prawnik
Piątek – niedziela | 13 – 15 lutego 2015
BO SAMI
PROSILI…
Molier w boyowskim przekładzie powiada „Sam tego
chciałeś, Grzegorzu Dyndało”. Czyli ktoś ma to, na
co zasłużył albo na co się zgodził. Prawnik powinien
bardzo ostrożnie obchodzić się z taką argumentacją
– pisze prof. Ewa Łętowska
SIĘ
EAST
NEWS
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
1 / 8
C2
„Prawnik” powstaje we współpracy z
Krajową Radą Sądownictwa
Naczelną Radą Adwokacką
Krajową Radą Komorniczą
Krajową Radą Notarialną
Krajową Izbą Doradców Podatkowych
Krajową Radą Radców Prawnych
Stan faktyczny
Aplikant adwokacki wniósł do sądu
pozew, w którym domagał się od swo-
jego ojca wyższych alimentów. Kwota
500 zł miesięcznie mu bowiem nie wy-
starczała. Teraz zażądał 1000 zł mie-
sięcznie. Ewentualnie zadowoliłby się
również jednorazową wypłatą w wyso-
kości 5124 zł, oprócz dotychczasowych
alimentów.
Argumentował, że aplikacja, na którą
się dostał, sporo kosztuje, a jego moż-
liwości zarobkowania są ograniczone.
Musi bowiem uczęszczać na zajęcia
na aplikacji raz w tygodniu (w soboty)
i odbywać praktyki w sądzie i proku-
raturze. Sąd Rejonowy w Tomaszowie
Mazowieckim oddalił powództwo (sygn.
akt III RC 87/14). Na wstępie przypo-
mniał, że podstawa prawna żądania
Należy pamiętać,
że aplikant jest
zobowiązany
wykonywać
zadania zlecone
przez patrona,
np. zastępować
go przed sądem.
Do tego dochodzą
zajęcia na
aplikacji i nauka
do kolokwiów.
Trudno o czas na
dodatkową pracę
z wokandy
analiza wyroku
Aplikant nie powinien liczyć tylko na wsparcie rodziców
Z punktu widzenia
sędziowskiego
doświadczenia wszyscy
aplikanci adwokaccy
znajdują zatrudnienie,
o ile tylko dołożą należytej
staranności. Dlatego
żądanie podwyższenia
alimentów ze strony
takiej osoby to już
przesada
wynika z art. 138 k.r.o. Zgodnie z tym
przepisem, w razie zmiany stosunków
można żądać przekształcenia orzecze-
nia lub umowy dotyczącej obowiązku
alimentacyjnego. Z kolei przez zmianę
stosunków rozumie się przede wszyst-
kim zwiększenie możliwości zarobko-
wych i majątkowych zobowiązanego do
alimentacji, istotny wzrost usprawie-
dliwionych potrzeb uprawnionego do
świadczenia lub znaczne zmniejszenie
się możliwości zaspokajania potrzeb
własnymi siłami. Z powyższego wyni-
ka zatem, że rozstrzygnięcie o żądaniu
opartym na art. 138 k.r.o. wymaga po-
równania stanu istniejącego w dacie
uprawomocnienia się ostatniego wy-
roku zasądzającego alimenty z sytu-
acją istniejącą w dacie orzekania o ich
podwyższeniu.
Sąd I instancji przypomniał także,
że zgodnie z art. 133 par. 1 k.r.o. ro-
dzice zobowiązani są do świadczeń
alimentacyjnych względem dziecka,
które nie jest w stanie utrzymać się
samodzielnie, chyba że dochody z ma-
jątku potomka wystarczają na pokrycie
kosztów jego utrzymania i wychowa-
nia. Zaznaczył jednocześnie – powo-
łując się na utrwalone w tym zakre-
sie orzecznictwo Sądu Najwyższego
– że obowiązek ten nie jest związany
ze stopniem wykształcenia. To zna-
czy nie ustaje on z chwilą ukończe-
nia przez alimentowanego szkoły
podstawowej czy średniej. Sąd, decy-
dując zatem o przyznaniu świadczenia
dziecku, które osiągnęło pełnoletność,
musi wziąć pod uwagę, czy chce ono
kontynuować naukę oraz czy osobiste
zdolności i cechy charakteru pozwa-
lają mu na to.
Sąd Rejonowy w Tomaszowie Mazo-
wieckim uznał, na podstawie zebrane-
go w sprawie materiału dowodowego,
że powód wykazuje zapał do zdobywa-
nia wiedzy. Naukę prowadzi bez opóź-
nienia. A obecnie odbywa aplikację
adwokacką. Dlatego niewątpliwie po
stronie jego ojca występuje obowiązek
alimentowania syna, co zresztą czyni.
Jednak w ocenie sądu nie ma podstaw
do podwyższenia tego świadczenia. Po
stronie powoda istnieją bowiem moż-
liwości zarobkowe. Z punktu widzenia
sędziowskiego doświadczenia wszyscy
aplikanci adwokaccy znajdują pracę
(o ile dołożą należytej staranności),
choć zatrudnienie to jest na różnych
stanowiskach. W ocenie sądu powód
jest w stanie znaleźć takie zajęcie,
które pozwoli mu na kontynuowanie
aplikacji i utrzymanie.
Od wyroku odwołał się powód.
Uzasadnienie
Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunal-
skim oddalił apelację (sygn. akt II Ca
375/14). Uznał, że sąd I instancji prawi-
dłowo stwierdził, że po stronie powoda
istnieją pewne możliwości zarobkowe,
skoro ukończył on wyższe studia praw-
nicze. Wprawdzie sam zainteresowa-
ny temu zaprzeczył i wskazał, że poza
ramami aplikacji nie ma możliwości
uzyskania zgody na wykonywanie pra-
cy, to jednak w ocenie sądu nie wyka-
zał on tej okoliczności. Nie udowodnił
też, by o zgodę taką występował.
Z tych względów na podstawie
art. 385 k.p.c. oddalił apelację.
Komentarz
Kazimierz Skalimowski
adwokat, dziekan ORA w Białymstoku
Twierdzenie, jakoby aplikanci nie mieli
żadnego problemu ze znalezieniem za-
trudnienia, które pozwala na uzyska-
nie wynagrodzenia, mija się z praw-
dą. W mojej izbie jedynie 20–25 proc.
patronów płaci swoim aplikantom wy-
nagrodzenie, a to dlatego, że w izbie
jest kilkakrotnie więcej aplikantów,
niż wynika to z jej potrzeb i możliwo-
ści znalezienia im zatrudnienia.
Jeszcze kilka lat temu sytuacja była
zgoła inna. Każda osoba, która dostała
się na aplikację, miała pracę. Czasy się
jednak zmieniły. Otwarcie zawodów
prawniczych doprowadziło do nie-
kontrolowanego i masowego napływu
aplikantów i w konsekwencji nadpro-
dukcji adwokatów i radców prawnych
ponad możliwości i potrzeby rynku.
Dlatego młode osoby, które dużym na-
kładem finansowym kończą obecnie
studia, a potem aplikacje – licząc póź-
niej na dobrą pracę i wysokie zarob-
ki – czują się rozczarowane. I trudno
się im dziwić.
Dodatkowo należy zwrócić uwagę,
że aplikant zobowiązany jest wyko-
nywać zadania zlecone przez adwo-
kata, który sprawuje nad nim pieczę,
np. zastępować go przed sądami po-
wszechnymi. Do tego dochodzą zaję-
cia na aplikacji i nauka do kolokwiów.
Trudno jest więc takiej osobie znaleźć
czas na dodatkową pracę.
Paulina Szewioła
Brak udzielenia pomocy me-
dycznej noworodkowi narusza
art. 2 konwencji, czyli prawo do
życia – orzekł Europejski Try-
bunał Praw Człowieka.
Ze skargą do ETPC (nr
24109/07, sprawa Asiye Genc
przeciwko Turcji) zwróciła się
para rodziców, których nowo
narodzone dziecko zmarło
w karetce. Maluch urodził się
w 36. tygodniu ciąży i od po-
czątku cierpiał na zaburzenia
oddechu. Lekarze zadecydowa-
li o potrzebie przetransporto-
wania go do innego szpitala
publicznego, oddalonego o po-
nad 100 km, w którym znaj-
dował się oddział neonatolo-
giczny. Noworodek nie został
jednak przyjęty do ośrodka.
Karetka zawiozła go jeszcze do
dwóch innych szpitali, w któ-
rych również odmówiono mu
pomocy, m.in. ze względu na
brak dostępnych inkubatorów.
Dziecko zmarło w karetce, któ-
rej podczas kilku godzin trans-
portu nawet nie opuściło.
W wyniku zawiadomienia
złożonego przez rodziców wo-
bec obsługi medycznej zostało
wszczęte postępowanie karne
i administracyjne. To pierw-
sze zostało szybko umorzone.
Sprawa administracyjna za-
kończyła się wyrokiem sądu
administracyjnego, w któ-
rym stwierdzono, że nie ma
wystarczających podstaw do
uznania odpowiedzialności
szpitali. W trakcie postępo-
wania wykazano jednak wiele
naruszeń procedury medycz-
nej wynikających z braku koor-
dynacji pomiędzy szpitalami.
