o Augustyn Pelanowski inne


INNE :

Granice dobra i zła …

O sensie chorego życia …

Wszystko zaczyna się od przebaczenia …

Kochaj szczęśliwie …

Spotkanie inne niż wszystkie …

I Niedziela Adwentu C …

II Niedziela Adwentu C …

III Niedziela Adwentu C …

IV Niedziela Adwentu C …

Lek na lęk …GN 51/2007

Punkt krytyczny … GN 48/2009

Stań się ogniem … GN 50/2009

Jasna strona księżyca … GN 51/2009

Deszcz łez … GN 49/2009

0x01 graphic

Granice dobra i zła

Augustyn Pelanowski OSPPE

Człowiek, który nie respektuje zakazu, a więc nie szanuje prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie.

Jednym z najtrudniejszych dla ludzkości doświadczeń wyłaniających się z grzechu pierworodnego jest homoseksualizm. Bo jest on zaprzeczeniem ojcostwa: mężczyzna przestaje w nim być ojcem, staje się hybrydą moralną. Homoseksualizm jest zamachem na świat różnic, czyli na świat Boga, w którym kobieta jest kobietą, a mężczyzna mężczyzną.

Każdy, kto nawiedza Kaplicę Syk-styńską, ma okazję zobaczyć fresk Michaia Anioia przedstawiający stworzenie Adama. W geście wyciągniętych dioni i ledwie się dotykających palców Boga i Adama jest tyle wolności zdumiewającej i przerażającej! Bóg powołując z niebytu Adama, dotyka go zaledwie i obydwie ręce tworzą coś w rodzaju klucza i zamka. Con clave! Jakże kluczowym, otwierającym istnieniem jest OJCIEC!

MIESZANIE GRANIC

Bóg stwarzając świat, oddziela! jedną rzeczywistość od drugiej, szatan miesza granice. Dla niego nie ma pici, nie ma granic moralności, nie ma ciemności i światła, dobro jest ziem, a grzech cnotą, mężczyzna może być kobietą, a związek małżeński mogą tworzyć dwaj mężczyźni, dzieci nie muszą być niewinne, a Chrystus jest też Sai Babą albo Kriszną. Nie ma dla niego prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie i prawdą, i kłamstwem - dlatego można siedzieć, według niego, w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele, wyszukiwać czakrany i przyjmować Komunię Świętą. Orgie seksualne, zboczenia, wszelkie łamanie praw naturalnych mają w sobie za cel sprzeciwienie się Bogu. Wszystko w natchnieniu Lucyfera musi być odwrócone: współżycie analne, świętość użyta w sposób skalany lub świętokradzki, miłość musi być nienawiścią, a cierpienie rozkoszą, wieczność zaś piekłem.

BIBLIJNE PRZESTROGI

Nasza cywilizacja cofa się do świata pogańskiego, do tej samej ciemności, która deformowaia świat Kananejczyków czczących Asztarte czy Baala albo Molocha - religie te były nasycone zboczonymi, orgiastycznymi rytuałami, rzucaniem niemowląt w ogień i prostytucją sakralną. Religia była zboczeniem zapewne dającym się w dużym stopniu wyjaśnić nie tylko psychiczną regresją analno-sadystyczną mającą związek z wykluczeniem roli ojca z rodziny, ale też ukrytą ingerencją Lucyfera! Przypomnijmy, że mieszkańcy Sodomy, chcieli aniołów potraktować jak kobiety, a mieszkańcy Gibea, nie pragnęli gwałtu kobiety, tylko jej męża, lewity! Ka-naan był po prostu światem zboczonym, nie mniej niż nasz świat, który coraz częściej na swoich ulicach ma procesje gejów i lesbijek i coraz rzadziej procesje Bożego Ciała; za normalne uważa się „małżeństwo" między gejami i lesbijkami i takie związki się promuje i chroni, natomiast robi się wszystko, by ułatwić rozwód w związkach heteroseksualnych.

POZORY DEMOKRACJI

Są ludzie, którzy cierpią i szukają uwolnienia z grzechu homoseksualnego i są tacy, którzy się obnoszą ze swoim zboczeniem, jak z cnotą, bo skapitulowali w walce ze swoją deformacją. Może jeszcze bardziej perfidne jest to, że istnieją siiy polityczne, które

manipulują tymi ludźmi, próbując uratować choçby resztki władzy politycznej. Żenujący jest ten lament medialny, który pod pozorami demokracji, pragnie wymusić na społeczeństwie faworyzowanie kultury gejowskiej. Pamiętamy Sodomę i los zboczeńców, którzy rzucili się na bliźniaczych aniołów i pamiętamy, że w tych dniach, kiedy Katrina zniszczyła Nowy Orlean, czyniąc z niej latrynę, taka sama procesja ubóstwianego odbytu miała odbyć się właśnie w tym mieście, które było znanym z Voodoo, portem narkotykowym i siedliskiem rozpasania seksualnego.

UTOŻSAMIENIE Z GRZECHEM

Czy więc wszyscy homoseksualiści będą potępieni? Paweł pisze do chrześcijan w liście do Koryntian: „Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy ani rozwieźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. A takimi byli niektórzy z was. Lecz zostaliście obmyci, uświęceni i usprawiedliwieni w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa" (1 Kor 6, 9-11). Byli więc chrześcijanie, którzy wydobyli się z sideł homoseksualizmu.

Na pewno coś o tej mocy odkupienia mogliby powiedzieć ludzie z grupy „Odwaga", zajmującej się odzyskiwaniem mężczyzn i kobiet ze szponów homoseksualizmu. Ale ten sam tekst mówi, że ci, którzy nie żałują swojego postępowania i utożsamili się tym grzechem oraz uważają go za coś normalnego, nie odziedziczą Królestwa Bożego, gdyż jest on nie tylko grzechem, ale też współdziałaniem z siłami ciemności w odwracaniu porządku Boga.

DOTYK WOLNOŚCI

Stojąc pod sklepieniem Sykstyny, natrafiamy wzrokiem na fresk przedstawiający kuszenie Ewy. Obydwie ręce - Ewy i szatana - również są wyciągnięte, ale nie jest to już dotyk wolności, jest w tym uścisku jakieś wężowe splecenie i ręka Ewy jest odwrócona, jest zaprzeczeniem wyciągniętej dłoni Adama z fresku przedstawiającego stworzenie.

Grzech jest zaprzeczeniem stworzenia, odwróceniem, czymś gorszym niż regres. Kolory obydwu fresków wydają się byç jednakowo żywe, ale odwrócona ręka Ewy odwraca sens stworzenia. Stając na pierwszym planie, Ewa staje w miejscu Adama, wypierając go w cień drzewa. Jest w tym zapowiedź wykluczenia ojcostwa, jakiego jesteśmy świadkami w obecnych czasach. Bez kogoś, do kogo się mówi „ojcze", obraz Boga zostaje w naszym świecie mocno zamazany.

