SHUTTERST
OCK
prawnik
Piątek – niedziela | 9–11 stycznia 2015
To bardzo ważne,
aby patrzeć
na daną historię
jak sąd, czyli
z perspektywy
osoby, która
dostaje akta
do czytania
NIE MA
PRZEGRANYCH
SPRAW
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
1 / 8
D2
„Prawnik” powstaje we współpracy z
Krajową Radą Sądownictwa
Naczelną Radą Adwokacką
Krajową Radą Komorniczą
Krajową Radą Notarialną
Krajową Izbą Doradców Podatkowych
Krajową Radą Radców Prawnych
Profesjonalne zarządzanie gruntem czy
budynkiem wymaga dużej wiedzy i to ta-
kiej, która obejmuje wiele dziedzin. Na-
leży przede wszystkim znać podstawowe
regulacje prawne, procedury i system po-
datkowy. Prezentowane drugie uaktual-
nione wydanie książki „Nieruchomości.
Zagadnienia prawne i zarząd” na ponad
1300 kartach przybliża w bardzo przy-
stępny sposób te i wiele innych kwestii.
Autorzy omawiają m.in. sposoby nabycia
nieruchomości i korzystania z niej, postę-
powania w sprawach z nią związanych
(m.in. administracyjne czy egzekucyjne),
zagadnienia podatkowe i ochrony infor-
macji. Opisują też zawody osób działają-
cych w branży (temat aktualny z uwagi
na deregulację przepisów określających
dojście do zawodu zarządcy).
Zaletą publikacji jest przejrzysty układ
treści z podziałem na niewielkie zwięzłe
fragmenty, graficzne wyodrębnienie waż-
nych informacji oraz zaprezentowanie
wzorów umów i pism do praktycznego
stosowania. Książka nie zawiera wyłącz-
nie wywodów teoretycznych, lecz także
wskazówki, jak postąpić w danej sytuacji,
opatrzone licznymi przykładami. Poziom
merytoryczny pracy gwarantuje sędzia
Sądu Okręgowego w Krakowie Barbara
Baran.
AM
Książka dr Magdaleny Wilejczyk z Uni-
wersytetu Wrocławskiego jest pierw-
szym monograficznym opracowaniem
zagadnień wchodzących w zakres czę-
ści ogólnej prawa cywilnego w aspekcie
ich związków z problematyką etyczną.
Autorka omawia nie tylko te regulacje
prawne, które wprost odsyłają do norm
moralnych, ale również te, u których
podłoża leżą jakieś wyraźne rozstrzy-
gnięcia o charakterze etycznym. Ty-
tułowa materia została przedstawiona
w sposób pogłębiony i przede wszyst-
kim nieograniczający się wyłącznie do
literatury cywilistycznej. W pracy znaj-
dziemy liczne odwołania do piśmien-
nictwa z zakresu teorii i filozofii prawa,
a także etyki. Jak wskazuje sama autor-
ka, jej publikacja nie zawiera omówie-
nia wszystkich bez wyjątku zagadnień
etycznych, które mogłyby zostać uznane
za wchodzące w zakres ogólnej części
prawa cywilnego, lecz tylko te, które
są jej zdaniem najważniejsze. Mono-
grafia składa się z 16 rozdziałów. Przy-
bliżają one takie ciekawe zagadnienia,
jak m.in. wpływ moralności na system
prawny, etyczny wymiar ochrony dóbr
osobistych, etyczne uzasadnienie ochro-
ny zaufania przy zawieraniu umów czy
kontrola treści czynności prawnych
z punktu widzenia zgodności z nor-
mami moralnymi.
AM
biblioteka
prawnika
Dla właścicieli
i zarządców
Etyka w prawie
cywilnym
Barbara
Baran (red.)
„Nieruchomości.
Zagadnienia
prawne i zarząd”,
Warszawa 2014,
wyd. Wolters
Kluwer Polska
Magdalena
Wilejczyk,
„Zagadnienia
etyczne części
ogólnej prawa
cywilnego”,
Warszawa 2014,
wyd. C.H. Beck
Stan faktyczny
Do Sądu Rejonowego w Wieluniu wpły-
nął akt oskarżenia, w którym zarzu-
cono kobiecie, że od grudnia 2011 r.
do stycznia 2012 r., działając syste-
matycznie i w podobny sposób, kie-
rowała wobec sędzi groźby bezprawne,
wzbudzające uzasadnione obawy ich
spełnienia. Robiła to też, wykorzystu-
jąc do tego inne osoby. Cel był prosty
– kobieta chciała, aby sędzia zmieniła
wydane orzeczenie. Chodziło o spra-
wę rodzinną, a konkretnie o to, że sąd
ustalił miejsce pobytu dzieci w miejscu
zamieszkania ich ojca. Tak więc ko-
bieta podjęła wiele działań mających
odwrócić sytuację. Pisała do rzecznika
praw dziecka, ministra sprawiedliwo-
ści, rzecznika dyscyplinarnego, proku-
ratury, przedstawiając nieprawdziwe
okoliczności dotyczące procedowania
w sprawie rodzinnej, kwestionując rze-
telność sędzi, podważając jej nieska-
zitelny charakter oraz sugerując, że
względy natury osobistej, a nie mery-
torycznej miały znaczenie przy podej-
mowaniu decyzji. Na tym nie koniec.
Kobieta na parkingu przed sklepem,
w obecności swych dzieci zwyzywała
sędzię oraz jej groziła. Wszystko to, co
zrobiła, podpadało zatem pod art. 232
par. 1 kodeksu karnego i art. 231a k.k.
oraz art. 234 k.k. i art. 212 par. 1 k.k.
Wyrok I instancji
Sąd uznał kobietę za winną i za cały
powyższy katalog zachowań wymierzył
jej karę łączną 8 miesięcy pozbawienia
wolności, której wykonanie warunko-
wo zawiesił na 4 lata. Oddał też kobie-
tę w okresie próby pod dozór kurato-
ra. Apelację na niekorzyść oskarżonej
wniósł prokurator. Podniósł w niej, że
kara jest zbyt łagodna. Rodzaj zaś po-
pełnionego czynu, jego stopień społecz-
nej szkodliwości, okoliczności i sposób
jego popełnienia, a także uprzednia kil-
kukrotna karalność oskarżonej, w tym
za przestępstwa podobne, i charakter
naruszonych dóbr uzasadniają twier-
dzenie, że słuszna i sprawiedliwa będzie
kara 8 miesięcy pozbawienia wolności.
Bez zawieszenia.
Wyrok II instancji
Sąd Okręgowy w Sieradzu wyrokiem
z 15 października 2014 r. (sygn. akt II
Ka 234/14) utrzymał w mocy zaskarżo-
ny wyrok. Wyjaśnił, że zarzut rażącej
niewspółmierności kary można zasad-
nie podnosić, gdy kara nie uwzględnia
w sposób właściwy zarówno okoliczno-
ści popełnienia przestępstwa, jak i oso-
bowości sprawcy. Innymi słowy, gdy
w społecznym odczuciu jest niespra-
wiedliwa. Określenie „rażąca” należy
odczytywać dosłownie i jednoznacznie
jako cechę kary, która istotnie przez
swą niewspółmierność razi, oślepia.
Sąd stwierdził, że w tej sprawie wy-
mierzona kara jest łagodna, a nawet
bardzo łagodna, lecz nie w stopniu
rażącym. Zasadnicze znaczenie przy
wymiarze kary w tej sprawie miały:
wysoki stopień szkodliwości społecz-
nej czynów oraz fakt uprzedniej wie-
lokrotnej karalności, którą sąd uznał
za najistotniejszą okoliczność obcią-
żającą. Działania podejmowane przez
oskarżoną miały swoje niepożądane
konsekwencje zarówno w sferze ży-
cia prywatnego sędzi, jak i sferze jej
życia zawodowego. Niemniej jednak
w sprawie zaistniały istotne okolicz-
ności przemawiające na korzyść ko-
biety, które zadecydowały, że zasłużyła
na warunkowe zawieszenie wykona-
nia kary. Chodzi tu o takie okoliczno-
ści, jak: przeproszenie sędzi, wysłanie
„sprostowania” do wszystkich insty-
tucji państwowych, którym wcześniej
przedstawiła nieprawdziwe okolicz-
ności dotyczące sposobu procedowa-
nia sądu. W świetle powyższego sąd
I instancji słusznie przyjął, że pro-
gnoza kryminologiczna odnośnie do
oskarżonej jest pozytywna i zachodzą
przesłanki do zastosowania instytucji
warunkowego zawieszenie wykonania
kary pozbawienia wolności. Decydują-
ce znaczenie dla oceny, czy w konkret-
nej sprawie zachodzą takie przesłanki,
mają okoliczności związane z osobą
oskarżonego – jego dotychczasową po-
stawą, właściwościami i warunkami
osobistymi, sposobem życia i zacho-
waniem się po popełnieniu przestęp-
stwa. W tym przypadku choć oskarżo-
na była wcześniej kilkakrotnie karana
za przestępstwa, to jej postawa w toku
postępowania pozwala sądzić, że kara
pozbawienia wolności z warunkowym
zawieszeniem będzie wystarczająca
dla zapobieżenia popełnieniu przez
nią kolejnych czynów w przyszłości.
