wpływ nastrojów na wybory


Mózg Busha

Numer: 48/2003 (1096)

Karl Rove to najbardziej wpływowa postać w historii USA, która nie została wybrana w wolnych wyborach Nikt nie traktuje spotkania z prezydentem poważnie, jeśli nie przyjdzie na nie Karl Rove" - mówi pragnący zachować anonimowość przedstawiciel amerykańskiej administracji. Doradca George'a W. Busha stał się szarą eminencją w Waszyngtonie. "Mózg Busha" - ten przydomek nadany Rove'owi przez amerykańskie media najlepiej mówi, jak silny jest jego wpływ na prezydenta supermocarstwa.

Rove doczekał się dwóch biografii. "Karl Rove to najprawdopodobniej najbardziej wpływowa osoba w historii USA, która nie została wybrana w wolnych wyborach" - napisali w książce o nim James Moore i Wayne Slater. W Białym Domu nadano mu tytuł "starszego doradcy", bez wyszczególnienia zakresu obowiązków. Rove wpływa właściwie na wszystkie decyzje prezydenta - od wojny w Iraku po kontrowersyjną reformę systemu ceł na stal.

REKLAMA

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic



Arcymistrz politycznych szachów
Niezwykłą pozycję w amerykańskiej polityce Rove zawdzięcza sukcesom w organizowaniu kampanii wyborczych. Dzięki radom Rove'a Bush junior jako pierwszy prezydent USA od czasu Franklina Roosevelta poprowadził swą partię do zwycięstwa w wyborach uzupełniających do Kongresu. Ten sukces stał się możliwy, bo prezydent - w przeciwieństwie do swych poprzedników - mocno zaangażował się w kampanię wyborczą. Popularność, którą zdobył dzięki udanej batalii w Afganistanie, wpłynęła na wynik wyborów. Nie byłoby jednak tego zwycięstwa, gdyby nie strategia Rove'a.
Jego geniusz ujawnił się wcześniej w czasie kampanii prezydenckiej w 2000 r. Przekonał Busha, aby postarał się przeciągnąć na swą stronę "kolorowych" mieszkańców USA. Skutecznie - głos na George'a juniora oddał co trzeci hiszpańskojęzyczny mieszkaniec kraju. Majstersztykiem było wytypowanie do objęcia kluczowych stanowisk w Białym Domu Condoleezzy Rice oraz Colina Powella. Zdobyte w ten sposób poparcie czarnoskórego elektoratu wyniosło Busha na fotel prezydencki.
Rove ma niezwykłe wyczucie nastrojów społecznych w USA i jak nikt inny potrafi się do nich dostroić. "Karl Rove to Bobby Fischer polityki. Przewiduje rozwój zdarzeń 20 ruchów do przodu" - powiedział Mark McKinnon, były konsultant demokratów.

Zwierzę polityczne
"Rove jest zwierzęciem politycznym. Angażuje się w politykę, jakby to był krwawy sport" - twierdzą Moore i Slater. Rove'a cechuje brak skrupułów. Jest gotów wykorzystać każdy sposób, by zdyskontować słabości przeciwnika. Gdy Bush rywalizował z McCainem o nominację prezydencką z ramienia republikanów w 2000 r., Rove nie omieszkał rozpuścić pogłosek, że McCain ma nieślubne dziecko z Murzynką. Od czasu zamachów z 11 września za radą superdoradcy prezydent właściwie każdą decyzję uzasadnia groźbą ataku terrorystycznego. "Bush wykorzystywał zamachy z 11 września, broniąc własnej polityki w dziedzinie energetyki, sposobu finansowania kampanii wyborczych, obniżki podatków, bezrobocia, deficytu budżetowego, wojny w Afganistanie, a także liczby amerykańskich ofiar w Iraku" - wyliczył dziennik "Washington Post".
Problem w tym, że argument zagrożenia terrorystycznego przestaje mieć taką moc jak wcześniej, podczas gdy Rove staje bodaj przed największym wyzwaniem. Musi stworzyć skuteczną strategię, która zapewni Bushowi zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2004 r. Do niedawna wydawało się to dziecinnie łatwe. Na fali sukcesów wojennych prezydent bił w USA rekordy popularności. Ostatnio jednak jego notowania spadają, a na horyzoncie pojawili się poważni przeciwnicy z Partii Demokratycznej: Wesley Clark bądź - kto wie - Hillary Clinton. Co tym razem wymyśli Rove?

Autor: Agaton Koziński

Mózg Busha

Numer: 48/2003 (1096)

Karl Rove to najbardziej wpływowa postać w historii USA, która nie została wybrana w wolnych wyborach Nikt nie traktuje spotkania z prezydentem poważnie, jeśli nie przyjdzie na nie Karl Rove" - mówi pragnący zachować anonimowość przedstawiciel amerykańskiej administracji. Doradca George'a W. Busha stał się szarą eminencją w Waszyngtonie. "Mózg Busha" - ten przydomek nadany Rove'owi przez amerykańskie media najlepiej mówi, jak silny jest jego wpływ na prezydenta supermocarstwa.

Kariera szarej eminencji

  • Karl Rove (ur. w 1950 r.) studiował na sześciu college'ach, ale żadnego nie skończył. W 1971 r., w czasie studiów na uniwersytecie w Utah, został szefem studenckiej organizacji republikanów i od tamtej pory w pełni poświęcił się polityce.

  • W 1973 r. rozpoczął współpracę z George'em Bushem seniorem, pomagając mu w kampanii w wyborach na gubernatora Teksasu.

  • W latach 80. założył firmę zajmującą się marketingiem politycznym, która pomagała w kampaniach republikańskich kandydatów na gubernatorów (zlikwidował ją w 1999 r.).

  • Od 1993 r. jest bliskim współpracownikiem Busha juniora. Był autorem kampanii przedwyborczej z 2000 r., która doprowadziła George'a W. Busha do prezydentury. Dwa lata później stworzona przez niego strategia stała się fundamentem zwycięstwa republikanów w wyborach uzupełniających do Kongresu.

Autor: Agaton Koziński

W chwili zakończenia wojny granice Polski nie były ustalone; Rząd Tymczasowy był uznawany jedynie przez ZSRR i Czechosłowację. W wyniku konferencji moskiewskiej 28 VI 1945 powstał koalicyjny Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej (TRJN), który 29 VI został uznany przez Francję i Szwecję, 5 VII przez Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, później przez inne państwa. Rząd i prezydent RP na uchodźstwie złożyli państwom alianckim protesty, stwierdzając, że Polska została pozbawiona niepodległości i oddana pod panowanie obcego mocarstwa. Jednocześnie w Moskwie odbył się proces szesnastu, w którym fałszywe zarzuty postawione przywódcom Polskiego Państwa Podziemnego miały skompromitować władze RP na uchodźstwie. W kraju konspiracyjna Rada Jedności Narodowej podjęła 1 VII decyzję o samorozwiązaniu, ogłaszając odezwę Do Narodu Polskiego i Narodów Zjednoczonych oraz Testament Polski Walczącej; została zlikwidowana Delegatura Rządu RP na Kraj, a 6 VIII płk J. Rzepecki rozwiązał Delegaturę Sił Zbrojnych. Utworzenie TRJN umożliwiało uregulowanie granic Polski; na konferencji poczdamskiej (17 VII-2 VIII 1945) Józef Stalin, Harry Truman i C. Attlee wyrazili zgodę na przejęcie przez administrację polską byłych obszarów niemieckich na wschód od linii biegnącej od Morza Bałtyckiego, wzdłuż Odry do ujścia Nysy Łużyckiej, dalej Nysą Łużycką do granicy Czechosłowacji, a także części Prus Wschodnich i obszaru byłego Wolnego Miasta Gdańska; ostateczna delimitacja granicy miała nastąpić w traktacie pokojowym z Niemcami. Granica wschodnia Polski została ustalona w umowie między TRJN i rządem ZSRR, podpisanej 16 VIII 1945 w Moskwie. Terytorium Polski w nowych granicach zmniejszyło się o 78 tys km kwadratowych . Następstwem zmiany granic były masowe przesiedlenia oparte na zasadzie etnicznej; z dawnych województw wschodnich RP włączonych XI 1939 do ZSRR przesiedliło się 1945-47 do Polski prawie 1,2 mln Polaków i 55 tys.Żydów; z Polski wyjechało 481 tys. Ukraińców i 36 tys. Białorusinów - obywateli polskich. Z ziem przyłączonych do Polski na północy i zachodzie do 1947 wysiedlono ok. 4 mln Niemców, w tym 3 mln na mocy uchwały Międzysojuszniczej Rady Kontroli z 20 XI 1945. W następstwie przesiedleń1945-47 oraz emigracji Żydów Polska stała się państwem niemal całkowicie jednonarodowym. Państwo polskie w rozumieniu prawa międzynarodowego było pozbawione niezawisłości, sowieci ingerowali w sprawy wewnętrzne i politykę zagraniczną; na jego terytorium stacjonowało ok.0,5 mln żołnierzy Armii Czerwonej. Powstanie TRJN nie złamało hegemonii komunistów, którzy zachowali główne instrumenty represji. Terror skierowali przede wszystkim przeciwko konspiracji, która jesienią 1945 obejmowała łącznie ok. 80 tys. ludzi. W obławach i pacyfikacjach przeciwko oddziałom partyzanckim uczestniczyły jednostki NKWD. Ogłoszona 2 VIII 1945 ograniczona amnestia nie doprowadziła do likwidacji podziemia. Represje stosowano nie tylko wobec osób działających w konspiracji; Komisja Specjalna do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym (utworzona XI 1945) skazywała obwinionych o spekulację i przestępstwa gospodarcze na obozy pracy przymusowej; Urząd Bezpieczeństwa aresztował organizatorów strajków i chłopów, którzy nie oddali świadczeń rzeczowych. Dążąc do utrzymania monopolu władzy komuniści zwalczali działalność niezależnych od nich sił politycznych: Polskiego Stronnictwa Ludowego (formalnie wchodzącego w skład rządu), części PPS, SP. Po odrzuceniu przez PSL (II1946) propozycji utworzenia przez wszystkie partie polityczne wspólnego bloku wyborczego, wzmógł się nacisk propagandowy i represje wobec stronnictwa. Wybory parlamentarne zostały odłożone, natomiast 30 VI 1946 przeprowadzono referendum (pytania dotyczyły zniesienia senatu, dokonanych zmian ustroju gospodarczego, zachodnich granic Polski), którego wyniki sfałszowano. W okresie poprzedzającym wybory do sejmu (19 I 1947) nasilił się terror wobec opozycji i społeczeństwa. Wybory odbywały się w warunkach bezpośredniego zastraszenia; w 10 z 52 okręgów wyborczych unieważniono listy PSL; wyniki wyborów zostały sfałszowane. 5 II 1947 Sejm wybrał Bolesława Bieruta na prezydenta RP, 8 II powołał rząd z J.Cyrankiewiczem jako premierem, 19 II uchwalił małą konstytucję (formalnie potwierdziła zasadnicze przekształcenia ustroju państwa i gospodarki, ustanowiła instytucję Rady Państwa łączącej uprawnienia władzy ustawodawczej i wykonawczej, przyznała rządowi uprawnienia do wydawania dekretów), a 22 II uchwalił amnestię. Wyeliminowane z rządu PSL, poddane represjom, zamierało; X 1947 zagrożony aresztowaniem Mikołajczyk wyjechał nielegalnie z kraju; konspiracja zbrojna wygasała, a podziemie polityczne nastawiło się na długotrwałą walkę o przetrwanie i zachowanie narodowych dążeń do niepodległości. Państwowe instytucje represji były nadal rozbudowywane; wzrosła liczba represjonowanych, odbywały się procesy polityczne, m.in. procesy WiN; kontynuowano obławy i pacyfikacje. Trwała przebudowa gospodarki narodowej; 1944-46 przeprowadzono wywłaszczenie ziemiaństwa i parcelację majątków ziemskich oraz akcję osadniczą na ziemiach przyłączonych do Polski. Władze państwowe przejmowały duże, prywatne zakłady przemysłowe (3 I 1946 ustawa o nacjonalizacji przemysłu); 1947 przystąpiły do eliminacji handlu prywatnego i spółdzielczego, rozbudowy handlu państwowego (tzw. bitwa o handel); dążyły do pełnej etatyzacji gospodarki, wyeliminowania wolnego rynku i ustanowienia gospodarki sterowanej centralnie. W 1945-47 osiągnięto duże tempo odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych;1947 został przekroczony dochód narodowy na jednego mieszkańca z 1938 i odtworzony przedwojenny poziom konsumpcji. W VII 1947 pod naciskiem ZSRR Polska odrzuciła amerykański plan pomocy w odbudowie ze zniszczeń wojennych państw europejskich (plan Marshalla), ale 1948 sytuacja gospodarcza i warunki życia ludności uległy poprawie. Państwo zwiększyło zakres kontroli, a PPR presję polityczną i ideologiczną w kulturze, nauce i oświacie; narastały ataki na Kościół katolicki, który zachował niezależność i znaczną swobodę działania, mimo jednostronnego zerwania konkordatu przez TRJN (IX 1945) i ograniczenia miejsca związków wyznaniowych w życiu publicznym. Pogłębiający się podział świata na 2 wrogie bloki polityczno-wojskowe przyspieszył proces tworzenia ideologicznych państw totalitarnych w Europie środkowej według modelu sowieckiego. Konflikt w sprawie przygotowywanego połączenia PPR i PPS spowodował oskarżenie Gomułki o odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne i usunięcie go IX 1948 ze stanowiska sekretarza generalnego KC PPR; jego następcą został Bierut, który XII 1948 objął stanowisko przewodniczącego KCPZPR (PZPR), utworzonej w wyniku nierównoprawnego połączenia PPR i PPS. System partyjny upodobnił się do sowieckiego modelu monopartyjnego; SD i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe (ZSL), zostały całkowicie podporządkowane partii komunistycznej. PZPR kontrolowała obsadzanie stanowisk kierowniczych na wszystkich szczeblach władz państwowych, administracji lokalnej i gospodarczej; pełnią władzy w Polsce dysponowała faktycznie grupa kilkunastu osób będących członkami Biura Politycznego KC PZPR i jednocześnie zajmujących najwyższe stanowiska państwowe. Od 1948 rosła zależność Polski od ZSRR; prowadzono sowietyzację wszystkich dziedzin życia społecznego; XI 1949 marszałek Związku Radzieckiego Konstanty Rokossowski został mianowany marszałkiem Polski i ministrem obronynarodowej; większość stanowisk dowódczych objęli oficerowie sowieccy; Wojsko Polskie faktycznie podlegało bezpośrednio Sztabowi Generalnemu Armii Radzieckiej w Moskwie. W gospodarce instrumentem ścisłego powiązania państw w ramach bloku sowieckiego miała być powołana 1949 Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej; większą rolę w podporządkowaniu gospodarki polskiej ZSRR odgrywały umowy dwustronne. W 1. połowie lat50. zgodnie z tezą Józefa Stalina o zaostrzaniu się walki klasowej, władze państwowe nasilały terror; dziesiątki tysięcy ludzi zostało aresztowanych za naruszenie dyscypliny pracy, nieoddanie dostaw obowiązkowych; uwięziono wielu żołnierzy AK oraz osoby oskarżone o działalność konspiracyjną i współpracę z podziemiem niepodległościowym; stosowano przestępcze metody śledcze; pokazowe procesy były instrumentem w walce z Kościołem katolickim, a kulminacją represji było aresztowanie 25 IX 1953 prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. W wojsku i PZPR poszukiwano wrogich spisków; 1951 odbył się pokazowy proces generałów, będący przygotowaniem do oskarżenia Gomułki i jego procesu. Od 1949 drastycznie ograniczano rolę sejmu i rozszerzano uprawnienia oraz zakres działania rządu; III 1950 ustanowiono rady narodowe jako organy jednolitej władzy państwowej i ostatecznie zlikwidowano samorząd terytorialny. Reforma ustroju sądów powszechnych (VII 1950) oraz nowelizacja prawa procesowego cywilnego i karnego stanowiła całkowite zerwanie z dotychczas istniejącym systemem organizacji sądownictwa i normami porządku prawnego. Konstytucja uchwalona przez sejm 22 VII 1952 oparta była na konstytucji ZSRR; deklaratywnie odwoływała się do zasady ludowładztwa; w rzeczywistości była fundamentem prawnym państwa totalnego regulującego wszystkie dziedziny życia społecznego; wprowadziła też nową nazwę państwa: Polska Rzeczpospolita Ludowa. Radykalna przebudowa gospodarki zapoczątkowana 1949 miała spowodować jej modernizację i zmniejszenie dystansu do państw wysoko rozwiniętych; z ZSRR przeniesiono model rozwoju gospodarczego - jego podstawą była rozbudowa przemysłu, a przede wszystkim bazy surowcowej i produkcji półfabrykatów oraz podstawowych środków wytwórczych; realizacja szerokiego i jednostronnego programu industralizacji spowodowała niezrównoważenie gospodarki narodowej, które zaostrzyło przesunięcie 1951 znacznych środków na zbrojenia. W X 1949 rozpoczęto forsowną kolektywizację połączoną zakcjami wymierzonymi w zamożnych rolników; polityka kierownictwa PZPR wahała się między dążeniem do likwidacji indywidualnej własności na wsi, a obawą przed całkowitą ruiną rolnictwa i koniecznością masowego terroru fizycznego, jaki towarzyszył kolektywizacji w ZSRR. Władze państwowe, dążąc do ograniczenia siły nabywczej ludności i ograniczenia inflacji, X 1950 dokonały wymiany waluty; innym zabiegiem drenażowym była Narodowa Pożyczka Rozwoju Sił Polski (VI 1951). Narastające dysproporcje i napięcia gospodarcze oraz niezadowolenie społeczne zmusiły 1954 władze państwowe do modyfikacji polityki gospodarczej (zmniejszenie udziału akumulacji w dochodzie narodowym, zwolnienie tempa inwestycji, rozwój produkcji artykułów konsumpcyjnych), która nie przyniosła jednak istotnej poprawy poziomu życia ludności. Po śmierci Stalina (5 III 1953) trwająca w ZSRR walka o władzę oraz stopniowe odprężenie w stosunkach międzynarodowych przyczyniły się do narastania kryzysu w PZPR i ujawniania tłumionych dotychczas aspiracj ispołeczeństwa polskiego; XII 1954 zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, zwolniono z więzienia Gomułkę, odesłano do ZSRR część oficerów sowieckich pełniących służbę w WP. W kręgu intelektualistów partyjnych i wśród części młodzieży narastały postawy krytyczne. Kryzys pogłębiły informacje o przebiegu XX Zjazdu KPZR (14-25 II 1956) i śmierć Bieruta (12 III 1956). Ostrożne poczynania kierownictwa PZPR - m.in. zwolnienie w wyniku amnestii (27 IV) więźniów politycznych, zmiany personalne w Biurze Politycznym KC PZPR irządzie - nie złagodziły rosnących w społeczeństwie napięć. Wystąpienie robotników w Poznaniu (28 VI 1956) przerodziło się w powszechną rewoltę pod hasłami ekonomicznymi i narodowymi (poznański czerwiec 1956). Wrzenie ogarniało cały kraj, w PZPR nasiliła się walka między różnymi orientacjami ideowopolitycznymi; 19-21 X nastąpiło przesilenie, sowieci zaakceptowali zmiany w kierownictwie PZPR i wybór Gomułki na stanowisko I sekretarza KC PZPR (październikowe przesilenie 1956).Podczas wizyty Gomułki w Moskwie (XI 1956) podpisano deklarację o uregulowaniu wzajemnych stosunków i wzmacnianiu sojuszu. Nadzieje społeczeństwa związane z Gomułką pozwoliły na wygaszenie nastrojów; zmiany popaździernikowe prowadziły do zliberalizowania systemu władzy totalnej oraz modyfikacji mechanizmów zależności od ZSRR bez naruszania ich podstaw; zaprzestano wszechogarniającego terroru i mechanicznego przenoszenia wzorów sowieckich. Marszałek Konstatnty Rokossowski i większość oficerów sowieckich opuściła Polskę; zwiększono zakres samodzielności ZSL i SD. Po uwolnieniu prymasa Stefana Wyszyńskiego (28 X) poprawiły się stosunki państwa z Kościołem katolickim. Komuniści odstąpili od przymusowej kolektywizacji rolnictwa, ale nie zrezygnowali ze stopniowej przebudowy stosunków rolnych. Poprawiły się materialne warunki życia społeczeństwa i zmniejszył ideologiczny nacisk w sferze kultury. W 1957 zaczął się częściowy odwrót od reform; nasiliły się represje paraliżujące aktywność społeczną i działalność opozycyjną; X 1957 zamknięto tygodnik Po prostu; zlikwidowano samorząd robotniczy. Władze PZPR i cenzura zwiększały nacisk na prasę i środowiska opiniotwórcze; 1962 zamknięto Klub Krzywego Koła. Nasilały się ataki na duchowieństwo prowadzące do wznowienia otwartego konfliktu między państwem i Kościołem katolickim; 1958 władze ograniczyły nauczanie religii w szkołach i przystąpiły do ostrych szykan w związku z rozpoczętą VIII 1957 Wielką Nowenną Tysiąclecia i peregrynacją kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Model ekonomiczny gospodarki pozostał niezmieniony; zachowano system centralnego planowania i sterowania oraz dyrektywnego zarządzania; nie uległy zmianie cele i strategia rozwoju gospodarczego. W 1958 roku ponownie nastąpił wzrost udziału akumulacji i inwestycji w podziale dochodu narodowego, zachowano priorytet rozbudowy bazy surowcowej i paliwowo-energetycznej realizowany kosztem ograniczeń inwestycji w przemyśle artykułów konsumpcyjnych, budownictwie mieszkaniowym, rolnictwie. System gospodarowania stawał się coraz bardziej niesprawny, spadało tempo wzrostu konsumpcji i pogarszało zaopatrzenie rynku w towary. Brak perspektyw i niezaspokojone aspiracje powodowały rosnące niezadowolenie w społeczeństwie. Przedstawiciele środowiska intelektualistów protestowali przeciwko cenzurze i zmianom polityki kulturalnej zagrażającej kulturze narodowej (list 34); formowały się kontestujące grupy uczniów i studentów. W PZPR różne koterie walczyły o władzę i wpływ na politykę państwa; dużą rolę odgrywała grupa skupiona wokół gen. M. Moczara (od 1964 ministra spraw wewnętrznych), która posługiwała się hasłami narodowymi, populistycznymi i skrycie antysemickimi. Po wojnie izraelsko-arabskiej (VI 1967), i zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Izraelem przez państwa Układu Warszawskiego, rozpętano antysyjonistyczną kampanię przeciwko osobom pochodzenia żydowskiego. Odbiciem atmosfery politycznej na przełomie 1967/68 była reakcja publiczności warszawskiej na przedstawieniach " Dziadów " A. Mickiewicza w Teatrze Narodowym, demonstracje opozycyjnych studentów przeciwko zdjęciu sztuki ze sceny, zaangażowanie środowiska literackiego w obronę tradycji narodowych i swobód demokratycznych. Wiec na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego (8 III 1968) w obronie studentów usuniętych z uczelni - rozpędzony przez siły porządkowe - zapoczątkował strajki na większości wyższych uczelni w kraju (marcowe wydarzenia w Polsce1968); represjom i aresztowaniom towarzyszyła nagonka antysemicka; dokonano zmian personalnych w najwyższych organach władz państwowych i PZPR. Udział wojsk polskich w interwencji Układu Warszawskiego w Czechosłowacji (VIII 1968) był potwierdzeniem ograniczonej suwerenności państw bloku sowieckiego. Podpisanie układu między PRL i RFN ( 7 XII1970 ), w którym została uznana polska granica zachodnia, nie miało wpływu na nastroje społeczne. Wybuch społecznego niezadowolenia nastąpił po ogłoszeniu 13 XII 1970 podwyżki cen żywności (grudniowy bunt robotniczy na Wybrzeżu 1970); demonstracje robotników na Wybrzeżu zostały stłumione przez MO i wojsko (zginęło kilkadziesiąt osób). Rozszerzanie się strajków na inne regiony kraju i groźba strajku powszechnego wymusiły zmiany w kierownictwie PZPR; stanowisko I sekretarza KC PZPR objął Edward Gierek . Ponowny strajk w Szczecinie (I 1971) i strajk w Łodzi (II 1971) zmusiły władze do cofnięcia podwyżki cen. Od 1971 pod presją społeczeństwa następowała stopniowa liberalizacja życia kraju i rozszerzanie współpracy z państwami Europy Zachodniej; zmodyfikowano politykę społeczno-gospodarczą, uwzględniając potrzebę poprawy warunków życia ludności; modernizację gospodarki realizowano wykorzystując kredyty i licencje zagraniczne; podjęto program szeroko zakrojonych inwestycji; wzrosła konsumpcja i zatrudnienie; rolnictwo zmniejszyło niedobór artykułów żywnościowych. Jednocześnie kierownictwo PZPR dążyło do centralizacji instytucji władzy i zachowania hegemonii we wszystkich sferach życia publicznego; zmieniono podział administracyjny kraju (1972 - zlikwidowano gromady i utworzono gminy, a 1975 - zlikwidowano powiaty i utworzono 49 małych województw). Mimo protestów społecznych, 10 II 1976 sejm uchwalił poprawki do konstytucji, które określały PRL jako państwo socjalistyczne, a PZPR jako przewodnią siłę polityczną społeczeństwa oraz gwarantowały umacnianie przyjaźni i współpracy z ZSRR. W połowie lat 70. załamało się tempo rozwoju gospodarki; wystąpiły dysproporcje spowodowane nadmiernymi inwestycjami i marnotrawstwem środków, lawinowo rosło zadłużenie zagraniczne oraz deficyt budżetowy, narastała inflacja. Niezaspokojone aspiracje konsumpcyjne zderzały się z propagandą sukcesu i wzmacniały niezadowolenie całego społeczeństwa. Podwyżka cen (24 VI 1976) wywołała strajki i demonstracje, gł. w Radomiu i Ursusie (czerwcowy protest robotniczy 1976); w obronie represjonowanych robotników wystąpił Kościół katolicki i środowiska opozycyjne; VII 1976 powstał Komitet Obrony Robotników (KOR), który prowadził akcję pomocy materialnej i prawnej. Rozpoczęło się formowanie zorganizowanej opozycji demokratycznej; III 1977 inne środowiska powołały Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO); stopniowo działalność opozycyjna docierała do kolejnych środowisk i rozszerzała formy działania (prasa, wydawnictwa podziemne, ulotki, spotkania, demonstracje). Duży wpływ na nastroje społeczne wywarł wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża (16 X 1978) oraz pielgrzymka Jana Pawła II do Polski (1-19 VI 1979). Narastające zagrożenia ekonomiczne i rosnący opór społeczny nie spowodowały aktywnej reakcji kierownictwa PZPR. Bezpośrednią przyczyną ogólnonarodowej rewolty stała się podwyżka cen mięsa (1 VII 1980), po której nastąpiła fala strajków. Strajk w Stoczni Gdańskiej, rozpoczęty 14 VIII 1980 i kierowany przez Lecha Wałęsę, rozprzestrzenił się na wszystkie przedsiębiorstwa Trójmiasta, następnie całego kraju; strajkujących wspomagali opozycyjni intelektualiści i działacze opozycji demokratycznej. Przedstawiciele władz państwowych podpisali porozumienia społeczne z Międzyzakładowymi Komitetami Strajkowymi - 30VIII w Szczecinie, 31 VIII w Gdańsku i 3 IX w Jastrzębiu-Zdroju - w których uznano większość żądań, w tym prawo do tworzenia niezależnych, samorządnych związków zawodowych. Później komitety strajkowe przekształciły się w Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Solidarność. Nowe kierownictwo PZPR (na stanowisko I sekretarza KC wybrany S. Kania), wywołując konflikty, zradykalizowało NSZZ Solidarność, który przekształcił się w ogólnonarodowy ruch antytotalitarny i niepodległościowy, skupiający ludzi różnych orientacji politycznych i ideologicznych (Solidarność), samoograniczający się ze względu na zagrożenie interwencją zbrojną ZSRR. PZPR broniła podstaw systemu społeczno-politycznego, oscylując między dążeniem do kompromisu a nieustępliwością i prowokowaniem konfliktów; wpływ na działania władz miały bezpośrednie naciski sowieckie i poparcie udzielane przez ZSRR zwolennikom twardej polityki wobec Solidarności. W X 1981 gen. Wojciech Jaruzelski został wybrany na I sekretarza KCPZPR, zachowując stanowiska premiera i ministra obrony narodowej. Polityka komunistów i pogłębiające się załamanie gospodarki powodowały rosnące niezadowolenie i zmęczenie społeczeństwa oraz wzrost radykalnych nastrojów wśród działaczy Solidarności. W obliczu zagrożenia systemu władzy, licząc się z możliwością interwencji ZSRR, kierownictwo PZPR podjęło przygotowania i 13 XII 1981 wprowadziło stan wojenny w Polsce. W okresie jego obowiązywania ok.10 tys. osób internowano; strajki stłumiono przy użyciu jednostek specjalnych MO i wojska. Mimorepresji i rygorów stanu wojennego (zawieszonego 13 XII 1982, zniesionego 22 VII 1983), opór społeczny nie wygasł; powstało podziemne życie społeczno-polityczne, kształtowało się niezależne społeczeństwo; głoszona przez władze normalizacja była powierzchowna, a próby reform ekonomicznych nie zahamowały kryzysu gospodarczego. Trudności gospodarcze, nastroje społeczne i siła opozycji skłoniły władze państwowe do wprowadzania stopniowej liberalizacji systemu politycznego; na politykę PZPR znaczny wpływ wywarły zmiany w ZSRR; kolejne strajki wwiosną i latem 1988 zmusiły kierownictwo PZPR i władze państwowe do szukania kompromisu z opozycją. 6 II 1989 rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu z udziałem głównych działaczy Solidarności i liderów opozycji demokratycznej, zakończone 5 IV 1989; przyjęte postanowienia (legalizacja NSZZ Solidarność, wolne wybory do senatu i częściowo wolne do sejmu) oznaczały złamanie monopolu władzy PZPR i otworzyły drogę do obalenia systemu. W VI 1989 w wyborach do parlamentu PZPR i podporządkowane jej ugrupowania polityczne poniosły klęskę, jednak zgodnie z porozumieniami Okrągłego Stołu otrzymały 65% mandatów w sejmie; VII 1989 prezydentem został Wojciech Jaruzelski; w sierpniu sejm powołał rząd z pierwszym po 1945 niekomunistycznym premierem - Tadeuszem Mazowieckim - na czele, wktórym niektóre kluczowe ministerstwa (obrony narodowej, spraw wewnętrznych) zachowała PZPR;w grudniu sejm przywrócił nazwę państwa: Rzeczpospolita Polska; rząd Tadeusza Mazowieckiego rozpoczął reorientację polskiej polityki zagranicznej, nawiązując bliższe kontakty polityczne z Zachodem; 1990 podpisano z Niemcami traktat o potwierdzeniu istniejącej granicy. Od początku 1990 rząd ten realizował program zasadniczych przemian gospodarczych i społecznych (plan wicepremiera Leszka Balcerowicza), kontynuowany później przez rządy premierów: Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej; nowa polityka ekonomiczna doprowadziła do obniżenia inflacji (z kilkuset do kilkudziesięciu procent rocznie), stabilizacji pieniądza oraz zmian strukturalnych i własnościowych w gospodarce; jednocześnie wystąpił spadek dochodu narodowego, bezrobocie, obniżenie poziomu dochodów większości społeczeństwa i deficyt budżetu państwa. Dokonał się ostateczny rozpad totalnego systemu politycznego (XI 1989 ZSL przekształciło się w Polskie Stronnictwo Ludowe Odrodzenie, a V 1990 współtworzyło Polskie Stronnictwo Ludowe; I 1990 rozwiązała się PZPR, z której wyłoniła się Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej). Proces formowania się pluralistycznego i demokratycznego systemu politycznego rozpoczął się gł. w wyniku podziałów i rozłamów w Solidarności i ruchu komitetów obywatelskich - powstało kilkadziesiąt partii politycznych reprezentujących różne orientacje ideowopolityczne; na wiosnę1990 nastąpił najpoważniejszy rozłam w Komitecie Obywatelskim przy przewodniczącym NSZZ Solidarność i Obywatelskim Klubie Parlamentarnym, powstały rywalizujące ze sobą i mające dużywpływ na przemiany w Polsce ugrupowania polityczne: Porozumienie Centrum, popierające wybór Lecha Wałęsy na prezydenta RP i dokonanie szybkich zmian ustrojowych i politycznych, oraz Ruch Obywatelski-Akcja Demokratyczna, który XII 1990 współtworzył Unię Demokratyczną (1994 po połączeniu z KLD - Unia Wolności), popierający ewolucyjną politykę rządu Tadeusza Mazowieckiego; powstały również: Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe (X 1989), Unia Pracy (VI 1992), Bezpartyjny Blok Wspierania Reform (VI 1993). Postępowała gruntowna przebudowa ustroju państwa i weryfikacja instytucji władzy w kolejnych demokratycznych wyborach: do samorządów lokalnych (IV 1990 i VI1994), dwukrotnie prezydenckich (XII 1990 - prezydentem RP wybrany Lech Wałęsa, XI 1995 - Aleksander Kwaśniewski) i parlamentarnych (X 1991 i IX 1993). W życiu społeczno-politycznym trwały spory dotyczące zakresu i tempa zmian własnościowych w gospodarce, przekształceń sektora państwowego, reformy ubezpieczeń społecznych i oświaty, udziału Kościoła katolickiego w życiu publicznym, dekomunizacji i lustracji. Państwo polskie odzyskiwało suwerenną pozycję w stosunkach międzynarodowych - 1991 zakończyły działalność RWPG i Układ Warszawski, IX 1993 z Polski wycofały się ostatnie oddziały armii rosyjskiej. We IX 1993 po kilkuletnim sprawowaniu władzy państwowej przez ugrupowania wywodzące się z Solidarności większość w parlamencie uzyskały: PSL i Sojusz Lewicy Demokratycznej; utworzyły one rząd (premierem W. Pawlak), a III 1995 dokonały jego rekonstrukcji (premierem Józefem Oleksym); kontynuowały politykę ewolucyjnych przekształceń społeczno-gospodarczych w warunkach wzrostu gospodarczego. W 1994-95 próby zawarcia trwałego porozumienia przez ugrupowania wywodzące się z Solidarności nie przyniosły powodzenia; środowiska skupione wokół Olszewskiego powołały Ruch Odbudowy Polski. W XII 1995 rozpoczął się kryzys polityczny w związku z oskarżeniem Oleksego o współpracę z wywiadem ZSRR i Rosji; I 1996 premier złożył dymisję, nastąpiła kolejna rekonstrukcja rządu (premierem W. Cimoszewicz); 18 II 1996 odbyło się referendum dotyczące powszechnego uwłaszczenia obywateli (nadania indywidualnych praw własności do majątku narodowego wszystkim obywatelom); ze względu na zbyt mały odsetek głosujących referendum nie miało mocy wiążącej. W następnych miesiącach rozpoczął się proces tworzenia bloku wyborczego Akcja Wyborcza Solidarność (AWS); 2 IV 1997 Zgromadzenie Narodowe uchwaliło nową Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej, przyjętą przez obywateli w referendum 25 V 1997, w którym wzięło udział 42,9% uprawnionych do głosowania (52,1% głosów za). Konstytucja weszła w życie 17 X 1997 po uznaniu ważności referendum przez Trybunał Konstytucyjny. W wyborach 21 IX 1997 zwycięstwo odniosła AWS (33,8% głosów), która następnie wraz z Unią Wolności sformowała rząd pod przewodnictwem Jerzego Buzka.. Niestety koalicja AWS - UW długo nie przetrwała - Unia Wolności wystąpiła z kolalicji , a Akcja Wyborcza Solidarność utworzyła rząd mniejszościowy. W wyborach prezydenckich - 08.10.2000 ( trzecich po upadku komunizmu ) w pierwszej turze zwyciężył Aleksander Kwaśniewski .
_______________________________
 