Człowiek, który nie respektuje zakazu, a więc nie szanuje prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie. Tworzy połączenia nowych form i gatunków. Bluźnierczo zajmuje miejsce Stwórcy. Słowo „hybryda" (gr. hybris), oznacza przemoc, nieumiarkowanie, nadużycie, niegodziwość, urąganie. Hybris jest więc buntem przeciw Boskiemu działaniu, sprzeciwianiem się, które wprowadza chaos. Wykluczenie ojcostwa z naszego świata jest jak czytanie Biblii na opak.

BĘDZIECIE JAK BOGOWIE

Nasza cywilizacja intronizowaia artretyczną owcę Dolly i zdetronizowała Baranka Bożego, ale nie przyniosło to spodziewanego Nowego Wspaniałego Świata. Używanie rzeczy niezgodnie z ich przeznaczeniem, tworzenie „małżeństw" homoseksualnych, genetyczne mutacje roślin, klonowanie zwierząt i ludzi, grozi o wiele poważniejszymi skutkami niż przejazd na czerwonym świetle, który też jest przekroczeniem granicy. Wykluczenie obrazu ojcowskiego z losu ludzkiego stało się zamachem na prawo Boga, a nawet na samego Boga. * * *

O sensie chorego życia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Łk 5,18-20

„Wtem jacyś mężczyźni niosąc na łożu czlowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc w żaden sposób go przenieść z powodu tłumu, weszli na płaski dach i przez powałę spuścili go na sam środek, przed Jezusa. On, widząc ich wiarę, rzekł: Człowieku, odpuszczone Ci są twoje grzechy”.

Nas też paraliżuje strach, paraliżuje nas przerażenie, wstyd, nieprzebaczenie, nawet miłość. Ten człowiek był cały sparaliżowany, bez szansy dojścia do Oblicza Bożego! Bez wiary. Byli jednak czterej, którzy doprowadzili go, mimo jego bezsiły, wprost do Jezusa. Tych czterech to na pewno przyjaciele, którzy się za ciebie modlą i niosą ciebie, chociaż ty sam siebie już znieść nie możesz.

Obrazowy sens tego wydarzenia nasuwa na pamięć przenoszenie Arki Przymierza, największej świętości Izraela. Miała ona cztery pierścienie służące do przenoszenia. Może to tylko przypadek, że akurat tego sparaliżowanego przenosiło czterech ludzi, ale być może jest to wskazówka, by w najbardziej osłabionym człowieku dostrzec Przybytek Boga - Arkę Obecności.

Nie ma istnień nieważnych, istnień przypadkowych, nie ma ludzi, którzy w oczach Boga byliby nieważni i nie ma takiego człowieka, który nie mógłby liczyć na miłosierdzie i odpuszczenie grzechów, jak ten sparaliżowany.

W decydującym momencie Jezus mówi, że jego grzechy są odpuszczone, więc zapewne jego paraliż miał związek z jego winami. Grzech bowiem sprawia, że tracimy odwagę stawania przed Bogiem, tracimy wiarę w to, że Bóg w nas jeszcze wierzy! Tracimy śmiałość w modlitwie i tak bardzo się go wstydzimy. Oskarżają nas nasze przewinienia, tak że sami siebie odtrącamy od Oblicza. Wtedy muszą się znaleźć ludzie, którzy nam przypomną, że jesteśmy godni miłości Boga, ponieważ On tak chciał. Przypomną nam o powołaniu do świętości. Odtworzą w nas podobieństwo do Arki i potraktują jak Arkę: zaniosą w swoich modlitwach przed Oblicze!

Mamy na świecie ludzi, którzy chcą żeby wszyscy byli zdrowi, idealni, piękni, udani, perfekcyjni, a tych starych, cuchnących jak Łazarz, zniedołężniałych, trudnych do zniesienia należałoby sprzątnąć jak śmiecie. Czy więc życie człowieka chorego nie ma sensu? Oto Stephen Hawking, sparaliżowany naukowiec poruszający się na wózku inwalidzkim, jest najwybitniejszym współczesnym fizykiem. Fiodor Dostojewski chorował na epilepsję. Blaise Pascal całe życie miał chroniczne bóle głowy. Van Gogh cierpiał na chorobę psychiczną. Jak wiadomo Beethoven był przygłuchy, na kilka lat przed śmiercią zupełnie ogłuchł. Wielki impresjonista Toulouse-Lautrec był karłem i kaleką. Właściwie dzięki temu, że miał złamane dwie nogi w udach rozpoczął swoją epopeję malowania. Ich cierpienie nie przekreślało wartości ich istnienia, wręcz przeciwnie podkreślało ją. Zapewne w dużym stopniu rozwinęło ich geniusz. Są ludzie, którzy uważają, że karmienie chorych staruszków, albo podtrzymywanie przy życiu niedorozwiniętych dzieci lub chorych psychicznie jest marnotrawstwem. W naszym świecie mamy wiele absurdów.

0x01 graphic

Wszystko zaczyna się od przebaczenia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Przebaczenie nie może być zapomnieniem, unikaniem, obwinianiem, odłożeniem pojednania ad calendas graecas lub zdeformowane kulturalnym ceremoniałem, zadowalającym się wyrzuceniem z siebie jak granatu słowa „Przepraszam!”.

Bóg nie chce od nas niczego i niczego od nas nie przyjmie, nawet największego wyrzeczenia i daru, dopóki nie będziemy pojednani. Nawet umrzeć nie możemy, dopóki nie będziemy mogli wszystkim powiedzieć, że ich kochamy. Co się stanie, jeśli nie pogodzimy się z żoną, mężem, teściową, sąsiadem, bliźnim, na którego będziemy chcieli patrzeć jedynie jak na przeciwnika? Przeciwnik, jak mówi Ewangelia, odda nas sędziemu, ten dozorcy, dozorca wsadzi do więzienia, aż oddamy ostatni grosz, ostatni dług. W naszym języku świetnie się to przekłada: być winnym, to być zadłużonym finansowo, ale też mieć winę moralną. Historyjka z uwięzieniem jest zaś aluzją do nieprzebaczenia, gdyż w języku greckim zarówno „uwalniać” (z więzienia) jak i „przebaczać” (odpuścić winy lub grzechy) można określić tym samym słowem: „afesis”. Nieprzebaczenie jest szczególnym uwięzieniem, zamyka przede wszystkim nieprzebaczającego w postawie osamotnienia i lęku przed popadnięciem w ten sam grzech, którego nie chce on przebaczyć bliźniemu. Lęka się osądu sumienia, boi się poczucia winy bardziej niż samego grzechu. Bardziej boi się czuć winnym, niż nim rzeczywiście być, dlatego pilnuje siebie i pilnuje na każdym kroku innych, zachowuje się jak dozorca. Jest to męcząca postawa nieustannej podejrzliwości, aktywnej zwykle w tej dziedzinie, w której pozostało owrzodziałe nieprzebaczenie. Więzienie to sytuacja zamknięcia się w sobie, izolacja i autyzm duchowy. Ludzie skrywający w sobie nieprzebaczenie nie są otwarci, są zamknięci. Często są także zniewoleni grzechami nałogowymi, które mogłyby ich uczyć miłosierdzia, bo ciągle muszą o miłosierdzie wobec siebie prosić, a to otwiera. Dokąd taki stan będzie trwał? Dopóki nie oddadzą ostatniego grosza. Metafora o oddawaniu ostatniego grosza dotyczy właśnie tych zniewoleń, które dotąd się powtarzają, dopóki człowiek nie poczuje, że mu przebaczono ZA DARMO i nie musi płacić za wino miłosierdzia Boga i mleko Jego sprawiedliwości. Jeśli człowiek, choć otrzymał rozgrzeszenie i przebaczenie Chrystusa, sam nie może sobie darować grzechu, nie będzie też zdolny przebaczać za darmo swoim winowajcom.

