieć: Wiecie zatem, jaki wniosek wyciągam z całej tej sprawy? Otóż to, 

że zwyciężony uległ, ale i zwycięzca przegrał, i z tym [przeświadczeniem] 

odjeżdżam". Wprawdzie, mimo wszystko, próbowano jeszcze wynegocjować jakiś 

kompromis, ale przed podpisaniem umowy licencjat Espinoza nagle zachorował i 

zmarł w Cuzco. 

Niebawem Almagro utracił jeden z atutów. Otóż opuścił Cuzco, aby założyć nowe 

miasto, mające nosić jego imię 

— 

Almagro, zabierając ze sobą, jako zakładnika, Hernanda 

Pizarro. W tym czasie pozostali uwięzieni, Gonzalo Pizarro 

i Alonso de Alvarado, zdołali zbiec, wykorzystując nieobec 

ność Almagra i jego najwierniejszych stronników. Ucieczka 

ta była możliwa dzięki pomocy tych Hiszpanów w Cuzco, którzy sympatyzowali z 

frakcją Pizarra, i zaaresztowaniu przez nich najważniejszych osób, lojalnych wobec 

Almagra. Wszyscy ci pizarryści, wraz z uwolnionymi więźniami, uciekli z Cuzco i 

połączyli się z Franciskiem Pizarro. 

W ciągu następnych kilku miesięcy dawni wspólnicy próbowali, mimo wszystko, 

uniknąć przekształcenia się zatargu o granicę między terytoriami swych 

gubernatorstw w wojnę, wybierając na arbitra osobę duchowną, zakonnika 

Francisco de Bobadillę. Z jego pośrednictwem zwaśnione strony prowadziły 

pertraktacje w październiku 1537 roku. W ich trakcie ustalono, że obaj adwersarze 

spotkają się w miejscowości Mala, leżącej mniej więcej w pół drogi od miejsc, w 

których wówczas przebywali. Każdy z nich miał przybyć na spotkanie bez broni, w 

towarzystwie dwunastu zaufanych osób i z oryginałami dokumentów królewskich 

nadań. Obaj też zobowiązywali się nie podejmować żadnych kroków militarnych 

przeciw sobie. 

Inna sprawa, że obaj nie mieli szczerej woli wypracowania pokojowego 

porozumienia. Według słów przenikliwwego kronikarza, jakim był Cieza, nie było 

zamiarem obu gubernatorów przywrócenie naruszonej dawnej przyjaźni, ponieważ 

Francisco Pizarro nie chciał, aby w tym kraju był ktoś równy mu władzą, podobnie 

jak Almagro, który nie tylko chciał tego samego, lecz więcej nawet, dawał do 

zrozumienia, że jemu powinny przypaść rządy nad większą częścią kraju. Jeśli zaś 

posługiwali się pewnymi usprawiedliwieniami i dawali do zrozumienia, że obawiają 

się króla (...), wszystko to czynili tylko po to, aby uzasadnić swe racje przed ludźmi, 

aby zapałali gniewem i mając swą sprawę za słuszną, nabrali odwagi do stawania w 

jej obronie". 

Do spotkania tego doszło w listopadzie 1537 roku, ale od początku upływało ono w 

atmosferze wzajemnych podejrzeń i z trudem hamownej wrogości. Taki klimat był 

widoczny już w samym powitaniu dawnych wspólników. Było ono pełne rezerwy, 

zwłaszcza ze strony Pizarra, który nie zdjął nawet hełmu, nieznacznie tylko 

skłaniając się w geście powitania. W dodatku Gonzalo Pizarro ukrył się wraz z 

background image

kilkudziesięcioma uzbrojonymi ludźmi, mając zamiar w odpowiedniej chwili 

pochwycić albo zabić Almagra. Nie jest pewne, czy przygotowana zasadzka była 

jego inicjatywą, czy też stało się to za aprobatą Francisca Pizarro. Rozmowy zaczęły 

się od wymiany wzajemnych oskarżeń i bardzo szybko zostały przez Almagra 

zerwane. Dowiedział się on bowiem o przygotowanej zasadzce, a tym, który rzecz 

wyjawił, był ponoć jeden z ludzi Pizarra, Francisco de Godoy, który z jakichś 

powodów czuł sympatię do Almagra. Godoy miał go ostrzec wprost, a ponadto w 

pewnej chwili zanucił pierwsze słowa popularnej wówczas piosenki: Tiempo ya es 

caballero, tiempo es de andar de aqui (Czas już rycerzu, czas najwyższy, by stąd 

odejść) 

Po pospiesznym odjeździe Almagra Pizarro próbował jeszcze ratować sytuację, 

wysyłając w ślad za nim posłańców ( m.in. wspomnianego Godoya) ale Almagro nie 

podjął oferty i dwaj dawni towarzysze oraz wspólnicy już nigdy nie spotkali się 

twarzą w twarz. W połowie listopada wydał werdykt ojciec Bobadilla. Werdykt ten 

był niekorzystny dla Almagra, zobowiązywał go bowiem do ustąpienia z Cuzco. 

Mówiło się zresztą, że takie rozstrzygnięcie było do przewidzenia, gdyż zakonnik był 

podatny na naciski Pizarra. 

Almagro oczywiście nie zaakceptował tego werdyktu i chciał się od niego 

odwoływać. Bobadilla jednak stwierdził, że skoro obie strony czyniły go arbitrem w 

tej sprawie, jego rozstrzygnięcie jest nieodwołalne. Z kolei Francisco Pizarro musiał 

liczyć się z Almagrem, skoro ten ciągle więził jego przyrodniego brata Hernanda. 

Dlatego kilka dni później przyjął wysłanników Almagra, którzy zabiegali o zmianę 

układu. Rzeczywiście, w końcu listopada 1537 roku wynegocjowano nowe 

porozumienie, które pozwalało Almagrowi na tymczasowe pozostawanie w Cuzco. 

Inne punkty tego porozumienia nie różniły się od poprzedniego — np. Pizarro 

zobowiązywał się dostarczyć Almagrowi okręt, aby ten mógł wysłać kogoś do 

Hiszpanii w celu poinformowania o swoim stanowisku dworu królewskiego; ponadto 

obie strony miały w terminie dwudziestu dni rozformować swe wojska, wysyłając 

ludzi w te rejony, gdzie istniało zagrożenie panowania hiszpańskiego ze strony 

krajowców. Almagro miał uwolnić, za poręczeniem pięćdziesięciu tysięcy pesos, 

Hernanda Pizarro, który z kolei powinien w ciągu sześciu miesięcy udać się do 

Hiszpanii, by tam stanąć przed obliczem monarchy. Jednocześnie ustalono, że 

wyjazd Hernanda nie nastąpi wcześniej niż w chwili, gdy Francisco Pizarro odda do 

dyspozycji Almagra obiecany okręt, tak aby przedstawiciele obu stronnictw mogli 

udać się do Hiszpanii w tym samym czasie. 

Ale i ten, z trudem wynegocjowany, układ nie wszedł od razu w życie. W tym czasie 

powrócił bowiem z Hiszpanii, wysłany tam przez Pizarra, Pedro Anzures de 

Camporredondo, przywożąc zarządzenia królewskie, na mocy których obaj rywale 

mieli bezwzględnie trzymać się wyznaczonych granic swoich nadań. Pizarro 

natychmiast zadeklarował zamiar ścisłego wypełnienia woli monarchy, wzywając 

Almagra do zajęcia takiej samy postawy. Almagro odebrał to jako kolejny wybieg 

Pizarra, który nie chciał wypełnić uprzednio wynegocjowanego porozumienia. 

