BENTE PEDERSEN
BUNTOWNICY
1
- Są pewne sprawy, o których się nie mówi - rzekł Jewgienij z powagą.
Ciemnymi oczami spojrzał na Olega i na jego drobną, wesołą i pogodną żonę, Antonię.
Byli najbliższymi przyjaciółmi Jewgienija. Zostali też najbliższymi przyjaciółmi Raiji.
O Jewgieniju wiedzieli prawie wszystko, a o Raiji więcej niż ona sama. Wiedzieli też o Jumali.
Oboje zgadzali się z Jewgienijem.
- To prawda, ale nie mogę obiecać, że tak po prostu zapomnę - odezwała się Antonia.
Ciemne loki podskakiwały, kiedy potrząsała głową. Na twarzy zazwyczaj beztroskiej
Toni wyjątkowo malowała się powaga, w oczach pojawił się smutek.
Z myślami o bogini Jumali zawsze powracało cierpienie, ta niezwykła historia niosła z
sobą ból.
- Ale postaramy się o tym nie wspominać - dokończył Oleg. Druh Jewgienija z okresu
przewozów frachtowych na Morzu Białym i na rzece Dwinie oraz ku wybrzeżom północnej
Norwegii błyskawicznie przeszedł do istoty sprawy. - Masz rację, Jewgienij, są rzeczy, o
których się nie mówi. Czasami zastanawiam się, czy to, co widziała Raija, wydarzyło się
naprawdę, i wraz z upływem czasu nabieram do tego dystansu. Czasami zdaje mi się nawet, że
to był tylko sen...
Jewgienij ze smutkiem pokiwał głową. Wszyscy troje wiedzieli przecież, że było
inaczej. Przeżyli to naprawdę.
- Chciałbym, żeby Raija o tym zapomniała - rzekł Jewgienij.
W jego głosie brzmiała troska. Ubóstwiał Raiję, kochał ją z siłą, która nawet jego
samego przerażała.
Być może nie powinien był dopuścić, by Raija znaczyła dla niego tak wiele.
Ale tak się ułożyło jego życie. Została jego żoną, stała się całym jego światem.
- Chciałbym, żeby cień Jumali zniknął z mego życia - rzekł stanowczo.
- A ja myślę, że Jumala nas przeżyje - zauważyła Antonia.
Słowa jakby wymknęły się z jej ust, niczym myśl, nad którą nie zdążyła się dobrze
zastanowić.
Wyglądało na to, że Jewgienijowi nie spodobały się jej przypuszczenia. Być może
obawiał się, że mogą okazać się słuszne. Jednak nic nie powiedział.
Wróciła Raija.
Stąpała na palcach. W jej oczach pojawił się wyraz ulgi. Cicho zamknęła za sobą drzwi.
Musiała zajrzeć do dzieci, ponieważ Michaił się obudził i domagał się późnej kolacji. Olga na
szczęście przespała jego nocny koncert.
- Misza jest mężczyzną, który wie, czego chce - uśmiechnął się Oleg.
Cieszył się, że mogą zostawić temat Jumali. Zawsze czuł się nieswojo, kiedy rozmowa
toczyła się wokół owej pogańskiej bogini. Nie potrafił określić, co czuje. Nie bardzo wiedział,
w co wierzyć. W głowie miał gmatwaninę wspomnień o zdarzeniach sprzed roku. Antonia
uczestniczyła w nich niemal przez cały czas, on zaś przyjechał pod sam koniec. I nie dopuszczał
do siebie tego, co się stało, tak długo jak potrafił, dopóki nie zagłuszył głosu rozsądku i ślepo
nie zaakceptował faktów.
Nabrał już dystansu do niesamowitych przeżyć, które stały się udziałem Raiji.
Wydawało się, że ta kobieta przyciąga ku sobie wszystko, co niezwykłe.
Być może nie należało tworzyć jej nowego życia. Olegowi często zdarzało się żałować,
że obiecał Jewgienijowi milczenie na temat przeszłości jego żony. Odnosił wrażenie, jakby
także kłamał.
Ale teraz jest za późno, by się wycofać. Od czasu, kiedy urodziło się dziecko,
przeznaczeniem Raiji jest Rosja. Oleg zastanawiał się, czy Jewgienij to sobie zaplanował. Ta
myśl nie dawała mu spokoju.
Siedzieli w domu Olega i Toni w Archangielsku. Był lipiec roku 1736.
Jeszcze raz Jewgienij i Raija przywieźli cały inwentarz z domu nad Dwiną. Raija
ponownie miała zamieszkać w mieście. Ponownie jej uszy miały wypełnić odgłosy kroków na
moście, rżenie koni i śmiech chłopców stajennych Toni. Stąd roztaczał się widok na port i statki
ze świata oddalonego o wiele mil od północnej Rosji, ze świata, w którym rozmawiano po
niemiecku.
- Może jednak nie pojadę - powiedziała Antonia chyba po raz dziesiąty tego wieczoru.
Spojrzała na męża. Szukała w jego oczach choćby najmniejszego znaku, że się z nią zgadza, ale
nie znalazła nawet cienia poparcia.
Jewgienij zaśmiał się cicho:
- Po raz pierwszy napotykam takie trudności, by namówić kobietę do wspólnej podróży!
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz - zauważyła Raija wesoło i potargała go po włosach.
Jewgienij spojrzał na nią czule.
- Potrzebujemy koni czy nie? - spytał Oleg na wpół zrezygnowany.
Wzruszył się tym, że jego niezależna żona nie chce bez niego wyjeżdżać. Nie musiał
szukać zbyt daleko w pamięci, żeby odnaleźć czasy, kiedy Antonia na jedno skinienie
wyfrunęłaby z domu niczym wędrowny ptak jesienią.
Tonią ruchem głowy wskazała na pierś Olega i chwyciła brzeg jego kurtki.
- Powinnam przyszyć ten guzik - mruknęła.
- Czy myślisz poważnie o prowadzeniu własnej hodowli? - dopytywał się dalej Oleg, nie
dając żonie szans na wynajdywanie kolejnych wymówek.
- Wiem, że muszę jechać - przyznała z ciężkim sercem.
Westchnęła równie zrezygnowana jak przed chwilą Oleg. Po chwili jednak roześmiała
się cicho. Jej twarz wydała się teraz bardzo ładna, pełna ciepła. Antonia śmiała się z siebie.
Śmiała się tak zaraźliwie, że wszyscy wokół także musieli się uśmiechnąć.
Nikt nie potrafił tak rozładować atmosfery jak Antonia.
- Nie myślcie tylko, że podoba mi się ten pomysł - dodała szybko, kiedy zauważyła, że
odetchnęli z ulgą Jej twarz nie całkiem spoważniała. Tonią nigdy nie będzie wyglądała jak
prawdziwa zrzęda, nawet jako stara babuszka będzie przypominała niesforną dziewczynę, na
zawsze zachowując w sobie dziecięcy niepokój. - Wcale mi się to nie podoba. Niestety Oleg
ledwie zauważa różnicę między pyskiem a zadem konia i nie mogę go wysłać w tę podróż.
Wiem, że sama muszę wybrać odpowiednie okazy. Mnie przynajmniej nikt nie będzie usiłował
oszukać. Dawno już przestali próbować!
Kiedy Tonią po śmierci ojca, który zostawił jej w spadku stadninę, zaczynała zajmować
się hodowlą, nieraz starano się wywieść ją w pole. Wyglądała jak niewinny kwiat i gruboskórni
mężczyźni dali się zmylić temu wizerunkowi. To właśnie wtedy Tonią wyrobiła sobie pogląd,
że mężczyzn można łatwo oszukać, ponieważ bardziej wierzą oczom niż uszom.
Młodziutka Tonią udowodniła im, że zna się na koniach prawie tak samo dobrze jak oni.
Udowodniła im, że doskonale wie, co decyduje o wartości konia, którego zamierza kupić.
Żaden z handlarzy nie przeprosił za nieuczciwość. Ale zapamiętali ją i więcej nie
próbowali oszukiwać. Ani jeden z nich.
Wszyscy wiedzieli, kim jest Tonią.
Była jedyną kobietą, z którą hodowcy koni mieli do czynienia. Uznali ją za swoją,
ponieważ śmiała się równie głośno, umiała opowiadać pikantne historie, śpiewała smutne pieśni
fałszywym głosem. Potrafiła dorównać im w piciu, nie spadając pod stół. I znała się na koniach.
Kochała zwierzęta równie mocno jak niektórych ludzi, darzyła je szacunkiem, dobrze się z nimi
obchodziła.
Żadnemu z hodowców na północy Rosji nie przyszłoby do głowy, żeby starać się
przechytrzyć Antonię. A ponieważ była kobietą, każdy z mężczyzn bez wahania stanąłby w jej
obronie. Jednak nigdy by się do tego nie przyznali. Zresztą Tonią, silna i niezależna, nie
potrzebowała ich pomocy.
Antonia zdawała sobie sprawę, że gdyby sama nie przyjechała po konie, potraktowaliby
to jak zdradę.
Naturalnie wybaczyli jej to w zeszłym roku, kiedy dowiedzieli się, że urodziła dziecko.
Wiedziała, iż pomyśleli, że już przestanie zajmować się końmi, że podzieli los większości
innych kobiet.
Chciała udowodnić, że pozostała sobą, choć trudno będzie znieść tak długą rozłąkę z
córeczką.
- Oleg zna się na statkach, Toniu - przekonywał Jewgienij. - Ty i ja jesteśmy znawcami
koni. Pozwólmy, by Oleg i Raija pilnowali spraw tu na miejsca Raija zajmie się Olgą jak
księżniczką. A my będziemy mogli się upijać każdego wieczoru i płakać na ramieniu
drugiego...
Tonią zwykła podróżować w towarzystwie jednego ze stajennych, ale tak bywało, zanim
poznała Olega, w czasach kiedy nie przywiązywała szczególnej wagi do tego, z kim dzieli
siennik. Kiedy lubiła wtulić się w silne ramiona stajennego.
To było inne życie. Nie żałowała, że minęło. Teraz wydawało się takie obce, jakby
cudze.
Nie chciała stwarzać powodów do nieporozumień, tym bardziej że Jewgienij sam
ofiarował się jej towarzyszyć.
Znał się na koniach, ludzie słyszeli o nim dużo, powtarzali historie o jednorękim
kapitanie.
Jego obecność da jej poczucie bezpieczeństwa.
Jewgienij twierdził, że potrafi dobijać targu, choć może nie akurat w handlu końmi.
Poza tym był przyjacielem. Nie będzie zatem tracił czasu na próby wtargnięcia jej pod
spódnicę. Jemu także odpowiadało, że Tonią nie oczekuje od niego umizgów.
Ufali sobie wzajemnie.
Mieli wyruszyć nazajutrz.
Raija i Jewgienij dzielili wąską kuchenną ławę. Czuli, że w pomieszczeniu jest chłodno,
choć Tonią i Oleg palili nawet o tej porze roku. W domach, gdzie okna wychodziły na północny
zachód, zrobiło się zimno. W nocy ucieknie jeszcze więcej ciepła.
- Nie pozwól się Antonii w nic wplątać! - szepnęła Raija.
Jewgienij poczuł ciepły oddech żony na swym szorstkim policzku. Objął ją i powoli
gładził jej ramię.
- Tonią jest dorosła - roześmiał się cicho. - Może raczej to ją powinnaś poprosić, żeby
mnie pilnowała, bym się w coś nie wplątał?
- Jesteś okropny, Jewgieniju Dymitrowiczu! - odparła, choć wcale tak nie myślała.
Najbardziej ceniła w nim właśnie ową chłopięcość, za to go kochała i dlatego chciała się z nim
zestarzeć. - Tonią mówiła, że tam, dokąd jedziecie, będą sami mężczyźni. Wydaje mi się zatem,
że nie mam się specjalnie czego obawiać?
- Hm... - Jewgienij na pozór obojętnie wzruszył ramionami. - Tonią zapomniała ci chyba
wspomnieć o dziewczynach lekkich obyczajów, które podążają w ślad za handlarzami końmi, a
które przybywają z Kozakami z południa znad Donu... znad Dniepru...
Raija roześmiała się tuż przy jego szyi.
- Starasz się wzbudzić we mnie zazdrość, mój drogi? - W półmroku nie widziała
wyraźnie twarzy męża, ale domyśliła się, że zgadła. - Ufam ci - powiedziała po prostu. - Nie
muszę nikogo prosić, żeby cię pilnował. Wiem, że jesteś rozsądny, i wiem, że mnie kochasz.
Więcej mi nie trzeba. Nie muszę posiąść na własność każdej przeżywanej przez ciebie chwili,
mój najdroższy. Dopóki wiem, że wrócisz, potrafię oddychać, nawet jeśli przez jakiś czas będę
sama. Po prostu nie jestem zazdrosna. - Zamilkła, zanim zaczęła mówić dalej. - I nie wyrażaj
się źle o tych kobietach. Cóż możemy wiedzieć o powodach, które nimi kierują...
Jewgienij milczał. Mocniej uścisnął Raiję. To pewne, że na nią nie zasłużył.
Być może i świat nie zasłużył na kogoś takiego jak ona.
Łatwo jest osądzać. Jemu także. Większości osób, które znał, przychodziło to bez trudu.
Tak łatwo jest krytykować i pogardzać...
Przez moment ujrzał przed sobą te kobiety, o których rozmawiali. Większość z nich
życie ciężko doświadczyło. W mroku trudno jest dostrzec linie pozostawione przez troski, lecz
dzień je odsłaniał.
Jewgienij również trzymał kilka z tych dziewcząt w ramionach, kiedy miał jeszcze obie
ręce. Kiedy uciekał od uczuć w wiecznym poszukiwaniu namiastki tego, czego nie mógł dostać.
Raija nie powinna o tym wiedzieć.
- Jesteś najpiękniejszą istotą na ziemi - szepnął przy jej czole. - Najpiękniejszą z kobiet -
dodał. - Michaił zajmuje w moim sercu równie ważne miejsce, ale to zupełnie co innego. -
Roześmiał się cicho. - Marzną mi stopy. Zaraz tak jak Antonia zacznę szukać
usprawiedliwienia, żeby zostać w domu...
Raija pocałowała go. Pocałowała wargi, które potrafiły być tak surowe, a które teraz
poddały się jej woli. Pocałowała jego chude policzki, które z każdym upływającym rokiem
wydawały się coraz bardziej zapadnięte, co jednak wcale go nie postarzało. W każdym razie nie
w jej oczach. Zresztą wszystko, na co się patrzy z miłością, staje się piękne.
- Dobrze ci zrobi, jeśli na trochę wyjedziesz - rzekła z mądrością w oczach.
Jewgienij zastanowił się przez chwilę, co będzie tego dnia, kiedy wszystko, co tłumione,
skrywane i zapomniane, wyłoni się z cienia.
Odsunął jednak od siebie tę myśl. Całkiem dobrze już mu się to udawało, żył z tym
przecież na co dzień.
Jakoś sobie radził.
Jednocześnie potrafił być szczęśliwy. Potrafił kochać.
- Zawsze podróżowałeś - mówiła dalej Raija. - O wiele trudniej musisz znosić siedzenie
w domu, niż to przyznajesz.
Rzeczywiście tęsknił za wiatrem we włosach.
Nie mówił jej o tym, lecz często za tym tęsknił.
Za wiatrem we włosach, pokładem niespokojnym pod stopami, morzem dookoła.
Morzem i niebem.
Człowiek czuje się wtedy taki mały, a jednocześnie taki potężny. Żeglowali i żyli
pośrodku żywiołu, który nie został stworzony dla ludzi. Opanowali i morze, i wiatr.
Brakowało mu tego życia.
- Wybrałem dom - rzekł tylko. Nie potrafił wytłumaczyć Raiji swej tęsknoty.
Mógł nazwać słowami wszystkie inne pragnienia, ale nie to; owej tęsknoty kobiety nie
znają. Trudno byłoby oczekiwać, że zrozumie. Nawet Raija.
- Kiedy się pojawiłaś, rozpocząłem nowe życie, Raiju. Byłoby niewdzięcznością tęsknić
za czymś innym, skoro mam ciebie i chłopca.
Nie protestowała. Ale wiedziała, że tęsknił również za życiem, które zostawił, które, jak
twierdził, zakończył. Wiedziony poczuciem taktu starał się, by się o tym nie dowiedziała, ale
przecież nie była dzieckiem.
Widziała.
Wiedziała.
Jewgienij zasnął w jej ramionach. Raija ułożyła się tak, że jego głowa spoczęła na jej
piersi.
A kiedy zamknęła oczy, przez moment wydał się jej obcy. Jednak to wrażenie zaraz
zniknęło. Kiedy na powrót otworzyła oczy, znów był jej Jewgienijem, jej mężem.
Przespał noc, podczas której Raija na moment uchyliła zasłony skrywającej przeszłość.
Ranek przywitał chłodem jej nagie stopy. Nie budząc męża, cicho wstała i rozpaliła w pieca
Potem znowu wśliznęła się pod skóry. Ogrzała się pod okryciem. Przytuliła się do Jewgienija,
przysunęła najbliżej jak mogła. Rozkoszowała się bliskością męża, ciszą i trzaskaniem drewna
w piecu.
Jewgienij obudził się w jej ramionach.
- Mogłaś się oswobodzić od mego ciężaru - rzekł ciepłym głosem, ziewając. - Nie
wyspałaś się.
Uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha. Jednocześnie poczuł ukłucie wyrzutów
sumienia, ponieważ dla niego zrezygnowała ze snu.
- Było mi dobrze - odparła.
Jewgienij wiedział, że w Raiji drzemie ogromna potrzeba obdarowywania. Ofiarowania.
Bardziej siebie niż przedmiotów. Sam nie posiadał tego daru, ale Raija chętnie rozdawała, jeśli
tylko mogła. Jeśli ktoś bardziej niż ona sama potrzebował tego, co miała.
Raija nie przyznała się, że nie z jego powodu nie mogła zasnąć.
Poza tym chciała popatrzeć na męża ostatniej nocy, zanim wyruszy. Posiąść te cenne
minuty, których nawet on nie znał, kiedy spał w jej ramionach jak dziecko.
- Musiałam cię zaczarować, żeby nikt inny nie mógł cię obejmować, zanim znowu nie
będziesz ze mną - zażartowała.
I chociaż Jewgienij uśmiechał się, zakładając wysokie buty do jazdy konnej, w jego
głosie brzmiał cień powagi, kiedy powiedział:
- Nie zdziwiłoby mnie, gdybyś była w stanie tego dokonać, moja Raiju. Myślę, że już
dawno ci się to udało. Już wtedy, kiedy jeszcze nie wiedziałaś, kim jestem...
Zamierzał powiedzieć więcej, ale ugryzł się w język, zanim zahaczył o obszary, które
zatarły się w jej pamięci.
Omal się nie przyznał, że omotała go swą siecią już wtedy, kiedy kochał ją Aleksiej, a
on sam traktował jak ukochaną siostrę.
Musi bardziej uważać na słowa, zwłaszcza kiedy jest zmęczony.
- Nie mam ochoty obejmować innych kobiet - zapewnił.
Nie musiał tego robić.
Raija wiedziała o tym. Była go pewna. Tak otwarcie starał się ją uszczęśliwić. Kochał ją
wielką i niewzruszoną miłością. I chociaż Raija nie pamiętała czasów sprzed małżeństwa z
Jewgienijem, miała uczucie, że nie zawsze tak było.
Była prawie pewna, że nigdy przedtem nie zaznała takiego spokoju, że owo poczucie
bezpieczeństwa pojawiło się w jej życiu wraz z Jewgienijem.
Wyruszyli jednym ze statków płynących Dwiną na południe. Raija usłyszała
napomnienia Toni dobiegające jeszcze z pokładu. Roześmiała się na poły rozbawiona, na poły
zrezygnowana Zdawało się, że Tonią nie wierzy, iż Raija potrafi zajmować się dziećmi. Ona,
która...
Coś zablokowało tę myśl, nie pozwoliło jej dokończyć, jakby gładka ściana, jak skała
mokra od deszczu.
Raija poczuła ucisk w skroniach.
Wiedziała, co to oznacza.
Myśl zapędziła się za daleko, zamierzała przebić się przez skałę.
Na próżno...
Raija zdusiła ją. Tłumienie myśli stało się już nawykiem, nauczyła się tego. Za każdym
razem czyniła to z mniejszym bólem. Już nawet nie zdawała sobie sprawy, że to nie jest
normalne, że nie wszyscy tak robią.
Patrzyła, jak statek z Jewgienijem i Antonią wślizguje się w ujście rzeki. Nie potrafiła
rozróżnić ich postaci na pokładzie, ale wiedziała, że tam są. Że starają się dojrzeć dom i ją w
niedużym oknie kuchni za powiewającymi firankami, ponieważ w ciągu dnia otwierała je na
oścież. Czasami w mieszkaniu robiło się za gorąco, poza tym Raija lubiła też słuchać dźwię-
ków, które brzmiały dziwnie, obco.
Już tęskniła za Jewgienijem. Kochała go. Czuła się z nim szczęśliwa.
Ale czy żyła?
Była kobietą i matką. Robiła to, co robiły inne kobiety i matki.
A kiedy Olga i Michaił spali, nudziła się. Nawet pośród tych wszystkich odgłosów z
zewnątrz, nawet z robótką w ręku czy pilnując na ogniu jedzenia dla synka, odnosiła wrażenie,
jakby całe życie toczyło się gdzieś obok.
Jej myśli wydawały się bardziej żwawe niż palce łatające ubranie. Dłonie nie poruszały
się wprawnie, wydawały się tak niezgrabne, że się tego wstydziła. Wszystkie kobiety potrafiły
przecież szyć!
Z dworu dobiegł ją tupot nóg. Nie należał do niezwykłych odgłosów, często go słyszała.
Rozmaite kroki, rozmaite buty. Chodaki, skórzane trzewiki, buty z kory brzozowej, które
szurały o podłoże w całkiem szczególny sposób, ciche kumagi. Musiały tam być, słyszała
przecież głosy ludzi.
Tym razem za oknem rozległ się stukot chodaków i Raija od razu wiedziała, że to kroki
marynarza.
Nie zapukał. Otworzył drzwi na oścież, jakby zawsze był mile widzianym gościem.
- Gdzie pryncypał? - rzucił w progu zdyszany. Bez wstępów, nawet bez przywitania.
Raija zrozumiała, że szuka Olega, a nie Jewgienija. Wiedział zatem, że Jewgienija nie
ma w mieście, widocznie już z kimś rozmawiał.
- Zaraz powinien przyjść - odparła. - Szukałeś w porcie? W kantorze?
Skinął głową.
Stał w drzwiach, wpuszczając do środka popołudniowe powietrze. Miał na sobie szare
spodnie, tak szerokie, że luźno zwisały wokół nóg - jako pasek służył sznur, związany nad
biodrem w kunsztowny węzeł. Szeroką koszulę z rozcięciem na głowę, sięgającym do polowy
piersi, bez guzików czy wiązania, co sprawiało, że nie mogła być przyzwoita, choćby nie wiem
jak się starać.
Przybysz był marynarzem. Raija wiedziała o tym, nie pytając.
Nie zaprosiła go do środka. Pogardzała sobą z tego powodu, nie uważała przecież
niespodziewanego gościa za kogoś gorszego.
Ale nieprzyjemnie pachniał morzem, rybami, potem i jeszcze czymś, czego nie potrafiła
określić.
Czyżby odgadł, co o nim myślała? Uśmiechał się krzywo, jakby drwiąco. Jego zęby
lśniły bielą na tle opalonej twarzy.
Usłyszała kroki Olega, jego skórzane buty uderzające o kamienny bruk mostu. Po chwili
postać przyjaciela ukazała się w drzwiach. Oleg pochylił głowę i kark, żeby wejść.
Rozpoznał w mężczyźnie jednego ze swych pracowników. Spojrzał na niego pytająco.
Zaprosił do środka, wskazał krzesło przy stole.
Raija unikała wzroku przybysza. W jego oczach pojawiła się śmiałość, której nie
potrafiła wytłumaczyć. Coś tak wyzywającego, że poczuła się nieswojo.
- Co się dzieje, Wasilij? - spytał Oleg. Bezceremonialnie ściągnął kurtkę i buty, patrząc
jednocześnie na marynarza. - Myślałem, że macie dość roboty na „Antonii”, żeby przygotować
ją do drogi.
- Jednym z kutrów rybackich nadeszła wiadomość z Morza Białego - wyjaśnił
marynarz. Wstrzymał na chwilę oddech, zanim zaczął mówić dalej. Jego niebieskozielone oczy
przykuły wzrok Olega. - Na naszym drugim statku wybuchł bunt. Na tym, który nosi to
piekielne imię.
- To moje imię - Raija usłyszała swój własny głos. - Nie uważam, żeby było piekielne...
- Tak czy owak marynarze wszczęli bunt - rzekł Wasilij. - Załoga wyrzuciła kapitana i
sternika za burtę. Kapitan nie żyje, sternika uda się może uratować. Rybacy wyciągnęli go na
pokład kutra i przywieźli na ląd...
Patrzył wyczekująco na Olega.
Oleg znieruchomiał z pochyloną głową.
Raija pomyślała, że niedobrze się stało, iż Jewgienij dziś odpłynął. Coś jej mówiło, że
buntownicy o tym wiedzieli.
- Dlaczego? - spytała. Wasilij spojrzał na nią. Wzruszył ramionami.
Skrzywił się. Wzrokiem przebiegł po garnku na piecu. Policzki Raiji zaczerwieniły się.
Gotowała dziś zupę na mięsie. Wiedziała, że nie takie zapachy marynarze wdychali na
statku.
- Może ktoś powinien się tego dowiedzieć? - rzucił obojętnie. Wstał. - Ja tylko
przekazałem wiadomość. Reszta nie należy do mnie. Nie biorę w tym udziału.
- Płyną dalej? - spytał Oleg. - Czy zakotwiczyli statek? Znowu wzruszenie ramion.
Mężczyzna sugerował, że niewiele go to obchodzi, że to nie jego sprawa. Nic na tym nie
skorzysta ani też wiele nie straci.
Oleg na powrót założył buty. Wstał. Nic nie zjadł. Raija zauważyła, że jest zmęczony.
Ale musiał teraz podejmować decyzje. Nie miał prawa do odpoczynku.
- „Antonia” nie odpłynie zgodnie z planem. Muszę najpierw dostać się na „Raiję” i
dowiedzieć, czego chcą buntownicy. Muszę ich powstrzymać, nie dopuścić, by posunęli się za
daleko!
- Czy aby już nie posunęli się za daleko? - spytała cicho Raija. - Kapitan nie żyje...
Ale tylko Wasilij ją słyszał Oleg był w drodze do portu Wzrok marynarza świadczył, że
życie nie szczędziło mu gorzkich doświadczeń.
- Nie myśl tyle o obcych, którzy zginęli - rzekł. Uśmiechał się, gdy wychodził. Nie
zamknął za sobą drzwi. Popołudniowe powietrze wypełniło pokoje.
2
Oleg wrócił dopiero następnego dnia. Był zarośnięty, bruzdy na jego twarzy pogłębiły
się, oczy pociemniały.
- Sytuacja jest poważna - oznajmił Raiji. Był tak zmęczony, że nie miał siły się
rozebrać. Opadł wyczerpany na krzesło, oparł głowę o ścianę. Na chwilę przymknął oczy. -
Dlaczego my? - spytał i z trudem podniósł powieki. Napotkał wzrok Raiji. - Czy potrafisz to
zrozumieć? Przecież dobrze ich traktujemy! W porównaniu z innymi właścicielami statków
naprawdę dobrze traktujemy naszych marynarzy! Więcej im płacimy niż inni. Staramy się dla
nich o ubrania, o żywność. Pomieszczenia dla załogi są lepsze niż na innych frachtowcach.
Przebudowaliśmy cały statek, żeby poprawić marynarzom warunki codziennego bytowania.
Dlaczego właśnie nas to spotyka?
- Być może uznali, że jesteście jedynymi, którzy potrafią ich zrozumieć? - zgadywała
Raija.
Minęła ponad doba od chwili, kiedy Oleg i marynarz o śmiałych oczach wyszli z domu.
Raija wypełniła czas domowymi obowiązkami i opieką nad dziećmi. Cieszył ją śmiech i nowe
miny Olgi i Miszy, odpowiadała czule na ich gaworzenie.
Ale myślami była daleko na morzu, razem z Olegiem.
Bała się.
- Inni właściciele statków i tak nie poszliby na ustępstwa - powiedziała zamyślona. - Wy
pokazaliście marynarzom, że traktujecie ich jak ludzi. Może dlatego mają nadzieję, że ich
wysłuchacie, może na innych machnęli ręką...
- Mówisz, jakbyś trzymała ich stronę - rzekł Oleg z goryczą. Rwał duże kawałki chleba,
który przed nim położyła. Podgrzała zupę. Nalała pełną miskę. Oleg pił z niej, nawet nie
spojrzał na łyżkę, którą mu podała. - Zabili kapitana. Może on się nie liczy? Miał żonę i
ośmioro dzieci. Czy to też się nie liczy?
Raija nie odpowiedziała. Ujrzała przed oczami twarz człowieka, który dowodził na
„Raiji”. Znała kobietę, która została wdową.
- Zabili go z zimną krwią - mówił dalej Oleg. - Poderżnęli mu gardło. Czy nadal jest ci
ich żal? Tych, którzy zaczęli ustanawiać własne prawa? - pytał wzburzony.
- Nikogo nie żałuję - odparła Raija. Usiadła po drugiej stronie stołu. Łagodnie poprosiła,
by trochę zniżył głos.
Oleg skończył jeść. Przetarł ręką oczy i czoło. Uśmiechnął się przepraszająco, rozjaśnił
surową twarz.
- Wybacz - rzekł cicho. Nie miał zwyczaju przyznawać się do własnych błędów, ale
Raija była niepodobna do innych ludzi. Cenił ją i szanował. Poza Antonią niewiele osób było
mu tak bliskich. W każdym razie pośród kobiet.
Kruszył chleb między dużymi dłońmi, zlepiał okruchy w palcach i zjadał je. Pewnie
robił tak jako chłopiec. To dziwne, jak tego rodzaju przyzwyczajenia mogą towarzyszyć
człowiekowi przez całe życie.
- Nie staję po niczyjej stronie - rzekła Raija z naciskiem. Oleg nagle uświadomił sobie,
że dostrzega w Raiji zbyt wiele życiowej mądrości, a w jej ciemnobrązowych oczach zbyt wiele
zrozumienia. Jest zbyt młoda, skąd u niej to doświadczenie? - Nie mam pojęcia o życiu na
morzu, Oleg, ale tak, jak nie chcę stawać po żadnej ze stron, tak też nie chcę nikogo osądzać.
Trudno jest poznać czyjeś troski, nie będąc w jego skórze. Zgadzasz się? Nie możemy wiedzieć,
co kierowało tymi ludźmi. Nie wszystko jest takie, jak to widzimy. Musimy spojrzeć nie tylko
oczyma, ponieważ obraz, który postrzegamy, może okazać się bardzo zwodniczy. Chcę tylko
zrozumieć, nie zamierzam nikogo osądzać.
- Myślisz, że i ja nie chciałbym zrozumieć? - spytał ostrym tonem. - Do diabła, że też
Jewgienij musiał wyjechać właśnie w takiej chwili! Marynarze nie mogli chyba o tym
wiedzieć...
- Bunt nie jest skierowany przeciw tobie, żadne żądania nie zostały wysunięte wobec
ciebie, Oleg!
Skinął głową.
Miska była pusta, ale Oleg nadal trzymał ją w dłoniach. Nie chciał dokładki.
- Wiem, że ludzie buntują się przeciw wszystkim właścicielom statków. Może przeciw
całemu porządkowi.
Wzruszył ramionami.
- Czy zamierzasz wysłać przeciw nim żołnierzy? - spytała Raija.
Tak radzili kapitanowie z innych krajów. Kapitan niemieckiego statku, który zawinął
niedawno do portu, twierdził, że tylko broń przemówi do buntowników.
- Żołnierze Romanowa potrzebują czasu, żeby tu dotrzeć - odparł i zmęczony zamknął
oczy.
- Nie mógłbyś chyba tego zrobić, prawda? - rozległ się głos Raiji, przemknął przez
pokój niczym powiew wiatru.
Oleg napotkał jej spojrzenie. Potrząsnął głową. Przeczesał palcami sztywne włosy.
- Sam pływałem jako marynarz - rzekł. - Siedziałem przy tych wielkich kotłach na
pokładzie. Bywałem tak głodny, że rozrywało mi wnętrzności, że miałem przywidzenia.
Tkwiłem na tym cholernym pokładzie na deszczu i wietrze i czekałem, aż jedzenie będzie
gotowe. Czekałem, aż wszystko się rozgotuje, tak żebyśmy nie mogli rozróżnić ryby od
robaków, tak żeby powstała jednolita papka. Smakowała równie obrzydliwie, jak wyglądała, ale
przynajmniej już nie kręciło mi się w głowie. Mogłem wstać następnego dnia do pracy, po któ-
rej padałem między twarde maty w kajucie razem z piętnastoma towarzyszami. Spaliśmy tak
ciasno obok siebie, że pluskwy nawet nie musiały brać rozpędu, by przeskoczyć z jednego na
drugiego... - Oleg westchnął. - Byłem prostym marynarzem, Raiju. Zbyt dobrze to pamiętam.
Być może nadal jestem jednym z nich. Być może dlatego traktuję ten bunt jako zdradę...
Pokręcił głową. Złożył wielkie dłonie, może się modlił.
- Czego chcą? - spytała Raija.
- Lepszych warunków pracy. - Uśmiechnął się zmęczony.
- Czy nie możesz na to przystać? Skinął głową.
- To żaden kłopot.
- Ale to nie wszystko?
- Nie. Domagają się wykreślenia długu, dla siebie i dla załogi na „Antonii”. Myślę, że
chcą tamtych pozyskać, żądając czegoś również dla nich. Mogą powiedzieć, że walczą także w
ich imieniu. Może to zaplanowali? Nie wiem. Nic już nie wiem, Raiju. Nigdy bym nie
pomyślał, że ci, którym dajemy pracę, zbuntują się przeciw nam...
Raija wiedziała, że Jewgienij i Oleg byli bardziej ludzcy niż inni właściciele statków.
Marynarze otrzymywali zapłatę po rejsie. To uniemożliwiało ich odejście przed
zakończeniem wyprawy. Lecz wielu z nich zostawiało w domu rodziny, którym często
brakowało środków do życia, kiedy mężczyzna wypływał w morze.
Niektórzy właściciele statków nie przejmowali się tym i uważali, że to nie ich sprawa.
Jewgienij i Oleg udzielali pożyczek tym marynarzom, którzy jej potrzebowali.
Naturalnie inni właściciele statków postępowali podobnie, ale w zamian za lichwiarski procent.
Jewgienij i Oleg nie naliczali odsetek, a jedynie oczekiwali spłaty pożyczonej kwoty.
Wielu spośród załogi zwracało pożyczkę, traktując ją jak dowód zaufania.
Ale byli też tacy, którzy nie byli w stanie uregulować długu.
Bywało, że Jewgienij i Oleg nie powinni wypłacać wynagrodzenia, ponieważ
pracownicy byli im winni więcej, niż zarobili.
Raija rozumiała, dlaczego mimo wszystko dłużnicy otrzymywali wypłatę, ale czuła, że
nie tak należy prowadzić interesy.
- Nie możemy się na wszystko zgadzać - rzekł Oleg, ciężko wzdychając. - Wtedy po
prostu prowadzenie handlu stanie się niemożliwe. Poza tym inni kupcy i armatorzy również
wywierają na nas nacisk. Twierdzą, że powinniśmy trzymać się razem, nie godzą się na
uległość z naszej strony. Grożą, że jeśli mimo wszystko pójdziemy na ustępstwa, wykorzystają
swoje kontakty. Postarają się, żeby nie było dla nas towaru, żeby nikt nam nie sprzedał drewna,
niezależnie od tego, ile będziemy chcieli za nie zapłacić...
- Co zamierzasz zrobić? - spytała Raija. Zaczynała dostrzegać powagę sytuacji. Przeciw
Olegowi wystąpili nie tylko zbuntowani marynarze. Przeciwko niemu obrócili się także
właściciele innych statków.
Oleg podlegał naciskom obu grup.
- Przespać się - odparł. - Nie za długo, ale muszę się choć trochę przespać, Raija. Być
może dziś w nocy coś się wydarzy. Nie wiem. Powinienem dostać wiadomość. Obudź mnie!
Ale teraz muszę się położyć...
Raija nie protestowała. Oleg potrzebował snu. Zdjęła mu nawet buty. Sam nie zadbał o
to albo może zasnął, zanim zdążył o tym pomyśleć. Przykryła go. Delikatnie, tak jak okrywa się
dziecko, które zasnęło ze zmęczenia.
Potem usiadła na kuchennej ławie. Pilnowała ognia w piecu. Nie zamknęła drzwi na
klucz.
Po kilku godzinach zjawił się ten sam marynarz, co wcześniej, Wasilij. Raija miała
dobrą pamięć do imion.
Znowu stanął w drzwiach. Znowu zostawił je otwarte. Wypuszczał ciepło, przyniósł ze
sobą chłód nocy.
- Wejdź - Raija zaprosiła go do środka. Mówiąc to, nie spuszczała wzroku z przybysza.
Nie powinien sobie pomyśleć, że ma nad nią przewagę, że ją onieśmiela.
Uśmiechnął się drwiąco, ale zamknął za sobą drzwi. Usiadł przy stole, oparł się o blat,
jakby był u siebie.
- Czy coś się dzieje? - spytała.
- Śpi? - Wasilij odpowiedział pytaniem. Właściwie nie udzielił jej odpowiedzi, jakby ją
lekceważył.
Raija skinęła głową. Była na siebie zła za ten gest, choć przecież nie miała powodu do
złości. Wstała.
- Mogę go obudzić...
Marynarz powstrzymał ją ruchem ręki i uśmiechem równie zmęczonym, jak uśmiech
Olega kilka godzin wcześniej.
- Nie ma pośpiechu. Nic nie możemy teraz zrobić. To, co się stało, zostało zaplanowane
już wcześniej...
Raija usiadła.
Ten mężczyzna kogoś jej przypominał. Jednak nie była w stanie sobie uzmysłowić,
kogo.
- Załoga „Antonii” przyłączyła się do buntu i jakiś czas temu również wypłynęła -
wyjaśnił. - Nikt nie zdoła jej powstrzymać. Teraz w morzu są oba statki. „Antonia” uzupełniła
zapasy wody do picia. Kapitan na „Raiji” zdążył pozbyć się części słodkiej wody. Być może
właśnie to przypłacił życiem...
- Czy ty nie pływasz na „Antonii”? - spytała Raija. Niebieskozielone oczy pochwyciły
jej spojrzenie.
- Nie - odpowiedział. - Już nie. Raija przełknęła ślinę.
- Dlaczego nie jesteś na pokładzie? Musiała zapytać. Zbyt wiele się tu nie zgadzało.
Ten mężczyzna z pewnością nie stał po stronie Olega i Jewgienija. Należał do załogi.
Raija szybko się zorientowała, że nie jest głupi. Poza tym kipiała w nim wola walki, której nie
potrafił ukryć. Nie było w nim nic z pokory, nie płaszczył się, nie ugiął karku. Wręcz
przeciwnie: wysuwał żądania. Był śmiały... Czyżby działał na dwa fronty?
- Wyrzucili mnie za burtę - rzekł beztrosko. Dopiero wtedy Raija zauważyła, że ma
mokre ubranie i że przyszedł boso. Dlatego nie usłyszała jego kroków.
- Z „Antonią” jest trochę inaczej niż z „Raiją” - wyjaśnił, jakby tłumaczył coś trudnego
nierozgarniętemu dziecku. - Na „Antonii” wszyscy przyłączyli się do buntu. Kapitan i sternik
też. Wszyscy bez wyjątku. Nie trzeba było nikogo zabijać. Nie trzeba było nikogo się
pozbywać...
- ... nikogo poza tobą? - spytała Raija z niedowierzaniem. To, co usłyszała, nie mieściło
jej się w głowie. Wasilij skinął twierdząco. Jego włosy wydawały się teraz ciemniejsze niż za
dnia. Być może dlatego, że gęsta czupryna jeszcze nie całkiem wyschła. - Dlaczego, do licha,
ciebie, a nie kapitana? - wyrwało się Raiji. - Jesteś tylko...
- Zwykłym marynarzem? - dokończył z uśmiechem.
Jego twarz nie wyrażała wrogości. Raija odniosła niemal wrażenie, że Wasilij darzy ją
sympatią.
- Jesteś przecież tylko zwykłym marynarzem - powtórzyła bezbarwnie.
Właśnie to chciała powiedzieć. Nie widziała powodu, dla którego miałaby udawać
lepszą, niż była. Zresztą ten człowiek i tak zdawał się prześwietlać ją na wskroś. Okazywał taką
surowość, że prawie się go bała.
Jakby nie był tylko zwykłym marynarzem.
Z taką swobodą rozsiadł się przy kuchennym stole Olega. Rozmawiał z nią z taką
lekkością, jakby uznał, że są sobie równi. Nie zważał na to, że Raija jest kobietą, że jest żoną
pryncypała.
Tak, ten człowiek z pewnością nie był zwykłym marynarzem.
Raija odgadła to, jeszcze zanim wymówił słowa, które potwierdziły jej domysły:
- To ja zaplanowałem bunt.
- Ty?! - wybuchnęła.
- Ty? - rozległo się od drzwi do bocznej izby. Oleg zamknął je za sobą. Z butami w ręce
usiadł ciężko obok Raiji.
- Ja - odparł Wasilij z powagą na twarzy i pewnością siebie.
Nie zamierzał niczego ukrywać.
- „Antonia” również odpłynęła - rzekła cicho Raija, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.
Oleg drgnął.
- Czy to stanowiło część planu? - spytał ostrym tonem.
- Tak - przyznał Wasilij.
- Dlaczego przychodzisz do mnie i mi o tym mówisz? - zdziwił się Oleg. Wreszcie
postawił buty na podłodze, zdjął z ramienia rękę Raiji. - Chyba nie przypuszczasz, że nadal
będę ci ufał - dodał ze śmiechem.
- Wyrzucili mnie ze statku - rzekł Wasilij. Uczynił gwałtowny ruch głową. Raija
zauważyła, że jego włosy nadal są mokre, choć ubranie zdążyło już wyschnąć. Widocznie było
uszyte z cienkiego materiału...
- Przychodzisz tu i opowiadasz, że ty to wszystko zaplanowałeś. I jeszcze mówisz, że
wyrzucono cię za burtę. Chcesz, żebym ci uwierzył? - Oleg pokręcił głową. - Nie jesteś chyba
aż taki głupi!
- Ja mu wierzę - usłyszała Raija swój własny głos.
Obaj mężczyźni popatrzyli na nią: jeden z niedowierzaniem, drugi trochę drwiąco, ale
też i z uznaniem.
- Nie, nikt nie jest taki głupi! - utrzymywał Oleg.
- Mieliśmy walczyć o poprawę warunków na pokładzie - wyjaśnił Wasilij.
Jego głos nie drżał, nie zdradzał cienia strachu.
Raija uznała, że Wasilij rzeczywiście mógł zaplanować bunt: był nieustraszony, nie
lubił się podporządkowywać, miał dość rozumu.
I wiedział, czego może żądać.
- O zapłatę, kajuty, racje żywnościowe... - mówił dalej.
- Dajemy lepsze warunki niż większość armatorów - wtrącił Oleg. - Dużo
korzystniejsze!
Marynarz wzruszył ramionami.
- Być może - przyznał. - Ale mimo wszystko nie jesteśmy traktowani jak ludzie. Biorę
zapłatę, ale muszę za nią służyć jak pies.
Raija spuściła głowę.
- Być może niektórzy z nas mogliby spłacić dług, gdyby dostawali więcej pieniędzy.
Być może niektórzy pracowaliby lepiej, gdyby posiłki dawały im więcej siły, gdyby mogli się
porządnie wyspać.
Słowa Wasilija zawisły w powietrzu. Pozostały bez odpowiedzi. Zapadły w
słuchających.
- Możesz mnie teraz posłać do więzienia - zwrócił się po chwili do Olega wciąż tym
samym lekkim tonem. - Możesz mnie wpisać na czarną listę. Masz wszelką władzę, panie.
Zdaję sobie z tego sprawę. Uważam jednak, że powinieneś znać prawdę, skoro już wypadki
potoczyły się tak, jak się potoczyły.
- Czy nie wszystko przebiegło zgodnie z twoimi założeniami? - spytała Raija.
Wasilij odpowiedział jej niedbałym uśmiechem.
- Nigdy nie było mowy o zabijaniu - odparł stanowczo. - Jesteśmy ludźmi, a nie dzikimi
bestiami. Powinniśmy zachowywać się jak ludzie, ale niektórzy stracili panowanie nad sobą. To
nie należało do planu. Być może powinniśmy zacząć na „Antonii”...
Zamilkł na chwilę.
- Ale załoga „Raiji” nie przyłączyłaby się do „Antonii” - dokończyła Raija. - Kapitan na
„Raiji” nie stał po waszej stronie.
Dostrzegła uznanie w twarzy Wasilija. Nieznacznie uniósł kącik ust.
- To prawda, kapitan „Raiji” nas nie poparł... Ponownie spojrzał na Olega.
- „Antonia” wypłynęła, tak jak to ustalono, ale żądania załogi zaczęły rosnąć, ludzie nie
znali umiaru. Byłem temu przeciwny i dlatego wyrzucili mnie za burtę. Już nie jestem z nimi.