0x01 graphic

Kochaj szczęśliwie

Augustyn Pelanowski OSPPE

Ciągle szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Kogoś kto będzie zaspokajał wszystkie nasze pragnienia. Taki ktoś nie istnieje. Żaden człowiek nie jest bogiem, za to Bóg potrafi być naprawdę ludzki.

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość jest jedna, ale ma tysiąc naśladowczyń. Tak samo mają na imię, ale zupełnie co innego sobą prezentują. Bardzo wielu ludzi uważa, że to, co obsesyjnie przeżywa, jest miłością. Tak naprawdę tkwią w depresjogennym układzie prowadzącym do rozpaczy. W szaleństwie zabójczej dla nich deformacji uczuciowej.

Marcin to 30-letni przystojny mężczyzna. Ciągle popada w kłopoty i nie radzi sobie z życiem. Smutek, lęk i niepewność siebie bardzo udanie maskuje poczuciem humoru. Niby dorosły, ale za nic na świecie nie chce stracić dziecięcej beztroski ani matczynej opieki.

Jesteś sensem mojego życia

Kiedy Teresa poznaje go u przyjaciół, od razu czuje, że coś ją do niego ciągnie. Rozmawiają bardzo długo - ze szczerością dziecka zwierza się jej z najskrytszych myśli, życiowych powikłań. Jest spod znaku Wodnika, jak i ona, i tak jak ona kocha śpiew operowy. Słucha go jak zaczarowana, jej oczy chłoną jego szczupłą postać: mężczyzny, któremu nie wyszło po prostu dlatego, że nie miał wsparcia. Nagle załamuje mu się głos. I co najgorsze - wyznaje w zaufaniu - ma problemy z pracą. Raz go wyrzucono i ten mechanizm powtarza się od kilku lat. To już szósta firma, z której odchodzi niesłusznie i niesprawiedliwie oskarżony przez szefa. Milknie na chwile. Tak samo było w jego domu - ojczym wyrzucił go na ulicę, za kradzież, której tak naprawdę nie było. Był jeszcze chłopcem, ale nikt nie zareagował, kiedy wziął kilkadziesiąt tabletek z szafki swojej matki. Teresa słucha i czuje, jak serce rozgrzewa jej krew do wrzenia. Kocha go. Wie już, że zrobi wszystko, żeby mu pomóc. Nigdy go nie opuści. On patrzy na nią pełnymi źrenicami i mówi: „Zaufałem ci. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. Zawsze tęskniłem za kimś, komu mógłbym cały się powierzyć, przy kim mógłbym zasnąć bez lęku. Teraz wiem, że Ty jesteś taką osobą. Jesteś sensem mojego życia”.

Wytrzymam, choćby nie wiem co

Po kilku tygodniach okazuje się, że Marcin jest też uzależniony od alkoholu. Do Teresy to nie dociera: z tym też sobie poradzi. Zamieszkują razem. Kilka pierwszych dni to pokaz matczynej wręcz troski o biednego Marcina. Kupuje mu nawet szczoteczkę do zębów. Teresa zapomina o sobie, dziecku (sama wychowuje córkę), w pracy bez przerwy myśli o Marcinie, ciągle spogląda na wyświetlacz komórki. Dostaje SMS-y pełne słodkich słów. Marcin może sobie na to pozwolić - Teresa kupuje mu karty na „doładowanie” komórki. Jest na każde jego skinienie. Bywa, że z jego ust padają straszne wyzwiska, ale ona to rozumie, miał ciężkie życie. Po miesiącu Marcin po raz pierwszy nie wraca na noc. Potem znów. Po raz pierwszy ją uderza, krzyczy na córkę, upija się, trafia do aresztu. Wychodzi na wolność, ale nie wraca do Teresy. Ona nie może o nim zapomnieć. „Namierza go” u jakiejś starszej od niego kobiety. Puka do odrapanych drzwi. Rozmawiają w progu. Ze środka dobiegają śmiechy, ktoś woła go po imieniu. Nikomu nie pozwoliłaby tak się potraktować, ale jemu wybacza. Chociaż czuje się jak szmata. Osuwa się pod drzwiami i niemal godzinę siedzi jak suka, na wycieraczce. Mija kilka tygodni, Teresa ciągle czeka. Nie może bez niego żyć, nie może spać, myśleć o niczym. Schudła, dużo pali, godzinami gapi się w telewizor. Kiedy dziecko jest w szkole, rozpacz powala ją na podłogę, wije się z tęsknoty i bólu. Myśli, żeby ze sobą skończyć. Ktoś puka. Marcin. Rzuca mu się w ramiona. On przeprasza. Znowu razem siedzą w kuchni, on opowiada. Jest taki biedny. Płaczą oboje, teraz już będzie dobrze. Dwa tygodnie spokoju. Ale Marcina znowu nie ma od dwóch nocy. Teresa wie, że musi go odzyskać. Może tym razem to jej wina, bo ciągle się narzuca, jest zazdrosna, sprawdza go.