Trybunał do tej pory, opiera-
jąc się na art. 2 konwencji, oce-
niał tego typu sprawy pod ką-
tem rzetelności i skuteczności
prowadzonego śledztwa. Tym
razem, w wyroku z 27 stycznia
2015 r., przyjrzał się okoliczno-
ściom, które doprowadziły do
śmierci noworodka. Nie skupił
się jednak wyłącznie na słabej
koordynacji oraz na błędach
medycznych popełnionych
przez konkretnych lekarzy,
lecz na wydolności systemu
publicznej opieki zdrowotnej,
w tym na organizacji szpitali
publicznych.
Strasburscy sędziowie przyj-
rzeli się w szczególności temu,
czy władze dopełniły należy-
tej staranności, by system wła-
ściwie działał. Wypunktowali
m.in. zły stan sprzętu medycz-
nego w szpitalach w regionie,
w szczególności inkubatorów,
lub jego brak. Zauważyli, że
brak miejsca w szpitalu nie
był wynikiem nagłego napływu
pacjentów, lecz wynikał z nie-
dbałości państwa w zakresie
zapewnienia odpowiedniego
funkcjonowania służby zdro-
wia. To właśnie braki organi-
zacyjne publicznych szpitali,
a w efekcie pozbawienie dziec-
ka natychmiastowej pomocy
medycznej doprowadziły do
jego śmierci.
ETPC ocenił również śledz-
two krajowe oraz postępowa-
nie wyjaśniające prowadzone
przez tureckie ministerstwo
zdrowia. Było ono, w opinii
trybunału, wolne od konstruk-
tywnej krytyki. W ten sposób
w wyroku podkreślono, że
istnieje systemowy problem
w zakresie organizacji służby
zdrowia w Turcji, który wyma-
ga aktywnych działań ze stro-
ny państwa. Tak daleka inge-
rencja ETPC w system krajowy
jest precedensowa. Do tej pory
w orzecznictwie dotyczącym
art. 2 konwencji skupiano się
na dysfunkcji konkretnego
ośrodka, w którym doszło do
śmierci pacjenta (np. w spra-
wie Byrzykowski przeciwko
Polsce, skarga nr 11562/05).
Skarżącym rodzicom trybu-
nał przyznał 65 tys. euro za-
dośćuczynienia.
Wyrok ten może mieć zna-
czący wpływ na systemy opieki
zdrowotnej w Europie i w Pol-
sce. Na państwa członkowskie
konwencji nakłada się bowiem
obowiązek dołożenia należy-
tej staranności, aby zagwaran-
tować każdemu obywatelowi
prawo do opieki medycznej,
bez zbędnej zwłoki. Trybu-
nał tym wyrokiem rozszerzył
swoją perspektywę na sprawy
błędów medycznych wynika-
jących z niewydolności naro-
dowych systemów publicznej
opieki zdrowotnej.
prosto
ze Strasburga
Publiczna służba zdrowia pod lupą trybunału
Dominika
Bychawska-
-Siniarska
koordynatorka
projektu „Europa
Praw Człowieka”
Helsińskiej Fundacji
Praw Człowieka
■
Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl
■
Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska
■
Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki, Marek Tejchman
■
Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska,
Elżbieta Pietrak, Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska
■
Redaguje: Ewa Szadkowska
■
Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz
■
Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):
Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc
■
Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz
■
Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24
©
– znak zastrzeżenia praw autorskich;
℗
– znak odpłatności;
©℗
– dwa znaki przy artykule oznaczają możliwość jego dalszego wykorzystania wyłącznie po uiszczeniu opłaty zgodnie z cennikiem (www.gazetaprawna.pl/licencje) i w zgodzie z Regulaminem korzystania z artykułów prasowych
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
2 / 8
prawnik
13–15 lutego 2015 nr 30 (3923)
gazetaprawna.pl
Emilia Świętochowska
emilia.swietochowska@infor.pl
M
imo że ciężko chorował już
od kilku lat, jego śmierć
zaskoczyła chyba wszyst-
kich bliskich przyjaciół
i kolegów ze świata aka-
demickiego. W swoich ostatnich dniach
przejmował się głównie tym, czy na czas
przygotuje testy dla studentów i zorga-
nizuje zastępstwo na egzaminy, jakby
kolejny pobyt w szpitalu był zaledwie
pobocznym, choć nieco dokuczliwym
utrudnieniem w normalnym trybie
pracy. Sumienność w wywiązywaniu
się z obowiązków, która wzbudzała po-
dziw wielu kolegów obserwujących po-
stępującą chorobę profesora, dla nie-
go samego była kwestią elementarnej
przyzwoitości i uczciwości wobec in-
nych – niezależnie od tego, czy byli to
studenci I roku, czy wybitne autorytety
prawnicze.
W natłoku zajęć nigdy nie okazywał
zniecierpliwienia ani nie tworzył ofi-
cjalnego dystansu. Wręcz przeciwnie,
jako osoba z natury łagodna wszystkim
współpracownikom i rozmówcom oka-
zywał ogromną życzliwość i tolerancję.
Jego wyrozumiałość dla dziennikarzy
nie miała chyba granic, biorąc pod uwa-
gę, że potrafili zasypywać go prośbami
o komentarz kilkanaście razy dziennie.
Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy za-
dzwoniłam do niego z pytaniem i oka-
zało się, że właśnie prowadzi samochód,
to pomimo moich zapewnień, że mogę
zadzwonić też później, specjalnie zje-
chał na pobocze, żeby wyjaśnić mi inter-
pretacyjne zawiłości pewnego artykułu
konstytucji. Tę samą życzliwość i zrozu-
mienie najlepiej znają jego przyjaciele
i wieloletni współpracownicy naukowi.
– Podczas naszych pierwszych spo-
tkań na Wydziale Prawa UW w 1980 r.
ogromne wrażenie zrobiło na mnie to,
jak przyjazny i pomocny był dla mło-
dych asystentów, często zagubionych
i przytłoczonych okazją do obcowania
z wielkimi, zasłużonymi profesorami
uniwersyteckimi. Pamiętam zresztą, jak
zupełnie bezinteresownie zaproponował
mi, wówczas dwudziestoparoletniemu
magistrowi, wspólne napisanie arty-
kułu, mimo że wcześniej sam wykonał
80 proc. pracy – opowiada prof. Tomasz
Stawecki, przyjaciel i współpracownik
prof. Winczorka. Najbardziej znanym
i namacalnym efektem ich bliskiej,
35-letniej znajomości jest kultowy dla
całego pokolenia prawników i polito-
logów czerwony skrypt ze wstępu do
prawoznawstwa, który dotąd doczekał
się już dziewięciu wznowień.
Nawet jako młody asystent na UW re-
prezentował (nie tak znowu powszech-
ny) typ akademika, który nie miał am-
bicji dokonania przełomu w uprawianej
dyscyplinie. – Nie był wizjonerem, na-
ukowym rewolucjonistą, który wyzna-
cza nowe kierunki myślenia czy tworzy
abstrakcyjne systemy. Całą złożoność
rzeczywistości politycznej, prawnej
i społecznej traktował w kategoriach
zdrowego rozsądku. Myślę, że wyni-
kało to z faktu, iż dojrzewał życiowo
i intelektualnie w latach 50. i 60., czyli
w czasach silnej dominacji ideologii nad
społeczeństwem. Radykalizmowi i kate-
gorycznym sądom przeciwstawiał swój
trzeźwy sceptycyzm i ostrożny dystans
– mówi prof. Stawecki.
W prywatnych relacjach czasem po-
zwalał, aby nad zdrowym rozsądkiem
górę wziął jego temperament, zwłasz-
cza jeśli chodziło o sprawy państwowe.
– Potrafił toczyć ze mną niekończące
się i burzliwe spory na tematy praw-
no-polityczne, bo w bardzo wielu kwe-
stiach mieliśmy zupełnie inne poglądy.
Zdarzyło się nawet, że rzucił słuchawką
i nie dzwonił do mnie przez tydzień.
Oczywiście wszystko wracało potem do
normy, bo wszystkie nasze kłótnie były
z czystej sympatii. Profesor miał zresz-
tą duże, często autoironiczne poczu-
cie humoru. Nie było w nim przy tym
żadnego zacietrzewienia i wyniosłości,
które niektórzy profesorowie natural-
nie okazaliby w podobnych sytuacjach
swoim dwadzieścia lat młodszym ko-
legom – mówi prof. Jan Majchrowski
z UW, przyjaciel i pierwszy doktor wy-
promowany przez profesora Winczorka.
W ostatnich latach, mimo że nie da-
wał już rady prowadzić intensywnej
pracy naukowej, nie zwalniał tempa
w pisaniu komentarzy i felietonów na
temat bieżących sporów politycznych
zahaczających o sprawy natury konsty-
tucyjnej. „Ja się bardziej stałem publicy-
stą niż uczonym. To jest chyba istotne,
bo uczeni, którzy piszą dzieła dla pięciu
innych uczonych, nie oddziałują na bieg
wydarzeń. Natomiast ci, którzy są bar-
dziej otwarci na zewnątrz, mają szansę,
że na coś wpłyną. Zawsze ma się nadzie-
ję, rzecz jasna, że to będzie wpływ do-
bry” – przyznawał kilka lat temu w wy-
wiadzie dla PAP udzielonym z okazji
40-lecia pracy naukowej i dydaktycznej.