- Czy w takim razie jesteś z nami? - spytał Oleg. Znowu kogoś zapytał, po czyjej stoi
stronie. Raija zadrżała. Życie to nie tylko czarne i białe, nie tylko dobro i zło. Bierze w nim
udział wiele innych sił.
Wasilij długo milczał. Ten mężczyzna, który wzniecił bunt przeciwko właścicielom
statków, który z nich zadrwił, który mógł odnieść zwycięstwo, gdyby go posłuchano, nie
przyszedł pokornie prosić o wybaczenie. Wciąż zachowywał się tak, jakby miał prawo
negocjować.
- Nadal uważam, że należy poprawić warunki życia marynarzy - rzekł.
Czekał.
Oleg nie odpowiadał. Raija wstrzymała oddech. To szczyt bezczelności! Jednak wbrew
własnej woli podziwiała tego człowieka. Ależ on ma odwagę! Albo nic do stracenia...
- Zawsze będę uważał, że ludzie traktowani jak ludzie również zachowują się jak ludzie.
- Mówił z wyższością, chociaż miał na sobie nędzne marynarskie łachmany. Odznaczał się
wrodzoną dumą, wewnętrznym poczuciem godności, której nawet te szmaty nie zdołały
przesłonić. - Ale uważam też, że ci, którzy zabili kapitana, powinni zostać ukarani - dodał. - Nie
mieliśmy zamiaru zabijać, nie szukaliśmy zemsty i krwi. Chcieliśmy tylko, żeby zaczęto nas
godziwie traktować. Chcieliśmy otrzymać to, czego, jak sądzimy, jesteśmy warci. Nie
pragniemy was zrujnować, nic nie osiągniemy, jeżeli statki będą musiały stać w porcie albo
jeżeli będziecie musieli je sprzedać. Po was przyszliby inni, pewnie gorsi, którzy myśleliby
tylko o zysku. Chcemy, żeby wam się dobrze powodziło, ale pragniemy tego też dla siebie.
Oleg skinął głową na znak, że rozumie.
- Czy stoisz teraz po mojej stronie? - spytał. Nie poddawał się. Odznaczał się wieloma
spośród tych cech charakteru, które posiadał Wasilij. Raija dostrzegała to wyraźniej niż sam
Oleg. Marynarz przytaknął.
- Teraz jestem z wami. Żal mi statków. Jeszcze długo posłużą i my jeszcze na nich
posłużymy. Marynarze nie mogą na razie dojść do porozumienia. Niektórzy chcą płynąć do
Norwegii i sprzedać wszystko, co znajduje się na pokładzie. Inni wolą wziąć kurs na Kem lub
Onegę, by sprzedać tam ryby. Inni znów chcą czekać na to, co zaproponuje właściciel...
- Ale żądasz lepszych warunków? Wasilij spojrzał Olegowi w oczy. Nie uciekł wzro-
kiem.
- Nie jestem w stanie czegokolwiek żądać - odparł. Raija zauważyła, że to wyznanie
przyszło mu z trudem, że wiele go kosztowało.
- Możesz mnie posłać do więzienia. Możesz mnie umieścić na czarnej liście, co byłoby
chyba najgorsze, jak wiesz. Sam byłeś marynarzem tak jak ja, nie zawsze posiadałeś statki,
również pływałeś dla innych.
- Tak - przyznał Oleg. - Ja również byłem psem. - Zamilkł. - Chcę, żebyś ze mną został,
Wasilij. Wolę, żebyś był ze mną niż przeciw mnie. Jeżeli odzyskamy statki... obiecuję ci
poprawę warunków.
Wasilij nawet nie drgnął.
- Nie mogę wam umorzyć długów - mówił dalej Oleg. - Nie mogę nic więcej wam
obiecać. Nie mogę się zobowiązać, że będę mógł wam płacić inaczej niż za cały sezon. Inni
zawierają kontrakty tylko na poszczególne wyprawy... - Zapadła cisza. - Nie mogę posunąć się
tak daleko. Podejmuję teraz decyzje, których właściwie nie powinienem podejmować sam.
Powinienem je uzgodnić z Jewgienijem, który jest współwłaścicielem statków, ale on wyjechał.
- Ona tu jest.
Wasilij skinął na Raiję. Postawił ją na równi z Olegiem i Jewgienijem.
Raija poczuła ogarniającą ją radość. Ceniła sobie takie uznanie.
- Jewgienij również nie mógłby posunąć się dalej. Dopiero zaczynamy. Zamierzamy
kupić więcej statków i proponować na nich takie same warunki, jakie zaproponowaliśmy na
„Raiji” i „Antonii”.
Wasilij skinął głową ze zrozumieniem.
- Zostaję z tobą - rzekł.
- Czy będziesz ze mną również po zakończeniu buntu? - naciskał Oleg.
Wasilij podniósł wzrok. Raija po raz pierwszy dostrzegła zaskoczenie na jego twarzy.
- Niewielu jest takich jak ty, Wasilij - mówił dalej Oleg. - Cenię twoją odwagę i
nieustępliwość. Możesz być nam potrzebny, a i my możemy ci się przydać. Mógłbyś zostać
kapitanem...
- Czy to znaczy, że chcesz mnie kupić? - uśmiechnął się.
Raija jednak zorientowała się, że ta propozycja wydała się Wasilijowi kusząca.
- Nie dostaniesz więcej, niż na to zasłużyłeś - odparł Oleg. - To twoja jedyna szansa.
Niełatwo jest z niej skorzystać, na to potrzeba odwagi. Jednak uważam, że jesteś odpowiednim
człowiekiem.
- To ja przygotowałem bunt...
- To też wymagało odwagi i uporu - nie ustępował Oleg. Zamilkł i przez moment
badawczo przyglądał się marynarzowi. - Przyszedłeś prowadzić ze mną negocjacje? Przyprzeć
mnie do muru? Wasilij skinął głową.
- Taki był mój zamiar. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli to ja przedstawię nasze
żądania.
Raija nie mogła powstrzymać się od śmiechu, cały czas w niej narastał. Wreszcie nie
zdołała się pohamować.
- Myślę, że na pewno będziesz pasował do Jewgienija i Olega - rzekła rozbawiona. - To
bardziej zuchwałe niż jakikolwiek ich wspólny pomysł! Bierz stanowisko kapitana i dziękuj!
Bierz i dziękuj, zanim się rozmyśli!
- Idę z wami - rzekł Wasilij z przekonaniem. - Stanę po waszej stronie i postaram się
uspokoić marynarzy. Bunt może szybko wymknąć się spod kontroli. Na żadnym ze statków nie
ma nikogo dostatecznie silnego, by mógł stanąć na czele pozostałych.
- Nikogo tak silnego jak ty? - Raija nie mogła się powstrzymać od ironii.
Napotkał jej spojrzenie i jakby starał się je ujarzmić.
- Nikogo tak silnego jak ja - potwierdził z niezwykłą pewnością siebie. Nie czuł się ani
trochę speszony. Zdawał się zupełnie nie zauważać złośliwości, która czaiła się w spojrzeniu
Raiji i której zresztą nie potrafiła ukryć.
Być może zrozumiał, że Raija pozwalała sobie na drwinę tylko wobec tych, których
uważa za silnych tak jak ona...
- Powinienem był popłynąć „Raiją” - dodał. - Wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
Byłoby wtedy o jedną wdowę i osiem półsierot mniej. Może zdołałbym zapanować nad
sytuacją. Źle zrobiłem, zostając na lądzie. Czuję się odpowiedzialny za to, co się stało! Raija
pragnęła, by Wasilij przystał na propozycję Olega. Odnosiła wrażenie, że w przyszłości ten
człowiek w jakiś sposób im się przysłuży.
- Ale jeżeli podtrzymasz swoją propozycję - mówił dalej marynarz - kiedy omówisz to z
jej mężem... - skinął na Raiję. - Jeśli podtrzymasz tę propozycję, kiedy będzie po wszystkim,
wtedy chętnie się nad tym zastanowię.
Oleg skinął głową.
- Niech tak będzie. Wasilij wstał, gotów do wyjścia.
- Będzie mi potrzebna jakaś mniejsza łódź z zaufaną załogą - zwrócił się do Olega.
Oleg przytaknął.
- Tylko zjem i zaraz przyjdę. Jesteś głodny?
- Tak - odpowiedział Wasilij. - Ale mam dom, w którym mogę zjeść i w którym mam
swoje ubranie.
- Całą moją dumę diabli wzięli! - powiedział Oleg, kiedy Wasilij wyszedł. - Czy
potrafisz sobie wyobrazić, że zaproponowałem stanowisko kapitana człowiekowi, który
wzniecił bunt przeciwko mnie?
- On nie jest taki jak inni - odparła Raija. - Zgodzi się.
3
Szkoda, że to nie zima, pomyślała Raija. Gdyby na ulicach leżał śnieg, mogłaby dobrze
opatulić dzieci w skóry i zabrać na sankach do portu.
Nie do wytrzymania było dreptanie w kółko przez cały dzień po niedużej kuchni. Z
okna roztaczał się widok na port, ale to nie pozwalało się zorientować, co naprawdę się działo.
Raija widziała tylko fragmenty rzeczywistości.
Patrzyła, jak Oleg odpływa na małym frachtowcu. Na szczęście jeden został w porcie i
nie trzeba było szukać odpowiedniej załogi.
Wasilij popłynął razem z Olegiem.
Raija widziała, jak stoi obok męża Antonii, niższy i szczuplejszy niż rosły Oleg, ale z
tym samym co on poczuciem godności.
Raija znała się na tym.
Kiedy tak wpatrywała się w morze, starając się cokolwiek zobaczyć, ponownie
zastanowiła się, kogo przypomina jej Wasilij. Domyślała się, że pewnie kogoś, kto mieszka
wewnątrz nieprzeniknionej skały w jej duszy, ukrywającej przeszłość.
Obserwując zachowanie Wasilija, Raija doszła do wniosku, że jest on urodzonym
przywódcą. Przyszedł na świat, by odważnie podejmować szybkie decyzje i zawsze
niewzruszenie stać w miejscu, na którym zdecydował się postawić nogę. Należał do osób,
których nie złamią żadne przeciwności, które wzrastały przy przeciwnych wiatrach.
Tylko ktoś taki jak on mógł zaplanować i doprowadzić do wybuchu buntu.
Raija zastanawiała się, czy pozostali marynarze z czasem nie zaczną żałować, że
pozwolili, by sprawy zatoczyły szersze kręgi, niż to wyznaczył. Czy nie pożałują, że go
zdradzili?
Zastanawiała się, kim on naprawdę jest.
- Przenocuje tutaj. - Oleg wskazał głową na Wasilija.
Raija szykowała dzieci do snu. Olga niczym jasnoróżowy aniołek leżała naga na obrusie
pośrodku stołu. W kuchni było ciepło jak w chlebowym piecu, ale Raija ofuknęła mężczyzn,
kiedy otworzyli drzwi szerzej niż trzeba.
Przewinęła dziewczynkę. Dziękowała siłom wyższym, że Misza zgłodniał trochę
wcześniej niż zwykle i że zasnął zaraz po karmieniu. Dlatego pewnie i Olga zachowywała się
spokojniej. Tego wieczoru mała nie miała już siły wołać mamy, jakby się pogodziła z jej
nieobecnością, jakby uznała, że ciepło ramion Raiji też jest miłe. Przekonała się, że od Raiji też
dostanie jeść i że Raija zawsze jest blisko. Nie pachnie mamą, ale jest łagodna i troszczy się o
nią podobnie jak mama.
Dziewczynka zasnęła w ramionach Raiji, czując jeszcze smak jedzenia w ustach,
uśmiechnięta. Okrąglutka i najedzona. Miała wszystko, czego potrzeba do szczęścia w tym
wieku.
Oleg rozczulił się na widok Raiji z jego córeczką na ręku. Coś w tym jest, że kobieta ze
śpiącym dzieckiem sama w sobie jest piękna. Jej widok napawał go niezwykłym spokojem, o
którego istnieniu nie miał pojęcia, zanim nie został ojcem.
W czasie kiedy Raija kładła Olgę spać, znalazł chleb i suszone mięso. Zauważył, jak
wokół zrobiło się czysto i schludnie. To dzieło Raiji. Tonią bardziej bałaganiła.
Masło leżało na swoim miejscu. W szafie znalazł wódkę. Szczerze polał - obaj z
Wasilijem potrzebowali czegoś mocniejszego.
W milczeniu krajali mięso, jedli, pili.
Raija poruszała się lekko niczym motyl na barwnych i pachnących płatkach kwiatów.
Ułożyła Olgę w łóżeczku, po czym siadła razem z mężczyznami do stołu, uznając to za rzecz
najbardziej naturalną w świecie. Tak jak i Tonią nie uważała, by cokolwiek było zastrzeżone
tylko dla mężczyzn.
Wasilij uniósł brwi. Oleg zauważył to. W oczach tego mężczyzny, którego już niemal
uznał za przyjaciela, dostrzegł nieukrywany podziw.
W głębi duszy posłyszał jakby dźwięk ostrzegawczego dzwonka, ale nie przejął się tym.
Przecież nie jeden Wasilij patrzył na Raiję w ten sposób, zapewne też nie on ostatni. Ta
kobieta zawsze budziła zachwyt.
I doskonale potrafiła sobie radzić z jawnie okazywanym przez mężczyzn
zainteresowaniem, miała własne sposoby, by nic poważnego z tego nie wynikło.
Potrafiła panować nad sobą.
Pod wieloma względami przypominała Wasilija.
Oleg wiedział o jeszcze jednym człowieku, który był podobny do Wasilija.
Nie z wyglądu, lecz ze sposobu zachowania, ze sposobu bycia i postawy wobec
życiowych wyzwań.
O bracie Jewgienija, Aleksieju.
- Co się dzieje? - spytała Raija.
- Mamy dwa dni na podjęcie decyzji - rzekł Oleg ciężko.
Przełknął ostatni łyk wódki.
Raija dolała mu. Wasilij ponownie uniósł brwi. Przyzwyczaił się, że kobiety zwykle
zatykały korkiem karafkę.
Ale Raija znała Olega wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie upije się do
nieprzytomności.
- Załoga nie ustępuje ani o cal - mówił dalej Oleg. Był bardzo zmęczony.
- Jednak to tylko gra - stwierdził Wasilij. Czekał, aż Raija na niego spojrzy, po czym
mówił dalej: - Prawie wszyscy marynarze mają rodziny, większość z nich się boi. Można im
zagrozić czarną listą. Zmuszeniem do spłaty długu. Na lądzie zostawili rodziny, które żyją z
pożyczek. To jasne, że się boją. Poddadzą się.
Wasilij uśmiechnął się, ale jego oczy były smutne. Marynarze zdradzili go, ale nadal
myślał o nich ciepło. Dziwny człowiek.
- Gorzej z tymi na lądzie - westchnął Oleg. - Sam zamierzałem poprawić warunki na
naszych statkach, lecz wielu właścicielom się to nie podoba. I niestety mają swoje sposoby, by
wywrzeć na mnie nacisk i nie dopuścić do jakichkolwiek zmian.
- Inna rzecz, że czekałoby cię o wiele trudniejsze zadanie, gdybym został na „Antonii” -
zauważył Wasilij.
Spojrzał przez okno. Na dworze nadal było jasno. Słońce zanurzało się w morzu, świat
zabarwił się na żółto. Niebo i morze stopiły się w całość wokół słonecznej tarczy.
- Nie wątpię, dlatego zależy mi na tym, byśmy stanęli po tej samej stronie - rzekł Oleg.
Stuknął się z Wasilijem, który ledwie zamoczył usta w swojej szklance. Zostało w niej dużo
wódki. - Myślę, że Wasilij może przenocować w tej małej izbie - zwrócił się do Raiji.
Raija skinęła głową.
- Zaraz pościelę łóżko.
- Nie ma potrzeby - odezwał się Wasilij. - Wystarczy mi tylko trochę miejsca na
podłodze, żeby się położyć. Poradzę sobie.
Raija uśmiechnęła się.
- Mimo wszystko przygotuję ci posłanie.
Nie było wiele do przygotowywania. W pomieszczeniu stała drewniana ława, którą
Tonią otrzymała w spadku. Trochę za krótka dla mężczyzny wzrostu Olega i trochę za wąska,
by spać na niej we dwoje, ale za kilka lat będzie dobra dla Olgi.
Raija położyła na ławie siennik. Znalazła nieduży pled, który złożyła w kostkę, by
zastąpił poduszkę. Całość przykryła prześcieradłem. Na wierzchu równiutko ułożyła wełniany
koc.
Mężczyźni jeszcze jedli.
Wasilij opowiadał o marynarzach, o ludziach, którzy teraz zawładnęli statkami.
Opisywał ich tak obrazowo, że Raiji zdawało się, jakby sama ich znała. Jednak nie mogła
oprzeć się wrażeniu, że Wasilij nie mówi wszystkiego.
Widocznie to nie w jego stylu wywlekać sekrety kolegów.
Raija zauważyła, że swą postawą wymuszał pewnego rodzaju respekt, po prostu nie
sposób było traktować go inaczej.
- Mogę spróbować dostać się na „Antonię” i porozmawiać z marynarzami -
zaproponował. - Gdyby zaistniała taka potrzeba.
Ten pomysł mógł stanowić część kolejnego wymierzonego przeciw Olegowi i
Jewgienijowi planu. Ktoś, kto knuje podstęp, wypowiedziałby dokładnie takie same słowa,
dokładnie tym samym tonem.
Ale zdrajca nie uczyniłby tego z podobną pewnością siebie.
Raija ufała Wasilijowi.
- Najpierw musimy porozmawiać z pozostałymi właścicielami statków - rzekł Oleg. -
Myślę, że niestety ten obowiązek spadnie na mnie. - Odsunął butelkę i spojrzał na Raiję. -
Chyba powinienem sięgnąć do pudełka z tym białym proszkiem! - westchnął. Zamilkł, choć
otworzył usta, jakby zamierzał mówić dalej.
- Uważam, że to niezbyt mądry pomysł - rzuciła Raija bez zastanowienia.
- Z pewnością masz rację - przyznał Oleg.
Nie miał odwagi na nią spojrzeć. Ta kwestia należała do niebezpiecznych. Nie powinien
wspominać o narkotyku przy Raiji. Istniało tak wiele tematów, których nie należało przy niej
poruszać, których nie należało jej przypominać.
Nie mogła pamiętać proszku.
Wiedziała z opowiadań, że uratowała Jewgienijowi życie, ale nie pamiętała, jak to
zrobiła. Nigdy nie zdradzono jej szczegółów.
Nie mogła pamiętać proszku ze Wschodu, który uśmierzał ból i wywoływał przyjemne
wizje, po którym zasypiało się jakby w obłokach.
I który uzależniał.
Nie mogła o tym pamiętać, ale zareagowała tak, jakby pamiętała.
Olega przeszedł strach: a jeśli sobie przypomniała? Jeśli tylko udawała zanik pamięci...?
Nigdy jednak nie wolno mu o to spytać.
Raija czuła, że w powietrzu zawisło coś niedopowiedzianego. Oleg mówił dalej, jednak
słuchała go tylko jednym uchem.
Coś było nie tak.
Wstała. Prześliznęła się obok Olega. Narzuciła szal na ramiona.
- Zajrzę do koni. Chyba i ja potrzebuję trochę świeżego powietrza.
- Co powiedziałaś? - spytał Wasilij.
Oleg posłał mu surowe spojrzenie, dając do zrozumienia, że nie powinien zbytnio
interesować się Raiją.
- Są w życiu Raiji pewne okresy, których nie pamięta - wyjaśnił. W Archangielsku
sporo osób o tym wiedziało, jednak Wasilij mieszkał tu od niedawna. - Biały proszek należy
właśnie do tego okresu jej życia. Dostawałem go kiedyś jako lekarstwo.
- Proszek, który wywołuje wizje? - spytał Wasilij. Wyglądało na to, że o nim słyszał.
- Był czas, kiedy nie mogłem bez tego żyć - wyznał Oleg. Czuł się zmęczony. Być może
dlatego zwierzał się do niedawna jeszcze obcemu mężczyźnie. - Jewgienij pomógł mi się od
tego uwolnić - dodał. - Zaopiekował się też Raiją.
Oleg zamilkł.
Nie prosi się przecież mężczyzny, którego ledwie się zna, żeby trzymał się z dala od
żony najlepszego przyjaciela. Nie wprost.
- Jest niepodobna do innych, prawda? - Wasilij uśmiechnął się słabo.
- Tak.
- Wiem, czyją jest żoną - zapewnił Wasilij, jakby odgadł obawy Olega. - Nie
zapominam o takich sprawach. Ale mężczyzna ma chyba prawo uważać, że jakaś kobieta jest
piękna, niezależnie od tego, kto jest jej mężem?
- Dopóki nie kryją się za tym inne myśli - odparł Oleg - wydaje się to rzeczywiście
dozwolone.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Nie zostawiłbym takiej żony w domu innego mężczyzny - rzekł Wasilij lekko,
używając żartobliwego tonu jako tarczy obronnej. - Nawet gdyby ten drugi mężczyzna był tobą.
Oleg wzruszył ramionami.
- Nie ryzykujemy aż tak bardzo, ani Jewgienij, ani ja. Raija prowadzi dom, zajmuje się
dziećmi. Antonia pojechała z Jewgienijem kupić konia. Raija jest bezgranicznie wierna. Jeżeli
ktoś powinien się obawiać, to chyba raczej ja. Jewgienij był kiedyś sympatią Antonii. A ona
znana jest z tego, że w jej żyłach płynie krew, nie woda...
Roześmiali się.
Oleg spostrzegł, że nazwane obawy łatwiej w sobie nosić, łatwiej przyjrzeć się im i
odegnać, uznać za śmieszne.
Nie, Tonią nigdy by nie dopuściła się zdrady!
- Ty też nie wydajesz się inny - zauważył Wasilij z błyskiem w oku i miną znawcy.
Bardziej niż kiedykolwiek przypominał Olegowi Aleksie ja. Wprawdzie nie był tak
niebezpiecznie przystojny jak młodszy brat Jewgienija, ale miał w sobie coś demonicznego, ten
sam urok, który całkiem obezwładnia, gdy tylko na to pozwolić.
- Najlepsze kobiety są zajęte - rzekł Oleg i stuknął swą szklanką o szklankę Wasilija. -
Każdy żonaty mężczyzna ci to powie, stary. Masz żonę?
- Nie - odparł Wasilij lekkim tonem. - Sam przecież powiedziałeś, że najlepsze kobiety
są już zajęte.
Oleg czuł, że musi położyć się spać. Kręciło mu się w głowie ze zmęczenia.
Potrzebował snu. Nawet troska o statki nie mogła tego zmienić. Liczył na zdrowy rozsądek
Raiji, choć wiedział, że rozgniewałaby się, gdyby odgadła, że starał się grać rolę przyzwoitki.
Poza tym Wasilij nie był głupi.
Przyszłość na mostku kapitańskim na pewno była obiecująca. Propozycja Olega
otworzyła przed nim perspektywę lepszą od jakiejkolwiek innej, o której miał odwagę śnić.
Próby uwiedzenia żony właściciela statków oznaczałyby zaprzepaszczenie wszelkich
szans. Nie, ten człowiek nie jest taki głupi.
W dodatku jest ambitny i zamierza zajść daleko.
Z jego strony nie trzeba się niczego obawiać.
Przebywanie ze zwierzętami dawało tyle spokoju. Zapach stajni, ciepło, dźwięki.
Dobrze było popatrzeć w mądre końskie oczy. Poczuć bliskość i ciepło zwierzęcia, poklepać je,
przesunąć dłonią po miękkim pysku.
Oleg wniósł do domu pewnego rodzaju zamieszanie. Powiedział lub zrobił coś, czego
Raija nie potrafiła nazwać, ale czuła to.
Zdarzało się, że odnosiła wrażenie, iż wszyscy ją oszukują. Jakby stali przed nią i
zasłaniali widok. Zdarzało się, iż odnosiła wrażenie, że wszyscy wiedzą więcej niż ona, ale nie
mówią jej prawdy.
Naturalnie to tylko wrażenie, ale robiło jej się przykro, kiedy ją ogarniało.
Jednocześnie jakby traciła oddech i grunt pod nogami, tak jakby wszyscy naraz
sprzymierzyli się przeciw niej.
To bezsensowne myśli, ale nie dawały jej spokoju.
Raija usiadła na sianie. Oparła się plecami o ścianę stajni. Słyszała oddechy zwierząt.
Słyszała, jak szykują się do snu. Wydawały się tak spokojne.
Od drzwi doszedł ją jakiś szelest.
Miała tylko niedużą lampę, a ciemne ściany wykradały światło.
Ale Raija rozpoznała, kto to. Nie mógł to być Oleg ani też żaden ze stajennych.
- Ty także nie możesz spać? - spytał przyjaźnie. Zamknął za sobą drzwi i usiadł pod
przeciwległą ścianą. Podniósł z ziemi słomkę i włożył ją do ust. Jego zęby i białka oczu wydały
się w mroku niezwykle białe. Nawet oczy jakby świeciły.
Znowu ją uderzyło, że kogoś jej przypomina. Nie wiedziała jednak, kogo.
- Wydarzyło się zbyt wiele - odezwał się. - Zaledwie kilka dni temu podburzałem moich
towarzyszy, a teraz zasiadam przy jednym stole z właścicielem statków.
- Czy jesteś rozgoryczony? - spytała Raija. - Pewnie uważasz, że zdradzili cię ludzie, na
których polegałeś.
- Mniejsza o mnie - odparł. Sprawiał wrażenie, jakby naprawdę tak myślał. - Najgorsze,
że marynarze zdradzili samych siebie, swoje rodziny. Nie było mowy o stosowaniu przemocy.
Mieliśmy tylko domagać się tego, na co naszym zdaniem zasłużyliśmy. Nikt nie miał
przejmować statków siłą. A właśnie tak się stało. Myślę, że nie zdają sobie sprawy, iż posunęli
się za daleko...
- Dlaczego właśnie ty ich poprowadziłeś? - spytała Raija.
Chciała się tego dowiedzieć, naprawdę ciekawiło ją, jak mu się to udało.
- Sądziłem, że ktoś, kto planuje taki zryw, powinien być starszy, bardziej
doświadczony... bardziej rozgoryczony... - roześmiał się. - Jestem wystarczająco rozgoryczony,
mogę cię zapewnić. I czuję się i stary, i doświadczony.
- Mam dwadzieścia sześć lat - rzekła Raija. - A żyję już chyba ze sto.
- Jesteśmy rówieśnikami - zauważył. - I także czuję, jakbym żył sto lat.
Raija spojrzała na niego z powagą.
- Tak właśnie myślałam. Skinął głową. Wydawał się równie poważny. Nie wyjął słomki
z ust.
- Urodziłem się dwadzieścia sześć lat temu i zdążyłem zaznać wiele bólu i goryczy.
Przeklinałem los i zżymałem się na niesprawiedliwość i niewolnicze traktowanie. Spluwałem
na widok pokładowych kotłów z zupą rybną. Znam smak chłosty za sprzeciwianie się
rozkazom. Widziałem, jak plecy mego ojca coraz bardziej się garbią. Widziałem oczy mojej
matki przez wszystkie te lata, kiedy nie mieliśmy dość pieniędzy, by kupić ziarno na chleb.
Była bogobojną kobietą i nigdy nie łamała postów. Nigdy nie mogła ich łamać, bo nawet raz w
miesiącu nie jadaliśmy mięsa. Często się zdarzało, że nie mieliśmy do jedzenia nic poza
ziemniakami. Bóg nie miałby za co karać mojej matki, o, nie! - Drżąc, wciągnął powietrze. -
Jestem wystarczająco rozgoryczony, Bykowa.
- Na imię mi Raija. Jego oczy zapłonęły.
- Co powiedziałby twój mąż, gdyby usłyszał, że tak się do ciebie zwracam?
Raija wzruszyła ramionami.
- Pewnie by uznał, że ci pozwoliłam - rzekła po prostu. - Raija to ja. Bykowa... brzmi
niemal obco...
Uśmiechnęła się zmieszana. Nazwisko Jewgienija stało się dla niej oparciem, jednak
zawsze odnosiła niejasne wrażenie, że nie jest jej prawdziwym nazwiskiem.
Teraz tak się nazywała.
Ale czuła, że jest kimś innym.
- To imię jest takie niezwykłe - rzekł Wasilij. - Tak jak ty. Pasuje do ciebie. Nie
mogłabyś być Anną albo Nataszą lub Wierą... Jesteś Raiją.
Zaśmiała się.
- Z pewnością mówiłeś to samo każdej Annie, Nataszy i Wierze, które spotkałeś na swej
drodze: że nie mogły się nazywać inaczej.
Roześmiał się razem z nią. Musiał w duchu przyznać, że to prawda.
- Już chyba taki jestem - westchnął. - Niepoprawny. Dlatego pewnie stanąłem na czele
buntu, dlatego udało mi się wprowadzić myśli w czyn. Początkowo tylko się nimi bawiłem,
zachowując je dla siebie. Rozmyślałem przez wiele lat. Zastanawiałem się, jak można przepro-
wadzić taki przewrót. Jak należy to zrobić. Wiedziałem, jak zachowałby się każdy z armatorów
w Archangielsku, w Kem, nad Onegą. Zastanawiałem się, co by powiedzieli, jakich
argumentów by użyli. Ustaliłem, z którymi można by się dogadać, a przeciw komu nie warto
się buntować, bo oznaczałoby to tylko stracony czas i zmarnowane życie. Wiedziałem, że
jedyne statki, które wchodzą w rachubę, to „Raija” i „Antonia”.
- Dlaczego twoje plany stały się czymś więcej niż tylko marzeniami? - spytała Raija.
- Przez wódkę - odpowiedział z największą powagą. Nie uśmiechnął się nawet jednym
kącikiem ust. - Tak się raz upiłem, że z całą nagromadzoną przez lata goryczą wyrzuciłem z
siebie wszystko, co mi leżało na sercu. A potem było już za późno, by się wycofać. Zbyt wielu
ludzi mnie wtedy słuchało i zbyt wielu uznało mój plan za świetny. Wbrew swej woli dla wielu
stałem się przywódcą, dla wielu, których wypełniała znacznie większa gorycz, niż
przypuszczałem, nad którymi, jak się okazuje, nie byłem w stanie zapanować. Ale przez chwilę
wydawało się, że mi się uda.
- Kiedy słucham Olega - odezwała się Raija zamyślona - i kiedy słucham ciebie,
odnoszę wrażenie, jakbyś nadał przewodził. Wygląda na to, że dostajesz to, czego chcesz,
mimo że przeszedłeś na przeciwną stronę.
Nie odpowiedział. Ale na jego ustach igrał ledwie zauważalny uśmiech. W oczach czaił
się płomień.
- Może właśnie taki był twój plan?
- Tego nigdy się nie dowiesz - odparł bez zająknięcia.
Raija wiedziała, że nigdy nie pozwoli jej na tyle się zbliżyć, żeby poznała prawdę.
- Przypominasz mi kogoś - rzekła. - Ale nie pamiętam kogo. Myślę, że ten człowiek
również był bardzo pewny siebie, jednak nie wiem, czy był tak silny jak ty.
- Przypominam ci siebie samą - odparł. - Jesteśmy podobni. Od razu to zauważyłem.
Przeżyjemy każdy kataklizm, a nie wszystkim się to udaje. Ból nas nie dosięga, a w każdym
razie nie bardzo głęboko. Naznacza nas, ale dzięki temu stajemy się jeszcze silniejsi. Krąży nam
po głowie zbyt wiele myśli. Poznaję to po twoich oczach, zauważyłem to od razu. Czy nigdy się
sobie nie przyglądasz, kobieto? Czy nie uderzyło cię, że to ty sama patrzysz na siebie z moich
oczu?
Raiję przeszedł dreszcz.
Te słowa brzmiały tak znajomo.
Kiedyś je już słyszała. Być może nie zostały wypowiedziane dokładnie w taki sam
sposób, ale brzmiały tak podobnie, że przyprawiły ją o drżenie.
Teraz i ona zauważyła łączące ich podobieństwo: tę samą żarliwość, dumę i tę samą
ciekawość, którymi i ona się odznaczała.
- Pokrewne dusze - rzekł beztrosko. - Tak się to chyba nazywa.
- Bliźniacze dusze - dodała Raija. - Być może, tak...
- Oleg obawia się, że cię uwiodę - zauważył Wasilij. Sprawił, że się zaczerwieniła. Raija
nie sądziła, że jeszcze jest do tego zdolna. Myślała, że jest już zbyt doświadczona, zbyt stara,
być może zbyt zepsuta.
- Oleg ma urojenia - uśmiechnęła się zakłopotana.
- Hm... Naprawdę nie wiem, jak bym postąpił, gdybyś była żoną kogoś innego, a nie
Jewgienija...
- Mam nadzieję, że zachowasz te myśli dla siebie - rzekła Raija stanowczo.
Roześmiał się razem z nią.
- Bądź o to spokojna, Bykowa...
Po raz pierwszy w życiu nazwisko zabrzmiało jej w uszach jak własne.
Wasilij pomógł jej zamknąć drzwi do stajni. Raija omal go nie ofuknęła, że nie jest
kaleką i że sama sobie poradzi.
Zaraz jednak uświadomiła sobie, że uczynił to bez złych zamiarów, że po prostu czuł się
w obowiązku jej pomóc. Pozwoliła mu więc, by ją wyręczył.
Czasami dobrze jest ugryźć się w język, żeby nie ranić innych.
Wieczorne powietrze było łagodne. Nikt by nie zgadł, że na morzu rozgrywa się dramat,
sięgając mackami aż tu na ląd.
Wszystko wokół wydawało się takie zwyczajne.
Dokoła panowała cisza. Przyjemnie było się przejść. Stopy poprowadziły ich wąskimi
uliczkami w dół do portu. Szli obok siebie. On leniwymi krokami, z rękami mocno wciśniętymi
w kieszenie. Ona z dłońmi ukrytymi pod szalem. Nie było to konieczne, nie marzła, ale tak
wydawało się bezpieczniej.
Ku zadowoleniu Raiji nikogo nie spotkali.
Zdawała sobie sprawę, że jest w mieście znaną postacią, podczas gdy ona znała tu
niewielu. Wszyscy wiedzieli, że żoną Jewgienija jest kobieta pochodząca z obcego kraju.
Czasem odnosiła wrażenie, jakby siedziała na wystawie. Nie bardzo jej to odpowiadało. Po-
cieszała się myślą, że to minie, że kiedyś będzie lepiej.
Za jakiś czas.
Kiedy już przestanie być kimś obcym.
Nie wiedziała, jak długo to potrwa, zanim ludzie ją przyjmą jak swoją, zanim stanie się
jedną z wielu.
Wasilij domyślił się pewnie, o czym myśli, ponieważ skierował się ku bardziej zacisznej
części portu, ocienionej kadłubami dużych statków, cumujących z dala od brzegu i noszących
dziwne, obco brzmiące imiona.
Marynarz usiadł na krawędzi nabrzeża z nogami zwieszonymi w dół. Raija z początku
nie chciała usiąść obok niego.
Woda wydawała się czarna.
Jak w studni bez dna.
Raija obawiała się, że do niej wpadnie. Nie lubiła morza.
- Nie usiądziesz? - spytał. Raija potrząsnęła głową. Stała jak sparaliżowana.
Zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, że Wasilij również to zauważył.
- Boisz się morza?
Skinęła głową.
W jednej chwili wstał. Zanim Raija odgadła, co zamierza zrobić, chwycił ją za rękę i
mocno uścisnął, jakby dodawał pewności siebie. Następnie pociągnął za sobą nad krawędź i
stanął na samym skraju nabrzeża, tak że czubki butów Raiji wystawały nad wodą.
Wszystko w niej krzyczało, żeby uciec, ale czuła rękę Wasilija, która mocno trzymała.
- Myślisz, że woda cię wciągnie? - spytał łagodnie.
Nie potrafiła odpowiedzieć, nie wiedziała. Tak bardzo się bała, że po prostu nie była w
stanie myśleć. Kręciło jej się w głowie i dostawała mdłości od wpatrywania się w połyskującą
taflę.
- Woda nie chce cię pochłonąć - tłumaczył. - Wydaje mi się, że nie jesteś dzieckiem
wody. Jesteś raczej dzieckiem ognia...
Odciągnął Raiję od krawędzi nabrzeża w stronę drewnianych pękatych beczek, które
stały w kilku rzędach. Podniósł ją lekko i posadził na jednej z nich. Wreszcie mogła oddychać,
choć nadal czuła zawroty głowy i zlewał ją pot.
Coś w niej drgnęło, kiedy Wasilij powiedział, że jest dzieckiem ognia. Obudził w niej
nieprzyjemne odczucia. Być może za tą skałą, która skrywała przeszłość, kryło się coś
przykrego, co wiązało się z ogniem.
- Nie możesz uciekać od tego, co cię przeraża - powiedział poważnie, siadając na beczce
obok.
Noc przechodziła w ranek. To taki moment, kiedy przyroda wstrzymuje oddech, kiedy
słońce kąpie się w morzu, a potem wynurza się z niego, by na nowo dokonać cudu i stworzyć
nowy dzień.
- Czy ty szukasz niebezpieczeństw? - spytała Raija.
- Tak - odpowiedział bez zastanowienia, tak jakby dla niego było to coś całkiem
oczywistego. Raija uwierzyła mu. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mógłby się czegoś bać.
Spytała go o to.
- Boję się wielu rzeczy, z którymi ty masz do czynienia na co dzień - rzekł wreszcie. -
Boję się żyć tak jak ty, w rodzinie, boję się wiązać w ten sposób. Boję się takiej
odpowiedzialności. Być może przede wszystkim dlatego, że wiem, iż nie mógłbym zapewnić
mojej żonie i dzieciom środków do życia, pracując jako marynarz. Ani też robiąc cokolwiek
innego, co potrafię. Kiedy przyszedłem pod drzwi Olega, bałem się je otworzyć. - Uśmiechnął
się. - Ogromnie się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem ciebie. - Popatrzył na morze. - Teraz też się
boję - mówił dalej. - O tych ludzi na statkach. Potwornie się boję, by nie zrobili czegoś
nierozważnego i nie sprowokowali innych armatorów do stłumienia buntu. Odebranie życia
zwykłym marynarzom, takim jak ja, kosztuje tak niewiele, jesteśmy niewiele warci. Tylko w
naszych własnych oczach znaczymy więcej niż wypłata, którą dostajemy po rejsie, albo niż ten
dług, od którego nie możemy się uwolnić... Dla innych jesteśmy tacy mali...
Raija zmarzła. Zeskoczyła z beczki. Drżała od chłodu, udzielił jej się także strach
Wasilija. Mimo wszystko i tu nie było wystarczająco spokojnie.
- Dobranoc, Wasilij - powiedziała. - Zostawię drzwi otwarte. Zamknij je, jak wrócisz.
Skinął głową, ale wzrokiem błądził gdzieś w stronę horyzontu.
Myślami był przy tych, którym powinien był przewodzić, a którzy go zdradzili.
4
- Może nie powinienem przynosić tych wszystkich trosk do domu - zastanawiał się
Oleg, szykując się o świcie do drogi.
Raija nie spała wiele. Mimo to nie słyszała, kiedy Wasilij przyszedł.
Teraz już go nie było. Nawet jednym gestem czy słowem nie okazał, że między nim a
Raiją wytworzyła się jakaś zażyłość.
Odnosił się do niej tak samo jak kilka dni wcześniej - jak do żony armatora.
- Nieproszone, same wtargnęły do twojego domu, Oleg - odparła Raija.
Pragnęła, by Tonią tu była. Tylko Tonią potrafiła odegnać zmartwienia z czoła Olega.
Tylko Tonią umiała dodawać mu sił, kiedy ogarniała go słabość i strach.
Gdyby Tonią nie wyjechała, byłby też i Jewgienij i Oleg mógłby dzielić z nim kłopoty.
Tymczasem został rzucony na głęboką wodę. Sam musiał uporać się z problemami,
znaleźć takie rozwiązanie, żeby potem mogli normalnie żyć.
To może być trudne.
- Nieważne, jak się tu znalazły. Przystanął i spojrzał na Raiję. Pamiętał ją z powrotnej
podróży od wybrzeży Norwegii, z czasów, kiedy zyskała przydomek anioła w czarnej pelerynie
i kiedy została kobietą Jewgienija.
Stała się dla niego kimś wyjątkowym.
- Tylu ludzi będzie tu przychodziło i wychodziło, Raiju. Tak wielu różnych ludzi...
Jego słowa zawisły w powietrzu.
- Nie ufasz Wasilijowi? Oleg usiadł. Nie miał czasu na rozmowy, ale nie mógł odejść
bez słowa wyjaśnienia. Dręczył go niepokój. Być może zrodził się sam, być może zasiał go
Wasilij.
- Zawsze stwarzał kłopoty - westchnął. - Zdążyłem się trochę o niego rozpytać. Dobrze
jest znać swych ludzi, prawda?
Raija uśmiechnęła się słabo.
- Mówił trochę za głośno. Stawiał niewygodne pytania. Za swoją krnąbrność został
zwolniony z jednego ze statków i wysadzony w porcie u wybrzeża Finnmarku. Stało się to kilka
lat temu, ale o tym nie zapomniano. Potem jeszcze kilka razy po wielkiej awanturze rzucał
pracę. Trafił nawet na czarną listę. W okolicach Kem nikt go już nie zatrudni...
Oleg znowu ciężko westchnął.
- To ktoś w rodzaju Stieńki Razina? - spytała Raija łagodnie, niemal z czułością.
Oleg odczuł przez moment paniczny lęk.
- Być może - odpowiedział. - Ale nie chciałbym myśleć o Wasiliju w ten sposób.
Wydaje się zbyt szlachetny.
- Mimo to chwilami myślisz, że działa tylko we własnym interesie?
- Nie wiem - odparł. - Nie wiem. Jego postępowanie budzi we mnie mnóstwo
wątpliwości. Chciałbym mu wierzyć. Przypomina mi mnie samego, choć ja nigdy nie byłem do
tego stopnia pewny siebie. Nigdy nie byłem tak butny, nie nosiłem tak wysoko głowy. Wasilij
bardzo wyróżnia się spośród innych. Twierdzi, że jest jednym z marynarzy, ale nie jestem
przekonany, czy pozostali członkowie załogi właśnie w ten sposób go traktują. Być może
dlatego go poświęcili. Albo...
- No właśnie, najbardziej obawiasz się tej drugiej ewentualności - zauważyła Raija.
Odgarnęła Olegowi grzywkę z czoła. - Obawiasz się, że oboje postąpimy dokładnie tak, jak to
przewidział. Że nie ty podejmiesz decyzje, ale że to on pokieruje rozwojem wypadków,
ponieważ wszystko od początku dokładnie zaplanował. Nie tylko bunt i przejęcie statków...
- To niezwykłe, z jaką łatwością osiąga to, czego pragnie - wtrącił Oleg. - Właściwie nie
ma nic do zaoferowania, ale mimo to się targuje. Z największą oczywistością. Jest tak
bezczelny, że dostaję gęsiej skórki!
- Możesz go wtrącić do więzienia... Oleg skinął głową.
- Prędzej czy później niektórzy buntownicy będą musieli odpowiedzieć przed prawem.
Zabójstwo kapitana „Raiji” musi zostać ukarane. Temu, kto się tego dopuścił, nie ujdzie to
bezkarnie. Nic nie usprawiedliwia zabijania. - Znowu westchnął. - Tak, mogę go wtrącić do
więzienia, ale tego nie zrobię, bo Wasilij nie zabił kapitana. To jedna z niewielu rzeczy, co do
których jestem pewien, ponieważ jest tą zbrodnią wzburzony równie jak ja. Będę go bronił...
Do diabła, Raija, co siedzi w tym człowieku?
Przyjrzał się jej badawczo.
- Widziałaś, jak on na ciebie patrzy? - wyrwało mu się.
Raija przysunęła się bliżej, chwyciła Olega za rękę, oparła policzek o jego ramię.
- Kochany Olegu! Nie musisz mnie pilnować jak starszy brat. Nie bierz na siebie
również tych zmartwień! Już wiele lat temu dorosłam... - Roześmiała się krótko. - Nie
pamiętam, kiedy się to stało, ale jestem pewna, że bardzo dawno temu...
- Wasilij jest niebezpieczny jak wilk - rzekł Oleg. Raija pokiwała głową w zamyśleniu.
- Być może - zgodziła się. - Ale uważam, że jest uczciwy. Rozmawiałam z nim dziś w
nocy. Poszliśmy razem do portu i długo rozmawialiśmy. Odnoszę wrażenie, że jest szczery,
Oleg. Można o nim mówić, co się chce, przypisywać mu wiele wad. Z pewnością ma ich
niemało. Ale uważam, że Wasilij niczego nie ukrywa, nie ukrywa też, kim jest. Czuję, że jest
uczciwy, ufam mu. Wierzę mu.
- Kobiety łatwo ulegają urokowi tego rodzaju mężczyzn... Chyba cię... nie pociąga, co?
Raija wybuchnęła perlistym śmiechem. Potarła policzkiem o ramię Olega, po czym
nieznacznie się odsunęła. Popatrzyła przyjacielowi długo w oczy i lekko pocałowała go w
policzek.
- Miły Olegu. Miły, uroczy Olegu, chyba nie myślisz, że jestem aż takim dzieckiem,
bym miała ulec pierwszemu lepszemu mężczyźnie, który spojrzy na mnie łakomie?
