HISTORYCZNE BITWY ANDRZEJ TARCZYŃSKI
CAJAMARCA 1532
OD AUTORA
W połowie listopada 1532 roku w środkowych Andach doszło do konfrontacji
władcy najpotężniejszego organizmu politycznego Nowego Świata, Inki Atahuallpy,
z relatywnie niewielkim — w porównaniu z tysięcznymi zastępami wojowników
peruwiańskiego króla — oddziałem hiszpańskich żołnierzy fortuny pod wodzą
Francisca Pizarra. Epizod ten, ze względu na swe skutki, może nawet bardziej
godny rozpatrywania w aspekcie symbolicznym i politycznym, w mniejszym zaś
stopniu jako rezultat gry czynników stricte militarnych, zadecydował w istocie o
zadziwiająco łatwym i szybkim podboju inkaskiego imperium przez Hiszpanów.
Co było przyczyną tak nagłego i chyba zaskakującego nawet dla samych
zwycięzców sukcesu? Czy była nią zuchwałość i determinacja tej garstki
przybyszów, którzy, znajdując się nagle w samym środku kompletnie im
nieznanego, odległego kraju, z jego surową przyrodą i zachowującymi daleko idącą
rezerwę mieszkańcami, musieli zwyciężyć lub zginąć? A może decydujące znaczenie
miała przenikliwość i strategiczny zmysł samego Pizarra? Czy zwycięstwo przyszłoby
Hiszpanom tak łatwo, gdyby nie wkroczyli do kraju właśnie rozdartego wojną
między dwoma pretendentami do tronu — Huascarem i Atahuallpą? Czy nie miały
tu znaczenia napięcia wewnątrz inkaskiego imperium, które, będąc mozaiką dwustu
różnych grup etnicznych, sukcesywnie podbijanych przez władców Cuzco, nie
zdołało wytworzyć poczucia jedności i lojalności? I czy wobec tego czynnikiem,
przeważającym szalę zwycięstwa na rzecz Hiszpanów, nie stało się dostrzeżenie w
tych dziwnych, brodatych przybyszach zza morza naturalnych sojuszników dla
ludów pragnących zrzucenia cuzkańskiej dominacji? Jaką rolę odegrał szok
kulturowy i jego głębokość w narzuceniu dominacji wielkiemu imperium
prekolumbijskiemu przez reprezentantów — ostatecznie wcale nie
najznamienitszego — królestwa położonego na zachodnich rubieżach Europy?
Zapewne wszystkie te kwestie razem wzięte mogą być uważane za źródła klęski
jednych i zwycięstwa drugich — reprezentantów dwóch światów, których zderzenie
dokonało się w peruwiańskiej Cajamarce przed blisko pięcioma wiekami.
Interesujący jest też problem, jak wpisuje się podbój Peru w ogólne ramy
zamorskiej ekspansji Hiszpanii w Nowym Świecie, których był przecież jednym z
późniejszych ogniw. Należałoby zastanowić się, na ile Francisco Pizarro, mniej lub
bardziej świadomie, naśladował działania swego krajana z Estramadury, Hernana
Cortesa, który niewiele ponad dziesięć lat wcześniej zadziwił wszystkich ogromem
zdobyczy, rozciągając hiszpańskie panowanie na rozległe obszary Meksyku — co zaś
stanowiło specyfikę sytuacji peruwiańskiej, i czy przypadkiem tak łatwe opanowanie
bogatego kraju nie legło u podstaw późniejszych licznych wojen domowych między
samymi zdobywcami.
Te wszystkie pytania od lat są punktem wyjścia do analiz prowadzonych przez
profesjonalnych badaczy. Na kartach niniejszej książki mam zamiar przybliżyć
polskiemu czytelnikowi te zagadnienia w sposób możliwie syntetyczny właściwy dla
tej serii wydawniczej — a jednocześnie wolny od uproszczeń i zbanalizowanych tez,
którymi operują najbardziej popularne, a w większości przestarzałe rekonstrukcje
tego znaczącego epizodu dziejów powszechnych. Popularnonaukowy charakter
publikacji wymusza jednocześnie znaczne ograniczenie przypisów źródłowych,
jednak różny charakter i stopień wiarygodności wykorzystywanych tekstów
źródłowych skłania mnie do przedstawienia kilku istotnych informacji dotyczących
tych tekstów i ich autorów.
Teksty te można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należy zaliczyć dwie relacje
powstałe na gorąco", będące oficjalną wersją wydarzeń, którą Francisco Pizarro
chciał zaprezentować hiszpańskiemu monarsze i jego dworowi. Zostały one spisane
ręką osobistych sekretarzy Pizarra, a tę funkcję pełnił do 1533 roku Francisco de
Xerez później zaś Pero Sancho de Hoz. Relacje Xereza i Pero Sancho tworzą więc
jeden spójny tok narracji, ujmujący przedstawiane zdarzenia z tej samej
perspektywy. Jest on jakby peruwiańskim odpowiednikiem Listów Cortesa do króla,
relacjonujących przebieg podboju Meksyku; zapewne tylko analfabetyzm Francisca
Pizzaro był przyczyną, iż nie spisał on własną ręką wypadków składających się na
dzieje podboju Peru. Do tej grupy można też zaliczyć list przyrodniego brata
zdobywcy Peru, Hernanda Pizarro, z 23 listopada 1533 roku, skierowany do sędziów
trybunału apelacyjnego w Santo Domingo, a zdający sprawę z kluczowych
momentów kampanii, ukoronowanych ujęciem Inki Atahuallpy.
Druga grupa to teksty pochodzące także od naocznych świadków i uczestników
podboju, ale powstałe już w dłuższej perspektywie czasowej: dziesięć, trzydzieści, a
nawet blisko czterdzieści lat po opisywanych wydarzeniach. Zaliczyć tu trzeba
relacje: Pedra Pizarro, Diega de Trujillo czy Juana Ruiza de Arce.
Wreszcie trzecia grupa to już historie podboju pisane przez autorów przybyłych do
Peru później lub piszących w samej Hiszpanii. W obu przypadkach istotną cechą
tych tekstów jest dążenie do przedstawienia obiektywnej prawdy (z różnym zresztą
skutkiem) ponad osobistymi motywami i partykularyzmami, jakimi zawsze są
obciążone relacje pisane przez samych uczestników wydarzeń. Znajdujemy tu więc
dzieła powstałe w czasie stosunkowo nieodległym od przedstawianych zdarzeń (15-
20 lat) jak opracowanie Agustina de Zarate czy fragmenty dotyczące Peru,
pochodzące z dwóch powszechnych historii podboju Ameryki w Historia General de
las Indias Francisca Lópeza de Gómary oraz Historia general y natural de las Indias
Gonzala Fernandeza de Oviedo. Wreszcie trzeba tu także wymienić monumentalne
dzieło Pedra de Ciezy de Leona Crónica del Peru, obejmujące cztery części:
pierwsza to geograficzno-etnograficzny opis kraju (począwszy od obecnej Panamy i
Kolumbii, a na terytorium obecnej Boliwii skończywszy) druga jest rekonstrukcją
prekolumbijskiej przeszłości, trzecią stanowi historia podboju Peru przez Hiszpanów,
czwarta zaś jest poświęcona wojnom domowym między hiszpańskimi zdobywcami.
Kompletność i obiektywizm dzieła Ciezy zapewniły mu sławę księcia kronikarzy
Ameryki".
Ale istnieją też opracowania pisane znacznie później (na przełomie 16 i 17 wieku)
przez autorów urodzonych już po podboju Peru, którzy sami korzystali z innych
źródeł, jak relacje świadków czy też prace wcześniejszych dziejopisów. Należy do
nich opracowanie Garcilaso de la Vegi Historia General del Peru, a także
odpowiednie fragmenty będącej dziełem Antonia de Herrery, wielotomowej Historia
general de los hechos de los castellanos en las Islas y Tierra Firme del Mar Oceano,
której całość obejmuje opis geograficzny Ameryki (Descripción de las Indias
Occidentales) oraz pisaną dekadami historię jej odkrycia i podboju przez Hiszpanów
(ogółem osiem dekad) Herrera był przecież oficjalnym kronikarzem (cronista
mayor) hiszpańskiej Korony, mającym z urzędu łatwy dostęp do wszystkich
dokumentów. Z kolei Garcilaso de la Vega był urodzonym w Cuzco synem jednego z
oficerów Francisca Pizarro, Sebastiana Garcilaso de la Vegi, i inkaskiej księżniczki
Chimpu Ocllo. Dla podkreślenia swego pochodzenia (po matce) od arystokracji
inkaskiej, przybrał przydomek El Inca". Jego Comentarios reales są szczegółową,
lecz wyidealizowaną wizją prekolumbijskiego Peru. Natomiast Historia General del
Peru, odnosząca się do podboju hiszpańskiego oraz okresu wojen domowych
między konkwistadorami, pozostaje dziełem mocno wtórnym, którego autor w
dużej mierze opiera się na tekstach wcześniejszych kronikarzy, jak Gómara i Zarate.
Używane w tekście nazwy geograficzne podawane są w wersji używanej
współcześnie w Peru, inkaskie imiona własne — w najpowszechniej znanej i
stosowanej transkrypcji hiszpańskiej — np. Huascar, a nie Waskar, Atahuallpa, a nie
Ataw Wallpa.
PANAMSKI PROLOG
Historia hiszpańskich podbojów w Nowym Świecie była jednocześnie dziejami
poznawania przez żeglarzy i żołnierzy, członków ekspedycji zdobywczych,
poszczególnych obszarów zachodniej półkuli. Dlatego warunkiem koniecznym
penetracji jakiegoś regionu było zdobycie punktu oparcia dla wypraw ruszających
na dalej położone obszary, których opanowanie stawało się kolejnym ogniwem
procesu umownie zwanego konkwistą hiszpańską.
Faza wstępna tego procesu została zainicjowana przez Krzysztofa Kolumba w 1492
roku. Na przestrzeni następnych piętnastu lat sam Kolumb w czasie swych trzech
kolejnych wypraw oraz jego naśladowcy i współzawodnicy (dowódcy tzw. wypraw
mniejszych czy też wypraw andaluzyjskich — gdyż ich dowódcy przeważnie
pochodzili z Andaluzji) ostatecznie zakreślili granice obszaru, który stał się odtąd
częścią znanego przez Europejczyków geograficznego universum. Ten obszar
ograniczał się wszakże do wysp Morza Karaibskiego (Małych i Wielkich Antyli oraz
Wysp Bahama) i fragmentów wybrzeża lądu stałego. Centrum administracyjnym i
początkowo jedynym obszarem zasiedlonym przez Hiszpanów została wyspa
Espaniola (dziś Haiti) Jednakże zarządzanie nawet tak ograniczonym obszarem
zdawało się przekraczać możliwości i talenty administracyjne (zresztą bardzo
mierne) samego Kolumba, a później jego najstarszego syna i sukcesora, Diega
Colona. Hiszpańska Korona zmuszona była wypracować jakiś model
administrowania odkrytymi i włączonymi pod jej panowanie terytoriami, naruszając
— siłą rzeczy — warunki umowy zawartej z Kolumbem, na mocy której zyskiwał on
ogromne prerogatywy władcze i bezprecedensowe przywileje na całym
spenetrowanym przez siebie obszarze. Sądowe potyczki między Koroną a
sukcesorami Kolumba, zwane w historiografii hiszpańskiej pleitos colombinos
(procesy Kolumbowe), ciągnęły się jeszcze trzydzieści lat po śmierci
odkrywcy(1506) ale już w roku 1508 zdołano wyjść poza granice Kolumbowego
świata".
Zauważono bowiem, że wybrzeże lądu stałego, które poznał Kolumb w czasie
trzeciej i czwartej wyprawy, od ujścia Orinoko na wschodzie po wybrzeża
dzisiejszego Hondurasu na północnym zachodzie, nie tworzy jednej, nieprzerwanej
linii, gdyż środkowa część owego wielkiego łuku, jaki tworzy linia brzegowa, nigdy
nie została przez słynnego Genueńczyka choćby pobieżnie poznana. Na tej
podstawie udzielono przywileju królewskiego na przeprowadzenie akcji osadniczej
właśnie na tym obszarze, odpowiadającym dzisiejszemu pograniczu
kolumbijskopanamskiemu, dwóm ambitnym szlachcicom: Alonso de Ojedzie i Diego
de Nicuesie. Przydzielono im terytoria, którym nadano nazwy — Nowa Andaluzja
(Ojeda) i Złota Kastylia (Nicuesa) Były one oddzielone od siebie rzeką Atrato oraz
zatoką Uraba, do której ta rzeka uchodzi. Ten niepozorny i w istocie drugorzędny
obszar stał się więc pierwszym fragmentem kontynentalnego pnia Ameryki, gdzie
pojawiło się europejskie (hiszpańskie) osadnictwo, a termin Tierra Firme (Stały Ląd)
stał się pierwotnie nazwą tego właśnie rejonu Nowego Świata.
Tak więc na przełomie pierwszej i drugiej dekady 16 wieku hiszpańska ekspansja
zaczęła wkraczać w nową fazę, przekraczając ostatecznie ramy, jakie nadał jej sam
Kolumb. Przekroczyła zresztą podwójnie: nie tylko przez wtargnięcie na stały ląd,
ale i na skutek kolonizacji pozostałych wysp Wielkich Antyli (dopiero bowiem w
latach 1508-1514 dokonano efektywnego podboju Puerto Rico, Jamajki i Kuby,
wysp znanych Kolumbowi — prawda, że bardzo powierzchownie — już od połowy
lat dziewięćdziesiątych 15 stulecia) Kuba już po kilku, a Przesmyk Panamski po
kilkunastu latach od pojawienia się tam Hiszpanów staną się strategicznymi
punktami, z których wyruszą wyprawy zakończone podbojami Meksyku i Peru,
dwoma największymi przedsięwzięciami w dziejach hiszpańskiej konkwisty.
Przyjrzyjmy się więc nieco owej uwerturze podboju Peru, za jaką może uchodzić
historia obecności Hiszpanów na Przesmyku Panamskim.
Obaj obdarowani królewskimi patentami pierwsi organizatorzy osadnictwa na
stałym lądzie, Ojeda i Nicuesa, wyruszyli ku terenom przyznanych im gubernatorstw
z końcem 1509 roku. Pierwszy z nich, po dotkliwej porażce, jaką poniósł z rąk
Indian z okolic dzisiejszego kolumbijskiego miasta Cartagena, posunął się w
kierunku południowo-zachodnim, gdzie w lutym 1510 roku, na wschodnim
wybrzeżu zatoki Uraba, założył osiedle pod nazwą San Sebastian. Niewiele później
Diego de Nicuesa, szukając odpowiedniego miejsca do położenia podwalin pod
osadę mającą być ośrodkiem administracyjnym Złotej Kastylii, podczas przybrzeżnej
żeglugi rozkazał: „Zatrzymajmy się tu w imię Boże!". Stąd założona wówczas przez
jego ludzi osada zyskała nazwę Nombre de Dios (Imię Boże)
Te dwa pierwsze osiedla hiszpańskie na kontynencie amerykańskim nigdy nie stały
się prawdziwymi miastami, a ich żywot okazał się bardzo krótki, stając się niejako
symbolem klęski życiowej swych fundatorów — Ojedy i Nicuesy. Alonso de Ojeda,
widząc pogarszającą się z dnia na dzień sytuację mieszkańców San Sebastian i nie
mogąc doczekać się posiłków, jakie miał z Espanioli sprowadzić jego wspólnik,
bakałarz Martin Fernandez de Enciso, postanowił sam powrócić na tę wyspę.
Jednak okręt, którym płynął, po buncie załogi zszedł z właściwego kursu i zamiast
na Espaniolę zawinął na Kubę (wówczas jeszcze nie zasiedloną przez Hiszpanów) Po
wielu dramatycznych perypetiach Ojeda zdołał powrócić na Espaniolę, ale tam, po
przebytych trudach, schorowany i ekonomicznie zrujnowany, niebawem zmarł. Taki
był kres Alonso de Ojedy, którego jego współcześni zapamiętali jako człowieka o
niebywałej wytrzymałości w znoszeniu cierpień i pierwszego po Admirale ( tj.
Kolumbie — przyp. A.T. ) który udał się odkrywać"
W San Sebastian Ojeda pozostawił jednak załogę, która miała wyczekiwać jego
powrotu przez pięćdziesiąt dni. Gdyby po upływie tego terminu nie wrócił, ludzie ci
mieli wolną rękę w wyborze sposobu dalszego postępowania. Ich dowódcą Ojeda
uczynił Francisca Pizzaro. Jest to pierwszy moment, w którym na kartach historii
pojawia się nazwisko późniejszego zdobywcy Peru.
Francisco Pizarro, gdy dawno już upłynął wyznaczony przez Ojedę termin jego
powrotu, zdecydował się opuścić okolicę, która nie spełniła nadziei Hiszpanów.
Ostatecznie porzucono San Sebastian w sześć miesięcy od jego założenia. Ponieważ
do żeglugi zdatne były tylko dwie małe brygantyny, niefortunni koloniści z San
Sebastian musieli poczekać aż głód, choroby i zatrute strzały krajowców zredukują
ich liczbę do sześćdziesięciu, bo tyle mogły zabrać na swe pokłady obie jednostki.
Po przepłynięciu około stu kilometrów jedna z brygantyn zatonęła, a cała jej załoga
zginęła na oczach towarzyszy z drugiej jednostki. Ta pod dowództwem Pizarra
napotkała niebawem dwa okręty. Były to prowadzone przez Encisa posiłki z
Espanioli, na które tak długo i bezskutecznie czekał Ojeda.
Enciso, który wypłynął z Espanioli, zanim dotarł tam po wszystkich perypetiach
Ojeda, nie zdawał sobie sprawy z tragicznej sytuacji kolonii założonej przez jego
wspólnika. Mimo świadectw Pizarra i pozostałych ocalonych, wymusił na nich
powrót do opuszczonego właśnie osiedla. Na domiar złego podczas przybijania do
lądu główny okręt Encisa wszedł na mieliznę, rozbił się, a przewożone w jego
ładowniach zapasy żywności i zwierzęta hodowlane bezpowrotnie utracono.
Zła sytuacja zreorganizowanej kolonii stała się przyczyną podjęcia trudów akcji
osadniczej w bardziej szczęśliwej i obiecującej dla Hiszpanów okolicy. Wybór padł
na przeciwległy brzeg zatoki Uraba. Choć formalne zwierzchnictwo pozostawało
ciągle w rękach Encisa — nie on, lecz Vasco Nunez de Balboa zaczął wpływać na
bieg wydarzeń.
Sam Balboa był szlachcicem z Estramadury, który, podjąwszy się roli osadnika na
Espanioli, zbankrutował, a chcąc ujść licznym wierzycielom, ukrył się na pokładzie
okrętu Encisa, odpływającego z Santo Domingo. Ten ostatni, gdy już na pełnym
morzu odkrył obecność niepożądanego pasażera, zapałał takim gniewem, że gotów
był go wysadzić na pierwszym napotkanym skrawku lądu, choćby nim była
wystająca z wody skała, lecz ostatecznie dał się ubłagać swym podwładnym, którzy
wstawili się za Balboą.
To za radą Balboi, który dziesięć lat wcześniej penetrował te rejony jako uczestnik
wyprawy Rodriga de Bastidasa, Hiszpanie porzucili niegościnne San Sebastian i
ufundowali osiedle pod nazwą Santa Maria La Antigua del Darien. Nadanie takiej
właśnie nazwy było aktem zadośćuczynienia sewilskiej Madonnie zwanej La
Antigua, którą szczególne czcił Enciso i do której zwrócił się wraz ze swymi ludźmi o
pomoc, gdy wkrótce po wylądowaniu w tym rejonie zostali zaatakowani przez
wojowników miejscowego kacyka imieniem Cemaco.
W utworzonej w takich okolicznościach osadzie szybko pojawił się problem
zwierzchnictwa. Z jednej strony prestiż Encisa z każdym dniem ulegał osłabieniu na
rzecz wpływów Balboi. Z drugiej uświadomiono sobie, że La Antigua znajdowała się
już na terytorium przyznanym Nicuesie, o którego losie zresztą wówczas niczego
nie wiedziano. W ten sposób Hiszpanie podzielili się na trzy frakcje: lojalnych wobec
Encisa, stronników Balboi oraz zwolenników poddania się zwierzchności Nicuesy.
Dość niespodziewanie ta ostatnia frakcja niebawem zyskała na znaczeniu wraz z
przybyciem dwóch karaweli z sześćdziesięcioma ludźmi pod wodzą Rodriga de
Colmenaresa (był on oficerem Nicuesy pozostawionym na Espanioli w celu
zgromadzenia większej ilości zapasów)
Pod wpływem Colmenaresa i jego ludzi postanowiono wezwać Nicuesę do objęcia
zwierzchnictwa nad La Antiguą. Colmenares odnalazł Nicuesę i sześćdziesięciu
wymizerowanych ludzi, pozostałych przy życiu spośród blisko ośmiuset, z którymi
odpłynął kilkanaście miesięcy wcześniej z Espanioli. Nicuesa oczywiście przyjął
ofertę delegacji z La Antiguy z entuzjazmem. Entuzjazm ten wszakże szybko
przekształcił się w zarozumiałość i fanfaronadę. Niepomny tego, że niespodziewana
propozycja przeprowadzki uratowała go od niechybnej śmierci, zaczął się odgrażać,
iż ukarze wszystkich winnych, którymi w jego mniemaniu byli mieszkańcy nowego
osiedla, i odbierze im złoto, które nielegalnie, bo bez jego pozwolenia, zostało
zdobyte i do niego, jako gubernatora, należało. Starcie było nieuniknione.
Nierozważny Nicuesa musiał zapłacić najwyższą cenę, gdy mieszkańcy La Antiguy
nie tylko odmówili uznania jego władzy, ale siłą wsadzili go na przeciekającą
brygantynę (nie wiem, czy z premedytacją wybrali najgorszą" — napisał Las Casas)
polecając mu płynąć ze swymi pretensjami do samej Hiszpanii. Nikt już od tej pory
Nicuesy i kilkunastu jego towarzyszy nie zobaczył ani na Espanioli, ani żadnym
innym obszarze penetrowanym przez Hiszpanów.
Drugi pretendent do władzy, bakałarz Enciso, po ostrym starciu z Balboą, do
jakiego doszło wkrótce potem, wolał opuścić La Antiguę i udać się via Santo
Domingo do Hiszpanii, gdzie wykorzystując swe wpływy na dworze, rozwinął
szeroko zakrojoną akcję przeciw osobie Balboi i jego publicznemu wizerunkowi.
Tak oto w roku 1512 Balboa stał się niekwestionowanym przywódcą Hiszpanów w
jedynym istniejącym wówczas osiedlu na stałym lądzie. Od tego czasu
podejmowane przezeń działania czynią z niego archetyp hiszpańskiego
konkwistadora. Balboa to kluczowe ogniwo w historii hiszpańskiego podboju
Ameryki, łączące pierwszych żeglarzyodkrywców, takich jak Kolumb, z dowódcam i
zdobywcami, jak Cortes i Pizarro.
Jednym z największych talentów Balboi było umiejętne, z punktu widzenia
własnych interesów, postępowanie z Indianami. Dość szybko zdołał zhołdować
licznych okolicznych kacyków, niejednokrotnie czyniąc z nich swych sojuszników.
Większość tych aliansów była prostym rezultatem klęsk, jakie poszczególni
naczelnicy indiańscy ponosili w starciach zbrojnych z ludźmi Balboi. Ale były i
przypadki nawiązania przez krajowców pokojowych stosunków z dziwnymi
przybyszami, gdzie motywem mogło być uchronienie się od strat i szkód, jakie już
ponieśli ich bardziej wojowniczy sąsiedzi. Do takich należał przypadek kacyka
Comagre. Właśnie podczas pobytu Balboi i jego ludzi w osadzie Comagre zdarzył
się incydent, który pchnął aktywność Balboi ku nowym horyzontom. Otóż najstarszy
syn Comagre, noszący imię Panquiaco, widząc kłótnie Hiszpanów przy podziale
złota, które jego ojciec przekazał im w prezencie dla utwierdzenia zawartego
sojuszu, wykrzyknął: Cóż to, chrześcijanie, spieracie się o rzecz tak błahą? Jeśli tak
pragniecie złota, że z jego powodu opuściliście swoją ojczyznę i nachodzicie te
okolice oraz niepokoicie ludzi, którzy żyją w pokoju, wskażę wam krainę, gdzie
będziecie mogli zaspokoić wasze pragnienie; lecz musicie być liczniejsi, bo trzeba
wam będzie stoczyć boje z potężnymi władcami, którzy z wielką mocą i
zawziętością bronią swoich włości..." Miał przy tym wskazać ręką na południe i
powiadomić zdumionych Hiszpanów o istnieniu za górami drugiego morza.
Twierdzenie, że młody Panquiaco dał w ten sposób ludziom Balboi znać o istnieniu
Peru z jego bogactwami, byłoby niewątpliwą przesadą, ale informacja o istnieniu
drugiego morza, do którego drogi bezskutecznie poszukiwał Kolumb i inni żeglarze
tych czasów, musiała wzbudzić wielkie poruszenie, tak że Hiszpanie doznali
bezgranicznej radości, a zapewne płakali ze szczęścia, jak to nieraz czynią ludzie,
którzy bardzo pragną jakiejś rzeczy, gdy ją widzą lub mają nadzieję wkrótce ją
ujrzeć".
Tak oto niewielki epizod zwrócił uwagę Balboi na nowy kierunek poszukiwań i
pozwolił w swych dalszych konsekwencjach przekroczyć ciągle jeszcze bardzo
ciasny horyzont geograficzny Hiszpanów w Nowym Świecie Miedzy wrześ niein
1513 a styczniem 1514 roku Balboa dokonał swego największego dzieła
eksploratorskiego: przebycia Przesmyku Panamskiego od Atlantyku do Pacyfiku i z
powrotem, przekonując się naocznie o istnieniu wielkiego oceanu, który zaczęto
nazywać Morzem Południowym (dla odróżnienia od Atlantyku, który Hiszpanie tej
epoki nazywali Morzem Północnym)
Pierwszy raz Balboa i jego towarzysze ujrzeli wody Pacyfiku 25 września 1513 roku
ze szczytu wzgórza. Cztery dni później, w dzień świętego Michała, Balboa z częścią
swych ludzi oficjalnie objął w imieniu monarchy panowaniem hiszpańskim morze
oraz ziemie, wybrzeża, porty i wyspy południowe ze wszystkimi swymi
przyległościami i krainami, które do nich należą i będą należeć z jakiejkolwiek racji i
tytułu...". A towarzyszący ekspedycji pisarz zakończył urzędowe sprawozdanie z tej
podniosłej ceremonii słowami: Tych dwudziestu dwóch i pisarz Andres de
Valderrabano byli pierwszymi, którzy zanurzyli stopy w Morzu Południowym i
własnoręcznie zaczerpnęli wody, biorąc ją w usta, aby przekonać się, czy jest ona
słona, tak jak ta z innego morza; a stwierdziwszy, że tak jest, złożyli dzięki Bogu".
A jednak to nie Balboi przypadło w udziale odkrycie Peru, choć początkowo
wydawało się, że jest on osobą najbardziej ku temu predysponowaną. Trzeba
jednak pamiętać, że Balboa po nieodwołalnym zniknięciu ze sceny Ojedy i Nicuesy,
a także wobec nieobecności Encisa, z formalnego punktu widzenia ciągle był tylko
wprawdzie zdolnym, lecz samozwańczym przywódcą niewielkiej kolonii, o której
losach na dworze królewskim w Hiszpanii niewiele wiedziano. Wysłannicy, którzy z
listami Balboi do króla udali się do Hiszpanii, albo tam nie zdołali w ogóle dotrzeć,
albo też docierali zbyt pózno. by odwrócić niekorzystne dla Balboi wrażenia, jakie
wywołała dyskredytująca jego osobę akcja Encisa. Tak więc nawet ostatni z tych
wysłanników, który dostarczył na dwór królewski relację Balboi z przebycia
przesmyku i odkrycia nowego morza, a także część kosztowności wówczas pozys-
kanych, przybył już po mianowaniu przez króla Ferdynanda nowego gubernatora
Złotej Kastylii. Został nim Pedro Arias de Avila (najczęściej mówiono o nim po
prostu Pedrarias) Był to przeszłosiedemdziesięcioletni biurokrata, wytrawny gracz i
znawca intryg dworskich. Jednocześnie znany był ze swego popędliwego i
apodyktycznego charakteru i wielkich ambicji. Wzbudzał powszechnie strach,
niechęć, a nawet nienawiść.
Konflikt między Balboą a Pedrariasem był nieunikniony. Symboliczna była nawet
scena ich pierwszego spotkania. Wiadomość o przybiciu do brzegów wielkiej flotylli
(Pedrarias pojawił się na czele tysiąca dwustu ludzi, podróżujących na kilkunastu
okrętach) zaskoczyła Balboę w czasie zwykłych prac budowlanych. Wyszedł więc na
powitanie gubernatora ubrany w zwykłą koszulę i szarawary, podczas gdy z okrętów
zaczęli schodzić na plażę wytwornie odziani członkowie świty Pedrariasa. Ci zaś
musieli być mocno zawiedzeni nadzwyczaj skromnym wyglądem i samymi
rozmiarami La Antiguy, oficjalnej stolicy Złotej Kastylii.
Hiszpański monarcha, gdy wreszcie mógł ocenić rzeczywiste zasługi Balboi,
mianował go adelantado (gubernatorem) Morza Południowego. Problem w tym, że
ta nominacja nie pozbawiała funkcji gubernatorskiej Pedrariasa, więcej nawet —
poddawała Balboę jego władzy. Koronie oczywiście chodziło o jednoosobowe
kierownictwo sprawami kolonii, ale takie rozwiązanie, w zestawieniu z osobowością
Pedrariasa i ewidentnymi osiągnięciami Balboi, generowało nieuniknione tarcia i
konflikty Gdy dokument zawierający nominację Balboi dotarł na Przesmyk,
Pedrarias najzwyczajniej ukrył go przed Balboa i dopiero dzięki zabiegom biskupa
Darienu, który zawsze i wcale nie bezinteresownie popierał odkrywcę Pacyfiku, po
kilku tygodniach urzędowych dyskusji Pedrarias był zmuszony wręczyć rzeczoną
nominację, a jego niechęć do Balboi stała się jeszcze silniejsza.
W ciągu pięciu lat od przybycia Pedrariasa na przesmyk w czerwcu
1514 roku, aż po śmierć Balboi w styczniu 1519 roku, trwała — mimo okresów
pozornego pojednania (Pedrarias uczynił nawet z Balboi swego zięcia, wydając zań,
przebywającą zresztą w Hiszpanii, córkę) — twarda rozgrywka między starym i
przebiegłym gubernatorem a ambitnym odkrywcą Pacyfiku. W tym starciu jednak
organizatorskie talenty i militarne cnoty, jakimi obdarzony był Balboa, nie
wystarczały do odniesienia sukcesu.
Nawet gdy Pedrarias powierzył Balboi dowództwo wyprawy, której członkowie mieli
pokonać przesmyk i po stronie pacyficznej zbudować okręty mogące posłużyć do
dalszych odkryć, Balboa nie mógł cieszyć się swobodą działania. Bardzo
prawdopodobne jest bowiem to, że Pedrarias, obarczając Balboę trudnym zadaniem
(budulec trzeba było transportować w poprzek przesmyku) i wyznaczając krótki
termin jego realizacji, pragnął znaleźć pretekst do odsunięcia go i zastąpienia kimś
absolutnie posłusznym jego woli.
Balboa okazał w wykonaniu powierzonego mu przedsięwzięcia wielką wytrwałość i
hart ducha, zwłaszcza w obliczu nieprzewidzianych a niesprzyjających okoliczności
(najpierw ulewa porwała część zgromadzonego budulca, później okazało się, że już
gotowe brygantyny są nieprzydatne ze względu na nieodpowiednie drewno użyte
do ich budowy, łatwo padające łupem mięczaka znanego jako świdrak okrętowy)
Pedrarias przedłużył nawet o całe cztery miesiące pierwotnie wyznaczony termin,
choć uczynił to zapewne pod wpływem sugestii innych osób ( m.in. popierającego
Balboę miejscowego biskupa)
Dodatkowym elementem komplikującym sytuację były wieści o mianowaniu przez
króla nowego gubernatora Złotej Kastylii na miejsce Pedrariasa. Balboa, choć oczy-
wiście zdawał sobie sprawę z przebiegłości i niechęci Pedrariasa do jego osoby, z
drugiej strony mógł żywić poważne obawy, czy nowy gubernator uzna jego zasługi i
pozwoli działać jemu, odkrywcy Pacyfiku, a nie komuś ze swych protegowanych.
Balboa w tej trudnej sytuacji starał się działać rozważnie, co nie znaczy, że
sprzyjało mu szczęście. Pedrarias bowiem przechwycił korespondencję, którą
Balboa prowadził ze swym zaufanym w La Antigua, zatrzymał też ludzi wysłanych
przez Balboę, którzy mieli mu donieść, czy nowy gubernator już przybył i co
zamierza uczynić.
Wszystko to oraz kilka mniejszych spraw, będących rezultatem dawniejszych
animozji i gier ambicjonalnych, spowodowało, iż Pedrarias po wezwaniu Balboi
oskarżył go o próbę buntu i uwięził. Proces przeciw Balboi przygotował Gaspar de
Espinoza — wszak stary gubernator nie mógł być jednocześnie stroną i trybunałem.
Espinoza wprawdzie orzekł winę Balboi, ale wstrzymywał się z zarządzeniem
wykonania kary śmierci, jaką sam orzekł, z uwagi na liczne zasługi Balboi,
twierdząc, że nie może tego uczynić bez pisemnego wniosku w rzeczonej sprawie.
Pedrarias, który — jak pisze Las Casas — nie mógł się już doczekać chwili
wyprawienia go ( tj. Balboi — przyp. A.T.) na tamten świat, nie zwlekał długo z
wydaniem takiego rozporządzenia i sto [takich pism] by wydał bez zastanawiania
się nad tym, co czynił".
Natomiast inny dziejopis, Gómara, syntetycznie ujmuje całą sprawę w
następujących słowach: Wina i oskarżenie dotyczyły tego, że jak przysięgali
świadkowie, [Balboa] powiedział do swych trzystu żołnierzy, aby odstąpili od
posłuszeństwa Gubernatorowi ( tj. Pedrariasowi — przyp. AT. ) i poszli sobie tam,
gdzie będą mogli żyć wolni nikomu nie podlegając, a gdy ktoś będzie ich niepokoił,
będą się bronić. Balboa temu zaprzeczył i przysiągł, a jest to wiarygodne, że gdyby
bał się, nie pozwoliłby się uwięzić ani by nie stawił się przed Gubernatorem, choćby
ten był jego teściem. Do tego oskarżenia dołączono śmierć Diego de Nicuesy i jego
sześćdziesięciu towarzyszy, uwięzienie bakałarza Encisa oraz [to] że [Balboa] był
bandytą, buntownikiem oraz okrutnym i złym dla Indian. Zaprawdę, jeśli nie było
innych, utrzymanych w tajemnicy powodów, a tylko te wyłożone publicznie,
niesprawiedliwie go [Pedrarias] zabił. Tak skończył Vasco Nunez de Balboa,
odkrywca Morza Południowego, skąd tyle pereł, złota, srebra i innych bogactw
przywiozło się do Hiszpanii; człowiek, który oddał wielkie usługi swojemu królowi".
Balboa, odkrywca Pacyfiku, który mógł w sprzyjających okolicznościach stać się
pierwszym Europejczykiem, który dotarł do wybrzeży Peru, został ścięty w styczniu
1519 roku w Acla z inicjatywy i za aprobatą Pedrariasa. Ten zaś pół roku później
nakazał założyć po drugiej stronie przesmyku miasto Panamę, które stało się odtąd
nową stolicą kolonii. Założenie nowego miasta było dla Pedrariasa korzystne, gdyż
dawało żywy dowód jego energii, a jednocześnie usuwało w cień osadę, której
właściwym organizatorem był Balboa. W dodatku nowy gubernator Lope de Sosa,
który w końcu dotarł na przesmyk z początkiem 1520 roku, zmarł, zanim zdążył
objąć urząd, tak że wiadomość o jego przybyciu i nagłej śmierci dotarły do
Pedrariasa w ciągu jednego pacierza".
Jednocześnie usytuowanie centrum administracyjnego Złotej Kastylii w Panamie
spowodowało przesunięcie środka ciężkości kolonii nad Pacyfik, skąd dotarcie do
Peru było już tylko kwestią czasu. Za pierwszą próbę w tym kierunku uważa się
nieudaną wyprawę Pascuala de Andagoi z 1522 roku do kraju Biru". W
rzeczywistości Andagoya spenetrował tylko niewielki odcinek wybrzeża
pacyficznego dzisiejszej Kolumbii, a dalszym postępom w eksploracji przeszkodził
wypadek samego dowódcy, który wypadł z łodzi podczas jednego z rekonesansów i
chory powrócił do Panamy. „Kraina Biru", o której mogli Andagoi opowiedzieć
Indianie na przesmyku, nie miała wszakże nic wspólnego z właściwym Peru,
oczywiście poza tym, że też leżała nad Pacyfikiem. Jednak Andagoya w
późniejszych latach, gdy odkrycie i podbój Peru zostały dokonane przez innych,
bardziej szczęśliwych zdobywców, rozpowszechniał przekonanie, że to on, gdyby
nie wspomniany wyżej wypadek, mógł zostać odkrywcą Peru, a tak ubiegł go
Pizarro i jego towarzysze.
Francisco Pizarro, w czasach gdy Andagoya udał się na swą wyprawę, był
człowiekiem o wielkim doświadczeniu, zdobytym podczas dwudziestoletniego
pobytu w Ameryce (przybył na Espaniolę już w 1502 roku wraz z administratorem
tego pierwszego terytorium hiszpańskiego w Nowym Świecie, Nicolasem de
Ovando) Przez wszystkie te lata, choć wykazywał się odpowiednimi talentami,
zawsze jednak pozostawał w cieniu tych, którym przypadały pierwszoplanowe role:
Ojedy, Balboi, Pedrariasa. Z wolna nadchodziła jednak godzina jego powodzenia.
Było w tym i trochę sprzyjającego mu biegu wypadków. Kontynuacja eksploracji
wzdłuż wybrzeża Pacyfiku nie mogła być podjęta wówczas przez samego Andagoyę
ze względów zdrowotnych (choć niektórzy autorzy wskazują także na niedostatek
cnot i predyspozycji, wymaganych w takim przedsięwzięciu) Pedrarias był z kolei
zainteresowa ny przede wszystkim ekspansją w przeciwnym kierunku tj. ku
Nikaragui. Tam też wysłał w 1524 roku jednego ze swych kapitanów, Francisca
Hernandeza de Cordobę. Z kolei działania na kierunku południowym miał zamiar
powierzyć Juanowi Basurto, a i to podobno tylko w charakterze rekompensaty. Otóż
Basurto przybył do Panamy dobrze wyekwipowany, na czele zwerbowanych ludzi,
licząc na to, że otrzyma dowództwo wyprawy na Nikaraguę. To jednak otrzymał
wcześniej wspomniany Hemandez de Córdoba i Pedrarias mógł zaproponować
Basurcie jedynie podjęcie akcji zdobywczej w przeciwnym kierunku, ten jednak
zmarł w trakcie przygotowań do swej wyprawy.
Wówczas przedsięwzięcie podjęło trzech wspólników. Pierwszym z nich,
najmajętniejszym, był Gaspar de Espinoza, ten sam, który kilka lat wcześniej
przygotowywał, na polecenie Pedrariasa, akt oskarżenia Balboi. Jednak Espinoza,
który prowadząc rozległe interesy zazwyczaj przebywał w Santo Domingo, w
Panamie był reprezentowany przez księdza Hernando de Luque. Drugim
wspólnikiem był Francisco Pizarro, osoba o znacznym prestiżu, która łatwo mogła
zwerbować odpowiednią liczbę ochotników. Trzecim był Diego de Almagro,
podobnie jak Pizarro doświadczony żołnierz, mający opinię nadzwyczaj
wytrzymałego na trudy, a jednocześnie bezpośredniego w stosunkach z ludźmi i
hojnego dla swych podwładnych.
Pedrarias, który jako gubernator musiał wydać pozwolenie na organizację wyprawy,
wyraził swą aprobatę pod jednym warunkiem — że zostanie on... czwartym
udziałowcem — i w tej formie umowa została podpisana. Wielu Hiszpanów w
Panamie kpiło jednak z ambicji wspólników, mając ich za szalonych, iż chcieli wydać
swe pieniądze, aby udać się na odkrywanie zarośli
i chaszczów" . A Inka (Garcilaso pisze: Nazwali księdza Hernando de
LuqueHernandem Szalonym (w hisz
pańskim żartobliwa gra słów: el Loco — Szalony przyp. A.T.) aby powiedzieć to o
[wszystkich] trzech, ponieważ będąc ludźmi zamożnymi i doświadczywszy w życiu
wielu trudów, będąc już w statecznym wieku, gdyż każdy z nich przekroczył
pięćdziesiątkę, podejmowali nowe i to jeszcze większe znoje, [wszystko to] na
oślep, bo nie wiedzieli, dokąd się wybierali, co to za kraj — bogaty czy też ubogi,
ani też, co będzie potrzebne, aby go zdobyć".
Po niezbędnych przygotowaniach, 14 listopada 1524 roku, Francisco Pizarro
wypłynął z Panamy na czele osiemdziesięciu ludzi na pokładzie zakupionego okrętu
(Cieza zanotował, iż niektórzy twierdzili, że był to jeden z okrętów zbudowanych
jeszcze przez Balboę) Almagro tymczasem pozostał jeszcze na przesmyku, aby
przeprowadzić nowe zaciągi i wraz z posiłkami połączyć się ze swym wspólnikiem.
W ten sposób pierwsi Europejczycy, wiedzeni niejasną intuicją i kruchymi
przesłankami, ruszyli na spotkanie inkaskiego imperium. Szczelna kurtyna,
rozdzielająca do tej pory oba światy, zaczęła z wolna się unosić.
NA SPOTKANIE NIEZNANEJ KRAINY
Pizarro na czele swych ludzi zawinął najpierw, aby uzupełnić zapasy wody pitnej i
drewna, na Wyspy Perłowe (archipelag w Zatoce Panamskiej, noszący tę nazwę od
czasu, gdy Balboa w 1513 roku uzyskał tam nieco pereł) Następnie żeglowano
wzdłuż wybrzeża kontynentu. Pierwszym punktem postoju było miejsce nazwane
Szyszkowym lub Ananasowym Portem (Puerto de Pinas) Tam okazało się, że okolica
jest uboga i surowa, tubylcy nieufni (przezornie opuszczali swe osady na widok
przybyszów) a w rezultacie trudno uzyskać prowiant. Trudy, głód i rozczarowanie
stały się udziałem wszystkich, którzy jeszcze tak niedawno, wyruszając z Panamy,
żywili wielkie nadzieje. Jeden z żołnierzy, nazwiskiem Morales, zmarł.
W następnym miejscu, w którym zdecydowano się wylądować, sytuacja wcale nie
przedstawiała się lepiej — stąd nadano mu nazwę Port Głodowy (Puerto del
Hambre) Widząc przygnębienie ludzi Pizarro zdecydował, iż jeden z oficerów — Gil
de Montenegro — uda się z kilkoma towarzyszami na Wyspy Perłowe i po zaopat-
rzeniu się w żywność powróci. Misja ta została wykonana, lecz do czasu powrotu
Montenegro aż dwudziestu siedmiu Hiszpanów zmarło, a ich śmierć stała się
tragicznym potwierdzeniem adekwatności nazwy Puerto del Hambre.
W początkach 1525 roku wyprawa ruszyła dalej na południe. Wylądowano w dzień
Matki Boskiej Gromnicznej (Candelaria) a w pobliskiej wsi znaleziono nieco złotych
ozdób, ale też szczątki ludzkie, co uczestnicy wyprawy zinterpretowali jako
pozostałość po uczcie kanibalskiej. Później Hiszpanie zeszli na ląd w pobliżu
znaczniejszego, umocnionego palisadą osiedla, nazwanego Spaloną Osadą (Pueblo
Quemado) Jego mieszkańcy, podobnie jak to się działo w poprzednio
penetrowanych okolicach, opuścili osadę. Jednak następnego dnia tubylcy powrócili
z widocznym zamiarem przepędzenia intruzów. Indianie zaatakowali zarówno ludzi
Montenegra, którzy dokonywali rekonesansu w celu zdobycia języka", jak i główne
siły wyprawy. I choć Hiszpanie zdołali się obronić, na czas połączywszy siły, bilans
starcia był dla nich niekorzystny: pięciu ludzi zginęło, siedemnastu odniosło groźne
rany, w tym i sam Francisco Pizarro, któremu napastnicy zadali aż siedem ran.
Po tym niepowodzeniu, zdając sobie sprawę z niedostatecznych sił i środków do
wykonania podjętego przedsięwzięcia, Pizarro, po konsultacji ze swymi kapitanami
(oficerami) postanowił zawrócić na przesmyk. Jednak nie udano się do miasta
Panamy, lecz do nieodległej miejscowości Chochama (lub Chicama) a do stolicy
kolonii wysłano, wraz ze zdobytym łupem, Nicolasa de Riberę. Pizarro nie chciał
bowiem osobiście spotkać się z Pedrariasem, obawiając się jego negatywnej reakcji.
Powracający Pizarro rozminął się po drodze z Diegiem de Almagro, który po
ukończeniu zaciągów, na czele sześćdziesięciu ludzi, ruszył zgodnie z umową
śladem wspólnika. Almagro osiągnął Pueblo Quemado, gdzie którym już raz
udało się zmusić Hiszpanów do odwrotu, jeszcze dodatkowo rozbudowali jej
umocnienia, na wypadek powrotu niechcianych przybyszów. Almagro, rozpoznając z
miejsca wojowniczą postawę i zamiary krajowców, zdecydował się uderzyć
pierwszy. Hiszpanie zdołali wprawdzie wyprzeć Indian poza palisadę, ale sam
Almagro, zraniony strzałą, stracił oko.
Nie poniechano jednak dalszej penetracji wybrzeża, docierając aż do ujścia rzeki,
którą na pamiątkę dnia przybycia, 24 czerwca 1525 roku, nazwano rzeką Świętego
Jana. Wydaje się, że nazwano tak dzisiejszą Rio San Juan de Micay, która uchodzi
do Pacyfiku na granicy obecnego kolumbijskiego departamentu Cauca. Ponieważ
nic nie wskazywało na to, że dotarł tam Pizarro, Almagro postanowił zawrócić do
Panamy. Na Wyspach Perłowych dowiedział się o pobycie Pizarra w Chochama,
gdzie wreszcie nastąpiło spotkanie towarzyszy. Obaj postanowili kontynuować
przedsięwzięcie, na przekór wszystkim trudnościom. Almagro miał udać się do
Panamy, aby zwerbować ludzi na nową wyprawę i wyekwipować okręty.
Tu jednak napotkał trudności natury biurokratycznej. Pedrarias, zawiedziony
znikomymi rezultatami pierwszej wyprawy w zestawieniu z poniesionymi stratami w
ludziach, początkowo w ogóle nie miał ochoty zezwolić na dalsze eksploracje w
kierunku południowym. Tym bardziej że właśnie sam przygotowywał się do udziału
w karnej ekspedycji do Nikaragui przeciwko własnemu kapitanowi, Hernandezowi
de Córdobie, któremu zarzucił próbę buntu. Ostatecznie niechęć Pedrariasa została
przełamana na skutek nalegań i samego Almagra, i księdza Luque, który zdołał
pozyskać od Espinozy znaczną sumę 20 tysięcy pesos w złocie. Cieza wspomina, że
Pedrarias nosił się nawet z zamiarem mianowania na miejsce Pizarra nowego
dowódcy, ale zdecydowana poslawa Almagra i Luque nie pozwoliła na realizację
lego zamysłu. Niemniej trzeba było podpisać nową umowę i tu Pedrarias na
kapitana ekspedycji wyznaczył Almagra, a nie, jak poprzednim razem, Pizarra.
Wywołało to oczywiście niezadowolenie Pizarra, a ze strony Almagra
usprawiedliwienia przed wspólnikiem, iż zaakceptował taki stan rzeczy tylko z braku
innego wyjścia z sytuacji, która mogła się okazać krytyczna dla dalszych losów
podjętego dzieła. Kontrowersje, jakie wzbudził ów epizod, oraz napięcia, które
zaczęły od tego momentu powstawać w relacjach między Pizarrem i Almagrem,
kronikarz podsumowuje opinią: Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, jak było, ale
wiem, że gdy idzie o rozkazywanie, ojciec zapiera się syna, a syn ojca".
W marcu 1526 roku obaj wspólnicy wyruszyli w dwa okręty na drugą wyprawę,
wiodąc ze sobą około stu sześćdziesięciu ludzi. Skierowali się ku rzece Świętego
Jana, a więc najdalej na południe wysuniętemu punktowi, osiągniętemu przez
Almagra w czasie pierwszej ekspedycji. Tym razem uzyskali tam złoto niskiej próby
o wartości 15 tysięcy castellanos.
Castellano — nie była to ani moneta, ani nawet jednostka obliczeniowa, ale miara
zawartości kruszcu, odpowiadająca pięćdziesiątej części hiszpańskiej złotej marki
(marca de oro) wynoszącej 230 gramów złota, stąd castellano to 4,6 gramów złota.
Jednak trudne warunki terenowe, które uniemożliwiały eksplorację wnętrza kraju,
skłoniły wspólników do rozdzielenia sił ekspedycji. Almagro z pozyskanym złotem
miał jednym z okrętów powrócić do Panamy, aby sprowadzić stamtąd kolejnych
ochotników. Drugi okręt, pod dowództwem doświadczonego sternika Bartolome
Ruiza, miał dokonać rekonesansu wybrzeża jaknajdalej na południe. Pizarro zaś z
resztą ludzi miał pozostać w rejonie rzeki Świętego Jana i oczekiwać powrotu obu
okrętów.
Ruiz w czasie swej kilkumiesięcznej żeglugi (wrzesień 1526-styczeń 1527) napotkał
najpierw Wyspę Kogucią (Galio) której mieszkańcy przejawiali oznaki wrogości,
później zaś osiągnął zatokę Świętego Mateusza, gdzie licznie zgromadzeni tubylcy
gotowi byli uznać Hiszpanów za istoty niezwykłe, przybyłe z zaświatów. Ruiz, płynąc
dalej na południe, przeciął równik, ale najważniejszym epizodem w czasie jego
rekonesansu okazało się napotkanie w okolicy wyspy Salango (południowy
fragment wybrzeża ekwadorskiej prowincji Manabi) tratwy, którą podróżowało
dwudziestu miejscowych kupców. Wyrafinowane towary, które wieźli (nade
wszystko ozdoby i tkaniny) zrobiły wielkie wrażenie na załodze okrętu Ruiza. Trzech
z owych kupców Ruiz zabrał ze sobą w charakterze informatorów i tłumaczy,
którymi mieli stać się w niedalekiej przyszłości. Owa praktyka zatrzymywania Indian
jako przewodników i tłumaczy była" czymś bardzo typowym dla hiszpańskiej akcji
eksploratorskiej w Ameryce, tak jak za typowe można uznać przezorne opuszczanie
swych siedzib przez Indian na widok niespotykanych nigdy przedtem przybyszów.
Wkrótce po powrocie Ruiza do miejsca pobytu Pizarra pojawił się tam też Almagro z
posiłkami z Panamy. Trzeba tu nadmienić, że w Panamie rządy sprawował już inny
gubernator — Pedrariasa zastąpił Pedro de los Rios, który, wbrew obawom
Almagra, nie czynił trudności przy organizowaniu zaciągów. Tak więc Almagro po
zwerbowaniu około czterdziestu (według Gómary osiemdziesięciu) ochotników i
zgromadzeniu niezbędnego ekwipunku wziął kurs na rzekę Świętego Jana. Całość
sił wyprawy wyruszyła w dalszą drogę z końcem lutego 1527 roku.