Nindza nie może być mientka:)

• dr hab. Piotr Francuz: Wpływ mediów na przebieg i wyniki politycznych kampanii wyborczych

Na pytanie, czy media wpływają na przebieg i wyniki kampanii wyborczych? - odpowiedź jest tylko jedna - „wpływają” - i w zasadzie tę odpowiedź można przyjąć bez cienia wątpliwości. Już samo medium jest przekazem, jak z górą czterdzieści lat temu dowodził Marshall McLuhan, zaś licznych przykładów potwierdzających tę zasadę dostarczył m.in. Umberto Eco w Nieobecnej strukturze[1]. Media zawsze nadają specyficzne znaczenie każdemu wydarzeniu, o którym informują. W tym sensie ograniczają odbiorcę do zaproponowanej interpretacji i kształtują jego wizję świata.

Ale odpowiedź na pytanie o przewidywany zakres tego wpływu, nie jest już taka oczywista. Zwłaszcza, jeśli mówimy o tak skomplikowanych procesach psychospołecznych, jak te, które są aktywizowane podczas kampanii wyborczych. Dotykamy bowiem wówczas nie tylko problematyki zmiany postaw wyborców, ale przede wszystkim zmiany ich zachowania. A te najczęściej bywają trudne do przewidzenia. Politycy dobrze o tym wiedzą. Z tym problemem borykają się również biznesmeni, księża i psychoterapeuci. I choć różnią ich profesje, łączy jeden cel: próbują przekonać ludzi do zrobienia czegoś, co sami uważają za wartościowe.

Rozważania na temat roli mediów podczas politycznych kampanii wyborczych rozpocznę od przedstawienia najważniejszych podejść teoretycznych do tego zagadnienia[2].

Jeden z najstarszych poglądów na temat wpływu mediów na swoich odbiorców pochodzi z lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. Został on wyłożony w ramach teorii tzw. magicznego pocisku lub inaczej, teorii bezpośrednich wpływów. „Magiczny pocisk” to perswazyjny komunikat medialny wystrzelony przez kandydata określonej partii politycznej w kierunku wyborców. Jego siła rażenia jest niekwestionowana, bowiem u podłoża tej teorii kryje się głęboka wiara w niemal nieograniczony wpływ mediów na psychikę i zachowania odbiorców. Oczywiście pod warunkiem, że forma i zawartość komunikatu, a także czas jego emisji są właściwie do nich dopasowane. Krótko mówiąc celny strzał i… mamy władzę. Jedynym problemem, z którym do dzisiaj nie poradzili sobie wyznawcy tej koncepcji jest sens wyrażenia „właściwie dopasowane”, ale to szczegół. I tak całkiem spora grupa intuicjonistów medialnych wywodzących się z tego kręgu intelektualnego, zdołała zbić niezłą fortunę na doradztwie różnym sztabom wyborczym, nawiasem mówiąc, z prawdopodobieństwem sukcesu nie przekraczającym wyniku losowego, czyli około 0,5.

Niektóre kłopoty związane z aplikacją teorii bezpośredniego wpływu usiłowano rozwiązywać na gruncie teorii ograniczonych wpływów i jej szczególnego przypadku, czyli modelu rezonansu. Przede wszystkim, nie bez zdziwienia dostrzeżono, że potencjalny wyborca nie jest maszyną do głosowania, która za dwudziestopięciocentówkę wypluwa puszkę coca coli. Okazało się, że jest osobiście zaangażowany w proces podejmowania decyzji. I to nie tylko, co do tego czy wypluć taką, czy inną puszkę, ale również i co do tego, czy cokolwiek wypluć. Innymi słowy jest aktywny i to nie tylko w perspektywie długofalowej, ale niejako na bieżąco rezonuje z aktualnymi informacjami płynącymi z giełdy wyborczej.

Zauważono również, że z każdym rokiem potencjalny wyborca ma coraz większy dostęp do informacji pochodzących z różnych mediów. A ponieważ każde środowisko dziennikarskie nieco inaczej relacjonuje te same wydarzenia, więc siłą rzeczy podczas kampanii wyborca znajduje się dosłownie w centrum chaosu informacyjnego, który z dnia na dzień zmienia swoją konfigurację.

Dostrzeżono ponadto, że media, a zwłaszcza telewizja, nie mogą radykalnie zmieniać postaw wyborców (jak głosili medialni szamani), lecz co najwyżej mogą je nieco modyfikować, albo zaledwie wzmacniać i tak już żywione przez nich przekonania. Ostatecznie, na podstawie tych obserwacji stwierdzono, iż powodzenie kampanii wyborczej jest raczej funkcją znalezienia dobrego patentu na dopasowanie się do medialnej wrzawy wyborczej (tzn. raczej współbrzmienie z nią) niż za wszelką cenę forsowania własnych pomysłów na naprawę świata. A zatem teoria rezonansu w mniejszym stopniu akcentowała, zapośredniczony przez medium, związek wyborcy z konkretnym kandydatem politycznym, a w większym, jego relację z całą kampanią wyborczą prowadzoną przez partię polityczną, której przedstawicielem był ten kandydat.

Pomimo wyraźnego progresu, jaki teoria rezonansu wniosła do intelektualnego opanowania rozlicznych zależności zachodzących między promowanym kandydatem a wyborcami, nie pozwalała ona przewidzieć wielu efektów, które poza czyjąkolwiek kontrolą zawsze towarzyszyły kampaniom wyborczym. Rosnąca liczba partii politycznych zaangażowanych w wybory, wielość idei i interesów, a także rozwarstwienie społeczne i stale rosnąca w siłę liczba komercyjnych centrów medialnych spowodowały, że lista potencjalnych i aktualnych czynników determinujących ostateczną decyzję wyborcy przestała być możliwa do uchwycenia. Pozostało już tylko myślenie w kategoriach strategii prowadzenia kampanii wyborczej.

Rozumienie kampanii wyborczej jako strategii, musi uwzględniać wszystkie okoliczności skutecznego współzawodnictwa. Jeśli tego wymagają przewidywane losy kampanii, strategicznie użyteczne może być nawet bezpośrednie i nie koniecznie najczystsze zaatakowanie przeciwnika politycznego poniżej pasa. Zgodnie z tą koncepcją, kompania wyborcza to rodzaj wojny, której stawką jest zdobycie przychylności wyborców. A poza tym niewiele już się liczy. Jak zauważa Ralph Negrine[3], w kampanii prowadzonej strategicznie media odgrywają kluczową rolę zaś ich wpływ na jej przebieg jest rzeczywiście ogromny, choć bynajmniej nie na zasadzie tajemniczych pocisków informacyjnych. Jakkolwiek w wielu sytuacjach, dominujący wpływ na przebieg kampanii mają politycy, np. kreując pewne wydarzenia, to niezależnie od tego ostateczny kształt przekazu i opinie w nim wyrażone są przejawem aktywności ludzi związanych z mediami.

W ramach teorii, w których podkreśla się rolę współzawodnictwa i myślenia strategicznego podczas kampanii, znacznie częściej zwraca się również uwagę na psychologiczne uwarunkowania możliwości zmiany postaw i podejmowania decyzji przez wyborców. I chociaż wydawać by się mogło, że to zainteresowanie sztabów wyborczych psychiką odbiorców ich komunikatów nobilituje tych ostatnich, to niewiele ma to wspólnego z ich dowartościowaniem. Ostatecznie idzie przecież o rząd dusz, a nie o sentymenty. Warto również podkreślić, że omówiona teoria kampanii wyborczej, rozumianej jako współzawodnictwo, akcentuje kompleksowy wpływ całej kampanii prowadzonej przez wszystkie partie polityczne, na decyzje wyborców.

Po tym krótkim wprowadzeniu zajmę się teraz już tylko rolą, jaką media odgrywają podczas kampanii wyborczych. Przede wszystkim warto odnotować, że w świadomości ludzi stale utrzymuje się pogląd, iż media stanowią czwartą władzę. Jak zauważa John B. Thompson[4], nie jest to ani władza ekonomiczna, ani polityczna, ani tym bardziej oparta na jakimkolwiek fizycznym przymusie. Jest to władza symboliczna. Wykorzystuje ona informacje, aby interweniować i tym samym wpływać na przebieg wydarzeń. W dzisiejszych czasach, w których media są dostępne niemal wszystkim członkom cywilizowanego świata, wystarczy tylko, że informacja o jakimś wydarzeniu nie zostanie rozpowszechniona, a będzie to już widomym znakiem nie-zajścia tego wydarzenia w świecie. I przeciwnie, z samego faktu nagłośnienia jakiegokolwiek wydarzenia, niezbicie wynika jego prawo do bycia Wydarzeniem, czyli bycia naprawdę.
Denisa McQuaila[5] niepokoi kilka problemów, które pojawiają się na styku mediów i polityki. Przede wszystkim stwierdza, iż władza w coraz większym stopniu koncentruje się w rękach tzw. magnatów medialnych. Dysponując ogromnym kapitałem, mają oni wystarczające narzędzia skutecznego promowania w zasadzie dowolnej opcji politycznej. Stanowią przez to poważne zagrożenie dla wolności i demokracji współczesnych społeczeństw. Monopolizując rynek medialny mogą zagłuszyć każdy komunikat, który nie został przez nich nadany. Jednocześnie, ze względów komercyjnych, obniżają jakość prezentacji wydarzeń. Nadmiernie akcentują sensację, i jeśli trzeba, nie unikają nawet tworzenia fikcyjnych wydarzeń. A wszystko po to, by zatrzymać przy sobie odbiorców, ponieważ właśnie ich liczba stanowi najmocniejszy argument w negocjacjach z reklamodawcami.

Znakiem czasów jest również i to, że „magnaci” medialni coraz częściej wchodzą w bardziej lub mniej oficjalne relacje z władzą państwową. Wyrazistą ikoną takiego związku jest Silvio Berlusconi, a nieco mniej klarowną - Lew Rywin. Wreszcie problemem społecznym, którego wciąż nie udaje się systemowo rozwiązać, jest trudność kontroli treści przekazu w zakresie moralności i dobrych obyczajów, a także promocji patologii społecznych. I żeby wszystko było jasne, uwagi te bynajmniej nie dotyczą tylko komercyjnych wydawców medialnych, ale w takim samym stopniu tzw. media publiczne. Tych ostatnich wiąże nieco misja, ale jak pokazuje doświadczenie - tylko nieco.