Komentarz
Rafał Puchalski
sędzia Sądu Rejonowego w Jarosławiu
Z ubolewaniem należy przyznać, że
podobne zdarzenia mają miejsce co-
raz częściej. Strony postępowań są-
dowych wiedzę o sędziach czerpią
głównie z mediów, nieprzychylnych
i anonimowych wpisów pod artyku-
łami internetowymi oraz uprawianej
przez polityków nagonki na środowi-
sko. W sieci można znaleźć wiele po-
rad, jak odsunąć od prowadzenia swo-
jej sprawy sędziego, który nie orzeka
zgodnie z oczekiwaniami strony, a ta-
kim dobrym sposobem ma być choćby
pomówienie o czyn przestępczy lub
delikt dyscyplinarny. I tak w ramach
wolności słowa dochodzi do patolo-
gicznych sytuacji, wspomaganych
przez polityków. Przykładem może
być art. 41d ustawy – Prawo o ustro-
ju sądów powszechnych, nakazujący
przekazywanie każdej, nawet nieuza-
sadnionej skargi zawierającej wniosek
o wszczęcie postępowania dyscypli-
narnego, właściwemu rzecznikowi.
Siłą rzeczy powoduje to przedłużenie
postępowania sądowego i pieniacze
sądowi korzystają z tych uprawnień
bardzo często. Podobny rezultat daje
pomówienie o popełnienie przestęp-
stwa i tylko istniejąca wciąż instytucja
immunitetu pozwala w miarę skutecz-
nie przeciwdziałać tym praktykom.
Ze smutkiem stwierdzam, że nasze
państwo w swoich standardach odbiega
od ogólnie przyjętych norm europej-
skich, gdzie np. we Francji za bezpod-
stawne złożenie wniosku o wyłączenie
sędziego wnioskodawca musi się liczyć
z tym, że przyjdzie mu zapłacić do
3 tys. euro grzywny, nie wspominając
już o bardzo wysokich karach więzienia
za pomówienie sędziego o popełnienie
przestępstwa.
Sędziowie jako środowisko w swojej
zdecydowanej większości starają się ba-
gatelizować zdarzenia podobne do opi-
sywanego. Uzasadniają to ilością pracy,
„ryzykiem zawodowym” i brakiem cza-
su na udział w postępowaniach sądo-
wych, w których są pokrzywdzonymi.
Osobiście jednak jestem zdecydowa-
nym przeciwnikiem takiej postawy, al-
bowiem brak reakcji skutkuje jedynie
poczuciem bezkarności i powielaniem
takich zachowań. Należy pamiętać, że
sędzia broni nie tylko swoich dóbr, ale
autorytetu państwa, w imieniu którego
występuje. Tym samym jeżeli państwo
nie staje w obronie jednego ze swoich
filarów, siłą rzeczy generuje patologicz-
ne zachowania stron.
Wydaje się, że wymiar sprawiedli-
wości powinien przykładnie karać za
podobne czyny w ramach prewencji
ogólnej. Z kolei zachowania polegają-
ce na kierowaniu pod adresem sędziego
gróźb karalnych, w mojej indywidu-
alnej ocenie, świadczą o całkowitym
już lekceważeniu instytucji państwa
i nie dziwię się wnioskom prokuratu-
ry o wymierzenie bezwzględnej kary
pozbawienia wolności.
ewa MaRia RadlińSka
ewa.radlinska@infor.pl
FOT
.
W
O
JT
e
K
gó
RSKI
Należy pamiętać,
że sędzia broni nie
tylko swoich dóbr,
ale autorytetu
państwa,
w imieniu którego
występuje.
Tym samym jeżeli
państwo nie staje
w obronie jednego
ze swoich filarów,
siłą rzeczy generuje
patologiczne
zachowania stron
z wokandy
analiza wyroku
Po pierwsze: nie grozić sędziemu
Prokurator zażądał 8 miesięcy pozbawienia wolności dla kobiety,
która wyzywała sędzię i jej groziła. Bo ta wydała wyrok inny, niż
strona oczekiwała. Sąd jednak zastopował zapędy oskarżyciela
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
2 / 8
prawnik
9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)
gazetaprawna.pl
Paulina Szewioła
paulina.szewiola@infor.pl
N
a studia prawnicze trafił
przypadkowo. O ile bowiem
w Technikum Ekonomicznym
w Elblągu, do którego uczęsz-
czał, lekcje z prawoznawstwa
ciekawie prowadził prof. Michalski, to
nauczanie matematyki mocno kulało,
a to nie rokowało najlepiej przed egza-
minami wstępnymi na ekonomię. Dla-
tego próbował się dokształcać we włas-
nym zakresie, co wiązało się jednak
z koniecznością wcześniejszego odby-
cia służby wojskowej.
I tak na dwa lata został saperem
w Unieściu. – Oprócz trywialnego wy-
sadzania różnych obiektów w powietrze
nauczyłem się też paru pożytecznych
rzeczy, np. układania bruku w różnych
formatach – wspomina z uśmiechem
prof. Bogumił Brzeziński. I chwali się,
że najlepiej wychodziły mu kocie łby.
Zniechęcony brakiem widocznych po-
stępów w matematyce za namową ko-
legi zdecydował się ostatecznie podejść
do egzaminów wstępnych na prawo na
Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w To-
runiu. Dostał się, chociaż na jedno miej-
sce przypadało wówczas siedmiu kan-
dydatów. Po ukończeniu studiów przyjął
ofertę pracy na stanowisku asystenta
w Zakładzie Prawa Finansowego UMK.
A niedługo potem odbył aplikację sądo-
wą i zdał najpierw egzamin sędziowski,
a następnie radcowski. Ostatecznie zde-
cydował się jednak poświęcić karierze
naukowej i szedł typową ścieżką akade-
micką: doktorat, habilitacja, profesura.
Na swoją specjalność wybrał prawo
podatkowe. Kulisy tej decyzji po latach
opisuje tak: – W stanie wojennym na
uczelni panowało dosyć ogólne przy-
gnębienie, pogłębiane pogłoskami
o planowanym rozwiązaniu Wydziału
Prawa UMK. Prawdopodobieństwo ta-
kiego scenariusza było wówczas bardzo
realne, tym bardziej że był on już raz
zlikwidowany w latach 50. Trzeba było
znaleźć na taką sytuację jakąś odtrutkę
psychiczną. Początkowo była to lektu-
ra „Przygód dobrego wojaka Szwejka”.
A kiedy ta powieść już się trochę prze-
jadła, doszliśmy z jednym z kolegów do
wniosku, że równie zabawne (chociaż
niekoniecznie śmieszne) jest prawo po-
datkowe. I skoncentrowaliśmy się na na-
ukowej analizie orzecznictwa sądowego
w sprawach podatkowych. Tym właśnie
zajmowałem się przez ostatnie 30 lat.
Jednocześnie podkreśla, że decyzji
o wyborze tej ścieżki kariery nigdy nie
żałował, zwłaszcza że, jak mówi, trafił
do wyjątkowego – także w kategoriach
stosunków międzyludzkich – zespołu
naukowego, jakim był Zakład Prawa Fi-
nansowego UMK w Toruniu. Z uniwer-
sytetem związany jest zresztą do dziś,
obecnie pełni funkcję kierownika Ka-
tedry Prawa Finansów Publicznych oraz
kierownika Ośrodka Studiów Fiskalnych.
Działalność naukowa prof. Brzeziń-
skiego to jednak nie tylko UMK. Wy-
kładał m.in. na Uniwersytecie Łódzkim,
którego władze przyznały mu w 2010 r.
tytuł doktora honoris causa UŁ. A obec-
nie kieruje również Zakładem Prawa
Finansowego Uniwersytetu Jagielloń-
skiego. – Prof. Bogumił Brzeziński jest
wybitnym znawcą prawa podatkowe-
go. Na jego dorobek naukowy składa się
kilkaset publikacji cenionych zarówno
przez przedstawicieli nauki, jak i prak-
tyki. Jego prace odgrywają znaczącą rolę
w kształtowaniu polskiej myśli podat-
kowoprawnej. Odwoływanie się do jego
poglądów znajdziemy w wielu wyro-
kach sądów administracyjnych – mówi
prof. Włodzimierz Nykiel, rektor Uni-
wersytetu Łódzkiego. A prof. Andrzej
Gomułowicz z Uniwersytetu im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu, który z prof.
Brzezińskim zna się od lat, dodaje: – Jest
indywidualnością o wyraźnie zarysowa-
nej osobowości. Ma poczucie własnej
wartości i godności, ale nie ma w nim
cienia zadufania, pychy czy też wynio-
słości. Pisze wnikliwie, bywa, że i ostro,
jest przy tym doskonałym polemistą.
Chociaż pracy na uczelni prof. Brze-
ziński poświęcił całe życie zawodowe,
to nie tylko na niej się koncentrował.