Żeglowano szlakiem przetartym przez Ruiza: Wyspa Kogucia, gdzie spędzono dwa
tygodnie, później zatoka Świętego Mateusza, wreszcie zatrzymano się w Tacamez
(obecnie Atacames w ekwadorskiej prowincji Esmeraldas) Tu znaleziono większe
ilości żywności, bo też i okolica była bardziej ludna. Postawa tubylców nacechowana
była rezerwą i nieufnością. Wedle jednych kronikarzy ta nieufność została jednak
przełamana, inni natomiast twierdzą, że doszło do starcia zbrojnego, w wyniku
którego ośmiu Indian poległo, a trzech zostało pojmanych przez Hiszpanów.
Wówczas pojawiły się wątpliwości i rozbieżne opinie na temat dalszych działań.
Część uczestników wyprawy twierdziła, że należałoby znów udać się po większe siły
do Panamy. Almagro, nie mając ochoty po raz kolejny pokonywać tej trasy,
wskazywał, że powrót bez znaczących zdobyczy, z zamiarem dalszego wypraszania
środków, byłby przyznaniem się do porażki. Pizarro zaś zarzucał Almagrowi, iż ten,
pływając tam i z powrotem do Panamy, nie ponosi największych trudów. Animozje
między Pizarrem i Almagrem zostały załagodzone dzięki mediacji Ruiza i skarbnika
Nicolasa de Ribery. Ostatecznie zawrócono do zatoki Świętego Mateusza, a później
cofnięto się jeszcze do ujścia rzeki nazwanej Santiago. Stamtąd Almagro na jednym
z okrętów pożeglował jednak do Panamy prosić o posiłki. Drugi okręt zawiózł
Pizarra i osiemdziesięciu kilku jego towarzyszy na Wyspę Kogucią, po czym odpłynął
do Panamy.
Powrót obu okrętów (odpowiednio w połowie lipca i pod koniec sierpnia 1527
roku) nie zaowocował skutkami zakładanymi przez dowódców wyprawy. Mimo
że zabronili oni przesyłania jakiejkolwiek korespondencji, znając naznaczone
rozczarowaniem nastroje większości uczestników wyprawy, ta blokada informacyjna
nie okazała się tak szczelna, jak zakładali to jej pomysłodawcy. W kłębku bawełny
dotarł bowiem do Panamy list, napisany w imieniu innych niezadowolonych przez
pochodzącego z Trujillo żołnierza nazwiskiem Sarabia. Zawierał on opis ekstremal-
nych warunków, w których znajdowali się pozostali z Pizarrem ludzie, oraz prośbę o
wybawienie ich z tej pułapki, za jaką zaczęli uważać całe przedsięwzięcie. List
kończył się utrzymanym w tonie gorzkiej ironii kupletem:
Pues, senor gobernador,
Mirelo bien por entero;
Que alla va el recogedor,
Y aca queda el carnicero.
Sens tego czterowiersza jest następujący: patrzcie no dobrze, panie gubernatorze,
że ten, kto tam ( tj. do Panamy) pływa ( tzn. Almagro) to zwykły naganiacz, a ten
tutaj ( tzn. Pizarro) to rzeźnik.
Efekt zakładany przez autora listu i innych podzielających jego odczucia został
osiągnięty. Gubernator Pedro de los Rios nie zgodził się na kontynuację odkryć
zapoczątkowanych przez Pizarra i Almagra. Upoważnił też pochodzącego z Kordowy
Juana Tafura do udania się na wyspę Galio, aby sprowadzić stamtąd wszystkich
pozostałych przy życiu Hiszpanów. Jednak Almagro i ksiądz Luque napisali do
Pizarra, aby ten za wszelką cenę poniechał powrotu do Panamy i wytrwał mimo
trudności, które choć wydają się ogromne, to z boską pomocą zostaną niebawem
przezwyciężone. To pismo dotarło do Pizarra we wrześniu 1527 roku na pokładzie
okrętu Tafura.
Wówczas miało dojść do zdarzenia, którego symboliczny charakter i sugestywność
zmitologizowały determinację Pizarra i najwierniejszych mu ludzi. Otóż Pizarro,
widząc, że wielu jego ludzi nie marzy o niczym innym, jak tylko o powrocie do
Panamy, końcem szpady nakreślił linię na piasku, mówiąc: Ta oto linia oznacza
trudy, głód, pragnienie oraz znój, rany i choroby, i wszelkie inne niebezpieczeństwa,
jakim trzeba będzie sprostać. Ci, którzy mają odwagę, niechaj przekroczą tę linię na
znak swego męstwa i potwierdzenia, iż będą mi wiernymi towarzyszami, ci zaś,
którzy czują się niegodni tak wielkiej sprawy, niechaj wracają do Panamy". Z kolei
Herrera twierdzi, że ową linię narysował Tafur, który wprawdzie miał rozkaz
ewakuować wszystkich, ale ze względu na poważanie, jakim darzył Pizarra,
przychylił się do jego próśb, aby nie zabierał wszystkich. Zwrócił się więc do ludzi
Pizarra, aby ci, którzy chcą wracać do Panamy, przekroczyli symboliczną linię. Tę
przemawiającą do wyobraźni scenę z lubością eksploatowały dziewiętnastowieczna
literatura historyczna i malarstwo. Zważmy jednak, że znajduje się ona tylko na
kartach dzieł takich autorów, jak Garcilaso de la Vega czy Herrera, a więc piszących
wiele lat po podboju, już w początkach 17 wieku. Tymczasem najbliżsi wydarzeniom
kronikarze relacjonują ten epizod w sposób bardzo stonowany, nawet nie
wspominając nic ponad to, że z Pizarrem na wyspie Galio dobrowolnie pozostało
tylko kilkanaście osób.
Ta garstka najodważniejszych, najwytrwalszych i najwierniejszych Pizarrowi ludzi
przeszła wszakże do historii jako sławna trzynastka" (los trece de la fama). Choć
istnieją drobne różnice co do jej składu, aż dwanaście nazwisk powtarza się, i to
niemal zawsze w tej samej kolejności: Cristóbal de Peralta, Nicolas de Ribera,
Domingo de Soraluce (lub Sorialucina), Francisco de Cuellar, Pedro de Candia,
Alonso de Molina, Pedro Alcón, Garcia de Xerez, Antonio de Carrión, Alonso Biceno,
Martin de Paz i Juan de la Torre. Trzynastym miał być, według różnych wersji:
Alonso (bądź Diego lub Martin) de Trujillo, Francisco Rodriguez de Villafuerte lub
Bartolome Ruiz (jednak ten ostatni, wymieniany przez Herrerę, z całą pewnością
nie mógł, jak niebawem zobaczymy, pozostać z Pizarrem)
Jeszcze zanim odpłynął okręt Tafura, Pizarro i jego ludzie postanowili, iż będą
oczekiwać na pomoc, która prędzej czy później na pewno nadejdzie z Panamy, na
wyspie Gorgona, oferującej nieco lepsze warunki bytowania niż surowa wyspa
Galio. Tam spędzili pięć miesięcy, aż do czasu, gdy na horyzoncie wreszcie pojawił
się, ku ich wielkiej radości, żaglowiec. Przyprowadził go z Panamy Bartolome Ruiz.
Gubernator Pedro de los Rios nie pozwolił wprawdzie na dokonywanie nowych
zaciągów, ale zezwolił na pospieszenie na pomoc Pizarrowi i jego towarzyszom,
ustalając termin powrotu na sześć miesięcy od wyjścia w morze z Panamy. Ruiz
przywiózł też Pizarrowi listy od księdza Luque i Almagra, w których wspólnicy
namawiali go, aby w danym przez gubernatora czasie posunął się jeszcze dalej na
południe, co pozwoli mu przekonać się o walorach kraju.
Pizarro skorzystał z tej rady i wyruszył na rekonesans, pozostawiając wszakże na
wyspie Gorgona służbę indiańską pod nadzorem trzech najbardziej opadłych z sił
Hiszpanów ze sławnej trzynastki" (według Ciezy byli to Peralta, Trujillo i Paz)
których miano zabrać w drodze powrotnej do Panamy. Pierwszym punktem
napotkanym w czasie żeglugi, w pierwszych miesiącach 1528 roku, była niewielka
wysepka, której Hiszpanie nadali nazwę Santa Clara. Wprawdzie była ona
niezamieszkana, ale jako lokalne sanktuarium, często odwiedzali ją tubylcy.
Hiszpanie dowiedzieli się o tym nie tylko dzięki wyjaśnieniom udzielanym przez
pochwyconych podczas poprzedniego rekonesansu indiańskich informatorów (którzy
już w dostatecznym stopniu opanowali język, by służyć jako tłumacze i
przewodnicy) ale także oglądając znajdujące się na wyspie wizerunki czczonych
przez krajowców bóstw. Ponieważ wśród znalezionych przedmiotów było nieco
wyrobów ze złota i srebra oraz kunsztownie wykonane tkaniny, Hiszpanie poczuli się
tak szczęśliwi, jak tylko można to sobie wyobrazić".
W zatoce Guayaquil Pizarro i jego ludzie napotkali kilka tratw, którymi mieszkańcy
Tumbes płynęli ku wyspie Puna (Hiszpanie być może wówczas dowiedzieli się, że
między mieszkańcami Tumbes i Puna od lat panowała wrogość, przeradzająca się w
starcia zbrojne) Niebawem też Ruiz poprowadził okręt ku plaży pod miastem
Tumbes, gdzie przybito do brzegu. Po raz pierwszy Hiszpanie znaleźli się wreszcie w
miejscu, które nie było tylko większą osadą czy położonym w niedostępnym terenie
ubogim osiedlem. Pizarro, rozumiejąc, że znajduje się u wrót znacznego i bogatego
kraju, a jednocześnie nie mając ani dostatecznych sił, ani środków do rozwinięcia
bardziej zdecydowanych działań, postępował z dużym wyczuciem sytuacji.
Krajowcom komunikował, iż nie żywi wobec nich żadnych wrogich zamiarów, a jego
celem jest jedynie poznanie ich kraju i nawiązanie przyjaznych stosunków.
Mieszkańcy Tumbes, powodowani nade wszystko ciekawością, potraktowali
przybyszów z dużą kurtuazją i zaopatrzyli w żywność.
Na jednej z łodzi, którymi krajowcy dostarczali prowiant, przybył też pewien inkaski
dostojnik. Hiszpanie nazywali
przedstawicieli miejscowej elity długouchymi (orejones), ze względu na noszenie
przez nich ciężkich ozdób, które w sposób charakterystyczny deformowały uszy.
Ów Indianin starał się dowiedzieć jak najwięcej o dziwnych cudzoziemcach i
motywach ich przybycia. Pizarro uznał za stosowne zakomunikować mu o potędze
hiszpańskiego króla Karola, jak również pouczyć o wierze w Jezusa Chrystusa i
fałszywości miejscowych wierzeń. Ponadto kazał go poczęstować winem, które
Indianinowi wyraźnie smakowało, a na pożegnanie przekazał mu w podarunku dla
miejscowego kacyka żelazną siekierę, naszyjnik, parę wieprzy, cztery kury i koguta.
Ponieważ ów dostojnik prosił, aby Pizarro pozwolił kilku swym ludziom odwiedzić
miasto, hiszpański dowódca wyznaczył Alonso de Molinę, który wraz z murzyńskim
sługą zszedł na ląd i udał się do Tumbes.
Mołina po powrocie dał do zrozumienia, że to, co widział, świadczy niezawodnie o
bogactwie kraju i potędze jego władcy. Pizarro, czy to do końca nie dowierzając
Molinie, czy też, aby potwierdzić swoje przeczucia, wysłał jeszcze na podobny
rekonesans Pedro de Candię. Sprawozdanie, jakie złożył Candia, jeszcze bardziej
zaostrzyło apetyty i pobudziło nadzieje Hiszpanów.
Inna to sprawa, że zdziwienie tubylców, spowodowane kontaktem z nieznajomymi
przybyszami, było jeszcze większe. Jego głębokość uzasadnia określenie szok kul-
turowy". Niezwykłe było dla nich wszystko: brody Hiszpanów, pianie koguta, czarna
barwa skóry murzyńskiego służącego, którego oglądali na wszystkie strony usiłując
go umyć, aby zobaczyć, czy czerń była jego naturalnym kolorem, czy tylko farbą;
lecz on, pokazując białe zęby, tylko śmiał się, a tylu ludzi przybywało, aby go
zobaczyć, że nie dawali mu zjeść w spokoju". Bodaj największe wrażenie zrobił
jednak wystrzał z arkebuza, jaki dał na pokaz Candia. Zachwycony kacyk miał wlać
do lufy nigdy nie widzianej broni nieco kukurydzianego wina ze słowami: Skosztuj
tego, wypij; wszak huk, jaki czynisz, sprawia, że jesteś podobny gromom
niebieskim".
Z kolei Hiszpanie uzyskali tam pierwsze, oczywiście bardzo ograniczone, informacje
o władcy całego imperium, Ince Huayna Capacu. Ponadto miejscowi wskazali
przybyszom kierunek, jaki powinni obrać, aby w dalszej żegludze trafić na
ludniejsze okolice, a nawet dali im przewodnika na tę drogę. Niebawem minięto
przylądek, który nazwano Igielnym (Punta de Aguja); za nim peruwiańskie
wybrzeże biegnie już ukośnie ku południowemu wschodowi. Ostatecznie zawinięto
do portu nazwanego Santa Cruz. Tam, podobnie jak w Tumbes, pojawienie się
Hiszpanów wywoływało ciekawość, zdumienie, a nawet chęć nawiązania bliższych
stosunków. Oto jeden z miejscowych naczelników przekazał zaproszenie dla Pizarra
od władczyni, której imię Hiszpanie zapisali jako Capullana. Hiszpański dowódca
wyraził zadowolenie z przyjaznego przyjęcia i obiecał, że w drodze powrotnej
skorzysta z zaproszenia.
Dalsza żegluga okazała się dość mozolna wobec niesprzyjających wiatrów.
Ponieważ odczuwano brak drewna na opał, Pizarro wysłał na brzeg Alonsa de
Molinę w towarzystwie kilku Indian. Gdy Molina chciał powrócić z drewnem,
uniemożliwiły mu to wysokie fale. Pizarro trzy dni czekał na swego oficera. Bojąc
się jednak, że wzburzone morze rozbije okręt, zadecydował, że Molina pozostanie
na wybrzeżu do czasu, gdy w drodze powrotnej Hiszpanie będą tamtędy
przepływać. Przyszło mu to tym łatwiej, że tubylcy prezentowali przyjazną postawę,
nie budzącą obaw o los podkomendnego.
W czasie dalszej żeglugi zdarzyło się, iż jeden z marynarzy, zwany Bocanegra,
zszedł na ląd i zafascynowany krajem przesłał przez Indian dowódcy ekspedycji
wiadomość, iż ma zamiar pozostać między tak przyjaznymi ludźmi. Pizarro, nie
dowierzając tym informacjom, wysłał Juana de la Torre, który potwierdził
dobrowolność pozostania na lądzie owego marynarza. Spostrzegł również, że
okolica ma wiele walorów i wydaje się być bogata.
Najdalej wysuniętym na południe punktem, który uczestnicy wyprawy osiągnęli w
połowie maja 1528 roku, była dolina rzeki Santa (9 stopień szerokości geograficznej
południowej) I choć Hiszpanie zdobyli informacje o dalszych, znacznie bardziej
obiecujących okolicach, zdecydowano jednak, iż ze względu na szczupłość sił
rozsądniej będzie jednak zawrócić do Panamy po posiłki niezbędne do opanowania
kraju, o którym myślano, że był najlepszy na świecie i najbogatszy, wedle tego, co
widzieli".
W drodze powrotnej zabrano na pokład Alonso de Molinę, który z zachwytem
opowiadał o wszystkim, co widział podczas swego przymusowego pobytu na
terytorium władczyni Capullany. Ta ze swej strony ponowiła zaproszenie do
odwiedzin jej włości oraz przysłała znaczne ilości prowiantu i pięć owiec — jak je
nazywali Hiszpanie — czyli lam peruwiańskich.
Sam Pizarro, choć, jak się zdaje, doceniał dobre intencje Capullany, nie zdecydował
się zejść na ląd. W swoim zastępstwie wysłał czterech zaufanych ludzi — Nicolasa
de Riberę, Francisco de Cuellara, Pedro Alcóna i oczywiście Alonso de Molinę
(wszyscy należeli do najwierniejszych towarzyszy Pizarra, do sławnej trzynastki")
Zostali dobrze przyjęci, a Pedro Alcóna oczarowała Capullana, tak że im dłużej na
nią patrzył, tym bardziej pogrążał się w miłości [ku niej]". Później nastąpiła wizyta
samej Capullany na pokładzie okrętu i rewizyta Pizarra w osadzie Capullany.
Tuż przed odjazdem nieszczęsny Pedro Alcón zaczął błagać Pizarra, aby pozwolił mu
zostać w kraju Capullany. Dowódca jednak na to nie pozwolił, bo miał Alcóna za
mało rozgarniętego" i obawiał się, że jego obecność może wywołać zadrażnienia w
stosunkach z krajowcami. Wówczas Alcón zaczął przejawiać oznaki obłędu,
wykrzykując: Ach, wy nicponie, przecież ten kraj należy do mnie i mojego brata,
króla, a wy go sobie przywłaszczyliście". Pierwszy zareagował sternik Ruiz, który
uderzeniem wiosła ogłuszył Alcóna; następnie wniesiono go pod pokład i zakuto w
kajdany.
W czasie powrotnego rejsu do Panamy jeszcze nieraz Hiszpanom było dane
zdumieć się i wręcz zachwycić życzliwością tubylców oraz widocznymi oznakami
bogactwa i potęgi odkrytego kraju. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że najpierw
marynarz zwany Gines, a później Alonso de Molina — wzorem wspomnianego
wcześniej Bocanegry — wyrazili chęć pozostania między krajowcami, aż do czasu
ponownego przybycia Pizarra z posiłkami. Pizarro przystał na to, jak się wydaje
głównie dlatego, aby w najbliższej przyszłości mieć w nich sprawnych tłumaczy.
Zresztą w tym czasie Indianie sami podarowali Hiszpanom dwóch chłopców, których
ochrzczono Felipillo i Martin (nieco później, w innym punkcie wybrzeża, pozyskano
jeszcze jednego młodzieńca nazwanego Juanem) i zostali oni pierwszymi
indiańskimi tłumaczami Hiszpanów w czasie właściwego podboju Peru.
Ze swej strony Pizarro w trzech różnych punktach wybrzeża dokonał formalnego
aktu objęcia kraju panowaniem hiszpańskiej Korony. W ceremoniach tych nieraz
uczestniczyli także Indianie, którzy oczywiście nie rozumiejąc symbolicznego
znaczenia podniesienia sztandaru Kastylii, traktowali rzecz całą niemal w
kategoriach zabawy i zrobienia przyjemności niecodziennym przybyszom. Jednak
dla Hiszpanów tej epoki każdy taki akt był oficjalnym potwierdzeniem prawa
pierwszeństwa danego dowódcy do zawojowania kraju w imieniu monarchy.
W drodze powrotnej udano się na Gorgonę, aby zabrać trzech pozostawionych na
niej towarzyszy, z których jeden, jak się okazało, zmarł. Wreszcie zawinięto do
Panamy, a wieści, jakie przywieźli uczestnicy wyprawy, zelektryzowały całą
hiszpańską społeczność miasta. Sam Pizarro przez pierwsze osiem dni nie
pokazywał się publicznie, spędzając czas ze swymi wspólnikami i najbliższymi
towarzyszami na naradzaniu się, jakie kroki należy przedsięwziąć.
Postanowiono, że ksiądz Luque w towarzystwie Pizarra zwróci się do gubernatora
Pedra de los Rios, aby zezwolił na organizację kolejnej ekspedycji, która mogłaby
już dokonać faktycznego opanowania odkrytego i zlokalizowanego kraju.
Gubernator jednak odmówił, chcąc zapobiec wyludnieniu się kolonii na przesmyku,
argumentując przy tym, że dotychczasowe ekspedycje kosztowały życie wielu
Hiszpanów, którego nie są w stanie zrekompensować te nieliczne przedmioty ze
złota i srebra oraz przywiezione lamy. Wobec takiego obrotu sprawy trzej wspólnicy
postanowili szukać zrozumienia i pomocy na dworze królewskim w Hiszpanii.
Początkowo rozważano wysłanie do metropolii licencjata Corrala, ale Almagro był
zdania, że nie powinno się powierzać takich misji osobom trzecim, i zaproponował
samego Francisca Pizarro.
Pizarro podjął się więc misji wyjednania na dworze upragnionych godności, dla
siebie urzędu gubernatora, dla Almagra tytułu adelantado, dla księdza Luque
biskupstwa i dla żeglarza Ruiza urzędu sądowego alguacil mayor oraz pomniejszych
przywilejów dla sławnej trzynastki". Przy tym uroczyście przyrzekł, że będzie
uczciwie i sumiennie starać się dla każdego o to, co obiecał. Niemniej musiały być
tu jakieś wątpliwości i niepełne zaufanie, skoro kronikarz wspomina, iż widział
dokument, w którym nakazywano Pizarrowi zabieganie o to, co zostało ustalone —
bez żadnego oszustwa czy przebiegłości".
Jednak podróż do Hiszpanii i właściwe zaprezentowanie się na dworze wymagało
pewnych nakładów finansowych, a Pizarro i Almagro po kilku latach wysiłków
odkrycia bogatego kraju, położonego na południe od Panamy, byli mocno zadłużeni.
Diego de Almagro podjął się zebrania stosownych funduszy i choć wówczas zmagał
się z chorobą, noszony w prowizorycznej lektyce, zaczął odwiedzać wszystkich
majętniejszych przyjaciół i znajomych. Ostatecznie zdołał zgromadzić sumę tysiąca
pięciuset castellanos — kapitał, który miał umożliwić Pizarrowi stanięcie przed
obliczem monarchy i przekształcenie całkowicie prywatnego do tej pory
przedsięwzięcia, w dzieło przebiegające pod patronatem i na mocy umowy z
Koroną. Tak oto latem 1528 roku Francisco Pizarro przepłynął Atlantyk i po ponad
dwudziestu pięciu latach nieobecności znów stanął na ziemi hiszpańskiej.
DWA ŚWIATY W DYNAMICZNYM OCZEKIWANIU
Przybycie Pizarra wraz z kilkoma towarzyszącymi mu osobami ( m.in. Pedro de
Candią) do Hiszpanii zrazu nie zapowiadało pomyślnego biegu spraw. Już w Sewilli
Pizarro został bowiem zatrzymany jako jeden z tych dawnych mieszkańców
Darienu, którzy swego czasu zostali uznani za dłużników antagonisty Balboi, Encisa.
Jednak gdy wysocy urzędnicy dworscy dowiedzieli się, w jakiej sprawie Pizarro
przebył Atlantyk i jakie perspektywy może dla Hiszpanii otworzyć jego
przedsięwzięcie, powiadomili o wszystkim króla Karola pierwszego. Ten uwolnił
Pizarra i towarzyszące mu osoby od jakichkolwiek zobowiązań finansowych i
nakazał im przybycie do Toledo, wykładając przy tym pewną sumę, aby mogli się w
sposób godny zaprezentować na dworze.
Do takiej, pomyślnej dla Pizarra, odmiany przyczyniła się zapewne niemało
obecność w tym samym czasie w Hiszpanii Hernana Cortesa, zabiegającego o
przywileje, które byłyby należną gratyfikacją za doprowadzenie do końca podboju
Meksyku, kraju blisko czterokrotnie większego od Hiszpanii. Powodzenie Cortesa
stworzyło wówczas na dworze królewskim sprzyjający klimat dla nowych
zamorskich przedsięwzięć, zwłaszcza że młody — niespełna trzydziestoletni — i
ambitny Karol ujrzał w tym bezprecedensowe możliwości rozszerzenia swego, i tak
już ogromnego, władztwa (jako Karol był jednocześnie cesarzem niemieckim)
Wydawało się logiczne, iż między wybrzeżem Morza Południowego, odkrytego przed
piętnastu laty przez Balboę, a cieśniną, którą niedawno zlokalizował Magellan w
czasie wyprawy pod patronatem króla Karola, musi istnieć jakiś kraj. A tym krajem
może być właśnie ten, który odkrył Pizarro.
Tak oto Francisco Pizarro, jeszcze szerzej nieznany kapitan, choć już dysponujący
bogatym doświadczeniem amerykańskim, stanął w Toledo przed obliczem
potężnego monarchy. Pizarro przybywał na dwór nie tylko z informacjami o
odkrytym królestwie, ale i z prezentami (wyroby ze złota i srebra, ale także żywe
lamy) i kilkoma pozyskanymi w czasie rekonesansu Indianami, co czyniło jego
opowieści sugestywnymi i wiarygodnymi. Król okazał duże zainteresowanie
opowieściami Pizarra i postanowił przychylnie rozpatrzyć jego sprawę. Ponieważ
jednak monarchę nagliły inne obowiązki — niebawem miał udać się na obrady
Kortezów w Monzón, później zaś do Włoch — formalne zawarcie umowy między
Koroną a Pizarrem nastąpiło nieco później. 26 lipca 1529 roku w Toledo
sporządzono umowę zwaną kapitulacją, podpisaną przez królową Izabellę i jej
sekretarza Juana Vazqueza, i potwierdzoną podpisami członków królewskiej Rady
Indii (Consejo de Indias)
Ten dokument, jak wszystkie tego rodzaju akty prawne, bardzo szczegółowo
określał zobowiązania tego, kto stawał się stroną umowy z Koroną hiszpańską, ta
zaś ze swej strony gwarantowała określone tytuły i przywileje osobie, z którą
kapitulację podpisywano. Był to więc kontrakt o mieszanym, państwowo-prywatnym
charakterze i formie koncesji udzielanej przez monarchę jednemu ze swoich
poddanych. Wszak podbój Ameryki był dokonywany przez oddziały, które można
nazwać ochotniczymi drużynami; tworzyły się one same wokół osoby dowódcy. W
praktyce był nim podpisujący kapitulację, uprawniającą do zorganizowania wyprawy
zdobywczej (ewentualnie mogła to być osoba działająca w imieniu obdarowanego
taką koncesją) Zresztą stałej armii nie było wówczas nawet w samej Hiszpanii.
Ogólne koszty organizacji ponosił w dużej części dowódca, ale szeregowi
uczestnicy, zaciągający się na wyprawę, zwykłe również angażowali wszystkie
posiadane środki i ponosili ryzyko (a su costa y mincióń) Bardzo często tak
dowódcy, jak i żołnierze ruszali na wyprawę zadłużeni, licząc, podobnie jak ich
wierzyciele, że zdobyte łupy pozwolą spłacić zaciągnięte zobowiązania. Formy
finansowania ekspedycji były zresztą bardzo różnorodne.
Dodajmy, że koncesja traciła swą ważność, jeśli osoba koncesjonowana nie
dopełniła stawianych w umowie warunków i w rezultacie analogiczne przywileje
mogły zostać przyznane kolejnej osobie, na mocy nowej kapitulacji.
Pizarro uczynił więc pierwszy, ale niezwykle istotny krok ku realizacji zamierzonego
przedsięwzięcia — zapewnił sobie formalną podstawę działania — atut, którego
pozbawiony był Hernan Cortes, ruszając na podbój Meksyku. Podpisana kapitulacja
przyznawała właściwie wszystko, o co Pizarro ubiegał się na dworze. Jednak owe
przywileje i gratyfikacje nie zostały rozdzielone tak, jak to zostało ustalone w
przededniu odjazdu Pizarra z Panamy. Czy była to świadoma polityka Korony, czy
też Pizarro niezbyt przejmował się oczekiwaniami swych wspólników, faktem
pozostaje, iż niemal wszystkie świeckie tytuły i godności przypadły Franciscowi
Pizarro. Został on obdarzony najwyższą władzą administracyjną (jako gubernator)
wojskową (tytuł capitan general) oraz sądowniczą (urząd alguacil mayor) na
obszarze długości dwustu leguas. Legua — dawna hiszpańska miara długości
wynosząca 5565 metrów.
Do tego dochodziła godność adelantado, co dawało możliwość rozszerzenia
obszaru swej władzy. Z innych, licznych przywilejów należy tu wspomnieć o rocznej
pensji w wysokości 725 tysięcy maravedis Maravedi —
najmniejsza, miedziana moneta kastylijska; 450 maravedis było równowartością
jednego castellano. (z której jednak trzeba było opłacać ważniejszych funk-
cjonariuszy) prawo do wzniesienia czterech fortec, zarządzania nimi i pobierania z
tego tytułu stosownych wynagrodzeń, oraz prawo do pensji w wysokości tysiąca
dukatów rocznie z dochodów przynoszonych przez podbity kraj. Jeśli dodamy, że
wiele z tych gratyfikacji miało charakter dożywotni, a np. administrowanie wznie-
sionymi fortecami przechodziło na spadkobierców, będzie można sobie uzmysłowić
rozmiar wyniesienia społecznego, którego dostąpił Francisco Pizarro.
Ze swej strony Pizarro zobowiązywał się do wypłynięcia z Hiszpanii najpóźniej w
terminie sześciu miesięcy od zawarcia kapitulacji, na czele odpowiednio
wyposażonej i zaopatrzonej flotylli, która miała przewieźć stu pięćdziesięciu
zaciągniętych w Hiszpanii żołnierzy; miała do nich dołączyć jeszcze setka
zwerbowanych już w Ameryce ochotników (wśród nich tylko dwudziestu nie brało
udziału w wyprawach rekonesansowych) Tych dwustu pięćdziesięciu ludzi miało
wyruszyć na podbój Peru w terminie sześciu miesięcy od czasu przybycia do
Panamy.
Księdzu Hernado de Luque Korona obiecała pierwszeństwo zgłoszenia jego
kandydatury przy obsadzaniu przez papieża biskupstwa w Tumbes, a do tego czasu
godność naczelnego protektora Indian, z pensją roczną w wysokości tysiąca
dukatów. Almagro otrzymał jedynie drugorzędny urząd komendanta miasta i
twierdzy Tumbes, z pensją roczną 50 tysięcy maravedis, oraz dodatkowe subsydium
w wysokości 200 tysięcy rocznie. Ponadto monarcha przyznał Almagrowi
szlachectwo i uznał za legalne dziecko, które miał on ze swą służącą.
Bartolome Ruiz otrzymał godność głównego pilota (admirała) Morza Południowego
(Pacyfiku) z pensją 75 tysięcy maravedis rocznie oraz stanowisko pisarza miejskiego
w Tumbes dla swojego syna, gdy ten osiągnie stosowny wiek do objęcia tej funkcji.
Inni członkowie sławnej trzynastki" zostali uszlachceni, a ci, którzy należeli już do
stanu szlacheckiego, otrzymali tytuł kawalerów Złotej Ostrogi.
Korona wsparła przedsięwzięcie Pizarra ze swych dóbr w Nowym Świecie 25 końmi i
tyluż klaczami z Jamajki, oraz 300 tysiącami maravedis na zakup amunicji do
prowadzonych dział, płatnymi w Złotej Kastylii ( tj. na Przesmyku Panamskim a
ponadto dwustu dukatami na pokrycie kosztów transportu artylerii i amunicji z
Nombre de Dios na wybrzeże Pacyfiku. Jednocześnie wszyscy uczestnicy wyprawy,
którzy osiądą w podbitym kraju (Pizarro jako dowódca miał prawo dokonać
rozdziału parcel w zakładanych miastach oraz nadań ziemi z tubylcami w systemie
encomiendas) Encomienda (od hiszp. encomendar — powierzać) — instytucja
prawnoekonomiczna w okresie wczesnokolonialnym, której istotą było powierzenie
pewnej liczby Indian Hiszpanowi, uczestnikowi podboju danego terytorium.
Encomendero (obdarowany) miał prawo korzystać z darmowej pracy powierzonych
mu Indian (którzy formalnie byli ludźmi wolnymi, poddanymi królewskimi) w zamian
za nauczenie ich zasad religii chrześcijańskiej i norm obyczajowych obowiązujących
w Hiszpanii.
uzyskają liczne zwolnienia podatkowe.
Wyprawie miało towarzyszyć siedmiu duchownych z zakonu św. Dominika pod
przewodnictwem ojca Reginaldo de Pedrazy, a Korona fundowała szaty liturgiczne,
koszty podróży i utrzymania (dwadzieścia dukatów na osobę oraz 45 tysięcy
maravedis i pięćdziesiąt dukatów płatne w Panamie) Wreszcie mianowano trzech
królewskich urzędników skarbowych. Najważniejszym z nich był skarbnik {tesorero)
Alonso Riquelme, któremu towarzyszyli: rachmistrz (contador) Antonio Navarro i
Garcia de Salcedo jako inspektor (veedor) Postanowiono też, iż w razie śmierci
Pizarra godność gubernatorska przejdzie na Almagra, a gdyby i ten zmarł — na
skarbnika Riquelme.
Treść kapitulacji wyraźnie wskazywała na cel i charakter przedsięwzięcia: miał nim
być podbój kraju, którego położenie dopiero co wstępnie ustalono, włączenie jego
obszaru do posiadłości Korony Kastylii (nie było nawet wzmianki o nawiązaniu z
jego władcą jakiejś formy relacji) i docelowo chrystianizacja jego mieszkańców.
Po uzyskaniu królewskiej koncesji, jaką w istocie była kapitulacja, Francisco Pizarro
mógł przystąpić do organizacji wyprawy. Udał się w swe rodzinne strony, do Trujillo
w Estramadurze. Wypada tu nadmienić, iż właśnie Estramadura, ze względu na swe
osobliwości społeczne i ekonomiczne, wydała wielu wybitnych dowódców wypraw
zdobywczych w Nowym Świecie.
Pobyt przyszłego zdobywcy Peru w Trujillo nie mógł trwać długo. Po pierwsze, brak
mu było środków finansowych, a te, z którymi wyruszał z Panamy, zostały
zgromadzone tylko dzięki zapobiegliwości Almagra i po roku pobytu w Hiszpanii już
były na wyczerpaniu. Po drugie, każda zwłoka działała na jego niekorzyść. Wszak
mogli go ubiec inni: gubernator Złotej Kastylii Pedro de los Rios czy ciągle jeszcze
administrujący Nikaraguą Pedrarias de Avila. Inna sprawa, że na dworze królewskim
uznano ostatecznie, iż niechęć i brak współdziałania, jakie okazywał Pizarrowi i
Almagrowi Pedro de los Rios, obciąża jego konto. Jednak nawet w sytuacji, gdyby
Pizarro nie miał żadnych współzawodników, biegł przecież półroczny termin, jaki
dawała mu kapitulacja na zorganizowanie wyprawy i wyjście w morze.
Do Francisca Pizarro w Trujillo przyłączyło się czterech jego przyrodnich braci:
Hernando (jedyny z prawego łoża syn kapitana Gonzala Pizarro) Nieraz traktuje się
Hernanda Pizarro jako
najstarszego z braci. W rzeczywistości był on młodszy aż o dwadzieścia pięć lat od
Francisca, ale jako jedyny legalny potomek seniora rodu był traktowany jak starszy
wiekiem.
Juan, Gonzalo oraz Francisco Martin de Alcantara (urodzony z tej samej matki, ale
innego ojca) Z czasem dołączali i inni amatorzy przygód, a także spragnieni
bogactw i zaszczytów w dalekim, znanym tylko z enigmatycznych doniesień, kraju.
Mimo to w Sewilli, która była punktem wyjścia całej zamorskiej ekspansji
Hiszpanów, Pizarro ciągle jeszcze nie mógł skompletować ustalonej na mocy
kapitulacji załogi, stu pięćdziesięciu zbrojnych.
Dlatego w listopadzie 1529 roku wyszedł w morze okręt z ledwie dwudziestoma
ludźmi na pokładzie, głównie po to, aby dać namacalny dowód wspólnikom w
Panamie, iż zamierzone przedsięwzięcie jest na dobrej drodze. Pizarro nie mógł
wiedzieć, że w tym samym czasie Almagro też nie pozostawał bierny, lecz próbował,
za pośrednictwem Nicolasa de Ribery i Bartolome Ruiza, werbować ludzi w
Nikaragui. Czynił tak, mimo iż rządzący tym krajem Pedrarias próbował mu
przeszkadzać, wyrzekając jednocześnie na Almagra, iż ten oszukał go, eliminując z
pierwotnie zawiązanej spółki. Tymczasem sam Almagro nadzorował na przesmyku
prace nad przygotowaniem okrętów, aby były zdatne do żeglugi w momencie
powrotu Pizarra z Hiszpanii.
Pizarro w Sewilli kończył już przygotowania, gdy w połowie stycznia 1530 roku
urzędnicy królewscy wydali dokument zapowiadający inspekcję flotylli. Oznaczało
to, że gdyby zostały stwierdzone jakieś uchybienia w stosunku do warunków
ustalonych w kapitulacji, flotylla nie będzie mogła wyjść w morze. Sytuacja ta była
dość niebezpieczna. Trzeba wszak pamiętać, że w dziejach konkwisty nie brakowało
przypadków, kiedy to wyprawa w ogóle nie dochodziła do skutku, gdyż podpisujący
kapitulację z Koroną nie wywiązał się w ustalonym terminie z podjętych zobowiązań
organizacyjnych. A z kolei te wyprawy, które pośpiesznie rozpoczynano, byleby tylko
nie przekroczyć terminu, często kończyły się klęską.
Dlatego Pizarro podjął natychmiastową decyzję. Pośpiesznie zaokrętował się z
częścią ludzi na jeden ze statków i odpłynął na Gomerę, jedną z Wysp Kanaryjskich,
tradycyjny już od czasów Kolumba punkt pośredni na drodze do Ameryki. Królewscy
inspektorzy w Sewilli usłyszeli więc, że brakujący do ustalonej liczby ludzie już
odpłynęli, a pozostałe dwie jednostki ostatecznie połączyły się z okrętem Pizarra na
Wyspach Kanaryjskich. Flotylla ze stu dwudziestu pięcioma ludźmi na pokładach
szczęśliwie przebyła Atlantyk i zawinęła do Santa Marta (dzisiejsza Kolumbia)
Tamtejszy gubernator, Garcia de Lerma, który sam potrzebował żołnierzy, próbował
zniechęcić ludzi Pizarra do wyprawy na Peru. I choć kilku żołnierzy uległo
sugestiom, Francisco Pizarro skrócił do minimum postój w tym porcie i niebawem
zameldował się w Nombre de Dios na przesmyku. Tam wyszedł mu na spotkanie
Diego de Almagro, aby powitać wspólnika i ludzi, których ten przyprowadził ze sobą
z Hiszpanii.
Jednak później na osobności Almagro skarżył się na Pizarra, którego przez
wszystkie te lata wspierał wszelkimi siłami, a ten nie umiał się mu odwdzięczyć
przez wyjednanie na dworze królewskim stosownych przywilejów, zgodnie z
pierwotnymi ustaleniami.
Jak pamiętamy, pierwsze niesnaski między Almagrem i Pizarrem pojawiły się jeszcze
w czasie wypraw rekonesansowych. Później Almagro poczuł się oszukany, gdy z
końcem 1529 roku przybył na przesmyk okręt z owymi dwudziestoma żołnierzami,
których Pizarro wysłał wcześniej. Ci ludzie przywieźli kopie dokumentów
podpisanych przez Pizarra na dworze, z których wyraźnie wynikało, że tytuły i
urzędy nie zostały rozdzielone między wspólników w sposób zgodny z wcześniejszą
umową między nimi. Dotknięty poczuł się tym nie tylko Almagro, ale także
Bartolome Ruiz, który miał otrzymać godność alguacil mayor, a tymczasem musiał
pogodzić się z faktem, iż ona także przypadła Pizarrowi.
Teraz, po powrocie Pizarra z Hiszpanii w towarzystwie swych przyrodnich braci,
którzy zachowywali się wystarczająco wyniośle, by zrazić Almagra, sytuacja jeszcze
bardziej się zaogniła. Na relacjach między dotychczasowymi wspólnikami i
towarzyszami szczególnym cieniem położyła się obecność i działalność Hernanda
Pizzaro. Oviedo pisze z ironią, iż bracia Francisca Pizarro byli tak wyniośli jak biedni
i tak bez żadnego majątku, jak bardzo żądni jego zdobycia ( ) z nich wszystkich
tylko Hernando Pizarro był z prawego łoża, a z tego powodu jego zarozumiałość
była tym większa". Cieza de Leon z kolei wyznaje w swej kronice, iż nie sposób
ustalić, czy to Hernando pierwszy sprowokował swym zachowaniem wrogość
Almagra, czy też było odwrotnie; faktem pozostaje, że tych dwóch od pierwszego
spotkania szczerze się nie znosiło.
Jak pisze Gómara urażony Almagro miał wówczas powiedzieć, ze bardziej ceni
honor niż majątek, ale nie wyasygnował żadnych środków na utrzymanie ludzi przy-
byłych z Pizarrem z Hiszpanii. W tej sytuacji bracia Pizarro, mający wielkie wydatki i
niewiele pieniędzy", znaleźli się w krytycznym położeniu. Wówczas to Hernando
Pizarro, najbardziej spośród braci rozdrażniony takim obrotem sprawy, zaczął
podburzać Francisca i pozostałych braci przeciw Almagrowi. I choć Francisco Pizarro
dążył do pojednania z Almagrem, właśnie Hernando pozostał zaprzysięgłym
wrogiem Almagra, jako że pozostali bracia byli bardziej łagodnego i pogodnego
usposobienia".
W pewnym momencie doszło nawet do tego, że Almagro gotów był zerwać spółkę z
Pizarrem i zawiązać konkurencyjną kompanię z Alvaro de Guijo i Alonso de
Caceresem. Być może były to tylko pogróżki ze strony zawiedzionego w swych
oczekiwaniach Almagra, który ostatecznie, w dużej mierze dzięki zabiegom księdza
Luque i bawiącego właśnie na przesmyku Gaspara de Espinozy, dał się udobruchać.
Pizarro ze swej strony zapewniał, że na dworze królewskim nikt nawet nie chciał
słyszeć o rozdzieleniu najwyższych tytułów i godności między dwie osoby, ale
przecież Peru jest tak rozległym krajem, że i Almagro z czasem zdobędzie własne
gubernatorstwo. Zobowiązał się też, że nie będzie zabiegał o żadne zaszczyty dla
swych braci, zanim Almagro nie otrzyma swego gubernatorstwa, które będzie
sąsiadować z terytorium, przyznanym przez monarchę Pizarrowi. Między dawnymi
wspólnikami doszło do przynajmniej pozornego porozumienia, lecz nie poszły w
zapomnienie urazy ani nie ustały szemrania, a i zuchwałość braci Francisca Pizarro
nie pozwalała na uspokojenie umysłów".
Ponieważ pod koniec 1530 roku przygotowania do wyprawy były na ukończeniu, a
niebawem miały już nadejść posiłki z Nikaragui, postanowiono, że Almagro
pozostanie jeszcze w Panamie (który to już raz powtarzała się ta sytuacja!) i
wyruszy z resztą ludzi nieco później, podczas gdy trzon ekspedycji z Pizarrem
wyjdzie w morze najszybciej, jak to będzie możliwe. 30 grudnia 1530 roku Pizarro
zarządził przegląd sił, które miały mu towarzyszyć, i kazał wprowadzić sztandary do
kościoła, gdzie wszyscy członkowie ekspedycji przyjęli komunię. W styczniu 1531
roku Francisco Pizarro na czele około dwustu ludzi (kronikarze podają liczby od stu
osiemdziesięciu pięciu do dwustu pięćdziesięciu) zgromadzonych na pokładach
trzech okrętów, odpłynął z Panamy ku wybrzeżom Peru.
W czasie gdy Francisco Pizarro czynił niezbędne przygotowania do zaplanowanego
przedsięwzięcia, w kraju, który zamierzał podbić i opanować dla Hiszpanii,
zachodziły ważkie wydarzenia, będące w istocie jednym z głównych czynników,
decydujących o powodzeniu, nie zdających sobie zrazu sprawy z sytuacji,
Hiszpanów. Wszak w czasie wypraw rekonesansowych Pizarro i jego ludzie zdołali
tylko ustalić istnienie kraju, do którego rubieży dotarli, a o którego rozmiarach,
walorach i potędze mieli bardzo mgliste pojęcie, mocno zresztą zabarwiane przez
własne oczekiwania, ambicje i pragnienia.
Tymczasem zorganizowana przez Pizarra i Almagra wyprawa miała skierować się ku
najbardziej rozległemu państwu, jakie istniało w Nowym Świecie w momencie
pojawienia się tam pierwszych Europejczyków — imperium Inków. Nazwa Peru",
którą, na skutek pierwotnej bariery językowej i biorących się stąd nieporozumień,
zaczęli operować Hiszpanie, a za nimi później wszystkie narody europejskie, nie
była znana ani władcom, ani mieszkańcom tego kraju. W rzeczywistości nosił
on nazwę Tawantinsuyu (Tahuantinsuyo) co można tłumaczyć jako czwórkraj", lub
raczej — jak sugerują niektórzy — po prostu cztery strony świata". Było to prostym
odbiciem sposobu postrzegania świata przez elitę inkaską. Otóż stolica, stanowiąca
zalążek przyszłego imperium, Cuzco (Cusco, Qosqo) była uważana za środek
(dosłownie — pępek) świata. Samo miasto składało się z dwóch części: Górnego
Cuzco (Hanan Cuzco) oraz Dolnego Cuzco (Hurin Cuzco) Pierwsza część była
kojarzona z północą, druga z południem. Ponieważ ze stolicy wychodziły nie dwie,
ale cztery główne drogi, symbolicznie obszar całego imperium dzielił się więc na
cztery sektory, nazywane Chinchasuyu, Antisuyu, Contisuyu i Collasuyu, odpowia-
dające kolejno: północnemu zachodowi, północnemu wschodowi, południowemu
zachodowi i południowemu wschodowi. W wersji uproszczonej Chinchasuyu to
kierunek północny, Antisuyu — wschodni, Contisuyu — zachodni i Collasuyu —
południowy.
Obszar środkowych Andów, na którym dopiero na przełomie 12 i 13 wieku pojawiła
się cywilizacja Inków, która z czasem, drogą kolejnych podbojów, rozrosła się do
potężnego imperium, był wszakże terenem, gdzie — podobnie jak w Mezoameryce
— od wielu wieków powstawały, rozwijały się i ulegały dezintegracji liczne
cywilizacje, które z europejskiego punktu widzenia nazywamy prekolumbijskimi lub
prehiszpańskimi. Ponieważ najstarsze z nich, jak Chavin, mają swe początki w 15
stuleciu przed Chrystusem, do czasu przybycia Hiszpanów daje to ogromny
horyzont czasowy rzędu trzech tysięcy lat! Inkowie byli w istocie dziedzicami
dorobku cywilizacji wcześniejszych, jak: Chavin, Paracas, Nazca, Moche (Mochica),
Huari, Tiwanaku (Tiahunaco) czy Chimu, sami niemal nie wnosząc żadnych
elementów nowych, poprzednio nieznanych, a jedynie dokonując bodaj
najpełniejszej syntezy elementów kulturowych.
Inkowie, początkowo niewielki szczep z okolic Cuzco, z biegiem czasu, głównie
drogą militarnych podbojów, zdominowali ogromne obszary w strefie andyjskiej,
począwszy od terytoriów obecnego Ekwadoru, a na terenach środkowego Chile i
północnozachodniej Argentyny (Tucuman) skończywszy. Ten terytorialnie rozległy
organizm polityczny był w istocie mozaiką geograficznoetniczną.
Autokratyczną władzę sprawował Sapa Inka (Jedyny czy też Najwyższy Inka)
wspomagany przez biurokratyczną machinę funkcjonariuszy państwowych (tych
właśnie Hiszpanie nazywali długouchymi) rekrutujących się spośród arystokracji z
Cuzco, a także lokalnych naczelników (curacas) oraz kapłanów. Ta elita, licząca w
istocie 1-1,5 procenta ogółu mieszkańców imperium, sama siebie nazywała Dziećmi
Słońca (Intip Churi) co było bezpośrednim nawiązaniem do kultu solarnego,
centralnego elementu ich systemu religijnego. Pozostali mieszkańcy Tawantinsuyu
byli chłopami, zorganizowanymi w systemie ayllu (jednostka wspólnotowej
produkcji i konsumpcji tworzona przez ludzi wierzących w swoje pochodzenie od
wspólnego przodka lub będących nimi w istocie) bądź też ludźmi niewolnymi
(yanaconas)
Aby zdobyć i utrzymać władzę w tak rozległym organizmie państwowym, jakim było
Tawantinsuyu, stanowiącym jednocześnie najbardziej kolektywistyczny system
społeczny, w którym społeczność doskonale wchłaniała jednostki, czyniąc z nich
tryby wielkiej machiny, nieodzowne było liczne, dobrze zorganizowane i
zdyscyplinowane wojsko. Ostatecznie o wiele więcej zdobyczy terytorialnych za-
wdzięczali Inkowie sile oręża niż dobrowolnemu przyjęciu zwierzchnictwa Cuzco
przez kolejne ludy i regiony. Obok ekspansji terytorialnej wojsko miało jeszcze dwa
inne cele do wypełnienia: obronę przed zagrożeniem ze strony sąsiednich ludów i
plemion oraz utrzymywanie porządku, opartego na dominacji wywodzącej się z
Cuzco elity, wewnątrz imperium. W efekcie powstał organizm państwowy
przewyższający wszystko, łącznie z azteckim imperium, co można było spotkać w
prekolumbijskiej Ameryce. Agresja, przemoc i inwazja leżały u podstaw zarówno
powstania inkaskiego imperium, jak i utrzymywania się jego integralności.
Ale owe niezwyciężone przez całe dziesięciolecia oddziały, które podbijały w imię
Słońca coraz to nowe obszary, nie stanowiły w swej większości stałej, zawodowej
armii, wśród wojowników inkaskich przeważali bowiem wieśniacy. Byli oni
zwoływani stosownie do potrzeb, na kształt pospolitego ruszenia, obejmującego
mężczyzn w wieku od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, którzy jednak od
młodości wprawiali się w sztuce wojennej.
Organizacja wojska odzwierciedlała złożoną, piramidalną strukturę społeczną
imperium, której wierzchołkiem był sam Inka. Tak więc najmniejszy oddział liczył
dziesięciu wojowników, którymi dowodził chungacamayoc (dziesiętnik) a dziesięć
takich oddziałów było podporządkowanych setnikowi, zwanemu pachacamayoc.
Wyżej w hierarchii dowódczej stali apu i jego zastępca apuratin, dowodzący
oddziałami liczącymi do 2500 wojowników, wreszcie hatun apu i hatun apuratin
stali na czele sił liczących pięć tysięcy zbrojnych. Oczywiście stosownie do
rozmiarów danego militarnego zadania czy przedsięwzięcia mobilizowano tylko
takie siły, jakie były do jego wykonania niezbędne w ten sposób, że gdy była
potrzeba wysłać dziesięć tysięcy ludzi na wojnę, wystarczyło otworzyć usta i
nakazać to, a gdy pięć tysięcy — tak samo; podobnie, aby rozpoznać obszar lub
wystawić czujki, odpowiednio mniej ludzi".
Jeśli chodzi o uzbrojenie i ekwipunek, wojownicy inkascy, od najwyższych do
najniższych rangą, najczęściej posługiwali się procą, ale także oczywiście
oszczepami, maczugami, rzadziej toporami wojennymi. Szczególnym rodzajem
broni, przydatnej w zwarciu z przeciwnikiem, były ayllos, kamienne kule połączone
sznurkami, a cały ten instrument, umiejętnie rzucony, mógł opleść nogi i
unieruchomić nieprzyjaciela, same kule zaś zadać poważne rany. Z broni
defensywnej w użyciu były tarcze, zazwyczaj niewielkich rozmiarów. Zwykli
wojownicy mogli mieć na sobie najwyżej proste okrycia, podczas gdy strój
naczelników i wodzów, wyróżniał się bogatymi ozdobami. Nakrycie głowy natomiast
wskazywało na przynależność danego wojownika do konkretnej wspólnoty lokalnej
(ayllu)
Strategiczną kontrolę nad krajem miały ułatwiać wznoszone fortyfikacje. Do
najpotężniejszych i najsłynniejszych z nich należały: Paramonga w pasie
przybrzeżnym, a wysoko w górach w pobliżu Cuzco, Sacsahuaman. Bieg wypadków
spowodował jednak, że żadna z nich nie odegrała istotnej roli w czasie podboju
kraju przez Hiszpanów, którzy nawet jeśli napotykali te budowle w czasie swego
marszu czy rekonesansów, nie musieli ich zdobywać.