Jednakże po kolejnych, prowadzonych na odległość rokowaniach, Pizarro pozwolił 

Almagrowi na zachowanie — do czasu zapadnięcia ostatecznych decyzji o granicach 

gubernatorstw — kontroli nad Cuzco. Nie było to oczywiście wspaniałomyślne 

ustępstwo, lecz wyraz determinacji Pizarra w staraniach o ocalenie życia swego 

background image

przyrodniego brata. W obozie Almagra bowiem już od dłuższego czasu niektórzy 

radzili uśmiercić Hernanda, a najgorliwiej zachęcał do tego radykalnego kroku 

Rodrigo Orgonez, prawa ręka i szef sztabu Almagra. 

Almagro jednak, po naradzie z kilkoma swoimi oficerami, zdecydował się uwolnić 

Hernanda Pizarro. Próbował też przekonać do swej decyzji Orgoneza. Ten jednak w 

odpowiedzi, chwytając się lewą ręką za brodę, uniósł głowę, a prawą ręką wykonał 

charakterystyczny gest ze słowami: Biada ci Orgonezie, gdyż z powodu przyjaźni 

dla Almagra utną ci ją, podrzynając gardło!". A że nie była to odosobniona reakcja 

w obozie Almagra, świadczą też słowa pewnego żołnierza, który ostentacyjnie 

powiedział: Do tej pory, Almagro, nie była potrzebna broń i nosiłem tylko pikę, 

teraz zaś sprawię sobie taką z dwoma grotami — wszak takich nam będzie trzeba". 

Ktoś inny, przyłączając się do głosów wieszczących, iż nic dobrego nie wyniknie z 

uwolnienia Hernanda, ułożył i rozpowszechniał następujący czterowiersz: 

Almagro pide paz 

Los Pizarros guerra, guerra 

Ellos todos moriran 

Y otro mandara la tierra 

(W swobodnym przekładzie: Almagro prosi o pokój / Pizarrowie wojny pragną / 

Wszyscy oni zginą wkrótce / A rządy, komu innemu przypadną) Słowa tego kupletu 

miały niebawem okazać się, niestety, prorocze. 

Almagro uwolnił zatem Hernanda Pizarro, czego jednak miał wkrótce szczerze 

żałować. Wbrew wcześniejszym ustaleniom Hernando wcale nie wyjechał do Hisz-

panii. Owszem, oficjalnie rozpowszechniano wiadomości o jego zamiarze stanięcia 

przed obliczem królewskim, tymczasem jednak Francisco Pizarro oficjalnie 

sprzeciwił się temu,  twierdząc, że brak okrętu, którym można by bezpiecznie — 

wraz ze zgromadzonymi kosztownościami dla Korony — udać się w podróż, 

wymaga, aby Hernando tymczasem służył sprawie monarchy w Peru. Hernando 

publicznie okazywał niezadowolenie z takiej decyzji swego brata, ale była to tylko 

gra, umożliwiająca, w swych konsekwencjach, ostateczną rozprawę z Almagrem. 

Niebawem Pizarrowie rzeczywiście wystawili wojsko, które rozpoczęło marsz za 

Almagrem, który — wtedy już ciężko chorujący — zmierzał do Cuzco. Dowództwo 

nad jego siłami sprawował w tej sytuacji Orgonez, ów zacięty i konsekwentny wróg 

Pizarrów, który wielokrotnie odwodził Almagra od jakichkolwiek ustępstw, 

twierdząc, że próby układów z Pizarrami zakończą się niechybnie oszukaniem 

Almagra. A jednak ten człowiek nie skorzystał z dogodnej okazji do zadania siłom 

Pizarra dotkliwych strat. Wiedząc bowiem, iż na terenach górskich wielu ludzi 

Pizarra zaczęło cierpieć na chorobę wysokościową, nie zaatakował, sądząc 

widocznie, iż nie jest to godny sposób wojowania. Kronikarze są zgodni co do tego, 

że był to najsposobniejszy moment, jaki miały siły Almagra do pobicia przeciwnika. 

Od tego momentu Diego de Almagro i Francisco Pizarro bezpośrednio nie 

uczestniczyli w działaniach wojennych. Almagro z powodu poważnych dolegliwości, 

spodziewano się nawet jego zgonu, Pizarro natomiast pozostawił dowództwo w 

rękach swego przyrodniego brata Hernanda, który od początku nie cierpiał 

Almagra, a teraz, po pobycie u niego w niewoli, szczerze go nienawidził. 

Do decydującej bitwy doszło nad przedpolach Cuzco, pod Las Salinas, w przeddzień 

niedzieli palmowej, 6 kwietnia 1538 roku. Przyniosła ona zwycięstwo liczniejszym i 

background image

uzbrojonym w nowocześniejsze arkebuzy siłom Pizarra, które uszykował do boju 

Pedro de Valdivia, przyszły zdobywca Chile. W czasie bitwy, jak również po jej 

zakończeniu, dopuszczono się wielu okrucieństw i haniebnych postępków, jak to 

zwykle dzieje się w przypadku wojen domowych. 

Tak więc Rodrigo Orgonez, ranny i osaczony przez sześciu przeciwników, zawołał: 

Czy nie ma tu rycerza równemu mi rangą, któremu mógłbym się poddać?". 

Wówczas podszedł do niego sługa Hernanda Pizarro, niejaki Fuentes, ze słowami; 

Tak, poddajcie się mnie", a po odebraniu oręża Orgonezowi ściął mu głowę. Z kolei 

Pedro de Lerma, którego zniesiono z pola bitwy z siedemnastoma ranami i 

ulokowano w domu Pedra de los Rios, został zakłuty przez żołnierza nazwiskiem 

Samaniego, w odwecie za jakąś zniewagę wyrządzoną mu w starciu nad Abancay. 

Sam Diego de Almagro, przyniesiony w lektyce na jedno z pobliskich wzgórz, z jego 

szczytu obserwował bitwę, a widząc klęskę swych żołnierzy, schronił się w Cuzco. 

Hernando Pizarro, po wkroczeniu do miasta, kazał uwięzić Almagra, i to tam, gdzie 

poprzednio sam był przez niego więziony. Niebawem przygotował i wytoczył proces 

Almagrowi, skazując go jako uzurpatora i wichrzyciela na śmierć. 

Almagro, który nie mógł uwierzyć w sentencję wyroku, oznajmioną mu przez 

przybyłego zakonnika, prosił, aby potwierdził ją Hernando Pizzaro. Do tej pory 

bowiem ten zwodził Almagra sugerując mu, iż każe go odesłać do Hiszpanii albo 

przynajmniej pozostawi do dyspozycji swego przyrodniego brata. Teraz jednak 

Hernando potwierdził, iż rzeczywiście tak surowy wyrok zapadł, co załamało Al-

magra i zaczął błagać o litość. Almagro najpierw prosił o odesłanie go do Hiszpanii, 

aby tam, jeśli okaże się winny, ukarał go sam monarcha. Gdy Hernando taką 

możliwość z góry wykluczył, Almagro zaczął odwoływać się do dawnej przyjaźni z 

Franciskiem Pizarro, przypominając, iż był pierwszym stopniem, po którym cały ród 

Pizarrów wspiął się na wyżyny powodzenia. Nie uczynił też krzywdy żadnemu z 

Pizarrów, choć miał ku temu sposobność, gdy uwięził Hernanda i Gonzala. Wreszcie 

spróbował zaapelować do humanitarnych uczuć Hernanda, mówiąc, iż jest  już 

stary i chory i niewiele mu pozostało życia na tym świecie. 

