BENTE PEDERSEN
WYJĘTY SPOD PRAWA
1
To był spokojny rok, bez szczególnych wydarzeń. Według Raiji - wspaniale
pozbawiony wydarzeń.
Dla niej dzień powszedni, który większość ludzi odbierała jako szary, ozłocony był
poświatą szczęścia.
Miała dwadzieścia dziewięć lat. Pod koniec roku Michaił skończy cztery lata. Był do
niej podobny, choć z wiekiem rysy ojca stawały się coraz bardziej widoczne w jego twarzy.
Może tylko ona to dostrzegała, gdy obserwowała gesty i uśmiechy obu swych mężczyzn.
Michaił stanowił niezwykłą mieszankę cech jej i Jewgienija. Nigdy nie mogła napatrzeć się na
niego do syta, nacieszyć tym, że widzi w nim rysy swoje i męża. Kochała ich obu tak, że aż
bolało ją w piersiach. Byli sensem jej życia. Stanowili jedyną przeszłość, jaką pamiętała.
Widziała siebie z nimi w przyszłości. Należeli do siebie. Była szczęśliwa.
Raija nie oczekiwała więcej od życia.
Żadnych dramatów.
Żadnych gwałtownych przeżyć.
Chciała tylko cichych i spokojnych dni.
Dom. Syn. Mąż.
Nie chciała niczego innego. Bała się wszelkiej odmiany.
Jej świat był tu, nad brzegami Dwiny. Żyła teraźniejszością. Chciała być po prostu
zwyczajna.
Trwało to już trzy lata.
Trzy błogosławione, spokojne lata.
Jewgienij i Oleg dobrze sobie radzili. Po porwaniu statków „Antonia” i „Raija” trzy lata
temu dotrzymali słowa danego załodze.
Mieli teraz cztery jednostki. Poza „Antonią” i „Raiją” - „Raiję Antonię” i „Sankt
Nikołaja”.
Pływały z własnymi załogami. Warunki życia były lepsze niż u innych armatorów.
Lepiej wynagradzani członkowie załogi byli w stanie spłacić swoje długi.
Jewgienija i Olega nazywano mięczakami, gdy się na to zgodzili. Mówiono, że ugięli się
pod naciskiem przestępców.
Raiję cieszyło, że zarówno Jewgienij, jak i Oleg potrafili zmienić zdanie i dokonać
czegoś, na co inni by się nie odważyli. Może dlatego, że sami zaczynali kiedyś od zera.
Pamiętali, jak wyglądały szopy, nadal zwane przez niektórych domami. Pamiętali, że marynarze
to też ludzie, podczas gdy inni łatwo o tym zapominali.
Wasilij został kapitanem na „Raiji”. Piotr także pływał na „Raiji”. Jedynie jego blizny
zdradzały, jak bliski był utraty życia, gdy bunt na statku przerodził się w porwanie, a potem w
nową rebelię.
W porcie nastała pracowita wiosna. Gdy stopniały lody, przygotowania poszły pełną
parą. Na zachód wysyłano statki załadowane mąką, drewnem oraz drobiazgami, które ludzie
mieszkający wzdłuż norweskiego wybrzeża rzadko oglądali.
Oleg popłynął na „Sankt Nikołaju”, ich nowym nabytku, któremu użyczył swojego
imienia patron morskich podróży.
Pozostałe łodzie także ruszyły na zachód. Do Finnmarku.
Oleg z poważną miną zapytał Raiję, czy donikąd nie tęskni i czy nie chciałaby popłynąć
z nimi.
Byli wtedy sami. Raija czuła, że Oleg nie zadałby tego pytania w obecności Jewgienija.
Uczynił to z taką powagą, że Raija musiała zastanowić się przez chwilę, by z całym
przekonaniem odpowiedzieć, że nie.
Ale chciała wiedzieć, dlaczego o to spytał. Rozłożył tylko ręce z uśmiechem i
stwierdził, że chyba nigdy nie przestanie się zastanawiać, co sobie myślą kobiety.
„Raija” także wypłynęła, po raz pierwszy od trzech lat bez Wasilija jako kapitana.
Zachorował jakiś czas przed terminem wypłynięcia. Zaczęło się od żołądka. Nie był w
stanie utrzymać pokarmu ani płynów. Całe dnie leżał z głową pochyloną nad wiadrem i
żartował, że potrzebowałby dodatkowego pod przeciwny koniec... Kaszlał krwią. Gwałtownie
schudł w ciągu tygodnia. I tak był szczupły, więc nie miał za bardzo z czego.
Jewgienij i Oleg musieli się zdecydować na wysłanie statku z innym kapitanem.
Wasilij ciężko to przeżył.
Raija unikała go od czasu, gdy zeszła na ląd po rebelii, choć czasami musiała go
widywać. Ale nie szukała okazji, gdyż nie chciała mu utrudniać sytuacji. Robiła wszystko, by
przestać być obiektem tęsknoty Wasilija. Zbyt go lubiła, by mu przysparzać utrapień. Oboje do-
brze wiedzieli, że dla nich nie ma przyszłości.
Wiele mogło ich połączyć - gdyby tego chcieli. Ale Raija wolała, by właśnie to ich
rozłączyło. Nie umiała odnaleźć się w układzie, w którym jedna ze stron była gotowa dać o
wiele więcej, niż ta druga mogła przyjąć.
Ale gdy leżał chory, poszła do niego.
Mieszkał skromnie, ale na swoim.
Raija rozpoznała kobietę, która się przy nim krzątała. Widziała ją już w porcie. Była
wychudzona, jej twarz nosiła ślady życia pełnego trudów. Ale w oczach miała ogień.
Raija wiedziała, że ten ogień płonął dla Wasilija.
Była to Dagnija, wdowa po bracie Wasilija.
Raija starała się pomóc przyjacielowi. Przyłożyła dłonie do jego ciała. Gładziła jego
zapadnięte policzki, aż oczy rozjaśniły mu się blaskiem. Wywołała słaby uśmiech na jego
ustach. Ucieszyło ją to. Dobrze, że nadal była w nim chęć życia. Walki. Znak, że się nie poddał.
Ale jej dłonie nie miały w sobie ciepła. Raija nie czuła żadnej różnicy. Wydawało jej
się, że podejmuje próbę uzdrowienia chorego bardziej dla zachowania pozorów niż z
przekonania. Była to gra, która miała obudzić w Wasiliju chęć walki o życie. On przystał na to.
Dla niego było najważniejsze, że w ogóle przyszła.
Dagniji to się nie podobało.
Była przecież kobietą. Kochała go - i miała oczy na swoim miejscu. Wiele rozumiała.
Dagnija nigdy nie straciła nadziei, że zdobędzie Wasilija. Może i wspiął się rangą, ale w
taki sposób, że nigdy nie przestał być jednym z nich. Dagnija nigdy nie przyjęła do
wiadomości, że Wasilij się z nią nie ożeni. Ona zechciałaby go nawet wtedy, gdyby uczynił to z
litości.
Raija odjechała ze świadomością, że nic nie osiągnęła.
Jednak Wasilijowi się polepszyło. Cała zasługa spłynęła na Raiję, choć temu
zaprzeczała. Ludzie odbierali to jako skromność.
To Dagniji Wasilij zawdzięczał poprawę zdrowia. Pewnie tylko ona potwierdziłaby
słowa Raiji, ale przecież nigdy ze sobą nie rozmawiały. Mieszkały w tym samym mieście, ale
dzieliło je coś więcej niż tylko odległość.
Raija tkała, a myśli jej błądziły. Patrzyła, jak kolory układają się we wzór. Miała to być
narzuta na łóżko. Misza bawił się na podłodze kłębkami wełny. Raija wiedziała, że synek
chciałby już wyjść na dwór. Musiała tylko skończyć niebieskie pole. Kolor niebieski miał w
sobie coś, co ją pociągało. Używała wszystkich jego odcieni, wplatając je jak małe jeziorka w
obszary brązów, zieleni, szarości, bieli i czerni.
Niebieski niósł ze sobą tęsknotę.
Antonia zabrała Olgę do wozu i popędziła konia wzdłuż Dwiny. Uciekała od ścian
swojego domu, które wpatrywały się w nią oskarżycielsko. A ona niczego nie żałowała. A jeśli
nawet, to nie tak bardzo.
Już wcześniej przeżywała takie stany. Udawało jej się je przetrwać dlatego, że nazywała
je doświadczeniami, i dlatego, że nie pozostawiała miejsca na żal. Tłumaczyła sobie, że to
właśnie robi z niej człowieka.
Łatwiej było tak mówić, gdy jeszcze nie miała męża i dziecka. Teraz było o wiele
trudniej.
To dlatego czuła niemy wyrzut ścian.
Raija dostrzegła, że przyjaciółkę coś gnębi. Znała ją przecież tak dobrze.
Kobiety siedziały na schodkach przed domem. Olga i Misza bawili się na podwórzu
ograniczonym stajnią i szopą. Bykowowie mieli już niemal zagrodę w miejscu, gdzie
dotychczas stał tylko skromny dom nad brzegiem Dwiny.
- Co się stało? - spytała Raija. Tonią rozluźniła tasiemkę, którą przytrzymywała włosy.
Nigdy nie lubiła związywać swoich loków. Teraz, jako dostojna małżonka, musiała o tym
pamiętać. Sama się do tego zmuszała jako do rodzaju pokuty.
- Pewnie mnie znienawidzisz - rzuciła cicho. Potarła podbródkiem o podciągnięte
kolana i popatrzyła na Raiję. W rzeczywistości nie różniły się aż tak bardzo. Ale nie miała
żadnego prawa przywoływania przeszłości przyjaciółki tylko dlatego, że jej własne sumienie
nie było zbyt czyste...
- Od kiedy pomiędzy przyjaciółmi może panować nienawiść? - spytała Raija.
Tonią wzruszyła ramionami.
- Chciałam z tobą porozmawiać - rzuciła - bo trudno jest nosić coś takiego samemu.
Choć pewnie powinnam.
Skierowała wzrok ku córce bawiącej się z Misza.
- Mam nadzieję, że ona odziedziczy więcej cech po Olegu niż po mnie - westchnęła.
- Chcesz się całkiem pogrążyć? - spytała Raija zrezygnowana. - Bo ja nie będę cię
pocieszać własnymi niedolami. Łatwo jest powiedzieć komuś, kto odsłania przed tobą swoje
zmartwienia, że tobie też się nie układa. Ale tak naprawdę to nic nie zmienia. W przyjaźni
chodzi o coś więcej niż tylko wyznanie, że obu stronom jest źle. Bo mnie nie jest! Ale proszę
bardzo, ty możesz powiedzieć, jak bardzo cierpisz! Tonią musiała się roześmiać.
- Już jest mi lepiej. Uniosła dumnie podbródek.
- Powtarzam sobie, że ani trochę nie żałuję. Powtarzam to cały czas. Ale cholernie długo
trwa, zanim udaje mi się w to uwierzyć... - Zerknęła na przyjaciółkę znad kolan okrytych czarną
spódnicą. - Wtedy opada mnie cała reszta. Ze jestem kobietą pozbawioną poczucia moralności.
Że nie mam sumienia. Że jestem niedobrą gospodynią, niedobrą żoną, niedobrą matką... Że
jestem najgorszą kobietą w Archangielsku.
- Mężczyzna - stwierdziła Raija.
Odgadła to w jednej chwili, choć nigdy nie podejrzewała czegoś takiego. Przecież Oleg
i Tonią byli tak szczęśliwi. Czyżby nie byli? Ale pasowali do siebie, dopełniali się nawzajem...
Mimo to wiedziała, że trafiła.
Ujrzała, jak prawda odbija się na twarzy Toni.
- Zawsze byli jacyś mężczyźni - stwierdziła dziewczyna z nutką goryczy w głosie. -
Zawsze było ich zbyt wielu. To mój problem. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
* - Oleg - rzuciła Raija. - Olga.
Może była zbyt ostra. Tonią aż skurczyła się pod spojrzeniem Raiji. Przemknęło jej
przez myśl, że przecież przyjaciółka nie ma prawa nikogo sądzić. Nie ma prawa przemawiać w
imieniu moralności.
Tonią żyła swoim życiem.
Raija swoim.
Dokonywały własnych wyborów. Czasem wydawało się, że to los za nie decydował. A
może tak się tylko usprawiedliwiały, gdy w ich życiu zdarzało się coś, do czego nie chciały się
przyznać.
- No właśnie - rzuciła cicho Tonią. Opuściła nisko kędzierzawą głowę. - Olga i Oleg.
Nie chodzi tylko o mnie, prawda? Przedtem byłam tylko ja...
- Wybacz mi. - Raija pogłaskała dziewczynę po policzku i objęła ramieniem. - Nie
wolno mi tak mówić. W żadnym wypadku. Ode mnie powinnaś oczekiwać wsparcia, bo jestem
twoją przyjaciółką. Bardzo cię lubię, Toniu. Nie osądzam cię. Nie mogę.
- Nie chcesz wiedzieć, kto to jest? Raija wzruszyła ramionami.
- Zastanawiam się - odparła szczerze. Archangielsk był pełen mężczyzn. Oczywiście, że
się zastanawiała. Przez moment pomyślała o Jewgieniju, ale szybko odrzuciła tę możliwość. On
by tego nie zrobił. Nie wobec niej. Raija mogła mu ślepo wierzyć.
- Znienawidzisz mnie, gdy powiem ci, kto to jest - upierała się Tonią. Wyprostowała się.
- Będziesz mną gardzić.
Raija spojrzała na nią wyczekująco.
- To Wasilij - rzuciła Tonią. - Twój Wasilij.
- To nie jest żaden mój Wasilij! Tonią odgarnęła włosy z czoła i palcami ścisnęła
skronie.
- Może nie chcesz o tym wiedzieć. Ale to prawda! Spaliśmy ze sobą. Miałam jego ciało,
a on moje. Oboje zabijaliśmy w sobie samotność i tęsknotę. Wasilij jest twój.
Raija wiedziała, że nie ma prawa czuć gniewu i udało jej się uspokoić głos.
- Nie wolno ci tego robić! - powiedziała stanowczo. - Nie możesz obciążać mojego
sumienia z powodu twojego grzechu! Ja nie spałam z Wasilijem! On nie jest mój! Kocham
Jewgienija i jest mi z nim nieskończenie dobrze. Nie chcę innego mężczyzny! - Szczęściara z
ciebie - rzekła Tonią z uśmiechem. - Wiesz o tym, Raijo - Raiso? Czy wiesz, jakie masz szczę-
ście?
- Nie kochasz Olega? Tonią pokiwała głową.
- Oczywiście, że tak - odparła. - Kocham Olega. Dlaczego miałabym nie kochać?
- Cóż - westchnęła Raija. - Właśnie sama podałaś ten powód. Wasilij ma dwie ręce,
dwie nogi, zniewalający uśmiech, którym umiejętnie się posługuje, i spojrzenie, w którym
dziewczynie łatwo zatonąć.
- W takiej chwili mógł to być każdy inny - przyznała Tonią. - On był mężczyzną. A ja
potrzebowałam mężczyzny. Olega nie było pół roku. Pół roku bez męża to nie ta wolność, o
jaką mi chodzi. Chcę mężczyzny na stałe. Chcę móc poczuć jego ramiona, gdy za nimi tęsknię.
Wspólnoty. Więcej niż ciała... - Zamilkła. - Nigdy tak się nie stanie, wiesz o tym, Raiju - Raiso.
Z Wasilijem też nie. Ja myślałam o Olegu. On myślał o...
- Przestań! Tonią usłuchała.
- Nie za takim bezpieczeństwem czy spokojem tęskniłam - mówiła dalej. - Ale czułam
się taka samotna, że niemal gryzłam sufit. Wtedy przyszedł. Żeby porozmawiać... - Zawahała
się. - Nie powiem ci, o czym, bo obiecałam mu milczenie. Wierzy mi. Wszystko oparte było na
zaufaniu... aż nadużyliśmy tego zaufania. Na pewno nie postąpiliśmy słusznie. Ale nasze dłonie
tego chciały. My też. Pomagało zamknięcie oczu. Wystarczyła nam kuchenna ława. Był
moment, gdy tylko żyłam i czułam, że jest mi wspaniale. Wasilij zasłużył sobie na swoją
reputację. A ja na moją...
Antonia skrzywiła się. Raija nie chciała tego słuchać, ale musiała.
- To jest jak z tańcem - stwierdziła Tonią ironicznie. - Jeżeli znasz kroki, idzie ci o wiele
łatwiej... Wasilij zna kroki. A potem była pustka. Widziałam pustkę w jego spojrzeniu. On
widział ją w moim. Ale nadal jesteśmy przyjaciółmi. Bliższymi niż dawniej.
Raija nie wiedziała, co powiedzieć. Z łatwością mogła sobie ich wyobrazić. Tonią na
pewno nie przesadzała. Pomyślała o Olegu.
- Sądzisz, że Oleg może mieć kobiety w portach na zachodzie? - spytała nagle Tonią.
Raija nigdy o tym nie myślała.
- Powiedział mi to kiedyś - przyznała Antonia z cieniem urazy w głosie. - Nie mógł
dłużej ukrywać, więc się przyznał. I nie potrafił obiecać, że to się nie powtórzy...
A więc nadal istniał świat kobiet i świat mężczyzn. Jak zawsze. Jeden zbiór praw dla
kobiet, a drugi dla mężczyzn. Inna moralność dla kobiet, inna dla mężczyzn...
- Ale to nie dlatego - dodała Antonia. - Nie zrobiłam tego dla odwetu. Nie chciałam się
zemścić. Ja mu o tym nie powiem. Dlaczego miałabym mówić? On i tak by nie zrozumiał. A ty
rozumiesz, Raiju - Raiso?
Tonią wpatrzyła się w Raiję natarczywie.
- Rozumiesz, że zrobiłam to tylko z samotności, moja przyjaciółko?
Raija pokiwała głową. Potrafiła to zrozumieć. I rozumiała, że Wasilij przypadkiem
został kochankiem Antonii. Równie dobrze mógł to być któryś z jej stajennych.
Może i dobrze, że to Wasilij. On nie będzie oczekiwał czegoś więcej. I będzie milczał.
On czuje podobnie jak Tonią.
- Zrobisz to jeszcze? Antonia zaśmiała się.
- Niezła jesteś! Ja do niego nie pójdę. Ani do żadnego innego. Ale jeszcze jest wiele
czasu do powrotu statków. Nie mogę obiecać, że się znów nie poczuję bezdennie samotna.
Przecież nie mogę tego wiedzieć, prawda?
Raija czuła się rozdarta. Lubiła wszystkie zamieszane w to osoby. Rozumiała je
wszystkie. I żałowała wszystkich.
- Jeżeli będzie musiał być ktoś - stwierdziła w końcu - mam nadzieję, że to będzie
Wasilij.
- Dlaczego? - zdumiała się Tonią.
- Oboje wiecie, dlaczego to robicie. I nie ranicie nikogo więcej poza wami samymi.
2
- Ty o czymś myślisz - stwierdził Jewgienij. Siedzieli wieczorem razem, już sami.
- Czyżbym nie zawsze myślała? - odpowiedziała pytaniem, które jednak nie zabrzmiało
tak lekko, jak by chciała.
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi, mała - odparł, mierzwiąc jej włosy.
W ciągu dnia jej surowy kok rozluźnił się. Wysuwało się z niego pasmo po paśmie,
tworząc wokół twarzy delikatne obramowanie. To sprawiało, że wyglądała na co najmniej o
pięć lat młodszą.
Jewgienij zawsze uważał, że Raija jest piękna. Odnajdywał spokój patrząc na nią. Nadal
nie mieściło mu się w głowie, że jest jego żoną. Nie pojmował, jak przedziwne koleje losu mu
to umożliwiły.
Po prostu skorzystał z szansy.
Zawsze tlił się w nim strach, że to nie może długo trwać. Chyba nie wolno być aż tak
szczęśliwym!
Dlatego za każdym razem ściskało mu się serce, gdy Raija pogrążała się w myślach tak
jak teraz.
A jeśli...?
- Co robicie tam w portach na zachodzie? W Norwegii? - spytała.
Tym razem Jewgienij naprawdę się wystraszył. Nigdy wcześniej nie pytała go o
Norwegię.
Czyżby wracała jej pamięć?
- Co robimy? - spytał, by zyskać na czasie. Chciał wybadać z jej twarzy, czy zobaczy to,
czego tak się bał. Ale nic takiego nie ujrzał. Jednak nadal nie rozumiał, dlaczego zadała to
pytanie.
- Handlujemy - odparł. - A co myślałaś?
- Tylko handlujecie? Raija najwyraźniej nie pytała ot, tak sobie. Coś ją gryzło.
Jewgieniej pochylił się i zajrzał żonie w oczy.
- Dlaczego pytasz?
- A więc to nie tylko niewinny handel? Za nic nie mógł zrozumieć, jakiej odpowiedzi
oczekiwała. Jej tok myślenia zawsze go zadziwiał.
- Przecież jest was wielu mężczyzn. Na całe miesiące oderwanych od domu. Przecież w
tych portach są także kobiety, prawda?
- Matko święta! - odprężył się. - A więc ta cała zgadywanka była po to, by ustalić, czy
miałem tam kobiety? Nigdy nie mówiłem, że żyłem jak zakonnik! Oczywiście, że są tam
kobiety. I wódka. I taniec, śpiew i zawody z Norwegami. A czego oczekiwałaś? Żeglujemy
całymi tygodniami! Ale przecież ja już całe lata nie pływałem, kochanie. Przecież ci to
obiecałem. Dotrzymuję obietnic. A teraz i tak bym tego nie zrobił. Nie mógłbym mieć nikogo
poza tobą, Raiju, mój aniele. Z taką żoną jak ty nie potrzeba mi nikogo innego. Wystarczasz mi
aż na zapas. Nie mógłbym obejmować żadnej innej. Nie masz powodu do zazdrości, moja
kochana. Chyba nie dawałem ci ku temu powodów...
- Nie chodziło mi o mnie - odparła Raija spokojnie. - Ale właściwie odpowiedziałeś mi
już na moje pytanie.
Długo milczała. Siedziała nieruchomo, nie poruszyła się nawet, gdy robótka wypadła jej
z rąk.
- W jaki sposób można by zmusić Olega, by został na lądzie?
Jewgienij zaczął się domyślać.
Raija powiedziała mu przecież, że odwiedziła ją Tonią. A więc nie pytała o siebie.
Chodziło jej o przyjaciółkę.
Co miał odpowiedzieć?
Oleg nie był ani gorszy, ani lepszy od pozostałych. Kochał Tonie. Ubóstwiał ją. Ale był
mężczyzną. I kapitanem. Miał w sobie dawne nawyki, które trudno było mu zmienić. Kobiety
tego nie rozumiały.
Nie potrafił wytłumaczyć, jak działały na nich tygodnie spędzone na morzu. Nie potrafił
opisać samotności i przejmującego zimna, jakie czuli.
Raija i Antonia nie umiałyby pojąć, że po tygodniach żeglugi w sztormowym wietrze
nawet szpetna kobieta mogła wydawać się ładna. Nawet kupione ciepło mogło zapewnić
mężczyźnie chwilę odprężenia. Nawet opłacony uścisk był w stanie odgrodzić go od
samotności i głosu sumienia.
- Oleg nie jest mną - powiedział Jewgienij w końcu. Nie umiał spojrzeć żonie w oczy.
W duszy przeklinał Tonie. To do niego powinna z tym przyjść, a nie do Raiji! Czy Tonią nie
rozumie, że Raija ma swoją własną moralność? Czy Tonią nie rozumie, że Raija poruszy niebo i
ziemię, by pomóc swej przyjaciółce?
- Oleg nie wyrzeknie się morza - mówił dalej. Trudno mu było tłumaczyć; miał tylko
jedną rękę na poparcie słów. Do codziennych czynności wystarczała mu w zupełności, jednak
do gestykulacji nie. - Morze jest częścią duszy Olega. Chyba to rozumiesz, Raiju. W jego
żyłach płynie słona woda. Możesz się z tego śmiać, ale to w jego wypadku się zgadza. Choro-
wałby, gdyby musiał wyrzec się morza. Byłoby to dla niego gorsze niż dla mnie utrata ręki.
Możesz to sobie wyobrazić, moja maleńka?
- A Tonią? - spytała. - Olga?
- Co z nimi?
- Czy dla Olega morze jest ważniejsze od nich? Czy on naprawdę wybrałby morze,
gdyby musiał?
Jewgienij poczuł lęk.
- Tonią nie powinna ci tego mówić - rzucił gwałtownie. - Nie powinna przychodzić do
ciebie, by narzekać! Nie powinna!
Raija była zdumiona. Aż wstała z krzesła i przemierzyła kilka razy pokój. Nie patrzyła
w stronę męża. Przeszło jej przez myśl, czy się aby nie pomyliła co do niego. Czy wszyscy
mężczyźni są tacy sami... Nic się jej nie zgadzało.
- Tonią nie narzekała! Z kim miała porozmawiać, jak nie ze mną? Ze ścianą? Jest moją
przyjaciółką! To oczywiste, że przyszła z tym do mnie. Gdy nie ma Olega, jestem najbliższą jej
osobą. Czyżby nie wolno było dzielić z przyjacielem swego bólu?!
- Rozmawiałabyś tak z nią... o mnie?
- Gdybyś by! Olegiem, a ja byłabym równie zrozpaczona jak Tonią, to tak.
Jewgienij wiedział, że kobiety rozmawiały o innych sprawach niż mężczyźni. Nie
przyszło mu jednak do głowy, że Raija mogła rozprawiać o nim z Tonią. Że bywał obiektem ich
kobiecej oceny.
Mężczyźni mówili, oczywiście, o swoich kobietach. Prosto, bez owijania w bawełnę.
Potrafili opisywać je bardzo dosadnie.
Ale gdy kochali, sytuacja się zmieniała. Taką kobietę chronili jak rzadki kwiat. Wtedy
skąpili innym opisów, kobieta miała być tylko dla nich...
Nie przyszło mu do głowy, że Raija i Tonią dzielą się swoimi doświadczeniami. Że
mogło być niebezpiecznie, gdy rozmawiały o uczuciach...
- Tonią nigdy by tego od niego nie zażądała - stwierdził stanowczo. - Przecież sama nie
była świętą, do diaska! To nic wielkiego nie znaczy, nie zdoła niczego pomiędzy nimi zepsuć!
Powinna być na tyle dorosła, by to zrozumieć. Sama miała iluś tam mężczyzn, którzy się dla
niej nie liczyli! Tonią by nigdy nie poprosiła Olega o dokonanie takiego wyboru.
- Może i nie - odparła Raija. Nie powiedziała na głos tego, co myślała. Że Tonią
rzeczywiście by nie poprosiła o to męża. Może by sama wybrała i po prostu odeszła. Już taka
była, że wyrywała chwasty z korzeniami. Nie potrafiła cierpliwie pielić. Usuwała zło aż do
korzeni.
- Wiesz coś, czego ja nie wiem? - zastanawiał się Jewgienij.
Raija nie odpowiedziała od razu.
- Jest coś, czym się nie mogę z tobą podzielić. To nie należy do mnie. Rozumiesz?
Rozumiał.
Tonią musiała powiedzieć Raiji coś, czego ta nie mogła mu przekazać. Musi sam
porozmawiać z Tonią. Wytłumaczyć jej, że niczego w jej życiu nie brakuje. Że jej sytuacja
zmieniła się od tamtego czasu, gdy była najbardziej szaloną dziewczyną w Archangielsku.
Teraz miała rodzinę. To zobowiązywało.
- W moim biurze czeka ten twój buntownik - rzucił lekko, by zmienić temat.
Raija stała odwrócona do męża plecami i wyglądała przez okno w ciemność nocy.
Jewgienij nie zauważył, że nagle wyprostowała kark.
- On nie jest żadnym moim buntownikiem! On ma swoje imię.
Jewgienij westchnął. A więc znów była w złym humorze! Miał wtedy trudności w
znalezieniu bezpiecznego tematu rozmowy. Nawet wyznanie miłosne potrafiła uznać za atak.
- Wasilij ma głowę na karku - powiedział. Oczywiście, że pamiętał jego imię. Lubił go.
Był bystry. Umiał znajdować wyjście nawet w sytuacji, w której inni się wycofywali. Nie bał
się niecodziennych wyborów. Znał wielu ludzi i potrafił nawiązywać kontakty. Dobrze było
przebywać w jego towarzystwie. - Oleg miał świetny pomysł, by zaproponować mu stanowisko
kapitana „Raiji”. I to mimo, że Wasilij brał udział w buncie załogi!
- Może chcesz uczynić z niego współwłaściciela? - spytała Raija ostro. Czuła, że ma
spocone dłonie. Nie chciała wydać się złośliwa. Nawet lubiła Wasilija. Nie chciała tylko, by
znalazł drogę do jej życia. Dla wszystkich było najlepiej, gdy trzymał się z dala. Może Jewgie-
nij tego nie wiedział, ale to było najlepsze i dla niego.
- Nie rozumiem, co masz przeciwko niemu — rzekł Jewgienij. Spojrzał na żonę
przenikliwie. Na jej policzkach pojawiły się wypieki, a w oczach płomień.
Przez moment zastanowił się, czy nie zadurzyła się w Wasiliju. Kobiety uważały go za
przystojniaka. Nie było tajemnicą, że w nich przebierał, mimo że jawnie romansował z żoną
swego zmarłego brata. Wasilij nie ukrywał niczego. Ludzie musieli przyjmować go takiego,
jakim był - albo dać sobie spokój. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie przejmował się opinią
otoczenia.
Jewgienij jednak był pewien, że Raija nie mogła obdarzyć uczuciem kogoś innego. Nie
ona!
Była jego Raiją.
- Gdyby miał pieniądze, nie wahałbym się ani chwili - stwierdził stanowczo. - Oleg by
się ze mną zgodził. Potrzebujemy kogoś takiego jak Wasilij.
Raija uśmiechnęła się krzywo. Odbicie w szybie pokazało ten uśmiech Jewgienijowi i
zaniepokoiło go.
- Może - powiedziała tylko. Oddałby wszystko, by móc zajrzeć w tej chwili do jej myśli.
Wiedział bowiem, że nie powinien jej więcej pytać. Także nie Wasilija. Może Tonią coś
wiedziała...
Zamierzał kochać się z Raiją tej nocy. Chciał poczuć jej miękkie ciało, chciał dać jej
całe ciepło i czułość, całą swoją miłość wyrażoną dotykiem, pocałunkami i gorącymi
pieszczotami.
Ale teraz nie mógł się na to zdobyć. Zasnął odwrócony do niej plecami, zmęczony
nawałem myśli, o których nigdy nie sądził, że go najdą.
Trudno mu też było następnego dnia zachowywać się swobodnie wobec Wasilija.
Jewgienij złapał się na tym, że obserwował go uważniej niż kiedykolwiek.
Oczy Wasilija przywiodły mu nagle na myśl oczy Rei jo.
Jewgienij aż zadrżał. Było w Wasiliju także coś, co przypominało mu Aleksieja.
Aż go zakłuło w piersi na wspomnienie brata.
Przeraził go fakt, że odnalazł cechy tych dwóch mężczyzn w twarzy Wasilija.
Mężczyzn, którzy wiele znaczyli dla Raiji. Zastanawiał się czasem, czy ona nie kochała ich
bardziej niż jego. Nie miał wątpliwości co do siły jej uczucia do Mikkala, ale myśl o tych
dwóch niepokoiła go już wcześniej.
Jeśli ona też zauważyła te cechy w twarzy Wasilija, mogło to przywieść jej myśli ku
przeszłości.
Jewgienij zaczął przeczuwać, że kapitan „Raiji” mógł stać się niebezpieczny, choć mu
to było bardzo nie na rękę: Oleg i on naprawdę potrzebowali tego człowieka!
- Może któregoś wieczoru przyjdziesz do nas na kolację - zaproponował mimo to.
Pewnie było to samoudręczenie, ale chciał dowiedzieć się więcej, widząc ich dwoje razem.
Jewgienijowi nie mieściło się w głowie, by Raija umiała go zdradzić, ale lękał się, że
mogła mieć ku temu okazję.
Chciał ujrzeć ich razem. Zobaczyć, czy pasują do siebie. Sprawdzić, czy posyłają sobie
znaczące spojrzenia. Poczuć, czy pomiędzy jego żoną a tym mężczyzną, którego zdążył
polubić, istnieje jakieś napięcie.
A może on sam z powodu swego nieczystego sumienia nieświadomie domagał się dla
siebie kary?
- Twojej żonie nie spodobałoby się, gdybyś wziął mnie ze sobą - stwierdził Wasilij. Jego
twarz nie zdradzała żadnego uczucia. Mówił o Raiji jak o obcej osobie. Ale przecież, gdy leżał
chory, ona pojechała do niego! Cały Archangielsk mówił o tym, że go uzdrowiła! - Nigdy nie
wybaczyła mi buntu.
To było wyjaśnienie.
Ale jednak znaleźli się tacy, którzy byli na pokładzie „Antonii” i widzieli rękę Wasilija
spoczywającą na ramionach Raiji. I to już po buncie. A więc mu wybaczyła.
Jewgienijowi oczy otworzyły się w ciągu jednego dnia. Poskładał w całość wszystko, co
obiło mu się. o uszy w ciągu tych trzech lat. Suma wyszła inna, niż się spodziewał. Przeraziła
go.
- Nie wiem, jak bym się miał zachowywać wobec takiej kobiety jak twoja żona - mówił
dalej Wasilij. Coś za dużo znajdował powodów, by nie przychodzić do domu Olega. - Najlepiej
czuję się wśród tych, których widzisz w porcie. To ludzie równi mnie, Byków!
- Ty należysz do nas, Uskow! - Jewgienij użył nazwiska Wasilija, tak jak on jego. To
zwiększało dystans. - Nie jesteśmy inni.
Wasilij oparł się o półkę. Spojrzał przeciągle na pryncypała zmrużonymi oczami.
Jewgienij mógł stwierdzić na pewno, że były bardziej zielone niż niebieskie. Z całą
pewnością przypominały oczy Reijo. Już tyle lat nie widział Reijo. Może nie pamiętał go już
dobrze? Wypchnął go ze swojej pamięci, bo nie chciał myśleć o niczym, co przywodziło na
myśl przeszłość Raiji. Stale się bał, że żona może obudzić się w nocy i usłyszeć, jak on mówi
przez sen coś, co może wszystko zdradzić.
Jewgienij walczył z lękami, które trudno było sobie wyobrazić. Ale mało kto opierał
swój byt na tak kruchych podstawach, jak on.
- Wiesz, jak ją nazywają? - spytał go Wasilij, uśmiechając się nieznacznie.
- Peleryna? - zgadywał żartobliwie Jewgienij. Znał przydomek, jakim ją obdarzyli.
Śpiewano pieśni o kobiecie w czarnej pelerynie.
Wasilij potrząsnął głową, nadal się uśmiechając. Jewgienij wiele by oddał, by wiedzieć,
co się kryje za tym uśmiechem.
- Ludzie, których Walentin wybrał na męczenników swojej sprawy, a których ona
uratowała, mówili, że świetna byłaby z niej caryca. Lepsza niż te z dynastii Romanowów.
Znów ten uśmieszek, który tak zaniepokoił Jewgienija. Który niemal go przekonał, że
Wasilij znalazł jakąś boczną drogę do serca Raiji.
- Oni, Kazimir i inni, nazwali ją Caryca. Mówili to z oddaniem.
- A ty? - Jewgienij musiał zadać to pytanie.
- Ona także dla mnie jest Carycą.
Jewgienij pokiwał głową. Musiał przecież pamiętać, że to za nią szło. W Norwegii także
miała więcej niż jednego zakochanego w niej mężczyznę. W miłości okazywała wielkie serce.
Ona nie prosiła, by ją kochano. Zakochiwali się w niej wbrew jej woli. Ona nigdy nie
obiecywała więcej, niż mogła dotrzymać. Zawsze była wobec siebie uczciwa.
Gryzło go to.
Rozumiał, że Wasilij mógł darzyć Raiję głębszym uczuciem. To było jasne.
Ale nie mógł pojąć, że Raija byłaby w stanie prowadzić podwójną grę. Nie mieściło mu
się w głowie, że mogła go zdradzić.
Aż do końca dnia chodził zgnębiony. Wasilij wrócił do domu. Jewgienij zgasił lampę i
siedział chwilę w ciemności. Myślał.
Zamknął drzwi. Głęboko odetchnął chłodnym, wieczornym powietrzem. Dobiegł go
szum morza i odgłosy z portu. Nie chciał jednak tam iść. Widział światło karczmy. Zastanawiał
się, czy to tam powstawały pieśni o carycy. Przypomniał sobie nagle, że jedną kiedyś usłyszał.
Nie pamiętał słów, tylko melodię. Próbował ją zanucić, gdy poszedł w kierunku domu Antonii.
- Nie obciążaj swoimi kłopotami Raiji! - rzucił na powitanie. Zobaczył, jak w Toni
rośnie złość. Nigdy nie bał się jej gniewu. Przeciwnie, uważał nawet, że jest odświeżający.
Teraz też wolał zmierzyć się z gniewem Antonii niż z bólem rosnącym w jego własnej piersi.
Cały czas urywek melodii nie opuszczał jego głowy.
- Powinnaś była przyjść z tym do mnie - Jewgienij nie dopuszczał zdumionej Toni do
głosu. - Mogę porozmawiać z Olegiem, sprawić, by rozważył pozostanie na lądzie przez
większą część roku. Czy to by pomogło?
Tonią nie odpowiadała. Stała z ramionami skrzyżowanymi na piersi i patrzyła
wyczekująco na Jewgienija.
- Ale ty przecież, u diabła, nie należysz do kobiet, które bywają zazdrosne!
- A skąd ty wiesz, jaką kobietą teraz jestem? - spytała Tonią cicho. - Nadal mnie widzisz
jako To nie - Dla - Każdego? Nie uważasz, że ja też mogę się czuć samotna? Nie sądzisz, że
mam swoją dumę?
- Powinno ci wystarczyć rozumu, żeby wiedzieć, że kobieta, którą kupuje się na jedną
noc, nic nie znaczy. Następnego dnia nie pamięta się jej twarzy.
- Z tym mogłabym się pogodzić - rzuciła Tonią, prostując dumnie kark. Spojrzała
Jewgienijowi w oczy i mówiła dalej pewnym tonem: - Ale jestem sama. Czuję się samotna. A
nie jestem kobietą stworzoną do życia w samotności. Nie potrafię tak żyć. Chyba nigdy nie
potrafiłam - dodała w zamyśleniu. - To może dlatego przechodziłam z jednych ramion w
drugie. Jestem w stanie dużo ofiarować. Ale jestem cholernie wymagająca. Nigdy nie umiałam
zadowalać się okruchami.
- On nigdy nie byłby całkiem szczęśliwy, gdyby musiał pracować na lądzie, zdmuchując
kurz z papierów - powiedział cicho Jewgienij.
Oczy Antonii, zwykle pełne radości, były przepełnione bólem.
- Ja też nigdy nie będę całkiem szczęśliwa. Nie powinnam wychodzić za marynarza.
Powinnam wybrać woźnicę. Mogłam w nich przebierać jak w ulęgałkach. Powinnam wybrać
sobie drwala. Kogokolwiek, byle nie takiego, który ma morze we krwi.
- Czy wszystkie kobiety myślą tak jak ty? - spytał Jewgienij.
- Raija - Raisa?
- Tak, ją miałem na myśli - przyznał, próbując oderwać choćby drzazgę z gładko
wypolerowanego stołu.
- Ona nie tęskni za niczym. Dobrze jej z tym, co ma - odparła Tonią w zadumie. - Jest
jedną z niewielu osób, które są zadowolone z tego, co osiągnęły. Ja zawsze za czymś tęskniłam.
Zawsze zaglądam za płoty i myślę, że tam byłoby mi lepiej. Mogłabym tam przejść, ale pewnie
wtedy chciałabym iść jeszcze dalej. Raija - Raisa rozgląda się na boki i uważa, że gdzie indziej
jest ładnie. Ale wystarcza jej to, co widzi blisko. Uważa, że w obrębie jej płotu też jest
pięknie...
- A gdybym powiedział ci, że się mylisz?
Antonia ani na chwilę nie spuściła z niego wzroku.
- Wtedy bym odpowiedziała, że to ty się mylisz, Jewgieniju Dymitrowiczu!
Oznaczałoby to, że wcale nie znasz własnej żony.
- Może i nie znam... Antonia zaczęła się czegoś domyślać. Coś tu się nie zgadzało.
Może to Jewgienij najbardziej potrzebował wypłynięcia w morze? Na lądzie zbyt dużo myślał.
- Czyżbyście się pokłócili z Raiją? Ona potrafi mnie zrugać, ale nigdy nie widziałam,
żebyście wy kiedykolwiek się kłócili!
- Sądzę, że ona kogoś ma.
Antonia aż otworzyła usta ze zdziwienia. Upewniło to Jewgienija, że ona o niczym nie
wie. Cokolwiek to było, Raija nie podzieliła się tą tajemnicą z przyjaciółką. Właśnie to
przekonało Jewgienija, że sytuacja jest poważna. Rzeczy ukrywane były bardziej
niebezpieczne.
- Chyba nie mówisz serio - rzuciła w końcu Antonia. Jednak blada twarz Jewgienija
wyrażała pewność.
W jego duszy nie było miejsca na wątpliwości. Pokiwał głową.
- To niemożliwe! - wykrzyknęła Tonią. - Ona by tego nigdy nie zrobiła. Raija uważa, że
kocha się jednego mężczyznę na raz. Gdyby cię już nie kochała, byłbyś pierwszym, który by się
o tym dowiedział. Dobrze wiesz, jakie ona ma zasady, czyż nie? - Nabrała oddechu. - A poza
tym ona cię kocha, ty zakuta męska pało! Że też przyszło ci to do twojego drewnianego łba!
Jak, u diabła, mogło ci coś podobnego wpaść do głowy? Nikt by tego o niej nawet nie śmiał
powiedzieć! Skąd ci się to wzięło?
- Jakieś słowa, spojrzenia, wyraz twarzy... No i mężczyzna, który nie zaprzeczał, że ona
mu się podoba - wydusił z siebie Jewgienij. Był udręczony swoimi podejrzeniami. Coraz
boleśniej ściskały go za gardło niczym sznurem.
- Czy ten mężczyzna to przypadkiem niejaki Wasilij Uskow? - spytała Tonią, zaciskając
pod stołem dłonie w pięści.
Jewgienij pokiwał głową.
- Co dokładnie powiedział?
Musiała się tego dowiedzieć. Jeśli on nie umiał trzymać języka za zębami, równie
dobrze może się stąd wynosić do Kem albo Murmańska!