Tradycja inkaska wskazuje na Manku Capaca jako założyciela dynastii, choć to
postać bardziej legendarna niż historyczna. Huayna Capac, który panował w
początkach 16 wieku, a więc w czasie, gdy Pizarro i Almagro realizowali pierwsze
rekonesansowe ekspedycje, miał być jedenastym Inką. Większość badaczy
przeszłości Peru uważa wszakże za pierwszego historycznego władcę Pachacuteka
(Pachacuti), według tradycji dziewiątego Inkę. Panował on od lat trzydziestych XV
wieku do około roku 1470, będąc właściwym organizatorem militarnopaństwowej
machiny inkaskiej (jego imię można tłumaczyć jako ten, który przemienia świat",
czy też bardziej współcześnie jako rewolucjonista")
Jego następcy, dziesiątemu Ince, Tupakowi Yupanqui
—
panującemu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
15 wieku — przypisuje się stworzenie oddziałów złożonych
z zawodowych wojowników (wywodzących się przeważnie
spośród podbitych ludów) którzy w ten sposób z jednej
strony stawali się gwardią przyboczną Inki, z drugiej sami
przekształcali się w dziedziczną kastę wojowników, całkowi
cie wolną od zajęć produkcyjnych czy służebnych.
Ciesząca się wieloma przywilejami arystokratyczna elita powszechnie praktykowała
wielożeństwo. Jednocześnie panowała zasada endogamii; oznaczało to, że cała
rządząca elita była połączona więzami pokrewieństwa. Niejednokrotnie zdarzało się,
że Najwyższy Inka brał za pierwszą żonę (zwaną coya) własną siostrę, mając
oprócz niej, rzecz jasna, inne legalne żony oraz nałożnice. Sprawę dodatkowo
komplikował brak jednoznacznych zasad sukcesji tronu
—
to sam Inka przed śmiercią wskazywał swego dziedzica
spośród licznego potomstwa. To oczywiście mogło być
podłożem rywalizacji i rozgrywek o najwyższą władzę.
Huayna Capac był władcą, za którego panowania Tawantinsuyu osiągnęło swój
maksymalny zasięg terytorialny,
wchłaniając m.in. kraj Quito. Jedenasty Inka zmarł w roku 1527 lub w początkach
1528. Cieza de Leon wspomina, iż nie sposób, na podstawie przekazów indiańskich
informatorów, z całą pewnością ustalić, czy pojawienie się pierwszych Hiszpanów w
granicach imperium inkaskiego (trzeci i ostatni rekonesans Pizarra poza Tumbes aż
do Santa) wzbudziło zainteresowanie starego władcy, czy też nastąpiło już po jego
śmierci. Gdy Huayna Capac nagle zmarł, o najwyższą władzę rozpoczęło rywalizację
jego dwóch synów, przyrodnich braci — młodszy Huascar i kilka lat starszy
Atahuallpa, każdy popierany przez złożone z dostojników frakcje.
Początkowo władzę uchwycił, mający silniejsze poparcie, Huascar, a Atahuallpa
uznał jego zwierzchność, występując jedynie o zatwierdzenie siebie jako regenta
(intip rantin) północnej części imperium. Zresztą sam Huayna Capac w ostatnich
latach życia przemyśliwał o podziale swego ogromnego państwa, ale ze względu na
naciski arystokracji z Cuzco zrezygnował z realizacji tego zamiaru. Ten stan
formalnego panowania Huascara nad całością państwa trwał przez kilka lat, choć
Atahuallpa umacniał swoją pozycję w północnej części imperium (Chinchasuyu) aby
móc prędzej czy później uniezależnić się od zwierzchnictwa przyrodniego brata, czy
wręcz zająć jego miejsce.
Huascar początkowo zadowalał się pozorami lojalności Atahuallpy; nie podejmował
też praktycznie żadnej — jeśli nie liczyć dwóch niewielkich ekspedycji — ekspansji
na zewnątrz, głównie zresztą dlatego, że inkorporacja najbliższych terytoriów
graniczących z Tawantinsuyu, ze względu na niski poziom zawansowania
społecznego i ekonomicznego ich mieszkańców, czyniła przedsięwzięcie mało
uzasadnionym i zbytnio kosztownym. Jednak w samym Cuzco Huascar nie mógł
czuć się do końca pewnie, zwłaszcza gdy wyszedł na jaw spisek, który zawiązali
przeciw niemu jego bracia — Chuąuisguaman i Conono. Ale pierwszy z nich,
dręczony wyrzutami sumienia, wyjawił istnienie i cel sprzysiężenia. Huascar w
odwecie kazał stracić Conono i kolejnego brata Cusi Atauchi, który, wedle planów
spiskowców, miał zastąpić Huascara. Od tego czasu Huascar stał się bardzo
podejrzliwy, a jego rządy surowe.
Jednocześnie Atahuallpa na północnych rubieżach imperium czynił już wyraźne
przygotowania do otwartej walki o władzę, próbując zapewnić sobie poparcie miejs-
cowych ludów, ciągle odczuwających dominację Cuzco jako obce panowanie i
żywiących nienawiść za masakry, jakich dokonali przed laty mieszkańcy Cuzco na
ich przodkach. Sam Atahuallpa przekonywał swych rzeczywistych i potencjalnych
stronników, że jego matka pochodziła z okolic Otavalo. Atahuallpę wspierali taż
quitańscy mitma, tj. ludzie osadzeni na danym terytorium, z dala od swych
rodzinnych stron, na mocy decyzji władcy.
W ten sposób inkaskie imperium u progu lat trzydziestych 16 wieku stanęło w
obliczu wojny domowej. Pierwsze starcia zakończyły się zwycięstwem sił Huascara,
którego brat Atoc (lub Atoco) zdołał zadać klęskę wojownikom Atahuallpy w bitwie
pod Mocha. Jednak zwycięstwo to okazało się tylko przejściowym triumfem, gdyż
sam Atahuallpa nie został ujęty. Według jednej z wersji, którą przedstawiają też
niektórzy kronikarze hiszpańscy, Atahuallpa, wzięty do niewoli, zdołał z niej zbiec.
Inni jednak twierdzą, że cała historia pojmania i nieoczekiwanego ocalenia
Atahuallpy była celowo spreparowana przez niego samego w celu zmylenia
przeciwnika.
Dalsze dzieje wojny domowej to już seria zwycięstw sił Atahuallpy, którymi zręcznie
dowodzili doświadczeni generałowie, jak Quizquiz ( Kiskis) Ocumare (Ucumari) oraz
Challcuchima (Chalcochima) W krwawej bitwie pod Ambato wojownicy Atoca zostali
rozgromieni, on sam ujęty w pościgu, a następnie stracony. Podobno Challcuchima
kazał sporządzić z czaszki zabitego Atoca naczynie wysadzane złotem.
Siły Huascara, zreorganizowane pod komendą dostojnika Huanca Auqui, poniosły
całą serię porażek, które doprowadziły do odwrotu zdemoralizowanego wojska.
Atahuallpa zaś rozszerzył kontrolowany przez siebie obszar, aż w końcu jego
wojownicy wkroczyli do Cuzco. Spustoszyli stolicę w rewanżu za klęskę zadaną w
przeszłości ich przodkom i narzucenie jarzma cuskańskiego ludom z północnych
krańców imperium. Dość powiedzieć, że mumia dziesiątego Inki, Tupaca Yupanqui,
została znieważona i przypalona (w tym miejscu warto nadmienić, że Inkowie nie
tylko mumifikowali ciała swych zmarłych władców, ale ich mumie traktowali jak
żywych ludzi, pozostawiając w stanie nienaruszonym ich własność i godności)
Huascara, którego gwardia przyboczna została wybita w czasie jednego z
wcześniejszych starć, poniżano i wyszydzano. Następnie na jego oczach
wymordowano mu żony, dzieci, a nawet służbę. Podobnie prześladowano i
dokonywano eksterminacji wszystkich podejrzewanych o sympatyzowanie ze
stronnictwem Huascara. Pokonany władca stał się więźniem, o którego losie miał
zadecydować Atahuallpa. Od tego momentu zwycięski Atahuallpa, jako trzynasty
Inka, zaczął korzystać z pełni władzy i jej atrybutów.
Był to rok 1532. Triumf Atahuallpy nad Huascarem wkrótce miał się okazać
zwycięstwem pozbawionym jutra. W środkowym Peru pojawił się, maszerując w
głąb lądu, niewielki oddział stu kilkudziesięciu Hiszpanów, którzy w styczniu
poprzedniego roku wyruszyli z Panamy pod wodzą Francisca Pizarro. Dni nie tylko
panowania Atahuallpy, ale i istnienia całego Tawantinsuyu, były policzone.
Niespełna sto lat od objęcia tronu przez Inkę Pachacuteka królestwo Dzieci Słońca"
miało na zawsze zniknąć.
NA PODBÓJ KRÓLESTWA SŁOŃCA
Na przełomie stycznia i lutego Francisco Pizarro wyruszył z Panamy. Po koncentracji
na Wyspach Perłowych rozpoczęto żeglugę ku wybrzeżom Peru. Większość
żołnierzy była uzbrojona w szpady i drewniane tarcze, wykonane z... klepek
używanych do wyrobu beczek na wino, gdyż takie tarcze są bardzo mocne i trzeba
wielkiej siły, aby strzała lub grot mogły je przeszyć". Po kilku zaledwie dniach
morskiej podróży (kronikarze mówią zazwyczaj o pięciusześciu dniach żeglugi)
wylądowano w zatoce Świętego Mateusza (na wybrzeżu dzisiejszej ekwadorskiej
prowincji Esmeraldas . 1 stopień szerokości geograficznej północnej)
Tam postanowiono, aby w dalszą drogę udać się już lądem, podczas gdy okręty
miały posuwać się równolegle wzdłuż wybrzeża. Wydaje się, że u podstaw tej
decyzji leżała troska o konie — ludzie Pizarra mieli ich wówczas tylko trzydzieści
sześć — które źle znosiły podróż morską, a stanowiły przecież główną siłę
uderzeniową Hiszpanów. Wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, tak w przypad-
ku podboju Peru, jak i innych hiszpańskich wypraw zdobywczych w
Nowym Świecie, to nie broń palna, lecz użycie koni stawało się czynnikiem
rozstrzygającym w walce, zapewniając tak przewagę taktyczną, jak i psychologiczną
(Indianie, nie tylko peruwiańscy, byli do tego stopnia zdumieni i przerażeni postacią
konnego wojownika, iż początkowo sądzili, że jeździec z koniem tworzą jedną
istotę) Stąd też w dobie konkwisty konni stanowili około jednej trzeciej sił
ekspedycji, połowę piechurzy, a pozostałymi uczestnikami byli ludzie pełniący
funkcje służebne i pomocnicze.
Koń w czasach konkwisty miał kluczowe znaczenie w walce, ponieważ tubylcy bali
się go, ale także byli kompletnie nieprzygotowani do walki przeciw dosiadającemu
wierzchowca przeciwnikowi. Tam, gdzie było miejsce na użycie jazdy, starcie
kończyło się rozbiciem szyku znacznie liczniejszego przeciwnika i zadaniem mu
nieproporcjonalnie dużych do zaangażowanych sił strat w ludziach. Analogicznie,
jeżeli podbój hiszpański natrafiał w Ameryce na silniejszy opór i przeciągał się,
niemal zawsze działo się to w rejonach o trudnych warunkach terenowych,
ograniczających czy wręcz wykluczających użycie większych oddziałów jazdy.
Dlatego też Hiszpanie starali się wybierać na miejsce starć zbrojnych równe, płaskie
i otwarte przestrzenie, a samo znalezienie miejsca o takiej charakterystyce —jak
świadczą o tym liczne relacje epoki konkwisty — było traktowane jako zdobycie
ważnego atutu, nie tylko wówczas, gdy starcie było już nieuniknione, ale nawet
wtedy, gdy atak tubylców był tylko czymś prawdopodobnym (w tym ostatnim
przypadku nawet element zaskoczenia ze strony Indian nie mógł zniwelować
przewagi Hiszpanów). Można by się pokusić o stwierdzenie, że — zachowując
wszelkie proporcje — atak hiszpańskiej jazdy w dobie podboju Ameryki był niczym
użycie na współczesnym polu walki formacji czołgów i to wobec przeciwnika nie
dysponującego środkami do zwalczania broni pancernej.
Kolejnym atutem Hiszpanów w walkach z Indianami była przewaga w zakresie
uzbrojenia defensywnego. Hiszpański konkwistador nie był już wprawdzie
średniowiecznym rycerzem walczącym w pełnej zbroi, lecz jednak stosował
nieporównanie bardziej zaawansowane i skuteczne, w porównaniu ze swym
indiańskim przeciwnikiem, rodzaje ochronnego ekwipunku. Był to zazwyczaj
pancerz, chroniący tors i plecy, a dzięki połom, także dolne partie tułowia. Głowę
osłaniał hełm, najczęściej bez przyłbicy (ta mogła być przydatna w wojnach
domowych między samymi zdobywcami, ale nie w starciach z indiańskimi
wojownikami) Piechurzy używali hełmu, charakterystycznego dla Hiszpanów także
w Europie, zwanego morrión, nie zasłaniającego twarzy, co ułatwiało celowanie
arkebuzerom i kusznikom. Ponadto używano, choć już nie tak często,
naramienników i osłon na uda. Taki zestaw ekwipunku obronnego był nazywany
zbroją trzy czwarte.
Pełnych zbroi nie używano z kilku powodów. Po pierwsze przeszkodą był klimat,
najczęściej zbyt gorący i wilgotny, co powodowało szybkie zużycie poszczególnych
elementów metalowych, nawet jeśli próbowano temu zapobiegać, natłuszczając lub
malując je na czarno. Po drugie, pełna zbroja typu europejskiego była funkcjonalna
tylko w czasie samej bitwy, a jej założenie wymagało pomocy innych osób
(giermków czy sług) W Ameryce trzeba było przemierzać duże odległości, a atak
krajowców mógł nastąpić niemal w każdym momencie i należało być zawsze przy-
gotowanym do jego odparcia. Po trzecie, Hiszpanie dokonujący podboju różnych
regionów Ameryki tworzyli nieregularne oddziały, oparte na dobrowolnym zaciągu,
nie było więc mowy o jednolitym ekwipunku czy uzbrojeniu — zawsze było to
funkcją zamożności samych żołnierzy. Stąd użycie wspomnianego wyżej
niekompletnego, z punktu widzenia europejskich standardów, uzbrojenia defensyw-
nego, a także rozpowszechnienie się z czasem jeszcze lżejszego odzienia —
pikowanych kaftanów z włókien bawełnianych bądź ze skór różnych miejscowych
zwierząt, nawet takich jak tapiry czy manaty.
Wróćmy jednak do dziejów wyprawy. Pizarro, dysponując znacznie mniejszą — niż
zazwyczaj — liczbą koni, zdecydował się na marsz lądem, co wkrótce okazało się
sprawą niełatwą. Trzeba było bowiem wielokrotnie forsować ujścia rzek i
rozlewiska, i w tym celu budowano prowizoryczne tratwy. Podczas tych przepraw
kilku Hiszpanów się utopiło, a Francisco Pizarro miał osobiście pomagać w
transporcie chorych. Ten mozolny marsz kontynuowano do miejscowości Coaque.
Pizarro zarządził tam postój, który z różnych przyczyn przeciągnął się ostatecznie
do pięciu miesięcy — od kwietnia do września 1531 roku. Po pierwsze, nie było
problemów z aprowizacją; jeden z kronikarzy z oczywistą przesadą twierdzi, że
żywności tam zgromadzonej starczyłoby nawet na okres trzech lub czterech lat. Po
drugie, członkowie wyprawy uzyskali tam nieco złota i srebra, a także znaczniejsze
ilości szmaragdów. Jednak wiele z tych szlachetnych kamieni niektórzy żołnierze
sami zniszczyli, dając posłuch opowieściom, iż prawdziwy szmaragd (a
podejrzewano krajowców o oszustwo) jest tak twardy, że uderzenie młotkiem lub
kamieniem nie jest w stanie spowodować żadnej szkody. Wśród tych, którzy
sugerowali przeprowadzenie testu, wiódł prym ojciec Reginaldo Pedraza, jeden z
trzech duchownych towarzyszących ludziom Pizarra w tej fazie wyprawy.
Jednak najważniejszym powodem tak długiego pobytu w Coaque była decyzja
Pizarra o odesłaniu okrętów po posiłki w ludziach — dwóch do Panamy, trzeciego
do Nikaragui. Przybyłe z czasem kontyngenty nie były wielkie; ale ważne było
pobudzenie nastrojów Hiszpanów w obu tych rejonach i stworzenie mocnego
zaplecza dla podjętego dzieła. Ponadto wśród nowo przybyłych znajdowała się
trójka królewskich urzędników, bez których udziału wyprawa nie spełniałaby
formalnych warunków określonych w kapitulacji. Trzeba tu dodać, że ci
funkcjonariusze, ze skarbnikiem na czele, mieli pieczę nad pobieraniem królewskiej
kwinty ( tj. piątej części zdobyczy, na mocy starego prawa kastylijskiego z czasów
Alfonsa 10 Mądrego przypadającej Koronie) który to obowiązek wypełniano (zresztą
bardzo skrupulatnie) w czasie wszystkich hiszpańskich wypraw zdobywczych w
Ameryce.
Nie wszystkie okoliczności pobytu w Coaque były wszakże dla Hiszpanów fortunne.
I tak, po raz pierwszy stosunki z krajowcami nie ułożyły się tak pomyślnie, jak
można by się tego spodziewać po pierwszych kontaktach w czasie wypraw
rekonesansowych, zaledwie trzy-cztery lata wcześniej. Miejscowy kacyk i część jego
ludzi ze strachu przed Hiszpanami w ogóle uciekła, i dopiero zapewnienia Pizarra
wobec siłą sprowadzonego doń kacyka, iż nie powinien lękać się przybyszów ani ich
podejrzewać o złe zamiary, nieco złagodziły pierwotne napięcia i obawy, ale w
całości ich nie usunęły ani nie rozproszyły. Gdy kacyk został uwolniony, stanął na
czele swych ludzi, którzy zaatakowali Hiszpanów i spalili osadę. Podjęte przez
Pizarra próby pościgu i ponownego pojmania zrewoltowanego indiańskiego
naczelnika zakończyły się niepowodzeniem.
Powodem innej troski Pizarra była tajemnicza epidemia, która dotknęła znaczną
część jego podkomendnych. Ciała chorych pokrywały się wrzodami, których
przecięcie powodowało silne krwawienie, tak że wielu, którzy w ten sposób
postąpili, zmarło.
Stamtąd wyprawa skierowała się do miejscowości Pasoa, której kacyk przyjął
Hiszpanów bardzo przyjaźnie, a Pizarrowi ofiarował szmaragd wielkości gołębiego
jajka. Następnym punktem postoju ekspedycji stały się okolice zatoki Caraquez na
terytorium dzisiejszej ekwadorskiej prowincji Manabi. Tamtejsi Indianie przyjęli
przybyszów na pozór przyjaźnie, raczej ze strachu przed bronią i końmi, niż z dobrej
woli". W następnych dniach zdarzyło się dwukrotnie, że tubylcy zabili samotnych
Hiszpanów, którzy odłączyli się od swych towarzyszy. Reakcja Pizarra była
zdecydowana. W czasie karnej ekspedycji zabito kilku krajowców, a jeden z na-
czelników został pochwycony. Gdy stanął przed obliczem Pizarra, wyraził żal z
powodu aktów agresji swych podwładnych wobec Hiszpanów, a gdy
przyprowadzono jednego z winnych śmierci owych dwóch żołnierzy, skazał go na
powieszenie.
Później, przez okolice dzisiejszego Puerto Viejo, Hiszpanie skierowali się ku Tumbes.
W tym czasie (wedle niektórych kronikarzy nastąpiło to już w Coaque) przybyły
kolejne posiłki, około trzydziestu zbrojnych, którzy wyruszyli z Nikaragui pod wodzą
Sebastiana de Belalcazara.
Belalcazar to jedna z najciekawszych postaci tamtego okresu. Niespożyta
aktywność i pragnienie awansu społecznego czyni z niego chyba najdoskonalsze
ucieleśnienie wszystkich zalet i wad konkwistadorów hiszpańskich. Żaden z
wybitniejszych dowódców konkwisty nie brał udziału w tak licznych ekspedycjach w
różnych rejonach Nowego Świata. A trzeba dodać, że Belalcazar startował z
najniższego szczebla drabiny społecznej, jako chłopski syn, który do Ameryki trafił
mając kilkanaście lat i zaczynał tam życie bez pomocy czy poparcia jakiegokolwiek
możnego protektora czy choćby wpływowego krewniaka. Dzięki własnej
wytrwałości i ambicji zdołał wyrobić sobie tak znaczącą pozycję, że w momencie
zakładania w 1519 roku miasta Panama otrzymał znaczną liczbę zniewolonych
Indian i stał się jednym z ważniejszych obywateli nowej stolicy kolonii. Zrozumiałe
jest więc, że łączyły go bliskie, towarzyskie stosunki z Franciskiem Pizarro i Diegiem
de Almagro. Pizarro i Belalcazar byli np. ojcami chrzestnymi syna Almagra,
urodzonego ze związku z miejscową Indianką.
Jednak później drogi trzech towarzyszy rozeszły się. Gdy Pizarro i Almagro
przygotowywali swą pierwszą wyprawę na Peru, zachęcali do udziału w niej
Belalcazara; ten wszakże już wcześniej dał słowo Pedrariasowi, że uda się na
wyprawę pod dowództwem Hernandeza de Córdoby do Nikaragui. Belalcazar, czując
się związany przysięgą i obietnicami, jakie mu czynił Pedrarias, tak właśnie postąpił.
Jednakże w marcu 1531 roku zmarł Pedrarias. Belalcazara nie ograniczało już żadne
zobowiązanie, a w dodatku tymczasowym gubernatorem Nikaragui został nie
mający większych zasług Francisco de Castaneda, co musiało rozczarować
Belalcazara, liczącego zapewne na to stanowisko. Gdy więc nadeszły wieści od
Pizarra, który, zgodnie z umową zawartą blisko osiem lat wcześniej, dał znać o
pomyślnym biegu zdarzeń w przedsięwzięciu peruwiańskim, Belalcazar szybko
zdecydował się osobiście w nie zaangażować. W drugiej połowie 1531 roku
popłynął na czele kilkudziesięciu zwerbowanych ludzi ku wybrzeżom Peru. Pizarra
oczywiście ucieszyło to wzmocnienie sił, zwłaszcza że ludzie Belalcazara
dysponowali dwunastoma końmi, w istotny sposób zwiększając siłę uderzeniową
ekspedycji.
Rok 1531 dobiegał końca. Kolumna Hiszpanów posuwała się na południe,
pozostawiając po prawej ręce przylądek Santa Elena, aż wyszła na brzeg zatoki
Guayaquil. Do Tumbes,
które tak wielkie wrażenie zrobiło na uczestnikach ostatniej wyprawy
rekonesansowej cztery lata wcześniej, było już bardzo blisko. Jednak Pizarro
zdecydował się przeprawić na położoną naprzeciw Tumbes wyspę Puna. Nie sposób
jednoznacznie stwierdzić, czy już wówczas hiszpański dowódca był świadom
istnienia silnego antagonizmu między mieszkańcami Tumbes a wyspiarzami, i czy
nosił się z zamiarem wykorzystania go dla swych celów.
Niewątpliwie bezpośrednim powodem obrania takiej trasy była oferta samego
władcy wyspy, zwanego Tumbalą, który przez swych wysłanników przekazał
zaproszenie Hiszpanom. Wszelako kacyk Tumbalą nie grał w otwarte karty, a i sam
Pizarro był podejrzliwy, gdyż widząc usłużność ludzi Tumbali, miał powiedzieć do
Belalcazara: Nie podobają mi się takie oznaki radości". Zresztą niebawem, dzięki
indiańskim tłumaczom, hiszpański wódz dowiedział się o przygotowanym w sekrecie
planie Tumbali. Otóż w czasie przeprawy na tratwach Indianie mieli w umówionym
momencie rozwiązać liny spajające elementy konstrukcji tratw i spowodować w ten
sposób zagładę Hiszpanów.
Tumbala, gdy zdał sobie sprawę, że przybysze zorientowali się w sytuacji, udał się
na stały ląd, aby osobiście zapewnić Pizarra o swych szczerych zamiarach, a pogło-
ski o przygotowywanej zasadzce przypisał swym wrogom. Ostatecznie, z dużą
rezerwą i przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, ludzie Pizarra przeprawili
się na wyspę.
Początkowo wyspiarze nie zdradzali żadnych wrogich zamiarów, ale czy to
przedłużający się pobyt Hiszpanów, czy też z premedytacją przygotowywana akcja,
spowodowały działania krajowców, które nie uszły uwadze ludzi Pizarra. Po raz
kolejny czujność Hiszpanów wzmogły też
doniesienia ich indiańskich tłumaczy. Gdy oznaki agresywnych zamierzeń tubylców
zaczęły się powtarzać, Pizarro nakazał pojmanie kilku miejscowych dostojników
wraz z Tumbalą. Ten ostatni został zakładnikiem, a pozostałych Hiszpanie wydali w
ręce Indian z Tumbes, zaprzysięgłych wrogów wyspiarzy, którzy natychmiast ich
zabili. Pizarro, rozgrywając te lokalne antagonizmy, uwolnił sześciuset (wedle innej
wersji czterystu) Indian z Tumbes, przebywających w niewoli na wyspie, licząc
widać na wdzięczność ich pobratymców.
Tymczasem wyspiarze z Puna, mimo uwięzienia ich władcy, chwycili za broń przeciw
Hiszpanom. Francisco Pizarro starał się, tak długo jak to było możliwe, zapanować
nad sytuacją środkami dyplomatycznymi, lecz gdy te okazały się nieskuteczne,
powierzył swemu bratu Juanowi i Belalcazarowi stłumienie rebelii siłą.
W tym czasie do ludzi Pizarra dołączył oddział przyprowadzony z Nikaragui przez
Hernanda de Soto, wybitnego dowódcę, który dziesięć lat później zakończy życie
nad brzegami Missisipi. Niektórzy kronikarze twierdzą, że de Soto, przyłączając się
do wyprawy, liczył na funkcję naczelnika wojskowego, ale tę pełnił już Hernando
Pizarro. Stłumiwszy insurekcję wyspiarzy, wzmocniony siłami de Soto ( m.in.
dwadzieścia pięć tak cennych koni), Pizarro zdecydował się przeprawić z powrotem
na stały ląd. Zresztą pobyt na wyspie Puna trwał już stanowczo za długo (cztery-
pięć miesięcy)
Opuszczając wyspę Pizarro uwolnił kacyka Tumbalę, nakazując mu lojalność wobec
Hiszpanów. Mając w pamięci niedawne wypadki, hiszpański przywódca z
zadowoleniem przyjął pomoc mieszkańców Tumbes, którzy dostarczyli tratwy do
przeprawy koni, rzeczy i części ludzi. Ale i w tym przypadku za ofertą kryły się mało
przyjazne zamiary. Oto tubylcy poprowadzili trzech ludzi, którzy przeprawili się na
pierwszej tratwie, ku rzekomym kwaterom, aby następnie ich zamordować. Inni
spośród tych Hiszpanów, którzy podróżowali tratwami, mieli więcej szczęścia (np.
de Soto w porę zorientował się w sytuacji i nie zszedł na ląd po dobiciu do brzegu,
a inny Hiszpan, Alonso de Mesa, pozostał na tratwie z powodu nękającej go
choroby, dzięki czemu dostrzegł działania napastników i zdołał ostrzec towarzyszy).
Gdy całość sił Pizarra znalazła się w Tumbes, wielu ludzi nie kryło swego
rozczarowania. Oto miasto, które było jak dotąd symboliczną bramą do bogatego
kraju, przedstawiało żałosny widok. Niedawne walki, będące tylko epizodem w
wojnie domowej po śmierci Huayna Capaca, spowodowały znaczne zniszczenie i
wyludnienie miasta. Nie odnaleziono też dwóch Hiszpanów, którzy —jak pamiętamy
— pozostali tam dobrowolnie podczas ostatniej wyprawy rekonesansowej. Według
jednego z żołnierzy Pizarra i kronikarza w jednej osobie, marynarz Gines został
zabity, gdyż nie potrafił pohamować swej namiętności do kobiety pewnego miejsco-
wego dostojnika, a drugi z nich, Alonso de Molina, poniósł śmierć w walkach
między Indianami z Tumbes i Puna, zaledwie miesiąc przed przybyciem Pizarra.
Francisco Pizarro, gdy jasne się stało, że zawiodły jego rachuby na lojalność i
współdziałanie ze strony mieszkańców Tumbes, postanowił przedsięwziąć bardziej
stanowcze kroki. Nakazał Hernandowi de Soto przeprawienie się na specjalnie
zbudowanej, dużej tratwie przez rzekę, za którą skoncentrowane były siły Indian.
De Soto na czele czterdziestu konnych i osiemdziesięciu piechurów posunął się
około dwadzieścia leguas od miasta, zlokalizował i okrążył siły przeciwnika, aż
wreszcie zadał mu straty wystarczające, aby zmusić miejscowego naczelnika do
złożenia broni i obietnicy podporządkowania się Hiszpanom. Ów naczelnik, którego
imię kronikarze podają jako Quilimasa, Chirimasa, Chillemasa a nawet
Cacalame,
wyraził ubolewanie z powodu śmierci trzech Hiszpanów zabitych podczas przeprawy
z wyspy Puna, bez jego —jak twierdził — wiedzy czy przyzwolenia. Pizarro
próbował jeszcze skłonić zhołdowanego kacyka, aby kazał odszukać i wydać
krajowców odpowiedzialnych za śmierć hiszpańskich żołnierzy, ale ten, po
rozesłaniu wysłańców, oświadczył w końcu, iż winowajcy już opuścili jego rejon, a
Pizarro musiał się tym usprawiedliwieniem zadowolić. Sam zresztą przebaczył mu,
w imieniu hiszpańskiego monarchy, a Quilimasa przyrzekł służyć odtąd wiernie
Hiszpanom.
Francisco Pizarro, po naradzie ze swym bratem Hernandem i kilkoma
znaczniejszymi kapitanami, postanowił pozostawić w Tumbes niewielki garnizon,
złożony z dwudziestu pięciu ludzi, w celu utrwalenia sojuszu z tubylcami. Z
początkiem maja 1532 roku trzon ekspedycji, z Pizarrem na czele, wyruszył z
Tumbes. Hiszpanie, posuwając się wzdłuż wybrzeża, znaleźli się w jednym z
najbardziej suchych i jałowych rejonów kontynentu; stąd przyszło im cierpieć
pragnienie, doskwierające zwłaszcza piechurom, aż do momentu, gdy natknęli się
na dobrze zaopatrzone tambo.
Dalej okolica była już bardziej przyjazna; przechodziła bowiem tamtędy jedna z
głównych arterii Tawantinsuyu. Hiszpanie przekroczyli rzekę nazywaną wówczas
Poechos (dziś nosi nazwę Chira) i rozłożyli się obozem w pobliskiej osadzie.
Niebawem zaczęli tam przybywać okoliczni naczelnicy indiańscy, aby ustanowić
pokojowe stosunki z Hiszpanami. Niewątpliwie walory militarne tych ostatnich i
odniesione sukcesy — znaczące przecież na miarę tej małej kampanii, za jaką
można uważać walki wokół Tumbes — wywarły na krajowcach spore wrażenie.
Wedle świadec-
W imperium Inków były to przydrożne zabudowania, pełniące funkcję magazynów
produktów poddanej ludności i zarazem zajazdów, z których korzystali podróżujący
funkcjonariusze państwowi i wojsko.
twa Francisca de Xerez, ówczesnego sekretarza Pizarra, hiszpański dowódca,
przyjmując oznaki poddaństwa tych kacyków, stosował, przepisaną przez Koronę,
formułę reąuerimiento. Począwszy od 1514 roku dowódcy wypraw zdobywczych
odczytywali Indianom standardowy tekst, powiadamiający o prawie monarchy
hiszpańskiego do zajęcia danego terytorium i proponujący dobrowolne uznanie
zwierzchności hiszpańskiej, oraz ostrzegający o akcji zbrojnej, jaka, w przypadku
odmowy, zostanie podjęta przez Hiszpanów. Sam tekst requerimiento został
sformułowany w 1512 roku
przez wybitnego prawnika, członka królewskiej rady, Juana Lopeza de Palacios
Rubiosa. Był to skondensowany wywód prawno-teologiczny, streszczający historię
udzielenia przez papieża Aleksandra 6 przywileju Koronie Kastylii wyłączności
prowadzenia akcji ewangelizacyjnej w Nowym Świecie. Jednocześnie przytaczano
źródła, na których wspiera się autorytet papieski, co oczywiście oznaczało zwięzłe
wyłożenie podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej. Stosowanie całej tej
procedury, w sposób oczywisty niezrozumiałej dla krajowców nawet przy
posługiwaniu się sprawnymi tłumaczami, było jednak przez Hiszpanów traktowane
bardzo poważnie, jako uprawomocnienie akcji politycznej i militarnej.
W tym czasie Francisco Pizarro zaczął objeżdżać okolicę w celu znalezienia
odpowiedniego miejsca do zapoczątkowania hiszpańskiej akcji osadniczej. Pizarro,
jak każdy dowódca konkwisty, był zobowiązany, na mocy kapitulacji, do fundacji
odpowiedniej liczby ośrodków, z których mogłyby się w przyszłości rozwinąć
regularne miasta. Polecił też swemu bratu Hernandowi udanie się do Tumbes, aby
przyprowadzić pozostawionych tam ludzi i przywieźć zapasy.
Pizarro nie zdawał sobie jeszcze wówczas sprawy ze skomplikowanej sytuacji
imperium Inków po śmierci Huayna Capaca. Warunki wojny domowej powodowały
wprawdzie, że niektórzy z miejscowych naczelników mogli upatrywać w oddziale
dziwnych przybyszów naturalnych sojuszników, inni jednak traktowali Hiszpanów
jak intruzów. Dlatego też nie brakło przypadków, gdy samo ogłoszenie
reguerimiento nie wystarczało i Hiszpanie siłą łamali opór krajowców, tak jak
uczynił wydelegowany przez Pizarra do tego zadania Belalcazar.
Tymczasem zaczęli przybywać ludzie pozostawieni poprzednio w Tumbes. Niektórzy
z nich przypłynęli na pokładzie okrętu, który nieco wcześniej zawinął do Tumbes z
różnymi artykułami na sprzedaż. Po wyjściu na ląd zostali jednak nieprzyjaźnie
potraktowani przez tubylców. Francisco Pizarro postanowił zbadać tę sprawę, a gdy
okazało się, że istotnie dwóch miejscowych kacyków przygotowywało atak na
Hiszpanów, kazał ich odnaleźć i uwięzić. Niebawem zatrzymano obu wodzów i
kilkunastu innych dostojników, którzy przyznali się do zarzucanych im, agresywnych
zamiarów. Większość z nich została ukarana śmiercią, a Pizarro oszczędził jednego
z dwóch kacyków, uważając, że źle by się stało, gdyby aż dwa terytoria pozostały
bez miejscowego władcy. Został on zobowiązany do lojalności wobec Hiszpanów
(pod groźbą surowych represji w przypadku jakichkolwiek oznak buntu) oraz do
administrowania dobrami owego straconego kacyka, aż do czasu, gdy pozostawiony
przez tamtego syn osiągnie wiek stosowny do sprawowania władzy.
Po koncentracji sił i spacyfikowaniu okolicy Francisco Pizarro przystąpił do fundacji
miasta w pobliżu miejscowej osady Tangarara, które otrzymało nazwę San Miguel.
Obszar ów, po dyskusjach między głównymi uczestnikami wyprawy, przypadł
kapitanowi Hernando de Soto. Jednocześnie Pizarro postanowił pozostawić tam, w
charakterze swego zastępcy, jednego z trzech urzędników królewskich, rachmistrza
Antonia Navarro. To pierwsze hiszpańskie miasto w Peru istnieje do dziś, choć
przeniesione zostało nieco dalej w głąb lądu, i nosi nazwę Piura, podobnie jak
rzeka, nad którą jest położone. Mimo że wyprawa wkroczyła już dzięki owej
fundacji w nową fazę, to jeszcze w San Miguel niektórzy żołnierze musieli czuć się
cokolwiek rozczarowani odkrytym krajem, skoro niejaki Francisco de Isasaga
powrócił do Panamy, a stamtąd do Santo Domingo.
Hiszpanie, wyruszając dalej z San Miguel 24 września 1532 roku, ciągle mieli bardzo
mgliste pojęcie o sytuacji politycznej kraju, w którym przebywali i który pragnęli
zdobyć. Jest rzeczą dość charakterystyczną, że najwcześniejsze dokumenty i relacje
z podboju Peru zwykle nazywają Inkę Huayna Capaca starym Cuzco". Tymczasem
triumfujący właśnie nad swym przyrodnim bratem Atahuallpa co najmniej dwa razy
powziął wiadomość o Hiszpanach, ich liczbie, zachowaniu, wyglądzie — za
pośrednictwem wysłanego dostojnika.
Stopniowo jednak Francisco Pizarro zaczynał zdobywać rozeznanie w miejscowych
stosunkach. Jego ludzie przeprawili się na tratwach przez rzekę Piura, a konie
przebyły ją wpław. Wysłany przodem z pięćdziesięcioma żołnierzami Juan Pizarro
miał za zadanie patrolować okolicę, w której operowały siły wspierające Atahuallpę.
Po połączeniu się z oddziałem brata Francisco Pizarro zarządził postój w celu
dokonania przeglądu i reorganizacji swych sił. Okazało się, że dysponował
sześćdziesięcioma siedmioma jeźdźcami, stu dziesięcioma piechurami, z których
tylko trzech(!) miało arkebuzy, a kilku kusze.
Gwoli ścisłości, trzeba mieć jednak na uwadze okoliczność, że zarówno kusze, jak i
arkebuzy nie odgrywały takiej roli w warunkach amerykańskich, jak na europejskich
polach walki. Obie były broniami powolnymi i kłopotliwymi w użyciu ze względu na
skomplikowany system ładowania, a ponadto wrażliwymi na niesprzyjające warunki
klimatyczne, jakie często przychodziło Hiszpanom znosić (ileż to razy w czasie
wypraw zdobywczych arkebuzy okazywały się nieprzydatne z powodu zawilgocenia
prochu) Nie bez znaczenia były też kwestie kulturowe
—
broń rażąca na odległość była niejednokrotnie uważana
—
w myśl średniowiecznych ideałów rycerskich — za
niegodną szlachcica. Ponadto Hiszpanie w Nowym Świecie
zawsze walczyli przeciwko wielokrotnie liczniejszemu
przeciwnikowi, co zmniejszało chociażby przydatność
kuszy, abstrahując już od wyżej wspomnianych niedogod
ności. Nieliczna broń palna (głównie arkebuzy) i bardzo
skromna artyleria (zwykle kilka sztuk małokalibrowych
dział, jak falkonety) miały w walkach z Indianami bardziej
znaczenie psychologiczne niż strategiczne, choćby ze
względu na niewielki zasięg (arkebuz raził na odległość
80-150 kroków, a działa były przestarzałe w porównaniu
z tymi, których używano w tym czasie w Europie). Tak
naprawdę broń palna, artyleria (podobnie jak bardziej
doskonałe i kompletne uzbrojenie obronne) były stoso
wane na większą skalę, odgrywając znaczniejszą rolę
dopiero w wojnach domowych między Hiszpanami toczo
nych już po właściwym podboju Peru.
Pizarro, aby zintensyfikować wolę działania i determinację żołnierzy, ogłosił, iż
wszyscy chętni na osiedlenie się w San Miguel mogą tam powrócić i uzyskać status
obywatela, podczas gdy on pójdzie dalej na podbój kraju z tymi, którzy mu
pozostaną, niezależnie od tego, jak będą liczni. Wówczas pięciu konnych i czterech
piechurów zawróciło do San Miguel, a Pizarrowi pozostało ogółem stu
sześćdziesięciu czterech ludzi. W czasie tego dziesięciodniowego postoju dowódca
nakazał też zaopatrzenie się w uzbrojenie ochronne tym, którzy go dotąd nie mieli.
Zwiększył też do dwudziestu liczbę kuszników, powierzając jednemu ze swoich ludzi
pieczę nad nimi.
W czasie dalszego marszu Hiszpanie dowiedzieli się od indiańskich informatorów, że
nieco dalej, w Caxas (Cajas) znajduje się jakiś oddział wojowników Atahuallpy.
Dlatego Pizarro wysłał na rekonesans Hernanda de Soto z czterdziestoma ludźmi.
Gdy dotarli do Caxas, zdali sobie sprawę z poziomu cywilizacyjnego mieszkańców
kraju, obejrzeli miejscowe budowle, ujrzeli też dziewice Słońca", kobiety
poświęcone Ince, żyjące w sposób, który Hiszpanom kojarzył się z odosobnieniem
klasztornym. Wedle jednego z uczestników tego rekonesansu, de Soto podarował
niektóre z tych kobiet swoim żołnierzom. Sam de Soto miał natomiast uzyskać wiele
cennych informacji, m.in. o toczącej się wojnie domowej między Atahuallpą a
Huascarem, od obecnego w Caxas dostojnika, zajmującego się pobieraniem daniny
od tamtejszych mieszkańców.
W tym czasie trzon ekspedycji z Pizarrem na czele dotarł do osady Sarran (Zarań)
gdzie oczekiwał nadejścia de Sota. Gdy ten przez posłańca zawiadomił go o do-
tychczasowych wynikach rozpoznania, Pizarro, powiadamiając go o swym
aktualnym miejscu stacjonowania, polecił mu spenetrowanie pobliskiego osiedla
Huancabamba. Tam de Soto i jego ludzie ujrzeli jeszcze większe i doskonalsze
budowle niż w Caxas, ale największe wrażenie wywarła na nich przebiegająca
tamtędy główna droga z Cuzco do Quito.
Powróciwszy z tego zwiadu, de Soto przywiódł ze sobą jednego z dostojników,
który miał być wysłany z Cajamarki przez samego Atahuallpę, aby w jego imieniu
powitać Hiszpanów i przekazać prezenty. Owymi podarunkami były dwie miniatury
twierdz, wykonane z kamienia, oraz oskubane, suszone kaczki. Trudno
zinterpretować symboliczne znaczenie, jakie przekazane przedmioty musiały mieć
dla ofiarodawcy, a Hiszpanom dawało to asumpt do najróżnorodniej szych
spekulacji: jedni widzieli w tym oznaki gościnności, inni zapowiedź wrogich
zamiarów Inki. Faktem pozostaje, że po raz pierwszy Pizarro i jego ludzie oficjalnie
zostali powiadomieni o tym, że Atahuallpa wie o ich przybyciu (do tej pory
informatorzy Atahuallpy przybywali raczej potajemnie, a jeśli nawet zdawano sobie
sprawę z ich obecności, nie przywiązywano do tego należytej wagi) Pizarro też
przekazał wysłańcowi drobne upominki dla jego władcy.
Następnie wyprawa przeszła suchy i niegościnny rejon Motupe, choć w głównej
osadzie o tej nazwie spędzono cztery dni, po czym dotarła do rzeki Sana i
przekroczyła ją. Hiszpanie zatrzymali się na cztery dni w położonej za rzeką fortecy.
Tam Pizarro miał kolejną okazję, aby zorientować się w aktualnej sytuacji
polityczno-militarnej. Miejscowy dostojnik, od którego spodziewał się uzyskać
stosowne informacje, powiedział mu, iż Atahuallpa przebywa w miejscowości
Huamachuco z siłami liczącymi około pięćdziesiąt tysięcy wojowników, co
początkowo wydało się hiszpańskiemu dowódcy rezultatem błędu lub przesadą
Indianina; dlatego zaczął się wypytywać o miejscowy sposób dokonywania obliczeń.
Jednocześnie indiański informator wyjaśnił, że ze strachu ukrył się przed
Atahuallpa, gdy przeciągał tamtędy ze swym wojskiem. Rozsierdzony absencją
kacyka Atahuallpa miał kazać zabić cztery z pięciu tysięcy jego ludzi, a ponadto
uprowadzić w niewolę po sześćset kobiet i młodzieńców. Natomiast dowódca miejs-
cowego garnizonu przyłączył się do sił Atahuallpy. Hiszpanie otrzymali więc znów
konkretną informację, świadczącą o wewnętrznym rozprzężeniu panującym w kraju
i jawnej wrogości mieszkańców i naczelników poszczególnych obszarów.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę Pizarro zaproponował jednemu z dostojników
indiańskich, towarzyszącemu Hiszpanom już od okolic San Miguel, aby udał się
potajemnie do obozu Atahuallpy. Indianin wprawdzie nie zgodził się iść w
charakterze szpiega, ale zaoferował się być oficjalnym emisariuszem. Pizarro
przystał na to i wysłał go do Atahuallpy. Posłaniec miał przekazać władcy prezenty i
zapewnienie o pokojowym traktowaniu przez Hiszpanów tych wszystkich
krajowców, którzy nie podejmują w stosunku do nich wojennych kroków. Ponadto
miał w imieniu Pizzara przekazać Ince ofertę poparcia go w toczonej przezeń
wojnie, jeśli ten przyjmie hiszpańskiego wodza przyjaźnie.
Ekspedycja ruszyła dalej, wkraczając powoli w rejon górski. W pewnym miejscu
natrafiono na rozwidlenie dróg, z których jedna, będąca głównym szlakiem, biegła
do Chincha i dalej na południe aż do Cuzco. Druga, dużo gorszej jakości, wspinała
się w górę ku Cajamarce. Po dyskusji ze swymi kapitanami Pizarro wybrał ten drugi
szlak, argumentując, iż Atahuallpa przebywa właśnie w tym rejonie i doskonale wie
o ich obecności, przynajmniej od momentu wyruszenia z San Miguel, a obranie
innej drogi stworzy wrażenie, że Hiszpanie obawiają się spotkania z Inką. Tu po raz
kolejny, podobnie jak wcześniej po wyruszeniu z San Miguel, Francisco Pizarro
zaprezentował publicznie swą wolę i determinację dotarcia do miejsca pobytu
władcy kraju, niezależnie od tego, jak niekorzystny byłby nominalny stosunek sił
między jego oddziałem a zastępami inkaskich wojowników.
Dalsza droga wiodła już typowo górskimi szlakami, dlatego też hiszpański wódz
postanowił ruszyć przodem z czterdziestoma konnymi i sześćdziesięcioma
piechurami, powierzając resztę sił i tabory dowódcy ariergardy, którym został Juan
de Salcedo. Pizarro przybył ze swymi ludźmi do górskiej fortecy (nie znamy dziś jej
nazwy) i zajął ją bez przeszkód (jeśli byłaby broniona, stałaby się barierą nie do
przebycia dla nielicznych sił Hiszpanów) Sam udał się jednak do następnej osady,
przesyłając dowódcy ariergardy polecenie, by posuwając się tą samą drogą, dotarł
do wspomnianej fortecy i tam przenocował.
Pizarro i jego ludzie rozłożyli się zaś obozem w owej dalszej osadzie, gdzie również
nie brakowało solidnych budynków i fortyfikacji. Budynek wybrany przez Pizarra na
nocleg był otoczony murem tak szerokim, jak dowolna twierdza w Hiszpanii ze
swymi bramami, a choćby byli w tym kraju budowniczowie i narzędzia z Hiszpanii,
mur ów nie mógłby być lepiej wykonany". Mieszkańcy byli w większości wrogo
usposobieni do przybyszów. Hiszpański dowódca, za pośrednictwem Hernanda de
Soto, wydobył jednak od dwóch dostojników, prawdopodobnie stosując tortury,
informację o tym, że Atahuallpa przybył przed trzema dniami do Cajamarki.
Jeszcze tego samego dnia, przed zachodem słońca, dotarł do Pizarra posłaniec z
wiadomością od owego indiańskiego emisariusza, którego wysłał do Atahuallpy.
Indianin potwierdził fakt pobytu Inki w Cajamarce, a jednocześnie dał znać, że
szlak wiodący do miasta wolny jest od oddziałów zbrojnych. Pizarro w tej sytuacji
postanowił następnego dnia zwolnić tempo marszu tak, aby uprzedzony o tym
Salcedo, mógł połączyć się z głównymi siłami ekspedycji. Obozowano tym razem
pod namiotami, cierpiąc jednak z powodu surowego klimatu peruwiańskiej sierry.
Zimno, zwłaszcza w porównaniu z rozpalonymi słońcem dolinami, dało się też we
znaki wierzchowcom, które, jak notują kronikarze, zaczęły chorować.
W dniu, w którym przybyli ludzie z ariergardy, pojawiło się w hiszpańskim obozie
także dwóch wysłanników Atahuallpy, którzy przywiedli w darze dziesięć lam i zapy-
tali o termin przybycia hiszpańskiego wodza do Cajamarki. Pizarro ze swej strony
wypytywał owych dostojników o sytuację panującą między walczącymi siłami
Atahuallpy i Huascara. Oczywiście wersja wypadków, przedstawiona przez
wysłanników Atahuallpy, stawiała go w korzystnym świetle, jako osobę broniącą
swych praw przed nadmierną ambicją i zachłannością przyrodniego brata.
Pizarro, przyjmując to posłannictwo od Inki, oświadczył wprost, że jest
reprezentantem monarchy dużo potężniejszego niż Atahuallpa, który go wysłał do
tego kraju, aby zapanować nad jego mieszkańcami, przywieść ich do poznania
prawdziwego Boga. Dodał też, że w innych regionach Hiszpanie pobili już
niejednego władcę silniejszego od Atahuallpy. Skoro więc Inka chce ustanowić
przyjacielskie stosunki z Hiszpanami, może liczyć na ich szacunek, a nawet
współdziałanie w konfrontacjach z lokalnymi rywalami. Jeśli zaś wystąpi zbrojnie,
zostanie pobity, tak jak to się stało z mieszkańcami wyspy Puna i Tumbes. Widzimy
tu, że przyjęta przez Pizarra postawa była równoważna z wystosowaniem, choć za
pośrednictwem osób trzecich, requerimiento do samego Atahuallpy.
Wysłannicy Inki powrócili niebawem do Cajamarki, aby przekazać tę zuchwałą
odpowiedź Pizarra. Na drugi dzień w obozie Hiszpanów, którzy weszli tymczasem do
następnej osady, zjawił się kolejny wysłannik Atahuallpy. Tym razem był to ten sam
dostojnik, który już raz przybył do Pizarra w Sarran z owymi zagadkowymi dla
Hiszpanów darami. Teraz darami, podobnie jak w przypadku jego poprzedników,
było dziesięć lam, a ponadto poczęstował Hiszpanów chichą. Chicha — napój
przygotowywany ze sfermentowanej kukurydzy.
Wydaje się, że i ten wysłannik nabrał przekonania o stanowczej woli Pizarra
dotarcia do Cajamarki i spotkania z Inką.
Na pierwszy rzut oka zdumiewa każdego, śledzącego dzieje tej kampanii, że
Atahuallpa przez tak długi okres, mimo iż wiedział o pojawieniu się na wybrzeżu
dziwnych przybyszów i ich pierwszych sukcesach militarnych, pozostawał wobec
nich bierny. Jeśli jednak uwzględnimy
szczególną sytuację Atahuallpy, jego zachowanie wydaje się całkiem racjonalne.
Przecież jego decydujące zwycięstwo nad siłami Huascara dokonało się zaledwie
kilka tygodni przed nadejściem Hiszpanów w okolice Cajamarki. Siły Hiszpanów
wydawały się znikome i w przypadku konfrontacji łatwe do zniszczenia. Natomiast
ruszenie przez Atahuallpę do zdobytego przez jego wodzów Cuzco stwarzało
dogodną sposobność do buntu mieszkańców północnych rejonów imperium, co do
których lojalności Atahuallpa mógł żywić uzasadnione obawy.