Nie mogę cię stracić

Ostatnio chodził taki wycofany, musiała czymś go zranić. Robi solidny rachunek sumienia, znowu śle SMS-y, przeprasza, prosi, błaga. Sama nie chce być odrzucona i nie chce, by on poczuł się odrzucony. Chce tylko się nim opiekować. Dlaczego znowu kogoś traci? Jest noc, jest sama, dziecko śpi przytulone do zimnej ściany. Płacze. Nie ma już siły. Może powinna porzucić tego człowieka. Wzbiera w niej wściekłość i bezsilność - chciałaby się od niego uwolnić i mieć odwagę powiedzieć: „Odejdź z mojego życia”, gdyby jutro zapukał do drzwi. Tak jest przez wiele nocy. Pewnego ranka on znowu puka do drzwi. Znowu są w kuchni, on znowu opowiada. Piją kawę i palą papierosy - jeden za drugim. Ma długi, i to potężne. Na karcie Teresy jest debet, ale jutro pożyczy od rodziców. Albo od brata, albo... ukradnie. Słucha go z uwagą, ale czuje, że już tylko udaje, że kocha. Czuje się jak kompozytor, przed którym jakiś amator udaje artystę operowego. Tak naprawdę go nienawidzi. Nie ma jednak siły powiedzieć mu, co naprawdę o nim myśli. Przecież mówiła, że nigdy go nie opuści, że kocha go bardziej niż siebie, że zawsze może na nią liczyć. Czuje, że wpadła w sidła własnych pragnień. Już wie, że on musi odejść, bo to ją zabija, niszczy, jest gorsze niż cholera, dżuma, niż AIDS... A on patrzy jej prosto w oczy i mówi, że to miłość. Hm, ma rację, przecież go kocha, nie może tak po prostu go „skasować”, jak numer w komórce. Całuje go w czoło i przytula do piersi.

Głód serca

Każdy wie jak ważne jest nasze wzrastanie w poczuciu bezpieczeństwa. Ale nikt też nie ma wątpliwości, co do powszechnego dziś kryzysu rodziny. Więzi rodzinne są nazbyt często naznaczone albo odtrąceniem, albo zaborczością. Te dwie skrajności rodzą w nas głód serca wymuszający poszukiwanie kogoś, kto przedłuży nam nazbyt bliskie więzi z matką lub ojcem, albo kogoś kto uzupełni ich deficyt. Jeśli wchodzimy w dorosłość z takim głodem w sercu, możemy wprawdzie sprawiać wrażenie ludzi wolnych i zrównoważonych emocjonalnie, ale w duchu przeżywamy rozpaczliwą potrzebę przeżywania niezaspokajalnej, ciągłej bliskości. To taki rodzaj więzi, która zatraca granice osobowości, sprawia, że zaczynamy żyć nie swoim życiem. Albo domagamy się, by ktoś przejął odpowiedzialność za nasze istnienie.

Kiedy miłość staje się bożkiem

Innymi słowy podstawą uzależnienia uczuciowego jest paniczny lęk przed odpowiedzialnością za własne życie. Człowiek czuje się bardzo samotny, pragnie

„zawiesić” na kimś swoje istnienie. Albo kogoś zawłaszczyć, aż do zatarcia granic osobistej integralności. Prowadzi to do przecenienia miłości, uczynienia z uczucia boga. Nie Bóg jest wtedy miłością, ale miłość staje się bożkiem. Takie więzi charakteryzują się zachłannością, domaganiem się absolutnego poświęcenia, paroksystyczną obawą przed odejściem.

To wszystko wydaje się być wielką miłością. A jest tylko niezdolnością do miłości prawdziwej. Nierealne oczekiwania rodzą ogromny lęk przed odtrąceniem i tworzą przestrzeń dla niepohamowanej agresji i złości w wypadku ich niespełnienia. Źródła takiego uczucia tkwią w niespełnionej, albo źle spełnionej, miłości rodziców.

Jak się uwolnić

Pozwól sobie na złość i wykorzystaj ją do uwolnienia od kogoś, kto stał się dla ciebie sidłem, pasożytem uczuciowym. Przyjrzyj się swoim skrupułom, które nakazują ci opiekować się kimś takim. Może on tylko udaje biednego i godnego litości? Nie wierz swoim wyrzutom sumienia. A może to Ty jesteś kimś, kto nieustannie uzależnia - miej odwagę sobie to wyznać. Każdy kryzys emocjonalny jest szansą na wyzwolenie się z cyklu nieustannych uzależnień, uwolnieniem od wyniszczającej relacji. Kiedy więc jest z tobą już bardzo źle i odkrywasz, że więź z kimś po prostu cię zabija - jest to najlepszy moment, by zyskać siłę do uwolnienia.

Bałwochwalcze ubóstwienie

Ludzie rosną w przekonaniu, że ich życie powinno być pasmem zwycięstw, idealnych relacji, sukcesów, a o tragediach powinni dowiadywać się z wiadomości telewizyjnych. Że inni są po to, żeby zaspokajać nasze potrzeby, no i że wszystko co najlepsze należy się nam. To wizja obłędna i niebezpieczna. Im bardziej wyidealizowane mamy oczekiwania, tym rozpaczliwiej znosimy to, co jest realnością naszego losu.

Wyzwalające słowa Mistrza

Dlatego Jezus mówi tak trudne słowa: Kto nie niesie swojego krzyża, kto nie wyrzeka się wszystkiego, kto kocha matkę i ojca bardziej niż Mnie, kto za wszelką cenę chce być całe życie dzieckiem, które inni pieszczą, nie nadaje się do królestwa Bożego [dosłownie brzmi to tak: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mat 10,37-38) ]. Pozornie słowa te wydają się nas krzywdzić - pozbawiać ukochanych osób, uniemożliwiać miłość, zabraniać bliskich związków. Pozornie, bo Jezus po prostu odziera nas ze złudzeń, mówiąc przede wszystkim o takich właśnie - chorych - więziach z drugim człowiekiem.

Bóg nie chce chorych więzi

Bóg nie chce, żeby nasze życie okazało się ciernistym rozczarowaniem, na skutek z gruntu fałszywego ubóstwienia człowieka opartego na ułudzie życia bez cierpienia. Nie chodzi więc o odrzucenie ukochanych osób, ale o to, aby się nimi - ani ich - nie zniewalać. Nikt bowiem, żaden człowiek, nie uwolni cię od dźwigania krzyża - twojego istnienia. Na nikogo swojego ciężaru nie przerzucisz! „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści ojca, matki...”. Dlaczego tak radykalne i paradoksalne są żądania Jezusa!? Bo większość z nas od drugiego człowieka - męża, kochanka, przyjaciela, żony, przyjaciółki, dziecka, rodzica, ukochanej osoby - oczekuje zaspokojeń wręcz boskich. I to jest początek rozwodów, odtrąceń, rozczarowań, porzuceń. Istnieje w nas bałwochwalcze i dlatego błędne przekonanie, że jest gdzieś ktoś, ten jeden jedyny, kto wypełni pustkę, da szczęście i spełni wszystkie nasze oczekiwania. Nikt oprócz Boga nie jest w stanie zaspokoić tych pragnień. Trudno w to uwierzyć, dlatego uparcie szukamy idealnego męża, żony, dziecka, rodzica. Im usilniejsze poszukiwanie, tym dramatyczniejsza nasza historia. Im więcej krzyża w naszym życiu, tym silniejsza ucieczka w ideały, w kogoś, kto miałby od krzyża nas wybawić. Ale to krzyż ma wybawić ciebie od złudzeń, a nie złudzenia od krzyża! Nie istnieje idealny, superczuły, troskliwy człowiek, który zawsze i we wszystkim będzie cię zaspokajał. Jak powiedziałem, zwykle takie poszukiwania mają swoje źródło w domu, gdy nasza rodzina była „Golgotą”, a uczucia ciągle krzyżowane. Doświadczenie wielu osób potwierdza tę prawdę, że największe skłonności do idealizacji człowieka w tej dziedzinie mają osoby, które boleśnie przeżywały rozłączenie z rodziną, lub były z nią za bardzo związane.