Problematyka związków między mediami i polityką jest więc - jak widać - dość rozległa. W dalszej części niniejszego artykułu chciałbym jednak zatrzymać się dłużej tylko nad trzema zagadnieniami. Po pierwsze, interesujący wydaje mi się problem budowania medialnego wizerunku kandydata przez dziennikarzy. Po drugie, chciałbym omówić czynniki, które sprawiają, że medialne relacje z przebiegu kampanii są lub mogą być tendencyjne. I wreszcie po trzecie warto - moim zdaniem - nieco uważniej zastanowić się nad realnym wpływem sondaży opinii społecznej na zachowania wyborcze.


[1] Umberto Eco, Nieobecna struktura, Aletheia, Warszawa 2003.
[2] Przegląd teorii zob. m.in.: Stephen H. Chaffee, John L. Hochheimer, The beginnings of political communication research in the United States: Origins of the “limited effects” model, w: E. Rogers, F. Balle (red.), The media revolution in America and Western Europe, Ablex, Norwood (NJ) 1985, (ss. 267-296); Wojciech Cwalina, Andrzej Falkowski, Marketing polityczny. Perspektywa psychologiczna, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2005; Shanto Iyengar, Adam F. Simon, New perspectives and evidence on political communication and campaign effects. “Annual Review of Psychology”, 2000, nr 51, ss. 149-169; Donald F. Roberts, Nathan Maccoby, Effects of mass communication, w: G. Lindzey, E. Aronson (red.), The handbook of social psychology, Random House, New York 1985, t. 2, ss. 539-598.
[3] Ralph Negrine, Politics and the mass media in Britain, Routlege, London 1994.
[4] John B. Thompson, Language and Symbolic Power, Harvard University Press, Cambridge (MA) 1991; tenże, The media and modernisty. A social theory of media, Stanford University Press, Stanford 1995.

  1. Budowanie przez dziennikarzy medialnego wizerunku kandydata[6].

    Najważniejszym czynnikiem określającym polityczny wizerunek kandydata jest problematyka, którą najchętniej poruszają media w czasie kampanii (agenda setting). Maxwell E. McCombs i Donald L. Shaw postanowili sprawdzić, jaki związek zachodzi między programami politycznymi wysuwanymi przez poszczególne ugrupowania, a listą zagadnień proponowaną przez środki masowego przekazu, i co z tego wynika dla wyborców. Po pierwsze rzeczywiście okazało się, że różne stacje radiowe i telewizyjne, a także wydawcy gazet, arbitralnie ustalają listy tzw. najważniejszych problemów, które stają się wiodącymi tematami podejmowanymi podczas kampanii. Najciekawsze jednak okazało się to, że np. podczas wyborów prezydenckich w USA w 1968 roku, korelacja między tym, co wyborcy uznali za najważniejsze, a tym, co prezentowały media wyniosła 0,97. Oznacza to, że niemal w 100 procentach opinie odbiorców były zgodne z treściami poruszanymi w środkach masowego przekazu. Chociaż kandydaci starali się zaakcentować inne problemy niż te, które za ważne uznały media, to i tak wyborcy przede wszystkim zauważyli te medialne. Co więcej, narzucenie określonych tematów przez dziennikarzy spowodowało, że wyborcy poświęcali swoją uwagę nie tyle poszczególnym kandydatom (ci wszak mieli różne rzeczy do powiedzenia), ile całej kampanii wyborczej, ocenianej w perspektywie medialnego klucza. Takie wyniki badań okazały się w pełni zgodne z omówioną już wcześniej koncepcją współzawodnictwa.

    Jednym słowem to media, a ściślej dziennikarze, mają zasadniczy wpływ na uwydatnienie pewnych zagadnień społecznych, politycznych czy ekonomiczno-gospodarczych. Tym samym mają znacznie większą szansę na modyfikowanie postaw wyborców wobec kandydatów i ich programów, niż sami kandydaci. I jeszcze jedno. Formalnym czynnikiem, który - najczęściej poza świadomością odbiorców - pozwala im zorientować się, co do wagi poruszanej problematyki jest kolejność, częstość i długość prezentacji medialnych. Jak zauważają Joanne M. Miller i Jon A. Krosnik nierzadko już sam fakt zwrócenia uwagi na jakiś problem jest wystarczającym powodem uznania przez widownię, że jest to ważne wydarzenie.

    Podsumowując swoje badania, McCombs i Shaw dodają, że im większe jest zainteresowanie odbiorców przekazem medialnym (powodowane np. jego atrakcyjnością) i im mniejsza jest ich wiedza dotycząca problematyki poruszanej podczas kampanii (np. w wyniku podejmowania tematów, które są obce lub niezrozumiałe dla przeciętnego odbiorcy), tym większy jest wpływ mediów na opinie wyborców. Maxwell McCombs, Esteban López-Escobar i Juan Pablo Llamas[7], na podstawie wnikliwej analizy doniesień medialnych i wyników wyborów parlamentarnych w Hiszpanii w 1996 roku, potwierdzili wszystkie omówione dotychczas efekty. Refleksja nad nimi jednoznacznie prowadzi do następującego wniosku: komitety wyborcze powinny przystępować do kampanii z bardzo elastycznym programem. Jednocześnie w trakcie rozwijającej się kampanii powinny na bieżąco wychwytywać te tematy, które sugerują media i dopiero wokół nich budować własne programy wyborcze.

    Udział mediów w modyfikowaniu postaw i opinii wyborców podczas kampanii może również polegać na torowaniu pewnych treści, które nie odnoszą się bezpośrednio do kampanii. Rzecz opiera się na tzw. heurystyce dostępności. Jeśli np. telewizyjne programy informacyjne, obok relacji z przebiegu kampanii, najczęściej podają wiadomości dotyczące - powiedzmy - stanu uzbrojenia polskiej armii, to w kampanii wyborczej kandydat może być oceniany w tym właśnie kontekście. Media mogą więc podkreślać jakiś, niezależny od wyborów, temat i niechcący (a może czasem nawet i chcący) stanie się on pryzmatem, przez który będą oceniani kandydaci biorący udział w kampanii.

    Zaskakujących danych w tym zakresie dostarczyły eksperymenty przeprowadzone przez Miller i Krosnik. Okazało się, że największą podatność na tego rodzaju torowanie przejawiają odbiorcy, którzy mają bogatą wiedzę dotyczącą przedmiotu informacji kontekstowych, a zarazem - duże zaufanie do mediów. Innymi słowy, tym razem to nie nowicjusze, ale eksperci są szczególnie narażeni w pułapkę zastawioną przez media. Ten przykład dobrze ilustruje trudności, na jakie z całą pewnością natrafi każdy, kto będzie chciał przewidzieć zachowania się ludzi podczas wyborów.

    Prezentacja kandydata w mediach wiąże się z jeszcze jednym czynnikiem, tzw. ramą interpretacyjną (framing). Wyznacza ona nieco ogólniejszą perspektywę prezentacji kandydatów, przyjętą przez sztaby wyborcze. Wyrażając się w terminach psychologii Gestalt, rama definiuje figurę i tło komunikatu perswazyjnego.

    Na podstawie badań holenderskich mediów podczas szczytu w 1997 roku, Holi Semetko i Patti Valkenburg wskazały na pięć ram interpretacyjnych, które najczęściej były wówczas przyjmowane przez dziennikarzy.

    1. Prowokowanie konfliktu, którego celem jest zwiększenie zainteresowania odbiorców. Często towarzyszy mu nadmierne upraszczanie omawianej problematyki i podkreślanie różnic między „walczącymi” stronami. Z analizy praktyki dziennikarskiej wynika, że jest to najchętniej przyjmowana postawa wobec rywalizujących o tron polityków.

    2. Koncentracja na człowieku, wyrażająca się poprzez wiązanie problemów poruszanych w kampanii z kandydatem lub wyborcą, a zwłaszcza z ich emocjami. Zwolennicy tej maniery interpretacyjnej chętnie eksponują zbliżenia twarzy i ekspresję emocjonalną w materiale wizualnym oraz podkreślają personalny związek wydarzeń z konkretnymi ludźmi.

    3. Konsekwencje ekonomiczne, to patent na sprowadzenie wszystkich promowanych w wyborach posunięć politycznych do zagadnień korzyści lub strat finansowych jednostek, grup czy też całego społeczeństwa.

    4. Moralność, określa ramę interpretacyjną prezentowanych wydarzeń przede wszystkim w świetle wartości moralnych, religijnych lub patriotycznych. Przykładami stosowania tego rodzaju zabiegów interpretacyjnych są wszczynane przy różnych okazjach debaty dotyczące np. lustracji, aborcji czy eutanazji. W wymiarach politycznych, ta perspektywa najchętniej bywa podejmowana przez dziennikarzy o narodowych i zarazem populistycznych tendencjach.

    5. Odpowiedzialność, jest tą kategorią, która pozwala oceniać skutki promowanych pomysłów politycznych podczas kampanii. Bardzo często przyjęcie tej ramy interpretacyjnej prowadzi do publicznej dyskusji nad odpowiedzialnością za przewidywane, najczęściej negatywne, skutki przyjęcia polityki kontrkandydatów. Ta perspektywa stanowi fundament tzw. negatywnej kampanii wyborczej, czyli takiej, w której jawnie dyskredytuje się innego kandydata.

    2. Tendencyjność w relacjonowaniu przebiegu kampanii

    Czy media, a mówiąc dokładniej: dziennikarze i wydawcy, tendencyjnie prezentują przebieg kampanii wyborczych? Niezwykle pracowitą próbę odpowiedzi na to pytanie podjęli Dave D'Alessio i Mike Allen[8]. Wnioski ze swoich badań wyciągnęli na podstawie drobiazgowej analizy wszystkich kampanii prezydenckich, które odbyły się w USA w latach 1947-1997.

    Niewątpliwy wpływ na tendencyjność przekazu ma zasada selekcji materiałów przeznaczonych do rozpowszechniania. Krótko mówiąc, chodzi o odpowiedź na pytanie, co jest lub co ma być przedmiotem newsa czy artykułu. Ten rodzaj aktywności bezpośrednio wiąże się z tzw. gatekeepers, czyli interpretatorami informacji. Najczęściej tę rolę pełnią właśnie dziennikarze i wydawcy. D'Alessio i Allen zwrócili uwagę na to, że w analizowanym przez nich okresie czasu, wyraźnie zmieniała się polityka zatrudniania dziennikarzy w redakcjach. Zauważyli, że o ile w latach 40. i 50. najwyżej ceniono profesjonalizm dziennikarski, o tyle w latach 90. - lojalność wobec pracodawcy. Innymi słowy centra medialne coraz chętniej poszukują ludzi, którzy przede wszystkim są reprezentantami stacji telewizyjnej lub gazety niż po prostu rzetelnymi dziennikarzami.

    Analogiczne badania nad kryteriami doboru newsów przeznaczonych do emisji w programach informacyjnych przeprowadził Dan Berkowitz[9]. Stwierdził, że jako najważniejsze traktuje się: świeżość informacji oraz jej przewidywaną ważność dla odbiorców. W innych badaniach[10] ustalił natomiast, że ważność informacji rzeczywiście ma istotny wpływ na decyzję o emisji newsa, ale na ogół jest ona arbitralnie przypisywana wydarzeniu przez wydawcę. Oprócz wagi informacji, innymi najczęściej branymi pod uwagę kryteriami produkcji i emisyjności newsa okazały się finansowe i technologiczne zasoby stacji telewizyjnej.

    Lojalność dziennikarzy wobec redakcji, w której są zatrudnieni, bez wątpienia przekłada się na charakter podejmowanych przez nich decyzji dotyczących np. wagi informacji przeznaczonej do emisji. Ma ona również wpływ na to, w jaki sposób różne wydarzenia polityczne są lub mogą być przez nich relacjonowane. I nie chodzi już tutaj o poruszaną problematykę, ani o ramę interpretacyjną, ale o włączanie przez dziennikarzy do tych relacji sugestii zgodnych z własną preferencją polityczną. Przychylność lub nieprzychylność wobec prezentowanego kandydata może być wyrażana przez nich werbalnie, ale znacznie częściej jest okazywana niewerbalnie. Nie trzeba dodawać, że manifestowanie takich postaw stanowi poważne naruszenie kanonu dziennikarskiego. Ale mam również obawy, że takie zjawiska są bezpośrednią konsekwencją upolitycznienia mediów, z jednej strony, i pogłębiającego się braku kultury dziennikarskiej - z drugiej.

  2. Obok bardziej lub mniej świadomych aktów intencjonalnego zniekształcania przez dziennikarzy treści przekazów politycznych, media dysponują całym wachlarzem środków formalnych, które również mogą istotnie wpłynąć na tendencyjność w relacjonowaniu kampanii wyborczej. Jednym z nich jest nierównomierna ilość czasu czy też miejsca przeznaczanego na różnych kandydatów. W radiu i w telewizji sprowadza się ona do liczby wystąpień i czasu prezentacji, w prasie - do powierzchni przeznaczonej na przedstawienie kandydata i jego programu oraz liczby zdjęć i nagłówków. Tendencyjność związana z wymienionymi formami przekazu opiera się na zjawisku zidentyfikowanym i szeroko opisanym przez amerykańskiego psychologa polskiego pochodzenia, Roberta Zajonca[11]. Na podstawie wyników licznych badań stwierdził on liniową zależność między częstością ekspozycji bodźca a jego atrakcyjnością. Zjawisko to, nazwane przez niego efektem ekspozycji, polega na tym, że im częściej prezentowany jest jakiś bodziec, tym bardziej jest on lubiany (atrakcyjny). Efekt występuje niezależnie od kultury czy obiektu.

    W tym kontekście szczególnie interesująco wypadają analizy liczby i czasów telewizyjnych wystąpień kandydatów na prezydenta RP w roku 2000, emitowane zarówno w stacjach komercyjnych, jak i publicznych[12]. Faworytem obu rodzajów mediów, tak pod względem czasu, jak i częstotliwości występowania, był wówczas ubiegający się o reelekcję Aleksander Kwaśniewski. Inni kandydaci byli znacznie rzadziej i krócej prezentowani (wiele tych różnic jest statystycznie istotnych). Jaki był wynik, każdy wie. Byłoby jednak znacznym nadużyciem stwierdzenie, że przesądziła tu częstość wystąpień telewizyjnych zwycięzcy w tych wyborach. Wrócę do tego tematu przy okazji omawiania wpływu sondaży na zachowania wyborcze.

    Oprócz stosunkowo prostych środków manipulacji informacją, takich jak częstotliwość, długość lub pora emisji, istnieją również nieco bardziej wyrafinowane sposoby oddziaływania mediów. Wykorzystują one fakt, iż interpretacja każdego nadanego komunikatu jest wypadkową zarówno jego treści, jak i kontekstu, w którym został odebrany. Oznacza to, że w zależności od emocjonalnego nacechowania wiadomości poprzedzających lub następujących po informacji krytycznej (np. dotyczącej relacji z wyborów), informacja ta może być całkowicie inaczej zinterpretowana i zapamiętana przez odbiorców. Efekt ten ściśle wiąże się ze wspomnianym już wcześniej zjawiskiem kontaminacji. Również, bardziej rozbudowane formy komunikatu (np. telewizyjny news ze stendaperem i kilkoma wypowiedziami różnych osób), z całą pewnością w większym stopniu przykują uwagę widzów, niż prosta informacja przeczytana przez lektora ze studia. Nawet, jeśli tekst obu newsów będzie identyczny to można śmiało oczekiwać, że po ich obejrzeniu telewidzowie zapamiętają zupełnie inne rzeczy.

    3. Wpływ sondaży opinii społecznej na zachowania wyborcze

    Czy wyniki sondaży wyborczych odzwierciedlają rzeczywiste poparcie udzielane politykom czy raczej to poparcie tworzą? Czy ich celem jest informowanie społeczeństwa o aktualnym stanie czy wpływanie na ich preferencje polityczne? Te pytania powracają zawsze, gdy tylko zbliżają się jakieś ważne wydarzenia społeczne. I pomimo wysiłku wielu badaczy, wszystko wskazuje na to, że wciąż nie mamy dobrej na nie odpowiedzi.

    Antoni Sułek[13] wymienia trzy funkcje sondaży społecznych: poznawcze, perswazyjne i polityczne. Poznawcza (informacyjna) funkcja sprowadza się do dostarczania społeczeństwu informacji na różne tematy. Są one bardziej lub mniej trafnym źródłem budowania tożsamości narodowej. Dla polityków tego rodzaju informacje mogą stanowić podstawę kreowania lub zmiany linii postępowania podczas kampanii wyborczej. Sułek[14] zestawił obok siebie wyniki analiz przeprowadzonych przez różne ośrodki badań społecznych na temat zaufania do instytucji publicznych i ujawnił liczne i wcale niemałe różnice między nimi. W zależności od ośrodka albo bardziej ufamy np. sejmowi i rządowi, albo kościołowi.

    Perswazyjna funkcja sondaży jest przedmiotem najgorętszych sporów dotyczących ich potencjalnego vs. aktualnego wpływu na zachowania wyborcze. Fakt, że większość społeczeństwa coś popiera lub z czymś się nie zgadza, dla poszczególnych obywateli może być wystarczającym powodem zmiany własnej opinii na ten temat. Wynika to z opisanego przez Roberta Cialdiniego[15] zjawiska zwanego społecznym dowodem słuszności. Mamy tym silniejszą tendencję do modyfikacji własnych poglądów na jakąś sprawę, im mniej jesteśmy pewni swojej opinii oraz im więcej osób ma inny pogląd na tę sprawę niż my.

    Wyniki opinii publicznej są chętnie cytowane podczas kampanii wyborczej przez polityków zwłaszcza, gdy są zgodne z ich poglądami. Stanowią wówczas istotne narzędzie walki wyborczej i bywa, że powodują również zmiany w opinii publicznej. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że sposób ich prezentacji, np. poprzedzony dziennikarskim lub eksperckim komentarzem, może istotnie wpłynąć na ich rozumienie. Stacje telewizyjne i wydawnictwa gazet chętnie korzystają z usług kilku stałych, zaprzyjaźnionych ekspertów, otwierając tym samym kolejne pole do nadużyć interpretacyjnych. Innym źródłem takich nadużyć może być korzystanie z jednego ośrodka badania opinii społecznej, co przy braku porównań z wynikami badań prowadzonych przez inne ośrodki, pozwala przemycać najprzeróżniejsze treści.

    Według Antoniego Sułka[16] sondaże pełnią również ważne funkcje praktyczne w procesie demokratyzacji społeczeństwa. Dotyczy to zwłaszcza tych systemów społecznych, w których na scenie politycznej występuje wiele słabych partii. Wtedy sondaże mogą pełnić funkcje polityczne, być platformą komunikowania się ze sobą poszczególnych partii w zakresie ustalania wpływów społecznych, a także stanowić źródło prognostyczne np. dotyczące nastrojów społeczeństwa.

    Podczas kampanii sztaby wyborcze mają dostęp do trzech rodzajów sondaży: (1) ogólnodostępnych, czyli standardowych badań opinii publicznej, prowadzonych od czasu do czasu przez różne ośrodki z przeznaczeniem na sprzedaż, (2) medialnych, wykonywanych na zlecenie stacji telewizyjnych lub gazet w celu pozyskania nowych newsów, przyciągania odbiorców, a czasem z chęcią wpłynięcia na głosy wyborców oraz (3) prywatnych, zlecanych przez sztaby wyborcze, których unikalne wyniki mogą stanowić ważny element strategii wyborczej.

    Po tym krótkim wprowadzeniu, kilka zdań na temat wpływu sondaży na zachowania wyborców. Najczęstszym efektem towarzyszącym ekspozycji danych z sondaży opinii społecznej jest przenoszenie głosów na prowadzącego lub przegrywającego w tych sondażach. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z efektem gromadzenia się wokół zwycięzcy, w drugim - z efektem empatycznego współczucia i solidarności.

    Badania Darrella M. Westa[17] dotyczące przebiegu wyborów prezydenckich w USA w 1980 roku ujawniły, że nie ma bezpośredniego związku między wiedzą o tym, który kandydat wygrywa w sondażach a jego późniejszym wyborem. Z drugiej jednak strony, Stephen J. Ceci i Edward L. Kain[18] zauważyli, że wyniki sondaży wpływają przede wszystkim na decyzje tych wyborców, którzy nie mają sprecyzowanych preferencji politycznych. Kilka lat wcześniej Robert Navazio[19], również stwierdził wpływ sondaży na zachowania wyborców, ale dopiero wtedy, gdy w analizie danych uwzględnił taką zmienną, jak zawód wykonywany przez wyborcę. Okazało się, że pracownicy fizyczni mają silniejszą tendencję do przerzucania swoich głosów na przegrywających, zaś urzędnicy - na wygrywających w sondażach. Być może chodzi o to, że pracownicy fizyczni i tak są skazani na opozycję, zaś urzędnicy chętniej i z większym sukcesem aspirują do władzy. Ale niezależnie od trafności tej interpretacji, wyniki badań Ceci'ego, Kaina i Navazio ujawniły, że odpowiedź na pytanie o wpływ sondaży na decyzje wyborców jest wypadkową wielu, czasem trudnych do przewidzenia zmiennych. Jeśli bierze się je pod uwagę razem, wówczas ich wpływy znoszą się, dając w rezultacie wynik średni, wskazujący na brak zależności między sondażem i decyzją wyborców (tak, jak okazało się np. w przytoczonych badaniach Westa).

    Istotnym czynnikiem modyfikującym wrażliwość na wyniki sondaży jest również poziom przeżywania dysonansu poznawczego, wyznaczony przez zakres zgodności między własnymi preferencjami a wynikiem badania opinii społecznej. Vicki G. Morowitz i Carol Pluziński[20] stwierdzili np., że jeśli ktoś popiera kandydata i jest przekonany, że ma on największe szanse w wyborach, ale aktualnie jego pozycja w sondażach jest raczej słaba, to pojawia się tendencja do odrzucania danych z sondaży. Jeżeli natomiast ktoś popiera kandydata, ale jednocześnie sądzi, że ma on niewielką szansę na wybór, to wynik sondażu może istotnie wpłynąć na poparcie innego kandydata.

    Jest również możliwy inny efekt wpływu wyników badań opinii społecznej na zachowania wyborcze, który polega na przenoszeniu głosów na tę partię, dla której poparcie w sondażach zaczyna szybko rosnąć[21]. Najczęściej dochodzi do tego w sytuacji, gdy obywatele stają przed dylematem wyboru mniejszego zła, np. przeciwko innej partii, której zwycięstwo uznaje się za najmniej pożądane. Efekt ten powstaje niezależnie od tego czy rosnąca w siłę partia (lub kandydat) od początku byli popierani przez dołączających się obecnie wyborców. Takie zachowanie jest wyrazem wysokiego poziomu ich wrażliwości i osobistego zaangażowania w przebieg kampanii. Wyraża także ich troskę o podjęcie najrozsądniejszej decyzji w aktualnej sytuacji. Z punktu widzenia dziennikarza komentującego wydarzenia wyborcze nietrudno oczywiście wywołać wrażenie wzrostu poparcia społecznego dla preferowanej przez siebie opcji politycznej.