Hiszpanie, kontynuując swój marsz ku Cajamarce, napotkali niebawem owego
dostojnika z okolic San Miguel, którego Pizarro wysłał z poselstwem do Atahuallpy
(jak pamiętamy, wcześniej dał on już znać o wynikach swej misji za pośrednictwem
służącego) Widząc w obozie Hiszpanów obecnego tam jeszcze wysłannika
Atahuallpy, czynnie go znieważył, a gdy Pizarro zapytał, co jest powodem tej
napaści, emisariusz opowiedział o wynikach swej misji. Otóż, wbrew zapewnieniom
o pokojowych zamiarach, Atahuallpa koncentruje swe wojska poza miastem, które
jest wyludnione, i niechybnie zaatakuje Hiszpanów w sprzyjającym momencie.
Mimo usilnych próśb wysłannik Pizzara nie został dopuszczony przed oblicze Inki,
ale rozmawiał tylko z jednym z jego wujów, który, wypytując o liczbę i uzbrojenie
Hiszpanów, dawał do zrozumienia, że nie ma powodu traktować ich jako groźnego
przeciwnika. Sam emisariusz ledwie uszedł z życiem. Oświadczył bowiem, że jeśli
nie powróci do obozu, Hiszpanie uwiężą albo zabiją wysłanych do nich dostojników
Atahuallpy.
Znieważony poprzednio dostojnik, który przybył wcześniej z Cajamarki, zaczął
wyjaśniać, że miasto zostało opróżnione, aby Hiszpanie mogli znaleźć kwatery; że
Atrahuallpa właśnie odbywał zwyczajowy post i nikt nie śmiał mu w tej praktyce
przeszkadzać, nie dopuszczono więc również wysłannika Pizarra; że Inka ma
szczere zamiary wobec Hiszpanów itd. Pizarro publicznie przyznał mu rację i nawet
zbeształ w jego obecności kacyka, który go znieważył. W rzeczywistości jednak był
skłonny uwierzyć raczej we wiadomości przekazane mu przez indiańskiego
emisariusza.
Po przebyciu kolejnego etapu drogi Pizarro zarządził rozłożenie się na nocleg w
otwartym terenie, aby móc następnego dnia w południe wkroczyć do Cajamarki.
Tam pojawiło się kilkunastu wysłanników Atahuallpy, ofiarowując Hiszpanom
prowiant (owoce, ptactwo, mięso z lam). Nazajutrz o świcie Pizarro wyruszył dalej
na czele swych ludzi, dbając o zachowanie szyku, i zatrzymał się w odległości mniej
więcej jednej legua przed Cajamarką, oczekując nadejścia ariergardy. Po
skoncentrowaniu całości sił rozwinął je w szyk, złożony z trzech oddziałów konnych
i piechurów. Wysłał też wezwanie do Atahuallpy, aby ten przybył na spotkanie z nim
do miasta.
Na podejściu do Cajamarki oczom Hiszpanów ukazały się liczne namioty obozu
Atahuallpy, dobrze widoczne na stoku górskim poza miastem. Było piątkowe
popołudnie 15 listopada 1532 roku.
CAJAMARCA — BŁYSKAWICZNE UDERZENIE
Miasto, które ujrzeli Hiszpanie, było niemal zupełnie wyludnione, jeśli nie liczyć
garstki kobiet i ludzi służebnych. Pizarro wysłał natychmiast umyślnego — praw-
dopodobnie był to jeden z indiańskich tłumaczy — do obozu Atahuallpy, aby
powiadomić o swoim przybyciu i wypytać Inkę o czas i miejsce spotkania.
Wkraczając do Cajamarki ludzie Pizarra, jakby wiedzeni intuicją, skierowali się ku
głównemu placowi o trójkątnym kształcie, gdzie znajdowały się trzy znacznych
rozmiarów budynki, mogące posłużyć za kwatery. Istotnie, po krótkim rekonesansie
okazało się, że w całym mieście nie ma lepszych i bardziej przydatnych do
rozłożenia się obozem zabudowań. Miasto, choć niezbyt imponujących rozmiarów
Hiszpanie szacowali jego ludność na dwa tysiące dusz
robiło wszakże wrażenie, gdy chodzi o układ urbanistyczny. Położone było na
górskim zboczu i chronione dodatkowo przez fortecę o ślimakowatym wejściu, znaj-
dującą się na skraju zabudowań i otoczoną potrójnym murem. Inna, mniejsza
forteczka górowała nad głównym placem, większym niż jakikolwiek [plac] w
Hiszpanii", który także był otoczony murem i posiadał dwie bramy, zapewniające
komunikację z pozostałą częścią miasta, gdzie znajdowały się m.in. świątynie,
choć najważniejsza z nich była usytuowana przed wejściem do miasta. Budynki były
wykonane z dopasowanych bloków kamiennych, łączonych bez użycia zaprawy, z
dachami o konstrukcji drewnianej, w większości krytymi słomą. Główne budynki, w
których zakwaterowali się Hiszpanie, miały długość dwustu kroków, wysokość
trzech estados ( tj. około 5,5 metra) ich wnętrza były podzielone na osiem
pomieszczeń, a specjalne rury doprowadzały wodę.
Ponieważ wysłany do Atahuallpy Indianin nie powracał, Francisco Pizarro uznał za
stosowne zaakcentować swą obecność w sposób bardziej wyrazisty. Nakazał
mianowicie kapitanowi Hernandowi de Soto udanie się z poselstwem do Inki, w
asyście dwudziestu-dwudziestu pięciu konnych. Niektórzy twierdzą, że właściwym
powodem wysłania de Sota była chęć rozpoznania sił, jakimi dysponował
Atahuallpa. Wiadomo jednak, że Pizarro pouczył swego oficera, aby działał
rozważnie, nie używał siły i nie dał się sprowokować w sytuacji, gdyby krajowcy
dążyli do konfrontacji.
W jakiś czas po odjeździe de Sota Francisco Pizarro zdecydował się wysłać w ślad
za nim kolejny oddział konnych pod dowództwem swego brata Hernanda.
Hiszpański dowódca widać obawiał się, że szczupłe siły de Sota mogą być łatwo
unicestwione, gdyby krajowcy zdecydowali się na atak, a z drugiej strony ich
przybycie do obozu Atahuallpy nie będzie manifestacją siły. Wedle jednej z wersji
Pizarro podjął tę decyzję, gdy ze szczytu forteczki na głównym placu dostrzegł w
oddali niezliczone namioty obozowiska Inki. Według wersji pochodzącej od samego
Hernanda Pizarro, to on zasugerował swemu przyrodniemu bratu udanie się do
Atahuallpy w celu wzmocnienia oddziału de Sota.
Szczegółowy przebieg tego poselstwa obu kapitanów można odtworzyć jedynie w
ogólnym zarysie. Zachowane relacje Hernanda Pizarro, towarzyszącego mu Diega
de Trujillo oraz, jadącego w eskorcie de Sota, Juana Ruiza de Arce, różnią się nieco
w opisie działań poszczególnych osób i towarzyszących temu okoliczności.
Hernando de Soto obserwował po drodze uzbrojone oddziały Indian, zanotował też
istnienie na szlaku miejsca, które wydawało się być z premedytacją przygotowanym
przez podwładnych Atahuallpy wąskim gardłem", gdzie zaatakowanie Hiszpanów
byłoby możliwe, jeśli Inka podjąłby taką decyzję. Gdy trzeba było przekroczyć prze-
pływającą tamtędy rzekę, de Soto postanowił pozostawić na jej brzegu większość
żołnierzy, sam natomiast sforsował ją jedynie w eskorcie pięciu towarzyszy. Przybyli
oni do miejsca wypoczynku Inki, którym był rodzaj królewskiego kąpieliska: na
dziedzińcu budynku znajdował się zbiornik, w którym mieszała się ciepła i zimna
woda, doprowadzana tam oddzielnymi rurami.
Atahuallpa nie sprawiał wrażenia zaintrygowanego wizytą niecodziennych gości. To
de Soto, wyłuszczający powody swego poselstwa, musiał czuć się nieco nieswojo,
ponieważ Inka nawet nie podniósł na niego wzroku, a w jego imieniu odpowiadał
jeden z dostojników (wedle Ruiza de Arce był nim wuj Atahuallpy) Dopiero
przybycie Hernanda Pizarro wpłynęło na zdynamizowanie tempa i podniesienie
rangi poselstwa. Być może znaczenie miało tu uświadomienie Ince przez tłumaczy,
iż drugi z Hiszpanów jest bratem naczelnego dowódcy; władca uznał więc za
stosowne osobiście odpowiadać na zadawane pytania i udzielać wyjaśnień.
Ale nawet wówczas był to dialog pełen rezerwy i wzajemnej podejrzliwości.
Hernando oczywiście zapewniał o pokojowych zamiarach Hiszpanów,
przybywających w imieniu swego potężnego monarchy. Atahuallpa według jednej z
wersji miał odpowiedzieć, iż ceni sobie przyjaźń z tak potężnym władcą , jednak
pod warunkiem, że Hiszpanie zwrócą wszystko, co w czasie marszu z wybrzeża
zagrabili2. Jednocześnie zapowiedział, że następnego dnia przybędzie do Cajamarki
na spotkanie z wodzem Hiszpanów, zaznaczając, iż choć jego eskorta będzie
uzbrojona, Hiszpanie nie powinni tego rozumieć jako wyrazu wrogich intencji i
żywić z tego tytułu obaw.
Według innej wersji informacja o zbrojnej eskorcie Inki została przekazana
następnego dnia przez wysłannika przybyłego do obozu Hiszpanów. Natomiast
żywsza wymiana zdań między Hernandem Pizarro a Inką była rezultatem
informacji, jakie temu ostatniemu przekazał jeden z kacyków z okolic San Miguel,
który miał opisać Hiszpanów jako wichrzycieli i awanturników, a zarazem
przechwalać się, iż jego ludzie zdołali zabić trzech przybyszów i jednego konia.
Hernando miał na to odpowiedzieć, że są to czcze przechwałki, a Hiszpanie nie
czynią krzywdy nikomu, kto przyjmuje ich pokojowo i nie wszczyna walki. Ponadto
zaoferował militarną pomoc Hiszpanów w walce z lokalnymi rywalami Atahuallpy,
aby ten mógł się naocznie przekonać o wielkich walorach i cnotach wojennych
Hiszpanów. Inka — według tej wersji — wspomniał wówczas o jakimś
zbuntowanym kacyku, którego Hiszpanie powinni przywołać do posłuszeństwa, a
Hernando oświadczył: Na jednego kacyka, choćby nie wiem jak wielu miał ludzi,
wystarczy dziesięciu jeźdźców", co miało z kolei spowodować nieco ironiczny
śmiech Atahuallpy.
Niezależnie od tego, jak w rzeczywistości przebiegało to spotkanie między
wysłannikami hiszpańskiego dowódcy a Inką Atahuallpą, trzeba zwrócić uwagę na
wzajemne gesty. I tak Atahuallpą miał podawać konieczność ukończenia postu jako
powód, dla którego opuścił Cajamarkę i nie wrócił do niej, nawet gdy nadeszli
Hiszpanie. Zdaniem Ruiza de Arce, Inka zachęcał członków poselstwa do zejścia z
koni i przyjęcia poczęstunku, z czego jednak Hiszpanie nie skorzystali. Ze strony
indiańskiego władcy mógł być to nie tyle podstęp, którego obawiali się Hiszpanie,
ile test pozwalający w jakimś stopniu ustalić, jakie są granice niezwykłości i
odmienności przybyszów.
Z kolei wszystkie relacje są zgodne co do tego, iż Inka poczęstował obu kapitanów
chichą, którą przyniosły w bogatych naczyniach kobiety usługujące indiańskiemu
władcy. To również było działanie symboliczne, mające stworzyć pozory braku
wrogich intencji. Niektórzy autorzy — w tym dwaj naoczni świadkowie: Ruiz de Arce
oraz Trujillo — wspominają też o incydencie, jaki wydarzył się pod koniec owego
spotkania. Hernando de Soto mianowicie, chcąc zademonstrować szybkość i
zwrotność koni, wykonał kilka ewolucji w bezpośredniej bliskości Inki. Ten jednak
pozostał niewzruszony, jak gdyby całe życie spędził na poskramianiu źrebaków",
lecz część dostojników z jego otoczenia wyraźnie się przestraszyła. Tych później
Inka miał ukarać śmiercią za okazanie strachu.
Krótko przed zachodem słońca wysłannicy Pizarra uznali, iż ich misja dobiegła
końca, i poprosili o pozwolenie powrotu do swego obozu. Atahuallpa — jak już
wiemy — oświadczył, iż następnego dnia przybędzie na spotkanie z hiszpańskim
dowódcą.
Po powrocie Hernanda de Soto i Hernanda Pizarro w hiszpańskim obozie zapanował
nastrój nerwowego wyczekiwania. Wynikiem poselstwa obu kapitanów było wszak
uświadomienie sobie ogromnej przewagi liczebnej sił, którymi rozporządzał
Atahuallpa, a szacowano je na trzy-dzieści-czterdzieści tysięcy wojowników; tak
więc na jednego hiszpańskiego żołnierza przypadałoby około dwustu (!)
przeciwników. Zatem nie jest, być może, przesadą stwierdzenie Gómary, że
niektórzy żołnierze dostawali ze strachu rozwolnienia. Francisco Pizarro dodawał
swym ludziom odwagi, apelując, aby mieli ufność w Bogu, bez którego pozwolenia
nic się nie dzieje ani na ziemi, ani w niebiosach, i aby mieli na uwadze, iż w tak
wielkiej masie nieprzyjaciół łatwo jest posiać zamęt i tą drogą zatriumfować.
Jednocześnie nie zaniedbano podjęcia wszelkich środków ostrożności, na wypadek
gdyby Atahuallpa, wbrew oficjalnym zapowiedziom, chciał uderzyć nocą na
Hiszpanów. Dlatego tej nocy ludzie Pizarra czuwali, przygotowując broń oraz
patrolując okolice swych kwater. Niektórzy kronikarze, jak Cieza de Leon, Gómara,
Pedro Pizarro, a za nimi piszący znacznie później Herrera, twierdzą, że nocą
Atahuallpa wysłał silny oddział wojowników pod wodzą Ruminaviego, aby ukryli się
w miejscu, które umożliwi im następnego dnia odcięcie Hiszpanom drogi odwrotu,
gdyby chcieli ujść z Cajamarki. Jednak autorzy najbliżsi opisywanym wypadkom nie
przytaczają tego szczegółu, a jedynie Ruiz de Arce wspomina, że już od północy i
nazajutrz Hiszpanie mogli obserwować nieprzerwany ciąg ludzi, którzy, wychodząc z
obozu Atahuallpy, gromadzili się tłumnie wokół miasta.
W sobotę 16 listopada 1532 roku Hiszpanie oczekiwali z niepokojem nadejścia
orszaku Atahuallpy. Moment ten jednak ciągle się opóźniał, choć jeszcze dwóch
wysłanników Inki zapowiedziało jego przybycie, informując m.in. o tym, w którym z
trzech pałaców położonych wokół głównego placu władca chce się zatrzymać — był
to tzw. Dom Węża, gdyż, jak opisuje Xerez, w jego wnętrzu znajdował się kamienny
wizerunek tego zwierzęcia, bez wątpienia posiadającego znaczenie totemiczne.
Niektórzy świadkowie wspominają, że Pizarro wysłał nawet jednego ze swych ludzi
(miał nim być Rodrigo de Aldana, który opanował już nieco język kiczua), aby
ponaglić Inkę i skrócić czas nerwowego dla Hiszpanów oczekiwania.
Dopiero około południa Atahuallpa wyruszył z miejsca dotychczasowego pobytu.
Choć odległość dzieląca je od Cajamarki nie przekraczała ćwierci legua ( tj. około
1,5 kilometra) to Hiszpanie ujrzeli władcę dopiero na dwie godziny przed zachodem
słońca, tak długo trwał bowiem majestatyczny przemarsz całej kolumny, w której
skład wchodziły nie tylko setki sług, ale i towarzyszący Ince dostojnicy. Atahuallpa
podróżował w bogato zdobionej złotymi płytami i kolorowymi piórami papug
lektyce, podobnie jak dwóch wysokich rangą dygnitarzy. Przybrani w jednakowy
sposób słudzy oczyszczali przed nim drogę, tak aby nie znalazł się na niej ani jeden
kamień czy źdźbło trawy; inni grali i tańczyli.
Nie jest do końca jasna kwestia liczebności zbrojnej eskorty Inki. Można wszakże
przyjąć, że szacunki mówiące o kilkudziesięciu tysiącach uzbrojonych wojowników
(70 tysięcy podaje Cieza, a za nim powtarza Herrera) są bez wątpienia
przesadzone. Z kolei Hernando Pizarro wspomina, iż Atahuallpie towarzyszyło około
pięciu-sześciu tysięcy ludzi, na pozór nieuzbrojonych, którzy jednak pod wierzchnim
okryciem chowali niewielkich rozmiarów maczugi i proce. Ale przecież ten sam autor
mówi wcześniej o uprzedzeniu przez posłańca Inki, iż Atahuallpa przybędzie w
otoczeniu uzbrojonych ludzi. Dlaczego więc mieliby oni ukrywać przed Hiszpanami
niesioną broń? Xerez wyjaśnia natomiast, że wiadomość o tym skrywanym pod
odzieniem uzbrojeniu przyniósł hiszpańskiemu dowódcy wspomniany wcześniej
Rodrigo de Aldana. Ale nawet taka wersja nie wyjaśnia sprawy, a inni kronikarze w
ogóle jej nie poruszają.
Francisco Pizarro oczywiście nie dowierzał Ince, a niekorzystny dla Hiszpanów
stosunek sił nie pozwalał na beztroskie oczekiwanie na dalszy rozwój wypadków.
Dlatego hiszpański dowódca odpowiednio podzielił i rozlokował swe siły.
Sześćdziesięciu jeźdźców, ugrupowanych w trzy dwudziestoosobowe oddziały,
powierzył swemu bratu Hernandowi, Belalcazarowi oraz de Soto. Pedro de Candia
otrzymał pieczę nad złożoną z kilku falkonetów artylerią, która na znak dany przez
Pizarra miała otworzyć ogień. Hiszpanie obstawili też (zwykle po ośmiu ludzi)
wszystkie wyloty ulic prowadzące z miasta na plac. Francisco Pizarro wraz z
dwudziestoma piechurami ulokował się w owej niewielkiej forteczce górującej nad
placem. Zresztą całość sił, łącznie z kawalerią, była ukryta wewnątrz budynków
otaczających główny plac.
Pizarro przed przybyciem Atahuallpy dokonał jeszcze inspekcji rozlokowanych tak
sił, napominając, aby nikt nie wychodził na zewnątrz, zanim nie stanie się pewne,
że Atahuallpa przybywa z ofensywnymi zamiarami, i zanim, wobec tego, nie
rozlegnie się sygnał do ataku. Jednocześnie dodawał żołnierzom ducha, mówiąc,
aby uczynili ze swych serc fortece, gdyż nie mają innych i innej pomocy, niż ta dana
od Boga, który wspomaga w największych potrzebach tych, którzy mu służą. A
choćby na każdego chrześcijanina przypadało pięciuset Indian, aby dzielnie
stawali, jak to czynią w takich razach zacni ludzie, i mieli nadzieję, iż Bóg będzie
walczył po ich stronie".
Gdy orszak Atahuallpy wkroczył na plac, Inka wyraził zdziwienie, iż poza
pojedynczymi osobami nigdzie nie było widać przybyszów. Któryś z towarzyszących
mu dostojników miał zasugerować, że Hiszpanie ukryli się ze strachu i na pewno
poddadzą się bez walki. Tymczasem do lektyki Inki zbliżył się, wysłany przez
Pizarra, ojciec Vicente Valverde z indiańskim tłumaczem.
Rozmowa duchownego z indiańskim władcą miała dość gwałtowny przebieg.
Zakonnik w istocie skierował do Atahuallpy wezwanie do uznania zwierzchnictwa
hiszpańskiej Korony, równoważne requerimiento. Nawet zakładając, iż cały ten
komunikat został sprawnie przełożony przez tłumacza, musiał wydać się on
indiańskiemu władcy zuchwalstwem. Dlatego jego odpowiedź była pełna
lekceważenia. Następnie zagadnął swego interlokutora, skąd czerpie swą wiedzę i
jak może tak stanowczo domagać się tylu rzeczy, o których on, potężny władca,
nigdy nawet nie słyszał. Na te słowa duchowny wskazał na trzymaną w ręku
książkę, którą mógł być brewiarz lub Biblia. Atahuallpa zażądał księgi, lecz nie umiał
jej otworzyć, zakonnik podniósł więc rękę, aby to uczynić, lecz Inka uderzył w jego
wyciągnięte ramię. Gdy w końcu udało mu się otworzyć książkę, przerzucił kilka
stronnic i, znudzony, odrzucił ją niedbałym gestem. W końcu oświadczył, że
Hiszpanie nie wydostaną się stąd, jeśli nie zwrócą tego wszystkiego, co w ciągu
pobytu w jego kraju zdołali zagarnąć.
Ojciec Valverde uznał, że jego misja ustanowienia relacji z Inką pokojowymi
metodami zakończyła się niepowodzeniem. Dlatego udał się do budynku, w którym
znajdował się Francisco Pizarro. Ten natychmiast założył hełm, wziął do ręki szpadę
oraz tarczę i szarfą dał umówiony sygnał do ataku. Najpierw wypaliły wycelowane
w środek placu falkonety, a z trzech punktów jednocześnie wypadli jeźdźcy z
okrzykiem Santiago!". Santiago — święty Jakub Apostoł, który dzięki
legendzie stał się patronem walk z Maurami na Półwyspie Iberyjskim, a po
wyprawach Kolumba i zainicjowaniu ekspansji zamorskiej patronem walk z
Indianami. Do dziś świętego Jakuba (25 lipca) jest świętem narodowym w
Hiszpanii.
Konie miały uprzęże z dzwoneczkami, co potęgowało szok wśród zaatakowanych.
W tym przypadku to Hiszpanie użyli tego, niewyszukanego skądinąd, rodzaju broni
psychologicznej, choć zazwyczaj w dziejach konkwisty na różnych obszarach
Nowego Świata to Indianie stosowali działanie obliczone na osłabienie morale
przeciwnika — w postaci wojennych okrzyków, które rzeczywiście, jak świadczą
kroniki hiszpańskie, działały deprymująco.
Francisco Pizarro na czele żołnierzy, których pozostawił sobie do osobistej
dyspozycji, natarł w kierunku lektyki Atahuallpy. Choć Hiszpanie, kłując szpadami,
uśmiercili Indian, na których ramionach spoczywała królewska lektyka, to jednak
poległych momentalnie zastępowali następni, tak że Inka w tym bitewnym zgiełku
nie poniósł żadnej szkody. Ostatecznie siłą ściągnięto go z lektyki, a gdy upadł na
ziemię, starcie praktycznie dobiegło końca. Pizarro, po z górą dwudziestoletnim
pobycie w Ameryce i udziale w licznych walkach z Indianami, doskonale zdawał
sobie sprawę, jak kapitalne znaczenie ma w tych kolektywistycznie
zorganizowanych społecznościach wyeliminowanie z walki naczelnego wodza.
Choć na placu w Cajamarce zgromadzonych było kilka tysięcy Indian, nie byli oni w
praktyce zdolni do stawienia oporu. Oczywiście decydujące znaczenie miał element
zaskoczenia. Dodajmy do tego stłoczenie masy ludzi na niewielkiej przestrzeni, co
spowodowało, że wielu indiańskich wojowników po prostu tratowało się wzajemnie.
Doszło do tego, że pod naporem wezbranego tłumu runęła część muru okalającego
plac, a powstała w ten sposób wyrwa stała się dla wielu poddanych Inki najprostszą
drogą ucieczki.
Pojmanego Inkę zaprowadzono do jednego z budynków, podczas gdy jeźdźcy
kontynuowali pościg za uchodzącym przeciwnikiem. Dopiero gdy zapadły ciemności,
Pizarro za pomocą wystrzałów i sygnałów trąbek nakazał powrót do obozu.
Klęska Indian była całkowita. Jak napisał jeden z kronikarzy: zabrakło im tego dnia
odwagi, albo też [celowo] Bóg ich zaślepił". Hiszpanie zabili w ciągu dwóch godzin
co najmniej dwa tysiące wojowników, a choć niektóre szacunki mówią nawet o
siedmiu-ośmiu tysiącach poległych, należy uznać je za przesadzone z uwagi na
liczbę hiszpańskich żołnierzy uczestniczących w starciu. Naoczny świadek,
Diego de Molina, z którym Oviedo rozmawiał w grudniu 1533 roku, oszacował liczbę
zabitych na placu na 2800 Indian oraz mniej więcej drugie tyle poza placem" — w
czasie pościgu. Ten szacunek trzeba też traktować sceptycznie.
Nie zginął żaden z ludzi Pizarra, a on sam był jedynym lekko rannym (został
zraniony przez jednego ze swych żołnierzy, gdy chwytał Atahuallpę)
Atahuallpę zaprowadzono do budynku, w którym kwaterował Pizarro. Ponieważ w
czasie pochwycenia Inki odarto go z szat, które miał na sobie, hiszpański wódz
kazał je pozbierać, aby królewski więzień mógł je z powrotem przywdziać.
Atahuallpa, choć oszołomiony tak niespodziewanym a fatalnym dla niego obrotem
sprawy, zachowywał się ze spokojem i godnością. Musiał przełknąć gorzką pigułkę,
gdy zdał sobie sprawę, jak niewielu, choć zdecydowanych na wszystko, ludzi
zdołało złamać jego militarną potęgę, liczoną w dziesiątkach tysięcy wojowników.
Usprawiedliwiał się przed Pizarrem, a może i przed samym sobą że niesłusznie
zaufał jednemu ze swych dostojników, który widząc już Hiszpanów w akcji pod San
Miguel, przekonywał go, iż przybysze nie są wcale odważni, ich koniom na noc są
zdejmowane siodła, a wówczas są niegroźne, tak że w rezultacie siłami dwóch
setek wojowników można ich bez trudu pokonać.
Faktem jest, że Atahuallpa wcale nie przybywał na spotkanie z Pizarrem z
pokojowymi intencjami, jednak ufając w swoją ogromną przewagę liczebną wierzył,
że jest panem sytuacji i może zadecydować o losie dziwnych przybyszów. Kalkulacje
te zawiodły, gdyż Atahuallpa — podobnie zresztą jak inni wodzowie indiańscy pobici
przez Hiszpanów w różnych regionach Ameryki — nie rozumiał sposobu
prowadzenia wojny przez swych przeciwników. Dla Hiszpanów walka nie miała
wszak żadnych aspektów obrzędowych ani konwencjonalnych (pozyskanie
niewolników, zhołdowanie nowych trybutariuszy itd. ) lecz wpisywała się w schemat
wojny totalnej, w której można było albo odnieść całkowite zwycięstwo, albo też
zginąć. A przecież w Cajamarce Hiszpanie rzeczywiście nie mieli żadnej drogi
odwrotu i byli w najwyższym stopniu świadomi tej dramatycznej alternatywy.
Nazajutrz, 17 listopada, Hernando Pizarro na rozkaz swego przyrodniego brata
wyruszył z trzydziestoma jeźdźcami, aby spenetrować okolicę, zniszczyć zapasy
broni, która mogłaby być użyta przeciw Hiszpanom, oraz przywieźć łupy z
obozowiska Atahuallpy. Około południa Hernando powrócił z budzącą podziw
zdobyczą: wyroby ze złota szacowane na czterdzieści tysięcy castellanos oraz ze
srebra o wartości około pięciu tysięcy marek. Oprócz tego ogromne stado lam,
liczne tkaniny (znaczne ich ilości znaleziono także w samej Cajamarce) oraz nieco
szmaragdów. Francisco Pizarro kazał wypuścić wszystkie zwierzęta, których wielka
liczba stanowiła tylko niepotrzebną przeszkodę w obozie. Spośród Indian wziętych
do niewoli, zgromadzonych później na placu, Hiszpanie wybrali tylu, ilu wydało im
się potrzebnych do służby, resztę zaś Pizarro uwolnił, bez wątpienia zdając sobie
sprawę, iż wielu z nich pochodziło z odległych prowincji, a ich służba w szeregach
Atahuallpy była wynikiem raczej przymusu niż rzeczywistej lojalności.
Tak oto w listopadzie 1532 roku w praktyce przestało funkcjonować największe
imperium Nowego Świata. Jednak jego upadku nie można interpretować tylko w
kategoriach szczęśliwego dla Hiszpanów przebiegu wydarzeń i pełnej powodzenia
realizacji śmiałego planu Pizarra. W istocie państwo Inków było tylko niespójnym
konglomeratem około dwustu drobniejszych organizmów, których lokalni władcy po
inkorporacji do imperium wcale nie pogodzili się z dominacją Cuzco i gotowi byli
poprzeć jakąkolwiek siłę, która pomogłaby im w zrzuceniu jarzma. Wprawdzie
triumf Pizarra w Cajamarce nie wynikał bezpośrednio z wygrywania miejscowych
antagonizmów, ale po uwięzieniu Inki państwo, które nie wspierało się na żadnej
idei ojczyzny i jej obrony przed zewnętrznymi wrogami, nie mogło dalej
funkcjonować w dotychczasowym kształcie. Instynkt polityczny Pizarra pozwolił mu
natomiast na szybkie zorientowanie się w miejscowych stosunkach władzy i na
mistrzowskie ich rozgrywanie dla utrwalania panowania Korony hiszpańskiej.
CAJAMARCA — ZAGŁADA KRÓLEWSKIEGO WIĘŹNIA
Po uwięzieniu Inki Francisco Pizarro nie pozwolił sobie na spowolnienie działań,
zaniedbanie czy zmniejszenie czujności. Natychmiast przesłał wiadomość o
pomyślnym przebiegu wydarzeń w Cajamarce do garnizonu w San Miguel. Na
głównym placu, który był sceną pojmania Inki, polecił zbudować prowizoryczny
kościół lub może raczej kaplicę, gdzie Hiszpanie mogliby oddawać się religijnym
praktykom. Kazał też zburzyć okalający główny plac mur i na jego miejsce
pobudować nowy, wyższy, który stanowiłby skuteczniejszą ochronę w razie ataku
tubylców. Najwidoczniej nie było problemu ze znalezieniem sprawnych indiańskich
robotników, skoro w ciągu czterech dni zdołano wykonać mur o długości pięciuset
pięćdziesięciu kroków i wysokości około trzech i pół metra. Każdego dnia Hiszpanie
sprawdzali, czy w okolicy nie widać jakichś podejrzanych ruchów miejscowych
oddziałów. Inna sprawa, że nawet gdy docierały konkretne sygnały na ten temat,
Indianie umieli doskonale znikać" w momencie pojawienia się hiszpańskiego
patrolu.
Atahuallpa, choć początkowo poważnie obawiał się o swój los, zapewne z
niedowierzaniem przyjmował oznaki
kurtuazji, z jaką traktował go hiszpański dowódca. Ince pozwolono na kontakty z
osobami z jego najbliższego otoczenia — kobietami, sługami, przybywającymi doń
wysłańcami itd. Mało tego, Pizarro zaoferował nawet uwolnienie kobiet lub
krewnych Atahuallpy, o ile znaleźli się wśród wziętych do niewoli, a następnie
rozdzielonych między Hiszpanami krajowców. Zatem położenie Inki można uznać za
rodzaj aresztu domowego.
Uwięzienie Atahuallpy w Cajamarce można porównać z wcześniejszym o kilkanaście
lat zawładnięciem osobą Montezumy przez Cortesa i jego ludzi w Tenochtitlanie.
Niejednokrotnie zresztą sugerowano, że plan pojmania Inki Pizarro mógł stworzyć
pod wpływem wieści o sukcesie odniesionym w Meksyku przez jego ziomka i
dalekiego krewnego (matka Cortesa pochodziła z Pizarrów) Ostatecznie w czasie
pobytu Pizarra w Hiszpanii, w latach 1528-1529, na Półwyspie Iberyjskim bawił też
opromieniony sławą zwycięskiego wodza Hernan Cortes. Niektórzy twierdzą nawet,
że obaj najsłynniejsi konkwistadorzy — jeden u szczytu powodzenia, drugi w
przededniu swego triumfu — spotkali się, a nawet, że Cortes wspomógł finansowo
Pizarra. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, iż rzeczy miały się w ten sposób.
Bardziej prawdopodobne jest, że Francisco Pizarro wybrał tę śmiałą strategię będąc
w sytuacji, która wymuszała wykorzystanie elementu zaskoczenia, a ponadto
kierował się po prostu własnymi doświadczeniami, wyniesionymi z licznych starć z
krajowcami, których był uczestnikiem w czasie dwu dekad spędzonych w Ameryce.
Uwięziony Inka, gdy już minął pierwszy szok po niespodziewanej klęsce, zaczął
obmyślać sposób odzyskania swobody. Skoro nie dane mu było zwyciężyć w walce,
spróbował opłacić się swym pogromcom. Tak więc Atahuallpa złożył Pizarrowi
bezprecedensową propozycję: ofiaruje tyle złota, ile pomieści sala, w której
przebywał, a ponadto dwukrotnie większą ilość wyrobów ze srebra. Pizarro i jego
kapitanowie najpierw nie brali oferty poważnie, dopatrując się w tym gry na czas ze
strony Inki, a w najlepszym razie kpiny swego królewskiego więźnia. Gdy jednak na
zapytanie Pizarra o szczegóły tej niecodziennej propozycji Atahuallpa pokazał ręką
na ścianie punkt (na wysokości około dwóch metrów), do którego komnata miała
napełnić się przedmiotami ze złota, i obiecał, iż stanie się to w terminie dwóch
miesięcy, hiszpański dowódca dał swe przyzwolenie.
Atahuallpa unoszący rękę, aby Hiszpanie mogli wyrysować linię na ścianie sali i tym
samym ustalić ostatecznie wielkość okupu, to drugi — obok wystąpienia sławnej
trzynastki" na Wyspie Koguciej — najbardziej znany, wręcz stereotypowy obraz
związany z podbojem Peru, który, nie bez pośrednictwa sztuk plastycznych dużo
późniejszych epok, wytworzył się w zbiorowej świadomości. Dodajmy tu, że Sala
Okupu (Cuarto de Rescate) zachowała się do naszych czasów, będąc jedyną pozo-
stałością architektury prehiszpańskiej we współczesnej Cajamarce. Różni uczestnicy
wyprawy Pizarra mówią o niej jako o pomieszczeniu o wymiarach 30-35, 22 lub 20
stóp długości i 18 do 15 stóp szerokości, czyli mniej więcej 8-10 na 5-6 metrów.
Przyjmując nawet niższe wartości przytoczonych danych, otrzymamy powierzchnię
około 40 metrów kwadratowych. Zakładając, że sala miała około 9 stóp wysokości i
miała być wypełniona do wysokości około 2 metrów (punkt, do którego może
sięgnąć ręką dorosły człowiek w pozycji stojącej) daje to ponad 100 metrów
sześciennych, którą należało zapełnić kosztownościami!
W następnych dniach, gdy Inka wyekspediował swoich wysłanników w różne
zakątki kraju, rzeczywiście zaczęły przybywać pierwsze partie kosztowności
przeznaczonych na okup za Atahuallpę: I tak, przybywa każdego dnia raz
dwadzieścia tysięcy, innym razem trzydzieści tysięcy, jeszcze innym pięćdziesiąt i
sześćdziesiąt tysięcy złotych pesos w dzbanach i wielkich naczyniach o pojemności
trzech a czasem dwóch arrobas,
Arroba — dawna hiszpańska miara
objętości odpowiadająca około 16 litrom; jako jednostka ciężaru arroba wynosiła
11,5 kg. a nadto dzbany ze srebrem i wiele innych naczyń".
Mimo to Hiszpanie nadal wątpili w możliwość spełnienia przez Inkę danej obietnicy.
Niektórzy zaczęli wyrażać obawę, czy cała oferta nie jest tylko sprytną grą królews-
kiego więźnia, który w ten sposób zyskuje bezcenny czas, aby jego wodzowie
zdołali zgromadzić odpowiednie siły na zaatakowanie Hiszpanów i uwolnienie swego
władcy. Ten niepokój i niedowierzanie ludzi Pizarra wydają się jak najbardziej
zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę ich ówczesną sytuację: w gruncie rzeczy
pozostawali w warunkach oblężenia przez wprawdzie bezpośrednio niewidoczne, ale
znacznie liczniejsze siły przeciwnika, a jedynym atutem i gwarancją pozostawała
osoba Atahuallpy.
Inka, dostrzegając te nastroje wśród swoich pogromców, zaproponował, aby w celu
przyspieszenia zbioru ustalonej ilości kruszców, kilku z nich udało się w indiańskiej
eskorcie do innych ośrodków imperium, zwłaszcza do Cuzco, dzięki czemu nie tylko
będą mogli przyspieszyć zbiórkę okupu, ale także przekonać się, że poddani
Atahuallpy nie zamierzają atakować Hiszpanów. Mimo że i tym razem nie bardzo
wierzono w szczerość intencji Atahuallpy, Francisco Pizarro zaaprobował ten
pomysł.
Mniej więcej w tym czasie zaszło, już bez wiedzy Hiszpanów, inne brzemienne w
skutki wydarzenie. Otóż Inka Huascar, który po klęsce w wojnie domowej pozo-
stawał w niewoli, prowadzony w eskorcie wojowników Atahuallpy w stronę
Cajamarki, został po drodze zamordowany z rozkazu swego przyrodniego brata,
który obawiał się, że Huascar może szukać pomocy i protekcji u zwycięskich
Hiszpanów. Nie znamy z całą pewnością okoliczności śmierci Huascara, a nawet
sporny pozostaje moment, w którym zaszło to dramatyczne wydarzenie.
Tradycyjnie przyjmuje się, że Huascara zamordowali ludzie Atahuallpy gdzieś w
okolicach Andamarki, na południowy zachód od Huamachuco (obecnie są to
obszary peruwiańskiej prowincji Santiago de Chuco w departamencie La Libertad)
Ciało Huascara jego oprawcy wrzucili do rzeki Yanamano, a takie potraktowanie
śmiertelnych szczątków Inki miało być dodatkową karą, gdyż wedle miejscowych
wierzeń topielcy oraz ponoszący śmierć w płomieniach byli skazani na wieczne
potępienie.
Niektórzy skłaniają się do opinii, że Huascara zamordowano wcześniej, gdy ludzie
Pizarra dopiero zbliżali się do Cajamarki. Przeważnie przyjmuje się jednak, iż
Atahuallpa, będąc już sam więźniem Hiszpanów, zlecił swym wojownikom
uśmiercenie przyrodniego brata i rywala w jednej osobie. Jeśli przyjmiemy ten
pogląd, to i tak pozostaje niejasna sprawa konkretnych okoliczności i następstwa
zdarzeń. Tu pojawia się właśnie pytanie o rolę Hiszpanów — czy rzeczywiście
dowiedzieli się o śmierci Huascara poniewczasie i czy mogliby jej zapobiec.
Według wersji, którą przedstawiają Gómara oraz Zarate, a także powtarza ją za
nimi dość wiernie w pięćdziesiąt lat później Garcilaso, gdy Huascara prowadzono w
stronę Cajamarki, eskortujący go oddział napotkał dwóch Hiszpanów, niesionych
przez Indian w hamakach, którzy w ten sposób podróżowali do Cuzco we
wspomnianej wyżej
misji. Tymi Hiszpanami mieli być Hernando de Soto i Pedro del Barco. Dopiero w
wyniku tego spotkania eskorta Huascara miała dowiedzieć się o uwięzieniu Ata-
huallpy przez Hiszpanów w Cajamarce oraz o gromadzeniu okupu, który miał mu
zagwarantować uwolnienie.
Podobno też Huascar zaoferował się, że dostarczy Hiszpanom więcej złota niż jego
przyrodni brat, gdyż jako prawowity władca dysponuje większymi bogactwami i nie
będzie musiał, tak jak Atahuallpa, ogołacać ze złotych i srebrnych ozdób głównej
świątyni w Cuzco. Oferta Huascara miała opiewać na wypełnienie owej Sali Okupu
w Cajamarce po sam dach. Obaj Hiszpanie nie zainteresowali się jednak sprawą na
tyle, aby przerwać swą podróż do Cuzco. Według Gómary ich chciwość i pragnienie
skarbów Cuzco były większe niż troska o życie Huascara, a jego śmierć obciąża,
przynajmniej pośrednio, ich sumienie. Z kolei Zarate stara się usprawiedliwić de
Sota i del Barca, twierdząc, iż nie mogli przecież odejść, wedle własnego
rozeznania, od jasno sformułowanych rozkazów, a ponadto obiecali Huascarowi, że
po powrocie z Cuzco wysłuchają z uwagą jego oferty. Garcilaso de la Vega
natomiast twierdzi, że główny powód braku zainteresowania propozycją Huascara
był dużo bardziej prozaiczny — obaj Hiszpanie po prostu nie zrozumieli tego, co
Huascar próbował im zakomunikować.
Problem w tym, że ci trzej kronikarze, którzy o incydencie wspominają, należą do
stosunkowo mniej wiarygodnych (żaden nich nie brał udziału w wyprawie Pizarra,
albo nie byli wogóle w Ameryce, jak Gómara, lub pisali znacznie później, jak
Garcilaso de la Vega) Autor dużo bardziej wiarygodny, jakim jest Cieza de Leon
(kilkadziesiąt lat później powtórzy jego wersję Herrera) przedstawia ten epizod w
odmienny sposób. Po pierwsze, do Cuzco udało się nie dwóch, ale trzech
Hiszpanów, a byli to: Pedro Martin de Moguer, Juan de Zarate i Martin Bueno. Po
drugie, niedoszło do bezpośredniego kontaktu między tymi Hiszpanami a
Huascarem. Mowa jest tylko o tym, że prowadzący Huascara wojownicy, na wieść o
uwięzieniu Atahualllpy, pozostali mu wierni i nie pozwolili, aby Huacar, licząc na
pomoc Hiszpanów, mógł złożyć im stosowne propozycje.
Nie jest też do końca jasne, kiedy Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia Huascara.
Większość kronikarzy (Cieza, Zarate, Gómara, Pedro Pizarro, Garcilaso de la Vega,
Herrera) twierdzi, że Atahuallpa początkowo lękał się, iż pozbawiając życia
Huascara, da Hiszpanom powód do oskarżenia go o ten czyn i dostarczy im
poręcznego argumentu przemawiającego za jego straceniem. Dlatego Atahuallpa w
swej przebiegłości postanowił wybadać, jak zareaguje wódz Hiszpanów na
wiadomość o śmierci Huascara (w tym czasie Hiszpanie już zdawali sobie sprawę z
toczącej się w Peru wojny domowej) Pewnego dnia zaczął więc okazywać smutek,
płacząc i powstrzymując się od jedzenia. Gdy już zwrócił swym zachowaniem
uwagę Pizarra i sprowokował pytanie o przyczynę tak jawnie okazywanego
posępnego nastroju, wyznał, że jego wodzowie, przekraczając swe uprawnienia, bo
bez pytania Inki o zgodę, uśmiercili Huascara. Francisco Pizarro miał pocieszać
Atahuallpę mówiąc, iż śmierć jest rzeczą ludzką, a winni tego zabójstwa mogą
wszak z łatwością zostać ukarani. Ta odpowiedź przekonała Inkę, że hiszpańskiego
dowódcę niewiele obchodzi los jego rywala i wówczas dopiero wydał rozkaz swoim
siepaczom, aby zamordowali Huascara. Cieza pisze nawet wprost, że gdyby Pizarro
stanowczo powiedział: Przyprowadźcie mi tu żywego Huascara, nie czyniąc mu przy
tym żadnej krzywdy, bo te wszystkie wiadomości są kłamstwami", doprowadzono
by Huascara do Cajamarki i ocaliłby on życie.
Jedynie Xerez zdaje się podzielać pogląd, że Huascara zgładzili, na wieść o
uwięzieniu Atahuallpy, jego kapitanowie, zanim ten ostatni mógł wyrazić swe zdanie
w przedmiotowej kwestii. Jednakże sprawa, jak wspomniano, jest niejasna i
stwarza możliwości wielu różnych interpretacji. Znamienne jest w tym kontekście
zdanie Zarate, który pisze, iż Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia swego
przyrodniego brata w tak zręczny sposób, że gdy ostentacyjnie okazywał smutek z
powodu śmierci Huascara, nie można było z całą pewnością stwierdzić, czy odegrał
on całe przestawienie przed, czy też po jego śmierci.
Podróż owych trzech (lub — według pierwszej wersji — dwóch) Hiszpanów do
Cuzco nie była jedyną próbą zweryfikowania wiarygodności obietnicy złożonej przez
Atahuallpę i przyspieszenia jej urzeczywistnienia. Otóż w początkach stycznia 1533
roku do Pachacamac, świętego dla krajowców miejsca i siedziby sławnej w całym
Peru wyroczni, udał się Hernando Pizarro. Warto nadmienić, iż siedziba czczonego
tam bóstwa była centrum religijnym dla licznych ludów strefy peruwiańskiego
wybrzeża już w czasach preinkaskich. Wprawdzie nazwa Pachacamac" (lub Pacha
camac") jest pochodzenia inkaskiego i oznacza duszę świata", ale została ona
narzucona po podboju tego regionu przez Inków, a samo bóstwo włączone w ramy,
odgrywającego rolę religii państwowej, inkaskiego systemu religijnego, którego
centralnym elementem pozostawał kult Słońca.
Nie jest pewne, czy o możliwości zdobycia znacznych bogactw w Pachacamac
Hiszpanie wiedzieli już wcześniej, czy też Hernando dopiero w czasie swej podróży
uzyskał stosowne informacje od krajowców. Ponadto znów pojawia się kwestia
chronologii: wprawdzie znamy datę podróży Hernanda ze sporządzonej przez niego
relacji, ale nie wiemy, czy Hernando wyjechał przed, czy po tych Hiszpanach, którzy
udawali się do Cuzco. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że ci ostatni wyruszyli z
Cajamarki dopiero — jak pisze Xerez — w połowie lutego 1533 roku, a Hernando w
swej relacji mówi, że o wysłaniu Hiszpanów do Cuzco dowiedział się z listu swego
brata Francisca już w czasie zwiadu za Pachacamac.
Bezsporne jest, że Hernando Pizarro, w asyście dwudziestu jeźdźców i około
dziesięciu piechurów, ruszył w drogę 5 stycznia 1533 roku, a jego naczelnym
zadaniem było oczywiście przyspieszenie zbiórki okupu za Inkę, ale też sprawdzenie
prawdziwości pogłosek o koncentracji sił indiańskich w okolicy Huamachuco
(dwadzieścia leguas od Cajamarki) Hernando dwa dni później przybył do Huama-
chuco, gdzie został dobrze przyjęty i ugoszczony przez miejscowego kacyka. Trzeba
tu zaznaczyć, iż uległość, z jaką na trasie całej tej podróży przyjmowano Hernanda
Pizarro, wynikała oczywiście z faktu, iż przybywał on niejako w imieniu samego
Inki, którego uwolnienie było możliwe tylko pod warunkiem zapewnienia
Hernandowi bezpieczeństwa i zgromadzenia kosztowności. Pewne znaczenie miało
zapewne to, iż Hernando był bratem głównego wodza Hiszpanów, który tak
niespodziewanie zwyciężył ich władcę.
W Huamachuco Hernando napotkał zdążającego do Cajamarki jednego z braci
Atahuallpy (niektórzy kronikarze, jak Gómara czy Zarate, nazywają go Illescas, bez
wątpienia mocno zniekształcając jego prawdziwe imię) Dostojnik ów prowadził
kolumnę transportującą trzysta cargas Carga ( ładunek) —
dawna hiszpańska miara stosowana do różnych materiałów, np. drewna, węgla.
złota, przeznaczonego na okup za osobę jego królewskiego brata. Hernando dał
mu jako eskortę kilku swych ludzi, których konie okulały. Tak zorganizowana
kolumna rzeczywiście przybyła do Cajamarki w piętnaście dni po wyjściu stamtąd
Hernanda.
Hernando nie zauważył natomiast żadnych oddziałów wojowników, które mogłyby
stanowić zagrożenie dla Hiszpanów. Nie znaczy to jednak, iż wieści, które doszły do
Hiszpanów w Cajamarce, były tylko pogłoskami bez pokrycia, przyjmowanymi za
prawdę w sytuacji nieustannego zagrożenia. Otóż w okolicy rzeczywiście przebywał
oddział wojowników wiernych Atahuallpie, ale nie miał on agresywnych zamiarów
wobec Hiszpanów. Była to bowiem zbrojna eskorta, prowadząca zwyciężonego
Huascara. To bliskość Hiszpanów i pewne wiadomości o losie Atahuallpy
spowodowały, że właśnie w czasie tygodniowego pobytu Hernanda Pizarro w
Huamachuco, Huascar został zamordowany przez ludzi Atahuallpy w okolicach
nieodległej Andamarki.
Zachowana relacja Hernanda Pizarro, a w jeszcze większym stopniu relacja
towarzyszącego mu veedora (inspektora) Miguela de Estete, pozwalają na dość
dokładne odtworzenie trasy i chronologii tej podróży, której najważniejszym
momentem było wkroczenie jej uczestników do Pachacamac i zagrabienie
znalezionych tam kosztowności. Ruszając w drogę 14 stycznia 1533 roku z
Andamarki, Hernando i towarzyszący mu ludzie przez Corongo, Huaraz, Pachicoto,
Markę, Barrankę i Huarę dotarli przedostatniego dnia tegoż miesiąca do
Pachacamac (leżącego w pobliżu współczesnej stolicy Peru Limy) Hernando, który
twierdzi, ze rozkaz dotarcia do Pachacamac otrzymał listownie od swego brata
dopiero w Andamarce, nie podaje dokładnych dat, a jedynie wspomina, iż
osiągnięcie Pachacamac wymagało dwudziestu dwóch dni podróży, z czego
piętnaście przypadało na rejon górski (sierra) a pozostałe na wybrzeże (costa)
Mimo pewnych rozbieżności między relacjami Estete i Hernanda Pizarro oraz
lakoniczności drugiego z tych tekstów, oba dokumenty pozostają bardzo cennym
świadectwem odczuć i postaw pierwszych Hiszpanów w Peru; wszak ich autorzy
docierali do miejsc, w których nie widziano jeszcze białego człowieka. Tak więc
duże uznanie Hiszpanów wzbudziły znakomite drogi, a nade wszystko rozpostarte
nad przepaściami mosty sznurowe. Jednocześnie konkwistadorzy zauważyli
osobliwości miejscowej organizacji społecznej: istnienie dwóch równoległych
mostów
—
jednego dla ogółu, drugiego dla dostojników i funkcjonariuszy. Na mostach
strażnicy pobierali myto za przejście. Znajdujemy w tych tekstach wzmianki o
domach dziewic Słońca" (acllahuasi) o systemach irygacyjnych umożliwiających
uprawę w suchym klimacie peruwiańskiego wybrzeża, a nawet o kipu (systemie
mnemotechnicznym, pozwalającym na prowadzenie sprawozdawczości w państwie)
Kipu (quipu — węzeł) — to sznur, z którego prostopadle zwisały liczne drobniejsze,
różnokolorowe sznurki z węzłami. Kolor sznurków i konfiguracja węzłów pozwalały
na utrwalanie konkretnych informacji, będąc rodzajem rejestru danych i wydarzeń.
Popularnie, lecz niewłaściwie bywa nazywane pismem węzełkowym.
Jednak najbardziej charakterystyczne są odczucia Hiszpanów podczas wizyty w
samym Pachacamac. Mniejsza już o to, że świątynia jest konsekwentnie nazywana
meczetem — to zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że najlepiej
znanymi Hiszpanom z własnego kraju świątyniami niechrześcijańskimi były
właśnie meczety
—
stąd nie tylko w Peru, ale w Meksyku, w najwcześniej
szym okresie hiszpańskiej ekspansji, tak nazywano tubylcze
budowle kultowe. Bardziej znamienne jest zachowanie
Hiszpanów w takich miejscach. Hernando o swej wizycie
w siedzibie wyroczni pisze m.in . : Ów meczet jest w takim
poszanowaniu u Indian, iż myślą, że jeśli któryś z owych
sług szatana ( tj. kapłanów — przyp. A.T.) poprosi kogoś
o wszystko, co ten posiada, a ów tego nie ofiaruje, będzie musiał wkrótce umrzeć.