Na studia prawnicze trafił za namową
najbliższych. Choć sam chciał studiować
historię, to, jak wspominał po latach, ro-
dzina wyperswadowała mu ten pomysł,
upominając, że jeśli chce iść na studia
humanistyczne, niech przynajmniej
wybierze takie, które przygotowują do
podjęcia konkretnej pracy.
Jednak nigdy nie ciągnęło go szcze-
gólnie do czynnego wykonywania które-
goś z zawodów prawniczych. „Byłem na
aplikacji w sądzie, ale muszę powiedzieć,
że niezbyt mi się ona podobała. Nud-
ne to było przeokropnie, może dlatego,
że miałem niespecjalnie atrakcyjnego
patrona, ale również może i z tego po-
wodu, że interesowałem się nie stricte
prawniczymi zagadnieniami, lecz poli-
tologią i nauką o państwie” – opowia-
dał przed 12 laty w wywiadzie dla pisma
„Edukacja prawnicza”. Należał do coraz
bardziej uszczuplonego już pokolenia
absolwentów prawa, którzy nie musieli
od początku nauki uniwersyteckiej my-
śleć o przyszłej specjalizacji zawodowej
i oprócz zajmowania się typowo prawni-
czymi problemami rozwijali także sze-
rokie zainteresowania humanistyczne.
Obok studiowania systemów politycz-
nych i partyjnych prof. Winczorek odda-
wał się lekturze książek z historii myśli
społecznej i politycznej, filozofii i hi-
storii kultury.
Już po skończeniu studiów na UW
w 1966 r. poznał promotora swojej przy-
szłej pracy doktorskiej prof. Stanisława
Ehrlicha, który w tamtym czasie po-
rzucił już marksistowski dogmatyzm
w uprawianiu teorii prawa, a prowa-
dzone badania zaczął koncentrować na
problematyce pluralizmu polityczne-
go i instytucjonalnego. To przekona-
nie o nieusuwalnej różnorodności ży-
cia społecznego i politycznego było dla
prof. Winczorka punktem wyjścia do
doktoratu na temat roli stronnictw so-
juszniczych w PRL, ale także motywa-
cją, jaka stała za wstąpieniem do Stron-
nictwa Demokratycznego. – Piotr był
typem politycznego pozytywisty, a nie
działacza. Uważał, że panujący system,
ze wszystkimi jego wadami, pozwala na
pewien elementarny pluralizm i mini-
mum samorządności. Był stąd przekona-
ny, iż należy je wcielać w życie poprzez
oddolne, mozolne rozbudowywanie me-
chanizmów demokratycznych – tłuma-
czy prof. Stawecki. To był także powód,
dla którego w wyborach do sejmu kon-
traktowego wystartował z list SD, choć
od początku wiedział, że ma niewielkie
szanse na mandat. Nie pomogło nawet
chwytliwe hasło wyborcze „Nie kupuj
kota w worku, głosuj na Winczorka”.
Uczestniczył w rozmowach przy Okrą-
głym Stole jako przedstawiciel koali-
cyjnego SD w roli eksperta od kwestii
ustrojowych. Pod wpływem tych do-
świadczeń oraz świadomości, że był to
dopiero początek gruntownych prze-
mian politycznych i prawnych w Polsce,
jego zainteresowania naukowe coraz
bardziej kierowały się w stronę prawa
konstytucyjnego. Można to zresztą do-
strzec czytając felietony, które zaczął
wówczas publikować w „Rzeczpos-
politej”.
Mimo że większy wpływ na jego po-
dejście badawcze i poglądy konstytu-
cyjne wywarła francuska nauka o pań-
stwie i prawie niż tradycja anglosaska,
to od początku debaty na temat kształtu
przyszłej konstytucji RP opowiadał się
przeciwko przewadze pozycji władzy
wykonawczej nad parlamentem. Na
przekór głośnym postulatom wzmoc-
nienia kompetencji prezydenta, które
po Okrągłym Stole głosiło wielu promi-
nentnych prawników, prof. Winczorek
otwarcie proponował „rozproszenie”
władz zgodnie ze słynną formułą Mon-
teskiusza, wątpiąc w to, czy Polska po-
trzebuje jednego centrum decyzyjne-
go. Na początku lat 90. nie było to już
może stanowisko rewolucyjne, ale też
z pewnością nie uznawano go za po-
gląd określający oczywisty i naturalny
kierunek przemian ustrojowych. – Nie
można sprowadzać państwa jedynie do
władzy. Silna władza nie musi oznaczać,
że państwo jest silne – mówił w 1991 r.
na konferencji w Belwederze poświę-
conej przyszłej Konstytucji RP. Te prze-
konania przeniósł następnie na grunt
komisji konstytucyjnej Zgromadzenia
Narodowego, w której był szefem jedne-
go z zespołów ekspertów. – Był znakomi-
tym przewodniczącym. Umiał nie tylko
wsłuchiwać się w głosy innych i dążyć
do szerokiego kompromisu, ale kiedy
było trzeba, potrafił też stanowczo po-
wiedzieć „nie” wszelkim niedorzecznym
i nierozsądnym propozycjom – wspomi-
na prof. Maria Kruk-Jarosz, konstytu-
cjonalista z Uczelni Łazarskiego, która
wraz z prof. Winczorkiem pracowała
nad projektem konstytucji.
Zawsze uważał, że w polityce jest zbyt
mało prawników i w tym widział jedną
z przyczyn licznych przypadków ama-
torszczyzny i nieudolności legislacyjnej.
Za przykład dawał parlament francuski,
gdzie spora część posłów to byli adwo-
kaci czy notariusze. Był zresztą zdekla-
rowanym frankofilem.
Zmarł, mając 71 lat, choć wielu zna-
jomych przyznaje, że zawsze wyglądał
na osobę o dekadę starszą. Nigdy nie
cieszył się dobrym zdrowiem, na co
nie bez wpływu pozostał fakt, że jako
kilkumiesięczne dziecko był ukrywa-
ny w piwnicy przez rodzinę w czasie
trwającego powstania warszawskiego.
Nigdy nie poznał swojego ojca, który na
krótko przed jego narodzinami trafił
na Pawiak. Matka, popularna tancerka,
umarła, kiedy miał zaledwie rok.
Profesor Piotr Winczorek
miał tę niezwykłą cechę,
że całą złożoność
rzeczywistości politycznej,
prawnej i społecznej
traktował w kategoriach
zdrowego rozsądku
R
A
fA
Ł G
UZ
/fOT
O
RZEP
A
_fO
R
U
M
Tłumacz konstytucji
Postać tygodnia
Piotr Winczorek
W prywatnych relacjach czasem
pozwalał, aby górę wziął jego
temperament. Zdarzyło się
nawet, że rzucił słuchawką i nie
dzwonił przez tydzień. Oczywiście
wszystko wracało potem do normy.
Profesor miał zresztą duże, często
autoironiczne poczucie humoru
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
3 / 8
Z
namy, znamy. Przy gwał-
cie ofiara sama się prosiła,
skoro spódnica była kusa,
a bluzka obcisła. Dzieci zaś
same wskakują pedofilom
do łóżek, jak to przezornie
wywodził wysoki dostoj-
nik niepaństwowej wprawdzie, ale za
to szacownej struktury. W dyskusji,
jaka nastąpiła po wstrząsającej zbrodni
w redakcji Charlie Hebdo, także tego
wątku nie zabrakło. Albo w dyskusji na
temat ewentualnej pomocy dla biorą-
cych kredyty we frankach. Albo tych,
co się nie ubezpieczyli przed powodzią,
choć mogli. Molier w boyowskim prze-
kładzie powiada bowiem „Sam tego
chciałeś, Grzegorzu Dyndało”, a praw-
nik dorzuca sentencjonalnie, że chcą-
cemu krzywda się nie dzieje. Czyli ktoś
ma, na co zasłużył (czego się prosił,
chciał, z czym musiał się godzić, albo
co aprobował).
Prawnik powinien bardzo ostrożnie
obchodzić się z taką argumentacją.
Bo wnioskowanie o istnieniu zgody,
aprobaty, chęci lub zamiaru na pod-
stawie zjawisk i stanów, jakie obserwu-
je, bywa zawodne. A argument „bo sam
się prosił” rażąco redukuje rozumowa-
nia prawnicze do poziomu potocznych
stereotypów, zwalniając od tego, cze-
go uczy dogmatyka i co wypracowała
historia wielu działów prawa. Bo by-
najmniej nie zawsze to, co się widzi,
jest tym, za co uchodzi, uchodzić może
lub uchodzić powinno. Współczesna
(ale nie u nas...) penalistyka zabrania
wnioskować „z dekoltu”, „z przechadzki
o zmroku” albo „z wypitej lampki wina”
C4
opinie
Rozumowanie prawnicze
o zgodzie na to, co po niemiecku nazy-
wa się „Beischlaf”. Tu ma być wyraźna
zgoda. Ba, niektórzy, mówią o wymaga-
niu zgody nie tylko wyraźnej, lecz wręcz
„entuzjastycznej”. (Inna sprawa, że ten
animus coloratus jednak jest dowo-
dowo piekielnie trudny do przeprowa-
dzenia). Mizianie się dziecka, a choćby
i zdemoralizowanego, nigdy nie może
spowodować bezkarności pedofila. Ba,
inicjatywa małoletniego (nawet owo
„wskoczenie do łóżka”) nigdy zatem nie
powinno wyłączać odpowiedzialności
jego krzywdziciela.