Jewgienij powtórzył. Ulga spłynęła na Tonie gwałtowną falą.
- Dlaczego sądzisz, że Raija miała z nim cokolwiek do czynienia? - spytała.
Jewgienij powiedział jej i to. Dobrze było z kimś się podzielić tymi myślami, które
wypełniały go całego. Odczuł dużą ulgę.
- I uważasz, że to ma sens? - spytała Tonią, gdy skończył. - Czy naprawdę sam w to
wierzysz?
Ale on nie chciał się zastanawiać. Nie chciał podważać słuszności tego, co sobie ułożył.
Uznał, że się nie myli.
- Nie miałaś trudności z odgadnięciem, kto to jest - przyznał z trudem. Już się dręczył
myślą, że Raija rozmawiała z Tonią o Wasiliju. Zastanawiał się, jakimi słowami go opisywała,
co ją w nim urzekło...
- Raija nigdy by ci tego nie zrobiła - stwierdziła Tonią z pewnością w głosie. - Nie z
Wasilijem. Ani z nikim innym.
- Ale dlaczego wskazałaś właśnie jego? I to bez mrugnięcia okiem!
Antonia uśmiechnęła się słabo.
- Masz rację co do jednego, Jewgienij. Wasilij jest nią zauroczony. Ubóstwia ją. Nawet
sama Raija nie wie, jak bardzo. Sądzi pewnie, że to ot, takie sobie zakochanie, które pewnie
wkrótce minie. Kobiety wyczuwają, gdy podobają się jakiemuś mężczyźnie. Ale Raija - Raisa
zapomina, że Wasilij jest dorosłym mężczyzną. Że dawno już przestał być rumieniącym się
młodzieńcem, który często się zakochuje. Ona uważa, że to tylko przelotne uczucie.
Rozumiesz?
- Czy cały Archangielsk wie, że ten mężczyzna pożąda mojej żony?
Antonia przechyliła głowę na ramię. Uśmiechnęła się, zmęczona. Nadal nie pojmowała,
jak Jewgienij mógł wymyślić coś takiego na temat Raiji. Nie rozumiała, że mógł być tak ślepy
na miłość, którą Raija mu tak szczodrze okazywała. To było niepojęte.
- Nazywał ją Carycą - powiedziała spokojnie. Z łatwością wyobraziła sobie Wasilija,
gdy to mówił. Jego złagodniałe spojrzenie, leciutki uśmiech błądzący przy jednym kąciku ust.
Ona to widziała. Słyszała też, jak wymawiał jej imię: najpierw zbierał się w sobie, a potem
dźwięki jakby same się toczyły. Za każdym razem, gdy je wymawiał, całował je. - Przecież nie
jesteś głupi, Jewgienij, mój przyjacielu! - westchnęła Antonia, biorąc jego dłoń w swoje ręce. -
Caryca jest daleka i nieosiągalna. Nie wolno jej dotykać. Stoi wysoko, wysoko ponad tobą, ale
masz prawo ją podziwiać. Możesz nawet ją ubóstwiać, jeśli chcesz. Ona stanowi sobą
wszystko, czego nie możesz osiągnąć. Tak właśnie widzi ją Wasilij. Nigdy nie przyszłoby mu
na myśl, by jej dotknąć. Kocha ją na odległość, z pełnym szacunkiem. Jego uczucia do niej są
czyste jak uczucia mnicha. To nieodwzajemniona miłość, kochany Jewgieniju. On wie o tym.
- A skąd ty to wiesz? Antonia przełknęła ślinę.
- Bo Wasilij jest moim kochankiem. Powiedziałam to Raiji - Raisie. Rozumiesz teraz jej
uśmiech?
Jewgienij pochylił kark. Rozumiał.
Z całych sił pragnął, by cofnąć to wszystko, by nadal nic nie wiedzieć. By nie dać się
zwieść podejrzeniom. Ale nie mógł zamknąć oczu na coś, co już zobaczył.
- Wasilij jest nadal ten sam - mówiła dalej Tonią. - Nie odbieraj mu tego, co zamierzałeś
mu dać, tylko z tego powodu. Nic nie poradzi, że widzi anioła w Raiji - Raisie. To nie tylko
jego wina leży w tym, czym się obdarzyliśmy.
- Oleg?
- Gdy Oleg wróci, będzie już po wszystkim. A może i wcześniej - oświadczyła Tonią. -
To nie ma znaczenia, wiesz, Jewgienij? Ciemność oznacza ciepło. Poczucie, że jest się parą,
nawet przez krótką chwilę. Rano jestem równie samotna. Może nawet podwójnie samotna. Ale
te chwile przynoszą też rodzaj szczęścia...
Jewgienij nie umiał znaleźć słów oskarżenia. Zbyt dobrze pamiętał własne słowa,
którymi tłumaczył samotność na morzu i usprawiedliwiał to, co robili, by ją ukoić. Tonią użyła
niemal tych samych słów, jednak w jej ustach brzmiały inaczej.
Była przecież kobietą...
To stanowiło dla niego różnicę. Ale była też jego przyjaciółką. Nie umiał nazwać jej
tym słowem, które w innym przypadku cisnęłoby mu się na usta.
- Żeby tylko Oleg się o tym nie dowiedział! - poprosił.
Potrząsnęła głową.
- Jestem na tyle silna, by sama ponosić konsekwencje moich błędów - odparła. - Wiem,
co robię. Uczyniłam to z pełną świadomością, Jewgienij. A ty wracaj do żony. I też sam
odpokutuj za swoje błędne przypuszczenia. Nie wolno ci wspomnieć jej o tym ani słowem,
słyszysz? Ja Raiji tego nigdy nie powtórzę, i ty też, u diabła, masz milczeć!
Potaknął.
- Też jestem na tyle silny.
3
Jewgienij rzeczywiście nie wspomniał Raiji o Wasiliju. Nie powiedział jej, o czym
rozmawiał z Tonią, wspomniał tylko, że u niej był.
Zwątpienie, z którym się zmagał, należało tylko do niego. Zrosło się z nim tak, jak z
Raiją jej zaufanie.
Pewne rzeczy należy znosić samemu, by móc być godnym jej mężczyzną.
Nie udało mu się przestać lubić Wasilija. Jewgienij przypuszczał, że powinien. To
pewnie błąd, że czuł rodzaj wspólnoty, wręcz pokrewieństwa z tym mężczyzną, który żywił tak
silne uczucie do kobiety, którą on sam miał za żonę.
Jewgienij pamiętał swoje przeżycia. Znajdował się dokładnie na takiej samej pozycji,
jak teraz Wasilij. Wręcz utożsamiał się z nim, wiedział, co on czuje. Mógł sobie wyobrazić
marzenia tamtego.
On to przeżył. Sam marzył. Nic, przez co przechodzi Wasilij, nie było mu obce.
Wasilij był z pewnością silniejszym człowiekiem niż on. Musiał nauczyć się żyć z
marzeniami i tęsknotą, której nawet nie mógł ubrać w słowa.
Do czasu, gdy znalazłby kobietę, która przysłoniłaby mu Raiję. A Jewgienij dobrze
wiedział, jakie to trudne.
To popołudnie różniło się od innych. Wasilij i Jewgienij pili herbatę. Wokół nich leżały
rozrzucone papiery. Z niezapowiedzianą wizytą przybyli ludzie gubernatora. Chcieli wiedzieć,
kogo zamustrowali na statki. Kogo na mniejsze frachtowce. Chcieli wiedzieć, czy mają swoich
rybaków w Finnmarku. Musieli podać wszystkie nazwiska. Wszelkie informacje, których ci
ludzie sobie życzyli. Chcieli wiedzieć, kto był winien właścicielom pieniądze, i ile. O ich
rodzinach. A najbardziej dopytywali się, czy pracuje u nich ktoś z terenu, gdzie spotykają się
rzeki Dwina i Suchona.
- Mało jest marynarzy z tych okolic - odpowiedział im Jewgienij. Ich załogi pochodziły
z okolicy, głównie z samego Archangielska.
Odeszli, nawet nie dziękując za pomoc. Ani za przyjęcie. Jewgienij postawił na stół i
herbatę, i likier, czym się chętnie częstowali.
- Chciałbym wiedzieć, czego szukali - powiedział Jewgienij, w zamyśleniu składając
papiery. Niektóre były tak zniszczone, że po niedbałym potraktowaniu przez przybyszów nawet
porozdzierały się na zgięciach.
- Kogo - poprawił Wasilij. Stal przed nim w zarękawkach i kładł na miejsce zebrane
przez Jewgienija papiery. - Tu nie chodziło o ładunki. Nie podejrzewali nas o przemycanie
czegokolwiek. Im chodziło o jakiegoś człowieka, Jewgienij. Możesz być pewien. - Zamyślił się
na chwilę. - Chciałbym wiedzieć, o kogo im chodzi. Dlaczego. Nie słyszałem żadnych po-
głosek. To dziwne. Bo on pochodził z głębi kraju...
- Ludzie gubernatora już wcześniej „widywali zjawy - zauważył Jewgienij. - Oni nie
pytają, czy to chwast, tylko wyrywają roślinę z korzeniami. To dlatego tu nic nie rośnie. Wasilij
zaśmiał się.
- A może powinniśmy pomyśleć o łowieniu ryb - zmienił temat bez mrugnięcia okiem. -
Moglibyśmy na tym zarobić. Nie kosztowałoby to tyle, co kupowanie ryb u Norwegów. I
mielibyśmy lepszy towar.
Jewgienij zauważył, że Wasilij powiedział „my”. Był kapitanem na „Raiji”, ale należał
do tego rodzaju ludzi, których nigdy nie zadowala to, co osiągnęli. Miał w sobie ambicję, której
Jewgienijowi i Olegowi nie wolno było zmarnować.
Wasilij był człowiekiem, którego potrzebowali. Należało mu się prawo do używania
tego „my”.
- Na pewno musielibyśmy płacić im opłaty, ale nie przekroczyłyby zysków. Załoga z
czterech osób, może jeszcze chłopak na przyuczenie. Moglibyśmy zawieźć trochę drewna i
zbudować w jakiejś osadzie chatę dla załogi. To nie byłoby drogie. Nadal moglibyśmy
przewozić towary statkami, wtedy zysk znacznie by się zwiększył. Ciągle jest tu
zapotrzebowanie na ryby. Zawsze będzie. Wiesz o tym lepiej niż ja...
- Wydaje się, że wiesz całkiem dużo i beze mnie - uśmiechnął się Jewgienij.
Na półkach zapanował jaki taki porządek. Wasilij przysunął swoje krzesło do biurka
Jewgienija.
- Ludzie znad Onegi łowią ryby na zachodzie - powiedział. - Nie jest ich wielu, ale
ważne jest zacząć jak najwcześniej. Oni nie napotykają wielkiego sprzeciwu wśród
miejscowych. Jakiś zawsze będzie, ale potem idzie dobrze. Od stuleci przybywają tam na
połowy Finowie. Wracają na zimę do domu, ale zostawiają na wybrzeżu swoje szopy. My też
byśmy tak mogli. Możemy tam dopłynąć, a Finowie muszą dostawać się lądem...
- Coś w tym jest - przyznał Jewgienij. Kiedyś rozważali z Olegiem, czy nie zająć się
połowem ryb, ale tylko na Morzu Białym. Wtedy odrzucili ten pomysł. Doszli do wniosku, że
bardziej się opłaca przewóz towarów na handel. - Podoba mi się ta myśl - dodał. - Ale muszę o
tym porozmawiać z Olegiem.
Wasilij skinął głową.
Jewgienij pomyślał, że Wasilij to twarda sztuka. Nawet nie drgnął, gdy wspomniał
Olega. Ale cisza zaczęła im ciążyć.
- Nadal odwiedzasz Tonie? - spytał w końcu Jewgienij.
Wasilij tym razem nie zdołał ukryć zdumienia. Wreszcie uśmiechnął się rozbrajająco i
rozłożył ręce w jakby przepraszającym geście. Jewgienij podejrzewał jednak, że tamten ani
trochę nie żałuje swego postępowania.
- A więc już wiesz? - westchnął Wasilij. - To wszystko miało być tajemnicą... -
Wzruszył ramionami. - Nie wiem, czy to w ogóle znaczyło dla nas aż tak wiele, by warto było
ryzykować...
Jewgienijowi przyszło na myśl, że mógłby teraz odegrać rolę rycerza - obrońcy honoru
Antonii. Wyciągnąć miecz i zażądać okazania należnego jej szacunku. Ale nie zdobył się na to.
Nie poczuwał się do tego, by kogokolwiek nauczać moralności. Oczywiście, było mu
cholernie żal Olega, ale nie umiał mieć pretensji do Wasilija. Antonia robiła to, co chciała. Jak
zawsze. I nadal taka będzie, póki starczy jej tchu w piersiach.
- Pewnie teraz każesz mi odejść? - odezwał się Wasilij. - Nie mam innej możliwości
pracy. Jestem na czarnej liście u wszystkich, którzy mają statki wokół Morza Białego...
Jewgienij potrząsnął głową.
- To twoje życie - powiedział. - Tonią nie jest moją żoną. I Bogu niech będą za to
dzięki! - dodał z żarliwością. - Nie będę się wtrącał w twoje poczynania.
- Pewnie nadszedł już czas pożegnania z Tonią - stwierdził Wasilij lekkim tonem. - Nie
jest rozsądne brnąć w to dalej, gdy są oczy, które widzą, i uszy, które słyszą. Ja się tym nie
przejmuję, bo zawsze o mnie szeptano. To między innymi dzięki mnie Archangielsk ma
rozrywkę... - dodał z szelmowskim uśmiechem. - Ale Tonią jest zbyt wspaniała, by narażać ją
na coś takiego. Nie chcę, żeby o niej plotkowano.
Teraz uśmiechnął się Jewgienij.
- To także dzięki Toni Archangielsk ma się czym bawić - rzucił.
- Miał - poprawił go Wasilij z nagłym ogniem w oczach. - Niektórym udaje się od tego
uwolnić i plotki cichną. Nie chcę, by z mojego powodu znów mogli tak mówić o Toni.
- To nie były plotki - uspokoił go Jewgienij. - Wiesz, jakie są kobiety: zawsze muszą
wszystko omówić. Tonią powiedziała o tym Raiji.
Wasilij nie pytał o więcej. Ale jego wzrok płonął. Płonął takim ogniem, jaki Jewgienij
widział u Aleksieja, gdy ten wrócił z Norwegii i powiedział mu, że jeszcze nigdy nie kochał
równie mocno żadnej kobiety. To było już ponad dziesięć lat temu. Całą wieczność temu.
- Raija i ja nie mamy przed sobą tajemnic - dodał Jewgienij. Wiedział, że wbija teraz
nóż w serce Wasilija, ale współczucie pojawiło się dopiero wtedy, gdy wypowiedział te słowa.
Była w nim pewna doza goryczy i bólu.
Bo Raija należała do niego.
Tylko on miał prawo coś takiego do niej czuć.
Nie chciał się nią z nikim dzielić.
Była tylko jego.
- Jesteś szczęściarzem - westchnął Wasilij. Okazał się na tyle silny, by patrzeć przy tym
Jewgienijowi w oczy. Na tyle silny, by przyznać się do tego, co go przepełniało.
Wbrew swojej woli Jewgienij musiał go za to podziwiać.
- Tak, jestem - odparł. - Jestem szczęściarzem.
Olga rzadko płakała. Była miłym dzieckiem. Patrzyła na Antonię mądrymi oczami.
Znała wiele słów. Dużo rozmawiały, śpiewały.
Tonią kochała małą. Dobrze jej było z córeczką. Olga nadała jej życiu nowy wymiar.
Nową treść.
Ale Antonia wiedziała, że dziecko nigdy nie stanie się dla niej jedynym sensem życia.
Gdy Olga leżała już w łóżku, gdy wysłuchała już wszystkich maminych bajek i
kołysanek i gdy rzęsy rzucały cień na jej krągłe policzki, Tonią wychodziła cicho do kuchni i
zamykała za sobą drzwi. Wtedy miała czas na swoje własne myśli.
Była złą żoną.
Była okropną matką.
Ale co tam, i tak niezła z niej kobitka!
Antonia nie potrafiła czuć do siebie pogardy. Pewnie, że nad wieloma sprawami nie
panowała. Ale wiedziała, że ma swoją wartość. I uświadamiała sobie w głębi duszy, że
marnowała część tej wartości przez nieustanne czekanie.
To tak, jak ze srebrnymi monetami. Czernieją, gdy nie są używane.
Zawsze była niespokojna.
Może dlatego ona i Wasilij mogli sobie coś ofiarować. Dlatego nie było pomiędzy nimi
tylko pustki. Dlatego on nadal przychodził, a ona nadal go przyjmowała.
On też miał w sobie coś z poszukiwacza. Niechęć do wiązania się na stałe. Byli do
siebie podobni. Zbyt podobni, by ich romans mógł trwać.
Antonia wiedziała, że to się musi skończyć. Wiedziała, że nie będą już mieli czym się
obdarzać. Ze ich przygoda dobiegnie kresu, zanim nastanie lato. Przede wszystkim: zanim Oleg
wróci z rejsu na „Sankt Nikołaju”.
Wtedy znów będzie żoną.
Teraz jeszcze czekała na Wasilija. Nie zdziwiła się, gdy nadszedł wraz z ciemnością
nocy. Wśliznął się przez uchylone drzwi. Był ubrany na ciemno, by móc się skryć w cieniu.
W ciemnościach wszystkie koty są szare.
Wasilij podczas odwiedzin zachowywał się ostrożnie. Na pewno nie po raz pierwszy
wchodził do domu, w którym spało dziecko. Nie po raz pierwszy witały go kobiece ramiona i
szept, że musi być cicho.
Objął Antonię i pocałował we włosy. Był to przyjacielski uścisk. Ona była jego
przyjacielem.
Ława pomiędzy ścianą a stołem kuchennym już niejeden raz użyczała im gościny. Tonią
pociągnęła na nią Wasilija, obejmując go w pasie.
- Byłam taka samotna - wyznała. Wasilij odgarnął loki z jej czoła. Spojrzał na nią z
melancholią i czułością. Kochał ją. Jak przyjaciela. Nie powinien budzić w sobie drzemiącego
pożądania. Ona była jego przyjacielem! Nie powinien używać jej ciała, by odegnać swoje
tęsknoty. To nie w porządku.
Wobec niej.
A także wobec Raiji.
Raija wiedziała o wszystkim.
Nie spodziewał się tego. Sądził, że Antonia będzie trzymać język za zębami. Ale
najwyraźniej kobiety dzieliły ze sobą więcej tajemnic niż mężczyźni.
Wcześniej by się tym nie przejął. Było mu obojętne, kto ile o nim wie, co kto o nim
mówi. Zupełnie obojętne.
A teraz obchodziło go, co Raija o nim myśli. Jeżeli w ogóle to robi.
. - Przyszedłem powiedzieć ci, że nie powinniśmy tego więcej robić - wyszeptał z
ustami przy skroni dziewczyny. Wyczuwał jej puls wargami. Było to bardzo zmysłowe.
Pokiwała głową.
Oczywiście, że się zgadzała.
- Sama o tym pomyślałam - odparła cicho. Nie był to szept. Umiała tak ściszyć głos, że
stawał się jakby mroczny i niebezpieczny. Niebezpiecznie kuszący. - To nie ma przyszłości -
dodała i wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi. Jej oddech był jak pieszczota.
Wasilij biegł do niej przez wiele ulic. Było mu aż za ciepło pod zimową kurtką, którą
musiał założyć ze względu na jej kolor, dzięki któremu mógł stopić się z cieniami rzucanymi
przez domy.
- To nie ma korzeni - mówiła dalej, rozpinając tę kurtkę. - Żadnych fundamentów,
Wasilij. Niczego, Waśka, Waśka...
Użyła zdrobniałej formy jego imienia, choć w ten sposób nawet wabiło się zwierzęta.
Ale w jej ustach brzmiało to pieszczotliwie i ciepło. Był jej bliski. Był kimś, kto będzie dla niej
coś znaczył bez względu na to, czy przed nimi była przyszłość, czy nie.
- Może zupełnie nie ma niczego - dodała, zrywając z niego okrycie.
Wasilij dobrze wiedział, do czego to prowadzi. A przecież przyszedł, by z tym
skończyć.
Choć ostatecznie nic się nie stanie, jeśli zrobią to jeszcze ten ostatni raz.
Jeden, ostatni raz...
- To jest przecież sen - wyjaśniła mu. Oczy miała półprzymknięte. Pocałowała go z
uśmiechem.
Wasilij też zamknął oczy przy pocałunku. W ramionach Antonii potrzebował mroku.
Nie potrafił kochać się z nią z otwartymi oczami.
Popełniał oszustwo.
Wobec tylu osób.
Także wobec siebie samego.
Puścił Antonię i zgasił lampę. Został tylko ogień na palenisku. Ale było wystarczająco
ciemno, by mógł zdjąć jej spódnicę, rozpiąć bluzkę i zsunąć ją z jej ramion. Zdążył też sam się
rozebrać.
Nagi opadł na kochankę na wąskiej ławie. Nie mieli żadnego koca ani pod sobą, ani na
sobie. Grzali się ciepłem swoich ciał. Żar drugiego ciała zastępował pierzynę.
Dłonie ich splątały się, gdy oboje usiłowali uwolnić Tonie od bielizny. Śmiali się,
walcząc z halką i długimi do kolan majtkami.
- Masz niezłe doświadczenie w rozwiązywaniu damskich wstążek - zachichotała, gdy
znów przygniótł ją swym ciężarem.
- Wiele prób, ale nie wszystkie zakończone powodzeniem - rzucił. Nie musiał się z
niczego przed nią tłumaczyć. Ona tego nie potrzebowała. Pod tym względem była do niego
bliźniaczo podobna.
Nie tracili czasu na rozmowy. Ich żar buchnął jasnym płomieniem.
Tonią w jednym momencie była łagodna i poddająca się. W następnym - dziksza niż
konie kupowane na południu kraju. Wymagająca i kierująca. Intensywna jak pożar lasu.
Wygłodniała. Nogami oplatała Wasilija, miękkimi udami pieszcząc jego twarde lędźwia i nagle
zacieśniając uścisk.
Antonia dawała.
I wymagała.
Nie wystarczało jej czyjeś dyszące ciało i mokre pocałunki na szyi. Pragnęła więcej niż
kogoś, kto jak worek mąki opadał ciężko na nią, zanim ona zdążyła się rozgrzać.
A usta Wasilija umiały ją rozpalić. Umiały lekko muskać brodawki jej piersi. Umiały
wywołać najbardziej ukryte tęsknoty jej ciała. Jego dłonie były i miękkie, i zarazem twarde.
Pieściły każdy skrawek jej skóry od stóp do głów. Nie było takiego miejsca na jej ciele, którego
nie dotknął. Nie było takiego, którego ona nie dotknęła. Stawiali sobie żądania - i spełniali je.
Ich ciała były niczym instrumenty. Oboje mieli ucho do tego typu muzyki. Grali ze
słuchu.
Bez słów. Bez obietnic.
Umieli doprowadzić siebie nawzajem do pełni zaspokojenia. Byli tego pewni.
Dobrze im było w ciemności.
Dobrze było leżeć razem, dopóki nie wyrównały im się oddechy.
Nadal mogli się obejmować.
Śmiali się, gdy Tonią przyniosła ręcznik, by otarli spotniałe ciała. Ubierali się bez
wstydu.
Ale nie mogli kochać się z otwartymi oczami.
- Już więcej nie przyjdę - odezwał się Wasilij. Nadal czuł ciepło. Wiedział też, że ślady
po pieszczotach kochanki będą jeszcze długo widoczne na jego ciele.
Antonia pokiwała głową. Przeczesała palcami swe ciemne loki.
- Wiem - odparła. - To pożegnanie. Też o tym myślałam. Ale czasami odsuwam
postanowienia.
Uśmiechnął się.
- Też chciałem je odsunąć. Ale Jewgienij zaczął o tym mówić...
Zamilkł ze wzrokiem wbitym w stół. Wreszcie spojrzał na Tonie.
- Nie wiedziałem, że ona wie... Tonią usiadła obok Wasilija. Już nic nie mogło
przywrócić pomiędzy nimi ognia.
- My z Raiją - Raisą niewiele przed sobą ukrywamy - powiedziała w końcu. - Nie mamy
przed sobą tajemnic.
Wasilij zaśmiał się.
- Jewgienij powiedział mi to samo. Że on i Raija nie mają przed sobą tajemnic...
Antonia potargała mu włosy.
- Biedny Wasilij! Jedyna kobieta, którą naprawdę kochasz, jest jedyną, której nie
dostaniesz. Ona nie jest jak Tonią, wiesz przecież!
Pokiwał głową. Wiedział.
- Ale Jewgienij nie mówi całej prawdy - dodała Antonia z nieoczekiwaną goryczą w
głosie. Wasilij miał ją zrozumieć dopiero po wielu latach. - Pomiędzy nim a Raiją istnieją
niedopowiedziane kwestie. I nie powinieneś sądzić, że to ona powiedziała mu o nas. Raija nie
przekazuje dalej tego, co się jej powierza w zaufaniu. Jest osobą o najtwardszych zasadach mo-
ralnych, jaką znam.
Spojrzała na Wasilija.
- To ja powiedziałam o nas Jewgienijowi. On podejrzewał, że jesteś jej kochankiem.
Wasilij zaniemówił na kilka minut. Nie umiał znaleźć słów na nazwanie kłębiących się
w nim uczuć.
- To wszystko jest zawikłane, Wasilij. Bardzo zawikłane. Ale w każdym razie ty
znikniesz z mojego życia. Jeśli się spotkamy, będziemy się zachowywać normalnie, jak
znajomi. Nie musimy zdradzać, że razem udawało się nam odgonić wiele godzin samotności...
- Masz rację - powiedział Wasilij, ściskając jej dłonie.
- Ale mroku nie udało się nam odegnać - dodała Antonia ze smutnym uśmiechem.
Wasilij poczuł się niemal jak przestępca. Rozmowa wkraczała na teren, który
dotychczas oboje omijali. W sprawy, o których sądził, że pozostaną przemilczane. Tak byłoby
prościej.
Ale Tonią lubiła jasne sytuacje.
- Ja już też nie umiem się z tym godzić - powiedziała smutnym głosem. - Miałam wielu
mężczyzn. Każdego z nich lubiłam. Ciebie może lubię nieco bardziej. Ale nadal nie umiem
spojrzeć temu w oczy.
- A więc nie jesteś tak całkiem zepsuta - uśmiechnął się zaczepnie. Udało mu się
rozwiać jej powagę. Obojgu to dobrze zrobiło.
- Ty też nie - odpowiedziała.
Nie było im trudno się rozstać. Z uśmiechem uścisnęli się na pożegnanie. Z uśmiechem
na twarzy Antonia oparła się o drzwi, które za nim zamknęła.
I on z uśmiechem wtopił się w ciemność.
Ukryty w cieniu mężczyzna widział, jak Wasilij odchodzi. Zaczekał, aż ucichną jego
kroki. Wtedy podszedł cicho do drzwi domu.
4
Był całkiem młody. Miał mniej niż dwadzieścia lat. Ubrany był w szeroką koszulę
ukrytą pod grubszą bluzą, ściśniętą wokół bioder plecionym paskiem. Skórzane spodnie
wpuszczone były w buty do konnej jazdy tak miękkie, że poruszał się bezszelestnie. Ciemnych
włosów nie przykrywała żadna czapka.
Był przyzwyczajony do poruszania się w mroku, do ukrywania się pod jego osłoną.
Umiał słyszeć odgłosy, których inni nie zauważali.
Był dzieckiem nocy. Może nie rodzonym, ale przybranym. Połowę swego krótkiego
życia spędził pod osłoną ciemności.
Trafił we właściwe miejsce. Opisano mu dom. Stajnię. To tam się ukrył. Przyszedł
niemal równo z Wasilijem. Nie chciał zostać zauważony, więc wśliznął się do stajni.
Konie zaniepokoiły się, ale tylko przez chwilę. Tam, skąd pochodził, dzieci uczyły się
jeździć konno, zanim zaczynały chodzić. Znał się na koniach. Mógłby je wszystkie stąd
wyprowadzić w biały dzień i nikt by się nawet nie zorientował.
Spoglądał przez uchylone drzwi. Nie chciał dać się zauważyć, choć nikogo tu nie było.
Tamten przybysz także sprawiał wrażenie, jakby nie chciał się zdradzić.
Chłopak dobrze wiedział, co się działo za zamkniętymi drzwiami. Uśmiechnął się pod
nosem, gdy zobaczył, jak gaśnie światło lampy. Przypomniały mu się słowa dowódcy, gdy
opisywał tę, której miał przekazać wiadomość.
„Ona ma najgorętszą krew nad Dwiną. Można by na niej parzyć herbatę” - powiedział. I
powiedział to z miłością i podziwem! On, który nigdy nie był szczodry w pochwałach, mówił o
niej z takim ciepłem, z jakim dotychczas wspominał tylko swego najlepszego konia.
Chłopak nie był pewien, czy ta kobieta była tego warta. Sam zdecyduje. Nie zwykł
wierzyć wszystkiemu, co mu mówiono. Nawet temu, co mówił - on.
Wolał myśleć samodzielnie. Wydawać własne sądy. Dawało mu to poczucie wolności.
Siedział w stajni na wpół drzemiąc, ale nadal zachowywał czujność. Miał w tym
doświadczenie. Umiał odpoczywać, niemal spać, a jednocześnie nie przeoczyć niczego, co się
wokół działo. Odpoczywać, przepuszczając mimo uszu zwykłe dźwięki, ale zrywając się na
równe nogi na odgłos czegoś niecodziennego.
Był do tego przyzwyczajony.
Nie bez powodu właśnie jego tu przysłano. To było ważne zadanie. Nie dla żółtodzioba.
On był bystry, odważny, szybko podejmował decyzję - a jednocześnie nie rzucał się w
oczy. Nie miał w sobie nic szczególnego, łatwo zapominało się jego wygląd. Przeklinał to, gdy
chciał zrobić wrażenie na jakiejś dziewczynie. Z drugiej strony rzadko zatrzymywali się w
jednym miejscu tak długo, by zdążył złamać czyjeś serce. Kobiety, których usługi kupował,
zwykle zapominały twarze swoich klientów. Jego może jeszcze łatwiej.
Był dzieckiem nocy. Sądząc z jego obecnego trybu życia, najpewniej i umrze nocą.
Czekał. Cieszyły go odgłosy wydawane przez konie. Czul się jak w domu.
Na tę myśl zgrzytnął zębami. Potem uśmiechnął się do siebie w mroku.
Dom!
Co za słowo! Już dawno o nim nie myślał. I pewnie długo nie pomyśli. Oni mówili „tu”.
I ich „tu” zmieniało się tak często, że nigdy nie zdążyli wyrobić w sobie przywiązania do
żadnego konkretnego miejsca.
Widział już niezliczoną ilość tego „tu”.
Modlił się co wieczór. Dziecinną, wieczorną modlitwą, której nauczyła go babcia. Ona
była jedyną osobą, której twarz chciał zapamiętać. Jedynym łącznikiem z tym, co stanowiło
jego dom...
I co wieczór, po modlitwie, o której nikt nigdy się nie dowie, uświadamiał sobie, że
chce przeżyć jeszcze jeden dzień. Ze chce ujrzeć nowe „tu”.
Drzwi skrzypnęły leciutko. Zauważył to już wtedy, gdy tamten wchodził. Teraz
wychodził. Zatrzymał się na chwilę na zewnątrz i uniósł głowę ku bezkresnemu niebu. Noc
była bezgwiezdna.
Chłopak nie zdołał zobaczyć jego twarzy. Zbyt wiele było cienia. Mężczyzna postawił
kołnierz i zniknął w mrocznych zaułkach. Chłopak zdążył tylko dostrzec, że jego włosy były o
ton jaśniejsze niż reszta. A więc blondyn. Zwykle zwracał uwagę na drobiazgi, bo nigdy nie
wiadomo, kiedy się mogły przydać. Przeważnie nigdy, ale mimo to zbierał je w pamięci.
Czasem potrafił odtworzyć jakiś szczegół i okazywało się, że ów drobiazg miał dużą wartość.
Dlatego nadal ćwiczył pamięć. A czasem pomiędzy ostami wyrastała róża...
Była to jedna z życiowych zasad, których nauczył go on.
Chłopak poczekał, aż ucichnie odgłos kroków mężczyzny. Wyśliznął się ze stajni.
Zamknął za sobą drzwi. Musiał wyrwać zamek; miał tylko nadzieję, że żaden złodziej tego nie
zauważy.
Nigdy nie chciał przysparzać cierpień zwierzętom. Zwłaszcza koniom.
Ukryty w głębszych cieniach, przekradł się w stronę drzwi. Zapukał.
Jej głos był inny, niż oczekiwał.
- Kto to? Czy to ty, Waśka?
- Mhm - mruknął. Liczył, że to wystarczy, by wzięła go za tego, który właśnie odszedł.
Zapamiętał od razu, że ów mężczyzna nosił imię Wasilij. Znał imię jej męża i na pewno nie
miało zdrobnienia Waśka. Dotychczas opis się zgadzał. Najwyraźniej miała najgorętszą krew
nad Dwiną.
Otworzyła. Od razu spostrzegła, że nie jego się spodziewała. Jej pierwsze słowa:
- Co jeszcze tu...? - szybko zamarły jej na ustach. - Kim jesteś? - spytała, próbując
zatrzasnąć drzwi. Prawie się jej udało. Chłopak jednak zdołał wsunąć stopę i jedno ramię w
szparę.
Powtórzyła swoje pytanie, wycofując się. Wiedziała, że go nie powstrzyma. Ale
zaświtała jej myśl, że może się obronić. Jednak nie w drzwiach.
- Kim jesteś? Chłopak nie wchodził. Nie sprawiał wrażenia, by chciał się wepchnąć.
Otworzył tylko szerzej drzwi.
Antonia widziała zarys jego postaci. Był niewysoki, średniej budowy. Ciemnowłosy.
- Ty jesteś Antonia? - spytał. Głos miał łagodny niczym chłopiec z chóru.
Potwierdziła kiwnięciem głowy. Chciała spytać, skąd zna jej imię, ale nie zdołała
wydobyć z siebie słowa. Bała się, choć jednocześnie coś w przybyszu nie budziło lęku.
Pomyślała o Oldze. Nieważne, co się stanie z nią samą, ale wiedziała, że będzie
walczyła do ostatniego tchu, by nic złego nie spotkało jej córki.
Pomyślała o Raiji.
Był to krzyk o pomoc.
Prośba, by Raija nadal odczuwała te dziwne więzi łączące ją z osobami, które są dla niej
ważne. Ona i Raija były ze sobą tak blisko, jak siostry.
Antonia pomyślała o Raiji. Błagała, by móc dotrzeć do niej swą prośbą o pomoc.
- Przysyła mnie ktoś inny - odezwał się przybysz. Nie mógł być całkiem dorosły. Miał
młody głos.
Antonia oparła się o stół, ściskając jego krawędź. Pamiętała, że gdzieś niedaleko na
ławie zostawiła nóż. Mogła dosięgnąć go jednym ruchem. Miała tylko nadzieję, że leży
wystarczająco ukryty w cieniu, by nie zdradził go odblask światła na ostrzu.
- Przysyła mnie ktoś, kogo znałaś dawno temu. Ktoś, kto teraz potrzebuje twojej
pomocy. Mogę wejść?
- Kto taki? - spytała Tonią. - Kto cię przysyła?
- Nie mogę wymawiać jego imienia - odrzekł chłopak, zamykając za sobą drzwi.
Antonia poczuła, jak jej serce się ściska. Czekała w napięciu. Jeśli on zrobi choć jeden
krok dalej, ona rzuci się w stronę noża. I użyje go!
Ale chłopak stał w miejscu.
Dostrzegła teraz wyraźnie, że nocny gość jest bardziej młodzieńcem niż mężczyzną.
Gdzieś na pograniczu dorosłości. Ale wyczuwała, że już od dłuższego czasu prowadził dorosłe
życia. Zdradzało to jego spojrzenie.
- Czy nazwa Wielikij Ustiug coś ci mówi?
- Drewniane skrzynie - odparła Tonią. - Jarmarki.
- A Kotłas? Antonia drgnęła. Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na krawędzi stołu.
- Dwina łączy się tam z Suchoną - odparła, z wysiłkiem opanowawszy głos. -
Kupowałam tam kiedyś konie. I jeszcze dalej na południe. Czy to jakaś zgadywanka?
Chłopak potrząsnął głową.
- Sądzę, że te nazwy znaczą dla ciebie więcej, niż starasz się okazać - odparł spokojnie,
patrząc na nią. Ważył każde słowo. Obserwował Tonie uważnie. Widział, jak zapędza ją swymi
pytaniami w ślepy zaułek. Umiał to. To dlatego jego wybrano na tę misję.
On powiedział, że ta kobieta mu pomoże. Chłopak nie rozumiał dokładnie, jak, ale
rzeczywiście byli w potrzebie. Musieli gdzieś odpocząć.
- Uważam, że robiłaś tam coś jeszcze poza kupowaniem koni. Wiesz więcej o tych
miejscach, niż okazujesz. One znaczą dla ciebie więcej niż tylko jarmarki i malowane skrzynie,
prawda?
Antonia nie odpowiedziała. Ale chłopak miał rację.
- On powiedział, że będziesz się wypierać.
- Kto? - ponownie spytała dziewczyna. Chłopak wiedział, że pamiętała. Wiedziała, kto
go przysłał. On mógł tylko potwierdzić jej przypuszczenia. Widział, że Antonia się boi, ale w
jej oczach było coś więcej poza strachem. Umiał odnajdywać oznaki słabości w ludzkich
twarzach. Tego też go nauczono. Jego mistrz kładł nacisk na wszechstronne wykształcenie.
- On nazywał cię Antonettą.
Antonia spuściła głowę. Nie chciała, by ten gołowąs widział jej twarz. Czuła, że mogła
zdradzić wspomnienia.
Tylko jeden człowiek na całej ziemi nazywał ją Antonettą.
A ona była pewna, że on nie żyje!
- Powiedział, że masz pewien dług do spłacenia - mówił dalej przybysz. - Powiedział, że
nie odmówisz temu, któremu jesteś winna życie.
Antonia, drżąc, wciągnęła powietrze. Kuchnia nagle wydała jej się za ciasna. Nie miała
czym oddychać. Pociła się.
Dług...
Tak, miała dług, którego nie spłaciła. Ale nie sądziła, że ktoś się o to upomni. Była
przekonana, że wierzyciel nie żyje.
- Jak się ma Grigorij ? - spytała, patrząc prosto w oczy chłopaka.
- Jest ranny - odpowiedział. - Potrzebuje odpoczynku. Niewiele jest miejsc, gdzie może
się ukryć. Jest niebezpiecznie. W Archangielsku nie ma prawie nikogo, na kim mógłby polegać.
Nikogo, kogo by nie umieli z nim skojarzyć.
Antonia uśmiechnęła się krzywo.
- Chyba jestem jedyna - westchnęła. - On nigdy specjalnie nie trzymał się prawa. Komu
się teraz naraził?
- Gubernatorowi - odparł chłopak. - Mówi się, że sama caryca chętnie widziałaby jego
głowę na tacy.
Tonią wstrząsnęła się.
- A on pewnie z tej tacy szczerzyłby się do niej szelmowsko - rzuciła z uśmiechem.
Chłopak odpowiedział na jej uśmiech.
Może Grigorij miał rację. Może ona udzieli im pomocy. Było w niej więcej, niż
dostrzegł na pierwszy rzut oka. Była kimś więcej niż lekkomyślną kobietą, za jaką ją uznał.
- Chce się z tobą zobaczyć. Tonią potrząsnęła głową.
- Ja mam córkę. Nie mogę jej zostawić. Jeżeli chce się ze mną widzieć, musi tu
przyjechać. Zakładam, że musi się ukrywać. Może w stajni?
Chłopak pokiwał głową.
- Macie konie? - spytała.
- Kilka - odparł, nieco mijając się z prawdą. Ale konie łatwiej mogli ukryć. Gorzej z
nimi samymi.
- Nie chcę wiedzieć, co on zrobił - oświadczyła Tonią. - Nie od ciebie. I tak wiem, że
nie robił tego sam. Grigorij zawsze działał w grupie. Ilu chce u mnie ukryć?
- Tylko siebie - odparł chłopak. - Może i mnie. Jestem łącznikiem pomiędzy nim a
resztą grupy.
Antonia uważnie spojrzała na mówiącego. Zrozumiała, co Grigorij mógł w nim widzieć.
Dlaczego okazywał mu takie zaufanie.
- Może to moja głowa wyląduje na tacy gubernatora - zaśmiała się ponuro Tonią. - On
wydaje się być takim człowiekiem, który uzna to za zabawne. Może też wyszczerzę wtedy zęby
w uśmiechu? - Westchnęła. - Grigorij wiedział, do kogo przyjść, prawda? Długo jesteście w tej
okolicy?
- Tak.
Wiedział, ile może powiedzieć. To Grigorij jej ufał. To Grigorij gotów był złożyć swe
życie w jej dłonie. On sam wolał zachować dystans. W każdym razie do czasu, gdy nie nabierze
pewności, że ta kobieta jest godna zaufania.
Sam chciał zachować życie. Nawet jeśli złapią Grigorija. Był mu oddany, ale do
pewnych granic. Dla siebie najważniejszy był on sam.
- Niech przyjdzie w nocy - powiedziała. - To pewnie nie będzie ta noc. Nie może być aż
tak blisko.
Trudno odmówić jej bystrości, pomyślał chłopak.
- Następnej nocy - rzucił. - Tuż przed świtem. To najlepsza pora.
Antonia zgodziła się. Ci, którzy kładą się późno, już będą w łóżkach. Ci, którzy wstają
wcześnie, jeszcze będą spać. Tak, to najlepsza pora.
- Ja nie ukrywałbym go w stajni - powiedział chłopak, trzymając dłoń na klamce. - On
tak chce. Ale jest słaby.
Antonia przymknęła oczy. Ten chłopak z pewnością zajdzie daleko. Jeżeli będzie
dostatecznie długo żył. Zrozumiała, że sprzeciwiał się rozkazowi Grigorija. Prosił, by
zjednoczyła z nim siły.
- Przekaż Grigorijowi, że nie mogę go ukrywać w stajni - rzekła spokojnie. - Prowadzę
tam interesy. Mam pracowników, których nie mogę zmusić do milczenia. I nie chcę. Oni mają
rodziny. Sprzeciwianie się gubernatorowi kosztuje. Mogę się sama narażać, ale nie innych.