A wydaje się, że Indianie nie czczą tego szatana z pobożności, ale jedynie ze
strachu, bo mnie powiedzieli kacykowie, że aż dotąd nawiedzali ów meczet, gdyż
czuli strach, teraz zaś już się nie obawiają, ale jedynie [boją się] nas i nam chcą
służyć. Pieczara, w której był bożek, była bardzo ciemna, tak że nie można było
tam wejść bez świecy, a wewnątrz [była] bardzo brudna. Kazałem wszystkim
okolicznym kacykom, którzy przybyli, aby zobaczyć się ze mną, wejść do środka dla
pozbycia się strachu. A z braku kaznodziei sam wygłosiłem kazanie, ukazując im
oszustwo, któremu hołdowali". Estetę w swej relacji wspomina, iż Hernando nie
ograniczył się tylko do pouczeń o próżności miejscowej religii, ale zniszczył
wizerunek bożka.
Hernando Pizarro, jak i inni Hiszpanie swojej epoki, był przekonany o demonicznym
charakterze wierzeń prekolumbijskich i czuł się w obowiązku wydobyć swych
indiańskich rozmówcom z mroków fałszywej religii. Jest to postawa, której jeszcze
bardziej wyraziste przejawy możemy znaleźć u zdobywcy Meksyku Hernana
Cortesa. Zresztą Hernando skłaniał się bardziej ku tezie, iż kapłani indiańscy nie
tyle są kierowani przez szatana, ile dokonują świadomego oszustwa (Myślę, że nie
rozmawiają oni z diabłem, ale jedynie oszukują kacyków, aby mieć z tego korzyści")
Jeśli zaś chodzi o główny cel wizyty w Pachacamac, czyli o pozyskanie
kosztowności, to tu Hernanda i jego towarzyszy spotkało pewne rozczarowanie.
Miejscowi kapłani pierwotnie w ogóle zaprzeczyli istnieniu bogactw, które w
większości zdołali ukryć przed Hiszpanami. Dopiero wizyty okolicznych kacyków,
którzy przybywali do Hernanda z prezentami, oraz dokładne przeszukanie świątyni,
pozwoliły na zgromadzenie niezbyt imponującej, w stosunku do żywionych
oczekiwań, sumy 85 tysięcy castellanos (według innej wersji 90 tysięcy) oraz trzech
tysięcy srebrnych marek. Jeden z kronikarzy wyraźnie daje do zrozumienia, że
zadeklarowana suma w istocie była tylko tym, co pozostało po przywłaszczeniu
sobie części kosztowności przez Hernanda Pizarro i jego ludzi. Że nie były to
całkiem bezpodstawne supozycje, świadczy choćby fakt, iż wiele lat później
królewski skarb wytoczył proces córce i spadkobierczyni Francisca Pizarro i zarazem
żonie Hernanda Pizarro, o zatajenie prawdziwej wartości zdobyczy.
W Pachacamac Hernando spędził około miesiąca. Tam też doszły go wieści, iż w
okolicach położonych dalej na południe przebywa jeden z najważniejszych i
najzdolniejszych wodzów Atahuallpy — Challcuchima, dysponujący nie tylko
znacznymi siłami militarnymi, ale i posiadający ogromne ilości złota, zgromadzone
w Jauja (Xauxa) Hernando postanowił skłonić inkaskiego wodza do pokojowego
przybycia i wydania zapasów kruszców, które powinny także stać się częścią
gromadzonego okupu za osobę uwięzionego w Cajamarce Inki. Nie był to zresztą
akt samowoli czy improwizacji ze strony Hernanda, który w tej sprawie konsultował
się drogą korespondencyjną ze swym przyrodnim bratem.
Challcuchima, gdy dotarli do niego posłańcy z propozycjami Hernanda, zgodził się
połączyć z oddziałem Hiszpana, aby razem podążyć do Cajamarki. Ze strony
indiańskiego wodza była to jednak tylko gra, o czym Hernando przekonał się, gdy w
umówionym miejscu na drodze do Cajamarki nie zastał Challcuchimy, a informacje
od miejscowych kacyków nie pozostawiały wątpliwości, że Hernando zbyt łatwo
uwierzył Challcuchimie. Teraz Hernando postanowił podjąć grę i angażując wszelkie
środki pochwycić indiańskiego wodza i zawładnąć będącymi w jego dyspozycji
bogactwami.
Mimo trudnych warunków terenowych, uciążliwych zwłaszcza dla koni, na przekór
mającym wprowadzić go w błąd informacjom przekazywanym przez poinstruowa-
nych odpowiednio przez Challcuchimę kacyków, Hernando Pizarro wytrwale parł ku
Jauja. W miejscowości Bombón udało mu się przechwycić ogromny ładunek złota
(150 arrobas) którego transport nadzorował jeden z kapitanów Challcuchimy.
Hernando wartość tego transportu oszacował na pięćset tysięcy pesos w złocie. Gdy
Hernando chciał dociec, dlaczego Challcuchima nie pojawił się, wysyłając przodem
tylko kosztowności, od nadzorującego kolumnę dostojnika dowiedział się, że wódz
pozostaje ciągle w Jauja, obawiając się spotkania z Hiszpanami. W tym czasie
Hernando spotkał murzyńskiego sługę owych trzech Hiszpanów wysłanych przez
Francisca Pizarro do Cuzco, który twierdził, że Challcuchima gra na zwłokę udając,
iż boi się Hiszpanów, skoro ma pod sobą trzydzieści pięć tysięcy wojowników.
Hernando jednakże zdecydowanie ciągnął do Jauja i 16 marca 1533 roku ujrzał to
miasto ze szczytu pobliskiego wzgórza. W pierwszym momencie Hiszpanie, widząc
czarny, niewyraźny kontur w samym środku miasta, wzięli go za zgliszcza
zabudowań, szybko jednak wyjaśniło się, że ów ciemny kształt to tłum ludzi,
zebranych na głównym placu. Nie było pewności, czy są to uszykowani do boju
wojownicy, czy tylko ludność cywilna. Ponieważ już wcześniej towarzyszący
Hernandowi i blisko współpracujący z Hiszpanami jeden z licznych braci Atahuallpy
ostrzegał przed możliwym atakiem sił Challcuchimy, Hiszpanie zachowali wszelkie
środki ostrożności.
Dopiero po wejściu do miasta mogli się przekonać, iż tłum zgromadzony na placu to
mieszkańcy, w których imieniu kilku dostojników powitało przyjaźnie Hernanda.
Trzeba tu zaznaczyć, iż rejon Jauja był zamieszkiwany przez Indian Huanca, którzy,
podbici przez Inków, czynili próby zrzucenia jarzma Cuzco, i którym Hiszpanie jawili
się jako cenni sojusznicy. Hernanda jednak bardziej interesowała osoba samego
Challcuchimy, a miejscowi informatorzy mówili, iż opuścił miasto na czele oddziału
zbrojnych, albo dlatego, że planował jakąś kontrakcję, albo ze strachu przed
przybyszami. Hernando postawę inkaskiego wodza charakteryzuje następująco:
Czynił [wszystko], aby nie spotkać się ze mną. W końcu widząc moje zdecydowanie
sprowadzenia jego osoby, zjawił się z własnej woli". Tak zwykle sumienny i
zasługujący na wiarę kronikarz, jakim jest Cieza de Leon, tym razem jest w błędzie,
gdy pisze, że Challcuchima wiedząc, iż Hernando jest bratem pogromcy Atahuallpy,
przybywającym na spotkanie z nim, postanowił poddać się jego władzy bez żadnych
obaw".
Pośrednictwa między Hernandem a Challcuchima podjął się wówczas ów
wzmiankowany wyżej, a nieznany nam z imienia brat Atahuallpy, i udał się, niesiony
w lektyce, na spotkanie ze starym wodzem. Noc z 16 na 17 marca Hiszpanie
spędzili w pogotowiu bojowym: konie pozostawały osiodłane i gotowe do akcji, a
mieszkańcom miasta zabroniono pokazywania się tej nocy na głównym placu, aby
konie, które są niespokojne, nie zrobiły im krzywdy". Misja lojalnego wobec
Hiszpanów brata Atahuallpy zakończyła się powodzeniem, gdyż rzeczywiście
następnego dnia powrócił on do Jauja w towarzystwie Challcuchimy, który
usprawiedliwiał się przed Hernandem, iż nie mógł wcześniej spotkać się z nim ze
względu na wyraźne rozkazy nieopuszczania rejonu Jauja, wydane przez
Atahuallpę.
Hernando Pizarro nie ustawał w wysiłkach, aby skłonić Challcuchimę, zarówno do
wydania zapasów kruszców,
jakie jeszcze znajdowały się jego dyspozycji, jak i do towarzyszenia mu w drodze
powrotnej do Cajamarki. Starał się jednak czynić to w sposób możliwie łagodny i
elastyczny, aby nie sprowokować wrogiej reakcji Challcuchimy, która mogła być
groźna przede wszystkim dla Hiszpanów, wysłanych przez Francisca Pizarro do
Cuzco. Z kolei Challcuchima powoływał się na rozkazy Atahuallpy kontrolowania
rejonu Jauja, co nie do końca było wiarygodną wymówką — ponieważ mieszkańcy
wyraźnie sympatyzowali z Hiszpanami, a pozbawieni wojskowej kontroli, mogli z
łatwością wystąpić zbrojnie przeciw zwierzchnictwu Inki. Jednak dyplomatyczne
talenty Hernanda odniosły skutek już następnego dnia, 18 marca, gdy Challcuchima
zgodził się na spełnienie żądań hiszpańskiego dowódcy, pozostawiając w Jauja
jednego ze swych kapitanów, który miał sprawować kontrolę nad okolicą. Hernando
uzyskał też wydanie przez Indian trzydziestu cargas złota — inna sprawa, że niskiej
próby — i podobnej liczby cargas srebra.
Ostatecznie, po pięciu dniach pobytu w Jauja, 20 marca 1533 roku Hernando
Pizarro w towarzystwie Challcuchimy wyruszył w drogę powrotną do Cajamarki.
Przez Tonsucanchę, Huanuco, Huari, Piscobambę i Conchucos odział Hernanda w
końcu maja 1533 roku dotarł na miejsce. W tych dniach przybył też do Cajamarki
jeden z trzech Hiszpanów, wysłanych do Cuzco. Przekazał wiadomości o walorach
inkaskiej stolicy oraz uzyskanym tam złocie (część tych kosztowności przybyła do
Cajamarki już pod koniec kwietnia, eskortowana przez wspomnianego wyżej
murzyńskiego sługę, którego Hernando spotkał w drodze do Jauja). W połowie
czerwca powrócili pozostali dwaj Hiszpanie, z dużo większą zdobyczą niż to, co
zdołał zgromadzić w czasie swego rajdu Hernando Pizarro.
Okres maj-czerwiec 1533 roku oznaczał dla Hiszpanów obecnych w Cajamarce
nowy etap wyprawy — nie tylko dlatego, że obietnice ogromnych bogactw złożone
przez Atahuallpę powoli nabierały realnych kształtów, ale i dlatego, że pojawili się
nowi chętni, którzy chcieli mieć udział w podziale zdobyczy. Chodzi tu o żołnierzy
pod dowództwem Diega de Almagro, którzy 14 kwietnia 1533 roku wkroczyli do
Cajamarki. Dlatego musimy w tym miejscu poświęcić nieco uwagi działaniom tego
dawnego towarzysza i wspólnika Pizarra, którego szybki i pomyślny dla Francisca
Pizarro obrót spraw pozostawił nieco na uboczu głównego nurtu wydarzeń.
Diego de Almagro wyruszył z Panamy w trzy okręty, na pokładach których
podróżowało stu pięćdziesięciu trzech ludzi z uzbrojeniem i pięćdziesiąt koni.
Almagrowi towarzyszył w tej wyprawie jego syn, Diego de Almagro Młodszy, owoc
związku z nieżyjącą już wtedy Indianką z Panamy, która po nawróceniu na
chrześcijaństwo nazywała się Ana Martinez. W czasie żeglugi do tej flotylli
przyłączył się płynący z Nikaragui ku Peru okręt z pięćdziesiątką zbrojnych pod
wodzą Francisca de Godoya. Almagro zaproponował Godoyowi połączenie sił, na co
ten jednak wyraźnie nie miał ochoty, uważając zapewne, że on i jego ludzie powinni
próbować szczęścia na własną rękę, a nie godzić się na wchłonięcie przez
dysponującego znacznie większymi siłami i środkami współzawodnika. Jednak
ulegając perswazji kilku swych oficerów — w tym Rodriga de Orgońeza, który kilka
lat później zostanie szefem sztabu i najbardziej zaufaną osobą Almagra —
ostatecznie przystał na takie rozwiązanie, porzucając ambicję stawienia się przed
Pizarrem jako samodzielny dowódca oddziału.
Tak oto Diego de Almagro u schyłku 1532 roku podążał na spotkanie ze swym
dawnym towarzyszem i wspólnikiem, dysponując niebagatelną siłą dwustu
zbrojnych. Nie wiedział jednak nic o rozwoju wypadków ani o miejscu przebywania
Pizarra. Postanowiono, że okręty popłyną przodem, szukając wieści o ludziach
Pizarra, a większość uczestników wyprawy pomaszeruje lądem. Ta rozsądna na
pierwszy rzut oka decyzja spowodowała jednak, iż żołnierze Almagra musieli
przebywać piechotą ogromne odległości, w trudnych warunkach terenowych,
walcząc z głodem, zmęczeniem i coraz bardziej widocznym zniechęceniem, które
zaczynało zataczać coraz szersze kręgi. Już w drodze do przylądka Świętej Heleny
(2 stopień szerokości geograficznej południowej w dzisiejszej ekwadorskiej prowin-
cji Guayas) zmarło trzydziestu ludzi, poważnie chorował także Almagro. Po
połączeniu się z załogami okrętów okazało się, że marynarzom nie udało się zdobyć
żadnych informacji o poszukiwanych Hiszpanach. W dodatku nie dysponowano
sprawnymi tłumaczami, co dodatkowo pogłębiało poczucie dezorientacji. Almagro
znajdował się wówczas setki kilometrów od Cajamarki, o której istnieniu nawet nie
wiedział.
Na przekór wszystkiemu nie zaniechano dalszego posuwania się naprzód, a
jednocześnie wysłano na zwiad jeden z okrętów. Ten niebawem dotarł do Tumbes.
Tam na jego spotkanie wypłynęły setki tratw, i choć marynarze początkowo
obawiali się, iż ta flotylla może po prostu zaatakować hiszpański okręt, to jednak
szybko ich strach przemienił się w radość, tubylcy bowiem nie tylko dobrze ich
przyjęli, ale udzielili informacji o Hiszpanach, przebywających w założonym kilka
miesięcy wcześniej San Miguel.
Dzięki pośrednictwu miejscowych Indian wieść o przybyciu okrętu z Hiszpanami
szybko dotarła do San Miguel, a dowódca pozostawionego tam przez Pizarra
garnizonu, Antonio Navarro, wysłał co prędzej pięciu konnych do Tumbes. Ci
posłańcy poinformowali załogę okrętu o wydarzeniach w Cajamarce i o uwięzieniu
Inki Atahuallpy. Załoga okrętu zawróciła, aby możliwie jak najszybciej przekazać
pomyślne wieści Almagrowi i jego ludziom. Był to już ostatni moment, aby zapobiec
poważniejszym skutkom szerzącego się w szeregach Almagra zniechęcenia — część
żołnierzy całkiem serio rozważała możliwość powrotu do Panamy.
Po powrocie okrętu nastroje znacznie się poprawiły, nie brakło jednak wśród ludzi
Almagra takich, którzy niezbyt łaskawym okiem patrzyli na zawartą przez ich
dowódcę umowę z Pizarrem. Niektórzy prostodusznemu Almagrowi sączyli do ucha
rady, aby jako dowódca dwustu ludzi nie godził się na dalsze współdziałanie z
Pizarrem, lecz próbował szczęścia na własną rękę. Podobno rozważano nawet
projekt założenia miasta w Puerto Viejo, aby w ten sposób stworzyć przyczółek do
dalszej, niezależnej od akcji Pizarra ekspansji. Jeden z kronikarzy pisze jednak
wyraźnie: Takie to bywają ludzkie opinie; w większości wypadków są nieprawdziwe,
co nie przeszkadza ludziom podstępnym i przebiegłym szukać na tysiąc sposobów
dróg skłócenia dowódców, aby później, będąc w potrzebie, mogli robić, co im się
podoba i z pewnością tak postąpią ci, którzy są prowodyrami owych intryg, jeśli się
ich nie ukarze". Nawet później, już po osiągnięciu San Miguel, niektórzy intryganci
radzili Almagrowi, aby miał się na baczności przed swym wspólnikiem, który planuje
go zgładzić.
Ale tym, który przebrał już wszelką miarę przyzwoitości, był pełniący funkcję
sekretarza Almagra niejaki Rodrigo Perez. Otóż napisał on sekretny list do Francisca
Pizarra, w którym informował go o rzekomych zamiarach Almagra zerwania układu i
zajęcia większej części kraju na własny rachunek. Pizarro jednak, po konsultacji ze
swymi braćmi i zaufanymi oficerami, nie dał wiary tym doniesieniom. Postanowił
jednak wysłać naprzeciw Almagrowi dwóch kapitanów, Diega de Agiiero i Pera
Sancho de Hoza,z listami do swego wspólnika i do znaczniejszych osób w jego
otoczeniu, obliczonymi na zdobycie sympatii i zapewnienia lojalnego współdziałania.
Zanim dwaj wysłannicy Pizarrra zdołali spotkać się z Almagrem w Tumbes, ten
przejrzał intrygi swego sekretarza, przesłuchał go na pokładzie jednego z okrętów,
po czym kazał powiesić na rei jako winnego nieuczciwych zamiarów i wiarołomstwa.
Aguero i Pero Sancho mogli więc uspokoić swego mocodawcę, iż przypisywane
Almagrowi niecne intencje były tylko wynikiem intryg zawistnych ludzi.
Almagro po pobycie w Tumbes, przedłużonym z uwagi na trapiące go dolegliwości,
ruszył do Cajamarki, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie zdawały się
spełniać żywione od tylu lat nadzieje i oczekiwania, choć — jak się wydaje —
jeszcze wówczas nie wiedział o okupie, jaki obiecał Atahuallpa za swą wolność.
Ostatecznie kolumna, którą prowadził Almagro, wkroczyła do Cajamarki 14 kwietnia
1533 roku, w przeddzień przypadających wówczas świąt Wielkanocy. Francisco
Pizarro wyszedł nawet powitać go przed miastem. Między obu wspólnikami nie było
widać żadnych oznak ochłodzenia stosunków, choć Cieza w odpowiednim miejscu
swego dzieła napisał: Niektórzy twierdzą, że choć Almagro i Pizarro rozmawiali ze
sobą przyjaźnie, jeden drugiego podejrzewał i żywił ukrytą urazę, biorącą swój
początek z [nadmiernej] ambicji, którą powodowała [już sama] obecność w tak
świetnym kraju i nadzieje na zawładnięcie wielkimi bogactwami". Jeszcze bardziej
dwuznaczne w swej wymowie i nacechowane rezerwą było spotkanie Almagra z
Hernandem Pizarro, gdy ten powrócił z wyprawy do Pachacamac i Jauja.
Początkowo Hernando w ogóle nie rozmawiał z Almagrem, gdyż nie mógł
ścierpieć nikogo, kto mógłby się równać [pozycją] z jego bratem". Dopiero
po łagodzącej napięcie interwencji Francisca Pizarro, Hernando przeprosił Almagra
za swe wcześniejsze zachowanie i, na pozór, doszli do zgody".
Jak już wiemy, w ciągu kilku następnych tygodni nadeszły ładunki złota i srebra
pozyskane w Cuzco, Pachacamac i Jauja. Ich wielkość oraz pojawienie się Almagra
przyspieszyły podjęcie decyzji o podziale łupu, choć prawdę mówiąc, zebrane
kosztowności jeszcze nie odpowiadały wielkości skarbu obiecanego przez
Atahuallpę. Aby tego dokonać — niezależnie od tego, jakie zasady podziału przyjęto
— należało przetopić złote i srebrne przedmioty na jednolite sztaby. W popularnych
publikacjach na temat podboju Peru spotyka się często zarzut barbarzyństwa,
stawiany uczestnikom ekspedycji, którzy nie wahali się zniszczyć w ten sposób
przedmiotów o znacznej wartości artystycznej. Pamiętajmy jednak, że priorytetem
pozostawał podział łupu wedle jasnych i ustalonych zasad, a ponadto, że tak
naprawdę dokonano przetopienia tylko drobnych przedmiotów i nieobrobionych
kawałków kruszcu. Pozostałych zdobyczy nie przetapiano, lecz rozdzielano między
żołnierzy w całości, szacując jedynie ich wartość, a i to — jak wskazuje Oviedo —
dość pobieżnie, tak że rzecz, która miała dwadzieścia karatów, szacowali na
czternaście, piętnaście, a najwyżej na szesnaście (karatów), i w ten sposób całe
złoto zostało wycenione znacznie poniżej (rzeczywistej wartości)".
Podobnie szczególnie cenne przedmioty zgromadzono na poczet tego, co należało
się Koronie jako królewska kwinta. Jednocześnie wypada w tym miejscu
przypomnieć, że hiszpańscy konkwistadorzy bardzo poważnie i sumiennie
podchodzili do spłacenia owej feudalnej formy podatku, jaką była kwinta. Postawa
taka wynikała oczywiście przede
wszystkim z faktu, iż dowódca wyprawy był przedsiębiorcą koncesjonowanym przez
Koronę i od monarchy zależało to, czy dowódca ekspedycji kończącej się militarnym
sukcesem będzie mógł korzystać z bardziej wymiernych niż tylko sława owoców
swych działań.
Dlatego zanim przetopiono na sztaby całe złoto i srebro, a nawet zanim nadeszły
ostatnie transporty kruszców z Cuzco, wybrano Hernanda Pizarro, aby jako przed-
stawiciel uczestników wyprawy, udał się na dwór królewski, osobiście przekazał
monarsze kwintę i zapewnił protagonistom ekspedycji gratyfikacje stosowne do
wielkości dokonanych czynów. Racje, dla których misję tę powierzono akurat
Hernandowi, mogły być dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, osobiste cechy
charakteru, towarzyska ogłada i dyplomatyczne talenty, jakimi dysponował
Hernando, czyniły z niego najwłaściwszą spośród najbliższego otoczenia Francisca
Pizarro do tej roli osobę. Po drugie, hiszpański dowódca brał też zapewne pod
uwagę animozje między swym przyrodnim bratem a Almagrem (ciągle jeszcze
głównym wspólnikiem przedsięwzięcia) i sądził, że nieobecność Hernanda pozwoli
na poprawę atmosfery i umocnienie wzajemnej lojalności. Tak więc Hernando
skierował się ku San Miguel z ładunkiem stu tysięcy castellanos w złocie i pięciu
tysięcy srebrnych marek zgromadzonych na poczet kwinty.
Tymczasem największe ilości kruszców pozyskano dopiero w połowie czerwca, gdy
ostatecznie dotarły do Cajamarki transporty z Cuzco, owoce działalności posłanych
tam Hiszpanów. Był to rzeczywiście imponujący konwój, którego wartość mogła
przyprawić o zawrót głowy nie tylko ubogich w większości żołnierzy fortuny, jakimi
byli ludzie Pizarra. Xerez notuje, że 13 czerwca 1533 roku do Cajamarki Indianie
przynieśli dwieście (!) cargas złota i dwadzieścia pięć cargas srebra, a samego
złota było ponad sto trzydzieści quintales (1 quintal — około 50 kilogramów). Nieco
później przybyło jeszcze sześćdziesiąt innych cargas złota niższej próby. Z kolei Pero
Sancho, który objął funkcję sekretarza Pizarra po Xerezie, gdy ten w ślad za
Hernandem Pizarro wyjechał do Hiszpanii, mówi, że największą część
zgromadzonych przedmiotów stanowiło pięćset złotych płyt (Xerez mówi nawet o
siedmiuset) które na rozkaz Hiszpanów Indianie z Cuzco powyrywali z murów
tamtejszych świątyń. Najmniejsze z tych płyt miały ważyć 45 funtów, inne zaś 10-
12 funtów18. Ponadto przyniesiono wiele naczyń oraz innych ozdobnych i godnych
zobaczenia" przedmiotów, w tym bogato zdobiony tron (lub podnóżek) Inki o
wartości osiemnastu tysięcy złotych pesos. Do tego trzeba doliczyć jeszcze srebro,
warte około pięćdziesięciu tysięcy marek.
Podział już przetopionych na sztaby kosztowności, zgromadzonych w takich
ilościach, nie był sprawą łatwą, trzeba było bowiem uwzględnić, poza wspomnianą
wyżej królewską kwintą, różne wierzytelności, koszty i darowizny, a także
oszacować wielkość wkładu w powodzenie przedsięwzięcia poszczególnych
uczestników wyprawy. Pizarro musiał tu sam dokonywać szacunków i każdemu
dawał tyle, ile mu własne sumienie nakazywało, uwzględniając poniesione trudy i
znaczenie danej osoby". Oznaczało to, tak jak w przypadku innych hiszpańskich
wypraw zdobywczych, wyższe gratyfikacje dla osób pełniących ważniejsze funkcje
(kapitanowie), które na ogół też w większym stopniu partycypowały w kosztach
organizacji samej wyprawy, a także dla tych, których wkład w czysto militarny
wysiłek był znaczący (tu chodziło przede wszystkich o jeźdźców, których zawsze
wynagradzano znacznie wyżej niż piechurów)
Dodatkowym problemem było pojawienie się Almagra na czele zwerbowanych ludzi,
bo z jednej strony Almagro pozostawał udziałowcem spółki z Pizarrem, ale z drugiej
nie brał przecież udziału w pojmaniu Inki i nie był obecny, gdy Atahuallpa
zaoferował okup za swą osobę. Z kolei żołnierze Almagra dowodzili, iż choć
rzeczywiście byli nieobecni, gdy Francisco Pizarro powziął i wykonał swój
brawurowy plan uwięzienia inkaskiego władcy, to jednak przybyli w momencie, gdy
zbieranie okupu jeszcze nie było ukończone, i sumiennie wykonywali wszystko, co
im powierzono. Ich adwersarze odpowiadali, że nie ma w tym żadnej szczególnej
zasługi, gdyż wykonywali oni tylko rozkazy i to głównie w trosce o swe
bezpieczeństwo. Te kontrowersje w końcu rozstrzygnięto w ten sposób, iż ludzie
Almagra otrzymali pewną pulę do podziału między siebie i odstąpili od dalszych
roszczeń. Niektórzy kronikarze (Cieza, Herrera) twierdzą, iż owa pula wynosiła sto
tysięcy dukatów, inni mówią o dwudziestu pięciu tysiącach pesos w złocie , Dukat
był nieco mniej warty niż peso, bo odpowiadał
375 maravedis, podczas gdy peso — 450 maravedis. ale najbardziej miarodajny jest
tu zachowany dokument, sporządzony w Cajamarce, poświadczający dokonanie
podziału okupu za Atahuallpę w dniach 15-22 lipca 1533 roku. Wyszczególnia on
sumę dwudziestu tysięcy pesos w złocie dla ludzi Almagra, aby mogli spłacić swe
zobowiązania i zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy.
Ogólna suma, która stał się podstawą podziału, wynosiła — tu panuje zgodność —
milion trzysta dwadzieścia sześć tysięcy pesos w złocie wysokiej próby. Kwinta
królewska wyniosła zatem dwieście sześćdziesiąt cztery tysiące osiemset
pięćdziesiąt dziewięć pesos. Ponieważ, jak już wiemy, Hernando Pizarro wcześniej
odjechał z przeszło dwukrotnie mniejszą sumą, skrupulatnie odliczono brakujące sto
sześćdziesiąt cztery tysiące czterysta jedenaście pesos, które
dostarczono później Hernandowi, tak aby mógł pojawić się na dworze królewskim z
całą należnością.
Nie ma potrzeby cytować w tym miejscu wszystkich pozycji, które zawiera
omawiany dokument, warto natomiast przytoczyć niektóre liczby, by dać pojęcie o
rozmiarach łupu i o głównych zasadach jego podziału. Po odciągnięciu całej kwinty
dla Korony do podziału pozostawało milion pięćdziesiąt dziewięć tysięcy czterysta
trzydzieści pięć pesos. Z tej sumy najpierw odłożono dwieście dwadzieścia tysiące
pesos oraz dziewięćdziesiąt marek srebra na Kościół. Francisco Pizarro jako główny
dowódca otrzymał pięćdziesiąt siedem tysięcy dwieście dwadzieścia pesos w złocie
oraz dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt marek srebra. Jego przyrodniemu bratu
Hernandowi przypadło odpowiednio: trzydzieści jeden tysięcy osiemset osiem pesos
i tysiąc dwieście sześćdziesiąt siedem marek. Taką samą ilość srebra otrzymał
Hernando de Soto, ale jego udział w złocie był już prawie dwukrotnie niższy —
siedemnaście tysięcy siedemset czterdzieści pesos.
Spośród innych, wybitniejszych członków ekspedycji, większe udziały zapewnili
sobie Juan Pizarro (brat Francisca) — jedenaście tysięcy sto pesos w złocie i
czterysta siedem marek srebra, Gonzalo Pizarro (kolejny brat głównodowodzącego),
Sebastian de Belalcazar oraz dowódca artylerii Pedro de Candia — po dziewięć
tysięcy pesos w złocie i także czterysta siedem marek srebra.
Udział jeźdźca, nie pełniącego żadnej funkcji dowódczej, wyniósł natomiast osiem
tysięcy osiemset osiemdziesiąt pesos w złocie i trzysta sześćdziesiąt dwie srebrne
marki, przy czym kilka osób otrzymało nieco niższe gratyfikacje, tak w złocie jak i w
srebrze, a bardzo nieliczni (oprócz wyżej wymienionych) — nieco wyższe. Z kolei
piechurów wynagradzano zazwyczaj czterema tysiącami czterystu czterdziestoma
pesos w złocie i stu osiemdziesięcioma markami srebra, choć znów znajdujemy
żołnierzy, których
udział był niższy lub — w dwóch przypadkach — minimalnie wyższy (o sto pesos)
Ogólnie można przyjąć, iż udziały żołnierzy walczących pieszo stanowiły połowę
wynagrodzenia jeźdźców. Taka zasada nie mogła budzić większych obiekcji,
ponieważ w dobie konkwisty wartość bojowa konnicy w starciach z Indianami
znacznie przewyższała nawet najbardziej doświadczony w bojach oddział piechoty.
Nadmieńmy w tym miejscu, że Hiszpanie, zakładając miasta w różnych zakątkach
Ameryki, głównymi parcelami oraz pełnią praw obywatela miejskiego (vecino) i
obdarowywali właśnie walczących konno towarzyszy dowódcy wyprawy, który, na
mocy kapitulacji, dokonywał aktu fundacji ośrodka miejskiego.
Ogółem akt podziału okupu za Atahuallpę wymienia sześćdziesiąt trzy osoby o
statusie jeźdźca, czy też pełniących ważniejsze funkcje, oraz stu pięciu piechurów
lub innych osób o analogicznym statusie. Nieco wyżej była już mowa o sumie —
choć trafniejsze byłoby tu słowo rekompensata — którą Almagro miał rozdzielić
między swych żołnierzy. Ponadto wypada wspomnieć o niewielkich zdobyczach,
które przypadły członkom garnizonu San Miguel — decyzją Francisca Pizarro, który
dawał każdemu tyle, ile wobec Boga i swego sumienia wydało mu się stosowne",
otrzymali oni do podziału nieco ponad trzy tysiące pesos w złocie.
Inną decyzją Pizarra podjętą w tym czasie było udzielenie pozwolenia na powrót do
Hiszpanii kilkudziesięciu ludziom wraz z przypadającą im częścią łupu. Wedle
sekretarza Pizarra były to głównie osoby starsze, których wiek czynił bardziej
zdatnymi do odpoczynku niż do służby wojskowej". Takich osób mogło być 25-30
(szacunki mówiące o sześćdziesięciu osobach wydają się przesadzone) Zauważmy
jednak, że Pizarrem nie tyle musiały kierować w tej sprawie pobudki, które można
by nazwać humanitarnymi, ile trzeźwa kalkulacja. Otóż przybycie tych ludzi (choćby
było ich zaledwie dwa tuziny) ze skarbami zdobytymi w Cajamarce do Hiszpanii,
musiało tam wywołać poruszenie i ożywić nastroje, dzięki którym kolejne rzesze
śmiałków przeprawią się przez Atlantyk, by szukać sławy, bogactwa i zaszczytów w
Nowym Świecie. Pizarro wówczas zdawał sobie sprawę, jak niewystarczające były
jego siły, aby ostatecznie zawojować i utrzymać dla Hiszpanii tak rozległy i ludny
kraj jak Peru.
Zresztą historia Hiszpanii tego okresu znaczona jest, począwszy od powrotu
Kolumba ze swej pierwszej wyprawy w 1493 roku, powtarzającymi się okresami
euforii i emigracyjnej gorączki przy okazji odkrycia niemal każdego nowego
terytorium w Nowym Świecie. Jest to fenomen, który można porównać tylko do
gorączki złota" z drugiej połowy 19 wieku. Przy tym właśnie wieści o Peru i jego
bajecznych bogactwach — jeszcze podkoloryzowane przez wyobraźnię i wielkie
nadzieje mieszkańców relatywnie ubogiego kraju, jakim była Kastylia — w
większym stopniu rozbudziły ambicje i oczekiwania mieszkańców Hiszpanii niż
odkrycie i podbój jakiegokolwiek innego kraju w Ameryce, z Meksykiem włącznie.
Tak oto w ślad za Hernandem Pizarro ruszyło kilkudziesięciu, nie do końca chyba
świadomych wyznaczonej im roli, emisariuszy Francisca Pizarro i propagatorów
podjętego przezeń dzieła. Pizarro zadbał, by ich pojawienie się w Hiszpanii
wywołało odpowiednie wrażenie, dlatego wyposażono ich w osobliwości odkrytego
kraju. Lamy i kilku Indian miało być, obok kruszców pochodzących z okupu za
Atahuallpę, pobudzającymi wyobraźnię eksponatami, które rzeczywiście wywołały
odpowiednie wrażenie już nawet w punktach tranzytowych w Nowym Świecie
(Panama, Santa Marta, Santo Domingo) a co dopiero w Hiszpanii. Inna sprawa, że
w drodze z Cajamarki do San Miguel część objuczonych kosztownościami
lam....uciekła prowadzącym je Hiszpanom, którzy stracili w ten sposób łupy o
wartości przekraczającej dwadzieścia pięć tysięcy pesos; zbiegło też kilku Indian.
Ogółem z Nombre de Dios w Panamie pod koniec 1533 roku i w pierwszych
miesiącach roku następnego wypłynęły ku Hiszpanii cztery okręty z ludźmi z
Cajamarki" i wiezionymi przez nich kosztownościami. Pierwszy z nich przybył do
Sewilli 5 grudnia 1533 roku, następny — na którego pokładzie podróżował
Hernando Pizarro z największą częścią pozyskanych bogactw — 9 stycznia 1534
roku, dwa ostatnie natomiast — 3 czerwca tegoż roku. Największe bogactwa
przywiózł Hernando Pizarro — oprócz królewskiej kwinty trzysta dziesięć tysięcy
pesos w złocie oraz pięć tysięcy czterdzieści osiem srebrnych marek, stanowiących
własność osób prywatnych. Oprócz tych kruszców w sztabach i płytach,
zapakowanych w skrzynie, okręt ów przywiózł wiele wyrobów ze złota i srebra, jak
np. dzbany, naczynia, figury zwierząt, bóstw itd. Sam wyładunek tych skarbów na
sewilskim molo i późniejszy ich transport do pomieszczeń Casa de Contratacion
Casa de Contratacion Instytucja
stworzona przez króla Ferdynanda Aragońskiego w 1503 roku z siedzibą w Sewilli,
której zadaniem było kontrolowanie przepływu ludzi i towarów między Hiszpanią a
jej zamorskimi posiadłościami. Pełniła funkcje zarazem komory celnej, magazynów,
urzędu skarbowego, kontroli granicznej oraz urzędu morskiego (organizując m.in.
egzaminy dla żeglarzy mających pływać do Ameryki, przygotowując instrumenty
nawigacyjne i nanosząc wszelkie nowe odkrycia na padrón real — oficjalną mapę
królewską). Utworzenie Casy uważa się za początek uczynienia przez Koronę z
eksploracji Ameryki i ekspansji na zachodniej półkuli przedsięwzięcia państwowego,
a także likwidację pierwotnego monopolu Kolumba i jego spadkobierców.
musiały wywrzeć niemałe wrażenie na wszystkich, w których obecności się to
odbywało.
Z kolei wśród Hiszpanów w Cajamarce, którzy z dnia na dzień stali się ludźmi
zamożnymi, to ogromne bogactwo zachwiało normalne relacje cen najzwyklejszych
towarów. Za parę trzewików żądano 30-40 pesos, podobnie jak za parę spodni;
płaszcze sprzedawano po 100-120 pesos, a nawet tak relatywnie niewielkiej
wartości towary, jak dzban wina czy ryza papieru, osiągnęły cenę odpowiednio: 20 i
10 pesos. Za wierzchowce, które zawsze były w wysokiej cenie, płacono dwa i pół,
trzy, a nawet cztery tysiące pesos, i te astronomiczne ceny koni utrzymały się
nawet kilka lat. Jak wspomina naoczny świadek, sprawy zaszły tak daleko, że jeśli
ktoś był drugiemu winien jakąś sumę, po prostu wręczał mu kawałek złota, nawet
nie zadając sobie fatygi, aby go uprzednio zważyć. A gdyby to, co dał, przewyższało
wartość jego długu, to i tak nikt mu już niczego nie zwrócił. I tak od domu do
domu chodzili z obładowanym [złotem] sługą indiańskim ci, którzy byli zadłużeni,
szukając wierzycieli, aby spłacić swe zobowiązania".
Hiszpanie oddawali się też szaleństwu gier hazardowych, co było zdaniem Ciezy
czymś zrozumiałym, skoro między tak niewieloma krążyły takie bogactwa". A inny
kronikarz stwierdza, iż nigdy przedtem żaden żołnierz nie wzbogacił się tak szybko i
łatwo ani też nie oddawano się hazardowi tak namiętnie, że wielu szybko przegrało
swe udziały w kości i inne gry.
Gdy bezprecedensowy okup za Inkę został rozdzielony między żołnierzy, Francisco
Pizarro formalnie uznał — sporządzając w obecności pisarza stosowny akt — iż
Atahuallpa wywiązał się z obietnicy napełnienia komnaty złotem. Nakazał też
publiczne obwieszczenie tego dokumentu przy dźwiękach trąb, na terenie całego
miasta. Za pośrednictwem tłumacza powiadomiono też o tym fakcie Atahuallpę.
Jednocześnie hiszpański dowódca dawał Ince do zrozumienia, w sposób nie
pozostawiający miejsca na wątpliwości, iż w trosce o bezpieczeństwo wszystkich
Hiszpanów w Cajamarce nie może go uwolnić, do czasu przybycia większych sił
hiszpańskich, których liczebność pozwoli na pełniejszą kontrolę zawojowanego
kraju.
Od tej chwili dalszy los Inki stał się przedmiotem debat Pizarra i najważniejszych
osób z jego otoczenia. Uwolnienie Atahuallpy, wprawdzie zgodne z zawartą umową,
byłoby jednak poważnym błędem strategicznym, zwłaszcza że w tym czasie
Hiszpanie w Cajamarce byli przekonani o ruchach oddziałów wojskowych lojalnych
wobec Atahuallpy, którego poddani bali się i słuchali, nawet gdy był więźniem
trzymanym w miejscu oddalonym o trzysta leguas". W celu sprawdzenia owych
niepokojących pogłosek o koncentracji sił indiańskich został wysłany na rekonesans
Hernando de Soto z niewielkim oddziałem jeźdźców.
Z kolei odesłanie Atahuallpy do Hiszpanii w charakterze zakładnika, choć
teoretycznie najrozsądniejsze, było wówczas przedsięwzięciem praktycznie
niewykonalnym, a przynajmniej mogło ludziom Pizarra takim się wydawać. Jeszcze
bardziej ryzykowne byłoby podjęcie marszu na Cuzco z królewskim więźniem.
Zresztą Pizarro miał wystarczająco dużo czasu, aby zorientować się, że lojalność
lokalnych naczelników wobec Atahuallpy opierała się głównie na sile machiny
militarno-urzędniczej inkaskiego państwa. Już w pierwszych tygodniach po
uwięzieniu Inki przybywali bowiem do Cajamarki kacykowie, którzy wprawdzie
oficjalnie składali pełną wyrazów poddaństwa wizytę Ince, ale jednocześnie chcieli
poznać jego pogromców, a nierzadko ofiarowywali Pizarrowi kosztowne prezenty.
Wysłannicy niektórych ujarzmionych przez Inków ludów wprost oferowali
Hiszpanom przymierze.
Na niekorzyść Atahuallpy działała ponadto okoliczność, iż właśnie wtedy, w połowie
1533 roku, gdy dokonywano podziału okupu, Francisco Pizarro i jego towarzysze
dowiedzieli się o śmierci Huascara, zabitego z rozkazu Atahuallpy przez jego ludzi.
Ponadto inkaski władca został właśnie pozbawiony dwóch swych największych
protektorów wśród Hiszpanów, którymi byli Hernando de Soto i Hernando Pizarro.
Pierwszy z nich najbardziej przypadł Atahuallpie do gustu i często grywał z nim w
szachy i kości, których to gier uwięziony Inka szybko się nauczył. Podobnie
Hernando Pizarro, który miał dar postępowania z ludźmi, jeśli mu na nich zależało,
szybko zjednał sobie sympatię Atahuallpy. Jest swoistym paradoksem, że Hernando
Pizarro, dość jednoznacznie oceniany jako główny winowajca zaognienia, a później
ostatecznego zerwania stosunków między Pizarrem a Almagrem, przeszedł
jednocześnie do historii jako obrońca Inki i lubiany przezeń towarzysz rozmów i
biesiad.
Na winę Hernanda w tej kwestii otwarcie wskazuje pełnomocnik trzeciego
sygnatariusza umowy, ksiądz Hernando de Luque. w liście do króla z 20
października 1532 roku, pisanym krótko przed śmiercią. Śmierć księdza Luque w
początkach 1533 roku spowodowała, że zabrakło czynnika łagodzącego spięcia
wynikłe ze zderzenia ambicji Pizarra i Almagra.
Ale, jak wiemy, Hernando w tym czasie był w drodze do Hiszpanii, a Hernando de
Soto właśnie udał się na zwiad po bliższej i dalszej okolicy, wypatrując sił
nieprzyjacielskich.
Agustin de Zarate przytacza w swojej kronice zdanie, jakie Atahuallpa miał
powiedzieć do Hernanda Pizarro na wieść o jego wyjeździe do Hiszpanii: Ach,
kapitanie, jakże boleję nad tym, że jak tylko odjedziesz, ten gruby i ten jednooki
niechybnie mnie zabiją". Dopowiedzmy, że grubym" został nazwany przez Inkę
królewski skarbnik Alonso Riquelme, a jednookim" Diego de Almagro, który w
czasie pierwszej wyprawy rekonesansowej stracił w potyczce z Indianami oko.
Rzeczywiście, kilka tygodni po wyjeździe Hernanda, Francisco Pizarro pozwolił na
przygotowanie procesu przeciw Atahuallpie. Głównym zarzutem było oczywiście
organizowanie potajemnie zbrojnej akcji przeciw Hiszpanom. Czy tak było w istocie,
miał stwierdzić wysłany w tym celu de Soto, który jeszcze nie wrócił. Oprócz tego
Ince zarzucano zamordowanie przyrodniego brata Huascara i uzurpację tronu oraz
dziesiątki okrucieństw, popełnionych w czasie wojny domowej. Oczywiście wszystko
to nie było poparte wystarczającymi dowodami albo odnosiło się do wewnętrznych
spraw inkaskiego państwa, do których rozpatrywania Hiszpanie nie mieli żadnego
prawa ani pretekstu. Sprawa była jednak przesądzona — chodziło o pozbycie się
Inki, którego osoba, według opinii niektórych, stanowiła wieczne zagrożenie dla
bezpieczeństwa Hiszpanów i pokoju w kraju, gdyż prawdziwe bezpieczeństwo
wymaga takiego przygotowania się, aby od nikogo nie mogła zostać wyrządzona
żadna krzywda". choć Atahuallpa miał w czasie procesu przydzielonego obrońcę,
wyrok mógł być tylko jeden: kara śmierci.
Nieobecność Hernanda Pizarro i Hernanda de Soto może być uważana za część z
góry obmyślanego przez Francisca Pizarro planu pozbycia się kłopotliwego więźnia.
Z drugiej strony zdecydowana większość kronikarzy winą za śmierć Atahuallpy
obciąża bądź to urzędników królewskich ze skarbnikiem Riquelme na czele, bądź
ludzi Almagra nie zainteresowanych osobą władcy, z którego pojmania nie uzyskali
większych korzyści, bądź też samego Almagra. Cieza przytacza nawet dialog między
jednym z duchownych a Diegiem de Almagro:
Dlaczego chcecie zabić tego Indianina?
A chcecie, żeby [jego ludzie] napadli na nas i nas pozabijali?
Jednocześnie Almagro w czasie egzekucji Atahuallpy miał powiedzieć: Och, lepiej
byłoby, abym cię nigdy nie poznał!".
Istnieje też kilka przekazów o okolicznościach, które miały się przyczynić w
większym czy mniejszym stopniu do wytoczenia Ince procesu i orzeczenia jego
winy. Jednak najczęściej są to raczej anegdoty niż mające solidne oparcie w faktach
informacje, co nie przeszkadza, iż niektórzy kronikarze traktują je całkiem serio. I
tak Gómara, Cieza oraz Pedro Pizarro, a za nimi późniejsi autorzy, jak Garcilaso de
la Vega, twierdzą, że niemały udział w uznaniu za winnego i skazaniu Atahuallpy
odegrał indiański tłumacz, którego Hiszpanie zwali Filipkiem (Felipillo) Miał on
zapałać namiętnością do jednej z kobiet Inki i w nadziei pozbycia się rywala tak
przewrotnie i perfidnie tłumaczył słowa Atahuallpy, aby wszystkie wysuwane
oskarżenia znalazły potwierdzenie w ustach podsądnego. Problem w tym, że
historia ta nie znajduje potwierdzenia w relacjach naocznych świadków (wyjątkiem
jest tu wspomniany Pedro Pizarro, którego kronika jest jednak mało wiarygodna):
milczą na ten temat w swych relacjach sekretarze Pizarra Xerez i Pero Sancho, a
także szeregowi uczestnicy wyprawy, jak Diego de Trujillo i Juan Ruiz de Arce.
W całym tym epizodzie prawdą wydaje się tylko to, że ów indiański tłumacz
rzeczywiście swoją postawą przyczynił się do szybkiego uznania winy Atahuallpy,
choć oczywiście możemy tylko spekulować, co było motywem jego postępowania.
Być może osoba Atahuallpy budziła w nim z jakichś powodów niechęć, czy też był
stronnikiem pokonanego Huascara, a może tylko chciał się przypodobać swym
chlebodawcom, odgadując, że niektórzy z nich radzi byliby uśmiercić Inkę. Zarate w
swej kronice, potwierdzając fakt, iż Felipillo tłumaczył odpowiedzi Atahuallpy wedle
własnego uznania, wyznaje, że nigdy nie dowiedziano się, co było tego przyczyną:
czy owa miłosna historia, czy też intrygi ludzi Almagra, którzy obawiali się, że dalsze
zdobycze w złocie mogą być ciągle jeszcze zaliczane na poczet okupu za Inkę.
Inna barwna anegdota mówi, że pewnego popołudnia Atahuallpa przypatrywał się
partii szachów rozgrywanej przez Hernanda de Soto i skarbnika Riquelme. Gdy de
Soto chciał wykonać kolejne posunięcie na szachownicy, Atahuallpa zwrócił mu
uwagę: Nie, panie kapitanie, nie tak, lecz zamkiem [wieżą — przyp. A.T.]" De Soto
wysłuchał rady Inki i w rezultacie zakończył partię zwycięsko. Riquelme miał ponoć
po tym incydencie powziąć głęboką urazę do Inki, z czasem stając się jednym z
największych antagonistów Atahuallpy, domagających się jego śmierci.
Anegdota ta, która jest całkowicie zmyślona (prawdą jest tylko, że Atahuallpa w
czasie swego uwięzienia poznał zasady gry w szachy) odzwierciedla sposób
postrzegania wielkości udziału poszczególnych Hiszpanów w spreparowaniu procesu
Atahuallpy i wydaniu werdyktu. Większość kronikarzy unika obciążania
odpowiedzialnością za to Francisca Pizarro, ale czy mogło być inaczej, gdy autorami
relacji byli sekretarze praktycznie piszący w jego imieniu bądź podwładni
zafascynowani osobą swego dowódcy. A piszący później autorzy, którzy nie byli
naocznymi świadkami, musieli sugerować się interpretacjami tamtych.
Tak więc najczęściej powtarzana jest opinia, iż Pizarro wprawdzie zaaprobował
wyrok śmierci wydany na Atahuallpę, ale uczynił to w wyniku usilnych nalegań
królewskich urzędników, których nazwisk z reguły nie wymienia się, choć niektórzy
autorzy czynią w tej mierze wyjątek, wspominając właśnie o skarbniku Riquelme
(inna sprawa, że spośród trzech urzędników królewskich skarbnik Riquelme był
najwyższy rangą i — jak już wiemy — jemu miało przypaść dowództwo i godność
gubernatorska w przypadku śmierci Pizarra i Almagra) Z kolei Hernando de Soto
jest najczęściej przedstawiany jako najszlachetniejszy z Hiszpanów w Cajamarce i
mający najwięcej zrozumienia oraz sympatii dla uwięzionego Atahuallpy.
Przypomnijmy, że skazanie Inki na śmierć i wykonanie wyroku odbyło się pod
nieobecność de Sota, który wyruszył zweryfikować prawdziwość doniesień o
przygotowywanym ataku na Hiszpanów.
Gdy Atahuallpie zakomunikowano wynik prowadzonego przeciw niemu
postępowania, nie mógł uwierzyć własnym uszom i — według Zarate — powiedział
wprost Hiszpanom: Nie wiem, dlaczego macie mnie za człowieka tak mało
rozumnego, skoro myślicie, że przygotowuję zdradę; a jeśli wierzycie, że ci ludzie
(wojownicy — przyp. A.T.) — wedle tego, co mówicie — zebrali się z mojego
rozkazu, nie macie ku temu powodu; wszak jestem w waszej mocy, związany i w
kajdanach, a gdyby ci ludzie nadeszli i wy byście się o tym dowiedzieli, moglibyście
uciąć mi głowę. A jeśli myślicie, że przybywają wbrew mojej woli, to nie znacie
dobrze władzy, jaką mam nad swymi poddanymi. Wszak bez mojego pozwolenia w
tym kraju nawet ptaki nie fruwają ani nie poruszają się liście drzew". Nie jest
oczywiście wiadomo, czy takie były naprawdę słowa Inki, nie ulega jednak
wątpliwości, że jego zaskoczenie musiało się mieszać ze wściekłością, wywołaną
własną niemocą.
Niektórzy kronikarze wspominają, że Atahuallpa głośno wyrzekał na przewrotność
Pizarra, który wziąwszy ogromny okup za jego osobę, zdecydował się go uśmiercić.
Świadkowie ostatnich chwil Inki, Xerez i Pero Sancho, napisali lakonicznie, iż
Atahuallpa, rozmawiając po raz ostatni z Pizarrem, prosił go, aby zaopiekował się
jego synami (których zresztą nie było wówczas w Cajamarce i Atahuallpa bardzo
obawiał się o ich los w kraju ogarniętym walkami).