Wszystko to nie wywarło żadnego wrażenia na Hernandzie, który w sposób oschły i 

nieczuły odpowiedział, iż umrzeć to rzecz ludzka, lepiej więc niech się dobrze na 

śmierć przygotuje, nie okazując słabości, jak przystało na rycerza i chrześcijanina. 

Almagro jeszcze zareplikował, że nikomu, nawet samemu Chrystusowi, nie jest 

obcy strach przed śmiercią, lecz Hernando pozostał nieubłagany. Niebawem nakazał 

wykonanie wyroku, lecz nie odważył się na publiczną egzekucję, choćby ze względu 

na obecność w mieście wielu dawnych podkomendnych i osób sympatyzujących z 

Almagrem. Almagro został więc 8 lipca 1538 roku uduszony w swej celi. 

Niekiedy twierdzi się, że Hernando kazał stracić Almagra, obawiając się zbrojnego 

wystąpienia jego zwolenników, którzy mogli planować jego uwolnienie. Podstawę 

do takiej interpretacji mogą dawać dzieje wyprawy Pedra de Candii do Montanii 

(wschodniego, puszczańskiego rejonu Peru) Ekspedycja ta wyszła z Cuzco krótko po 

bitwie pod Las Salinas, a Hernando ochoczo wyraził na to zgodę, chcąc zająć czymś 

konkretnym uczestników zakończonej wojny (w szeregach Candii byli zarówno 

pizarryści, jak i almagryści) Wyprawa jednak zakończyła się kompletnym 

niepowodzeniem, gdyż natrafiono na dzikie, bezwartościowe tereny, największym 

więc pragnieniem stało się ocalenie życia i powrót do Cuzco. Jeden z zawiedzionych 

background image

uczestników wyprawy, Alonso de Mesa, zaczął obarczać winą za niepowodzenie 

Hernanda Pizarro, który, jego zdaniem, z premedytacją skierował ich w ten 

niegościnny   rejon.   Zaczął   więc   spiskować   z   kilkoma innymi, znanymi z 

almagrystowskich sympatii uczestnikami wyprawy, aby zabić Hernanda i uwolnić 

Almagra. Gdy kolumna zbliżała się do Cuzco, Hernando powziął pewne podejrzenia, 

dlatego skazał przywódcę spisku, Mesę, na śmierć, Candii, który o sprawie nie 

wiedział, odebrał dowództwo. 

Wydaje się jednak, że cała ta historia dostarczyła tylko Hernandowi dogodnego 

pretekstu do stracenia Almagra, czego sam, bez wątpienia, od początku pragnął. 

Rację ma też kronikarz, gdy pisze, że część odpowiedzialności za śmierć Almagra 

spada na Francisca Pizarro, gdyż między uwięzieniem a straceniem jego dawnego 

towarzysza upłynęło ponad trzy miesiące — czas wystarczająco długi, by coś 

uczynić, gdyby Francisco Pizarro chciał rzeczywiście uratować Almagra. Jedno-

cześnie notuje on opinię, że Hernando wielokrotnie mówił, iż nie uczynił niczego, co 

nie było mu poruczone przez przyrodniego brata. 

Śmierć Almagra kończy pierwszą wojnę domową w Peru. Po niej następuje krótki 

okres złagodzenia wewnętrznych napięć, osiągnięty w dużej mierze dzięki 

organizowaniu nowych wypraw zdobywczych poza teren właściwego Peru. Taka 

praktyka, określana przez Hiszpanów owej epoki jako descargar la tierra, czyli 

rozładowanie, uwolnienie (od nadmiaru żołnierzy) kraju, była zresztą często 

stosowana, gdy konkwistadorzy rywalizowali ze sobą. 

Pozostaje ironią historii fakt, iż właśnie wtedy Francisco Pizarro udzielił Pedro de 

Valdivii, w uznaniu jego wkładu w zwycięstwo pod Las Salinas, pozwolenia na 

zorganizowanie wyprawy zdobywczej do Chile. Valdivia ruszył więc i niebawem 

faktycznie podbił kraj, do którego Almagro udał się na czele dużo liczniejszych sił 

niż pozostające w dyspozycji Valdivii i wrócił tak rozczarowany. Zresztą jeszcze po 

śmierci Almagra jego dawnych żołnierzy i stronników nazywano tymi z Chile" (los 

de Chile). 

Francisco Pizarro w tym czasie kierował akcją kolonizacyjną z Cuzco, dokąd przybył 

krótko po straceniu Almagra. Z jego polecenia zakładano kolejne miasta 

hiszpańskie, m.in. Arequipę, La Platę (dziś Sucre) czy Huamangę (dziś Ayacucho) 

Po dwóch latach Pizarro wrócił do Limy. W połowie 1541 roku okres względnego 

pokoju w Peru dobiegł końca. 

Od czasu klęski pod Las Salinas pokonani zwolennicy Almagra zaczęli grupować się 

wokół osoby Diega de Almagra Młodszego, jedynego syna swego dawnego dowód-

cy. Ten liczący około dwudziestu lat Metys odgrywał wszakże wśród dawnych 

żołnierzy swego ojca rolę jedynie symboliczną. Prawdziwym przywódcą 

almagrystów stał się bowiem Juan de Herrada, ten sam, który ongiś przywiózł 

Almagrowi do Chile nominację na gubernatora Nowego Toledo. Francisco Pizarro z 

jednej strony otaczał opieką młodego Almagra, z drugiej strony, ze zrozumiałych 

względów, podejmował decyzje niekorzystne dla byłych żołnierzy swego dawnego 

wspólnika. Ci zaś tym bardziej umacniali się w swej wrogości do Pizarra, czyniąc go 

odpowiedzialnym za wszystkie niepowodzenia, jakich doświadczali jako członkowie 

pokonanego stronnictwa. 

Tymczasem w Hiszpanii, choć obdarzono Francisca Pizarro tytułem markiza, 

wiadomości o walkach frakcyjnych w Peru i śmierci Almagra spowodowały podjęcie 

background image

energicznych kroków. I tak Hernanda Pizarro, który przybył znowu do Hiszpanii ze 

zdobytymi w Peru kosztownościami, po pełnym kurtuazji przyjęciu, oskarżono o 

sianie zamętu w Peru i w 1540 roku osadzono w twierdzy la Mota w Medina del 

Campo. Miał on tam spędzić aż dwadzieścia jeden lat. Dwór królewski, 

zaniepokojony rozwojem wypadków w Peru, mianował do skontrolowania spraw na 

miejscu i obdarzył szerokimi pełnomocnictwami prawnika, licencjata Cristóbala Vaca 

de Castro. Wyruszył on niebawem z Hiszpanii, przebył Przesmyk Panamski, ale jego 

dalsza podróż napotkała na trudności. Najpierw przeciwne wiatry uniemożliwiły 

żeglugę i Vaca de Castro musiał wylądować w Buenaventurze — wówczas pry-

mitywnym porcie, odległym o setki kilometrów od właściwego Peru. Ponadto trudy 

dotychczasowej podróży tak nadwątliły siły licencjata, że złożony chorobą, musiał 

na jakiś czas jej zaprzestać. 