Jako uznany autorytet w dziedzinie
prawa finansowego i podatkowego
pełnił również rozmaite funkcje do-
radcze i opiniodawcze. Jego uwagi nie
zawsze spotykały się jednak z atencją,
której prawdopodobnie życzyłby sobie
jako autor. Na przykład dla Senatu jed-
nej z poprzednich kadencji opiniował
ok. 10 projektów ustaw, sugerując za-
sadność wprowadzenia w sumie ponad
150 poprawek, jednak ostatecznie izba
nie uwzględniła żadnej z nich. Cała sy-
tuacja może służyć za odpowiedź na do-
syć często zadawane pytanie: dlaczego
mimo istnienia w naturze profesorów
prawa podatkowego jakość ustaw po-
datkowych jest tak niska? Trzeba przy
tym przyznać, że wiele z zalecanych
przez niego poprawek Ministerstwo
Finansów uwzględniło przy kolejnych
nowelizacjach ustaw.
Karierę eksperta sejmowego przerwał
po tym, jak były już dyrektor Biura Ana-
liz Sejmowych poprosił go o przereda-
gowanie treści gotowej ekspertyzy tylko
dlatego, bo była zbyt… dowcipna. Pro-
fesor Brzeziński opinię skorygował, ale
postanowił z ponurakami więcej się nie
zadawać.
Uczestniczył również w pracach ze-
społu problemowego Rady Legislacyj-
nej IV kadencji, działającej przy preze-
sie Rady Ministrów, ale mówi, że było
to tak dawno, że jedyne, co pamięta, to
dobra atmosfera towarzysząca obradom
i poczucie, że bierze udział w czymś po-
żytecznym.
Z charakterystycznym dla siebie hu-
morem marginalizuje także swoją rolę
w Zespole Prawa Karnego Skarbowe-
go, działającego w ramach Komisji ds.
Reformy Prawa Karnego. – Moim za-
daniem było jedynie pilnowanie, czy
w projektowanych przepisach nie po-
mylono aby obowiązku podatkowego
z zobowiązaniem podatkowym, a po-
datnika z płatnikiem – przekonuje
prof. Brzeziński. I dodaje: – Najza-
bawniejsze było jednak to, że po kil-
ku latach prac komisji przyszła pani
z Ministerstwa Finansów i treść naj-
ważniejszych przepisów po prostu po-
dyktowała.
Działalność zespołu unaoczniła mu
jednak pilną potrzebę powołania Komi-
sji Kodyfikacyjnej Prawa Podatkowego,
bez której, jak sam twierdzi, szansa na
pozytywne zmiany w dziedzinie prawa
podatkowego byłaby znikoma. Pod ko-
niec ubiegłego roku taki organ został
ustanowiony, a jego zaplecze ma sta-
nowić Rada Konsultacyjna Prawa Po-
datkowego. Do jej zadań należeć będzie
przede wszystkim ocena pomysłów do-
tyczących zmian prawa podatkowego.
Ma też doradzać szefowi resortu finan-
sów i przedstawiać własne propozycje
reform, które uzna za potrzebne.
A tym nowo utworzonym zespołem
25 ekspertów pokieruje właśnie prof.
Bogumił Brzeziński. Chociaż on sam
z oceną swojej roli woli się wstrzymać
do końca prac gremium, to biorąc pod
uwagę jego wiedzę i doświadczenie,
można już teraz uznać, że trudno by-
łoby o trafniejszą nominację. – Profesor
Bogumił Brzeziński problemy prawa
podatkowego widzi nie w oderwaniu
od siebie, ale w związku przyczyno-
wym ze zjawiskami społecznymi, go-
spodarczymi i ustrojowymi – podkreśla
prof. Gomułowicz. I dodaje: – Ma ory-
ginalną wizję ochrony praw podatnika
i ciągle dodaje do niej nowe elementy,
wzbogacając to co już na ten temat na-
pisał. Cały czas poszukuje. To nie jest
typ człowieka, który odcina kupony od
sławy. Nie zatrzymuje się w miejscu.
Sam prof. Brzeziński pytany o zain-
teresowania pozazawodowe z żalem
opowiada, że niedawno pożegnał się
z siatkówką, w którą grał zawodniczo,
a potem rekreacyjnie równo 50 lat. Te-
raz niezbędnej porcji ruchu dostarcza
mu jazda na rowerze. Lubi muzykę, bez
względu na gatunek. Interesuje się także
historią i architekturą Pomorza Nadwi-
ślańskiego i terenów przyległych, cho-
ciaż coraz częściej ogranicza się jedynie
do kupowania książek na ten temat.
Oryginał i indywidualista
z doświadczeniem sapera
i zawodnika siatkówki.
Profesora Bogumiła
Brzezińskiego, który
stanął niedawno na czele
Rady Konsultacyjnej
Prawa Podatkowego,
nie da się nie lubić
FOT
.
MA
T.
P
RASO
WE
Prawnik w dobrym humorze
PoStać tygodnia
Bogumił Brzeziński
Karierę eksperta sejmowego
przerwał po tym, jak były już
dyrektor Biura Analiz Sejmowych
poprosił go o przeredagowanie
treści gotowej ekspertyzy tylko
dlatego, że była zbyt... dowcipna.
Z ponurakami nie chciał się
zadawać
Prenumerata:
Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (styczeń 2015 r.): 100,00 zł, styczeń–grudzień 2015 r: 1.146,00 zł. Wersja Premium – miesięczna
(styczeń 2015 r.): 116,00 zł., styczeń–grudzień 2015 r: 1.347,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8% VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/oferta2015
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
3 / 8
G
dyby kogoś urażała ru-
baszność, to przypomnę,
że ostatnia książka bądź
co bądź noblisty, Gabriela
Garcii Márqueza, nosi ty-
tuł „Rzecz o mych smut-
nych dziwkach”. I bynaj-
mniej nie jest to dzieło frywolne czy
nieprzyzwoite. Temat może posłużyć
jako przykład niedostrzegania przez
prawników dynamizacji pojęć zasta-
nych. Mówiąc po ludzku, idzie o to,
że ich ulubiony świat (iheringowskie
„niebo pojęć prawniczych”) jest zako-
rzeniony w utrwalonych stereotypach,
od których oderwanie się samym praw-
nikom przychodzi z dużą trudnością.
Gdy zajrzymy do polskich podręczni-
ków (ba, monografii!) prawa cywilnego
i będziemy w nich poszukiwali przy-
kładów na umowę nieważną, to zwykle
wypłynie nam umowa o świadczenie
niegodziwe. Taka umowa nie rodzi żad-
nych prawnych skutków jako nieważ-
na od samego początku. Jej rozliczenie
następuje wedle kondykcji o świadcze-
niu ob turpem vel iniustam causam,
trudnej konstrukcyjnie i praktycz-
nie. Ale jeśli patrzymy na taką umo-
wę w momencie, zanim zostanie wy-
konana – nie rodzi ona zaskarżalnego
roszczenia o wykonanie. Jako klasycz-
ny przykład takiej sytuacji podaje się
prostytucję. Czym zatem – z punktu
wymiany świadczeń – jest prostytu-
cja? Pracą?
Bo wiza była turystyczna
Tak rozumowały chyba organy admi-
nistracji, gdy kilka lat temu uznały, że
korzystająca z turystycznego paszportu
obywatelka Białorusi została wydalona
z Polski za naruszenie ustawy o zatrud-
nieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu
z 1994 r., wymagającej zgody organu
administracji na wykonywanie przez
cudzoziemca pracy zarobkowej lub pod-
jęcie zatrudnienia. Skarżąca tę decyzję
(V SA 3275/00) działała jako prostytutka
w agencji towarzyskiej. W decyzji pod-
kreślono, że charakter posiadanej wizy
(turystyczna) nie uprawnia do podej-
mowania pracy zarobkowej, którą lega-
lizuje (oprócz wspomnianej już zgody
organu administracji) posiadanie wizy
z prawem do pracy.
Naczelny Sąd Administracyjny tak
skrytykował to rozumowanie: „Organy
administracji odnoszą obowiązek uzy-
skiwania zgody na pracę (zatrudnienie)
także do zarobkowania w wyniku pro-
stytucji. Prostytucja jest procederem,
gdzie usługi nie mogą być świadczone
w ramach stosunku pracy, zatrudnienia
lub innego prawnego stosunku, wska-
zanego w ustawie o zatrudnieniu. Su-
gerowanie, iż problemem w wypadku
prostytucji cudzoziemki jest okolicz-
ność, że dzieje się to bez »wymaganej
zgody« organu administracji, sugeru-
je, że w ogólności możliwe jest legal-
ne świadczenie usług polegających na
prostytucji w ramach stosunku pracy
lub zatrudnienia, a także, że – co do
samej zasady – możliwa jest sytuacja,
gdy organ administracji, udzielając zgo-
dy na prostytuowanie się cudzoziem-
ki, zalegalizuje tego rodzaju sytuację.
Takie stawianie sprawy wręcz ośmie-
szałoby administrację odpowiedzialną
za prowadzenie polityki zatrudnienia
cudzoziemców i realizatorów tej po-
lityki. Ustawa o zatrudnieniu i prze-
ciwdziałaniu bezrobociu z 1994 r. (…)
definiując swój przedmiotowy zakres,
czyni to poprzez odwołanie się do wy-
konywania pracy w ramach wskazanych
tam stosunków prawnych. Takie ujęcie,
wiążące pojęcie legalnej pracy z pracą
świadczoną w ramach stosunku praw-
nego, jest ujęciem sformalizowanym.