- Nie, tylko po prostu nie chciałbym, żeby stało ci się coś złego - odparł zakłopotany. -
Nie chciałbym patrzeć, jak cierpisz...
- Poza tym jestem żoną twego najlepszego przyjaciela - drażniła się z nim Raija z
błyskiem w oku.
- Przede wszystkim jednak martwię się o ciebie - rzekł Oleg szczerze. - Nikt nie
powinien cię ranić, ani Wasilij, ani żaden inny mężczyzna. Nawet nie ukrywa spojrzeń, które ci
posyła. Nie ukrywa swych myśli...
- Nie, jest na wskroś uczciwy - przyznała Raija. - Nie udaje, ale to nie znaczy, że nosi
się z jakimiś nieuczciwymi zamiarami wobec mnie, Oleg. Czy ty nigdy nie patrzyłeś w ten
sposób na inne kobiety niż Tonią?
- Nie tak jawnie - mruknął.
- Ale nie rzucałeś się na nie od razu i nie brałeś siłą? Nie odpowiedział. Wstał. W jego
oczach widniało to samo co wcześniej ogromne zmęczenie, ten sam strach przed tym, z czym
musiał się zmierzyć w najbliższym czasie.
- Ufasz Wasilijowi? Raija skinęła głową.
- Wierzę, że zrobi wszystko, by doprowadzić do zakończenia buntu. W każdym razie
spróbuje porozmawiać z załogą. Zrobi dla tych ludzi, co w jego mocy, mimo że go zdradzili.
Pewnie jednak nie pozwolą mu wrócić na pokład, zbyt się od nich różni, nie sądzisz?
- Wasilij różni się od wszystkich... Raija przytaknęła.
- Sam zdaje sobie z tego sprawę. Wilki są samotne. Ale zrobi, co będzie mógł, możesz
na nim polegać. Razem wam się uda.
- Jeżeli nie, w Archangielsku rozpęta się prawdziwe piekło - stwierdził Oleg. - Nie
jestem pewien, czy tylko załogi wylądują na czarnych listach. Ja i Jewgienij mamy wiele
zaległych spraw do załatwienia. Nie wiem, czy będę w stanie sam sobie z nimi poradzić...
Jewgienij ma smykałkę do papierów, ja nie...
- Trudno, musisz się z tym jakoś uporać - rzekła Raija po prostu. - Jewgienij wyjechał.
- Wiem - odparł Oleg i wyszedł. Ku nowemu dniu zwiastującemu problemy, o jakich nie
śnił nawet w najgorszych snach.
Dzień mijał powoli. Raija zauważyła, że ruch w porcie jest większy niż zwykle. Biednie
odziane kobiety stały na nabrzeżu, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie Wasilij
zaprowadził ją poprzedniej nocy.
Ale te kobiety nie bały się morza. Obawiały się tylko o los mężów, synów, braci
przebywających na statkach. Nie czuły strachu przed żywiołem, lecz przed decyzją Olega. I
jemu podobnych.
Pojawili się też inni kupcy. Przyjechali wozami, przeciskając się przez tłum biedoty.
Ledwie zwracali uwagę na milczące kobiety, jakby zasłonili się tarczą obojętności przed ich
nędzą, przed ich wzrokiem pełnym bólu i nienawiści.
Raija zobaczyła, jak wysiedli, przeszli obok zrozpaczonych niewiast jak ślepcy.
Raija poczuła chłód i strach.
Wyznała Olegowi, że nie stoi po żadnej ze stron, lecz stara się tylko zrozumieć.
Wybór okazał się potwornie trudny.
Znajdowała się przecież po jednej ze stron, czy tego chciała, czy nie. W każdym razie te
milczące kobiety tak uważały. Oceniały spojrzeniem jej ubranie, jej buty, jej zadbane ręce.
Widziały jej dom, wóz, którym jeździła, konia.
Tak, zdecydowanie by powiedziały, że Raija stoi po jednej ze stron, i na pewno nie po
stronie protestujących marynarzy.
Doskonale je rozumiała, przecież była i będzie Raiją Bykowa, żoną Jewgienija Bykowa,
właściciela statków.
I co z tego, że urodził się w domu równie ubogim, jak chaty niektórych z tych kobiet.
Nie brały tego pod uwagę, nie patrzyły wstecz, po prostu nie mogły. Musiały patrzeć przed
siebie, zastanawiać się, czy starczy jedzenia na następny dzień.
Ona, Raija Bykowa, nie była jedną z nich.
Widziała mały frachtowiec, jak odpływa z nastaniem zmroku. Oleg nawet nie wstąpił do
domu, żeby coś zjeść. Raija czuła się żałośnie. Chciałaby wiedzieć, co się stało, lecz rozumiała,
że w takiej chwili Oleg nie może o niej myśleć. Nie powinna czuć się tym urażona.
Teraz nie ona była ważna.
Gdzieś na morzu, gdzie jej wzrok nie sięgał, kołysał się statek noszący jej imię i drugi,
nazwany imieniem Toni.
Właśnie tam rozgrywały się decydujące wydarzenia. Tam, gdzie wokół masztów
niestrudzenie krążyły mewy.
Raija przygotowała się na to, że spędzi noc w samotności, nasłuchując oddechów Olgi i
Miszy.
Chłopczyk przesypiał już całą noc. Raija jednak tak przywykła do czuwania, że nadal
się budziła i leżała, czekając, aż malec otworzy oczy i zacznie płakać.
I chociaż często zżymała się, że musi wstawać do dziecka z ciepłego łóżka na zimną
podłogę, teraz, kiedy nie musiała tego robić, czegoś jej brakowało.
Dziwne jest życie, dziwnie jest być człowiekiem.
Nie całkiem rozumiała, co się dzieje, kiedy nagle w półmroku ujrzała Wasilija. Usiadł
na brzegu łóżka, jakby był u siebie.
Skąd się tu wziął? Popłynął przecież z Olegiem ku statkom.
- Nie jestem duchem - rzekł w odpowiedzi na pytanie malujące się na jej twarzy. - Oleg
poprosił mnie, bym tu przyszedł.
Raija nadal nie mogła ochłonąć ze zdumienia.
- Chciałem iść do bratowej, u której mieszkam. - Długo przyglądał się Raiji, chcąc się
upewnić, że rozumie, co mówi. - To znaczy do wdowy po moim bracie bliźniaku, Waleriju.
Brat nie ma grobu, bo w mojej rodzinie mało kto został pochowany na cmentarzu, zbyt rzadko
bywamy na lądzie. Zwykle zamyka się nad nami morze. - Zamilkł. - Oleg bardzo się o ciebie
obawiał - wyjaśnił wreszcie. Wyjrzał przez okno ponad jej ramieniem. - Musiał popłynąć dalej.
Gdyby zawrócił, buntownicy mogliby go uznać za tchórza. Doszliśmy do wniosku, że to on
powinien porozmawiać z marynarzami, a nie ja.
- Dlaczego Oleg miałby się o mnie obawiać? - zdumiała się Raija.
- Może ci grozić niebezpieczeństwo ze strony ludzi równych ci pozycją, Bykowa -
wyjaśnił z powagą. - Nie wszystkim podoba się postępowanie Olega. Na razie jeszcze ma
wolną rękę, ale musiał zapewnić innych właścicieli statków, że zabójca kapitana „Raiji”
zostanie ukarany. Dopóki Oleg jako właściciel sam nie złoży doniesienia na swą załogę na
policję i do sądu, nie podejmą żadnych kroków, ale już ostrzą pazury.
- Czy i oni nie mają prawa się bać? - spytała. Chciała sprowokować Wasilija, wydawał
się tak irytująco pewny siebie!
- Armatorzy są w lepszej sytuacji niż ci tam na morzu. Posiadają dużo większą władzę i
większe możliwości. Istnieją inne sposoby zabijania niż brutalne poderżnięcie gardła. Nie
jestem wcale pewien, czy bardziej ludzkie jest przyzwalać, by ludzie żyli w nieludzkich
warunkach...
- Nie należę do tej warstwy - rzekła Raija twardo.
- Jesteś żoną właściciela statków. - Wzruszył ramionami. - Masz coś do jedzenia? -
spytał bez skrępowania.
Bezpośredniość, która się między nimi zrodziła poprzedniej nocy na nabrzeżu, gdzieś
znikła. Wasilij jadł, nic nie mówiąc, nie patrząc na Raiję.
Ona zaś zachowała dla siebie tysiące pytań, które cisnęły się jej do ust.
- Olegowi grożono - rzekł wreszcie, kiedy skończył jeść i zabrał się do picia kawy.
Raija zadrżała od chłodu, który poczuła głęboko w piersi. Jednak nie nalała sobie kawy,
ponieważ nie byłaby w stanie utrzymać filiżanki. Gorąca kawa i tak by jej nie pomogła.
- Właściciele statków wiedzą, że mogą nas dotkliwie ugodzić - mówił dalej Wasilij -
jeśli wyładują swój gniew na żonie Bykowa i dzieciach Olega i Jewgienija. - Jego
niebieskozielone oczy podchwyciły spojrzenie Raiji. - To by mi się nie podobało - rzekł z
przekonaniem. - Środkiem nacisku miały być tylko statki, przedmioty, a nie ludzie. To podłe
rzucać takie groźby. Dlatego Oleg nie chciał, żebyś została sama z dziećmi.
- Czego żądają? - spytała Raija, ciągle czując zimno docierające aż po czubki palców. -
Ci, którzy wykorzystują takie metody, ludzie z mojej warstwy...
- Wyrzucenia załogi - odparł Wasilij. - To było do przewidzenia. Poza tym żądają
wpisania buntowników dożywotnio na czarną listę, osądzenia i zesłania przywódców na
przymusowe roboty. - Wzruszył ramionami. Raija uznała, że jest nadzwyczaj beztroski jak na
człowieka, którego czeka taka kara. - Nazwali Olega zdrajcą, kiedy oznajmił im, że sam
zdecyduje o tym, co zrobi na swoich statkach. Oczywiście zaraz dodał, że zabójcy zostaną
ukarani, że zajmą się nimi odpowiednie władze. Jednak jeszcze im było mało: powiedzieli, że
Byków nigdy nie dałby się przekupić buntownikom i rabusiom...
Na ustach Wasilija igrał słaby, zmęczony uśmiech.
- Jak myślisz, czy twój mąż zachowałby się podobnie jak Oleg?
W tym momencie Raija mogłaby pomyśleć, że Wasilij wymyślił nawet groźby
właścicieli statków, by usprawiedliwić swe wtargnięcie do domu Olega o tak późnej porze. Że
noc po nocy obmyślał każdy pojedynczy krok, przewidział wszystko, każdy najdrobniejszy
szczegół...
Mogłaby tak sądzić.
Gdyby mu nie ufała.
- Jewgienij na pewno nie pozwoliłby się przekupić - rzekła stanowczo. - Nie dałby się
też do czegokolwiek zmusić. I zrobiłby dokładnie to samo, co Oleg. Inni właściciele statków
wiedzą o tym aż nazbyt dobrze, ale wiedzą też, że Olegowi brakuje nieco pewności siebie
Jewgienija... - napotkała wzrok Wasilija. - ... trochę twojej pewności siebie - dodała. - Dlatego
próbują wyprowadzić go z równowagi w ten sposób. Boże, dlaczego nie jestem mężczyzną?!
- Myślę, że do twarzy ci z twoją kobiecością - zauważył z najniewinniejszym w świecie
uśmiechem, choć jego oczy mówiły coś zupełnie innego.
Raija potrząsnęła głową.
- Daruj sobie takie uwagi - poprosiła. - Dla dobra nas obojga, Wasilij. Dobrze o tym
wiesz, że do niczego nie doprowadzą. Sądzę, że potrafisz być inny, taki, jakiego cię jeszcze nie
znam. Chętnie bym poznała twoją drugą twarz...
- Ale to też do niczego nie doprowadzi? Raija potrząsnęła głową.
- Kocham Jewgienija - powiedziała. - Bezgranicznie i niezmiennie. Brzmi to może jak z
bajki dla dzieci, ale tak po prostu jest.
- Niewiele znam takich kobiet jak ty - przyznał. - Może naprawdę uda ci się poznać
moje drugie ukryte ja. Nie wiem. Nie wiem nawet, czy sam je znam, bo tak dawno nie
wyglądało na światło dzienne. Zastanawiam się, jak długo potrwa ten bunt. Jak się skończy?
Być może zostanę zesłany na przymusowe roboty.
- A może zostaniesz kapitanem - dodała Raija. Uśmiechnął się. Znowu przybrał
zawadiacki wyraz twarzy, znów był śmiały i otwarty. Przyszło mu to z łatwością.
- W takim razie chcę zostać kapitanem na „Raiji” - rzekł. - Na żadnym innym statku.
Raija odniosła wrażenie, że Wasilij dostanie wszystko, czego pragnie. Miał w sobie tyle
siły, że niewielu ludzi mogło mu się sprzeciwić.
Tak wyraźnie precyzował życzenia. Trudno jest równie dobitnie i jednoznacznie
powiedzieć „nie”.
Jej się to udało.
Być może dlatego wciąż wystawiał ją na próbę.
Raija domyśliła się, że nie przywykł, by mu się sprzeciwiano. Z pewnością dotyczyło to
również kobiet.
Było w nim coś więcej niż tylko urok. Dużo więcej. Wykorzystywał każdy okruch, jaki
mu się dostał, niczego nie marnował.
Raija nie znała nikogo, kto jak on umiałby czerpać z życia, a jednak kogoś jej
przypominał...
- Dawno umarł twój brat? Spojrzał na Raiję badawczo. Czyżby miał jej za złe, że zadaje
mu takie pytania?
- Cztery lata temu - odparł. - Katastrofa statku rybackiego. Wszyscy zginęli. Statek
także zatonął, ale to marna pociecha.
Raija zadrżała.
A ona go pytała, czy ma w sobie dość goryczy, by stanąć na czele buntu. Odparł, że tak.
Teraz potwierdził to innymi słowami.
- Dagnija miała dwójkę dzieci i z kolejnym była w ciąży. Straciła to nienarodzone. Być
może dobrze się stało. I tak z trudem udawało jej się wykarmić dwoje starszych.
- Żyjesz z nią? - spytała Raija. On też zadawał trudne pytania.
Śmiech Wasilija zabrzmiał jak mruczenie kota, lecz Raija odniosła wrażenie, że
wysunął ostre pazury.
- Nie pytasz, czy ją utrzymuję - rzekł na pozór spokojnie. Raija zauważyła, że ma mocne
palce. Przesuwał nimi pieszczotliwie po uszku filiżanki. Tak jakby chciał Raiji w ten sposób
coś powiedzieć, jakby każdy jego gest stanowił jakiś tajemniczy znak. Od niej zależało, jak to
sobie wytłumaczy.
Pomyślała, że Oleg musiał się o nią naprawdę bać, skoro wysłał tu tego mężczyznę, by
jej pilnował.
- Pytasz właściwie o to, czy z nią sypiam. Naturalnie, że tak - odparł. - Jestem jedynym,
który przypomina jej Walerija. Jedynym, który może ogrzać jej ciało, z kim może się kochać,
nie zamykając oczu. Dagnija zdaje sobie sprawę, że nie jestem Walerijem. Nie jest przecież
naiwna! Ale ja jestem do niego podobny bardziej niż ktokolwiek inny. Może się odprężyć w
moich ramionach, a nawet poczuć radość. Nie taką, jaką dałby jej Walerij, ale to też stanowi dla
niej jakąś ostoję w życiu, prawda? Bóg jeden wie, ile ta kobieta potrzebuje ciepła. Nie prosi o
tak wiele. A i ja potrzebuję kobiety. Takiej, która nie żąda ode mnie więcej, niż jej mogę
ofiarować...
- Kochasz ją?
Raija słuchała ze spuszczoną głową, ale pytając podniosła wzrok.
Wasilij potrząsnął głową.
- Nie taką miłością, o jakiej myślisz - rzekł szczerze jak zawsze. - Nie mieszkam u niej
na stałe i nikt nie nakłania mnie do ślubu. Być może Dagnija liczy na to. Małżeństwo bardzo
zmieniłoby jej sytuację, dałoby jej poczucie spokoju, zatrzymało tych, którzy pukają do jej
drzwi...
Odstawił filiżankę, złożył ręce.
- Nie jestem od nich dużo lepszy - dodał. - Chociaż może daję jej więcej ciepła niż inni.
I zostawiam po sobie więcej. Przytulam ją również wtedy, kiedy nie myślę o wdzieraniu się pod
jej spódnice...
- Wybacz mi! - szepnęła Raija. - Nie miałam prawa pytać.
- Nie musiałem ci tego opowiadać - odparł. - Chciałaś poznać tego kogoś bez twarzy,
być może właśnie z nim rozmawiałaś...
- Co chcesz robić... potem? - zapytała. - Jeżeli zostaniesz kapitanem. Jak zamierzasz
rozwiązać ten układ z Dagniją?
Oparł brodę na kostkach splecionych dłoni. Nie spuszczał z Raiji wzroku.
- Czy ktoś już ci powiedział, że za dużo pytasz?
- Nie musisz odpowiadać.
- Mogłabyś to przyjąć jako odpowiedź. Zgadł. Uznałaby to za odpowiedź.
- Nie wiem, co bym zrobił, Raiju. Do tej pory zachowywał dystans, zwracając się do
niej po nazwisku. Prosiła go, by mówił jej po imieniu, lecz mimo to nadal używał nazwiska.
Sprawił, że wreszcie zabrzmiało jej w uszach jak własne. Wypowiadał je tak ciepło, jak się
wymawia nazwisko przyjaciela. Ale jednak wyznaczało granicę między nimi, stwarzało mur,
dystans.
Teraz przełamał wszelkie bariery, nazywając ją Raiją.
- Pod wieloma względami czuję się za bratową odpowiedzialny. Jest taka bezradna, ma
do zaoferowania tylko swoje ciało. Kobiety szybko się starzeją, sprzedając siebie. Nie wiem,
czy chciałbym tego dla niej, ale nie marzę też o tym, by doczekać starości u jej boku. -
Potrząsnął głową. - Nigdy zresztą nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie z jakąś kobietą jako
pary staruszków, prędzej wyobrażałem sobie, jak ginę w morzu w zawiązanym worku, nie
pozostawiając po sobie śladu. To nawet nie sprawia mi bólu. I wydaje się proste.
Raija nie chciała pytać, czy istnieje coś, co skłania go do snucia innych wizji, innych
myśli.
- Wiesz, że zmieniłem zdanie - wyznał. - Pewnie zaopiekuję się Dagniją, ale nie mogę
się z nią ożenić.
- Nie chciałabym, żebyś ją poślubił - powiedziała Raija, czując, że wyjątkowa
uczciwość Wasilija również od niej wymaga uczciwości. - Świadomość, że wypełnia się pustkę
po kimś innym, potwornie boli...
Nie odważył się jej dotknąć, ale nie spuszczał z niej wzroku.
- Ja też nie chciałbym zaspokajać tylko czyjejś tęsknoty - rzekł. - Ale w twoim
przypadku już tak się stało.
5
Nasłuchiwali odgłosów dochodzących z zewnątrz. Pilnowali się nawzajem, choć
dzieliły ich drzwi i odległości większe niż te, które można by zmierzyć na stopy czy łokcie.
Zza okien nie dotarło jednak do nich nic niepokojącego, nikt nie zatrzymał się za
drzwiami w złych zamiarach.
Ale strach uwił gniazdo nad framugą.
Pewnie dzieci obudziły Wasilija. Trudno jednak zmusić niemowlęta do milczenia, kiedy
pieluchy mają mokre, brzuszki puste i nie chcą więcej spać.
Raija wstała, by się nimi zająć.
Nie ze względu na gościa.
Chociaż było jej go trochę żal, kiedy ukazał się z potarganymi włosami i oczami jak
dwie wąskie szparki.
Nie odezwał się. Podszedł prosto do okna i otworzył je, ponieważ szyby zaparowały od
wewnątrz, kiedy Raija rozpaliła w piecu, i nic nie mógł przez nie zobaczyć.
- Nie wrócili - rzekł krótko.
W jego słowach Raija wyczuła strach. Nie widział powodu, dla którego miałby go
ukrywać. To bardzo różniło go od innych mężczyzn.
Kiedy obserwował Raiję z synkiem w ramionach, oczy przesłoniła mu mgła niczym
dym z odległego ogniska.
- Czy nigdy nie czujesz się więźniem? - spytał nagle. - Skrępowana dziećmi, domem...?
- Nie.
Gdzieś w głębi duszy odczuła niepokój, ale przecież codzienne obowiązki nigdy jej nie
ciążyły, nigdy nie tęskniła, by od nich uciec. Wypełniając je, czuła się bezpieczna.
- Z kobietami jest pewnie inaczej - rzekł.
Nadal ją obserwował. Podziwiał jej pewność ruchów i wprawę. Zobaczył miłość w jej
twarzy. Bezgraniczną szczerość i poczucie wolności.
Nigdy nie zaznał czegoś podobnego. To zupełnie co innego niż miłość do mężczyzny
czy kobiety.
Zresztą nie miał czasu na myśli o rodzinie, to luksus nie dla niego. Być może nigdy nie
będzie go na to stać.
Istniało wiele innych spraw, którymi musiał się zająć.
Niepokoił się, że Oleg jeszcze nie powrócił. Minęło wystarczająco dużo czasu, by
dopłynąć do buntowników i zawinąć z powrotem do portu.
Wasilij poczuł gdzieś w żołądku dokuczliwy ucisk. Dręczyły go strach i determinacja,
które wyostrzały wszystkie zmysły, zmuszały do myślenia i do bezwzględności, wskutek czego
wydawał się zimny i opanowany.
Stał z czajnikiem w ręku i potrząsał nim, by woda z brązowymi fusami mogła stać się
prawdziwą kawą. Bywały już takie ranki jak ten. Bywały też ranki bez kawy. Kawa to luksus,
do którego jednak szybko mógłby się przyzwyczaić, przebiegło mu przez głowę.
Pomyślał, że łatwo jest nabrać przyzwyczajeń. Niemal równie łatwo, jak osądzać
innych.
Pilnował swoich spraw. Dagnija nieustannie zajmowała się dziećmi. Zasmarkanymi,
płaczącymi dziećmi, które ciągle czegoś się domagały.
Starał się tego nie słuchać, zamykał się również przed Dagniją.
W ciągu dnia była wdową po bracie Waleriju. W nocy użyczała mu swych ramion,
ciepła swego ciała. Wykorzystywali i pozwalali się wykorzystywać. Być może Dagnija się tego
wstydziła. Ale przecież niczego sobie nie obiecywali, pamiętali, kim dla siebie są.
Przybył z Kem, z przedmieścia. Jego dom rodzinny przestał istnieć, rodzeństwo
rozpierzchło się na wszystkie strony świata - nad Morzem Białym porządnie wiało.
U Dagniji znalazł namiastkę domu.
Bywały w nim ranki podobne do dzisiejszego, spędzane w towarzystwie bratowej.
Wasilij nigdy tego nie lubił. Wolał, by dzień z Dagniją toczył się poza nim, wolał zapomnieć,
że w mroku nocy zaspokajał u niej cielesne pragnienia. W ciągu dnia po prostu żyła obok.
Użyczała mu domu, ale nigdy nie pragnął nazwać go swoim.
Nie będzie już takich ranków jak ten, zdecydował.
- Spodziewałeś się, że Oleg już wrócił? - spytała Raija.
Nie podobała mu się jej spostrzegawczość. Uważał, że kobiety nie powinny być bystre.
Wystarczy, by natura obdarzyła je łagodnością i ciepłem i żeby potrafiły stworzyć przytulny
dom.
Natychmiast jednak odrzucił tę myśl. Nie, to za mało. Zrozumiał, że nigdy by mu to nie
wystarczyło.
Potrzebował takiej towarzyszki życia jak Raija. Kobiety powinny być właśnie takie jak
ona. Powinny zadawać pytania, również te, na które trudno odpowiedzieć.
- To byłoby zbyt piękne, gdyby „Raija” i „Antonia” przybiły do przystani - odparł, nie
dając po sobie poznać zaskoczenia. - Ale rzeczywiście spodziewałem się powrotu Olega.
- Chyba marynarze nie zrobią mu nic złego? Wasilij potrząsnął głową.
- Co by na tym zyskali? Nie znajdą takich właścicieli statków jak Oleg i twój mąż.
Podniesienie ręki na Olega oznaczałoby wyrok śmierci dla wszystkich członków załogi.
- Mogliby zbiec - zastanawiała się Raija. - Na przykład do Norwegii...
- Ale nie mieliby po co wracać - odparł Wasilij. - Ucieczka porwanymi statkami nie
oznaczałaby może wyroku śmierci dla nich samych, ale na pewno dla ich rodzin. Zbuntowani
marynarze to nie dzikie bestie, Bykowa. Są zdesperowani, ale nie są pozbawieni uczuć. Każdy z
nich ma kogoś, kogo kocha, kogoś, kto ich kocha. Dlatego właśnie odważyli się walczyć...
Zwrócił się do Raiji po nazwisku. Doznał w tym momencie ukłucia w sercu, ale bez
trudu zdołał ukryć prawdę przed światłem dziennym. W nocy, pod osłoną mroku, pozwalał
sobie na większą szczerość. Wiedział, że to właśnie nocy powinien się obawiać. Raija nazwała
go uczciwym i chyba miała rację. Tak jak i nie myliła się co do tego, że kryje się w nim kilka
osobowości.
Teraz nie pamiętał, która z nich dominowała u progu dorosłego życia. Czas, który
upłynął od tamtej pory, wypełniło wiele goryczy.
- Być może jest wiele spraw do omówienia? Wiele do przedyskutowania...
Raija budowała mosty nadziei.
Wasilij natomiast postrzegał rzeczywistość przez pryzmat goryczy, który odmieniał
kolory, wyostrzał kontury.
Nie wierzył, że Oleg wróci z odpowiedzią, jakiej się spodziewał. A czasu ubywało. Tu
na lądzie inni właściciele statków także czekali na odpowiedź. Na odpowiedź określającą
warunki, które mogliby zaakceptować, do których sami może by się nie dostosowali, ale które
może nie odbiegałyby zbytnio od ich własnych zasad. Na odpowiedź, która nie niosłaby dla
nich zagrożenia.
Wasilij pragnął, by marynarze wysłuchali Olega.
Zaklinał ich w duchu, by nie chcieli zmienić wszystkiego od razu.
By nie żądali rzeczy niemożliwych.
Mogli przecież wiele stracić.
On sam był tylko człowiekiem. Istniały pewne granice kompromisu, określające, jak
daleko może się posunąć, by zapewnić choćby połowiczne zwycięstwo. Nie jest przecież
nieśmiertelny.
Nadal nie czuł się bezpiecznie.
Musiał liczyć się z przegraną. Obietnicom bogaczy nie ufał. Również nie polegał ślepo
na Olegu. Współwłaściciel „Raiji” i „Toni” sam kiedyś nosił płócienne marynarskie ubranie.
Wreszcie uwolnił się od tego życia i nie musiał wracać do cuchnących, mrocznych i przepełnio-
nych kajut, położonych tak nisko pod pokładem, że nie docierał tam nawet jeden promień
słońca.
Olega nie kosztowało wiele obiecać i cofnąć obietnice. Wasilij pomyślał, że dobrze by
było, gdyby popłynął na „Antonię” razem z Olegiem i brał udział w rozmowach. Więcej
mógłby zyskać dla marynarzy, będąc tam na miejscu.
Chociaż sam pewnie skorzysta na tym, że pozostał na lądzie. Jeżeli Oleg był uczciwy.
Ale Wasilij wolał na to nie liczyć, nie mógł po prostu ślepo zawierzyć.
Grubo posmarował chleb masłem. Kwaśny żytni chleb nabierał innego smaku ze słonym
tłustym masłem. To prawdziwa rozkosz dla podniebienia.
Jedząc rozmyślał o tym, że nie powinien pozwolić sobie na słabość i utonąć w ciemnych
oczach żony Jewgienija. Życie nigdy potem nie byłoby już takie samo.
Potrafił być dla siebie surowy.
W największej tajemnicy będzie nosił w piersi marzenie o kobiecie noszącej imię Raija.
Ale żona właściciela statku pozostanie dla niego panią Bykową.
Wasilij nie pragnął bliskości, nie chciał doznawać tego niebezpiecznego odczucia, kiedy
powietrze staje się ciężkie i gęste. Nie pragnął na to narażać gospodyni.
Bykowa...
Raija...
Wyszedł z domu, nie wyjaśniając, dlaczego. Chyba się domyślała prawdy.
Ruszył do portu.
Stał się jego domem od czasu, kiedy był już wystarczająco dorosły, by podjąć decyzję,
jaką obrać drogę.
Nie tylko ten port, również wiele innych. Na zewnątrz może się różniły, ale właściwie
były całkiem podobne.
Tacy jak on znajdowali tu towarzystwo, które pewnie przerażało innych ludzi.
Ale kiedy nie ma się środków na inne ubranie niż szmaty, za które płaci właściciel
statku, można się wydać przerażającym.
Teraz Wasilij nie był mile widziany w porcie.
Nie dzisiaj.
Takie samo powitanie spotkałoby go również w innych portach, skoro nie udało mu się
nakłonić Olega, by przywiózł zwycięstwo. Dla wszystkich: dla właściciela i dla tych tam na
morzu.
Być może i dla niego, Wasilija.
Wasilij lubił ludzi, lubił, kiedy wokół niego rozbrzmiewał śmiech i tętniło życie. Z
łatwością nawiązywał rozmowę, znajdował przyjaciół. Przerażała go myśl, że ludzie mogliby
go witać milczeniem.
A mogło się tak zdarzyć. Mógł zapisać się w ludzkiej pamięci jako ten, który wszczął
bunt, lecz okazał się słaby. Który wystawiony na próbę okazał się człowiekiem bez charakteru.
Który przeszedł na służbę do Jurkowa, by ratować własną skórę...
Usiadł na skraju nabrzeża. To tutaj zabrał Raiję dziś w nocy. Dla niego była Raiją, nie
Bykową, nie żoną właściciela statków...
Dobrze, że to miejsce leży w ukryciu, dobrze, że nikt ich nie widział - dla plotkarzy
mogłoby to stanowić smakowity kąsek.
Zdrajca i żona Jewgienija Bykową.
Tu należało stąpać ostrożnie. Wiele desek już zbutwiało, a pod nimi kipiało bezdenne
morze. Łatwo można wpaść i utonąć...
Wasilij wpatrywał się w wodę. Powiedział wczoraj Raiji, że morze jej nie chce. Jeśli
chodziło o niego samego, nie był tego taki pewien. Czasami wydawało mu się, jakby morze aż
nazbyt gorliwie zamierzało go otoczyć dłońmi fal.
Niewielu marynarzy do niego zagadało. Widać nie uchodziło pozostawać z nim na
przyjacielskiej stopie.
Wasilij zrozumiał, że plotki się rozeszły, że większość ludzi już wie, kto rozniecił iskrę
buntu. Mieszkańców portu ogarnęła niepewność, nie wiedzieli, co sądzić. Widzieli Wasilija z
Olegiem, a przecież powinien znajdować się na pokładzie „Toni”.
Wasilij mógł wyczytać nieufność w oczach wielu osób, które nie zwalniały kroku,
przechodząc obok, raczej przyspieszały. Wydawało mu się, że tę samą nieufność dostrzega w
spojrzeniach tych, którzy jakby go nie widzieli, którzy patrzyli obok, ponad nim...
Zdrajca - szeptali...
Również i jego zaczęły ogarniać wątpliwości.
Może rzeczywiście był zdrajcą?
W miarę jak tarcza słońca staczała się ku zachodowi, coraz bardziej się bał.
Oleg się spóźniał.
Wasilij nie był w stanie się cieszyć, kiedy ujrzał cień łodzi. Zobaczył dwa maszty i
rozpoznał frachtowiec. Zobaczył, jak wpływa do portu na pełnych żaglach. Ale nie czuł radości.
Może naprawdę był zdrajcą?
Ludzi zebranych w porcie ogarnął niepokój. Widzieli to samo, co Wasilij.
Na skraju nabrzeża wyrósł las mężczyzn. Stanęli tak, by jak najlepiej widzieć. Stanęli
wyprostowani, pod wiatr, mrużąc oczy. Stanęli na rozstawionych nogach, z wykrzywionymi
ustami i pięściami schowanymi w kieszeniach spodni. Z gołymi głowami lub czapkami
zsuniętymi mocno na czoło.
Mężczyźni podobni Wasilijowi.
Niejeden z nich ukradkiem spoglądał na niego. Rozmowy cichły, kiedy ktoś rzucał
długie spojrzenie w kierunku niedawnego przywódcy buntowników. Słowa przeszły w cichy
szmer, przypominający brzęczenie owadów nad łąkami w środku lata. Kiedy Wasilij przymknął
oczy, wydawało mu się, że ludzie też zmieniali się w owady, całe ich roje, które tak naprawdę
nie były groźne.
Siedział spokojnie na swoim miejscu. Jedną stopę postawił na krawędzi, na lekko
zgiętym kolanie oparł ramię. Drugą nogę zwiesił w dół nad powierzchnią wody. Twarz zwrócił
na północ, w stronę nadpływającego żaglowca.
Jeżeli Raija...
Jakby oparzył się na dźwięk jej imienia. Zamknął oczy i zaczął myśl od nowa.
Jeżeli żona Jewigienija widzi go teraz przez niewielkie, otwarte okno przy kuchennym
stole, rozumie, jak jest samotny. I że się boi.
Jednak nikomu innemu nawet nie przyszłoby to do głowy. Inni powiedzieliby raczej, że
jest zbyt pewny siebie, że ma o sobie zbyt wysokie mniemanie i dlatego stanął po stronie
właścicieli statków.
Dałby im jeszcze więcej powodów do gadania, gdyby został kapitanem na „Raiji”.
Frachtowiec rósł w polu widzenia. Już nie wyglądał jak balia z dwoma masztami i
żaglami barwy nieba. W miarę zbliżania się do portu żagle stawały się brudnoszare.
Zanim łódź przybiła do przystani, minęło chyba parę godzin.
Słoneczna tarcza toczyła się powoli. Kierowała się ku Dwinie. Wolno pochylała się nad
ziemią, niemal dotykała wrzosów i kępek trawy. Wydawało się, że w każdej chwili może
zapalić tę suchą ziemię. Ludzie odruchowo wstrzymywali oddech, pragnąc, by z promieni nie
sypnęły się iskry.
Jeszcze raz się udało.
Ziemia nie zapłonęła.
Wasilij bał się pożaru portu. Już kiedyś port stanął w płomieniach. Krążyło o tym tyle
historii, ilu było świadków pożogi, a może i więcej. Każdy opowiadał swoją wersję.
Wasilij podejrzewał, że Oleg wie o pożarze więcej niż inni mieszkańcy Archangielska.
Wszyscy szeptali o bracie Toni, który podłożył ogień, ale nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego.
Wymieniano również imię Raiji, lecz ostrożniej, ponieważ ludzie nie byli całkiem
pewni, kim jest. Wtedy jej czarnowłosą głowę otaczała swoista gloria, gdyż przybyła znikąd
jako obca i ocaliła życie Jewgienija, kiedy jego marynarze sądzili, że wykrwawi się na śmierć.
Stała się aniołem w czarnej pelerynie.
Nikt nie mówił o tym głośno, ale czasem zastanawiano się, czy Raija jest niezwykle
dzielną kobietą, czy raczej czarownicą.
Dopiero kiedy Wasilij spotkał Raiję, zrozumiał, dlaczego żywiono wobec niej podobne
podejrzenia.
Podniósł się, kiedy łódź zaczęła przybijać do brzegu, ale trzymał się z dala. Stanął w
cieniu, za plecami mężczyzn, którzy popierali zbuntowaną załogę, lecz nie mieli odwagi
otwarcie tego przyznać. W tłumie pojawiło się bowiem wielu właścicieli statków, którzy
szybko wychwytywali spojrzeniem nielojalnych pracowników. A żaden z marynarzy nie chciał
stracić tego, co posiadał.
Tylko załogi „Raiji” i „Toni” odważyły się na bunt.
Marynarze zgromadzeni na nabrzeżu być może również marzyli o przyłączeniu się do
walki o lepszy byt, ale wiązał ich także układ z właścicielem statku. Podobnie jak chłopi
dzierżawiący ziemię i podlegający swemu panu, choć nie mieli może nad sobą właściciela
ziemskiego, nie byli bardziej wolni niż chłopi. Ciążył na nich dług, który uzależniał ich od
armatora, od sklepikarza. Mieli rodziny.
I niezależnie od tego, jak nędzne było ich życie, mocno się go trzymali.
Spluwali brązową śliną w miejsce, gdzie przybił frachtowiec Olega. Niejeden trafił w
burtę, ale żaden z właścicieli statków nie mógł zobaczyć brązowych strużek ściekających w dół.
Znikały na drewnie. Głosy niezadowolenia również nikły w panującej wrzawie.
Serce Wasilija krwawiło, kiedy patrzył na marynarzy, nie odważyłby się nawet nazwać
tych bezsilnych ludzi żałosnymi.
Nie posiadali wiele, ale i tego nie chcieli stracić.
Może w ich oczach był zdrajcą...
Sam nie miał wiele do stracenia, na pewno mniej niż oni. Nie czuł się więcej wart niż
inni. Bez wahania mógłby się poświęcić, gdyby to pomogło.
W tej grze należało grać wysoko. Nawet Oleg nie zdawał sobie z tego sprawy. Albo nie
posiadał dość odwagi, by wejść do takiej gry.
Ona, Raija Bykowa, rozumiała to lepiej.
Myślała podobnie jak on, Wasilij.
To ona powinna zarządzać statkami. Stworzyłaby przedsiębiorstwo lepiej prosperujące
od jakiegokolwiek innego w Archangielsku, a nawet w całej północnej Rosji.
Posiadała dość odwagi.
Miała ten diabelski błysk w oku.
Nawet gdy tak stała z dzieckiem w ramionach, wyglądała, jakby chciała rzucić się w wir
wydarzeń - bez zastanowienia, bez względu na to, do czego by to mogło doprowadzić.
Lubił wyobrażać sobie, że sam taki jest, chciał wierzyć, że walczy dla sprawy, a nie po
to, by zagarnąć dla siebie co tylko się da.
Wasilij nie przejmował się opinią innych ludzi, ale sam często o sobie myślał. Nie
zawsze pochlebnie.
Zobaczył, jak Oleg schodzi na ląd. Jak mężczyźni rozstępują się na boki, robią mu
miejsce. Jak pochylają głowy.
Wasilij poczuł, że się rumieni. Musiał się odwrócić, popatrzeć w stronę lądu.
Wstydził się za nich, wstydził się za ich pokorę. To na pracy tych marynarzy opierał się
cały transport wodny. Od ich rąk, potu, ich pleców i siły nóg zależało funkcjonowanie łodzi,
frachtowców i statków rybackich.
Bez pracy tych ludzi armatorzy nie nosiliby wysokich skórzanych butów, a żony
armatorów nie mieszkałyby w pięknych domach z oszklonymi oknami z firankami i nie
popijały herbaty ze srebrnych samowarów.
Ci ubodzy marynarze powinni dumnie podnieść głowy, powinni patrzeć zwierzchnikom
prosto w oczy, zachować swą godność.
Na nich opierał się kraj.
Wasilij nie mógł przez cały czas trzymać się z tyłu. Podniósł głowę, wyprostował plecy
i popatrzył w twarze swych towarzyszy.
Przeszedł między nimi. Zauważył ze zdziwieniem, że i przed nim się rozstąpili.
Przeraził się. W przypadku Olega to zrozumiałe, ale jemu wcześniej nigdy nikt nie
schodził z drogi. Nadal nie był nikim więcej niż zwykłym marynarzem. Ba, może nawet nie
miał już pracy, nie znał się na przepisach. Kapitan wyrzucił go za burtę, mówiąc, że nie ma już
dla niego miejsca na „Toni”.
A właściciel statku zamierzał uczynić go oficerem.
Wasilij nie mógł pogodzić się z tym, że to przed nim otwiera się owa uliczka pośród
tłumu. Obraz ten przywiódł mu na myśl przypowieść z Biblii, kiedy morze rozstąpiło się przed
Mojżeszem.
Zadrżał.
Poszedł śladem Olega i poczuł się nieco lepiej, kiedy go dogonił - łatwiej było przyjąć,
że to Olegowi, a nie jemu ludzie robią miejsce. Starał się jednak zachować pewną odległość,
żeby nie zarzucono mu, że podążył za Jurkowem posłusznie jak pies.
Przepełniało go mnóstwo sprzecznych doznań.
Za nim poszli mężczyźni, którzy wrócili razem z Olegiem, ci, na których jeszcze mógł
polegać i którym Wasilij również nie miał powodu nie ufać.
Oleg nie odezwał się do ludzi zgromadzonych na nabrzeżu. Nie miał dla nich żadnych
nowych wiadomości.
Poczekał, aż drzwi do biura zostaną starannie zamknięte.
- Czy w domu wszystko dobrze? - spytał.
Wasilij przytaknął. Nie wspomniał, że wyszedł na dłużej. Nie przyszło mu na myśl, że
Raiji mogłoby się stać w tym czasie coś złego...
Teraz poczuł w piersi ukłucie strachu. Nigdy by sobie nie darował, gdyby coś jej się
przytrafiło...
Ale chyba nikomu nie wpadłoby do głowy skrzywdzić ją w biały dzień? Na oczach
wszystkich...
- A tam? - spytał.
- Na pokładzie doszło do nieporozumień - westchnął Oleg. - Chyba się tego
spodziewałeś?
- Na „Antonii”? - spytał i zaraz skinął głową, zanim Oleg zdążył odpowiedzieć. - Tak,
obawiałem się, że może do tego dojść.
- Kapitan traci władzę - mówił dalej Oleg. Był zmęczony, czuł pulsowanie w skroniach.
Wszystko wydawało mu się koszmarem. Pragnął jedynie obudzić się z niego i przekonać, że
wszystko jest jak dawniej: że nikt nie zagarnął jego dwóch statków, że kapitana „Raiji” nie
pozbawiono życia, a kapitan „Antonii” nie stracił dowództwa w wyniku buntu załogi, która
okazała się bardziej zaciekła, niż przypuszczał. - Czy myślisz, że zdoła utrzymać ludzi w ryzach
jeszcze dwa dni, zanim upłynie ostateczny termin odpowiedzi?
- To zależy, kto wystąpił przeciw kapitanowi - zastanawiał się Wasilij.
Oleg przedstawił mu sytuację na pokładzie. Wasilij oparł się o drzwi i założył ręce na
piersi.
- Będzie ciężko - powiedział. - Tego się właśnie obawiałem. Ten drań się tak łatwo nie
podda. Nie ma nic do stracenia. Zostawił w domu jedynie starą matkę, o którą zresztą wcale nie
dba. Myśli tylko o lepszym, łatwym życiu. Jest niebezpieczny. Nie chciałem, żeby brał udział w
przygotowaniach, ale kapitan sam go wybrał...
Oleg ukrył twarz w dłoniach.
Co za koszmar...
Pomyślał, że powinien nadal najmować się do pracy u innych, a nie marzyć o własnych
statkach. Teraz spotykają go same kłopoty. Nic, tylko kłopoty.
- Na pokładzie „Antonii” są członkowie dawnej załogi Jewgienija - zauważył. - Z
„Sankt Nikołaja”, tego, co się spalił...
- Nie możesz od nich oczekiwać, że będą wierni jak w małżeństwie! - zaoponował
Wasilij.
On także czuł się zmęczony. Uważał, że rozmowa nadmiernie się przedłuża, a Oleg
ciągle nie wyjaśnił, co wynikło z jego rozmów z marynarzami i co zamierza przekazać
pozostałym właścicielom statków.
- Nie mówię o lojalności - odezwał się Oleg. Używał słów, które Wasilij z pewnością
słyszał, lecz których znaczenia dobrze nie znał, więc wolał milczeć. Wszystko się w nim
gotowało, ponieważ Oleg potrafił bawić się słowami, wywyższać się w ten sposób. - Mówię
raczej o dobrej pamięci - dodał. Podniósł wzrok. Napotkał spojrzenie Wasilija, nieco drwiące i
zniecierpliwione. - Mają na pokładzie kilku rannych, ponieważ doszło do użycia siły. Niektórzy
z nich bardzo krwawią. Chcą, by przysłać im Raiję.
Kilka sekund trwało, zanim Wasilij uświadomił sobie, że mowa nie o statku. Ale o niej.
O kobiecie. O Bykowej.
6
- To absolutnie wykluczone, żebyś tam popłynęła! - wybuchnął Oleg, nie patrząc na
Raiję. - Powiedziałem im, że żądają zbyt wiele, że Jewgienij nigdy by się na to nie zgodził i że
nawet nie ma o czym mówić - dodał zdenerwowany. - Poradziłem im, żeby sami zajęli się
rannymi, bo tobie nie wolno się do tego mieszać i nie masz z tym nic wspólnego...
Wasilij uśmiechnął się ukradkiem, tak żeby Oleg tego nie widział. Ale Raija to
dostrzegła. Odwróciła wzrok.
Marynarze uważali, że to, co dzieje się na statku, dotyczy Raiji tak samo jak Olega i
Jewgienija, nie potrafili na to spojrzeć w inny sposób.
- Dlaczego pokładają we mnie takie nadzieje? - zdziwiła się Raija.