A jednak wieści o rychłym przyjeździe królewskiego wysłannika zaczęły rozchodzić 

się wśród Hiszpanów w Peru. Szczególne podniecenie wywoływały wśród 

almagrystów. Z jednej strony liczono po cichu, iż tak wysoki funkcjonariusz będzie 

władny zaradzić marginalizacji dawnych żołnierzy Almagra i wynagrodzi im przebyte 

trudy i upokorzenia. Z drugiej strony zaczęły szerzyć się pogłoski — raz o tym, że 

sędzia został przekupiony i wobec tego będzie sprzyjał Pizarrowi, innym razem, że 

to Pizarro ma zamiar nastawać na życie królewskiego wysłannika. W tym klimacie 

niespokojnego oczekiwania almagryści zaczęli rozprawiać o zgładzeniu Francisca 

Pizarro. 

Czyniono to jednak tak otwarcie, że nawet służba indiańska zaczęła te nowiny 

powtarzać. Doszły one do uszu samego Pizarra, który jednak śmiał się z tych 

doniesień, mając je za bajdy indiańskie". Ale gdy rozeszły się wieści, iż Juan de 

Herrada kupuje broń i pancerze, i zawsze porusza się po mieście w towarzystwie 

uzbrojonej eskorty, wezwał go do siebie. 

Gdy Herrada przybył do domu Pizarra, ten zwrócił się do niego z wyrzutem: Cóż to 

ma znaczyć, Juanie de Herrada — wszak mówią, że kupujecie broń, przywdziewacie 

zbroję, a wszystko po to, aby mnie zabić. Herrada odpowiedział, że jego działania 

są tylko odpowiedzią na to, iż Pizarro każe swoim ludziom kupować lance, 

niechybnie po to,  aby  rozprawić  się z dawnymi ludźmi  Almagra. 

 

Pizarro z wyrzutem zareplikował, że nigdy mu to nawet przez myśl nie przeszło, a 

co do broni, to owszem, kazał nabyć swoim sługom jedną lancę z myślą o 

polowaniu, ci zaś z nadgorliwości kupili cztery. Jednocześnie, chcąc zapewnić 

Herradę o braku złych zamiarów, dał mu kilka zebranych właśnie pomarańczy z 

zasadzonych drzew, które po raz pierwszy zaowocowały w Peru. 

Między almagrystami, którzy gromadzili się zwykle w domu Diega de Almagro 

Młodszego, ponownie ożyły dyskusje nad kwestią uśmiercenia Pizarra. Ostatecznie 

przychylono się do zdania Cristóbala de Sotelo, aby wstrzymać się z tym do czasu 

przybycia sędziego Vaca de Castro i dopiero gdyby ten stanął po stronie Pizarra, 

urzeczywistnić zamiar. Jednakże jeden z członków sprzysiężenia wyjawił rzecz całą 

księdzu podczas spowiedzi. Duchowny ten udał się po kryjomu do domu Martina de 

Alcantara, gdzie przebywał Francisco Pizarro. Nie naruszając tajemnicy spowiedzi — 

wszak nie wyjawił nazwiska penitenta — ostrzegł spożywającego właśnie wieczerzę 

Pizarra o czyhającym nań niebezpieczeństwie. Stary gubernator i tym razem 

background image

bagatelizował sprawę, twierdząc, iż ktoś przekazał taką wiadomość, licząc zapewne 

na otrzymanie w nagrodę wierzchowca lub innej cennej rzeczy. Tego wieczora 

Pizarro jednak już niczego nie jadł i szybko się położył. 

Tego samego i następnego dnia jeszcze dwukrotnie ostrzegano Pizarra o zamiarach 

pozbawienia go życie przez tych z Chile", ale gubernator zdawał się nie przykładać 

do tych rewelacji zbytniej wagi. Gdy nadeszła niedziela 26 czerwca, Pizarro po raz 

kolejny został ostrzeżony o wymierzonym w jego osobę spisku. Sprawa jednak nie 

była jeszcze przesądzona, przywódca almagrystów bowiem, Juan de Herrada, wcale 

nie planował tego dnia zabicia Pizarra. W gruncie rzeczy Herrada został 

sprowokowany do działania przez jednego ze zniecierpliwionych almagrystów, który 

zasugerował mu, iż ludzie Pizarra przygotowują się do zbrojnej rozprawy z nimi. 

W ten sposób lawina przemocy została uruchomiona. W domu Almagra Młodszego 

Herrada wezwał towarzyszy do pomszczenia śmierci dawnego dowódcy. Uzbrojeni 

spiskowcy wypadli na ulicę i wznosząc okrzyki: Niech żyje król!" i Śmierć tyranowi! , 

przebyli główny plac i dotarli do domu gubernatora. Tego dnia u Pizarra było kilku 

zaproszonych gości. Gdy wpadli tam spiskowcy, niektórzy z nich zdołali uciec, inni 

zostali ciężko zranieni. Francisco Pizarro wraz z Martinem de Alcantara i dwoma 

swoimi paziami — Cardoną i Vargasem — bronił się w garderobie, do której wszedł 

w chwili ataku spiskowców, aby nałożyć rynsztunek bojowy. 

Gdy walka przeciągała się, a spiskowcy nie mogli przełamać oporu Pizarra, użyli 

drastycznego środka. Mianowicie jednego spośród siebie, nazwiskiem Narvaez, 

popchnęli na Pizarra, który go wprawdzie śmiertelnie ugodził, ale w tym czasie 

pozostali napastnicy wdarli się do pomieszczenia. Losy walki były już przesądzone 

— Pizarro po otrzymaniu kilkunastu ciosów osunął się na ziemię i, wzywając imienia 

Chrystusa, skonał. Według wersji, którą podają Gómara i Zarate, Pizarro, upadłszy 

na podłogę, ostatnim wysiłkiem nakreślił znak krzyża i pocałował go. Wraz z nim 

polegli w walce Martin de Alcantara i obaj paziowie. Było to około godziny 

jedenastej, 26 czerwca 1541 roku. 

 

 

Śmierć Francisca Pizarro jest uważana za początek drugiej wojny domowej w Peru. 

Spiskowcy bowiem obwołali gubernatorem Diega de Almagro Młodszego, który 

wycofał się ze swymi siłami do Cuzco, gdzie przebywało wielu almagrystów, 

oczekując na dalszy rozwój wypadków. 

Losy tej wojny zależały od postawy sędziego Cristóbala Vaca de Castro, który w 

czasie gdy almagryści zamordowali Francisca Pizarro, przebywał na terenie 

gubernatorstwa Popayanu (północny zachód dzisiejszej Kolumbii) i zmagał się z 

chorobą. W dodatku nie dysponował większymi siłami zbrojnymi, chyba że skłoniłby 

do mobilizacji gubernatora Popayanu, Sebastiana de Belalcazara. 

W tym miejscu należy się czytelnikowi wyjaśnienie, że Belalcazar, pozostawiony w 

Quito, od połowy lat trzydziestych coraz bardziej dystansował się od spraw 

peruwiańskich (dzięki temu uniknął wplątania w pierwszą wojnę domową) 

Skierował wówczas swą uwagę na terytoria leżące na północ od Quito. W latach 

1536-1537 zajął te tereny, fundując takie miasta jak Cali i Popayan. W czasie 

kolejnej wyprawy posunął się aż do Bogoty, tam jednak uprzedził go idący z 

wybrzeża Morza Karaibskiego, Gonzalo Jimenez de Quesada. Stamtąd udał się do 

background image

Hiszpanii, gdzie w 1540 roku został mianowany gubernatorem Popayanu, 

stanowiącego od tej chwili osobną jednostkę administracyjną ze stolicą w mieście o 

tej samej nazwie. Belalcazar objął rządy w Popayanie w początkach 1541 roku, a po 

kilku miesiącach w Cali zjawił się Vaca de Castro i wezwał do siebie Belalcazara. 