Bo dziecko wskoczyło do łóżka
To w teorii. U nas, w praktyce – bywa
inaczej. Wskazuje na to seria spraw zam-
browsko-łomżyńskich, gdzie przedsta-
wiciele miejscowego establishmentu
ochoczo korzystali z wdzięków nie-
pełnoletnich (zapewne zdemoralizo-
wanych, nie przeczę) pensjonariuszek
domu dziecka. Wszyscy jednak zosta-
li uniewinnieni, ponieważ inicjatywę
miały tu małoletnie, a dorośli „tylko
korzystali”. Zatem, jak wywodził sąd
w Zambrowie i Łomży, nie oni „dopro-
wadzili” do poddania ofiary czynno-
ściom seksualnym. Taka inicjatywa
zdaniem polskich sądów wyklucza bo-
wiem a limine „doprowadzenie” do sto-
sunku ze strony dorosłego. I choć taka
interpretacja art. 199 par. 3 k.k. jest
zgodna z wykładnią nadawaną temu
przepisowi przez SN (V KK 369/09), to
jednak ukryta w niej myśl o dziecku
wskakującym dorosłemu do łóżka szo-
kuje formalizmem i aksjologiczną uty-
litarnością. I prostotą wykładni pojęć
użytych na określenie znamion karal-
nego czynu. Czy naprawdę nie ma już
żadnej postaci „doprowadzenia”, gdy
wystąpiła „inicjatywa” drugiej strony?
No a w efekcie, czyż dorosły, zwłaszcza
jak jest miejscowym urzędnikiem, leka-
rzem, czy policjantem (funkcje wiążące
się z prestiżem, zaufaniem, czasem na
kredyt) nie ma obowiązku samokontroli
w obliczu werbalnej inicjatywy niepeł-
noletniego?
Bo podpisał, czyli chce
Formalizm i aksjologiczny utylita-
ryzm kryjący się za argumentem „sam
chciał”, kusi swoją łatwością i w prawie
prywatnym. Odwołanie się do rzeko-
mej woli ofiary zwalnia przecież od
poszukiwania innych metod interpre-
tacji tego, z czym strony przychodzą do
sądu. Już w XIX w. wiedziano, że z tego,
iż ktoś zawarł umowę, nie zawsze wy-
nika, że jej chciał, w takim zewnętrz-
nym kształcie i o takiej treści werbal-
nej, w jakiej ją „widać” dla otoczenia.
Stąd się jednak wzięły dogmatyczne
i interpretacyjne próby cywilizowania
umów adhezyjnych („wszystko lub nic”)
tak, aby czysto sformalizowana wizja
konsensu nie zdominowała całego ob-
To jeden
z najbardziej
znanych
argumentów. Jego
użycie nieuchronnie
zapowiada
niesympatyczne
spory aksjologiczne
o zakres ochrony
prawnej
przysługującej
temu, kto się po nią
zgłasza. Uzasadniana
w ten sposób
odmowa łączy się
z dyskwalifikacją
zachowania tego,
kto o tę ochronę
występuje
Bo sami się prosili…
Już w XIX w. wiedziano, że z tego, iż ktoś
zawarł umowę, nie zawsze wynika, że jej
chciał w takim kształcie i o takiej treści,
w jakiej ją „widać” dla otoczenia
M
A
re
K
M
A
lISZ
e
WSKI
/r
e
PO
r
T
er
prof. Ewa Łętowska
prawniczka, pierwszy polski rzecznik
praw obywatelskich, sędzia trybunału
konstytucyjnego w stanie spoczynku
rAF
AŁ
O
le
KSI
e
WI
CZ
/r
e
PO
r
T
er
pod ostatnią
instancją
Styczeń 2015, Łomża. plakat jest formą protestu przeciwko uniewinnieniu oskarżonych w tzw. seksaferze w Zambrowie
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
4 / 8
prawnik
13–15 lutego 2015 nr 30 (3923)
gazetaprawna.pl
rotu. Stąd wymogi sądowego ważenia
interesów stron poprzez analizę rela-
cji między oświadczeniem i wolą we-
wnętrzną. To trudne, czasochłonne,
wymaga wiedzy prawniczej i umiejęt-
ności pisania. Sędziemu łatwiej i szyb-
ciej rozumować: zawiera umowę o na-
rzuconej treści, a zatem jej chce. Stąd
jednak wymagania szczególnych re-
guł wykładni (in dubio contra profe-
rentem) i wymagania użycia innych
interpretacyjnych instrumentów, aby
jednak zanalizować, czy ktoś rzeczywi-
ście „chciał”, i nie nazbyt szybko kon-
kludować o tej woli bez oceny sytu-
acji rynkowej i znajomości notoriów.
Potem, z czasem, oczywiście przyszły
nowe instrumenty legislacyjne, nadane
już przez ustawodawcę: kontrola klau-
zul abuzywnych, proceduralne środki
ochrony konsumenta (np. pozwy zbio-
rowe), określenie właściwości sądów
przychylnie dla słabszego itp.
Bo trzeba by myśleć
Jednakże pierwotne środki, którymi
dysponował sędzia w XIX w. (wykład-
nia, ocena subsumpcyjna, odwołanie
się do notoriów, do wiedzy znanej sa-
memu sędziemu, do obserwacji społecz-
nej) bynajmniej nie straciły przez to na
znaczeniu. Ciekawe jednak (i niestety,
zrozumiałe), że im bardziej ustawodaw-
ca się stara i tworzy nowe narzędzia
ochronne, tym bardziej zwolnieni od
tego pierwotnego wysiłku interpre-
tacyjnego czują się stosujący prawo
sędziowie. Chcą mieć regulację typu
tablicy logarytmicznej, bez luzów in-
terpretacyjnych, bo to ich zwalnia od
wysiłku konstruowania, udowadnia-
nia, wyboru interpretacji i jej uzasad-
niania w motywach wyroku. Dlatego
taki kult dosłowności tekstowej, zanik
umiejętności wnioskowania, przed-
stawiania wywodu na piśmie, uwiąd
domniemań faktycznych, ucieczka od
wolności korzystania z sędziowskiego
marginesu interpretacyjnego i ocenne-
go, który ulega autoredukcji.
Nazbyt często rozstrzygnięcie ogra-
nicza się do wypowiedzi, czy to, co są-
dowi przedstawiono (z powołaniem na
wymogi kontradyktoryjności, rzecz ja-
sna), pasuje czy nie pasuje do podanej
przez samą stronę także kwalifikacji
prawnej (bo paremia dabo tibi ius zo-
stała odesłana do lamusa przez rygo-
ryzmy lub ekscesy kontradyktoryjno-
ści). Z kolei kwalifikacja prawna nie jest
oceniana z punktu widzenia tego, czy
jest ona najbardziej adekwatna wobec
sytuacji konkretnych stron, lecz tylko
tego, czy dana sytuacja w ogóle, co do
zasady, w proponowanej kwalifikacji
się mieści. W tym kierunku idą wywo-
dy sądów orzekających kasatoryjnie.
Sam wysiłek interpretacyjny uznaje
się za zbędny od momentu znalezie-
nia pierwszego jasnego znaczenia prze-
pisu, niezależnie od tego, czy jest to
rozwiązanie najtrafniejsze. Ba, samą
weryfikację propozycji interpretacyjnej
zgłaszaną przez strony ucina się w imię
opacznie pojmowanej zasady clara non
sunt interpretanda. W konsekwencji
interpretacja przypomina wyżymanie
resztek treści z werbalnego brzmienia
przepisu, a nie operację logiczną na ca-
łym systemie prawnym.
Przykłady? Proszę. „Pracują na śmie-
ciówkach, bo chcą” („Gazeta Wyborcza”
z 29 stycznia 2015 r.). Artykuł opisu-
je procesowe niepowodzenia inspekcji
pracy, kiedy to sądy oddalają powództwa
przeciw zleceniodawcom. Skoro bowiem
sprzątaczki same zgodziły się podpi-
sać stosowne umowy, to znaczy, że ich
chciały, a chcącemu wszak nie dzieje
się krzywda. Z takich outsourcingów
korzystają notabene też same sądy, co
samo w sobie uważam za kompromitu-
jące dla sądów, ich prezesów i ministra
sprawiedliwości.
Otóż sądy rozpatrując spór na tle
warunków pracy i charakteru sto-
sunku prawnego między outsourcin-
gowcem i zleceniodawcą zadawalają
się tu sprawdzeniem: „była umowa”
(cywilnoprawna) czy jej nie było. Sko-
ro w zakresie zatrudnienia dopuszcza
się istnienie umów cywilnoprawnych
– nie ma problemu. Wola? Oświadcze-
nie? Ich konflikt? Istnienie konsensu?
To wszystko, co w XIX w. brano w ra-
mach cywilizowania umów adhezyj-
nych, znów staje się problemem na
tle sporów o niepracownicze stosun-
ki zatrudnienia. A kto w sądzie pracy
ma czas na badanie takich fanaberii.