Egzekucji dokonano na głównym placu Cajamarki, tam gdzie kilka miesięcy
wcześniej Inka został pojmany. Ojciec Valverde, wówczas 16 listopada 1532 roku
pierwszy Hiszpan, który w Cajamarce wyszedł rozmawiać z Atahuallpa, teraz
towarzyszył mu w drodze na miejsce kaźni. Obecność duchownego była w tym
momencie oczywista, ponieważ Atahuallpa przed egzekucją poprosił o chrzest.
Wydaje się, że taka decyzja Inki mogła być rezultatem zabiegów ojca Valverde, ale
także mógł wchodzić w grę strach przed śmiercią w płomieniach, która wedle
wierzeń inkaskich nie pozwalała na odrodzenie się duszy. Tymczasem Francisco
Pizarro, choć sentencja wyroku nakazywała spalenie żywcem, zarządził — znów
może pod wpływem ojca Valverde — wykonanie wyroku przez uduszenie.
Atahuallpa umarł więc jako chrześcijanin, choć nie jest pewne, jakie imię otrzymał
w czasie pospiesznej ceremonii — jedni twierdzą, że Juan, inni, że Francisco,
jeszcze inni nie uważali za stosowne poświęcać uwagi w swej relacji takim
szczegółom.
Dzienna data egzekucji Atahuallpy też nie jest pewna. Najczęściej przyjmuje się 26
lipca 1533 roku. Xerez zanotował w swej relacji, iż była to sobota, a w 1533 roku
26 lipca wypadał we czwartek, stąd należałoby przyjąć, iż śmierć Atahuallpy
nastąpiła 28 lipca. Jeśli więc Xerez nie pomylił się, mielibyśmy zbieg okoliczności
polegający na tym, iż pochwycenie Atahuallpy w listopadzie 1532 roku i jego śmierć
w lipcu roku następnego dokonały się nie tylko w tym samym miejscu, ale tego
samego dnia tygodnia (sobota) i mniej więcej o tej samej porze dnia. Xerez napisał,
iż niektórzy przypisywali tę zbieżność grzechom Atahuallpy, który w ten sposób
zapłacił za wielkie krzywdy i okrucieństwa, jakie wyrządził swoim poddanym,
ponieważ wszyscy jednomyślnie twierdzą, że był to największy rzeźnik i okrutnik,
jakiego widziano. Pod byle pretekstem potrafił zniszczyć całą osadę, aby w ten
sposób ukarać [wszystkich] za choćby najmniejsze przestępstwo, jakiego dopuścił
się jeden z jej mieszkańców, i że [tak] potrafił zabić dziesięć tysięcy osób. I za
pomocą takiego ucisku panował nad całym krajem. A przez wszystkich był
znienawidzony". Niezależnie już od tego, jak rzeczywiście twarde było jarzmo
inkaskiego panowania dla różnych ludów imperium, nie sposób nie zauważyć, iż
powyższe słowa miały na celu usprawiedliwienie i uzasadnienie skazania i stracenia
Atahuallpy.
Ciało Atahuallpy, ponieważ miało się już ku wieczorowi, nie zostało spalone
(zadowolono się spaleniem kilku fragmentów odzieży) ani też nie zostało
pochowane, lecz pozostawiono je na placu, aby jego śmierć stała się wszystkim
wiadoma. Następnego dnia wyprawiono wielkie uroczystości pogrzebowe, po czym
— z największą powagą i z najwyższym szacunkiem, na jakie się można było
zdobyć" — pochowano doczesne szczątki Atahuallpy w kościele (wszak został przed
śmiercią ochrzczony).
Ta wystawność uroczystości pogrzebowych dopiero co uśmierconego monarchy
wydaje się współczesnemu czytelnikowi wyrazem najwyższej obłudy i bigoterii,
jednak przez ludzi tamtej epoki, i to nie tylko tych obecnych w Cajamarce, kwestia
ta była postrzegana zgoła odmiennie. Pizarro chciał z pewnością tą drogą wywrzeć
wrażenie na zgromadzonych dostojnikach indiańskich i jednocześnie pokazać, iż
nawrócony na chrześcijaństwo Atahuallpa nie został spalony żywcem, [natomiast
został] pochowany w kościele, jakby był Hiszpanem". Nade wszystko zaś ludzie
Pizarra, jak wszyscy Hiszpanie doby konkwisty, czuli się bojownikami za wiarę,
której rozprzestrzenienie na ogromne obszary Nowego Świata traktowano jako
moralny obowiązek. Stąd właśnie brała swój początek ostentacja praktyk religijnych
oraz religijna oprawa niemal wszystkich działań publicznych. Nie powinno wobec
tego dziwić, że gdy zadawano śmierć Atahuallpie — który zresztą do końca
wykazywał godny podziwu spokój i dostojność w postawie i zachowaniu — zgroma-
dzeni Hiszpanie odmawiali credo w intencji duszy Inki. Znamienny jest też
komentarz świadka egzekucji: Niechaj Bóg przyjmie go [Atahuallpę] do swojej
chwały, jako że przyjął śmierć, żałując za swoje grzechy i przyjąwszy prawdziwą
wiarę chrześcijańską".
Przebieg uroczystości pogrzebowych został, ku zaskoczeniu Hiszpanów, zakłócony
przez liczne żony, siostry i służki Atahuallpy, które zawodząc domagały się powięk-
szenia grobu, tak aby można je pochować wraz z nim, gdyż są gotowe na śmierć.
Oczywiście nie zgodzono się na to argumentując, iż Atahuallpa umierając jako
chrześcijanin powinien też zostać pochowany według chrześcijańskich zwyczajów.
Wyproszone ze świątyni kobiety i słudzy oddalili się do swych domostw, gdzie
większość popełniła samobójstwo.
Krótko po zakończeniu uroczystości pogrzebowych Francisco Pizarro przystąpił do
działań mających na celu zastąpienie zamordowanego Inki. Wyznaczonego dnia
nakazał zebrać na głównym placu Cajamarki wszystkich obecnych dostojników oraz
wezwanych z dalszych prowincji lokalnych naczelników. Zaprezentował im nowego
władcę, któremu winni byli lojalność — tym bardziej że był on synem Huayna
Capaca. Tym nowym Inką Pizarro postanowił uczynić młodego Tupa Huallpę
(Toparkę czy Tubalibę, jak najczęściej zniekształcali jego imię Hiszpanie). Zdawał
sobie bowiem sprawę, że w skolektywizowanym i autokratycznym państwie
inkaskim nie da się utrzymać integralności, przy jednoczesnym podporządkowaniu
go monarchii hiszpańskiej, bez pomocy ze strony przedstawicieli lokalnej elity. W
ten sposób Pizarro — podobnie zresztą jak inni najwybitniejsi hiszpańscy kon-
kwistadorzy — zaczął stosować praktykę, która była oczywiście znana i w
starożytności, ale najpełniejszy swój wyraz uzyskała w późniejszych epokach, pod
nazwą panowania pośredniego" (indirect rule) będąc wręcz znakiem rozpo-
znawczym i specjalnością brytyjskiej polityki kolonialnej.
O osobie Tupa Huallpy wiemy bardzo niewiele. Jedynie Pedro Pizarro w swojej
kronice umieszcza wzmiankę, z której dowiadujemy się, iż Tupa Huallpa przybył do
Cajamarki już po uwięzieniu Atahuallpy. Nigdy jednak nie odwiedził swego
przyrodniego brata, symulując chorobę, zdaniem kronikarza, obawiał się bowiem, iż
może podzielić los zamordowanych przez Atahuallpę rzeczywistych lub
domniemanych rywali. Wiemy natomiast, iż Francisco Pizarro, skoro ujrzał w osobie
Tupa Huallpy najodpowiedniejsze narzędzie do realizacji swych strategicznych
celów, umiał w nadzwyczaj elastyczny sposób połączyć miejscowe rytuały związane
z intronizacją nowego władcy z formalnymi wymogami utwierdzenia hiszpańskiego
panowania nad krajem. Zatem Tupa Huallpa, po odbyciu tradycyjnego cztero-
dniowego postu, został przy dźwiękach trąb zaprezentowany zgromadzonym
dostojnikom, po czym, wysłuchawszy przemowy Pizarra, której treścią było przed-
stawienie uzasadnienia zwierzchności hiszpańskiej (wspomniane już wyżej
requerimiento) wzniósł odebrany z jego rąk sztandar królewski — na znak
podległości Koronie hiszpańskiej. Podobnie uczynili kolejno wszyscy zgromadzeni
indiańscy dostojnicy, uznając Tupa Huallpę za swego prawowitego władcę (mimo że
intronizacja nie była przeprowadzona w Cuzco) Ponadto złożono rytualną ofiarę, a
młody Inka przyjął insygnia władzy.
W pierwszej dekadzie sierpnia 1533 roku Francisco Pizarro, kontrolując sytuację w
Cajamarce i jej okolicach (powracający — niestety już po egzekucji Atahuallpy — de
Soto nie zauważył w czasie zwiadu żadnych niepokojących sygnałów), mógł
powziąć kolejne kroki na drodze doprowadzenia do rzeczywistego i zupełnego
opanowania kraju. Nie można wszak dokonać podboju danego terytorium, nie
zajmując jego stolicy. Zatem w poniedziałek, 11 sierpnia 1533 roku, główne siły
hiszpańskie wyruszyły w daleką drogę do Cuzco, serca Tawantinsuyu.
MARSZ NA CUZCO
Kolumnę, która wyruszyła w sierpniu 1533 roku z Cajamarki, tworzyli nie tylko
żołnierze, ale także zastępy indiańskich tragarzy oraz — co istotne — cały orszak
nowego Inki, podróżującego w lektyce. Drugim indiańskim dostojnikiem, który
korzystał z takiego środka transportu, był Challcuchima, ów wódz Atahuallpy,
którego Hernando Pizarro sprowadził swego czasu do Cajamarki. Wprawdzie
początkowo został on uwięziony przez Hiszpanów, ale Francisco Pizarro przed
wyruszeniem do Cuzco zdecydował przywrócić mu wolność i przynajmniej pozory
władzy. Oczywiście hiszpański dowódca nie uczynił tego wiedziony motywami
humanitarnymi, lecz dlatego, że nie obawiał się wrogich działań z jego strony, a
liczył na zjednanie dostojnika, i być może także na wykorzystanie jego prestiżu
wśród krajowców. W tym czasie jedynym zagrożeniem militarnym dla Hiszpanów
były siły złożone z wojowników z Quito, podlegające wodzowi Quizquizowi, który w
czasie wojny domowej zajął Cuzco. Quizquiz, podobnie jak Challcuchima, należał do
grona najzdolniejszych i najbardziej doświadczonych dowódców wojskowych, jakimi
dysponował w czasie rywalizacji z Huascarem Atahuallpa.
Początkowo zresztą wszystko układało się po myśli Hiszpanów — nie napotykano
żadnych oznak organizowania oporu zbrojnego, a ludzie Almagra wreszcie mogli
poczuć się pełnoprawnymi uczestnikami przedsięwzięcia, licząc na znaczne
zdobycze w kruszcach. Obrana trasa wiodła przez Cajabambę (gdzie zatrzymano się
na dwa dni) Huamachuco (postój czterodniowy) i Huaylas, do którego kolumna
dotarła ostatniego dnia sierpnia i gdzie odpoczywano aż osiem dni. Na tym etapie
marszu wydarzył się tylko jeden epizod, który mógł zaniepokoić Hiszpanów. Otóż,
według jednego z miejscowych informatorów, niedaleko Andamarki miał znajdować
się silny oddział wojowników, gotowych zaatakować kolumnę. Do zweryfikowania
owych informacji wysłano kolejnego przyrodniego brata Atahuallpy. Niebawem
powróciła tylko jego eskorta z wiadomościami, iż dostojnik ów został zabity przez
swych ziomków jako zdrajca, który sprzymierzył się z najeźdźcami. Pizarro doszedł
do wniosku, że ten akt wrogości nie był zaimprowizowanym działaniem tubylców,
lecz musiał być zlecony z góry, ponownie pozbawił więc wolności Challcuchimę,
którego obciążał odpowiedzialnością za całe zajście. Cieza de Leon, . Pero Sancho
w swej relacji twierdzi, że ponowne pozbawienie wolności Challcuchimy wydarzyło
się nieco później, gdy pewien Indianin, służący jednego z Hiszpanów, znajdując się
w swej rodzinnej okolicy, doniósł o krążących po okolicy oddziałach wojowników i o
znacznym zgrupowaniu sił w dalej położonej miejscowości Tarma.
W dalszej drodze Hiszpanie i towarzyszący im Indianie musieli pokonywać, trudne
dla maszerującej kolumny, wysokogórskie przełęcze, wiszące mosty i ośnieżone
zbocza. Bezpieczne przejście przez miejsce zwane Puerto de Nieve (Śnieżna
Przystań) zapewnił, wysłany z odziałem awangardy, Diego de Almagro. Choć nie
spotkano się z żadnym przeciwdziałaniem przeciwnika, ponoszono znaczne trudy:
nie mając namiotów ludzie spali na śniegu, musieli też obyć się bez ciepłej strawy,
bo nie sposób było rozpalić ognisk.
Dalsza droga wiodła przez Cajatambo, Oyón, Bombón, Tarmę i Yanamarkę w
kierunku Jauja. Podczas postoju w Tarmie znów nadeszły wieści — jak się później
okazało fałszywe — o przygotowującym atak silnym oddziale krajowców. Inna
sprawa, że gdyby Indianie chcieli zaatakować, to właśnie w tym miejscu mieli do
tego najlepszą okazję — stromo opadająca w stronę strumienia górska ścieżka
zmuszała jeźdźców do zejścia z wierzchowców i prowadzenia ich w tempie uważnie
posuwającego się w nieznanym terenie piechura. Ponieważ do Tarmy, która okazała
się niewielkim osiedlem, wkroczono późnym popołudniem, Pizarro postanowił
ograniczyć postój tam do niezbędnego minimum — krótkiego odpoczynku i nakar-
mienia koni. Gdy zapadł zmierzch, dowódca nakazał zachowanie wszelkich środków
ostrożności, a żołnierze mieli być w stanie pogotowia. Znów przyszło spędzić długie
godziny pod gołym niebem, w zimnie i bez gorącej strawy. W nocy zaczął padać
deszcz, a później śnieg, powodując przemoczenie do suchej nitki. Jednak każdy —
pomimo to — osłonił się najlepiej, jak umiał, i tak przetrwał noc aż do świtu, gdy
Gubernator (Francisco Pizarro — przyp. A.T.) nakazał wsiadać na koń, aby niezbyt
późno dotrzeć do Jauja, która była odległa o cztery leguas". Cieza de Leon pisze
natomiast, że właśnie w Tarmie znaleziono nieco wyrobów ze złota wysokiej próby,
lecz wówczas [Hiszpanie] nie zabiegali o srebro ani o złoto, ale tylko o to, by
zapanować nad krajem, uchwycić Cuzco i zasiedlić je chrześcijanami".
Zanim ruszono w dalszą drogę, Pizarro przeformował prowadzone siły. Wydzielił z
całości konnicy sześćdziesięciu pięciu jeźdźców, z których utworzył trzy
piętnastoosobowe oddziałki poruczone odpowiednio: Almagrowi, swemu
młodszemu bratu Juanowi oraz Hernandowi de Soto. Do swej dyspozycji pozostawił
dwudziestu jeźdźców. Tak uformowana awangarda wkrótce ujrzała ze szczytu
wzniesienia miasto Jauja, rozpościerające się w dole, w odległości ćwierć legua
(około jednego kilometra).
W miarę zbliżania się do miasta Hiszpanie napotykali wychodzących im naprzeciw
tubylców, dla których byli — od jakiegoś już czasu — wyczekiwanymi wyzwo-
licielami i sojusznikami. Jednocześnie, zjeżdżając z niewielkiego zbocza, natknęli się
na biegnącego Indianina z uniesioną w górę włócznią. Był to sługa jednego z
dwóch wysłanych na zwiad hiszpańskich jeźdźców, odesłany przez swego pana z
wiadomością o obecności nieprzyjaciela w obrębie pobliskich zabudowań. Tym
razem nie był to fałszywy alarm. W okolicy operował oddział wojowników z Quito (a
więc wiernych do końca Atahuallpie) dowodzony przez wodza Curampayo. Owi dwaj
zwiadowcy stoczyli nawet potyczkę z Indianami, którzy utraciwszy przewagę, jaką
daje zaskoczenie, musieli opuścić zajmowane pozycje i przegrupowali się na brzegu
przepływającej nieopodal rzeki.
Decyzja dowodzących hiszpańską awangardą była błyskawiczna. Diego de Almagro,
Hernando de Soto i Juan Pizarro sforsowali rzekę, która oddzielała ich od nie-
przyjaciela (Indianie wycofując się zerwali jedyny most), mimo że nurt rzeki był
bardzo wartki na skutek przyboru wód, wywołanego topniejącym wysoko w górach
śniegiem. W ten sposób uzyskano przewagę psychologiczną: część Indian uciekła
na widok pędzących koni, których — jak się wydawało — nikt i nic nie mogło
zatrzymać. Trzej kapitanowie w sposób zsynchronizowany nacierali na siły
indiańskie. Najsilniej zaatakował de Soto; Juan Pizarro operował wzdłuż brzegu
rzeki, a Almagro postępował za nieprzyjacielem. Ostatecznie rozerwali siły
Curampayo na dwie części. Jedna uciekała na północ w stronę łańcucha górskiego
okalającego dolinę, druga zaś próbowała schronić się za rzekę. Ani jedni, ani drudzy
nie uszli ścigającej ich hiszpańskiej konnicy, tak że wszędzie płynęła krew z leżących
ciał poległych". W tym starciu, 11 października 1533 roku, które historycy nazwali
bitwą pod Huaripampą, poległo pięciuset siedemdziesięciu spośród sześciuset wal-
czących tam wojowników indiańskich. Ci nieliczni, którzy uszli z życiem, swoje
ocalenie zawdzięczali temu, iż zdołali schronić się w górskich ostępach, gdzie
jeźdźcy de Sota nie mogli kontynuować pościgu. W bitwie nie zginął żaden Hiszpan.
Po zwycięskim boju kawaleria połączyła się z Pizarrem, który w towarzystwie Tupa
Huallpy i innych indiańskich dostojników 11 października przed południem wkroczył
do Jauja. Rozczarowanie Hiszpanów, a i wściekłość mieszkańców miasta,
spowodowało spalenie przez wojowników quiteńskich niemal połowy zabudowań, w
tym głównego magazynu znajdującego się przy placu. Sekretarz Pizarra twierdzi
nawet, że jeśli któryś z ocalałych w bitwie wojowników szukał schronienia w
mieście, rozsierdzeni mieszkańcy wydawali go Hiszpanom i pomagali w jego
straceniu. Hiszpanie, przeszukując zgliszcza, zdołali uzyskać nieco srebrnych i
złotych naczyń. Ponadto znaleźli pewne ilości kruszców w głównej świątyni miasta.
Zdobyczą nie do pogardzenia były zapasy kukurydzy w ilości stu tysięcy hanegas
(hanega — około 50 litrów)
Jednak zwycięstwo w stoczonej bitwie nie gwarantowało jeszcze pełnego
panowania nad sytuacją, w odległości trzydziestu leguas stacjonował bowiem silny
oddział wojowników z Quito. Dlatego Pizarro dał swej konnicy tylko kilka godzin
wytchnienia — popołudnie i pierwszą część nocy. Tuż po pojawieniu się na nocnym
niebie tarczy księżyca pięćdziesięciu jeźdźców stawiło się na dźwięk trąbki Pedra de
Alconchelo. Pizarro kazał im dotrzeć do wskazanego przez informatorów miejsca
stacjonowania wspomnianego oddziału, pozostawiając sobie w charakterze straży
przybocznej piętnastu jeźdźców i dwudziestu piechurów.
Wysłany przez Pizarra oddział zdołał przed świtem przebyć odległość czterech
leguas (około 20 kilometrów). Gdy dniało, zauważono unoszący się z miejsca
odległego jeszcze o dwie leguas dym. Hiszpanie przyspieszyli sądząc, że
nieprzyjaciel, dowiedziawszy się o ich nadejściu, pali dotychczasowe kwatery. I
rzeczywiście, osada Huayucachi została puszczona z dymem, zanim hiszpańska
kawaleria zdołała tam dotrzeć, a Indianie uciekli. Hiszpanie rozpoczęli jednak pościg
za uchodzącym przeciwnikiem. Najpierw dopędzili pozostawione w ariergardzie
kobiety i dzieci, po czym kontynuowali pogoń za wojownikami. Większości Indian
udało się uciec, wspięli się bowiem na zbocza górskie, gdzie mogli czuć się
stosunkowo bezpiecznie, znajdując się poza zasięgiem działania bardzo już zmęczo-
nych szarżą Hiszpanów. Zdobyto jednak pewną liczbę kobiet oraz łupy w postaci
żywności, zwierząt, odzieży i kosztowności.
Po przenocowaniu w pobliskiej wsi następnego dnia, 13 października, oddział
hiszpański kontynuował zwiad w kierunku Cuzco, pozostawiając za sobą rozbite
poprzedniego dnia siły indiańskie. Chodziło bowiem przede wszystkim o
wyprzedzenie nieprzyjaciela i odcięcie mu drogi, zajmując znajdujące się na tej
trasie mosty wiszące. Zamiaru tego ostatecznie nie zrealizowano, gdyż zabrakło
paszy dla koni. Uczestnikom zwiadu nie pozostało więc nic innego, jak zawrócenie
do lauja, gdzie dotarli piątego dnia od wyruszenia, powiadamiając Pizarra o
wynikach swych działań. Ten był jednak niezadowolony z powodu poniechania
próby zajęcia wspomnianych mostów, a ponadto obawiał się, że nieprzyjacielski
oddział — złożony z wojowników z Quito — może wyrządzić wiele szkód miejscowej
ludności.
Tymczasem polityka hiszpańskiego dowódcy wobec miejscowej ludności zaczęła
przynosić rezultaty. W Jauja przyjął bowiem poselstwa od ludów Huancas i Yauyos.
Operowano wszak na terenach, gdzie panowanie Cuzco odczuwano jako obce,
podobnie nieżyczliwie przyjmowano próby kontroli ze strony sił, które w wojnie
domowej pozostawały w dyspozycji Huascara. Hiszpanie mogli więc korzystać w
obfitości z jedzenia, odzieży, a nawet kobiet, dostarczanych przez indiańskich
sojuszników, tak do celów służebnych (przygotowywanie posiłków) jak i dla za-
spokojenia potrzeb seksualnych.
Na tym tak pomyślnym dla Pizarra obrocie spraw pojawiła się w tym czasie jedna
niepokojąca rysa. Otóż podczas pobytu w Jauja nieoczekiwanie zmarł, wyniesiony
ledwie trzy miesiące wcześniej na tron przez Francisca Pizarra, Tupa Huallpa.
Niespodziewana śmierć tak młodego władcy zrodziła podejrzenia, iż nie nastąpiła
ona z przyczyn naturalnych. Hiszpanie podejrzewali otrucie marionetkowego
władcy, a niektórzy z nich wprost wskazywali na osobę Challcuchimy. Pedro Pizarro
daje w swej kronice wyraz wierze w to, że Tupa Huallpa jeszcze w Cajamarce wypił
podaną mu przez Challcuchimę chichę zaprawioną ziołami, które po określonym
czasie powodowały zgon. Trzeba jednak brać tu pod uwagę okoliczność, iż pisał to
autor mało krytyczny, a jednocześnie najbardziej skłonny do usprawiedliwiania i
wręcz apologii działań swego słynnego kuzyna, Francisca Pizarro.
Hiszpański dowódca musiał jednak wypełnić pustkę, jaką spowodowała w jego
dalekosiężnych planach i kalkulacjach śmierć Tupa Huallpy. Niebawem zwołał więc
wszystkich obecnych w jego otoczeniu dostojników indiańskich w celu
przedyskutowania i wybrania najlepszego kandydata na nowego władcę. Pizarro
grał tu na dwa fronty. Wiedział bowiem, że Challcuchima i inni dawni stronnicy
Atahuallpy będą chcieli przeforsować kandydata z Quito (był nim małoletni syn
Atahuallpy Aticoc) reprezentujący zaś Cuzco dawni stronnicy Huascara pragnęli
oczywiście kogoś spośród własnej frakcji. Pizarrowi natomiast chodziło o zjednanie
sobie Challcuchimy, a za jego pośrednictwem skłonienie do złożenia broni
wszystkich ważniejszych dowódców wojskowych, operujących na czele oddziałów z
Quito, i tym samym zakończenie walk. Zarazem jednak zależało mu na dalszej
lojalności i współdziałaniu frakcji z Cuzco.
Dlatego też realizując swą przebiegłą grę Pizarro Challcuchimie obiecał poprzeć
kandydaturę syna Atahuallpy Aticoca, w zamian za zapewnienie zaprzestania
zbrojnego oporu. Jednocześnie przyrzekał, że do czasu pełnoletniości Aticoca
właśnie Challcuchimie przypadnie funkcja regenta. Indiański wódz wstępnie
zaaprobował ten plan, zwrócił się jednak do Pizarra z prośbą o zdjęcie kajdan, w
które —jak pamiętamy — zakuto go w czasie podróży z Cajamarki, co oczywiście
nie sprzyjało jego prestiżowi wśród pobratymców. Pizarro, rad nie rad, musiał tę
prośbę spełnić, choćby po to, aby nie odkryć swego absolutnie instrumentalnego
stosunku do Challcuchimy. Inna sprawa, że indiański wódz był pilnowany przez
hiszpańską straż i taki stan miał trwać do czasu złożenia broni przez operujące z
Cuzco pod wodzą Quizquiza siły lojalne wobec nieżyjącego Atahuallpy, i do czasu
sprowadzenia z Quito młodego Aticoca. Pizarro wszędzie zabierał ze sobą
Challcuchimę, który stanowił kluczowy element jego gry.
19 października 1533 roku do Jauja ściągnęła reszta hiszpańskiej kolumny wraz z
kilkudziesięcioma indiańskimi tragarzami, transportującymi m.in. pozyskane złoto.
Pizarro uznał wówczas, iż nadszedł właściwy moment na dokonanie kroku, o
którym już od dawna przemyśliwał. Chodziło o fundację miasta hiszpańskiego, do
czego zobowiązywała go zawarta z Koroną kapitulacja. Jak dotąd, w ciągu trwającej
już ponad dwa i pół roku wyprawy, zdołano założyć tylko jedno miasto — San
Miguel na północy kraju. Tymczasem dolina Jauja nadawała się, zdaniem Pizarra,
znakomicie na teren hiszpańskiego osadnictwa, po pierwsze z powodu żyznej
okolicy i łagodnego klimatu, a po drugie zapewne też liczył na współdziałanie
miejscowej ludności, traktującej Hiszpanów jako sojuszników.
W październiku 1533 roku założono więc bardzo zacne miasto Jauja", ale był to
tylko formalny akt, wypełnienie realną treścią — działaniami osadniczymi —
ostatecznie się nie powiodło. Wprawdzie uformowano radę miejską (cabildo)
mianowano rajców i alkadów, ale żaden z Hiszpanów nie wyraził chęci osiedlenia się
w nowym mieście, twierdząc, że zanim okolica nie zostanie spacyfikowana, jest to
działanie przedwczesne i ryzykowne. Pizarro nie mógł więc pod przymusem
rozdzielać nadań (encomiendas) i poniechał akcji kolonizacyjnej w tej okolicy. Przed
udaniem się w dalszą drogę do Cuzco pozostawił wprawdzie w Jauja garnizon pod
wodzą skarbnika Alonsa Riquelme (czterdziestu konnych i czterdziestu piechurów),
ale żołnierze ci nie stanowili społeczności miejskiej, która z wyżej wymienionych
powodów po prostu nie ukonstytuowała się.
W ostatniej dekadzie października liczące stu trzydziestu żołnierzy siły hiszpańskie
podjęły marsz na Cuzco. Najpierw, 23 października, wyruszyła złożona z
sześćdziesięciu jeźdźców awangarda po wodzą Hernanda de Soto. Jej zadaniem
było nie tylko spenetrowanie okolicy przed nadejściem głównych sił wyprawy,
ale nade wszystko dokonanie przynajmniej prowizorycznych napraw zniszczonych
przez nieprzyjaciela mostów. Francisco Pizarro, pozostawiwszy wspomniany wyżej
garnizon pod dowództwem Riquelme, wyruszył z Jauja z pozostałymi żołnierzami i
liczącą około dwóch tysięcy osób służbą indiańską płci obojga, 27 października
1533 roku.
Marsz nie był łatwy. Problemem były przeprawy przez rzeki. Czasami korzystano z
naprędce naprawionych wiszących mostów, innym razem po tych niebezpiecznie
kołyszących się konstrukcjach przechodzili tylko piechurzy, a konnica przebywała
rzekę wpław. Z kolei w innym punkcie trasy trzeba było wspiąć się na strome
zbocze, i choć podejście ułatwiały wykute w skale szerokie stopnie, to jednak z
czasem okazało się, że większość koni straciła w czasie tej wspinaczki podkowy,
raniąc kopyta tak przednich, jak i tylnych kończyn. Ponadto w osadach, przez które
przechodzono w czasie kilku pierwszych dni, nie było niemal żadnej żywności;
nieraz zresztą był to rezultat celowych działań nieprzyjaciela, który zabierał lub
niszczył zapasy. Obawiano się o los awangardy — ponieważ tylko raz w ciągu tych
dni de Soto przesłał wiadomość o postępowaniu w ślad za wrogim oddziałem.
Dopiero w miejscowości zwanej Parcos (według Pero Sancho — Tarcos) ludzie
Pizarra zostali lepiej ugoszczeni przez tamtejszego kacyka, który dostarczył
wystarczającą ilość kukurydzy, zwierząt domowych (lam) i drewna na opał.
W dalszą drogę wyruszono w dzień Wszystkich Świętych, po wysłuchaniu porannej
mszy. Po przebyciu trzech leguas natrafiono na wezbrane wody rzeki, którą trzeba
było przepłynąć, bo łączący jej brzegi most był zerwany. Niebawem czekało
Hiszpanów mozolne podejście pod górę tak wysoką, że gdy się na nią patrzyło od
góry do dołu, wydawało się niemożliwe, iż ptaki mogą nad nią przefrunąć, a co
dopiero wspiąć się na nią ludzie jadący konno". Jednak i tę przeszkodę terenową
pokonano, posuwając się nie w linii prostej, ale zakosami, po skalnych stopniach, co
jednak odbywało się znów ze szkodą dla końskich kopyt. Gdy zatrzymano się na
nocleg, do Pizarra przybyło dwóch posłańców indiańskich z wiadomościami od de
Sota, który wciąż z sześćdziesięcioosobową grupą szedł w awangardzie. Dzięki nim
hiszpański dowódca dowiedział się nie tylko o właściwościach przemierzanego
szlaku, ale i o tym, co przydarzyło się kapitanowi przedniej straży.
Otóż ludzie de Sota, ciągle odbierając sygnały o obecności nieprzyjaciela, zbliżyli się
do miejscowości Vilcas. Pod osłoną nocy podeszli do tej osady na odległość jednej
legua, by o świcie zaatakować. Wprawdzie jeźdźcy siali spustoszenie nie
zostawiając żywej duszy, ale większość wojowników indiańskich zdołała ukryć się w
górach nad Vilcas. Stamtąd późnym popołudniem zaatakowali, i choć zostali
odparci, zdołali zabić białego konia, należącego do Alonsa Tabuyo. Wedle słów
uczestnika tego starcia, Diega de Trujillo, Indianie zaatakowali raz jeszcze
następnego dnia, a w charakterze wojennych proporców nieśli grzywę i ogon zabi-
tego konia. Takie zachowanie nie dziwi, jeśli zważymy, jaki paniczny strach
wzbudzał początkowo u Indian (nie tylko w Peru) widok konia, a nawet jego rżenie.
I tym razem Indianie ponieśli klęskę.
Ten sam świadek opowiada, iż trzeba było wypuścić pochwycone poprzednio
kobiety i służbę, pozwalając im odejść ze swym dobytkiem. Następnie de Soto
zwołał na naradę swych ludzi, poddając pod dyskusję dalsze działania, a
mianowicie: czy czekać na główne siły idące z Pizarrem i Almagrem, czy też ruszyć
dalej, aby wejść do Cuzco jako pierwsi. Przeważyło drugie rozwiązanie, za którym
optowali Rodrigo Orgonez, Hernando de Toro, Juan Pizarro Orellana i inni, którzy
wykazali się w czasie ostatniego starcia największą dzielnością.
De Soto przesłał więc Pizarrowi wiadomość, że po zaplanowanym trzydniowym
odpoczynku posunie się dalej, by uchwycić ważny strategicznie most,
uniemożliwiając tym samym rozbitemu poprzednio oddziałowi połączenie się z
głównymi siłami Quizquiza, zgrupowanymi w okolicach Cuzco. Pedro Pizarro
twierdzi natomiast, że hiszpański głównodowodzący kazał de Soto czekać cztery
dni, do czego jednak ten się nie zastosował, pragnąc znaleźć się w Cuzco przed
pozostałymi uczestnikami ekspedycji. Natomiast sekretarz Pizarra Pero Sancho,
relacjonując ten epizod w sposób bardziej wyważony, notuje, iż Francisco Pizarro
bardzo uradował się z wieści otrzymanych o de Soto i to do tego stopnia, że kazał
przekazać dalej, do żołnierzy pozostawionego w Jauja garnizonu, aby i oni mieli
udział w radości spowodowanej zwycięstwem tego kapitana (de Soto — przyp.
A.T.)" Nakazał też zachować najwyższą ostrożność i zaczekać w pobliżu
wspomnianego wyżej mostu na przedpolach Cuzco.
Zasadnicza część wyprawy z Franciskiem Pizarro i Diegiem de Almagro ruszył dalej,
a po sforsowaniu przez kawalerię kolejnej rzeki (piechota przeszła po wiszącym
moście dotarła do jakiejś wsi w pobliżu Vilcas. Tam odebrano kolejne wiadomości
od de Sota. Kapitan informował o pogoni za niedobitkami oddziału rozbitego pod
Vilcas i o spodziewanej koncentracji sił przeciwnika w Andahuaylas. Początkowo
Pizarro zamierzał wysłać posiłki w celu wzmocnienia siły uderzeniowej awangardy
de Sota, jednak z tego zrezygnował, uświadamiając sobie, że przybyłyby one na
miejsce już po bitwie, gdyby do niej rzeczywiście doszło. Dwa dni później, po
sforsowaniu kolejnej rzeki, Francisco Pizarro otrzymał list od de Sota, w którym ten
donosił o koncentracji sił nieprzyjaciela i zajęciu przezeń umocnionych pozycji w
osadzie o nazwie Curamba. Tym razem Pizarro już nie wahał się z wysłaniem
posiłków. Natychmiast kazał przysposobić się do drogi trzydziestu jeźdźcom, którzy
mieli wyruszyć pod wodzą Diega de Almagro i bez zbędnych postojów jak
najszybciej połączyć się z oddziałem Hernanda de Soto.
Pizarro, który pozostał z zaledwie dziesięcioma konnymi i dwudziestoma piechurami
sprawującymi straż nad osobą Challcuchimy, również wyruszył i to w takim tempie,
że drogę zabierającą dwa dni marszu przebył w jeden dzień". Gdy przybyli do
Andahuaylas, gdzie zamierzano przenocować, do Pizarra przybiegł Indianin z
wiadomością, że na wskazanym palcem zboczu znajdują się gotowi do boju
wojownicy. Francisco Pizarro osobiście, konno w pełnym rynsztunku, udał się ku
szczytowi wskazanego wzgórza, przekonując się niebawem, że zgromadzeni tam
Indianie wcale nie byli wojownikami Quizquiza, lecz uchodzącymi przed nimi
mieszkańcami okolicy. Następnego dnia udano się w stronę Curamby, gdzie według
doniesień de Sota można było oczekiwać ataku przeciwnika.
W istocie natknięto się tam na trupy dwóch koni, co wzbudziło obawy o los
awangardy de Sota. Nie było też nic wiadomo o tym, czy posiłki prowadzone przez
Almagra zdołały przybyć na czas. O stoczonym rzeczywiście boju, jego
okolicznościach i ostatecznym rezultacie Pizarro miał się dowiedzieć nieco później.
Tymczasem, maszerując dalej, grupa przebyła wpław rzekę Abancay i zbliżyła się
do brzegów kolejnej, Apurimac. W czasie tego marszu znaleziono w pewnej osadzie
kilka srebrnych płyt długich na dwadzieścia stóp, szerokich na jedną stopę i
grubości jednego palca. Pedro Pizarro, który przypisuje sobie dokonanie tego
znaleziska, podaje podobne rozmiary owych płyt, ale ich grubość szacuje na trzy
palce".
W tym czasie ludzie de Sota przeżywali dramatyczne chwile. Kapitan ów, chcąc
uprzedzić działania przeciwnika, ruszył jeszcze energiczniej naprzód z
pięćdziesięcioma jeźdźcami, pozostawiając dziesięciu ludzi w eskorcie bagaży i
zdobytych łupów. W okolicy Vilcaconga do Hiszpanów przybyło dwóch Indian z
poselstwem od pewnego kacyka, który miał trzystu wojowników i zaoferował sojusz
przeciwko siłom Quizquiza. Hernando de Soto jednak nie uwierzył — niesłusznie —
w szczerość tej oferty, lecz potraktował emisariuszy jak szpiegów, okaleczając ich i
odsyłając w tym stanie do ich mocodawcy.
Następnego dnia pięćdziesięciu konnych rozpoczęło podjazd pod strome zbocze.
Ponieważ zbliżało się południe i do trudności, jakie stwarzał sam teren, dochodził
jeszcze dokuczliwy upał, postanowiono urządzić krótki postój, aby dać wytchnienie
koniom i nakarmić je kukurydzianą paszą. Wtedy właśnie od szczytu wzniesienia
spadło na Hiszpanów niczym lawina kilka tysięcy indiańskich wojowników. De Soto,
nie mogąc już ustawić ludzi w szyku na przyjęcie uderzenia, z kilkoma najbliższymi
towarzyszami stawił czoło nacierającemu przeciwnikowi. W końcu wszyscy
kawalerzyści znaleźli się w wirze walki, w której zrazu bardziej niż razić przeciwnika,
próbowali bronić się przed ciskanymi z góry głazami, aż w końcu zdołali zdobyć
szczyt góry, co uznali za oznakę zwycięstwa". Zanim jednak to się stało, Indianie
uderzyli drugi raz, widząc zmęczenie koni, które nie pozwoliło Hiszpanom jechać
szybciej niż kłusem, a niektórym tylko stępa.
Ten chwilowy triumf nie przyszedł jednak łatwo. Ceną, jaką przyszło zapłacić, była
śmierć pięciu ludzi (i utrata należących do nich koni) oraz rany, jakie odniosło
siedemnaście kolejnych wierzchowców. Uczestnik tego starcia, Diego de Trujillo
zapamiętał, że wśród poległych towarzyszy znaleźli się Hernando de Toro, Miguel
Ruiz, Francisco Martin, niejaki Marquina i Juan Alonso. Jednocześnie twierdzi, że
największe straty wyrządziło Hiszpanom trzystu wojowników z oddziału, który
poprzedniego dnia chciał przejść na ich stronę.
Po odrzuceniu przeciwnika naczelną troską stało się napojenie i danie możliwości
odpoczynku wierzchowcom. Szczęśliwie natrafiono powyżej na niewielki płaskowyż,
przez który przepływał górski strumień. De Soto kazał połowie ludzi napoić konie,
po czym uczynili to pozostali, nie niepokojeni w tym czasie przez Indian. Aby nie
utracić przewagi psychologicznej, dowódca zastosował taktyczny wybieg. Jego
ludzie mieli mianowicie pozorować wycofywanie się w dół, po to, by zawrócić i
natrzeć na przeciwnika, gdy ten znajdzie się na, dającym przewagę konnicy,
płaskowyżu. Manewr ten zakończył się powodzeniem i Hiszpanie ostatecznie
opanowali szczyt, podczas gdy ich przeciwnicy zgromadzili się na innym, odległym
zaledwie o dwa strzały z kuszy wzniesieniu.
Oba obozy były tak blisko siebie, że można było usłyszeć głosy nieprzyjaciół.
Zresztą Indianie z premedytacją czynili wrzawę, rzucając w stronę Hiszpanów
pogróżki i obelgi. Z kolei de Soto dodawał swym ludziom otuchy twierdząc, że to,
czego dokonali minionego dnia, jest wyjściem z wielkiej opresji, a to, co może ich
spotkać nazajutrz, nie przedstawia już tak wielkiego ryzyka.
Tymczasem zapadły ciemności. Około północy usłyszano, grany zresztą
wielokrotnie, sygnał na trąbce. To Pedro de Alconchel, trębacz posiłków idących z
Almagrem, dawał znać o ich przybyciu. Almagro przybywał wzmocniony owymi
dziesięcioma żołnierzami pozostawionymi przez de Sota w ariergardzie. Układ sił
zmienił się w ciągu kilku chwil na korzyść Hiszpanów, Indianie, nie czekając więc
świtu, zaczęli wygaszać ogniska w swym obozie i wycofywać się z zajętych pozycji.
To nieoczekiwanie pomyślne dla ludzi de Sota zdarzenie stało się bodaj najbardziej
znanym epizodem z całego marszu Hiszpanów między Cajamarką a Cuzco.
Francisco Pizarro dowiedział się o przebiegu wydarzeń z pewnym opóźnieniem, gdy
przybył doń jeden z Hiszpanów z awangardy. Początkowo, gdy zauważono zbliża-
jącego się jeźdźca, pomyślano ze strachem, iż żołnierz niesie wiadomość o klęsce.
Gdy sprawa się wyjaśniła, Pizarro ucieszył się z niespodziewanego zwycięstwa, ale
nakazał scalenie sił. Do Cuzco pozostawała już niewielka odległość, a ciągle
odbierano sygnały o obecności nieprzyjacielskich oddziałów. Dlatego Pizarro
przyspieszył marsz i połączył się z de Soto i Almagrem w Limatambo.
Niebawem wkroczono do doliny Jaquijaguana (Sacsahuaman), gdzie zaszło pewne
wydarzenie, którego nie sposób pominąć milczeniem. W ciągu ostatnich dni, ob-
fitujących w zbrojne starcia, czy to Pizarro, czy ludzie z jego otoczenia, Sekretarz
Pizarra Pero Sancho przypisuje inicjatywę w
tej mierze de Soto i Almagrowi. ale oczywiście wchodzi tu w grę przekazanie
możliwie jak najbardziej pochlebnego wizerunku swego zwierzchnika. Jest rzeczą
znamienną, że nawet w czasie rywalizacji między poszczególnymi konkwistadorami
hiszpańskimi na różnych obszarach Nowego Świata, niemal zawsze przypisywano
rywalowi nieludzki stosunek do krajowców, chcąc w ten sposób zdyskredytować go
w oczach monarchy i dworskich urzędników. coraz częściej obciążali odpowiedzial-
nością za organizowanie tych ataków, trzymanego pod strażą, Challcuchimę. Być
może Pizarro stracił nadzieję, że osoba tego wodza będzie mu w przyszłości do
czegoś przydatna. Zresztą — jak twierdzi w swej kronice Pero Sancho — już
wcześniej Pizarro zawiedziony tym, że obecność Challcuchimy w jego orszaku w
żaden sposób nie przyczynia się do zaprzestania zbrojnego oporu krajowców, miał
grozić wodzowi śmiercią. Według Ciezy, kroplą przepełniającą czarę stały się
oskarżenia rzucone na Challcuchimę przez jakiegoś pijanego Indianina w
Jaquijaguana. Znajdując w tym dogodny pretekst, Pizarro skazał Challcuchimę na
spalenie żywcem, nie słuchając żadnych usprawiedliwień i tłumaczeń".
Uważany za najzdolniejszego wodza Atahuallpy Challcuchima podzielił więc los
swojego władcy. Jednak w odróżnieniu od niego nie przyjął oferty nawrócenia się w
ostatniej chwili życia na chrześcijaństwo. Jedni twierdzą, że w czasie egzekucji
Challcuchima wzywał bóstwo opiekuńcze Pachacamac, inni, że głośno wołał imię
Quizquiza. Świadkami tej egzekucji było wielu dostojników indiańskich
zgromadzonych na placu, a mieli być oni najbardziej gorliwi w podsycaniu ognia.
Chociaż podejrzenia i oskarżenia Hiszpanów wobec Challcuchimy mogły nie
znajdować potwierdzenia w faktach (była już wyżej mowa o tym, że niektórzy
czynili go winnym otrucia Tupa Huallpy) to opinie niektórych hiszpańskich
kronikarzy, że stracony wódz był okrutnikiem, który odebrał słuszną zapłatę za
popełnione akty bestialstwa, nie wydają się tylko usprawiedliwianiem ex post
dokonanej egzekucji czy przerzucaniem winy na ofiarę. Trzeba wszak brać pod
uwagę, że wojownicy Challcuchimy w czasie wojny domowej dokonali masakry
wśród krewnych pokonanego Huascara, i rzeczywiście mogło nie brakować
tubylców, którym śmierć Challcuchimy sprawiła satysfakcję.
Wydawało się, że po niespodziewanym zgonie Tupa Huallpy i straceniu
Challcuchimy zawiodły wszelkie rachuby Pizarra na wykorzystanie członków
tubylczej elity do umocnienia panowania hiszpańskiego, przez oparcie go na
miejscowym fundamencie i nadanie w ten sposób pozorów ciągłości władzy. A
jednak w tym czasie właśnie w Jaquijaguana, na ostatnim postoju przed
wkroczeniem do Cuzco, Hiszpanie znów zyskali pewien atut. Wyszedł im bowiem na
spotkanie Manco (Manku) Inka Yupanqui, kolejny przyrodni brat Atahuallpy, syn
Huayna Capaca i jego trzeciej żony. Niektórzy kronikarze twierdzą, że Manco Inka
przybył, w towarzystwie kilku dostojników, po kryjomu, korzystając z mało
uczęszczanej górskiej ścieżki, gdyż obawiał się pochwycenia przez quiteńskich
wojowników Quizquiza. Inni twierdzą, że zjawienie się Manco Inki i zaoferowanie
swych usług Pizarrowi było wykalkulowanym posunięciem, skoro było pewne, że
Hiszpanie zawładną stolicą kraju. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Pizarro
przyjął Manco Inkę z otwartymi ramionami, widząc w nim najdogodniejsze w tym
momencie narzędzie do sprawowania panowania pośredniego, jeśli nie nad całym
krajem, to choćby nad południowymi dzielnicami inkaskiego imperium i oczywiście
samym Cuzco.
Gdy Hiszpanie znajdowali się już na przedpolach Cuzco — według naocznego
świadka zaledwie pół legua od miasta — siły Quizquiza podjęły jeszcze jedna próbę
powstrzymania ich marszu. Ludzie Pizarra ujrzeli oto w oddali unoszące się dymy i
pomyśleli, że to garnizon Cuzco przed opuszczeniem miasta chce je po prostu
spalić. Zresztą nawet niektórzy kronikarze piszą, iż uchodzący wojownicy Quizquiza
zdołali jeszcze puścić z dymem część zabudowań stolicy. Jednak bardziej
wiarygodna wydaje się teza, że były to po prostu dymne sygnały, którymi
posługiwały się poszczególne oddziały indiańskie.
Ostatecznie doszło do starcia między dwoma oddziałami indiańskimi, nacierającymi
w dół zbocza górskiego, a oddziałami konnicy dowodzonymi przez Hernanda de
Soto i Juana Pizarro, najmłodszego z braci głównodowodzącego Hiszpanów.
Indianie, jak było do przewidzenia, zostali w tej potyczce rozbici, a straty
hiszpańskie ograniczyły się do kilku rannych koni i jednego ranionego jeźdźca, pod
którym zabito wierzchowca (Diego de Trujillo zapamiętał, że ów żołnierz nazywał
się Rodrigo de Chaves) Ponieważ po tych stratach hiszpańska konnica cofnęła się,
aby dołączyć do reszty kolumny, Indianie uwierzyli, że Hiszpanie podjęli odwrót
taktyczny, aby na płaskim terenie uderzyć ze zdwojoną siłą, tak jak to się stało w
Vilcas. Dlatego też zaprzestali ścigania Hiszpanów.
Ponieważ były to już godziny popołudniowe, Francisco Pizarro nakazał rozłożenie
się tam obozem na noc, aby wkroczyć do miasta następnego dnia. Noc spędzono w
pogotowiu bojowym (konie w pełnym rynsztunku) gdyż pokonani w starciu
wojownicy wciąż przebywali w pobliżu, wydając groźne okrzyki. Rano podjęto marsz
i około godziny dziesiątej, nie napotkawszy żadnego oporu, Hiszpanie, zachowując
wszakże środki ostrożności, weszli do Cuzco. Sekretarz Pizarra twierdzi, że był to
piątek 15 listopada 1533 roku. Jeśli jednak w owym roku 15 listopada wypadał w
sobotę, należy uznać, że kronikarz pomylił się raczej co do dnia miesiąca niż dnia
tygodnia (w piątek zachowywano post, a w niedziele i święta odprawiano
nabożeństwo) Zatem musiał to być dzień 14 listopada, gdy Hiszpanie, schodząc w
dół stromą ulicą, znaleźli się na głównym placu miasta. Tam zajęto na kwatery trzy
najokazalsze budowle, choć noce Pizarro kazał swym żołnierzom spędzać w
namiotach w najbliższym sąsiedztwie koni. Dopiero po miesiącu takiego
podwyższonego pogotowia hiszpański dowódca uznał, iż kontroluje w pełni sytuację
w mieście. Mniej więcej w tym czasie — tj. kilka tygodni po wkroczeniu do Cuzco —
Manco Inka, pod patronatem Pizarra, uroczyście przyjął insygnia władzy. Hiszpański
dowódca powiadomił wszystkich bliższych i dalszych lokalnych naczelników o
obowiązku lojalności wobec intronizowanego przez siebie władcy.
Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące pobytu Hiszpanów w Cuzco nie były jednak
okresem spokojnego korzystania z owoców zwycięstwa. Jeszcze przed intronizacją
Manco Inki Pizarro wysłał oddział dowodzony przez Hernanda de Soto w ślad za
obecnymi ciągle w okolicy Cuzco siłami Quizquiza. Oddział ten składał się z
pięćdziesięciu konnych i kontyngentu wojowników indiańskich (Pero Sancho mówi o
pięciu tysiącach ludzi) dostarczonego przez Manco Inkę, który też wziął udział w tej
ekspedycji. Choć w ciągu dziesięciodniowego rajdu (ostatnia dekada listopada 1533
roku) nie rozproszono głównych sił nieprzyjaciela, to jednak zadano mu pewne
straty, a de Soto mógł donieść Pizarrowi o lojalności Manco Inki.
Inna sprawa, że już w grudniu zaczęły dochodzić Pizarra pogłoski o zamiarze
zbuntowania się nowego Inki przeciw Hiszpanom, a nawet zawarciu przeciw nim
sojuszu z siłami z Quito. Przeprowadzone w tej sprawie dochodzenie — a w jego
trakcie nie obyło się bez poddania torturom kilku indiańskich dostojników —
wykazało bezpodstawność tych supozycji i obaw.
W tym czasie Pizarro urządził na głównym placu miasta uroczystość formalnego
objęcia kraju panowaniem Korony hiszpańskiej. Była to kopia aktu
przeprowadzonego w Cajamarce w obecności uwięzionego Atahuallpy. Tak samo
odczytano, tłumaczony na bieżąco, tekst requeńmiento, zgromadzeni dostojnicy
wznieśli dwukrotnie sztandar królewski, a Pizarro przy dźwięku trąb uściskał ich, po
czym przyjął z rąk Manco Inki toast wzniesiony w obrzędowym, złotym naczyniu.
Celebracja ta była ponadto symbolicznym przygotowaniem do kolejnego
przedsięwzięcia militarnego.