    Podsumowując wszystkie dotychczasowe uwagi dotyczące możliwych wpływów dziennikarzy czy szerzej mass mediów na przebieg kampanii wyborczej, należy raz jeszcze podkreślić, że wpływ ten jest nieuchronną składową procesu podejmowania decyzji przez wyborców. Jest elementem kampanii, tak silnie z nią związanym, jak kandydujący w niej ludzie i głoszone przez nich programy. Iluzją jest przekonanie, że media są lub kiedykolwiek mogą być obiektywne, ponieważ relacjonują coś „live”, z zapewnieniem „no comments”. Zawsze są komentarzem dla swoich przekazów. Uwikłanie mediów we wszystkie konteksty społeczne, które towarzyszą kampaniom wyborczym, niezmiernie komplikuje sieć możliwych powiązań i wpływów różnych zmiennych na siebie. I nie ma na to rady. Najbardziej zdumiewa mnie jednak to, że na progu kolejnej kampanii wyborczej znowu zadajemy sobie podstawowe pytania i w większości przypadków, znowu nasze odpowiedzi mogą być zaledwie erudycyjne.

    Na koniec jeszcze jedna refleksja. Zastanawiając się nad wyborem któregoś z kandydatów ubiegających się w tym roku o fotel prezydenta RP, uświadomiłem sobie, że żadnego z nich nigdy nie widziałem, ani nie słyszałem „na żywo”. Znam ich wyłącznie z mediów. Mniej więcej wiem, jak wyglądają i co mają do powiedzenia. Ale właściwie, czy oni naprawdę istnieją? Od czasu, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Park Jurajski Stevena Spielberga, często nachodzą mnie wątpliwości, co do tego, które dinozaury są naprawdę, a które wyszły spod ręki komputerowców. Niestety, obawiam się, że nie mam wyjścia. Muszę wierzyć mediom. Mam tylko nadzieję, że jutro będą one lepsze niż są dzisiaj.

BDS nr 9/2005 s. 2-4:Moim zdaniem        

HOMO ELEKTUS

 
 

Opinia publiczna to dynamiczny kompleks

niespójnych inklinacji i tendencji wywoływanych

przez sztaby wyborcze i manipulowanych przez media.

Wnioskowanie na podstawie arytmetyki wyborczej

o rewolucyjnej woli narodu jest zabiegiem ryzykownym 
 

      Po sześciu miesiącach walki wyborczej władzę objęli nowi aktorzy sceny politycznej, rozpoczynający kolejny spektakl, którego przedmiotem jest teraźniejszość i przyszłość RP (bez przymiotników i liczebników). Wbrew oczekiwaniom wyniki wyborów nie doprowadziły do rozstrzygnięcia strategicznych dylematów ideowo-ustrojowych polskiego społeczeństwa. Niemniej, podjęte przez obywateli decyzje wyborcze oraz sposób reagowania opinii publicznej na znaczące wydarzenia kampanii, pozwalają na wskazanie ważnych mechanizmów charakterystycznych dla aktualnego etapu rozwoju naszej demokracji.

Falowanie elektoratów

      Zjawisko zmiany preferencji wyborców wystąpiło szczególnie wyraźnie podczas kampanii prezydenckiej. Pojawianie się na scenie kolejnych kandydatów, połączone z ich intensywną obecnością w mediach, powodowało podnoszenie się „fali popularności”. Doświadczyli tego po kolei: Religa, Cimoszewicz,  Kaczyński, i Tusk.W badaniach opinii (CBOS) udało się uchwycić związek pomiędzy deklarowanymi poglądami politycznymi badanych a zmianą preferencji wyborczych. 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Dynamika zmian preferencji wyborczych w okresie czerwiec-wrzesień 2005 r.     (%)

 

Deklarowane orientacje polityczne

 

Centro-Lewica

Centrum

Centro-Praica

Kandydaci

06

07

08

09

06

07

08

09

06

07

08

09

Borowski

16,8

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kaczyński

 

 

 

16,4

 

 

 

12,0

24,3

24,2

20,1

22,1

Lepper

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Religa

 

 

 

 

15,1

 

 

 

 

 

 

 

Tusk

 

 

 

16,8

 

 

13,4

27,1

 

 

28,6

44,3

Cimoszewicz

 

39,3

33,0

 

 

21,2

12,8

 

 

 

 

 

 

Uwaga: Dane w tabeli wskazują, który z kandydatów uzyskał w danym miesiącu największe poparcie danej grupy. W kilku przypadkach podajemy wyniki pierwszego i drugiego kandydata. Dane procentowane w kolumnach. W stosunku do ogółu badanych poszczególne orientacje polityczne stanowią: centrolewica 8,2%, centrum 30,1%, centroprawica 12%. 
 

      Przedmiotem analizy są opinie osób o poglądach zbliżonych do centrum (centrolewicowe, centrowe, centroprawicowe). Grupa ta stanowi ok. 50% badanej populacji. Jak zauważamy, preferencje centrolewicy w okresie 4 miesięcy przeszły od Borowskiego przez Cimoszewicza do polaryzacji na zwolenników Tuska i Kaczyńskiego. Wśród osób o poglądach typowo centrowych (środek 7-stopniowej skali) w czerwcu dominowało poparcie dla Religi, w lipcu ich gwiazdą był Cimoszewicz, w sierpniu podobne poparcie mieli Tusk i Cimoszewicz, zaś we wrześniu wyraźnie prowadził Tusk przed Kaczyńskim.

      Najmniejsza fluktuacja opinii miała miejsce wśród centroprawicy, która od początku preferowała Kaczyńskiego. W sierpniu nastąpił podział na zwolenników Tuska i Kaczyńskiego, zaś we wrześniu Tusk miał dwukrotnie większe poparcie niż Kaczyński.

      Warto zwrócić uwagę na zmienność opinii elektoratu centrowego, który stanowi dość liczną grupę - niemal 1/3 wyborców. Nie mamy odpowiednich wyników badań, dotyczących października, ale zaryzykujemy hipotezę, że przed drugą turą wyborów prezydenckich nastąpiła kolejna zmiana preferencji tej grupy, w efekcie czego w znaczący sposób wzrosło poparcie dla Kaczyńskiego. 
 
 

Politycy, media, opinia publiczna

W nawiązaniu do zaprezentowanych wyników można sformułować następujące pytanie:

     Skoro liderzy prezydenckich rankingów zmieniają się co kilka tygodni, to czego właściwie dowiadujemy się z przedwyborczych sondaży? Czy są to przede wszystkim nastroje bądź nastawienia, a więc dość powierzchowne, chwilowe i ulotne czynniki świadomości społecznej, czy też mamy do czynienia z bardziej trwałymi strukturami umysłowymi. W jakim stopniu proste pytanie: „na kogo zagłosujesz?” uruchamia trwałe elementy świadomości, takie jak postawy, odwołuje się do sfery wyższych wartości?

      Zdaniem Antoniego Sułka sondaże wydobywają z ludzi inklinacje, dyspozycje, tendencje - i nadają im skrystalizowaną formę wyników. Niezorientowanym w naturze opinii publicznej sugerują więcej niż jest w rzeczywistości - że ludzie mają poglądy, a społeczeństwo ma ustalony pogląd w badanych sprawach. Tymczasem opinia publiczna to nie lita skała, ale dynamiczny kompleks niespójnych inklinacji i tendencji, który w zmieniającym się środowisku informacyjnym wyraża się za pomocą narzuconych przez badacza słów1.

      W tym kontekście warto zauważyć, że w  trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej mieliśmy kilkakrotnie do czynienia z sytuacją, kiedy wyniki sondaży zyskiwały dzięki mediom status wyroczni i w konsekwencji stawały się przesłankami ważnych politycznych decyzji: np. decyzji Cimoszewicza o powrocie na scenę polityczną czy decyzji tegoż oraz Religi o rezygnacji z ubiegania się o fotel prezydencki.

      Można zatem postawić tezę, że zasadnicze znaczenie dla wpływu wyników sondaży na opinię publiczną ma sposób ich wykorzystania przez media. Mamy wrażenie, że media w istotny sposób ”przesterowały” informacyjny walor sondaży, nadając im znaczenie werdyktu kolektywnego jurora czy sędziego. W ten sposób wyniki sondaży stały się dla mediów ważnym narzędziem kształtowania atmosfery wyborczej rywalizacji.

     Większość polityków zaakceptowała formułę kampanii wyborczej opartej na etosie walki, stosując konfrontacyjne socjotechniki celem uzyskania przewagi nad konkurentami. Media poprzez nagłaśnianie, podkreślanie i komentowanie elementów konfliktowych w znacznym stopniu nakręcały spiralę agresji. Dzięki temu udawało się tworzyć klimat sensacji i atmosferę emocjonalnego napięcia wokół wyborów, co odpowiadało instrumentalnie rozumianym interesom mediów (duża oglądalność programów telewizyjnych, wzrost nakładu gazet i tygodników).

      Nie znaczy to bynajmniej, że wybór brutalnego stylu kampanii wyborczej został dokonany bez woli i wiedzy polityków. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że koncepcje gromadzenia „haków” i systematycznego kompromitowania konkurentów zostały wniesione na scenę polityczną przez sztabowych strategów. Niemniej to media dysponują mechanizmami selekcyjnymi, określającymi standardy poprawności politycznej i możliwościami wyrażania aprobaty lub dezaprobaty dla określonych stylów uprawiania polityki.

„Nie ma dymu bez ognia”?

      Obserwacja kampanii prezydenckiej pozwala na sformułowanie hipotezy, że taktyczna rywalizacja polityków dotyczy umiejętnego wygenerowania w danym czasie możliwie silnego bodźca, adresowanego do opinii publicznej. Bodziec ten zwykle przyjmuje formę wyreżyserowanego zdarzenia (tzw. ewentu), które w atmosferze sensacji uderza w konkurenta(ów).

     Warunkiem powodzenia tego typu socjotechniki jest nagłośnienie medialne danego wydarzenia, gdyż jego celem jest pobudzenie emocji elektoratu i wykreowanie nastroju (oburzenia, dezaprobaty, niechęci, złośliwej satysfakcji) o generalnie negatywnym zabarwieniu. Istotne jest, aby tego typu sterowane „wydarzenie” było odpowiednio ulokowane w czasie, tzn. aby nie było zbyt wiele konkurencyjnych sensacji oraz, aby finał wydarzenia miał miejsce na kilka dni przed terminem przeprowadzenia któregoś z ważniejszych sondaży. Dzięki takiej synchronizacji działań ich skuteczność znajduje szybkie potwierdzenie np. w spadku notowań konkurenta, który był przedmiotem ataku.

      Można podać przykłady „ewentów” pozytywnych (Kaczyński w kopalni, Tusk na obiedzie w rodzinie śląskiej). Okazuje się jednak, że skonstruowanie sytuacji promującej kandydata, która zyskałaby walor najsilniejszego w danym kontekście bodźca jest bardzo trudne. Być może ważnym czynnikiem medialnym jest w tym przypadku dynamika sytuacji, która jest w naturalny sposób znacznie wyższa w przypadku walki, konfrontacji.

      Profesjonalne „bodźcowanie” opinii publicznej składa się z kilku faz: początkowo pojawiają się niejasne i niepotwierdzone plotki (np. błędne zeznanie majątkowe Cimoszewicza). Potem następuje uderzenie właściwe, tj. ujawnienie „faktów”, „dowodów” oraz nagłośnienie sprawy poprzez wywiady, komentarze itd. (np. oświadczenie Jaruckiej). Ostatnią fazę stanowi destabilizacja wizerunku, kiedy to niezależnie od stopnia potwierdzenia się postawionych zarzutów, wprowadza się wątek etycznej wiarygodności rozpracowywanego kandydata, kierując się stereotypowym mechanizmem myślenia potocznego, określanym metaforycznie: „nie ma dymu bez ognia”.

      Modelowym przykładem skutecznego sterowania emocjami zbiorowymi był spektakl w reżyserii Jacka Kurskiego pt. „dziadek Tuska w Wehrmachcie”. Plotki na temat niejasnego życiorysu Tuska seniora pojawiły się już w sierpniu. Natomiast zarzut został postawiony przez Kurskiego publicznie po pierwszej turze wyborów, wygranej minimalnie przez Tuska, mimo poparcia dla Kaczyńskiego m.in. ze strony Radia Maryja. Głębokiemu oburzeniu manifestowanemu przez sztab Tuska towarzyszyło ujawnienie dokumentów, dowodzących, że dziadek Tuska był więźniem obozu koncentracyjnego, co miało wykluczać możliwość wcielenia do Wehrmachtu.

     Kurski został usunięty z PiS-u i wydawało się, że moralnym zwycięzcą jest Tusk. Jednak w drugim akcie Kurski wyciągnął dokumenty dowodzące, że dziadek Tuska był kilka miesięcy żołnierzem Wehrmachtu i choć nie na ochotnika, to jednak. Dominujące wrażenie, jakie pozostało po tej sprawie jest następujące: „być może Kurski grał za ostro, ale Tusk nie jest taki kryształowy, jak sam siebie prezentuje”.

      Inaczej mówiąc, odpowiedzialność moralną za polityczne rozegranie karty rozliczeń wojennych wziął na siebie Kurski, który ma tu status harcownika - a nie aktora sceny politycznej. Cień podejrzenia o ukrywanie dowodów oraz/lub oskarżenie o nieudolność w przygotowaniu działań defensywnych spadły na Tuska i miały zapewne istotny wpływ w kształtowaniu opinii wyborców, zwłaszcza tych niezdecydowanych.

Matrix

      Warto zwrócić uwagę, że mechanizm najsilniejszego bodźca zawiera w sobie dwa elementy: po pierwsze - bezpośrednie podważenie wiarygodności danego polityka, po drugie - zobiektywizowanie tej obniżonej wiarygodności przez wyniki sondaży. Inaczej mówiąc sterowanie opinią publiczną przebiega w następujący sposób: najpierw tworzy się wydarzenia, które pobudzają społeczne emocje i znajdują wyraz w wynikach sondaży,  następnie te same wydarzenia traktuje się jako autonomiczne fakty społeczne, na które opinia społeczna zareagowała negatywnie. Wydaje się iż mamy do czynienia z sytuacją, w której fakty poddawane są reinterpretacji w celu odwrócenia porządku przyczyn i skutków w ich odbiorze przez opinię publiczną.

      Naszym zdaniem stratedzy sztabowi korzystają przy stosowaniu procedury najsilniejszego bodźca mechanizm sprzężenia zwrotnego. Projektują i planują wydarzenia medialne tak, aby oddziałały one na wyniki sondaży. Następnie te wyniki stają się kolejnym bodźcem, do  którego musi odnieść się atakowany polityk. Jest to zatem procedura prowadząca pośrednio do eskalacji agresji.

      Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem zamazywania się granic pomiędzy rzeczywistością medialną a naturalną, między twardymi obiektywnymi faktami a ich subiektywną interpretacją. Jest to sytuacja znana z filmu „Matrix”, tzn. nie wiadomo dokładnie, czy to my jesteśmy w telewizji, czy telewizja jest w nas.

Nastroje czy wartości ?

      Obok zjawiska podatności opinii publicznej na wywieranie wpływu, sterowanie i manipulację, istnieją mechanizmy ograniczające zakres oddziaływania tego typu mechanizmów na świadomość społeczną. Znaczna część populacji ma ugruntowany system wartości i norm oraz związany z nimi światopogląd polityczny, którym kieruje się przy podejmowaniu decyzji wyborczych. Jednym z czynników najsilniej różnicujących społeczeństwo w tym względzie jest poziom wykształcenia. Z badań CBOS wynika, że wśród badanych z wykształceniem podstawowym 47% nie potrafi określić swojej orientacji politycznej, natomiast wśród osób z wykształceniem wyższym grupa ta stanowi jedynie 14%.

      W tym kontekście można zastanawiać się nad rozbieżnościami pomiędzy wynikami sondaży a faktycznymi wynikami wyborów. Sondaże opublikowane przed I turą wyborów prezydenckich prognozowały w miarę trafnie (PBS 37% : 33%, a GKF Polonia 42% : 33% dla Tuska). Wydaje się, że niewielka rozbieżność związana była z możliwością wyboru pomiędzy wieloma kandydatami, którzy reprezentowali szerokie spektrum orientacji politycznych (przy słabej obsadzie opcji lewicowej - rezygnacja Cimoszewicza - oraz opcji centrowej - rezygnacja Religi). Można przypuszczać, że była to dla większości wyborców sytuacja znacznej swobody decyzyjnej, bez przymusu, jaki towarzyszył np. dylematowi Wałęsa czy Tymiński ? 

     W drugiej turze sytuacja niby się uprościła (zostało tylko dwóch), ale w istocie znacznie się skomplikowała, gdyż ok. 1/3 wyborców straciła swego „naturalnego” kandydata. Większość sondaży przewidywała kilkuprocentowe zwycięstwo Tuska (np. GFK Polonia 8%), gdy tymczasem wygrał Kaczyński z przewagą 9% głosów.

      Według publikowanych danych2 można wskazać następujące źródła korzystnego dla Kaczyńskiego przepływu elektoratu w II rundzie.

  1. Przepływ wyborców, którzy w I turze głosowali na Tuska/Kaczyńskiego

bilans na korzyść Kaczyńskiego - 240 tys. głosów

  1. Nowi wyborcy, którzy nie głosowali w I rundzie

bilans na korzyść Kaczyńskiego - 187 tys. głosów

  1. Wyborcy, którzy głosowali na Leppera

bilans na korzyść Kaczyńskiego - 1 284 tys. głosów

  1. Wyborcy, którzy głosowali na Borowskiego

bilans na korzyść Tuska  - 446 tys. głosów

_________________________________________________

Razem      1 265 tys. głosów dla Kaczyńskiego 

   Wydaje się, że istotny wpływ na decyzje wyborców, którzy zmienili swoje preferencje w II turze miały przede wszystkim dwa mechanizmy odwołujące się raczej do postaw i wartości niż do nastrojów:

   Z kolei czynnikiem odwołującym się do emocji była sprawa dziadka Tuska, która mogła wpłynąć na zmianę preferencji przez osoby identyfikujące się z Tuskiem na zasadzie sympatii lub sugestii otoczenia. Wydaje się jednak, że głównym powodem rozbieżności pomiędzy wynikami sondaży a wynikami wyborów był fakt, że apele Leppera i o.Rydzyka zostały ogłoszone tuż przed wyborami, czyli że oddziałały one na wyborców już po zakończeniu badań sondażowych, które przy pomocy mediów nie zdążyły ich po swojemu „urobić” w mózgach wyborców. 

     Na pytanie o mechanizmy warunkujące decyzje wyborcze obywateli można odpowiedzieć jeszcze w inny sposób, odwołując się do wyników badań socjologicznych uzyskanych w wyniku zastosowania narzędzi nieco bardziej złożonych, niż zwykły sondaż poparcia dla kandydatów.

     W lipcowym badaniu CBOS respondentom przedstawiono listę 7 wartości, uznanych przez uczestników wcześniejszego badania za cechy idealnego kandydata na prezydenta. Zadaniem badanych było określenie, czy poszczególni kandydaci posiadają daną cechę, czy nie.

Uczciwy     Dba o zwykłych ludzi, rozumie ich potrzeby

Religa 59%     Religa 58%

Cimoszewicz 41%    Cimoszewicz 44%

Kaczyński 38%    Lepper 41%

Tusk 37%     Kaczyński 39%

Borowski 31%    Tusk 36%

Lepper 20%     Borowski 34% 
 

Ma dobry kontakt z ludźmi   Spokojny, opanowany

Religa 68%     Religa 75%

Cimoszewicz 56%    Cimoszewicz 74%

Lepper 51%     Borowski 67%

Tusk 47%     Tusk 57%

Borowski 46%    Kaczyński 41%

Kaczyński 42%    Lepper 11% 
 

Potrafi zaprowadzić w kraju   Doświadczony kompetentny polityk

ład, porządek i dyscyplinę  

Cimoszewicz 47%    Cimoszewicz 73%

Kaczyński 43%    Borowski 64%

Tusk 32%     Kaczyński 62%

Borowski 31%    Tusk 58%

Religa 30%     Lepper 29%

Lepper 22%     Religa 25% 
 

Energiczny, przedsiębiorczy     

Lepper 56%      

Cimoszewicz 51%     

Kaczyński 51%     

Tusk 46%      

Borowski 42%     

Religa 41%       
 

     Zauważamy, że w sferze wartości uniwersalnych i koncyliacyjnych (uczciwość, zrozumienie, komunikatywność, opanowanie) zdecydowanie najlepiej wypadł Religa, zaś w obszarze wartości pragmatycznych (ład i porządek, doświadczenie, kompetencja, przedsiębiorczość) - Cimoszewicz. Jest zatem prawdopodobne, że gdyby Religa i Cimoszewicz nie wycofali się z wyborów przed I rundą, to ich obecność miałaby istotny wpływ na przebieg wyborów oraz ich końcowy rezultat.

     Można także dokonać porównania ocen jakie 3 miesiące przed wyborami uzyskali ich główni aktorzy. Otóż na siedem aspektów oceny kandydatów aż w pięciu badani wyżej ocenili Kaczyńskiego niż Tuska. Różnice nie są duże, lecz jednak zauważalne.

Krajobraz po bitwie

      Wielomiesięczna kampania wyborcza doprowadziła do oddzielenia, a nawet przeciwstawienia dwóch systemów wartości - konserwatywnego i liberalnego. Oczekiwania na powstanie formacji konserwatywno-liberalnej okazały się iluzją. Istotne znaczenie ma fakt społecznego poparcia dla konserwatyzmu o zabarwieniu socjalnym, czego wyrazem było wysokie zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich.

     W tym kontekście zasadne wydaje się postawienie pytania: czy taka polaryzacja świadomości społecznej będzie się w kolejnych latach utrwalać i instytucjonalizować, czy też jest to stan przejściowy, który ukształtował się jako reakcja na kampanię wyborczą, a następnie będzie podlegał ewolucji np. przez powstawanie nowych partii politycznych, o zróżnicowanych orientacjach ideowych?

      Interesujące poglądy w tej kwestii zaprezentował J.M.Rokita w artykule „Sarmaci przeciw reformatorom?”3 Punktem wyjścia artykułu Rokity jest przekonanie, iż ostatnie wybory to przede wszystkim miażdżące zwycięstwo obozu centroprawicowego nad centrolewicą. Oznacza to, że wyniki wyborów czytać należy „… jako zniecierpliwione machnięcie ręką przez Naród na tych mędrców, redaktorów i intelektualistów, którzy w histerycznych tonach ostrzegali nas, byśmy - broń Boże - niczego nie robili nadto stanowczo i do końca. Byśmy się bali tych, którzy głoszą odwagę i zmianę. Nasze nadzieje jednak okazały się stokroć silniejsze od naszego strachu (...) Jeśli z ostatnich wyborów próbować odczytać racjonalną wolę Narodu - to wolą tą jest konserwatywno-liberalna rewolucja.

      Wydaje się, że weryfikacja powyższej tezy ma zasadnicze znaczenie dla zrozumienia procesów zachodzących aktualnie w polskim społeczeństwie. Jak wskazywaliśmy wyżej, mechanizm decyzji wyborczych obywateli jest wypadkową oddziaływania różnych bodźców, zarówno racjonalnych jak i emocjonalnych. Nie można zapominać o tym, że jednym z istotnych czynników zwycięstwa prawicy była kompromitacja rządów SLD. Rozczarowanie i oburzenie nieudolnością i niemoralnością władzy lewicy nie przekłada się jednak w prosty sposób na poparcie dla prawicowej rewolucji.