Początkowo Wasilij pomyślał, że udaje, po chwili jednak uzmysłowił sobie, że
naprawdę nie rozumie.
- Nie pamiętasz tego - mruknął Oleg. - Ale naprawdę zrobiłaś na nich duże wrażenie,
kiedy uratowałaś Jewgienija od śmierci. Wierz mi... - mówił to niemal z rozpaczą. - Kiedy z
nimi teraz rozmawiałem, wysunęli różne żądania, ale przede wszystkim domagali się twojego
przybycia. Powtórzyli to kilka razy. Nie prosili o przysłanie Raiji Bykowej, lecz kobiety w czar-
nej pelerynie, ponieważ na statku są ciężko ranni.
- Nie mam już tej peleryny - zauważyła cicho Raija.
Tak jakby cała moc tkwiła w kawałku tkaniny, tak jakby ona sama się nie liczyła.
- Wybij to sobie z głowy - rzekł Oleg.
- Oleg ma rację - poparł go Wasilij. - Marynarze mogą szykować podstęp. Tak
naprawdę myślą o zdobyciu zakładnika, kogoś, kto jest więcej wart niż statki. Czują, że
zaczynają tracić przewagę.
- Czy to także przewidziałeś? - w słowach Raiji brzmiała drwina.
- Nie - odparł szczerze rozczarowany tym, że w ogóle mogła tak pomyśleć, ale też nie
zaskoczony. Wszystkim udzielało się ogromne napięcie. Rozumiał, że Raiji także nie było
łatwo, mimo że stała nieco z boku. - Teraz inni objęli przewodnictwo - dodał. - Wierz mi, są o
wiele bardziej bezwzględni niż ja.
- Może mogłabym pomóc - nie poddawała się Raija. - Ranni potrzebują opieki,
niezależnie od tego, kim są.
- Nie! - zaprotestował Wasilij z większą stanowczością niż Oleg.
Raija popatrzyła na niego z uwagą.
- Myślałam, że to twoi przyjaciele - powiedziała.
Oleg zorientował się, do czego zmierzała. Zdał sobie sprawę, że stał się więźniem
własnych słów, lecz nic nie mógł na to poradzić. Znał desperację marynarzy, Raija natomiast
nie. Wiedział, że wykorzystają wszelkie możliwe środki. Zżymał się na samą myśl, że Raija
mogłaby stać się zakładnikiem w ich ręku.
- To zwykli ludzie, którzy zostali przyparci do muru - rzekł z naciskiem. - Są
zdesperowani. Robią to, na co nigdy w innych okolicznościach by się nie odważyli. Obawiam
się, że wejście na pokład może się okazać dla ciebie niebezpieczne. Myślę, że są wśród
buntowników tacy, którzy bez wahania by cię zabili, gdyby to pomogło ich sprawie. Czy to dla
ciebie dość jasne?
- Przesadzasz - odparła Raija.
Była tak piekielnie uparta!
Wasilij zdawał sobie sprawę, że niewiele mógł przeciwstawić takiej kobiecie jak Raija.
Ale sądził, że Oleg ma na nią większy wpływ, że uda mu się ją przekonać...
- Jest jeszcze coś, o czym nam nie powiedziałeś, Oleg - dodała nieoczekiwanie Raija.
Oleg aż podskoczył.
Jego policzki zmieniły barwę niczym u dziewczyny, która otrzymała pierwszą
nieprzyzwoitą propozycję.
Wasilij nie rozumiał, co się dzieje, uważał, że słowa Olega brzmiały absolutnie
wiarygodnie.
- Nie popłyniesz tam i już. Nie ma mowy, Raija - Raisa - upierał się Oleg. Zwracając się
do Raiji, użył pieszczotliwego podwójnego imienia, którego zwykle używała Antonia. Dał w
ten sposób do zrozumienia, jak bardzo ceni Raiję i jak bardzo jest mu droga. Pod żadnym
warunkiem nie zamierzał ryzykować jej życia. - Nie pozwolę ci na to, moja kochana. Poza tym
część załogi nadal słucha moich rozkazów, nikt nie pomoże ci się tam dostać.
- Co takiego przed nami ukryłeś? - spytał Wasilij.
- Jeżeli Raija dotrze do zbuntowanych marynarzy, dadzą nam jeszcze trzy dni - odparł
Oleg.
Wasilij wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je przez nos. Ogarnęła go taka złość, że
aż zazgrzytał zębami. Wiedział, kto się za tym kryje.
- Nie mamy czasu do stracenia - uznał Oleg. Udało mu się przybrać lekki ton, lecz mimo
to nie zdołał ukryć, że się boi.
Wasilij pomyślał, że gdyby on miał decydować, znalazłby rozwiązanie: albo
zaprowadziłby na statku porządek nawet za cenę rozlewu krwi, albo też pozwoliłby Raiji dostać
się na pokład „Antonii” i łudził nadzieją, że trzy dodatkowe dni ułatwią zawarcie porozumienia.
Ale decyzję musiał podjąć Oleg. Wasilij wiedział, że to wspaniałomyślny człowiek,
który unika użycia siły i nadał wierzy, że można się dogadać. Pragnął, żeby zbuntowani
marynarze docenili to i nie dali się zaślepić gładkim słowom nowego przywódcy.
Jednak uznał ze smutkiem, że Oleg nie zyska sławy bohatera.
Wręcz zabrzmiało mu w uszach słowo, którym go nazwą, niezależnie od tego, czy uda
mu się zaprowadzić porządek, czy nie.
Słaby.
Jak bardzo można się pomylić w ocenie człowieka?
Oleg poszedł porozmawiać z innymi armatorami. Oceniali go w ten sam sposób jak
załogi obu statków.
Oni już dawno zaprowadziliby porządek.
Dali do zrozumienia, że czekają tylko na znak, by przyjść mu z pomocą. W każdej
chwili mogą się stawić, jeśli będzie trzeba, wystarczy jedno skinienie Olega. Jednak nie
zamierzają się narzucać. Muszą przecież pilnować własnych spraw, nie będą rezygnować z
korzystnych transakcji tylko dlatego, że Oleg jest miękki i nie potrafi ostro potraktować
burzących się szumowin.
Każdy ma taką załogę, na jaką zasłużył.
Kończył się ostatni dzień rozmów. Oleg pocił się i trząsł z zimna na zmianę.
Zastanawiał się, czy od samego początku właściwie pokierował sprawą. Czy Jewgienij zrobiłby
to lepiej...?
Czy ktokolwiek inny lepiej by sobie z tym poradził?
Zastanawiał się, czy Wasilij jest w stosunku do niego uczciwy... Ale Raija miała do
niego zaufanie.
Zdawał sobie sprawę, że jeżeli teraz straci oba statki, nie będzie już dla niego
przyszłości na morzu. Nikt go nie zatrudni nawet jako marynarza.
Znajdzie się na czarnej liście razem ze swymi buntownikami.
Wasilij również wyszedł z domu. Nie potrafił bezczynnie czekać. Nie teraz. Gra toczyła
się o większą stawkę, niż wcześniej zakładał.
Pojawił się, zanim wrócił Oleg.
Zauważył, że Raija jest niespokojna. Nie była w stanie usiedzieć na miejscu ani też
zająć się czymkolwiek.
- Oni nie ustąpią... Ci inni właściciele statków - rzekła z przekąsem. - Nic na tym nie
zyskają, jeśli staną po stronie Olega, prawda?
Wasilij potrząsnął głową. Uznał, że Raija jest bardzo rozsądna. Jej towarzystwo działało
pokrzepiająco po tygodniach spędzonych z Dagniją i słuchaniu jej paplaniny...
Właściwie Dagnija nie jest niczemu winna. Była bardzo młodziutka, wychodząc za mąż
za Walerija. Nawet jej do głowy nie przyszło, że mogłaby dążyć do czegoś więcej, niż zostać
tylko żoną i matką i zajmować się domem. Dobrze sobie radziła z obowiązkami, ale nigdy nie
wkraczała w świat mężczyzn. Nigdy nie zadawała pytań. Nikt od niej tego nie oczekiwał.
Z pewnością niesprawiedliwie oceniał Dagniję, ale po kilku chwilach spędzonych z
Raiją nie mógłby już znieść życia z wdową po bracie.
Rozważył to bardzo dokładnie, przede wszystkim dlatego, że dręczyły go wyrzuty
sumienia. Teraz nabrał już pewności.
- Co grozi Olegowi? - spytała Raija.
- Może stracić statki - odparł Wasilij. - Ale załoga nic na tym nie zyska. Oleg mógłby
spróbować przeciągnąć pertraktacje. Na „Antonii” doszło do nieporozumień, wśród załogi nie
ma już jedności. Kapitan zaczyna tracić panowanie nad marynarzami. Jeśli konflikt się zaostrzy,
poderżną mu gardło i wyrzucą za burtę.
- To byłoby najgorsze ze wszystkiego... Co do tego nie mieli wątpliwości.
- Wiesz, gdzie zakotwiczono statki? Skinął głową.
- Czy nie wystarczy jakaś mniejsza łódź, żeby tam dotrzeć?
Zgadł, o czym myśli. Odsunął jednak od siebie te przypuszczenia. Wolał odpowiadać na
każde z pytań Raiji z osobna i udać zaskoczonego, gdy wreszcie wyjaśni, po co je zadawała.
Jeżeli w ogóle mu powie...
- Właściwie wystarczy, ale przynajmniej z jednym żaglem - odpowiedział. - To za
daleko, żeby wiosłować. Naturalnie jeśli chciałoby się tam dopłynąć w ciągu jednej nocy. Tobie
by się to nie udało.
- Czy mógłbyś mi pomóc dostać się na „Antonię”?
- Mógłbym z tobą popłynąć - odparł niechętnie. Podziwiał jej odwagę. Była naprawdę
niezwykłą kobietą!
- Popłyniesz? Wasilij potrząsnął głową.
- Znam człowieka, który objął dowodzenie na „Antonii”. On jest gotów poderżnąć
gardło kapitanowi - rzekł bez ogródek.
Zdawał sobie sprawę, że bunt na „Antonii” i „Raiji” to nie przelewki, i musiał tej
kobiecie jakoś wytłumaczyć, że sytuacja na obu statkach jest dla niej zbyt niebezpieczna, że
niczego nie uda jej się zmienić przez samą swą obecność. Marynarze to ludzie, którymi łatwo
pokierować, bo nigdy nie wymagano od nich niczego innego poza posłuszeństwem. Teraz
wśród nich znalazł się ktoś, kto bez jednego mrugnięcia okiem to wykorzystał.
- Gotów jest postąpić wobec ciebie tak samo, jeżeli mu się spodoba. Wierz mi, zrobi to
bez wahania...
Raija głęboko wciągnęła powietrze. Podeszła do Wasilija i chwyciła go za ręce.
Wprawiła go w takie zakłopotanie, że nie zdobył się nawet na to, by je cofnąć.
- Proszę cię! - Jej głos był miękki jak jedwab, oczy jak ciemny aksamit. Mocno trzymała
go za ręce. Była silna. - Proszę cię, Wasilij! Mówisz, że go znasz, i z pewnością tak jest, ale
wiesz także, czym ten bunt może się skończyć. Czas, który marynarze dali Olegowi, wkrótce
dobiegnie kresu. Trzy dodatkowe dni mogą wszystko zmienić, mogą umożliwić znalezienie
jakiegoś rozwiązania...
Wasilij nie liczył na to, ale dostrzegł pewną niewielką szansę.
- Narażasz własne życie - rzekł. Jego głos brzmiał dziwnie obco i grubo, ale Raija chyba
tego nie zauważyła.
- Moje życie jest niczym w porównaniu z życiem tych wszystkich, którzy mogą umrzeć
z upływu krwi - odparła.
W ustach innej kobiety te słowa zabrzmiałyby fałszywie.
Wasilij uśmiałby się do łez, gdyby wypowiedziała je żona innego armatora.
Był jednak przekonany, że Raija mówi szczerze.
Jeśli zdecyduje się tam popłynąć, gotów był jej bronić z narażeniem własnego życia.
Ale nie mógł tego uczynić. Nie mógł wejść na statek.
- Zostaniesz tam sama - rzekł. - Zupełnie sama. Na nikogo nie będziesz mogła liczyć.
- Wiem o tym. Cofnął ręce.
- Jesteś bardzo odważna - rzekł niechętnie. Musiał usiąść. Omal nie przeciągnęła go na
swoją stronę. Nienawidził siebie za tę słabość. To tak, jakby chciał złożyć Raiję w ofierze.
Myślał jednak podobnie jak ona i rozumiał ją. Raija naprawdę uważała, że jej życie jest
niewiele warte wobec życia tych kobiet, które zostały na lądzie, życia ich dzieci i mężczyzn na
obu statkach. Życia tych mężczyzn w płóciennych koszulach, szerokich, niezgrabnych
spodniach i chodakach. Nikt nie wiedział, jak zimne były te buty! Trzeba je włożyć na bose
stopy w grudniu, żeby się o tym przekonać. Na szczęście Morze Białe w zimie zamarzało i nikt
nie musiał żeglować do ponów na północy.
- Zamierzałem wyruszyć z Olegiem na statki - rzekł, jakby chciał w jakiś sposób
uniknąć zaproponowanego przez Raiję rozwiązania. Albo je odroczyć. - Chciałem podjąć
ostatnią próbę i porozmawiać z załogami.
- Nikt nie będzie cię słuchać - odparła Raija. Tak jakby już wiedziała, co powiedzą
marynarze. Nie trzeba być jasnowidzem, żeby to odgadnąć. - Niech Oleg sam popłynie. A
potem znajdziemy jakąś łódź żaglową i mnie tam zawieziesz. Mniejszą i lżejszą łodzią
pokonamy tę odległość w krótszym czasie.
- Już nie boisz się wody? - spytał, nieznacznie się uśmiechając.
Udała, że nie słyszy.
- Nie ma innej możliwości - powiedziała.
- A co z dziećmi?
- Żona jednego z chłopców stajennych obiecała zająć się maluchami - odparła.
A więc zdążyła już to załatwić. Myślała bardzo trzeźwo, wszystko przewidziała.
- Ciekawe, z jakimi wieściami wróci Oleg...
- Nie mam wyboru - rzekł Oleg. - Popłynę i powtórzę marynarzom to samo, co już
mówiłem. Po prostu nie mogę obiecać nic więcej. Nie mogę skreślić długu. Nie mogę składać
obietnic bez pokrycia.
- Mógłbym spróbować się z nimi dogadać - zaproponował Wasilij.
Miał nikłą nadzieję, że Oleg się zgodzi. Usłyszał, jak Raija wstrzymała oddech.
Pomyślał, że pewnie uzna to za zdradę, ale machnął na to ręką.
- Tym bardziej nie będziesz mógł niczego obiecać w imieniu innych armatorów -
odpowiedział Oleg. - Roześmieją ci się w twarz. Wiedzą, że na nic nie masz wpływu.
- Poświęcisz statki? - spytał Wasilij z niedowierzaniem. - Jeżeli nie będą chcieli
rozmawiać... - westchnął Oleg - to jaki mam wybór? Jeżeli załogi nie odstąpią od swych żądań,
stracę wszystko. Wydaje mi się, że to jakiś koszmarny sen, z którego wkrótce się obudzę. Ale to
„wkrótce” chyba nigdy nie nadejdzie... - Roześmiał się gorzko. - Nawet nie masz pojęcia, co
rozpętałeś, Wasilij. Będzie co opowiadać wnukom, jeżeli pożyjesz wystarczająco długo.
- Ludzie biedni, jak ja, zwykle umierają, zanim zostaną dziadkami - odparł Wasilij.
Nietrudno było zrozumieć jego rozgoryczenie. W znacznym stopniu ponosił winę za
wybuch buntu. To on podburzył marynarzy. Ale nie zamierzał brać odpowiedzialności za to, że
wypadki potoczyły się inaczej, niż planował.
Winę za to ponosił kto inny.
Wasilij chciał jak najlepiej.
Nadal miał jak najlepsze intencje.
- Dobrze, płyń do nich - zwrócił się po chwili do Olega, wzruszając ramionami. Czuł, że
ogarnia go złość. - Powiedz im, że mają wolną rękę. Powiedz im, że dajesz im statki, że dajesz
im „Raiję” i „Antonię”. Ze mogą popłynąć ku wybrzeżom Norwegii, sprzedać mąkę i zażądać
gotówki albo wymienić ją na ryby, na które zapewne uda im się znaleźć kupców w drodze
powrotnej nad Morze Białe. Ponieważ tutaj nikt nawet nie tknie tego, z czym wrócą. Tutaj
zostaną aresztowani, każdy z nich, gdy tylko postawią stopę na lądzie. Niezależnie od tego, czy
to będzie jutro, czy po rejsie do Finnmarku. Może zrozumieją, jeżeli im dość jasno
wytłumaczysz. Wyjaśnij im, jaka przyszłość czeka ich żony i dzieci, kiedy na zimę zostaną
wyrzucone z domów. Postaraj się krzyczeć głośniej niż Walentin, który teraz nimi dowodzi, na
pewno cię wysłuchają. Być może kilku przejdzie na twoją stronę, może kogoś jeszcze wyrzucą
za burtę, być może na pokładzie nie zostanie już wielu.
- Zamierzałeś im to wszystko powiedzieć?
Wasilij wzruszył ramionami.
Oleg niestety nie pojmował, do jakich środków należy się uciekać. Natomiast Raija
dobrze zdawała sobie sprawę, że w sporach takich jak ten trzeba posłużyć się podstępem.
- Masz rację, że by mnie wyśmiali - odparł Wasilij. - Wcale się nie palę do takiej
rozmowy. Poczekam, aż ty im to powiesz. Na wszelki wypadek powtórzę, żebyś zapamiętał.
Myślę, że to podziała. Zresztą możesz użyć argumentów, jakich tylko chcesz. To ty jesteś
właścicielem statków, a nie ja. Nawet nie zamierzam zostać kapitanem. Już nie. To był piękny
sen, dopóki pozwoliłeś mi śnić. Już prawie się zdecydowałem przyjąć twoją propozycję, już
zacząłem się cieszyć. Możesz chłopakom powiedzieć i o tym, co straciłem... Z tego także będą
się śmiać.
- Nie zapominaj, kto to wszystko zaplanował! Wasilij długo przyglądał się Olegowi.
- Nigdy mi się nie uda wyrzucić tego z pamięci. Sprawy zaszły za daleko. Nikt zresztą
nie pozwoli mi zapomnieć.
Oleg nic nie odpowiedział. Mógłby obiecać, że nie zamierza oddać Wasilija w ręce
władz, ale nie uczynił tego.
Wasilij spojrzał na Raiję. Skinął lekko głową, widząc jej pytające spojrzenie. Zapewnił
ją, że to tylko gra. Podobnie jak Raija był przekonany, że musi istnieć jakieś wyjście. Tak jak
ona nie chciał, żeby polało się więcej krwi.
Na swój sposób oboje martwili się o tych samych ludzi. Choć Raija nie była żoną
prostego marynarza, nie stała też po drugiej stronie.
Było w niej coś takiego, co kazało Wasilijowi wierzyć, że sama zaznała i głodu, i
cierpienia. Oleg twierdził, że straciła pamięć. Być może to dla niej dobrze.
- Wyjdę do portu popatrzeć, jak odpływasz - rzekł Wasilij. Miał nadzieję, że Raija
domyśli się, że i ona powinna za nim podążyć. - Ubierz się ciepło - rzucił w powietrze. - Na
morzu w nocy jest bardzo zimno.
- Zapominasz, że większą część życia spędziłem na wodzie - odparł Oleg sucho. - To
nie pierwsza moja wyprawa, nie jestem przecież szczurem lądowym. Morze to mój żywioł... -
Zamilkł, a po chwili dodał: - Przykro mi, Wasilij, przykro mi z powodu tego, co się dzieje.
Bardziej niż tobie. Myślę, że mam prawo tak powiedzieć. Ale to nie ja wznieciłem bunt. Nawet
nie wiesz, jak bardzo pragnąłbym cofnąć bieg wydarzeń, ale to nie leży w mojej mocy. Ja także
wiele tracę.
- To prawda, dla ciebie też nie będzie tu zajęcia - przyznał Wasilij, uśmiechając się
krzywo. W tym uśmiechu nie było radości. - Ale kraj jest duży - dodał. Coś przecież musiał
powiedzieć. - A może mimo wszystko uda się jakoś zażegnać niebezpieczeństwo?
Nie uzyskał odpowiedzi. Zresztą wcale się jej nie spodziewał. Myślał o tym, że musi jak
najszybciej dostać się na nabrzeże i zdobyć jakąś łódź. Szybką, niedużą żaglówkę.
Bykowa jest niesamowitą kobietą!
Wasilij pokładał w niej ostatnią nadzieję. Jeśli się nie uda, on może już nie wracać do
Archangielska. Nikt inny poza Dagniją nie będzie za nim tęsknił. Minie też trochę czasu, zanim
bratowa się zorientuje, że odszedł na zawsze, bo nigdy nie zostawał długo w domu.
7
Raija nie marnowała czasu. Ledwie nieduży frachtowiec Olega rozwinął żagle, a ona już
pojawiła się w porcie.
Wasilij uznał, że to godne podziwu.
- Czy na pewno wytrzyma? - spytała, stojąc na stopniu nabrzeża. Wasilij dosłyszał w jej
głosie niedowierzanie. Domyślił się, że Raija się boi, chociaż robiła co mogła, żeby tego po
sobie nie pokazać.
- Miejmy nadzieję - drażnił się z nią Wasilij, wyskakując na brzeg. Jego pomocnik stał
milczący na pokładzie. - Rybacy wypływają w tych łodziach na połowy - uspokoił Raiję. -
Dalej niż my się dziś wybieramy. Od tych łodzi zależy ich życie.
- Wygląda, jakby została zszyta z kawałków - zauważyła Raija.
Spostrzeżenie okazało się całkiem trafne - przy budowie małych rosyjskich łodzi nie
używano zbyt wielu gwoździ, ale mimo to były bardzo trwałe.
- Obiecuję ci, że dopłyniemy - zapewnił Wasilij. Raija nie pytała, czy łódź wytrzyma
również powrotną drogę, ponieważ nie wiedziała, czy wróci.
- Czy kobieta, która zajęła się dziećmi, wie, dokąd się wybierasz?
Raija skinęła głową.
- Jak zareagowała?
- Uważa, że słusznie robię - odparła Raija. - Mimo to prosiła, żebym została.
- Chyba tylko druga kobieta jest w stanie cię pojąć - mruknął Wasilij pod nosem.
- Jest żoną, matką, siostrą. Rozumie, że tu chodzi o ludzkie życie, a ludzkie życie jest
święte - rzekła Raija z przekonaniem.
- Gdyby kobiety mogły być kapłanami, doskonale byś się nadawała - stwierdził Wasilij
z krzywym uśmiechem.
Wyciągnął ku niej niezupełnie czystą dłoń. Nie chwycił jej za rękę, czekał, aż sama się
przytrzyma.
- Jesteś gotowa? - spytał.
Raija napotkała spojrzenie oczu, które barwą przypominały morze. Ścisnęła palce
Wasilija. Wiedziała, że przy nim jest bezpieczna.
- Nie patrz w wodę, kiedy będziesz wchodziła na pokład - ostrzegł. - I nie wpadaj w
panikę, żeby nie rozkołysać łodzi. To nie ciężki statek, moja miła, ta żaglówka zachowuje się na
falach raczej jak skorupka jajka.
- Masz niezwykły dar uspokajania - rzuciła sucho, lecz zamknęła oczy i zdała się na
Wasilija. Pozwoliła, by pomógł jej wsiąść do tej skorupki, o którą się postarał. Dała się
prowadzić niczym ślepiec.
Przerażona poczuła, że nagle cały świat się przekrzywia. Szeroko otworzyła oczy.
Przestała panować nad sobą. Zachwiała się, zrobiło jej się słabo. Zatoczyła się i odruchowo
wczepiła palce w kurtkę Wasilija. Poczuła ciało pod grubym, wełnianym materiałem.
Wasilij objął ją na moment. Usłyszała jego przyspieszony oddech.
Po chwili zdecydowanie odsunął ją od siebie, jakby wolał zachować bezpieczną
odległość.
- Spokojnie - powiedział cicho. - Nie trać głowy! Musisz usiąść...
Usłuchała. Było jej niedobrze. Miała ochotę zwymiotować, ale na szczęście przez cały
dzień ze zdenerwowania prawie nic nie jadła.
Kiedy usiadła, poczuła się trochę lepiej. Zadrżała z zimna, choć ubrała się ciepło -
odgadła intencje Wasilija, zrozumiała, że kiedy się żegnał z Olegiem, mówił do niej.
Być może powinna była włożyć spodnie, ubrać się jak mężczyzna, ale coś ją przed tym
powstrzymało.
Szczelniej otuliła się podszytą futrem, czarną peleryną, cała się w niej ukryła. Pożyczyła
ją od Toni, bo nie miała już swojej, tej, którą pamiętali marynarze z „Sankt Nikołaja”. Jej
własna peleryna była tak zniszczona, że nie chroniła już przed chłodem. W dodatku rozdarła się
i Raija uznała, że nie ma sensu jej łatać. Kupiła sobie niebieski płaszcz.
Jednak zapamiętano ją w czarnej pelerynie. Sama nie potrafiła przywołać w pamięci
żadnych obrazów z tamtego czasu. To, co się wydarzyło na pokładzie „Sankt Nikołaja”,
brzmiało jak bajka.
Być może teraz, kiedy znowu znajdzie się na statku w roli miłosiernego Samarytanina,
coś sobie przypomni?
Nie wiedziała, czy będzie w stanie pomóc, ale musi przynajmniej spróbować.
Marynarze pokładali w niej nadzieję, prosili, by przypłynęła.
Widziała, jak Wasilij odwiązał cumę, jak wiosłuje, by odbić trochę od nabrzeża.
Dopiero w pewnej odległości od brzegu mogli rozwinąć żagiel. Raija miała nadzieję, że wiatr
jest wystarczająco silny i że szybko znajdą się u celu. Nie wiedziała, co ją tam czeka, ale
pragnęła już być na miejscu.
- Kto to jest? - spytała Wasilija, kiedy przekazał wiosła swemu pomocnikowi i podszedł
do niej, trzymając w ręku czerpak.
- Można na nim polegać - odparł, siadając w kucki. Przesunął dłońmi po pokładzie. Z
zadowoleniem stwierdził, że łódź nie nabiera zbyt szybko wody. Czerpak na razie nie będzie
potrzebny.
Jeszcze nie.
- To jeden z tych, którzy znaleźli się na czarnej liście. Obiecałem mu zapłatę.
Raija skinęła głową.
- Jewgienij doda też jakiś grosz od siebie - zapewniła, jakby przewidziała wszystkie
ewentualności.
Wasilij usiadł obok.
- Spotkasz się na „Antonii” z Walentinem - rzekł. - Chciałbym cię na to przygotować.
- Czy to on zamierza przejąć dowodzenie na statku?
Wasilij skinął ponuro. Jego twarz pociemniała, spuścił wzrok. Przez chwilę zastanawiał
się, w jaki sposób opisać tego mężczyznę, którego uważał za najniebezpieczniejszego spośród
zbuntowanych marynarzy.
- Uważam, że Walentinowi na pewno uda się odebrać kapitanowi władzę, ponieważ jest
urodzonym przywódcą, a przy tym posiada niezwykły dar przekonywania. Ale jest także
jednym z najbardziej bezwzględnych ludzi, jakich znam, a wierz mi, spotkałem już bardzo wie-
lu. - Wasilij wciągnął powietrze. - Jako pierwszy przywita cię na pokładzie, mogę cię o tym
zapewnić. I jest chyba jedynym spośród załogi, przed którym musisz się mieć na baczności.
Którego naprawdę musisz się obawiać, ponieważ ten człowiek jest nieobliczalny...
- Znasz go dobrze? - spytała Raija. Wasilij zamilkł.
- Znam go od dziecka - rzekł i spojrzał jej w oczy. - Walentin jest moim stryjecznym
bratem. Często bywaliśmy u siebie domu. Życie i jego nie rozpieszczało. Bieda sprawiła, że
stałem się zgorzkniały, ale nie straciłem do reszty człowieczeństwa. Walentin natomiast wcale
nie przejmuje się innymi. Możesz mi wierzyć lub nie, ale to człowiek bez serca.
- Myślisz, że go rozpoznam? Wasilij skinął głową.
- Niezależnie od tego, czy przejął dowództwo na pokładzie, czy nie, będzie się
wyróżniał spośród pozostałych. Jest do mnie bardzo podobny. Ma tylko nieco jaśniejsze włosy i
trochę więcej lat.
Wasilij uśmiechnął się smutno, przywołując odległe wspomnienie.
- Ludzie nie wierzyli własnym oczom, kiedy widzieli mnie i Walerija razem jako dzieci.
Ale kiedy obok pojawiał się jeszcze Walentin, wielu sądziło, że wypiło zbyt dużo...
Wciągnął powietrze. Patrzył przez chwilę na Raiję. Wystraszyła się tego, co odczytała w
jego twarzy, jednak nie umknęła wzrokiem.
- Gdyby istniało jakieś inne rozwiązanie - rzekł ciężko Wasilij - wybrałbym je bez
wahania. Pamiętaj o tym. Gdyby istniała inna możliwość, nigdy, przenigdy nie popłynąłbym z
tobą, nawet gdybyś błagała mnie na kolanach. Jednak sądzę, że w ten sposób uda się nam coś
osiągnąć. Muszę wierzyć, że Walentin cię nie skrzywdzi.
Raija zamrugała. Zapiekły ją oczy. Trzęsła się z zimna - wiatr przenikał przez wszystkie
warstwy ubrania, nie pytał o pozwolenie.
- Będzie się przechwalał, że zabił - mówił dalej Wasilij, nie spuszczając z Raiji wzroku.
Zaciskał dłonie na rączce czerpaka, jakby miał zamiar ją złamać. - I wcale nie dlatego, żeby
udawać śmiałka. Naprawdę popełnił morderstwo. Zdołał jednak uniknąć kary, ponieważ
niczego mu nie udowodniono. Walentin jest wyjątkowo brutalny, gdy sobie wypije, ale i bez
tego potrafi uderzyć. Kiedy bije, jego oczy stają się niebezpiecznie zimne. Ogarnia go gniew,
ale wie, co robi, nie traci panowania nad sobą. Chełpi się swoją siłą. Nie prosi o wybaczenie,
kiedy uderzy, ponieważ nigdy nie uważa, że zrobił coś złego...
- Co za miły człowiek - mruknęła Raija. Nie chciała, by słowa Wasilija napełniły ją
lękiem i odwiodły od podjętej decyzji, jednak ogarnął ją strach. Zadrżała na samą myśl o
Walentinie.
- To też - rzekł smutno Wasilij, jakby nie dosłyszał drwiny w jej głosie i nie zrozumiał
ponurego żartu. Jego wzrok rzadko bywał równie poważny. - Walentin potrafi również być
uroczym człowiekiem. Bywa tak uroczy, że gdyby chciał, zdołałby oszukać samego świętego
Piotra i przekonał, by ten wpuścił go do nieba. Jednak tuż pod warstwą wdzięku, który błyszczy
i oślepia, tkwi zło. Walentin sam decyduje o tym, kiedy wydobyć je na światło dzienne. Zawsze
sięga po nie świadomie.
- Nikt nie jest aż tak zły - zauważyła Raija.
- Walentin jest - odparł Wasilij. - Jeśli przyjąć, że zło jest czarne, a dobro białe, to
większość z nas jest szara. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby czysty jak lilia, nawet
jednego kryształowego człowieka, nikt nie jest tak dobry. Ludzie są przeważnie tacy jak ja: bar-
dziej lub mniej szarzy. Również pani nie jest nieskazitelnie biała, pani Bykowa. Ma pani jeden
z jaśniejszych odcieni szarości, jednak nie jest pani jak świeży śnieg... Ale znam człowieka,
który jest zły jak sam diabeł. Raija musiała się uśmiechnąć.
- To zapewne on?
- Walentin - przyznał Wasilij ponuro. - Mam nadzieję, że nie będziesz go prowokować.
- Zamilkł na długo, zanim dodał: - Obawiam się, że potraktuje twoją obecność jak wyzwanie.
- Mam nóż ukryty pod spódnicą - wyznała Raija. - Nie zawaham się go użyć.
- Nie jestem wcale pewien, czy zdążysz - ostrzegł Wasilij.
- Czyżbyś sądził, że Walentin będzie chciał mnie zgwałcić?
Wasilij odwrócił się. Raija nie mogła zobaczyć, jak z bezsilności mocno zacisnął palce
na rączce czerpaka, usłyszała tylko trzask drewna.
- Ciężko mi to przyznać, ale muszę cię ostrzec - potwierdził. - On jest zdolny do
wszystkiego. Nie pomoże nawet to, że jesteś żoną właściciela. Wręcz przeciwnie, Walentin
potraktuje cię jak pikantną przyprawę, której jeszcze nie próbował. Nie sądzę, by chciał cię
zabić, ale boję się, że mógłby...
- Mimo to pozwalasz mi tam popłynąć?
- Znam dobrze ludzi na pokładzie - odparł z westchnieniem. - Znam ich żony, dzieci. W
Archangielsku przybyłoby wiele mogił, gdybyśmy musieli ich wszystkich pochować...
- To prawda - przyznała Raija. - Dobrze, że przynajmniej jesteś ze mną szczery, Wasilij.
Nietrudno byłoby przemilczeć prawdę o Walentinie.
- Tak, mógłbym ci tego nie mówić - przyznał. - Ale nie potrafiłem.
Świtało, kiedy dotarli do statków. Nawet o tak wczesnej porze morze i niebo barwiły się
wieloma kolorami.
Zanosiło się na słoneczny dzień, choć zwiastuny mogły okazać się złudne.
Niebo było krwistoczerwone, a czerwieniące się poranki oznaczały zwykle płaczące
wieczory.
Wasilij łudził się nadzieją, że barwa nieba nie zapowiada rozlewu krwi. Odsunął od
siebie tę myśl. Do takich znaków przywiązywano może wagę w dawnych czasach, ale on nie
wierzył ani w bogów, ani w diabły.
Ranek był czerwony i tyle. Więcej na ten temat nie można powiedzieć. Słońce
wydawało się białe w samym sercu, ale chętnie rozdawało najcieplejsze, najgorętsze pocałunki
marszczącemu się morzu. A niebo bez cienia wstydu wykradało czerwień. Przystrajało się w
nią, skrywało się w niej. Tylko kilka płynących obłoków zachowało swą białą barwę, jedynie
na postrzępionych brzegach lekko się zaróżowiły. Delikatne koronki znikające w ciągu dnia.
Raija i Wasilij nie widzieli już lądu, skrywał się za horyzontem, niezależnie od tego, w
którą zwrócili się stronę. To napawało lękiem. Człowiek wydawał się taki samotny. Morze i
niebo czyniły wszystko, by go oszukać, by kazać mu wierzyć, że nic poza tym nie istnieje, by
wywołać wrażenie, że ląd jest tylko wymysłem.
- Jak znajdziesz drogę? - spytała Raija, przytłoczona bezkresną wodną przestrzenią.
Bała się, lecz jednocześnie zachwycała wspaniałym widokiem.
- Bądź spokojna, trafię - rzekł Wasilij z uśmiechem. Widać, że był zmęczony, ale jego
oczy pozostały czujne. - W nocy drogę pokazują nam gwiazdy. Mamy też specjalne przyrządy.
To żadne czary, nic niezwykłego.
- Ja bym tu zginęła - wyznała.
- Nie wszyscy są stworzeni do życia na morzu - odparł, powtarzając ogólnie znaną
prawdę. - Ja zostałem do tego stworzony.
Po jakimś czasie wyraźnie ujrzeli oba statki stojące na kotwicy. Mogli je od siebie
rozróżnić. Dostrzegli sylwetki marynarzy na pokładzie.
Wszyscy troje płynący niewielką łupiną wiedzieli, że czas już upłynął, że tego dnia
„Antonia” i „Raija” wyjdą na spotkanie nowemu losowi.
Ani Raija, ani Wasilij nie wierzyli, by Olegowi udało się dojść do porozumienia z
buntownikami. Z piratami.
Raija wolała nazywać ich buntownikami.
Określenie to wydawało się jej odrobinę mniej dosadne. Uważała, że buntownikami
mogą stać się uczciwi, szarzy ludzie, których boi, gorycz, nędza popchnęły do ostateczności.
Po drodze nie spotkali frachtowca. Niemożliwe, by aż tak bardzo go wyprzedzili -
stateczek Olega miał więcej żagli, szybciej się poruszał. Chociaż Wasilij zapewnił Raiję, że
obrał o wiele krótszy kurs, że popłynęli bliżej lądu, wiatr im sprzyjał i dzięki temu osiągnęli
dobrą prędkość, nie sądziła, by dotarli wcześniej niż frachtowiec Olega.
- Gdzie jest Oleg? - spytała. Bała się o niego. Czuła, że być może pomyliła się co do
marynarzy. Ogarnął ją strach, pomyślała, że mogli zrobić mężowi Toni coś złego, zranić go,
zabić...
Zagarnęli dwa statki, dlaczego nie mieliby przejąć również trzeciego...
- Zakotwiczył w zacisznym miejscu, między „Raiją” i „Antonią” - odparł Wasilij
głosem tak spokojnym, jakby nie istniały żadne powody do obaw, jakby sam wcale się nie bał.
Jednak Raija zauważyła, że jeden jego policzek drgał. Dostrzegła, jak czujne są jego oczy, jak
zdecydowanie zacisnął usta, zagryzł zęby, mocno chwycił za burtę łodzi. - Nie musisz się
obawiać o Olega - uspokoił Raiję, unikając jej wzroku. Nie patrzył na nią. Odkąd zrobiło się
widno, odwracał wzrok. Za wszelką cenę starał się nie napotkać jej spojrzenia. Zajął się
wiosłowaniem, zdawał się tym całkiem pochłonięty. Wydawał polecenia ostrym tonem.
Raija nie brała sobie tego do serca, w każdym razie nie chciała.
Nie mogła przecież nazwać Wasilija przyjacielem.
- Na frachtowcu mają broń.
- Kłamiesz! - Raija chciała wstać, lecz przypomniała sobie, że grozi to wywróceniem
łódki, i została na miejscu. Uniosła tylko jak najwyżej głowę, by lepiej widzieć statki. Starała
się też dojrzeć łódź Olega.
- Stąd zobaczysz tylko maszt - oznajmił Wasilij obojętnym tonem. - Oleg nie jest
głupcem - mówił dalej. - Byłoby naiwnością nie przygotować się na atak ze strony
buntowników i wyruszyć zupełnie bez zabezpieczenia. Jednak Oleg nigdy pierwszy nie użyłby
siły. Nie jest taki. Właściwie bardzo różni się od innych armatorów. Bardziej mi przypomina
zwykłego marynarza.
Raija pomyślała, że Wasilij dobrze zna Olega.
Nie odezwała się więcej, dopóki nie zbliżyli się do statków. Teraz mogli zobaczyć
wszystkie trzy.
Wasilij wmanewrował między frachtowiec a „Antonię”. Statek wznosił się obok niczym
skała wystająca z morza. Przestrzeń dzieląca go od ich skorupki wydawała się nieskończona.
Raija wiedziała, że musi ją pokonać.
Zauważono ich. Na „Antonii” wzdłuż burty zgromadzili się mężczyźni.
Raija pochyliła głowę i splotła dłonie. Modliła się w duchu, jednak sama nie była
pewna, do kogo kieruje swe prośby.
- Możesz pomodlić się do świętego Mikołaja, by miał cię w swej opiece - rzekł Wasilij.
W jego słowach można by się doszukać odrobiny czułości, jednak Raija tego nie zauważyła,
ledwie dosłyszała, co powiedział.
- Do diabła, kobieto! Nie wolno ci się do tego mieszać!
Raija spojrzała w górę.
Zobaczyła twarz Olega - jasną plamę pod ciemnymi włosami. Nie potrafiła rozróżnić
poszczególnych rysów, ponieważ fale rzucały jej łódką mocniej niż dużo cięższym
frachtowcem, który kołysał się w zupełnie innym rytmie.
- To, co chcesz zrobić, to samobójstwo! - wrzeszczał Oleg. Raija bez trudu się
zorientowała, że jest wściekły. On również na pewno się bał. Miała nadzieję, że nikt poza nią
tego nie spostrzegł.
- Co my tu mamy? - rozległ się dużo bliżej jakiś inny głos, dochodzący ze statku. -
Właściciel powiadomił nas, że nie mamy co liczyć na pomoc dla naszych rannych ani na
jakikolwiek inny przejaw litości. Czyżby się mylił?
- Raija! Prędzej cię zastrzelę, niż pozwolę ci wejść na pokład! - krzyknął Oleg.
Raija wstała. Omal nie upadła, lecz na szczęście Wasilij był obok i ją podtrzymał. Nad
nimi rozległ się śmiech. Raiji zrobiło się niedobrze.
- Pomyliliśmy się co do Wasilija! - zawołał któryś z marynarzy. - Przywiózł nam
zakładnika pierwszej klasy! Wasilij, chodź do nas! Bierz ze sobą kobietę i właź na pokład!
Zrzucili sznurową drabinkę.
Raija usłyszała, jak drabinka uderza o burtę statku, zobaczyła, jak jej koniec zanurza się
w wodzie, jak fale kołyszą nią tam i z powrotem.
Miała wejść na górę po chybotliwych szczebelkach.
Przełknęła.
Wasilij mocno chwycił ją za łokieć. Stał blisko, dodawał otuchy. Gdyby Raija nie
słyszała jego oddechu, dałaby się zwieść i mogłaby pomyśleć, że jest całkiem spokojny. Że mu
wszystko jedno.
Teraz wiedziała lepiej.
Wasilij grał dobrze swą rolę. Oszukał nawet tych, którzy sądzili, że go dobrze znają.
Przede wszystkim zaś starał się przechytrzyć kogoś, kto kiedyś był mu bliski.
Raija domyśliła się, że miękki jak jedwab głos, który doszedł ją przed chwilą znad burty
„Antonii”, to głos Walentina.
Nie spojrzała w górę. Nie poznała jeszcze jego twarzy. W końcu będzie jednak musiała
spotkać się z tym człowiekiem. Zmierzyć z nim swe siły i odwagę. Musiała wierzyć, że jest od
niego silniejsza.
Bała się. Miała sucho w ustach i drżała z zimna, ale przecież nie przypłynęła tu po to,
żeby zdradzić się ze swą słabością.
Powoli podniosła wzrok. Przełknęła kilka razy, by się upewnić, że wydobędzie z krtani
głos.
- Słyszałam, że ktoś mnie tu potrzebuje! - krzyknęła. - Słyszałam też, że moje przybycie
oznacza dla nas trzy dodatkowe dni!
- Pewnie, że trzeba nam tu kobiet! - usłyszała w odpowiedzi. - Czujemy się zaszczyceni,
że żona właściciela chce się z nami zabawić.
Nowa salwa śmiechu.
Raiję ogarnęła złość.
Myśleli pewnie, że ją upokorzyli, ale mylili się. Czuła się silna. Czuła, że owa siła
płynęła z jej wnętrza. Poczuła gorąco aż po czubki palców, po cebulki włosów. Zawrzało w
niej, odniosła wrażenie, że cała płonie.
Na policzki wystąpiły jej rumieńce, a oczy stały się czarnymi, rozżarzonymi
węgielkami. Wokół całej postaci pojawiła się dziwna jasność - niesamowita, nieziemska.
- Czy któryś z was był na „Sankt Nikołaju”? - spytała. Nie starała się podnosić głosu,
lecz mimo to ją słyszeli.
- Jest wiele „Sankt Nikołajów” - odparł ów miękki głos, przed którym musiała się mieć
na baczności.
Raija zobaczyła teraz Walentina wyraźnie. Poczuła się tak, jakby otrzymała silny cios.
Zaparło jej dech. Gdyby Wasilij nie stał obok i jej nie podtrzymywał, pomyślałaby, że ów
mężczyzna na pokładzie to właśnie on.
Tak byli podobni.
Niebezpieczny buntownik miał już twarz.
- Widzieliście, jak zagrodziłam drogę śmierci? - spytała, ignorując Walentina.
Nie dobierała słów, po prostu padły. Przez krótką chwilę Raija bardziej obawiała się
samej siebie niż Walentina - tego, co sama zrobi, a nie tego, co jemu może przyjść do głowy.
- Pamiętamy - odezwał się ktoś cicho. Raija nie potrafiła odgadnąć, kto to powiedział,
ponieważ całą swą uwagę kierowała ku mężczyźnie, który teraz przewodził na statku.
- Nie zdobyłeś „Antonii” bez użycia przemocy - rzekła, zwracając się do Walentina,
dając do zrozumienia, że wie więcej, niż było w istocie, jakby mogła jakimś cudem zobaczyć
wszystko, co wydarzyło się na pokładzie.
Nic nie zaszkodzi, jeśli buntownicy poczują się trochę niepewnie, choć właściwie nie
sądziła, by udało jej się wprawić ich przywódcę w zakłopotanie. Za to reszta załogi z pewnością
wierzyła w zabobony.
Raija uznała więc, że może to wykorzystać.
- Jestem kobietą w czarnej pelerynie. To mnie udało się dokonać tego, co nie udało się
nikomu na „Sankt Nikołaju”. Beze mnie Jewgienij utonąłby we własnej krwi, otoczony swymi
dzielnymi towarzyszami.