W sądzie (przy rozładowywaniu zale-
głości wpisów kancelaryjnych) obok
etatowców pracują poza godzinami, na
zleceniu, w tym samym pomieszczeniu
w identyczny sposób, ramię w ramię
etatowcy i śmieciowcy.
Sąd Najwyższy (II PK 372/12) stwier-
dza, że „w umowie-zleceniu mogą wy-
stąpić cechy kierownictwa i podpo-
rządkowania, choć nie takie same, jak
w zależności właściwej dla stosunku
pracy (art. 22 par. 1 i par. 1
1
k.p. oraz
art. 750 k.c.)”. Pięknie. Mogą. Ale czy in
concreto występowały lub występują.
Kiedy, przy użyciu jakich kryteriów na-
stępuje zróżnicowanie? A kiedy chodzi
tylko o szatę zlecenia, w jaką jest przy-
brana umowa mająca cechy świadczenia
pracy? Jaka jest treść kierownictwa i pod-
porządkowania przy zleceniu, a jaka przy
umowie o pracę? Jakie criterium divisio-
nis? O tym już wyrok SN milczy. A prze-
cież trafny wniosek, że kierownictwo
i podporządkowanie może występować
i tu, i tu „choć nie takie same”, wymaga
uzupełnienia wnioskowaniem, kiedy i co
decyduje o sygnalizowanym (choć nie
zanalizowanym) przez SN braku tożsa-
mości umów.
Panujący model oceny zarzutów
kasacyjnych buduje więc podglebie
dla formalizacji rozumowania sądów
instancyjnych. I dogmatycznej legity-
mizacji śmieciówek en masse. Dzisiej-
sza świadomość polskich sądów i ich
gotowość do bardzo formalistycznego
rozumienia zgody, konsensu, aprobaty,
nigdy nie doprowadziłaby do uznania
czy choćby legitymizacji w XX w. ocze-
kiwań konsumenta, lokatora, pracow-
nika na przyzwoitość i lojalność ich
partnera w umowie. Wszystko bowiem,
co w niej się pojawia – jako chciane
– jest uznawane za słuszne. To prawda,
że istnieje paremia qui dit contractu-
el – dit juste. Tyle że to nie może być
rozumiane (a jest) jako zgoda na brak
ze strony sądu przeprowadzenia oce-
ny istnienia konsensu, jego realności
i niewadliwości, a więc sprawdzenia,
czy dany wypadek rzeczywiście uza-
sadnia użycie wobec niego przymiot-
nika „contractuel”.
Bo zawiodła komunikacja
Myśl, że żądający prawnej ochrony
„sam się prosił” o to, co go spotkało,
a więc niech nie zawraca głowy sądo-
wi, ma jednak także swój perwersyj-
ny wymiar, zwracając się przeciw sa-
mym sądom i usprawiedliwiając ich
negatywny społeczny odbiór. O pra-
wie i sądach pisze się teraz częściej niż
dawniej. Dla tabloidów uprawiających
infotaiment wszystko, co dotyczy ju-
dykatywy, jest cenną zdobyczą. I im
jaskrawiej się o tym da napisać, tym
lepiej. Próba racjonalizacji argumen-
Bo sami się prosili…
Sędziowie chcą
mieć regulację
typu tablicy
logarytmicznej.
W konsekwencji
interpretacja
przypomina
wyżymanie resztek
treści z werbalnego
brzmienia
przepisu, a nie
operację logiczną
na całym systemie
prawnym
tów, skierowania krytyki na rzeczo-
we tory oczywiście napotka argument
„przecież sami prawnicy się o krytykę
proszą”. A wnioskowanie publiczności
i mediów jest pochodną sposobu, w jaki
sądy/sędziowie komunikują się ze spo-
łeczeństwem. Spotkała się z tym PKW,
na którą posypały się gromy. Nikogo
bowiem nie przekonały skądinąd opar-
te na obowiązującym prawie wyjaśnie-
nia, czemu z ogłoszeniem wyników
wyborów poszło coś nie tak. Niespraw-
ność komunikacyjna doprowadziła do
przerysowania błędów i do poważnego
kryzysu zaufania.
Bo ciągnik już sprzedany
Podobnie cięgi zbiera sąd za umorzenie
skargi na czynności komornika w zna-
nej sprawie, kiedy zabrano ciągnik wła-
ścicielowi, który nie był dłużnikiem.
Postępowanie egzekucyjne w ogóle nie
powinno było mieć miejsca. Komornik
szybko fant sprzedał – i to bez licytacji
– zanim doszło do rozpatrzenia skargi.
A sąd napisał, że egzekucję zakończono.
Tyle że nie była to normalna egzekucja,
tylko nieuprawniony zabór mienia, je-
dynie przybrany w iluzję egzekucji. Na
te iluzje dał się nabrać nawet policjant
asystujący przy uzurpacyjnych czynno-
ściach. Dlatego „nie brzmi” uzasadnie-
nie umorzenia.
Oczywiście bezprzedmiotową skargę
na czynności komornika należało umo-
rzyć. Ale nie z powodu zakończenia
egzekucji. Umorzenie należało inaczej
uzasadnić. Wtedy sąd nie sprowokował-
by krytyki pod własnym adresem, a za-
razem nie spowodowałby – co niestety
zrobił – obniżenia autorytetu sądow-
nictwa w ogólności. Można powiedzieć,
że i w wypadku PKW i w wypadku „ko-
morniczym” – krytykowani sami się
prosili o społeczną krytykę. Sztywność
prawniczej rutyny, nadmiar formali-
zmu, nieelastyczność w konfrontacji
z atypową sytuacją. Postawa, gdy sąd
wprawdzie orzeka w ramach prawa, ale
bez widocznego starania o wymierze-
nie sprawiedliwości sytuacyjnie, myśląc
i działając schematycznie i formalnie
– oznacza wystawienie się na krytykę,
gdzie ewentualne usprawiedliwienia,
że przecież działanie sądu nie było nie-
legalne, przetnie się krótkim: ale nie
było konieczne w takim kształcie, jak
nastąpiło.
I w końcu w tej sytuacji sąd zazna
gorzkiego smaku argumentu „no prze-
cież sami żeście się prosili...”. Dusząca
pętla sprowadzania wymiaru sprawie-
dliwości do dywagacji nad zakresem
językowo rozumianych przepisów,
w którym wszak „może” się mieścić
rozważana sytuacja, budzi sprzeciw
tych, którzy ciągle wierzą, że ochro-
na sądowa ma być efektywna, a zatem
adekwatna sytuacyjnie, a wyrok i in-
terpretacja w jego ramach dokonana,
ma być stronie objaśniona. Jeżeli rze-
czywistość rozmija się z tym uspra-
wiedliwionym oczekiwaniem, sąd sam
„prosi się” o krytykę. Sytuacja nieprzy-
jemna dla autorytetu sądu i zaufania
między rządzącymi i rządzonymi.
Bo jednak można inaczej
Dlatego tak cieszy odmienna posta-
wa zaprezentowana przez SN, który
przełamał utrwaloną wydawałoby się
linię orzekania niechętnego pozwom
zbiorowym (I CKS 533/14), opartą na
formalistycznie ścieśniającej wykład-
ni językowej, ubezskuteczniającej to
narzędzie. Sąd Najwyższy uciekł się
do ratio legis ustawy o dochodzeniu
roszczeń w postępowaniu grupowym
z 2010 r., przeciwstawiając ją wszech-
władnej a bezmyślnej interpretacji ję-
zykowej: „nie można czytać przepisów
dosłownie, wbrew intencji ustawodaw-
cy”. Zatem zróżnicowanie sytuacyjne
powodów nie stoi na przeszkodzie, jak
dotąd mniemano, aby w ramach postę-
powania zbiorowego ustalić w wiążący
sposób wspólne elementy, relewantne
prawnie w ich sytuacji odszkodowaw-
czej. Tu więc sąd aż „prosi się” o wyra-
żenie mu uznania za chęć prawniczego
myślenia.
Serwis dla:
Adwokatów,
RADCÓW
,
Sędziów
,
PROKURATORÓW
,
Aplikantów
,
Notariuszy,
Ludzi prawa
,
KOMORNIKÓW
EKSKLUZYWNE
TEKSTY
o orzeczeniach sądów
i projektach ustaw
WNIKLIWE
KOMENTARZE
i opinie prawniczych
autorytetów
AKTUALNE
INFORMACJE
dla każdej z korporacji
prawniczych
WYSOKI
POZIOM
dyskusji wyłącznie
w prawniczym gronie
AUTOPrOMOCJA
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
5 / 8
C6
Opinie
Obsługa prawna instytucji publicznych
o pozyskanie „dobrego nazwiska”, które
zrobi wrażenie na sądzie czy przeciwni-
kach procesowych.
To, co może i powinno budzić wątpli-
wości, to brak przejrzystych reguł okre-
ślających, kto, kiedy i w jaki sposób może
szukać prawnego wsparcia na zewnątrz.
Prawo zamówień publicznych ustanawia
dość liberalne zasady zamawiania usług
prawniczych, nie mówiąc już o tym, że
w większości przypadków ich wartość
nie przekracza progów, powyżej których
należy stosować tryby wyłaniania wyko-
nawcy przewidziane w ustawie. Przede
wszystkim zaś przepisy zamówieniowe
nie determinują, kiedy outsourcing jest
wskazany i dopuszczalny.