Tymczasem prostytucja nigdy nie może
D4
opinie
Moralność i usługi
być przedmiotem ważnego, skuteczne-
go stosunku prawnego, ponieważ taki
stosunek prawny byłby z uwagi na swą
treść bezwzględnie nieważny. Zatem
bezprzedmiotowe jest także podejmo-
wanie prób objęcia zgody na prostytucję
zakresem art. 50 ustawy – gdyby świad-
czącym usługi prostytutki miała być
cudzoziemka. Także doktrynalna kon-
cepcja »faktycznych stosunków pracy«
niczego tu nie może rozstrzygnąć, bo-
wiem odnosi się ona tylko do świadczeń
realizowanych bez stosunku prawnego,
jednakowoż takich, które potencjalnie,
co do zasady mogą być świadczone w ra-
mach takiego stosunku prawnego, a to
nie zachodzi w wypadku prostytucji”.
Gdyby organ w zaskarżonej decyzji
sam nie ograniczył swych zarzutów
względem cudzoziemki ramami usta-
wy o zatrudnieniu i tam wskazanych
stosunków prawnych, być może NSA
miałby podstawę do przeanalizowania
koncepcji innych „niepracowniczych
Nie tylko cywiliści
mają kłopot
z tytułowym
pytaniem. Sprawa
ma bardziej
uniwersalny wymiar
i z nim właśnie
miałam okazję
zetknąć się osobiście
Czy dziwce należy się zapłata?
W czasie II wojny światowej kobiety
z Korei, Filipin i Tajwanu były zmuszane
przez władze Japonii do pracy jako
comfort woman w organizowanych
przez władze cesarstwa placówkach
przeznaczonych dla żołnierzy. Skandal
ujawnił się w 1991 r., gdy nieliczne już
ofiary zaczęły szukać skutecznej drogi
prawnej
FOT
. P
h
OT
OS
h
OT
/P
AP
prof. Ewa Łętowska
prawniczka, pierwszy polski rzecznik
praw obywatelskich, sędzia trybunału
konstytucyjnego w stanie spoczynku
R
AF
A
ł O
lek
SI
e
WI
CZ
/Re
PO
R
T
e
R
pod ostatnią
instancją
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
4 / 8
E
uropejski Trybunał Praw
Człowieka, na kanwie sprawy
Horncastle i inni przeciwko
Wielkiej Brytanii (skarga nr
4184/10), wypowiedział się na temat
dowodów pośrednich wykorzystywa-
nych w postępowaniu karnym.
Odwołując się do wcześniejszej
sprawy rozstrzygniętej przez Wielką
Izbę (Al-Khawaja i Tahery przeciwko
Wielkiej Brytanii), strasburscy
sędziowie uznali, że wydawanie
przez sądy krajowe orzeczeń
skazujących wyłącznie na podstawie
oświadczenia nieobecnego świadka,
nie jest sprzeczne z art. 6 par. 3 lit. d
konwencji (prawo do rzetelnego
postępowania oraz prawo do
przesłuchania świadków oskarżenia
i obrony na tych samych warunkach).
Dwóch skarżących, panowie:
Horncastle i Blackmore, zostało
skazanych przez brytyjskie sądy za
spowodowanie poważnego uszkodze-
nia ciała. Ich ofiara złożyła pisemne
oświadczenie w trakcie postępowa-
nia policyjnego, jednak zmarła przed
rozpoczęciem procesu na niezwiąza-
ną z przestępstwem chorobę.
Kolejnych dwóch skarżących,
panowie: Marquis i Graham, zostali
skazani za porwanie kobiety z jej
domu. Podczas porwania grozili
wyrządzeniem jej krzywdy. Ofiara
oraz jej mąż złożyli pisemne oświad-
czenie dla policji, nie zdecydowali się
jednak na złożenie zeznań podczas
procesu z obawy o własne bezpie-
czeństwo.
Horncastle, Blackmore, Marquis
i Graham wnieśli bezskuteczne
apelacje i skargi do Sądu Najwyższe-
go. Występując ostatecznie do
Strasburga, wskazali na nierzetel-
ność postępowania krajowego, ze
względu na oparcie wyroku skazują-
cego wyłącznie na dowodach
pisemnych. Trybunał w rozstrzygnię-
ciu z 16 grudnia 2014 r. przypomniał,
iż pozostawia krajowym legislatorom
i sądom swobodę regulowania
kwestii dopuszczania dowodów
w postępowaniu karnym. Podkreślił,
że już w wyroku w sprawie Al-Kha-
waja wskazał na dwie okoliczności,
które muszą być spełnione, by uznać
postępowanie wyłącznie oparte na
zeznaniach pisemnych za rzetelne.
Pierwszą z nich jest wystarczające
uzasadnienie niestawienia się
osobistego przez świadka. Drugą
z kolei jest istnienie mocnych
proceduralnych zabezpieczeń, które
prowadzą do skrupulatnej oceny
dowodów przez sąd.
Co do pierwszych dwóch skarżących
ETPC uznał, że zeznania ofiary nie
były jedyną podstawą skazania. Obaj
oskarżeni przyznali się bowiem do
tego, iż w dniu ataku przebywali
w domu ofiary. Niemniej jednak,
gdyby nawet uznać, że dowód
w postaci pisemnego oświadczenia
był decydujący w sprawie, to istniały
wystarczające gwarancje procesowe
dotyczące wykorzystania dowodów
ze słyszenia. Skarżącym przysługiwa-
ła proceduralna możliwość kwestio-
nowania przyjęcia dowodu
pośredniego. Dodatkowo w trakcie
postępowania sędzia prowadzący
w sposób zrównoważony i uzasad-
niony dobierał dowody, co umożliwi-
ło ławie przysięgłych rzetelne
rozstrzygnięcie o sprawie. Tym
samym w tym przypadku nie doszło
do naruszenia konwencji.
Co do kolejnych dwóch skarżących
trybunał zauważył, iż sędzia krajowy
wyczerpująco uzasadnił fakt
przyjęcia wyłącznie pisemnego
zeznania ofiary. Wskazał bowiem, iż
była ona zastraszona przez sprawców
do tego stopnia, iż wolała sama
narazić się na areszt (w związku
z niestawieniem się na wezwanie
sądu), niż zeznawać na sali sądowej.
Jak wytłumaczył sędzia krajowy, była
„przerażona i w poczuciu prawdzi-
wego zagrożenia”. Strasburscy
sędziowie podkreślili, że jednoczesna
odmowa przyjęcia pisemnych zeznań
męża świadczy o dokładności
i rzetelności prowadzonego postępo-
wania w kraju.
Trybunał, za sądami krajowymi,
uznał, iż dowód z zeznań kobiety
nie był jedyny i decydujący.
W postępowaniu uwzględniono
bowiem dowody z nagrania sprzed
jej domu, billingi rozmów telefonicz-
nych wykonywanych przez porywa-
czy do jej męża, jak również to, że
skarżący zameldowali się w noc
porwania w hotelu, podjeżdżając
skradzionym samochodem ofiary.
Trybunał uznał więc, że wyrok nie
został oparty wyłącznie na pisem-
nych zeznaniach poszkodowanej.
Nie było zatem powodu, by badać
istnienie gwarancji proceduralnych
zabezpieczeń. W tym zakresie
również nie dopatrzono się narusze-
nia konwencji.
Wyrok w sprawie Horncastle i inni
przeciwko Wielkiej Brytanii warto
zapamiętać w związku z wchodzący-
mi w życie w lipcu tego roku
zmianami procedury karnej,
w świetle której sąd stanie się
arbitrem bez inicjatywy dowodowej
(ta będzie w rękach stron). Zmiana ta
już teraz budzi wątpliwości co do
równowagi postępowania.
prawnik
9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)
gazetaprawna.pl
stosunków zatrudnienia” (obecnie pod
tym terminem kryją się różne postaci
śmieciówek) i być może zakwalifiko-
wałby relacje między agencją towarzy-
ską i jej pensjonariuszką do tej właśnie
kategorii.
Świadczenia po niemiecku
Inną drogą poszedł ustawodawca
niemiecki. W tym samym 2001 r.,
gdy orzekał polski NSA, w Niemczech
wydano ustawę Gesetz der Regelung
Rechtsverhaeltnisse der Prostituier-
ten. Tu ten typ stosunków prawnych
uregulowano bardziej szczegółowo. In-
teresujące, że bynajmniej nie wprowa-
dzono tu konstrukcji ważnej umowy,
lecz przewidziano możliwość prawne-
go wyegzekwowania zapłaty za usłu-
gę, uznając tu istnienie zaskarżalnego
roszczenia.
Natomiast już w odniesieniu do
świadczenia klientowi in natura takiej
konstrukcji nie przyjęto. Tego rodzaju
świadczenie – tradycyjnie – uznano za
niemoralne, pozostając przy koncep-
cji turpitudo. Dla cywilisty niemiecka
regulacja otwiera tu nowe perspekty-
wy analizy wielu kwestii: kondykcji
i rozróżniania jej poszczególnych ty-
pów, wieloreżimowości roszczeń, kon-
strukcji zobowiązania i różnych jeszcze
prawniczo-dogmatycznych piękności.
Azjatki dla żołnierzy
To nie koniec prawniczych problemów
z tytułowym pytaniem. Nie tylko cywi-
liści mają tu kłopot. Sprawa ma bardziej
uniwersalny wymiar i z nim właśnie
miałam okazję zetknąć się osobiście.