Ukryję go w domu. Jeśli chce, może skorzystać.
- On nie ma wyboru - odparł chłopak. - A więc jutro w nocy. Nie zamykaj drzwi na
klucz. Nie musisz na nas czekać, to może wzbudzić podejrzenia. Chyba że masz to w
zwyczaju...
Antonia, wbrew woli, poczerwieniała. Zrozumiała, że młodzieniec widział Wasilija.
Ale nie odczuwała potrzeby tłumaczenia się przed tym gołowąsem.
- Jutro w nocy - rzuciła krótko. Chłopak zniknął. Antonia uświadomiła sobie, że nawet
nie zapytała go o imię. Ale pewnie i tak nie uzyskałaby odpowiedzi.
Dokładnie zamknęła drzwi. Nawet zasunęła zasuwę. Ale w głębi duszy wiedziała, że to
niepotrzebne.
Tej nocy już nie pojawi się nikt, kogo miałaby się bać, przed kim powinna się zamykać.
Więcej duchów nie zapuka do jej drzwi.
Zastanawiała się, dlaczego on się ukrywa. Na co naraża się ona.
Może narażała też Olega? Jeśli coś jej się stanie, uderzy to też w niego. A on był
niewinny. To dotyczyło tylko jej.
Grigorij był jedynym człowiekiem, któremu nie mogła odmówić. Któremu nie wolno jej
było odmówić.
On o tym wiedział.
A ona pozwoliła sobie zapomnieć o nim na tyle lat. Ale to dlatego, że powiedziano jej,
że nie żyje. Może rodzina sama w to uwierzyła. Dla najbliższych był martwy. Jeszcze długo
przed tym, zanim ona się dowiedziała. Nie miała podstaw, by wątpić.
Zresztą nie wiedziała, czy to robiłoby jej jakąś różnicę.
Tyle lat żyła z dala od Grigorija. To wszystko zdarzyło się dawno temu, wydawało się
tak odległe. Te rzadkie chwile, gdy o tym myślała, miały słodko - gorzki posmak.
Zapędziła wspomnienia o nim w najodleglejszy i najciemniejszy zakątek pamięci.
Grigorij stał w mroku. Tak, jak zawsze. Nie myślała o nim już tyle lat i nawet nie miała
wyrzutów sumienia z tego powodu.
Ale zastanawiała się, czy on myślał o niej. Dlaczego wcześniej jej nie odwiedził.
Najwyraźniej znał wiele dotyczących jej faktów.
Ciekawe, czy już się o nią dowiadywał.
Nie lubiła czegoś nie wiedzieć.
Grigorij należał do mrocznej sfery jej życia. Ale obdarzył ją także najjaśniejszymi
chwilami, o których zawsze będzie pamiętać, mimo że je dobrze ukryła. Nawet światło mogło
oślepić, gdy się w nie patrzyło zbyt długo.
A Grigorij dał jej najjaśniejsze światło. I najbardziej czerwone.
Przez wiele lat nie była w stanie patrzeć na zachód słońca, by nie myśleć o nim.
Sprawiało jej to fizyczny ból, który powoli nauczyła się znosić, znieczulać.
Teraz przywoływała ów ból z powrotem.
Chciała znów go poczuć, zanim ujrzy Grigorija. Miała mało czasu.
Potrzebowała co najmniej roku, by się przygotować na to spotkanie. I może nawet rok
byłby za krótki.
Miała przed sobą resztę tej nocy, dzień i jeszcze pól nocy.
Za mało czasu.
Antonia zastanawiała się, czy by się odezwał, gdyby sytuacja go do tego nie zmusiła.
Chłopak powiedział, że Grigorij jest ranny.
Martwił się o niego. Tak bardzo, że sprzeciwił się jego poleceniom.
Antonia też się martwiła.
Kiedyś też potrafiła sprzeciwić się Grigorijowi. Ale to było dawno. Pewnie przez te lata
wiele zyskał na powadze.
Antonia drżała. Marzła, mimo że w kuchni było całkiem ciepło. Dygotała tak, że aż
szczękała zębami.
Zapragnęła przez chwilę żyć zwykłym życiem, bez niespodzianek i emocji. Być tylko
żoną i matką. Niczym więcej.
A przecież to było dokładnie to, co jeszcze niedawno czyniło ją tak niespokojną, że
niemal odchodziła od zmysłów. Wtedy chciała marzyć i tęsknić!
Ale nie myślała o czymś takim. Nie zamierzała dać się oplatać siecią wspomnień z
przeszłości, czymś, co schowała głęboko jak przetarty pled. Czymś, co powinna była zniszczyć,
a co nagle znów do niej wróciło.
Antonia ukryła twarz w dłoniach. Zacisnęła powieki, ale zaczęła płakać. Cicho, by nie
zbudzić Olgi.
Małą przestraszyłby widok płaczącej matki. Bałaby się, Że mamę coś boli. Tonią nie
potrafiłaby wytłumaczyć, że boli ją dusza. Córeczka nie mogłaby z poważną miną podmuchać
na to miejsce.
Antonia przywołała postać Grigorija. Takiego, jakiego widziała po raz ostatni.
Było to prawie połowę jej życia temu. On był starszy od niej o dziesięć lat.
Pożegnali się wtedy. Nadal widziała jego postać na tle zachodzącego słońca. Na tle
nieba płonącego gamą kolorów od czerwonego przez żółty do niebieskawego.
Stał na tle nieba.
Wysoki. Z szerokimi ramionami. Szczupły, wręcz chudy. W jego rodzinie zawsze
brakowało jedzenia dla całej gromady dzieci.
Włosy miał zebrane na karku i związane plecionką. Ona mu ją zrobiła. Z dwóch
brązowych rzemyków i jednego czarnego. Nic specjalnego, bo on nigdy nie przyjąłby czegoś
drogiego. Przemawiały do niego rzeczy proste. A ona była wtedy właściwie dzieckiem i nic
lepszego nie mogła mu dać.
Widziała, jak jego długą grzywkę rozwiewa wiatr. Włosy miał jasne, bardziej białe niż
złote. Nie były zbyt gęste; Tonią wiedziała, że się bał, że za wcześnie mu wypadną. Tym
bardziej dumny był ze swej falującej czupryny.
Antonii przemknęła przez głowę myśl, że on może stracił włosy... W końcu już tyle lat
minęło, od kiedy widziała jego postać na tle zachodzącego słońca. Żegnali się wtedy na jakiś
czas. Nigdy nie przypuszczała, że na tak długo.
Później powiedziano jej, że on nie żyje. Dowiedziała się tego z ust jego rodzonej matki.
Teraz Antonia nie wiedziała, czy ta kobieta kłamała. Czy można kłamać na temat
własnego dziecka? Czy może istnieć taka nienawiść?
A może jej powiedziano, że syn nie żyje?
Grigorij miał niebieskie oczy. Zwykłe, niebieskie oczy.
Zastanawiała się, czy wyblakły przez te lata. Czy będzie w stanie coś z nich wyczytać.
Kiedyś umiała. Była jedyną osobą, która to umiała.
Zastanawiała się, co będzie do niego czuła. Wtedy tak łatwo było go kochać. Później tak
samo łatwo nienawidzić.
Ale nigdy nie było łatwo go zapomnieć. Nawet jeśli jej się udało, to nie na długo.
5
Antonia nie umiała przemieszczać się w czasie jak Raija. Umiała tylko wejść w swoją
przeszłość, opierając się na wspomnieniach spychanych przez całe lata w głąb pamięci.
To było bolesne.
Skończyła wtedy piętnaście lat. Był rok tysiąc siedemset dwudziesty piąty. Rok, w
którym zmarł car Piotr Wielki. Ten, pod którego wodzą Rosja wyszła zwycięsko z Wielkiej
Wojny Północnej. Ten, który obiecał, że uczyni Rosję mocarstwem europejskim.
W tym roku do władzy doszła caryca Katarzyna.
Tego Antonia nie wiedziała, gdy miała piętnaście lat i poznała mężczyznę, który
nazywał ją Antonettą.
Ojciec zgodził się, by pojechała z nim razem na jarmark do Wielikiego Ustiuga. Już
wcześniej zabierał ją na targi koni. Całe tygodnie spędziła w Kotłasie, gdy czekali na dostawę
zwierząt zza Uralu.
Kraj dawno już ochłonął po euforii zwycięstwa. Teraz Rosjanie uświadamiali sobie, że i
oni stracili wielu ludzi. Każde zwycięstwo ma swoją cenę. Ta wojna trwała długo i była zacięta.
Kosztowała wszystkich cięższe podatki.
Ci, którzy je płacili, robili to z goryczą. Nawet Antonią to rozumiała, mimo że była
wtedy jeszcze dzieckiem. Widziała ból i gniew ludzi. Czuła, że mają rację.
Była drobną dziewczyną. Zawsze z zaciętą twarzą, gdyż często musiała się bronić przed
uwagami, że konie to nie zajęcie dla młodej dziewczyny. Że powinna siedzieć w domu i uczyć
się szyć, prowadzić gospodarstwo, bo do tego jest przeznaczona.
Wdrażanie dziewczyny do obchodzenia się z końmi to strata czasu!
- Dlaczego nie wziąłeś ze sobą syna? - pytano jej ojca. Ten wzruszał ramionami i
odpowiadał, że Piotr jest jeszcze za mały. A Tonią ma rękę do koni. Jeszcze zdąży nauczyć się
tkać. Teraz ma z niej pożytek, a w dodatku nie musi jej nic płacić.
Ten argument trafiał do ludzi. Każdy z nich kilka razy obracał rubla w garści, zanim go
wydał. Ojciec Toni nie musiał się obawiać, że wezmą go za słabeusza, który ulegał córce. Sam
widział, że dziewczyna umie postępować z końmi, ale musiał się bronić przed znajomymi.
Żaden z carskich poddanych nie oczekiwał, że Katarzyna będzie łagodniejsza dla
chłopów niż Piotr Wielki. Dobrze wiedzieli, kto naprawdę niesie ten kraj na swoich barkach.
Na pewno nie możnowładcy ani stara i nowa szlachta.
Piotr Wielki obdarzył wszystkich wysokich urzędników tytułami szlacheckimi. I ta
nowa szlachta coraz ściślej wiązana była z administracją państwową. Dostawali nominacje
także i w armii. Ci, którzy rządzili krajem, stali blisko władzy carskiej. Lojalność kupowana
była za przywileje.
A chłopi dźwigali ciężary.
Tonią spędziła przełom wiosny i lata w Kotłasie.
Miała piętnaście lat. Do domu wróciła jako dorosła kobieta.
Były to dni wyczekiwania. Dni, w czasie których nikogo nie obchodziło, co robi.
Dawało jej to poczucie nowej i podniecającej wolności. W domu jej pilnowano, nie pozwalano
wychodzić samej. Ciągle słyszała, jakie to niebezpieczeństwa czyhają na samotną dziewczynę.
Trzymano ją tak krótko, że nigdy nie rozmawiała z chłopcami w swoim wieku. I nawet nie
patrzyła w stronę dorosłych mężczyzn.
Kobiety z jej rodziny zasypywały ją upomnieniami, co przystoi młodej dziewczynie, a
co nie. Nikogo nie obchodziło, że wszystko w niej się przeciw temu buntowało. Taki przypadł
jej los.
Nie mówiono jej tylko, że nie było zbyt wielu młodych ludzi z dobrych rodzin do
wyboru jako kandydatów do małżeństwa. Wojna zebrała swój plon. Należało zadowolić się
dużo młodszymi lub starszymi.
Tonie mierziła myśl o małżeństwie.
Dlatego z tym większą przyjemnością włóczyła się pomiędzy z rzadka rozrzuconymi
siołami tej krainy, gdy jej ojciec zajęty był piciem kwasu chlebowego i dyskutowaniem o
koniach z innymi mężczyznami.
Mogła chodzić przebrana za chłopaka, z włosami wepchniętymi pod czapkę. Może jej
kształty nie były zbyt chłopięce, lecz szeroka kurtka lub kamizela pomagały w ich ukryciu.
Jeździła konno albo włóczyła się na piechotę wzdłuż Dwiny i Suchony, a także
Wyczegdy, trzeciej rzeki płynącej w okolicy Kotłasu.
Była młoda i buńczuczna.
Panowała nad wszystkim i niczego się nie bała.
Tego dnia przebłyskiwało słońce. Chmury pokrywały niebo, ale miejscami
prześwitywało niebiesko, jakby patrzyło na nią z góry małymi oczkami.
Nad brzegami Suchony las rósł gęsto. Intensywnie zielone liście miały wielkość monet
rublowych. Kończy! się już czas wiosennego przyboru, ale rzeka nadal płynęła wartko, jakby
naprężając muskuły w rozległych wirach.
Tonią mierzyła siły konia z siłami rzeki. Ścigała się ze spienionymi masami wody.
Pamięta własny śmiech. Pamięta, jaka się czuła młoda i wolna. Pamięta ten moment
absolutnego szczęścia, gdy pędziła z wiatrem we włosach na koniu, który był jakby prze-
dłużeniem jej samej.
W następnej chwili koń zbliżył się za bardzo do krawędzi brzegu. Tam gdzie masy
wody podmyły brzeg. Wpadli do rzeki.
Ściskała wodze, dopóki nie wyrwały jej się z ręki. Potem też starała się być blisko
konia.
Zwierzę było drogie. Ojciec nie mógł go stracić.
Mało pamięta z tego, co się działo później. Obijała się o kamienie, rzucał nią silny prąd.
To zanurzała się pod powierzchnię wody, to wypływała na wierzch. Widziała umykający brzeg.
Walczyła z rzeką.
Nagle ktoś znalazł się obok niej w wodzie. Zobaczyła wyciągniętą ku niej dłoń.
Nie słyszała go, widziała tylko jego twarz oblepioną mokrymi włosami i poruszające się
usta. Złapała jego dłoń. Wczepiła się w nią. Nie rozumiała, jak zwykły człowiek mógł się
okazać silniejszy od wezbranego nurtu Suchony.
Wszystko się wyjaśniło, gdy wydostali się na brzeg.
Mężczyzna przywiązał jeden koniec liny do drzewa na brzegu, a drugim owiązał siebie
w pasie.
- Złapałaś się w ostatniej chwili - wydyszał. Tonią ledwo stała na nogach. Musiała
wesprzeć się o nieznajomego.
- Koń? - wyszeptała z trudem. Jego niebieskie oczy poszukały jej wzroku. Były smutne.
- Mogłem uratować tylko jedno z was - powiedział cicho.
Tonią pochyliła głowę. Łzy jeszcze bardziej zmoczyły jej policzki. Ale on mógł to
widzieć. Kołysał ją łagodnie w ramionach, aż wypłakała swój pierwszy żal i smutek.
Potem zaczęła marznąć.
Posadził Tonie przed sobą na koniu i okrył swoją kurtką. Wiedziała, że kłamie, gdy
mówi, że nie jest mu zimno. Był przemoczony tak jak i ona, ale twierdził, że ma cieńsze
ubranie, które szybciej wyschnie na wietrze.
Powiedział, że nazywa się Grigorij Jakowlewicz. Imię i otczestwo miało jej wystarczyć.
Odprowadził ją do ojca.
- Wyłowiłem waszego dzikiego źrebaka z Suchony - oznajmił.
Twarz ojca wyrażała strach, ale nie o nią.
- Co z koniem? U diabła, dziewczyno, czy straciłaś mojego konia? - krzyknął. - Którego
wzięłaś?
Krzyczał i wymachiwał pięściami przed twarzą Antonii. Ona stała bez słowa, a łzy
spływały jej po policzkach. Nadal miała na sobie przemoczone ubranie i marzła tak, że aż
szczękała zębami. Nie broniła się ani słowem.
Była pewna, że ten koń był więcej wart niż ona. Poczucie winy przygniotło ją niczym
lawina.
Aż Grigorij cisnął garść monet na stół.
Tonią patrzyła na niego przez zasłonę łez. Ujrzała, jak jego usta zaciskają się w wąską
kreskę, a oczy mrużą się.
- To wystarczy za konia - rzucił. - Uważałem, że ta dziewczyna ma dla was większą
wartość. Wybierałem pomiędzy uratowaniem jej a ratowaniem konia. Według was powinienem
ratować konia. Mimo to uważam, że dokonałem właściwego wyboru.
Tonią nigdy nie wybaczyła ojcu, że przyjął te pieniądze. Może i był w szoku. Ale
powinien wykazać się szlachetnością.
Ale także rodzice zawodzą.
Później Tonią dowiedziała się, że za te pieniądze Grigorij miał kupić ziarno na siew.
Pogłębiło to jej wyrzuty sumienia.
Ojciec próbował ją potem trzymać w domu. Ale patrzył przez palce, gdy wymykała się
za jego plecami. Jednak już nie jeździła sama.
Grigorij wrócił, pytając uroczyście ojca, czy może wziąć Tonie na tańce. Obiecał, że
będzie traktował ją z szacunkiem.
Ojciec pozwolił.
To był początek.
Grigorij był od niej o dziesięć lat starszy.
Był synem poddanego chłopa. Rodzinę miał tak liczną, że Tonią nigdy nie zdołała
zapamiętać imion jego rodzeństwa. Jak byli w stanie wyżyć ze skrawka ziemi, na zawsze
pozostało dla niej zagadką.
Grigorij zwierzał się jej, że nie widzi dla siebie tutaj przyszłości. Że nigdy nie zostanie
chłopem. Że nie będzie pracował aż do pęcherzy na dłoniach, by powiększać majątek już
zamożnego właściciela.
Tonią może nie rozumiała wszystkiego, ale wyczuwała gorycz. Wściekłość skierowaną
w stronę panujących. Nie rozumiała jego bólu, nie wiedziała, jak mocno w nim tkwi, lecz w
głębi serca zgadzała się z Grigorijem.
I tak wspierałaby go wiernie. Gdyby ją o to poprosił.
To Grigorij nauczył ją tańczyć. Nauczył doświadczać dzikiej radości, którą dawał
taniec. Nauczył kroków, którymi lekko nadążała za każdą muzyką. To jego dłonie obejmowały
ją w talii i obracały w zapamiętaniu tańcem i muzyką.
To Grigorij obdarzył ją pierwszym pocałunkiem. Początkowo lekko muskał ustami jej
usta, aż wreszcie objął ją mocno, całując szaleńczo.
Potem był na siebie zły. Mówił, że nie powinien się z nią widywać. Że złamał daną jej
ojcu obietnicę. Że powinna o tym zapomnieć.
Tak jakby mogła nie pamiętać!
Obudził w niej kobietę.
Dotarł do drzemiących w niej uczuć, które jeszcze długo pozostałyby uśpione, gdyby
nie on.
Tonią powiedziała, że nigdy nie zapomni jego pocałunku. Powiedziała, że rzuci się do
Suchony, jeśli on nie zechce jej widzieć. Że wtedy nikt jej nie uratuje.
Więc nadal ją odwiedzał. Otwarcie. Z przyzwoleniem ojca, który nadal widział w Toni
dziewczynkę. Nie rozumiał, że dorosły mężczyzna mógł dostrzec kobietę w córce, która dla
niego była dzieckiem.
Grigorij nazwał ją Antonettą.
Kochał się z nią nad brzegiem Suchony. Na miękkim mchu, pod dachem z nisko
zwieszających się gałęzi drzew.
Zrobił to delikatnie. Powściągał się i zdołał uczynić z niej kobietę tak ostrożnie, że
niemal nie zauważyła bólu. Zresztą chciała tego tak bardzo, że i tak by nie poczuła. Chciała to
zrobić dla niego, chciała go do siebie przywiązać.
Potem nie żałowała.
On - tak.
W jego oczach zawsze widziała wiele żalu. Grigorij był pierwszym mężczyzną, który
powiedział, że ją kocha.
Był może tym, który naprawdę tak uważał. Ona z pewnością piętnastolatki
odpowiedziała mu, że też go kocha. Że zawsze go będzie kochała. Ze nigdy, przenigdy nie
pokocha innego. Ze go nie zawiedzie.
Grigorij odgarnął jej włosy z czoła i rzekł, że nie powinna składać obietnic, których nie
będzie mogła dotrzymać. On nie chce od niej żadnych obietnic. Wystarczało mu to, że go kocha
właśnie teraz.
On nie obiecał jej wierności na wieczność. Nie mówił, że będzie ją kochał zawsze.
Nie roztaczał przed nią widoków na wspólną przyszłość. Może już wtedy miał swoje
plany. Może już wtedy czuł, że musi coś zrobić ze swoim życiem.
I nie widział dla niej miejsca u swego boku.
Nucił jej jedną z piosenek o Stieńce Razinie. Wtedy po raz pierwszy usłyszała o tym
buntowniku. Zdumiało ją później, że ten sam Stieńka Razin był uznawany za bohatera przez
Olega.
W głębi duszy pragnęła zajść w ciążę, by dziecko związało go z nią na zawsze. Wtedy
poprosiłby o jej rękę.
Ale to się nie udało.
Jedyną obietnicę złożył w rozmowie z ojcem.
- Jeżeli wrócę tutaj w przyszłym roku - powiedział - i jeżeli twoja córka nadal będzie
panną, pozwólcie, że będę ją odwiedzać. W poważnych zamiarach.
Był zażenowany i z trudem wydobywał z siebie słowa.
Ojciec kiwnął głową niemal z roztargnieniem.
Nie sądził, że coś z tego będzie. Wielu oglądało się już za Tonią. W przyszłym roku
zostanie pewnie wydana za mąż. Sam nie wiedział, czy przyjedzie tu po konie za rok. A jeżeli,
to czy weźmie ją ze sobą. W końcu kiedyś i Piotr musi pojechać. To przecież syn przejmie po
nim wszystko. Chłopak nie może całe życie uciekać przed swoim przeznaczeniem.
Antonia wymknęła się wieczorem, by po raz ostatni spotkać się z Grigorijem.
Kochali się w mroku. Dała mu pleciony rzemyk do związania włosów. Ten, który miał,
tkany, był już wyblakły. Tonią wzięła go sobie po kryjomu na pamiątkę. Grigorij nie
przywiązywał wagi do rzeczy. Uważał, że cenne wspomnienia przechowuje się w sercu.
- Jesteś taka młoda - powiedział, biorąc ją w ramiona. Nad sobą mieli gwiaździste niebo,
obok szumiała rzeka. - Jesteś taka młoda, Antonetto.
- Jestem na tyle dorosła, by cię kochać - zapewniła go żarliwie. - Zawsze. Winna ci
jestem życie. Nie zwróciłam ci tego długu.
Uśmiechnął się z melancholią.
- Jesteś młoda - powtórzył. - Ja mam pewne rzeczy do zrobienia. I nie będę cię prosił,
byś na mnie czekała. Teraz cię kocham. Może nie powinienem tego mówić, ale tak jest. Jutro
odjedziesz. Ja sam nie wiem, co się stanie jutro. Nie składam ci obietnic, których nie mogę
dotrzymać. Ale nigdy cię nie zapomnę. Jeżeli tu wrócisz, przyjdę do ciebie. Będziesz wtedy
starsza.
- A ty może już się ożenisz! - powiedziała z pretensją w głosie.
Grigorij potrząsnął głową.
- Na pewno nie. Tej obietnicy dotrzymam. Antonia zapewniła go, że przyjedzie w
przyszłym roku.
- Przyrzeknij mi, że zawsze będziesz o mnie dobrze myśleć! - poprosił nagle.
Była to jedyna prośba, jaką kiedykolwiek do niej miał.
Obiecała mu to.
Rzuciła mu się jeszcze raz w ramiona, wyżebrała nowe pocałunki, gorętsze uściski - aż
odsunął ją od siebie. Stanął przed nią z bólem w spojrzeniu i powiedział, że musi jechać.
Ich drogi się rozchodziły.
Wyruszyli dopiero nazajutrz wieczorem. Jednak Grigorij już nie przyszedł. Przecież się
pożegnali.
Ale kiedy odjeżdżali, zobaczyła go stojącego na tle zachodzącego słońca.
Gdy chcieli ją wydać za mąż, stanęła dęba. Odmówiła. Wściekała się i płakała. Poddali
się, wzdychając, że może jeszcze nie jest dojrzała. Nie wyglądała już na dziecko, lecz nadal
była dziecinna, mówili.
Płaczem wymogła też pozwolenie na podróż na południe. Zauważyła, że jej łzy potrafią
skruszyć opór jej ojca.
Piotr, brat Toni, tą samą metodą chciał osiągnąć coś przeciwnego - by nie musiał z nimi
jechać. Płakał dwa razy głośniej, krzyczał aż do ochrypnięcia. Bez rezultatu. Co gorsza, ojciec
uznał, że w wychowaniu takiego chłopaka niezbędna jest twarda ręka.
Pojechali razem - Antonia i Piotr.
Nic nie było tak samo. Już nigdy więcej tam nie pojedzie.
Grigorija nie było.
Zabrakło też wielu innych młodych mężczyzn.
Ludzie odwracali wzrok, gdy pytała o Grigorija. Mówili, że o nim nie wolno
wspominać. Inni twierdzili nawet, że Grigorij Jakowlewicz nigdy nie przebywał w Kotłasie.
Jego rodzina nie mieszkała tam, gdzie dawniej. Antonia odnalazła ich na
najnędzniejszym skrawku ziemi na obrzeżach Kotłasu. W domu, który raczej wyglądał na szopę
dla zwierząt.
Ojciec Grigorija do nikogo już się nie odzywał. Wzrok miał zwrócony w głąb siebie,
kark pochylony. Wybierał kamienie z pola, jak to robił od zawsze. Istniał. Ale tak naprawdę to
nie żył.
Matka miała w oczach ból i gniew. Powiedziała, że Grigorij nie żyje.
- Nie ma co go nawet wspominać - rzuciła. - I tak niewiele był wart. To jemu możemy
za to dziękować. Modliłam się na kolanach do Matki Boskiej. Płakałam, żałując, że go w ogóle
urodziłam! Jego już nie ma. Nigdy nie było.
Pociągnął za sobą do powstania wielu młodych mężczyzn. Widział siebie jako nowego
Stieńkę Razina. Chciał zrobić coś dla tych, którzy żyli pod carskim uciskiem. Chciał ich
uwolnić, dać im ziemię, zdjąć podatek, który był taki sam dla większych i mniejszych
gospodarstw. Chciał dać chłopstwu prawa i przywrócić poczucie wartości.
Uważał, że można to zrobić jedynie z użyciem broni.
Ale nie udało mu się pociągnąć za sobą wystarczająco wielu. Chłopi od dawna byli
ciemiężeni. Nie byli w stanie ponieść ciężaru walk tak niedługo po wojnie. Wszystkie rodziny
utraciły jednego lub więcej synów w Wielkiej Wojnie Północnej. Nie mogły poświęcić ko-
lejnych. Nie wierzono, że Grigorijowi się powiedzie.
On zaś sądził, że rozgoryczenie chłopów to wystarczający powód, by chwycili za broń.
Jednak strach przed utratą tego, co jeszcze mieli, był większy.
Jego grupa zmniejszyła się. Niektórzy sami się poddali. Inni polegli w walce. Jeszcze
inni zostali ujęci.
Niektórzy po prostu zniknęli.
Rok później nikt już nie pamiętał Grigorija Jakowlewicza. Wszyscy mówili, że nie żyje.
W każdym razie niektórzy tak sądzili. A reszta miała taką nadzieję.
Przyniósł im tylko nieszczęścia. Zabrał młodych, wabiąc ich na pewną śmierć. Przez
niego jego rodzicom odebrano to, co mieli.
Właściciel wyrzucił jego rodzinę. Z litości zostawił im ten nędzny kawałeczek ziemi.
Później Tonią dowiedziała się, że litość pana miała swoją cenę: dwie młodsze siostry
Grigorija.
Wziął je na służbę, ale także jako dziewki do łóżka.
Tonią zrozumiała, dlaczego Grigorij umarł dla Kotłasu.
Widziała go po raz ostatni czternaście lat temu. Trzynaście lat temu przepłakała całą
drogę powrotną z Kotłasu do Archangielska.
Pogodziła się z jego śmiercią.
Nawet o nim zapomniała.
Umarła jej matka.
Tonią nadal była niespokojna, tęskniła za czymś nieokreślonym.
Nie przejmowała się ludzkimi językami. Ojciec stracił już na nią wpływ. Ona miała
silniejszą wolę.
Antonia zapomniała, że ktoś kiedyś nazywał ją Antonettą.
Przysięgła sobie, że już nigdy nikomu się nie podporządkuje.
Nie znalazła mężczyzny równego sobie siłą charakteru. Takiego, który umiałby także
dotrzeć do jej delikatnych cech bez łamania jej ducha.
Dopóki nie spotkała Jewgienija.
Ale ta ścieżka prowadziła donikąd.
To nie jego szukała.
Uważała się za dorosłą. Sądziła, że potrafi się ustatkować.
Oleg wzmocnił tę nadzieję. Olga jeszcze bardziej. Ale w głębi duszy nadal nosiła
niepokój. Potrzebę wolności.
Wasilij dostrzegał to u niej. Rozpoznał to, bo był do niej podobny.
Ale Grigorij był tylko jeden.
Dzieliła ich połowa życia, Tonią jednak nadal drżała, gdy pomyślała o nim. Drżała jak
wtedy, gdy wyciągał ją z Suchony.
6
Olga wstała, zanim Tonią zasnęła na dobre. Drzemała wsparta o stół i tylko na chwilę
odpłynęła w sen pozbawiony marzeń.
Na cóż jej sny?
Antonia wzięła się w garść, dołożyła do paleniska i ugotowała kaszę dla dziecka i siebie.
Zagadywała Olgę i robiła wszystko to, co zwykle, jakby we śnie. Olga zauważyła, że coś jest
nie tak.
- Mamo, jesteś zła? - spytała, patrząc na nią uważnie swymi wielkimi, ciemnymi
oczami. Trzymała w ustach palec, jakby miał jej pomóc w zrozumieniu dorosłych.
Antonia padła przed Olgą na kolana i otworzyła ramiona. Przytuliła mocno córeczkę.
Poczuła, jak bardzo jest jej, żyjąca, ciepła.
- Nie jestem zła, malutka - powiedziała i pocałowała oba krągłe policzki córki.
Pocałowała też jej czubek noska i czoło. Potargała ciemną grzywkę. Udało jej się wywołać
uśmiech na twarz dziecka.
- Mama nie spała zbyt dobrze - wytłumaczyła. - Dlatego jest nie w sosie. Wiesz, że
mama jest jak zły pies, gdy się nie wyśpi...
Olga pokiwała główką. Przyjęła to wytłumaczenie. Antonia zastanawiała się, jakie myśli
przechodzą jej przez głowę.
- Miałaś zły sen? - spytała Olga, marszcząc brwi. To rzeczywiście było niczym zły sen,
koszmar. Ale nie tylko. Niosło też w sobie napięcie.
- Tak, miałam - odpowiedziała.
- To powinnaś przyjść do mnie, mamo! - rzekła córka. - Dobrze być we dwójkę, gdy się
ma zły sen.
Była taka mała, a taka mądra!
Antonia znów ją uścisnęła. Zapragnęła, by jej życie było tak proste, jak się wydawało jej
dziecku. Zapragnęła być spokojna i wolna od dziwnych tęsknot.
Życzyła Oldze z całego serca, by tego niepokoju po niej nie odziedziczyła.
Jewgienij przyjechał jeszcze przed woźnicami.
Antonii zbierało się na śmiech. Zastanawiała się, czy to może wywołać plotki. Jej one
nie przeszkadzały, a i Oleg nie przejąłby się pogłoskami łączącymi imię jej i Jewgienija. To
innego imienia nie wolno było wymieniać.
- Dobrze się czujesz? - spytał, jeszcze zanim zamknął za sobą drzwi.
- Mama miała zły sen - oświadczyła Olga, podskakując na ławie.
Jewgienij uniósł dziewczynkę aż pod sufit swoją jedną ręką. Wyrobił w niej taką siłę, że
aż to zadziwiało Tonie. Nie pojmowała, jak to jest możliwe. Może chciał sobie w ten sposób
coś udowodnić?
- Zły sen? - zdziwił się, stawiając dziecko na ziemię.
Tonią przejechała dłonią włosy. Ostatni raz czesała się poprzedniego wieczoru, jeszcze
zanim przyszedł Wasilij. Wydawało jej się, że od tamtej pory upłynęła wieczność.
- Wybacz mi szczerość, ale rzeczywiście wyglądasz okropnie, Toniu.
Tonią pokiwała głową. Mogła to sobie wyobrazić. Palce Jewgienija pogładziły skórę
pod jej oczami, ujęły pod brodę i uniosły twarz. Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Raija obudziła mnie w nocy, mówiąc, że coś złego się z tobą dzieje - powiedział cicho
i z naciskiem. - Już dawno jej takiej nie widziałem - dodał. - Chyba od czasów Jumali. Usiadła
w łóżku i chciała od razu jechać do ciebie. Chciała, żebym chociaż ja pojechał. Pół nocy ją
przekonywałem. Musiałem w końcu obiecać, że zjawię się tu z samego rana. Co się stało?
Do domu wpadł jeden ze stajennych Toni, niemal potykając się o próg. Znieruchomiał
jak słup soli, gdy dostrzegł Jewgienija tak blisko pani.
- Przepraszam... - wykrztusił w końcu. Jewgienij podszedł do okna. Udało mu się skryć
uśmiech, ale niczego nie tłumaczył. Właśnie to wzbudziłoby podejrzenia. Tylko przyłapani na
gorącym uczynku czują potrzebę usprawiedliwiania się. Niewinni mogą zachować milczenie.
Antonia też nic nie powiedziała. Policzki miała blade.
- O co chodzi? - spytała tonem ostrym jak kolce róży.
- Stajnia, pani Antonio - zająknął się chłopak, patrząc to na nią, to na Jewgienija. -
Stajnia była otwarta. Ktoś rozwalił zamek!
Pokiwała głową niemal w roztargnieniu.
Jewgienij odniósł wrażenie, że stajenny powiedział Toni coś, o czym już wiedziała. Na
jej twarzy nie odmalował się nawet cień zdziwienia.
To nie było do niej podobne.
Konie stanowiły dla niej sens życia.
- Czy coś zginęło? - spytała. - Czy coś się stało któremuś koniowi?
Chłopak potrząsnął głową przecząco. Pocił się ze zdenerwowania.
Antonia wzruszyła ramionami.
- Spraw nowy zamek. To pewnie był ktoś, kto nie miał nic lepszego do roboty. Nie ma o
co robić szumu, prawda? Jeżeli to jacyś chłopcy, pewnie już mają dosyć wrażeń. Raczej nie
wrócą. Nowy zamek to nie majątek. Najważniejsze, że konie są całe i zdrowe.
Stajenny pokiwał głową. Wycofał się, mrucząc, że zaraz pójdzie po zamek i że nie,
koniom nic się nie stało.
- Czy to część twoich złych snów? - zastanawiał się Jewgienij. Patrzył na Tonie równie
badawczo jak niedawno Olga. Ale rozumiał więcej niż mała. - To cię nie zdziwiło, prawda?
Antonia wzruszyła ramionami.
- Raija coś czuła - drążył Jewgienij. - Powiedziała coś dziwnego. Ze ją wołałaś...
Antonia zamknęła oczy.
A więc mogła dotrzeć w ten sposób do Raiji! Przestraszyło ją to bardziej, niż chciała
przed sobą przyznać. Ale napełniło też poczuciem bezpieczeństwa. To było wspaniałe.
Nie była całkiem sama. Istniały między nimi dwiema więzi niewidoczne dla oka.
- Wołałam ją - odparła spokojnie, patrząc Jewgienijowi prosto w oczy. - Był taki
moment w nocy, gdy się strasznie bałam. Wszystko we mnie krzyczało, by Raija - Raisa mnie
usłyszała. Ze musi mnie usłyszeć. Bo jeśli coś by się ze mną stało...
Antonia zamilkła.
- To nie Wasilij? Dziewczyna zaprzeczyła z czułym uśmiechem na ustach.
- To już skończone, Jewgienij. Minęło. Nie wrócimy do tego już nigdy.
Mężczyzna odetchnął z ulgą. Nie mógłby spojrzeć Olegowi w oczy, gdyby ów romans
trwał nadal. Trudno byłoby zachować przyjaźń obu stron.
- Ale nie spałaś w nocy - stwierdził.
- Niewiele - przyznała Tonią. - Nie kładłam się spać. W głowie miałam zbyt dużo myśli.
Wasilij przyszedł i wyszedł w nocy. Trudno było nam zerwać, mimo że to nie znaczyło zbyt
dużo.
Jewgienij skinął głową, ale nie uwierzył, że to cała prawda. Antonia nie miała żadnego
powodu, by się bać Wasilija. A przecież mówiła, że się bała!
- Nic więcej nie powiesz? Powoli pokręciła głową. Jewgienij nie pamiętał, by kiedyś tak
wyglądała. Jej twarz nosiła ślady nieprzespanej nocy: miała podkrążone oczy, wyraźnie po-
bladła. Włosy, zwykle tańczące swobodnie wokół głowy, były potargane.
Mimo to - promieniała. Wyglądała, jakby zdeptało ją stado dzikich koni, lecz mimo to
promieniała. Światło pochodziło z jej wnętrza, dodawało jej urody.
Nigdy nie była taka przy nim. Nigdy z takim ogniem nie patrzyła też na Olega. To było
coś nowego. Jewgienij zaniepokoił się.
- To nic niebezpiecznego - zapewniła go, jakby czytając w jego myślach. - Przez chwilę
tak sądziłam, ale już teraz wiem. Po prostu potrzebuję kilku dni spokoju. Muszę coś
przemyśleć. Pozdrów Raiję - Raisę i przekaż jej to. Powiedz, że cieszę się, że moje wołanie do
niej dotarło. Ze to dużo dla mnie znaczy. Dowodzi, że jesteśmy sobie bliskie. Nie będę naduży-
wała tej niezwykłej łączności między nami, ale wiem, że mogę się nią posłużyć.
- Może jednak przyjedziesz do nas? - spróbował jeszcze Jewgienij. - U nas jest
spokojnie. Nie musisz widywać tych, których nie chcesz. Nie mamy wielu gości, wiesz
przecież. Głównie ty do nas zaglądasz.
Uśmiechnął się.
Antonia odpowiedziała bladym uśmiechem.
- Tu też jest spokojnie. A ja potrzebuję odgłosów Archangielska. To mam we krwi.
Lubię stukot końskich kopyt. Moje serce bije w rytm ich kłusa. Potrzebuję tego. Po prostu,
przez kilka dni was nie odwiedzę...
- ... i nie chcesz, byśmy cię odwiedzali? - dokończył za nią Jewgienij.
Antonia pokiwała głową.
- Nie chciałam tego powiedzieć wprost.
- To nie ma znaczenia. Raija i tak zrozumie - stwierdził Jewgienij. - Raija też ma swoje
nastroje. Ech, kobiety!
Z rezygnacją potrząsnął głową, ale w jego oczach czaił się niepokój.
- Jesteś pewna, że wszystko jest w porządku? - upewnił się jeszcze.
Antonia zapewniła go, że tak.
Odetchnęła z ulgą, gdy odjechał. Nie było łatwo go oszukać. Czuł, że coś nie do końca
się zgadza Antonia łudziła się tylko nadzieją, że nie zechce dociekać prawdy.
- Wujek Jewgienij był jakiś dziwny! - stwierdziła Olga. Miała bystre oko do ludzi. - Ty
też jesteś dziwna, mamo!
- Może - rzuciła Tonią i zaczęła sprzątać ze stołu. Musiała zacząć działać. Pozostał jej
tylko dzień i pół nocy.
Zastanawiała się, gdzie on teraz jest. O czym myśli. Jakie ma plany.
Nie przeszkadzało jej, że się ukrywa. Nie zważała na to, że mógł mieć ku temu poważne
powody.
Wszystko jedno, co zrobił. Dla niej nadal był Grigorijem.
Jeżeli cały świat zapomniał, kim był Grigorij Jakowlewicz, to ona pamiętała. Nie zaprze
się go. Ona jako jedyna nie wydałaby go władzom.
To przerażające, że nadal tak dobrze ją rozumiał. Przecież spędzili ze sobą zaledwie
kilka tygodni lata tak dawno temu. Antonia nawet nie wiedziała, czy go dobrze pamięta. Nie
sądziła, że będzie taki sam jak wtedy, gdy kochała go z gwałtownością uczuć piętnastolatki.
Była wówczas dziewczyną, ale poznał ją na tyle dobrze, że wiedział, jak zareaguje jako dorosła
kobieta.
Wtedy miał dwadzieścia pięć lat. Teraz - trzydzieści dziewięć.
Antonia nie umiała go sobie wyobrazić.
Przecież w jej przekonaniu od dawna nie żył. Jego obraz nie wyblakł, lecz tak długo
leżał ukryty, że przysypała go gruba warstwa kurzu. Antonii trudno było zdmuchnąć tę
warstwę. Trudno wyobrazić sobie twarz starszą o czternaście lat. Starszą o wiele doświadczeń.
Musiał znieść wiele bólu. Zastanawiała się, czy bruzdy wyżłobiły mu policzki. Czy oczy
nadal miały wewnętrzny żar...
Uciekła od dalszych myśli. Zaczęła sprzątać dom.
Szorowała tak, aż poczerwieniały jej ręce. Nosiła wodę tyle razy, że młody chłopak
stajenny zaofiarował jej swoją pomoc.
- Damy nie powinny dźwigać takich ciężarów - oświadczył z galanterią.
Po wniesieniu po raz czwarty wiader wydyszał:
- Nie rozumiem, jak dajecie radę. To ciężkie jak diabli!
- Musimy dawać radę - oświadczyła Tonią sucho. - Matki, żony i siostry po prostu
muszą. Bez wody nie ma domu. Czy kiedyś o tym myślałeś, chłopcze?
Potrząsnął głową.
- A zauważyłeś, ile starych kobiet ma pochylone plecy? - pytała dalej.
Znów zaprzeczył. Czuł, że pani o coś go oskarża. Antonia wzięła głęboki oddech.
- Bardzo ci dziękuję - powiedziała takim tonem, że chłopak jeszcze bardziej się
zmieszał. Pobiegł do stajni, pogwizdując.
A więc nadal umie zbić mężczyzn z tropu. Nawet takich młodzików jak ten.
Tonią uśmiechnęła się do siebie, zakładając kosmyk włosów za ucho. Każdego innego
dnia by jej to pochlebiło. Ale nie dziś. Nie po nocy, gdy do drzwi zapukał nieznajomy chłopak.
Nie mógł być dużo starszy od tego tu. Ale jego oczy były o wiele starsze. Widziały o
wiele więcej rzeczy, o których nawet nie chciała myśleć.