Miłość chodzi zwykłymi drogami

Taką fałszywą i wyidealizowaną miłość trzeba mieć w nienawiści. O to chodziło Jezusowi - by się nie oszukiwać. Miłość chodzi po zwykłej drodze, a nie po Drodze Mlecznej! Właśnie taką deformację miłości potrzeba naprawdę mieć w nienawiści. Wszyscy jesteśmy naznaczeni grzechem i wszystkie nasze władze duchowe i psychiczne są grzechem napiętnowane. A to znaczy, że nasze wyobrażenie o miłości też jest zdeformowane grzechem i dlatego nigdy nie potrafimy od razu kochać bezgrzesznie i czysto. Możemy nauczyć się kochać właściwie, ale taka nauka uda się tylko wtedy, kiedy za nauczyciela weźmiemy sobie Prawdziwą Miłość, czyli Jezusa Chrystusa i jeśli będziemy cierpliwi i czyści. Żaden człowiek nie jest bogiem, natomiast Bóg potrafi być naprawdę ludzki.

Tylko prawda wyzwala

Miej więc odwagę spojrzenia prawdzie w oczy, napisano przecież najświętszymi słowami o tobie i Bogu: „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia, opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka. Jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia, nad pisklętami swoimi krąży, rozwija swe skrzydła i bierze je, na sobie samym je nosi - tak Pan sam go prowadził, nie było z nim boga obcego” (Pwt 32,10-12).

0x01 graphic

Spotkanie inne niż wszystkie

o. Augustyn Pelanowski

Nasze życie to bezkształtna glina, którą dopiero mamy uformować. Na podobieństwo Boga. Nigdy nie jest za późno, by zacząć. By porzucić fikcyjne strategie na lepsze życie, skoro ich owocem są wciąż nowe rozczarowania.

Życie to odkrywanie sensu w bezsensie, wartości w kompleksach, mądrości w pozornym bezładzie, kosmosu w chaosie, złota w błocie, piękna w prochu ziemi. Masz na to kilkadziesiąt lat. Jeśli ci się uda - Twoja wieczność będzie szczęśliwa. Ale jeśli nic nie uczynisz przez te dane ci przez Boga kilkadziesiąt lat, Twoja wieczność będzie taka, jak życie doczesne: smutna, bezsensowna, pełna rozpaczy.

Daj sobie wycisk

Pamiętam, kiedy jeszcze chodziłem do liceum plastycznego, na lekcjach rzeźby, nauczyciel każdemu z nas wydzielał kawał bezkształtnej, brudnej, lepkiej, czerwonawej gliny. Rzucał ją na metalowy statyw i zostawiał nas samych na trzy godziny lekcyjne. W tym czasie mieliśmy przenieść na tę kupę gliny kształt modelu - idealnej rzeźby, o doskonałej formie, tak pięknej, że chciało się na nią patrzeć bez przerwy, ze wzruszeniem Pigmaliona. Byli tacy, którzy się wygłupiali na lekcjach, byli tacy, którzy rezygnowali, uważając, że to dla nich za trudne, byli tacy, którzy się pocili i nagniatali brudnymi palcami kształty, wyciskając je z opornego materiału ze złością, i byli tacy, którzy mieli chęć do pracy. Z lepszym lub gorszym skutkiem w ciągu trzech godzin udawało im się wydłubać jakieś podobieństwo. Często wracam do tego wspomnienia, bo pamiętam nasze reakcje. Ci, którzy zmarnowali czas, kłamali, wykręcali się, że to za trudne, że są przeziębieni, że mają kłopoty w domu, że glina za zimna, że chore stawy, gościec i takie tam głodne kawałki. Ci zawsze mieli jakieś pretensje do nauczyciela i za plecami wulgarnie się o nim wyrażali. Kochali go ci, którzy wykonali pracę. Kochali go i nie musieli mu się podlizywać, bo znali swoją wartość w jego oczach. Jego radość z naszej pracy udzielała się nam. Myślę, że podobnie jest z naszym życiem - to bezkształtna glina, którą mamy przez kilkadziesiąt lat ukształtować na podobieństwo Boga. Ale nie zostajemy z tym sami! To wcale nie takie niewykonalne, wiara czyni cuda. Na początku zawsze jest bezsensownie, a przynajmniej tak wszystko wygląda. Nie myśl jednak, że podobieństwo do Jego piękna zobaczysz w lustrze! Takie podobieństwo można wycisnąć tylko w sumieniu, w duszy. Upodabniamy się do Boga nie w salonie piękności, tylko w konfesjonale, i nie przeglądając czasopisma z modą, tylko czytając Biblię. A na pewno wtedy, gdy dajemy sobie rekolekcyjny wycisk! Kiedy Bóg stwarzał świat, też pierwszego dnia nic nie zapowiadało, że niedługo pojawi się stworzenie tak bardzo skomplikowane i piękne duchowo, jak człowiek. Na początku była ciemność i było światło, i nic więcej. Początek życia jest bardzo prosty: ciemność zwątpienia w sens wszystkiego i światło wiary, że życie nabierze w końcu sensu. Od twojego wyboru zależy wszystko.

Spotkanie, które leczy

„Gdy Jezus przeprawił się łodzią z powrotem na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. A pewna kobieta od 12 lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: Kto się dotknął mojego płaszcza? Odpowiedzieli Mu uczniowie: Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim iwyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości” (Mk 5,21-34).