Gdy stan zdrowia sędziego Vaca de Castro poprawił się, mógł on wyruszyć do 

Popayanu. Tam, we wrześniu 1541 roku, królewskiego wysłannika zastała 

wiadomość o śmierci Francisca Pizarro. Natychmiast wezwał też do Popayanu, 

przebywającego ciągle jeszcze w Cali, Belalcazara. W Popayanie Vaca de Castro 

okazał — przezornie wystawiony w Hiszpanii — królewski dokument, dający mu 

pełnię władzy w przypadku śmierci Pizarra, i kazał Belalcazarowi towarzyszyć sobie 

w drodze do Peru. 

Nie jest do końca jasne, czy Belalcazar udał się z Vakiem de Castro raczej 

przymuszony, jak to przedstawia Cieza, czy też z własnej woli. Faktem pozostaje, że 

w drodze, między Quito a San Miguel, doszło do incydentu, który podważył zaufanie 

Vaca de Castro do Belalcazara. Zdarzyło się bowiem, że jeden z almagrystów, 

zamieszany w śmierć Pizarra, Francisco Nunez de Pedroso, który w wyniku zatargu 

wewnątrz własnego stronnictwa został wypędzony z Peru, uciekając napotkał 

Belalcazara i poprosił go o wstawiennictwo u Vaca de Castro. Jednak Belalcazar, 

choć wiedział, że [Nunez de Pedroso] był jednym z winnych śmierci starego markiza 

i że Vaca de Castro wielce pragnął schwytać sprawców tego przestępstwa, aby ich 

stosownie do wielkości występku ukarać, nie tylko rad był [Belalcazar] aby się 

[Nunez de Pedroso] uratował, ale nawet, aby ten mógł ujść niezauważony przez 

Vaca de Castro, dał mu konia mówiąc, iżby udał się w granice jego gubernatorstwa 

( tj. do Popayanu 

— 

przyp. A.T.), gdzie nie będzie musiał się niczego 

obawiać". 

Od tego czasu Vaca de Castro, któremu poprzednio tak zależało na pomocy 

Belalcazara, teraz szukał tylko pretekstu, aby się go pozbyć z własnych szeregów. 

Dlatego gdy dowiedział się, że zbuntowani almagryści w Peru wcale nie mają 

przewagi wobec uaktywnienia się silnej frakcji pizarrystów, kazał Belalcazarowi 

wrócić do Popayanu. Sam kontynuował swą mozolną podróż do Peru, przybywając 

wreszcie do Limy w czerwcu 1542 roku. 

Czas pracował dla niego, ciągle bowiem przybywali doń kolejni Hiszpanie i szybko 

rosły szeregi wojska, jakie Vaca de Castro gromadził pod hasłem wierności królowi. 

Siły almagrystów natomiast słabły, głównie na skutek utraty najlepszych dowódców. 

Juan de Herrada ciężko zachorował i zmarł. Mianowany na jego miejsce Cristóbal 

de Sotelo został wkrótce zabity w zatargu z Garcią de Alvarado, którego z kolei 

uśmiercił Almagro Młodszy. 

Do decydującej bitwy doszło 16 września 1542 roku na płaskowyżu Chupas (stąd 

druga wojna domowa w Peru nosi nazwę wojny Chupas) Oba wojska stanęły 

naprzeciw siebie późnym popołudniem. Ponieważ do zmroku pozostało zaledwie 

około półtorej godziny, oficerowie Vaca de Castro namawiali go, aby odłożyć walkę 

na dzień następny, jednak królewski wysłannik zdecydował się na natychmiastowe 

uderzenie. Walka trwała nawet po zapadnięciu zmroku, aż wreszcie szala 

zwycięstwa przechyliła się na stronę sił Vaca de Castro. Była to najbardziej krwawa 

bitwa stoczona między Hiszpanami w Peru — z obu stron poległo w niej ponad 

background image

dwustu żołnierzy (Gómara pisze nawet, że tylko ze strony Vaca de Castro poległo 

trzysta osób, co jest jednak grubą przesadą) Faktem pozostaje, że zwycięska 

strona, mająca przed bitwą niewielką przewagę liczebną, poniosła paradoksalnie 

większe straty w zabitych. Jednak siły almagrystów zostały kompletnie rozbite. 

Niektórym spośród pokonanych udało się ujść z pola bitwy, ściągając z poległych 

przeciwników znaki rozpoznawcze (szkarłatne szarfy), jakie nosiło wojsko Vaca de 

Castro. Wielu jednak zabili okoliczni Indianie, którzy po bitwie obdzierali poległych i 

dobijali rannych. 

Diego de Almagro Młodszy nie zginął na polu bitwy i początkowo uszedł do Cuzco. 

Tam został jednak pochwycony, a następnie skazany na śmierć przez Vaca de 

Castro. Młodego Almagra ścięto i pochowano w Cuzco w tym samym kościele, gdzie 

już spoczywały doczesne szczątki jego ojca. W ten sposób wygasły walki między 

pizarrystami i almagrystami, podsycane przez te wszystkie lata ambicjami i 

namiętnościami. 

Nie był to jednak kres wojen domowych między Hiszpanami w Peru. W roku 1544 

wybuchł w Peru bunt Gonzala Pizarro. Podłożem, z jakiego wyrastał ten ruch 

protestu przeciw polityce Korony, było ogłoszenie w Hiszpanii 20 listopada 1542 

roku tzw. Nowych Praw dla Indii. Był to zbiór zarządzeń obowiązujących we 

wszystkich posiadłościach hiszpańskich w Nowym Świecie, których celem było nie 

tylko utrwalenie kontroli Korony nad terytoriami zamorskimi, ale nade wszystko 

ochrona krajowców przed nadużyciami, jakich wielokrotnie dopuszczano się w 

pierwszych dekadach obecności Hiszpanów w Ameryce. Na mocy Nowych Praw nie 

można było m.in. czynić pod jakimkolwiek pretekstem z Indian niewolników, za-

broniono przymuszania krajowców do wykonywania niektórych prac, ograniczono 

też korzystanie z usług indiańskich tragarzy do wyjątkowych sytuacji, a i wówczas 

nie mogło się to dziać wbrew ich woli i bez wynagrodzenia. Dla Hiszpanów 

największy ciężar gatunkowy miały zarządzenia, uderzające w instytucję nadań 

ziemi z Indianami (encomiendas) Od tej pory encomiendas przysługiwały 

dożywotnio tylko pierwszym zdobywcom, a po ich śmierci miały wrócić do Korony 

— wszak teoretycznie rzecz ujmując, encomenderos otrzymywali owe majątki od 

monarchy w powiernictwo. W dodatku Nowe Prawa groziły utratą posiadanych w 

systemie encomiendas Indian, gdyby byli oni źle traktowani przez Hiszpana, 

któremu zostali przydzieleni. 