Po świętach Bożego Narodzenia Pizarro wysłał z ślad za siłami Quizqiuza
kilkudziesięciu jeźdźców (pięćdziesięciu według Pero Sancho, stu wedle Pedra
Pizarro), prowadzonych przez Hernanda de Soto i Diega de Almagro, oraz kilka
tysięcy wojowników z Cuzco. Quizquiz dysponował wówczas jeszcze około
dziesięcioma tysiącami wojowników, zgrupowanych w dolinie Apurimac. Indiański
wódz zdawał sobie sprawę, że utracił inicjatywę, i dlatego zaczął kierować się na
północ z zamiarem dotarcia do Quito. Po drodze jednak musiał przejść przez Jauja,
gdzie Pizarro pozostawił garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme. Z kolei siły
de Sota, Almagra i indiańskich sojuszników nie mogły dojść Quizquiza ze względu
na trudne warunki marszu (w górach panowała zima), a nade wszystko pozrywane
mosty. W tej sytuacji hiszpański garnizon w Jauja znalazł się w krytycznym
położeniu.
Na dobrą sprawę jedynym atutem, jakim dysponowali Hiszpanie w Jauja, było
lojalne współdziałanie Indian Huancas, którzy przekazywali bezcenne informacje o
ruchach Quizquiza. Mimo to, w atmosferze zagrożenia, nie brakło Hiszpanów, którzy
podejrzewali swych indiańskich sojuszników o potajemne kontakty z Quizquizem i
przygotowywanie wspólnego ataku na miasto. Jak niesprawiedliwe były to
posądzenia, może świadczyć fakt, iż w tym czasie w dolinie Huancamayo Quizquiz,
zgromadziwszy podstępnie tubylców, urządził wielką masakrę, która w jego
mniemaniu była karą za zdradę", jakiej dopuścili się Huancas, zawierając
przymierze z Hiszpanami.
A jednak Hiszpanom sprzyjało szczęście. Oto pewnego dnia ich indiańscy alianci
pochwycili quiteńskiego wojownika, który, poddany torturom, dostarczył informacji
o ruchach sił Quizquiza. Ponadto jeden z kapitanów Quizquiza pośpieszył się z
przekroczeniem mostu w pobliżu Jauja i jego oddział został wykryty przez tubylców,
a następnie przepędzony przez wysłanych przez Riquelme dziesięciu konnych. W
samym mieście Riquelme zgromadził w jednym budynku wszystkie zapasy złota, a
na jego straży pozostawił tych Hiszpanów, którzy z powodu odniesionych ran i
osłabienia przebytymi trudami byli mało użyteczni w walce.
Po dwóch dniach wyczekiwania Riquelme zdecydował się wyjść poza miasto z
dwudziestoma jeźdźcami, takąż liczbą piechurów i dwoma tysiącami indiańskich
sojuszników. Siły Quizquiza zauważono na przeciwległym brzegu rzeki Yacus, którą
niebawem sforsowano, mimo gradu strzał i kamieni ciskanych przez przeciwnika.
Wtedy rozgorzała bitwa, w której współdziałanie hiszpańskiej konnicy z walczącymi
z ogromnym poświęceniem wojownikami Huancas pozwoliło rozbić siły Quizquiza,
zmuszając go do pospiesznego odwrotu w kierunku Quito. Wprawdzie część jego
wojowników zdołała ponownie zgrupować się na stokach Cuntunsenca, ale i tam
ponieśli klęskę.
Zwycięstwo odniesione przez siły hiszpańsko-indiańskie nad brzegami rzeki Yacus
nie przyszło łatwo. Po bitwie okazało się, że wszyscy biorący w niej udział Hiszpanie
odnieśli mniej lub bardziej groźne rany, jeden zginął; zanotowano też utratę trzech
koni. Sam Riquelme uszedł niemal cudem z życiem, gdy trafiony w głowę
kamieniem, spadł z konia i został porwany przez wartki nurt rzeki. Ocaliła go pomoc
kilku kuszników, którzy zauważyli ciało dowódcy i wyciągnęli go na brzeg.
Wierzchowiec Riquelme, również raniony indiańskim pociskiem, utonął. Straty
sprzymierzonych Indian były naturalnie wyższe, ale brak tu, ze zrozumiałych
względów, precyzyjnych danych.
Posiłki, które prowadzili de Soto i Almagro, przybyły do Jauja dopiero w dwadzieścia
dni po tej bitwie. Wiadomość o zwycięstwie została przez indiańskich biegaczy
zaniesiona do Cuzco, gdzie Pizarro publicznie ogłosił wielki triumf hiszpańskiego
oręża (ogromny w nim udział indiańskich sojuszników oczywiście pominął
milczeniem) Natychmiast też wysłał gratulacje dla żołnierzy z garnizonu w Jauja i
jego dowódcy, Alonso de Riquelme.
Tymczasem w Cuzco, z początkiem marca 1534 roku, Pizarro zarządził dokonanie
podziału kosztowności, które wpadły w ręce Hiszpanów, zarówno w czasie marszu z
Cajamarki do Cuzco, jak i po zajęciu inkaskiej stolicy. Wprawdzie Francisco Pizarro
zakazał swym ludziom zabierania własności mieszkańców miasta, ale nie mógł i nie
chciał przeciwstawiać się ogołacaniu z drogocennych ozdób świątyń, królewskich
pałaców i innych budowli publicznych. Mimo że część złota pochodząca z Cuzco
została sprowadzona do Cajamarki w ramach okupu Atahuallpy, a kolejną partię
kosztowności zabrali lub ukryli przed opuszczeniem miasta wojownicy Quizquiza, to
i tak Hiszpanie byli oczarowani wielkością łupów. Inna sprawa, że żołnierze na
własną rękę szukali złota i srebra wszędzie, gdzie istniała jakakolwiek szansa na ich
odnalezienie. Stąd plądrowanie miejsc pochówku członków miejscowej elity oraz
torturowanie krajowców, gdy ci nie chcieli lub nie umieli udzielić stosownych
informacji o takich miejscach. Mimo wielkich starań nie udało się wszakże ani
wówczas, ani później, odnaleźć skarbów należących do Huayna Capaca i
poprzednich Inków.
Znów powtórzył się ekonomiczny fenomen z Cajamarki: pozyskanie ogromnych
ilości złota spowodowało, iż relatywnie traciło ono swą wartość, a przedmioty
codziennego użytku uzyskiwały astronomiczne ceny. Dochodziło też do sytuacji, gdy
inne oprócz złota kosztowne dobra — jak srebro i szlachetne kamienie — nie
budziły większego zainteresowania żołnierzy, którzy zabierali tylko niektóre ozdoby
jako prezenty dla swych indiańskich towarzyszek. Jeszcze mniejszą uwagę
Hiszpanów przyciągały ogromne ilości bardzo bogatych strojów oraz inne
zmagazynowane przedmioty, które wobec tego padły łupem indiańskich
sprzymierzeńców Hiszpanów.
Nie sposób na podstawie słów kronikarzy jednoznacznie oszacować wartość
zdobyczy i orzec, czy była ona większa, niż okup uzyskany w Cajamarce. Niektórzy
—jak Gómara
twierdzą, że ogólna wartość zagarniętych kruszców była większa, ale ponieważ było
już więcej osób do podziału oraz dlatego, że po raz drugi wpadły w ich ręce takie
bogactwa, tym razem bez podejmowania ryzykownej akcji, jaką bez wątpienia był
atak i uwięzienie Inki w Cajamarce, wrażenie było relatywnie mniejsze. Z drugiej
strony niektóre obiekty, choćby z powodu swych gabarytów
a co za tym idzie i wartości — przykuwały uwagę, jak np. złote i srebrne figury ludzi
i zwierząt.
Ostatecznie całość pozyskanych kruszców — a przynajmniej to, co zostało
publicznie zadeklarowane — została z pomocą indiańskich rzemieślników
przetopiona na sztaby, aby dokonać sprawiedliwego podziału. Wypada nadmienić,
że sumiennie uwzględniono także tych żołnierzy, którzy udali się z de Soto i
Almagrem, oraz członków garnizonu w Jauja. Według słów sekretarza Pizarra całość
przetopionego złota osiągnęła wartość pięciuset osiemdziesięciu tysięcy dwustu
pesos, srebra natomiast — dwustu piętnastu tysięcy marek, z których sto
siedemdziesiąt tysięcy było srebrem wysokiej próby, a pozostałą część stanowiło
srebro z domieszką innych metali. Od tej sumy odciągnięto oczywiście królewską
kwintę (w samym tylko złocie ponad sto szesnaście tysięcy pesos). Nie mamy
jednak wiarygodnych danych, jak wysoki był udział przypadający na członka
ekspedycji — kronikarze różnią się w swych doniesieniach odnośnie do tej kwestii
— wszystko wskazuje na to, że jeźdźcy otrzymali dwukrotność udziału piechurów.
Kolejnym krokiem Pizarra było ufundowanie Cuzco jako miasta hiszpańskiego. Był
to ważny, nie tylko z urzędowego punktu widzenia, etap na drodze do faktycznego
opanowania kraju. Nie można zapominać, że cała hiszpańska ekspansja w Ameryce
miała taki właśnie cel. Założyć miasto — oznaczało stworzyć centrum
administracyjne, militarne i gospodarcze dla okolicznych terenów. Ten pęd do
zakładania miast (tylko do końca 16 stulecia Hiszpanie założyli w Ameryce ponad
sto miast) miał przede wszystkim praktyczne znaczenie. Tych niewielu Hiszpanów,
którzy dokonywali podboju jakiegoś terytorium, nie mogło — ze względów
bezpieczeństwa — pozostawać w rozproszeniu między rzeszami tubylczej ludności.
Ponadto dochodziły do tego jeszcze motywy kulturowe i czysto formalne względy.
Wszak w samej Hiszpanii szlachta nie mieszkała na stałe na wsi, uważając wiejskie
życie za nudne i monotonne. Konkwistadorzy, nawet jeśli nie byli przedstawicielami
stanu szlacheckiego, lecz plebejuszami, i tak starali się naśladować w Ameryce
praktykowany w Hiszapnii pański styl życia.
Z czysto prawnego punktu widzenia natomiast nie do pomyślenia była sytuacja, by
grupa Hiszpanów w Nowym Świecie żyła niczym wiejska wspólnota. Wedle
prawnych pojęć epoki o istnieniu miasta nie stanowiło wzniesienie odpowiedniej
liczby zabudowań na pewnej przestrzeni, lecz uformowanie rady miejskiej (cabildo)
jako najpełniejszego wyrazu cywilizowanego życia, gdzie sami obywatele (vecinos
— dosłownie sąsiedzi) podejmują odpowiedzialność za losy utworzonej
społeczności. Dlatego miasto trwało jako społeczność obywateli, nawet jeśli została
zmieniona jego lokalizacja, co zresztą często zdarzało się w Ameryce hiszpańskiej
okresu wczesnokoloniałnego, gdy obywatele miasta dochodzili do wniosku, iż
wybrane miejsce jest nieodpowiednie ( np. ze względu na klimat, wrogość tubylców
itd. ) I odwrotnie, uformowana rada miejska oznaczała początek istnienia nowego
miasta, nawet jeśli poprzednio na tym samym obszarze istniał już ośrodek miejski.
Stąd w zachowanym akcie fundacyjnym Cuzco jako miasta hiszpańskiego z jednej
strony wskazuje się na zasadność wyboru miejsca, za którym oprócz racji histo-
rycznych przemawia okoliczność, iż ma już strukturę miejską w postaci gotowych
zabudowań, wyróżnia się dogodnym położeniem między dwiema rzekami w okolicy,
gdzie łatwo o zaopatrzenie w żywność. Z drugiej strony Francisco Pizarro jako
założyciel miasta rezerwuje sobie prawo do przeniesienia go w inne miejsce, gdy
uznam to za stosowne dla służby Jego Wysokości i dobra tego królestwa".
Widoczną oznaką dokonanej fundacji stało się ustawienie pośrodku placu pręgierza,
na którym Pizarro sztyletem dokonał stosownych nacięć i wyżłobień. Takie
drewniane lub kamienne kolumny, zwane rollo, zwykle zakończone u góry krzyżem,
były ustawiane w całej Ameryce hiszpańskiej w momencie założenia miasta jako
symbol sprawiedliwości, stanowiąc jeden z bardziej charakterystycznych elementów
miejskiego krajobrazu.
Tak oto 23 marca 1534 roku na głównym placu Cuzco, w obecności wszystkich
Hiszpanów, przeprowadzono przewidziane prawem procedury, dające początek
nowemu miastu. Zgromadzeni wysłuchali odczytanego na głos przez pisarza — był
nim sekretarz Pizarra i kronikarz Pero Sancho — dokumentu fundacyjnego. Pizarro
wyznaczył miejsce pod budowę kościoła (od tego zwyczajowo zaczynało się
planowanie struktury zakładanego miasta) zakreślił granice jego jurysdykcji oraz
ogłosił nadanie praw obywatelskich tym wszystkim, którzy wyrażą chęć osiedlenia
się w mieście. W tej ostatniej sprawie Pizarro czynił wyjątek od reguły, chcąc po
prostu zachęcić swych podkomendnych do pozostania w strategicznie ważnym
punkcie podbitego kraju. Zwykle bowiem pełnię praw obywatelskich otrzymywała
tylko część uczestników wyprawy, spośród których najbardziej wyróżniający się
oficerowie dostawali parcele pod budowę domów wokół głównego placu bądź w
jego najbliższym sąsiedztwie (miejsce, na którym budowany był dom, odpowiadało
możliwie ściśle miejscu jego właściciela w lokalnej strukturze społecznej)
Następnego dnia, 24 marca, spośród osiemdziesięciu ośmiu Hiszpanów,
figurujących jako obywatele (vecinos) miasta, Pizarro mianował dwóch alkadów
(alcaldes ordinarios) i ośmiu rajców {regidores) dając w ten sposób początek radzie
miejskiej. Radę miejską (cabildo) tworzyło zawsze
dwóch alkadów oraz, zależnie od wielkości i rangi miasta, pewna liczba rajców
(jednak nie mniej niż sześciu) Alkadami zostali Beltran de Castro i Pedro de Candia,
rajcami natomiast dwaj bracia Francisca Pizarro — Juan i Gonzalo, oraz Pedro del
Barco, Rodrigo Orgonez, Juan de Valdivieso, Gonzalo de los Nidos, Francisco Mejia
oraz Diego de Bazan. Tym samym dawna stolica Inków stała się ośrodkiem
miejskim Peru jako zamorskiej posiadłości Korony hiszpańskiej.
UTRWALANIE PODBOJU
Dzieje podboju Peru, w odróżnieniu choćby od historii zawojowania Meksyku przez
Cortesa, zdają się nie posiadać punktu granicznego, który można uznać za de-
finitywne zamknięcie przedsięwzięcia. Niewątpliwie punktem kulminacyjnym było
pochwycenie Inki Atahuallpy w Cajamarce w listopadzie 1532 roku. Trudno jednak
uznać sam ten akt, a nawet późniejszą o kilka miesięcy śmierć Atahuallpy, za
wydarzenie porównywalne z ostatecznym zdobyciem Tenochtitlanu przez Cortesa w
sierpniu 1521 roku. Zajęcie inkaskiej stolicy Cuzco (1533) i formalne przekształcenie
go w miasto hiszpańskie (1534) też tylko bardzo umownie można uznać za za-
kończenie podboju, podobnie jak założenie Limy (1535) która stała się niebawem
stolicą całego wicekrolestwa Peru, obejmującego ogół hiszpańskich posiadłości w
Ameryce na południe od Przesmyku Panamskiego.
W istocie rzeczy to, co było właściwym podbojem Peru, niepostrzeżenie przechodzi
w niespokojny kilkunastoletni okres, znaczony z jednej strony zakładaniem nowych
miast (Lima, Arequipa, Trujillo), z drugiej zaś aktami rywalizacji między
hiszpańskimi zdobywcami (w trzech przypadkacn przybierającymi postać wojny
domowej) zbrojną reakcją krajowców (powstanie Manco Inki w 1536 roku) oraz
wychodzącymi z Peru w różnych kierunkach ekspedycjami, mającymi na celu
zawojowanie kolejnych regionów Ameryki. Szczegółowe relacjonowanie wszystkich
tych wydarzeń w oczywisty sposób przekracza ramy niniejszej publikacji. Dlatego
też wydarzenia w Peru z lat 1534-1548 zostaną przedstawione poniżej w
zsyntetyzowanej formie, umożliwiającej prześledzenie losów głównych postaci bio-
rących udział w epopei podboju.
W ostatnich dniach marca Francisco Pizarro opuścił Cuzco, pozostawiając tam jako
dowódcę swego brata Juana, który był jednym z mianowanych rajców. 20 kwietnia
1534 roku Pizarro przybył do Jauja. Choć od kilku miesięcy stacjonował tam
hiszpański garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme, nie dokonano formalnej
fundacji tego miasta, gdyż — jak pamiętamy — Pizarro nie znalazł chętnych do
osiedlenia się w Jauja. Teraz, w zmienionej już sytuacji, po utwierdzeniu władzy nad
Cuzco i po przepędzeniu sił Quizquiza, Pizarro postanowił doprowadzić tę sprawę do
końca, i rzeczywiście 25 kwietnia 1534 roku założono Jauja, trzeci po San Miguel i
Cuzco hiszpański ośrodek miejski w Peru. Inna sprawa, że żywot zorganizowanego
w tym miejscu miasta był bardzo krótki, już w grudniu tegoż roku Pizarro
zdecydował się bowiem na jego przeniesienie — przy pomocy blisko trzech tysięcy
indiańskich tragarzy — w bezpośrednie sąsiedztwo wybrzeża morskiego. Tak,
formalnie 6 stycznia 1535 roku, powstała Lima, która stanie się z czasem
największym miastem kontynentu na okres trzystu lat.
W roku 1534 uwagi Pizarra nie zaprzątała już ewentualna akcja zbrojna Quizquiza,
którego siły w połowie maja zostały ponownie pobite przez oddział pod
dowództwem Hernanda de Soto i zmuszone do dalszego odwrotu na północ. Dużo
większym zagrożeniem dla planów i ambicji Pizarra było pojawienie się na
północnych rubieżach przyznanego mu przez Koronę gubernatorstwa — nieocze-
kiwanego współzawodnika. Był nim Pedro de Alvarado, jeden z najwybitniejszych
uczestników podboju Meksyku, który, wysłany później na południe przez Cortesa,
zdobył dla Hiszpanii Gwatemalę. Ale nawet wówczas, jako gubernator podbitego
przez siebie kraju, Alvarado nie poniechał dalszych wypraw, do których popychało
go niespokojne usposobienie.
Pizarro, na wieść o obecności rywala, wysłał na północ, do San Miguel, oddział pod
wodzą Diega de Almagro. Gdy za pośrednictwem wysłanych specjalnie w tym celu
zaufanych ludzi dowiedział się, że owym intruzem jest Pedro de Alvarado, w
dodatku dysponujący ogromnymi siłami, udzielił Almagrowi pełnomocnictwa do
występowania w jego imieniu i założenia czym prędzej miasta w kraju Quito, aby
uprzedzić akcję osadniczą Alvarada (w przypadku wątpliwości co do praw do
jakiegoś terytorium, decydujące znaczenie miało założenie miasta) Almagro
otrzymał też zwierzchnictwo nad siłami stacjonującymi w San Miguel, którymi
dowodził Sebastian de Belalcazar.
W tym miejscu trzeba powrócić do wydarzeń z połowy 1533 roku. Otóż przed
wyruszeniem do Cuzco Pizarro postanowił wzmocnić garnizon San Miguel,
wysyłając tam Belalcazara w eskorcie ośmiu jeźdźców. Wydaje się, że nastąpiło to
jeszcze przed skazaniem i straceniem Atahuallpy. Pizarro na pewno chciał w ten
sposób zabezpieczyć północną granicę swego gubernatorstwa i kontrolować
komunikację Peru ze światem zewnętrznym (w tym czasie nie było innego portu na
wybrzeżu) Było to zatem bardzo dalekowzroczne posuniecie, bo gdy Belalcazar
wyruszał z Cajamarki, nie było jeszcze wiadomo o żadnym hiszpańskim dowódcy,
próbującym wkroczyć w granice Peru. Ale kilka miesięcy później sprawy przybrały
inny obrót, pośrednio za sprawą samego Belalcazara.
Tu trzeba wyjaśnić, że jeszcze w Cajamarce doszło do nieporozumień między
Belalcazarem a jego wspólnikiem z Nikaragui, żeglarzem Juanem Fernandezem. Ten
ostatni, powróciwszy do Nikaragui, spotkał się z Alvaradem, przekazując mu wieści
o bogactwach Peru i zachęcając do podboju Quito. Alvarado lekkomyślnie podjął tę
ofertę. Miał on w tym czasie królewski patent na dokonanie odkryć na wybrzeżach
Pacyfiku, jednakże z wyraźnym zastrzeżeniem, aby nie naruszać granic nadań
Pizarra (w praktyce Alvarado zyskiwał wolną rękę, gdy idzie o Moluki, wówczas
przedmiot hiszpańsko-portugalskiej rywalizacji) Na mocy tego przywileju wysłał już
żeglarza Ortiza Jimeneza, a gdy ten przywiózł wiadomości o Peru, wyekspediował z
kolei swego zaufanego oficera Garcię Holguina. Teraz zaś, korzystając z wyników
rekonesansu Holguina i ulegając sugestiom Fernandeza, zatrzymał, właśnie w
Nikaragui, dwa okręty, które miały płynąć z posiłkami dla Belalcazara, a żołnierze
bez większych skrupułów przeszli pod rozkazy zdobywcy Gwatemali. Ale z kolei
wiadomości o zamiarach Alvarada szybko przeniknęły do Peru za sprawą Francisca
Castańedy. Ten zaś chciał przypodobać się Pizarrowi, dlatego wysłał doń z Nikaragui
swego zaufanego, Garbriela de Rojasa (nieco później, w latach wojen domowych
między Hiszpanami, Rojas będzie jedną z ważniejszych postaci w Peru).
Gdy Almagro najszybciej jak mógł dotarł do San Miguel, nie zastał tam już
Belalcazara, który w marcu lub w początkach kwietnia 1534 roku wyruszył na
podbój kraju Quito. Motywy, które kierowały wówczas Belalcazarem, pozostają do
dziś przedmiotem spekulacji. Jedni chcą widzieć w tym akt samowoli i chęć
działania na własną rękę, aby uniezależnić się od Pizarra (tak przedstawia rzecz np.
Pedro Pizarro, przypisujący zresztą konsekwentnie nieczyste intencje i nierozsądne
działania wszystkim bez mała uczestnikom podboju Peru, oczywiście z wyjątkiem
braci Pizarro, na których spływa cała sława i chwała należna zwycięzcom) Możliwa
jest jednak interpretacja zupełnie przeciwna; Belalcazar jako lojalny oficer Pizarra
ruszył przeciwstawić się Alvaradowi, o którego przybyciu musiał dowiedzieć się
wcześniej niż Pizarro.
Jeszcze inni twierdzą, że głównym powodem akcji Belalcazara były doniesienia o
bogactwach królestwa Quito i rozbudzona żądza posiadania ich. Jest też
prawdopodobne, że wyprawa została podjęta przeciw siłom jednego z wodzów
Atahuallpy — Ruminaviego, który nie został ujęty przez Hiszpanów w Cajamarce,
lecz uciekł właśnie ku ziemiom Quito. W tym dziele Belalcazar mógł z kolei liczyć na
współdziałanie Indian Kaniarów (Cańari, Cańaris) plemienia niewiele wcześniej
ujarzmionego przez Inków, którzy wciąż traktowani byli jak ludność podbita. Wedle
niektórych wersji sami Kaniarowie słali do Hiszpanów w San Miguel prośby o
zbrojną pomoc. Faktem jest, że sojusz zawarty między Belalcazarem a tym ludem
uczynił zeń najwierniejszego sojusznika Hiszpanów w tym rejonie. A był ten pokój
trwały: nigdy go [Kaniarowie] nie złamali ani nie odstąpili odeń, choć Hiszpanie w
różnych momentach i sytuacjach, które się zdarzyły, bywali dla tych Kaniarów
uciążliwi, nękając ich i czyniąc im to, co i innym zwykli czynić. Służyli im [mimo to
Kaniarowie] chętnie, bez żadnego podstępu, nosząc na swych ramionach wszystkie
bagaże aż do samej ich prowincji, gdzie przez cały czas tam przebywania pomagali
[Hiszpanom] i zaopatrywali we wszystko, co niezbędne".
Zresztą poszczególne, wymienione powyżej, motywy działania Belalcazara mogły
występować łącznie. W czasie kilkumiesięcznej kampanii quiteńskiej powtarzały się
sytuacje znane z walk toczonych wcześniej w środkowym Peru, a więc: szarże
konnicy, które przechylały szalę zwycięstwa na korzyść Hiszpanów, sporządzanie
przez Indian z głów zabitych koni wojennych trofeów, które w kolejnej bitwie miały
zachęcać do atakowania jeźdźców, czy też wydatna pomoc indiańskich sojuszników
(którzy wielokrotnie prowadzili wojsko Belalcazara drogami pozwalającymi ominąć
przygotowane zasadzki — jak np. zamaskowane doły z zaostrzonymi palami)
Belalcazar do przybycia Almagra, któremu musiał się podporządkować, zdołał już
opanować kraj, ale nie zdobył bogactw, na które zapewne liczył. Główne miasto
Quito Ruminavi (którego zresztą nigdy nie ujęto) spalił i opuścił, a dodatkowe
zniszczenia spowodował atak indiański, odparty znów dzięki pomocy Kaniarów.
Wróćmy jednak do Diega de Almagro i powierzonej mu przez Pizarra misji.
Almagro, gdy upewnił się, że rywalem który próbuje wkroczyć w granice Peru, nie
mając ku temu stosownych tytułów prawnych, jest gubernator Gwatemali Pedro de
Alvarado, czym prędzej, wypełniając zalecenia Pizarra, założył 15 sierpnia 1534
roku w okolicach dzisiejszej Riobamby miasto Santiago de Quito. Dokonanie tej
fundacji mogło oczywiście stanowić argument w ewentualnych przetargach z
Alvaradem. Ten jednak dysponował znacznie liczniejszymi siłami i Almagro,
obawiając się starcia zbrojnego, przemyśliwał nawet o zawróceniu po posiłki,
pozostawiając na razie tylko Belalcazara na wysuniętym stanowisku.
Gdy Alvarado wyruszał w końcu stycznia 1534 roku z Puerto de Posesión,
rzeczywiście mógł czuć się dowódcą wielkiej armady, złożonej z dziesięciu okrętów,
którymi podróżowało sześciuset Hiszpanów z dwustu dwudziestoma trzema końmi i
w towarzystwie setek indiańskich i afrykańskich służących. Po miesiącu żeglugi
większość tych sił wylądowała w zatoce Caraquez. Stamtąd Alvarado postanowił
wziąć kierunek na Quito. Jednak to potężne wojsko, które, jak się wydawało,
zwycięsko stawi czoło wszelkim trudnościom, zaczęło tracić swoje walory bojowe, a
jego szeregi nieco się przerzedziły. Powodem były bardzo trudne warunki marszu,
jaki podjęli ludzie Alvarada, brak znajomości kraju, do którego przybyli. Poczucie
osamotnienia w nieznanym kraju (indiański przewodnik, który roztaczał przed
Alvaradem miraże bogactw Quito, uciekł na jednym z postojów) głód i pragnienie, a
nade wszystko dojmujące zimno w czasie przekraczania pokrytych śniegiem
andyjskich przełęczy — co kosztowało życie wielu Hiszpanów (wedle Gómary aż
sześćdziesięciu) nie mówiąc już o indiańskiej służbie przyzwyczajonej do ciepłego
klimatu Gwatemali — wszystko to poważnie ograniczyło możliwości zrealizowania
przez Alvarada swych planów. Cieza de Leon daje w swej kronice niezwykle
przejmujące opisy tego tragicznego dla niejednego członka wyprawy pochodu:
Zostawiali w tych śniegach oręż i rynsztunek, i cały dobytek, jaki mieli, nie pragnąc
niczego innego, jak tylko ujść z życiem. Nie troszczyli się jeden o drugiego, nikt też
nie schylał się, aby podnieść tego, kto upadł, choćby to był jego syn lub brat. ()
Pewien Hiszpan, bardzo krzepki, który jechał na klaczy, zsiadł z niej, aby ścisnąć
zbyt luźny popręg, a ledwie postawił stopy na ziemi, tak on, jak i klacz, wyzionęli
ducha" — Cieza de Leon, Descubrimiento...
W drugiej połowie sierpnia 1534 roku siły Alvarada nawiązały kontakt z mającym
mu się przeciwstawić oddziałem Almagra. Ciągle jeszcze wydawało się, że starcie
zbrojne między dwiema kolumnami hiszpańskimi jest nie do uniknięcia. Jednak do
bratobójczej walki na szczęście nie doszło. Obie strony, choć początkowo nie ufały
sobie nawzajem i przemyśliwały nad fortelami, dzięki którym można by przechytrzyć
przeciwnika, ostatecznie doszły do porozumienia bez walki. Alvarado — pomny
tego, że bez wątpienia naruszył granice gubernatorstwa Pizarra, a także ogromnych
kosztów i już poniesionych strat — podpisał umowę z Almagrem, na mocy której
zrzekł się swych okrętów, żołnierzy (którzy niemal wszyscy przeszli pod rozkazy
Almagra) wraz z uzbrojeniem i zapasami, w zamian za sumę stu (wedle Ciezy
nawet stu dwudziestu) tysięcy castellanos. Ponieważ Almagro nie mógł tak
olbrzymiej rekompensaty z miejsca wypłacić, udał się wraz z Alvaradem do
Pachacamac, gdzie wówczas przebywał Pizarro, i tam rzeczywiście Alvarado
otrzymał całą żądaną sumę. Francisco Pizarro po dokonaniu tej niezwykłej
transakcji wyruszył dalej na północ, aby założyć kolejne miasto, które na pamiątkę
jego rodzinnej miejscowości w Hiszpanii otrzymało nazwę Trujillo. Almagra
natomiast wysłał do Cuzco, powierzając mu naczelne dowództwo w tamtym rejonie,
być może w uznaniu talentów i zręczności, jakie wykazał w konfrontacji z
Alvaradem.
Belalcazar pozostał na północy, by tam, zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od
Almagra, powtórnie założyć Quito już w innym miejscu. Z końcem 1534 roku
dokonał więc, bardziej na północ, fundacji miasta o nazwie San Francisco de Quito.
Bardzo wielu Hiszpanów, którzy przybyli z Alvaradem, zasiliło szeregi Belalcazara, i
niewiele przesadził Gómara, gdy napisał, iż Alvarado wrócił do Gwatemali niemal
sam, podczas gdy w Peru pozostali jego ludzie szlachetni, waleczni i skłonni do
brawury, którzy później stali się najważniejszymi [osobami] w tym kraju".
Należałoby dodać, iż nie tylko w tym kraju", tj. w Peru, gdyż wielu oficerów,
dawnych podkomendnych Alvarada, wyróżniło się później, wojując pod
Belalcazarem w Popayanie i Nowej Grenadzie ( tj. na terenach dzisiejszej Kolumbii)
W tym okresie, tzn. od drugiej połowy 1534 roku, na przebieg spraw w Peru nie
miał już większego wpływu ewentualny opór krajowców. Jedyny walczący jeszcze
wódz inkaski, Quizquiz, systematycznie ponoszący straty w kolejnych starciach,
został w końcu zamordowany przez własnych podkomendnych. Wprawdzie w 1536
roku wybuchnie jeszcze bunt Manco Inki, stwarzający na moment zagrożenie dla
panowania hiszpańskiego w Peru, ale o sytuacji w kraju stanowić będą przede
wszystkim relacje między samymi hiszpańskimi zdobywcami. Od 1535 roku
rozpoczęły się konflikty i wojny domowe między nimi.
Źródła tych konfliktów leżały oczywiście w ambicjach (nadmiernych) i
namiętnościach, rozpalonych przez bogactwa podbitego kraju. Nakładały się na
istniejące już wzajemne pretensje i animozje — prawda, że dla dobra
przedsięwzięcia doraźnie przezwyciężane — między Almagrem a braćmi Pizarro.
W roku 1534 do Hiszpanii przybył Hernando Pizarro z wiadomościami o uwięzieniu
Atahuallpy w Cajamarce i z przypadającą monarsze piątą częścią okupu za Inkę.
Wywarł on ogromne wrażenie na dworze u króla Karola, dlatego Francisco Pizarro
otrzymał dalsze przywileje w postaci rozszerzenia i tak już przecież rozległego
gubernatorstwa o dalsze siedemdziesiąt leguas. Hernando jednak był zobowiązany
także do zabiegania o stosowne przywileje dla Almagra, którego — jak już wiemy —
szczerze nie znosił. Niektórzy twierdzą, że Almagro tym razem w ogóle nic by nie
uzyskał, gdyby nie starania — Cristóbala de Meny i Juana de Sosy — którzy również
przybyli do Hiszpanii i mieli czuwać nad tym, aby Hernando zadbał również o
interesy Almagra. Ostatecznie Korona przyznała Almagrowi gubernatorstwo o
długości dwustu leguas ( tj. ponad tysiąc kilometrów) licząc od południowej granicy
terytoriów przyznanych Pizarrowi (które po wspomnianym wyżej rozszerzeniu miało
już dwieście siedemdziesiąt leguas) Gubernatorstwo Pizarra zostało nazwane Nową
Kastylią, a Almagra Nowym Toledo, lecz nazwy te nigdy się nie przyjęły.
Hernando Pizarro w roku 1535 powrócił do Peru w towarzystwie kolejnych
Hiszpanów, znęconych sławą i bogactwami kraju. W tej epoce podróż z Hiszpanii do
Peru była wyjątkowo długa i trudna. Newralgicznym punktem było przebycie
Przesmyku Panamskiego, gdzie wielu przybyszów
—
przede wszystkim na skutek szoku klimatycznego
—
chorowało, a nawet umierało. Zanim Hernando dotarł
do Peru z dokumentami potwierdzającymi nadane przywi
leje, pojawił się tam młodzieniec nazywający się Cazalla
(lub Cazalleja) który miał kopie pism wysłanych Almag
rowi z Hiszpanii przez jego pełnomocników. Nierozsądnie
rozdmuchiwał on te wiadomości, czym wprowadzał nie
zdrową ciekawość i zamieszanie.
Do Almagra te nieprecyzyjne wieści doszły niedaleko Cuzco, przy moście w
Abancay. Wprawdzie w Cuzco powitali go Hernando de Soto i młodsi bracia Pizarro,
Juan i Gonzalo, i podporządkowali mu się jako dowódcy wysłanemu przez Francisca
Pizarro, ale niebawem miasto podzieliło się na dwie frakcje: almagrystów i
pizarrystów. Przyczynił się do tego pośrednio i sam Francisco Pizarro, który w tej
niejasnej, a grożącej poważniejszymi wstrząsami sytuacji, zdecydował się na
odebranie zwierzchnictwa nad miastem Almagrowi i ponowne powierzenie tej
funkcji swemu bratu Juanowi. W tym celu wysłał umyślnego Melchora Verdugo. Po
jego przybyciu jeszcze bardziej zaostrzyły się animozje między obiema frakcjami,
pośród których próbował rozgrywać swą partię Hernando de Soto, choć niektórzy
twierdzą, że sprzyjał Almagrowi. W gruncie rzeczy nikt z głównych uczestników tych
wydarzeń nie pozostawał bez winy. Cieza, który relacjonowanie wydarzeń zawsze
ozdabiał moralizatorskimi wnioskami, dając wyraz głębokiego przekonania o de-
cydującej roli boskiej opatrzności, pisze, iż polaryzacja Hiszpanów była źródłem
całego zła, które szatan postanowił zasiać w tym kraju, gdyż Bóg zezwolił na to z
uwagi na wielkie grzechy ludzi".
Tymczasem Francisco Pizarro, do którego dochodziły z Cuzco sprzeczne informacje,
postanowił udać się tam osobiście w towarzystwie kilku zaufanych osób (był wśród
nich Antonio Picado, nowy sekretarz Pizarra, mianowany na miejsce Pero Sancho,
osobnik skłonny do intryg, który później, w dobie wojen domowych odegra
niechlubną rolę) Dwaj dawni wspólnicy spotkali się w kościele i wymienili
uprzejmości, powspominali też wspólne przeżycia, a następnie postanowili zawrzeć
układ, który usunąłby wszelkie przyczyny zadrażnienia wzajemnych stosunków.
Zachował się tekst tego dokumentu, datowanego na dzień 12 czerwca 1535 roku,
który in extenso przytacza w swej kronice Cieza. Obaj gubernatorzy — Francisco
Pizarro (gubernator Nowej Kastylii) i Diego de Almagro (gubernator Nowego
Toledo) — uroczyście przysięgali podtrzymać dawną przyjaźń i zawartą przed laty
spółkę, których nie mogą naruszyć żadne osobiste ambicje ani interesy.
Zobowiązywali się także nie podejmować żadnego działania, które mogłoby
wystawić na szwank honor, życie i majętność któregoś z nich. Ponadto przysięgali
respektować wszystkie warunki zawartej umowy i wspólnie informować o
wszystkich istotnych wydarzeniach dwór królewski. Wreszcie przyrzekali
sprawiedliwie dzielić między siebie wszelkie przyszłe korzyści na terenach już
opanowanych, a także tych, które opanują w przyszłości. Wszystko to zyskało
bogatą oprawę religijną — duchowny, Bartolome de Segovia, połączył w uroczystym
akcie podczas odprawianej mszy dłonie obu sygnatariuszy. Inny kronikarz twierdzi,
że Almagro zaklinał się przed Najświętszym Sakramentem, że w przypadku
uchybienia złożonej przysiędze niechaj Bóg pomiesza w nim ciało i duszę".
Jakiś czas później obaj sygnatariusze układu rozstali się: Pizarro udał się na
wybrzeże, aby sprawować pieczę nad powstającą właśnie Limą, a Almagro
postanowił wyruszyć na południe, aby faktycznie zająć obszar przyznanego mu
gubernatorstwa. Tak rozpoczęła się wyprawa Almagra na Chile, w której
uczestniczyło wielu Hiszpanów, zwabionych nie tylko nadziejami na zdobycie
wielkich bogactw, ale także ujętych wielką hojnością Almagra, którego szerokiemu
gestowi nigdy nie mógł dorównać nawet Francisco Pizarro.
Wydawało się, że najgłębszy kryzys między dwoma wspólnikami został
przezwyciężony. Stawka była jednak zbyt wysoka, a rozbudzone ambicje i
namiętności zbyt silne. Kością niezgody stanie się niebawem kwestia przebiegu
granicy między obu gubernatorstwami, a konkretnie to, po której stronie znajdzie
się miasto Cuzco. Francisco Pizarro, gdy spotkał się wreszcie ze swym przybyłym z
Hiszpanii przyrodnim bratem Hernandem, utwierdził się w przekonaniu, że skoro
monarcha rozszerzył granice jego nadania o jeszcze siedemdziesiąt leguas, Cuzco
bez żadnych wątpliwości znajdzie się wewnątrz nich. Zresztą niewiele później
Hernando, na polecenie swego przyrodniego brata, udał się do Cuzco, aby objąć
dowództwo nad tamtejszym garnizonem.
Tymczasem przebywający w inkaskiej stolicy Manco Inka musiał odczuwać
niedogodności swego położenia marionetkowego władcy, z którym Hiszpanie coraz
mniej się liczyli. Nie wiemy na pewno, czy Manco rzeczywiście od dawna
przygotowywał zbrojne wystąpienie przeciw Hiszpanom, co wielu z nich mu później
przypisywało. Wiadomo jednak, że zanim zdołał zbiec, zwodząc samego Hernanda
Pizarro, wcześniej — gdy dowództwo w Cuzco sprawował jeszcze Juan Pizarro —
przynajmniej dwukrotnie próbował ucieczki, która została udaremniona przez
indiańskich sojuszników Hiszpanów. Ostatecznie w kwietniu 1536 roku Manco Inka,
zgromadziwszy wielkie siły (choć szacunek mówiący o dwustu tysiącach
wojowników jest z pewnością mocno przesadzony) zaczął oblegać Cuzco. Indiański
władca niewątpliwie dobrze wybrał moment do rozpoczęcia insurekcji — bo znaczne
siły Hiszpanów z Almagrem na czele odeszły jeszcze w końcu 1535 roku daleko na
południe, a Francisco Pizarro był zajęty w tym czasie akcją kolonizacyjną na
wybrzeżu.
Dwustu Hiszpanów wraz z pewną liczbą sprzymierzonych Indian przeżywało w
okrążonym mieście ciężkie chwile, zwłaszcza gdy napastnicy zdołali zająć część
zewnętrzną miasta, a w centrum kontrolowanym przez oblężonych szalały pożary,
łatwo rozprzestrzeniające się po dachach o drewnianej konstrukcji, krytych słomą.
W czasie jednego z wypadów poległ Juan Pizarro. Mimo tych wszystkich
przeciwności Hiszpanie zdołali wytrwać przez długie osiem miesięcy w odciętym od
reszty kraju mieście. Później Inka, nie osiągnąwszy zamierzonych efektów, odstąpił
od oblężenia. Dodatkowym elementem sytuacji była wiadomość o zbliżaniu się do
Cuzco, powracającego z Chile, wojska Almagra.
W tym miejscu należy wspomnieć, iż ta wielka wyprawa, na którą Almagro
wyruszał z dużymi nadziejami, dysponując niebagatelną siłą militarną (z górą
pięciuset zbrojnych — kwiat rycerstwa Indii" — tj. Ameryki) zakończyła się wielkim
rozczarowaniem dla jej uczestników. Ekspedycja przemierzyła ogromny obszar,
przechodząc przez Altiplano (płaskowyż) dzisiejszej Boliwii, spenetrowała okolice
dzisiejszego argentyńskiego miasta Salta, a po pokonaniu głównego łańcucha
Andów zeszła do północnego Chile w dolinie Copiapó". Stamtąd, po regeneracji sił,
wyprawa posunęła się jeszcze dalej, docierając do środkowych rejonów dzisiejszego
Chile. Jednak ani tam, ani bardziej na południe — o czym poinformował jeden z
kapitanów, wysłany na rekonesans na czele osiemdziesięciu ludzi — nie znaleziono
żadnych bogactw, a żołnierze zaczęli wywierać presję na dowódcę, aby ten zawrócił
do Peru.
Almagro cofnął się początkowo do Copiapó, tam zdołał się połączyć z posiłkami, z
którymi przybył Juan de Herrada, wiozący królewski dokument, nadający Almagrowi
godność gubernatora Nowego Toledo. Wówczas najbliżsi z otoczenia Almagra tym
bardziej zaczęli nań naciskać, aby skoro król wyświadczył mu łaskę, dając
gubernatorstwo Nowego Toledo, z królewskim dokumentem w ręku powrócił w jego
granice, i aby zważył, że Cuzco znajduje się w tych granicach. Czynili tak, ponieważ
foni sami] chcieli osiąść w tym mieście i korzystać z jego bogactw i dostatku".
Ulegając tym namowom, Almagro zawrócił, aby po przemierzeniu — jako pierwszy
Europejczyk — najbardziej niebezpiecznej pustyni Atacama, zbliżyć się do
opuszczonego kilkanaście miesięcy wcześniej Cuzco. Właśnie to miasto miało stać
się kością niezgody między Almagrem i Pizarrem, doprowadzając niebawem do
wybuchu pierwszej wojny domowej w Peru, zwanej — od miejsca decydującej
bitwy — wojną Las Salinas.
Bogactwa Cuzco, te rzeczywiste i te, które istniały tylko w wyobraźni Hiszpanów,
ostatecznie spowodowały, iż Almagro nie umiał dostrzec walorów Chile — kraju,
który kilka lat później zdobędzie i zorganizuje własnym wysiłkiem Pedro de Valdivia.
Tak oto Almagro, podchodząc w kwietniu 1537 roku na przedpola Cuzco, był
zdecydowany za wszelką cenę uchwycić panowanie w tym mieście. Był nawet
gotów do układów z Manco Inką, którego wojsko wprawdzie już odstępowało od
oblężenia, ale jeszcze stanowiło realną siłę militarną operującą w tym rejonie.
Jednak indiański władca, mający dość hiszpańskiej kurateli, nie chciał przyjąć tej
oferty. Ostatecznie Almagro przedłożył, przez swych wysłanników, władzom
miejskim Cuzco dokumenty królewskie, czyniące go gubernatorem Nowego Toledo,
żądając na tej podstawie uznania jego władzy nad miastem. Problem w tym, że
dokumenty te nie mówiły wprost, po czyjej stronie znajdzie się Cuzco. Rajcy
miejscy nie czuli się więc władni podejmować rozstrzygnięcia w tej kwestii i
zaapelowali o rozejm między oboma stronnictwami. Prawdą jednak było, że część
Hiszpanów w Cuzco, zrażonych do osoby Hernanda Pizarro, sprzyjała Almagrowi.
Zniecierpliwiony Almagro, korzystając z pretekstu, iż to Pizarrowie naruszyli zawarty
rozejm, wkroczył do miasta w deszczową noc 18 kwietnia 1537 roku i, aresztując
dwóch braci Pizarro (Hernanda i Gonzala objął panowanie nad Cuzco.
Ten akt można uznać za rzeczywisty początek wojny domowej. Drugim jej ważnym
momentem było, późniejsze o trzy miesiące, starcie nad rzeką Abancay. W tym
miejscu trzeba wyjaśnić, że Francisco Pizarro już w listopadzie 1536 roku wysłał na
ratunek oblężonym w Cuzco Hiszpanom czterystuosobowy oddział, którego
dowództwo początkowo powierzył Pedro de Lermie. Jednak ostatecznie
zwierzchnictwo dostało się powracającemu właśnie z wyprawy w rejon
Chachapoyas (we wschodnim Peru) Alonsowi de Alvarado, jednemu z braci Pedra
de Alvarado, zdobywcy Gwatemali. ów kapitan zatrzymał się jednak po drodze w
Jauja, gdzie przebywał cztery-pięć miesięcy.
Według Pedra Pizarro przyczyną tej zwłoki była potajemna umowa między
Alvaradem a sekretarzem Pizarra, wspomnianym już Antoniem Picado. To Picado
przekonał Francisca Pizarro, aby na czele oddziału postawił właśnie Alvarada na
miejsce wcześniej wyznaczonego Pedra de Lermy. Przebiegły sekretarz chciał
bowiem, by ten oddział przede wszystkim spacyfikował rejon Jauja, gdzie sam miał
znaczne posiadłości. Alonso de Alvarado ze swej strony mógł też obawiać się, czy
jego pomoc dla oblężonego Cuzco nie jest już spóźniona. Z tych więc czy innych
powodów Alvarado długo nie ruszał się z Jauja, twierdząc, iż nie otrzymał
koniecznego wzmocnienia sił i wyraźnych rozkazów od Francisca Pizarro.
Gdy wreszcie ruszył, Cuzco było już pod kontrolą Almagra, który zresztą wyszedł
mu na spotkanie. Oddziały zbliżyły się do siebie nad rzeką Abancay, a Alvarado
kontrolował przerzucony nad nią most. Nieuchronne starcie zakończyło się pełnym
zwycięstwem sił Almagra. Przyczyną takiego rozstrzygnięcia było niezdecydowanie
Alvarada oraz większy zmysł taktyczny Almagra i jego oficerów. Ponadto
niebagatelne znaczenie miały animozje wśród ludzi Alvarada, z których część
sympatyzowała ze stronnictwem Almagra. Na przykład Pedro de Lerma, który,
odsunięty od dowództwa i ciągle podejrzewany o nielojalność, nawiązał kontakt z
ludźmi Almagra i opuścił ten brzeg rzeki, na którym rozlokowane były siły Alvarada,
chociaż z Almagrem połączył się już po potyczce. Pokonany Alonso de Alvarado
został pochwycony i przetransportowany do Cuzco, gdzie pozostawał w areszcie
razem z braćmi Pizarro.
Triumf nad Abancay stanowił apogeum sukcesów Almagra w wojnie domowej. Choć
w tym okresie dysponował większymi atutami niż jego adwersarz i dawny wspólnik,
niebawem jednak inicjatywa zaczęła wymykać mu się z rąk. Być może była to
kwestia większej przebiegłości i bezwzględności jego konkurenta.
W tym czasie pojawiła się na krótko pewna nadzieja na zapobieżenie eskalacji
konfliktu. Otóż do Peru przybył Gaspar de Espinoza, trzeci sygnatariusz układu z
1524 roku, którego ksiądz Luque tylko reprezentował (sam Luque nie żył już od
kilku lat) Espinoza dotarł nawet do Cuzco, gdzie spotkał się z Almagrem, ale widząc
jego nieprzejednane stanowisko i wystarczająco znając charakter Pizarra, stracił
nadzieję na rozsądne rozwiązanie nabrzmiałej sytuacji. Almagrowi na odchodne
miał powiedzieć: Wiecie zatem, jaki wniosek wyciągam z całej tej sprawy? Otóż to,
że zwyciężony uległ, ale i zwycięzca przegrał, i z tym [przeświadczeniem]
odjeżdżam". Wprawdzie, mimo wszystko, próbowano jeszcze wynegocjować jakiś
kompromis, ale przed podpisaniem umowy licencjat Espinoza nagle zachorował i
zmarł w Cuzco.
Niebawem Almagro utracił jeden z atutów. Otóż opuścił Cuzco, aby założyć nowe
miasto, mające nosić jego imię
—
Almagro, zabierając ze sobą, jako zakładnika, Hernanda
Pizarro. W tym czasie pozostali uwięzieni, Gonzalo Pizarro
i Alonso de Alvarado, zdołali zbiec, wykorzystując nieobec
ność Almagra i jego najwierniejszych stronników. Ucieczka
ta była możliwa dzięki pomocy tych Hiszpanów w Cuzco, którzy sympatyzowali z
frakcją Pizarra, i zaaresztowaniu przez nich najważniejszych osób, lojalnych wobec
Almagra. Wszyscy ci pizarryści, wraz z uwolnionymi więźniami, uciekli z Cuzco i
połączyli się z Franciskiem Pizarro.
W ciągu następnych kilku miesięcy dawni wspólnicy próbowali, mimo wszystko,
uniknąć przekształcenia się zatargu o granicę między terytoriami swych
gubernatorstw w wojnę, wybierając na arbitra osobę duchowną, zakonnika
Francisco de Bobadillę. Z jego pośrednictwem zwaśnione strony prowadziły
pertraktacje w październiku 1537 roku. W ich trakcie ustalono, że obaj adwersarze
spotkają się w miejscowości Mala, leżącej mniej więcej w pół drogi od miejsc, w
których wówczas przebywali. Każdy z nich miał przybyć na spotkanie bez broni, w
towarzystwie dwunastu zaufanych osób i z oryginałami dokumentów królewskich
nadań. Obaj też zobowiązywali się nie podejmować żadnych kroków militarnych
przeciw sobie.
Inna sprawa, że obaj nie mieli szczerej woli wypracowania pokojowego
porozumienia. Według słów przenikliwwego kronikarza, jakim był Cieza, nie było
zamiarem obu gubernatorów przywrócenie naruszonej dawnej przyjaźni, ponieważ
Francisco Pizarro nie chciał, aby w tym kraju był ktoś równy mu władzą, podobnie
jak Almagro, który nie tylko chciał tego samego, lecz więcej nawet, dawał do
zrozumienia, że jemu powinny przypaść rządy nad większą częścią kraju. Jeśli zaś
posługiwali się pewnymi usprawiedliwieniami i dawali do zrozumienia, że obawiają
się króla (...), wszystko to czynili tylko po to, aby uzasadnić swe racje przed ludźmi,
aby zapałali gniewem i mając swą sprawę za słuszną, nabrali odwagi do stawania w
jej obronie".