Przemiana jest dziełem spotkania z Jezusem i takiej przemiany na pewno możesz doznać na rekolekcjach. To przyjście Boga do twojego życia. Dbamy o ciało, dbamy o intelekt, dbamy o to, by nasza rodzina była wspaniała, ale nawet przy najlepszych chęciach i najcudowniejszym ojcu i matce nie możemy ominąć grzechu. Nikt nie jest rezerwatem niepokalanego istnienia, nikogo nie ominął grzech pierworodny! Nawet przy najlepszych układach nie jesteś w stanie uniknąć zepsucia, korupcji duchowej, która jakieś 30 tys. lat temu, a może 60, dotknęła człowieka współczesnego, odrywając go od Stwórcy. Jezus jest w drodze do córeczki Jaira, ale nagle z tyłu, uczepia się go jakaś kobieta, która od 12 lat cierpi na krwotok. Jezus nazywa ją córką, a ona w tym samym momencie doznaje uzdrowienia. Słowo „córka” było chyba kluczem do jej uzdrowienia. Charakterystyczna jest też przemiana pojęć. Jair mówi o córeczce, ludzie, którzy donieśli o śmierci, nazwali ją już mniej ciepło - córka. Jezus nazywa ją najpierw dzieckiem, w końcu dziewczynką, jakby dystansował związek z ojcem. Cóż za tą metamorfozą się ukrywa? Po uzdrowieniu wchodzi do domu Jaira i na oczach rodziców - tych najlepszych rodziców, jakich można sobie wyobrazić - ujmuje jej dłoń i mówi: Talitha kum! Po uzdrowienie swojej córeczki przyszedł tylko ojciec, ale zauważmy, że gdy Jezus wskrzeszał dziewczynkę, poprosił nie tylko ojca, lecz także matkę. Oto rekolekcje, które trwały może godzinę, może dwie! Niezauważalne deformacje uczuciowe zaważyły na życiu tego dziecka. Fikcyjne strategie Grzech potrafi wślizgnąć się nawet tam, gdzie wykluczyliśmy istnienie wszystkich bakterii i wirusów. Być może miałaś najlepszą rodzinę i najlepszego ojca, ale już widzisz, że życie mimo najlepszych warunków nie oszczędziło ci zranień. Naprawdę potrzebne ci są rekolekcje! Być może i ty jesteś „córeczką swojego tatusia”, ciągle poszukującą w mężczyznach przedłużenia opiekuńczej i nadtroskliwej czułości, jaką otrzymywałaś od swego ojca. Wyobraźmy sobie cudownego tatusia, który jest lekarzem i ma swoją córeczkę. Nosi ją na rękach, trzyma pod kloszem swego podziwu, ciągle mówi, jaki jest z niej dumny. Córka nawet rywalizuje z matką, pragnąc, by uwaga ojca coraz intensywniej skupiała się tylko na niej. Przynosiła najlepsze oceny, interesowała się polityką i sportem, ubierała tak, by w ojcowskich oczach zobaczyć błysk podziwu. Matka zawsze w cieniu, jak służąca. Dziewczyna nauczyła się symulować chorobę, by wzbudzać zainteresowanie ojca i jego opiekuńczość. Ale ojciec odszedł z inną kobietą. Gdy dorosła, nie potrafiła opanować w sobie szalejącej kokieterii, którą wabiła wielu mężczyzn, ale wybierała tylko tych, którzy ją adorowali i podziwiali, jak ojciec, z nadwyżką troskliwości. Bulimia, od czasu do czasu aplikowanie sobie oczyszczenia. Kilka blizn na nadgarstkach. Ranienie przynosiło jej ulgę. Obżeranie się, seks - chwilowe zaspokojenia, potem znowu zawstydzająca pustka skrzętnie skrywana przed światem. Pojawiły się zranienia, odtrącenia, a ona ciągle nie rozumiała, dlaczego. Zawsze zakochiwała się w starszych mężczyznach. Zawsze zdawała się na decyzję innych, choć w początkowej fazie znajomości wydawała się być samodzielną, atrakcyjną i przebojową kobietą. Lecz gdy tylko kogoś omotała, okazywało się, że potrzebuje tylko podziwu i klosza opieki, czułości i całodobowego zainteresowania. Po kolejnych odtrąceniach zaczęła odczuwać pustkę i zrozumiała, że jest nabocznym torze. Nigdy nie żyła własnym życiem, zawsze pasożytowała na kolejnych wcieleniach własnego ojca. Już wie, że nie znajdzie nikogo, kto by nią pokierował tak, jak on w dzieciństwie.

Uzdrowienie wspomnień

Minęło może 12 lat, może więcej, odkąd opuściła dom po odejściu ojca, a ciągle nie może znaleźć swojego tatusia. Przerażający lęk paraliżuje jej życie. Pewnego dnia dostaje krwotoku. Leczenie mnóstwo kosztuje. Ktoś jej radzi rekolekcyjne uzdrowienie wspomnień. Pierwsza konferencja jest dla niej katorgą, którą z trudnością znosi. Czuje wstręt do otaczających ją ludzi. Chciałaby być sama, jedyna, wyjątkowa. Ale jest w tłumie. Niezauważana, ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą i zaczyna rozumieć, że jedną z przyczyn jej cierpienia jest zniewalający ją system wymagań egocentrycznych. Zrozumiała to dopiero teraz, kiedy jest pośród innych osób, podobnych do niej tak bardzo, że poczuła do nich wstręt. Czyli to, co zawsze czuła do siebie. Drugi człowiek jest lustrem, zwłaszcza na rekolekcjach. Jej modlitwa w skrusze walącego jak młot serca, zmusiła ją do uznania swego egocentryzmu, który doprowadził do atrofii duchowej, wyniszczenia moralnego i licznych uzależnień. Skrucha to warunek łaski. Wstydzi się płakać, ale nie może powstrzymać łez kapiących na posadzkę kaplicy. Są słowa tak nasączone uczuciami, że wymykają się nie przez usta, lecz przez powieki. W ciągu kilku chwil modlitwa wielu ludzi rośnie jak lawina, dotyka ją i jak dreszcz gorąca przepływa przez całe ciało. Wiatr, który wchodzi do duszy; wiatr, który odsłania zasypane kurzem wspomnienia; wiatr, który odświeża istnienie. Duch - cenniejszy niż oddech. Ma pewność, że stoi przy niej Jezus, chwyta się więc modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza najlepiej znającego jej historię. Całe życie była głodna takiego dotknięcia, jakie teraz odczuwa w swoim sercu, które wydaje się pękać z miłości. Była głodna takiego uchwycenia się Boga, modlitwy, która jest jak nakarmienie chorej i osłabionej dziewczynki.

0x01 graphic

I Niedziela Adwentu C

o. Augustyn Pelanowski

W tekście przeznaczonym na ten dzień, czytamy w dosłownym tłumaczeniu: trwajcie bez snu! Czytam te słowa i lekko się uśmiecham, ponieważ już od dawna mam problemy ze snem i dużą część nocy przeznaczam na przygotowanie Słowa Bożego, gdyż w ciągu dnia posługuję. Jestem jak piekarnia: nocą jest wypiek, a w ciągu dnia darmowa sprzedaż. Jezus nie dzieli doby dla swych sług na idealne trzy ósemki: sen, praca, medytowanie. Każe czuwać nocą, a to przecież łamie naturalny porządek. Czy człowiek nie powinien siebie samego przekraczać, by się rozwijać? Co więc robić w adwencie? Nie wyspać się?