Oprócz zarządzeń ogólnych Nowe Prawa zawierały także pewne uregulowania 

szczegółowe. Był tam m.in. ustęp odnoszący się do samego Peru, zawierający 

groźbę odebrania encomiendas tym wszystkim, którzy — po zbadaniu spraw przez 

królewskich funkcjonariuszy — zostaną uznani winnymi bratobójczych walk między 

frakcją pizarrystów i almagrystów. Było to bardzo niefortunne rozporządzenie, bo — 

jak pisze Zarate — było oczywiste, że w całej prowincji Peru nie było osoby, która 

mogłaby zachować swych Indian; wszak, jak można wnioskować z tej historii, nie 

było Hiszpana, wysokiego czy niskiego stanu, który by nie był zaangażowany po 

jednej ze stron". 

Dodatkowym czynnikiem zaostrzającym sytuację w Peru było postępowanie 

wyznaczonego na stanowisko wicekróla Blasco Nuneza de Veli. O ile na innych 

obszarach władze kolonialne niejednokrotnie zawieszały te postanowienia Nowych 

Praw, których wyegzekwowanie okazywało się niemożliwe, o tyle Nunez de Vela, ze 

background image

względu na swój apodyktyczny i gwałtowny charakter, nawet nie dopuszczał myśli o 

uczynieniu jakiegokolwiek odstępstwa. Doszło nawet do tego, że uczynił sobie 

wrogów z wysłanych wraz z nim czterech sędziów trybunału apelacyjnego 

(audiencia) w Limie, który stanowił najwyższą instancję sądowniczą na terytorium 

administrowanym przez wicekróla. 

Wszystko to spowodowało niepokój i wzburzenie wśród Hiszpanów w Peru, z 

których coraz liczniejsi zaczęli się grupować wokół Gonzala Pizarro, jedynego już 

wówczas z braci Pizarro w tym kraju. Gonzalo, który przybył do Cuzco, przynajmniej 

z pozoru, niechętny otwartemu wystąpieniu przeciw Koronie, w końcu dał się 

obwołać kapitanem generalnym i pełnomocnym przedstawicielem (procuradof) 

Hiszpanów w Peru. Sformował też liczące czterystu jeźdźców i piechurów wojsko. 

Od tego czasu w kraju nastąpiła polaryzacja — z jednej strony wicekról i audiencia 

w Limie, z drugiej Gonzalo Pizarro i jego poplecznicy w Cuzco. 

Tymczasem Nunez de Vela zrażał do siebie kolejne osoby z własnego otoczenia. 

Wprawdzie zawiesił wprowadzenie w życie Nowych Praw, ale zastrzegł, że czyni to 

tylko na okres dwóch lat i w obliczu zagrożenia ze strony Gonzala Pizarro. 

Obiecywał nawet parcelację majątków należących do stronników Gonzala, czym 

jednak tylko oburzył tych z Cuzco, a nie wszystkich z Limy zadowolił". Wszystkich, 

którzy przeszli do obozu Gonzala, uznawał za zdrajców, a nawet rozdawał 

skonfiskowane im majątki. Zaaresztował, przebywającego ciągle w Peru, Vaca de 

Castro. Jakiś czas później, podejrzewając jednego z urzędników o kontakty ze 

stronnictwem Gonzala Pizarro, zasztyletował go w czasie sprzeczki. Te i inne 

postępki wicekróla wzburzyły przeciw niemu nie tylko mieszkańców Limy, ale i 

owych sędziów audiencii, do tego stopnia, że w końcu aresztowano go i wsadzono 

na okręt, którym miał powrócić do Hiszpanii. 

Gonzalo też bywał bezwzględny w stosunku do tych, którzy próbowali paktować z 

wicekrólem. Jego siły jednak rosły, a po usunięciu wicekróla nic już nie stało na 

przeszkodzie, aby przejął władzę w samej Limie. Ruszył więc ku stolicy, a 

zatrzymawszy się na jej przedpolach czekał, aż zastraszeni sędziowie audiencii 

uznają go za gubernatora Peru. Tak też się stało, a Gonzalo triumfalnie wkroczył do 

Limy z całym wojskiem i artylerią, którą rozlokował na głównym placu miasta. 

W tym czasie Blasco Nuńez de Vela nieoczekiwanie odzyskał możliwość działania, 

gdy eskortujący go sędzia Juan Alvarez (jeden z czterech członków audiencii) 

uwolnił go, licząc zapewne na nagrodę i łaskę ze strony samego monarchy. 

Wicekról udał się pospiesznie do Trujillo, głosząc konieczność zbrojnego 

przeciwstawienia się rebelii Gonzala. Jednak Nunez de Vela, tak jak okazał się 

niezręczny w sprawowaniu swej funkcji i stosunkach z ludźmi, tak też wykazał brak 

zmysłu strategicznego w kwestiach wojskowych. Zamiast uderzyć pierwszy, gdy siły 

Gonzala jeszcze nie były tak liczne i skonsolidowane, wicekról uchodził na północ. 

Kontynuując swój quasitaktyczny odwrót, Nunez de Vela w sierpniu 1545 roku 

znalazł się aż w Popayanie. Tam zatrzymał się, prosząc o pomoc Belalcazara. Ten z 

pewnością nie miał ochoty angażować się w nowy konflikt poza granicami własnego 

gubernatorstwa — zaledwie trzy lata wcześniej zdołał uniknąć udziału w drugiej 

wojnie domowej — nie mógł jednak odmówić wicekrólowi, którego przychylność 

mogła okazać się w przyszłości cenna. 

Po czterech miesiącach pobytu w Popayanie Nunez de Vela w towarzystwie 

background image

Belalcazara wyruszył wreszcie przeciw siłom Gonzala. Tuż przed decydującą bitwą 

pod Anaquito (dziś w granicach stolicy Ekwadoru, Quito) wicekról buńczucznie 

odrzucił ofertę mediacji ze strony Belalcazara. Starcie (18 stycznia 1546 roku) 

zakończyło się sromotną porażką wojsk wicekróla, a on sam zginął w walce. 

Gonzalo tymczasem zdobył panowanie nad Peru. Co więcej, jego ludzie dotarli na 

Przesmyk Panamski, zajmując ten węzłowy punkt na trasie do i z metropolii, 

umożliwiający całkowitą kontrolę komunikacji z Hiszpanią. 

Gdy wiadomości o śmierci wicekróla i rozmiarach rebelii Gonzala Pizarro w Peru 

dotarły do Hiszpanii, na dworze zaczęto przemyśliwać nad możliwościami 

rozwiązania tej nabrzmiałej sytuacji. Wybór padł na osobę skromnego księdza 

Pedro de La Gaski, znanego jednak z wielkiej mądrości i niebywałych talentów 

dyplomatycznych. Duchowny ten nie dysponował ani wojskiem, ani wielkimi 

funduszami, wyposażony był tylko w daleko idące pełnomocnictwa. Jako prezydent 

Królewskiej Audiencji Peru miał pełnię władzy administracyjnej i wojskowej oraz — 

co najistotniejsze — możliwość przebaczania tym uczestnikom rebelii, którzy, 

porzuciwszy szeregi Gonzala. opowiedzą się po stronie Korony. 