     Drugi czynnik relatywizujący znaczenie nastawień rewolucyjnych, to wskazana chwiejność elektoratu centrowego.

     Trzeci, bardzo ważny element atmosfery społecznej to absencja wyborcza mniej więcej połowy Polaków. Na poziomie mikro wskazuje się na dwojakiego rodzaju postawy niesprzyjające partycypacji w wyborach: postawa indyferencji, czyli sytuacja, w której wyborca nie jest w stanie wskazać najlepszego kandydata lub partii politycznej, bądź deklaruje nikłe zainteresowanie polityką oraz postawa alienacji, gdy nie ma takiej opcji politycznej lub kandydatury, która byłaby do zaakceptowania.

     Wysoka niechęć do elity politycznej bywa również interpretowana w kategoriach alienacji4. W tym kontekście istotne jest, że w 2004 roku jedynie 22,1% Polaków stwierdziło, że silnie identyfikuje się z jakąś partia polityczną5. Wskazuje to na istnienie dużego potencjału postaw indyferencji lub alienacji wyborczej.

     Arytmetyczna wola rewolucji?

      Nie jest naszą intencją deprecjonowanie sukcesu wyborczego PiS i PO, ani podważanie ich legitymacji do sprawowania władzy. Wydaje się jednak, że wnioskowanie na podstawie arytmetyki wyborczej o rewolucyjnej woli Narodu, jest zabiegiem ryzykownym.

      W analitycznej części artykułu Rokita dystansuje się od wyrażonych wcześniej deklaracji ideowych. Wskazuje, że zasadniczym zagrożeniem dla konserwatywno-liberalnej rewolucji jest „podziemna rzeka emocji społecznych”. Te negatywne emocje uruchomione podczas kampanii prezydenckiej doprowadziły do przeciwstawienia sobie następujących wartości: rynek/solidarność, tożsamość narodowa/Europa, katolicyzm/nowoczesność, obrona tradycji/fundamentalne reformy państwa.

     Rokita wskazuje też społecznych reprezentantów nurtu antyreformatorskiego. Są to: związkowcy, Samoobrona, Radio Maryja, LPR, potężne grupy interesów działające w firmach państwowych i instytucjach publicznych, skostniałe struktury akademickie, słabi nauczyciele, korporacje zawodowe sędziów i prokuratorów.

      Naszym zdaniem diagnoza J.M.Rokity dotycząca charakterystyki kontrreformatorskich postaw zaplecza politycznego PiS jest trafna. Utopijne natomiast jest przekonanie, że PiS ma możliwość racjonalnego wyboru: oderwania się od „złej osi społecznej mobilizacji” i sprzymierzenia się z dobrymi siłami PO.

      Zwycięstwo wyborcze PiS, a jeszcze bardziej wygrana Lecha Kaczyńskiego są konsekwencją racjonalnej strategii politycznej braci Kaczyńskich. Istotą tej racjonalności jest umiejętność przewidzenia oczekiwań większości wyborców oraz dostosowanie się do ich nadziei i obaw. Nagrodą za tę polityczną przenikliwość jest władza. Kolejnym celem politycznym formacji PiS-u jest utrzymanie władzy, co w dużej mierze zależy od sposobu spełnienia oczekiwań wyborców.

      Można przypuszczać, że w perspektywie czteroletniej kadencji PiS, w takiej czy innej konfiguracji politycznej, utrzyma swoją dominującą pozycję. Oznacza to perspektywę kilkuletniego okresu rządów o charakterze konserwatywno-ludowym czy konserwatywno-socjalnym.

      Wracając do postawionego wcześniej pytania dotyczącego tendencji w świadomości politycznej Polaków, sądzimy, że będziemy świadkami równoległego kształtowania się rozmaitych trendów. Po pierwsze - nastąpi wyraźna krystalizacja i instytucjonalizacja opcji tradycjonalno-konserwatywnej, wspieranej w naturalny sposób przez partię rządzącą. Po drugie - nastąpi stopniowy kryzys i przewartościowanie opcji liberalnej, która zapłaci polityczną cenę za to, że nie weszła do rządu. Nie znaczy to, że liberalny system wartości nie ma społecznego poparcia, chodzi raczej o rekonstrukcję formuły organizacyjno-instytucjonalnej PO, która okazała się mało skuteczna. Po trzecie - należy spodziewać się szybkiego renesansu wartości demokratycznych, koncyliacyjnych i partycypacyjnych. Ich osłabienie wynikało z załamania formacji politycznych lewicy (SLD) i centrolewicy (Partia Demokratyczna), a nie z braku zwolenników tych wartości, czy szerzej - dialogu społecznego.

      Wypadkową tych trzech tendencji będzie - naszym zdaniem - z jednej strony konsolidacja środowisk konserwatywnych, z drugiej zaś  restrukturyzacja środowisk zorientowanych modernistycznie. W tym sensie częściowo tylko zgadzamy się z diagnozą Marcina Króla wedle którego czeka nas demokracja bez modernizacji, czyli polska gnuśność i polski spór o pochodzenie dziadka6.

Paweł Ruszkowski

Jacek Bieliński 
 

Paweł Ruszkowski jest profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, kierownikiem Katedry Socjologii Pracy i Organizacji, wykładowcą socjologii w Collegium  Civitas.

Jacek Bieliński jest asystentem w Katedrze Socjologii w Collegium Civitas oraz doktorantem w Szkole Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.

1 Polityka nr 41, 15.X. 2005)

2 Gazeta Wyborcza z 25.X.2005

3 Gazeta Wyborcza 3.XI.2005

4 Por. Dariusz Przybysz. 2004. Dlaczego Polacy nie głosują? w: Domański H. et al. (red.). „Niepokoje Polskie”, Warszawa, IFiS PAN).

5 Obliczenia własne na podstawie danych Europejskiego Sondażu Społecznego

R Jowell and the Central Co-ordinating Team, European Social Survey 2004/2005: Technical Report, London: Centre for Comparative Social Surveys, City University (2005). Dystrybutor: Norwegian Social Science Data Services, http://ess.nsd.uib.no

6 Gazeta Wyborcza 2.XI.2005

Polityka socjologiczna USA

Od 1960 r , gdy John Kennedy wygrął w USA wybory prezydenckie dzięki debatom telewizyjnym, stało się jasne, że zdobycie najwyższego stanowiska w państwie może bardziej zależeć od wizerunku medialnego ,niż od programu politycznego kandydata.
Taki sposób uprawiania polityki ,  w którym kwestie  merytoryczne są mniej znaczące niż osobowość przywódcy , budzi liczne wątpliwości .Zwykle wskazują one na przerost formy nad treścią, „odmóżdżenie” polityki polegające na zastępowaniu dyskusji programowych ogólnikowymi hasłami bądź pomniejszanie znaczenia kwestii merytorycznych poprzez eksponowanie indywidualnych cech liderów. Niezależnie od trafności uzasadnianych obaw przed przekształceniem demokratycznych procedur w swoisty spektakl medialny, praktyka polityczna w Polsce ewoluuje w takim kierunku ii trudno sobie wyobrazić poważnych kandydatów do prezydentury, którzy mogliby lekceważyć marketing polityczny.
Na wstępie należałoby zatem zauważyć, iż ta forma jest dominującą formą kampanii wyborczej, w związku z czym wyjaśnię jej znaczenie:
Marketing polityczny- jest to promocja konkretnego zamierzenia politycznego ( np.programu wyborczego, nowego podziału administracyjnego kraju). Najczęściej jednak marketing polityczny kojarzony jest właśnie z kampanią wyborczą ( do sejmu, senatu, wyborami prezydenckimi), podczas której poszczególne partie lub ugrupowania polityczne starają się zaprezentować swojego kandydata z jak najlepszej strony, jednocześnie wykazując, że jego kontrkandydaci są o wiele gorsi.
W ramach marketingu politycznego stosowane są różne formy promocji , np.rozlepianie plakatów, wysyłanie listów do wyborców, rozdawanie ulotek, reklamowe audycje radiowe i telewizyjne, wywiady prasowe, itp. ( formy pośrednie), a także bezpośrednie spotkania : wiece, czy konferencje prasowe. Efektem marketingu politycznego ma być poparcie wyborcy dla danego kandydata.
Kampania prezydencka 1995 r wykazała ,że wśród polskich polityków najwcześniej znaczenie tej kwestii zostało uwzględnione w otoczeniu Aleksandra Kwaśniewskiego.
Jak twierdza specjaliści Public Relations , w odróżnieniu od poprzedniego podejścia medialnego, które zwracało uwagę głównie na prezentację w mediach oraz jej efekt, nowe podejście marketingowe rozszerza kampanię wyborczą na wiele innych technik komunikowania oraz ujmuje ją w ramach całościowego planu marketingowego. We współczesnym marketingu politycznym koryguje się pogląd ,że kampania ma sprzedać głównie wizerunek kandydata. Obiektem promocji staje się nie tyle kandydat, co raczej specyficzna usługa, którą świadczy wyborcom. Tak jak marketing towaru różni się od marketingu usługi, tak i kampania wyborcza podlega nieco innym regułom niż promowanie produktu. Usługa, w odróżnieniu od towaru jest niematerialna, związana z dostawcą tej usługi, nietrwała, ale może być wymierna, np.przedstawiona w postaci kilkupunktowego programu, „ kontraktu” pomiędzy kandydatem a wyborcami. Osobowość kandydata jest w takiej koncepcji ważnym, nie jedynym, lub przynajmniej nie najważniejszym , elementem jego wizerunku. Łączy się integralnie z jego programem wyborczym, które zarazem powinny być dobrze przyjęte przez wyborców, dlatego też podstawą marketingu politycznego w USA stały się obecnie świadczenia wyniesione z marketingu usług, a nie towarów , o czym zdaje się nie wiedzieć część polskich „ specjalistów” w tym zakresie.
W Polsce nie można raczej liczyć na takie podejście wyborców, by  w obawie przed  monopolizacją   sceny politycznej przez jedną partię, dla zachowania równowagi władz, głosowali inaczej w wyborach prezydenckich, a inaczej w parlamentarnych. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, by np.z punktu widzenia kontrkandydatów Aleksandra Kwaśniewskiego przeprowadzić segmentację wyborców, czyli analizę warstw społecznych, do których należy zwracać się z różnymi apelami. Wiadomo przecież, że duża grupa zwolenników urzędującego prezydenta zapewne różni się wewnętrznie. Powinno się zatem zbadać stosunek tego elektoratu do poszczególnych kwestii politycznych i społecznych. Te, które najbardziej różnicują elektorat urzędującego prezydenta, mogły być mocno eksponowane podczas kampanii. Działania wyborcze powinny zmuszać kandydatów do jasnego przedstawienia swoich pozycji w tych sprawach, co mogłoby spolaryzować elektorat A. Kwaśniewskiego . Zamiast tego wybrano  inne strategie marketingowe .
Przykładowo, jeśli Marian Krzaklewski, potencjalnie najważniejszy konkurent urzędującego prezydenta oparł swoją  kampanię na ustawie uwłaszczeniowej, to teoretycznie tak decyzja powinna wynikać z wcześniejszego rozpoznania ilu wyborców można w ten sposób pozyskać . Wyniki  sondaży obrazujące kontrowersje wokół tej ustawy pokazały jednak  ,że albo takich badań w ogóle nie przeprowadzono , albo zrobiono je w sposób niewłaściwy. Jeśli w rezultacie całej kampanii wokół ustawy uwłaszczeniowej nie można było uzyskać poparcia społecznego , to po co była podejmowana? Tym bardziej, że dodatkowo doprowadziła ona do spolaryzowania własnego zaplecza lidera AWS, czego spektakularnym przejawem był apel Bogusława Grabowskiego  o zawetowanie przez prezydenta przyjętej przez parlament ustawy uwłaszczeniowej.
Innym negatywnym przykładem , jak nie robić kampanii wyborczej, był  sposób i okoliczności przeprowadzenia lustracji kandydatów na prezydenta . Nikt przecież nie uwierzy ,że działania UOP  w tej sprawie pozostawały bez związku z wyborami prezydenckimi. Zwłaszcza , że w najbliższym  otoczeniu premiera Buzka  znajdują się osoby znane ze swojego skrajnego stanowiska  w tej dziedzinie, odporne nawet na wyroki sądu lustracyjnego. Otóż jak coś się ma robić , to powinno być to zrobione dobrze, albo wcale. O politycznych skutkach takich działań świadczą wyniki sondaży opinii publicznych. Według badań CBOS z sierpnia ,nawet w elektoracie AWS na pytania o ocenę przebiegu procesu lustracyjnego mającego wyjaśnić czy Aleksander Kwaśniewski lub Lech Wałęsa współpracowali ze służbami specjalnymi PRL , znacząca część respondentów wypowiedziała się negatywnie. Cała akcja była zatem przeciwskuteczna.
Kończąc , warto przytoczyć informacje na temat kampanii wyborczej:
Kampania wyborcza- działania rywalizujących partii politycznych lub indywidualnych kandydatów, w celu pozyskania głosu wyborców, organizowane w okresie poprzedzającym wybory parlamentarne, samorządowe lub prezydenckie.
We współczesnych demokracjach prowadzenie kampanii wyborczej uzależnione jest od nakładów finansowych i organizacyjnych. Stąd też każdy polityk tworzy własny sztab wyborczy, zatrudnia profesjonalnych konsultantów z różnych dziedzin, np.socjologów, ekspertów ekonomicznych, osoby zajmujące się zbieranie funduszy, specjalistów od reklamy, czy też agencje badające polityczne nastroje społeczne. Kampania wyborcza prowadzona jest różnymi metodami. Największe znaczenie przypisuje się środkom masowego przekazu, a zwłaszcza telewizji.
Zasady prowadzenia kampanii wyborczej określone są przepisami prawa wyborczego. Zgodnie z ordynacją do Sejmu kampania wyborcza rozpoczyna się z dniem ogłoszenia zarządzenia prezydenta o wyborach i kończy się na 24h przed dniem głosowania.

Czynniki determinujące zachowania wyborców.

26.09.2008 Drukuj     Powrót do listy

Programy wyborcze kandydatów czy partii politycznych przyciągają uwagę społeczeństwa, lecz na pewno nie są decydujące przy wyborze konkretnego kandydata politycznego. Są one bowiem często zbyt obszerne, mało konkretne i realne do przeprowadzenia, docierają także do nielicznej grupy, gdyż rozprowadzenie ich w skali kraju jest bardzo kosztowne, a i sami wyborcy rzadko kiedy mają czas się z nimi zapoznać.

Z tego powodu kandydaci polityczni upowszechniają głównie sylwetki polityków i ich hasła wyborcze, zawierające tylko obietnice. Częsty jest więc pogląd, że praktycznie wyborcy mają głównie możliwość ocenienia jakości "politycznego towaru" poprzez kontakt z kandydatem ubiegającym się o zdobycie ich głosów. Czy zatem, twierdzenie M.Muszyńskiego, że "wyborca przeważnie nie bada jakości oferowanego mu towaru, zwłaszcza gdy już jest zdecydowany poprzeć określoną opcję polityczną  i rzadko ma własne zdanie o oferowanych mu politykach"[1]jest słuszne? Należy pamiętać, że w tym procesie zachodzi komunikacja dwustronna. Z jednej strony wyborcy widzą i słuchają kandydata oraz przede wszystkim oceniają go: jego predyspozycje do reprezentowania społeczeństwa i rządzenia, sposób zachowania się, argumentowania, sensowność udzielanych odpowiedzi, oraz jego wizerunek. To składa się na stworzenie przez wyborców własnego wizerunku danego kandydata politycznego ubiegającego się o władzę. Kandydat poprzez bezpośredni kontakt z wyborcami ma możliwość poznania ich, ich nastrojów, potrzeb, oczekiwań oraz co ważne, odbioru społecznego kreowanego w kampanii wizerunku i wprowadzenia na tej podstawie ewentualnych korekt w przekazie. Istnieje wiele różnych grup czynników, które mają wpływ na decyzje podejmowane przez wyborców. Zalicza się do nich takie czynniki jak: historyczne, kulturowe, ekonomiczne, społeczne, rasowe i etniczne, religijne, prawne, psychologiczne i polityczne. Jak twierdzi S.Wróbel "niektóre z nich bezpośrednio rzutują na formy, przejawy i sposoby zachowania się w wyborach, a inne pośrednio wyznaczają wzory, zakres i granice zachowań wyborczych"[2]. Czynniki te naturalnie oddziałują na siebie i wzajemnie się przenikają. Tak ujęty problem jest podstawą rozważań dotyczących "teorii postaw", mówiącej, że to postawy wyborców mają istotne znaczenie w procesie podjęcia decyzji wyborczej. Pojęcie postawy można rozumieć jako: "trwała ocena pozytywna lub negatywna - ludzi, obiektów i pojęć"[3]. Postawa kształtuje się "w wyniku przemiany potrzeb w bodźce motywujące do przetwarzania komunikatu oraz w wyniku ciągłego działania bodźców pochodzących z otoczenia"[4]. W teorii tej kampania wyborcza ma minimalny wpływ na zmianę postaw, zdaniem D.Nimmo to skłonności i osobowości jednostek, a zwłaszcza ich więzy społeczne, wiarygodność źródeł przekazu, forma przekazu i wykorzystywane media ograniczają niezależną skuteczność komunikacji w zmianie postaw wyborców. Psychologowie społeczni wymieniają kilka reguł, które wszystkim ludziom koduje się podczas procesu wychowawczego, a które mają w dalszym ich życiu ogromny wpływ na ocenę, odbiór i uleganie spotykanym przez nich osób. Współczesna postać i tempo życia nie pozostawiają nam możliwości dogłębnej analizy informacji potrzebnych do podjęcia określonych decyzji. Poprzestajemy wobec tego na mechanicznym odtworzeniu jakiejś "drogi na skróty", czyli działamy na podstawie opinii innych, często znanych autorytetów, bądź naśladując innych, często ocenianych na podstawie symboli za autorytet. Bardzo wiele wskazówek wyjaśniających sposoby zachowania się ludzi, w tym interesujących nas wyborców można odnaleźć w pracy R.B.Cialdini'ego[5]. Najczęściej obserwowane jest występowanie reguły "wzajemności", nakazującej nam podświadomie odpowiednie odwdzięczenie się osobie, która nam wyświadcza jakieś dobro . Dostając coś za darmo, czujemy się zobowiązani, by w jakiś sposób zrewanżować się dobroczyńcy. W świecie polityki ta reguła jest bardzo widoczna, zwłaszcza w hasłach obiecujących wyborcom różne udogodnienia. Również tak często rozdawane przez kandydatów na wiecach przedwyborczych upominki opierają się właśnie na tej zasadzie. Funkcjonowanie tej reguły potwierdzają także liczne afery korupcyjne, zwłaszcza w trakcie finansowania kampanii wyborczych. Jednym z motywów podjęcia określonej decyzji jest też "pragnienie bycia w życiu konsekwentnym". Znana jest jako "społeczna reguła zaangażowania i konsekwencji". Ludzie kładą nacisk na zachowanie konsekwentne i zgodne z tym, w co się już raz zaangażowali. Naciski te muszą usprawiedliwiać ich wcześniejszą decyzję, którą uważają za najbardziej słuszną, co z kolei poprawia ich samopoczucie, gdyż nie ma dalszej potrzeby szukania rozwiązań dla danego problemu. Na przykład bezpośrednio po wrzuceniu głosu do urny wyborczej, wyborcy bardziej wierzą w zwycięstwo kandydata, na którego oddali swój głos[6]. Wykorzystywana jest ta skłonność poprzez np. dzwonienie do pewnej liczby mieszkańców, pytając ich, czy nie zechcieliby spełnić danej prośby. Wiele osób odpowiada w takiej sytuacji twierdzącą, gdyż nie chce być ocenionym jako egoista. Kilka dni później wiele z tych osób poproszonych o wypełnienie obietnicy, chętnie spełnia tę prośbę. W taki właśnie sposób można zwiększyć udział badanych osób w wyborach. Stosowana jest też taktyka tzw. "stopy w drzwiach", polegająca na rozpoczynaniu od małej prośby, tak by w późniejszym czasie uzyskać zgodę na spełnienie prośby większej.  Innym często cytowanym motywem jest działanie " społecznego dowodu słuszności". Sprowadza się do zasady mówiącej że jesteśmy skłonni podążać za działaniami osób podobnych do nas (95% ludzi to naśladowcy, a tylko 5 % to inicjatorzy) i ważniejsze staje się dla nas świadectwo innych niż jakikolwiek dowód jakości produktu. Najbardziej widoczny jest efekt tej zasady w sytuacji niepewności, wynikającej czy to z dwuznaczności sytuacji czy też braku własnego doświadczenia. Wiąże się to także z opisywanym przez innych psychologów "efektem stada". Zasada naśladownictwa to trzon reklam typu: "Już tyle ludzi nam zaufało".  Kolejną regułą jest "lubienie i sympatia", powodujące, że w sytuacji odczuwania sympatii dla kogoś jesteśmy skłonni bardziej tej osobie uwierzyć i zaufać nie biorąc pod uwagę jakości produktu, który ona nam oferuje. Do tego dochodzi również "zjawisko aureoli", mówiące o reakcji ludzi na ładne osoby w ich otoczeniu. Przypisujemy im takie cechy jak: talent, sympatyczność, uczciwość, inteligencja, dobroć. Ładni ludzie mają większą szansę na uzyskanie pomocy w potrzebie oraz silniej wpływają na opinie innych ludzi, gdy tego chcą. Inną zasadą wiążącą się z regułą lubienia i sympatii jest "zasada kojarzenia". Ludzie chętniej wybierają osobę już im znaną i kojarzoną. Nasz stosunek do kogoś lub czegoś, zależy także od samej liczby spotkań z tym kimś lub czymś[7]. Według T.Yamuda - konsultanta Partii Demokratycznej w USA i autora raportu na temat wykorzystywania sławnych nazwisk podczas kampanii przedwyborczych "najlepszym sposobem, aby zamienić swoje życzenie w obowiązujące prawo, jest uzyskanie poparcia jakiejś gwiazdy filmowej"[8]. W każdej niemal kampanii wyborczej, w każdym kraju politycy zabiegają o poparcie sławnych ludzi, czy to gwiazd filmowych, czy lekarzy, czy też sportowców. Widoczna jest tu zasada, że "nie trzeba być gwiazdą by świecić", czasami wystarcza, że jesteś jakoś związany z jakąś gwiazdą. Wystarcza, że użyczą im swego nazwiska jako zwolennicy. Skłonność tą wykorzystał Prezydent A.Kwaśniewski podczas kampanii wyborczej w 2000 roku[9]. Kandydaci również często fotografują się ze znanymi politykami, często zagranicznymi, by zaakcentować swoją obecność na arenie międzynarodowej i sympatie przywódców innych państw. Autorytet jest kolejną regułą rządzącą często nieświadomym, odruchowym zachowaniem ludzi, gdyż dostarczają im on wygodnej drogi na skróty w podejmowaniu decyzji. Skoro przestają myśleć, zaczynają reagować odruchowo, co nie zawsze okazuje się właściwe. Należy jednak pamiętać, że "bardziej dajemy się przekonać ekspertom bezstronnym, niż tym, którzy mogą mieć jakiś interes w zmianie naszej opinii"[10]. Ludzie nie uświadamiają sobie skali własnej i cudzej uległości wobec autorytetów i ich symboli. Symbolami autorytetu są tytuły, wielkość, strój, stan posiadania.  Duży nacisk przy kampaniach wyborczych kładziony jest także w związku z tym na kwestie ubioru kandydata. Nie może to być stosowana taktyka zawsze i w każdej okoliczności[11], co potwierdza konieczność dbania o spójność wizerunku i strategii komunikacji marketingowej. Ostatnią z opisanych przez Cialdini'ego reguł jest "reguła niedostępności"[12]. Coś co jest rzadkie i niedostępne, lub dostępne dla określonej wąskiej grupy ludzi, lub w wyznaczonym, krótkim przedziale czasowym, zyskuje automatycznie na atrakcyjności i wartości. Nieosiągalność jakiejś możliwości oznacza także utratę swobody wyboru i działań u danej jednostki, co wywołuje w konsekwencji jej opór. Opór ten przejawia się z kolei w silnym pragnieniu posiadania tego, co niedostępne. Sytuacja się jeszcze nasila, gdy konkurujemy z innymi ludźmi o dobra trudno dostępne. Stosowana jest więc w tym miejscu taktyka "ograniczonej ilości" i "nieprzekraczalnego terminu". Tak samo wprowadzenie zakazu na rozpowszechnianie jakiejś informacji, powoduje wzrost pragnienia zapoznania się z tą informacją i wzrost pozytywnego ustosunkowania się do kwestii, której ona dotyczy[13]. Warto zwrócić uwagę na inną zasadę obowiązującą przy tej regule, że ludzie bardziej pożądają czegoś, czego od niedawna im zabrakło, niż czegoś, czego nigdy nie mieli. Stąd tak popularne stają się hasła kampanii wyborczych mówiące o konieczności przywrócenia czegoś, co poprzedni podmiot polityczny zabrał wyborcom. Według A.Pratkanis'a i E.Aronsona z najskuteczniejszym wpływem mamy do czynienia wówczas, gdy uda się nam połączyć cztery techniki wywierania wpływu : perswazja wstępna (przejęcie kontroli nad sytuacją i stworzenie atmosfery sprzyjającej komunikatowi - ustala się to wszyscy uważają za oczywiste), wiarygodność źródła (właściwy wizerunek), konstrukcja i przekazanie komunikatu (skupienie uwagi odbiorców na tym, na czym dokładnie zależy nadawcy) i kontrola uczuć (wzbudzanie emocji i podsuwanie sposobu reakcji na te emocje, zgodnej z oczekiwaniami nadawcy)[14].