Kościół w tę pierwszą niedzielę adwentu, każe nam trochę opacznie, skierować bezsenne oczy nie tyle w kierunku Betlejem, co raczej ku paruzji. Nie na to, co jest początkiem zbawienia, ale jak się ono sfinalizuje. Co to jest paruzja? Ostateczne przyjście Chrystusa w chwale, w pełni życia wiecznego, jakie ma do zaofiarowania ludzkości oczekującej absolutnego przeobrażenia życia i zniesienia na zawsze nowotworu śmierci, rozpaczy grzechu i wszelkiego cierpienia. Ostateczny temat teologii jest tu pierwszym, ponieważ jest naszą najważniejszą nadzieją i najgłębszym pragnieniem. Właśnie tego oczekujemy. W Betlejem Bóg objawił się w człowieku, w paruzji człowiekowi zostanie udostępnione Bóstwo. Zaczęło się na wioseczce, skończy głębiej niż w kosmosie! Czy jest jakiś człowiek, który nie ma już dość tej męki, życia, które w każdej godzinie może zaskoczyć cierpieniem, opuszczeniem, kalectwem, wypadkiem, rozwodem, krzywdą, pijaństwem, przemocą, torturami, wojnami, chorobami psychicznymi, gwałtami, prześladowaniami, szerzącą się dominacją perwersji, coraz liczniejszym sieroctwem? Każdego dnia widzę cierpienie i tysiące żyjących w męczarni i desperacji. Sam zadaje cierpienie i sam jestem raniony. Czy obecny świat jest naprawdę pełen uśmiechu, jak to widzimy na każdej reklamie? Czy na pewno używanie kremu przeciwzmarszczkowego z drzewa bukowego pozbawi mnie obawy przed starzeniem? Nie zbawiłoby mnie od trwogi istnienia nawet stworzenie takiego świata jaki wydumał Huxley, świata w którym istnieje ministerstwo, którego celem jest minimalne skrócenie oczekiwania na zaspokojenie każdego kaprysu człowieka. Może się jednak okazać, że takim świecie medyczne przedłużenie życia doczesnego jest jedynie za cenę obniżenia sprawności umysłowej, a stosowanie leków, które natychmiast uwalniają od depresji, pozbawią w tym samym momencie kreatywności i duchowości. Ten świat może być wielokrotnie poprawiany przez człowieka, ale i tak nie nigdy nie będzie szczęściem, jakiego oczekujemy. Oczekuję, by Bóg przeobraził wszystko, bo ludzkie pomysły na przedłużenia życia są żałosne i przypominają składanie pożywienia do sarkofagu faraona.

Bóg zapewnia nas o istnieniu świata, który jest wolny od śmierci i cierpienia i dlatego w modlitwie OJCZE NASZ z determinacją mówię: PRZYJDŹ KRÓLESTWO TWOJE. Paruzja nie objawi się oczywiście w chwili mojej śmierci. Moja śmierć może być sądem szczegółowym tylko związanym z moją osobą, a paruzja zbiega się z sądem ostatecznym dotyczącym całego świata. Może słowo SĄD nas niepokoi, ale ci, którzy w tym świecie żyją w komunii z Jezusem, nie muszą się bać Jego przyjścia, mogą co najwyżej lękać się jeszcze boleśnie raniącej zdolności tego świata i obawiać się utracić łaskę uświecającą, czyli gwarancji utrzymującej w człowieku życie zmartwychwstałego Jezusa, który nam się daje w sakramentach, a prześwietnie w Eucharystii. Nie mogę się bać przyjścia Jezusa, bo jest czymś nieracjonalnym bać się nadejścia oryginalnego szczęścia, które mnie wreszcie pozbawi możliwości cierpienia. A paruzja nie nadchodzi wraz ze śmiercią moją, ponieważ nie jestem całą ludzkością. Gdy umieram ja, to wcale nie oznacza, że umierają wszyscy ludzie jak pisze Martelet. Z kolei, umierając, nie dostępuję jeszcze pełni zmartwychwstania, choć już żyję w Zmartwychwstałym, ponieważ ten Zmartwychwstały jeszcze nie przeobraził całego świata, który nadal jest kaleczony śmiercią a przesunięcie całkowitego przeobrażenia świata jest spowodowane miłosierdziem ponieważ jeszcze wielu Szawłów czeka na swój Damaszek.

Piotr pisze: ”Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - jak niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do nas. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich chce doprowadzić do nawrócenia” (2P3,9). Toteż w tysiącach komór celnych dopiero liczą swoje oszczędności rozliczni Mateusze albo już ze łzą w oku czytają OPOWIEŚĆ WIGILIJNĄ Dickensa, i być może dopiero rosną sykomory i dopiero rodzi się sto czterdziesty czwarty Zacheusz. Niejedna teściowa jeszcze nawet na gorączkę nie zachorowała i wielu opętanych jeszcze się rzuca kamieniami po cmentarzach przeganiając wieprze gadareńskie. Może jeszcze nie urodziła się niejedna chora na anoreksję córka Jaira i sądzę, że wiele zranionych kobiet, których wspomnienia z dzieciństwa krwawią na razie wydają całe swoje oszczędności na lekarzy. Gdyby więc teraz nastąpiła paruzja, oni nie zdążyliby się jeszcze uchwycić skrawku szaty Jezusa, i ich wiara nie zaistniałaby. Nie każe się górnikowi, który przebywał w zawalonym i mrocznym chodniku w kopalni tydzień czasu, od razu otworzyć oczy na słonecznym poziomie, gdy go wybawi ekipa ratunkowa. Bez wiary trudno mówić o zbawieniu. Chrystus mógłby usunąć śmierć już teraz, jest zdolny to uczynić, taki był pierwszorzędny sens jego zmartwychwstania, nieuchronnie wtedy wylałaby się na nas wieczność życia Boga, ale wielu z nas jeszcze nie dojrzała do wyboru wiary. Gdyby teraz usunął śmierć, wtedy po prostu nastąpiłoby zniesienie w całości tego świata, ale nie byłby on jeszcze wypełniony Chrystusem na ile się tylko da. Nastąpiłoby zniesienie bez wypełnienia. Czy się wycina figę obłożoną nawozem, która zaczyna rodzić owoce? Paruzja byłaby przedwczesnym finiszem i być może miliony ludzkich istnień byłoby niedojrzałych do niej, nieprzygotowanych na nią, nie zdążyłoby zaznać komunii z Jezusem na tym poziomie istnienia. Sakramenty są wyjątkową szansą na komunikację z Jezusem zmartwychwstałym i On w nich czeka wypełniony w sercu nabrzmiałym pragnieniem stworzenia więzi miłości między sobą a ludźmi oraz wybawiania nas z bezsilności jaka przygniata człowieka w grzechu.