La Gaska, działając z niesłychanym wyczuciem sytuacji, zdołał  najpierw  zapewnić   

sobie  kontrolę  nad  Panamą i zgromadzoną tam flotą, a później, posuwając się 

sukcesywnie na południe, gromadził coraz liczniejsze siły, które mogły już stawić 

czoło buntownikom. Kulminacyjnym punktem tej kampanii stała się bitwa pod 

Jaquijaguaną (9 kwietnia 1548 roku) w której siły Gonzala zostały całkowicie 

rozproszone — część ludzi po prostu porzuciła szeregi rebeliantów i w ostatniej 

chwili przeszła pod sztandary La Gaski. Po bitwie dokonano egzekucji Gonzala i 

kilku jego najbliższych oficerów. Reszta uzyskała przebaczenie, a mądry prezydent 

umiejętnie stosował w następnych latach wspomnianą wyżej praktykę uwalniania 

kraju" od nadmiaru żołnierzy bez zajęcia, wyrażając zgodę na kolejne wyprawy w 

mało znane obszary kontynentu (w ten sposób założono np. obecną stolicę Boliwii 

La Paz, której nazwa jest przywołaniem i symbolicznym ustanowieniem pokoju 

między Hiszpanami po długim okresie wojen domowych) 

Wypada jeszcze na zakończenie wspomnieć krótko o losach ostatniego inkaskiego 

władcy, Manco Inki, który 

— 

jak pamiętamy — uwolniwszy się spod hiszpańskiej 

kurateli, na krótko w 1536 roku zagroził Hiszpanom 

w Cuzco. Nie mogąc kontynuować oblężenia i nie wyka 

zując zainteresowania sojuszem z powracającym z Chile 

Almagrem, Manco Inka wycofał się wysoko w góry, gdzie 

niebawem stworzył swą siedzibę w Vilcabambie. W 1544 

roku Manco Inka został zamordowany przez kilku almag 

rystów, którym dwa lata wcześniej udzielił schronienia, po 

klęsce w bitwie na równinie Chupas. 

Dopóki Hiszpanów w Peru absorbowały ich wojny domowe, kadłubowe państewko 

inkaskie w Vilcabambie mogło funkcjonować w miarę niezależnie. Jednak w latach 

pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XVI wieku Vilcabamba 

— 

wbrew antykolonialnej legendzie — istnienie swe 

zawdzięczała układom, jakie jej dwaj kolejni władcy 

(formalnie byli nimi synowie Manco Inki — Sayri Tupac oraz Titu Cusi) zawierali z 

background image

Hiszpanami. W końcu 1569 roku przybył do Peru następny wicekról, Francisco de 

Toledo, który z powodzeniem sprawując dwanaście lat tę funkcję, zasłużył sobie na 

miano najzdolniejszego wysokiego urzędnika okresu wczesnokolonialnego w Peru. 

Ten rzutki administrator wkrótce postanowił położyć kres fikcyjnej niezależności 

Vilcabamby. Dokonała tego zorganizowana w 1572 roku na jego rozkaz ekspedycja. 

Ostatni władca Vilcabamby, Tupac Amaru (trzeci syn Manco Inki zasiadający 

formalnie na tronie) został sprowadzony do Cuzco i stracony tam we wrześniu tego 

samego roku. 

Należy wszakże pamiętać, że przemoc, obecna w dziejach podboju Peru, większą 

rolę niż w stosunku do Indian odgrywała w relacjach między samymi Hiszpanami. O 

psychologicznym podłożu tych rywalizacji wyjątkowo trafnie pisze Gómara: Szli za 

Diegiem de Almagro, ponieważ rozdawał, a za Franciskiem Pizarro, ponieważ mógł 

dać. Po śmierci ich obu szli zawsze za tym, o którym myśleli, że da im więcej i 

szybciej [niż inni] Wielu porzuciło króla, ponieważ nie miał im co dać, i mało jest 

takich, którzy zawsze byli wierni królowi, gdyż złoto przyćmiewa rozsądek, a tyle go 

jest w Peru, że budzi to podziw i zdumienie (...) Korumpowali ludzi pieniędzmi, aby 

fałszywie przysięgali; oskarżali jedni drugich zdradliwie, aby rządzić, aby posiadać, z 

zemsty, z zawiści, a nawet dla rozrywki; zabijali w majestacie prawa w sposób 

jawnie niesprawiedliwy, a wszystko po to, aby być bogatymi". 

Jest rzeczą dość znamienną, na co zwracali już uwagę niektórzy hiszpańscy 

kronikarze, że niemal wszyscy główni uczestnicy podboju Peru, w tym nade 

wszystko osoby, które w mniejszym czy większym stopniu odpowiadały za śmierć 

Atahuallpy, umierali gwałtowną śmiercią. Oprócz Franciska Pizarro i Diega de 

Almagro trzeba wspomnieć o ojcu Vicente Valverde, który został pierwszym 

biskupem w Peru (ksiądz Luque, któremu miała pierwotnie przypaść ta godność, 

zmarł w Panamie, zanim dokonano podboju kraju) Duchowny ten, uchodząc przed 

zgiełkiem drugiej wojny domowej drogą morską, został w sierpniu 1541 roku 

zamordowany przez Indian na wyspie Puna. Skarbnik Alonso de Riquelme, któremu 

często przypisuje się największy udział w doprowadzeniu do stracenia Inki 

Atahuallpy, zmarł wprawdzie śmiercią naturalną, ale także gwałtowną. 

Wszelako najbardziej wymowną ilustracją gwałtowności, jaką była naznaczona 

historia opanowani Peru, są dzieje pięciu przyrodnich braci Pizarro. Jak pamiętamy, 

Juan zginął w czasie powstania Manco Inki i oblężenia Cuzco, Francisco wraz z 

Martinem de Alcantara zostali pięć lat później zamordowani przez almagrystów. 

Gonzala Pizarro ścięto po klęsce pod Jaquijaguana. Życie ocalił tylko Hernando 

Pizarro, jednakże za cenę długoletniego więzienia w Hiszpanii, w Medina del 

Campo. Podczas odbywania tej kary poślubił swoją bratanicę Franciscę Pizarro (była 

to Metyska, zrodzona ze związku Francisca Pizarro i Indianki z arystokratycznego 

rodu, którą jako osiemnastoletnią pannę wysłano do Hiszpanii). Hernando Pizarro 

odzyskał wolność już jako człowiek stary, przynajmniej według kryteriów własnej 

epoki. Powrócił do rodzinnego Trujillo w Estramadurze, gdzie wzniósł okazały dom. 

Stoi on tam do dziś, z fasadą zwróconą ku głównemu placowi, w którego centrum 

znajduje się konny posąg Francisca Pizarro, najsławniejszego z rodu Pizarrów. 

 

 

 

background image

 

 

                                                       MAPY 

background image

 

 

background image

 

 

 

background image

 

 

background image

 

 

 

 

background image

 

ANEKS 

 

Ludzie z Cajamarki 

Uczestnicy pochwycenia Atahuallpy i ich udziały w okupie 

uzyskanym za osobę Inki (pozioma kreska oznacza,  iż 

ż

ołnierz nie otrzymał udziału w kruszcu) 

Srebro

 

Złoto 

(w markach)   (w pesos) 
I. Jeźdźcy: 

Francisco Pizarro                                 235057 220 
Hernando Pizarro                                 126731 808 
Hernando de Soto                                1267

 

17 740 

Juan Pizarro                                    407 i 2 uncje11 100 
Pedro de Candia                             407 i 2 uncje9909 
Gonzalo Pizarro                              384 i 5 uncji9909 
Juan Cortes                                             362

 

9430 

Sebastian de Belalcazar                  407 i 2 uncje9909 
Crisióbal de Mena                                366

 

8380 

Ruy Hernandez Briceno                  384 i 5 uncji9435 
Juan de Salazar (lub Salcedo)              362

 

9435 

Miguel de Estetę                                   362

 

8980 

Francisco de Xerez (Jerez)                   362

 

8880 

Gonzalo de Pineda                                384

 