Tonią westchnęła.
Zagrzała wodę. Wyszorowała pokoik leżący w głębi domu. Był tak mały, że miało się w
nim poczucie strachu przed zamknięciem.
Ale wystarczająco duży, by kogoś w nim ukryć. Uważała, że Grigorij jakoś to zniesie.
Rozumiała, że przyzwyczajony był do życia innego niż zwykłe.
On nigdy się nie bał. Bez wahania wskoczył w spienioną Suchonę, by ją ratować.
Posłała na podłodze. Będzie mu to musiało wystarczyć. Nie prowadzi przecież gospody,
on z pewnością to zrozumie. I tak ściąga jej na głowę kłopoty. Na pewno nie oczekuje
puchowych pierzyn...
Tonią zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie. Czuła, że niesprawiedliwie go ocenia.
Grigorij spałby tak samo smacznie na podłożu z mchów, jak na puchu.
Ostatnimi latami nie słyszała o żadnych buntach. Pewnie rozstał się z marzeniami...
Zastanawiała się, czego dokonał. Czy się zmienił. Nie mógł żyć w ukryciu przez czternaście lat.
Nie mógł też żyć jak inni.
Nie był do tego stworzony.
Jego żywioł to szaleństwo, podejmowanie wyzwań, przed którymi inni się cofali.
Urodził się, by skakać w spienioną wodę pełnej wirów rzeki.
Codzienność nie była dla niego.
Antonia przełknęła ślinę i stwierdziła sama przed sobą, że nie pasuje już do tego
mężczyzny.
Stała się zwyczajna.
- Jaka ona jest, Anastas? - spytał Grigorij. - Opowiedz, jak wygląda! Opowiedz
dokładnie, niczego nie pomijaj! Chcę wiedzieć wszystko...
Chłopak westchnął. Siedzieli ramię przy ramieniu w dziurawej, pełnej przeciągów
szopie na skraju lasu. Było zimno i wilgotno.
Zjawił się jeszcze pod osłoną mroku. Dobrze widział w nocy, lepiej niż pozostali. To
także dzięki temu zasłużył na zaufanie przywódcy.
Już dwa razy opowiedział o spotkaniu, mimo że wrócił, powłócząc nogami. Grigorij
odmówił mu spoczynku, zanim wszystkiego nie opowiedział. Wysłaniec przekazał rozmowę z
Tonią słowo po słowie. Zapamiętał wszystko; to była jeszcze jedna jego pożyteczna cecha.
- Nadal ma takie ciemne loki?
- Tak - odparł Anastas, zmęczony. Niewielu z jego towarzyszy odważyłoby się przyznać
wobec Grigorija do zmęczenia. Niewielu sprzeciwiłoby się jego sądom. Anastas się nie bał. A
był znużony. Podróż do Archangielska w nocy nie była łatwa. Potrzebował odpoczynku.
Grigorij wiedział o tym doskonale, lecz mimo to żądał opowiedzenia tego samego kolejny raz.
- Już to mówiłem - stwierdził chłopak. - Pewnie możesz już ją sobie wyobrazić. Możesz
sam powtórzyć naszą rozmowę. Przekazałem ci ją dwa razy.
- Tak, mówiłeś to samo dwa razy - przyznał Grigorij, wzdychając, z cieniem uśmiechu
w głosie.
Też czul zmęczenie. Ostatnie tygodnie były ciężkie. Ale to niemal z własnej winy stał
się celem pościgu. Sam się pogrążył.
Był zmęczony.
Ale nie mógł zasnąć.
Ona była za blisko.
- Dobrze opowiedziałeś - westchnął. - Już dam ci spokój.
Zamilkł. Ale nie na długo.
- Powiedz mi tylko - poprosił - powiedz tylko, ale szczerze: czy jest ładna? Kiedyś była
najsłodszą dzieweczką. Niczym pączek kwiatu... Tak, śmiej się, śmiej, Anastas! Ja też wtedy
nie używałem takich słów. Byłem starszy od ciebie, ale jednocześnie jeszcze za młody. Dzisiaj
już mogę. Myślę, że ona jest teraz dwa razy ładniejsza. Nie mogę sobie wyobrazić, że może być
inaczej. Taki pączek musiał się rozwinąć w najpiękniejszy kwiat... Anastas przewrócił oczami.
- Ona jest oczywiście dla mnie za stara - rzucił tak, by Grigorij odebrał to jako żart. -
Jest ładna. Bardzo ładna. Ale zapomina się o tym. W niej jest coś jeszcze, coś pochodzącego z
wnętrza. Coś, co mało która kobieta ma. Ona może być stara czy brzydka, ale mimo to będzie
umiała uwieść młokosów. Jeśli tylko będzie chciała...
- A więc nie jesteś tak całkiem odporny, mój drogi Anastasie? - żartował Grigorij. W
jego głosie słychać było rodzaj dumy, który chłopakowi wydał się niestosowny. - Za stara dla
ciebie, co? - zaśmiał się, zadowolony. - I miała gościa?
Anastas nic już nie rozumiał. Pytanie dotyczyło przecież kobiety, za którą Grigorij
tęsknił tak długo. Gdyby on znalazł się w jego sytuacji, na pewno nie śmiałby się na wieść, że
Antonia ma kochanka.
- Był u niej jakiś mężczyzna - odparł. - Jej mąż wypłynął w rejs. A ten był w środku tak
długo, że pewnie zdążyli zrobić coś, czego nie wypada mi wspomnieć...
Grigorij zamknął oczy. Na ustach błąkał mu się uśmiech.
- Nadal ma gorącą krew - mruknął bardziej do siebie niż do towarzysza. - J u ż wtedy to
wiedziałem. Boże, mam tylko nadzieję, że ta gorąca krew nie przysporzyła jej bólu. Ona rzadko
niesie ze sobą coś dobrego.
Zmienił temat.
- Spij, Anastas. Potrzebujesz snu. Powinieneś być wypoczęty, bo inaczej to gubernator
mnie przenocuje. A tego raczej nie planowałem...
Anastas już prawie zasypiał, gdy usłyszał udręczony szept Grigorija:
- Moja Antonetto, tak często żałuję, że nie wybrałem ciebie...
Nadal jeszcze mieli dużo czasu do nocy.
7
Dzień jej się dłużył. Wieczór był jeszcze gorszy. Trudno przyszło zagonić Olgę do
łóżka. Mała pewnie odgadła, że ten dzień jakoś różnił się od innych. I że coś jeszcze ma się
wydarzyć. Dzieci dobrze wyczuwają zmiany atmosfery, dlatego trudno je okłamywać.
Antonia wiedziała o tym. Była cierpliwa. Pozwoliła Oldze na więcej niż zwykle.
Wytrzymała jej marudzenie. Olga tym bardziej zrozumiała, że to nie jest zwykły dzień. Ale
wreszcie zasnęła.
Antonia odetchnęła z ulgą. Dokładnie otuliła dziecko, ucałowała w oba policzki i
wyśliznęła się do kuchni.
Poprzysięgła sobie, że nie będzie dziecinna. Ze nie będzie kokieteryjna. Dziewczyna,
którą dawno temu Grigorij wyciągnął z Suchony, była naturalna, nie zmanierowana, nie umiała
się stroić. Kiedyś nie musiała. Nawet nie chciała próbować.
On ją kochał taką, jaka była.
No i nie zmieniła się za bardzo. Nadal uważała, że to głupio chodzić w spódnicy, choć
coraz więcej lat dzieliło ją od czasów, gdy zakładała spodnie. W spodniach czuła się wolna.
Spódnica zawsze jej zawadzała.
A te sztywne, przyzwoite kołnierzyki sięgające niemal do uszu... Dusiły ją. Używała ich
tylko, gdy musiała udowodnić Olegowi i światu, że jest poważną małżonką. Dla Olega ubierała
się w to, co ludzie uważali za przyzwoite.
Ale dziś miała ochotę się wystroić. Ją samą to zadziwiło. To było tak niepodobne do
Antonetty. I odbiegało od tego, co sama o sobie myślała.
Nie chciała, by patrząc na jej strój, Grigorij wyciągnął fałszywe wnioski. Nie chciała, by
uznał, że starała się zrobić na nim wrażenie.
Minęło czternaście lat.
Nie było go tam następnego roku.
Musiał już wcześniej wiedzieć, że tak właśnie się stanie.
Wskazywało na to pożegnanie. Już wtedy musiał mieć wizję tego, co zamierzał
zdziałać. Na pewno wierzył, że czyni słusznie, Grigorij już taki był. Antonia wiedziała, że
musiał w to wierzyć całym sobą. Nie wciągałby innych w coś, o czym by nie był przekonany,
że się powiedzie. Na pewno chciał zdziałać coś dobrego. I tak bardzo się pomylił...
Oczywiście, nie mogła długo wytrzymać, siedząc. Powiedziała do siebie, że musi coś
robić, by nie zwariować. Na pewno nie z tego powodu, że ma przyjść Grigorij. Nie dla niego.
Nie dlatego, że on był jej pierwszą miłością i pierwszym zawodem. To nie miało z tym nic
wspólnego...
Tak sobie wmawiała.
Sprzątała. Przetarła stół chyba tuzin razy. Zamiotła podłogę tyle samo razy. Umyła
twarz i dłonie. Zdjęła swoje codzienne ubranie i starannie złożyła. Wzięła do ręki bluzkę, którą
uszyła sobie Tatiana, ale którą w końcu dała jej. Antonia jeszcze jej nigdy nie miała na sobie,
bo się nie mogła odważyć. Do cerkwi była zbyt strojna. Miała głęboko wykrojony dekolt,
falbanki wokół niego i przy mankietach.
Uznała, że dzisiaj ją założy.
Czuła, że to idealna okazja. Nie powtórzy się więcej. Wciągnęła bluzkę przez głowę, bo
nie chciało jej się rozpinać do końca guzików. Były drobniutkie, błyszczące kolorami tęczy.
Zastanawiała się, skąd Tatiana je wzięła i w ogóle dlaczego uszyła sobie tę bluzkę.
Odświętna spódnica Toni była czarna, z ciężkiej wełny. Nie nadawała się.
Wybrała inną - w której kiedyś mogłaby przetańczyć całą noc. Także odziedziczona po
Tatianie. Szeroka, płomiennie czerwona, ze złotymi i niebieskimi haftami biegnącymi wzdłuż
brzegu.
To bynajmniej nie była spódnica, w której mogłaby pójść do cerkwi. Nawet nie powinna
mieć jej na sobie jako żona Olega Jurkowa. Założyła ją. Z zadowoleniem zauważyła, że z
łatwością zapięła się w pasie. Gdy kiedyś, dawno temu, ją mierzyła, była za ciasna. Po
urodzeniu Olgi Tonią szybko straciła obfite kształty, była nawet szczuplejsza niż przedtem.
Zrobiła kilka tanecznych kroków i zaśmiała się do siebie.
Chyba całkiem zwariowała!
Nie miała paska. Mogła owiązać się jakąś chustką albo...
Przełknęła ślinę. Po chwili wyciągnęła drewnianą szkatułkę, którą jej kupił ojciec
pierwszego lata w Kotłasie. Szkatułkę z Wielikiego Ustiuga. Nigdy nie dostała skrzyni na
wiano, tylko tę szkatułkę na kosztowności. Nie miała co prawda zbyt wiele do schowania. Nie
było jej pisane życie w bogactwie. Zresztą nie zależało jej na biżuterii. Nigdy nie czuła się
dobrze z ozdobami, przeszkadzały jej.
Ale miała jeden skarb.
Skarb, który ukryła w szkatułce zaraz potem, gdy ją dostała. Przez całe lata jej nie
otwierała właśnie dlatego, że zawierała jedyną namacalną pamiątkę po tamtym lecie w Kotlasie.
Pamiątkę po tym, co jeszcze się w niej żarzyło. Co tak bardzo bolało.
Antonia otworzyła szkatułkę. Podeszła do stołu i usiadła na ławie. Nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
Przesunęła palcami po namalowanych kwiatach. Nie były to kwiaty, które można by
odnaleźć na letniej łące. Takie kwiaty mogły powstać tylko w wyobraźni artysty. Były zbyt
równe, o zbyt idealnych kształtach jak na rzeczywiste. Natura nigdy nie stwarza rzeczy bez
błędu. Czemu? To tajemnica Stwórcy.
Mimo to lubiła te malowidła. Pamięta chwilę, gdy wybrała właśnie tę szkatułkę spośród
setek innych.
W Wielikim Ustiugu były cztery targowiska. Sprawiały wrażenie, że to jest wielkie
miasto, prawie jak Archangielsk. Obejrzeli stragany ze skrzyniami na wszystkich targowiskach.
Dwa razy. Ojciec zaczynał już tracić cierpliwość. Ale ona musiała obejrzeć wszystkie. I to
dokładnie.
Antonia zdawała sobie sprawę, że ojciec nieczęsto ofiarowywał takie prezenty.
Wybrała szkatułkę z czerwonymi i niebieskimi kwiatami. Z odblaskiem złota na
listkach.
Wielikij Ustiug słynął z malowania na drewnie na całą Rosję.
Antonia oderwała wzrok od kwiatów.
W szkatułce ukrywała swój jedyny skarb.
Wypłowiałą, tkaną tasiemkę, którą Grigorij wiązał włosy, zanim dała mu pleciony
rzemyk.
Antonia zamrugała, by odgonić łzy.
Dawno nie widziała tej tasiemki. Wyjęła ją ostrożnie i przyłożyła do policzka. Przez
moment niemal czuła zapach drzew i rzeki.
Suchona. Brzeg Suchony - mech i sięgające ziemi gałęzie. Ich gorące pieszczoty ukryte
przed niepowołanymi oczami.
Wspomnienie ogarnęło ją tak silnie, że nie mogła powstrzymać łez. Popłynęły strużkami
po jej policzkach.
Nie ocierała ich.
Przewiązała się tasiemką Grigorija w pasie.
Potem już tylko czekała.
Nadeszli cicho jak podmuch nocnego wiatru.
Antonia usłyszała ich, mimo to zmusiła się do siedzenia.
Lampę miała zgaszoną, płonął jedynie ogień na palenisku. Nikt nie mógł zauważyć, że
ta noc różni się od innych.
Chłopak wszedł pierwszy. Ubrany był tak samo jak poprzednio. Uśmiechnął się do niej
blado i wprowadził tego drugiego.
Antonia wstała.
Nie mogła dłużej siedzieć.
On potrzebował pomocy.
Potrzebował jej pomocy.
Jedno udo miał obandażowane. Bandaże przesiąkły krwią. Antonia zdążyła zauważyć,
że z trudem staje na tej nodze.
Jej spódnica tylko zafurkotała, gdy podbiegła do przybyszów. Już była koło Grigorija.
Objęła go w pasie i podparła z drugiej strony.
Jego twarz odwróciła się ku niej jakby pytająco, jakby nie był pewien, czy Tonią tu jest.
Szorstka dłoń pogładziła przez moment jej policzek.
Weszli do środka. Chłopak zamknął drzwi.
Podprowadzili go do ławy. Usiadł ciężko.
Antonia musiała go puścić. Zrobiła to z niechęcią. Pozostało jej uczucie pustki.
- To już tyle lat, Antonetto - odezwał się jakże znajomym głosem.
Opadła na kolana obok niego. Przyłożyła policzek do jego zdrowej nogi. Uścisnęła dłoń.
Nawet nie chciała ukrywać, że płacze.
Gładził ją po włosach. Ale nic więcej nie mówił. Tylko gładził ją po włosach.
Ktoś odchrząknął przy drzwiach. Chłopak stał tam nadal, jakby chciał rozpłynąć się w
mroku.
- Będziesz mogła wytłumaczyć jednego konia więcej w stajni? - spytał. - Nie chcemy,
byś się niepotrzebnie narażała. Nikt nie powinien zadawać pytań.
Tonią oderwała się od Grigorija.
Z trudem odwróciła się od niego plecami.
Udało jej się nieco uporządkować swoje uczucia, uspokoić się. Stać się ponownie tą
Antonią, która dawała sobie ze wszystkim radę. Która umiała wszystko usprawiedliwić.
Zdjęła klucz z półki.
Ten sam stajenny, który zameldował o zepsutym zamku, przyniósł jej wczoraj klucz do
nowego.
Wręczyła go chłopakowi.
- Nie warto, byś znów się włamywał - rzuciła żartobliwie.
Odpowiedział jej szybkim, niepewnym uśmiechem. Tonią nie przypuszczała, że on
kiedykolwiek okaże jakiś znak słabości, delikatności uczuć. Mimo swego młodego wieku
wydawał się pewny siebie i obojętny.
- Mogę przespać się w stajni? Chyba żaden z twoich ludzi tam nie nocuje?
Potrząsnęła głową.
- Może mógłbym uchodzić za nowego woźnicę? Zastanowiła się.
- Nie potrzebujemy nowych - stwierdziła w końcu. Kusiło ją, by się zgodzić, ale to nie
była zabawa.
Tu chodziło o życie.
Musiała umieć wytłumaczyć zmiany jak najbardziej przekonująco.
- Muszę się przespać - mówił chłopak. - Pojedziemy dalej. Nie zostaniemy długo, tylko
tyle, ile on potrzebuje na odpoczynek. I ja na sen.
Antonia zastanowiła się. Dobrze się zastanowiła. Nie mogła wciągać w to Raiji. Nie
mogła narażać Olega i Jewgienija.
Był tylko jeden ktoś, na kim mogła polegać i kto nie bał się niebezpieczeństw.
- Wprowadź konia i daj mu siana - powiedziała. - Jego pojawienie się potrafię
wytłumaczyć. Ale ty nie możesz tu zostać. Moi ludzie cię odkryją. Nie chcę ich narażać. To nie
byłoby uczciwe.
Zamilkła. Popatrzyła chłopakowi w oczy. Starała się nie pamiętać o obecności Grigorija.
- Mam przyjaciela, u którego możesz przenocować. Zgodzi się, gdy powiesz, że
przychodzisz ode mnie. Umie dotrzymywać tajemnicy.
- Czy możesz go w to wciągnąć?
- Potrzebujesz snu, prawda? Musisz się ukryć. A na nim można polegać. On zrozumie,
nawet nie trzeba mu nic tłumaczyć. To zależy od ciebie. Jeżeli pozdrowisz go ode mnie i
poprosisz o nocleg, zrobi to i tak.
Chłopak pokiwał głową.
- Powiedz mi, gdzie on mieszka. Antonia opisała mu drogę do domu Wasilija.
- Zatrzymam klucz - rzucił jeszcze chłopak. - Może będę go potrzebował.
Antonia pokiwała głową. Zaschło jej w ustach. Nie odważyła się spojrzeć na Grigorija.
Bała się pomyśleć, jakie mógł wyciągnąć wnioski o niej. O dorosłej Antonii.
Bała się, że może się na niej zawiódł.
- W razie czego powiem, że go zapodziałam. Zamknęła za chłopakiem drzwi na zasuwę.
Stanęła oparta plecami o drzwi. Potrzebowała oparcia. Potrzebowała chwili w mroku, żeby on
nie zauważył, jakie uczucia malują się na jej twarzy. Zawsze wiedziała, że są widoczne. Poza
tym istnieli tacy, wobec których nie umiała niczego udawać.
Tacy jak Grigiorij.
Przełykała ślinę, lecz nie umiała znaleźć słów, by mu przekazać swoją radość, że go
widzi. Jakie słowa byłyby zdolne przerzucić most nad tymi czternastoma latami rozłąki?
- Nie stój tam - poprosił. - Nie chowaj się przede mną, Antonio! Usiądź koło mnie!
Pozwól mi się dotknąć...
Oparła się dłońmi o gładkie drewno drzwi.
Podeszła do niego.
Jego twarz zwrócona była do niej, usta półotwarte. Wydawało się, że chłonął ją całym
sobą, wszystkimi zmysłami.
Przechodząc koło niego, otarła się o jego kolana. Poczuła mrowienie w ciele.
Czyżby była martwa przez te lata? Czy nic nie czuła, od kiedy skończyła piętnaście lat?
Czy pożądanie, które ją ogarniało, było fałszywe? Czyżby zapomniała, czym jest prawdziwa
namiętność?
Usiadła obok niego. Jego dłonie odnalazły jej i uścisnęły.
Zawsze miał dobre dłonie. Silne i dające poczucie bezpieczeństwa. Wiedziała o tym od
tamtej chwili, gdy uczepiła się jednej z nich pośród spienionych wód Suchony. Tylko jego dłoń
dzieliła ją wtedy od śmierci.
- Myślałam, że nie żyjesz - powiedziała, całując jego ręce. Zwróciła ku niemu twarz i
wpatrzyła się w niego.
Postarzał się. Schudł. Nos, kości policzkowe, czoło wydawały się ostrzejsze, wystające.
Policzki niemal zapadnięte.
Linia włosów podeszła w górę, tak jak sądziła. Widziała to u ojca Grigorija i
przeczuwała, że i on taki się stanie. Ale włosy miał długie i falujące.
Nadal nosił je zebrane na karku.
Nie odważyła się spytać, czy wiąże je jej rzemykiem. Sama zobaczy, gdy się odwróci.
- Myślałam, że nie żyjesz - powtórzyła cicho. Wzmocnił uścisk dłoni.
- Dla większości ludzi byłem umarły - rzucił przez zaciśnięte zęby. Pochylił kark.
Unikał jej wzroku.
- Przyjechałam następnego lata - mówiła Antonia.
Myślami przeniosła się do tamtego czasu i nie czuła już bólu, wspominając go.
Nie była wtedy dzieckiem.
Uczucie, które się tamtego lata zrodziło między nimi, było mocne i szczere.
Chciała, żeby to wiedział. Pragnęła, by zrozumiał, że był kimś więcej niż obiektem jej
szczenięcej miłości. Była wtedy świadoma swoich uczuć, na tyle dorosła, by mocno kochać.
- Odstraszyłam wszystkich zalotników. Potem wypłakałam i wykrzyczałam sobie
pozwolenie na wyjazd do Kotłasu. Wreszcie pozwolono mi. Ale ciebie nie spotkałam. Wszyscy
mówili, że umarłeś. Znalazłam twoją rodzinę. Twoja matka powiedziała mi, że nie żyjesz. Że
nie powinnam o tobie nawet myśleć. Ze nie jesteś tego wart... Wszyscy powtarzali mi to samo.
A ja miałam tylko szesnaście lat...
Pokiwał głową, nie patrząc na nią. Antonia uznała, że jemu te wspomnienia też
sprawiały ból.
- Czasami, Antonio, gorzko żałuję wyboru, którego wtedy dokonałem - wyznał z
trudem. - Może nie rozumiałem, jaką wartość ma rodzina. Kobieta, którą się kocha. Dziecięcy
śmiech. Później nie miałem drogi odwrotu. Nie mogłem zawrócić i powiedzieć, że żałuję. Że
nie wiedziałem, że to tak pójdzie. To było niemożliwe. Nie mogłem też pojechać do Archan-
gielska, zapukać do twoich drzwi i poprosić twojego ojca o twoją rękę. Zerwałem wszystkie
więzy, gdy dokonałem tamtego wyboru, Antonetto. Oni mieli rację, gdy mówili ci, że ja nie
żyję...
- Co takiego zrobiłeś? - spytała. - Jak żyłeś przez te wszystkie lata?
- W ciągłej ucieczce - odparł. - Uciekliśmy na południe. Rozproszyliśmy się. Niektórzy
założyli rodziny, zaczęli nowe życie. Nawet ja przez jakiś czas uprawiałem kawałek ziemi. Ale
miałem wiatr we krwi. Starałem się być dobrym rolnikiem. Mogłem tam pozostać, ożenić się...
Ale to nie miało sensu.
Grigorij westchnął. Przez moment odwrócił ku Antonii twarz, ale nie spojrzał jej w
oczy. Widać nie chciał się odsłonić. Nawet przed nią.
Trochę ją to zabolało, ale nadal trzymała jego dłonie w swoich.
- Opuściłem ziemię, dom. Nie pozostawiłem żadnego długu. Nikt nie prosił, bym
został...
Wzruszył ramionami na swój sposób.
- Polowałem. Łowiłem ryby. Żyłem w lesie, sprzedawałem futra Pracowałem przy
wyrębie lasu. Spotkałem inne niespokojne dusze. Razem wędrowaliśmy tu i tam. Ujeżdżałem
konie, dobrze mi to szło. Wtedy poznałem Anastasa.
Antonia po chwili zrozumiała, że Grigorij mówi o swoim młodym towarzyszu.
- Anastas urodził się w bogactwie, w rodzinie hodowcy koni. Niestety, jego ojciec
zadarł z jednym z ministrów cara Piotra Wielkiego. Wyszperano jakiś jego stary dług i
zażądano uregulowania go z dnia na dzień. W pewien sposób to uczynił. Zastrzelił się. Majątek
przeszedł na spłatę długu. Anastas i ja zabraliśmy najlepsze konie i uciekliśmy. To było pięć lat
temu. On miał wtedy trzynaście lat. Od tamtego czasu żyjemy nieco na pograniczu prawa -
stwierdził Grigorij z krzywym uśmiechem, który Antonia tak dobrze pamiętała. Wyglądał
zupełnie jak kiedyś...
- Nie zrobiliśmy nic poważnego - tłumaczył dalej. - Żyliśmy z dnia na dzień.
Wędrowaliśmy z miejsca na miejsce. Pracowaliśmy przy koniach, gdzie mogliśmy.
Sprzedawaliśmy futra i rąbaliśmy drzewa. No i zabieraliśmy trochę tym, którzy mieli dużo.
Dzieliliśmy się z tymi, którzy mieli za mało. Bardzo wielu ludzi straciło wszystko, bo nie mogli
zapłacić podatków. Ocaliliśmy kilka domów. Ocaliliśmy siebie. - Zamilkł na dłuższą chwilę, po
czym powiedział: - Najbardziej żałuję, że nie mogłem pomóc tym, którym przede wszystkim
powinienem. Mojej rodzinie. Trudno mi znieść, że to ja spowodowałem ich nieszczęście.
- Dlaczego was teraz ścigają?
- Starłem się z jednym z moich ludzi - westchnął. - Z moich stron. Był ze mną od
samego początku... Poszedł do popa i wszystko mu opowiedział. A droga między popem a
ludźmi gubernatora jest krótka! Od razu dla nich zmartwychwstałem. Oni aż za dobrze pa-
miętają nasz bunt. Od tego czasu było kilka mniejszych. Żaden z nich nie ucieszył cara ani
carycy...
Zaśmiał się niewesoło.
- Kilka tygodni temu niemal nas dostali. Podzieliliśmy się na małe grupki i
rozproszyliśmy. Teraz ja opóźniam wszystkich. Postrzelono mnie. Chyba wdało mi się
zakażenie. Nie mogę stracić nogi! Kiedyś dostałem w głowę i straciłem już wiele...
- Obejrzę ranę - rzuciła Tonią. - Jeżeli noga naprawdę wygląda źle... znam kogoś, kto
może będzie mógł ją uratować.
Grigorij oparł się o ścianę, wyraźnie odprężony.
- Jestem tak koszmarnie zmęczony - powiedział. - Jestem wyczerpany, Toniu. Nie mogę
znieść myśli, że ich opóźniam. Że ja, przywódca, jestem dla nich ciężarem! Póki co nie mogę
przekazać władzy Anastasowi. Jest jeszcze zbyt młody. To bystry chłopak, ale musi się jeszcze
sporo nauczyć, zanim wtopi się w las. On też jest wyjęty spod prawa. Nie może wrócić do spo-
łeczeństwa, nawet jeśli udowodni swoje prawo do tytułu czy nazwiska. To już nie ma
znaczenia. Jesteśmy zbieraniną umarłych. I nie możemy zaznać spokoju. Zaśmiał się ponuro.
- Nie powinienem cię w to wciągać, Antonetto. Ale na nikim tutaj nie mogłem polegać.
Nie znałem nikogo, kogo nie dałoby się ze mną powiązać. Dziewczynki, z którą tańczyłem pół
życia temu, nikt nie pamięta. Nikt nie zna łączących nas więzów, Antonetto.
Milczała. On przywołał przeszłość jeszcze bliżej. Zrozumiała, że tak naprawdę nigdy
nie była wolna. Zawsze istniały więzi pomiędzy nią a Grigorijem.
- Zostaniesz tu, aż będziesz mógł chodzić, Grigorij - rzekła. - Ukryję cię. Wszystko się
uda, jeśli się tego chce. Raija wyleczy twoją ranę. Ona wiele umie!
Antonia mówiła coraz szybciej, problemy wydawały się coraz mniejsze. Poprosi Raiję o
pomoc. Zrobi to dla niego.
- A czy ona umie przywracać wzrok? - spytał Grigorij cicho.
Przez dłuższą chwilę Antonia nie rozumiała jego pytania. Wreszcie spojrzała mu w
twarz. Odwrócił ją ku niej.
Miał szeroko otwarte oczy.
Jedno było jaśniejsze niż pamiętała, drugie takie samo jak dawniej.
Ale on nie skupiał spojrzenia. Jego wzrok prześlizgiwał się po niej.
Uśmiechnął się smutno. Skrzywił się w grymasie; to miał być znak, że już się pogodził
ze swym kalectwem.
Umiał z nim żyć.
- W czasie buntu dostałem w głowę i straciłem wzrok w lewym oku - powiedział. - Ale
dawałem sobie radę. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Dwa tygodnie temu, gdy nas
otoczyli, postrzelili mnie w udo. Spadając z konia, uderzyłem o korzeń drzewa. Gdy się
ocknąłem, wokół mnie panowała ciemność. Czasem udaje mi się dostrzec słońce, gdy mocno
świeci. Pochodnię, gdy ją trzymają tuż przed moimi oczami. Ale poza tym ciemność. Nie widzę
cię, Antonetto. Nie sądziłem, że może być coś gorszego od śmierci, ale teraz wiem. Oddałbym
życie, by móc cię zobaczyć!
Antonia zarzuciła mu ręce na szyję, a on objął ją mocno.
Nie mogła go puścić.
8
Wasilij sądził, że pukanie jest częścią jego snu. Odwrócił się na drugi bok, zamierzając
spać nadal. Jednak pukanie nie ustało. Usłyszał, jak ktoś przyzywa go po imieniu.
Zerwał się na nogi. Zaspany, przeklinał tego, kto go budzi o tak nieprzyzwoitej porze.
Nadal trwała noc, czuł to po sobie. Nigdy nie zasłaniał okien, widział więc, że ciemność jeszcze
długo miała trwać.
- Kto tam, u diabła? - spytał gniewnie, otwierając drzwi. - Kim żesz ty jesteś? - dodał,
widząc chłopaka za drzwiami.
- Przysyła mnie Antonia - odparł przybysz. Wasilij drgnął i wpuścił go do środka.
Zmierzył młodego spojrzeniem. Nie przypominał sobie, by go wcześniej widział.
Przyszły mu do głowy słowa Jewgienija. Że Antonia wydawała się tak... nieobecna
duchem. I że ktoś wyłamał zamek do stajni. Pomyśleli z Jewgienijem to samo, ale żaden z nich
nie zdradził się ze swoimi przypuszczeniami.
- Nie przybywasz przypadkiem z głębi kraju? Z okolic Wielikiego Ustiuga?
Chłopak nawet nie mrugnął okiem.
- Tak, pochodzę z głębi kraju, ale bardziej z południa. Potrzebuję noclegu na jedną noc.
Może na dwie.
Antonia nie mogła. Ma dziecko. Powiedziała, że trudno byłoby mnie ukryć.
Zaproponowała, bym udał się do ciebie, pozdrowił cię od niej i poprosił o nocleg. Wasilij
obserwował przybysza. Był tylko chłopakiem, ale tak pewnym siebie, że Wasilija aż przeszył
dreszcz. Wydawało się, że obcy jakby wywodził się z panujących, był kimś, dla kogo nie ma
rzeczy niemożliwych.
- A więc to nie ciebie szuka gubernator? - spytał Wasilij.
- Mam na imię Anastas - odparł chłopak. Usiadł, zapytawszy uprzednio, czy może.
Żaden ze znajomych Wasilija by tego nie zrobił.
- Nie pochodzę z Wielikiego Ustiuga - dodał - ale sądzę, że ludzie gubernatora ze mną
też chętnie ucięliby sobie pogawędkę.
- Naprawdę przysyła cię Tonią? Nie zmyślasz? Skąd ją znasz?
- Czy Antonia naprawdę ci wierzy? - spytał chłopak poważnie i czujnie. - Widziałem
cię, jak od niej wychodziłeś wczoraj w nocy. To niekoniecznie oznacza wiele. Ona ma do ciebie
zaufanie?
Wasilij zaklął siarczyście. Usiadł ciężko. Poczuł skrępowanie przed tym gołowąsem. W
dodatku przepytał się i wiedział, kogo szukali ludzie gubernatora. Wiedział, kim jest człowiek z
Wielikiego Ustiuga.
- Sama cię tu przysłała, prawda? - Wasilij nie znalazł innej odpowiedzi.
Nadal nie rozumiał, dlaczego Tonią sama nie ukryła chłopaka u siebie. Przecież miała
wolny pokoik za kuchnią. Dziwne, że skierowała go do niego.
- Człowiek z Wielikiego Ustiuga ją znał - rzucił Anastas.
- On u niej jest? - spytał Wasilij czujnie. Chłopak nie odpowiedział.
- Skąd, u diabła, ona go zna? - niemal wykrzyknął Wasilij. - Czy nie rozumie, że to jest
niebezpieczne?
Anastas nie odpowiedział. Siedział z poważną miną naprzeciwko Wasilija.
- Mogę tu zostać? Będziesz milczał? Gubernator na pewno wyznaczył nagrodę za nasze
głowy. Mógłbyś zarobić pieniądze...
- I narazić ją?!
Anastas domyślał się, że Wasilij nie zareaguje inaczej. I że Antonia to wiedziała. Nie w
ciemię bita ta Antonetta Grigorija...
- Możesz tu zostać - oznajmił Wasilij.
Zrozumiał, dlaczego Tonią prosiła Jewgienija o kilka dni samotności. Ale to nie mogło
być tylko dla przygody. Nawet ona nie mogła tego robić dla przygody.
- Chodzi o chłopski bunt w okolicach Suchony? - spytał jeszcze. - Ciebie pewnie jeszcze
nie było na świecie...
Anastas zdjął kurtkę. Uśmiechnął się. Jego twarz od razu zyskała na wyrazie. Gdy był
poważny, była dziwnie nijaka i łatwa do zapomnienia, jakby był niewidzialny. Nie było w niej
niczego, co można zapamiętać. Był na wskroś przeciętny.
- Tak, to był chłopski bunt - potwierdził. - W duchu Stieńki Razina. Niestety, nikt nie
układa pieśni - o nim.
Najwyraźniej nie chciał zdradzić imienia przywódcy.
- Nie udało się. Zbyt wielu zginęło. On pewnie też powinien zginąć. Wtedy powstałyby
o nim pieśni. Też stałby się bohaterem. Ale nie zginął. Dlatego ścigają go. Jest wyjęty spod
prawa.
- Ty nie brałeś udziału w buncie? Anastas potrząsnął głową.
- Tylko w drobnych kradzieżach. I w uczciwej pracy też. Podciągnął rękawy koszuli.
Wasilij dostrzegł, że chłopak ma mięśnie na miejscu, a na dłoniach odciski. Najwidoczniej nie
bał się pracy. Wasilij od razu poczuł się lepiej w jego towarzystwie. Łatwiej było mu go teraz
zaakceptować.
Wystawił na stół chleb i masło, poszukał dzbanka z kwasem.
- Potem dam ci wódki - uśmiechnął się. Gość zaczął jeść. Pił prosto z dzbanka.
- Dlaczego przystałeś do tego człowieka? - spytał Wasilij. - Nie byłoby prościej żyć
inaczej?
- Nie miałem dużego wyboru - odparł Anastas wymijająco. Nie lubił mówić o sobie. -
Przyłączyłem się do niego, gdy miałem trzynaście lat. To było pięć lat temu. Podjąłem decyzję i
zostałem z nim. Będę tak długo, jak to będzie trwało. Już wcześniej udawało mu się umknąć.
Tym razem też powinno się udać. Im się znudzi pogoń. Przyczaimy się przez jakiś czas, a
potem pokażemy się w całkiem innym miejscu.
Chłopak przeżuł i połknął kęs chleba.
- Nie byłoby lepiej, gdybyście ukryli się w lesie, z dala od ludzi?
Anastas pokiwał głową.
- Oczywiście, że tak.
- To dlaczego Archangielsk?
Chłopak przez chwilę jadł. Łamał chleb na kawałki i oszczędnie smarował masłem.
Najwyraźniej przyzwyczajony był obywać się bez nadmiaru jedzenia. Cenił każdy kęs, długo
żuł.
- On jest ranny - powiedział w końcu. - Powinien odpocząć, dostać lepszą opiekę, niż ja
mogę mu dać. Byliśmy zmuszeni iść do ludzi. I jemu przyszła na myśl jedyna osoba, na której
mógł aż tak polegać.
- Skąd, u diabła, on zna Antonię? Cóż aż tak mocno łączy ją z takim człowiekiem?
- On jest całkiem przeciętnym człowiekiem - tłumaczył Anastas. - Nie różni się zbytnio
od innych. Ale miał marzenie, które chciał urzeczywistnić. Może niezbyt bezpieczne. Ale nie
jest potworem. Za nic w świecie nie chce jej skrzywdzić. Nie przyszedłby do niej, gdyby nie
szło o jego życie. Ktoś inny modliłby się do Boga, inny do Matki Boskiej, a jeszcze inny do
swojej kobiety... On miał ją.
Wasilij nadal nie bardzo rozumiał. Ale Antonia nie była zwyczajną kobietą. Nie
siedziała całe swoje życie w Archangielsku. Jeździła na południe kupować konie. Spotykała
wielu ludzi. I wielu mężczyzn.
Może to nie było aż tak dziwne.
Potrząsnął głową.
Buntownik, którego poszukuje gubernator. Złodziej koni. Ktoś, kto miał na swym
sumieniu tak wiele przestępstw, kochał Antonię.
Przyszła mu na myśl Raija.
To mogło być możliwe.
Można nauczyć się żyć okruchami. Można żyć marzeniem. Nawet cieniem marzenia.
To nie było niemożliwe.
- Jestem potwornie zmęczony - wyznał Anastas. - Gdzie mogę spać?
- W moim łóżku - wskazał Wasilij. Tylko zasłona oddzielała je od reszty pokoju. Dom
był mały. Wasilij nie potrzebował większego. Nie miał rodziny.
- Mogę ci wierzyć, że na nas nie doniesiesz? - spytał jeszcze chłopak.
Wasilij pokiwał głową.
- Będę milczał. Też stoję po stronie biednych.
Szok nie trwał długo. Antonia nie pozwoliła na to. Nie miała czasu. Niedługo skończy
się noc. Musi przenieść Grigorija do pokoiku. Jeszcze powinien coś zjeść. No i trzeba obejrzeć
jego ranę...
Tak bardzo chciała z nim porozmawiać, tylko siedzieć i rozmawiać. Usłyszeć opowieść
o tych latach leżących pomiędzy nimi. Opowiedzieć o swoich, jeśli będzie chciał.
- Głodny jesteś? - spytała cicho, gdy już udało jej się utrzymać swoje dłonie z dala od
niego.
Pokiwał głową. Wystawiła na stół to, co przygotowała wcześniej. Objaśniła mu, co
gdzie stoi. Pokroiła suszone mięso, soloną rybę, posmarowała mu chleb i położyła przed nim.
Niepewnie, ale znalazł wszystko. Najlepsze jedzenie, jakie miała. Na później szykowała
kawę.
Uśmiechnął się, gdy poczuł jej aromat.
- Zapach dobrobytu! - westchnął. - Twojemu mężowi chyba dobrze się powodzi.
Antonia drgnęła. Z ulgą uświadomiła sobie, że Grigorij tego nie widzi. Mimo wszystko
wolała nie wspominać Olega.
- Tak - odparła. - Skąd wiesz?
- Ktoś przepytał się o ciebie. Masz niezłą opinię w okolicach Dwiny, wiesz? - zaśmiał
się prowokująco.
Tonią nie pojmowała, jak on był w stanie się śmiać. Na jego miejscu chyba by nie
potrafiła.
- Chcesz powiedzieć, że mam złą opinię - stwierdziła sucho. - Pewnie tak. Za to Oleg
jest dobrym człowiekiem.
- Nie słyszałem nic innego - odpowiedział. Jego twarz cały czas zwrócona była w stronę
jej głosu. Jego oczy wyglądały tak zdrowo!
Antonia nie potrafiła uwierzyć, że nie widzą. To było niesprawiedliwe!
- Zawsze wiedziałem, że masz najgorętszą krew na północnym brzegu Dwiny. Nie
przypuszczałem, że komuś uda się ciebie okiełznać. Byłaś jedynym źrebakiem, którego nie
można było ułożyć.
Uśmiechnął się swoim białym uśmiechem, który wymazał czternaście lat rozstania.
Antonia wiedziała, że zawsze go pamiętała. Kiedyś Grigorij może miał więcej nadziei w
oczach. Ale zdecydowanie i siła były te same. Teraz potrzebował odpoczynku, ale nie ustawał
w walce. Wiedziała, że Grigorij nigdy się nie poddaje. Żyje pełnią każdej chwili. Każdy dzień
przeżywa tak, jakby był jego ostatnim.
Kusiło ją to.
- Masz dzieci? Antonia pokiwała głową.
- Ona ma cztery lata - odpowiedziała ciepłym głosem.
- Słyszę twój uśmiech - rzucił. - Jest równie ładna jak mama?
- Ładniejsza - odparła Antonia bez wahania. - Jest najpiękniejszym źrebaczkiem świata.
Po chwili milczenia spytała:
- A ty masz dzieci?
Pokręcił przecząco głową.
- Jak mogłem? Co miałem do zaofiarowania? Wyjęty spod prawa nie może mieć
rodziny. Tak zdecydowałem. Wiele o tym myślałem, Antonetto. Wtedy dokonałem wyboru.
Odrzuciłem ciebie. Żadnej innej nie wyobrażałem sobie jako matki moich dzieci. A do ciebie
wrócić nie mogłem. Dlatego jestem sam.
Antonia czekała, aż woda się zagotuje. Mimo że stała blisko ognia, drżała. Dołożyła
polano, choć i tak było gorąco. Przygotowała kawę. Nalała do kubka i postawiła przed nim.
Nalała i sobie. Oparzyła się, próbując ją od razu pić.