W czasie II wojny światowej kobiety
z Korei, Filipin i Tajwanu były zmusza-
ne przez władze Japonii do pracy jako
tzw. comfort woman (co jest synoni-
mem prostytucji) w organizowanych
oficjalnie, bo przez władze cesarstwa,
placówkach przeznaczonych dla żoł-
nierzy. Po wojnie przez wiele lat daw-
ne pensjonariuszki daremnie kołatały
o pomoc i wsparcie.
Skandal ujawnił się w 1991 r. gdy
nieliczne już ofiary zaczęły szukać
skutecznej drogi prawnej. Nieweso-
łą historię tych zmagań z wymiarem
sprawiedliwości Japonii można prze-
śledzić w internecie. Przyczyną oporu
była zmowa milczenia, jaka otaczała
problem comfort woman. Nie tylko do-
tyczyło to japońskich władz, ale i me-
diów. Także historycy pomijali sprawę
wstydliwym milczeniem. Chyba coś to
miało wspólnego z obawą przed utratą
twarzy w konfrontacji z bardzo nie-
miłą prawdą o krzywdzie cudzoziem-
skich kobiet.
Bodajże w 1994 r. sprawa trafiła do
Komitetu Ekspertów MOP. Niezależna
(zasiadają w niej osoby niebędące ofi-
cjalnymi przedstawicielami poszczegól-
nych krajów) instytucja zajmująca się
oceną przestrzegania konwencji wiążą-
cych jej członków musiała odpowiedzieć
na pytanie, czy w wypadku comfort wo-
man doszło do niewolniczej pracy. Tyl-
ko bowiem wtedy było możliwe zajęcie
się sprawą (co następuje w postaci wy-
rażenia delikatnego krytycyzmu pod
adresem państwa, które dopuściło się
naruszenia konwencji MOP).
Byłam wówczas członkiem Komisji
Ekspertów i pamiętam moje zdziwienie,
gdy dotarł do mnie (do innych człon-
ków komisji zresztą także) emisariusz
przedstawicielstwa dyplomatycznego
państwa-organizatora sieci domów pu-
blicznych. Usilnie mnie przekonywał,
że sprawa nie jest warta uwagi komi-
sji. Pierwszy raz zobaczyłam wtedy na
własne oczy, jak działa lobbing. To było
ciekawe doświadczenie.
Począwszy od 1996 r., sprawa comfort
woman znalazła trwałe miejsca w ra-
portach Komisji Ekspertów, uznającej
ten przypadek za naruszenie Konwen-
cji (w tym wypadku z 1929 r.) o zakazie
niewolniczej pracy. Stopniowo ton po-
nawianych uwag, krytycznych wobec
bezczynności władz, stawał się coraz
bardziej dobitny. Próby ograniczenia
rekompensaty do świadczenia pomo-
cowego, wypłacanego przez prywatne
fundacje czy NGO, zostały uznane za
wybieg i rozmydlanie problemu (w koń-
cu nie tylko u nas istnieje tendencja do
wyręczania się przy realizacji obowiąz-
ku państwa organizacjami i osobami
prywatnymi). W każdym razie na forum
międzynarodowym, jakim jest Komi-
sja Ekspertów MOP, uznano, że byłym
comfort woman zapłata i rekompen-
sata się należą.
Doktorat dla szacha
Jeżeli uznanie istnienia prawnej po-
winności zapłaty za usługi prostytu-
cji uznamy za tendencję rozwojową,
to okaże się, że mimo konserwatyzmu
polskiego prawa sama myśl o zasadno-
ści stosownej gratyfikacji nie była nie-
znana polskiemu życiu społecznemu.
W 1977 r. do Polski z oficjalną wizytą
przybył szach Iranu, Reza Pahlavi, wraz
z małżonką. Było to w lecie, w okresie
wakacji. Dostojnych gości postanowio-
no uczcić doktoratami honoris causa:
szacha – w zakresie prawa, Farah Dibę
– w zakresie sztuki. Polityczna decyzja
polityczną decyzją, ale doktoraty ho-
norowe przyznaje uniwersytet. Były
akurat wakacje, profesura nieobecna.
Procedura wymaga czasu.
Ówczesny rektor Uniwersytetu War-
szawskiego, Zygmunt Rybicki, jak widać
zirytowany wymaganiami serwitutów
(niestety, akurat Wydział Prawa najbar-
dziej się nadawał do obsługi polityków),
miał się był wyrazić: „Jeżeli traktujecie
uniwersytet jak dziwkę, to pamiętaj-
cie, że dziwce się dobrze płaci”. Szach
honorowy doktorat otrzymał. Czy i ile
uniwersytet wtedy dostał – nie wiem.
Ale jakoś nie pamiętam, aby alma mater
szczególnie po tym pobogaciała.
Zawsze zastanawiało mnie, ile wy-
nosi „hańbiących usług zapłata” (żeby
zacytować Miecznika ze „Strasznego
dworu”). Teraz to pytanie dręczy mnie
bardziej niż kiedykolwiek. Bo przecież
dziwce nie płaci się byle jak, tylko do-
brze. Tak mówiono w 1977 r. Ile to było
wtedy? I czy zapłacono? Wszystko z cza-
sem drożeje, w tej branży chyba też. Jaka
jest dynamika wzrostu ceny i oczeki-
wań, dajmy na to w ciągu ćwierćwiecza?
Tak np. do 2002 r.?
Czy dziwce należy się zapłata?
Ówczesny rektor
UW Zygmunt
Rybicki, zirytowany
wymaganiami
serwitutów
(niestety wydział
prawa najbardziej
się nadawał do
obsługi polityków),
miał się wyrazić:
„jeżeli traktujecie
uniwersytet
jak dziwkę, to
pamiętajcie, że
dziwce się dobrze
płaci”. Szach Iranu
honorowy doktorat
otrzymał
Niedawny wyrok
Europejskiego
Trybunału
Praw Człowieka
w sprawie
Horncastle
i inni przeciwko
Wielkiej Brytanii
warto zapamiętać
w związku
z wchodzącymi
w życie
w lipcu tego
roku zmianami
procedury karnej
w Polsce
prosto
ze Strasburga
Dowody pośrednie
wystarczająco rzetelne
Dominika
Bychawska-Siniarska
koordynatorka projektu „Europa
Praw Człowieka” Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
5 / 8
D6
WyWiaD
Prawnik w sądzie
kiem, sędzią. Z nikim na sali sądowej.
Lepiej być merytorycznym i uprzejmym.
Czy takich zachowań nie powinno się
uczyć aplikantów radcowskich i adwo-
kackich?
Takie postawy powinny przechodzić
z mistrza na ucznia. W adwokaturze
jest silniejszy związek z patronem, rad-
cy prawni uczą się postępowania w są-
dzie trochę metodą prób i błędów. Tu
związek z patronem często jest bardzo
luźny i nauka polega często na obser-
wowaniu innych prawników. Młodzi
ludzie nie dostają na tacy informacji, jak
postępować na sali sądowej. Pamiętam
swoje początki: nie wiedziałem choćby
tego, jak kontaktować się ze świadkiem
przed rozprawą. I miałem wiele pytań:
rozmawiać ze świadkiem poza salą roz-
praw czy nie, a jeśli tak, to w jaki sposób
prowadzić tę rozmowę, żebym na nie-
go nie wpływał, nie ingerował w treść
jego zeznań.
Kontakty ze świadkami to kontrower-
syjny temat w świecie prawników. Miał
pan problemy na tym polu?
Będąc aplikantem, prowadziłem pewną
sprawę gospodarczą i przed rozprawą
zamieniłem kilka słów ze świadkiem
przed salą rozpraw. W obecności pełno-
mocnika drugiej strony pokazałem mu
dokumenty, o które chciałem go zapytać
na rozprawie. Podczas rozprawy pełno-
mocnik drugiej strony zapytał świadka,
Nie ma z góry przegranych spraw
Przyznam, że niewiele pytań
z przygotowanej wcześniej listy zadaję
świadkom. Ale z tymi listami jest trochę
tak jak z planami wojennymi. Podobno
generał Dwight Eisenhower mówił,
że plany wojenne są bezużyteczne,
ale planowanie jest nieodzowne
Warto być uprzejmym i dobrym dla
przeciwnika procesowego?
Tak.
ale czy to nie jest najlepsza droga do
przegrania procesu?
Z mojego doświadczenia (które odnosi
się do spraw gospodarczych, ewentual-
nie cywilnych, ponieważ nie zajmuję się
sprawami karnymi) wynika, że bycie fair
i eleganckie obchodzenie się z przeciw-
nikiem na sali sądowej może przynieść
tylko korzyści.
Przetłumaczył pan książkę
iaina Morleya „adwokat diabła. Krótki
traktat o tym, jak być naprawdę
dobrym w sądzie”. Postępuj z honorem,
nie obchodź się ostro z kolegami – to
rady brytyjskiego prawnika, autora
książki. ale czy proces nie przypomina
bardziej ringu bokserskiego niż miejsca
na wymianę uprzejmości?
Sam wielokrotnie zastanawiałem się nad
tym, jak zachowywać się w procesie i czy
np. nie jest lepiej działać z zaskoczenia.