Poza wymienionymi skłonnościami, przy podejmowaniu decyzji wyborczej ważne na pewno są takie cechy człowieka jak: poziom wykształcenia, samoocena i potrzeby poznawcze jednostki. "Im wyższe wykształcenie, tym bardziej ludzie oczekują racjonalnych, logicznych argumentów, mniej uogólnień i niedokładnych, niepewnych danych. Im niższa samoocena charakteryzuje człowieka, tym łatwiej go przekonać"[15].  Politologia amerykańska jako bogatsza o wiedzę w tym zakresie, wyróżnia trzy podstawowe determinanty decyzji wyborczej[16]: identyfikacja partyjna, postawy w stosunku do poruszanych w kampanii kwestii oraz postawy wobec kandydata.
 
Badania nad zachowaniami wyborców, czy inaczej nad motywami podejmowanej decyzji wyborczej zaowocowały opracowaniami koncepcji i modeli teoretycznych, które mogłyby stanowić ciekawy materiał osobnej pracy naukowej. W tym miejscu zaznaczyć jednak należałoby najbardziej cenione, do których należą: po pierwsze, model interakcyjny, mówiący, że jednostka pod wpływem wielu czynników wyraża kandydatowi uogólnione poparcie w zamian za zobowiązanie tego kandydata do skutecznego i odpowiedzialnego przywództwa. Po drugie, teoria racjonalnego wyboru, według której wyborca kieruje się egoizmem i racjonalnością podczas dokonywania wyboru kandydata najbardziej odpowiadającego jego gustom i oczekiwaniom, będącą twardą kalkulacją przewidywanych zysków, przewyższających ewentualne straty i koszty jakie wyborca będzie musiał ponieść. Jednak jak utrzymuje A.Burgiel: granica pomiędzy zachowaniami racjonalnymi i nieracjonalnymi jest zmienna i zależna od przyjętego kryterium a wiele spośród zachowań uznanych za irracjonalne można także ocenić jako pożyteczne a nawet efektywne[17]. Po trzecie, model identyfikacji klasowej i partyjnej zakładający, że wyborca kieruje się zasadą lojalności partyjnej, co upraszcza proces podjęcia przez niego decyzji. W związku z coraz częściej pojawiającymi się głosami o spadku znaczenia partii i lojalności partyjnej, większego znaczenia nabiera sam kandydat i jego wizerunek. Wyborcy analizują, zdaniem M.Mazura kandydata z punktu widzenia przede wszystkim kompetencji i uczciwości. Czy tak rzeczywiście jest, postanowiłam również sprawdzić w badaniach ankietowych omówionych w innym dziale witryny. Wśród błędów teorii racjonalnego wyboru badacze wymieniają: błędne założenie o dokonywaniu prze jednostkę racjonalnych wyborów jako takich, uzyskanie kompletnej informacji i jej prawidłowa interpretacja zniechęcają do wzięcia udziału w głosowaniu, lub mogą powodować podjęcie nieracjonalnej decyzji, mała ilość osób w społeczeństwie przygotowana odpowiednio by taką racjonalną decyzję być w stanie podjąć. Bardzo niechętnie przyznajemy się, jak twierdzi P.Pawełczyk i D.Piontek[18]do udziału pozaracjonalnych czynników determinujących nasze postawy i zachowania, gdyż rozwój cywilizacji ludzkiej wpłynął na ukształtowanie się przekonania, że emocjom można ulegać tylko w określonych dziedzinach czy sytuacjach życia, natomiast w pozostałych powinniśmy kierować się racjonalnymi przesłankami. Zachodni badacze uważają, że "racjonalne podejście dotyczące podjęcia decyzji wyborczej świadczy o tym, że wyborca wybierze tego kandydata, który jest mu najbliższy w sensie stosunku do ważnych spraw i który ma najwyżej oceniane cechy"[19]. Jednak w badaniach motywów podejmowania decyzji wyborczej pojawiają się również takie odpowiedzi jak: nie głosowałam na niego "bo miał coś takiego w spojrzeniu, szczególnie w lewym oku, że po prostu nie można było mu ufać"[20]. Tego typu określeń co do własnej decyzji spotkać by pewnie można znaczniej więcej, gdyby też ludzie chcieli się do nich przyznawać publicznie, co jak wiadomo jest rzadkim zjawiskiem - wolimy w oczach respondenta wyglądać poprawnie.

Na podstawie badań U.Jakubowska stworzyła ogólne reguły stanowiące o psychologicznej gotowości człowieka do popierania określonych idei politycznych oraz polityków je reprezentujących[21].
Po pierwsze, przypuszcza się, że ludzie pomimo na ogół słabego zainteresowania światem polityki i niewielkiej wiedzy faktograficznej, mają zachowaną orientację w świecie polityki, tzn. celnie kojarzą postacie polityki z głoszonymi przez nich ideami.
Po drugie, w preferencjach politycznych zauważyć można racjonalność, rozumianą jako subiektywna użyteczność, czyli gotowość do popierania takich polityków i idei, które postrzegają jako zgodne z własnymi interesami. Stąd większa popularność polityków pragmatycznych niż ideologicznych. Ludzie mniej polityką zainteresowani gotowi są popierać idee polityczne dobrze znane, o utrwalonych tradycjach w państwie, natomiast wyborcy interesujący się polityką skłonni są popierać nowe idee, dotychczas nie realizowane.
Po trzecie, jednostka spośród wielu politycznych ofert skłonna jest wybierać tę, która potwierdza jej własny sposób interpretowania ważnych politycznie problemów. Kryterium merytoryczne jest więc wykorzystywane przy budowaniu politycznych sympatii czy antypatii.
Po czwarte, głównymi czynnikami wpływającymi na preferencje polityczne ludzi są właściwości mentalności społeczno - politycznej i motywacje do gromadzenia wiedzy o polityce. Przytoczone reguły wskazują zatem na potrzebę rzetelnej informacji politycznej i właściwie prowadzonej edukacji, które zmniejszyć mogą dezorganizację ludzi w świecie polityki i skłonność do opowiadania się za populistycznymi ideami głoszonymi przez polityków. Należy jednak pamiętać o dynamicznym charakterze polityki, powodującym zmiany w sposobie myślenia i politycznych upodobaniach. U.Jakubowska sądzi zatem, że, "polityczne upodobania ludzi nie są chaotyczne, irracjonalne i przypadkowe, lecz mają charakter rozumowy, rządząc się określonymi regułami"[22]. Zgodnie z macierzą modeli podejmowania decyzji przez odbiorców indywidualnych, stworzoną przez Ph.Kotlera i A.R.Andreasena[23]stopień złożoności sposobów podejmowania decyzji jest pochodną zaangażowania jednostki i dodatkowo zależy od jej doświadczenia, jakie ma w zakresie danego problemu. Organizacja, która chce wpływać na zachowania odbiorców, u których proces podejmowania decyzji przebiega właśnie według tego modelu ma do wyboru różne możliwości działania. Zalicza się do nich: zmienianie wyobrażenia odbiorców o dostępnych sposobach zaspokajania potrzeby, zmienianie wyobrażenia o pozycji konkurencyjnej oferty, zmienianie znaczenia przypisywanego poszczególnym kryteriom oceny danej oferty, zwracanie uwagi odbiorców na dodatkowe kryteria oceny dotychczas nie wzięte pod uwagę przez odbiorców oraz zwracanie uwagi odbiorców na dodatkowe cechy oferty.
 
 J.P.Gunning twierdzi natomiast, że "trudno jest stworzyć model zbiorowego podejmowania decyzji bez ostatecznego wypowiedzenia się na temat tego, czy model ten prowadzi do dobrych czy złych rezultatów"[24]. M. Mazur omawia natomiast model zachowania wyborców z punktu widzenia marketingu, stworzony na podobieństwo zachowań konsumentów na rynku komercyjnym przez B.Newman'a. Model ten składa się z pięciu komponentów wyznaczających motywy zachowań wyborców, umożliwiających jednocześnie ich segmentację. Składają się na nie: wartość funkcjonalna (wyborca głosuje by uzyskać korzyść), wartość społeczna (decyzja wyborcy determinowana przynależnością do grupy społecznej), wartość emocjonalna (wyborca podejmuje decyzję na podstawie emocji), wartość warunkowa (głosowanie na kandydata skuteczniej przekonującego do wizji przyszłości zgodnej z wizją wyborcy), wartość epistematyczna (ciekawość i potrzeba czegoś nowego wśród wyborców)[25].

Poszukując wśród ogólnie publikowanych badań w Polsce na temat decyzji wyborczych udało się znaleźć jedynie komunikat o badaniach przeprowadzonych przez CBOS w 2001 roku[26]. Z badań wynika, że wyborcy decydując się na poparcie jakiegoś ugrupowania rzadko kiedy podchodzą do tego wyłącznie racjonalnie. Częściej na ich decyzje wyborcze największy wpływ mają emocje lub aktualna sytuacja materialna czy społeczna. Mogą na nich wpływać również media, najbliższe otoczenie i atmosfera życia publicznego. Jako najczęściej wymieniane motywy głosowania respondenci podali program wyborczy (22%). Stosunkowo duża część z nich głosuje według logiki głosowania "na swoich" (15%), 12% badanych wyborców uznało jako siłę przyciągającą ich uwagę wykształcenie, życiowe doświadczenie, rozsądek i kulturę polityczną danego kandydata. Równie często jako motyw podawali przekonanie o wrażliwości socjalnej popieranego przez nich ugrupowania politycznego. Co dziewiąty wyborca jako motyw podał wiarę na zmianę poprzez pojawienie się nowych ludzi, idei i pomysłów w polityce. Co dziesiąty respondent zwracał uwagę na kwestie ideowe i światopoglądowe, co jedenasty natomiast twierdził, że decydującym motywem podjęcia decyzji wyborczej była lojalność partyjna. Jak więc problem ten może być przedstawiany przez wyborców już po wyborach w 2004 roku spróbowałam zbadać na za pomocą badania ankietowego, którego wyniki można zaleźć w dziale rozprawy wyniki badań.
 
Częstym zjawiskiem w polskiej historii demokratycznych wyborów jest coraz większa absencja wyborców, która jest wynikiem na pewno złej komunikacji marketingowej w trakcie kampanii wyborczej ale także i innych czynników. Na podstawie analizy czynników ograniczających skłonność do korzystania z oferty organizacji niekomercyjnych stworzonej przez  M.Krzyżanowską[27], uznano za tak samo adekwatne w przypadku organizacji niedochodowych jakimi są kandydaci polityczni i ich oferty kierowane na rynek polityczny w trakcie kampanii wyborczej.Czynniki te związane są z  ryzykiem, jakie odbiorcy dostrzegają w tym procesie.
Po pierwsze, ryzyko funkcjonalne wiążące się z obawą, czy oferta spełni ich oczekiwania.
Po drugie, ryzyko fizyczne przejawiające się w obawie, czy skorzystanie z oferty jest lub będzie dla odbiorcy bezpieczne.
Po trzecie, ryzyko ekonomiczne wiążące się z korzyściami, które może wyborca osiągnąć, bądź ponieść stratę oddając swój głos na określonego kandydata politycznego (cenę jaką musi ponieść).
Po czwarte, ryzyko społeczne odnoszące się do oceny decyzji wyborcy wystawionej mu przez środowisko społeczne, w którym żyje, pracuje, lub w stosunku, do którego ma aspiracje.
Po piąte, ryzyko psychologiczne związane z własną oceną i odczuciami samego wyborcy po skorzystaniu z oferty podmiotu politycznego.
Ostatnie szóste ryzyko, wiąże się z obawą przed stratą czasu, którą w wyobrażeniu wyborcy, musi on ponieść aby skorzystać z oferty politycznej (czas poświęcony na wybór kandydata, odszukanie lokalu wyborczego i dotarcie do niego, wypełnienie karty wyborczej - oddanie swego głosu wyborczego oraz powrót do domu).

Zdaniem M.Krzyżanowskiej "organizacja chcąc wpływać na odbiorców, powinna dążyć do identyfikacji rodzajów ryzyka, jakie oni dostrzegają i starać się je minimalizować (...) poprzez np. dokonywanie publicznych rozliczeń z pozyskiwanych środków, budowanie wizerunku wiarygodności danego ugrupowania politycznego"[28]. Ph.Braud wyróżnia trzy odrębne przypadki obojętności powstającej pomiędzy rządzącymi a rządzonymi: obojętność z powodu oddalenia (przywilejem elit), obojętność wynikająca z niewystarczającego zrozumienia (zalew informacji) oraz obojętność z powodu rezygnacji (brak wiary w możliwość zmian)[29].  Nie doszukałam się żadnych opracowań na temat ewentualnie przeprowadzonych badań rynkowych dotyczących motywów podjęcia decyzji przez wyborców polskich o nie uczestniczeniu w danych wyborach. Takie opracowanie byłoby bardzo ciekawe i wiele zapewne by wzniosło do możliwości wpłynięcia poprzez odpowiednią komunikacje marketingową w polityce na opinie i postawy tych osób, a tym samym zdobycie ich głosów, a jest to ogromny procent wyborców, bo dochodzący czasami nawet do 50%[30]. Zdecydowałam podjąć się zatem zbadania również i tych motywów w przeprowadzonym badaniu ankietowym, co zostało także szerzej zaprezentowane w dziale wyniki badań.
 

[1]M.Muszyński,
Marketing polityczny , Wyższa Szkoła Zarządzania i Marketingu w W-wie, 1999, s.82

[2]S.Wróbel
O pojęciu i modelach zachowań wyborczych, w: P.Dobrowolski, M.Stolarczyk Polityka: przedmiot badań i formy jej przejawiania się, Katowice 2000, s.122-123, za: M.Mazur, Marketing polityczny, PWN 2002, s.31

[3]E.Aronson, T.D.Wilson, R.M.Akert
Psychologia społeczna, Warszawa 1998, za M.Mazur Ibidem. s.38

[4]J.Blythe
Komunikacja marketingowa, PWE Warszawa 2002, s.24

[5]R.B.Cialdini,
Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2001,

[6] Ibidem, s. 66

[7] Na przykład wybory w stanie Ohio wygrał polityk, który przed wyborami zmienił swoje nazwisko na takie, które kojarzone było przez mieszkańców tego stanu z rodziną o dużych tradycjach politycznych.w: R.B.Cialdini,Iibidem. s. 162

[8]Ibidem, s.174

[9]Powołał on "Komitet Honorowy", liczący 1300 osób, którego członkami były osoby znane i cenione (m.in. artyści, aktorzy, piosenkarze, reżyserzy itp.). Udzielały one tylko poparcia swoim nazwiskiem.

[10]R.B.Cialdini, Ibidem, s.204

[11]o czym może świadczyć przykład kampanii J.Kuronia, który ciesząc się opinią znanego i szanowanego polityka, występował publicznie w jeansowej bluzie, a na okoliczność wyborów prezydenckich stworzono jego wizerunek jako kandydata pojawiającego się oficjalnie w garniturze. Jak wiadomo nie wygrał on wyborów, a pojawiające się opinie o nagłej i dziwnej zmianie wizerunku najprawdopodobniej jemu zaszkodziły.

[12]Więcej na ten temat także w: A.Pratkanis, E.Aronson
Wiek propagandy. Używanie i nadużywanie perswazji na co dzień, Wyd.Naukowe PWN, Warszawa, 2005, s.220-226

[13]Za przykład może posłużyć afera tzw. "czarnej teczki" S.Tymińskiego w trakcie wyborów prezydenckich w Polsce w 1991 roku. Wszyscy nagle chcieli zapoznać się z zawartością tej teczki, przez co popularność kandydata znikąd nagle niesamowicie wzrosła, do tego stopnia, że niemal wygrał wybory prezydenckie (nie pokazując do samego końca wspomnianych wcześniej rzekomo tajnych dokumentów).

[14] A.Pratkanis, E.Aronson, Ibidem, s.48-49

[15] M.Mazur, Ibidem, s.38

[16] Ibidem, s.30,

[17]A.Burgiel
Wpływy interpersonalne a racjonalność zachowań polskich konsumentów, Wyd. AE Katowice, 2005, s.21

[18]P.Pawełczyk, D.Piontek op.cit., s.15

[19] M.Mazur, op.cit., s.35, za G.J.O'Keefe, E.L.Atwood
Communication and Election Campaigns, w: D.Nimmo, K.R.Sanders, Handbook of Political Communication, London 1981, s.343

[20]wyborca o opinii przeciw Prezydentowi Nixonowi, za T.Lis op.cit,s.278

[21]U.Jakubowska
Preferencje polityczne. Psychologiczne teorie i badania, Wyd.Instytutu Psychologii PAN Warszawa 1999, s.210-213

[22] U.Jakubowska, ibidem, s.213

[23] Ph.Kotler, A.R.Andreasen
Strategic Marketing for Nonprofit Organisations, Prentice Hall. New Jersey 1996, s.115-116 i 133-134, za:M.Krzyżanowska, op.cit., s.80

[24]J.P.Gunning
Zrozumieć demokrację-wprowadzenie do teorii wyboru publicznego, Wyższa Szkoła Bankowości, Finansów i Zarządzania Warszawa 2001, s.166

[25] M.Mazur, Ibidem, s.31-36

[26]Badanie w dniach 6-9 kwietnia 2001, na próbie reprezentatywnej losowo-adresowej dorosłej ludności Polski, liczącej 1036 osób, Respondenci wypowiadali swe opinie na ten temat jednak na pięć miesięcy przed planowanymi wyborami parlamentarnymi w pytaniu otwartym. Trudno więc ocenić, czy rzeczywiście decyzję swą ostatecznie podjęli właśnie pod wpływem takiego motywu o jakim wspomnieli w badaniu, czy prezentowane odpowiedzi nie były wynikiem raczej "pobożnego życzenia" uznawanego przez respondentów za społecznie poprawne.

Źródło: www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2001/KOM057/KOM057.HTM

[27]M.Krzyżanowska op.cit., s. 78

[28]Ibidem, s.78

[29]Ph.Braud
Rozkosze demokracji, Wyd.Naukowe PWN Warszawa 1995 s.23-33

[30] wg. ustawy za kandydata wygrywającego wybory uważa się tego, który w głosowaniu uzyskał więcej niż połowę ważnie oddanych głosów, a jeśli żaden nie uzyskał wymaganej większości, to czternastego dnia po pierwszym głosowaniu przeprowadza się ponowne głosowanie, w którym biorą udział dwaj kandydaci, którzy uzyskali w pierwszym głosowaniu największą ilość głosów -Ustawa z dnia 20.06.2002 r. O bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta, wg.Dz.U. z dnia 20 lipca 2002 r.

JANUSZ CZAPIŃSKI

NIEWDZIĘCZNE SPOŁECZEŃSTWO

0x01 graphic

Artykuł pochodzi z "Wiedzy i Życia" nr 8/1997

W OKRESIE PRZEMIAN SPOŁECZNYCH CI, KTÓRYM DZIEJE SIĘ KRZYWDA, KRZYCZĄ GŁOŚNO I OBARCZAJĄ WŁADZĘ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ ZA WŁASNE NIEPOWODZENIA. BENEFICJENCI ZMIAN ZAŚ SPOŻYWAJĄ SMAKOWITE OWOCE SUKCESU W CISZY, BEZ SZAFOWANIA OKRZYKAMI WDZIĘCZNOŚCI.

Każde znane nam z historii ludzkości społeczeństwo okazywało się niewdzięczne wobec twórców radykalnych i masowych zmian politycznych, gospodarczych, religijnych oraz wszelkich innych naruszających warunki i reguły życia codziennego. Niezależnie od stopnia powodzenia, realizacji dowolnego zamysłu zawsze towarzyszą negatywne skutki uboczne, uciążliwe dla jakiejś grupy społecznej. Zanim większość zyska, ktoś - zazwyczaj także większość - musi stracić.

W pierwszym okresie zmian to właśnie koszty reform decydują o zbiorowej ocenie ich autorów. Nie zawsze, oczywiście, obywatele mogą wyrazić swoje niezadowolenie wobec twórców owych zmian, pokojowo pozbawiając ich władzy. Systemy autorytarne umożliwiają podtrzymanie reżimu i bez społecznej legitymacji. Ale w systemach demokratycznych niewdzięczność społeczeństwa wyraża się szybkim i bezkrwawym odsunięciem od rządów tych, którym przypisuje się odpowiedzialność za uciążliwości życia.

Doświadczenia młodych demokracji krajów postkomunistycznych układają się dokładnie w cykl detronizacji elit władzy w każdych kolejnych wyborach i to bez widocznego związku z dynamiką i powodzeniem reform wprowadzanych przez poszczególne siły polityczne. Twórcy zmiany społecznej są zawsze bardziej "postępowi" od reszty społeczeństwa. W kategoriach psychologicznych owa "postępowość" wyraża się gotowością do podejmowania większego ryzyka: polityk-reformator gra zazwyczaj nie na własny, lecz innych obywateli rachunek.