- Nadal nie umiesz czekać, prawda? - stwierdził Grigorij. - Wtedy też nie umiałaś. Dla
ciebie wszystko musi się dziać od razu.
- Z pewnych rzeczy się nie wyrasta - odpowiedziała. - Dokąd jedziecie potem?
- Na wschód. Już kiedyś tam byliśmy. Było wtedy spokojniej niż teraz. Może
pojedziemy jeszcze dalej, za Ural. Powiadają, że hodują tam piękne konie.
- Masz więcej ludzi poza Anastasem?
- Coraz mniej - odrzekł i łyknął gorącej kawy. Aż westchnął z zadowolenia. - Jest nas
około dwudziestu. Rok temu - pięćdziesięciu. Wielu straciliśmy. A jeden z naszych nas
zdradził. Nadal czuję, że to moja wina. Czasem zdarza się, że chcę po prostu się oddać w ręce
żołnierzy, aby uwolnić swych towarzyszy. Poradziliby sobie. Teraz jestem dla nich ciężarem. I
całkowicie zależę od Anastasa. Nigdy nie musiałem tak bardzo na kimś polegać. Chłopak jest
dla mnie jak syn. Jest tym dzieckiem, którego nigdy nie miałem. Ale istnieją granice. Ile można
wymagać nawet od syna? W ostateczności on musi wybrać siebie. A ja muszę poradzić sobie
sam.
- Powinieneś był znaleźć sobie kobietę - powiedziała Antonia z przekonaniem.
Wszystko inne byłoby lepsze niż świadomość, że jest tak bezradny. Zawsze taki silny, pełen
chęci do działania... Grigorij nie wiedział, jak ma żyć jako człowiek zależny od innych. Nie
będzie to dla niego proste.
Szkoda, że się nie ożenił.
- Były kobiety, oczywiście - rzucił Grigorij z nutą pogardy do siebie. - To oczywiste.
Nigdy nie było o nie trudno. Nie przechwalam się teraz dlatego, że słyszałem plotki o tobie i że
nie chcę być gorszy. Było wiele kobiet. Ale żadna z nich nie wytrzymała porównania z tobą. I
żadnej nie mogłem zaproponować takiego życia. Życia poza prawem. Do tego potrzebne jest
mocne uczucie, coś więcej niż przelotne zakochanie. A ja nigdy nie miałem czasu na to, by
kogoś lepiej poznać.
Jego wyznanie poruszyło ją do głębi. Nikt nie umiał mówić o swoich uczuciach jak ten
mężczyzna. Mało którego - jeżeli w ogóle kogoś - mogła z nim porównać. Przeszłość potrafiła
być biczem, przekleństwem. Powinno się móc zapomnieć całą przeszłość jak Raija i zacząć na
nowo bez żadnych wspomnień.
- Jak tam twoja rana? - szybko zmieniła temat. Zerwała się na nogi, zostawiając letnią
kawę w do połowy opróżnionym kubku. - Powinnam ją umyć, na nowo zawinąć. Nie możesz
mieć tego starego opatrunku, bo będzie gorzej!
Podniósł się, wspierając na zdrowej nodze. Rozpiął spodnie, uśmiechając się krzywo.
- Widziałaś mnie już wcześniej - powiedział. - To nie czas na wstyd, prawda?
Antonia pokręciła głową.
Zrzucił buty, a Tonią ściągnęła z niego spodnie.
- Ależ cię postrzelono!
Pokiwał głową. Skrzywił się, gdy ucisnęła opuchniętą okolicę rany. Wypłynęła z niej
gęsta, czerwono - żółta ciecz.
- Chłopaki wycięli kulę - odparł. - Nawet ją zachowałem. Ale powinni pewnie być
ostrożniejsi, bo potem się pogorszyło. Chyba pożałowali spirytusu i wlali więcej w siebie niż na
ranę.
Chyba miał rację. Noga wyglądała brzydko. Mało co Tonie brzydziło, ale z trudem
mogła patrzeć na jego ranę. Może tym bardziej, że chodziło o niego.
Raija zatrzymała krwotok Jewgienija. Przyłożyła ręce w miejsce jego oderwanego
ramienia.
Ale Antonia nie była Raiją. Nie miała nawet śladu jej niezwykłych mocy.
- Trzeba ją oczyścić - rzuciła. - Mam kilka butelek wódki. Powinieneś pewnie jedną
wypić, żebyś to zniósł. Kogoś mógłby zdziwić dobiegający stąd krzyk...
- Zniosę wszystko! - zapewnił ją. - Rób to, co uważasz. Wiem przecież, że mnie nie
uśmiercisz...
Poczekała, aż Grigorij skończy jeść. Pomogła mu przejść do pokoiku w głębi.
- Jeżeli zemdlejesz, nie zawlokę cię tu sama - powiedziała.
Pokiwał głową, dotykając delikatnie dłonią jej loków.
- Zawsze byłaś rozsądna - stwierdził czule. Antonia już przygotowała bandaże. Zrobiła
je, porwawszy na pasy znoszone koszule Olega. Anastas powiedział przecież, że Grigorij jest
ranny.
Zagrzała wodę. Umyła mu twarz i dłonie. Potem zaczęła obmywać skórę wokół rany.
Wyraźnie było widać, że sprawia mu to nieznośny ból. Jednak zacisnął zęby i żaden
dźwięk spomiędzy nich się nie przedostał.
Antonia zastanowiła się w przebłysku myśli, ile bólu on zniósł w życiu, by móc znieść
ten. Ona pewnie by już dawno zemdlała. Ale nie może porównywać siebie z nim. Ich koleje
losu rozdzieliły się tam w Kotłasie czternaście lat temu. Drogi poprowadziły ich w różnych
kierunkach.
Tonią nigdy nie musiała przeżywać takiego bólu.
- Muszę opłukać ranę wódką - powiedziała. Była spocona i miała łzy w oczach. - Będzie
straszliwie bolało.
- Na szczęście nie ciebie - wyszeptał. Antonia nie odpowiedziała. Chyba wiedział, że nie
mówi prawdy. Ją też będzie bolało! Powinien to wiedzieć. Na tyle powinien ją rozumieć.
- Może najpierw wypal to solą lub ogniem - wykrztusił.
- Sól na rozjątrzoną ranę! - Antonię przeszył dreszcz na samą myśl. - Nie zrobię ci tego,
Grigorij!
- To oczyszcza. Z trudem przełknęła ślinę i zacisnęła zęby.
- Nie posypię ci solą rany, Grigorij. Już wolę ją przypiec.
Antonia wiedziała, że na pewno i tego nie woli, ale pomyślała, że ból pewnie potrwa
krócej.
Myśli jej uciekły do piętnastoletniej dziewczyny imieniem Tonią. Tamta za nic by
pewnie wtedy nie uwierzyła, że będzie przypalać skórę mężczyźnie, którego kocha nad życie.
- Weź mój nóż. Odruchowo poszukał ręką przy biodrze, ale nóż pozostał przy
spodniach, razem z pasem.
Antonia odnalazła go i wyciągnęła z pochwy. Rozgrzała w palenisku i szybko, by nie
wystygł, przeniosła z powrotem. Przycisnęła ostrze do rany. Zasyczało. Nie mogła na to
patrzeć, zamknęła oczy i przycisnęła jeszcze mocniej. Starała się nic nie słyszeć, ale i tak doszły
ją stęknięcia bólu, które wyrywały się Grigorijowi. I czuła ten swąd...
Oderwała nóż i upuściła go na podłogę. Nie była w stanie już go nawet dotknąć.
- Zuch dziewczyna! - wyszeptał Grigorij. Twarz miał ściągniętą bólem. - Pospiesz się z
wódką, zanim to minie. Gorzej niż teraz nie będzie...
Antonia umoczyła w trunku kawałek płótna i przycisnęła do spalonego miejsca.
Moczyła nowe kawałki i przemywała skórę wokół rany.
Wyłączyła się na wszystko poza tą czynnością. Nie patrzyła nawet na twarz Grigorija.
Nie słyszała jęków, które wydobywały się zza zaciśniętych zębów.
Dopiero gdy na nowo przewiązała ranę, padła obok niego. Drżała na całym ciele.
Gdy jego dłoń odszukała jej rękę, doszła powoli do siebie.
- Byłaś wspaniała - wyszeptał. Jeszcze nie mógł mówić normalnie. - Nikt nie zrobiłby
tego lepiej. Czy zostało trochę wódki?
Sięgnęła po butelkę. Zanim mu ją podała, sama przełknęła kilka łyków. Czuła, jak
wódka pali ją w gardle i układa się niespokojnie w żołądku. Ale potrzebowała jakiegoś
odurzenia po rym wszystkim.
Grigorij wypił resztę trunku.
Jego twarz skąpana była w pocie. Otarła mu ją dłonią i odgarnęła na bok jego włosy.
Robiła to z czułością. Nadal ledwo wierzyła, że to naprawdę on.
- Myślałam, że nie żyjesz - powiedziała cicho, z melancholią. - Dobry Boże, Grigorij, ja
naprawdę myślałam, że nie żyjesz!
- Miałaś tak wierzyć - wyszeptał. - Tak było lepiej, Antonetto. Nic dobrego by ci ze
mnie nie przyszło.
Odwrócił głowę i ujrzała rzemyk, którym miał związane włosy. Splecione dwa pasemka
ciemnobrązowe i jedno czarne...
- Nadal nosisz ten rzemyk! - wyrwało się jej.
- Musiałem - odparł.
Te dwa zdania więcej im powiedziały niż cała dotychczasowa rozmowa.
Przeniosła jego dłoń na swoją talię i położyła na tasiemce.
- Jak sądzisz, co to jest? - spytała. - Założyłam ją na dzisiaj. Chciałam się wystroić.
Ciekawa byłam, czy ją zauważysz. A ty nie widzisz...
- To moja - uśmiechnął się. - A więc zachowałaś tę starą tasiemkę? - spytał z
niedowierzaniem. - Naprawdę ją zachowałaś?
- Była moim jedynym skarbem - wyznała. - Ale nie oglądałam jej przez wiele lat. Leżała
schowana w tej szkatułce, którą tamtego lata dał mi ojciec. Nawet jej nie otwierałam. Nie
miałam siły na wspomnienia.
- Zawsze go nosiłem - wyszeptał. Jego dłoń delikatnie dotknęła jej twarzy, przesuwała
się ostrożnie, jakby ją oglądając opuszkami palców. Dotykał jej czule jak kochanek, który nigdy
nie przestał kochać tej, którą stracił.
- Był najważniejszą rzeczą oprócz noża. Jedyną rzeczą, na której mi zależało.
Jego dłoń zatrzymała się na jej szyi.
- Jesteś piękna - wyszeptał, przytłoczony wzruszeniem. - Wiedziałem już wtedy, że
będziesz piękna...
Antonia przełknęła łzy.
- Zaraz pewnie zasnę - mówił dalej. - Mógłbym cię objąć i tak zasnąć? To nigdy nie
było nam dane...
Pokiwała głową i przesunęła się w jego stronę. Objęli się ramionami. Antonia leżała z
szeroko otwartymi oczami, słuchając jego oddechu. Długo trwało, zanim zasnął. Ale nic do niej
nie mówił. A ona nie umiała znaleźć odpowiednich słów.
Tonią też usnęła. Nigdy wcześniej nie spali obok siebie. Nigdy wcześniej nie budziła się
w jego ramionach. Nigdy nawet nie przypuszczali, że tak może być.
Olga długo spała tego ranka.
Tak długo, że Antonia obudziła się przed nią. Ostrożnie wysunęła się z objęć Grigorija.
Zdążyła przygotować mu tacę z jedzeniem i piciem i postawić blisko posłania. Zamknęła drzwi
pokoiku. Sprzątnęła po nocy i rozpaliła w palenisku. Nadal się żarzyło. Iskra potrafiła długo
przeżyć, nie potrzebowała wiele.
Antonia zdążyła nawet zdjąć falbaniastą bluzkę i czerwoną spódnicę i założyć
codzienną sukienkę. Uczesała się. Włosy związała tkaną tasiemką. Teraz zawsze tak będzie
robić.
Grigorij spał pod jej dachem. Było jej niewygodnie, ale zasnęła w jego ramionach.
Napełniało ją to niezwykłym spokojem i siłą, której nie umiała wytłumaczyć. Gdy usłyszała, że
Olga odzywa się w swoim łóżeczku, podeszła do niej z uśmiechem i otwartymi ramionami.
Była całkiem inną mamą niż wczorajszego ranka.
Dopiero po chwili Antonia zrozumiała, co się z nią dzieje. Świadomość tego spadla na
nią jak lawina.
W samym środku szaleństwa była po prostu szczęśliwa.
9
Tego dnia Wasilij był niezwykle cichy. Jewgienij nie mógł nie zwrócić na to uwagi.
Dzień był tak piękny, że należało się tylko cieszyć. Ale w końcu Wasilij miał prawo do swoich
trosk.
Jewgienij zajął się sprawami firmy.
Dopiero później zrozumiał dziwne zachowanie towarzysza. Aż się wzdrygnął, gdy
usłyszał jego pytanie:
- Chcę cię spytać, Jewgienij, czy nie miałbyś nic przeciwko temu, bym porozmawiał z
twoją żoną.
Jewgienij zauważył, że Wasilij rzadko używa imienia Raiji. Domyślał się powodu, gdyż
sam kiedyś to czuł. Jej imię było wtedy słowem tabu.
Słońce zajrzało przez nieco zakurzone okna i napełniło pomieszczenie miłym światłem.
Ujawniło też jednak, że na półkach leży grubsza warstwa kurzu.
- Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? - spytał spokojnie. Nie mógł okazywać
Wasilijowi, że boi się stracić żonę. Nie mógł się zdradzić, że w ogóle brał taką możliwość pod
uwagę. To powinno wydawać się nierealne.
- Sądziłem, że masz na ten temat wyrobione zdanie - odparł Wasilij. - Ale nie o to mi
chodzi. Martwię się o Antonię. I mogę podzielić się tymi obawami tylko z twoją żoną.
Najwyraźniej nawet samemu sobie nie chciał pozwolić zapomnieć, że Raija jest żoną
Jewgienija.
Żaden kochanek nie posłużyłby się takim pretekstem.
- Dobrze - powiedział Jewgienij. - Weź mego konia. Ja pożyczę innego od Antonii, gdy
będę jechał do domu. Chyba że już do tej pory wrócisz.
- Nie masz nic przeciwko temu? - powtórzył pytanie Wasilij.
Jewgienij potrząsnął głową.
- Wierzę jej. Wierzę tobie. Ktoś o nieprawych zamiarach nie pytałby o pozwolenie. Jako
kobieciarz z twoją reputacją nie zaszedłbyś w ten sposób daleko.
Wasilij zaśmiał się pod nosem.
- Chciałem tylko się upewnić - stwierdził. - Nie chciałbym, by ladzie mogli coś o niej
gadać. Tak niewiele trzeba...
Raija siedziała przy krosnach. Była to jej ulubiona pora dnia. Michaił spał. Mogła wtedy
robić to, na co akurat miała ochotę.
Dziś chciała tkać.
Mogła tkać i myśleć jednocześnie. Umiała tkać swoje myśli, wplatać je w kilimy w
postaci niespotykanych nigdzie wzorów i kolorów, które tylko ona mogła zestawić razem.
Dziś myślała o Antonii.
I wybierała kolory szare i czerwone.
Czerwień mogła wytłumaczyć. Zawsze przychodziła jej na myśl, gdy myślała o Toni.
Ale szary do przyjaciółki nie pasował. Nie rozumiała, dlaczego się wkradł w kilim.
Martwiła się o nią.
Słowa Toni, które przekazał jej Jewgienij, wcale jej nie uspokoiły.
Wręcz przeciwnie.
Przybycie Wasilija zaskoczyło ją. Siedziała z szarym kłębkiem wełny w dłoni i patrzyła
na niespodziewanego gościa.
- Coś się stało Jewgienijowi? Wasilij potrząsnął głową, uśmiechając się krzywo, po
swojemu. Odrzucił włosy z czoła. Objął ją spojrzeniem. Zmieszało ją to. Już dawno go nie
widziała. Nie wiedziała, że jego obecność jeszcze na nią działa.
- Mogę usiąść? Skinęła głową. Wasilij przystawił krzesło do krosien. Spojrzał na jej
pracę.
- To będzie ładne - stwierdził. Przesunął dłonią po niebieskim obszarze i dotarł do
czerwonych pasm. - Na pewno nie do położenia na podłogę. I nie do przykrycia łóżka. Jest zbyt
ładne.
Podziękowała mu i dodała:
- Jewgienij wie, że tu jesteś?
- Pożyczył mi swego konia. Nabrał powietrza i pochylił się ku niej.
- Chodzi mi o Antonię. Raija spuściła wzrok. Ściskała kłębek szarej wełny.
Odszukała spojrzeniem czerwone fragmenty kilimu. Dziwne, że Wasilij przyjechał tu,
by porozmawiać o Antonii właśnie teraz, gdy o niej myślała.
- Wiem, że powiedziała ci o sobie i o mnie... - przyznał zakłopotany.
Raija spojrzała w jego niebieskozielone oczy. W pewnym oświetleniu wydawały się
całkiem zielone. Teraz były bardziej niebieskie. Jak czerwcowe niebo w pogodny dzień.
- Niczego nie żałuję - dodał. - Zresztą to już skończone. Dla żadnego z nas nie było
dobre.
Raija potrząsnęła głową.
Lubiła go. Z całego serca chciałaby móc coś dla niego uczynić. Coś, co by sprawiło, by
był szczęśliwy. Jednak nie mogła nic zrobić bez oszukiwania siebie.
- Czy Antonia kiedykolwiek wspominała ci o mężczyźnie z Wielikiego Ustiuga? - spytał
Wasilij bez zbędnych wstępów, patrząc na nią uważnie.
- To miejsce kojarzy mi się jedynie z moją skrzynią - uśmiechnęła się Raija. -
Rozmawiałyśmy o niej kiedyś z Tonią. Ale nigdy nie wspominała o kimś stamtąd. Nigdy nie
mówiła, że tam była. Dlaczego pytasz?
Wasilij opowiedział. Także o chłopaku, którego zostawił śpiącego w swoim domu.
Wszystko, co wiedział o człowieku z Wielikiego Ustiuga.
- Nikt inny o tym nie wie?
- Chłopak jest u mnie. I na pewno nie pójdzie do gubernatora.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem, dlaczego, ale boję się o nią. Jest taka samotna...
Raija też o tym pomyślała. Wskazała mu na czerwone fragmenty kilimu.
- To jest Tonią - powiedziała. Przesunęła palce na otaczające czerwień szare kolory. -
Nie wiem, dlaczego tak utkałam, Wasilij, ale nie mogłam inaczej. Samo przyszło, może dlatego,
że myślałam o niej. Wiem, że coś jest nie tak, ale nie wiem, czy ona pragnie mojej pomocy.
Pokręciła głową.
- Byłabym spokojniejsza, gdyby opowiedziała mi o nim. Opowiadała mi przecież o
wszystkim innym. Znam jej życie lepiej niż swoje własne... Przynajmniej tak sądziłam.
Zamilkła i spojrzała na Wasilija otwartym spojrzeniem.
- Co chcesz, bym zrobiła? Wzruszył ramionami, jak miał w zwyczaju. Ten gest był tak
znany Raiji, że aż ją zakłuło w sercu. Tyle było w tym mężczyźnie dobrego! Tyle czegoś, co
sprawiało, że się uśmiechała, że nachodziły ją pogodne myśli. Ale dzieliło ich coś istotnego:
ona widziała w nim tylko przyjaciela...
Jemu to nigdy nie wystarczy.
- Nie wiem - westchnął. - Boję się o nią. Czuję wobec niej coś w rodzaju
odpowiedzialności...
Machnął ręką.
- Zwykle nie zamartwiam się o kobiety, z którymi, no... spałem. I wcale nie jestem
zakochany w Antonii. Ale lubię ją, u licha! A ona, wydaje mi się, już od jakiegoś czasu traci
grunt pod nogami. Boję się o nią.
Twarz Raiji przybrała czuły wyraz.
- Uważam, że bardziej przejmujesz się swoimi damami, niż chcesz przyznać, Wasilij.
Nie żyjesz tak powierzchownie, jak chcesz udawać.
- Może widzisz to, czego nikt inny nie widzi - przyznał. Nie chciał zgłębiać tematu. Nie
chciał mówić o sobie, a zwłaszcza nie z nią. I nie teraz. Byłoby to nadużyciem zaufania, którym
obdarzył go Jewgienij.
- Ten chłopak, który u ciebie jest...
- Anastas - rzucił Wasilij.
- Więc on mówi, że jego dowódca jest ranny? Wasilij pokiwał głową. Właśnie o to mu
chodziło.
Tego oczekiwał po Raiji.
- Nazywa się Grigorij Jakowlewicz Antonów - powiedział. - Urodził się w tysiąc
siedemset piętnastym. Nie wiem, kiedy poznał Antonię, ale z pewnością kochał ją od
pierwszego spotkania.
- Można aż tak kochać? - spytała Raija w zadziwieniu. Zajrzała w głąb siebie. Wydało
się jej, że otwiera się w niej widok na coś wspaniałego i cudownego, coś na wpół
zapomnianego, delikatnego i zarazem gwałtownego. Trudno jej było to opisać, zresztą nie
zdążyła. Ten moment minął. Znów widziała przed sobą czarną ścianę. Twardą, nieprzeniknioną,
czarną ścianę... - Może - zastanawiała się - może takie uczucie naprawdę długo trwa. Może
chwilami przesłaniają je inne sprawy, ale ono przeżywa. Wychodzi z cienia bez szwanku i
znów jest piękne, promieniejące...
- A może wtedy jest już za późno - rzucił Wasilij ostro.
Raija powróciła do rzeczywistości. Wydawało jej się, że była blisko pochwycenia
czegoś, czegoś niejasnego, co nosiła w sobie. Czegoś ważnego. Ale ta chwila minęła jak
spadająca gwiazda.
To było bolesne. Sprawiło, że czuła się pusta. Pocieszała się jedynie, że ta ściana w jej
duszy nie jest tak całkiem nie do pokonania. Może pewnego dnia uda jej się ją rozbić.
Tego dnia będzie na tyle silna, by stanąć twarzą w twarz z przeszłością.
Raija wiedziała z całą pewnością, że ten nieznany mężczyzna nadal zajmował miejsce w
sercu Antonii.
Wiedziała, że jest częścią pamięci przyjaciółki. Tonią z pewnością opowiedziałaby jej o
nim, gdyby nie przywoływał wspomnienia czegoś niezwykle osobistego, o czym trudno mówić.
- Powinnam już dawno to zauważyć - powiedziała Raija. Poniewczasie zawsze się
żałuje... - Powinnam była poruszyć niebo i ziemię, by Oleg tym razem pozostał na lądzie.
- To nie chodziło tylko o ten rejs - powiedział Wasilij cicho. - To dotyczyło wszystkich
rejsów. O tym też wiedziałaś, prawda?
Raija pokiwała głową. Wiedziała.
Tonią nie była stworzona do ciągłego przebywania w czterech ścianach domu.
Ludzie mogli nazywać ją złą gospodynią. Mogli mówić, że Oleg Jurków wybrał sobie
złą żonę. Że jest złą matką.
Ale jej nie rozumieli.
Ona powinna stać u boku kogoś, kto by był jej równy. Kto znałby jej niepokój i go
rozumiał. Kto umiałby go respektować i kto trwałby przy niej.
Tonią nie była stworzona do życia w zamknięciu. Powinna móc galopować konno, z
włosami powiewającymi za nią chmurą, z niebem zamiast dachu nad głową.
I mieć kogoś, kto dzieliłby z nią takie życie.
- Lepiej by było, gdyby popłynęła z Olegiem - zauważył Wasilij. Był zmęczony. Oparł
łokcie o kolana. Spojrzał na swoje zakurzone buty. Zniszczyły się. Powinien szybko
posmarować je tłuszczem, by znów były błyszczące i ciepłe. Buty, o które się nie dba, stają się
zimne.
Zupełnie jak ludzie...
- Wielu pryncypałów bierze ze sobą w rejs żony i rodziny...
- Antonia nie chciała narażać Olgi na takie trudy - powiedziała Raija cicho. - Zajrzę do
niej - zapewniła - jak tylko Jewgienij wróci. Misza za bardzo by się rozochocił tak późną
wycieczką do miasta. Nie zagnałabym go potem do łóżka. My, kobiety, musimy pamiętać o
wielu sprawach...
Policzek Wasilija zadrgał nerwowo. Tyle było obszarów jej życia, do których nie miał
prawa nawet zaglądać. Chyba to i lepiej. Ale świadomość ich istnienia bolała.
- Może poczekam w stajni - rzucił od niechcenia. - Wtedy mi o tym opowiesz. Później.
- Czy to rozsądne? - spytała. Teraz nie mówiła o Antonii. Miała na myśli ich dwoje. Ich
przyjaźń, która była delikatna i ważna dla niej. Której jednak nie należało narażać. Łatwo
mogłaby pęknąć. Była jak cienkie szkło - piękne, jeśli jest odpowiednio traktowane. Gdyby je
upuścić, stałoby się tylko odłamkami bez wartości.
Jej pytanie ubodło Wasilija. Usta zacisnął w wąską kreskę, nozdrza mu zadrgały.
Ściągnął brwi.
- Nie miałem tego na myśli, Raiju.
Wymawiał jej imię inaczej niż Jewgienij. Nawet teraz, gdy go uraziła, wypowiedział je
miękko, delikatnie, jakby zdmuchiwał puch z dmuchawca.
- Nie chciałem tego w ogóle poruszać. Nigdy bym do tego nie wrócił. Powinnaś
wiedzieć. Jeżeli nadal bym sądził, że mogę coś u ciebie osiągnąć, nazwałbym sam siebie
głupcem i wyniósł się, gdzie oczy poniosą. Wolałbym to, niż cię zranić. Czyżbyś nie
rozumiała? Nie oceniaj mnie tak nisko! Czy uważasz, że nie potrafię zapanować nad własnym
pożądaniem? Zamilkł, a po dłuższej chwili mruknął:
- Chyba powiedziałem za dużo.
- Wybacz mi - szepnęła Raija. - Czuję się głupio. Jestem bezgranicznie zarozumiała. Ale
nigdy nie ukrywałeś, że... o mnie myślisz. Tonią też mi to powiedziała.
- Nie miała prawa!
- Naprawdę nie chciałam cię urazić - zapewniła Raija, dotykając jego kolana
przepraszającym gestem. - Naprawdę. Nikt nie byłby bardziej rycerski od ciebie. Ale sądzę, że
nie powinniśmy się zbyt często spotykać. Zniszczyłoby to nas oboje. Oboje mielibyśmy
poczucie winy. Nawet lepiej o tym nie mówić. Oboje cały czas sobie o tym przypominamy.
Gdy cię nie widzę, jest łatwiej. Bardzo chciałabym mieć cię za przyjaciela, Wasilij.
- Nie mogę być twoim przyjacielem - rzucił Wasilij stanowczo. - Ale przyjdę do stajni
dziś wieczorem. Tu nie chodzi o ciebie i o mnie. To nie ma nic wspólnego z nami. Czuję się
odpowiedzialny za Antonię. Mnie nie otworzy drzwi, zwłaszcza teraz, gdy jest u niej tamten.
Martwię się o nią, do diaska! Martwię się na tyle, że chcę wiedzieć, co z nią się dzieje. Ale nie
oznacza to, że cię pociągnę na siano, przewrócę i wezmę siłą! Chyba nie sądziłaś tak o mnie.
Nabrał oddechu.
- I uważam, że nie powinnaś jechać sama do Archangielska. Zostanę tu, aż przyjedzie
Jewgienij. Sam to zaproponował.
Może nie powiedział tego tak dokładnie, ale przecież mógł.
- Czekam na dworze. Narąbię drew.
Jewgienij nie był zbytnio zdziwiony, gdy ujrzał Wasilija siedzącego na stosie drew na
podwórzu w towarzystwie Miszy wpatrzonego w niego szeroko otwartymi oczami. Mały
siedział na pniu i machał nogami. Najwyraźniej słuchał opowieści tego nowego wujka.
Jewgienij stał długo i patrzył na nich, zanim synek zorientował się, że tata wrócił.
Wasilij pomógł mu zejść z pnia, by mógł pobiec na powitanie. Podszedł potem do nich z
uśmiechem.
- Masz świetnego syna! - stwierdził. Twarz miał pogodną, odprężoną. Najwyraźniej
rozmowa z Michaiłem sprawiła mu przyjemność. - Pomyślałem, że odwiozę Raiję do
Archangielska - dodał.
Na pewno nie był tchórzem.
- Antonia? - spytał Jewgienij. Wasilij pokiwał głową.
- Raija powie ci to, co jej przekazałem - rzucił. - Narąbię więcej drew. Tak dawno tego
nie robiłem. Pewnych rzeczy się nie zapomina.
- W stajni Antonii stoi obcy koń - powiedział Jewgienij. - Jej stajenni byli równie
zdziwieni jak ja. Powiedziała, że kupiła go od kogoś, kto zajeździł go w drodze. Ten ktoś miał
jechać dalej, ale nie wziął od niej innego konia. A żaden statek nie odbijał dziś z portu. Wiesz
coś o tym?
- Raija z pewnością ci odpowie - odparł Wasilij. - Pewnie zdąży, zanim się ściemni.
Jewgienij nie poczuł się wcale spokojniejszy po tym, co usłyszał od Raiji. W tle jej słów
słyszał uderzenia siekiery. Ściany nie izolowały przed dźwiękami. Misza nie chciał jeść, tylko
iść do wujka Wasilija, który tak wspaniale opowiada.
Pozwolili mu na to. Uderzenia siekiery ucichły od razu.
- Ma podejście do dzieci - przyznała Raija.
Jewgienij też to dostrzegł.
Objął Raiję, potarł podbródkiem o jej włosy. Wciągnął ich zapach. Żadne perfumy czy
przyprawy nie były w stanie pachnieć jak ona. Kwiaty też nie.
Potrafił zrozumieć, dlaczego Raija podobała się innym mężczyznom. Ale nie znaczyło
to, że się z tym łatwo godził. Był zazdrosny.
Ona nie robiła niczego, by przyciągać mężczyzn, to się po prostu działo. W sposób tak
naturalny, jak światło lampy przyciąga nocne owady.
- Nie chcę, byś tam jechała - wyznał z głębi serca. - Chcę cię tu mieć, mój aniele. I nie
puszczę cię donikąd.
Westchnął.
- Ale wiem, że powinnaś jechać. Niech Wasilij jedzie na koniu Antonii. On nie jest tak
łagodny jak nasze.
Wypuścił żonę z objęć i poklepał po pupie.
- I niech on jedzie przed tobą, żeby nie patrzył na te części twojego ciała, których
widokiem tylko ja mogę się cieszyć!
Raija uśmiechnęła się. Zwinęła swoje gęste włosy w węzeł na karku. Jewgienij patrzył
na nią z podziwem.
- Inne kobiety w takiej fryzurze wyglądają surowo i odstraszająco. - Pokręcił głową z
niedowierzaniem. - A ty stajesz się słodka jak cukier. Jak możesz to wytłumaczyć?
- Tylko tak, że mówi to stary, zakochany wariat! - odpowiedziała ze śmiechem.
- Czyżbyś znała kogoś, kto jest zakochany w swojej własnej żonie? - spytał z udawanym
zdumieniem.
- Mówię tylko, że jesteś starym wariatem - powtórzyła Raija, błyskając śmiejącymi się,
ciemnymi oczami. Ukłuła go w pierś ostatnią szpilką, zanim wpięła ją w kok. Zupełnie nie
rozumiał, jak tymi nędznymi szpilkami udawało się jej utrzymać ciężki węzeł włosów. Dopiero
po dłuższym czasie rozluźniał się i wysuwały się z niego pojedyncze pasma. Raija stawała się
wtedy jeszcze bardziej pociągająca.
Jewgienij przytulił ją mocno do piersi, gdy już stanęła przed nim gotowa do drogi.
Popatrzył na nią długo - i pocałował. Najpierw żartobliwie, deszczem krótkich pocałunków,
niemal suchymi wargami. Potem dłużej, uważniej, namiętniej...
- Chyba nie powinienem uwodzić cię na stole kuchennym - wyszeptał prosto w jej ucho.
- Wasilij pilnuje małego, ale to może nie wypada...
Zaśmiała się perliście i wysunęła z jego objęć.
- Na pewno nie wypada, mój kochany - odparła z uśmiechem. - Ale obiecuję ci
wspaniałe przeżycia w nocy, jeśli będziesz na tyle cierpliwy, by na mnie czekać. Wspaniałości,
Jewgienij. Kusząca propozycja?
Posłał jej pocałunek w powietrzu. Popatrzył na nią prowokująco.
- Kusząca? - powiedział cicho. - Oczywiście, że kusząca, aniele. Ale jestem ciężko
pracującym mężczyzną. Nie będę czekał bezsennie przez pół nocy, jeśli nie będzie warto.
Raija okręciła się na pięcie. Rozpięła płaszcz. Podeszła ku mężowi tanecznym krokiem i
pozwoliła, by objął ją w talii. Przywarła do niego niby w żartach, lecz z ognikiem czającym się
w ciemnych oczach. Przeniosła jego dłoń na swoją pierś, a on wsunął ją pod jej głęboko
wyciętą koszulkę. Objął dłonią bujną pierś Raiji, prężącą się pod jego dotykiem. Poczuł, jak
twardnieje jej brodawka.
Jej usta rozwarły się do pocałunku i on nakrył je swoimi. Pocałował twardo i
wymagająco, aż policzki Raiji się zarumieniły.
Gdyby nie to, że Wasilij był tuż za ścianą domu, podciągnąłby jej spódnicę i kochał się
z nią. Tu i teraz. Czuł pożądanie i wiedział, że i ją pobudził. Mówił mu o tym rytm jej oddechu,
płonące policzki, nabrzmiałe usta i pierś, której jego dłoń nie miała dosyć.
Całował szyję Raiji, słyszał jej słabe jęki. Zanim się zorientował, pociągnęła go za sobą
ku drzwiom wejściowym, oparła się mocno o nie i zaczęła rozpinać mu spodnie. Uniosła
spódnicę i wcisnęła ją za pasek. Rozwiązała tasiemki swojej bielizny i wyszła z niej.
Wyczuwał, że czeka na niego.
- Podnieś mnie - rzuciła krótko. Zrobił to. Plecami oparła się o drzwi. Nogami oplotła
jego biodra. Wszedł prosto w nią.
Byli niczym żywa zapora na drzwiach.
To zakrawało na szaleństwo. W środku dnia, przy niezasłoniętych oknach... Szaleństwo,
ale wspaniałe.
Osiągnęli szczyt jedno zaraz po drugim. Byli spoceni i nadal podnieceni. Jewgienij
wytarł skórę Raiji skrajem swojej koszuli i wcisnął ją z powrotem w spodnie.
Śmiała się, porządkując swoje ubranie.
- Myślisz, że Wasilij uzna, że zbyt długo na mnie czeka? - spytała z szelmowskim
błyskiem w oczach.
- Sądzę, że Wasilij dałby się zabić za taki moment jak ten - odparł, czując suchość w
gardle. - Czy nadal mogę oczekiwać wspaniałości tej nocy?
Potargała mu włosy w odpowiedzi. Wygładziła spódnicę, zapięła porządnie płaszcz i
wyszła.
Jewgienij uważał, że w całym pokoju pachnie miłością. Wydawało mu się, że Raija też
niesie ten zapach na sobie. Wolałby, żeby Wasilij tego nie wyczuł. Nie zrobili przecież tego,
aby był zazdrosny. Po prostu o nim zapomnieli.
Z trudem przełknął ślinę.
Patrzył, jak Raija wspina się na konia, jak uśmiecha się do Wasilija. Jak ten uśmiecha
się do niej i klepie Misze po ramieniu, prosząc go, by pobiegł do taty.
Jewgienij patrzył, jak jadą konno obok siebie.
Raija go kochała. Nie mógł mieć co do tego wątpliwości. Jego ciało nadal było
rozgrzane ich miłością.
Ale był zazdrosny.
Nigdy nie będzie umiał opanować tego uczucia. Jeżeli ją utraci, straci też grunt pod
nogami.
- Chodź, synu - zwrócił się do Miszy.
- Powtórzyć ci, co mi powiedział wujek Wasilij? - spytał chłopczyk gorączkowo.
Jewgienij słuchał. Myślał o żonie. I o Wasiliju. O tym, że on sam miał szczęście. Ale
nadal był zazdrosny.
10
Gdy nadjechali, w stajni Antonii był jeszcze chłopak. Pomógł Wasilijowi wprowadzić
konie i zdjąć siodła. Resztą Wasilij miał się zająć sam.
Raija zebrała się w sobie, zanim zapukała do drzwi. Uchyliły się po chwili. Twarz
Antonii, widoczna przez szparę, wyrażała zagubienie. Raija poczuła, jakby wpychała się na siłę.
- Nie wolno ci mnie odtrącać - powiedziała. - Jestem twoją najlepszą przyjaciółką.
Wiem, że mnie przywoływałaś. Odczułam to. Cały czas niepokoję się o ciebie. Nie możesz
zaprzeczyć i powiedzieć, że nic się nie stało!
Tonią oparła skroń o framugę.
- Wasilij przyjechał do mnie dzisiaj - mówiła dalej cicho Raija. Nie dostrzegała w
kuchni nikogo obcego. Słyszała tylko Olgę. - Powiedział mi wszystko, co wiedział...
Antonia odsunęła się na bok, dając znak, by przyjaciółka weszła. Zamknęła za nią drzwi
na zasuwę.
- Wasilij czeka w stajni - dodała Raija.
- Co na to Jewgienij? - spytała Tonią, ale zaraz sama sobie odpowiedziała. - Może
rozumie, że Wasilij jest bezbronny. On potrafi współczuć. Jest o wiele lepszy niż ci, którzy tak
chętnie chodzą do cerkwi.
- Jak poważnie został ranny? - spytała Raija.
Nigdzie nie widziała nawet śladu obcego. Ale mogła się tego spodziewać
Przypuszczała, że Antonia ukryła go w pokoiku za kuchnią.
Antonia opadła na ławę za stołem kuchennym. Ukryła twarz w dłoniach. Olga wdrapała
się na kolana Raiji. Przynajmniej ciocia zachowywała się tak jak zwykle.
- Dziwi cię, czemu nigdy ci o nim nie mówiłam? - spytała Tonią, unosząc głowę. W
oczach miała wyraz zagubienia, wręcz zaszczucia, którego Raija nigdy wcześniej u niej nie
widziała. - Nie mogłam. Nie byłam w stanie. Wspomnienia o nim sprawiały mi ból. Schowałam
je tylko dla siebie, z nikim nie mogłam się nimi dzielić. Możesz to zrozumieć?
Raija pokiwała głową bez słowa.
Tonią opowiedziała jej historię Antonetty i Grigorija sprzed czternastu lat. O pierwszej
miłości i pierwszym bólu młodej dziewczyny. O człowieku, który stał się buntownikiem i który
prowadził swoich ludzi na śmierć.
Dopiero potem wyjaśniła:
- Ma ranę od postrzału na udzie. Stracił dużo krwi. Oni wyjęli mu kulę, czym pewnie
jeszcze pogorszyli sprawę. - Przełknęła ślinę. - Oczyściłam ranę wódką i przypaliłam.
Przysięgam, to było gorsze dla mnie niż dla niego!
Raija kołysała Olgę siedzącą na jej kolanach. Coś w niej się jakby obudziło. Coś
niejasnego, co rozbłysnęło, jakby szczapa drewna zajęła się płomieniem. I tak jak płomień mógł
zgasnąć, zdmuchnięty trochę mocniejszym powiewem wiat”' tak zgasło to coś w niej. Nie było
niczym mocniejszym - tylko odblaskiem.
- I jest niewidomy - dodała Antonia.
Raija westchnęła głęboko.
Rana to jedna sprawa. Ślepota to zupełnie coś innego.
- On jest taki bezbronny! - westchnęła Antonia. Raija widziała po przyjaciółce, że
płakała. W jej twarzy były ślady po łzach i bezsenności, oczy przesłaniała mgła cierpienia.
Raija potrafiła sobie wyobrazić, że człowiek, który odważył się wzniecić bunt dla dobra
uciskanych chłopów, nie umie żyć bezbronny i zależny od innych.
- Nie mam zbyt dużo czasu... - Raija wskazała głową w stronę pokoiku. - On jest tam?
Antonia potwierdziła.
Raija zdjęła Olgę z kolan. Spojrzeniem powstrzymała Tonie.
- Muszę iść sama - powiedziała stanowczo. Czuła wewnętrzną siłę.
Mężczyzna drzemał, gdy otworzyła drzwi. Usiadł jednak szybko, czujny. Silna dłoń
zacisnęła się na rękojeści noża. Odwrócił twarz w jej stronę. Oczy miał szeroko otwarte.
Gdyby Antonia nie powiedziała jej, że on nie widzi, nigdy by się tego nie domyśliła.
Zamknęła drzwi.
- Kim jesteś? - spytał. Mówił trochę inaczej niż ludzie w Archangielsku. Słowa
wymawiał z inną melodią i rytmem.
- Jestem Raija - odparła. - Raija Bykowa. Przyjaciółka Antonii.
- Raija? - spytał z zastanowieniem. Dłoń jednak nadal trzymał na rękojeści noża.
Jeszcze jej nie dowierzał. - Nie Raisa?
- Raija - powtórzyła.
- Brzmi obco - stwierdził. - Jak na zachodzie, w stronę Finlandii. Albo na wschód od
Uralu. Nie jesteś Rosjanką?
- Nie - ucięła. - Mogę zobaczyć ranę?
- A więc to ty umiesz więcej niż wszyscy? Antonem wspomniała o tobie. Możesz
przywrócić mi wzrok?
Puścił nóż na podłogę. Sam nadal siedział.
- Nie wiem - odparła Raija spokojnie. Podeszła blisko i uklękła przed nim. Starała się,
by wiedział, gdzie ona jest. - To nie zależy ode mnie.
- A od kogo? - spytał ironicznie. - Może od dobrego Boga?
Jego uśmiech stał się szyderczy. Jasne było, że nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań
wobec sił wyższych. Może uznał, że ludzie dostawali mało w zamian za swoją wiarę.
- Sama nie wiem - odparła. - Wiem tylko, że to się dzieje jakby poza mną. Nawet nie
jestem pewna, czy pomogę przy twojej ranie. Ale mogę spróbować. Tobie na pewno to nie
zaszkodzi.
Zrozumiał aluzję.
- A co z tobą? Czy to ci zaszkodzi? Raija była spokojna. Oczekiwano po niej pomocy.