Morley pisze, żeby tak nie robić. Radzi
wręcz, aby uprzedzać pełnomocnika dru-
giej strony o swoich działaniach i okazy-
wać mu szacunek. I coś w tym jest. Im
dłużej praktykuję, tym bardziej docho-
dzę do przekonania, że takie podejście
jest słuszne. Jako aplikant czy następ-
nie początkujący radca prawny miałem
inne wyobrażenie: uważałem często, że
każdy mój ruch muszę ukrywać przed
prawnikiem drugiej strony i zaskakiwać
go czy nawet być niesympatycznym dla
przeciwnika procesowego. Sam też spo-
tkałem się parę razy z tym, że prawnik
drugiej strony ostro mnie potraktował.
Zauważyłem jednak, że ci, którzy pod-
chodzą do przeciwnika łagodnie, spo-
kojnie i uprzejmie, lepiej sobie radzą ze
sprawą. Ale to, jak się prawnik zachowu-
je, w dużej mierze zdeterminowane jest
osobowością danego radcy czy adwokata.
a w jakich postępowaniach zasady
uprzejmości są najbardziej widoczne?
Wielokrotnie miałem okazję uczest-
niczyć w międzynarodowych postę-
powaniach arbitrażowych, w których
występowali zagraniczni prawnicy. I to
właśnie w tych sprawach uderzające
jest to, że prawnicy obu stron są wobec
siebie uprzejmi i odnoszą się do siebie
z szacunkiem i ze zrozumieniem. Oczy-
wiście uprzejmych prawników można
także spotkać w każdym innym pro-
cesie. Wykonywanie tego zawodu jest
działalnością, w której nasza osobo-
wość i charakter dobrze się ujawniają.
I tak, metodą prób i błędów dochodzę
do przekonania, że działanie w sposób,
który sugeruje Morley, w ostatecznym
rozrachunku daje lepszy efekt.
No to jak skutecznie znokautować
przeciwnika w uprzejmy sposób?
Chodzi o to, żeby nie robić osobistych
aluzji, nie uśmiechać się ironicznie, gdy
przemawia przeciwnik, nie robić głu-
pich min, nawet gdy z przekonaniem
mówi rzeczy, z którymi się nie zga-
dzamy i które budzą nasz wewnętrzny
sprzeciw. Zachowanie dystansu do spra-
wy polega na tym, że nie angażujemy się
w emocjonalne walki z pełnomocnikiem
drugiej strony.
Ja rozumiem dystans do drugiej strony
inaczej.
Ja kiedyś też rozumiałem to inaczej, że
mam traktować daną sprawę tak, jak-
by to nie była moja własna sprawa i nie
chodziło w niej o moje pieniądze. Te-
raz, po latach pracy w zawodzie radcy
prawnego, uważam, że każdą sprawę
powinienem traktować tak, jakby cho-
dziło w niej o moje pieniądze. I z takim
zaangażowaniem podchodzę do sprawy
i walczę w sądzie w sprawie klienta tak,
jakbym walczył o przedmiot sporu dla
siebie. Wtedy podejmuję wszystkie po-
trzebne działania, by czegoś nie utracić
czy coś zyskać. Dystans do sprawy po-
lega zaś na tym, że nie powinienem się
wdawać w emocjonalne rozgrywki z ko-
legą w todze po drugiej stronie, świad-
Radca prawny
Piotr Staroń:
To bardzo ważne,
aby patrzeć
na sprawę jak sąd,
czyli z perspektywy
osoby, która dostaje
akta do czytania
Piotr Staroń
radca prawny,
partner zarządzający
w kancelarii
Staroń & Partners Sp. k.
fOT
. MA
TERIAŁ
Y
P
RASO
WE
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
6 / 8
prawnik
9–11 stycznia 2015 nr 5 (3898)
gazetaprawna.pl
skąd ma wiedzę na temat tych doku-
mentów, a świadek powiedział, że wie
o nich, ponieważ mecenas (czyli ja) mu
je pokazał. Pełnomocnik drugiej strony
złożył wtedy zastrzeżenia do protokołu
i zagroził mi postępowaniem dyscypli-
narnym.
I jaka nauka stąd wynika?
Nie mogę przecież nie kontaktować się
ze świadkiem, który ma zeznawać dla
mojego klienta i chce w dodatku ze mną
rozmawiać. Prowadziłem kolejne spra-
wy i przez wiele lat miałem ten sam
dylemat: czy rozmawiać ze świadkiem.
Odpowiedź jest prosta: oczywiście, że
rozmawiać. I oczywiście, że nie manipu-
lować. Jednak od rozmowy do manipu-
lacji droga jest daleka. Nie widzę zatem
nic złego w pokazaniu świadkowi przed
rozprawą dokumentów, o które chcę go
przepytać w sądzie. Uważam nawet, że
działając w interesie klienta, należy tak
zrobić. Prawnik powinien przed prze-
słuchaniem świadka przepytać go i do-
wiedzieć się, co świadek wie. Dziś nie
wyobrażam sobie, żebym nie rozmawiał
ze świadkiem. Ostatnio miałem proces
arbitrażowy, w którym rozmawiałem
ze świadkiem przed rozprawą właśnie
w taki sposób. Na rozprawie zdarzyło
mi się jednak to, co na początku mojej
drogi zawodowej, i świadek w pewnym
momencie, odpowiadając na pytanie,
powiedział do mnie: „Panie mecenasie,
co my tam jeszcze mówiliśmy? Niech
mi pan przypomni, to ja jeszcze o tym
powiem”.
To jaki wypracował pan pomysł na
świadków?
Wydaje mi się, że dobrym rozwiąza-
niem jest spotykanie się ze świadkiem
w obecności jeszcze jednego prawnika
z kancelarii. Wtedy osoba trzecia jest
świadkiem tego, jak przebiegła taka roz-
mowa. Gdybym jednak nie spotykał się
ze świadkiem i nie zapytał go o to, co
wie, to miałbym obawy, że przegram
proces, ponieważ świadkowie przyjdą
i powiedzą sądowi o okolicznościach,
o których nie mam pojęcia i nie jestem
przygotowany w tym zakresie. Na roz-
prawie jest niewiele czasu. Trzeba szyb-
ko reagować i zadawać przemyślane py-
tania. W sprawach karnych ten aspekt
wygląda inaczej, ponieważ adwokat ma
do dyspozycji zeznania świadków zło-
żone w postępowaniu przygotowaw-
czym. W sprawach gospodarczych często
bywa tak, że jest firma, a więc organi-
zacja składająca się z wielu ludzi, i sam
klient o wielu sprawach nie wie. Aby
mieć możliwie pełny obraz, muszę zbie-
rać informacje z wielu źródeł. Gdybym
więc nie przepytał świadków, to wszedł-
bym do sądu i nie wiedział zbyt wiele
o sprawie mojego klienta. Co ciekawe,
w arbitrażu panują zupełnie inne reguły
gry, i to nawet w postępowaniach pro-
wadzonych w Polsce. Jest przyjęte, że
składa się pisemne zeznania świadków.
Prawnicy przepytują świadka i redagują
treść jego wypowiedzi.
A jak zadawać pytania, aby usłyszeć
odpowiedź taką, jakiej się oczekuje?
Do tego też trzeba być przygotowanym.
Chociażby sporządzając z wyprzedze-
niem listę pytań do świadka. Wielu
prawników nie ma tego w nawyku. Poza
tym lubimy być spontaniczni. Sam kie-
dyś nie robiłem takich list. Wynikało to
głównie z tego, że na wszystko brakowa-
ło mi czasu. Teraz wiem, że ważniejsze
od obszernego pozwu jest dobre przy-
gotowanie się do sprawy i działanie na
rozprawie. Dlatego regularnie robię listę
pytań. Zapisuję pytania, zastanawiam
się, co świadek odpowie, myślę o tym,
co chciałbym, żeby odpowiedział. I jakie
pytanie zadać, gdy odpowie inaczej, niż
oczekiwałem. Przygotowując listę py-
tań, przechodzę zatem myślowo przez
cały proces przesłuchiwania świadka,
a potem idę z tą listą do sądu.
I realizuje pan plan?
Przyznam, że niewiele pytań z tej listy
zadaję. Ale z tymi listami jest trochę
tak jak z planami wojennymi. Podob-
no generał Dwight Eisenhower mówił,
że plany wojenne są bezużyteczne, ale
planowanie jest nieodzowne.
Z podobnymi dylematami polscy
prawnicy stykają się codziennie.
Nie kontaktuj się ze świadkiem, nie
wchodź do gabinetu sędziego ustalić
termin rozprawy. Jak więc mają
uprawiać ten zawód w stylu opisanym
przez brytyjskiego prawnika?
W polskiej rzeczywistości procesowej
duży nacisk kładzie się na formalizm.