Rozwiązań tych dylematów poszukajmy
daleko, bo aż na antypodach. Australijski
rząd już w latach 2005–2006. przygotował
zestaw wytycznych dla instytucji publicz-
nych w sprawie korzystania z zewnętrznej
obsługi prawnej. Po pierwsze, powołano
w strukturach rządu departament, który
monitoruje i nadzoruje działania poszcze-
gólnych ministerstw i agencji rządowych
w tej sferze. Po drugie, od każdej instytu-
cji wymaga się dokładnego, opartego na
dowodach, definiowania swoich potrzeb
w zakresie doradztwa prawnego. Innymi
słowy, nie można angażować zewnętrznej
kancelarii bez udowodnienia, że samo-
dzielnie dana instytucja nie poradzi so-
bie z rozwiązaniem problemu prawnego.
Dalej konieczne jest porównanie kosz-
tów zapewnienia obsługi przez własnych
prawników z szacunkowymi wydatka-
mi na zewnętrzną obsługę. Oczywisto-
ścią jest przy tym, że wszelkie wydatki na
doradztwo prawne są publicznie dostęp-
ne. Wytyczne wskazują również, w jaki
sposób prowadzić postępowanie zamó-
wieniowe, a także jak zarządzać kontrak-
tem, a zwłaszcza kontrolować jakość usług
świadczonych przez zewnętrzne podmio-
ty. Ważne jest zwłaszcza, by w każdej in-
stytucji była osoba lub zespół koordynujący
zamówienia na usługi prawnicze i na bie-
żąco monitorujący ten rynek. Nie można
także zapomnieć o podsumowaniu współ-
pracy i wystawieniu szczegółowej oceny,
z której będą mogły skorzystać inne in-
stytucje.
Nowa Zelandia podeszła do problemu
zamawiania usług prawniczych systemo-
wo. Od 2011 r. funkcjonuje tam scentrali-
zowany system zewnętrznego doradztwa.
Rząd wyłonił panel około czterdzie-
stu kancelarii prawnych ze specjaliza-
cją w różnych obszarach, które po usta-
lonych, preferencyjnych cenach oferują
usługi prawnicze sektorowi publicznemu.
Każda instytucja może przystąpić do kon-
traktu i w ten sposób uzyskać dostęp do
wyłonionego wcześniej panelu doradców
prawnych. Zaletą takiego rozwiązania jest
nie tylko dostęp do sprawdzonych i do-
świadczonych we współpracy z admini-
stracją prawników. To również wymierne
oszczędności w skali całego sektora pu-
blicznego. Jak szacuje nowozelandzki rząd,
od momentu wprowadzenia scentralizo-
wanych zamówień na usługi prawnicze
wydatki na zewnętrzną obsługę prawną
spadły o blisko jedną piątą.
Urzędnicy, którzy potrzebują w danej
kwestii zewnętrznego doradztwa, mogą
sprawdzić notowania danej kancelarii
w rankingu opracowanym na podsta-
wie ocen wystawianych przez wcze-
śniejszych klientów. Jakość usług jest
monitorowana centralnie, kancelarie
uzyskujące regularnie negatywne oce-
ny mogą wypaść z listy preferowanych
usługodawców. Wybór kancelarii spo-
za listy jest rzadkością. Dopuszcza się
to tylko w sytuacji, gdy sprawa wymaga
wiedzy specjalistycznej, której nie jest
w stanie zaoferować żadna firma z cen-
tralnego katalogu.
Nie potrzeba nam ustawowej regula-
cji outsourcingiem usług prawniczych
świadczonych na rzecz instytucji pań-
stwowych. Tym bardziej nie chodzi o to,
by instytucjom publicznym zakazać za-
mawiania ekspertyz czy angażowania
pełnomocników procesowych z zewnątrz.
Takie wsparcie może być w wielu przy-
padkach niezbędne. Potrzeba jednak
standardów. Zacznijmy od diagnozy,
czyli pokazania, jak dużo administracja
i inne instytucje publiczne wydają na
prawników z zewnątrz i jak to się ma do
ich własnych zasobów, czyli prawników
zatrudnianych w departamentach czy
biurach prawnych. Dziś, głównie dzięki
staraniom organizacji pozarządowych,
dostajemy wyrywkowe informacje na te-
mat zamówień na ekspertyzy, opinie czy
reprezentację sądową. To jednak tylko
wycinek tego sektora usług.
Mając obraz sytuacji, powinniśmy dą-
żyć do sformułowania szczegółowych wy-
tycznych wskazujących, kiedy i w jaki
sposób zamawiać usługi prawnicze na
zewnątrz. Być może na końcu tego pro-
cesu cywilizowania zamówień na usługi
prawnicze uda nam się dojść do scentra-
lizowanego modelu zakupów na wzór
nowozelandzki.
Adwokat dla sądu
W Nowej Zelandii od 2011 r. funkcjonuje
scentralizowany system zewnętrznego
doradztwa. Rząd wyłonił panel ok. 40
kancelarii prawnych, które po ustalonych,
preferencyjnych cenach oferują usługi
sektorowi publicznemu. Wybór kancelarii
spoza listy jest rzadkością
S
prawa na pozór wydaje się
prosta. Posiłkowanie się
przez Sąd Najwyższy ze-
wnętrzną obsługą prawną
– co wzbudziło ostatnio takie
poruszenie (za sprawą tekstu
w DGP „SN wzywa fachow-
ca”, 26 stycznia 2015 r.) – przypomina le-
karza, który nie umie postawić dla siebie
diagnozy, mimo że jest najwybitniejszym
specjalistą w danej dziedzinie. Na pierw-
szy rzut oka Sąd Najwyższy powinien być
ostatnią instytucją, która powinna wynaj-
mować zewnętrznych prawników, szcze-
gólnie gdy idzie o reprezentację przez Try-
bunałem Konstytucyjnym.
Z drugiej jednak strony to, co wzbudzi-
ło takie poruszenie w szeregach opinii
publicznej, jest od dawna codziennością
w biznesie. Każda większa korporacja
utrzymuje departament prawny, a mimo
wszystko regularnie zamawia usługi do-
radcze w kancelariach prawniczych. Ci-
chym marzeniem wielu prawników na co
dzień harujących w wielu dużych firmach
prawniczych jest przeskoczenie na posa-
dę in-house lawyer u któregoś ze swoich
możnych klientów. Praca szefa departa-
mentu prawnego w dużej spółce jawi się
jako spokojna przystań – pracujesz nie-
wiele, bo z każdym problemem idziesz
do zewnętrznej kancelarii prawnej, której
pozwalasz się męczyć ze sprawą. Nawet
jeśli taki obraz nie jest prawdziwy, dla wie-
lu brzmi kusząco.
Skoro prawniczy outsourcing na szero-
ką skalę jest stosowany w sektorze pry-
watnym, trudno się dziwić, że również
instytucje publiczne przejmują ten modus
operandi. Argumenty są podobne – po-
szukiwanie najlepszych specjalistów od
danego zagadnienia czy brak wystarcza-
jących zasobów (ludzi, czasu), aby samo-
dzielnie zająć się daną sprawą. Choć nikt
tego oficjalnie nie powie, często chodzi też
dr dawid
Sześciło
adiunkt w zakładzie
Nauki administracji
na wydziale Prawa
i administracji Uw
fOT
. S
T
ANIS
łA
W
K
O
W
A
lCZUK
/E
AST
N
EWS
Brakuje
standardów
korzystania
przez instytucje
państwowe
z zewnętrznej
obsługi prawnej
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
6 / 8
prawnik
13–15 lutego 2015 nr 30 (3923)
gazetaprawna.pl
dr Magdalena głogowska
koordynator konkursu Jessup na szczeblu
krajowym, wykładowca Uczelni łazarskiego
Na wydziałach prawa uniwersytetów
w całej Polsce studenci rokrocznie
spotykają się z plakatami i ogłosze-
niami w języku angielskim lub polskim
zachęcającymi ich do wzięcia udziału
w konkursach typu moot court. Czym
jest zatem ów tajemniczy moot court?
Moot court to typ konkursu, który
polega na symulacji postępowania
przed konkretną instytucją mię-
dzynarodową. Przykładowo Jessup
składa się z dwóch części – pisemnej,
w której studenci bazując na kon-
kretnym stanie faktycznym przy-
gotowują pisma procesowe zwane
memorandum. I ustnej, w trakcie
której wcielają się w rolę pełnomoc-
ników stron postępowania przed
Międzynarodowym Trybunałem
Sprawiedliwości. ILSA (International
Law Students Association), która jest
inicjatorem konkursu dba również
o to, aby kazus dotyczył aktualnej
problematyki, nawiązującej do sytu-
acji politycznej na świecie. Dlatego
w tym roku tematem przewodnim
będzie aneksja państwa.
Tego typu konkursy to jednak nie
polska koncepcja.
Sama idea konkursów typu moot
court pochodzi z USA. I zarówno tam
jak i w Wielkiej Brytanii są one nie-
zwykle popularne. Dlatego już samo
uczestnictwo w takich rozgryw-
kach jest dla studenta wyróżnieniem.
U nas wciąż jeszcze o to zaintereso-
wanie musimy zabiegać. Ale obser-
wujemy zmiany na lepsze.