Była pewna, że sprosta zadaniu.
- Zdarza się, że tracę siły. Czasami zapadam w głęboki sen. Nie wiem, co się stanie tym
razem.
- I gotowa jesteś zrobić to dla kogoś obcego? - spytał, nie kryjąc zdumienia. - Dla mnie?
Przecież wiesz, że mnie poszukują. Że jestem niebezpiecznym przestępcą?
Raija uśmiechnęła się.
- Wiem, kim jesteś dla Toni. A ja jestem jej przyjaciółką. To mi wystarczy.
- Dla kobiet chyba żadna ofiara nie jest zbyt duża - mruknął, wydostając się z trudem ze
spodni. - Mam nadzieję, że widok półnagiego mężczyzny nie zrani twej duszy.
- Moja dusza nie jest aż tak delikatna - rzuciła Raija sucho, odwijając bandaże.
Nie wyglądało to dobrze. Skóra wokół rany nabrzmiała. Sama rana zajmowała dużą
powierzchnię. Na szczęście nie miała brzydkiego zapachu, czyli że nie wdało się zakażenie. Ale
nadal krwawiła. Z wielu miejsc ciekła ropa. Rana była zbyt rozległa, by zacząć się zabliźniać.
Położyła dłonie na udzie Grigorija. Zacisnął zęby.
- Boli? - spytała.
- Wali jak tysiąc małych diabłów - odpowiedział obrazowo. - To chyba kara za moje
niezliczone grzechy na tej ziemi. Chyba stracę nogę, zanim sam umrę.
- Nie rozumiem, jak udało ci się utrzymać z dala od żołnierzy gubernatora, skoro masz
tak optymistyczne nastawienie do życia - rzuciła Raija sucho. - To może zaboleć - ostrzegła.
Nie odpowiedział. Raija zauważyła, że zebrał się w sobie w oczekiwaniu na ból.
Dziwne było, że mogła obserwować mężczyznę, ile chciała, bez zakłopotania.
Miał wyrazistą twarz. Może nie piękną; była zbyt zniszczona, by mógł być modelem dla
ikon świętych i aniołów, ale biła z niej siła.
Wyglądał dokładnie na tyle lat, ile miał. Może nawet na trochę starszego. Najwyraźniej
fizyczne cierpienie pogłębiło linie idące przez jego twarz, zaznaczyło cienie.
Raiji wydawało się, że widzi w nim młodszego mężczyznę: tego, który rozbudził
namiętność w piętnastolatce jeszcze nie interesującej się chłopcami.
Miał twarz, której się nie zapomina i która nie zmienia się z upływem lat.
Wciągnęła powietrze i utkwiła oczy w ranie. Wyglądała tak źle, że ledwie zmusiła się,
by nie odwrócić wzroku. Tak źle, że może nie powinna jej dotykać. Może powinna była umyć
ręce? Ale były czyste, nie zabrudziła ich piaskiem czy czymś, co mogłoby przywrzeć do rany.
- Czy ja muszę w to wierzyć? - spytał jeszcze mężczyzna.
Wiedziała, że wolał wątpić. Wierzyć byłoby wbrew jego naturze.
Nie odpowiedziała.
- Czujesz coś? - spytała tylko. Nie dotykała go. Trzymała dłonie blisko, ale nie dotykała
skóry. Skierowała w stronę jego uda wnętrza dłoni. Były nieruchome jak skała, nie czuła nie-
pewności ani strachu. Wiedziała, że robi coś ważnego. Nawet nie potrzebowała jego
współpracy.
- Ciepło? - spytał z zastanowieniem. Nadal wątpił. Nie był pewien, czy naprawdę
odbiera ciepło, czy tylko mu się wydaje.
Raija wyczuwała w mężczyźnie wielką moc, większą niż u przeciętnego człowieka.
Może dlatego wydało jej się tak naturalne, że musi przyjechać i mu pomóc.
Mogła zjednoczyć swoją moc z jego własną. Miała tę pewność. Nie wiedziała, jak to się
stanie, ale wiedziała, że nastąpi. Jego moc pomoże przegnać ból z nogi.
Zamknęła oczy i przyłożyła dłonie do rany. Poczuła ciepło i wilgoć - i mięśnie drgające
pod spodem. Nacisnęła. Musiała użyć siły.
Słyszała, jak Grigorij stęka z bólu.
Długo jeszcze słyszała jego głos jak modlitwę, zaklęcie, pieśń...
Potem już nic nie słyszała.
Uszu Antonii dobiegło ciche wołanie Grigorija.
- Kto to jest? - spytała Olga, uczepiona jej spódnicy. - Kuzyn mamusi - wytłumaczyła
Antonia. Nic to Oldze nie powiedziało, ale gdyby ktoś ją spytał, powtórzyłaby te właśnie słowa.
Antonię przeszedł dreszcz na myśl, jak łatwo mogłyby się zdradzić. Wcześniej o tym nie
pomyślała, działała bez zastanowienia.
- Co się dzieje z Raiją? Zemdlała? Raija leżała na Grigoriju. Bez życia, jak szmaciana
lalka. Grigorij podtrzymywał ją delikatnie, a w jego twarzy był niepokój. Nigdy nie sądziła, że
on mógłby się bać.
Oczywiście, ukrywał się przed prawem, ale nie bał się jego przedstawicieli.
- Kochanie, wyjdź do kuchni! - poprosiła Tonią córkę. Bez skutku. Mała złapała tylko
mocniej jej spódnicę.
- Po prostu upadła - mówił Grigorij. - Jak marionetka.
Tonią odciągnęła Raiję i położyła na podłodze. Pogłaskała jej policzki. Znalazła puls na
nadgarstku.
- Jej serce bije bardzo wolno - oznajmiła, czując suchość w gardle. - Ale sama
widziałam, że mogą się z nią dziać gorsze rzeczy. Może kiedyś ci o tym opowiem. Kiedy będzie
czas. Wyjdzie z tego. Wcześniej też tak bywało.
Okryła Raiję kocem.
- Szkoda tylko, że to się stało tutaj. Nie może tu zostać. Jewgienija nie ma. Nie mogę
mieć w domu tyle ludzi...
- Boli mnie bardziej niż dotąd - oznajmił Grigorij. Położył się, ale nie zakrył nogi. Z
rany nadal sączyła się ropa. Nie chciał opatrunku. Niech to, co musi wyjść z jego ciała,
spokojnie wychodzi.
- To nie zawsze działa - mruknęła Tonią. Ukucnęła naprzeciwko Olgi i z powagą
spojrzała dziecku w oczy.
- Czy możesz być dzielnym zuchem i zaopiekować się ciocią Raiją?
Olga w skupieniu pokiwała główką. Zerkała na mężczyznę leżącego na podłodze. Był
trochę dziwny. Nigdy nie widziała, by mężczyzna miał tak długie włosy. Ale nie wyglądał
groźnie.
- Jak on się nazywa? - spytała.
- Maksim - odparła Tonią, odwracając wzrok. Po raz pierwszy skłamała przed córką. -
Wujek Maksim. Boli go noga. Ciocia Raija starała się mu pomóc, ale strasznie zachciało jej się
spać. Możesz usiąść koło niej i gładzić ją po policzku. Dokładnie tak, jak mama cię gładzi, gdy
masz zasnąć.
Olga pokiwała głową. Z powagą podeszła do Raiji i usiadła koło niej na podłodze. Mała
łapka zaczęła głaskać Raiję po włosach i policzku.
- Dokąd idziesz, mamo? - spytała.
- Po Wasilija - rzuciła Tonią zdecydowanie. - Musi odwieźć ciocię Raiję. Ona nie może
tu spać.
Woźnica już poszedł do domu. Na pewno zostawił klucz do stajni Wasilijowi z prośbą,
by ten włożył go między belki na prawo od drzwi, w małą szczelinę, osłoniętą dachem i
niewidoczną z dołu. Było to ich umówione miejsce.
Wasilij czekał w małym pomieszczeniu tuż za drzwiami stajni, gdzie woźnice mogli
schronić się pomiędzy wyjazdami.
Zerwał się na nogi, gdy dostrzegł, że to Tonią biegnie przez podwórko.
- Co z Raiją? - spytał. Oparła się o drzwi, dysząc ciężko. Była bardzo zmęczona. Ona
nie powinna się w coś takiego angażować, pomyślał.
- Zemdlała. To się zdarzało wcześniej, gdy próbowała uzdrawiać ludzi. Widziałam to
nie raz. Ale Jewgienij będzie się niepokoił, gdy ona nie wróci. Nie chcę wciągać w to więcej
ludzi. Tak się boję, Wasilij!
Schwyciła go za ramię, a on objął ją delikatnie. Jak brat.
Antonia drżała.
- Myślałam o tym, że mogą go złapać u mnie... Pokiwał głową. Spojrzał na Tonie. Jakże
to było dla niej typowe, że wcześniej nie pomyślała o ryzyku. Podjęła je bez zastanowienia. Nie
dostrzegała, że mogło ją porwać za sobą jak lawina.
- Moi ludzie nie uwierzyli w historyjkę z koniem - wyszeptała. - Myślałam, że uwierzą...
- To zbyt dobry koń - stwierdził Wasilij. Obejrzał go dokładnie. - Tu na północy nie ma
wielu takich.
To koń pod wierzch, a nie pociągowy. Oni się na tym znają.
Westchnęła.
- Teraz się boję - powtórzyła i uśmiechnęła się jakby na przekór swoim słowom.
Wasilij nigdy jeszcze nie widział jej tak promieniejącej. Wcześniej widywał ją
wystrojoną, wypoczętą, wtedy, gdy miała oczy przesłonięte pożądaniem. Widział, jak śmiała się
z całego serca, tańcząc w zapamiętaniu.
Jednak nigdy jeszcze nie była tak ładna jak teraz.
- Ale jestem też bezgranicznie szczęśliwa. Możesz to zrozumieć?
Nie umiał odpowiedzieć.
- Co się stanie z Olgą, jeśli go u mnie złapią? - spytała w następnej chwili. - Ja pójdę do
więzienia. A co z nią?
- Dzieci nie wsadzają do więzienia! - zapewnił. Patrzyła na niego długo. W jej oczach
czaiło się zwątpienie.
- Mogę polegać na moich ludziach - stwierdziła nie do końca przekonana. - Czy
ustanowiono nagrodę za jego głowę?
Wasilij potwierdził.
- Weź Olgę do Raiji! Ujął Tonie za ramiona. Nie był pewien, czy ona ustoi na własnych
nogach.
- Weź ją ze sobą! - powtórzyła. - Wtedy jej się nic nie stanie, jeśli go u mnie złapią. U
Raiji i Jewgienija będzie bezpieczna. Tu nikt nie jest bezpieczny.
- Nie jest, dopóki on tu przebywa. Powiedz mu, żeby odjechał.
Cofnęła się i odwróciła plecami. Ramiona skrzyżowała na piersiach.
- Nie mogę powiedzieć mu, by odjechał - wyznała z bólem. Nagle odwróciła się do
Wasilija. Oczy jej płonęły, policzki miała blade, usta drżały. Ale słowa wypowiedziała z siłą i
dumą. - Kocham go, odkąd przestałam być dzieckiem. I zawsze będę go kochać. Kocham go
równie mocno, jak ty kochasz ją. Rozumiesz mnie teraz? Nigdy go nie poproszę, by wyjechał...
Wasilij z trudem przełknął ślinę.
- Pójdę po Raiję - rzucił.
- I Olgę? - spytała, biegnąc za nim przez podwórze. Wasilij pokręcił głową.
- Nie mogę.
- Dlaczego nie?
- Nie mogę. Ona jest twoim dzieckiem.
- Tam będzie bezpieczna! Wasilij ciągle kręcił głową.
- Zrozum mnie, Toniu: nie mogę. Wszystko we mnie się temu sprzeciwia. Ona jest
twoim dzieckiem. Powinna pozostać z tobą.
Antonia westchnęła. Poddała się.
Wasilij podniósł Raiję z twardej i zimnej podłogi. Starał się nie patrzeć na leżącego
obok mężczyznę. Nawet nie chciał pamiętać rysów jego twarzy.
- Czy Raija - Raisa wyzdrowieje? - spytała Olga głosem dźwięcznym jak dzwonek. -
Cały czas gładziłam ją po twarzy. Sądzisz, że wyzdrowieje, chociaż nie będę się nią
opiekować? Czy Misza będzie umiał się nią opiekować?
- Na pewno - odparł Wasilij z trudem. Popatrzył na dziewczynkę. - Opowiem Miszy, jak
to robiłaś. Wtedy on się zaopiekuje Raiją. Jest jej synem, a ona jego mamą.
Olga pokiwała głową, idąc za Wasilijem. Była miłym dzieckiem. Jej małą główkę
wypełniało wiele myśli. Łatwo się zapominało, że dzieci też obserwują rozgrywające się wokół
wydarzenia i rozumieją je na swój sposób. Nie zawsze tak, jak dorośli.
- Ja też ją bardzo kocham! - zapewniła. Wasilij spojrzał na spoczywającą na jego rękach
kobietę. Jego serce przepełniła czułość.
- Wszyscy kochają Raiję - powiedział głosem zmienionym ze wzruszenia. - Powiem jej,
że to właśnie ty się nią pierwsza zajęłaś. Na pewno ci pięknie podziękuje!
Olga uśmiechnęła się, zawstydzona, i schowała za spódnicę matki.
Wasilij myślał o tej malej dziewczynce całą drogę do domu Jewgienija.
Zaprzągł konia do najmniejszego wozu. Raija obijała się w nim trochę, ale nie mógł nic
na to poradzić. Ona musiała wrócić do domu. Do siebie nie mógł jej wziąć.
Jewgienij czekał. Zaczął się niepokoić. Jego obawy się powiększyły, gdy zobaczył
nadjeżdżający wóz.
Wypadł z domu i zobaczył, jak Wasilij podnosi Raiję z wozu.
Zrozumiał.
Sam nie mógł jej wnieść. Mógł tylko pokazywać drogę Wasilijowi.
Wasilij położył Raiję na łóżku. Jewgienij okrył ją kołdrą.
- Bardzo marznie, zanim to nie minie - wyjaśnił. Wasilij nie obejrzał się, wychodząc z
ich sypialni.
A więc już wiedział, jak wygląda to pomieszczenie. Wcale nie było mu przez to lżej.
- Przydałby ci się kieliszek wódki - stwierdził Jewgienij.
Wasilij odmówił.
- Muszę odprowadzić wóz. Już i tak jest zbyt dużo zamieszania wokół stajni Antonii.
Nie mogę wrócić zbyt późno. Twojego konia wezmę do siebie. Może stać na zewnątrz. Lepsze
to niż jeszcze jeden koń u Toni. I tak miała trudności z tym pierwszym.
- Jak tam Tonią? Wasilij westchnął.
- Boi się. Ja zresztą też... Zatrzymał się na chwilę w drzwiach.
- Powiedziała, że kocha tego człowieka. A Tonią niczego nie robi połowicznie. Tego się
boję.
Jewgienij pewnie też by się niepokoił, gdyby nie musiał bać się o Raiję. O Tonie spytał
z uprzejmości. Z roztargnieniem słuchał słów Wasilija.
Bał się o Raiję.
Noc gęstniała wokół nich.
11
Antonii nie udało się wytłumaczyć wszystkiego Oldze. Nie potrafiła mówić tak prosto,
by mógł to przyjąć umysł małej. W połowie były to zmyślenia, jak w bajce. Utkała opowieść
lekką jak pajęczyna z połyskującymi kroplami rosy. Wyglądała pięknie, ale łatwo mogła się
zerwać.
Olga zasnęła z imieniem Raiji na ustach. Tonią pocałowała dziecko na dobranoc,
żałując, że Wasilij nie ustąpił. Ale był uparty.
Tak wspaniale uparty!
Antonia patrzyła w zapadającą noc. Przysunęła krzesło całkiem blisko paleniska. Jeżeli
będzie się paliło tak jak teraz, starczy światła, by mogła zrobić to, co zamierzała.
Grigorij spał. Narzekał na ból, ale nie pozwolił Antonii obejrzeć rany ani jej opatrzyć.
Naciągnął koc aż po podbródek i spytał, czy Raija jest piękniejsza od niej.
- Raija jest piękniejsza od każdej kobiety - odpowiedziała. - Jest taka piękna, że to aż
niesprawiedliwe. Uderzająco piękna. Ale ma coś jeszcze. Mylą się ci, którzy myślą, że jest
tylko piękna.
- Takie kobiety rzadko bywają szczęśliwe - rzekł Grigorij. - Czy ona jest szczęśliwa?
Antonia potwierdziła i dodała:
- To też jest niesprawiedliwe.
Grigorij powiedział potem, że chce spać. Nie mówił już nic o bólu. Nic o tym, co się
działo w pokoju wtedy, gdy przebywała w nim Raija. Antonii i tak wystarczyło to, co zobaczyła
później.
Papier miała w szufladzie. Umiała pisać i czytać. Ale już dawno nie zanurzała pióra w
atramencie. Po raz pierwszy zamierzała przelać swoje myśli na papier. Lękała się tego. Myśli
stawały się tak rzeczywiste, gdy je widziała ubrane w słowa. Zupełnie, jakby zaczynały żyć
własnym życiem.
Gdy miała je w głowie, wydawały się niewinne.
Teraz musiała się nimi podzielić.
Może nie nadarzy się już inna okazja.
Oczywiście, że powinna pójść spać. Była tak przemęczona, że mogłaby zasnąć na
stojąco. Tylko siłą woli utrzymywała otwarte oczy. Upór pomagał jej formować litery. Słowa
naszły na nią nieoczekiwanie, po prostu pchały się pod pióro, jasne i klarowne. Zdziwiła się,
gdy zobaczyła je przed sobą, stojące gęsto jak zastępy żołnierzy.
Były niebezpieczne.
Ale nie mogła ich ukryć w nadziei, że nikt ich nie będzie szukał.
Padną pytania.
I tyle samo odpowiedzi, co ludzi, którzy będą chcieli na nie odpowiedzieć. Ale tylko
ona znała prawdę. Dlatego ona musiała zadać te możliwe pytania i na nie odpowiedzieć.
Antonia pisała i dokładała do paleniska. Utrzymywała płomień dla światła. Spociła się,
siedząc tak blisko ognia. Piekły ją oczy. Czuła, jakby pod powiekami miała niezliczone drobiny
pyłu. Nie widziała wyraźnie, z oczu płynęły jej łzy. Nie świadczyły one jednak o uczuciach
Toni. Oczy bolały ją od wysiłku. Płakała dlatego, że pisała, a nie z powodu tego, co ubierała w
słowa.
Wszystkiego nie napisała. Zmęczenie ogarnęło ją z przemożną silą. Antonia wiedziała,
że nie wytrzyma bez odrobiny snu. Oczywiście, czuła niepokój ostry jak cierń, ale była już tak
wyczerpana, że mogła zasnąć pomimo niego.
Schowała listy. Odstawiła kałamarz i pióro na półkę.
Kałamarz i pióro należały do Olega...
Nie umiała czuć się winna. Nie na długo. To, co zamierzała uczynić, było czymś o wiele
ważniejszym. Może w ogóle nie da się wybaczyć jej decyzji, ale ona nie zamierzała czuć się
winna.
Zajrzała do Grigorija, zanim poszła do łóżka. Spał cicho. Nie widziała go wyraźnie w
ciemności, ale sama świadomość, że to on tam leży, napełniała ją spokojem.
Teraz był u niej. On: Grigorij Jakowlewicz Antonów.
To brzmiało solidnie. Podobało jej się brzmienie jego imienia i nazwiska.
Nie mogła powiedzieć, że on wrócił do domu. To nie była prawda. Ale miała go u
siebie.
To, co w jej duszy było niespokojne, poszukujące, odnalazło oparcie i spokój.
- Spóźniasz się - stwierdził Anastas podejrzliwie, gdy Wasilij wrócił. - Ktoś tu był
wcześniej. Kobieta. Stukała w drzwi i oskarżała cię o uganianie się za żonami innych...
Wasilija od razu ogarnęło zmęczenie.
Dagnija!
Do diabla!
Jeszcze tego mu brakowało! Już i tak miał o czym myśleć.
Ale nie zaglądał do niej od ponad tygodnia i powinna chyba zrozumieć, że nie miał już
po co. Dbał, by nie brakowało jej pieniędzy na jedzenie dla niej i dla dzieci. Przecież nie mogła
jeszcze wydać ostatniej sumy...
Ale Dagnija nadal miała nadzieję, że on się wreszcie zdecyduje - na nią.
Nie miał serca powiedzieć bratowej prosto w oczy, że nigdy nie wybierze jej za żonę.
Odmówił jej przecież nie raz, gdy chciała od niego czegoś więcej niż pieniędzy.
Ale po raz pierwszy oskarżyła go o ganianie za cudzymi żonami. Może to i była prawda,
ale nie jej sprawa. On nie pytał Dagniji, z kim śpi. Nie chciał wiedzieć, było mu to obojętne.
A ona wcześniej także nie robiła mu tego rodzaju wyrzutów. Może śledziła go aż do
domu Antonii?
Dagnija nosiła w sercu żądzę zemsty. Jeżeli się czegoś domyśliła, na pewno nie zawaha
się z obwieszczeniem tego. A za głowę mężczyzny Antonii wyznaczono nagrodę...
No, ale mogła także mieć na myśli Raiję.
Wasilijowi wydawało się, że Dagnija domyśla się jego tajemnicy. Nie był pewien, ale
przecież mógł się wygadać w chorobie, gdy Dagnija się nim opiekowała.
Był to wspaniały gest z jej strony, ale Wasilij nie musiał być aż tak wdzięczny, by
marnować sobie życie z tego powodu.
Opowiedział Anastasowi, co się wydarzyło.
- Nie podoba mi się, że ludzie pytają o konia. Anastas zgodził się z nim. To mogło być
niebezpieczne.
- Przejdę się do stajni - rzekł. - Mam klucz. I zwykle daję sobie radę sam.
Wasilij w to nie wątpił.
- Czy można przenieść Grigorija? - spytał chłopak.
- Nie wiem, co udało się zdziałać Raiji, ale ona nie czyni cudów. Robi to, co jest
możliwe. A on wyglądał źle.
- Powinieneś od razu tu przyjść i wszystko mi powiedzieć.
Wasilij spojrzał z góry na chłopaka.
- Od nikogo nie przyjmuję rozkazów - zaznaczył z naciskiem. - Dla mnie najważniejsze
było odwiezienie Raiji do domu. Tego człowieka nie znam. Nic dla mnie nie znaczy!
Chłopak pokiwał głową z uśmiechem. Wyczul, że przeciągnął strunę.
- Kobiety! - westchnął, udając zmęczonego życiem, jakby sam był wielce
doświadczony. - Ona znaczy dla ciebie wiele? Tyle samo, co Antonetta dla Grigorija?
Wasilij uznał, że nie musi mu odpowiadać.
Przy stajni było cicho. Nikogo w polu widzenia. Anastas lekko otworzył drzwi i
wśliznął się do środka. Przywita! się ze swoim koniem. To był jego własny koń. Jeden z tych,
które wzięli ze sobą, gdy uciekł z domu pięć lat temu. Dostał go nieco wcześniej. Grigorij był
wtedy u nich stajennym i ujeżdżał go dla niego.
Nie mógł go zostawić. Nie wiedział, jak traktowałby go nowy właściciel. A to był jego
pierwszy własny koń.
Anastas wyszedł ze stajni, nie mącąc panującej wokół ciszy.
Miasto leżało nieme, niczym las domów.
Dziwnie było wyobrazić sobie ludzi i ich życie ukryte za każdymi drzwiami. Ludzi było
tak wiele.
On razem z innymi współtowarzyszami Grigorija długo mieszkali w lesie. Jedyni ludzie,
z którymi się spotykali, wymierzali przeciw nim broń.
Nie czuł się swobodnie wśród ludzi. Nigdy nie miał pewności, czy zachowuje się
normalnie. Bał się, czy nie przesadza. Nigdzie nie czuł się jak w domu.
Ale Grigorij mówił, że dobrze mu idzie. Innych pochwał nie należało się po nim
spodziewać. Nigdy ich nie nadużywał, choć Anastas zdawał sobie sprawę, że Grigorij widzi w
nim swojego następcę.
Chłopak podkradł się do domu. Nie musiał wyłamywać zamka. Otworzenie go nie
zabrało mu więcej czasu niż normalne otwieranie kluczem. A zasuwę przesunął ostrzem noża.
Wśliznął się do środka. Cicho zamknął za sobą drzwi. Nie robił hałasu.
Dziwnie się czuł wewnątrz domu. Chaty Wasilija nie mógł tak nazwać. Było to miejsce
do spania i jedzenia. A tutaj był prawdziwy dom.
Wszędzie dostrzegał ślady kobiecej dłoni. Według Anastasa to właśnie tworzyło dom.
Pod tym względem był tradycyjny.
Wybrał właściwe drzwi. Grigorij spał. Ale nie na tyle mocno, by nie wyczuć czyjejś
obecności. Anastas dostrzegł, jak dłoń tamtego zaciska się na rękojeści noża.
- Kto to?
- To tylko ja - odparł Anastas. Grigorij rozluźnił się i odłożył nóż.
- Antonia? Anastas zamknął za sobą drzwi.
- Wszedłem bez jej pomocy - odpowiedział. - Jestem w tym dobry.
- Coś nie tak?
- Jeszcze nie. Tylko mój koń za bardzo nie pasuje do całości. Jak się czujesz?
- Pytasz, czy mogę jechać dalej?
- Tak.
- Spotkałeś ją? - spytał Grigorij pozornie bez związku. - Przyjaciółkę Antonii? Tę o
dziwnym imieniu?
- Nie - odparł chłopak. On pamiętał jej imię.
- Brzmi fińsko, prawda? Anastas potwierdził.
- Przedziwna kobieta - mruknął Grigorij. - Ale czuję się już lepiej. Najpierw było gorzej,
jakby zapalenie objęło całą nogę. Bolało tak, jakby wszystkie diabły uwzięły się na nią.
- A teraz?
- Lepiej. Po chwili milczenia dodał:
- Ale dziś w nocy byłoby za wcześnie, Anastas. Nie mogę stanąć na tej nodze.
Wykrwawiłbym się.
- Czy nie mówisz tak dlatego, że... nie chcesz stąd odjechać? - musiał spytać Anastas.
Zdradzał tym samym, że według niego słabość Grigorija do Antonii mogła się okazać
niebezpieczna, ale czuł, że musieli szczerze porozmawiać. Ta sprawa nie powinna stać się
zakazanym tematem.
- Jesteś zbyt młody, by tak kochać - westchnął Grigorij. Zebrał się w sobie. - Ja wiem,
że stąd odjadę. Nie chcę jej narażać. Zabierz konia. Już teraz w nocy, zanim się rozjaśni.
Odnajdź Klimenta, niech roześle wiadomość. Jutrzejszej nocy będę gotów.
- Już jest zbyt jasno na wyprowadzenie konia - odparł Anastas. - Ale mogę spróbować
odnaleźć Klimenta.
- Możemy ufać temu, u kogo mieszkasz?
- To on wyniósł stąd tę kobietę - odparł chłopak sucho. - Sądzę, że możemy. To
kochanek Antonii. I ubóstwia Raiję. Niektórzy mężczyźni potrafią stracić głowę dla kobiety,
której nigdy nie dostaną.
- A niektórzy są zbyt młodzi, by to zrozumieć - odpalił Grigorij. - Idź już!
Anastas wpadł prosto na Antonię. Obudziły ją ciche głosy mężczyzn. Strach
sparaliżował jej serce.
- Jak, u diabła, się tu dostałeś? - syknęła, gdy go poznała. Musiała zacisnąć pięści, by się
na niego nie rzucić.
Anastas zachował spokój. Najwyraźniej trudno było go wyprowadzić z równowagi.
- To takie proste - odparł. - Nie bój się, żołnierze waliliby w drzwi. Nie sądzę, żebyście
byli w niebezpieczeństwie póki co.
Przeszła koło niego. Trudno było jej pogodzić się z tym, że Grigorij był aż tak zależny
od tego młokosa. Całkiem zależny.
Anastas zachowywał się tak, jakby tylko on miał prawo do podejmowania decyzji.
Antonia rozumiała, że to wynikało z jego wychowania. W domu z pewnością przysługiwało mu
wiele przywilejów.
Przypuszczała, że on nie był tego świadom. W swoim mniemaniu zachowywał się
normalnie.
Przed pięciu laty Anastas nie mógł podjąć innej decyzji, jak pociągnąć za Grigorijem.
Ale teraz był niemal dorosły i Antonia wiedziała, że chłopak miał przed sobą możliwość
wyboru. Mógł się targować.
Nie sądziła, by to zrobił, ale taka możliwość istniała.
A Grigorij był od niego całkowicie zależny. Chłopak zastępował mu oczy.
- Słyszałaś, o czym rozmawialiśmy? Antonia pokiwała głową. Słyszała i nie miała po-
trzeby zaprzeczać.
- Nie będziesz próbowała go zatrzymać?
- Po co? - spytała ostro. - Sądzisz, że mogłabym? Sądzisz, że by został? Spróbować sił z
gubernatorem i moim mężem? Myślałam, że go znasz.
- Jesteś jedyną osobą, dla której by został...
To go nawet nie dziwiło. Przecież nawet sam ją polubił. Przerażało go jedynie, że
kobieta mogła mieć aż taką władzę nad mężczyzną. Władzę, która przetrwała tyle lat. Która
była równie mocna jak wtedy. Wbrew wszystkiemu.
Tego Anastas nie rozumiał. Ale znał Grigorija na tyle długo, że poznał jego marzenie.
Dostrzegł tęsknotę w jego spojrzeniu.
A dziś w nocy widział w twarzy dowódcy ból. Może Antonia była kobietą, dla której
warto umrzeć. W każdym razie na pewno jest ładna.
Chętnie obejrzałby sobie także tę drugą. Ocenił, czy są do siebie podobne, czy równie
piękne. A może w tamtej jest coś innego? Coś, co potrafi aż tak mocno wiązać mężczyzn. I to
bez dawania żadnej nadziei.
Mężczyźni nie dręczą się daremnie. Nie Grigorij. Także Wasilija Anastas uważał za
przywiązanego do wolności.
Jeżeli nie brać pod uwagę tych kobiet...
- Grigorij dokonał wyboru już dawno temu - powiedziała Antonia twardo.
Nie brzmiało to gorzko czy nienawistnie. Anastas wyczuwał, że wybaczyła Grigorijowi.
Mimo że uważała, iż popełnił błąd.
- Za bardzo go kocham, by go powstrzymywać - dodała. - Nie chcę, by go złapano jak
przestępcę. Uważam, że powinien dłużej wypocząć, ale nie będę was powstrzymywać.
- Nawet gdy wiesz, jak jest bezbronny? Antonia pokręciła głową.
- Nigdy nie będę próbowała go powstrzymać - powtórzyła z naciskiem.
Uwierzył jej. Niezwykła kobieta!
Byłaby niezłym materiałem na mężczyznę, pomyślał chłopak. Taka stanowcza i pewna
swego. Ale jednocześnie bardzo, bardzo kobieca.
Może Grigorij miał rację. Może on był zbyt młody, by zrozumieć, czym jest miłość.
Anastas był z tego właściwie zadowolony. Nie chciałby nakładać na siebie podobnych
więzów.
Antonia wśliznęła się do pokoju Grigorija. Rozpoznał jej kroki i uśmiechnął się.
- Słyszałem cię - rzekł. - Nie musiałaś być taka twarda wobec Anastasa. On nigdy nie
obcował z żadną dziewczyną na tyle długo, by zdążyć się zakochać. Nawet nie poznał żadnej
porządnej dziewczyny od czasu, gdy ze mną jest. To nie jego wina...
- Jak rana? - dotknęła koca.
- Może jutro ją zabandażujesz - odpowiedział, cofając się pod ścianę. Okrył się kocem,
część pozostawiając na podłodze obok siebie. Było to miejsce dla Toni. Poklepał je
zachęcająco.
- Z pełną czcią i nabożeństwem - zapewnił ją z uśmiechem. Nikt nie umiał się tak
rozbrajająco uśmiechać jak on. - Chodź do mnie, Antonetto. Zamknij oczy i chodź. Będziemy
sobie równi...
Wiedziała, że to jest ryzykowne. Nierozsądne. Ale było kontynuacją tego, co sama
rozpoczęła.
Usiadła blisko Grigorija, obejmując go ramieniem. Palce wplotła w jego długie włosy.
- Zamknęłaś oczy?
- I tak tego nie sprawdzisz - drażniła się z nim z uśmiechem. Chciała go widzieć, więc
nie zamknęła oczu.
Poddał się. Objął ją ramionami.
- Mamy tak mało czasu, Antonetto - rzekł z powagą w głosie. - Nie chciałem o tym
myśleć. Wyobrażałem sobie, że wszystko będzie jak dawniej, że wystarczy tylko u ciebie być.
Ale ty masz swoje życie. Może to jest nasza ostatnia okazja bycia tak blisko siebie...
Antonia nie mogła odpowiedzieć od razu.
- A czy poza tym było... jak kiedyś? - spytała w końcu.
- A jak sądzisz? Pogłaskał ją po policzkach. Chciał się upewnić, że ją pamięta choćby
opuszkami palców, ale to mu nie wystarczało. Nie umiał odczuwać tylko za pomocą dotyku.
Przecież jeszcze niedawno widział! Minęło zbyt mało czasu, by wystarczało mu to, co wyczuje
dłońmi.
- Tak bym pragnął cię zobaczyć - powiedział z melancholią. - Anastas mi cię opisał, ale
to nie to samo. Mam swoje wspomnienia, chciałem je porównać. Sądzę, że jesteś teraz o wiele
piękniejsza. Że jako kobieta prześcignęłaś moje wyobrażenia...
- Jestem ładna - powiedziała Antonia bez fałszywej skromności - ale nie jestem żadną
pięknością. Nie zmieniłam się bardzo. Mam taką twarz, która się nie zmienia. Może doszło
kilka delikatnych zmarszczek, jakieś linie wzdłuż ust. Jestem pełniejsza niż wtedy, ale
szczuplejsza niż niedawno. Nie ma we mnie nic specjalnego. Poznałbyś mnie bez trudu.
- A ty rozpoznałabyś mnie? Antonia pokiwała głową. Wyczuł ten ruch.
- Zawiodłaś się? - Zaśmiał się ochryple. - Kiedyś byłem przystojny. Ale to było dawno
temu. Bynajmniej nie robię się młodszy. A żyłem intensywnie...
- Nie zawiodłam się, Grigorij. Jesteś dokładnie taki jak kiedyś. Nie kłamię i nie
pochlebiam ci. Przecież cię widzę...
Jej usta musnęły jego skroń. Skórę miał suchą, smakował solą. Rozpoznała zapach jego
skóry. Już tak dawno go nie czuła... Teraz znów miała go w nozdrzach. Nigdy go nie
zapomniała.
Jego ramiona obejmowały ją mocno. Przyciągnął jej głowę do swojej i przycisnął usta
do jej ust.
Usłyszała, jak Grigorij wzdycha ze szczęścia - a może to wzdychała ona? Objęła dłonią
jego kark równie mocno jak on trzymał ją. Całowali się tak, aż paliły ich usta. Pocałunek
ujawniał to, co było ukryte przez lata. To, co było prawdziwym skarbem szkatułki z Wielikiego
Ustiuga.
- Nadal cię kocham, Grigorij - zapewniła go, gdy rozłączyli usta. - To się nigdy nie
zmieniło. Ale tak mało nadziei dawało dochowywanie wierności komuś, kto nie żył...
Głaskał ją po włosach, nie mógł jej puścić. Nie był w stanie.
Następnej nocy znów będzie ściganym wyjętym spod prawa.
- Też cię kocham, Antonetto - odparł. - Ale wtedy dokonałem wyboru. Możliwe, że
złego. Ale nie miałem możliwości wybierać ponownie.
- Dziś wybrałbyś inaczej? - spytała, wstrzymując oddech.
- Może - odpowiedział po dłuższej chwili. - Może, Antonetto. Rozczarowanie ciebie
było piekłem. Ale uważałem, że równie złe będzie sprawienie zawodu im. I w końcu zawiodłem
zarówno ciebie, jak i tych wszystkich, za których chciałem walczyć.
Antonia położyła wygodnie głowę na jego ramieniu.
- Jestem teraz szczęśliwa - wyszeptała. - Czuję twoje ramiona. Kochasz mnie. Jesteśmy
blisko siebie. Czuję dokładnie to samo, co wtedy. Jesteś mężczyzną mojego życia. Jedynym, z
którym kiedykolwiek chciałam być. A tak łatwo cię stracić, Grigorij... Ale dopóki mnie
obejmujesz, jestem szczęśliwa.
- Może lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś tego nie czuła - powiedział, całując jej czoło. -
Powinienem być na tyle silny, by się trzymać z dala od ciebie. Nie po raz pierwszy jestem w
pobliżu Archangielska. Już dawno o tobie wiem. Zawsze szukałem wieści o tobie. Świadomość
tego, że żyjesz, dawała mi oparcie w życiu. Ale trzymałem się z dala. Aż do teraz. Może
dlatego, że pozostało mi niewiele czasu...
- Nie możesz dać się schwytać! Potrząsnął głową.
- Nie dam się schwytać, Antonetto. Masz rację, ja też jestem szczęśliwy. Choćby przez
tę krótką chwilę. To nigdy nie było możliwe z kimś innym poza tobą.
Noc niepostrzeżenie przeszła w poranek.
12
- Jadę z tobą - rzuciła Raija. Wyszła do kuchni na bosaka, mimo że od podłogi ciągnęło
chłodem.
Jewgienij westchnął.
Leżał, czuwając obok niej, przez pół nocy. Raija była chłodna, lekko spocona.
Oddychała tak powoli, że na pewno by to go wystraszyło, gdyby już wcześniej nie przeżył
czegoś podobnego. Doszła do siebie dopiero nad ranem. Jej oddech zaczął przypominać oddech
śpiącego normalnie człowieka.
Gdy zaczęła się pocić, odważył się ściągnąć z niej ubranie. Zostawił ją w samej
bieliźnie.
Wcześniej bardzo się bał, by nie zmarzła.
Pierwsze pytanie, które zadała, gdy otworzyła oczy, brzmiało:
- Wyzdrowiał? Jewgienij nie wiedział. Przekazał jej tylko to, co się z nią działo, a czego
nie mogła pamiętać.
- Bóg świadkiem, że przez ciebie mieliśmy z Wasilijem pełne ręce roboty! - narzekał. -
Dziś zostajesz w domu!
Wtedy się zaczęło.
- Muszę znów tam pojechać - rzuciła, gdy Jewgienij się ubrał. - Muszę zobaczyć się z
Antonią. Nadal coś jest nie tak. Coś ważnego.
- Coś naprawdę będzie nie tak, gdy obie z Antonią wylądujecie u gubernatora za
ukrywanie ściganego przez prawo!
Jewgienij był rozgniewany. Czym innym było martwienie się o Antonię. Na jej decyzje
nie miał wpływu. Ale Raija była jego żoną!
- On jest przystojny - rzuciła niespodziewanie Raija. - Może nie aż tak, jak ten
mężczyzna, który właśnie na mnie krzyczy, ale interesujący. Bardzo interesujący. Taki, dla
którego można było stracić głowę w młodości. Nic dziwnego, że tak się stało z Tonią.
- Może innym razem opowiesz mi historię życia Toni - uciął Jewgienij szorstko. -
Zostajesz w domu. Nie chcę się o ciebie martwić. Sama prosisz się o kłopoty. Wchodzisz na
pokład statku, na którym zbuntowała się załoga. Idziesz do domu, gdzie ukrywa się człowiek
poszukiwany za zdradę stanu!
- Nie używaj tego przeciwko mnie, Jewgienij! - poprosiła.
Wyszedł energicznie do kuchni i zaczął rozpalać w piecu. Usłyszał, jak Raija rozmawia
z Misza. Zaczęli coś razem śpiewać. Misza klaskał, może nie całkiem do taktu, ale z zapałem.
Raija zaśmiała się głośno.
Dziwne, że tak szybko doszła do siebie!
Jewgienij czuł się zmęczony po nieprzespanej nocy. Może się nie bał, ale za każdym
razem, gdy widział Raiję w tym stanie, przepełniał go ból.
Pragnął z całego serca, by to się już nie powtórzyło. Żeby już tego nie robiła. Żeby nie
używała tego daru. Mimo że pomagała innym, wolał, by przestała. To na pewno nie jest dla niej
dobre.
Ale tak szybko doszła do siebie, zupełnie jakby się obudziła po zwykłej nocy...
Nic nie rozumiał. Nawet nie chciał zrozumieć. I nie chciał, by pojechała do Antonii.
No i wtedy weszła do kuchni i oświadczyła mu, że jedzie z nim do miasta.
- Wolę, żebyś wiedział - wytłumaczyła. - Nie chcę działać za twoimi plecami. I nie chcę
zabierać tam Miszy. Mógłby pojechać do portu razem z tobą. Nie będzie ci przeszkadzał. Ja nie
zostanę tam długo.
Poddał się, lecz dał poznać Raiji, że robi to wbrew sobie. Nie powinna myśleć, że
pochwala jej postępowanie.
- Zęby tylko nie musieli i dziś wynosić cię stamtąd - rzucił, nie patrząc na nią. Był na
nią zły. Nie chciał, by szła do rannego, ale jej to najwyraźniej nic nie obchodziło. - Wasilij ma
co innego do roboty niż taszczenie cię, nieprzytomnej, po mieście.
Raija popatrzyła na Jewgienija, opierając policzek o chłodną framugę.
Miał ciemne sińce pod oczami. Od razu było po nim widać, gdy zbyt mało spał. A
potrzebował długiego odpoczynku. Nie zawsze mu się to udawało: bark często mu dokuczał.
Od wiosny miał z nim spokój, gdyż pogoda była sprzyjająca: ciepło i sucho. Ból trzymał się
wtedy z daleka.
Jewgienij zwykle bywał w dobrym humorze o tej porze roku.
Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, bo to z jej powodu się denerwował. A i tak miał
swoje powody do zmartwień. Papiery. Spłaty kredytów. Troska o ładunek. Nowe plany krążące
po głowie.
Potrzebował odpoczynku.
Ale teraz był niesprawiedliwy. Tonią była jej przyjaciółką. Może kimś więcej. Dobrze
pamiętała, jak ją przyjęła, gdy przybyła do Rosji, całkiem obca.
Tonią pierwsza przywitała ją z otwartymi ramionami. Obdarzyła ją ciepłem i
serdecznością, nie mówiąc już o ubraniach.