Przeciętny człowiek dąży do unikania strat. Zanim oswoi się z nowymi warunkami, większą wagę przywiązuje do potencjalnych lub realnych strat niż do możliwych oraz skonsumowanych już zysków. Konserwatyzm i ostrożność społeczeństwa są jednym ze źródeł jego niewdzięczności.

Drugim źródłem owej niewdzięczności jest prawo rządzące kondycją psychiczną człowieka zwaną dobrostanem psychicznym. Głosi ono, że szczęście zależy od nas, nieszczęście zaś od zewnętrznych okoliczności. I nie chodzi przy tym jedynie o zafałszowaną świadomość wynikającą z przyjętej postawy obronnej typu: sukces zawdzięczam sobie, za porażki natomiast odpowiedzialni są oni. Prawidłowość ta jest znacznie głębsza i niezależna od stanu świadomości. Badania dowodzą, że spadek dobrostanu psychicznego ma rzeczywiście przyczyny zewnętrzne, podczas gdy jego wzrost zazwyczaj nie wymaga takich impulsów. W świetle obecnej wiedzy psychologicznej prawdziwa wydaje się minimalistyczna teoria szczęścia, która zakłada, że dla radowania się życiem trzeba jedynie unikać nieszczęść. Z punktu widzenia polityki bardziej efektywną techniką manipulowania nastrojami społecznymi jest zapobieganie pogarszaniu się warunków życia niż działanie na rzecz ich poprawy, ta bowiem wymaga dużych, choćby przejściowych kosztów. Twórcom jej pamięta się bardziej owe koszty niż ostateczne korzyści. Dopiero kolejne pokolenia będą mogły tę niewdzięczną pamięć zbiorową zmienić. Ba, nawet pozytywnie zmitologizować, czego przykładem jest gloryfikacja niektórych polityków II Rzeczpospolitej przez młodych, urodzonych po wojnie Polaków, a więc nie doświadczonych osobiście skutkami ich decyzji.

TEORIA SPOŁECZNEJ NIEWDZIĘCZNOŚCI

Przyjrzyjmy się bliżej psychologicznym przesłankom niewdzięczności polskiego społeczeństwa wobec twórców reform z formacji solidarnościowej. Co oznaczała dla przeciętnego obywatela zmiana zwana "planem Balcerowicza"? Można ją opisać jako nową propozycję wyboru: przy stawce 10 wygrana wynosi 20, zamiast: przy stawce 1 wygrana wynosi 2. Sytuacja ta oznaczała zatem wzrost poziomu subiektywnego ryzyka: co prawda więcej można wygrać, ale też więcej można stracić i z reguły zmniejszoną gotowość do podjęcia decyzji: gram. By ograniczyć niechęć do nowej reguły, niezbędne więc było: zwiększenie pewności i bliskości wygranej lub ograniczenie znaczenia i wygranej, i przegranej (wszystko jedno czy przegram, czy wygram). Na początku twórcom zmiany udało się zyskać przychylność społeczeństwa przez przekonanie go, że rośnie nie tylko wysokość stawek, ale także prawdopodobieństwo wygranej. Pamiętamy też, że w 1989 roku terapia "szokowa" trwać miała od 6 miesięcy do roku. Rychło jednak okazało się, że na wygraną przyjdzie poczekać znacznie dłużej i że dla wielu ludzi szanse na nią są raczej znikome. Niemniej zasadniczo reforma powiodła się. We wskaźnikach makroekonomicznych zyski zaczęły przewyższać koszty już pod koniec 1992 roku.

0x08 graphic

Ci, którzy ponieśli wysokie koszty wprowadzanych po 1989 roku reform, opowiedzieli się przeciwko twórcom zmian

Fot. FORUM

Niektórzy obywatele od początku byli przygotowani do nowych reguł gry. Bardzo też szybko przybywało wygrywających. Polacy przechodzili przyspieszoną lekcję odpowiedzialności za własne losy i wielu z nich, zwłaszcza młodszych i lepiej wykształconych, w pełni z tej lekcji skorzystało. W 1993 roku globalny wzrost gospodarczy zaczął także przekładać się na poprawę materialnych warunków życia większości polskich rodzin.

Dlaczego zatem tak długo (co najmniej do wyborów parlamentarnych w 1993 r.) reakcja odrzucenia twórców reformy przeważała w postawach społecznych nad ich akceptacją? Dlaczego wybory parlamentarne, a później prezydenckie wygrali postkomuniści?

Różne dziedziny współczesnej wiedzy psychologicznej podsuwają nam odpowiedzi na tak postawione pytania. Z teorii szans (prospect theory) Daniela Kahnemana i Amosa Tversky'ego oraz z moich badań nad pozytywno-negatywną asymetrią, a ściślej nad efektem negatywności, wynika, że przegrani subiektywnie tracą więcej, niż wygrani zyskują, nawet jeśli wielkość przegranej - na przykład wyrażonej w pieniądzach - równa się wygranej. Zasadę tę potwierdza tzw. efekt endowment, który mówi, że ludzie domagają się wyższego ekwiwalentu za oddanie czegoś, niż skłonni są zapłacić za nabycie tego samego. To, co mamy, cenimy zazwyczaj bardziej od tego, co moglibyśmy mieć. Badania nad procesami atrybucji (wnioskowanie o przyczynach zdarzeń) pokazują, że generalnie ludzie bardziej zainteresowani są dociekaniem przyczyn porażek niż źródeł sukcesu oraz że są skłonni obarczać odpowiedzialnością za własne niepowodzenia głównie czynniki zewnętrzne, a genezy osiągnięć poszukują najczęściej w sobie.

Również z badań nad dobrostanem psychicznym wynika podobny wniosek: pogorszenie się warunków życia silniej determinuje zmianę kondycji psychicznej jednostki niż ich poprawa. Na przykład wzrost zarobków przydaje mniej zadowolenia z sytuacji materialnej, niż spadek ich ujmuje. Gdy ten wniosek uzupełnimy drugą tezą o prawidłowościach atrybucji, będziemy mogli sformułować podstawowe twierdzenia teorii niewdzięczności społeczeństwa.

Ci, którzy w procesie zmiany społecznej tracą, silniej ją odczuwają i w większym stopniu obarczają odpowiedzialnością za własne życie twórców zmiany niż ci, którzy są jej beneficjentami.

Negatywna reakcja przegranych jest zatem silniejsza i, nawet jeśli są mniej liczni od wygranych, ich głos brzmi mocniej, kiedy oceniają twórców zmiany społecznej. Ten efekt negatywności może znaleźć swój wyraz nie tylko w nastrojach społecznych i postawie wobec władzy, ale - w warunkach demokracji - także w pokojowej zmianie układu sił politycznych.

Jeśli społeczna ocena twórców zmiany może zostać wyrażona w demokratycznej procedurze wyborów, to im zmiana jest głębsza, tym większe jest prawdopodobieństwo odsunięcia jej twórców od władzy.

Fakt, że w świadomości społecznej jest się autorem przemian, nie oznacza jeszcze, że konsekwentnie realizuje się program reform. Ważna jest też dynamika i zakres zmian warunków życia obywateli w okresie sprawowania władzy przez daną ekipę. Chodzi bowiem o to, kogo ludzie czynią odpowiedzialnym za bieg wypadków, a nie o to, kto jest rzeczywistym ich autorem. Ci, którzy są właśnie przy władzy, mogą ratować się, zrzucając winę za niepowodzenia na opozycję, obiektywne okoliczności czy partnerów politycznych. Niekiedy to się udaje i oddala gniew ludu, ale należy do repertuaru socjotechnik, zwalczających naturalną niewdzięczność społeczeństwa. To jednak zupełnie inny problem.

DOWODY EMPIRYCZNE

Tak sformułowaną teorię niewdzięczności społecznej potwierdza bogaty materiał empiryczny zebrany w dwóch panelowych badaniach sondażowych, określonych wspólnym mianem - Polski Generalny Sondaż Jakości Życia (PGSJŻ)*. W 1996 roku zadano respondentom pytanie, od jakich czynników zależy poziom ich życia: "ode mnie", "od innych ludzi", "od władz" czy "od losu (opatrzności)". Badani mogli zgodzić się lub nie z każdym z tych twierdzeń niezależnie. Dlatego pogląd, że człowiek sam decyduje o poziomie swojego życia, nie wykluczał przypisywania także dużej odpowiedzialności władzom czy opatrzności. Najwięcej zwolenników miała opinia, że jakość, a więc powodzenie w życiu, zależy w dużym stopniu "od losu" (74%), na drugim miejscu, że od samego respondenta (71%), potem "od władz" (59%) i na końcu od "innych ludzi" (tylko 28%). Jedynie co dziesiąty Polak przypisał odpowiedzialność za poziom własnego życia wyłącznie samemu sobie. Reszta, niezależnie od tego, czy doceniała swój osobisty udział, czy też nie, doszukiwała się istotnych wpływów w czynnikach zewnętrznych. Do tej grupy należeli zwłaszcza ci, których warunki bytowe uległy między 1995 a 1996 rokiem pogorszeniu. Te zaś osoby, których dobrostan poprawił się, chętniej od innych brali odpowiedzialność za sytuację życiową, w jakiej się znaleźli.

Przedstawione wyniki badań generalnie dowodzą, że osoby, które tracą, są bardziej niż te, które zyskują, motywowane do poszukiwania przyczyn własnej sytuacji życiowej i częściej obarczają rząd za to, co ich spotyka. Rzadziej natomiast winią siebie. Oznacza to, że twórcy zmiany społecznej mają większą szansę narazić się opinii publicznej niż zyskać jej wdzięczność, nawet jeśli liczba beneficjentów autoryzowanej przez nich reformy przewyższałaby liczbę pokrzywdzonych.

Być może ludzie mają powody, aby "niesprawiedliwie" obarczać władze państwowe odpowiedzialnością za niedogodności życia. Być może też - jak głosi cebulowa teoria szczęścia - źródłem nieszczęścia jest sytuacja, źródłem zaś szczęścia sam podmiot. Być może wreszcie ludzie tracą poczucie zadowolenia, ponieważ spotkało ich coś złego, jednak - by je odzyskać - nie będą potrzebowali żadnych pozytywnych zdarzeń zewnętrznych.

W obu wspomnianych sondażach panelowych mierzono natężenie stresu życiowego, pytając respondentów o kilkadziesiąt spraw, od zdrowia poczynając, przez pracę, relacje z ludźmi i losowe przypadki, na sprawach związanych z mieszkaniem kończąc. Uwzględniając tylko te wydarzenia, które w oczywisty sposób można uznać za negatywne, obliczono wskaźnik zmiany natężenia stresu życiowego między 1993 a 1994 i między 1995 a 1996 rokiem. Badanie dotyczyło także zmienności subiektywnej oceny kondycji psychicznej w analogicznych okresach. Wyniki sondaży dowodzą, że zmianę dobrostanu silniej determinuje wzrost stresu niż jego spadek. I tak, poprawa sytuacji życiowej (spadek poziomu stresu) dawała niepredykcyjne wyniki, natomiast pogorszenie się jej zawsze pozwalało przewidzieć w istotnym statystycznie stopniu spadek dobrostanu psychicznego, nawet w tak odpornym na zmiany - wedle cebulowej teorii szczęścia - wymiarze, jak wola życia. Jednym słowem ludzie stają się mniej szczęśliwi dlatego, że przydarzyło im się coś złego, ale nie przybywa im szczęścia, gdy spotkało ich coś dobrego. Szczęśliwsi zostają sami z siebie.

Stres z natury swej jest negatywny i choć może być doświadczany jako zmiana korzystna, to jednak nie ma symetrii na przykład między złym doświadczeniem utraty pracy a "pozytywnym" - nietracenia jej przez już bezrobotnego. Spróbujmy zatem sięgnąć do bardziej symetrycznych miar zmiany sytuacji życiowej, w których pozytywne jest czymś więcej niż tylko brakiem negatywnego.

W badaniu z lat 1995-1996 pytaliśmy respondentów o wpływ zmiany systemu politycznego w 1989 roku na ich życie. Okazało się, że zauważalny wpływ negatywny (np. zubożenie) odbija się znacznie silniej na poziomie dobrostanu psychicznego niż spostrzegany wpływ pozytywny (np. założenie własnej firmy). Sugeruje to, że beneficjenci "planu Balcerowicza" znacznie słabiej docenili korzyści reformy niż pokrzywdzeni własne straty.

Innym symetrycznym miernikiem nowej sytuacji życiowej jest zmiana dochodów. I tu, podobnie jak we wspomnianej kwestii reformy systemowej, spadek dochodów realnych znacznie lepiej pozwala przewidzieć dynamikę wskaźników dobrostanu niż ich wzrost. Prawidłowość ta potwierdza się również w odniesieniu do subiektywnej opinii o zmianie materialnych warunków życia respondentów. Przekonanie o pogorszeniu się sytuacji materialnej lepiej pozwala przewidzieć zmianę w poziomie dobrostanu psychicznego niż jej poprawa. Warto jednak, przy okazji, zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Prawidłowość ta jest tym wyrazistsza, im silniej z poziomem zamożności związane są skale dobrostanu psychicznego. Zanika natomiast zupełnie w przypadku wskaźników określających najgłębszy poziom dobrostanu, czyli wolę życia. Ta bowiem - zgodnie z cebulową teorią szczęścia - powinna być całkowicie odporna na przypadłości losu, jako że jest ostatecznym, biologicznie uwarunkowanym źródłem odradzania się dobrostanu psychicznego na wszystkich innych poziomach. Jest wewnętrzną przyczyną szczęścia, likwidującą zewnętrznie wywołane nieszczęście. Nie powinna zatem podlegać koniunkturze życiowej.

Część naszych współobywateli wykorzystywała nowe możliwości działania, lecz odniesione sukcesy przypisała sobie

Rewolucjoniści i reformatorzy pragną - przyjmijmy łaskawie, że wszyscy i naprawdę - poprawić jakość życia ogółu. Niektórym się to udaje, czynią dobrze wedle powszechnie akceptowanych w danym społeczeństwie kryteriów dobra. Ale nawet ci twórczy autorzy zmiany społecznej nie powinni liczyć na wdzięczność współobywateli. Społeczeństwa są bowiem niewdzięczne. Nie przez złośliwość, nie z powodu braku rzetelnej wiedzy o intencjach, poczynaniach i planach reformatorów i nie z powodu jakichkolwiek iluzji podszytych politycznymi uprzedzeniami. Społeczna niewdzięczność wynika z twardych praw rządzących dynamiką dobrostanu psychicznego człowieka i sposobami nadawania znaczeń, a także przypisywania przyczyn doświadczeniom życiowym.

Społeczeństwa są niewdzięczne ze swej konserwatywnej natury i nigdy nie docenią w pierwszym pokoleniu zmian w regułach życia codziennego, nigdy nie nagrodzą twórców tych zmian. Ci, którym dzieje się krzywda - a każda zmiana naraża kogoś na koszty - krzyczą dużo głośniej i silniej obarczają władze odpowiedzialnością za własne niepowodzenia, niż beneficjenci zmian je popierają. Konsumpcja smakowitych owoców odbywa się w ciszy, bez szafowania okrzykami wdzięczności. O wizerunku twórców zmian decydują zatem ostatecznie niezadowoleni i jeśli ocena ta może przełożyć się na kartę wyborczą, władza reformatorów zostaje okrojona lub obalona bez względu na ich obiektywne sukcesy w rządzeniu. Ludziom można jedynie zepsuć samopoczucie, poprawę przypiszą - i słusznie - samym sobie.

*J. Czapiński i in., Polski Generalny Sondaż Jakości Życia 1993/1994.
Instytut Studiów Społecznych UW. J. Czapiński, Polski Generalny Sondaż Jakości Życia 1995/1996. Instytut Studiów Społecznych UW.

Prof. JANUSZ CZAPIŃSKI pracuje na Wydziale Psychologii i w Instytucie Studiów Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

0x01 graphic

0x01 graphic

Antoni Dudek

poniedziałek 26 stycznia 2009 18:45

Przyspieszacze i piewcy jedności

Spośród politycznych wydarzeń pierwszego dwudziestolecia wolnej Polski "wojna na górze" prawie zawsze oceniana była negatywnie. Stała się synonimem irracjonalnego konfliktu, który opóźnia czy wręcz uniemożliwia modernizację kraju. Nieprzypadkowo, gdy Polską rządziło PiS, mówiło się o "drugiej wojnie na górze"... Czy jednak rzeczywiście bilans wydarzeń z początku lat 90. jest tylko i wyłącznie negatywny?

0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
0x01 graphic
REKLAMY GOOGLE

Antoni Dudek stawia w swoim tekście tezę, że "wojna na górze" miała również pozytywne skutki. Zainicjowała bowiem proces, który solidarnościowe elity długo starały się hamować: tworzenie odmiennych ideowo ugrupowań w ramach opozycyjnego obozu. To normalne dla demokratycznego kraju zjawisko na początku lat 90. wielu solidarnościowym politykom wydawało się zagrożeniem. Mit zjednoczonej "drużyny Lecha" długo był dla nich nienaruszalnym dogmatem. Wałęsa rozpoczynając "wojnę na górze", zerwał z tą fikcją. W oczach jego przeciwników była to czysto personalna rozgrywka. Tak naprawdę chodziło również o wyczucie społecznych nastrojów, a przede wszystkim ich źródeł - całkiem trafne po stronie Wałęsy i zupełnie fałszywe po stronie Mazowieckiego, Michnika czy Geremka.

0x01 graphic

Antoni Dudek*:

Wojna na górze nie była wyłącznie personalnym sporem o władzę

Jeżeli jest spokój u góry, to na dole jest wojna. Dlatego zachęcam państwa do wojowania. (...) Stan wojenny wprowadził marazm i obecna koncepcja robi to samo. Wziąłem sobie urlop, kiedy Tadeusz Mazowiecki został premierem. Dzisiaj schodzę z urlopu - te słowa Lech Wałęsa wypowiedział 13 maja 1990 roku na posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego, ale proces rozpadu obozu solidarnościowego, który przeszedł do historii pod nazwą "wojny na górze", rozpoczął się kilka miesięcy wcześniej. Za jego początek można uznać decyzję Wałęsy o powierzeniu stanowiska redaktora naczelnego "Tygodnika Solidarność" Jarosławowi Kaczyńskiemu, co wywołało niezadowolenie Tadeusza Mazowieckiego pragnącego, by jego następcą został Jan Dworak. "Wojna na górze", która swoje rozstrzygnięcie znalazła w wyborach prezydenckich 1990 roku, jest często przedstawiana jako destrukcyjny konflikt personalny, za sprawą którego zwarta drużyna Lecha, opromieniona wyborczym zwycięstwem z czerwca 1989 roku, pogrążyła się w "polskim piekle". Konflikt personalny istotnie miał wówczas miejsce, ale jego temperatura skutecznie przesłoniła rzeczywiste znaczenie "wojny na górze", w której nie chodziło wyłącznie o to, czy Wałęsa zostanie prezydentem RP. Wydarzenia z 1990 roku stanowiły pierwszy wielki konflikt polityczny w dziejach III RP niezogniskowany wokół podziału postkomunistycznego. Konflikt, którego niektóre konsekwencje można oglądać w polskim systemie politycznym aż do dziś, ale którego bilans nie był wyłącznie negatywny.

Koniec fikcyjnej jedności

Głosząc koncepcję "wojny na górze" zapewniającej "spokój na dole", Wałęsa w charakterystyczny dla siebie sposób komunikował, że dalsze podtrzymywanie fałszywej jedności obozu solidarnościowego jest szkodliwe zarówno dla niego samego, jak i dla stanu nastrojów społecznych. Jedność ta była fikcją zarówno w 1981 roku, jak i osiem lat później, gdy Mazowiecki w proteście przeciwko arbitralnemu sposobowi ustalania listy wyborczej "Solidarności" zrezygnował z kandydowania do parlamentu. Fasadę jedności podtrzymywano jednak aż do czasu, gdy PZPR ostatecznie wyzionęła ducha. Ostatni jej przejaw stanowiła konferencja "Etos »Solidarności«", która odbyła się na początku grudnia 1989 roku. Wzięli w niej udział członkowie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, kierownictwa NSZZ "Solidarność" oraz Komitetu Obywatelskiego. Uczestnictwo w obradach Wałęsy, Geremka i Mazowieckiego miało zadać kłam plotkom o istniejących podziałach. Główni bohaterowie dobrze zagrali swoje role, wydali nawet wspólne oświadczenie głoszące między innymi: "W obliczu powagi chwili wszyscy musimy poprzeć działania obywatelskie na rzecz naprawy Rzeczypospolitej". Jednak już w trakcie samej konferencji okazało się, że jej uczestnicy bardzo różnie widzą kierunek owych "działań obywatelskich", a podjęta wówczas próba przekształcenia komitetów w jednolity ruch polityczny zakończyła się fiaskiem. Przyczyniło się do tego zarówno wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego ("To spotkanie jest próbą stworzenia monopolistycznej partii"), jak i napisany z inicjatywy władz ZChN list protestacyjny dużej grupy posłów OKP. W komunikacie kończącym konferencję stwierdzono, że komitety mają stać się "platformą wymiany poglądów" i nie mogą być "narzędziami działania tylko jednej orientacji ani też same nie powinny stać się partią polityczną".

Zwolennicy utrzymania jedności obozu solidarnościowego skupieni w redakcjach "Gazety Wyborczej" i "Tygodnika Powszechnego" argumentowali, że wprowadzany właśnie program radykalnych reform gospodarczych, czyli plan Balcerowicza, wymaga politycznej ochrony, czemu najlepiej służyć miała dalsza konsolidacja ruchu obywatelskiego. Ten sposób myślenia, uzasadniany dodatkowo tezą o rzekomej anachroniczności podziałów na prawicę i lewicę, prowadził takich publicystów jak Ernest Skalski czy Maciej Kozłowski do kwestionowania idei wielopartyjności i wskazywania systemów politycznych Japonii czy Indii (gdzie przez dziesięciolecia dominowała jedna formacja polityczna) jako interesującego rozwiązania dla Polski rozpoczynającej właśnie proces modernizacji. Potężny obóz solidarnościowy oparty na fundamencie komitetów obywatelskich, które triumfowały w wyborach parlamentarnych 1989 roku, a w rok później również w wyborach samorządowych, miał stać się tamą dla sił zagrażających procesowi demokratyzacji i europeizacji Polski. Jak bowiem już w październiku 1989 roku przestrzegał Adam Michnik: "Idea demokratyczna zderzać się będzie teraz z tęsknotą za autokracją, idea europejska z nacjonalistycznym zaściankiem, społeczeństwo otwarte ze społeczeństwem zamkniętym".