Teraz przypomniała sobie Jewgienija i krew. Przypomniała sobie pokład i stopy
zgromadzonych wokół marynarzy. Ujrzała wyraźnie czarne poły swego okrycia, jak wtedy
kiedy uklęknęła obok rannego. Wydało jej się, że czuje na rękach krew...
Przeżyła to naprawdę.
Przypomniała sobie.
- Mogę uratować twoich rannych - powiedziała z pewnością siebie, która wprost z niej
emanowała.
Ranek pojaśniał, ale niebo pozostało czerwone.
Raija stała w swej czarnej pelerynie na tle owej czerwieni, drobna i wyprostowana.
Wasilij podtrzymywał ją, ale ludzie jakby go nie dostrzegali.
Zapomnieli niemal o tym, że Raija jest żoną Jewgienija Bykowa, współwłaściciela
statków.
Dla nich była niezwykłą kobietą w czarnej pelerynie.
Czarne włosy falowały na wietrze. To sprawiało, że wydawała się jeszcze bardziej
nieziemska.
Patrząc na nią, można by naprawdę uwierzyć, że została zesłana przez niebiosa i jest w
stanie dokonać cudu.
Podmuchy wiatru wdzierały się pod ubranie, ostudziły falę gorąca. Raija nieporuszona
czekała na odpowiedź Walentina.
- Nie wolno ci, Raija! - krzyczał Oleg. - Czy nie masz za grosz rozsądku? Pamiętaj o
dziecku, Raija!
Odwróciła się na krótko. Odnalazła spojrzeniem oczy przyjaciela, popatrzyła na niego,
lecz nie odezwała się ani słowem.
Oleg stanął plecami do statku i do niej. Bezsilny ukrył twarz w dłoniach.
- Za to, że ją sprowadziłeś, zasłużyłeś na wybaczenie, Wasilij - rozległ się z góry głos. -
Możesz wrócić na pokład.
- Ta kobieta prosi o trzy dodatkowe dni - rzekł Wasilij. - Wiem, że to nie ty złożyłeś
taką obietnicę, Walentin, ale co ci szkodzi się na to zgodzić?
- Czy mi się zdaje, czy ten chłopak nadal trzyma stronę właścicieli? Jesteś z nimi czy z
nami, Waśka?
Walentin chciał ubliżyć Wasilijowi, zwracając się do niego w sposób, w jaki wabi się
zwierzęta. Wasilij nawet nie drgnął.
- Trzy dni - powiedział. - Albo będziesz musiał wyprawić swoim rannym mokre
pogrzeby.
- Jurków! - krzyknął Walentin. - Słyszysz mnie, Jurków?
Oleg odwrócił się powoli w stronę własnego statku, w stronę mężczyzny, którego sam
na nim zatrudnił. Zastanawiał się, czy jest bliźniaczym bratem Wasilija. Byli tak podobni, że
można by ich pomylić.
- Kupiła wam trzy dni, ale żądania pozostają te same. Jeżeli ich nie spełnicie,
pamiętajcie, że ją mamy.
- Ani się ważcie ją ruszyć! - zagroził Oleg. Odpowiedział mu szyderczy śmiech.
Pomocnik Wasilija podpłynął łodzią bliżej statku.
Wasilij stał obok Raiji.
- Mogę pójść z tobą - zaproponował cicho. Raija napotkała jego wzrok. Wiedziała, że
ma dobre intencje, że chce ją chronić. Uważał, że spoczywa na nim odpowiedzialność nie tylko
dlatego, że Walentin jest jego krewnym. - Pozwolą mi wejść na pokład.
Potrząsnęła głową.
- Walentin bez wahania mógłby się ciebie pozbyć na zawsze. Sam mówiłeś, że jest
bezwzględny.
- Na nikogo nie będziesz mogła liczyć. Skinęła głową. Zdawała sobie z tego sprawę.
Mimo że na pokładzie było kilku marynarzy z „Sankt Nikołaja”, nie mogła się spodziewać, że
zechcą stanąć w jej obronie.
Będzie zdana tylko na siebie.
Ale czuła się dziwnie silna, pokrzepiona świadomością, że uratowała życie Jewgienija.
Do tej pory zawsze trochę w to powątpiewała. Teraz wreszcie przypomniała sobie tamte
wydarzenia i stały się jej własnym wspomnieniem.
Zdała sobie sprawę, że posiada coś niezwykłego, jakąś przedziwną siłę, która i teraz się
ujawniła.
Zamierzała wziąć udział w tej niebezpiecznej grze.
- Muszę iść sama - zdecydowała. Wasilij przytrzymywał ją, póki się nie upewnił, że
mocno chwyciła drabinkę.
Raija zamknęła oczy. Słyszała pod sobą morze. Zaczęła się wspinać.
Kiedy dotknęła brzegu burty, złapały ją czyjeś silne ręce. Podniosła wzrok i zajrzała w
twarz tak bardzo przypominającą twarz Wasilija, że przeszył ją dreszcz.
- Witamy na pokładzie, Bykowa - rozległ się już jej znany miękki głos. - Jestem
Walentin. Ja tu rządzę.
8
- No to kupiłaś im trzy dni - rzekł, mrużąc niebieskozielone oczy.
Brwi miał trochę ciemniejsze niż czuprynę, podobnie jak Wasilij. Trochę dłuższe włosy,
może odrobinę jaśniejsze. Bardziej ostre i wyraziste rysy. Bruzdy na twarzy wyraźniej
zaznaczone, choć nie mógł być wiele starszy od swego kuzyna.
- Dlaczego? - spytał.
Zaprowadził Raiję do kapitańskiej kajuty. Z największą oczywistością zasiadł na krześle
dowódcy. Cały czas towarzyszyło mu dwóch ludzi.
- Macie rannych na pokładzie - odparła. - Chciałabym do nich zajrzeć.
Walentin roześmiał się.
Inaczej niż Wasilij. Ten śmiech napełniał przerażeniem.
- Nic ze sobą nie zabrałaś - rzekł z niedowierzaniem. Odchylił się do tyłu na krześle i
mierzył ją wzrokiem.
Starał się, by to zauważyła. Chciał, by poczuła się nieswojo, chciał zademonstrować, kto
tu ma władzę.
Tego akurat nie musiał jej tłumaczyć. Od razu też dostrzegła, że posiadanie władzy
wprost go upaja.
Lubił, gdy innych przenikał dreszcz strachu, kiedy do nich mówił, kiedy przeszywał ich
surowym wzrokiem.
Tak działo się i teraz. Raija nie czuła się zbyt pewnie, nie chciała jednak tego po sobie
pokazać. Poza tym odkryła w sobie siłę, o której dotąd nie wiedziała.
Przez moment pomyślała o swoich niezwykłych podróżach w marzeniach. Tak właśnie
je nazywała od czasu, kiedy Tonią po raz pierwszy określiła te dziwne stany mianem podróży.
Wydawały się przez to mniej niebezpieczne.
Wtedy też posiadała tę siłę.
Wyprawy były może bardziej rzeczywiste, niż by chciała. Może też coś po sobie
pozostawiły na takie chwile jak ta.
- Dlaczegóż to żona Bykowa zaszczyca nas swą wizytą? - powtórzył Walentin. -
Wybacz, ale wprost nie mogę uwierzyć, że robisz to z troski o moich ludzi, o załogę statku.
Dlaczego przypłynęłaś z moim kuzynem? Co cię z nim łączy? Czy jest twoim kochankiem?
Wąskie oczy zwęziły się jeszcze bardziej.
- Był jedynym, który zgodził się mnie tu przywieźć - odparła Raija oburzona. - Nie
potrafię dobrze pływać.
- Masz cięty język. - Walentin potarł ręką brodę. Raija zauważyła, że jego palce i dłonie
są szczuplejsze niż Wasilija. - Co dzięki temu zyskasz, Bykowa?
Mówił ze śmiechem i drwiną w głosie, z budzącym lęk zadowoleniem na twarzy.
Ponieważ była niczym ptak w klatce, ponieważ miał ją w swej władzy.
- Na lądzie zostały kobiety - rzekła podnosząc głowę. Nie bała się patrzeć Walentinowi
w oczy, nie sądziła, by coś jej zagrażało. Przynajmniej nie przed upływem trzech dni. Zacznie
się bać, jeżeli po tym czasie Oleg nie wróci z wiadomościami, które zadowolą tego człowieka.
Ale na razie była pewna, że jej życie jest bezpieczne. - Dzieci. Jeżeli wam się nie uda, zapłacą
za to kobiety i dzieci. Pomyślałeś o tym?
Nie odpowiedział. Tylko się uśmiechnął. Wyglądało, jakby sytuacja naprawdę go
bawiła.
- Może właśnie o nich myślę. Raija nie odezwała się więcej, nie zamierzała się wysilać,
by go przekonać. Nic nie szkodzi, że patrzy na nią z niedowierzaniem, niech nawet podejrzewa,
że coś knuje.
- Twoja troska o nieco gorzej sytuowanych jest wzruszająca, Bykowa.
Nie pytał o nic więcej. Po prostu wstał, równie lekko i zwinnie jak Wasilij. Nietrudno
było dopatrzyć się podobieństw między kuzynami.
Niewiele brakowało, a dałaby mu się zwieść. Raija dziękowała w duchu Wasilijowi, że
ją ostrzegł. Walentin był tak bardzo podobny do Wasilija, że z łatwością przypisałaby mu te
same cechy charakteru.
To mogłoby okazać się groźne.
- Chciałaś zajrzeć do naszych rannych - odezwał się. Raija wyczuła powątpiewanie w
głosie Walentina, ale brzmiało w nim także wyzwanie.
- Proszę bardzo. Mam nadzieję, że na coś się przydasz i że naprawdę czegoś dokonasz.
Krążą o tobie różne pogłoski. Jeśli wierzyć tym, którzy płynęli wtedy na „Sankt Nikołaju” i
zapamiętali cię niemal jako Matkę Boską. Mam nadzieję być świadkiem jakiegoś cudu. Może
dzięki temu stanę się pobożnym człowiekiem?
Roześmiał się.
Raija poszła za nim wzdłuż burty. Słyszała za sobą kroki dwóch ludzi Walentina.
Dotarli na dolny pokład statku. Walentin podkręcił lampy, żeby mogła lepiej widzieć.
Raija zadrżała.
- Nie znalazłeś innego miejsca do ułożenia rannych? - spytała, nie mogąc ukryć
oburzenia.
Wzruszył ramionami. W najmniejszym stopniu nie przejmował się opinią Raiji.
W kubryku zawsze brakowało prześcieradeł i wszelkiego wyposażenia poza najbardziej
niezbędnym. Pomieszczenie dla załogi znajdowało się głęboko pod górnym pokładem, w części
pozbawionej dostępu światła dziennego.
W kapitańskiej kajucie było przytulnie, mogła nawet przypominać dom.
Kubryk w niczym nie przywodził na myśl domu, chyba że wnętrze najnędzniejszej z
chat. Raija wiedziała, że na statkach Olega i Jewgienija panują dużo lepsze warunki niż na
większości innych jednostek. Wiedziała, że załodze żyje się lepiej. Lecz mimo to
pomieszczenie dla marynarzy, które teraz ujrzała, uwłaczało ludzkiej godności.
Raiję przeszedł dreszcz na myśl, że Walentin mógł ułożyć tu rannych, podczas gdy sam
przeprowadził się do kajuty kapitana. To przecież jego towarzysze.
Nie przeszkadzało mu, że ci biedacy leżą na zgrzebnych workach i drelichach
wypchanych sianem w wilgotnej i ciemnej norze. Nawet teraz, kiedy podkręcono lampy,
musiała natężać wzrok, żeby cokolwiek zobaczyć.
- Nie wstyd ci? - spytała.
- To nie mój statek - odparł po prostu. - Powinnaś zadać to pytanie swemu mężowi,
Bykowa. To jego powinnaś spytać, czy mu nie wstyd. Oto co daje swojej załodze! Właśnie z
tego żyjesz. Robi wrażenie, co?
Być może w pewnym stopniu miał prawo tak zapytać.
- Ci ludzie są ranni!
- Większość z nich i tak umrze - odparł lekko. - Lepiej, że leżą tutaj, gdzie inni ich nie
widzą, gdzie Jurków nie może zobaczyć, ilu ludzi straciliśmy.
A więc tak to tłumaczył.
Dlatego ranni przebywali w tym wilgotnym, ciemnym i zimnym pomieszczeniu.
Nieszczęśnikom leżącym w takim miejscu śmierć musi wydawać się wybawieniem.
- Czekamy na twoje cuda. Jeden niewielki mógłby sprawić, by tu pojaśniało, nie
sądzisz?
Raija nie zwracała na niego uwagi. Była poruszona do głębi. Nigdy by nie uwierzyła, że
ktoś mógł tak traktować innych ludzi, a już zwłaszcza swoich współtowarzyszy.
Nie mieściło się jej to w głowie.
Ale czuła również wstyd. Postanowiła, że musi porozmawiać z Jewgienijem i Olegiem.
Pomieszczenie takie jak to nie nadaje się dla marynarzy.
Uklęknęła przy jednym z rannych. Było ich tu chyba tuzin. Może mniej, dokładnie nie
liczyła. Kubryk wydawał się pełny. Marynarze leżeli ciasno jeden obok drugiego, zajmując całą
podłogę.
- Oni nie mogą tutaj zostać! - rzuciła, nie patrząc na Walentina. Powiedziała to w
przypływie rozpaczy i nie chciała, by potraktował jej słowa jak rozkaz. Wiedziała, że nigdy nie
pozwoliłby na to, by rozkazywała mu kobieta. A w każdym razie nie żona właściciela statku. -
Ci ludzie tutaj umrą!
- Staną się męczennikami, którzy oddali swe życie za kolegów - odpowiedział tonem tak
zimnym, że zadrżała.
Spojrzała na Walentina. Spokojnie wytrzymał jej wzrok, stał nieporuszony z rękami
skrzyżowanymi na piersi. Sprawiał wrażenie całkowicie obojętnego i nie poczuwającego się do
żadnej odpowiedzialności za rannych leżących na mokrej podłodze...
Raija zrozumiała to w jednej chwili.
Zamordowano kapitana „Raiji”...
Bóg jeden wie, jaki los spotkał kapitana „Antonii”.
Walentin zdawał sobie sprawę, że buntownikom przyda się współczucie, gdy władze
zechcą ich rozliczyć. Po drugiej stronie był już co najmniej jeden zabity. Kapitan „Raiji”.
Marynarze też potrzebowali zabitych.
Potrzebowali męczenników.
Dlatego ranni towarzysze Walentina leżeli właśnie tutaj.
- Jak można stać się tak nieczułym? - spytała tylko.
- Czy nigdy nie rozmawiałaś o tym z Wasilijem? - odpowiedział pytaniem. Obrzucił
spojrzeniem mężczyzn, nie odezwał się do nich ani słowem. - Chyba nie będę mógł
obserwować twoich cudów... Zresztą nieważne, jestem niewierzący. To może być nudne.
Zostań tu i rób to, co do ciebie należy. Zapukaj, kiedy uznasz, że skończyłaś. Moi ludzie
poczekają za drzwiami.
Uśmiechnął się szeroko, ukazując białe zęby. Wasilij miał rację. Walentin potrafił
również być uroczy.
I potrafił to wykorzystać.
Wyszedł, a jego dwaj ludzie jak cienie podążyli za nim.
Raija usłyszała, że przekręca w zamku klucz.
Przepełniała ją złość i poczucie bezsilności. Zacisnęła pięści w fałdach spódnicy.
Klęczała na podłodze, zamknięta z mężczyznami, których Walentin wyznaczył na
męczenników. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że mieli stać się bronią w walce, którą
podjął, ale dopóki żyli, nie przedstawiali dla niego żadnej wartości. Potrzebował zabitych, wielu
zabitych.
Raija zastanawiała się, ilu marynarzy zamierzał poświęcić, by zrównoważyć śmierć
zamordowanego kapitana.
Chłopak leżący najbliżej był ciężko ranny. Jego koszula przesiąknęła krwią w okolicy
piersi, oczy miał jak ze szkła, jednak zachował przytomność. W tej zimnej norze lał się z niego
pot, jego szczęki drżały.
- Słuchaliśmy go - wykrztusił.
W tych dwu słowach powiedział wszystko, zawarł całe rozczarowanie, złość i gorycz,
które kierował nie tylko ku właścicielom statków. Zrozumiał, że Walentin mimo wszystko nie
był jednym z nich, a jedynie wykorzystał okazję, by upiec przy wspólnym ogniu własną
pieczeń.
Raija poprosiła rannego, by nic nie mówił. Wiedziała, że będzie potrzebował sił, żeby
walczyć o życie. Musiała ściągnąć z chłopca koszulę, żeby go obejrzeć.
Jęknął z bólu, zazgrzytał zębami. W oczach Raiji pojawiły się łzy.
Młody marynarz miał ciętą ranę na piersi, a drugą, głębszą, w boku.
Ktoś je przewiązał, a w każdym razie próbował. Raija zobaczyła, że nadal ciekła z nich
krew.
To cud, że chłopak zachował przytomność. Leżąc, przyciskał rękoma głębszą ranę.
Gdyby zemdlał, być może już by nie żył. Raija przełknęła ślinę.
Bała się i jednocześnie czuła złość, ale starała się zapanować nad sobą.
Rany były bardzo rozległe i chłopak stracił dużo krwi. Był przeraźliwie blady.
Taki młody...
Pewnie w domu czeka na niego matka, która zastanawia się, co się z nim dzieje, która
się za niego modli. Jest chyba za młody, by mieć żonę.
Raija potrzebowała czystej wody, materiału do opatrzenia ran, spirytusu do ich
oczyszczenia, ognia...
Szybko podniosła się na nogi.
Zapukała do drzwi.
Otworzył jej sam Walentin. Cały czas stał zatem za drzwiami, czekał, nasłuchiwał.
Nie próbowała zrozumieć, dlaczego.
- Masz dosyć? - spytał drwiąco. - Czy to zbyt silne wrażenia dla pani Bykowej? A może
już dokonałaś cudu? Muszę przyznać, że nie trwało to zbyt długo. Chyba nasz Pan ma dla
ciebie szczególne względy. - Odsunął się na bok. - Chodź, moja piękna, nie musisz dłużej tam
tkwić, ale pamiętaj, że sama o to prosiłaś.
Raija nie ruszyła się z miejsca. Boże, jak gardziła tym człowiekiem! Życzyła mu jak
najgorzej.
- Nigdzie się nie wybieram - rzekła stanowczo. - Ci ludzie wymagają w równym stopniu
opieki, co cudu. Potrzebna mi woda, materiał na bandaże. Pozbieraj jakieś koszule,
prześcieradła, tylko czyste. Muszę dostać spirytus, nóż, ogień...
- Duże masz potrzeby - zadrwił z uśmiechem na ustach. - Chyba nie myślisz, że ci dam
nóż i że pozwolę użyć ognia?
- Walentin boi się kobiety! - odezwał się z triumfem ktoś z kubryka.
Zaraz potem rozległ się krótki śmiech kilku innych rannych.
- Boisz się kobiety? - powtórzyła Raija. Walentin wciąż się uśmiechał, lecz Raija nie
miała pewności, co się za tym kryje. - Myślisz, że uda mi się dokonać tego, co nie udało się tylu
mężczyznom? Myślisz, że Oleg mnie tu przysłał, bym cię zabiła? Albo podłożyła ogień?
- Dostaniesz to, o co prosisz - odparł krótko. Zatrzasnął z powrotem drzwi tuż przed jej
nosem, ale nie zamknął ich na klucz.
Raija wiedziała, że chce ją wypróbować, pozostawiając możliwość ucieczki.
Jednocześnie czuła, że zyskała przychylność rannych marynarzy. Przyjęli ją z życzliwością.
Chociaż była żoną armatora, była też ich ostatnią nadzieją.
Zrozumieli, że Walentin ich już nie potrzebuje, że dla niego mogą tu choćby zgnić.
Natomiast ona być może mogła uratować im życie. Odważyła się sprzeciwić temu
łotrowi, chociaż wiele ryzykowała.
Raija zdjęła pelerynę i okryła nią jednego z rannych, który nie miał koca. Był tak
osłabiony, że nawet tego nie zauważył.
Nie wiedziała, czy uda się jej uratować tego człowieka, ale przynajmniej nie pozwoli
mu zmarznąć.
- Dziękuję - odezwał się chłopak z ranami na piersi i w boku. Chwycił Raiję za rękę i
uścisnął. - Masz wokół siebie światło - dodał i zamknął oczy.
Raija uznała, że ból i utrata krwi nie pozwalają mu odróżnić fantazji od rzeczywistości.
Czuła, że wypełniło ją dziwne ciepło. Działała, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi.
Nikt z pozostałych rannych niczego nie zauważył. Ci, którzy leżeli najbliżej, nie mogli
nawet podnieść głowy, by na nią spojrzeć.
Pozornie nic się nie zmieniło, ale cuchnące stęchlizną ciasne pomieszczenie wypełnił
niezwykły spokój. Momentami rannym udawało się odróżnić oddech Raiji od oddechów
innych. Nic nie mówiła, ale czuli jej obecność. Przycisnęła dłonie do ran chłopca i stracił
przytomność. Wreszcie odważył się złożyć swe życie w czyjeś ręce, odważył się uciec od prze-
szywającego bólu w zbawienną nieświadomość. Wystarczyło tylko zrobić krok.
Kubryk nabrał nowego blasku, który mógł pochodzić od światła lamp, ale przecież nie
zostało w nich już wiele oleju, w niektórych płomyk chwiał się niebezpiecznie, grożąc
wygaśnięciem.
Ów blask mógł pochodzić też od niej, kobiety w czarnej pelerynie.
Nie rozumieli tego, nie chcieli rozumieć, nie chcieli się nawet nad tym zastanawiać.
Czuli tylko ogromną wdzięczność i to, że przy niej są bezpieczni.
Była młoda, młodsza niż większość z nich, ale miała w sobie coś takiego, co można
znaleźć tylko u siwiejącej, starzejącej się matki.
Żaden z rannych nie pływał na „Sankt Nikołaju”. Na pokładzie z tamtej załogi pozostało
też niewielu.
Ale wszyscy słyszeli, co się wtedy wydarzyło. Wszyscy poznali opowieść o tym, jak
Byków spadł z masztu, jak jego ramię zostało niemal całkiem wyrwane z barku, jak leżał w
kałuży krwi na pokładzie, podczas gdy wkoło szalał sztorm.
Wtedy pojawiła się ona: w czarnym okryciu, z czarnymi włosami powiewającymi wokół
bladej twarzy, z oczami niczym czarne płomienie. Krzyczała coś do mężczyzn, nie chciała
oddać Jewgienija śmierci.
Wszyscy słyszeli o jej niewiarygodnym czynie, o tym, że dokonała rzeczy
niemożliwych, cudem powstrzymując krwotok O tym, jak przykryła rannego swym ciałem i
leżała tak do chwili, kiedy marynarze wreszcie odważyli się wnieść oboje do środka.
Przeciwstawiła się śmierci.
Już raz to zrobiła.
Może jest i ich nadzieją.
Raija sama dobrze nie wiedziała, co się stało. Nikt też nie mógł jej tego opowiedzieć.
Obudziła się z twarzą na piersi chłopca. Kiedy usiadła, jej ciało było wiotkie. Czuła
jeszcze na policzku puls rannego. Wpatrywała się w półmrok i po chwili zobaczyła, że chłopak
oddycha. Miał lekko rozchylone wargi, wydawało się, że się uśmiecha. Wyglądał młodziej.
Rana w boku już nie krwawiła.
Serce Raiji zamarło, kiedy to zobaczyła. Musiała wprost dotknąć, żeby uwierzyć.
Wystraszyła się - bała się o siebie.
Rozejrzała się dokoła. W najdalej wysuniętej ku rufie części pomieszczenia zauważyła
marynarza, który mógł siedzieć. Zobaczyła, jak błyszczą białka jego oczu. Zorientowała się, że
jest od niej sporo starszy.
- Porządnie ich wystraszyłaś, kobieto - powiedział.
Raija rozpoznała ten głos. To ten człowiek odważył się zakpić z Walentina. - Nie mieli
odwagi tu wejść. Zostawili tylko rzeczy w drzwiach i poszli, nie śmieli wejść do środka...
Raija patrzyła, nie rozumiejąc.
- Wokół ciebie lśniło dziwne światło - wyjaśnił. Raija zobaczyła teraz, że mężczyzna
siedzi ze złożonymi rękami. - Biło od ciebie światło. Nigdy nie widziałem czegoś takiego.
Przeraziło to nawet tego bohatera Walentina i jego straż przyboczną. Nie wierzyłem, że w
oczach tej bestii kiedykolwiek zobaczę strach, ale naprawdę się bał...
Marynarz roześmiał się i zakaszlał, ale i to nie powstrzymało go od śmiechu.
- Żyje - powiedziała Raija ze zdumieniem, wskazując wzrokiem na chłopca.
- Uratowałaś go - rzekł człowiek w ciemności. - Z pewnością się wyliże. Miał umrzeć
jako pierwszy. Teraz inni cię potrzebują...
Raija doczołgała się do drzwi. Znalazła to, o co prosiła Walentina. Nawet więcej.
Dostarczono jej wodę i puste naczynie, prześcieradła porwane na długie pasy, ogarek, a
także nóż z szerokim i błyszczącym ostrzem, niemal tak długim jak jej przedramię. Raija
skrzywiła się i odłożyła nóż na bok. Znalazła też pełną butelkę spirytusu. Zmarszczyła nos i
włożyła korek na miejsce. W innym naczyniu dostała olej.
Napełniła i zapaliła lampy. Wkoło zrobiło się jasno niemal jak w pogodny słoneczny
dzień.
Potem przemyła zakrwawioną pierś młodzieńca, starając się zużyć jak najmniej wody.
Nie zdezynfekowała ran spirytusem - chłopak spał i nie chciała go budzić. Wiedziała, że nie
grozi mu zakażenie.
Szybko i delikatnie go opatrzyła.
Miał umrzeć jako pierwszy... Starszy mężczyzna mówił chyba prawdę, nikt inny nie
doznał tak głębokich ran.
Może pozostałym zadano więcej ciosów, ale nie tak groźnych. Jednak, gdyby zostawić
ich bez opieki, wielu mogłoby się wykrwawić. Albo umrzeć z zimna. Raija zadrżała.
Pomyślała, że Walentin byłby ich pewnie zagłodził.
Ranni wciąż nie mogli czuć się całkiem bezpieczni. Raija zdawała sobie z tego sprawę.
Nie wiedziała też, co ją czeka.
Poznała jednak Walentina na tyle dobrze, by mieć pewność, że jej nie zabije.
Gdyby mógł dokonać tego w tajemnicy, na pewno by się nie zawahał, ale o jej
obecności na statku wiedziało zbyt wiele ludzi.
Niewątpliwie nadal będzie z niej drwił, zrobi wszystko, by ją poniżyć, ale zabić jej się
nie odważy.
Woda już się prawie skończyła, gdy Raija dotarła do mężczyzny leżącego najbliżej rufy.
Jako jeden z nielicznych zachował przytomność.
- Nie jest ze mną tak źle - szepnął. Raija zorientowała się, że jest starszy, niż sądziła.
Miał co najmniej pięćdziesiąt lat. - Najbardziej ucierpiały plecy - wyjaśnił z grymasem. -
Wymierzono mi chłostę, ale tak szybko zemdlałem, że przestali mnie bić.
Raija zagryzła wargi na widok krzyżujących się długich ran, z których sączyła się ropa i
krew.
- Za co? - spytała.
- Ośmieliłem się stanąć w obronie kapitana. Nie musiał mówić nic więcej.
- Zabili go? Wyjął korek z butelki.
- Kiedy mnie tu wtrącono, jeszcze żył - powiedział. - Wiem, że będzie bolało, ale nie
zwracaj na to uwagi.
Drżał na całym ciele, kiedy Raija czyściła mu rany, ale z jego ust nie wydobył się nawet
jęk. Raija nie pojmowała, jak można wytrzymać taki ból.
- Długi trening - odparł sucho, kiedy spytała.
W pomieszczeniu było zimno, ale ściągnęła z marynarza koszulę przesiąkniętą krwią,
nie mogła pozwolić, by dotykała czystych bandaży.
Mężczyzna zmarszczył czoło i zacisnął wargi. W jego oczach pojawiły się łzy.
- Dlaczego to robisz? - spytał. - Czy jesteś aniołem?
- Nie, nie jestem aniołem - odparła. - Jestem ziemską istotą, ale chyba zostałam wybrana
do tego, by pomagać innym. Posiadam coś, co sprawia, że muszę...
Pokręcił głową.
- Wszystko od początku nam nie wychodziło - westchnął. - Nie powinniśmy się
porywać na naszych pracodawców. To był błąd... - Zamilkł. - Może by się udało, gdyby Wasilij
pozostał naszym przywódcą, ale daliśmy się omamić temu draniowi, Walentinowi...
Raija nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Dobrze, że uratowałaś chłopca - mówił dalej marynarz. - Miał umrzeć pierwszy. To
syn Walentina.
9
Wezwał Raiję na górę. Nie miała zamiaru pukać do drzwi, postanowiła o nic nie prosić
tego człowieka.
Ale jego dwaj służalcy nie pytali jej o zdanie. Rzucili tylko krótkie polecenie. Raija
wiedziała, że lepiej się nie sprzeciwiać, poza tym dali jej do zrozumienia, że gotowi są użyć
pięści, gdy słowa nie poskutkują.
Strząsnęła z siebie ich ręce. Szła wyprostowana między dwoma osiłkami. W kubryku,
gdzie leżeli ranni, zostawiła zapalone lampy. Nie zabrała noża. Strażnicy nie pytali jej, co z nim
zrobiła. W razie czego zamierzała powiedzieć, że o nim zapomniała, że po prostu nie
pomyślała.
Możliwe, że jej uwierzą.
Zapewne Walentin nie da jej drugiego, ale to już połowa zwycięstwa.
- Naprawdę wygląda na to, że nie kłamałaś - rzekł, lekko pochylając się w jej stronę.
Czekał na nią na pokładzie. Raija domyślała się, dlaczego. „Antonię” ze wszystkich
stron otaczało morze, z lewej burty stała „Raija”.
Mały frachtowiec zniknął, nie było go widać nawet na horyzoncie. Odpłynęła także
łódka Wasilija.
Walentin chciał, by Raija wiedziała, że została z buntownikami sama, niczym na wyspie
odciętej od świata.
- Aleś ty zakrwawiona i brudna - ciągnął. - Istne wcielenie ofiarności! Czy wystarczyło
ci wody do dokonywania cudów? Przemieniłaś ją w wino dla moich biednych rannych? -
zapytał szyderczo.
Raija nie zadała sobie trudu, by odpowiedzieć.
Światło dzienne ją oślepiało i musiała się przytrzymać burty. Niedobrze jej się robiło od
patrzenia w dół na wodę, ale wolała to, niż patrzeć na Walentina. Uśmiechał się do niej. Raija
odniosła wrażenie, że w jego oczach czai się strach, ale niełatwo jej było w to wierzyć. Ten
człowiek nie doznawał tego rodzaju uczuć, nie wierzyła, że mógłby się bać.
- Nie chcesz się dowiedzieć, co z twoim synem? Spojrzał na nią zaskoczony, niemal
zakłopotany.
Potem roześmiał się serdecznie. Raiję ogarnęło obrzydzenie.
- Domyślam się, że uratowałaś tego słabeusza?
- Żyje - odparła twardo Raija. - Ale umrze, jeżeli nie dostanie jedzenia, opieki, ciepła,
światła... Zabijesz go, jeżeli będziesz trzymał go tam na dole. Jego i wszystkich pozostałych.
- Uważasz więc, że powinienem ich przenieść?
Skinęła głową. Nie uciekła wzrokiem, nie przestraszył jej. Nie bala się go. Raczej budził
w niej złość, która przesłaniała strach, rodzący się w głębi duszy.
- Żona armatora zdobędzie piórko u kapelusza, jeśli uratuje biednych, wyzyskiwanych
marynarzy?
- Tu chodzi o życie, do diabła! - wybuchnęła. - Czy dla ciebie to nic nie znaczy? Nie
będzie ci łatwo się wymigać, jeżeli wyrzucisz na ląd tuzin zmarłych. Może nawet dwa tuziny.
Ludzie bez trudu odgadną, kto odpowiada za ich śmierć. Zrozumieją, że winę ponosisz ty, nie
kapitan.
- Podziwiam twoją odwagę, Bykowa! Raiji nie podobał się sposób, w jaki się do niej
zwracał.
- Nie wolno ci tak traktować rannych! Możesz uratować ich od śmierci, jeżeli
przeniesiesz ich na górę. Nawet chłopak prawdopodobnie przeżyje...
- Mój syn? - spytał drwiąco.
- Jak możesz? - spytała cicho. Nie przez delikatność. Rozumiała, że nie należy o tym
mówić zbyt głośno. Nic nie zyska, otwarcie upokarzając Walentina w obecności marynarzy,
którzy pozostali mu wierni. Coś jej mówiło, że Walentin prowadzi dokładny rachunek razów,
które otrzymał, i że stara się za nie odpłacić.
- Może mieć tuzin innych ojców - odparł lekko. - Dlaczego miałbym wierzyć jakiejś
latawicy?
Był wyjątkowo nieczuły.
Jak można się wypierać własnego dziecka?
Pomyślała o Michaile i pożałowała, że zaangażowała się w coś takiego. To szaleństwo!
Kto wie, ile ją jeszcze czeka bólu.
Ujrzała przed oczyma twarz synka i po raz pierwszy, odkąd weszła na pokład „Antonii”,
odczuła lęk, że nie wróci.
Że już nie zobaczy Michaiła.
- Myślisz, że Oleg z Wasilijem zjawią się tu lada chwila? - spytał Walentin, starając się
wzbudzić w Raiji niepewność. - Może właściciele statków zdecydują się jednak spełnić nasze
żądania - mówił dalej, oparłszy łokcie na krawędzi burty.
Sprawiał wrażenie znudzonego. Słaby wiatr odgarnął mu grzywkę do tyłu. Walentin
miał wyższe czoło niż Wasilij. Raija bez wysiłku dostrzegała takie szczegóły. Mimo woli.
- Czy mogę się gdzieś umyć? - spytała. Nie zamierzała go o nic prosić, w każdym razie
o nic ważnego. Jednak chciała się jakoś doprowadzić do porządku.
- Dlaczego Wasilij nie wszedł na pokład? - spytał nieoczekiwanie Walentin.
Odwrócił się i stanął na wprost Raiji. Przebiegał po niej leniwym wzrokiem. Za każdym
razem, kiedy zadawał sobie trud, by na nią spojrzeć, rozbierał ją oczami. Raija pomyślała, że
pewnie patrzy w ten sposób na wszystkie kobiety. Nie stanowiła wyjątku...
Wzruszyła ramionami.
- Spytaj go sam, kiedy następnym razem go zobaczysz - rzekła obojętnie.
- Teraz pytam ciebie! - zagrzmiał, chwytając ją za przedramię. Jego dłonie okazały się
silne, mimo że sprawiały wrażenie delikatniejszych niż ręce innych mężczyzn, których znała.
Jego oczy ciskały błyskawice. - Nie lubię, gdy stroi się ze mnie żarty! Myślę, że wiesz,
dlaczego Wasilij odpłynął z Jurkowem, choć mógł do nas wrócić. Co prawda nie zostałby przy-
wódcą, bo tylko dla jednego jest miejsce... - Walentin roześmiał się ochryple: - ... ale mógłby
wrócić na pokład. Dałem mu tę szansę. A może razem z Olegiem Jurkowem coś knują? Czy
jesteś częścią ich planu? Po co, u diabła, się tu zjawiłaś, Bykowa?
- Sądzę, że twój kuzyn Wasilij po prostu nie ufał ci do tego stopnia, by wrócić - rzekła
zrezygnowana. - Mnie także nie ufał na tyle, by zwierzać się ze swych tajemnic.
- Ale opowiadał ci o mnie? Raija westchnęła.
- Powiedział tylko, że na pewno ty przejąłeś przywództwo i że jesteście kuzynami. Nie
miałam przyjemności poznać historii twego życia ani dzięki Wasilijowi, ani dzięki komuś
innemu.
- A chłopak? Skąd wiesz, że jest moim synem?
- Jeden z rannych mi o tym powiedział - odparła Raija lodowato. - Uważał pewnie, że
powinnam wiedzieć, jak bardzo jesteś miły. Czy dostanę trochę wody, żeby się umyć?
- Jesteś wymagająca - rzekł zamyślony. - Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli nie zostaniesz
na pokładzie. To zbyt otwarta przestrzeń jak dla ciebie, a nie chciałbym, by zamąciło ci się w
głowie.
- Jestem potrzebna rannym. Zachichotał.
- A więc chcesz wrócić na dół? Do tych ciemności? - Pokręcił głową z
niedowierzaniem. - Zupełnie nie mogę cię rozgryźć! Albo naprawdę mówisz to, co myślisz, w
takim razie chyba całkiem rozum postradałaś, albo też zostając tu masz więcej do wygrania, niż
gdybyś wróciła do domu. Uważam, że prowadzisz jakąś potwornie skomplikowaną grę,
Bykowa. - Spojrzał na Raiję wyzywająco, uśmiechnął się szeroko i wyrzucił ramiona na boki. -
Mamy przecież wszystko: oba statki, ciebie, trzymamy w ręku wszystkie karty. Czegóż
moglibyśmy się obawiać? Dlaczego mielibyśmy przegrać?
- Dlatego, że nie działacie w jednej grupie i brak między wami zgody - odparła.
- Podejrzewam, że kryje się za tym Wasilij - mruknął, zaciskając pięści. - To na pewno
sprawka Wasilija, jakbym widział jego cień, słyszał jego drwiący śmiech. Ale tym razem ten
żółtodziób nie zdoła mi przeszkodzić... - Popatrzył badawczo na Raiję. - Jakim cudem zdołał
cię nakłonić, byś się zgodziła? W jaki sposób zmusił cię, byś zaryzykowała? Czy liczył na to, że
cię nie tknę? - Potrząsnął głową i złowrogo się roześmiał. - Musiał przecież wiedzieć, że nie
obchodzi mnie, kim jest twój mąż. Nie wiadomo, jak długo będziesz tu potrzebna. Może się
zdarzyć, że będę wolał cię poświęcić.
Raija słuchała, nie odzywając się.
- Nie boisz się? - spytał. Nie odpowiedziała.
Jej strach jest jej sprawą.
Nagle odwrócił się, wściekły i oburzony. Zawołał swoich ludzi. Zjawili się obaj. Śledzili
każde drgnienie na jego twarzy. Raija domyśliła się, że znają go od dawna. Wyglądało na to, że
wiedzą, czego się mogą po nim spodziewać.
To strach ich przy nim trzymał. I być może wiara, że Walentin rzeczywiście jest w
stanie zapewnić im lepsze życie.
- Zabrać ją! - zarządził. - Zaprowadźcie ją do mojej kajuty! Zamknijcie na klucz. I
dajcie jej wodę, caryca musi się umyć!
Raija poszła z mężczyznami. Nie zadała sobie trudu, by się do nich odezwać. Pewnie
zresztą nie mieli ochoty na rozmowę.
Wyglądali całkiem zwyczajnie, choć wydawali się silniejsi od innych i z pewnością nie
baliby się rzucić do walki z gołymi pięściami. Właśnie takich ludzi potrzebował Walentin.
Najwidoczniej wiedział, jakie przyjaźnie opłaca się pielęgnować. Piękna przyjaźń...
Nikogo nie traktował jak równego sobie, uważał siebie za kogoś lepszego. A w takiej
sytuacji trudno o odpowiedni grunt dla przyjaźni.
Zamknęli Raiję w kajucie. Wkrótce potem jeden z nich wrócił, niosąc miskę ciepłej
wody.
Raija podziękowała, a wtedy mężczyzna obrzucił ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Nazywają to uprzejmością - wyjaśniła - lub powszechnym zwyczajem. Na jedno
wychodzi. U większości ludzi to całkiem naturalny odruch.
Raija miała pewność, że chłopak przekaże jej słowa dalej, ale pewnie tylko rozbawi tym
Walentina, który nie przejmował się opiniami innych na swój temat.
Pobieżne ochlapanie się wodą nie pomogło wiele. Po takim myciu Raiji nie wpuszczono
by do salonów w Archangielsku. Ba, wątpiła też, czy mogłaby wejść do własnego domu.
Zdarzało się, że czasami i ona bardziej zwracała uwagę na wygląd zewnętrzny człowieka niż na
to, co tkwiło w jego wnętrzu.
Przynajmniej ręce udało jej się obmyć z krwi i odświeżyć twarz. Ściągnęła też bluzkę,
wypłukała ją w słonej wodzie, po czym przewiesiła przez krawędź koi Walentina. Niech sobie
drań nie myśli, że się krępuje!
Cienką kurtkę, którą włożyła na koszulę, zapięła aż pod szyję.
Następnie rozejrzała się po kajucie.
Na jednej ze ścian, nad stołem przymocowanym do podłogi, wisiała ikona. Raija
pomyślała, że to tutaj zwykle siadywał kapitan, kiedy prowadził zapiski w dzienniku
pokładowym, że patrzył na obraz Madonny i myślał o tych, których zostawił w domu.
Zastanawiała się, co się z nim stało. Jeżeli go nie zabito, to musi przebywać gdzieś w
zamknięciu. Tylko gdzie?
Raija dziwiła się, że Walentin dał jej tak dużo czasu na umycie się i doprowadzenie do
porządku. Podejrzewała, że wróci szybko, by zaskoczyć ją bez ubrania. Że będzie to początek
upokorzeń.
Upłynęło jednak sporo czasu, zanim się pojawił. Raija zaczynała być głodna.
Postanowiła zajrzeć do szafek. Nie uważała tego za występek. Przecież nie Walentina okradam,
pomyślała, stojąc z garścią pełną owoców kandyzowanych i napychając nimi usta.
Minęła już prawie doba, odkąd ostatnio jadła. Do tej pory nie myślała o jedzeniu, nie
czuła głodu, zajmując się rannymi.
Wtedy była zła, a złość tłumiła inne doznania. I jeszcze ta siła - której nie rozumiała,
lecz za którą była wdzięczna... - ona również odsunęła na bok potrzeby Raiji.
Okradała ją z jej własnej energii, ale dzięki temu pozwalała uczynić coś dla innych.
Raija nie znalazła słodkiej wody, by zrobić herbatę w samowarze. Uznała, że na likier
kapitana raczej się nie skusi. Ponieważ niewiele jadła, tak silny trunek w jednej chwili
powaliłby ją z nóg.
Wrócił Walentin i przyniósł na wpół ciepłą zupę ugotowaną na rybie i kaszy.
Postawił miskę na stole i zachęcił Raiję do jedzenia, nie podając jej jednak łyżki.
Raija bez mrugnięcia okiem wypiła zupę prosto z naczynia. Niech sobie nie myśli, że
jest tak wymagająca, w domu nad Dwiną też nie miała srebrnej zastawy.
- Jak udaje ci się zmusić tych mężczyzn do czekania w takim spokoju? - spytała.
Zauważyła, że Walentin jest podenerwowany, że nie potrafi usiedzieć dłużej na miejscu,
a jego wzrok nieustannie czegoś szuka.
Ale nie spytała, jak on to wytrzymuje.
- Śpiewają - rzekł beztrosko. - Mógłbym nakazać im łatanie lub sprzątanie statku, ale nie
jest mój. Nie chcę, by robili to dla twojego męża i Jurkowa, gdyby przypadkiem statki miały
trafić z powrotem w ich ręce. Marynarze nie robią nic - mówił dalej po chwili milczenia,
przyglądając się swoim dłoniom. - Nie tak często mają ku temu okazję. A kiedy sytuacja staje
się naprawdę trudna, częstuję ich wódką. Zwykle muszą zadowolić się kwasem.
Raija uśmiechnęła się. Kwas chlebowy był niemal napojem narodowym tu w okolicach
Archangielska. Nawet biedaków stać było na żyto, jęczmień, owies i trochę przypraw. A woda
nic nie kosztuje.
Robiono z tego napój na tyle słaby, że nikt się nim nie upijał, a z dodatkiem mięty lub
innych ziół o mocnym aromacie mógł nawet orzeźwiać i smakować.
- Czego dokładnie żądacie? - spytała Raija. Siedziała przy stole, Walentin zaś dreptał
niespokojnie wkoło.
- Nie wiesz? - spytał. Najwyraźniej nie wierzył jej. Potrząsnęła głową.
- Lepszych statków. Lepszych warunków na pokładzie - wymienił jednym tchem, nie
patrząc na Raiję. - Lepszych zarobków, lepszego jedzenia. Umowy na więcej niż jeden rejs.
Prawa do wykupienia naszych domów, które teraz są własnością armatorów. Umorzenia
długów. Gwarancji, że żaden z marynarzy nie zostanie ukarany za udział w buncie.
- Nikt nie pozwoli, by zabójstwo kapitana uszło wam bezkarnie - zauważyła Raija.
Wzruszył ramionami, tak jakby zamordowanie człowieka nie miało większego
znaczenia.
- To wszystkie nasze żądania - rzekł. - Nie dotyczą one wyłącznie załóg na „Antonii” i
„Raiji”, lecz także pozostałych statków w Archangielsku.
Teraz dopiero spojrzał na Raiję. Na jego twarzy malowało się zadowolenie i upór.
- Co ci z tego przyjdzie? - spytała Raija. - Wiesz dobrze, że pozostali właściciele się nie
zgodzą na takie warunki.