9909 

Alonso Briceno                                     362

 

8380 

Alonso de Medina                                362

 

8480 

Juan Pizarro de Orellana                      362

 

8980 

Luis Maza                                             362

 

8880 

Jerónimo de Aliaga                        339 i 4 uncje8880 
Gonzalo Perez                                        362

 

8880 

Pedro de Barrientos                               362

 

8880 

Rodrigo Nunez                                       362

 

8880 

Pedro de Anades                                    362

 

8880 

Francisco de Malaver

 

362

 

7770 

Diego Maldonado

 

362

 

7770 

Rodrigo (lub Francisco) de Chaves362

 

8880 

Diego de Ojuelos

 

362

 

8880 

Gines de Carranza

 

362

 

8880 

Juan de Quincoces

 

362

 

8880 

Alonso de Morales

 

362

 

8880 

Lope Velez

 

362

 

8880 

Juan de Barbaran

 

362

 

8880 

Pedro de Aguirre

 

362

 

8880 

Pedro de Leon

 

362

 

8880 

Diego Mejfa

 

362

 

8880 

Martin Alonso

 

362

 

8880 

Juan de Rojas

 

362

 

8880 

Pedro Catano

 

362

 

8880 

Pedro Ortiz

 

362

 

8880 

Juan de Morgovejo

 

362

 

8880 

background image

Hernando de Toro

 

362

 

8880 

Diego de Aguero

 

362

 

8880 

Alonso Perez

 

362

 

8880 

Hernando Beltran

 

362

 

8880 

Pedro Barrera

 

362

 

8880 

Francisco Baena

 

362

 

8880 

Francisco López

 

371 i 4 uncje

 

8880 

Sebastian de Torres

 

362

 

8880 

JuanRuiz

 

1330 i 3 uncje

 

8880 

Francisco de Fuentes

 

362

 

8880 

Gonzalo del Castillo

 

362

 

8880 

Nicolas de Azpitfa

 

339 i 3 uncje

 

8880 

Diego de Medina

 

316 i 6 uncji

 

7770 

Alonso Pęto

 

316 i 6 uncji

 

7770 

Miguel Ruiz

 

362

 

8880 

Juan de Salinas, kowal

 

362

 

8880 

Juan de Olz

 

248 i 7 uncji

 

6110 

Cristóbal Gallego

 

316 

Rodrigo de Cantillana

 

294 i 1 uncja 

Gabriel Felix

 

271 i 4 uncje

 

— 

Hernan Sanchez                                        2628880 
Pedro de Paramo

 

271 i 4 uncje

 

8115 

II. Piechurzy: 

Juan de Porras                                           1814540 
Gregorio Sotelo                                         1814540 
Pero Sancho                                              1814440 
Garcia de Paredes                                      1814440 
Juan de Valdivieso                                    1814440 
Gonzalo Maldonado                                  1814440 
Pedro Navarro                                           1814440 
Juan Ronąuillo                                            1814440 

Antonio de Vergara                                  181

 

4440 

Alonso de la Carrera                                  1814440 
Alonso Romero                                           1814440 
Melchor Verdugo

 

135 i 6 uncji

 

4440 

Martin Bueno

 

135 i 6 uncji

 

4440 

Juan Perez de Tudela                                1814440 
Infgo Taburco (lub Talvio)                       1814440 
Nuno Gonzalez                                         181

 

— 

Juan de Herrera                                         1583385 
Francisco Davalos (de Avalos)                 1814440 
Hernando de Aldana                                 1814440 
Martin de Marąuina

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Antonio de Herrera

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Sandoval

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Miguel Estetę

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan Borallo                                                1814440 

Pedro Moguer                                           1814440 
Francisco Perez

 

158 i 3 uncje

 

3880 

Melchor Palomino

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Pedro de Alconchel                                    1814440 

Juan de Segovia

 

136 i 6 uncji

 

3330 

Crisóstomo de Ontiveros

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Hernan Munoz (lub Martinez)

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Alonso de Mesa

 

135 i 6 uncji

 

3330 

background image

Juan Perez de Oma

 

135 i 6 uncji

 

3885 

Diego de Trujillo

 

158 i 3 uncje

 

3330 

Palomino, bednarz

 

181

 

4440 

Alonso Jimenez

 

181

 

4440 

Pedro de Torres

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Alonso de Toro

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Francisco Gallegos

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Bonilla

 

183

 

4440 

Francisco de Almendros

 

181

 

4440 

Escalante

 

181

 

3335 

Andres Jimenez

 

181

 

4440 

Garcia Martin

 

181

 

4440 

Alonso Ruiz

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Gómez Gonzalez

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Alonso de Albuquerque

 

94

 

2220 

Diego López

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Lucas Martinez

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Francisco de Vargas

 

181

 

4440 

Diego Gavilan

 

181

 

3884 

Contreras

 

133

 

2770 

Rodrigo de Herrera, arkebuzer135 i 3 uncje

 

3330 

Martin de Florencia

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Anton de Oviedo

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Jorge Gnego

 

181

 

4440 

Pedro de San Milian

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Pedro Catalan

 

93

 

3330 

Pedro Roman

 

93

 

2220 

Francisco de la Torre

 

131 i 1 uncja

 

2275 

Francisco Gorducho (lub Gordancho) 135 i 6 uncji

 

3330 

Juan Perez de Zamora

 

181

 

4440 

Diego de Narvaez

 

113 i 1 uncja

 

2775 

Gabriel de 01ivares                                     1814440 
Juan Garcfa de Santa Olalla

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Pedro de Mendoza

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan Garcfa, arkebuzer

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan Perez

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Francisco Martin

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Bartolome Sanchez, marynarz

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Martin Pizarro

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Hernando de MontaWo                             1813330 
Pedro Pinelo

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Lazaro Sanchez                                         94

 

2330 

Miguel Cornejo

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Francisco Gonzalez                                   94

 

2220 

Francisco Martinez

 

135 i 6 uncji

 

2220 

Zarate                                                        1824440 
Hernando de Sosa

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan de Niza

 

195 i 6 uncji

 

3330 

Francisco de Solar (lub Solares)                94

 

3330 

Hernando de Jemendo

 

67 i 7 uncji

 

2220 

Juan Sanchez                                             94

 

1665 

Sancho de Villegas

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Pedro de Ulloa                                           94

 

— 

Juan Chico

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Robłes, krawiec                                         94

 

2220 

Pedro Salinas de la Hoz

 

125 i 5 uncji

 

3330 

Anton Esteban Garcfa                               1862000 

background image

Juan Delgado Menzón                                1393330 
Pedro de Valencia                                     94

 

2220 

Alonso Sanchez de Talavera                     94

 

2220 

Miguel Sanchez

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan Garcfa, herold                                   1032775 
Lozano                                                          942220 
Garcfa López

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan Munoz

 

135 i 6 uncji

 

3330 

Juan de Berlanga                                        1804440 

 

 

 

 

 

 

 

Oprócz wyżej wymienionych żołnierzy udział w wysokości 310 marek i 6 uncji 

srebra oraz 7770 pesos w złocie otrzymał ojciec Juan de Sosa, jeden z duchownych 

towarzyszących wyprawie. Pełniący funkcje pisarza wyprawy Francisco de Xerez 

(Jerez), a po nim Pero Sancho otrzymali oprócz kwot wyżej wykazanych 94 marki 

srebra i 2220 pesos w złocie. Na Kościół przekazano 90 marek srebra i 2220 pesos 

w złocie.