Do nacjonalistycznego zaścianka zostali zesłani wszyscy krytycy rządu Mazowieckiego, w tym także Lech Wałęsa - szczególnie od chwili, gdy wiosną 1990 roku potwierdził wolę ubiegania się o urząd prezydenta. Na początku kwietnia w Gdańsku, na zaproszenie biskupa Tadeusza Gocłowskiego, doszło do spotkania Mazowieckiego, Geremka, Halla, Kuronia, Michnika, Stelmachowskiego, Olszewskiego i Wałęsy. W trakcie Wałęsa potwierdził swoje prezydenckie aspiracje, kusząc równocześnie Geremka stanowiskiem wiceprezydenta, a Mazowieckiego obietnicą pozostawienia na stanowisku szefa rządu. Jednak wobec braku poparcia (wyraził je jedynie Kuroń) - szczególnie widocznego w wypowiedzi Halla oraz znamiennym milczeniu Mazowieckiego - zapowiedział: "Panowie, ja i tak będę tym prezydentem bez względu na to, czy wy tego będziecie chcieli, czy nie". Spotkanie to nie było, jak się niekiedy uważa, ostatnią szansą uratowania jedności obozu solidarnościowego, bo jego dekompozycja była w obliczu likwidacji PZPR nieuchronna. Było natomiast ostatnią szansą na pozyskanie Wałęsy przez zwolenników wyłaniającego się z ruchu solidarnościowego obozu demoliberalnego. Różnice między formacjami politycznymi, które na przestrzeni 1990 roku przybrały kształt Porozumienia Centrum i ROAD, okazały się na tyle znaczące, że niemożliwe było dalsze podtrzymywanie mitu jedności "drużyny Lecha" z roku poprzedniego. Jednak to właśnie lider "Solidarności" pozostawał kluczem do sukcesu w rozpoczynającej się rywalizacji. Doskonale rozumiał to Kaczyński, czego nie można powiedzieć o jego adwersarzach.

"Przyspieszacz z siekierą"

Fundamentalny błąd Mazowieckiego, Michnika i Geremka polegał na przeświadczeniu, że Wałęsa zadowoli się rolą lidera NSZZ "Solidarność" i będzie z tej pozycji żyrował kolejne posunięcia rządu. Nawet kiedy z Gdańska zaczęły płynąć kolejne pomruki niezadowolenia, konsekwentnie ignorowano prezydenckie aspiracje Wałęsy, a następnie ostro je zaatakowano. W czerwcu 1990 roku, w przededniu dramatycznego posiedzenia Komitetu Obywatelskiego, na którym doszło do ostatecznego rozłamu, rzecznik rządu Małgorzata Niezabitowska nazwała Wałęsę "przyspieszaczem z siekierą", nawiązując w ten sposób do lansowanego przez PC hasła przyspieszenia zmian oraz do wypowiedzi Wałęsy, w której przedstawił on następującą wizję prezydentury: "Na dziś, gdy zmieniamy system, potrzeba prezydenta z siekierą: zdecydowany, ostry, prosty, nie certoli się, nie przeszkadza demokracji, ale natychmiast blokuje luki. Gdy widzi, że korzystają ze zmiany systemu, rozkradają, wydaje dekret, ważny do czasu uchwały sejmowej". Wbrew padającym wówczas oskarżeniom o ciągoty autorytarne, Wałęsa instynktownie dążył do ustanowienia w Polsce klasycznego systemu prezydenckiego, a nie osobistej dyktatury. Jednak takiemu scenariuszowi byli przeciwni nie tylko zwolennicy Mazowieckiego, ale i większość obozu Wałęsy z Kaczyńskim na czele, który nie ukrywał później, że traktował lidera "Solidarności" jak taran mający rozbić istniejący układ sił i trampolinę mającą pomóc PC zdobyć władzę. Brak poparcia ze strony niedawnych najbliższych współpracowników stanowił dla Wałęsy spory dyskomfort. Dlatego kiedy w końcu 1991 roku na tle stosunku do rządu Olszewskiego doszło do ostatecznego rozejścia się dróg Kaczyńskiego i Wałęsy, ten ostatni uznał się za ofiarę manipulacji. Permanentny konflikt między Wałęsą i Kaczyńskim okazał się bodaj najtrwalszym zjawiskiem w polskiej polityce i jednym ze źródeł porażki prawicy w latach 90.

Wiosną 1990 roku część zwolenników rządu Mazowieckiego zdawała sobie sprawę z zagrożenia, jakie powoduje narastający konflikt z Wałęsą. Dlatego podczas czerwcowego spotkania w Krakowie, na którym powołano Sojusz na rzecz Demokracji mający charakter "koalicji obywatelskiej wspierającej program rządu", niektórzy jego uczestnicy (jak Jan Rokita czy Jerzy Stępień) opowiadali się za podjęciem próby pozyskania Wałęsy. Jednak bez uznania jego prezydenckich aspiracji nie było na to szans, a większość uczestników narady, której gospodarzem był redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" Jerzy Turowicz, wykluczała taką możliwość. Niechęć dominującego na tym forum środowiska późniejszego ROAD wobec prezydentury Wałęsy nie wynikała jedynie z tego, że - jak pisał Michnik - "Wałęsa jest nieprzewidywalny. Wałęsa jest nieodpowiedzialny. Jest też niereformowalny. I jest niekompetentny". Istotne znaczenie miało tu również głębokie przekonanie Mazowieckiego, że dla powodzenia reform niezbędne jest nie tylko utrzymanie jednolitości obozu solidarnościowego, ale i wsparcie ze strony prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Ten ostatni wspominał, że kiedy na przełomie maja i czerwca 1990 roku Mazowiecki poinformował go o zamiarze usunięcia z rządu Kiszczaka oraz Siwickiego, "to i ja też postanowiłem odejść, razem ze »swoimi« ministrami. Powiedziałem to premierowi Mazowieckiemu. Bardzo mi ten zamiar odradzał". Premier Mazowiecki, w przeciwieństwie do swoich adwersarzy, był bowiem przekonany, że rozwiązanie PZPR w styczniu 1990 roku nie przekreśla konieczności traktowania ze szczególną ostrożnością resztek komunistycznego aparatu władzy.

Mazowiecki, udzielając wywiadu w 10. rocznicę powstania swego rządu, na pytanie o znaczenie, jakie miało rozwiązanie PZPR dla polityki jego gabinetu, odparł: "Dla mnie ważniejsze od rozwiązania PZPR było istnienie stronnictwa generalskiego. PZPR nie miała wpływu na bieg wydarzeń, a generałowie mieli. (...) Uważałem, że lepiej by byli zwolennikami procesu transformacji, niżby stali się jej przeciwnikami". Kiedy jednak przeprowadzająca wywiad Ewa Milewicz zapytała, co konkretnie mogli zrobić generałowie, premier wypowiedział tylko jedno zdanie: "Mogli milczeć, gdyby pojawiły się jakieś prowokacje".

Rozczarowanie i populizm

"Wojna na górze" nie była jednak wyłącznie sporem o kształt systemu partyjnego III RP. Istotną rolę odgrywał w niej także stosunek obu stron do Kościoła katolickiego, odmienna ocena polityki zagranicznej (zwłaszcza wobec ZSRR w kontekście zjednoczenia Niemiec), a także spór o zakres i metody prowadzenia operacji, którą dopiero później nazwano dekomunizacją. Walka Wałęsy z Mazowieckim była też konfrontacją dwóch stylów uprawiania polityki, co najlepiej oddawała wymiana zdań, do jakiej doszło podczas rozłamowego posiedzenia Komitetu Obywatelskiego w czerwcu 1990 roku między Lechem Wałęsą i Andrzejem Wielowieyskim. Gdy ten ostatni, powołując się na wyniki badań socjologicznych, oświadczył, że "nastąpił ostry wzrost zaniepokojenia społecznego", czemu winny miał być Wałęsa i zwolennicy jego prezydentury, usłyszał znaną ripostę: "Spuść pan termometr, nie będziesz miał gorączki". Wałęsa wypowiedział te słowa wkrótce po tym, gdy w sondażach prezydenckich ulokował się nie tylko za Mazowieckim i Geremkiem, ale nawet za Jaruzelskim. Jednak późniejsze zwycięstwo Wałęsy nie wynikało wyłącznie z przekonania o słuszności romantycznej zasady każącej mierzyć siły na zamiary, ale z tego, że lepiej niż Wielowieyski rozumiał przyczyny owego niezadowolenia. Jego źródła nie tkwiły bowiem w takich czy inny wystąpieniach Wałęsy, ale w szybko narastającym społecznym rozczarowaniu polityką rządu Mazowieckiego.

Gdyby nawet Wałęsa powtarzał za Jerzym Turowiczem, że "program rządu Mazowieckiego jest jedyną możliwą drogą", nie powstrzymałoby to nadciągającego zwrotu w nastrojach społecznych. Zwrotu, który z całą siłą ujawnił się w listopadzie 1990 roku, gdy w ciągu zaledwie trzech tygodni, w których emitowano w telewizji bezpłatne programy wyborcze, Stan Tymiński zdobył blisko 4 miliony głosów, czyli o ponad 800 tysięcy więcej niż Mazowiecki. Jednak nawet wówczas wielu zwolenników Mazowieckiego nie chciało przyjąć do wiadomości, że jego porażka nie była wyłącznie konsekwencją ciemnoty, demagogii i populizmu, ale i błędnej oceny nastrojów społecznych. Punkt widzenia owych zwolenników w następujący sposób wyraził w obecności Wałęsy na posiedzeniu OKP Adam Michnik: "To, że ten indiański Mesjasz mógł osiągnąć to, co osiągnął, jest wynikiem tej kampanii politycznej, której byliśmy świadkami. Bowiem Tymiński jest w istocie rzeczy karykaturą stylu politycznego, który ty Lechu na swoich mitingach zainicjowałeś. To ty Lechu mówiłeś do tłumu: »Każdy z was może być prezydentem«, nieważna edukacja, a jak ktoś zna francuski, to go nawet obciąża. Skoro każdy, to dlaczego nie Tymiński?".

Polityczna cena wojny

Rozemocjonowany Michnik nie był skłonny do rozważenia odpowiedzi na pytanie, ile głosów mógłby dostać Tymiński, gdyby Wałęsa pozostał w Gdańsku i poparł kandydaturę Mazowieckiego na prezydenta. Oczywiście pytanie to można uznać za ahistoryczne, gdyż Mazowiecki wystartował niechętnie, w wyraźnej opozycji do Wałęsy i pod presją otoczenia. Nie unieważnia to jednak podstawowego problemu: czy obóz solidarnościowy rzeczywiście lepiej przysłużyłby się Polsce utrzymując przez kilka następnych lat pozorną jedność i pozostając pod kontrolą tego środowiska politycznego, które później - pod postacią UD, a następnie UW - nigdy nie było w stanie zdobyć poparcia wyborców proporcjonalnego do roli, jaką pełniło w systemie politycznym? Wydaje się to wątpliwe. Z tego punktu widzenia, przyspieszając proces krystalizacji sceny politycznej, "wojna na górze" odegrała pozytywną rolę w procesie budowy polskiej demokracji. Miało to jednak swoją cenę i nie było nią bynajmniej definitywne zdruzgotanie naiwnej tęsknoty za harmonią solidarnościowej rodziny, w rzeczywistości nigdy nieistniejącą. Nie była nią też rzekoma brutalizacja języka debaty publicznej czy też normalna w demokratycznych wyborach spora porcja demagogii, nad czym tak lamentował Michnik, ale podjęta wczesną jesienią 1990 roku - bez jakiejkolwiek głębszej refleksji - decyzja o wprowadzeniu w Polsce powszechnych wyborów prezydenckich. Decyzja ta doprowadziła do pęknięcia w obrębie władzy wykonawczej i pokaźnej liczby konfliktów między kolejnymi prezydentami i premierami III RP. I tę cenę "wojny na górze" (z której to wojny wyłoniła się spora część istniejącej współcześnie sceny politycznej) wciąż musimy płacić.

Antoni Dudek

0x01 graphic

*Antoni Dudek ur. 1966, politolog, historyk, pracownik Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ. Znany przede wszystkim jako badacz dziejów PRL, a także historii Polski po 1989 roku. Od 2001 roku pracownik IPN, obecnie jest doradcą szefa instytutu. Opublikował m.in. książki: "Walki uliczne w PRL 1956 - 1989" (1999), "Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989 - 2001" (2002), "Reglamentowana rewolucja" (2004) oraz ostatnio "Historia polityczna Polski 1989 - 2005". W "Europie" nr 238 z 25 października br. zamieściliśmy jego tekst "Rewolucja bez reżysera".

"Europa" nr 242, 22.11.2008

piątek, 30 listopada 2007

WIRTUALNE KAMPANIE: PRESIDENT FOREVER

Tytuł: President Forever
Wydawca: 80soft.com
Rok wydania: 2004

Blogi, w tym ten, zaliczane są do czegoś, co fachowcy nazywają Web 2.0. To wciąż dość nowy, bardzo ważny trend w rozwoju Internetu. Nie wystarczy już mieć ciekawą stronę czy świetny produkt. Trzeba umieć zbudować wokół nich tętniącą życiem społeczność. To właśnie wyróżnia grę President Forever na tle całej konkurencji. Oryginalny program zawiera zaledwie 4 scenariusze, pozwalające rozegrać kampanie wyborcze z lat 1960, 1992, 2000 oraz 2004. Ale dzięki pracy internautów, w ciągu 4 lat powstały bezpłatne dodatki obejmujące nie tylko wszystkie kampanie prezydenckie z całej historii USA, ale także wyścigi polityków z wielu innych krajów, a nawet zupełnie fantazyjne (np. wybory prezydenta Stanów Zjednoczonych Europy z udziałem czołowych polityków UE). Sami wydawcy gry poczuli w tym biznes i wydali płatne, jednak znacznie lepsze, bo odwzorowujące zróżnicowanie ordynacji wyborczych, wersje gry dla wyborów w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Kanadzie i Australii.

 

0x01 graphic

 

Konstrukcja gry opiera się na ogólnych zasadach wspólnych dla wszystkich takich symulacji. Stajemy na czele sztabu kandydata, który co rundę (1 dzień trwającej tu 6 tygodni kampanii) przemieszcza się ze stanu do stanu. I tu pierwszy duży plus. Zamiast standardowych 2 opcji spędzania tam czasu - przekonuj ludzi albo zbieraj pieniądze - mamy ich aż 5. Rzeczywiście możemy spotykać się ze sponsorami i patrzeć jak podpisują czeki, ale do dyspozycji mamy także możliwość doskonalenia siebie - przez trening przed debatą lub pogłębianie wiedzy merytorycznej. Gdy idzie o działania czysto agitacyjne, gra oferuje nam dwa warianty: podawanie rąk bez wdawania się w nadmierne szczegóły albo - choć to możemy uczynić tylko raz w odniesieniu do każdej kwestii - wygłoszenie przemówienia programowego w jednej z ważnych spraw będących przedmiotem debaty publicznej.

No właśnie, tematy kampanii. W każdym scenariuszu mamy nieco innych ich zestaw, odwzorowujący nastroje społeczne w danym momencie historii USA. Dodatkowo podzielone są one na 4 stopnie znaczenia dla elektoratu - od średnio ważnych do priorytetowych. Możemy sami zdefiniować poglądy naszego kandydata na każdy z nich (do wyboru po 5 wariantów) albo pozostać przy znanych z podręczników historii przekonaniach danego polityka. Ponadto wskazujemy 3 tematy, które będą osiami naszej kampanii. Nie muszą to być jednak kwestie merytoryczne, możemy także wyeksponować cnoty naszego kandydata, np. talent przywódczy. Gdy chcemy zabłysnąć wiedzą, każemy naszym doradcom prowadzić badania na dany temat. Ale jeśli wolimy zbieranie haków na konkurencję, zamiast w encyklopedię nasi eksperci chętnie zagłębią się w życiorys rywali.

Reklama dźwignią handlu, a w polityce dźwignią poparcia. Na każdy z tematów możemy wyprodukować spoty reklamowe - chwalące nas lub oczerniające konkurencje. Następnie wybieramy, w których stanach mają się pojawić. Kto nie lubi analizy rzędów cyfr z poparciem z 50 części kraju może zaufać kampanijnym strategom, którzy określą główne pola bitwy za nas. Do tego dochodzi jeszcze PR. Planując każde posunięcie przyszłego prezydenta, otrzymujemy procentowe prawdopodobieństwo pojawiania się informacji o nim w mediach. Gdy dziennikarze już podchwycą jakiś temat, możemy zlecić naszym specom umiejętne rozprzestrzenianie danego newsa, gdy jest na naszą korzyść, lub jego wyciszanie, jeśli jest wręcz przeciwnie.

„President Forever” to jeden z moich ulubionych symulatorów kampanii właśnie ze względu na mnogość dostępnych opcji. Powyżej opisałem tylko ich część, która wydała mi się najciekawsza. Jest ich jednak dużo więcej i pozwala to na wiele, wiele rozgrywek, w których za każdym razie będziemy mogli przyjąć nieco inną strategię.

 

Jarosław Błaszczak 

 

12:17, usa2008 , WIRTUALNE KAMPANIE

Nastroje coraz gorsze

0x01 graphic

Wyautować polityków

0x01 graphic

Rośnie liczba osób uważających, że obecna klasa polityczna ich nie reprezentuje. I nie dotyczy to tylko tych pozostających w dniu wyborów w domach, ale także aktywnych dotychczas wyborców. Zniechęcenie społeczeństwa obecnymi elitami przekłada się przy tym na oceny funkcjonowania demokracji.
Według badań CBOS z br., 47 proc. obywateli nie identyfikuje się z żadną partią polityczną. Jest to wzrost o 20 proc. w porównaniu z 1998 r. Tylko 39 proc. twierdzi, że w Polsce istnieje partia, z którą mogą się utożsamiać. Takie oceny spotyka się nie tylko wśród osób słabo orientujących się w polityce, ponieważ nawet 35 proc. deklarujących duże zainteresowanie polityką nie potrafi znaleźć  dla siebie odpowiedniego ugrupowania. Z przeprowadzonego rok temu badania wynika, że ponad połowa biorących udział w wyborach obywateli głosuje na daną partię bardziej z braku alternatywy niż z przekonań. Jednocześnie ok. 75 proc. społeczeństwa sprzeciwia się budowaniu nowych partii politycznych.
Zawód polityka należy do profesji cieszących się najmniejszą społeczną sympatią, która spada z roku na rok o parę procent. Prawie 80 proc. Polaków uważa, że politycy są nieuczciwi i niewiarygodni, a prawie 90 proc. - że dbają tylko o swoje interesy. 73 proc. ankietowanych zarzuca politykom tworzenie - mimo formalnych różnic w poglądach - "jednej sitwy powiązanej wieloma wspólnymi interesami". Ludzie wierzą jednak, że może być lepiej, a zajmowanie się polityką nie jest zajęciem z definicji złym. 79 proc. Polaków twierdzi bowiem, że polityką można się zajmować w uczciwy sposób. Jednocześnie 82 proc. społeczeństwa wymaga od polityków pod względem moralno-etycznym więcej niż od innych.
Dołujące oceny klasy politycznej przekładają się na frekwencję wyborczą, która z kolei pokazuje stopień legitymizacji władzy. Stawiennictwo obywateli przy urnach w ostatnich 14 latach systematycznie spada. Większym zainteresowaniem społecznym cieszą się jedynie wybory prezydenckie, w których dochodzi do - miejscami ekscytujących - starć personalnych między poszczególnymi kandydatami. Ale i w tym przypadku widać wahania - w wyborach 1990 r. głosowało 60 proc. ludzi, pięć lat później - 64 proc., a w 2000 r. - 61 proc.
Jeszcze gorzej jest z wyborami do Sejmu i Senatu. W tzw. wyborach kontraktowych 1989 r. wzięło udział 62 proc. uprawnionych. W późniejszych latach nawet nie zbliżono się do tego wyniku. W 1991 r. frekwencja wyniosła tylko 43 proc., dwa lata później podskoczyła do 52 proc., by w 1997 r. spaść do 48 proc. W ostatnich wyborach parlamentarnych w 2001 r. poszło do urn jedynie 46 proc. wyborców. W przyszłym roku może być jeszcze gorzej. We wrześniowym badaniu dla CBOS tylko 42 proc. zadeklarowało udział w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Według Demoskopu -  43 proc., a OBOP - 51 proc. Trzeba przy tym pamiętać, że faktyczna frekwencja jest o kilkanaście procent niższa niż deklarowana w sondażach. Nie jest więc wykluczone, że w 2005 r. obywatelski obowiązek spełni niewiele ponad 30 proc. wyborców.
Ankiety CBOS pokazują, że w wyborach do Sejmu i Senatu w 2001 r. nie wzięli przede wszystkim udziału bezrobotni, robotnicy niewykwalifikowani, gospodynie domowe. Większą absencję niż zwykle zanotowano jednak też wśród kadry kierowniczej i inteligencji. Jako powód niebrania udziału w głosowaniu podawano przede wszystkim brak czasu. Ale na drugim miejscu - z 18 proc. wskazań - znalazło się stwierdzenie o braku wiary w to, że wybory mogą cokolwiek zmienić w kraju. Kolejne 8 proc. nie wierzyło, by wybór jakiejkolwiek partii wpłynął na zmianę jego sytuacji życiowej, 9 proc. nie dostrzegło partii, której mogło by zaufać, a 5 proc. nie potrafiło znaleźć odpowiednich kandydatów.
Z badań wynika, że w ostatnich dwóch latach znacznie pogorszyła się społeczna ocena funkcjonowania polskiej demokracji. Tylko 21 proc. ankietowanych przez CBOS w czerwcu 2004 r. (spadek o 16 proc. w porównaniu z 2000 r.) uważało, że demokracja funkcjonuje prawidłowo, a 68 proc. twierdziło, że funkcjonuje źle (wzrost o 17 proc.). W ciągu ostatnich czterech lat odsetek Polaków uważających, że demokracja ma przewagę nad innymi formami rządów spadła z 70 do 60 proc. Jednocześnie 83 proc. badanych uważa, że nie ma wpływu na to, co się dzieje w kraju. Przeciwne zdanie ma tylko 15 proc. ankietowanych. Rodzi to wzrost poparcia dla ugrupowań skrajnych, jak np. Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. (WIT)

0x01 graphic

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ps emoc wplyw nastroju na udzielanie pomocy, psychologia(1)
Wpływ temperamentu na wybory zawodowe, pedagogika psychologia coaching doradztwo
Wykład 1, WPŁYW ŻYWIENIA NA ZDROWIE W RÓŻNYCH ETAPACH ŻYCIA CZŁOWIEKA
WPŁYW STRESU NA NADCIŚNIENIE TETNICZE
Wpływ AUN na przewód pokarmowy
WPŁYW NIKOTYNY NA SKÓRĘ
Wpływ choroby na funkcjonowanie rodziny
Wpływ stresu na motorykę przewodu pokarmowego ready
Wpływ masażu na tkanki
Wpływ szkoły na niedostosowanie społeczne
5 Wplyw dodatkow na recyklingu Nieznany
M Cupryjak WPŁYW TERRORYZMU NA ŚRODOWISKO BEZPIECZESTWA
Wpływ emocji na zdrowie jamy ustnej okiem stomatologa
Wpływ Napełniaczy Na Sieciowanie I Właściwości Usieciowanych Mieszanek Kauczukowych
wpływ leków na kwasy nukleinowe
Wpływ TV na dzieci! (art z sieci)
Referat wpływ elektrotechniki na rozwój techniki
WPLYW WIATRU NA TRAJEKTORIE POCISKU

więcej podobnych podstron