Moot court dla szczególnie ambitnych
Udział w tego typu zmaganiach jest
przede wszystkim wyróżnieniem,
fantastyczną przygodą, ale i bardzo
atrakcyjnym punktem w CV. Osoby,
które w kancelariach zajmują się
prawem procesowym, często mają
za sobą uczestnictwo w konkursie
Jak zatem próbujecie przekonać młodych
ludzi do uczestnictwa w turnieju?
Po pierwsze poprzez plakaty. Po
drugie organizując debaty ze studen-
tami. Podczas takich spotkań wyja-
śniamy, na czym polega moot court
i jakie korzyści płyną z uczestnictwa
w konkursie. Wiem również, że re-
krutacją na innych wydziałach prawa
zajmują się koła prawa międzynaro-
dowego publicznego.
I jakie argumenty padają? Dlaczego
warto?
Udział w tego typu zmaganiach jest
przede wszystkim wyróżnieniem,
fantastyczną przygodą, ale i bardzo
atrakcyjnym punktem w CV. Umoż-
liwia nabycie doświadczeń proceso-
wych. Świadczy również o tym, że
dana osoba jest ambitna, zdyscypli-
nowana i pracowita. I taki przekaz
kierujemy do studentów.
A jak pracodawcy patrzą na kandydata,
który w swoim CV ma właśnie uczest-
nictwo w tego typu zawodach?
Z doświadczenia moich koleża-
nek i kolegów wiem, że osoby, które
w kancelariach zajmują się prawem
procesowym, bardzo często mają za
sobą uczestnictwo właśnie w kon-
kursie typu moot court. To dobre
przetarcie. Pozwala studentom na
zdobycie pierwszych doświadczeń
z salą sądową. A jak wiadomo, im
więcej potu na ćwiczeniach, tym
mniej krwi w boju.
Kto zatem może wziąć udział w takim
konkursie?
Kryteria naboru są ustalane indy-
widualnie przez trenerów danych
drużyn. Generalnie jednak wystarczy
być studentem prawa, mówić biegle
w języku angielskim i być – jak
w przypadku Jessupa – zaintereso-
wanym prawem międzynarodowym
publicznym. Z mojego doświadcze-
nia wynika jednak, że to studenci
ostatnich lat częściej decydują się na
uczestnictwo w konkursie. Po tym,
gdy już nabędą doświadczenie w stu-
diowaniu, zaliczyli pierwsze praktyki
w sądzie i zdali egzaminy z procedu-
ry karnej i cywilnej, szukają sposobu
na poszerzenie swojej wiedzy. Dlate-
go konkursy typu moot court to dla
nich doskonałe rozwiązanie.
A jak wyglądają przygotowania?
Po pierwsze, trzeba podkreślić, że są
one niezwykle intensywne. Rozpo-
czynają się już na pół roku przed fina-
łem krajowym. W tym czasie drużyna
sporządza wspomniane przeze mnie
pisma procesowe i trenuje wystą-
pienia. W treningach oprócz trenera
uczestniczą także doradcy, tj. pro-
fesorowie, eksperci z resortu spraw
zagranicznych czy też praktykujący
prawnicy.
A co ze sparingami?
W przypadku Jessupa nie ma takiej
praktyki. To runda krajowa jest wła-
śnie takim przetarciem. Natomiast
jeżeli chodzi o inne konkursy typu
moot court, np. Vis Moot, to owszem,
jest taki zwyczaj.
Do tej pory żadna polska drużyna nie
wygrała Jessupa. Czego jeszcze brakuje
naszym studentom, aby mogli powal-
czyć o najwyższe laury?
Myślę, że jest to związane z popular-
nością moot courtów. Ponadto nasi
studenci często boją się też rywaliza-
cji w języku angielskim. Proszę zwró-
cić uwagę, że Amerykanie czy Anglicy,
którzy często wygrywają Jessupa,
konkurują w swoim ojczystym języku.
To na pewno daje im pewną przewa-
gą nad drużynami z innych krajów.
Budujące jest jednak to, że z roku na
rok poziom naszych uczestników jest
coraz wyższy. Dlatego liczę na to, że
wkrótce będziemy mogli cieszyć się
z sukcesu polskiej drużyny.
rozmawiała Paulina Szewioła
edukacja prawna
konkurs Jessup
fo
T.
MA
T
e
RIA
ły
P
RAS
o
W
e
International Law Students Association,
która jest inicjatorem konkursu, dba o to,
aby kazus dotyczył aktualnej problematyki,
nawiązującej do sytuacji politycznej na
świecie. Dlatego w tym roku tematem
przewodnim będzie aneksja państwa
Jak usiąść, żeby przegrać
Maciej
Bobrowicz
radca prawny,
mediator
gospodarczy
i sądowy,
prezes krrP
w latach 2007–2013
w
weekendowym
wydaniu DGP
przeczytałem
z zaintereso-
waniem artykuł opisujący
kulisy negocjacji. Pokazano
12 chwytów negocjacyjnych
(wędzony śledź, sztywny
nieobecny, rosyjski front…)
i zilustrowano je ostatnimi
przykładami z rzeczywistości
polskich konfliktów. Artykuł
nosi frapujący tytuł ,,Jak
usiąść, żeby wygrać”.
Oczywiście jak usiąść za
stołem negocjacyjnym
i wygrać negocjacje. Otóż
sądzę, że tytuł powinien
brzmieć inaczej: ,,Jak usiąść,
żeby przegrać”. I nie jest to
przekomarzanie się z autorką
artykułu lub ,,wymyślaczem
tytułów prasowych” czy też
złośliwość z mojej strony, lecz
gorzka refleksja.
Pokazane i opisane
chwyty prowadzą bowiem
obie strony do przegranej.
Nie wchodząc w szczegóły,
polegają bowiem na próbach
przechytrzenia przeciwnika
(jaki piękny eufemizm
zastępujący wprowadzanie
w błąd, o manipulacjach nie
wspominając). Obie strony
chcą negocjacje wygrać
i zyskać przewagę nad drugą
stroną – to oczywiste.
Problem tkwi tylko w tym,
że te negocjacyjne chwyty
opisano w setkach facho-
wych książek i ci, którzy na
co dzień zajmują się
negocjacjami, świetnie je
znają. „Chwyty” nie
stanowią więc żadnej tajnej
broni dającej przewagę,
bo przez zawodowców
rozszyfrowywane są
natychmiast.
Styl negocjacji zwany
pozycyjnym polega na
przedstawianiu swoich
żądań i oczekiwaniu
ustępstw od drugiej strony.
Paradoksem jest, że tak myślą
obydwie strony. Obydwie
sięgają po blefy, sztuczki itd.
Finał? Jedna strona, wykorzy-
stując swoją negocjacyjną
siłę, zmusza drugą do
zaakceptowania jej warun-
ków lub obie strony rezygnu-
ją ze swoich oczekiwań
i dochodzą do kompromisu,
który postrzegany jest przez
większość uczestników
i obserwatorów gry jako
szczyt szczęścia. Padają
komentarze: „Obie strony
zrezygnowały częściowo ze
swoich żądań i osiągnęły
kompromis”. Ale czy wygrały?
Przecież obie musiały
z czegoś zrezygnować.
Prowadzenie negocjacji
w klimacie wzajemnych
ataków wpływa na obniżenie
zaufania i siłą rzeczy
powoduje, że jakość podejmo-
wanych decyzji nie może być
wysoka. Po zakończeniu
rozmów niekoniecznie
wszystko wraca do normy.
Pozostaje w pamięci
atmosfera uciekania się
do „chwytów”.
Zdając sobie z tego sprawę
szukano bardziej efektyw-
nych sposobów prowadzenia
negocjacji wskazując,
że dotychczasowy model
nie jest doskonały. To drugie
podejście do negocjacji jest
całkiem inną filozofią
– to wspólne (!) poszukiwanie
rozwiązań konfliktu.
Przyznaję, czasem jest
to trudne, a czasem
niemożliwe.
Im wcześniejsza interwencja,
tym większe szanse na
opanowanie eskalacji
konfliktu. Im później strony
zaczynają ze sobą rozma-
wiać, tym wyraźniej szansa
na dobre porozumienie
spada, bo rośnie brak
zaufania i agresja.
W większości przypadków
jest możliwe prowadzenie
negocjacji, w których strony
poszukują satysfakcjonujące-
go je obie rozwiązania,
zapominając o chwytach
i sztuczkach. I to są dopiero
negocjacje wygrane,
bo wygrane przez obie
strony. To trudniejszy, ale
bardziej satysfakcjonujący
sposób negocjowania
opartego na interesach.
Ten model czeka dopiero
na powszechne uznanie.
widziane
z dystansu
PreNuMerATA:
Cena prenumeraty dZIennIka gaZeTa Prawna: wersja standard – miesięczna (luty 2015 r.): 100,00 zł: – luty–grudzień 2015 r.: 1050,50 zł: wersja Premium – miesięczna (luty 2015 r.):
116,00 zł – luty–grudzień 2015 r.: 1234,75 zł. wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VaT). więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata
W tegorocznej 56. edycji konkur-
su Philip C. Jessup Internatio-
nal Law Moot Court Competition
(Jessup) rywalizowały cztery polskie
drużyny, które musiały zmierzyć
się z kazusem dotyczącym aneksji
państwa. Do finału, który odbył się
11 lutego 2015 r., zakwalifikowały się
zespoły z Uniwersytetu Jagielloń-
skiego i Uniwersytetu Łódzkiego.