Tonią stała się dla niej rodziną, której nie miała. Jej powierniczką. Raija potrzebowała
czegoś więcej niż męża i dziecka. Z Tonią się rozumiały.
Czuła wyraźnie, że przyjaciółka potrzebuje jej pomocy. Ze coś ją gnębi.
Ubrała Misze i dała mu jeść. Sama nie była głodna. Wzięła ze sobą kawałek suchego
chleba, który pokruszyła i zjadła w drodze do miasta.
Jewgienij nie odezwał się do niej ani słowem.
Dała mu spokój.
Gdy był w takim humorze, lepiej było mu nie przeszkadzać. Niech sobie siedzi i milczy.
Zagadywała Misze, dając myślom ulecieć w przestworza. Zawsze lubiła niebo nad
Dwiną.
Dojechali około południa. Zbyt dużo zmarnowali czasu rano, kłócąc się.
Jewgienij nigdy nie przyjeżdżał tak późno.
Wasilij przerzucał worki z mąką. Mieli pewien zapas, którego nie zdążyli wysłać
statkiem. Może uda im się sprzedać go przed zimą na Półwyspie Kolskim. Tam też mieszkali
ludzie, którzy kupiliby mąkę równie chętnie jak Norwegowie w Finnmarku.
Nie byłaby to długa wyprawa. Można by się wybrać mniejszym frachtowcem. Wasilij z
ochotą by popłynął, bo zbyt długo przebywając na lądzie, stawał się coraz bardziej niespokojny.
Za bardzo lubił stać na pokładzie na szeroko rozstawionych nogach, opierając się podmuchom
wiatru i falom. Na lądzie tylko zdzierał zelówki, mówił.
Wasilij przerwał swoje zajęcie, szybko zapinając koszulę, by godnie przywitać Raiję i
Jewgienija.
Misza siedział na ramionach ojca, zachwycony, że przewyższa wszystkich dokoła.
- Doszłaś do siebie - powiedział Wasilij z nieśmiałym uśmiechem, patrząc na Raiję.
Podwinął szybko rękawy i wrócił do pracy.
- Tak, doszła do siebie na tyle, że znów chce tam jechać! - rzucił ostro Jewgienij, idąc w
stronę swego kantorka. - Przemów do niej! Powiedz, w jakim stanie ją znalazłeś!
- Ja muszę - powiedziała Raija cicho i stanowczo. Spojrzenia Raiji i Wasilija spotkały
się na krótką chwilę. Wasilij zauważył, że jest bardzo blada. I dobrze pamiętał, jak wyglądała,
gdy ją znalazł. Jak nieżywa.
- To nie chodzi o tego mężczyznę - pospieszyła z wytłumaczeniem. - Nie sądzę, bym
mogła mu jeszcze pomóc. Wiem to. On jest silny. Gdyby nie to, nic by mu nie pomogło.
Użyłam także jego mocy. Dla przywrócenia mu wzroku to i tak za mało. Ale muszę się
zobaczyć z Antonią. Czuję, że ona mnie woła.
Spojrzała na Wasilija.
Stał i przyglądał się jej, przekrzywiwszy głowę. Ręce oparł za sobą o stertę worków z
mąką. Włosy miał potargane. Oczy patrzyły na nią z wielką uwagą.
- Czy to brzmi... dziwacznie? - spytała.
- Może nie - odparł. - Ale nie jestem pewien, czy w to wierzę.
Podciągnął się na stos worków i usiadł tam, wysoko nad Raiją, w bezpiecznej
odległości.
- Wiem, że potrafisz coś zdziałać, bo sam widziałem. Nie wiem, co to jest, i nie chcę
wiedzieć. Jest wspaniałe, bo możesz coś dla kogoś zrobić. I godne podziwu, jeśli się wie, ile cię
może kosztować. Nie wiem, czy ja bym się na to zdobył, nawet gdybym miał takie moce. Może
za dużo myślałbym o sobie.
- Chyba nikt nie ocenia cię tak nisko jak ty sam, Wasilij - przyznała Raija ze smutkiem.
Odpowiedział wzruszeniem ramion.
Na zewnątrz rozległ się stukot podkutych butów. Drzwi otworzyły się z impetem, aż
zajęczały zawiasy.
Wasilij nadal siedział.
Jewgienij wyszedł z biura. Usłyszał i rozpoznał ten stukot.
Byli w mundurach. Z wyniosłymi minami podeszli do Jewgienija.
Tym razem zjawili się we trzech.
Raija nadal stała. Gdy tamci wchodzili, szepnął do niej, by zachowywała się normalnie.
- Nic nie mogą nam udowodnić! O niczym nie wiesz! Oni też na pewno nic nie wiedzą!
Byli tak dobrze wychowani, że na widok Raiji unieśli palce do czapek. Najmłodszy z
nich ukłonił się nawet lekko, obdarzając ją spojrzeniem może nie całkiem dwornym, ale które
przy odrobinie dobrej woli można było nazwać pochlebnym.
Raija uśmiechnęła się. Uniosła brwi, spoglądając na żołnierzy z lekką kokieterią.
Tym razem powiedzieli, dlaczego przyszli.
- Gubernator poszukuje pewnego mężczyzny - odezwał się najstarszy, patrząc na
Jewgienija. - Niejakiego Grigorija Amonowa. Za zdradę władzy carskiej. I za niezliczone
przestępstwa: włamania, rabunek, kradzież koni... I najpoważniejsze: przywództwo buntu
przeciwko właścicielom ziemskim, a przez to państwu. Zdrada mateczki Rosji, carycy
Katarzyny.
- To chyba dawna sprawa - odparł Jewgienij. - Teraz mamy Elżbietę. Czy to stary
człowiek?
Brwi oficera uniosły się na znak zgorszenia wobec takiego braku respektu wobec
carycy, ale dał spokój. Najmłodszy nadal obserwował Raiję i najwyraźniej flirtował z nią
wzrokiem.
- Widzieliście w porcie jakichś obcych? - spytał oficer. Uważał, że odpowiadanie na
pytania pospólstwa nie należy do jego obowiązków. Wolał je zadawać, najchętniej
niespodziewanie, by uzyskać szczerą odpowiedź.
- Raczej nie - odparł Jewgienij. - Trudno jest odpowiedzieć na pewno. Ostatnio
odbieraliśmy towary z obcego statku. Nie mogę powiedzieć, że znałem wszystkich na
pokładzie. Takiego kłamstwa bym się nigdy nie dopuścił. Człowiek na pana stanowisku na
pewno to rozumie. Ale na naszych statkach nie ma obcych, to mogę stwierdzić z całą
stanowczością.
- Sądzimy, że jest z nim wielu ludzi - odparł oficer, mile zaskoczony elokwencją
Jewgienija. - Mała armia. Nieco dalej na południe niemal ich złapali. Udało im się uciec. Mimo
to sądzimy, że tym razem ich dopadniemy. Mają ze sobą rannych, nie mogą poruszać się za
szybko.
Jewgienij zmrużył oczy.
- Nie wydaje się rozsądne, by szukali schronienia tu, jeśli nie chcą mieć do czynienia z
ludźmi gubernatora i carycą Elżbietą - niech Bóg jej błogosławi.
Oficer zaśmiał się już całkiem przyjacielsko.
- My też tak uważamy. Ale to nasz obowiązek sprawdzić. Istnieje niewielka możliwość,
i nie możemy jej zlekceważyć. Ale tak między nami mówiąc, nie sądzę, by on tu był. Antonów
ukrywa się już od piętnastu lat. Jest szczwanym lisem. Wie, gdzie może się przyczaić.
Przypuszczalnie na obszarach wzdłuż rzek, gdzieś koło Karpogory nad Pinegą, Wielikiego
Ustiuga, skąd pochodzi, Kotłasu, dalej na wschód wzdłuż Wyczegdy. Nad Wołgą też go
widywano. Pewnie będzie chciał wrócić na znane sobie tereny, wierzcie mi. Znajdziemy go nad
rzekami, a nie tu w Archangielsku!
Zaśmiał się i zasalutował przed Jewgienijem, i jeszcze raz przed Michaiłem, który też
wyszedł z kantorka. Chłopczyk aż otworzył usta na widok wspaniale ubranych mężczyzn.
- Niezły chłopak! - pochwalili go. Michaił uśmiechnął się tylko. Lubił być w centrum
zainteresowania.
- Jak on wygląda? - spytał Jewgienij, odprowadzając ich w stronę wyjścia. Zaśmiał się i
dodał: - Na wypadek, gdyby jednak wbrew oczekiwaniom się ujawnił?
- Wysoki i szczupły. Blondyn, długie włosy. Ma około czterdziestu lat.
Jewgienij pokiwał głową z powagą.
- Będziemy mieć oczy otwarte - obiecał. Wasilij zachował twarz bez wyrazu. Nie chciał,
by zwrócili na niego uwagę. I tak wiedzieli, kim jest. Ich zadaniem było wiedzieć o wszystkim.
Zatrzymali się przy Raiji. Najmłodszy z nich najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu.
- Nasza pani przybyła do miasta - zagadnął słodkim tonem.
Raija przytaknęła.
- Czasami czuję się taka samotna - przyznała, nie spuszczając z niego wzroku. - Lubię
niekiedy odwiedzić moją przyjaciółkę, wtedy nasz syn może bawić się z innymi dziećmi. Teraz
jest chora, a w domu jest zawsze tyle do zrobienia. Ale to nasza, kobiet, sprawa. Wy,
mężczyźni, nie powinniście się tym kłopotać.
Zaśmiała się kokieteryjnie.
- Dobrze wiedzieć, że poważnie traktujecie swe obowiązki - dodała. - Nawet jeśli ta
sprawa nie dotyczy Archangielska. My, kobiety i dzieci, możemy się czuć o wiele bezpieczniej.
Przecież nigdy nie wiadomo...
- Nasza pani nie ma się czego obawiać! - zapewnił dowódca.
Lubił kobiety znające swoje miejsce w życiu. I może nie słyszał wszystkich plotek o
Raiji albo nie skojarzył ich z nią. Wyszedł zadowolony. Uśmiech żony Jewgienija Bykowa był
zniewalający. Ona sama też. Był pewien, że jej się spodobał. Umiał to poznać w oczach kobiet.
Właściwie dzień okazał się całkiem udany.
Milczeli, dopóki nie byli pewni, że żołnierze ich już nie usłyszą. Jewgienij spojrzał
wtedy na Raiję i roześmiał się. Wasilij także się uśmiechnął.
Raija zrobiła kilka tanecznych kroków i wachlując rzęsami, dygnęła przed nimi.
- Mama się wygłupia! - oświadczył Misza.
- Chyba nasza pani nieco przesadziła - stwierdził Jewgienij, obejmując żonę. - Dobry
Boże, ależ ty potrafisz kłamać, Raiju! Gdzie się tego nauczyłaś? A może pochodzisz z rodziny
jakichś kuglarzy?
Zaśmiała się perliście.
- Mężczyzn tak łatwo oszukać - droczyła się.
- Ale tym wy, kobiety, nie będziecie kłopotać nas, mężczyzn - odparował Jewgienij
błyskawicznie. - Co ty na to, Wasilij? Może powinniśmy zaprosić tu samego gubernatora, by ta
nasza pani oczarowała go tak, by zrezygnował z tych wszystkich podatków i opłat. Dałabyś
sobie radę, Raiju: wystarczyłby twój uśmiech, pochlebstwa i spojrzenie, które obiecuje więcej,
niż kiedykolwiek byś dotrzymała.
- Ona jest carycą - stwierdził Wasilij z powagą. Jewgienij przełknął żart, który miał na
końcu języka, i niemal popchnął Raiję w stronę drzwi.
- Idź już do swej chorej przyjaciółki, zanim znajdą u niej tego zdrajcę. Mogłaś nawet
poprosić ich o eskortowanie cię do niej, żeby żadni niegrzeczni przestępcy cię po drodze nie
napastowali...
Raija zrobiła do niego minę, a w następnym momencie wysłała pocałunek. Okręciła się
na pięcie, aż zafurkotał jej płaszcz.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, poczuli pustkę. Wydało im się nawet, że zrobiło się trochę
chłodniej...
Antonia wpuściła ją bez słowa. Szybko zamknęła drzwi. Raija pogłaskała przyjaciółkę
po policzku gestem pełnym ciepła, też nic nie mówiąc.
- Bałam się, że się przekręcisz - rzuciła Antonia. Nigdy nie była delikatna w doborze
słów.
- Jak z nim?
Antonia patrzyła na Raiję przez chwilę, potem rzuciła się jej na szyję, wtulając twarz w
jej płaszcz, by stłumić szloch.
- Dziękuję! - rzuciła w końcu. Opadła na stojące nieopodal krzesło, jakby opuściły ją
siły.
Olga siedziała na skrzyni z drewnem. To był statek w drodze do Norwegii, a ona jego
pryncypałem, jak tata. Popatrzyła na Raiję uważnie. Ciocia wyglądała na zdrową.
- Dzięki ci, że jesteś sobą - dodała Tonią, mrugając oczami i osuszając ostatnie łzy na
gęstych, ciemnych rzęsach. - Dzięki, że rozumiesz moje wołania o pomoc i że dokonałaś tego
cudu wczoraj. Nie ma nikogo innego takiego jak ty, Raiju - Raiso! Tak bardzo cię kocham, że
chyba zacznę płakać...
- A więc doszedł do siebie? Tonią pokiwała głową.
- Jesteś już zdrowa, ciociu? - odezwała się Olga.
- Całkiem zdrowa.
- A wiesz, że gładziłam cię po policzku? Raija pokiwała głową. Nikt jej tego nie
powiedział, ale nie zawiodłaby dziecka, zaprzeczając.
- To na pewno pomogło mi najbardziej - uśmiechnęła się.
- Wasilij powiedział, że to pomoże - wytłumaczyła Olga. - Obiecał, że ci o tym powie i
że poprosi Misze, by też cię głaskał. Zrobił tak?
- Misza wtedy spał - odparła Raija. - A gdy się obudził, ja już byłam zdrowa. Na pewno
dlatego, że ty byłaś tak dla mnie dobra, Oluniu.
Oldze spodobały się jej słowa. Uśmiechnęła się z oddaniem do cioci Raiji - Raisy i
znów zmieniła się w pryncypała okrętu, który płynął gdzieś daleko, by kupować ryby. Były tam
miejscowości o tak dziwnych nazwach, jak Vardo, Malangen czy Lyngen. Tata opowiadał jej o
nich. Słyszała te nazwy już wiele razy.
- Chcesz go zobaczyć? - spytała Antonia. Raija pokręciła głową.
- Przyjechałam zobaczyć się z tobą. Dobrze się czujesz?
- Chyba na nic się nie zdadzą kłamstwa? - Tonią nawet się nie uśmiechnęła. - Jestem tak
straszliwie zmęczona! A on tej nocy jedzie dalej...
Raija przypomniała sobie rozmowę z oficerem. Przekazała przyjaciółce, gdzie żołnierze
będą go szukać.
- Chciałabym zamknąć oczy i znów znaleźć się nad brzegami Suchony - wtrąciła Tonią
rozmarzonym tonem. - Czekałabym na niego, a on nadjechałby konno. Uwiązałby konia do
drzewa albo pozwoliłby mu się paść. Liczyłaby się tylko ta chwila. On i ja. Miękka trawa.
Szum rzeki. I tam, gdzie byłam wtedy nieśmiała, niedojrzała i niegotowa, teraz byłabym śmiała,
gorąca i wymagająca. Niebo byłoby to samo, miejsce, rzeka i ptaki. On i ja. I nie miałabym
wyrzutów sumienia. Byłaby to chwila zapomnienia, w której nie krępowałyby mnie żadne
więzy. Byłabym tylko sobą, choćby na krótko. Razem z nim.
- On tyle dla ciebie znaczy? - spytała Raija. Antonia pokiwała głową z powagą. Raija
przełknęła ślinę. Nie miała żadnego prawa jej osądzać, wygłaszać swoje opinie. Nie miała
prawa uznać marzenia Toni za coś brudnego i brzydkiego.
- Kocham go - powiedziała Antonia tak cicho, żeby tylko Raija ją słyszała. - To prawda.
Można wiele o mnie powiedzieć, ale zawsze byłam wobec siebie uczciwa. Mimo że to bardzo
boli. Nigdy niczego nie żałuję. Żyję pełnią chwili. Nie umiem inaczej.
Raija pokiwała głową.
Te słowa odbiły się echem w jej duszy. Znów poczuła, że nie są jej nieznane. Może ona
kiedyś mówiła coś podobnego. Nie umiała sobie przypomnieć. To było bardziej ulotne niż dym
na wietrze.
Antonia zebrała się na odwagę:
- Mogę cię o coś prosić? O coś, co zrozumiesz jako kobieta?
Raija pokiwała głową.
- Czy możesz wziąć Olgę do siebie na noc? Oczy Toni wyrażały wszystko, czego nie
mogła powiedzieć.
Raija była kobietą. Zrozumiała.
- On wyjedzie dziś w nocy - powiedziała Antonia cicho, z rozpaczą.
Raija zgodziła się. Jewgienijowi na pewno się to nie spodoba. Powie, że to zdrada
wobec Olega.
Ale Raija rozumiała Antonię. Gdyby ona aż tak bardzo kochała jakiegoś mężczyznę i
pozostały jej tylko godziny do rozstania z nim może na zawsze, też zrobiłaby wszystko, by choć
przez moment mieć go tylko dla siebie.
Krótka chwila wypełniona prawdziwym uczuciem nie mogła być grzechem. A jeśli
nawet, to Raija nie przejęła się tym zbytnio. Uznała, że to będzie dla dobra Antonii.
Wytłumaczyła sobie samej, że Tonią żałowałaby przez resztę życia, gdyby nie złapała tej okazji
oburącz.
Taka szansa mogła się już nie powtórzyć. Potem zostałyby jej tylko pustka i
rozmyślanie, co mogło było się zdarzyć.
- Chcesz pojechać do nas, Oleńko? - spytała Raija, odwracając się w stronę
dziewczynki. - Byłaś taka dzielna, że pomogłaś mi wyzdrowieć, więc może pojedziesz teraz ze
mną do nas? Aż do jutra. Pobawisz się z Misza...
Olgę kusiła ta propozycja. Spojrzała szybko na matkę.
- A co z mamą?
- Mama będzie spała - odrzekła Antonia. - A ty przecież uważasz, że to nudne, gdy
mama śpi.
Olga pokiwała głową.
- Pojadę - postanowiła. - Już teraz? Zaraz? Raija potwierdziła.
- Pójdę tylko po wóz i Misze i zaraz przyjadę po ciebie. Powinnaś się trochę cieplej
ubrać, malutka. Mama ci pomoże.
Antonia pokiwała głową. W oczach miała bezbrzeżną wdzięczność.
- Dziękuję - powiedziała.
Przyprowadzenie wozu nie zabrało Raiji wiele czasu. Machnięciem ręki zbyła
wątpliwości Jewgienija i Wasilija, czy poradzi sobie z jazdą.
- Nasza pani poradzi sobie ze wszystkim - powiedziała.
Olga czekała już przy oknie, gotowa do drogi. Mały nosek rozpłaszczyła na szybie.
Zerwała się natychmiast, gdy tylko dostrzegła wóz Raiji.
Antonia podniosła córeczkę i ucałowała w oba policzki. Ucałowała jeszcze czoło,
powieki i usta małej. Uściskała tak mocno, że Olga zaczęła się wyrywać.
- Mama, puść!
Tonią posłuchała. Przetarła suche oczy, uśmiechnęła się i zaprowadziła córkę do Raiji.
Dziwne było oddawać ją komuś. Ale Olga już cieszyła się tym, co obiecywała jej ciocia.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała Raija. A Olga, która dostrzegła, że mama jest
trochę smutna, objęła ją i przytuliła.
- Pa, mamo! - rzuciła i ucałowała Tonie w same usta. - Będziesz za mną tęskniła? -
dodała.
- Będę za tobą okropnie tęskniła, kochanie moje - zapewniła małą. - Strasznie cię
kocham, wiesz?
Machała za nimi, dopóki nie zniknęły jej z oczu. Potem weszła do domu i zamknęła za
sobą drzwi na klucz.
13
Grigorij słyszał rozmowę Antonii i Raiji. Słyszał, jak Tonią ubiera dziecko. Słyszał
ciszę, która zapadła po tym, jak Antonia weszła do środka.
Z trudem wstał. Ostrożnie obciążał ranną nogę. Czuł pulsowanie krwi i bólu. Noga była
sztywna od biodra w dół. Ale nie bolała go już jak wcześniej. Rana chyba zaczynała się goić.
Wyglądało na to, że wszystko, co złe, już z niej wyciekło.
Nie rozumiał tego, ale przypuszczał, że to ma związek z kobietą o fińsko brzmiącym
imieniu.
Grigorij wiedział, że powinien dłużej odpocząć, nie tylko dlatego, by spędzić z Tonią
więcej czasu. Stał zlany potem, łapiąc powietrze. Musiał oprzeć się o ścianę. Powinien jeszcze
leżeć tydzień, może dwa...
Zamknął oczy i przeniósł się myślami do domu. Bywał już w tylu miejscach, od kiedy
stamtąd wyjechał, ale nadal nazywał trakty wokół Kotłasu i Wielikiego Ustiuga domem.
Chciałby móc kiedyś ją tam ze sobą zabrać. Poczuć zapach nadchodzącego lata, lasu,
mchu i rzeki. Koni. Chciał usłyszeć odgłosy życia miejskiego w Wielikim Ustiugu: skrzypienie
kół wozów, stukot kopyt, szuranie stóp, echo targowania się na rynku, odgłosy ładowania
towarów na łodzie.
Chciałby siedzieć teraz nad brzegiem Suchony, obejmując Antonię. Chciałby kochać się
z nią na brzegu rzeki. Jak za pierwszym razem.
Już nigdy tak nie będzie.
Po prostu.
Już nigdy więcej.
Niedługo zapadnie noc i przyjdzie po niego Anastas. Wtedy się z nią pożegna. Pojedzie
na spotkanie swoich ludzi i ruszą w drogę.
Będzie podwójnie wyjęty spod prawa.
Grigorij miał pewne pojęcie, po której stronie pokoju mieściły się drzwi. Nie było
zresztą wielkiego wyboru. Dotykając opuszkami palców ściany, wyciągnął drugą rękę, jak mógł
najdalej, i poruszał nią w powietrzu.
Cały ciężar ciała musiał utrzymywać na zdrowej nodze, więc zachwiał się. Czuł zawrót
głowy. W ciemności, która go otaczała, nie rozróżniał kierunków.
Odważył się w końcu puścić ścianę, która była jego jedynym punktem zaczepienia.
Musiał stanąć na chorej nodze, by pójść do przodu. Nie było to łatwe.
Ale musiał tego dokonać. Najszybciej jak mógł. Dłońmi napotkał framugę drzwi.
Starał się oddychać normalnie.
Łatwo było stracić rozeznanie w ciemności. Ale powinien się do tego przyzwyczajać.
Nic nie wskazywało na to, że kiedyś z niej wyjdzie.
Pot spływał z niego ciurkiem. Ale odniósł pewne zwycięstwo.
Sam wstał i odnalazł drzwi.
- Grigorij, nie wolno ci stawać! - Antonia ocknęła się ze swoich mrocznych myśli, gdy
dotarło do niej, że on stoi w drzwiach.
Grigorij ściskał mocno framugi. Rozglądał się jakby, zwracając twarz w jej stronę.
- Dziś w nocy jadę dalej - odparł. - Musiałem wstać.
Antonia pokręciła głową z powątpiewaniem i podbiegła do niego. Objęła go tak, by
mógł się o nią wesprzeć i przenieść na nią część swego ciężaru.
Niepewnie dotarł do ławy kuchennej.
- Poprosiłam Raiję, by wzięła ze sobą Olgę na noc - powiedziała.
Cały czas musiała go dotykać. Godziny dzielące ich od nocy mijały tak szybko. Były jak
piasek spłukiwany przez fale do morza.
- Słyszałem - odparł zachrypniętym głosem. Gardło mu się ścisnęło.
Oboje czuli wagę chwili, lecz nie umieli jeszcze z niej skorzystać. Przerastała ich
oczekiwania.
Nadeszła tak nagle...
A noc była już tak blisko! Jak cień ciążący nad dniem.
Jego dłoń odnalazła jej podbródek. Przemknęła wzdłuż linii szczęki, po policzku, czole i
wplątała się w jej włosy.
- Miałaś włosy czarne jak sadza - rzekł marzycielsko, oglądając ją w swoich
wspomnieniach. - Czy nadal są tak ciemne?
- Chyba tak - z trudem wydobyła głos Antonia. - Z tamtych czasów nie pamiętam siebie
tak dobrze, jak ciebie...
Jego cichy, pogodny śmiech. Miękki tak, jak tylko mógł być mech nad Suchoną.
- Byłabyś tam szczęśliwa? - spytał Grigorij. Jego policzek dotykał jej włosów.
Obejmował ją ramionami. Była tak blisko niego jak wtedy.
A już tej nocy on pojedzie dalej...
- Byłabyś szczęśliwa gdzieś tam, na południe od Kotlasu, na skrawku ziemi, w małej
chacie, w trudzie i znoju? Z gromadką dzieci, ze mną... Czy by ci to wystarczyło?
- Tego właśnie pragnęłam - odparła Antonia cicho. - Wtedy. Po to wróciłam. Miałam
tylko szesnaście lat, ale wiedziałam, że więcej nie mogę się spodziewać od życia. Może nawet
wyobrażałam sobie chatę jeszcze mniejszą, skrawek ziemi jeszcze uboższy. Po to wróciłam. A
ciebie już nie było, Grigorij. Nie żyłeś.
Pocałował czoło Toni u nasady włosów, zakrywając potem to miejsce jej lokami.
- Pytałem cię, czy byłabyś szczęśliwa, moja Antonetto. Nie odpowiedziałaś mi.
- Przecież nigdy nie będziemy tego wiedzieć. Nigdy nie będzie tak jak wtedy, prawda?
Może przywykłabym za szybko. Może miałbyś narzekającą żonę, która nie dawałaby sobie rady
z pracą. Ale może równie dobrze trud życia by nas połączył. Mielibyśmy dzieci. Dzielilibyśmy
się wszystkim. Nie możemy tego wiedzieć...
- Jakże często żałowałem, że nie wybrałem ciebie... Grigorij uścisnął ją i mówił dalej z
bólem:
- Jestem teraz tak bardzo ubogi, Antonetto. Wtedy też niewiele miałem, Bóg świadkiem.
Ale odrzuciłem wszystko: moją rodzinę, dom... Ciebie. Wszystko, co kochałem. A teraz czuję,
że przybyło mi lat. Nie mam dzieci, które zajęłyby się mną, gdy stanę się całkiem niedołężny.
Nie będę miał wnuków. Nigdy nie będę cieszył się starością u boku kobiety, z którą
przeszedłem w trudzie całe życie. Straciłem nawet wzrok. Nie mam nic.
- Nie wiedziałeś wtedy tego - szepnęła Antonia. - Nikt nie mógł wiedzieć. Dokonanie
takiego wyboru wymagało odwagi!
Westchnął. Anastas kilka razy mówił mu to samo. Wtedy, gdy Grigorij czuł potrzebę
dzielenia się z nim swoimi myślami.
Ale prawda nie powstaje przez powtarzanie tych samych słów. Nie pomogłoby
powtórzenie ich nawet nieskończoną ilość razy. Po jakimś czasie zrozumiał, że dokonał
niewłaściwego wyboru. Ze nie myślał. Może więcej zdziałałby dla tych, których zranił, gdyby
został. Gdyby nadal był ziarnem piasku, które przeszkadza w działaniu mechanizmu, niż kimś,
kto chciał zmienić świat za jednym razem.
Przemoc tak niewiele ze sobą niosła.
I to myślał on, który żył z nią za pan brat już niemal piętnaście lat!
Tyle czasu zmarnował...
- Sądzę, że wolałbym mieć przygięty kark i dzielić z tobą biedę, Antonetto, niż
wszystko inne. Nie mam nic do położenia na drugiej szalce wagi. Wszystko, co mam, jest
nieważne. Nawet nie zostałem bohaterem...
Zaśmiał się zgrzytliwie.
Tonią potrząsnęła głową. Obróciła się ku niemu, obejmując go za szyję. Miała łzy w
oczach. Musiała mu o nich powiedzieć, bo nie mógł ich zobaczyć.
Pochyliła się i pocałowała jego suche, spękane wargi. Sprawiła, że znów stały się cieple
i miękkie. Przywróciła im życie. Całowała go i płakała.
Grigorij otarł jej łzy.
- Nie powinnaś przeze mnie płakać, moja Antonetto! - powiedział ze smutkiem, nieco
zażenowany.
Nigdy nie umiał zachować się wobec kogoś, kto płakał. Nigdy nie dawał sobie rady z
delikatnymi uczuciami: współczuciem, troską, czułością...
Tak jak wielu innych mężczyzn umiał tylko się odwrócić.
Oparła czoło o jego czoło. Tworzyła jedną z tych uświęconych chwil, do których będzie
wracał w samotności. Była jego najsłodszym wspomnieniem, teraz jeszcze bliższym niż tamte z
młodości.
- Chcę się z tobą kochać, Grigorij - rzekła czule.
Przełknął ślinę. Nadal potrafiła go zaskoczyć. Nadal umiała powiedzieć coś takiego, co
sprawiało, że ziemia usuwała mu się spod nóg.
- Chcesz? - spytała. Schwycił ją mocno za ręce.
- Nie robię takich rzeczy - wydusił. - Nie chcę niszczyć czegoś, co istnieje. Co ma
prawo do życia. Nie zadaję się z cudzymi żonami!
- Nie jestem niczyją żoną - wyszeptała z ustami przy jego szyi. Pocałowała go tam,
gdzie tańczył jego puls tak, jak on kiedyś. Jego stopy migały wtedy tak szybko, aż oczom
trudno było nadążyć. - Jestem Antonettą, Grigorij. Twoją Antonettą. Kocham cię. Niewiele się
zmieniło od ostatniego razu...
Grigorij czuł, że Tonią próbuje znaleźć doraźne usprawiedliwienie.
Ale on też tęsknił.
Marzył o tym.
W marzeniach kochał się z nią wiele razy.
W tych krótkich chwilach znów byli razem. Nawet jeśli ból zżerał go potem z podwójną
siłą, wytrzymywał.
Pragnął tego ze wszystkich sił!
- Nie tutaj! - szepnęła.
Przemknęła koło niego jak wiatr. Jej spódnica otarła się o jego nogi, włosy o jego czoło.
Ujęła go za dłonie i uniosła z ławy.
Grigorij czuł, jak ogarnia go ta sama gorączka, co kiedyś. Antonia nadal potrafiła go
zaczarować. Sama mówiła ze śmiechem, że on rzuca na nią czar. On jednak wiedział, że było
odwrotnie.
Nie miał takiej mocy. To Antonetta umiała go oszołomić, zabrać mu duszę i zrobić z nią
dokładnie to, co chciała.
Między nimi zawsze było dużo śmiechu. Nawet gdy ich ciała spotykały się w
pożądaniu, zawsze było pomiędzy nimi miejsce na uśmiech i radość. Wtedy była to pełnia.
- Nie w jego łóżku! - Tym razem on się sprzeciwił. - Lepiej tam, gdzie leżałem. Niech
zabiorę i stamtąd piękne wspomnienia.
Pokiwała głową. Pomogła mu przejść z powrotem do pokoiku. Oparł się o drzwi,
podczas gdy Tonią rozpościerała koce na podłodze. Nie potrzebowali żadnego okrycia. Potrafili
się sami ogrzać.
Pomogła mu dojść na posłanie i położyć się na plecach. Zaczęła rozpinać jego koszulę.
- Jesteś najbardziej szaloną kobietą, jaką znam - uśmiechnął się. - Wcześniej myślałem,
że zadawałaś się z każdym chłopakiem stajennym, jakiego spotkałaś. Byłem nawet zazdrosny!
Do chwili, gdy zrozumiałem, że byłem dla ciebie pierwszy...
Antonia ściągnęła mu koszulę. Odsłoniła jego tors. Musiała go dotknąć dłońmi.
Był taki szczupły, zwarty...
I miał blizny, których wtedy nie widziała.
Pocałowała płaski brzuch Grigorija. Poczuła, jak on wstrzymuje oddech. Wędrowała
ustami w kierunku piersi. Jej włosy łaskotały go jak pióra.
Całowała jego blizny. Były to ślady po ciosach nożem.
- Prowadziłeś chyba bardziej niebezpieczne życie, niż chcesz przyznać - szepnęła. Usta
miała przy długiej bliźnie idącej od ramienia na ukos przez pierś.
- Odniosłem kilka ran - odrzekł, rozkoszując się jej dotykiem. Powstrzymywał się z
całej siły, by nie wziąć jej w ramiona. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżywał. Nigdy jako
strona bierna.
Antonia była jedyną kobietą, którą znał na tyle dobrze, że mógł się przy niej odprężyć i
poddać pieszczotom. A wtedy nie wyszli jeszcze poza zaspokojenie pierwszego pożądania.
Byli bardzo młodzi...
Leciutko musnęła jego usta i położyła się przy nim. Rozpięła mu pas. Palce miała
sprawne; domyślał się, że robiła to już wcześniej.
Ale nie czuł zazdrości.
Ta chwila była zbyt droga, by marnować ją na niedobre uczucia.
Rzucił Tonie. Myślała, że umarł . Teraz też nie miał do niej prawa. Nie miał prawa do
tej przyjemności, którą odczuwał. Do tego bezbrzeżnego szczęścia.
Rozpięła mu spodnie i pomogła mu się z nich wydostać, starając się nie dotykać
bandaży.
Były zresztą suche na wierzchu. Nic przez nie nie przemiękało jak wcześniej.
Grigorij nie śmiał uwierzyć, że rana się goi. Ale to działo się naprawdę.
Usłyszał, że Antonia wstaje. Potem szelest ubrań. Rozbierała się szybko, tak jak wtedy
przed laty. Nie miała w sobie kokieterii, była na to za młoda i zbyt nieśmiała. Potem śmiała się
z niego, mówiąc, że potrafi go podniecić na inne sposoby niż przez powolne rozbieranie się.
I rzeczywiście potrafiła.
Och, jakże Grigorij pragnął ją teraz ujrzeć!
Po chwili leżała już obok niego, ciasno przytulona. Dokładnie wyczuwał zakamarki jej
ciała.
Wyczuł, że przez chwilę jakby się zawstydziła.
Grigorij położył się ostrożnie na boku, dotknął jej ramienia, przesunął po nim dłonią aż
po jej palce. Pozwolił, by poprowadziła jego dłoń do swoich piersi. Były jędrne i zarazem
miękkie. Potem jego dłoń powędrowała na jej krągłe biodra, pogłaskała brzuch, przeszła wzdłuż
ud.
Miękkość.
Przeniosła jego dłoń między swoje uda.
On dawał. Ona przyjmowała.
Nagle zatrzymała go.
W igraszkach wsunęła się pomiędzy jego nogi, zginając je tak, by kolana dotykały jej
bioder. Głaskała go po łydkach, łaskotała stopy. Sprawiła, że się całkiem odprężył.
Grigorij zapomniał o ranie. Ból poszedł w zapomnienie w obliczu rozkoszy.
Rozpalała w nim płomienie.
W ślad dłoni poszły jej usta.
Pozornie nie zwracała uwagi na to, jak bardzo jest podniecony. Usiadła na nim i pieściła
jego ramiona i pierś. Całowała go. Jej loki łaskotały jego skórę. Grigorij czuł, jakby obsiadło go
mnóstwo motyli, które to wzbijały się do lotu, to znów powracały.
Pochwycił w końcu Antonię i objął ramionami jej szczupłe plecy. Ustami odnalazł jej
usta. Nawet jego ciemność nie potrafiła jej przed nim ukryć.
Całowali się, głodni siebie nawzajem.
Nie mogli się sobą nasycić. Czuli słodki smak szaleństwa.
Jego dłonie znów ją pieściły. Odkrywały na nowo. Znał ją wcześniej jako dziewczynę,
teraz odkrywał kobietę. Pragnął ją zobaczyć na własne oczy, ale musiały mu wystarczyć dłonie.
Zabawa stawała się dziksza, gwałtowniejsza. Tonią zsunęła się niżej i uniosła na tyle, by
znalazł drogę. Kolana przycisnęła do jego twardych bioder i opadła na jego pierś. Palce wbiła w
jego barki. On ciasno obejmował ją ramionami, mocnymi niczym korzenie sosny.
Nie musieli ustalać żadnego rytmu. Po prostu byli razem. Falowali niczym łodzie na
morzu. Leżeli potem spokojnie, ciesząc się swoją bliskością i oddaniem. Całowali się.
Porozumiewali słówkami, które należały tylko do nich. Słówkami, które wymyślali w tej
chwili, tylko dla tej chwili. Dla siebie.
Pomiędzy nimi było nieskończenie więcej niż pożądanie. Wiele więcej niż tylko
poszukiwanie krótkich momentów zapomnienia i rozkoszy.
Grigorij i Antonia odnaleźli wspólnotę.
Odnaleźli siebie.
To znaczyło więcej niż rozkosz.
- Kocham cię - powiedział Grigorij. Pocałował ją.
Pocałował wiele razy. Był szczęśliwy. Czuł, jak to wspaniale być we dwoje. A czas
uciekał.
- Też cię kocham - odpowiedziała. - Pomiędzy nami jest tak wiele. I tylu. Ale nigdy nie
było tak jak teraz. Wiem, że mnie rozumiesz. Nie powiem, że żałuję tego, co było wcześniej.
Albo tego, kto był wcześniej. Ale nic nie może się równać z tobą i mną razem. Nie wiem, czy
umiałabym żyć tak, jak żyłam, gdybym wiedziała, że nie umarłeś. Ze śmiercią nie mogłam
walczyć. Nawet ja. Więc pogodziłam się z tym. Żyłam chwilą.
- Co będzie teraz? - spytał, dotykając palcami jej twarzy, czując, jak formułuje wyrazy.
Niemal słyszał je opuszkami palców. - Będziesz żyła i po mnie, Antonio. Nie chcę znów
zmarnować ci życia. Tego bym nie zniósł. Chcę wiedzieć, że jesteś szczęśliwa.
Pocałowała wilgotną skórę na jego piersi.
- Będę żyła, Grigorij - obiecała. - Będę żyła także i po tym. W jedyny możliwy dla mnie
sposób. Wtedy nie zmarnowałeś mi życia, ale zmusiłeś, bym szła ścieżkami, których sama bym
nie wybrała. Więc to nie było zmarnowane.
Uniosła się na dłoniach.
- Nie chcę, żebyś był bardziej chory niż jesteś - oświadczyła. - Nie możesz na dodatek
się przeziębić. Ubierz się. Zjemy coś i porozmawiamy. Przecież jedziesz dalej dziś w nocy,
prawda, Grigorij?
Pokiwał głową.
- Jest tyle rzeczy, na które nie starczy nam czasu, Antonio.
Posmutniał. Nazwał ją Antonią. Antonetta, dziewczyna z marzeń, zniknęła. Znów
znalazła się w przeszłości i tam miała pozostać.
Ten moment też miał należeć do przeszłości. Ale będzie jej: Antonii.
Pomogła mu się ubrać. Grigorij skrzywił się, gdy uświadomił sobie, że już zawsze
będzie potrzebował do tego pomocy. Pewnie Anastasa. Było to poniżające. Dotychczas sam
dawał sobie radę ze wszystkim. O wiele łatwiej było mu dawać niż brać.
Ale teraz nie miał wyboru.
Pomogła mu dojść do stołu. Przyniosła jedzenie i postawiła przed nim. Usiadła obok.
Jedli. Rozmawiali.
Wydawało się niemal, że są razem od dawna. Że dzielą stół i codzienność już wiele lat.
Antonia opowiedziała mu, czego dowiedziała się od Raiji. Śmiali się, gdy mówiła, jak
Raija kokietowała dowódcę.
- Szkoda, że jej naprawdę nie poznam - rzekł. - Rozumiem, dlaczego jesteście
przyjaciółkami. Ja nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela poza Anastasem. Nawet nie wiem,
czy to się liczy. On jest o tyle ode mnie młodszy, jest jak syn. No i byłaś ty, ale ty jesteś kimś
więcej niż przyjacielem...
- Polubilibyście się z Raiją - stwierdziła Antonia, ale zmieniła temat. - Spakuję teraz
jedzenie na drogę. Odpocznij. Możesz się tu położyć, jeśli chcesz.
Zrobił tak. Leżał na ławie w kuchni Toni, słysząc jej kroki i odgłosy pakowania.
Zapamiętywał tę codzienną krzątaninę i chował jak skarb.
Czas uciekał.
Dziś w nocy miał jechać dalej.
14
Anastas nadszedł o zmroku. Może to było ryzykowne, ale potrzebowali jak najwięcej
czasu. Zanim się rozjaśni, powinni być już daleko.
- Czy będziesz w stanie jechać konno? - spytał. Wyraźnie wątpił w cudowne
uzdrowienie Grigorija.
- Dam radę siedzieć na koniu - odparł Grigorij szorstko. - To ty nazywasz to jazdą.
- Nie wiem, czy nie będzie za ciężko dla konia nieść nas dwóch - wytłumaczył Anastas.
- Kiedy dotrzemy do pozostałych, zamienimy go, by go nie zajeździć.
Grigorij pokiwał głową w milczeniu.
Antonia widziała, że nie jest zadowolony. Czuł, że Anastas przejmuje dowodzenie, że
staje się ważniejszy niż Grigorij.
Wcześniej tak nie było.
Poklepała worek leżący na stole.
- Jedzenie - wyjaśniła. - Chleb, masło, ser, suszone mięso i solona ryba.
Nabrała powietrza w płuca.
- Ciężko będzie Grigorijowi jechać konno. Zwłaszcza przez całą noc.
- Obiecałaś przecież, że nie będziesz go powstrzymywać! - niemal wykrzyknął Anastas.
Nie umiał ukryć zawodu i złości.
- Nie próbuję was powstrzymać. Nie chcę tego. Mówię, bo tak nakazuje mi rozsądek.
Jego rana dopiero zaczyna się zabliźniać. On nie powinien jechać konno.
Anastas ze zniecierpliwieniem przewrócił oczami. Cieszył się, że Grigorij nie może tego
widzieć.
W tym momencie pomiędzy Anastasem a Tonią nie było ani śladu przyjaznych uczuć.
- Coś proponujesz? - spytał drwiąco. - Wóz? Tak, żeby ślady po nas pozostały? To
nazywasz rozsądkiem?
- Nie wóz - odparła Tonią spokojnie. - Łódź.