- Ile razy w Archangielsku dochodziło do buntów? - odpowiedział pytaniem. - Ilu ludzi
im przewodziło? Wreszcie musi się udać coś zmienić.
- To nie jest jedyny powód - Raija nie wierzyła mu, ale Walentin nie chciał wyjawić
więcej. Starannie dobierał słowa.
- Być może - odpowiedział. - Może nie jedyny, ale jedyny, który mogę ci podać.
Dzisiaj...
- Gdybyście częściowo ustąpili, gdybyście ograniczyli wasze żądania tylko do statków
Olega i Jewgienija, moglibyście ocalić swą skórę...
- Kto mówi o ocaleniu skóry? - spytał z nagłą złością. - Nie posądzaj nas o tchórzostwo.
Prowadzimy wojnę. Nie jesteśmy już marynarzami, lecz żołnierzami.
Nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
- Czy sam w to wierzysz? - spytała cicho.
Wydawało się, że jej smutek go nie poruszył, a raczej wprawił w jeszcze większą złość.
- Nie powiedziałbym tego, gdybym w to nie wierzył! Raija zauważyła, że Walentin jest
wyższy od Wasilija, niewiele, parę centymetrów. Jest starszy i większy...
Domyśliła się, że stosunki między kuzynami nie układały się dobrze. Domyśliła się, że
w rywalizacji ze swym stryjecznym bratem Wasilij przeważnie lepiej wypadał, i to pod
wieloma względami.
To w pewien sposób tłumaczyło dystans między nimi. To wyjaśniało, dlaczego Wasilij
tak niewiele mówił o Walentinie, i uzasadniało wrogość, którą Walentin odczuwał w stosunku
do Wasilija.
Raiję ogarnął lęk, kiedy zrozumiała, że owa rywalizacja ujawniła się również teraz, w
czasie buntu, w sprawie znacznie poważniejszej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Czy załoga podziela twoje zdanie? - spytała ostrożnie. - Czy ci ludzie są zadowoleni,
że z marynarzy stali się żołnierzami? Czy są gotowi chwycić za broń? Czy też o wszystkim
decydują tylko generałowie...?
- Kobiety powinny trzymać język za zębami - odparł wyraźnie zirytowany.
Uważał, że zadaje za wiele pytań. Ta kobieta zbijała go z tropu, a on nie lubił tracić
wątku, bo zbyt wiele czasu zabierał mu powrót do punktu wyjścia. Należał do tych, których
łatwo było zapędzić w ślepy zaułek. Często mu to mówiono.
Nie lubił myśleć o kilku sprawach naraz.
- Twój kuzyn twierdził tak samo - zauważyła sucho Raija. - Widać, że otrzymaliście
podobne wychowanie. Lecz Wasilij przynajmniej znał umiar i wiedział, że nie powinien prosić
o zbyt wiele...
- Wasilija wyrzucono z pokładu, ponieważ okazał się zbyt słaby! - zagrzmiał Walentin.
Usiadł na krześle po drugiej stronie stołu. - Wasilij nie jest wystarczająco silny, by pokierować
buntem. Zabrakło mu odwagi, by wysunąć śmiałe żądania. Widzę, że zrobiliśmy słusznie, każąc
mu się wynosić. Pobiegł prosto do Jurkowa, prawda? Stanął po jego stronie? Nie chciał
przecież wrócić...
- Sam pozwoliłeś mu odejść - rzekła Raija zamyślona, szukając wzroku Walentina.
Udało jej się pochwycić jego spojrzenie, ale na krótko. Nie chciał na nią patrzeć, nie chciał jej
słuchać. - Nikt mu nie groził...
Walentin nie odpowiedział.
- Pozwoliłeś mu odejść - powtórzyła Raija. - Pozwoliłeś mu zrezygnować. W
przeciwnym razie Wasilij leżałby teraz w kubryku razem z innymi. Niezależnie od tego, co do
niego czujesz, pozwoliłeś mu odejść. Myślę, że nawet w tobie jest coś dobrego, gdzieś na dnie...
- Wtedy jeszcze tu nie rządziłem! - rzekł ochrypłym głosem. - To się stało, zanim
miałem cokolwiek do powiedzenia. Kapitan był co najmniej równie miękki jak Wasilij. Na
początku działaliśmy według planu Wasilija. Nie wiedział, że potem dokonaliśmy pewnych
poprawek. Gdybyśmy nie wykluczyli mojego poczciwego kuzyna, niczego nie udałoby się nam
osiągnąć. - Spojrzał na Raiję. - Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, Bykowa. Nie myśl sobie, że
znajdziesz we mnie choćby ślad łagodności. Nie myśl sobie, że darzę Wasilija serdecznymi
uczuciami. Jest moim krewnym. Krew z mojej krwi. Ale ani jemu, ani mnie jak dotąd nie
sprawiało to szczególnej radości. Nawet nie kiwnąłem palcem, by go chronić. To zasługa
kapitana, że cało uszedł z „Antonii”, to kapitanowi Jurków może podziękować za życie swego
chłopca na posyłki. Nie mnie. Gdybym ja decydował, Wasilij pływałby teraz jako karma dla
krabów.
Używał zbyt wielu słów i zbyt wiele czasu na usprawiedliwienie swego postępowania.
Raija nie mogła uwierzyć w jego szczerość.
Pomimo nienawiści, którą otwarcie żywił wobec Wasilija, kierowało nim coś jeszcze,
coś, co powstrzymało go od pozbawienia kuzyna życia.
- Tamci zostali więc ranni później? - spytała Raija ostrożnie.
- Jak na zakładnika jesteś odrobinę zbyt ciekawa.
- Przybyłam tu dobrowolnie - odparła z dumą. - Nie jestem zakładnikiem.
- Tak czy owak podziwiam twoją odwagę - uśmiechnął się, ale w jego wzroku Raija
dostrzegła pogardę. - Nieważne, skąd się bierze. Stać mnie na ów podziw, dopóki w niczym mi
nie przeszkadzasz.
Wyjął tytoń i napełnił fajkę. Raija pomyślała, że to także pożyczka od kapitana.
Marynarze nałogowo palili nieforemne skręty, ale Walentin, jak widać, bez trudu
przejmował nowe, bardziej wyrafinowane przyzwyczajenia.
- Ci na dole zostali ranni później - przyznał wreszcie między dwoma głębokimi
pociągnięciami. - Zwrócili się przeciw mnie i stanęli po stronie kapitana. Chcieli jak Wasilij
pójść na ustępstwa. Nawet kapitan zaczął później mieć wątpliwości. Rozumiesz, że taki
człowiek nie mógł nami przewodzić. Wystarczy Wasilijowi spojrzeć w oczy, by się przekonać,
że nie jest urodzonym przywódcą. Ani też ten żałosny kapitan. To mnie większość marynarzy
wybrała na przywódcę. Nie mogliśmy pozwolić, by powstrzymała nas garstka ludzi.
- Ale mogliście pozwolić im odejść - zauważyła Raija. - Jak Wasilijowi. - W tej samej
chwili jednak uświadomiła sobie, że to byłoby niemożliwe. - No tak, nie mogliście... Jeden
mógłby odejść, ale nie wszyscy, którzy leżą teraz pod pokładem.
Takie ustępstwo mogłoby zostać uznane za słabość. Nawet Raija to rozumiała. A
Walentin został obrany przywódcą właśnie dlatego, że uważano go za człowieka
bezwzględnego. Marynarze bali się go, a dopóki tak było, dopóty miał ich w garści.
Raija pomyślała, że może mu się udać.
- Przynajmniej chłopcu mogłeś pozwolić odejść - rzekła po dłuższej chwili. - Syn
Walentina był ciężko ranny i chociaż krwotok ustał, Raija nie miała pewności, czy wyżyje. -
Ludzie będą się starali zrozumieć, będą się zastanawiali, dlaczego znalazł się na statku, przez
kogo został zraniony, kim są jego rodzice... Wszystko trzeba będzie wytłumaczyć.
- Nigdy nie twierdziłem, że to mój chłopak - odparł twardo i opryskliwie. - Jego matka
szła z każdym, kto wcisnął jej do ręki jakiś grosz. Mówią, że jest do mnie podobny. I co z tego?
Mam pięciu braci. Ojcem może być każdy z nich. Mógł też nim być Walerij lub ten dwulicowy
Wasilij...
Raija obliczyła, że Wasilij musiałby w takim razie zostać ojcem, mając trzynaście lat,
ale nie wyraziła na głos swych wątpliwości.
- Nawet gdyby chłopak był moim synem... gdyby...
to nie potraktowałbym go inaczej niż pozostałych, którzy zwrócili się przeciwko mnie.
Nie znałbym litości. Zdrajcy nie mogą się spodziewać łagodnego potraktowania, skoro ruszyli
na mnie z nożami. Wiedzieli, czym to się może skończyć. I tak mieli szczęście, że nie stracili
życia.
Mówił to z takim przekonaniem, że Raija wątpiła, by zmienił zdanie w ciągu tych kilku
dni, które jeszcze pozostały na układy z właścicielami statków.
Czuła, że uparcie będzie trwał przy swoim.
- Możesz do nich zajrzeć - rzekł z drwiącym uśmiechem.
Nie wierzył, że Raija naprawdę chce pomóc rannym.
Nie rozumiał, że można być tak ofiarnym, że można odsunąć na dalszy plan swe własne
życie i bezpieczeństwo dla ratowania ludzi, których nawet się nie zna.
Był nieufny w stosunku do Raiji, czujnie ją obserwował. Pragnął ją przyłapać na jakimś
błędzie.
Ale Raija dobrze grała swą rolę. Podziwiał ją za to tak samo, jak podziwiał jej odwagę.
Była co prawda kobietą, ale uważał ją za godnego przeciwnika.
- Przeniosłem ich z kubryka - zauważył mimochodem. - I zająłem się nożem, który
zostawiłaś. Wygląda na to, że nie jest ci już potrzebny...
Raija zagryzła zęby.
- Rzeczywiście chciałabym do nich zajrzeć. Cieszę się, że ich przeniosłeś z tej nory.
- Sprawianie innym radości to dla mnie zawsze radość - odparł z jadowitym uśmiechem.
Nadal panował nad sytuacją.
10
Czuli się lepiej, choć jeszcze dużo czasu miało upłynąć, nim całkiem dojdą do siebie.
Raija nie spodziewała się cudów.
Mimo to odniosła wrażenie, że cud się jednak stał.
Ranni wyjaśnili jej, że pomieszczenie, do którego ich przeniesiono, wcześniej zajmował
sternik. Wydawało się dużo mniejsze niż kajuta kapitana, ale znajdowało się w wyższej części
statku, bliżej pokładu. Było suche - stęchła wilgoć nie zajęła ścian i podłogi. Co prawda nie
dostali więcej miejsca, ale odczuli poprawę.
Leżeli na suchej podłodze, nie wdychali zgniłego, niezdrowego powietrza. Słyszeli ruch
na pokładzie. Mieli dosyć oleju, by utrzymać płomień w lampach.
To naprawdę było niczym cud.
Przyjęli Raiję jak królową, niemal jak boginię, ponieważ to jej przypisywali poprawę
swego położenia.
Nie pokazywali po sobie cierpienia. Nie mogli. Nie chcieli, by strażnicy usłyszeli, że się
skarżą. To oznaczałoby za nisko upaść.
Co prawda potraktowano ich nieludzko, ale nie utracili do reszty dumy. Uświadomili to
sobie, kiedy ta kobieta zeszła do nich na dół do mrocznego kubryka. Odczuli to, kiedy położyła
ręce na ich ranach i użyczyła im swego ciepła, ciepła, które być może nie należało do niej.
Uczyniła coś więcej poza tym, że wydostała ich z ciemnej i wilgotnej nory, poza tym, że
opatrzyła rany i uratowała życie.
Przywróciła im dumę.
Wdzięczność rannych cieszyła Raiję, ale ona nie przypisywała sobie zbyt wiele zasług.
A do rozwiązania sprawy było jeszcze daleko.
Nie wiedziała już, po czyjej stoi stronie.
Na lądzie wydawało się to takie proste.
Teraz czuła, że w tej grze nie tylko jedna strona może przegrać. Przegrana może stać się
udziałem wszystkich. Raiję przerażała taka ewentualność.
- Chłopak jest nadal bardzo słaby - odezwał się starszy człowiek. - Na imię mu Piotr, ale
Piotrem Wielkim to on nie jest - zauważył.
Raija spojrzała na chłopca. Tu na górze, gdzie docierało więcej światła, wydawał się
jeszcze młodszy. Bandaż na ranie w boku nasiąknął krwią.
Raija nie zmieniła opatrunku, jedynie mocniej zawiązała bandaże. Czuła, że każdy jej
ruch śledzi wiele par oczu.
Piotr, syn Walentina, nie odzyskał przytomności, ale najwyraźniej jego stan się
poprawił.
- Ile ma lat? - spytała, otulając poszarpaną koszulą chude, blade ciało.
- Czternaście? - zgadywał jeden z rannych. Popatrzył pytająco po twarzach marynarzy, a
oni uznali, że może mieć rację.
Wcześniej w mrocznym kubryku, Raija oceniła chłopaka na szesnaście - siedemnaście
lat.
Z pewnością nie miał jednak więcej jak czternaście. Był wątły i bardzo chudy. Jego
dłonie świadczyły o tym, że ciężka praca to dla niego nie pierwszyzna. Szorstkie stopy
wskazywały na to, że nie należał do tych, którzy chodzili w butach. Twarz miał niemal
dziecinną, włosy nieco za długie. Raija rozpoznała rysy Walentina. Będzie przystojny, jeżeli
przeżyje. Ciężka praca zaznaczy bruzdy na chłopięcej twarzy Piotra. Ciężka praca go
ukształtuje. Zmieni w mężczyznę.
Serce Raiji krwawiło z powodu tego dziecka, które zbyt wcześnie stało się dorosłe.
Omal nie straciło życia w walce, która być może miała poprawić jego los, ale powinna się
rozegrać między dorosłymi.
Jak można zadać dziecku takie rany?
- Sam Walentin go ugodził - odezwał się starszy marynarz imieniem Kazimir.
Raija nie chciała tego słuchać, nie chciała przyjąć do wiadomości.
Ale nie mogła uciec od prawdy.
- Chciał poświęcić chłopaka - stwierdził ktoś inny.
- Kapitan zdecydował się w końcu przyjąć propozycję Jurkowa. Uznał, że tak mimo
wszystko będzie najlepiej, że nic nie zyskamy, trwając w uporze, wysuwając coraz więcej
żądań...
- To dlaczego nie słuchaliście Wasilija? - spytała Raija. - Dlaczego wszyscy zgodnie
wystąpili przeciw niemu, a potem wyrzucili za burtę...? Wasilij nie przeciągałby sporu jak
Walentin.
Wymienili spojrzenia. Nie czuli się bohaterami. Byli ranni i bali się.
- Nawet kapitan nie chciał, by Wasilij został na statku - mruknął któryś na swoje
usprawiedliwienie.
Raija przyjrzała się twarzom marynarzy. Zobaczyła, że są zarośnięte, brudne i
zmęczone. Pomyślała, że ci ludzie nie pamiętali już dokładnie, jaki był przebieg wydarzeń.
Uwięzieni w ciasnym, mrocznym kubryku długo rozmyślali i rozmawiali ze sobą. Wspo-
mnienia jednego z nich stawały się wspomnieniami innych. Połączyły się w całość. Żaden już
nie pamiętał, co widział czy słyszał, myślał albo czuł.
Ich przeżycia stanowiły jeden wielki splot.
Nie kłamali.
Raija jednak nie mogła być pewna, co wydarzyło się naprawdę, a co stanowiło tylko ich
życzenia.
- Kapitan nie ufał Wasilijowi - wyjaśnił ktoś.
Spytała, dlaczego.
Odpowiedzieli, że Wasilij pragnął zdobyć również zaufanie właścicieli statków, że
chciał sam prowadzić negocjacje. Kapitan podejrzewał, że Wasilij działa dla obu stron
równocześnie.
Raija zastanawiała się, czy kapitan sam to wymyślił, czy ktoś pomógł mu to ubrać w
słowa. Czy to przypadkiem Walentin nie szeptał mu przez ramię.
- Wasilij pragnął waszego dobra - rzekła Raija ciężko.
- Kobiety mają do niego słabość - mruknął Kazimir. Raija chciała się roześmiać, ale nie
było tu miejsca na śmiech.
- Może my, kobiety, szukamy w mężczyznach czegoś, co kryje się głębiej? - spytała z
wyzwaniem w głosie. - Może w przeciwieństwie do was staramy się doszukać w człowieku
prawdziwych wartości?
Nie odpowiedzieli. Nie rozumieli motywów jej postępowania i starali się znaleźć jakieś
wytłumaczenie. Naturalnie najprościej było uznać, że pozwoliła się zauroczyć Wasilijowi.
Nie starali się dociec, czemu tak naprawdę ich krytykuje. Nie słuchali, co miała do
powiedzenia, bo jej słowa mogły okazać się trudne do przyjęcia.
Jeśli nawet stała po ich stronie, to nie w taki sposób, jakby tego chcieli. Nie powinna
przyglądać im się tak dokładnie i wytykać im słabości. Nie powinna dostrzegać, że i oni nie są
bez wad.
Łatwiej było uznać, że Raija, tak jak wiele kobiet przed nią, dała się oczarować
Wasilijowi i dlatego bezgranicznie mu wierzyła. Stała może kilka szczebli wyżej niż oni, ale
miała męża bez ręki. A Wasilij miał obie ręce.
- Nie mamy zaufania do Wasilija - westchnął Kazimir. - Cała rodzina jest podejrzana!
Nikt ich nie przegada i są sprytni.
- Na wszystkim potrafią zarobić! - dodał ktoś inny.
- A czy my też tak nie postępujemy? - spytała cicho Raija.
Wiedziała, że i ona nie jest całkiem bezinteresowna. Wszyscy ludzie od czasu do czasu
pozwalają sobie na drobne nieuczciwości, choć z ręką na sercu gotowi są powiedzieć, że nigdy
nie oszukiwali, nie kradli, nie kłamali lub nie zbłądzili w taki czy inny sposób.
- Wasilij może by nas trochę lepiej traktował niż Walentin! Ale kto, u diabła, mógł
wiedzieć, że Walentin zamierza przejąć władzę? Kto mógł podejrzewać, że tylko czekał, żeby
obalić kapitana? Kto mógł przypuszczać, że rozpocznie własną walkę? - rzucił Kazimir ponuro.
- Wszyscy w tej rodzinie są sprytni i nikt ich nie przegada - powtórzył, jakby to tłumaczyło całą
sytuację.
Może właśnie to był właściwy argument.
Bunt nie wybuchłby bez Wasilija.
Bez Walentina nie udałoby się opanować statków.
Niektórzy przejrzeli na oczy dopiero wtedy, kiedy poczuli smak stali na swym ciele.
Szkoda, że aż tyle było trzeba, żeby zrozumieć.
- Nie mamy żadnych szans, prawda? - spytali ją. Co miała odpowiedzieć?
- To zależy od Walentina - rzekła tylko. - Nie możemy chyba nic zrobić...
- My nie - odparł Kazimir i spojrzał Raiji prosto w oczy. - Ale może ty. Gdyby nie ty,
Piotr już by nie żył. Umieralibyśmy jeden po drugim w tej norze pod pokładem. Walentin wcale
by się tym nie przejął, kazałby jedynie komuś do nas zaglądać co drugi dzień i wynosić zwłoki.
- Walentin mnie nie słucha - rzekła Raija.
- Jesteś piękną kobietą. Naprawdę tak uważali. Brali pod uwagę wszystko, co się z tym
wiązało. Chodziło przecież o ich życie, rozważali różne możliwości.
Raija smutno potrząsnęła głową.
- Nie mogę nic kupić ani sprzedać. Walentin traktuje mnie jak zakładnika, a z
zakładnikami się nie handluje. Muszę ufać, że Olegowi wspólnie z Wasilijem uda się coś
wymyślić. To moja szansa. I wasza.
- Walentin się ciebie boi.
- To niedobrze - westchnęła Raija. - Walentin jest człowiekiem, który nie lubi się bać.
Niszczy wszystko, co budzi w nim lęk.
- Nie wiedziałaś o tym? - padło pytanie.
- Nie - odparła. Siedziała między nimi w grubej, czarnej spódnicy, która w kubryku
przesiąknęła wilgocią i teraz była mokra i dwa razy cięższa.
Raija zapomniała zabrać bluzki z kajuty, a ciemna wełniana kurtka zapięta pod szyję
trochę kłuła przez cienką koszulę. Najważniejsze jednak, że wyglądała przyzwoicie.
Czuła, że część włosów wysunęła się jej z węzła upiętego na karku, jednak ich nie
poprawiała. Niezależnie od tego, jak by się starała, zawsze kilka kosmyków wymykało się
niepostrzeżenie. Teraz taka fryzura w nieładzie dodawała Raiji łagodności, która koiła trochę
gorycz rannych marynarzy.
Stracili już nadzieję.
Właściwie nie wierzyli, że uda im się wyjść cało, przez jakiś czas było im nawet
obojętne, czy przeżyją, czy zginą w wilgotnym, ciemnym kubryku.
Wtedy zjawiła się ona. Kobieta w czarnej pelerynie. Kobieta z „Sankt Nikołaja”.
I wraz z jej przybyciem nastąpiły zmiany. Zmiany na lepsze.
Nie śmieli w to wierzyć. Wydawało im się, że to tylko marzenia. A przecież dawno
przestali marzyć. Marzyć to tak, jakby obserwować płynące po niebie obłoki. Marzenia tak
łatwo pryskają...
- Mimo wszystko masz więcej szans na przeżycie niż my - odezwał się jeden z rannych.
Inni zgodnie przytaknęli.
- Nie zamierzam was zdradzić! - zapewniła Raija. Siedziała pośrodku tych ludzi, czuła,
że należy do nich, mimo że od rannych marynarzy dzieliła ją ogromna przepaść.
Roześmiali się cicho, bez drwiny. Wierzyli jej na swój sposób.
Jednak zdążyli się przyzwyczaić do obietnic. Słyszeli ich tysiące. Wypowiedzianych z
największą lekkością i z największą w świecie oczywistością przez ludzi, którzy mogli coś
obiecywać, a potem zapominać, gdy im się podobało.
Raija również należała do tych, których składanie obietnic nic nie kosztowało. Z
pewnością wierzyła nawet w to, co mówi. Teraz.
Jednak mógł nadejść taki moment, w którym za zrealizowanie tych obietnic Raija
będzie musiała zapłacić. Mężczyźni w brudnych i zakrwawionych ubraniach, z bandażami,
które sama nałożyła, o spracowanych rękach i zębach brązowych od tabaki, nie wierzyli, by
Raija chciała to zrobić.
Sądzili, że podobnie jak wszyscy inni zechce w pierwszej kolejności ratować własną
skórę.
Różnica polegała na tym, że jej byli skłonni wybaczyć, ponieważ mimo wszystko
uczyniła dla nich więcej niż ktokolwiek inny.
Spędzili długie godziny za zamkniętymi drzwiami, w ciasnocie. Dostawali wodę i
trochę chleba, które bez słowa wstawiano do pomieszczenia.
Nic ciepłego. Nic bardziej pożywnego niż suchy chleb. Ani odrobiny masła.
Raija nie wiedziała, co dostawali do jedzenia marynarze przebywający na pokładzie,
dlatego nie chciała się skarżyć. Starała się dzielić chleb między rannych sprawiedliwie.
Odkładała porcje dla Piotra.
Będzie musiał się posilić, kiedy się obudzi.
Odzyskał już przytomność i teraz spał. Jego usta poruszały się we śnie, jakby z kimś
rozmawiał. Twarz wykrzywiała się w grymasie. Był bardzo podobny do Walentina. Do Wasilija
także.
Raija sama nic nie jadła, przecież wcześniej nasyciła głód. Napiła się tylko trochę wody.
Zmieniła bandaże, które tego wymagały. Zebrała w jednym miejscu zakrwawione
szmaty, uznała, że trzeba je wyrzucić. Trochę się z niej podśmiewali, ale uważali, że ma prawo
do swoich kaprysów.
Kobiety takie są.
Poczuła się zmęczona. Zasnęła na siedząco, oparta plecami o ścianę. Chcieli zrobić jej
miejsce, by mogła się położyć, ale odmówiła.
Było ciasno, a przecież musieli nabrać sił, musieli się wyspać.
Był chyba ranek, kiedy się obudziła. Ciało miała obolałe, ale trochę wypoczęła. A kiedy
się przeciągnęła, poczuła, że jest nie najgorzej.
Zaczął się drugi z trzech dni.
Piotr nie spał. Nie odezwał się, kiedy przyklęknęła obok, ale wodził za nią wzrokiem.
Jego oczy przypominały oczy czujnego ptaka.
- Czy to ty? - spytał, kiedy zdjęła mu opatrunek z rany. - Czy to ty jesteś kobietą w
czarnej pelerynie?
Skinęła z uśmiechem.
- Tak, to ja, ale nie jestem jakąś czarownicą czy cudotwórczynią. Jestem zwykłym
śmiertelnikiem, który też się boi, lecz tego nie okazuje...
- Już byś leżał martwy, gdyby nie ona - powiedział ktoś.
Raija założyła chłopcu czysty opatrunek.
- Nie przesadzajcie! - poprosiła. - Ten chłopak musiał przeżyć, bo jego czas jeszcze się
nie skończył. A ja byłam może narzędziem, niczym więcej. To nie moja zasługa... - Nie
wiedziała, jak im to wytłumaczyć.
- Twierdzisz, że Bóg nagle uznał, że nam także należy się trochę litości? - spytał z
powątpiewaniem jeden z rannych.
- Nie wiem - odparła Raija szczerze. Wiązała bandaże silną ręką, pewnymi ruchami.
Potem pospiesznie pogładziła Piotra po policzku, a on zaczerwienił się, zawstydzony. Dorośli
mężczyźni nie potrafią przyjmować pieszczot, a chłopcom, którzy ledwie zajrzeli w świat
mężczyzn, nie jest wcale łatwiej. - Nie wiem - powtórzyła i popatrzyła na wszystkich po kolei. -
Nie wiem, skąd to się we mnie bierze. Czuję, że owa zdolność jest we mnie, a jednocześnie
pochodzi z zewnątrz. Nie jest moja. W każdym razie nie w tym sensie, bym mogła nią
kierować. Ujawnia się, kiedy jest potrzebna. Kiedy ja jestem do czegoś potrzebna. Ale ja nie
mogę decydować i nakazać, żeby się pojawiła. Nie mogę tej siły wykorzystywać dla siebie
samej. To coś nieprzewidywalnego. Jest moje i jednocześnie wcale nie jest moje. Nie wiem,
skąd się bierze i dlaczego, ale pojawia się po to, żebym czyniła dobro. Nie zaszkodzi wierzyć,
że owa moc pochodzi od Boga...
Wzruszyła ramionami.
- A ty sama w to nie wierzysz?
- Nigdy moja wiara w Boga nie była tak silna. - odpowiedziała cicho.
Nie pytali więcej. Przyjęli jej wyjaśnienia.
Upłynęło trochę czasu. Raiję ogarnął niepokój. Nie była już w stanie określić, czy jest
dzień, czy noc. Zastanawiała się, czy Oleg znajduje się w pobliżu. Czy codziennie przypływa
do statków? Co teraz robią on i Wasilij? Zastanawiała się, czy nie odsunęła tylko w czasie tego,
co nieuniknione. Kupiła trzy nowe dni oczekiwania, może trzy kolejne dni cierpienia.
Zastanawiała się, czy dla innych armatorów i kupców ma to jakieś znaczenie, że zjawiła
się na pokładzie „Antonii”?
Na pewno tak by się stało, gdyby Jewgienij nie wyjechał razem z Tonią z
Archangielska.
Doszła też do wniosku, że chociaż była żoną właściciela statków, nie mogła stać po
stronie Olega i Jewgienija. Wiedziała, jak wiele może przez to stracić, ale sama podjęła decyzję,
że wejdzie na pokład „Antonii”.
To był jej wybór. Tylko jej.
Za drzwiami rozległ się odgłos kroków. Poderwali się wszyscy - i Raija, i ranni. Ci,
którzy nie mogli usiąść, unieśli się na łokciach. Nasłuchiwali w milczeniu, utkwiwszy wzrok w
drzwiach. Żółte światło obnażało białe twarze z szeroko otwartymi oczyma i na wpół otwartymi
ustami. Na wszystkich malowało się wyczekiwanie, pozbawione jednak radości. Nikt nie
spodziewał się dobrych wieści. Nikt na to nie liczył. Mięśnie marynarzy zastygły na kamień,
kiedy usłyszeli przekręcany w zamku klucz. Drzwi otworzyły się z żałosną skargą.
Dwaj służalcy Walentina byli małomówni jak zwykle i jak zwykle zachowali kamienne
twarze. Raija dowiedziała się, że jeden z nich wcześniej zaciągnął się na „Antonię”, drugiego
Walentin sprowadził na pokład, kiedy przejął statek. Właśnie takich ludzi potrzebował - silnych
i bezgranicznie posłusznych.
- Kobieta na górę do Walentina! - powiedział jeden z nich, a drugi uczynił ruch głową,
tak żeby Raija zrozumiała. Zebrała fałdy spódnicy i wstała. Uczyniła to z godnością królowej.
Nie pozwoliła się dotknąć.
- Mogę iść sama - rzekła lodowatym głosem. - Znajdę drogę. Możecie się oczywiście
upewnić, czy trafię, ale ręce trzymajcie przy sobie!
Jej upór, dumę i gniew marynarze uznali za oznakę sprzeciwu. Kiedy za Raiją i
poplecznikami Walentina zamknęły się drzwi, roześmiali się cicho, choć wcześniej żaden z nich
nawet nie odważył się uśmiechnąć. Ale teraz poczuli się bezpieczni, mimo że wciąż pozo-
stawali więźniami.
Śmiali się z tych dwóch osiłków. Śmiali się zaskoczeni, że Raija odważyła się odezwać
do nich tym tonem i tymi słowami.
Śmiali się też, ponieważ w oczach strażników dostrzegli cień strachu.
- Jest dwa razy niższa i waży chyba mniej niż jedna noga każdego z nich, lecz obaj
cofnęli się o pół kroku na jej widok I jeszcze o jeden, kiedy otworzyła usta!
- Powinna zostać carycą! - westchnął któryś z marynarzy.
Jak wielu biedaków snuł złote marzenia o bogactwie cara i o rodzinie Romanowów. Do
niego również dotarły opowieści o życiu na carskim dworze, które przekraczały wszelkie
wyobrażenia i najśmielsze sny. Mimo wszystko lubił się bawić podobnymi myślami, lubił
wyobrażać sobie, że tacy jak on chodzą w jedwabiach i aksamitach, przerzucają między palcami
złoto i drogocenne ozdoby, najadają się do syta, nie martwiąc się, co będą jedli następnego
dnia.
Takie snuł marzenia.
Nigdy jednak nie widział w nich siebie, widział obcych ludzi bez twarzy, podobnie
wyobrażał sobie carską rodzinę.
- Ta kobieta mogłaby zniewolić wielki tłum jednym uśmiechem - dodał. Po raz pierwszy
udało mu się dać postaci z marzeń twarz i duszę. - Mogłaby utrzymać w posłuchu całe narody, i
to bez żadnego wysiłku...
Wśród mężczyzn rozległ się zgodny pomruk. Jednak Piotr nie podzielał ich zdania. Był
młody i porywczy i nie wierzył, że marzenia mogą koić rany. Wypełniała go tylko gorycz.
- Raija nigdy nie mogłaby zostać carycą - rzekł ponuro. - Pomijając to, że przybyła z
innego kraju i że z pewnością pochodzi z równie ubogiej rodziny jak niektórzy z nas, to jest
zbyt szlachetna. Nie mogłaby mieszkać za złotymi murami, wiedząc, że lud głoduje.
Kazimir uśmiechnął się smutno. Chłopak miał rację.
Jednak stary marynarz pragnął ocalić okruchy pięknego marzenia.
- Właśnie dlatego powinna zostać carycą, mój chłopcze. Ten kraj potrzebuje tam na
górze kogoś, kto potrafiłby zejść do najmniejszych spośród poddanych. Do tych, którzy
oglądają większe ciemności niż my w kubryku. Mamy szczęście, że jest z nami Raija. Ten kraj
potrzebuje takiej carycy jak ona...
11
Raiję zaprowadzono do kajuty kapitana. Wprowadzono do środka i zamknięto drzwi na
klucz.
Została sama.
- Pokazujesz mi swą władzę - mruknęła, zwracając się do nieobecnego Walentina. Czuła
się zmęczona, ale bardziej psychicznie niż fizycznie. - Trzeba jednak czegoś więcej, żeby mnie
wystraszyć - dodała ze złością.
Musiała się złościć, wykrzesać w sobie tyle wściekłości, by nie dać się omotać siecią
niemal łagodnego głosu Walentina. Jednocześnie jednak musiała zachować zdrowy rozsądek,
musiała panować nad uczuciami i myślami. Wydawało jej się, że balansuje na ostrzu noża -
niemal czuła jego ostrze pod stopami.
Uznała, że gorzej już być nie może.
Usiadła na krześle przy stole, oparła głowę na rękach.
Od razu zauważyła, że Walentin w ogóle nie troszczył się o utrzymanie porządku w
kajucie. Wokół panował nieład. Walentin wyciągał z szafy szklanki, żeby się napić, i zostawiał
brudne na stole. Wszystkie nosiły ślady używania. Teraz będzie chyba musiał sięgnąć po
porcelanowe filiżanki kapitana, pomyślała z ironią Raija.
Długo czekała na Walentina. Zamknęła oczy i poczuła rytm morza - spokojne kołysanie.
Panowała ładna pogoda. Morze lekko falowało, przyjemnie byłoby siedzieć teraz na brzegu i na
nie patrzeć. Gorzej, być narażonym na jego kaprysy.
Teraz właśnie wydawało się przyjazne, zdradliwie przyjazne. Raija wiedziała o tym. Nie
ufała morzu, czuła, że chętnie by ją wciągnęło na dno...
- Śpisz? Walentin pojawił się nagle niczym jastrząb, raróg albo jak orzeł z wysuniętymi
pazurami, gotowymi wbić się w nic nie podejrzewającą ofiarę.
Raija aż podskoczyła. Obudziła się i otworzyła oczy. Gdy podnosiła głowę poczuła, że
jeden policzek ma odrętwiały.
Widocznie przysnęła z twarzą na twardym blacie stołu.
Wyprostowała się.
Walentin stał przy szafie z przeszklonymi drzwiczkami, przez które widać było półki ze
specjalnymi zagłębieniami, dzięki czemu schowane tam rzeczy nie wypadały podczas długiej
morskiej podróży. Nie zawsze morze bywa tak spokojne jak dziś.
- Nie sądziłem, że możesz zasnąć. Myślałem, że będziesz umierać z niepokoju o tych
biedaków, dla których tu przybyłaś.
Nie przestawał drwić.
- Wszyscy ranni czują się dobrze - odparła spokojnie Raija. Nie pozwoliła wyprowadzić
się z równowagi. - Nawet twój syn wraca do zdrowia. Piotr to ładny chłopak...
Walentin zacisnął pięści. Wyglądał na zmęczonego. Teraz Raija wyraźniej widziała
zmarszczki na jego twarzy, a sprawiło to nie tylko lepsze oświetlenie.
Na pewno nie wyobrażał sobie, że sprawy przyjmą taki obrót, być może w ogóle
wcześniej się nad tym nie zastanawiał. Może po prostu wykorzystał szansę, nie mając pojęcia,
co będzie dalej.
- On nie jest moim synem - wycedził przez zęby. - Czy muszę to tyle razy powtarzać,
kobieto?
- Nie, bo na pewno nie targnąłbyś się z nożem na kogoś z twej krwi i kości - rzuciła
Raija i natychmiast pożałowała swych słów. Powinna się ugryźć w język i nie prowokować
tego szaleńca... Najwidoczniej i ona była już zmęczona.
Ale Walentin tylko przyznał jej rację:
- Tak, wtedy na pewno nie użyłbym przeciw niemu noża...
Przypadkowa osoba z pewnością uznałaby jego słowa za szczere, jednak Raija nie dała
się zwieść pozorom. Bez trudu zauważyła, że Walentin posiadł szczególną zdolność - potrafił
sprawiać wrażenie otwartego i prawdomównego. Patrząc mu w oczy, można by uwierzyć, że
dzieli się z tobą całą duszą. Ale to tylko wyuczona sztuczka, pozwalająca osiągać wiele
korzyści.
- Twoja bluzka jest już sucha - rzekł. Raija sama to zauważyła, ale nic nie
odpowiedziała.
Zbił ją z tropu. Przecież nie mogła się przy nim ubierać.
Nie rozumiała tego człowieka. Nie czuła do niego nawet odrobiny sympatii, ale wiele
dałaby za to, by go bliżej poznać. Jedyne, co Raiję interesowało w Walentinie, to właśnie
charakter. Wolała nie zastanawiać się, czemu teraz do niej przyszedł.
Nadal miała nóż, który w każdej chwili mogła wydobyć i użyć w razie zagrożenia, ale
uważała to za ostateczność. Nie była pewna, czy Walentin nie zemściłby się na niewinnych
marynarzach.
Rozległo się pukanie do drzwi. Trzy uderzenia. Potem dał się słyszeć odgłos
oddalających się kroków. Buty miały obcasy z twardej skóry.
Raija bez trudu rozpoznała, kto jeszcze przed chwilą stał za drzwiami.
Wśród załogi takie buty nosili tylko Walentin i jego dwaj poplecznicy.
Walentin rzucił Raiji kurtkę.
- Załóż to. Wychodzimy na pokład, a na górze jest dość chłodno.
W pierwszej chwili omal nie uniosła się dumą i nie odmówiła, ale uznała, że to by nie
było rozsądne.
Nawet duma ma swe granice, nie warto ryzykować zdrowia...
Raija wzięła kurtkę bez słowa. Zobaczyła, że jest gruba i o wiele na nią za duża.
Podejrzewała, że jest za duża także na Walentina.
Może to kurtka kapitana?
Niemal całkiem o nim zapomniała. Znowu zaczęła się zastanawiać, co się z nim stało.
Pewnie potrzebował pomocy, może został ranny...
- Czekasz na kogoś? - spytała.
Podążała drobnymi krokami za Walentinem, który z rozmysłem udał, że nie dosłyszał
pytania. Kolejny kaprys: jak najmniej mówić. Raija uznała, że szykuje jakąś niespodziankę.
Najwyraźniej bawił się tym jak dziecko.
Tylko, że niespodzianka, jaką mógł przygotować dla niej Walentin, z pewnością nie
będzie nawet przypominała niewinnych dziecięcych figli.
Nie odzywał się.
Raija już na tyle go poznała, by wiedzieć, że mówi wtedy, kiedy ma ochotę. Uważał, że
milczenie jest demonstracją władzy.
Niewielu zasługiwało, by raczył się do nich odezwać. Poza tym słowa zdradzałyby jego
myśli, a on tego nie chciał.
Raija pomyślała, że i tak go całkiem nie rozgryzie.
Zabraknie jej czasu, na całe szczęście.
Walentin ją przerażał tym bardziej, że choć szalony i zaślepiony nienawiścią, na
pierwszy rzut oka nie różnił się zbytnio od innych ludzi, a nawet potrafił być uroczy i miły.
Jeżeli chciał.
Chwycił ją za ramiona. Raija nie protestowała, nie chciała niepotrzebnie go
denerwować. Nigdy nie była całkiem pewna, kiedy zbliża się do niebezpiecznej linii, której
przekroczenie obudzi w tym człowieku bestię...
Pod gładką powierzchnią niebezpiecznie się tliło, nigdy nie wolno jej o tym zapomnieć.
Podprowadził ją do burty.
Raija zrozumiała, dlaczego, kiedy wyjrzała poza krawędź i zobaczyła niewielką łódź
żaglową, a na jej pokładzie Olega i Wasilija.
- Jest cała! - ze śmiechem zawołał w ich stronę Walentin, mocno zaciskając ręce na
ramionach Raiji. Przysunął ją jeszcze bliżej burty, żeby mogli ją dokładnie zobaczyć.
Raiję ogarnęła rozpacz.
- Czy Michaił dobrze się czuje? - zawołała. Zobaczyła, że Oleg skinął głową. Długo
udawało się jej nie myśleć o synu, lecz widok bliskich przypomniał Raiji o domu.
Czy uda jej się przeżyć, czy jeszcze zobaczy Misze?
Zastanawiała się nad tym już wcześniej, kiedy podejmowała decyzję o popłynięciu na
„Antonię”. Wtedy wydawało jej się, że w pełni zdaje sobie sprawę, jakie podejmuje ryzyko, że
dobrze wie, jakie to niebezpieczne.
A jednak nie całkiem sobie to uświadamiała... Teraz to zrozumiała.
Przywiodło ją tu jednak coś silniejszego od jej własnej woli. Wcale nie była taka
szlachetna ani bohaterska, jak sądzili marynarze.
- Pozwól jej wrócić! - próbował przekonać Walentina Oleg. - Spełniła już swe zadanie.
Zjednasz sobie przychylność wielu ludzi, jeśli ją wypuścisz!
Śmiech Walentina zabrzmiał miękko jak mruczenie kota, zadowolonego i pewnego
siebie.
- Myślisz, że tak łatwo wypuszczę bezcennego zakładnika? - spytał drwiąco. - Myślisz,
że pozwolę jej po prostu odejść?
- Nie mogę ręczyć za innych - zawołał Oleg z dłońmi zwiniętymi przy ustach w trąbkę. -
Właściciele innych statków zamierzają użyć wobec ciebie siły. Nie zdołam ich powstrzymać,
jeżeli zatrzymasz Raiję! Wypuść ją! Jest żoną Jewgienija!
- Wiem, że to żona Bykowa - odparł Walentin. Ściągnął brwi i opuścił ręce. Nie
spodobała mu się wiadomość, że ma wyruszyć za nim pogoń.
Jego sytuacja wyraźnie się zmieniła. Już nie miał pewności, czy utrzyma swą pozycję.
Załoga bała się go i była mu posłuszna, teraz jednak i do marynarzy dotarła wiadomość
przywieziona z lądu.
Głos Olega niósł daleko.
Nie tylko Walentin go usłyszał.
Raija dostrzegła wokół siebie niespokojne spojrzenia, zobaczyła, że marynarze wcale
nie palą się do stawiania oporu.
Przez kilka ostatnich dni żyli marzeniami, ale wielu w jednej chwili wróciło do
rzeczywistości. Strach zajrzał im w oczy, uświadomili sobie, że mogą stracić wszystko, co
kiedykolwiek posiadali. Także i życie.
- Dam wam moich rannych - rzekł Walentin. Raija zaskoczona wpatrywała się w niego
szeroko otwartymi oczyma.
- To niczego nie zmienia - odparł Oleg. - Nie mogę obiecać ci więcej niż do tej pory.
Walentin wzruszył ramionami.
- Nie proszę o nic w zamian - powiedział, tak jakby tuzin ludzi nic dla niego nie
znaczyło.
Raija zacisnęła ręce na krawędzi burty. Poczuła zimne drewno. Deska była gładka,
niebieska. W Rosji statki malowano zawsze tak jaskrawo, że przywodziły na myśl kwitnącą
łąkę.
Raija dobrze wiedziała, że Walentinowi los rannych był zupełnie obojętny. Tak
naprawdę liczył, że ranni umrą. Teraz tylko udawał wspaniałomyślnego, żeby zaskarbić sobie
przychylność ich rodzin, które zostały na lądzie. To mogło przemawiać na jego korzyść.
Nie spodziewał się, że na „Antonię” przybędzie ktoś z zewnątrz. Tym bardziej nie
wierzył, że żona Jewgienija Bykowa zechce dobrowolnie wejść na pokład, nie podejrzewał, że
ta kobieta potrafi dokonywać cudów.
Skazał dwunastu swych ludzi na śmierć. Potrzebował ich martwych. Teraz, kiedy
wracali do zdrowia, nie przedstawiali dla niego żadnej wartości.
Jednak fakt, że chciał ich oddać Olegowi, nie żądając niczego w zamian, z pewnością
doda mu chwały. Raija nie mogła ochłonąć z zaskoczenia, że tak szybko to sobie wykalkulował.
Wasilij mówił prawdę - jego kuzyn był zimny i wyrachowany jak mało kto.
- Naturalnie zabierzemy ich na ląd. Walentin długo milczał, obojętnie wzruszył ramio-
nami.
Stał boso, z odkrytą głową i rękoma na biodrach. Raija musiała przyznać, że jest bardzo
przystojnym mężczyzną.
Rzucił krótki rozkaz.
Po chwili załoga przyprowadziła dwunastu rannych, którzy mieli umrzeć w kubryku.
Niektórzy szli sami, kilku wspierało się nawzajem. Pozostałych wynieśli marynarze
posłuszni Walentinowi.
Kazimir podtrzymywał Piotra.
- Co się dzieje? - spytał jeden z rannych. Źle widział, bo długo przebywał w ciemności i
teraz nie mógł przyzwyczaić oczu do światła dziennego.
- Puszczam was wolno - odparł Walentin. Na krótko jego spojrzenie spoczęło na
chłopcu, który wspierał się na swym starszym towarzyszu i ze wszystkich sił starał się utrzymać
na nogach. Równie stanowczo jak Walentin wypierał się ojcostwa, Piotr nie chciał przyznać, że
jest jego synem. - Wszystkich, bez wyjątku - dodał.
Kazimir odwrócił się do Raiji.