Ostatecznie triumfowali studenci
z Łodzi: Rafał Sokół, Mateusz Podha-
licz, Bartłomiej Bednarowicz, Patry-
cja Woźniak i Maciej Nowak.
Zwycięzcy na początku kwiet-
nia będą reprezentować Polskę
w rundzie międzynarodowej w Wa-
szyngtonie, w której rywalizować
będą zespoły z ponad 50 państw.
Patronat medialny nad 56. edycją
konkursu Jessup objęły Dziennik
Gazeta Prawna i serwis Prawnik.pl.
Ps
Wygrali studenci z Łodzi
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
7 / 8
AUTOPROMOCJA
P A T R Z Y M Y O B I E K T Y W N I E . P I S Z E M Y O D P O W I E D Z I A L N I E
Jedyny na rynku
tak praktyczny
komentarz do ustawy o służbie cywilnej
USTAWA O SŁUŻBIE CYWILNEJ Z KOMENTARZEM
• Lektura obowiązkowa dla urzędników administracji centralnej i terenowej
• Komentarz przygotowany przez wieloletnich pracowników administracji
rządowej
• Publikacja zawiera również zestaw porad dotyczących zatrudniania,
awansowania i wynagradzania urzędników przygotowany
przez departament służby cywilnej KPRM
Liczba stron: 544
Zamówienia: www.sklep.infor.pl
| 22 761 31 27 | bok@infor.pl
C8
dr Roman
Uliasz
adiunkt na Wydziale
Prawa i Administracji
Uniwersytetu
Rzeszowskiego,
radca prawny
prowadzący
indywidualną
kancelarię
G
dybym mógł zmienić
jeden przepis,
wówczas wprowadził-
bym regulację prawną,
na mocy której funkcji członka
organu osoby prawnej, w szcze-
gólności zaś członka organu
fundacji czy spółdzielni, nie
mogłaby sprawować osoba
fizyczna skazana prawomoc-
nym wyrokiem za określone
przestępstwa, takie jak np.
oszustwo (art. 286 kodeksu
karnego), wyrządzenie osobie
prawnej znacznej szkody
majątkowej (art. 296 k.k.), czy
inne przestępstwa przeciwko
obrotowi gospodarczemu.
Obecnie z podobną regulacją
mamy do czynienia na gruncie
kodeksu spółek handlowych.
Mowa tu o art. 18 par. 2 k.s.h.
stanowiącym, że nie może być
członkiem zarządu, rady
nadzorczej, komisji rewizyjnej
albo likwidatorem osoba
fizyczna, która została skazana
prawomocnym wyrokiem za
przestępstwa określone
w przepisach rozdziałów
XXXIII–XXXVII kodeksu karnego
oraz w art. 585, art. 587, art. 590
i w art. 591 k.s.h. Wskazany
przepis odnosi się wyłącznie do
spółek prawa handlowego, brak
jest natomiast podobnej
regulacji prawnej, która
dotyczyłaby członków organów
innych osób prawnych,
w szczególności zaś członków
zarządów spółdzielni czy funda-
cji. Powstaje tu zatem pytanie,
dlaczego członkiem zarządu
spółki kapitałowej nie może być
osoba prawomocnie skazana
np. za przestępstwa przeciwko
obrotowi gospodarczemu,
podczas gdy osoba taka może
być członkiem zarządu fundacji
czy spółdzielni. Brak jest tutaj
racjonalnego wytłumaczenia.
W moim odczuciu powinien
istnieć przepis, który komplek-
sowo regulowałby kwestię
kwalifikacji podmiotowych
członków organów osób
prawnych. Wydaje się, że
miejscem dla takiej regulacji są
przepisy ogólne kodeksu
cywilnego o osobach prawnych.
Niestety w projekcie księgi
I nowego kodeksu cywilnego
brak jest takiej regulacji.
Niezależnie od powyższego
istnieją wątpliwości co do
sposobu rozumienia art. 18
par. 2 k.s.h. Przepis ten np. nie
rozstrzyga, czy w razie prawo-
mocnego skazania członka
zarządu za określone w tym
przepisie przestępstwa jego
mandat wygasa automatycznie,
czy też może konieczne jest
odwołanie takiej osoby
z funkcji. Zdaniem Sądu
Najwyższego w takim przypad-
ku mamy do czynienia z wyga-
śnięciem mandatu. Można się
jednak spotkać z odmiennymi
poglądami. Można zatem
postulować, że powyższa
kwestia powinna zostać
doprecyzowana przez ustawo-
dawcę.
Warto na marginesie zauważyć,
że do zmian w prawie należy
podchodzić w sposób zrówno-
ważony. Nie powinny być one
pochopne. Należy także
pamiętać o tym, że nie jest
możliwie stworzenie przepisów
idealnych, a nawet gdyby to się
udało, to mogłoby się okazać,
że ich interpretacja byłaby
nierozsądna więc i tak zostałyby
one zepsute. Dla prawnika
najistotniejsze jest zatem takie
podejście do procesu wykładni,
aby przepisy interpretować
w sposób racjonalny. Wówczas
można osiągnąć skutek
w postaci ulepszenia prawa, bez
jego zmiany.
Oprac. PB
opinie
Gdybym mógł zmienić jeden przepis...
Kompleksowo uregulowałbym
kwestię kwalifikacji podmiotowych
członków organów osób prawnych
Książka o karze mówi wszystko to, co po-
winien wiedzieć każdy świadomy praw-
nik. Prowadzi czytelnika od istoty kary
i jej celów, poprzez zasady sądowego jej
wymiaru, dyrektywy wymiaru wobec nie-
letnich i młodocianych, po nadzwyczajne
złagodzenie, a także obostrzenie. W pu-
blikacji przedstawiono kulturowo-histo-
ryczne uwarunkowania kary kryminalnej,
podejmowane próby jej racjonalizacji oraz
różne koncepcje myślenia i patrzenia na
karę. Autorzy odwołują się często do my-
śli prof. Juliusza Makarewicza, wielkiego
autorytetu dla karnistów, przytaczając
jego zdanie, że miejsce kary mogą zająć
inne sposoby rozwiązywania konfliktów
społecznych tylko wtedy, gdy „ludzie prze-
staną być ludźmi”.
To zaś w stosunkowo nieodległej przy-
szłości nam nie grozi, dlatego też prawni-
cy specjalizujący się w sprawach karnych
(lub myślący o tym) powinni dobrze zapo-
znać się z tą pozycją. Dzięki temu lepiej
zrozumieją proces karny i mechanizmy
postępowania karnego. Szczególnie in-
teresujący jest rozdział poświęcony wy-
miarowi kary łącznej, która często spra-
wia prawnikom problemy i budzi sporo
wątpliwości. Autorzy podnoszą, że choć
„instytucja kary łącznej znana jest pol-
skiemu systemowi prawa od prawie 100
lat i na tej przestrzeni czasu stanowiła
stały przedmiot rozważań z zakresu teo-
rii oraz dogmatyki prawa karnego, a tak-
że przedmiot wielokrotnych wypowiedzi
orzecznictwa, do dzisiaj nie uzyskano jed-
noznacznej odpowiedzi na pytanie, na
jakiej płaszczyźnie i dla realizacji jakich
celów dokonywana jest operacja określa-
na mianem wymiaru kary łącznej”.
EMR
biblioteka
prawnika
Wszystko o karze
Tomasz Kaczmarek
(red.), „nauka
o karze. Sądowy
wymiar kary”,
Warszawa 2014,
C.H. Beck
Urzędnicze prawo pracy reguluje sto-
sunki zatrudnienia w służbie publicz-
nej. Jak wskazuje prof. Krzysztof Woj-
ciech Baran, w wymiarze podmiotowym
może być ono pojmowane z jednej stro-
ny jako zbiór norm określających status
wszystkich osób w niej zatrudnionych,
w tym na podstawie administracyj-
noprawnej. Z drugiej zaś strony może
dotyczyć wyłącznie pracowników za-
trudnionych w ramach stosunku pracy.
W opracowaniu została przyjęta druga
z koncepcji. Autorzy publikacji przeana-
lizowali dogłębnie cztery podstawowe
ustawy powszechnie stosowane w admi-
nistracji publicznej. Wśród nich znala-
zły się ustawa o służbie cywilnej, ustawa
o pracownikach samorządowych, usta-
wa o pracownikach urzędów państwo-
wych i ustawa o pracownikach sądów
i prokuratur.
Komentarz jest zbiorową pracą kilkuna-
stu przedstawicieli nauki i praktyki pra-
wa pracy z różnych ośrodków naukowych
w Polsce. Opracowanie zawiera indywidu-
alne poglądy autorów, a także związany
z poruszanymi zagadnieniami dorobek
judykatury i nauki prawa pracy. Został
on przedstawiony w przypisach, co może
ułatwić czytelnikom pogłębienie wybra-
nych tematów.
AM
Komentarz
dla urzędników
Krzysztof Wojciech
Baran (red. nauk.),
„prawo urzędnicze.
Komentarz”,
Warszawa 2014,
wyd. Wolters
Kluwer
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
8 / 8