- Wtedy będziemy musieli polegać na innych - stwierdził Anastas. Nie był zaskoczony,
choć może ona na to liczyła. Sam wcześniej rozważał taką możliwość i uznał, że jest zbyt
niebezpieczna. Musieliby się ujawnić. Potrzebowaliby większej łodzi, przecież muszą zabrać
konie. No i musieliby zaufać obcym, bo żaden z nich nie umiał żeglować. Wszyscy pochodzili z
głębi lądu i mimo że umieli pływać po rzekach, na morzu nie czuli się pewnie.
- Nie zostawię mojego konia - rzucił Anastas. Antonia posłała mu słodko - kwaśne
spojrzenie.
Wydawało się, że walczą między sobą o względy Grigorija. Nie było to może potrzebne,
ale usadzenie tego młokosa sprawiło jej satysfakcję.
- Ty pojedziesz konno - rzekła. - Bez Grigorija. Ja nie mówię o dużej łodzi, tylko o
małej łódce. I nie uważam, że Grigorij ma płynąć całą drogę, tylko tyle, by ujść przed
pościgiem tu w Archangielsku i tam, gdzie mieli go szukać. Tylko tę noc i jutro. Na wschód, do
ujścia Miezieni.
- Grigorij nie umie żeglować - sprzeciwił się Anastas.
Grigorij umiał lepiej słuchać niż on. Lepiej znał sposób mówienia Toni, zmiany
intonacji jej głosu. Nadążał za jej myślami.
- Nie ma mowy - odezwał się stanowczo. - Nie pozwolę ci na to.
- Wtedy dokonałeś wyboru za nas oboje, Grigorij - odpowiedziała. Głos miała spokojny,
ale czuł w nim ból, który może nigdy już jej nie opuści. - Teraz wybieram ja. Za mnie. Za nas
oboje. Nie zdołasz mnie powstrzymać.
- Mogę na ciebie donieść.
- Wcześniej bym cię zabiła - powiedziała z pewnością w głosie.
Anastas zaczął się domyślać jej zamiarów.
Ubrana była w spodnie, jak mężczyzna. Spakowany plecak czekał przy drzwiach.
Wcześniej go nie zauważył. Grigorij przecież nie miał nic ze sobą, gdy tu przybył.
- Gdzie dziecko? - spytał, przeczuwając najgorsze.
- Raija się nią zaopiekuje - odparła.
- Nie wolno ci - powtórzył Grigorij, choć nie umiał tego powiedzieć z całym
przekonaniem. Coś w nim nie umiało odmówić. Był słaby.
Tyle mu ofiarowywała z tego, o czym zawsze marzył. Tyle tego, o czym nie śmiał
marzyć.
Zrozumiał też, że dokładnie wszystko zaplanowała, nie zdradzając się przed nim ani
słowem.
Wolał nie myśleć, ile to ją będzie kosztowało. Bez przekonania poprosił ją, by się
jeszcze zastanowiła.
W głębi serca jednak czuł, jakby urodził się na nowo.
- Ja umiem żeglować - powiedziała Tonią. - I umiem ukraść łódkę, choć nawet nie
muszę.
- Umiesz żeglować? - wątpił Anastas. Splótł ręce na piersi i obserwował Antonię. Bóg
jeden wie, co jeszcze wymyśli. Gdy on kiedyś będzie wybierać sobie żonę, to na pewno
niepodobną do niej.
- Potrzebujecie mnie - stwierdziła Tonią spokojnie. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na
Grigorija. - Grigorij mnie potrzebuje. Jadę z wami.
Anastas skrzywił się lekko, dając do zrozumienia, że się z tym nie zgadza.
- Możesz wziąć jeszcze jednego konia ze stajni - dodała. - Tego czarnego. Jest
wystarczająco silny, by unieść dwóch jeźdźców. Weź też siodło.
Chłopak spojrzał na nią, wyraźnie zdezorientowany.
- Antonia jedzie z nami - wytłumaczył Grigorij nie całkiem pewnym głosem. - Przystaje
do nas, Anastas.
W jednej z szop na skraju przystani Antonia odnalazła sporą łódkę. Stała się zbyt ciężka
z upływem lat, więc Jewgienij dostawił na niej maszt. Żagiel był może nieco spłowiały, ale
wisiał na miejscu. Miała też wiosła, na wypadek gdyby zawiódł wiatr.
Z pomocą Anastasa Antonii udało się przeciągnąć łódź na wodę.
- Czy wiesz, co robisz? - spytał chłopak. - Masz przecież rodzinę i to wszystko...
- Wiem, co robię - stwierdziła stanowczo. - Nie proszę, byś mnie polubił, Anastas. Nie
proszę, byś wyrabiał sobie jakieś zdanie na temat mojego życia. To moja sprawa. Jeszcze nikt
nigdy mnie tak nie potrzebował, jak teraz Grigorij. Może to jest odpowiedź na twoje pytanie.
Nie życzę ci, byś kiedykolwiek musiał dokonywać podobnego wyboru.
Załadowali jedzenie i jej plecak. Wrzuciła też kilka kocy i narzędzi z szopy. Nóż miała
w plecaku.
- Grigorij musi sam przejść na przystań - powiedział Anastas. - Ja nie mogę pomóc.
Musicie sobie dać radę.
Antonia pokiwała głową.
Czuła się silna.
Grigorij nie powinien być zależny od obcego człowieka. Nie powinien polegać na
dobrej woli czy wyrzutach sumienia tamtego. Nie powinien być dla nikogo ciężarem.
Ona będzie jego oczami i jego podporą.
Nie robi tego ze współczucia czy dawnego podziwu. Robi to z miłości. To nie umniejsza
Grigorija, bo zawsze coś da jej w zamian.
Wracali do domu ciemnymi zaułkami przystani, tak że nikt ich nie zauważył.
Antonia była w męskim przebraniu. Kurtka Olega sięgała jej poza biodra. Czapkę
dobrze naciągnęła na głowę i ukryła pod nią loki. Czapka rzucała też cień na twarz.
- Jest jeszcze coś, o co chciałabym cię prosić, Anastas - powiedziała, zanim znaleźli się
w domu. - To nic wielkiego, ale nie mogę zrobić tego sama...
Zamilkła na chwilę.
- Chodzi mi o listy. Nie chcę zostawiać ich w domu, by nie wpadły w niepowołane ręce.
Są do Raiji i... Olega. I Olgi, gdy już będzie umiała czytać.
- Dokąd mam je zanieść? - spytał. Widać nie był tak całkiem pozbawiony uczuć, na
jakiego chciał wyglądać. Miał także wiele ciepła, które dobrze ukrywał. Obawiał się go, bo nie
miał nad nim władzy. Owo wewnętrzne ciepło nie było wystarczająco męskie, by mu dodać
splendoru.
- Możesz zostawić je u Wasilija? - spytała. - Może i tak zamierzałeś tam iść?
Nie zamierzał. Nie żegnał się z nikim w żadnym miejscu. To była zasada Grigorija,
dzięki której ukrywali się już tak długo. Anastas uznał ją za swoją, tak jak pozostali.
Antonia musiała się jeszcze wiele nauczyć.
Była kobietą, ale nie miało to znaczenia, o ile miała należeć do ich grupy.
Wzięła ze sobą spory worek z ubraniami. Żaden z nich nie miał więcej rzeczy, niż
mieści się w worku przytroczonym do siodła. Mieli to, co nosili na sobie i niewiele poza tym.
Bagaże mogły ich opóźniać.
Ale to Grigorij musiał jej o tym powiedzieć.
- Zaniosę je tam - obiecał. - Mam mu je dać, czy gdzieś schować, by znalazł później?
- Schowaj - odparła. I właśnie w ten sposób by postąpił. Nie chciał, by ktoś postanowił
jechać za nimi i przekonywać Antonię, by wróciła.
Anastas nadal nie był zadowolony, że ona będzie im towarzyszyć.
Ale dopóki Grigorij się z tym zgadzał, nie mógł nic zrobić. Miał tylko nadzieję, że
obecność Toni nie doprowadzi do katastrofy.
Do tej pory szczęście im mniej lub bardziej sprzyjało. Wolałby, by się nie odwróciło.
Antonia wcisnęła spódnicę do spodni. Na ramiona narzuciła płaszcz, a na głowę kaptur.
Nie byłoby łatwo ją rozpoznać. Grigorij dostał płaszcz Olega. Nie chciał go przyjąć, ale Tonią
była stanowcza.
- On ukryje, że kulejesz - powiedziała ostro. - I grzeje, a na morzu jest zimno. Mam
nadzieję, że będzie wiatr, a wtedy na pewno nie jest ciepło, zwłaszcza że będziesz tylko
siedział. Nie mamy czasu na takie drobiazgi, Grigorij! To tylko płaszcz!
- Jego płaszcz - mruknął Grigorij, ale posłuchał Antonii.
Odszukał butelkę wódki stojącej na stole.
- W takim razie biorę jego wódkę! Antonia westchnęła.
- Dobrze, ale trzymaj ją w kieszeni płaszcza. On też ukrył włosy pod czapką. Swoją
własną. Dla pewności Antonia uczerniła mu włosy sadzą. Z daleka nie wyglądał na blondyna.
Dołożyła drew do pieca. W ciągu nocy powinien iść dym z komina. Pokoik, w którym
leżał Grigorij, wyglądał dokładnie tak samo jak przedtem. Spaliła wszystkie bandaże.
Zniszczyła wszystko, co mogło wskazywać na pobyt obcej osoby.
Antonia przeszła po domu. Dotykała ścian, naczyń i sprzętów.
Zatrzymała się przy łóżeczku Olgi.
Długo stała z koszulką córki w dłoniach. Nadal pachniała dzieckiem. Antonia omal nie
zapakowała jej do worka, ale się powstrzymała.
Miała spalić za sobą wszystkie mosty. Nie powinna oglądać się za siebie. Nie powinna
mieć ze sobą niczego, co mogłoby kogoś doprowadzić tutaj. Jej nowe życie nie powinno
uderzyć w tych, których pozostawiała.
Ta Antonia, która szła za Grigorijem, nie powinna przypominać Antonii Jurkowej.
Będzie inna - będzie Antonettą.
Wspomnienia, które brała ze sobą, miała nieść w pamięci. W sercu. W ten sposób nikt
ich jej nie odbierze.
Koszulka Olgi została na miejscu.
Gdy wyszli, nie obejrzała się za siebie. Musiała być stanowcza.
Anastas został w domu. Miał zamknąć drzwi i zostawić klucz u Wasilija.
Wyglądali jak para kochanków idących w ciasnym uścisku. Stanowili zwykły widok jak
na port o tej późnej porze. Wyglądali na tak zajętych sobą, że wydawało się normalne, iż nie
chcieli zbliżać się do innych. Stanowili jeden wielki cień, gdy tak szli objęci, czasem niepewnie
i zataczając się lekko, gdyż za bardzo byli zajęci całowaniem się. Przechodnie mogliby też
pomyśleć, że na pewno nie pogardzili wcześniej tanią wódką...
Nikt nie zwrócił na nich szczególnej uwagi. Wyglądali na zakochanych albo na
marynarza i panienkę lekkich obyczajów.
Nikt ich nie śledził.
Dla Antonii pokonanie odległości do portu wydawało się wiecznością. U wylotu jednej
z ulic zobaczyła mężczyznę i była pewna, że zwrócił na nich uwagę.
Grigorij opierał się ciężko o jej ramię. Tonią pociła się z wysiłku, zresztą miała na sobie
za dużo warstw ubrania. Panicznie się bała, że w pewnym momencie Grigorij nie będzie w
stanie iść dalej.
Posuwali się naprzód w ślimaczym tempie.
Całowali się czasem na pokaz, ale nie dawało im to przyjemności.
Antonia czuła, że wręcz ciągnie Grigorija za sobą. Przy szopach coś się działo. Ktoś do
nich zawołał. Antonia zesztywniała.
O Boże! pomyślała. Czyżby to byli żołnierze? Odkryli nas? Czy to z mojej winy?
Grigorij zdążył szepnąć do niej gorączkowo:
- Spokojnie! Nie trać głowy!
Sam krzyknął do nich na całe gardło, że ma wódkę i kobietę i że Archangielsk jest rajem
na ziemi.
Dobiegł ich męski śmiech pełen zrozumienia. Nawet obdarzono ich rubasznymi
życzeniami powodzenia.
Antonia zaklęła przez zaciśnięte zęby i pociągnęła Grigorija dalej. On starał się
pomagać, jak mógł. Mógł udawać pijanego, lecz nie kulawego pijanego.
Odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie dotarli do szopy. Stali dłuższą chwilę w ciemności, by
się upewnić, że nikt za nimi nie idzie.
Port wydawał się jednak całkiem pusty, jakby wstrzymał oddech.
- Bałaś się - stwierdził, gładząc ją po policzku. - Byłaś dzielna, kochanie.
- Bałam się tak, że myślałam, że zwymiotuję - odparła, mierząc wzrokiem odległość
dzielącą ich od wody. - Teraz możesz kuleć - dodała, podając mu ramię. - Już nie musisz
udawać.
Wyszli na zewnątrz i zamknęli za sobą drzwi.
Nad morze prowadziło strome urwisko. Łódka ocierała się dnem o piasek. Musiała
czekać blisko brzegu ze względu na Grigorija. Nieważne, że Tonią będzie musiała się bardziej
namęczyć przy odbijaniu, zanim będą mogli wiosłować. Żagiel postawią dopiero przy ujściu
Dwiny. Bliżej wiatr jest zbyt słaby.
Powiedziała Grigorijowi, by usiadł i zsunął się nad wodę. Zdjęła mu buty, by ich nie
przemoczył. Swoje musiała mieć na nogach, by łatwiej było jej odpychać łódkę.
Oczywiście, przemoczyła spódnicę i płaszcz. Nie pamiętała, by je zdjąć, zresztą nie
mieli czasu na takie drobiazgi.
Antonia weszła do wody po uda i dopiero wtedy wskoczyła na łódkę. Zdjęła spódnicę i
płaszcz i rozłożyła je, by jakoś wyschły.
Schwyciła jedno z wioseł i zaczęła odpychać łódkę od dna. Gdy już było zbyt głęboko,
usiadła i ujęła w dłonie oba wiosła. Poczuła ich chłodną gładź.
- Żegnaj, Archangielsku - powiedziała cicho. Grigorij odwrócił się, choć nic nie widział.
Ona dostrzegała zarysy miasta, w którym zawsze mieszkała.
Pierwsze machnięcia wiosłami były niepewne. Antonia starała się zachowywać cicho.
Pomyślała potem jednak, że morze przynosi tyle dźwięków, że ich wiosłowanie w nich utonie.
Przyłożyła więcej siły i rozgrzała się.
- No to jesteśmy w drodze - powiedziała do Grigorija. - Nie zatrzymamy się, dopóki nie
dotrzemy do ujścia Mezeny. Jak myślisz, my będziemy pierwsi czy oni na koniach?
- Możemy się założyć - odparł. - Ja stawiam na nas, Antonio. Jesteś przecież ze mną, a
wtedy nic innego nie może mnie spotkać niż wygrana, prawda?
Anastas wytężał wzrok, lecz ich nie dostrzegł.
Nie chciał sprawdzać, czy wypłynęli.
Nie mógł się przyzwyczaić do myśli, że nie jest już odpowiedzialny za Grigorija.
Trwało to tylko ostatnie tygodnie, ale chłopak zdążył się już pogodzić z myślą, że tak będzie,
dopóki Grigorij będzie żył. Nigdy nie przyznał przed sobą samym, że to mu ciąży. I teraz także
za nic by nie przyznał, że czuje ulgę, gdy Antonia tę odpowiedzialność z niego zdjęła.
Zrobiła mu przysługę. Ale on w głębi duszy czuł się oszukany.
Nie wiedział, czy powinien wierzyć, że ta kobieta temu podoła. Nie wątpił, że kocha
Grigorija. Nie wątpił w jego uczucia do niej. Ale Anastas nie wierzył, że miłość może
zwyciężyć wszystko. Według niego były to nędzne fundamenty pod dom.
Miłość to luksus dla tego, kto żył w ciągłej ucieczce. Sam Grigorij mu to mówił.
Ale dawno temu.
Nawet bohaterowie tacy jak Grigorij cierpieli na słabą pamięć.
Anastas wziął do ręki listy, które mu dała. Popatrzył na litery. Były ładnie skreślone. A
on nie przypuszczał, że Antonia umie pisać!
Westchnął. Oceniał ją widać zbyt nisko, ale przecież niewiele kobiet umiało czytać, a
jeszcze mniej pisać.
Chętnie by się dowiedział, o czym pisała, choć to go nie dotyczyło.
Zalakowała wszystkie listy. Dotknął sztywnych krążków.
Przypomniał sobie, jak ojciec przyciskał swój pierścień do ciepłego laku. Pamiętał herb
rodzinny odciśnięty na czerwonobrązowym tle. Bardziej niż ten wiszący nad drzwiami.
W tej pieczęci nie było żadnych wzorów. Jego wspomnienia dotyczyły innych czasów.
Anastas zamknął drzwi na klucz. Przeszedł cichymi ulicami do domu Wasilija. Zapukał.
Nie oczekiwał zaproszenia.
- Sądziłem, że już się ulotniłeś - stwierdził zdumiony Wasilij. - Nie jest to dobra pora na
jazdę?
Anastas zgodził się z nim.
- Ale czasem zdarza się, że się żegnamy - uśmiechnął się. Naprawdę polubił Wasilija.
- Potrzebujecie czegoś na drogę?
- Antonia dała to, co trzeba - odparł. Nie chciał o nic prosić.
Wasilij zrozumiał tę dumę. Przypominała mu jego własną.
- Mam trochę wódki i suszonej ryby. Starczy dla wszystkich. - Podniósł się. - Muszę
zejść do piwnicy. Jest na zewnątrz.
Anastas pokiwał głową. Pasowało to idealnie do jego planów.
Gdy Wasilij wyszedł, chłopak zerwał się na nogi cicho jak kot. Zastanawiał się, gdzie
ukryć listy. Wasilij musi je znaleźć, lecz nie za prędko, nie tej nocy.
Nie sądził, by się domyślili, że Antonia uciekła morzem, ale nigdy nie wiadomo.
Powinni zresztą unikać wszelkich pościgów. Teraz wszyscy są ich wrogami.
Anastas zdecydował się na stos płaskich chlebków. Było tak późno, że Wasilij raczej nic
już nie będzie jadł. Ale rano - tak.
Złożył listy jeszcze raz i włożył pomiędzy chleby, każdy z osobna.
Zdążył usiąść na miejsce, gdy Wasilij powrócił z piwnicy. Wszystko wyglądało na
nieruszone.
Uśmiechnął się do Wasilija. Podziękował ciepło za podarunek i pożegnał się.
- Pewnie się już nie spotkamy - rzekł chłopak. - Ale naprawdę cieszę się, że cię
poznałem.
- Mam nadzieję, że wam się uda - odparł Wasilij.
- Też mamy taką nadzieję - zaśmiał się Anastas. W stajni osiodłał własnego konia i
karego Antonii.
Przywiązał go do swego siodła.
Gdy wyprowadzał konie, panowała cisza. Zamknął stajnię na klucz i położył go w
szparę między belkami. Potem wyjechał z miasta.
Na pewno niejeden mieszkaniec Archangielska usłyszał uderzenia końskich kopyt, ale
nawet nie przypuszczał, że oto opuszcza miasto ktoś wyjęty spod prawa.
Anastas jak zawsze nie miał przed sobą drogi powrotu.
15
Wasilij nigdy nie umiał szybko się budzić rano. Przytomniał dopiero wówczas, gdy
porządnie przetarł oczy i coś przekąsił. Zawsze tak było, nawet gdy łowił ryby na statkach i
wstawał na nocną wachtę.
Dla niego poranki oznaczały cierpienie.
Gdy jego palce w poszukiwaniu chleba natrafiły na papier, sądził, że nadal śpi. Jego
chleb zawsze przykrywała lniana ściereczka. Przecież sam go tak ułożył. A Dagnija, która go
upiekła, nie miała papieru na zbyciu.
Od razu się przebudził.
Pod chlebem leżał złożony list opatrzony czerwoną pieczęcią.
Podszedł do okna i w świetle poranka przeczytał: „Raija - Raisa”.
Odłożył list na stół. Po grubości zorientował się, że zawiera więcej arkuszy. Wiedział,
do kogo należy ten papier, widział go wystarczająco często wcześniej.
I tylko jedna osoba nazywała Raiję Raiją - Raisą.
Wasilij doskoczył do chlebów. Coś mu się nie zgadzało. Coś było nie tak...
Znalazł jeszcze jeden list.
I jeszcze jeden...
Oba grube.
Oba z imieniem odbiorcy wypisanym starannym pismem.
Oba zapieczętowane.
Wasilij stał, trzymając je w dłoniach. Zamknął oczy i starał się to zrozumieć.
Przesunął stos chlebów i znalazł to, co leżało za nimi.
Klucz.
Wasilijowi także on był znajomy. Wiedział, do którego zamka pasuje.
Nagle zrozumiał, czemu zawdzięczał wizytę Anastasa. On przyszedł nie tylko po to, by
się pożegnać. Miał coś zostawić.
Wasilij nie czul już głodu. Ubrał się, włożył listy za pazuchę i złapał klucz. Było tak
wcześnie, że nie mogło być jeszcze żadnego z chłopaków stajennych Antonii. Na tyle wcześnie,
że ludzie byli jeszcze zajęci porannymi obowiązkami.
Wasilij właściwie nie przejmował się, co ludzie powiedzą. Po prostu wszedł do domu
Antonii.
W kuchni było jeszcze ciepło, na palenisku się żarzyło. Skrzynia na drewno była pełna.
Wasilij odruchowo dołożył do ognia kilka szczap.
Wszędzie było posprzątane. Na oparciu krzesła wisiała kurtka Antonii.
Zajrzał do pokoiku.
Nie znalazł żadnego śladu po pobycie obcego. Pomieszczenie wyglądało jak przedtem,
pachniało tylko czystością. Widać Antonia wyszorowała podłogę.
Zajrzał do sypialni. Łóżko małżeńskie i łóżeczko Olgi były zasłane tkanymi kapami.
Wasilij otworzył skrzynię z ubraniami. Antonia nie wzięła wiele ze sobą. Bluzki i
spódnice nadal leżały, a nawet grzebień.
Także ubranka Olgi leżały porządnie złożone w mniejszej skrzyni. Skrzyni z Wielikiego
Ustiuga, miasta mistrzów drewna.
Wyglądało tak, jakby gospodyni miała niedługo wrócić.
Wasilij wszedł do kuchni. Jego serce biło gwałtownie.
Olga... Co zrobiła z dzieckiem? Czyżby wzięła małą na tak szaloną wyprawę?
Przypomniał sobie, jak Tonią błagała go, by zabrał Olgę do Raiji.
Wydawało mu się, że wczoraj Raija skręciła pod górę, gdy wyjeżdżała od nich z
kantorku. Czyżby kierowała się do domu Olega i Antonii?
Wyciągnął listy. Na jednym z nich widniało imię Olgi.
Wasilij nie chciał dłużej myśleć. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz. Skierował
się do stajni, znalazł klucz i otworzył.
Siodłał konia, gdy nadszedł pierwszy z woźniców.
- Pożyczam konia Antonii - powiedział, zanim ten zdążył zapytać. - Ona sama pojechała
na karym. Dostała wiadomość, że jedna z jej sióstr jest chora. Ta, która mieszka nad Onegą czy
w Kem, nie pamiętam.
Rzucił woźnicy klucz do stajni.
- Dostałem go od Antonii, weź. Niedługo oddam konia.
- Co z nami? - spytał woźnica. - Długo jej nie będzie? Wasilij wzruszył ramionami.
- Jewgienij postanowi, co trzeba. Woźnicę zadowoliła ta odpowiedź.
Wasilij wskoczył na konia i wyjechał z miasta. Dziękował Stwórcy, że dał mu tak mądrą
głowę. I szybki język, który umiał łatwo kłamać, gdy była potrzeba. Może i kierował
podziękowania pod zły adres, w końcu Bóg nie ponosi odpowiedzialności za kłamstwa. Ale
Wasilij nie przejmował się szczegółami.
Nadjechał, gdy Raija i Jewgienij jedli śniadanie. Dzieci kłębiły się w dzikiej zabawie na
podłodze. Gdy wszedł, rzuciły mu się na szyję. To był przecież wujek Wasilij, który zawsze
miał w zanadrzu ciekawe historyjki i świetne pomysły.
Ale nie tym razem.
Uwolnił się z ich objęć, patrząc prosząco na Raiję.
- Na dworze nie jest zimno - powiedział. - Może ubierzesz te dwa trolle i wyślesz na
świeże powietrze? Niech sobie pobiegają...
- Chyba nic złego się nie stało? - spytała Raija drżącym głosem.
Zmierzyła Wasilija uważnym spojrzeniem i szybko ubrała Misze w kurtkę i miękkie
buty. Powtórzyła to samo z Olgą. Wypchnęła dzieci na dwór, pouczając, że mają biegać tylko
na podwórku. I że nie mogą zaczepiać konia Wasilija.
- To nasz koń! - upierała się Olga, ale Raija nie była w nastroju do dyskusji. Zamknęła
za dziećmi drzwi i wróciła do kuchni.
Wasilij usiadł ciężko.
- Chodzi o Tonie, prawda? - spytała. Pokiwał głową, wyjął listy i położył dwa z nich na
stole. Trzeci podał Raiji. Z wahaniem wzięła go do ręki.
- Wyjechali w nocy - rzekł. - Ona z nimi.
Raiji wydało się, że list parzy jej palce. Zdezorientowana wpatrywała się w papier.
Potem przeniosła wzrok na Wasilija. Nie umiał uniknąć jej oskarżycielskiego spojrzenia.
- Dlaczego jej nie zatrzymałeś? - spytała ostro.
- Nic nie wiedziałem - bronił się.
- A to? - Raija machnęła listem. Wasilij opowiedział, w jaki sposób listy do niego
dotarły. Powiedział, jak wyglądał dom Toni. Przekazał, co mówił woźnicy.
Jewgienij pociągnął Raiję, by usiadła. Objął ją ramieniem.
Raija w zaciśniętej dłoni nadal trzymała list.
Twarz miała nieruchomą. Kilka razy potrząsnęła głową, aż wreszcie wybuchnęła
płaczem.
Rzuciła list Antonii na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach i głośno płakała. Jej plecy
trzęsły się pod niebieską bluzką.
Jewgienij niezgrabnie głaskał żonę po włosach. Nie zdążyła jeszcze ich zapleść, więc
spływały jej z ramion czarną rzeką.
Płacz Raiji wypełnił kuchnię. Ból, który wypłakiwała, był jedynym dźwiękiem.
Poruszył serca obu mężczyzn.
Jewgienij zacisnął szczęki, a Wasilij patrzył w inną stronę.
Ale nie mogli uciec od płaczu Raiji.
Nie umieli płakać razem z nią, ale jej płacz pomógł im pozbyć się części ich bólu.
- Nie powinna poświęcać dziecka! - wyszlochała Raija, zaciskając pięści. Uderzyła nimi
kilka razy w stół, aż zatańczyły naczynia.
Jewgienij przełknął ślinę. Wasilij dostrzegł jakiś cień przemykający przez jego twarz.
Jakby strach, który odsłonił się na jedną jedyną chwilę, by znów zniknąć.
„Poświęcać” - mocno powiedziane...
Wasilij zrozumiał, że to słowo miało szczególne znaczenie dla Jewgienija. Że dotyczyło
czegoś więcej niż Toni.
Płacz Raiji trwał długo. Gdy podniosła głowę, miała wypieki na twarzy. Włosy
przykleiły się do mokrych, spuchniętych policzków. Oczy były zaczerwienione.
- Wiedziała to już wtedy, gdy prosiła mnie, bym zabrała Olgę na noc - powiedziała,
patrząc przez okno na bawiące się dzieci. - Wiedziała o tym. Już to postanowiła. Tego jej nigdy
nie wybaczę! To jest jedyna rzecz, której nie mogę wybaczyć! Przecież, u diabła, poświęciła
własne dziecko! Dla mężczyzny! Nie ma takiego mężczyzny, który by był tego wart. Jak
mogła? Jak, do cholery, mogła?
- Może tłumaczy ci to w liście - stwierdził Jewgienij, podnosząc go z podłogi i kładąc
przed nią na stole.
- Nie chcę tego czytać - rzuciła Raija. Wstała i odwróciła się plecami do obu mężczyzn.
- Nie mogę. Ona zawiodła moje zaufanie...
Złapała szal i wyszła.
Widzieli przez okno, jak idzie przez podwórko i klęka przy dzieciach. Ujrzeli uśmiech
na jej zapłakanej twarzy.
- Ja też nie rozumiem Antonii - odezwał się Wasilij. - Ale przypuszczam, że miała swoje
powody. Może da się kogoś aż tak kochać.
Jewgienij nie odrywał wzroku od Raiji.
- Człowiek jest w stanie zrobić wiele dla tego jedynego - powiedział ciężko. - Antonia
poniosła ofiarę, ale chodzi nie tylko o dziecko. Chodzi o wszystko, co zbudowała. To teraz
legnie w gruzach. Nigdy nie będzie mogła tu powrócić z nadzieją, że ktoś z nią porozmawia.
Może z wyjątkiem nas. Przecież nadal ją lubimy. Raija dojdzie do siebie. Z czasem wybaczy.
Może nie zrozumie, ale wybaczy. Raija to potrafi. Ma wielkie serce i nie umie długo się
gniewać.
- Tonią nigdy nie wróci - stwierdził Wasilij z ciężkim sercem.
Jewgienij zgodził się z nim.
- Piekielnie trudno będzie przekazać to Olegowi. On ją uwielbia.
Jewgienij nalał gorącej kawy do kubka i podał Wasilijowi.
- Jedz i pij - zaprosił. - Pewnie nic jeszcze nie jadłeś.
Wasilij posłuchał, choć nie miał szczególnego apetytu. Od czasu do czasu popatrywał na
Raiję z dziećmi. Budowali zagrodę. Uzbierane szyszki miały być zwierzętami.
Tworzyli wzruszającą grupkę. Raija była uosobieniem ciepła i łagodności. Była matką.
Ale Tonie też taką widywał.
I Tonią wyjechała w nieznane z mężczyzną wyjętym spod prawa. Poszukiwanym przez
carskie wojska.
Opuściła swoją córkę, uroczą czterolatkę.
Tonią też była matką. Ciepłą, opiekuńczą, miłą...
Nie zgadzało mu się to. I wolał nie kończyć porównania między Raiją a Antonią. Bał
się.
Pomyślał o ukrywającym się mężczyźnie.
On kochał żonę innego.
Tak, jak on sam.
Czy on, Wasilij, mógłby uciec z Raiją? Czy zaakceptowałby to, że porzuciła wszystkich,
którzy ją kochają i jej potrzebują? Czy można na takich podstawach zbudować swoje życie,
nawet z nią?
On nie umiałby tak żyć.
Może nie kochał aż tak bardzo.
- Nieźle wymyśliłeś - stwierdził nagle Jewgienij. - To o chorej siostrze - dodał, gdy
Wasilij nie zrozumiał. - Rozpowiemy tak ludziom. To brzmi rozsądnie. W takiej sytuacji
rzeczywiście zostawiłaby Olgę u nas. Będziemy trzymać się tej wersji, dopóki nie wróci Oleg.
On zdecyduje, co powiedzieć ludziom. To jego życie. I jego żona...
Jewgienij rozkruszał chleb na okruchy, które układał na kupki.
- Przecież nie możemy jej ścigać - powiedział ze smutnym uśmiechem. - Ona dobrze
wiedziała, co robi. Przecież żadne z nas nie doprowadzi do tego, by znaleziono ją w
towarzystwie człowieka, na którego głowę wyznaczono cenę. Wiedziała, że nie ruszymy
palcem. Któż mógł przypuszczać, że jest tak przebiegła?
- Będziesz prowadził stajnię? - spytał Wasilij. - Powiedziałem coś takiego woźnicy.
Chyba przewozy przy użyciu koni nie różnią się zbytnio od przewozu statkami?
Jewgienij zaśmiał się.
- Nie ma żadnej różnicy - rzekł. - Przyjaźń zniesie wszystko.
Raija przywiozła ubrania Olgi. Wasilij przewiózł łóżeczko małej do domu nad Dwiną.
Olga stała pośrodku całego zamieszania i nie rozumiała, dlaczego mama musiała
wyjechać tak nagle. Bez pożegnania z nią. Chora ciotka, której nigdy nie widziała, nie
przemawiała do jej wyobraźni. Poza tym dzieci są ważniejsze niż jakieś ciotki!
Raija tłumaczyła, nie oskarżając Antonii, ale i nie broniąc. Opowiadała bajeczki o
księżniczkach, które przeżywały to samo co Olga. Wymyślała szczęśliwe zakończenia pełne
radosnych powitań i miłości. Opowiadała o miłych, dobrych królach, którzy wracali z dalekich
krajów, by zająć się swoimi opuszczonymi córkami - księżniczkami. Królowie ci przywozili ze
sobą najwspanialsze podarunki swoim dziewczynkom.
- A królowe nie miały podarunków? - pytała Olga. - Kiedy wrócą do domu mamy
księżniczek? Księżniczki bardzo tęsknią za swoimi mamami...
Raija wymyślała wtedy bajki o królowych, które musiały opuścić swoje dzieci. O
królowych, które miały strasznie chore siostry i braci, którymi musiały się zajmować. Królowe
też okropnie tęskniły za swoimi dziećmi, ale zawsze coś stawało im na przeszkodzie do
powrotu.
Zawsze, gdy miały wyjeżdżać, coś się wydarzało. Kochały swoje dzieci, ale między
nimi otwierały się rozliczne przepaści. I jeszcze przez wiele, wiele bajek będą pokonywać te
trudności, zanim powrócą.
Raija opowiadała i opowiadała. Wymyślała historie, które mogły ulżyć tęsknocie małej
Olgi. Ale nie chciała też, by dziecko zapomniało o matce.
To było jak taniec na linie. Niezwykle łatwo stracić równowagę i spaść na jedną albo na
drugą stronę... Stanowiło to wyzwanie dla jej fantazji.
Nastała jesień. Ludzie zaczynali szeptać o dziwnej chorobie siostry Antonii. Wydawało
się im, że już za długo trwa.
Raija milczała.
Milczeli wszyscy, którzy coś wiedzieli.
Raija zachowała swój list. Leżał, wciąż zapieczętowany, na wierzchu jej skrzyni z
ubraniem.
Za każdym razem, gdy ją otwierała, jakby robił do niej miny.
Często brała go do ręki. Jej palce przesuwały się po pieczęci. Paznokcie wsuwały się
pod krawędzie sztywnego laku. Byłoby tak łatwo oderwać pieczęć...
Ale nie robiła tego.
Patrzyła na imię, którym jej teraz nikt nie nazywał. Niektóre litery miały plamy
jaśniejszego atramentu.
Widać Antonia płakała, gdy je pisała.
Raija także miała ochotę płakać, gdy brała w dłonie ten list. Ale teraz nie mogła. Łzy
tkwiły pod powiekami. Płacz siedział kulą w gardle, jakby zesztywniał.
Może później będzie w stanie przeczytać ten list, gdy będzie miała na to więcej siły niż
teraz. Teraz nie mogła.
Zawsze odkładała list na miejsce, wygładzając go. Znów leżał na jej czarnym fartuchu,
który zakładała do kościoła.
Powróciły statki. „Wśród nich „Sankt Nikołaj”.
Obawiali się tej chwili. Obiecali sobie, że Oleg nie usłyszy nowiny w porcie. Nie
powinien usłyszeć jej od kogoś spośród żądnego sensacji tłumu stojącego na kei.
Ludzie w Archangielsku wiedzieli swoje.
Nie zapomnieli, że Antonia nie przebierała w kawalerach do łóżka, że piła na równi z
mężczyznami i że potrafiła przetańczyć kilka nocy pod rząd.
Mówili, że nie można zmienić takiej krwi. Ze nie przestanie płynąć, mimo że może
zwolnić. Porównywali Antonię do rzeki, która miała spokojne zatoczki, ale która rwała żwawo
do przodu w innych miejscach.
Ludzie wiedzieli swoje.
Jewgienij obiecał, że to on przekaże nowinę Olegowi.
Ale gdy „Sankt Nikołaj” przybił do brzegu, akurat nie mógł opuścić biura. Zastąpiła go
Raija.
To ona miała przekazać list Antonii do męża.
Wasilij podpłynął z nią do statku.
- Co mu powiesz? - zastanawiał się Wasilij.
- Prawdę - odpowiedziała. Była blada, a na jej twarzy malowała się stanowczość.
Wyglądała pięknie. Nozdrza jej drgały. Poza tym wydawała się nieporuszona.
Przytrzymał drabinkę, którą spuścili z góry. Morze było spokojne jak lustro.
- Przyzwyczaiłaś się do wchodzenia w ten sposób na statki, prawda? - spytał Wasilij,
chcąc ją rozchmurzyć. - Zaczekam tu na was. Jewgienij pewnie przygotuje już wóz.
Chcieli od razu wywieźć Olega z miasta. Właśnie Oleg powitał ją, gdy gramoliła się
przez burtę. Strzepnęła spódnicę i uściskała przyjaciela.
- Czy już zawsze będziesz tak wchodzić na pokład? - dziwił się Oleg. - Coś się stało, że
aż tak ci spieszno?
Raija spojrzała na zgromadzonych wokół marynarzy. Napotkała wzrok Olega i wskazała
oczami w kierunku jego kajuty.
Oleg zmarszczył czoło, lecz podał jej swoje ramię i zaprowadził ją tam.
Dopiero gdy już znaleźli się w środku, zapytał:
- Co się dzieje, Raiju? Przecież nie przybyłaś tu z uprzejmości. Stało się coś złego?
Pokiwała głową.
Z kieszeni spódnicy wyciągnęła list Antonii i położyła na stole.
Oleg stał jeszcze koło wejścia. Dopiero po chwili zebrał się w sobie i podszedł do stołu.
- Antonia wyjechała - rzekła Raija. Nie było łagodniejszego sposobu na powiedzenie
prawdy. I tak sam zaraz się jej dowie, gdy złamie pieczęcie i przeczyta słowa Toni.
Oleg wpatrywał się w Raiję. Potem przeniósł spojrzenie na list. Usiadł. Nie pojmował
tego, co usłyszał.
- Wyjechała? - spytał.
- Wyjechała - powtórzyła Raija.
Położyła dłoń na jego dłoni i uścisnęła. Tak niewiele mogła dla niego zrobić... Oni mieli
tygodnie na pogodzenie się z szokiem, choć nadal nie mogli w to uwierzyć. Raija budziła się co
rano z nadzieją, że może dziś wróci Tonią.
I co rano stawało się to coraz bardziej nierealne.
- Już dwa miesiące temu - mówiła dalej. - Zniknęła z mężczyzną poszukiwanym listem
gończym za wzniecanie buntów, kradzież, zdradę stanu. Nie mogliśmy się odważyć na
zorganizowanie poszukiwania, by nie ściągnąć na nich wojska. Wtedy ona zginęłaby razem z
nim.
Oleg potrząsnął głową. Słyszał słowa Raiji, lecz one jakby przepływały przez niego. Nie
były prawdziwe. Raija nie mogła mówić o Antonii. Nie o jego Antonii!
Jego Antonia siedziała pewnie w domu. Zobaczyła nadpływającego „Sankt Nikołaja” i
zaraz nadbiegnie na keję z Olgą na ramieniu, i będzie do niego machała z brzegu...
Raija nie mogła opowiadać o jego Antonii! To musiało być jakieś straszne
nieporozumienie...
Wstał i wyszedł na pokład. Nie dostrzegł żony na nabrzeżu. Wrócił do kajuty.
Czuł, jakby śnił, gdy złamał pieczęć i zaczął czytać list żony. Miał trzy strony.
Niektóre zdania musiał czytać po kilka razy, by uświadomić sobie, że ona napisała je do
niego. Jego własna żona...
W trakcie czytania raptem podniósł głowę. Wpatrzył się w Raiję, jakby ją dopiero teraz
dostrzegł.
- Olga? - spytał. - Gdzie jest Olga? Chyba nie wzięła jej ze sobą?
- Olga jest u nas - uspokoiła go Raija. - Wszystko ci opowiem. Olga czuje się dobrze.
Bardzo za tobą tęskni, Oleg. Za swoim tatusiem.
- A za Tonią? Raija potwierdziła.
- Za nią też. Ale nie mogłam jej obiecać, że mama wróci.
Pokiwał głową. Wpatrzył się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Wrócił do czytania.
Gdy skończył, starannie złożył arkusze. Dokładnie tak, jak ona to zrobiła. Wygładził też
tak samo, jak Antonia.
- Pisała o liście dla ciebie i do Olgi.
- Dam ci ten do Olgi. Mojego jeszcze nie przeczytałam. Nie byłam w stanie.
Kołysał głową.
- Jaki on był? Ten mężczyzna... Raija nabrała powietrza.
- Widziałam go tylko raz. Nie wiem, czy będę umiała go opisać. Na pewno nie teraz,
Oleg. Później opowiem ci, co pamiętam. Ale nie zmuszaj mnie, bym zrobiła to teraz. Nie
powinieneś dowiadywać się wszystkiego na raz. Nie chcę ci zrzucać na raz wszystkich złych
wieści.
- Czy był mężczyzną, dla którego można poświęcić wszystko?
Raija spojrzała mu w oczy.
- Dla Toni pewnie tak. Po raz pierwszy od zniknięcia przyjaciółki wzięła ją w obronę.
Może nadszedł już czas, by złamała pieczęcie i przeczytała to, co Tonią chciała jej
powiedzieć? Może ich przyjaźń była mimo wszystko tego warta?
Oleg przełknął ślinę. Zamknął oczy. Ostatnie zdanie listu umiał już na pamięć.
Powiedział je głośno do Raiji:
- „Może kocham cię, Oleg, ale jak długo Grigorij żyje i mnie potrzebuje, nie mogę żyć z
tobą”.
Przezwyciężył płacz. Na razie.
- Żyłem przed nią - powiedział twardo. - Pewnie dam radę żyć i bez niej. Ale zgotowała
mi niezłe powitanie...
Raija objęła go i uściskała.
- Możesz już zejść na ląd, Oleg? Pewna mała księżniczka bardzo czeka na swego tatę.
Pokiwał głową, nadal w objęciach Raiji. Poczuł, jak wypełnia go część jej siły.
Dopiero wtedy pryncypał „Sankt Nikołaja” zszedł na ląd.