Skinęła lekko głową i pomogła mu podeprzeć Piotra. Chłopak uśmiechnął się do niej z
wdzięcznością.
Kazimir wychylił się przez burtę. Tuż przy kadłubie „Antonii” zobaczył na wodzie łódź
Olega. Przyglądał się, jak marynarze przymocowują sznurową drabinkę.
Na Walentina nawet nie spojrzał.
Nie czuł wdzięczności.
- Bez ciebie bylibyśmy już martwi - odezwał się cicho. - Dziękuję, Raiju Bykowa.
Będziesz naszą carycą.
- Co? - spytała Raija, nie rozumiejąc.
- To tylko takie marzenie - wyjaśnił Kazimir z uśmiechem. - Chłopak pierwszy! -
zawołał, zwracając się do Olega. - Trzeba go przewiązać liną. Sam nie zejdzie.
- Przecież on jest tak ciężko ranny! - zaprotestowała Raija.
- Jednak trzeba go jak najszybciej zabrać z tego statku! - zdecydowanie rzekł Kazimir. -
Zanim ktokolwiek się rozmyśli...
Z dołu rozległ się głos Wasilija:
- Mogę wejść? Zniosę chłopaka.
- Czy to nie kolejna próba udawania bohatera? - Walentin najwyraźniej nie ufał
kuzynowi. - Pierwszej podjęła się Bykowa!
- Nie jestem bohaterem, Walentin. W naszej rodzinie nie ma bohaterów - rzekł Wasilij z
naciskiem.
Walentin udał, że nie zrozumiał aluzji.
- Wchodź, kuzynku! Pomóż nam się pozbyć tych ludzi.
Wasilij bez trudu wspiął się po drabince.
- Dobrze się czujesz? - spytał Raiję. Skinęła głową. Nie było jej tu gorzej niż innym.
- Posłaliśmy posłańca po twego męża - rzucił pospiesznie szeptem, tak by nikt poza
Raiją go nie usłyszał. Bez trudu uniósł Piotra i skierował się ku burcie „Antonii”.
- Raija...! - zawołał chłopak. Podeszła do niego. Na twarzy Piotra malowało się nieme
uwielbienie. Podniósł szczupłą dłoń i pogładził Raiję po policzku i po włosach. Zdawał sobie
sprawę, że uratowała mu życie.
Jego rany zaczynały się goić. Pozostaną po nich blizny, ale to niewielka cena za życie.
Patrząc na nie, zawsze będzie wspominał Raiję.
Piotr wiedział, że już nigdy nie znajdzie się tak blisko Raiji, że nie będzie mógł zwracać
się do niej po imieniu. Raija na powrót stanie się dla niego żoną właściciela statku.
Ale teraz była mu bliska. Będzie żyła w jego myślach, okryta czarną peleryną, z twarzą
anioła...
Raija odgadła jego uczucia. Piotr nie umiał ich jeszcze skrywać. Tylko niektórzy dorośli
posiedli tę sztukę, nauczyli się nosić maski przy każdej okazji. Inni wkładali je tylko od czasu
do czasu.
Nie chciała niszczyć niewinnych marzeń Piotra.
Dlatego uśmiechnęła się do niego. Wydobyła całą pogodę ducha, jaka jeszcze jej
pozostała, okazała mu całe ciepło. Martwiła się o jego przyszłość, zdążyła polubić tego chłopca.
Mogła tylko mieć nadzieję, że życie potraktuje go łaskawie. Zasłużył na coś więcej niż tylko
odciski na dłoniach...
Pochyliła się i lekko pocałowała go w usta, jak siostra.
- Wszystkiego najlepszego, Piotrze - szepnęła. - Wyrośnij na dobrego człowieka. Myślę,
że możesz się nim stać!
Wydawała się nie zauważać jak policzki chłopca oblewają się rumieńcem. Nie
wiedziała, że ten moment stanie się dla niego najważniejszym wspomnieniem.
Wasilij zarzucił sobie Piotra na plecy. Aby chłopiec nie spadł, sczepił jego pasek ze
swoim.
Z rannym na plecach zaczął schodzić w dół.
Raija stała z innymi marynarzami przy burcie i z zapartym tchem śledziła każdy jego
ruch. Złożyła ręce. Czuła lodowaty ucisk w żołądku. Serce waliło jak młotem, zaschło jej w
gardle.
Pod nimi było morze. Nadal tylko lekko falowało, lecz wydawało się niebezpiecznie
zielone i nieskończenie głębokie. Mogło ich pochłonąć. Mogło schwytać tych dwóch ludzi,
którzy stawali się coraz mniejsi i mniejsi, w miarę jak zsuwali się coraz niżej wzdłuż burty
statku.
Na samym dole czekało ich najtrudniejsze zadanie. Frachtowiec nie mógł podpłynąć
całkiem blisko i od drabinki dzielił go prawie metr. Kiedy Wasilij zawisł mniej więcej na
wysokości burty, Olegowi udało się podpłynąć trochę bliżej, tak że łódź otarła się dziobem o
statek.
Trwało to zaledwie kilka sekund.
Wszyscy wstrzymali oddech.
Raija wbiła paznokcie w dłonie i tak mocno zacisnęła zęby, że aż zabolały ją szczęki.
Ale Wasilij wiedział, kiedy działać, i wiedział, jak. Nie mógłby zmarnować takiej
chwili.
Słyszał oddech Piotra i zorientował się, że chłopcu wkrótce zabraknie sił. Poczuł dziwne
ciepło na plecach. Widocznie rany zaczęły znowu krwawić.
Wasilij puścił drabinkę dokładnie na moment przed tym, jak żaglowiec Olega otarł się o
„Antonię”, i rzucił się w stronę łodzi. Nie udało mu się jednak skoczyć tak daleko, jakby tego
chciał, dźwigał przecież na plecach dodatkowy ciężar. Zawisł nad wodą uczepiony jedną ręką
burty.
Drugą przytrzymywał Piotra, bojąc się, że chłopak, tracąc siły, zsunie mu się z pleców.
Natychmiast pojawiły się ręce, które chwyciły Wasilija i Piotra i obu wciągnęły na
pokład frachtowca.
Rozdzielono ich paski. Zajęto się rannym.
Wasilij czul, jak leje się z niego pot. Słyszał oklaski ze statku. Zobaczył twarze nad
burtą.
Spośród nich wyróżniała się twarz Raiji.
Zobaczył też Walentina. Od razu wiedział, że kuzyn z trudem opanowuje wściekłość. Z
pewnością miał nadzieję, że mu się nie uda, że zobaczy, jak giną z Piotrem w morzu...
Wasilij podniósł dłoń w stronę marynarzy. Uśmiechnął się i zawołał:
- Czy ktoś jeszcze potrzebuje pomocy?
Potrząsnęli głowami. Z pokładu „Toni” zaczął schodzić następny mężczyzna. Znowu
Oleg musiał podpłynąć jak najbliżej. Ranny, choć przerażony, zaryzykował skok. Udało mu się.
Schodzili jeden po drugim. Dla wielu był to ogromny wysiłek, lecz wiedzieli, że to ich
jedyna szansa. Mieli też świadomość, że w ten sposób mogą pokazać Walentinowi, że zostało w
nich jeszcze trochę siły, że nie odebrał im do reszty woli życia.
Każdy z rannych, zanim zszedł z pokładu, ściskał dłoń Raiji. Nie znajdowali
odpowiednich słów, by podziękować, nie znali takich. Nie mieli też zbyt wiele czasu na
pożegnania, ponieważ Walentin zaczynał się niecierpliwić.
Śpieszyło mu się i popędzał ich - wołał, żeby prędzej przebierali nogami, jeżeli nie chcą
wrócić do kubryka.
Nie musiał dwa razy tego powtarzać.
Schodzili, ratując życie.
Kazimir, najstarszy z nich, miał opuścić statek jako ostatni. Nie mógł wprost uwierzyć,
że to się dzieje naprawdę. Do końca obawiał się, że Walentin ich jeszcze zatrzyma. Dlatego
chciał, by Piotra zniesiono w pierwszej kolejności.
- Poddaj się, póki masz taką możliwość - rzucił, przechodząc obok Walentina. Nic
więcej nie dodał. Nawet na niego nie spojrzał.
Walentin nie odpowiedział.
Następnie Kazimir objął Raiję i uścisnął ją.
- Bez ciebie już byśmy nie żyli - rzekł. - Dziękuję ci za wszystko. Wiele bym dał, żeby
cię zabrać z sobą!
- Będę na siebie uważać - obiecała Raija cicho.
- Szybko za burtę! - Walentin odepchnął Kazimira.
Raija odsunęła się i stanęła bliżej krawędzi. Nie patrzyła na Walentina. Wiedziała, że
nie odważy się jej skrzywdzić na oczach Olega.
Kazimir ruszył na dół po sznurowej drabince. Jednak zatrzymał się za nisko i odbił
odrobinę za późno. Źle wymierzył skok.
Rozległ się głuchy stuk, kiedy burta łodzi uderzyła go tuż nad biodrem. Trwało to
ułamki sekundy.
Lecz również ułamki sekundy mogą mieścić w sobie wieczność.
Kazimir krzyknął, jego głos uniósł się niczym ptak ku obłokom, nie zniknął pod wodą
razem z nim. Palce marynarza ześliznęły się z drabinki.
Raija uświadomiła sobie, że i ona krzyknęła.
Ku niebu leciały dwa ptaki.
Lecz ptak Raiji miał wrócić, ten Kazimira był w drodze do gniazda.
Ciało rannego nie wypłynęło już na powierzchnię. Stracił świadomość.
Może przez krótki moment rozumiał, że jego życie się kończy.
- Umarł wolny! - krzyknął Wasilij do Walentina, kiedy woda się uspokoiła i morze
znowu tylko lekko falowało.
Raija miała oczy pełne łez. Nie była w stanie ich powstrzymać. Nie chciała.
Pomyślała, że nikt nie powinien umierać, jeśli ktoś po nim nie płacze. Kazimira żegnało
wiele łez.
- Nie zabiłem go - odparł Walentin głosem równie zimnym i surowym jak zawsze.
Najwyraźniej śmierć starego marynarza nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia.
Raija miała ochotę uderzyć go w twarz... Jednak się pohamowała. Płakała, tłumiąc
złość, gniew i nienawiść.
- Nie, twoje ręce są czyste jak śnieg! - zawołał w odpowiedzi Wasilij. - Poddaj się, jeśli
potrafisz! Narażasz na śmierć wielu ludzi, Walentin, nie tylko swoją własną cenną skórę. Nie
masz żadnych szans, jeśli wyślą za tobą inne statki z uzbrojonymi ludźmi na pokładzie...
- Mam Bykową.
- Żaden z armatorów się tym nie przejmuje - odparł za Wasilija Oleg.
Niechętnie to przyznał, ale taka była prawda. Dla innych właścicieli statków rybackich i
frachtowców to, że Raija znalazła się w rękach buntowników nie miało żadnego znaczenia. Nie
zamierzali ulec naciskom marynarzy tylko dlatego, że żona Bykowa straciła rozum i
dobrowolnie weszła na pokład uprowadzonego statku.
Jeżeli zaczną ścigać Walentina i zajęte przez niego jednostki, to na pewno nie z powodu
Raiji Bykowej. Nawet im to by nie przeszło przez myśl, zrobią to tylko dla siebie.
Nie pragnęli jej ratować. Jeśli będzie trzeba, zabiją wszystkich na „Raiji” i „Antonii”.
Nie mieli skrupułów - wszak Raija dobrze wiedziała, na co się decyduje.
Nie traktowali jej jak zakładniczki, którą trzeba wykupić za wysoką cenę. Niech to
załatwia Oleg.
Walentin nie potrafił tego zrozumieć.
Raija od początku wiedziała, jak jest naprawdę.
Walentin mniemał, że w osobie żony Jewgienija Bykowa zyskał cennego zakładnika.
Nie chciał przyjąć do wiadomości, że ta kobieta nie przedstawia dla innych właścicieli statków
żadnej wartości.
- Pamiętaj, że nie zawaham się jej zabić - rzekł lodowatym głosem.
Raija czuła, że nie kłamie.
- Mogę tylko podtrzymać swoją propozycję - odparł Oleg. - Jednak dotyczy ona
wyłącznie marynarzy na naszych statkach. Obiecuję, że nawet ty ujdziesz bezkarnie, Walentin,
pod warunkiem, że zaciągniesz się gdzie indziej. Gotów jestem ci wręcz zapłacić, żebyś
zniknął. Zastanów się, co robisz. Radzę ci, oddaj nam Raiję, nic dzięki niej nie zyskasz.
- Nie ma mowy!
- W takim razie przyjmij i mnie! - zaproponował Wasilij. - Nie przyłączę się do twoich
zwolenników, ale i mnie możesz potraktować jak zakładnika. Nie mam broni...
Walentin wahał się.
- No, dobrze - rzekł wreszcie. W jego głosie brzmiało zadowolenie. - Wchodź, Wasilij.
Wreszcie rodzina będzie razem! - Następnie zwrócił się do Raiji i patrząc na nią, pogardliwie
spytał: - Jest twoim kochankiem? Czy dlatego tak się poświęca?
Raija splunęła na pokład tuż pod jego stopy. Potem popatrzyła na morze, a następnie na
Wasilija, który zwinnie jak kot wspinał się po sznurowej drabince z łodzi Olega na statek.
- A więc znalazł się ktoś, dla kogo pani Bykowa przedstawia wielką wartość - przywitał
go ironicznie Walentin.
Wasilij nie odpowiedział. Raija nie pojmowała, dlaczego dobrowolnie oddaje się w ręce
kuzyna. Przecież chyba nie tylko z jej powodu.
12
- Nie musiałeś tego robić - powiedziała Raija do Wasilija.
Wzruszył ramionami niemal w ten sam sposób jak Walentin. Zobaczyła, jak bardzo
kuzyni są do siebie podobni - w ruchach, budowie ciała... I jak bardzo niepodobni pod innymi
względami.
- Zrobiłem w życiu wiele rzeczy, których nie musiałem robić - rzekł beztrosko, ale w
jego oczach było coś, co mówiło Raiji, ze za ową beztroską kryje się powaga.
Walentin nie pozwolił im rozmawiać. Z kamienną twarzą mocno chwycił Raiję za rękę i
pociągnął za sobą, a ruchem głowy dał Wasilijowi do zrozumienia, żeby poszedł za nimi.
- Jak widzę, zachowałeś swe dobre maniery - zauważył sucho Wasilij.
Słysząc te słowa, Raija musiała się uśmiechnąć, choć Walentin sprawiał jej ból. Z
pewnością na jej ręce zostaną sińce.
Ludzie Walentina przeszukali Wasilija, kiedy tylko wszedł na pokład. Nie znaleźli przy
nim broni, czego najwyraźniej spodziewał się Walentin. Teraz wyglądał na rozczarowanego,
tak jakby zawiódł się na kuzynie.
Poprowadził swych zakładników do kajuty kapitana. Traktował ją już jak swoją.
Całkiem zapomniał, że jeszcze niedawno sypiał w kubryku. Szybko przyzwyczaił się do
lepszych warunków i przyjął za coś zupełnie oczywistego.
- Co słychać na lądzie? - spytał Wasilija, siadając. Wasilij usiadł na drugim krześle przy
stole. Więcej krzeseł nie było, więc Raija została przy drzwiach. Nic na świecie nie zmusiłoby
jej do zajęcia miejsca na jednym z łóżek, które umieszczono w niszach, przez co stanowiły
niejako małe osobne sypialnie.
- Oleg już ci przekazał najnowsze wieści - odparł Wasilij spokojnie. Patrzył
Walentinowi prosto w oczy, nie okazując najmniejszych oznak strachu.
Raija pragnęła w głębi duszy, żeby nie odnosił się w ten sposób do Walentina. Bała się
że swym opanowaniem zirytuje samozwańczego przywódcę buntu.
- Armatorzy gotowi są zaatakować. Wielu z nich bez wahania użyje przeciwko tobie
broni... - Wasilij na moment zamilkł, po czym mówił dalej: - Nawet marynarze, za których tak
dzielnie walczysz, są na ciebie wściekli. Nie chcą dla siebie żadnych zmian. Co więcej, boją się,
że ktoś mógłby posądzić ich o udział w planowaniu buntu lub pomoc w jego zorganizowaniu...
- Co ty powiesz? - rzekł Walentin z uśmiechem, który przyprawiłby o dreszcz lęku
samego diabła.
- Myśl sobie, co chcesz, ale to prawda - odparł Wasilij bez mrugnięcia okiem. -
Obawiam się jednak, że tylko Oleg się wami przejmuje...
- Oleg - powtórzył Walentin powoli. - Szybko przeszedłeś z szefem na ty, co?
Zawdzięczasz to pewnie swej otwartości i urokowi osobistemu, prawda? A może szeptałeś
komuś czułe słówka?
Zerknął na Raiję.
- To zwykle pomaga: wykorzystać do swoich spraw kobietę...
Kiedy Wasilij nie odpowiedział, Walentin spytał nagle:
- Czy mają wiele statków? Jakich? Ilu ludzi?
- Sporo - odparł Wasilij. - Szkunery - uśmiechnął się nieznacznie. Trochę krzywo,
podobnie jak Walentin, ale mimo wszystko inaczej, ponieważ miał w sobie więcej ciepła i
pogody. - Armatorzy nie odważą się posłać swoich statków handlowych, wiesz, bogaci to
bogaci! Nieważne, czy chodzi o ich chleb, czy nie. Dobrze płacą, by zdobyć ludzi. Obiecują
marynarzom wykreślenie długów, jeżeli staną po ich stronie. Podjęto wiele kroków, drogi
Walentinie. Wydaje mi się, że zostałeś całkiem sam...
- Mam ją - Walentin skinął na Raiję. Spojrzenie, jakie mu posłała, ciskało błyskawice,
ale ledwie zdawał się to zauważać.
- Wydaje ci się, że to wiele? Byków wyjechał z miasta - wyjaśnił Wasilij. - Możesz
próbować szantażować Olega, ale on nie poruszy nieba i ziemi, żeby ratować cudzą żonę.
Rozumiesz? Lepiej pozwól jej odejść. Żaden z właścicieli statków nie da ci za nią złamanej
kopiejki. Co ich obchodzi żona jakiegoś Bykowa, który w dodatku jest dla nich parweniuszem.
Ani trochę się nie zmartwią, jeżeli te statki znikną, a Jurków i Byków zrezygnują z przewozów.
Chętnie przejmą ich interes. Może jakoś udałoby ci się przycisnąć tych dwóch, ale z pewnością
nie innych. Jeśli jednak zechcesz poczekać na pościg, to nie wiem, czy z tego wyjdziesz cało,
chłopcze. Nie zapominaj, że czas płynie!
- Nie jestem dla ciebie chłopcem! - wybuchnął Walentin.
Nalał sobie wódki do brudnej szklanki. Nie poczęstował Wasilija, ale ten sam napełnił
drugie naczynie. Wypił jednym haustem i popatrzył uważnie na Walentina.
- Tylko kapitana trzymasz teraz pod kluczem? - spytał.
Walentin skinął głową. Nie marnował słów, jeśli nie chciał i jeśli nie musiał.
- Czy na „Raiji” wszystko w porządku?
- Tak. Byłem tam niedawno. Morale wśród załogi wysokie. Nie zamierza się poddać, a
jeżeli trzeba, będzie walczyć.
- Czy wielu jest w stanie się bić? I tu, i na „Raiji” jest po kilku starszych marynarzy i
paru bardzo młodych chłopców. Nie masz broni...
- Morale jest wysokie - powtórzył uparcie Walentin. Raija wiedziała, że kłamie.
Widziała niepewność na twarzach marynarzy z „Antonii”. Ludzie się bali. Kiedy usłyszeli od
Olega, że zanosi się na prawdziwą bitwę, zrozumieli, czym to się może skończyć.
Zakończenie buntu nie zapowiadało się tak różowo, jak to sobie wyobrażali i jak
obiecywał im Walentin.
Nie będzie umorzenia długów, wyższych zarobków, z których będzie można się
utrzymać, zatrudnienia na kilka lat, domów na własność...
Wreszcie pojęli, jak bardzo się mylili i jaką przyjdzie im za to zapłacić cenę. Nie umieli
walczyć, nie byli żołnierzami, lecz prostymi marynarzami.
Walentin pokładał nadzieje w ludziach, którzy się bali. Raija nie sądziła, by na drugim
statku panowały inne nastroje. „Raija” kotwiczyła na tyle blisko, że jej załoga także usłyszała
słowa Olega i z pewnością myślała swoje.
Walentin musiał o tym wiedzieć.
Ale mimo to upierał się, że jego ludzie są zdecydowani stawiać opór, że myślą tak samo
jak on i są gotowi zginąć.
Być może sam w to wierzył.
Raija jednak nie była co do tego przekonana. Wasilij również nie. Wymienili pospieszne
spojrzenia.
Zrobili to jednak nie dość szybko, by uszło to uwagi Walentina. Wypił resztę wódki ze
szklanki. Nalał sobie jeszcze.
- Uważam, że twoją jedyną szansą jest się poddać - powtórzył Wasilij. Nie starał się
dotrzymać Walentinowi towarzystwa w piciu.
- Czy to Jurków, twój drogi Oleg, prosił cię, byś mnie przekonał? - spytał Walentin
drwiąco. - Ciekawe, że zawsze tak szybko nawiązujesz przyjaźnie, Wasilij. Jeden Bóg wie, jak
to robisz. Przychodzi ci to z dziwną łatwością. I w dodatku jesteś piekielnie pewny siebie.
Uważaj, żebyś się nie sparzył! Pamiętaj, że inni również myślą. Zdarza się, że inni myślą
równie jasno jak ty, mimo że dochodzą do innych wniosków. - Zamilkł, ale zaraz dodał: - Nie
zapominaj, że to ty wznieciłeś ten bunt, Wasilij! To był twój plan. Nawet jeśli teraz skumałeś
się z Jurkowem, to nie jest pewne, czy będziesz mógł się schować za jego plecami, gdy się
znajdziesz w tarapatach. Jeżeli staniesz się niewygodny, nie zawaha się, by cię poświęcić. Oni
tacy są. Twój Oleg tak łatwo nie zapomni, że bunt był twoim pomysłem. Nikt ci nie poda ręki,
bo i kto będzie chciał zaufać takiemu człowiekowi?
Wasilij nie był w stanie na to odpowiedzieć. Westchnął tylko, bawiąc się szklanką, na
której dnie tańczył łyk wódki. Lekko uśmiechał się do siebie.
- Sądzę, że moje szanse są chyba równe twoim, Walentin - odezwał się wreszcie. - A
gdybym nie miał tu czego szukać, to nic mnie przecież nie wiąże. Do diabła, mogę wyjechać
dokądkolwiek Kto powiedział, że Archangielsk jest jedynym miejscem na świecie, gdzie można
być szczęśliwym? Mogę zakotwiczyć w Sankt Petersburgu! - Roześmiał się cicho. - Tam
przecież wspaniale kwitnie handel i żegluga. To prawdziwy raj dla marynarzy...
- Słusznie, może nawet wkradłbyś się w łaski Romanowów - wtrącił ironicznie
Walentin. - Mógłbyś zostać doradcą cara...
- Mamy teraz carycę - poprawił łagodnie Wasilij. - Annę.
- Zatem nic dziwnego, że kraj stoi na głowie - stwierdził Walentin lekceważąco. -
Kobiety powinny zajmować się mężem i dzieciakami. Inaczej się nie godzi. Powinny siedzieć
na swych tyłkach i dbać o porządek w domu, bo niby po co mają tak szerokie tyłki?
- To pewnie dlatego, że rodzimy - odezwała się słodko Raija, zakładając ręce na piersi. -
W tym wypadku szerokie biodra są zaletą, rozumiesz, Walentin...
- Dam Olegowi jeszcze jedną szansę - zaproponował Walentin, zupełnie nie zwracając
uwagi na słowa Raiji. - Ostatnią szansę. Termin, który wyznaczyłem, już się zbliża. Nie ma
powodu czekać do ostatniej chwili.
- Obiecałeś! - rzekła Raija wzburzona. Walentin zareagował tak dobrze jej znanym
wzruszeniem ramion. Popatrzył Raiji w oczy. Na jego twarzy malowało się rozbawienie.
- Czy jeszcze nie zauważyłaś, że składam obietnice bez pokrycia, Bykowa? Czy nie
wiesz, że nie zawsze dotrzymuję słowa? Nie jestem kryształowy, nigdy nie chciałem taki być i
wcale nie zamierzam się teraz zmieniać. Jestem na to za stary. Tę grę rozegramy według moich
zasad. Jakoś się z tego wypłaczę, tak czy inaczej.
- Nie możesz płynąć do Kem ani w stronę Onegi - ostrzegł Wasilij. - Nie powinienem ci
może tego mówić, ale mimo wszystko jesteśmy spokrewnieni, mimo wszystko jedziemy na tym
samym wózku...
- Co mnie to obchodzi - burknął Walentin.
- Wiadomość o rebelii dotarła już na zachód. Nie ma ani jednego portu nad Morzem
Białym, do którego mógłbyś zawinąć, ponieważ żaden cię nie przyjmie. Przykro mi Walentin,
ale dopóki wiadomo, że ty dowodzisz „Raiją” i „Antonią”, żaden z tych statków nie będzie
mógł wpłynąć do któregokolwiek portu w Rosji.
- Oho, pokazują pazury - mruknął Walentin. - Szykowali na mnie pułapkę, a ja nie
miałem się o tym dowiedzieć, co?
Wasilij przytaknął.
Raija nie pojmowała, czemu ostrzegł kuzyna. To niepodobne do Wasilija dawać coś za
nic. Nie sądziła też, by uczynił to z uwagi na łączące go z Walentinem pokrewieństwo.
Walentin też nie bardzo mu dowierzał, na jego twarzy wypisana była nieufność. Wasilij
jednak nie dodał nic więcej. Uznał, że i tak powiedział za dużo.
- Nie ma o czym gadać - odezwał się Walentin. - Nie licz na to, że potraktuję cię ze
szczególnymi względami, bo jesteś moim krewnym. Przyjaciół się wybiera, a rodziny nie.
- Ilu wybrałeś? - zdziwił się Wasilij. - Ilu wybrało ciebie?
- Dostaniesz kajutę sternika - oznajmił samozwańczy dowódca, ignorując pytanie. -
Zostało tam może trochę krwi, ale to chyba nie powinno ci przeszkadzać. W tym pomieszczeniu
między innymi nasza piękna Bykowa, nasza bohaterka, nasza Madonna dokonywała swoich
cudów. Na pewno poczujesz się tam jak w domu.
- Ani się waż jej ruszyć! - rzekł Wasilij z naciskiem.
Walentin w jednej chwili poderwał się na nogi, złapał kuzyna za kołnierzyk koszuli i
podciągnął do góry. Ich twarze znalazły się bardzo blisko i wtedy Raija zauważyła, że ich
profile są prawie identyczne.
- Jakim prawem śmiesz mi wydawać polecenia? - syknął przez zęby. - Jakim prawem
się o nią troszczysz?
- Jest żoną Bykowa - odparł spokojnie Wasilij. Mógłby uwolnić się z rąk Walentina,
gdyby chciał, ale zachował spokój, nie wyrywał się. Raiji wydało się to dziwne.
- I twoją dziwką?
Raija na moment zamknęła oczy. Chciała się odwrócić, ale nie zdołała - stała jak
sparaliżowana. Obelgi były tak niedorzeczne i obrzydliwe, że aż obezwładniały.
- Zapłacisz za to! - rzucił Wasilij. - Może nie dziś ani nie jutro, ale odpowiesz za te
oszczerstwa!
- Nigdy przedtem nie stawałeś tak gorliwie w obronie swych przyjaciółek - syknął
Walentin. U nasady włosów pojawiły mu się krople potu. Raiji nie podobał się jego ochrypły
głos. - Żona Bykowa musi być dla ciebie kimś szczególnym, kimś wyjątkowym, co? Nie
opowiesz mi o tym? Zawsze lubiłeś opowiadać mi o swoich dziewczynach. Pamiętasz?
Pamiętasz, jak dokładnie opisywałeś, jak było? Jakie one były? Mogłem je sobie dokładnie
wyobrazić. Do diabła, widziałem je w wyobraźni tak wyraźnie, że mogłem je później brać w
swych marzeniach. Oczywiście nie tak, jak ty to robiłeś, chłopcze, ty byłeś zawsze słaby i
łagodny, ale na swój sposób, po męsku. Twardo, bez ceregieli, bez gadania. Mogę się założyć,
że wolałyby mnie. Kobiety trzeba traktować silną ręką, kierować nimi. Lubią, kiedy mężczyźni
je ujarzmiają...
Puścił Wasilija. Nie patrząc na kuzyna, podszedł do Raiji. Objął ją, nie zwracając uwagi
na jej sprzeciw. Przywarł do niej całym ciałem.
- Na pewno byś mnie polubiła - rzekł z przekonaniem. - Jestem trochę inny niż Byków.
Mam dwa silne ramiona. Takie kobiety jak ty powinni ujeżdżać mężczyźni o dwóch rękach.
Zobaczysz, jestem lepszy niż ten mięczak Wasilij, który nie chce mi o was opowiedzieć...
Mówiąc to położył dłoń na piersi Raiji i mocno zacisnął.
Raija szarpnęła się, ale nie zdołała się uwolnić. Walentin tylko roześmiał się ironicznie.
Wasilij całą silą woli starał się zachować spokój. Jego spojrzenie pociemniało, dłonie zacisnęły
się mocno na poręczach krzesła, ale nie uczynił nic, by powstrzymać kuzyna.
- Ostatnio Wasilij nie chce mi już opowiadać o kobietach, z którymi sypia, ani o tym,
jak się z nimi zabawia. Nie powtarza też, co im mówi i co one odpowiadają, nie opisuje ich
twarzy, które się nad nim pochylają. Ale mam nadzieję, że ty, Bykowa, opowiesz mi o tym
wszystkim, o czym on nie chce mówić. A ja dostarczę ci takich wrażeń, których nigdy nie
zapomnisz. I to nie raz, lecz wiele razy...
- Mam nadzieję, że to jeszcze jedna z tych obietnic, których nie spełnisz - syknęła Raija.
Podniosła nogę i z całych sił kopnęła Walentina w krocze.
Zacisnął zęby z bólu. Cofnął ręce.
- Przyjdzie na ciebie czas - zagroził. - Przyjdzie jeszcze na ciebie czas, Bykowa!
- Mogę się przejść po pokładzie? - spytał Wasilij dziwnie zmienionym głosem.
Walentin roześmiał się.
- Jesteś bezczelny!
- To typowe w naszej rodzinie - odparował Wasilij.
- Nigdy nie pozwolę takiemu wilkowi jak ty krążyć między mymi ludźmi po pokładzie.
Nie, drogi kuzynie, nie zgodzę się, byś buszował po statku. Jesteś zbyt niebezpieczny. Nie ma
gorszego wroga niż członek najbliższej rodziny!
Wasilij wzruszył ramionami.
- Możesz zostać tutaj, dopóki nie wrócę, nie ma tu nic do zabrania... - dodał Walentin.
- Razem z nią? - spytał Wasilij.
- Przypuszczam, że już nie raz zostawałeś z nią sam na sam - odparł Walentin. - Taka
okazja może się już nie powtórzyć, a mnie to nie przeszkadza. Na pewno jest wiele spraw, o
których chcielibyście porozmawiać...
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi na klucz.
- Przepraszam za jego zachowanie. Wstyd mi, w końcu jesteśmy krewnymi - rzekł
Wasilij, kiedy umilkły kroki na korytarzu. - On nie potrafi inaczej. Skrzywdził cię? Zrobił ci
coś?
- Czy mnie zgwałcił? - spytała Raija i usiadła na krześle. - Jeszcze nie.
- Zapłaci za każde słowo - obiecał Wasilij. - Jestem tchórzem. W twoich oczach
okazałem się pewnie słabeuszem, Raija, ale nie mogłem postąpić inaczej. Zapewniam cię, że
nie zawsze zachowuję się tak biernie. Walentin pożałuje swych słów, pożałuje, że cię dotknął...
- Siłą nic nie zdziałasz - westchnęła Raija. - On jest tak pewny siebie, przekonany o
swojej nieomylności. Nie znasz go? Nie da sobie nic powiedzieć, nic go nie przekona. Teraz
chce mnie, ponieważ jestem żoną Jewgienija Bykowa. Ponieważ...
- ponieważ myśli, że ja cię miałem - dokończył za nią Wasilij. Chwycił dłoń Raiji i
uścisnął ją z szacunkiem. - Walentin widzi, że nie jesteś mi obojętna. Dla niego istnieje tylko
jeden sposób okazywania kobiecie zainteresowania, sam zresztą to wyjaśnił. Nie potrafi sobie
wyobrazić, że między nami może być inaczej. Niestety, widzi wyraźnie, że cię lubię. Obawiam
się, że nie udało mi się tego ukryć, pani Bykowa...
- Nie mów do mnie w ten sposób! - poprosiła. - To Walentin zwraca się do mnie
wyłącznie po nazwisku. Nie chcę, byś mi go przypominał.
- Dobrze, więcej cię tak nie nazwę - obiecał, wypuszczając jej dłoń. - Wiesz,
zobaczyłem twoją bluzkę wiszącą na łóżku - powiedział z gorzkim uśmiechem. - Przez głowę
przemknęło mi wiele bolesnych myśli...
- Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda - rzekła cicho Raija. Nie lubiła wódki, ale
teraz nalała sobie trochę z karafki. Nie zwróciła uwagi na to, że wypiła z brudnej szklanki. -
Nie, nie wszystko jest takie, na jakie wygląda... - powtórzyła. Wasilij wciągnął powietrze.
- Czy nadal masz nóż, Raiju? Gdy wymawiał jej imię, jego głos zdradziecko drżał.
Zrozumiała, jak wiele dla niego znaczy, i zrobiło jej się przykro.
Nie chciała, by się do niej przywiązywał, a potem tęsknił. Wiedziała jednak, że nie
może tego zmienić, że Wasilij również nic na to nie poradzi.
Skinęła głową.
- Potrzebujesz go? Boże, co powinna odpowiedzieć?
- Nic mi chyba nie grozi - rzekła beztrosko. - No, poza tym, że Walentin wykorzysta
pierwszą nadarzającą się okazję, by mnie zgwałcić. Nie, nie sądzę, by nóż był mi potrzebny.
- Wiem, że nie powinienem cię pytać w ten sposób - westchnął Wasilij. - Matko Boska,
zawsze mówię coś nie tak! - Popatrzył na Raije. Jego niebieskozielone oczy wydawały się teraz
bardziej zielone niż zwykle. To spostrzeżenie poruszyło w duszy Raiji jakąś strunę. Zdała sobie
sprawę, że takie oczy już kiedyś widziała. W każdym razie podobne, tego samego koloru.
Ale i to wspomnienie mieszkało w niej gdzieś głęboko.
- Mam pewien plan, ale wolałbym ci go nie zdradzać, Raija. Po prostu lepiej dla ciebie,
żebyś nie wiedziała. - Przełknął ślinę. - Nie mogę ci wyjawić szczegółów. Wybacz, ale muszę je
zachować dla siebie. Mogę ci tylko powiedzieć, że nie przez przypadek znalazłem się na
pokładzie. Walentin nawet nie wie, jak bardzo mi pomógł. Ważne, że już tu jestem. Myślę, że
potrafię tak pokierować wypadkami, żeby zakończyć bunt bez przelewu krwi, bez poświęcania
czyjegoś życia. Jednak może się zdarzyć, że będę potrzebował poświęcenia z twojej strony...
Spojrzał na nią. Nie uciekł wzrokiem.
Raiję ogarnął gniew. Zrozumiała, co miał na myśli. Jak mógł ją prosić o coś takiego?
Przez długą chwilę milczała.
- O wiele prosisz - rzekła wreszcie. Głos jej drżał.
- Wiem o tym i wierz mi, nie czuję się godzien miana mężczyzny. Zdaję sobie sprawę,
że możesz mnie znienawidzić do końca życia. Ale jestem gotów zapłacić tę cenę.
- Nie jest wysoka w porównaniu z tą, o której zapłacenie mnie prosisz - rzekła z goryczą
Raija.
Wasilij skinął głową.
- Wiem, że Walentin może cię skrzywdzić, ale ja potrzebuję twojego noża. Muszę mieć
nóż, a innego nie uda mi się zdobyć. - Westchnął. - Zresztą i tak nie obronisz się przed gwałtem
za pomocą noża ukrytego pod spódnicą. Pomyśl, co by było, gdyby Walentin go znalazł, gdy
przed chwilą cię dotykał? Jesteś od niego o wiele słabsza, Raiju. Jeżeli będzie chciał cię wziąć
siłą, zrobi to. Czy chcesz, czy nie. Mówią, że bardzo lubi, kiedy kobiety się bronią...
Raija nie odpowiedziała. Wsunęła rękę pod brzeg spódnicy i wyjęła nóż. Walentin
rzeczywiście omal go nie wyczuł, kiedy niedawno ją obejmował. Co do tego Wasilij miał rację.
Podała mu nóż, a on natychmiast wsunął go do cholewy buta.
- Jak się czuje mój Michaił?
- Tęskni za mamą - odpowiedział Wasilij. - Ale żona stajennego dobrze się nim zajmuje.
Posłaliśmy ludzi po twojego męża i Antonię...
- Nie chcę o nich więcej słyszeć - rzekła nagle. Odchyliła głowę do tyłu, zdołała
powstrzymać łzy, choć ścisnęło ją za gardło i zapiekło pod powiekami.
- Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy możemy zginąć? Skinęła głową.
- Jeżeli nas zaatakują - rzekła. - Biedny Oleg! Nie pomyślałam o takim rozwoju sytuacji,
kiedy nalegałam, byś mnie tu przywiózł.
- Nie zmusiłabyś mnie - rzekł z goryczą - gdybym i ja nie sądził, że sprawy potoczą się
inaczej. Widziałem inne rozwiązanie, jeśli mam być szczery, Raiju. Nigdy nie chciałem, byś
ucierpiała.
Właśnie to musiał jej powiedzieć, uważał, że to ważne.
- Czy widzisz jakieś rozwiązanie? Teraz, kiedy masz mój nóż?
Wasilij skinął głową. Rozlał do szklanek resztkę wódki.
- Tak. Wypijmy za to, Raiju.
13
Raija nie do końca pojmowała, czemu Walentin zamknął ją w kajucie razem z
Wasilijem. Niejasno to przeczuwała, zgadywała jego tok myślenia, ale czy rzeczywiście wpadło
mu do głowy coś takiego? Chyba sam nie wierzył, że mogliby się tak zachować.
Nie są przecież zwierzętami...
A jednak tak było. Kiedy Walentin wrócił do kajuty przyjrzał się obojgu podejrzliwie.
Popatrzył na szklanki i pustą butelkę, niby przypadkiem zerknął na prycze.
Raija poczuła, że robi jej się niedobrze.
- Wypiliśmy twoją wódkę - oznajmił Wasilij. - W naszej rodzinie nie pytamy o
pozwolenie, prawda, stary? To dobra wódka, zupełnie co innego niż kwas. Przypuszczam, że
kapitan zgromadził większy zapas, nie będziesz więc musiał pościć. Rozejrzyj się też za
rumem, jest niezły, choć może trochę słodki...
Wasilij wstał i przeciągnął się leniwie. Był szczuplejszy i bardziej sprężysty niż
Walentin. Gdyby stanęli do uczciwej walki wręcz, z pewnością Wasilij byłby górą, uznała
Raija.
- Rozmawiałem z chłopakami - odezwał się Walentin. - Mogę na nich liczyć, wcale nie
zamierzają się wycofać. Dostałem też wieści z „Raiji”. Tamci marynarze także nie myślą o tym,
by się wycofać... Przykro mi, ale muszę cię rozdzielić z Bykową - dodał drwiąco, ale z
niewinnym uśmiechem i pokornym spojrzeniem. Nawet wyraz oczu go nie zdradzał, tak
doskonale potrafił się maskować.
Raija już wiedziała, dlaczego tylu ludzi brało jego słowa za dobrą monetę, pozwoliło mu
się oczarować, a potem oszukać.
Ciekawa była, co też Walentin powiedział marynarzom.
- Ale nie martw się, dostaniesz osobną kajutę, w której będziesz bezpieczny, Wasilij.
Muszę cię niestety zamknąć na klucz, ale czegóż się nie robi, by ochronić człowieka, w którym
płynie ta sama krew...
- Jasne, przekonaliśmy się o tym na przykładzie Piotra - odezwała się Raija.
Musiała to powiedzieć.
- Piotr nie jest moim synem - rzekł z naciskiem Walentin.
Wciąż zachowywał spokój, wciąż się uśmiechał, ale jeden policzek zaczął mu
zdradziecko drgać.
- No to chodźmy - rzekł Wasilij. - Nie mam chyba prawa spytać, co zamierzasz teraz
zrobić?
- Nie mylisz się - odparł Walentin. - Nie możesz spytać, a w każdym razie nie otrzymasz
odpowiedzi. Ale lepiej dla ciebie, żebyś znalazł się bezpieczny w kajucie sternika, zanim
cokolwiek zacznie się dziać.
Więcej nic nie powiedział.
Raija czuła, jak ogarnia ją lodowaty strach, który z żołądka rozlewał się na całe ciało.
Zrobiło jej się zimno, jak gdyby znalazła się na dworze w zimowy dzień, a północny wiatr
przeszywał ją na wskroś. Nigdy chyba bardziej nie zmarzła.
- Dobrze wiem, gdzie jest moje miejsce - zapewnił beztrosko Wasilij. Wyglądał tak,
jakby nie miał żadnych zmartwień, niespiesznie ruszając do drzwi. - Przypuszczam, że ktoś
mnie tam odprowadzi. Nie ty? Walentin nawet nie drgnął, nie odpowiedział słowem ani gestem.
- Nie rób jej krzywdy! - poprosił Wasilij. - Ze względu na nią i ze względu na siebie
samego. Jeszcze nie tak dawno temu Jewgienij Byków był nieokrzesanym gburem. Ma
wprawdzie jedno ramię mniej, ale sądzę, że nadal gdzieś w głębi jego duszy drzemie zabijaka.
Jeśli wyrządzisz krzywdę Raiji, z pewnością się zemści.
Walentin nawet się nie skrzywił, choć nie miał zwyczaju przyjmować niczyich rad i
pouczeń. Potrafił ukryć ogarniający go gniew, tym większy, iż podejrzewał, że Wasilij i Raija
są kochankami. Dla niego słowo „miłość” miało tylko jedno znaczenie, kojarzyło mu się
wyłącznie z fizycznym pożądaniem.
Uważał, że kobieta to tylko ciało, dzięki któremu mógł zaspokoić swoje żądze. Teraz też
nie ukrywał swoich zamiarów wobec żony właściciela statku.
Ku swemu zaskoczeniu Raija nagle dostrzegła, że teraz twarz Walentina się zmieniła.
Na jego policzkach wykwitły rumieńce, a niebieskozielone oczy lśniły dziwnym blaskiem.
Czyżby tak wpłynęła na niego ostatnia rozmowa ze zbuntowanymi marynarzami? Z pewnością
to nie jej bliskość tak na niego działała.
- Boisz się mnie? - spytał wyzywająco, kiedy zostali sami.
Nie odpowiedziała. Ona również znała sztukę milczenia, choć nie potrafiła tak jak on
sprawić, by jej twarz kłamała, by z oczu nie dało się nic wyczytać.
- A może Wasilij tak bardzo cię pocieszył, że nabrałaś odwagi?
- Wasilij i ja nie rozmawialiśmy o sytuacji na statku.
- Oczywiście, że nie! - wykrzyknął, wymachując rękami. - Rozmawialiście o bardziej
wzniosłych sprawach, co? Takich, na których ty się znasz, a on udaje, że rozumie... Taka
wymiana myśli to pewnie miła odmiana od mojego towarzystwa, co? Ja nie mam głowy do
takich rzeczy. Jestem tylko prostakiem, który uprowadził dwa statki.
- Nie jesteś prostakiem - zaprzeczyła Raija, starając się zachować spokój.
Była w stanie się opanować, dopóki mówiła to, co naprawdę myśli, dopóki nie musiała
kłamać.
Uniesione brwi świadczyły o zdumieniu Walentina. Najwyraźniej spodziewał się
usłyszeć od niej inne słowa. Wciąż jednak nie przestawał jej prowokować.
- Jakim kochankiem jest mój kuzyn Wasilij? - dopytywał się uparcie.
- Nie mam pojęcia - odparła, nie uciekając spojrzeniem. Nie wiedziała, co Walentin
chce osiągnąć. Może stara się przyłapać ją na kłamstwie?
Jak dobrze, że na jego pytania mogła szczerze odpowiadać.
- Założę się, że w swym długim życiu pościelowego jeźdźca nauczył się sztuczek, które
są w stanie zaskoczyć nawet tak wymagającą damę jak ty!
Raija westchnęła.
- Pewnie jest tak, jak myślisz. Nie potrafię nic na ten temat powiedzieć. Jestem
szczęśliwą żoną i od kiedy poznałam Jewgienija, nie spotkałam mężczyzny, który by mnie
pociągał. Po prostu nie ma drugiego takiego człowieka jak on...
- Nie, trudno jest znaleźć w okolicy drugiego jednorękiego...
- Możesz sobie myśleć, co chcesz - rzekła Raija zrezygnowana. - Wielu kobietom
wystarcza jeden mężczyzna, choć tobie z pewnością trudno to zrozumieć. Jestem bardzo
szczęśliwa z Jewgienijem. Daje mi wszystko, czego pragnę. Również w miłości.