Moim zdaniem jest jednak miejsce na
to, by wykorzystywać metody pracy opi-
sane przez Morleya, ponieważ w jego
radach nie ma niczego specyficznego
dla systemu brytyjskiego. Może poza
tym, że na gruncie prawa brytyjskiego
funkcjonują pisemne zeznania świad-
ków, a na sali poza stronami i sędzią
jest jeszcze ława przysięgłych. Nieważ-
ne jest jednak to, czy na sali jest ława
przysięgłych, czy jedynie sąd. Chodzi
bowiem o to, że zawsze trzeba kogoś
przekonać do swoich argumentów. Za-
dawanie pytań świadkom, obchodzenie
się z przeciwnikiem czy relacje z sądem
i odnoszenie się do sędziego, mówie-
nie na sali rozpraw, przygotowywanie
się do sprawy – to wszystko ma zasto-
sowanie w realiach polskich. W jakimś
zakresie jest zawarte w zbiorach zasad
etyki zawodowej. Znajomość tych zasad
to punkt wyjściowy wykonywania tego
zawodu. To jak z egzaminem na prawo
jazdy. Musimy znać przepisy ruchu dro-
gowego i potrafić obsługiwać samochód,
ale poza tym musimy nauczyć się pro-
wadzić. I o tym jest ta książka.
Tylko czy bycie dobrym nie opłaca się
jedynie wtedy, gdy wiadomo, że ma się
w garści wygraną sprawę?
Nigdy tego nie wiem.
Ale nie zdaje się panu czasem, że jest
pan w gorszej czy lepszej sytuacji niż
druga strona?
Nigdy nie miałem takiej sytuacji. Kiedy
byłem aplikantem, ludzie często mnie
pytali, jak to jest, kiedy reprezentujesz
klienta i masz przegraną sprawę.
I co pan odpowiadał?
Że nigdy nie spotkałem się z taką sy-
tuacją, ponieważ nigdy tak nie jest.
Naprawdę. Chyba że przychodzi klient
i mówi: drugiej stronie należy się to,
czego się domaga. Ale takie sytuacje ze-
ro-jedynkowe nie zdarzają się w życiu,
a co za tym idzie – w procesie. Zawsze
klient ma swoje racje. Można taką sy-
tuację porównać do choinki bożona-
rodzeniowej, na której wiszą czerwo-
ne i niebieskie bombki i wiele innych
ozdób różnego koloru i kształtu. Zadanie
sędziego i adwokata polega zatem na
tym, aby odpowiedzieć na pytanie: czy
ta choinka jest bardziej czerwona, czy
niebieska? I trudno z góry to przesądzić.
Miałem sprawy, które klienci uważali za
przegrane i które udało mi się wygrać.
To nauczyło mnie, że nie ma przegra-
nych spraw. Czytając orzeczenia, moż-
na często dostrzec, że mamy problem,
który da się jednym zdaniem określić
tak, jak wskazuje na to teza wydanego
już wyroku. Jednak stan faktyczny ni-
gdy nie jest identyczny. Nie ma dwóch
identycznych spraw. Jeżeli więc praw-
nik zajmie się stanem faktycznym, to
nigdy nie ma przegranej sprawy. Choć
de facto na końcu może się okazać, że
przegrał. Im dłużej wykonuję ten zawód,
tym lepiej widzę, że sprawy są nieprze-
widywalne, i tu jest pole do popisu dla
pełnomocnika. Morley napisał, że jeżeli
ktoś ci mówi, że sprawy prowadzą się
same i nic nie możesz zdziałać, to są
dwie możliwości: albo się nie zna, albo
mówi tak, żeby nie ujawnić, jak duży
wpływ wywiera na sprawę. Nie widzia-
łem sprawy, w której nic nie dałoby się
zrobić.
W przetłumaczonej przez pana książce
jest też wskazówka, żeby patrzeć na
sprawę tak, jak patrzy na nią sędzia.
Ale jak widzieć to, co sędzia widzi?
Trzeba to ćwiczyć. Trzeba starać się
wejść w inną perspektywę. I to nie
tylko sądu, ale nawet drugiej strony.
Trzeba również zmusić się do spojrze-
nia na prowadzoną przez siebie sprawę
z niekorzystnej strony. Zadawać sobie
wiele pytań: co byś zrobił, gdybyś był na
miejscu drugiej strony? I odpowiadać
na tak postawione pytania. I wracać
myślami na swoje miejsce, i zadawać
sobie kolejne pytania: to co byś teraz
zrobił? Podobnie jest z wchodzeniem
w perspektywę sądu. To bardzo waż-
ne, aby patrzeć na sprawę jak sąd. Sąd
nie zna bowiem sprawy od początku,
ponieważ nie ma czegoś takiego jak
początek sprawy. Trzeba więc umieć
spojrzeć na sprawę z perspektywy oso-
by, która dostanie akta do czytania. Je-
żeli przedstawia się fakty, argumenty,
przepisy, to sąd nie widzi tego, co praw-
nik czuje. I tu wracamy do przeczucia
o przegranej. Nie ma czegoś takiego
jak przeświadczenie o przegranej i nikt
poza prawnikiem nie ma takiego prze-
czucia. Bo takich emocji nie ma w ak-
tach sprawy.
Mówi się, że sąd wie, jaki wyda wyrok,
zanim to zrobi…
To prawda, ale nie wie tego dużo wcześ-
niej. Czeka, słucha, analizuje dowody.
Czyli mowa końcowa nie ma wielkiego
znaczenia?
W sprawach gospodarczych nie ma ta-
kich płomiennych mów jak w procesach
karnych. Sam też nie przygotowuję ta-
kich przemówień. Inna jest specyfika
procesów gospodarczych i inne są emo-
cje na sali rozpraw. Ze swojego doświad-
czenie wiem jednak, że kilka razy udało
mi się wpłynąć na decyzję sądu właśnie
mową końcową.
A skąd pan to wie?
Ponieważ sąd wdał się ze mną w dys-
kusję, prezentując zdanie przeciwne
do mojego poglądu. W trakcie mojego
przemówienia sąd zapytał, czy nie widzę
sprzeczności w tym, co mówię.
I co dalej?
Nie było sprzeczności. Tylko ja nie poda-
łem sądowi w pismach swojej argumen-
tacji w wystarczająco klarowny sposób.
W sprawach gospodarczych mowy koń-
cowe mają zatem głównie takie znacze-
nie, by powiedzieć prostymi słowami to,
co zostało zawarte w piśmie. I co może
być niezauważalne dla sądu. W tam-
tym przypadku byłem przekonany, że
przegram proces, ale sąd uchylił wyrok.
Nie ma z góry przegranych spraw
W filmie „Filadelfia” pada takie zdanie:
„Opowiedz mi to w taki sposób, żeby
zrozumiała to moja 13-letnia córka”.
I zawsze kiedy rozmawiam z klientem
czy świadkiem, a także gdy piszę
pismo do sądu, staram się tak właśnie
to robić. Prosty argument to większe
prawdopodobieństwo, że będzie
skuteczny
Dlatego też ważne jest chodzenie oso-
biście na ostatnią rozprawę.
A co pan robi, jak sędzia nie jest zainte-
resowany pana sprawą?
Tego przeskoczyć się już nie da. Wtedy
czekam na drugą instancję.
Sporo mówimy o młodych prawnikach,
a w książce, do której się odwołujemy,
jest zastrzeżenie, że jest ona polecana
prawnikom z doświadczeniem. To komu
bardziej jest potrzebna?
Komuś, kto był już w sądzie. Nie odnie-
sie z niej korzyści osoba, która nie była
jeszcze na sali rozpraw. To jak czytanie
o tym, jak malować obrazy, przez osobę,
która nie miała w ręku pędzla do ma-
lowania. Doświadczenie dobrze wpływa
na przyswojenie rad Morleya.
Czy książka Morleya jest wyjątkową
pozycją na gruncie brytyjskiej literatu-
ry prawniczej?
Jest jedną z wielu książek na temat za-
chowywania się w sądzie i uprawia-
nia tego zawodu. Napisana jest jednak
w dość niespotykany sposób. To, co jest
w niej wyjątkowe, to to, że czytając ją,
odnosi się wrażenie, jakby autor mówił
do czytelnika. To nie jest suchy akade-
micki tekst. I to jest jej siła.
Wróćmy jeszcze do jednego z przy-
kazań zawartych w książce: nie kłam
w sądzie. Ale czy od razu trzeba
wszystko mówić jak na spowiedzi?
W naszym systemie prawnym jesteśmy
postawieni w wyjątkowo niezręcznej sy-
tuacji, ponieważ postępowanie oparte
jest na zasadzie sporności, natomiast
mamy obowiązek ujawniać tylko to,
co jest korzystne dla naszego klienta.
No i tu pojawia się problem, w którym
momencie to, czego nie ujawnimy, nie
okaże się próbą oszustwa sądowego.
W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjedno-
czonych jest inaczej. Zachodni prawnicy
mają obowiązek ujawniania wszystkich
dowodów w sprawie.
Zataił pan kiedyś jakiś dowód przed
sądem?
Raz mi się zdarzyło natrafić na doku-
ment, który mógł istotnie wpłynąć na
ocenę mojego roszczenia. Trafiłem na
niego po tym, jak zacząłem prowadzić
sprawę. Byłem wtedy na konferencji
ICC i konsultowałem się w tej sprawie
z kolegami, także zagranicznymi adwo-
katami. Nie wiedziałem, co mam zrobić
z tym pismem. Teoretycznie nie mam
obowiązku biec z nim do sądu, ale za-
stanawiałem się, co się stanie, gdy sąd
wyda wyrok, a w posiadanie dokumen-
tu wejdzie druga strona i podniesie, że
miałem takie informacje wynikające
z tego dokumentu, a ich nie ujawniłem.
I co pan zrobił?