Do spotkania tego doszło w listopadzie 1537 roku, ale od początku upływało ono w
atmosferze wzajemnych podejrzeń i z trudem hamownej wrogości. Taki klimat był
widoczny już w samym powitaniu dawnych wspólników. Było ono pełne rezerwy,
zwłaszcza ze strony Pizarra, który nie zdjął nawet hełmu, nieznacznie tylko
skłaniając się w geście powitania. W dodatku Gonzalo Pizarro ukrył się wraz z
kilkudziesięcioma uzbrojonymi ludźmi, mając zamiar w odpowiedniej chwili
pochwycić albo zabić Almagra. Nie jest pewne, czy przygotowana zasadzka była
jego inicjatywą, czy też stało się to za aprobatą Francisca Pizarro. Rozmowy zaczęły
się od wymiany wzajemnych oskarżeń i bardzo szybko zostały przez Almagra
zerwane. Dowiedział się on bowiem o przygotowanej zasadzce, a tym, który rzecz
wyjawił, był ponoć jeden z ludzi Pizarra, Francisco de Godoy, który z jakichś
powodów czuł sympatię do Almagra. Godoy miał go ostrzec wprost, a ponadto w
pewnej chwili zanucił pierwsze słowa popularnej wówczas piosenki: Tiempo ya es
caballero, tiempo es de andar de aqui (Czas już rycerzu, czas najwyższy, by stąd
odejść)
Po pospiesznym odjeździe Almagra Pizarro próbował jeszcze ratować sytuację,
wysyłając w ślad za nim posłańców ( m.in. wspomnianego Godoya) ale Almagro nie
podjął oferty i dwaj dawni towarzysze oraz wspólnicy już nigdy nie spotkali się
twarzą w twarz. W połowie listopada wydał werdykt ojciec Bobadilla. Werdykt ten
był niekorzystny dla Almagra, zobowiązywał go bowiem do ustąpienia z Cuzco.
Mówiło się zresztą, że takie rozstrzygnięcie było do przewidzenia, gdyż zakonnik był
podatny na naciski Pizarra.
Almagro oczywiście nie zaakceptował tego werdyktu i chciał się od niego
odwoływać. Bobadilla jednak stwierdził, że skoro obie strony czyniły go arbitrem w
tej sprawie, jego rozstrzygnięcie jest nieodwołalne. Z kolei Francisco Pizarro musiał
liczyć się z Almagrem, skoro ten ciągle więził jego przyrodniego brata Hernanda.
Dlatego kilka dni później przyjął wysłanników Almagra, którzy zabiegali o zmianę
układu. Rzeczywiście, w końcu listopada 1537 roku wynegocjowano nowe
porozumienie, które pozwalało Almagrowi na tymczasowe pozostawanie w Cuzco.
Inne punkty tego porozumienia nie różniły się od poprzedniego — np. Pizarro
zobowiązywał się dostarczyć Almagrowi okręt, aby ten mógł wysłać kogoś do
Hiszpanii w celu poinformowania o swoim stanowisku dworu królewskiego; ponadto
obie strony miały w terminie dwudziestu dni rozformować swe wojska, wysyłając
ludzi w te rejony, gdzie istniało zagrożenie panowania hiszpańskiego ze strony
krajowców. Almagro miał uwolnić, za poręczeniem pięćdziesięciu tysięcy pesos,
Hernanda Pizarro, który z kolei powinien w ciągu sześciu miesięcy udać się do
Hiszpanii, by tam stanąć przed obliczem monarchy. Jednocześnie ustalono, że
wyjazd Hernanda nie nastąpi wcześniej niż w chwili, gdy Francisco Pizarro odda do
dyspozycji Almagra obiecany okręt, tak aby przedstawiciele obu stronnictw mogli
udać się do Hiszpanii w tym samym czasie.
Ale i ten, z trudem wynegocjowany, układ nie wszedł od razu w życie. W tym czasie
powrócił bowiem z Hiszpanii, wysłany tam przez Pizarra, Pedro Anzures de
Camporredondo, przywożąc zarządzenia królewskie, na mocy których obaj rywale
mieli bezwzględnie trzymać się wyznaczonych granic swoich nadań. Pizarro
natychmiast zadeklarował zamiar ścisłego wypełnienia woli monarchy, wzywając
Almagra do zajęcia takiej samy postawy. Almagro odebrał to jako kolejny wybieg
Pizarra, który nie chciał wypełnić uprzednio wynegocjowanego porozumienia.
Jednakże po kolejnych, prowadzonych na odległość rokowaniach, Pizarro pozwolił
Almagrowi na zachowanie — do czasu zapadnięcia ostatecznych decyzji o granicach
gubernatorstw — kontroli nad Cuzco. Nie było to oczywiście wspaniałomyślne
ustępstwo, lecz wyraz determinacji Pizarra w staraniach o ocalenie życia swego
przyrodniego brata. W obozie Almagra bowiem już od dłuższego czasu niektórzy
radzili uśmiercić Hernanda, a najgorliwiej zachęcał do tego radykalnego kroku
Rodrigo Orgonez, prawa ręka i szef sztabu Almagra.
Almagro jednak, po naradzie z kilkoma swoimi oficerami, zdecydował się uwolnić
Hernanda Pizarro. Próbował też przekonać do swej decyzji Orgoneza. Ten jednak w
odpowiedzi, chwytając się lewą ręką za brodę, uniósł głowę, a prawą ręką wykonał
charakterystyczny gest ze słowami: Biada ci Orgonezie, gdyż z powodu przyjaźni
dla Almagra utną ci ją, podrzynając gardło!". A że nie była to odosobniona reakcja
w obozie Almagra, świadczą też słowa pewnego żołnierza, który ostentacyjnie
powiedział: Do tej pory, Almagro, nie była potrzebna broń i nosiłem tylko pikę,
teraz zaś sprawię sobie taką z dwoma grotami — wszak takich nam będzie trzeba".
Ktoś inny, przyłączając się do głosów wieszczących, iż nic dobrego nie wyniknie z
uwolnienia Hernanda, ułożył i rozpowszechniał następujący czterowiersz:
Almagro pide paz
Los Pizarros guerra, guerra
Ellos todos moriran
Y otro mandara la tierra
(W swobodnym przekładzie: Almagro prosi o pokój / Pizarrowie wojny pragną /
Wszyscy oni zginą wkrótce / A rządy, komu innemu przypadną) Słowa tego kupletu
miały niebawem okazać się, niestety, prorocze.
Almagro uwolnił zatem Hernanda Pizarro, czego jednak miał wkrótce szczerze
żałować. Wbrew wcześniejszym ustaleniom Hernando wcale nie wyjechał do Hisz-
panii. Owszem, oficjalnie rozpowszechniano wiadomości o jego zamiarze stanięcia
przed obliczem królewskim, tymczasem jednak Francisco Pizarro oficjalnie
sprzeciwił się temu, twierdząc, że brak okrętu, którym można by bezpiecznie —
wraz ze zgromadzonymi kosztownościami dla Korony — udać się w podróż,
wymaga, aby Hernando tymczasem służył sprawie monarchy w Peru. Hernando
publicznie okazywał niezadowolenie z takiej decyzji swego brata, ale była to tylko
gra, umożliwiająca, w swych konsekwencjach, ostateczną rozprawę z Almagrem.
Niebawem Pizarrowie rzeczywiście wystawili wojsko, które rozpoczęło marsz za
Almagrem, który — wtedy już ciężko chorujący — zmierzał do Cuzco. Dowództwo
nad jego siłami sprawował w tej sytuacji Orgonez, ów zacięty i konsekwentny wróg
Pizarrów, który wielokrotnie odwodził Almagra od jakichkolwiek ustępstw,
twierdząc, że próby układów z Pizarrami zakończą się niechybnie oszukaniem
Almagra. A jednak ten człowiek nie skorzystał z dogodnej okazji do zadania siłom
Pizarra dotkliwych strat. Wiedząc bowiem, iż na terenach górskich wielu ludzi
Pizarra zaczęło cierpieć na chorobę wysokościową, nie zaatakował, sądząc
widocznie, iż nie jest to godny sposób wojowania. Kronikarze są zgodni co do tego,
że był to najsposobniejszy moment, jaki miały siły Almagra do pobicia przeciwnika.
Od tego momentu Diego de Almagro i Francisco Pizarro bezpośrednio nie
uczestniczyli w działaniach wojennych. Almagro z powodu poważnych dolegliwości,
spodziewano się nawet jego zgonu, Pizarro natomiast pozostawił dowództwo w
rękach swego przyrodniego brata Hernanda, który od początku nie cierpiał
Almagra, a teraz, po pobycie u niego w niewoli, szczerze go nienawidził.
Do decydującej bitwy doszło nad przedpolach Cuzco, pod Las Salinas, w przeddzień
niedzieli palmowej, 6 kwietnia 1538 roku. Przyniosła ona zwycięstwo liczniejszym i
uzbrojonym w nowocześniejsze arkebuzy siłom Pizarra, które uszykował do boju
Pedro de Valdivia, przyszły zdobywca Chile. W czasie bitwy, jak również po jej
zakończeniu, dopuszczono się wielu okrucieństw i haniebnych postępków, jak to
zwykle dzieje się w przypadku wojen domowych.
Tak więc Rodrigo Orgonez, ranny i osaczony przez sześciu przeciwników, zawołał:
Czy nie ma tu rycerza równemu mi rangą, któremu mógłbym się poddać?".
Wówczas podszedł do niego sługa Hernanda Pizarro, niejaki Fuentes, ze słowami;
Tak, poddajcie się mnie", a po odebraniu oręża Orgonezowi ściął mu głowę. Z kolei
Pedro de Lerma, którego zniesiono z pola bitwy z siedemnastoma ranami i
ulokowano w domu Pedra de los Rios, został zakłuty przez żołnierza nazwiskiem
Samaniego, w odwecie za jakąś zniewagę wyrządzoną mu w starciu nad Abancay.
Sam Diego de Almagro, przyniesiony w lektyce na jedno z pobliskich wzgórz, z jego
szczytu obserwował bitwę, a widząc klęskę swych żołnierzy, schronił się w Cuzco.
Hernando Pizarro, po wkroczeniu do miasta, kazał uwięzić Almagra, i to tam, gdzie
poprzednio sam był przez niego więziony. Niebawem przygotował i wytoczył proces
Almagrowi, skazując go jako uzurpatora i wichrzyciela na śmierć.
Almagro, który nie mógł uwierzyć w sentencję wyroku, oznajmioną mu przez
przybyłego zakonnika, prosił, aby potwierdził ją Hernando Pizzaro. Do tej pory
bowiem ten zwodził Almagra sugerując mu, iż każe go odesłać do Hiszpanii albo
przynajmniej pozostawi do dyspozycji swego przyrodniego brata. Teraz jednak
Hernando potwierdził, iż rzeczywiście tak surowy wyrok zapadł, co załamało Al-
magra i zaczął błagać o litość. Almagro najpierw prosił o odesłanie go do Hiszpanii,
aby tam, jeśli okaże się winny, ukarał go sam monarcha. Gdy Hernando taką
możliwość z góry wykluczył, Almagro zaczął odwoływać się do dawnej przyjaźni z
Franciskiem Pizarro, przypominając, iż był pierwszym stopniem, po którym cały ród
Pizarrów wspiął się na wyżyny powodzenia. Nie uczynił też krzywdy żadnemu z
Pizarrów, choć miał ku temu sposobność, gdy uwięził Hernanda i Gonzala. Wreszcie
spróbował zaapelować do humanitarnych uczuć Hernanda, mówiąc, iż jest już
stary i chory i niewiele mu pozostało życia na tym świecie.
Wszystko to nie wywarło żadnego wrażenia na Hernandzie, który w sposób oschły i
nieczuły odpowiedział, iż umrzeć to rzecz ludzka, lepiej więc niech się dobrze na
śmierć przygotuje, nie okazując słabości, jak przystało na rycerza i chrześcijanina.
Almagro jeszcze zareplikował, że nikomu, nawet samemu Chrystusowi, nie jest
obcy strach przed śmiercią, lecz Hernando pozostał nieubłagany. Niebawem nakazał
wykonanie wyroku, lecz nie odważył się na publiczną egzekucję, choćby ze względu
na obecność w mieście wielu dawnych podkomendnych i osób sympatyzujących z
Almagrem. Almagro został więc 8 lipca 1538 roku uduszony w swej celi.
Niekiedy twierdzi się, że Hernando kazał stracić Almagra, obawiając się zbrojnego
wystąpienia jego zwolenników, którzy mogli planować jego uwolnienie. Podstawę
do takiej interpretacji mogą dawać dzieje wyprawy Pedra de Candii do Montanii
(wschodniego, puszczańskiego rejonu Peru) Ekspedycja ta wyszła z Cuzco krótko po
bitwie pod Las Salinas, a Hernando ochoczo wyraził na to zgodę, chcąc zająć czymś
konkretnym uczestników zakończonej wojny (w szeregach Candii byli zarówno
pizarryści, jak i almagryści) Wyprawa jednak zakończyła się kompletnym
niepowodzeniem, gdyż natrafiono na dzikie, bezwartościowe tereny, największym
więc pragnieniem stało się ocalenie życia i powrót do Cuzco. Jeden z zawiedzionych
uczestników wyprawy, Alonso de Mesa, zaczął obarczać winą za niepowodzenie
Hernanda Pizarro, który, jego zdaniem, z premedytacją skierował ich w ten
niegościnny rejon. Zaczął więc spiskować z kilkoma innymi, znanymi z
almagrystowskich sympatii uczestnikami wyprawy, aby zabić Hernanda i uwolnić
Almagra. Gdy kolumna zbliżała się do Cuzco, Hernando powziął pewne podejrzenia,
dlatego skazał przywódcę spisku, Mesę, na śmierć, Candii, który o sprawie nie
wiedział, odebrał dowództwo.
Wydaje się jednak, że cała ta historia dostarczyła tylko Hernandowi dogodnego
pretekstu do stracenia Almagra, czego sam, bez wątpienia, od początku pragnął.
Rację ma też kronikarz, gdy pisze, że część odpowiedzialności za śmierć Almagra
spada na Francisca Pizarro, gdyż między uwięzieniem a straceniem jego dawnego
towarzysza upłynęło ponad trzy miesiące — czas wystarczająco długi, by coś
uczynić, gdyby Francisco Pizarro chciał rzeczywiście uratować Almagra. Jedno-
cześnie notuje on opinię, że Hernando wielokrotnie mówił, iż nie uczynił niczego, co
nie było mu poruczone przez przyrodniego brata.
Śmierć Almagra kończy pierwszą wojnę domową w Peru. Po niej następuje krótki
okres złagodzenia wewnętrznych napięć, osiągnięty w dużej mierze dzięki
organizowaniu nowych wypraw zdobywczych poza teren właściwego Peru. Taka
praktyka, określana przez Hiszpanów owej epoki jako descargar la tierra, czyli
rozładowanie, uwolnienie (od nadmiaru żołnierzy) kraju, była zresztą często
stosowana, gdy konkwistadorzy rywalizowali ze sobą.
Pozostaje ironią historii fakt, iż właśnie wtedy Francisco Pizarro udzielił Pedro de
Valdivii, w uznaniu jego wkładu w zwycięstwo pod Las Salinas, pozwolenia na
zorganizowanie wyprawy zdobywczej do Chile. Valdivia ruszył więc i niebawem
faktycznie podbił kraj, do którego Almagro udał się na czele dużo liczniejszych sił
niż pozostające w dyspozycji Valdivii i wrócił tak rozczarowany. Zresztą jeszcze po
śmierci Almagra jego dawnych żołnierzy i stronników nazywano tymi z Chile" (los
de Chile).
Francisco Pizarro w tym czasie kierował akcją kolonizacyjną z Cuzco, dokąd przybył
krótko po straceniu Almagra. Z jego polecenia zakładano kolejne miasta
hiszpańskie, m.in. Arequipę, La Platę (dziś Sucre) czy Huamangę (dziś Ayacucho)
Po dwóch latach Pizarro wrócił do Limy. W połowie 1541 roku okres względnego
pokoju w Peru dobiegł końca.
Od czasu klęski pod Las Salinas pokonani zwolennicy Almagra zaczęli grupować się
wokół osoby Diega de Almagra Młodszego, jedynego syna swego dawnego dowód-
cy. Ten liczący około dwudziestu lat Metys odgrywał wszakże wśród dawnych
żołnierzy swego ojca rolę jedynie symboliczną. Prawdziwym przywódcą
almagrystów stał się bowiem Juan de Herrada, ten sam, który ongiś przywiózł
Almagrowi do Chile nominację na gubernatora Nowego Toledo. Francisco Pizarro z
jednej strony otaczał opieką młodego Almagra, z drugiej strony, ze zrozumiałych
względów, podejmował decyzje niekorzystne dla byłych żołnierzy swego dawnego
wspólnika. Ci zaś tym bardziej umacniali się w swej wrogości do Pizarra, czyniąc go
odpowiedzialnym za wszystkie niepowodzenia, jakich doświadczali jako członkowie
pokonanego stronnictwa.
Tymczasem w Hiszpanii, choć obdarzono Francisca Pizarro tytułem markiza,
wiadomości o walkach frakcyjnych w Peru i śmierci Almagra spowodowały podjęcie
energicznych kroków. I tak Hernanda Pizarro, który przybył znowu do Hiszpanii ze
zdobytymi w Peru kosztownościami, po pełnym kurtuazji przyjęciu, oskarżono o
sianie zamętu w Peru i w 1540 roku osadzono w twierdzy la Mota w Medina del
Campo. Miał on tam spędzić aż dwadzieścia jeden lat. Dwór królewski,
zaniepokojony rozwojem wypadków w Peru, mianował do skontrolowania spraw na
miejscu i obdarzył szerokimi pełnomocnictwami prawnika, licencjata Cristóbala Vaca
de Castro. Wyruszył on niebawem z Hiszpanii, przebył Przesmyk Panamski, ale jego
dalsza podróż napotkała na trudności. Najpierw przeciwne wiatry uniemożliwiły
żeglugę i Vaca de Castro musiał wylądować w Buenaventurze — wówczas pry-
mitywnym porcie, odległym o setki kilometrów od właściwego Peru. Ponadto trudy
dotychczasowej podróży tak nadwątliły siły licencjata, że złożony chorobą, musiał
na jakiś czas jej zaprzestać.
A jednak wieści o rychłym przyjeździe królewskiego wysłannika zaczęły rozchodzić
się wśród Hiszpanów w Peru. Szczególne podniecenie wywoływały wśród
almagrystów. Z jednej strony liczono po cichu, iż tak wysoki funkcjonariusz będzie
władny zaradzić marginalizacji dawnych żołnierzy Almagra i wynagrodzi im przebyte
trudy i upokorzenia. Z drugiej strony zaczęły szerzyć się pogłoski — raz o tym, że
sędzia został przekupiony i wobec tego będzie sprzyjał Pizarrowi, innym razem, że
to Pizarro ma zamiar nastawać na życie królewskiego wysłannika. W tym klimacie
niespokojnego oczekiwania almagryści zaczęli rozprawiać o zgładzeniu Francisca
Pizarro.
Czyniono to jednak tak otwarcie, że nawet służba indiańska zaczęła te nowiny
powtarzać. Doszły one do uszu samego Pizarra, który jednak śmiał się z tych
doniesień, mając je za bajdy indiańskie". Ale gdy rozeszły się wieści, iż Juan de
Herrada kupuje broń i pancerze, i zawsze porusza się po mieście w towarzystwie
uzbrojonej eskorty, wezwał go do siebie.
Gdy Herrada przybył do domu Pizarra, ten zwrócił się do niego z wyrzutem: Cóż to
ma znaczyć, Juanie de Herrada — wszak mówią, że kupujecie broń, przywdziewacie
zbroję, a wszystko po to, aby mnie zabić. Herrada odpowiedział, że jego działania
są tylko odpowiedzią na to, iż Pizarro każe swoim ludziom kupować lance,
niechybnie po to, aby rozprawić się z dawnymi ludźmi Almagra.
Pizarro z wyrzutem zareplikował, że nigdy mu to nawet przez myśl nie przeszło, a
co do broni, to owszem, kazał nabyć swoim sługom jedną lancę z myślą o
polowaniu, ci zaś z nadgorliwości kupili cztery. Jednocześnie, chcąc zapewnić
Herradę o braku złych zamiarów, dał mu kilka zebranych właśnie pomarańczy z
zasadzonych drzew, które po raz pierwszy zaowocowały w Peru.
Między almagrystami, którzy gromadzili się zwykle w domu Diega de Almagro
Młodszego, ponownie ożyły dyskusje nad kwestią uśmiercenia Pizarra. Ostatecznie
przychylono się do zdania Cristóbala de Sotelo, aby wstrzymać się z tym do czasu
przybycia sędziego Vaca de Castro i dopiero gdyby ten stanął po stronie Pizarra,
urzeczywistnić zamiar. Jednakże jeden z członków sprzysiężenia wyjawił rzecz całą
księdzu podczas spowiedzi. Duchowny ten udał się po kryjomu do domu Martina de
Alcantara, gdzie przebywał Francisco Pizarro. Nie naruszając tajemnicy spowiedzi —
wszak nie wyjawił nazwiska penitenta — ostrzegł spożywającego właśnie wieczerzę
Pizarra o czyhającym nań niebezpieczeństwie. Stary gubernator i tym razem
bagatelizował sprawę, twierdząc, iż ktoś przekazał taką wiadomość, licząc zapewne
na otrzymanie w nagrodę wierzchowca lub innej cennej rzeczy. Tego wieczora
Pizarro jednak już niczego nie jadł i szybko się położył.
Tego samego i następnego dnia jeszcze dwukrotnie ostrzegano Pizarra o zamiarach
pozbawienia go życie przez tych z Chile", ale gubernator zdawał się nie przykładać
do tych rewelacji zbytniej wagi. Gdy nadeszła niedziela 26 czerwca, Pizarro po raz
kolejny został ostrzeżony o wymierzonym w jego osobę spisku. Sprawa jednak nie
była jeszcze przesądzona, przywódca almagrystów bowiem, Juan de Herrada, wcale
nie planował tego dnia zabicia Pizarra. W gruncie rzeczy Herrada został
sprowokowany do działania przez jednego ze zniecierpliwionych almagrystów, który
zasugerował mu, iż ludzie Pizarra przygotowują się do zbrojnej rozprawy z nimi.
W ten sposób lawina przemocy została uruchomiona. W domu Almagra Młodszego
Herrada wezwał towarzyszy do pomszczenia śmierci dawnego dowódcy. Uzbrojeni
spiskowcy wypadli na ulicę i wznosząc okrzyki: Niech żyje król!" i Śmierć tyranowi! ,
przebyli główny plac i dotarli do domu gubernatora. Tego dnia u Pizarra było kilku
zaproszonych gości. Gdy wpadli tam spiskowcy, niektórzy z nich zdołali uciec, inni
zostali ciężko zranieni. Francisco Pizarro wraz z Martinem de Alcantara i dwoma
swoimi paziami — Cardoną i Vargasem — bronił się w garderobie, do której wszedł
w chwili ataku spiskowców, aby nałożyć rynsztunek bojowy.
Gdy walka przeciągała się, a spiskowcy nie mogli przełamać oporu Pizarra, użyli
drastycznego środka. Mianowicie jednego spośród siebie, nazwiskiem Narvaez,
popchnęli na Pizarra, który go wprawdzie śmiertelnie ugodził, ale w tym czasie
pozostali napastnicy wdarli się do pomieszczenia. Losy walki były już przesądzone
— Pizarro po otrzymaniu kilkunastu ciosów osunął się na ziemię i, wzywając imienia
Chrystusa, skonał. Według wersji, którą podają Gómara i Zarate, Pizarro, upadłszy
na podłogę, ostatnim wysiłkiem nakreślił znak krzyża i pocałował go. Wraz z nim
polegli w walce Martin de Alcantara i obaj paziowie. Było to około godziny
jedenastej, 26 czerwca 1541 roku.
Śmierć Francisca Pizarro jest uważana za początek drugiej wojny domowej w Peru.
Spiskowcy bowiem obwołali gubernatorem Diega de Almagro Młodszego, który
wycofał się ze swymi siłami do Cuzco, gdzie przebywało wielu almagrystów,
oczekując na dalszy rozwój wypadków.
Losy tej wojny zależały od postawy sędziego Cristóbala Vaca de Castro, który w
czasie gdy almagryści zamordowali Francisca Pizarro, przebywał na terenie
gubernatorstwa Popayanu (północny zachód dzisiejszej Kolumbii) i zmagał się z
chorobą. W dodatku nie dysponował większymi siłami zbrojnymi, chyba że skłoniłby
do mobilizacji gubernatora Popayanu, Sebastiana de Belalcazara.
W tym miejscu należy się czytelnikowi wyjaśnienie, że Belalcazar, pozostawiony w
Quito, od połowy lat trzydziestych coraz bardziej dystansował się od spraw
peruwiańskich (dzięki temu uniknął wplątania w pierwszą wojnę domową)
Skierował wówczas swą uwagę na terytoria leżące na północ od Quito. W latach
1536-1537 zajął te tereny, fundując takie miasta jak Cali i Popayan. W czasie
kolejnej wyprawy posunął się aż do Bogoty, tam jednak uprzedził go idący z
wybrzeża Morza Karaibskiego, Gonzalo Jimenez de Quesada. Stamtąd udał się do
Hiszpanii, gdzie w 1540 roku został mianowany gubernatorem Popayanu,
stanowiącego od tej chwili osobną jednostkę administracyjną ze stolicą w mieście o
tej samej nazwie. Belalcazar objął rządy w Popayanie w początkach 1541 roku, a po
kilku miesiącach w Cali zjawił się Vaca de Castro i wezwał do siebie Belalcazara.
Gdy stan zdrowia sędziego Vaca de Castro poprawił się, mógł on wyruszyć do
Popayanu. Tam, we wrześniu 1541 roku, królewskiego wysłannika zastała
wiadomość o śmierci Francisca Pizarro. Natychmiast wezwał też do Popayanu,
przebywającego ciągle jeszcze w Cali, Belalcazara. W Popayanie Vaca de Castro
okazał — przezornie wystawiony w Hiszpanii — królewski dokument, dający mu
pełnię władzy w przypadku śmierci Pizarra, i kazał Belalcazarowi towarzyszyć sobie
w drodze do Peru.
Nie jest do końca jasne, czy Belalcazar udał się z Vakiem de Castro raczej
przymuszony, jak to przedstawia Cieza, czy też z własnej woli. Faktem pozostaje, że
w drodze, między Quito a San Miguel, doszło do incydentu, który podważył zaufanie
Vaca de Castro do Belalcazara. Zdarzyło się bowiem, że jeden z almagrystów,
zamieszany w śmierć Pizarra, Francisco Nunez de Pedroso, który w wyniku zatargu
wewnątrz własnego stronnictwa został wypędzony z Peru, uciekając napotkał
Belalcazara i poprosił go o wstawiennictwo u Vaca de Castro. Jednak Belalcazar,
choć wiedział, że [Nunez de Pedroso] był jednym z winnych śmierci starego markiza
i że Vaca de Castro wielce pragnął schwytać sprawców tego przestępstwa, aby ich
stosownie do wielkości występku ukarać, nie tylko rad był [Belalcazar] aby się
[Nunez de Pedroso] uratował, ale nawet, aby ten mógł ujść niezauważony przez
Vaca de Castro, dał mu konia mówiąc, iżby udał się w granice jego gubernatorstwa
( tj. do Popayanu
—
przyp. A.T.), gdzie nie będzie musiał się niczego
obawiać".
Od tego czasu Vaca de Castro, któremu poprzednio tak zależało na pomocy
Belalcazara, teraz szukał tylko pretekstu, aby się go pozbyć z własnych szeregów.
Dlatego gdy dowiedział się, że zbuntowani almagryści w Peru wcale nie mają
przewagi wobec uaktywnienia się silnej frakcji pizarrystów, kazał Belalcazarowi
wrócić do Popayanu. Sam kontynuował swą mozolną podróż do Peru, przybywając
wreszcie do Limy w czerwcu 1542 roku.
Czas pracował dla niego, ciągle bowiem przybywali doń kolejni Hiszpanie i szybko
rosły szeregi wojska, jakie Vaca de Castro gromadził pod hasłem wierności królowi.
Siły almagrystów natomiast słabły, głównie na skutek utraty najlepszych dowódców.
Juan de Herrada ciężko zachorował i zmarł. Mianowany na jego miejsce Cristóbal
de Sotelo został wkrótce zabity w zatargu z Garcią de Alvarado, którego z kolei
uśmiercił Almagro Młodszy.
Do decydującej bitwy doszło 16 września 1542 roku na płaskowyżu Chupas (stąd
druga wojna domowa w Peru nosi nazwę wojny Chupas) Oba wojska stanęły
naprzeciw siebie późnym popołudniem. Ponieważ do zmroku pozostało zaledwie
około półtorej godziny, oficerowie Vaca de Castro namawiali go, aby odłożyć walkę
na dzień następny, jednak królewski wysłannik zdecydował się na natychmiastowe
uderzenie. Walka trwała nawet po zapadnięciu zmroku, aż wreszcie szala
zwycięstwa przechyliła się na stronę sił Vaca de Castro. Była to najbardziej krwawa
bitwa stoczona między Hiszpanami w Peru — z obu stron poległo w niej ponad
dwustu żołnierzy (Gómara pisze nawet, że tylko ze strony Vaca de Castro poległo
trzysta osób, co jest jednak grubą przesadą) Faktem pozostaje, że zwycięska
strona, mająca przed bitwą niewielką przewagę liczebną, poniosła paradoksalnie
większe straty w zabitych. Jednak siły almagrystów zostały kompletnie rozbite.
Niektórym spośród pokonanych udało się ujść z pola bitwy, ściągając z poległych
przeciwników znaki rozpoznawcze (szkarłatne szarfy), jakie nosiło wojsko Vaca de
Castro. Wielu jednak zabili okoliczni Indianie, którzy po bitwie obdzierali poległych i
dobijali rannych.
Diego de Almagro Młodszy nie zginął na polu bitwy i początkowo uszedł do Cuzco.
Tam został jednak pochwycony, a następnie skazany na śmierć przez Vaca de
Castro. Młodego Almagra ścięto i pochowano w Cuzco w tym samym kościele, gdzie
już spoczywały doczesne szczątki jego ojca. W ten sposób wygasły walki między
pizarrystami i almagrystami, podsycane przez te wszystkie lata ambicjami i
namiętnościami.
Nie był to jednak kres wojen domowych między Hiszpanami w Peru. W roku 1544
wybuchł w Peru bunt Gonzala Pizarro. Podłożem, z jakiego wyrastał ten ruch
protestu przeciw polityce Korony, było ogłoszenie w Hiszpanii 20 listopada 1542
roku tzw. Nowych Praw dla Indii. Był to zbiór zarządzeń obowiązujących we
wszystkich posiadłościach hiszpańskich w Nowym Świecie, których celem było nie
tylko utrwalenie kontroli Korony nad terytoriami zamorskimi, ale nade wszystko
ochrona krajowców przed nadużyciami, jakich wielokrotnie dopuszczano się w
pierwszych dekadach obecności Hiszpanów w Ameryce. Na mocy Nowych Praw nie
można było m.in. czynić pod jakimkolwiek pretekstem z Indian niewolników, za-
broniono przymuszania krajowców do wykonywania niektórych prac, ograniczono
też korzystanie z usług indiańskich tragarzy do wyjątkowych sytuacji, a i wówczas
nie mogło się to dziać wbrew ich woli i bez wynagrodzenia. Dla Hiszpanów
największy ciężar gatunkowy miały zarządzenia, uderzające w instytucję nadań
ziemi z Indianami (encomiendas) Od tej pory encomiendas przysługiwały
dożywotnio tylko pierwszym zdobywcom, a po ich śmierci miały wrócić do Korony
— wszak teoretycznie rzecz ujmując, encomenderos otrzymywali owe majątki od
monarchy w powiernictwo. W dodatku Nowe Prawa groziły utratą posiadanych w
systemie encomiendas Indian, gdyby byli oni źle traktowani przez Hiszpana,
któremu zostali przydzieleni.
Oprócz zarządzeń ogólnych Nowe Prawa zawierały także pewne uregulowania
szczegółowe. Był tam m.in. ustęp odnoszący się do samego Peru, zawierający
groźbę odebrania encomiendas tym wszystkim, którzy — po zbadaniu spraw przez
królewskich funkcjonariuszy — zostaną uznani winnymi bratobójczych walk między
frakcją pizarrystów i almagrystów. Było to bardzo niefortunne rozporządzenie, bo —
jak pisze Zarate — było oczywiste, że w całej prowincji Peru nie było osoby, która
mogłaby zachować swych Indian; wszak, jak można wnioskować z tej historii, nie
było Hiszpana, wysokiego czy niskiego stanu, który by nie był zaangażowany po
jednej ze stron".
Dodatkowym czynnikiem zaostrzającym sytuację w Peru było postępowanie
wyznaczonego na stanowisko wicekróla Blasco Nuneza de Veli. O ile na innych
obszarach władze kolonialne niejednokrotnie zawieszały te postanowienia Nowych
Praw, których wyegzekwowanie okazywało się niemożliwe, o tyle Nunez de Vela, ze
względu na swój apodyktyczny i gwałtowny charakter, nawet nie dopuszczał myśli o
uczynieniu jakiegokolwiek odstępstwa. Doszło nawet do tego, że uczynił sobie
wrogów z wysłanych wraz z nim czterech sędziów trybunału apelacyjnego
(audiencia) w Limie, który stanowił najwyższą instancję sądowniczą na terytorium
administrowanym przez wicekróla.
Wszystko to spowodowało niepokój i wzburzenie wśród Hiszpanów w Peru, z
których coraz liczniejsi zaczęli się grupować wokół Gonzala Pizarro, jedynego już
wówczas z braci Pizarro w tym kraju. Gonzalo, który przybył do Cuzco, przynajmniej
z pozoru, niechętny otwartemu wystąpieniu przeciw Koronie, w końcu dał się
obwołać kapitanem generalnym i pełnomocnym przedstawicielem (procuradof)
Hiszpanów w Peru. Sformował też liczące czterystu jeźdźców i piechurów wojsko.
Od tego czasu w kraju nastąpiła polaryzacja — z jednej strony wicekról i audiencia
w Limie, z drugiej Gonzalo Pizarro i jego poplecznicy w Cuzco.
Tymczasem Nunez de Vela zrażał do siebie kolejne osoby z własnego otoczenia.
Wprawdzie zawiesił wprowadzenie w życie Nowych Praw, ale zastrzegł, że czyni to
tylko na okres dwóch lat i w obliczu zagrożenia ze strony Gonzala Pizarro.
Obiecywał nawet parcelację majątków należących do stronników Gonzala, czym
jednak tylko oburzył tych z Cuzco, a nie wszystkich z Limy zadowolił". Wszystkich,
którzy przeszli do obozu Gonzala, uznawał za zdrajców, a nawet rozdawał
skonfiskowane im majątki. Zaaresztował, przebywającego ciągle w Peru, Vaca de
Castro. Jakiś czas później, podejrzewając jednego z urzędników o kontakty ze
stronnictwem Gonzala Pizarro, zasztyletował go w czasie sprzeczki. Te i inne
postępki wicekróla wzburzyły przeciw niemu nie tylko mieszkańców Limy, ale i
owych sędziów audiencii, do tego stopnia, że w końcu aresztowano go i wsadzono
na okręt, którym miał powrócić do Hiszpanii.
Gonzalo też bywał bezwzględny w stosunku do tych, którzy próbowali paktować z
wicekrólem. Jego siły jednak rosły, a po usunięciu wicekróla nic już nie stało na
przeszkodzie, aby przejął władzę w samej Limie. Ruszył więc ku stolicy, a
zatrzymawszy się na jej przedpolach czekał, aż zastraszeni sędziowie audiencii
uznają go za gubernatora Peru. Tak też się stało, a Gonzalo triumfalnie wkroczył do
Limy z całym wojskiem i artylerią, którą rozlokował na głównym placu miasta.
W tym czasie Blasco Nuńez de Vela nieoczekiwanie odzyskał możliwość działania,
gdy eskortujący go sędzia Juan Alvarez (jeden z czterech członków audiencii)
uwolnił go, licząc zapewne na nagrodę i łaskę ze strony samego monarchy.
Wicekról udał się pospiesznie do Trujillo, głosząc konieczność zbrojnego
przeciwstawienia się rebelii Gonzala. Jednak Nunez de Vela, tak jak okazał się
niezręczny w sprawowaniu swej funkcji i stosunkach z ludźmi, tak też wykazał brak
zmysłu strategicznego w kwestiach wojskowych. Zamiast uderzyć pierwszy, gdy siły
Gonzala jeszcze nie były tak liczne i skonsolidowane, wicekról uchodził na północ.
Kontynuując swój quasitaktyczny odwrót, Nunez de Vela w sierpniu 1545 roku
znalazł się aż w Popayanie. Tam zatrzymał się, prosząc o pomoc Belalcazara. Ten z
pewnością nie miał ochoty angażować się w nowy konflikt poza granicami własnego
gubernatorstwa — zaledwie trzy lata wcześniej zdołał uniknąć udziału w drugiej
wojnie domowej — nie mógł jednak odmówić wicekrólowi, którego przychylność
mogła okazać się w przyszłości cenna.
Po czterech miesiącach pobytu w Popayanie Nunez de Vela w towarzystwie
Belalcazara wyruszył wreszcie przeciw siłom Gonzala. Tuż przed decydującą bitwą
pod Anaquito (dziś w granicach stolicy Ekwadoru, Quito) wicekról buńczucznie
odrzucił ofertę mediacji ze strony Belalcazara. Starcie (18 stycznia 1546 roku)
zakończyło się sromotną porażką wojsk wicekróla, a on sam zginął w walce.
Gonzalo tymczasem zdobył panowanie nad Peru. Co więcej, jego ludzie dotarli na
Przesmyk Panamski, zajmując ten węzłowy punkt na trasie do i z metropolii,
umożliwiający całkowitą kontrolę komunikacji z Hiszpanią.
Gdy wiadomości o śmierci wicekróla i rozmiarach rebelii Gonzala Pizarro w Peru
dotarły do Hiszpanii, na dworze zaczęto przemyśliwać nad możliwościami
rozwiązania tej nabrzmiałej sytuacji. Wybór padł na osobę skromnego księdza
Pedro de La Gaski, znanego jednak z wielkiej mądrości i niebywałych talentów
dyplomatycznych. Duchowny ten nie dysponował ani wojskiem, ani wielkimi
funduszami, wyposażony był tylko w daleko idące pełnomocnictwa. Jako prezydent
Królewskiej Audiencji Peru miał pełnię władzy administracyjnej i wojskowej oraz —
co najistotniejsze — możliwość przebaczania tym uczestnikom rebelii, którzy,
porzuciwszy szeregi Gonzala. opowiedzą się po stronie Korony.
La Gaska, działając z niesłychanym wyczuciem sytuacji, zdołał najpierw zapewnić
sobie kontrolę nad Panamą i zgromadzoną tam flotą, a później, posuwając się
sukcesywnie na południe, gromadził coraz liczniejsze siły, które mogły już stawić
czoło buntownikom. Kulminacyjnym punktem tej kampanii stała się bitwa pod
Jaquijaguaną (9 kwietnia 1548 roku) w której siły Gonzala zostały całkowicie
rozproszone — część ludzi po prostu porzuciła szeregi rebeliantów i w ostatniej
chwili przeszła pod sztandary La Gaski. Po bitwie dokonano egzekucji Gonzala i
kilku jego najbliższych oficerów. Reszta uzyskała przebaczenie, a mądry prezydent
umiejętnie stosował w następnych latach wspomnianą wyżej praktykę uwalniania
kraju" od nadmiaru żołnierzy bez zajęcia, wyrażając zgodę na kolejne wyprawy w
mało znane obszary kontynentu (w ten sposób założono np. obecną stolicę Boliwii
La Paz, której nazwa jest przywołaniem i symbolicznym ustanowieniem pokoju
między Hiszpanami po długim okresie wojen domowych)
Wypada jeszcze na zakończenie wspomnieć krótko o losach ostatniego inkaskiego
władcy, Manco Inki, który
—
jak pamiętamy — uwolniwszy się spod hiszpańskiej
kurateli, na krótko w 1536 roku zagroził Hiszpanom
w Cuzco. Nie mogąc kontynuować oblężenia i nie wyka
zując zainteresowania sojuszem z powracającym z Chile
Almagrem, Manco Inka wycofał się wysoko w góry, gdzie
niebawem stworzył swą siedzibę w Vilcabambie. W 1544
roku Manco Inka został zamordowany przez kilku almag
rystów, którym dwa lata wcześniej udzielił schronienia, po
klęsce w bitwie na równinie Chupas.
Dopóki Hiszpanów w Peru absorbowały ich wojny domowe, kadłubowe państewko
inkaskie w Vilcabambie mogło funkcjonować w miarę niezależnie. Jednak w latach
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XVI wieku Vilcabamba
—
wbrew antykolonialnej legendzie — istnienie swe
zawdzięczała układom, jakie jej dwaj kolejni władcy
(formalnie byli nimi synowie Manco Inki — Sayri Tupac oraz Titu Cusi) zawierali z
Hiszpanami. W końcu 1569 roku przybył do Peru następny wicekról, Francisco de
Toledo, który z powodzeniem sprawując dwanaście lat tę funkcję, zasłużył sobie na
miano najzdolniejszego wysokiego urzędnika okresu wczesnokolonialnego w Peru.
Ten rzutki administrator wkrótce postanowił położyć kres fikcyjnej niezależności
Vilcabamby. Dokonała tego zorganizowana w 1572 roku na jego rozkaz ekspedycja.
Ostatni władca Vilcabamby, Tupac Amaru (trzeci syn Manco Inki zasiadający
formalnie na tronie) został sprowadzony do Cuzco i stracony tam we wrześniu tego
samego roku.
Należy wszakże pamiętać, że przemoc, obecna w dziejach podboju Peru, większą
rolę niż w stosunku do Indian odgrywała w relacjach między samymi Hiszpanami. O
psychologicznym podłożu tych rywalizacji wyjątkowo trafnie pisze Gómara: Szli za
Diegiem de Almagro, ponieważ rozdawał, a za Franciskiem Pizarro, ponieważ mógł
dać. Po śmierci ich obu szli zawsze za tym, o którym myśleli, że da im więcej i
szybciej [niż inni] Wielu porzuciło króla, ponieważ nie miał im co dać, i mało jest
takich, którzy zawsze byli wierni królowi, gdyż złoto przyćmiewa rozsądek, a tyle go
jest w Peru, że budzi to podziw i zdumienie (...) Korumpowali ludzi pieniędzmi, aby
fałszywie przysięgali; oskarżali jedni drugich zdradliwie, aby rządzić, aby posiadać, z
zemsty, z zawiści, a nawet dla rozrywki; zabijali w majestacie prawa w sposób
jawnie niesprawiedliwy, a wszystko po to, aby być bogatymi".
Jest rzeczą dość znamienną, na co zwracali już uwagę niektórzy hiszpańscy
kronikarze, że niemal wszyscy główni uczestnicy podboju Peru, w tym nade
wszystko osoby, które w mniejszym czy większym stopniu odpowiadały za śmierć
Atahuallpy, umierali gwałtowną śmiercią. Oprócz Franciska Pizarro i Diega de
Almagro trzeba wspomnieć o ojcu Vicente Valverde, który został pierwszym
biskupem w Peru (ksiądz Luque, któremu miała pierwotnie przypaść ta godność,
zmarł w Panamie, zanim dokonano podboju kraju) Duchowny ten, uchodząc przed
zgiełkiem drugiej wojny domowej drogą morską, został w sierpniu 1541 roku
zamordowany przez Indian na wyspie Puna. Skarbnik Alonso de Riquelme, któremu
często przypisuje się największy udział w doprowadzeniu do stracenia Inki
Atahuallpy, zmarł wprawdzie śmiercią naturalną, ale także gwałtowną.
Wszelako najbardziej wymowną ilustracją gwałtowności, jaką była naznaczona
historia opanowani Peru, są dzieje pięciu przyrodnich braci Pizarro. Jak pamiętamy,
Juan zginął w czasie powstania Manco Inki i oblężenia Cuzco, Francisco wraz z
Martinem de Alcantara zostali pięć lat później zamordowani przez almagrystów.
Gonzala Pizarro ścięto po klęsce pod Jaquijaguana. Życie ocalił tylko Hernando
Pizarro, jednakże za cenę długoletniego więzienia w Hiszpanii, w Medina del
Campo. Podczas odbywania tej kary poślubił swoją bratanicę Franciscę Pizarro (była
to Metyska, zrodzona ze związku Francisca Pizarro i Indianki z arystokratycznego
rodu, którą jako osiemnastoletnią pannę wysłano do Hiszpanii). Hernando Pizarro
odzyskał wolność już jako człowiek stary, przynajmniej według kryteriów własnej
epoki. Powrócił do rodzinnego Trujillo w Estramadurze, gdzie wzniósł okazały dom.
Stoi on tam do dziś, z fasadą zwróconą ku głównemu placowi, w którego centrum
znajduje się konny posąg Francisca Pizarro, najsławniejszego z rodu Pizarrów.
MAPY
ANEKS
Ludzie z Cajamarki
Uczestnicy pochwycenia Atahuallpy i ich udziały w okupie
uzyskanym za osobę Inki (pozioma kreska oznacza, iż
ż
ołnierz nie otrzymał udziału w kruszcu)
Srebro
Złoto
(w markach) (w pesos)
I. Jeźdźcy:
Francisco Pizarro 235057 220
Hernando Pizarro 126731 808
Hernando de Soto 1267
17 740
Juan Pizarro 407 i 2 uncje11 100
Pedro de Candia 407 i 2 uncje9909
Gonzalo Pizarro 384 i 5 uncji9909
Juan Cortes 362
9430
Sebastian de Belalcazar 407 i 2 uncje9909
Crisióbal de Mena 366
8380
Ruy Hernandez Briceno 384 i 5 uncji9435
Juan de Salazar (lub Salcedo) 362
9435
Miguel de Estetę 362
8980
Francisco de Xerez (Jerez) 362
8880
Gonzalo de Pineda 384
9909
Alonso Briceno 362
8380
Alonso de Medina 362
8480
Juan Pizarro de Orellana 362
8980
Luis Maza 362
8880
Jerónimo de Aliaga 339 i 4 uncje8880
Gonzalo Perez 362
8880
Pedro de Barrientos 362
8880
Rodrigo Nunez 362
8880
Pedro de Anades 362
8880
Francisco de Malaver
362
7770
Diego Maldonado
362
7770
Rodrigo (lub Francisco) de Chaves362
8880
Diego de Ojuelos
362
8880
Gines de Carranza
362
8880
Juan de Quincoces
362
8880
Alonso de Morales
362
8880
Lope Velez
362
8880
Juan de Barbaran
362
8880
Pedro de Aguirre
362
8880
Pedro de Leon
362
8880
Diego Mejfa
362
8880
Martin Alonso
362
8880
Juan de Rojas
362
8880
Pedro Catano
362
8880
Pedro Ortiz
362
8880
Juan de Morgovejo
362
8880
Hernando de Toro
362
8880
Diego de Aguero
362
8880
Alonso Perez
362
8880
Hernando Beltran
362
8880
Pedro Barrera
362
8880
Francisco Baena
362
8880
Francisco López
371 i 4 uncje
8880
Sebastian de Torres
362
8880
JuanRuiz
1330 i 3 uncje
8880
Francisco de Fuentes
362
8880
Gonzalo del Castillo
362
8880
Nicolas de Azpitfa
339 i 3 uncje
8880
Diego de Medina
316 i 6 uncji
7770
Alonso Pęto
316 i 6 uncji
7770
Miguel Ruiz
362
8880
Juan de Salinas, kowal
362
8880
Juan de Olz
248 i 7 uncji
6110
Cristóbal Gallego
316
Rodrigo de Cantillana
294 i 1 uncja
Gabriel Felix
271 i 4 uncje
—
Hernan Sanchez 2628880
Pedro de Paramo
271 i 4 uncje
8115
II. Piechurzy:
Juan de Porras 1814540
Gregorio Sotelo 1814540
Pero Sancho 1814440
Garcia de Paredes 1814440
Juan de Valdivieso 1814440
Gonzalo Maldonado 1814440
Pedro Navarro 1814440
Juan Ronąuillo 1814440
Antonio de Vergara 181
4440
Alonso de la Carrera 1814440
Alonso Romero 1814440
Melchor Verdugo
135 i 6 uncji
4440
Martin Bueno
135 i 6 uncji
4440
Juan Perez de Tudela 1814440
Infgo Taburco (lub Talvio) 1814440
Nuno Gonzalez 181
—
Juan de Herrera 1583385
Francisco Davalos (de Avalos) 1814440
Hernando de Aldana 1814440
Martin de Marąuina
135 i 6 uncji
3330
Antonio de Herrera
135 i 6 uncji
3330
Sandoval
135 i 6 uncji
3330
Miguel Estetę
135 i 6 uncji
3330
Juan Borallo 1814440
Pedro Moguer 1814440
Francisco Perez
158 i 3 uncje
3880
Melchor Palomino
135 i 6 uncji
3330
Pedro de Alconchel 1814440
Juan de Segovia
136 i 6 uncji
3330
Crisóstomo de Ontiveros
135 i 6 uncji
3330
Hernan Munoz (lub Martinez)
135 i 6 uncji
3330
Alonso de Mesa
135 i 6 uncji
3330
Juan Perez de Oma
135 i 6 uncji
3885
Diego de Trujillo
158 i 3 uncje
3330
Palomino, bednarz
181
4440
Alonso Jimenez
181
4440
Pedro de Torres
135 i 6 uncji
3330
Alonso de Toro
135 i 6 uncji
3330
Francisco Gallegos
135 i 6 uncji
3330
Bonilla
183
4440
Francisco de Almendros
181
4440
Escalante
181
3335
Andres Jimenez
181
4440
Garcia Martin
181
4440
Alonso Ruiz
135 i 6 uncji
3330
Gómez Gonzalez
135 i 6 uncji
3330
Alonso de Albuquerque
94
2220
Diego López
135 i 6 uncji
3330
Lucas Martinez
135 i 6 uncji
3330
Francisco de Vargas
181
4440
Diego Gavilan
181
3884
Contreras
133
2770
Rodrigo de Herrera, arkebuzer135 i 3 uncje
3330
Martin de Florencia
135 i 6 uncji
3330
Anton de Oviedo
135 i 6 uncji
3330
Jorge Gnego
181
4440
Pedro de San Milian
135 i 6 uncji
3330
Pedro Catalan
93
3330
Pedro Roman
93
2220
Francisco de la Torre
131 i 1 uncja
2275
Francisco Gorducho (lub Gordancho) 135 i 6 uncji
3330
Juan Perez de Zamora
181
4440
Diego de Narvaez
113 i 1 uncja
2775
Gabriel de 01ivares 1814440
Juan Garcfa de Santa Olalla
135 i 6 uncji
3330
Pedro de Mendoza
135 i 6 uncji
3330
Juan Garcfa, arkebuzer
135 i 6 uncji
3330
Juan Perez
135 i 6 uncji
3330
Francisco Martin
135 i 6 uncji
3330
Bartolome Sanchez, marynarz
135 i 6 uncji
3330
Martin Pizarro
135 i 6 uncji
3330
Hernando de MontaWo 1813330
Pedro Pinelo
135 i 6 uncji
3330
Lazaro Sanchez 94
2330
Miguel Cornejo
135 i 6 uncji
3330
Francisco Gonzalez 94
2220
Francisco Martinez
135 i 6 uncji
2220
Zarate 1824440
Hernando de Sosa
135 i 6 uncji
3330
Juan de Niza
195 i 6 uncji
3330
Francisco de Solar (lub Solares) 94
3330
Hernando de Jemendo
67 i 7 uncji
2220
Juan Sanchez 94
1665
Sancho de Villegas
135 i 6 uncji
3330
Pedro de Ulloa 94
—
Juan Chico
135 i 6 uncji
3330
Robłes, krawiec 94
2220
Pedro Salinas de la Hoz
125 i 5 uncji
3330
Anton Esteban Garcfa 1862000
Juan Delgado Menzón 1393330
Pedro de Valencia 94
2220
Alonso Sanchez de Talavera 94
2220
Miguel Sanchez
135 i 6 uncji
3330
Juan Garcfa, herold 1032775
Lozano 942220
Garcfa López
135 i 6 uncji
3330
Juan Munoz
135 i 6 uncji
3330
Juan de Berlanga 1804440
Oprócz wyżej wymienionych żołnierzy udział w wysokości 310 marek i 6 uncji
srebra oraz 7770 pesos w złocie otrzymał ojciec Juan de Sosa, jeden z duchownych
towarzyszących wyprawie. Pełniący funkcje pisarza wyprawy Francisco de Xerez
(Jerez), a po nim Pero Sancho otrzymali oprócz kwot wyżej wykazanych 94 marki
srebra i 2220 pesos w złocie. Na Kościół przekazano 90 marek srebra i 2220 pesos
w złocie.