Powiedziała to wprost, tak żeby Walentin nie miał wątpliwości. Nieważne, że rozmawia
z nim o swoich osobistych sprawach, choć właściwie nic mu do tego.
- A więc kuzyn Wasilij w ogóle cię nie pociąga, mała kobietko? Naprawdę nigdy nie
sprawił, że krew zaczęła ci szybciej krążyć?
- Nie - odparła Raija, ale głos lekko jej przy tym zadrżał. W głębi duszy musiała
przyznać, że Wasilij miał w sobie wiele cech, których szukała u mężczyzny. Gdyby nie była
żoną Jewgienija, gdyby chciała się związać z kimś, przy kim mogłaby zostać sobą i czuć się
bezpiecznie, wybrałaby właśnie jego.
Walentin potrafił wyłowić owo drżenie głosu. Bez trudu odgadł, że Raija zawahała się,
zanim odpowiedziała. Dosłyszał niepewność, z której ledwie sama zdawała sobie sprawę.
I wyciągnął własne wnioski.
Roześmiał się.
Zadowolony roześmiał się głośno.
- Nie jesteś całkiem niewinna, co, Bykowa? Kobiety to niewierne istoty! Nie znam
żadnej zamężnej niewiasty, która nie miałaby ochoty zdradzić swego męża, o ile nikt by się o
tym nie dowiedział. A ty bynajmniej nie jesteś wyjątkiem, choć już prawie uwierzyłem, że
jesteś ideałem. Gdybyś była taka niedostępna, jak początkowo sądziłem, warto by było
spróbować cię zdobyć. Ale ty jesteś jak wszystkie - westchnął. - Jesteś całkiem zwyczajna.
Nawet nie wiesz, jak mnie rozczarowałaś...
Raija przełknęła. Zachciało jej się pić. Teraz chętnie sięgnęłaby nawet po gorzką i
palącą wódkę. W gardle całkiem jej zaschło.
- Czego się po mnie spodziewałaś? - spytał i pochylił ku niej, jakby w przypływie
zaufania. - Oczekiwałaś, że okażę się taki jak Wasilij? Myślę, że byłbym lepszym kochankiem.
Dałbym ci więcej. O wiele więcej... - Roześmiał się. - Może jeszcze będziesz miała okazję się o
tym przekonać. Może... - mrugnął porozumiewawczo. - Ale teraz muszę cię zostawić samą.
Pewnie cię zawiodłem, ale nie ma innej rady.
- Czy musisz zamykać mnie na klucz? - spytała, starając się przybrać żałosny, błagalny
ton. Właściwie nie musiała udawać, naprawdę się bała.
- Zapewne nie wyrządziłabyś wielkich szkód na pokładzie - uśmiechnął się - ale
prowokujesz moją załogę do myślenia o innych sprawach niż te, dla których tu jest. A na to nie
mogę pozwolić, poza tym i ty nie byłabyś bezpieczna. Wygląda na to, że oprócz mnie i mojego
kuzyna jest jeszcze kilku innych mężczyzn, którym na twój widok przychodzą do głowy
brzydkie i grzeszne myśli, moja droga. Zrozum, że najbezpieczniej jest dla ciebie tutaj, w mojej
ciepłej i przytulnej kajucie...
Raija westchnęła. Skinęła głową.
- Z pewnością masz rację - przyznała zrezygnowana. Teraz już nie miała wątpliwości,
że jest jego więźniem.
Chciała jednak wiedzieć, co się dzieje na pokładzie.
- Dokąd się tak spieszysz? - spytała. - Czyżby groziło nam jakieś niebezpieczeństwo?
Uśmiechnął się do niej, choć ten uśmiech przypominał raczej grymas.
- Nie zauważyłaś, jak się zrobiło cicho? - spytał. - Czy nie doznajesz wrażenia, jakby
morze się uspokoiło?
Przytaknęła, miał chyba rację.
- Nadciąga sztorm - wyjaśnił. - Nie możemy stać na kotwicy, bo liny i tak by się
zerwały. Stawiamy żagle, moja droga, popłyniemy mimo nawałnicy. Może uda się ją ominąć.
Nie wiem, gdzie zakotwiczymy jutro. Ale i Jurków tego nie wie...
Roześmiał się i wyszedł. Potrafił wyjść we właściwym momencie.
Uwięziona w kajucie Walentina Raija miała dużo czasu na myślenie. Próbowała
odgadnąć, czy morze rzeczywiście jest spokojne, ale nie znała się ani na żegludze, ani na
pogodzie. Słyszała tylko, że na pokładzie zapanował ruch, zewsząd rozlegał się tupot
chodaków, kroki biegających ludzi. Słyszała, jak marynarze śpiewają, rytmicznie wciągając
żagle. Gdy natężyła słuch, dobiegał ją niekiedy głos Walentina.
Zastanawiała się, co teraz czuje, dowodząc dwoma statkami, które w jednej chwili stały
się dwiema pływającymi wysepkami.
Mimo nadciągającej burzy podnieśli żagle.
Raija zastanawiała się, czy to dlatego Walentin wydał jej się tak odmieniony. Czyżby
liczył na to, że właśnie teraz wydarzy się coś ważnego, i ta nadzieja dodała mu skrzydeł?
Powiedział, że popłyną mimo nawałnicy. Skąd wiedział, że będzie sztorm? Prawda,
ludzie morza potrafią takie rzeczy przewidywać, umieją bezbłędnie odczytywać znaki w
przyrodzie. Jewgienij również znał tę sztukę. Zwykle się nie mylił, kiedy przepowiadał pogodę
na następny dzień. Marynarze nie musieli znać liter, ale przyroda powinna być dla nich otwartą
księgą.
Wyglądało na to, że Walentin bez trudu ją odczytywał. Z pewnością posiadł wiele
umiejętności i potrafił je wykorzystać.
Raija bała się.
Zachodziła w głowę, po co Wasilij wziął od niej nóż. Jeśli siedzi teraz zamknięty w
kajucie sternika, nie będzie przecież mógł go użyć. Znajdował się w podobnej sytuacji jak ona.
Zapewne i on słyszał, że się na coś zanosi. Wątpliwe jednak, by Walentin zadał sobie trud i
wyjaśnił mu, dlaczego podniesiono kotwicę i dlaczego rozwinięto żagle.
Raija nie znała planów Wasilija, ale bala się, bo przecież burza mogła mu je
pokrzyżować.
Chociaż i on pewnie był w stanie wcześniej przewidzieć, że nadciągnie sztorm.
Nagle Raija usłyszała, że za drzwiami coś się dzieje. Zazgrzytało w zamku. Niepewnie,
nie tak, kiedy Walentin przekręcał klucz.
Nie dobiegł jej też odgłos kroków.
Szybko znalazła się przy wejściu i spytała szeptem:
- Kto tam?
Nie zdążyła otrzymać odpowiedzi, kiedy zamek ustąpił. Cofnęła się.
Za drzwiami stał Wasilij.
Wśliznął się bezszelestnie do środka i zamknął za sobą drzwi. Raija zobaczyła, jak
chowa nóż w rękawie kurtki.
- Przydatna rzecz - zauważył. - Chyba będzie sztorm.
Raija skinęła głową. Nawet nie pytała, skąd o tym wie. On także był marynarzem.
- Weź pelerynę, bluzkę... Chodź ze mną! Nie pytała, dokąd ani po co. Ufała Wasilijowi.
Bluzkę wepchnęła pod kurtkę - później ją założy.
Pelerynę zwinęła w rulon i wzięła pod pachę.
- Może powinniśmy zabrać też trochę jedzenia - dodał Wasilij. Przeszukał szafki.
Butelka likieru i słoik kandyzowanych owoców zniknęły pod jego kurtką. Raija urwała kawał
chleba, chleb był bardziej sycący.
- Musimy stąd uciekać! - rzucił niespokojnie Wasilij.
Spieszył się, rozglądał, wciąż nasłuchiwał. Dzięki docierającym do kajuty odgłosom
mógł odgadnąć, co dzieje się na pokładzie. Był przecież doświadczonym marynarzem.
Kiedy wyszli z kajuty, rzucił:
- Poczekaj, zamknę drzwi na klucz... Raija uważała, że to zbyteczne, ale nie
protestowała. Wasilij działał w sposób przemyślany. Za pomocą noża przekręcił zamek w
drzwiach. Jeśli ktoś teraz naciśnie klamkę, przekona się, że kajuta jest zamknięta, i przez
dziurkę od klucza zobaczy, że lampy są przykręcone, a zasłony na pryczach zasunięte. Pomyśli
pewnie, że ktoś tam śpi.
Raija zrozumiała, że Wasilij nie zdawał się na los szczęścia.
Podał jej rękę, kiedy biegli przez ciemne, wąskie korytarze, w których ledwie mieścili
się obok siebie. Z dłonią w jego dłoni Raija czuła się bezpieczniej.
- Dokąd biegniemy? - szepnęła, kiedy posuwali się coraz niżej i coraz bardziej ku rufie
statku. Kajuta sternika znajdowała się przecież zupełnie gdzie indziej!
- Tss! - uciszył Wasilij Raiję. Uniósł pokrywę luku i pomógł jej zsunąć się w dół.
Raija kurczowo chwyciła stromą drabinkę.
Serce mocno waliło jej w piersi, kiedy po niej schodziła. Wasilij nie odezwał się ani
słowem, zanim na powrót nie zamknął za sobą włazu.
- Jak myślisz, gdzie najpierw będą cię szukać? - spytał.
- U ciebie, to znaczy w kajucie sternika - odparła. Skinął głową. Uśmiechnął się, mimo
ciemności dostrzegła błysk jego zębów.
- Sądzę, że Walentin nie będzie miał czasu do ciebie zaglądać, Raija, i nie zauważy
twojego zniknięcia. Na wszelki wypadek muszę cię jednak ukryć.
Wasilij roześmiał się i poprowadził Raiję w stronę ciasnego, ciemnego i wilgotnego
pomieszczenia, przypominającego kubryk, w którym wcześniej leżeli ranni.
- To być może nie jest konieczne, ale nie lubię ryzykować, kiedy stawka jest tak
wysoka. Tym razem gra toczy się o wszystko. Walentin pewnie zajrzy najpierw do kajuty
sternika, a gdy przekona się, że i tam cię nie ma, będzie po kolei sprawdzał wszystkie za-
kamarki. Kiedy przyjdzie mu do głowy, że mogłaś się ukryć tutaj, być może będzie już za
późno...
Za późno, pomyślała Raija. Tylko dla kogo? W pomieszczeniu paliła się jedna lampa.
Raija dostrzegła jakąś postać i kurczowo ścisnęła Wasilija za rękę, ale on pogładził ją
uspokajająco. Odsunął się i zamknął drzwi. Na wszelki wypadek przekręcił nożem zasuwę w
zamku.
- Nie obawiaj się, to kapitan, Raiju. Teraz jesteśmy po jednej stronie - znowu się
roześmiał. - Jeżeli Walentin zacznie szukać kapitana tu, gdzie go zamknął, i przekona się, że
pomieszczenie jest puste i zamknięte na klucz, jak sądzisz, zmartwi się?
Raija skinęła głową.
- I co pomyśli? - dopytywał się.
- Że to twoja sprawka - odparła bez wahania. Wasilij przytaknął. Wyglądał na
zadowolonego z siebie.
- Na pewno - przyznał. - I co jeszcze?
- Ze pomaga ci ktoś z załogi - dodała bez zastanowienia.
- Mądra dziewczyna!
Wasilij ułożył wilgotne prześcieradła jedno na drugim w ten sposób, że utworzyły
piramidkę, i usiadł na nich z Raiją.
Następnie wyciągnął likier i owoce kandyzowane. Wziął od Raiji chleb i podzielił go na
trzy równe części. Najpierw podał kapitanowi.
- Nie pamiętali chyba o posiłkach dla ciebie? - spytał. Kapitan potrząsnął głową i zaczął
łapczywie jeść. Wasilij otulił Raiję płaszczem.
- Nie możemy pozwolić, byś zmarzła - rzekł. - Będę musiał zgasić lampę. Wolałbym
tego nie robić, ale obawiam się, że to konieczne.
Skinęła głową, rozumiała, dlaczego.
- Zamykałeś za sobą drzwi, przekręcając nożem zamek - zauważyła między jednym
kęsem chleba a drugim. Za likier podziękowała, bo pragnęła zachować jasny umysł. I tak tu na
statku wlała już w siebie więcej wódki niż kiedykolwiek wcześniej. Zwykle po mocnych
trunkach robiła się senna, a to ostatnie, czego teraz chciała. - Walentin pomyśli, że jest z tobą
ktoś, kto ma klucz. Wasilij roześmiał się.
- Właśnie, jestem sprytniejszy, niż się wszystkim zdaje! Mam nadzieję, że Walentin
połknie przynętę, choć nie do końca jestem tego pewien. On też nie jest taki głupi, na jakiego
wygląda. Obawiam się, że to rodzinne...
Wziął butelkę od kapitana, wypił odrobinę albo tylko udawał, bo Raija nie dosłyszała,
żeby przełykał.
- Kiedy zaczynaliśmy bunt, nikt nie wziął pod uwagę kaprysów pogody - mówił dalej
Wasilij. - Trudno ją rozszyfrować. Przyznam, że później, kiedy wyrzucono mnie ze statku,
liczyłem na to, iż morze się trochę rozkołysze! Święta Panienko, nigdy bym nie śmiał prosić o
sztorm. To za wiele. A teraz właśnie spełniają się moje życzenia.
Rozsadzała go radość.
- Ja także nie jestem taka głupia, na jaką wyglądam - zauważyła Raija. - Ale nie do
końca rozumiem, Wasilij. Zanosi się na coś więcej niż sztorm, tak? Czy ty coś szykujesz?
Chyba nieprzypadkowo wszedłeś na pokład?
- Oczywiście, że to nie przypadek! - roześmiał się i objął ją ramieniem. Raija nie
widziała w tym nic niestosownego. Co prawda Wasilij podobał jej się jako mężczyzna, ale w tej
chwili nie miało to żadnego znaczenia. Był przyjacielem. Obejmował ją jak przyjaciel. -
Oczywiście, że to część planu, Raiju. Walentin pomyśli, że pomaga mi jeden lub dwóch
członków załogi. Będzie szukał ciebie, mnie, kapitana i tych zdrajców.
Raija wstrzymała oddech. Wasilij potrafił mówić z równym przekonaniem, jak jego
kuzyn. To pewnie jeszcze jedna z ich wspólnych cech.
- Wymyśliłem pewien plan - mówił dalej Wasilij. Świadomie przeciągał, by rozbudzić
ciekawość kapitana i Raiji. - A moje plany zawsze były lepsze od planów Walentina. On o tym
wie. To jeden z powodów, dla których mnie nie lubi. Nigdy nie lubił przegrywać. Nigdy też nie
wyciągnął nauki ze swych błędów. Okrada mnie z moich kobiet, ubrań, sposobów
przyrządzania piwa, moich pomysłów... Ale jemu nigdy nic nie udaje się tak jak mnie...
- Jednak przechwala się tak samo jak ty - przerwała Raija niecierpliwie. - Wyjaśnij
wreszcie, o co chodzi, zanim Walentin się tu zjawi. Co się właściwie dzieje?
- Udało mi się przeciągnąć całą załogę na swoją stronę - rzekł Wasilij. - Bez trudu
udowodniłem ludziom, że ich okłamał. Morale marynarzy jest wysokie, Walentin ma rację, ale
nie takie, jak by sobie życzył.
Wasilij znowu się roześmiał. Raija nie pojmowała, jak można się śmiać w takiej chwili
jak ta. Jej wcale nie było wesoło.
- Walentin bardzo się zdziwi. To nowy bunt, Raiju Bykowa. Odbieramy statek
Walentinowi - potwierdził słowa Wasilija kapitan.
14
Fragmenty późniejszych wydarzeń na zawsze utrwaliły się w pamięci Raiji.
Decydujących lub trudnych momentów życia nigdy jednak nie zapamiętuje się takimi, jakimi
były naprawdę, bo to zbyt wiele dla zwykłego człowieka. Zachowuje się w świadomości
jedynie urywki.
Być może właśnie dzięki temu ludzie potrafią nadal normalnie żyć.
Raija usnęła z głową na ramieniu Wasilija. Pamiętała niejasno, że było jej zimno.
Pamiętała, że w pomieszczeniu panowała wilgoć, a na podłodze zebrało się sporo wody. I że
zewsząd otaczały ją nieprzeniknione ciemności. Ciemność przypominała ścianę. Pojawiała się
natychmiast wraz z otworzeniem oczu.
Dlatego dobrze było zamknąć oczy i uciec stąd na skrzydłach snu.
Kiedy Wasilij ją obudził, nie pojmowała, jakim cudem mogła w tych warunkach spać.
Czyżby jednak wypiła za dużo wódki?
Statkiem już nie kołysało, rzucało nim z burty na burtę.
Raiję ogarnęła panika. Zerwała się na równe nogi, chciała wybiec na pokład, za wszelką
cenę dostać się na górę, ku światłu! Nie chciała utonąć uwięziona pod pokładem.
Wasilij musiał potrząsnąć Raiją, by oprzytomniała. Nadal czuła lęk, ale opanowała
krzyk.
- Nie bój się, nic ci tu nie grozi. Nikt nie zginie - uspokajał ją.
Raija podejrzewała, że nie mówi prawdy. Powiedział przecież, że przygotował kolejny
bunt. Na pewno dojdzie do rozlewu krwi! W pewnej chwili przemknęło jej przez głowę, że ona
sama pragnie śmierci Walentina.
Przeraziła się.
Nigdy nikomu nie życzyła śmierci. Nie przypuszczała, by w ogóle była do tego zdolna.
Teraz, zdumiona, musiała uznać, że nie znała siebie tak dobrze, jak jej się wydawało. To
zaskakujące i przerażające, że tli się w niej taka żądza zemsty.
- Nie bój się - powtórzył Wasilij. - Takie kołysanie to jeszcze nic.
Raiję przeszedł dreszcz. Czyżby naprawdę mogło być gorzej?
- Właśnie nadszedł odpowiedni moment - mówił dalej Wasilij. - Walentin chyba nie
zauważył, że uciekłaś z kajuty kapitana. Nie miał czasu sprawdzić, ale wcześniej czy później
zechce do ciebie zajrzeć, Raiju. Teraz jest zbyt zajęty, bo nie udało mu się ominąć sztormu.
Burza nadciągnęła szybciej, niż się spodziewał. Marynarze muszą jak najprędzej ściągnąć
żagle, a z tym jest dużo pracy. - Uścisnął Raiję i dodał: - Krótko mówiąc, nie możemy dłużej
czekać. Nie możemy czekać, aż morze się uspokoi. Myślę, że Walentin spróbuje dostać się w
sam środek burzy. Tam zwykle jest spokojnie. To brzmi jak niedorzeczność, prawda? Myślisz,
że tam kipi piekło, a tymczasem zazwyczaj panuje spokój, morze gładkie jak szklana tafla. A
wkoło koniec świata.
Nie możemy czekać, Raiju. Musimy wydostać się na pokład i wykorzystać
zamieszanie...
Raija pojmowała, że mówiąc „musimy”, nie myśli o niej.
- Ty zostaniesz na dole, będziesz tu bezpieczniejsza - potwierdził jej przypuszczenia.
Zdawało się, że tak naprawdę uważa, ale tym samym przeczył wcześniejszym
zapewnieniom. Mówił przecież, że nikt nie zginie...
Weź się w garść, Raija! szeptał jej jakiś wewnętrzny głos, który próbował pomóc jej
zachować rozsądek.
Jedyne, czego pragnął Wasilij, to ją ochronić, chciał dla niej jak najlepiej.
Ale tu, głęboko pod pokładem, było mokro i przerażająco ciemno. Raija nie dostrzegała
nawet ścian. Powietrze do tego stopnia przesycone było wilgocią, że odnosiła wrażenie, iż
zamieniało się w ciecz.
Słyszała plusk.
Statek nabierał wody.
Nie, za nic tu nie zostanie, nie chce utonąć uwięziona pod pokładem!
- Nie możemy cię zabrać ze sobą na górę - tłumaczył Wasilij.
Jego głos rozlegał się tuż przy jej uchu, ciepły oddech muskał jej policzek. Chciała
uwierzyć i dać się przekonać, ale wszystko się w niej sprzeciwiało.
- Będę przeszkadzała?
- Nie w tym rzecz. Boję się, że Walentin mógłby cię dostać w swoje łapy - powiedział
Wasilij wprost. - A wtedy wykorzystałby cię jako zakładnika i użył jako broni przeciwko mnie.
Doskonale wie, że to jedyny sposób, żebym się ugiął.
Raija nie chciała o tym myśleć.
- To dla ciebie najbezpieczniejsze miejsce, jakie znam - dodał. - Zostawimy tu owoce i
ostatni łyk likieru, będziesz się więc mogła w razie czego pocieszyć...
- Mam się upić ze szczurami, zanim pójdziemy na dno?
- Kiedy usłyszysz, że szczury uciekają, masz moje pozwolenie, by czmychnąć stąd
razem z nimi - odparł Wasilij. Nie żartował, jego głos brzmiał wyjątkowo poważnie. - Ale
wcześniej nie chcę cię widzieć na górze, Raija, bo zapowiada się na piekielne przedstawienie.
Sztorm nie ucichnie tylko dlatego, że my się pokażemy na pokładzie; będzie mocno kołysało.
Może się zdarzyć, że na moment stracimy panowanie nad statkiem. Ale wierz mi, „Antonia”
świetnie trzyma się na wodzie. To marzenie, nie statek. Będziesz się śmiała, lecz kocham go!
Myślę, że i on kocha mnie z wzajemnością, a kiedy poczuje, że to ja stanąłem za sterem,
posłucha mnie, odda mi się we władanie jak kobieta...
- Jak, do diabła, możesz mówić coś takiego? - prychnęła Raija.
Roześmiał się niemal tak samo jak Walentin. Raija przez moment zastanowiła się, czy
przypadkiem to nie on stoi obok.
- Próbuję cię tylko przekonać, że wszystko będzie dobrze, Raiju. Chwilami sytuacja
może wydawać się niebezpieczna, ale pamiętaj o tym, co ci powiedziałem. Będzie dobrze.
Prawie cała załoga przeszła na naszą stronę. Walentin nie ma żadnych szans. Sztorm dodatkowo
nam sprzyja...
- Burza zjawiła się jak na zawołanie - dodał kapitan.
Raija nie mogła oprzeć się wrażeniu, że minęło zaledwie parę godzin, od kiedy Wasilij
wszedł na pokład, a marynarze już przestali słuchać Walentina.
Wiatry szybko się zmieniają.
Wyglądało jednak na to, że Wasilij ma zaufanie do swych kolegów i nie żywi do nich
urazy za to, że wcześniej się od niego odwrócili.
- Nie chcę cię widzieć na pokładzie, jasne? - rzekł stanowczo.
- Tak - odparła posłusznie Raija.
Bała się zostać w tym ciasnym i ciemnym pomieszczeniu, ale musiała też przyznać, że
na pokładzie bałaby się jeszcze bardziej. Mogłaby ją zmyć fala albo zepchnąć wiatr, wokół niej
mogłaby się lać krew. Najbardziej obawiała się tego, że wpadnie w ręce Walentina.
Gdyby stała się zakładniczką Wasilija, także nie czułaby się bezpieczna, dodała w
myśli.
- Nie pokażesz się na górze, zanim po ciebie nie przyjdę, niezależnie od tego, jak długo
to potrwa!
- Dobrze.
- Bez względu na to, co się wydarzy, zostań tutaj. Zachowuj się cicho, pod żadnym
pozorem nie zapalaj lampy, nie próbuj czerpać wody, nie krzycz.
- Dobrze.
Była coraz bardziej pokorna. Wreszcie Wasilij puścił ją i wstał. Raija usłyszała plusk
wody, która przesiąkła do środka. Bała się, ale przecież obiecała Wasilijowi, że się stąd nie
ruszy. Potrafiła dochowywać obietnic, miała to we krwi.
- Nie spodziewałem się, że będziesz taka zgodna - przyznał Wasilij, kładąc dłoń na jej
kolanie.
Raija cieszyła się, że wokół panują ciemności. Dzięki temu kapitan nie dostrzegł gestu
Wasilija, a ona sama nie widziała wyrazu twarzy mężczyzny, któremu najwyraźniej nie była
obojętna. Powietrze zrobiło się jeszcze bardziej ciężkie.
- Chciałbym zostawić ci nóż - rzekł z westchnieniem. - Ale będzie nam potrzebny na
górze.
Doskonale to rozumiała.
- Zostanę tu - przyrzekła, starając się, by jej słowa zabrzmiały przekonująco. Nie
chciała, by Wasilij się o nią martwił. Miał na głowie tyle ważnych spraw, które znaczyły więcej
niż jej życie. O wiele więcej. - Dopóki szczury nie zaczną w popłochu biec w górę - dodała ze
słabym uśmiechem, którego Wasilij w tych ciemnościach nie mógł zobaczyć. Ale mógł go
usłyszeć. I rozpoznać ciepło w jej głosie.
Uścisnął jej kolano. Raija wiedziała, że chce się z nią w ten sposób pożegnać, a także
przekazać coś, czego nigdy nie ubierze w słowa. Z pewnością nie był skłonny do składania
deklaracji. Nie należał do tego typu mężczyzn. Nie padał na kolana - w każdym razie nie często.
Wiedział, że jest szczęśliwa z Jewgienijem.
- Powodzenia - rzekła cicho. Poszli. Została sama w absolutnej ciemności. Wasilij nie
zamknął drzwi na zamek, ale to niczego nie zmieniało. I tak była sama.
Pomyślała, że ciemność nie jest ścianą, tak jak początkowo sądziła, lecz czymś, co ją
spowijało. Nie tak jak mgła, raczej jak woalka. Przesłaniała jej twarz, okręcała się wokół głowy,
Raija nie mogła się od niej uwolnić, nic przez nią nie widziała.
Przez chwilę uważnie nasłuchiwała. Coś plusnęło na podłodze gdzieś niżej. Raija nie
siedziała zbyt wysoko, mogła dotknąć desek, gdyby tylko trochę wyciągnęła nogi. Ale nie
chciała próbować. Wręcz przeciwnie - podkurczyła nogi jeszcze bardziej. Nie chciała wiedzieć,
jak wysoko podeszła woda, której przed burzą tu nie było.
Statek przeciekał.
Raija słyszała, jak trzeszczy i skrzypi. Słyszała, jak burty się skarżą. Po każdym
potężnym uderzeniu fal tak jęczały, że obawiała się, iż lada chwila ustąpią.
Wytrzymywały dzielnie napór wody i wichru.
Chyba Wasilij nie kłamał, kiedy mówił, że „Antonia” to dobry i solidny statek. Wciąż
jednak nie czuła się całkiem bezpieczna.
Wyjęła korek z karafki z likierem, którego niewiele już zostało. Wiedziała, że trunek jej
nie posłuży, ale musiała jakoś zagłuszyć strach.
Przełknęła ostatnie krople. Napój miał słodki smak owoców, których nazwy nie znała,
ale pomyślała, że to smak lata, kwiatów i słonecznych promieni.
Poczuła, jak alkohol pali w żołądku, rozgrzewa na moment. Jednak w piersi czuła chłód.
Słyszała, jak wali jej serce, brzmiało chyba równie głośno jak skarga burt statku. Chwilami
Raija miała wrażenie, że nawet na pokładzie słychać uderzenia jej serca.
Walentin wcale nie będzie musiał jej szukać, podąży tylko za tym odgłosem.
Nasłuchiwała, co się dzieje na pokładzie, ale to nie zdało się na nic. Wydawało jej się,
że słyszy tupot nóg w chodakach, by za moment dojść do wniosku, że nikt nie biega w taki
sposób, a poza tym ów odgłos rozległ się zbyt blisko.
Wasilij prosił ją, by siedziała spokojnie i żeby była cicho.
Przypomniała sobie powiedzenie o szczurach uciekających z tonącego okrętu i
wyobraziła sobie, jak gryzonie opuszczają „Antonię”.
Czy naprawdę są tu, pod pokładem? Nie słyszała nic, co mogłoby świadczyć o ich
obecności, ale mimo to w wyobraźni ujrzała całe hordy gryzoni.
Przebiegł ją dreszcz.
Bujna wyobraźnia naprawdę może być przekleństwem.
Statkiem wciąż silnie kołysało, burza jeszcze się nie skończyła. Najwidoczniej
„Antonia” nie zdołała jeszcze dotrzeć w samo serce sztormu. Burza najwyraźniej sprzyjała
Wasilijowi. Wykorzystując zamieszanie na pokładzie, z pewnością zamierzał rozprawić się z
Walentinem. Dlatego tak bardzo mu się spieszyło.
Miała do Wasilija żal, że nie wtajemniczył jej w swe plany, że jej nie zaufał. Choć
wywodzili się z różnych światów, przecież stali się sobie bardzo bliscy.
Jednocześnie jednak rozumiała, czemu zataił przed nią szczegóły. Tak było dla niej
bezpieczniej.
Powiedział, że prawie cała załoga przeszła na jego stronę. Ciekawe, jak przekonał
marynarzy, jakich użył argumentów. Dopiero co popierali Walentina, a już zwrócili się przeciw
niemu. Wasilij musiał być o wiele bardziej przekonujący.
Raija zmarzła tak bardzo, że dzwoniła zębami. Nie miała pojęcia, ile minęło czasu od
chwili, kiedy Wasilij i kapitan zostawili ją samą. Wydawało jej się, że ciągle słyszy trzask
zamykających się za nimi drzwi.
A może jeszcze nie zdążyli dotrzeć na pokład?
A może jest już po wszystkim?
Albo właśnie walka rozgorzała na dobre.
Raija nie wiedziała. W myślach przywoływała obraz bitwy, słyszała wokół krzyki tak
wyraźne, że prawie od nich ogłuchła. Słyszała szalejący sztorm i uderzenia wichru.
Zacisnęła powieki. Objęła dłońmi pustą karafkę. Czuła tak silne kołysanie, że
momentami rzucało nią od ściany do ściany.
A kiedy na powrót otworzyła oczy, panowała cisza. Absolutna cisza.
Raija wstrzymała oddech.
Było cicho.
Poniżej jej stóp pluskała woda, lekko i niemal przyjaźnie.
Cicho.
Minęło trochę czasu, zanim Raija zrozumiała, co się stało. To nie ten sztorm miotał
statkiem, to nie ten sztorm czuła i słyszała każdą częścią ciała.
Uświadomiła sobie, że odżyło jakieś inne doświadczenie, które właśnie uwolniło się z
okowów niepamięci. Sytuacja, w jakiej się znalazła, obudziła wspomnienia.
Jakby wytoczyły się pod wpływem uderzeń fal.
Raija przypomniała sobie, że już raz przebywała pod pokładem statku w czasie sztormu,
i to znacznie silniejszego niż ten. Fale ze wspomnień były wysokie jak góry.
Pulsowało jej w skroniach, głowa ciążyła, w uszach dudniły mocne uderzenia serca.
Niewiarygodne, ale wrażenia powróciły jak żywe. Wiedziała, że wtedy tak samo się bała. Może
nawet bardziej. Strach mocno utkwił jej w pamięci.
Poczuła, że otacza ją wielka pustka.
Nie znała swej przeszłości, mogła tylko zgadywać, że przeżyła coś podobnego wtedy,
kiedy Jewgienij stracił ramię. Tak mało o tym wiedziała, choć wiele razy opowiadano jej, jak
uratowała Jewgienijowi życie. Teraz zdała sobie sprawę, że postąpiła podobnie, jak niedawno w
przypadku Piotra.
Już nie miała wątpliwości, że tkwiła w niej jakaś moc, coś wielkiego i potężnego, coś,
czego sama nie mogła pojąć. Coś, czego nie powinna poznać.
Choć wiedziała, że jest tylko narzędziem sił z zewnątrz, cieszyła się, że może zrobić coś
dobrego dla innych. To wielka rzecz, wspaniałe uczucie, które sprawiało, że nabierała pokory.
Zrobiło się niebezpiecznie cicho. Tak przerażająco i przenikliwie cicho.
Cisza również może grzmieć w uszach.
Cisza również może przypominać krzyk.
Zakłócały ją jedynie uderzenia fal. Nie były to fale sztormowe, woda obmywała burty z
lekkim pluskiem.
Pewnie znaleźli się w samym środku sztormu, jakby w oku cyklonu. To o tym mówił
Wasilij. Użył bardzo trafnego określenia, uznała Raija. Oko musi być spokojne, spojrzenie
właściwe sztormowi - zimne.
A może burza już przeszła?
Dlaczego jest tak cicho? Co z Wasilijem? Dlaczego po nią nie przychodzi?
Obiecał, że zejdzie na dół, jak tylko sytuacja się wyjaśni, jak będzie po wszystkim. Nie
wątpiła w jego prawdomówność. Jeżeli jakikolwiek człowiek dotrzymywał danego słowa, to
był nim właśnie Wasilij.
Ale dlaczego to tak długo trwa?
Czyżby Wasilij się przeliczył? Może jednak marynarze nie stanęli po jego stronie? Albo
Walentin swymi gładkimi obietnicami po raz drugi zdołał ich przekonać do swych racji?
Raiję dręczyło tak wiele pytań.
Kołatały w jej głowie. I na każde pojawiało się mnóstwo sprzecznych odpowiedzi.
Raija całą wolą pragnęła się wydostać: ruszyć do drzwi, wspiąć się po drabince, potem
pójść wzdłuż długich, ciemnych korytarzy na powietrze i ku światłu.
Nie wiedziała, jaka to pora dnia. Im dłużej siedziała w ciemnym pomieszczeniu pod
pokładem, tym bardziej się bała. Całkiem zaschło jej w ustach, serce podchodziło do gardła.
Dlaczego Wasilij nie przychodzi? Dlaczego, do diabła, nie przychodzi? Może zranił go
Walentin? Może w tej chwili walczy ze śmiercią?
Trzeba mu pomóc! Tak, z pewnością trzeba mu natychmiast pomóc...
Ale prosił ją, by pod żadnym pozorem się stąd nie ruszała. Powiedział to z naciskiem.
Powtórzył kilka razy. Kazał jej czekać, póki po nią nie przyjdzie. Powiedział, że nigdzie indziej
nie będzie bezpieczna.
A może zaprzątnęły go inne sprawy, ważniejsze niż ona?
Raija drżała z niepewności. Nie ma nic gorszego, niż tak siedzieć i czekać.
Zmarzły jej ręce, zgrabiały palce. Nie była w stanie utrzymać karafki. Próbowała ją
uchwycić, ale karafka stoczyła się ze stosu prześcieradeł i wpadła z pluskiem do wody.
Przechyły statku sprawiały, że uderzała rytmicznie to w jedną, to w drugą ścianę.
Raiji przyszło do głowy, że może słychać to na pokładzie i że ten odgłos może ją
zdradzić.
Ogarniało ją coraz więcej wątpliwości.
W końcu była już niemal pewna, że Walentin zatriumfuje.
- Diabeł pomaga sobie podobnym - syknęła przez zaciśnięte zęby.
Wasilij był idealistą, walczył o poprawę losu marynarzy i ich rodzin. Walentin zaś
myślał tylko o własnych sprawach, chciał władzy dla siebie, a nie dobra innych.
Raija poczuła, że ogarnia ją złość. Ciągle się bała, ale gniew w końcu wziął górę nad
strachem. Nie była już w stanie dłużej znosić bezczynnego siedzenia i czekania. Uznała, że
musi wyjść na pokład. Musi zobaczyć, co się stało.
Zsunęła się ze stosu prześcieradeł do wody, która już sięgała jej do pół łydki. Po
omacku posuwała się w ciemności. Znalazła drzwi i drabinkę prowadzącą do góry.
Musi się dowiedzieć.
EPILOG
Było coś nierzeczywistego w tym, że tak stała razem z Wasilijem i spoglądała na
wyłaniający się zarys katedry Świętego Michała.
Jeszcze niedawno nie wierzyła, iż doczeka takiej chwili. Sądziła, że przyjdzie jej zginąć.
A teraz Walentin leżał na pokładzie w płóciennym worku, starannie zasznurowanym,
jak gdyby w obawie, że nawet martwy zechce się jeszcze wymknąć.
- Dobrze, że tak się stało - odezwał się Wasilij.
Stał, obejmując Raiję ramieniem. Nikomu nie wydawało się to dziwne, nikt nie
doszukiwał się w tym żadnej dwuznaczności. Nawet Raija.
Walczyli przecież po jednej stronie. Teraz wracali do domu otoczeni swego rodzaju
chwałą.
- Oleg prawie cały dzień i całą noc rozmawiał z policjantami w swym kantorze. Oni nie
dopuszczą, by sprawa buntu odeszła w niepamięć. Chcą znaleźć i ukarać winnego, dostać tych,
którzy zamordowali kapitana „Raiji”. Dobrze, że Walentin nie żyje.
Zamilkł. Uścisnął Raiję, po czym opuścił rękę i odsunął się. Zacisnął dłonie na krawędzi
burty.
Nie chciał, by ktoś z lądu ich zobaczył, kiedy tak stoją razem. Mogliby w ten sposób dać
powód do plotek.
- To najniższa cena, jaką mogliśmy zapłacić, Raija. Nie odzyskalibyśmy statków w inny
sposób. Walentin nigdy dobrowolnie by się nie poddał. Uprowadziłby „Raiję” i „Antonię”, a
ciebie razem z nimi. Bóg jeden wie, dokąd by popłynął. Może udałoby mu się zawinąć do
jakiegoś rosyjskiego portu i sprzedać statki. Wszędzie można znaleźć nieuczciwych ludzi.
Zgubiłby wiele rodzin, a ciebie za nic by nie wypuścił. Możesz mi nie wierzyć, ale bardzo
chciał cię mieć. I wziąłby cię, nawet gdyby miał zostać za to surowo ukarany. Nie bał się
niczego. Nie bał się nawet śmierci...
Raija zamknęła oczy.
Pomyślała, że Wasilij miał rację. Walentin nie bał się śmierci. Sam wyszedł jej na
spotkanie.
Takim go zapamięta...
Wspinanie się w ciemności po chybotliwej i wąskiej drabince przywodziło na myśl
scenę z sennego koszmaru. Raija, stojąc na śliskim szczeblu, walczyła z pokrywą włazu, która
zagradzała jej wyjście na pokład. Nigdy by nie pomyślała, że może być taki ciężki! Dobrze, że
nie mogła spojrzeć w dół.
Kiedy już była pewna, że zgnije tu w ciemności, że Walentin triumfuje i że wszyscy o
niej zapomnieli, pokrywa ustąpiła.
Ostrożnie wchodziła coraz wyżej, wreszcie dotarła na pokład. Uderzyły ją cisza i chłód.
Powietrze było zimne i rześkie, gęsto spowijało statek. Całkiem niedaleko dostrzegła maszty
„Raiji”. Tam też panował dziwny spokój.
I morze było spokojne.
Wydawało się, jakby wszystko wstrzymało oddech, jakby wszyscy poumierali. Jak
gdyby ona jedna pozostała przy życiu.
Serce waliło jej jak młotem. Snuła coraz bardziej niesamowite myśli i wyobrażenia.
Przerażony człowiek wszystko wyolbrzymia. W strachu nawet to, co najbardziej
nieprawdopodobne, wydaje się możliwe.
Raija krążyła po statku. Znalazła nóż, ale właściciel jakby się rozpłynął. Nie zauważyła
krwi. Żadnych śladów walki.
Wydawało jej się, że trafiła na statek - widmo, który wszyscy opuścili w popłochu.
Nie pomyślała, że ktoś musiał stać u steru, nie pomyślała o takim drobiazgu.
Morze nie było jej żywiołem, nie znała go i przerażało ją. Myśl, że jest sama,
dodatkowo potęgowała lęk.
Dotarła do kajuty kapitana. Nie wiedziała, czemu poszła akurat w tę stronę. Może
dlatego, że znała drogę, a może pomieszczenie to kojarzyło się jej z pewnego rodzaju
bezpieczeństwem.
Drzwi stały otworem.
Weszła do środka.
W kajucie zobaczyła tylko Walentina i Wasilija. Wasilij przyciskał do brzucha
Walentina poduszkę, która cała była czerwona. Raija zobaczyła, że prześcieradła również są
zaplamione krwią.
W pierwszej chwili Raija pomyślała, że Walentin nie żyje. Jego twarz nawet nie
drgnęła, była całkiem bez wyrazu, jak twarz martwego człowieka.
Wasilij spojrzał na Raiję.
- To już koniec - rzekł. I zaraz dodał z wyrzutem: - Miałaś zostać pod pokładem, póki
po ciebie nie przyjdę. Czy tak trudno ci dotrzymać tego, co obiecałaś?
Raija potrząsnęła głową. Odsunęła ręce Wasilija i podniosła poduszkę.
Walentin miał głęboką ranę w brzuchu. Mocno krwawił.
Poduszka nic nie pomoże. Wasilij musiał o tym wiedzieć, ale pewnie złapał to, co
pierwsze wpadło mu w rękę.
Raija usiadła na brzegu koi. Położyła ręce na ranie, na zimnej skórze.
Walentin spojrzał na nią.
- Nie mogłaś beze mnie wytrzymać - szepnął ochryple i uśmiechnął się. Raija nie
odpowiedziała. Słyszała jego słowa jak przez mgłę, ale ich sens do niej nie dotarł. Nawet nie
mogły jej rozzłościć.
To nie trwało długo. Nie zabrało wiele czasu. Walentin stracił dużo krwi. Raija nadal
trzymała dłonie na ranie, ale poświata wokół niej zniknęła.
Walentin uśmiechał się, umierając.
Być może zobaczył coś, czego żywi nie mogli dojrzeć. Raija uśmierzyła najgorsze
cierpienia, ale nie zdołała uratować mu życia.
Nie wiedziała, czy tego chce.
Jednocześnie uświadomiła sobie, że to nie zależy od niej. Jak dobrze, że nie sama tym
kieruje.
Nie musi wybierać.
Czuła się wyczerpana. Wasilij przeniósł ją na krzesło.
Następnie umył ciało zmarłego i włożył do płóciennego worka, który dobrze zawiązał,
choć wiedział, że na lądzie jeszcze zostanie otworzony. Walentin nie od razu spocznie w
pokoju.
Potem Wasilij opowiedział Raiji o wszystkim, co wydarzyło się pod jej nieobecność na
pokładzie.
O Walentinie, który stracił władzę. O marynarzach, którzy nie chcieli walczyć do
upadłego, którym w zupełności wystarczyła poprawa warunków na statku, wyższa płaca i
świadomość, że mają pracę i zatrudnienie na więcej niż jeden rejs, jeżeli dobrze się sprawią.
Nie zamierzali wysuwać dodatkowych żądań. Kiedy dowiedzieli się, że przeciw nim wyruszyła
cała flota, zrozumieli, że nie chcą walczyć w prywatnej wojnie Walentina.
- Tak, to zadecydowało - stwierdziła Raija bezbarwnie. Poznała to po twarzach wielu
marynarzy, którzy wyraźnie zazdrościli rannym opuszczającym pokład.
- To było kłamstwo - rzekł Wasilij i usiadł ciężko po drugiej stronie stołu.
Raija spojrzała w jego niebieskozielone oczy, podkrążone, z przekrwionymi białkami.
Policzki Wasilija jeszcze nigdy nie wydawały się tak chude i zapadnięte.
- To było kłamstwo - powtórzył cicho, ponieważ drzwi pozostały otwarte. -
Zaryzykowaliśmy. Spodziewaliśmy się, że Walentin nie będzie czekał z założonymi rękami, aż
zostanie pokonany. Liczyliśmy na to, że marynarze nie zechcą za niego umierać. Skłamaliśmy.
To właśnie było częścią mojego planu, którego nie chciałem ci wyjawić.
Minęło trochę czasu, zanim do Raiji dotarło znaczenie tych słów i zanim zrozumiała, że
Wasilij z Olegiem razem to uknuli. Może zresztą nie tyle Oleg, co Wasilij.
- Nie mogliśmy Walentinowi nic zaproponować - dodał Wasilij, wzruszając ramionami.
- Inni właściciele statków powiedzieli, że nic ich nie obchodzi bunt na „Antonii” i „Raiji”, że
Oleg musi to załatwić na własną rękę. Oni niczym nie ryzykowali, zaś Jurków i Byków mogli
stracić wszystko.
- A co ty z tego masz? - spytała Raija blado. Znowu to samo wzruszenie ramion.
- Zakładam, że Oleg dotrzyma obietnicy. Nie mam nic przeciwko temu, by zostać
kapitanem...
- A marynarze?
- Dostaną to, co Oleg przez cały czas obiecywał. Tylko ci, którzy zamordowali kapitana
„Raiji”, zostaną oddani w ręce gubernatora, co do tego mówiliśmy prawdę...
- Ale z ciebie zimny drań - zauważyła Raija. Skinął głową.
- To typowe w naszej rodzinie - odparł, przebiegając wzrokiem po worku leżącym na
podłodze.
Wpłynęli do portu. Czekały ich zwykłe dni.
Znowu będzie trzymała Michaiła w ramionach. Jewgienij wróci do domu. Wiele będzie
musiała wyjaśnić.
Ale nie mogła postąpić inaczej, wybór nie należał do niej. Do działania popchnęło ją
coś, co istniało poza nią, coś dużo silniejszego.
Tak, wiele trzeba będzie wyjaśnić.