Koledzy prawnicy doradzili mi, abym
ujawnił w sądzie dokument. Nie wpły-
nął on zasadniczo na ocenę roszczenia
mojego klienta, ale wcześniej nie było
wiadomo, jakie będą skutki takiego dzia-
łania. Uznałem jednak, że dużo gorsze
byłoby ukrywanie pisma i ewentualne
odpieranie ataku, gdyby pismo wyszło
od drugiej strony.
No to jaka jest ostatnia rada dla praw-
ników czytających tę rozmowę?
Może taka, żeby pisać i mówić w są-
dzie jak najprościej. Prosto znaczy sku-
tecznie. W filmie „Filadelfia” pada takie
zdanie: „Opowiedz mi to w taki sposób,
żeby zrozumiała to moja 13-letnia cór-
ka”. I zawsze kiedy rozmawiam z klien-
tem czy świadkiem, a także gdy piszę
pismo do sądu, staram się tak właśnie
to robić. Prosty argument to większe
prawdopodobieństwo, że będzie sku-
teczny.
Rozmawiała Ewa Maria Radlińska
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
7 / 8
D8
Sylwia
Zarzycka
radca prawny,
prezes zarządu
Fundacji Między
Niebem a Ziemią
G
dybym mogła, to
z pewnością
zmieniłabym treść
art. 17 ust. 1 ustawy
z 28 listopada 2003 r.
o świadczeniach rodzinnych
(Dz.U. z 2013 r., poz. 1456),
który przyznaje świadczenie
pielęgnacyjne rodzicom
i opiekunom niepełnospraw-
nych dzieci w sytuacji, gdy
podejmują oni stałą
i długotrwałą opiekę nad
niepełnosprawnym
dzieckiem, uczestnicząc
w procesie jego leczenia,
rehabilitacji i edukacji.
Warunkiem przyznania tego
świadczenia jest jednak
rezygnacja z zatrudnienia
lub innej pracy zarobkowej.
W ostatnim roku wiele się
w tej kwestii zmieniło na
skutek protestów rodziców
niepełnosprawnych dzieci.
Przede wszystkim zwiększo-
na została wysokość
świadczenia pielęgnacyjnego
docelowo do 1300 zł netto
miesięcznie (od 2016 r.,
w tym roku jest to 1200 zł).
Taka zmiana to już wiele, bo
dotychczas rodzice niepełno-
sprawnych dzieci otrzymy-
wali zaledwie 420 zł
miesięcznie, ale wciąż mało
w sytuacji, gdy w rodzinie
jest ciężko chore dziecko.
Moim zdaniem w kontek-
ście powyższego przepisu
problem leży nie tylko
w wysokości świadczenia,
ale przede wszystkim
w całkowitym ograniczeniu
możliwości zarobkowania
przez rodziców. Od 4 lat
prowadzę Fundację Między
Niebem a Ziemią, której
celem statutowym jest
pomoc niepełnosprawnym
i nieuleczalnie chorym
dzieciom i ich rodzinom.
Problemy, z którymi
borykają się te osoby, są
niewyobrażalne dla ludzi,
którzy nigdy nie zetknęli się
z takim dramatem.
Gdy na świat przychodzi
bardzo ciężko chore dziecko,
które nie mówi, nie chodzi,
nie siedzi, nie utrzymuje
samodzielnie głowy, nie jest
zdolne do samodzielnej
egzystencji, lub gdy dziecko
zdrowe nagle staje się
całkowicie niepełnosprawne
– sytuacja życiowa rodziców
zmienia się diametralnie.
Przy takim dziecku trzeba
zrobić wszystko i być
w pełnej gotowości
24 godziny na dobę. Jeśli
rodzina jest pełna, zazwy-
czaj jeden z rodziców
całkowicie rezygnuje z pracy.
Gdy mamy do czynienia
z samotną matką, ojcem lub
opiekunem – sytuacja staje
się tragiczna. Taka osoba
zmuszona jest samodzielnie
podjąć trud opieki nad
chorym dzieckiem. Najczę-
ściej rezygnuje z pracy
zarobkowej i z dotychczaso-
wego trybu życia. W naszej
fundacji rodzice bardzo
różnie radzą sobie z tą
sytuacją:
– w przypadku pełnych
rodzin zazwyczaj jeden
z rodziców rezygnuje z pracy
i poświęca się opiece nad
niepełnosprawnym
dzieckiem, a drugi pracuje;
– w przypadku gdy dziec-
kiem opiekuje się samotna
mama (a takich jest 70 proc.
w naszej fundacji), albo
rezygnuje ona całkowicie
z pracy i korzysta z pomocy
państwa, albo stara się
pracować i wtedy na pomoc
państwa liczyć nie może,
ponieważ świadczenie
pielęgnacyjne przysługuje
jedynie w przypadku
rezygnacji z zatrudnienia lub
jakiejkolwiek pracy zarobko-
wej.
Niepracujący rodzic
niepełnosprawnego dziecka
jeszcze do niedawna,
przypomnę, otrzymywał
420 zł miesięcznie (plus
dodatki z tytułu niepełno-
sprawności), w tym roku
może liczyć na 1200 zł. Za
taką kwotę – w szczególno-
ści mając chore dziecko – nie
da się godnie żyć. Być może
da się skromnie przeżyć od
pierwszego do pierwszego,
ale co z leczeniem i rehabili-
tacją dziecka?
Jeden turnus rehabilitacyjny
kosztuje 5,8 tys. zł (dzieci,
które mają szanse chodzić,
potrzebują kilku turnusów
w roku), wózki rehabilitacyj-
ne to średni koszt rzędu
22 tys. zł (najdroższy, jaki
w naszej fundacji kupiliśmy,
kosztował 84 tys. zł), na
lekarstwa średnio miesięcz-
nie wydaje się 500 zł,
miesięczna rehabilitacja
niepełnosprawnego dziecka
to koszt 1 tys. zł netto,
pionizator – 8 tys. zł.
Są w naszej fundacji
samotne mamy, które
próbują pracować i świado-
mie rezygnują ze świadcze-
nia pielęgnacyjnego.
W czasie gdy pracują, ich
dziećmi zajmują się
zatrudnione przez nie
opiekunki. Na opłacenie niań
często przeznaczone zostaje
całe bądź większość
wynagrodzenia. Po co więc
pracują, skoro mogłyby
otrzymywać 1200 zł od
państwa i same zajmować
się swoimi dziećmi?
Praca (lub jakakolwiek
aktywność poza domem)
w sytuacji ciężkiej choroby
dziecka niejednokrotnie
utrzymuje rodziców w dobrej
kondycji psychicznej.
W naszej fundacji w najtrud-
niejszej kondycji nie tylko
finansowej, ale i psychicznej
są samotne mamy, które nie
pracują i na długie lata
pozostają w domu, opiekując
się swoimi ciężko chorymi
dziećmi. Po pewnym czasie
same potrzebują terapii.
Dlatego tak ważne jest, aby
państwo nie ograniczało im
możliwości zarobkowania.
Kiedyś zaproponowałam
jednej z naszych mam pracę
na zlecenie w naszej
fundacji. Wykonywać miała
zdalnie kilka prostych
czynności – prowadzić bloga
i pisać teksty na stronę
internetową. Ta praca była
dla niej bardzo ważna, ale już
następnego dnia powiedzia-
ła, że nie może jej przyjąć, bo
dowiedziała się, że straci
świadczenie pielęgnacyjne,
gdy zacznie w jakikolwiek
sposób zarobkować.
Kuriozalna sytuacja.
Gdybym więc mogła zmienić
treść art. 17 ust. 1, to brzmiał-
by on w taki sposób, że
świadczenie pielęgnacyjne
przysługiwałoby rodzicom
i opiekunom zajmującymi
się niepełnosprawnymi
dziećmi bez względu na to,
czy musieli zrezygnować
z zatrudnienia, czy też
wykonują pracę.
Rodzic ciężko chorego
dziecka zazwyczaj nie jest
w stanie pracować na etacie,
ale może podejmować prace
dorywcze – na podstawie
umowy-zlecenia czy umowy
o dzieło oraz w ramach
prowadzonej działalności
gospodarczej. Dzięki temu,
gdy niepełnosprawnego
dziecka zabraknie, jest
w stanie wykonywać dalej
pracę i nie czuje się bezwar-
tościowy. W najtrudniejszej
sytuacji zostają bowiem
rodzice, którzy rezygnują
całkowicie z pracy zarobko-
wej, a ich chore dziecko po
kilkunastu bądź kilkudzie-
sięciu latach odchodzi.
■
Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl
■
Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska
■
Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki, Marek Tejchman
■
Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska,
Elżbieta Pietrak, Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska
■
Redaguje: Ewa Szadkowska
■
Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz
■
Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):
Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc
■
Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz
■
Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24
opinie
Gdybym mogła zmienić jeden przepis...
Pozwoliłabym rodzicom niepełnosprawnych
dzieci na podejmowanie pracy zarobkowej
AUTOPROMOCJA
S p r a w d ź
w w w . p r a w n i k . p l
SERWIS DLA PRAWNIKÓW
▪ wnikliwe komentarze
i opinie prawniczych
autorytetów
▪ orzeczenia sądów
▪ projekty ustaw
▪ trendy na rynku
▪ aktualne informacje
dla każdej z korporacji
prawniczych
Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com
8 / 8