Wydaje się, że dopiero wtedy, gdy cała ludzkość przerazi się niemożliwością wyjścia ze skutków swoich zbrodniczych pomysłów, przybędzie znowu On, ten, który potrafi wyciągnąć rękę do tonącego Piotra, a nie do Piotra, któremu udaje się jeszcze kroczenie po falach czasu. Czyż nie, dlatego dziś czytamy o znakach trwogi bezradnych narodów, które będą zwiastowały nadejście Mesjasza w paruzji? Znaki na słońcu, księżycu, gwiazdach i jakiś totalny potop. Potencjał nuklearny istniejący już na świecie potrafiłby wywołać chyba gigantyczne i promieniotwórcze tsunami? Świat zmierza ku gorszemu, ku punktowi krytycznemu, a krytyczny punkt może być ostatecznym przesileniem. Talmud mówi, że Mesjasz przyjdzie, gdy świat będzie już całkowicie zepsuty, gdy będzie całkowicie winny, bowiem wtedy wszystko będzie z góry, czyli będzie zależało już tylko od łaski Wszechmogącego. Księga Kapłańska mówi symbolicznie: kiedy całe ciało człowiek pokryte jest trądem, człowiek jest czysty (por. Pwt 4,28-30). Kiedy całe ciało ludzkości przekona się, że jest nieuleczalnie trędowate, to właśnie może być momentem przeobrażenia. Kiedy wszyscy ludzie zdadzą sobie sprawę z winy, przyjdzie pełnia odkupienia. Podobnie, gdy pojedynczy człowiek do głębi uświadamia sobie sprawę ze swego upadku, z którego nie może się już podnieść, może zdobyć się najsilniejszy akt zwrócenia się ku Bogu, czyli nawrócenia w najczystszej szczerości. Przebudzenie następuje, gdy noc dobiega końca, światło rozbłyska, przed wschodem słońca noc jest najciemniejsza. Właśnie pośród tej narastającej ciemności, słowa Jezusa o trwaniu na czuwaniu, w bezsenności, stają się zrozumiałe. Dla tych, którzy czuwają w nocy, świt jest wcześniejszy. Greckie AGRYPNEO dosłownie tłumaczy się, jako bycie bezsennym, czujnym, czyli kimś, kto już się przebudzili i uczestniczy w dniu, mimo trwania jeszcze nocy. Chodzi o to, by nie utożsamić się z ciemnością nocy, jaka spowija świat. Nocą jest owe obżarstwo, pijaństwo i wszelki troski doczesne, które Jezus wymienia mając na myśli nie tylko grzeszny styl życia, ale i koszmarne uwikłanie się tym świecie tak daleko posunięte, że uniemożliwia człowiekowi otwarcie oczu na Jezusa i na prezent życia wiecznego, jaki już dyskretnie rozpakował w tym świecie. Wyrzeczenie daje sposobność dostrzegania w tym świecie miłującego i życzliwego Boga, który wskazuje Nową Ziemię i Nowe Niebo. Pierwsza, która nie przeoczyła, lecz ujrzała Życie Boga i je przyjęła całym sercem, była Miriam Niepokalana. Nie bez powodu tę uroczystość przeżywamy właśnie w adwencie. Ponieważ miała począć i urodzić Syna Bożego musiała być wyjęta spod panowania sił ciemności, którym my podlegamy poprzez uczestniczenie w grzechu. Ale ona była w zupełności wolna od ciążenia ku do grzechu, gdyż antycypowała świat, który na końcu zostanie od grzechu uwolniony i dała swoje ciało Temu, który od śmierci przyszedł uwolnić. Gdyby była zwykłą kobietą zainfekowaną grzechem, Jej Syn jakże mógłby narodzić się nieskalany? Bóg udzielił Jej uprzednio to, co my otrzymamy na końcu: wolność od grzechu, aby nikt nie miał wątpliwości, co do możliwości uwolnienia człowieka od tego skalanego dziedzictwa. Stąd wypływa waga tej adwentowej uroczystości, jaką 8 grudnia będziemy przeżywać. To nie tylko jedno ze świąt, ale potężny akord Objawienia przypominający o kondycji, którą będziemy wszyscy obdarzeni na końcu. Ponieważ dała nam Tego, który jest Pierworodnym wobec całego stworzenia, choć urodziła się w konkretnym punkcie historii, reprezentuje postać człowieczeństwa, które już będzie uwolnione od śmierci i grzechu poza historią. Jej Syn jedna nas w swoim ziemskim ciele przez własną śmierć z Bogiem, nas, którzy niegdyś byliśmy wrogami Boga, aby stawić nas przed obliczem Boga, jako niepokalanych - właśnie tak zostaniemy przeobrażeni: w nieskalanych! Dosłownie tekst z listu do Kolosan (Kol 1, 22) używa w tym miejscu słowa: HAMOMOS - czyli będący bez skazy, nieskalany niczym, niepokalany! Pawłowi nie wystarczyło to określenie i wzmacnia swoje obwieszczenie najpiękniejszej nowiny słowem nie pozostawiającym już nic do życzenia: ANENKLETOS, czyli niemożliwy do obwinienia, bez zarzutu! Czy nie jest godne najwyższego oczarowania by wrogów Boga, uczynić niepokalanymi? Mnie to powala z wdzięczności na kolana i wzrusza aż do łez.

0x01 graphic

II Niedziela Adwentu C

o. Augustyn Pelanowski

Druga niedziela adwentu odsłania postać Jana Chrzciciela, proroka, który bezpośrednio poprzedzał ujawnienie się Mesjasza Jezusa. Jeśli Kościół na niego wskazuje palcem liturgii, to dlatego, by nam dać szansę pojąć kluczowy sens jego misji, której wymowa nigdy się nie zdezaktualizowała: przed przyjęciem Mesjasza konieczną postawą człowieka jest skrucha, uznanie swej niegodziwości. Nazywamy to NAWRÓCENIEM czy też opamiętaniem się. Nawrócenie jest dziełem Boga, człowiek może jedynie stworzyć sprzyjające warunki przez wejście w postawę skruchy. Trzeba zwrócić uwagę na Jana, który nie skupiał się na proponowaniu czy narzucaniu ludziom jakichś surowych wyrzeczeń, lecz doprowadzał ich do zanurzenia się w wodach Jordanu i wyznawaniu win. To wszystko? Powiedzielibyśmy ze zdziwieniem! Tak, ponieważ mistrzem i twórcą nawrócenia jest Duch Święty, dlatego też nazywamy nawrócenie “odrodzeniem i odnowieniem w Duchu Świętym” (Tyt. 3, 5). A skoro jesteśmy dziećmi, a nawet niemowlętami (1P.2,2), to pomyślmy przez chwilę, co może uczynić niemowlę, które się zanieczyściło? Czy może się samo wykąpać, albo zmienić pieluchę? Może najwyżej poinformować matkę swym płaczem, że wydarzyło się coś nieprzyjemnego. Matka dokonuje dzieła oczyszczenia, ona zdejmuje zanieczyszczoną pieluszkę i zanurza swoje dziecko w wanience, obmywa i wyciera, po czym zakłada świeżego pampersa. Banalne porównanie, ale jak sądzę, najbardziej adekwatne. Możemy tylko szczerze zapłakać, nad własnymi nieczystościami, Duch Święty, jak matka czyni całą resztę. Dlatego Jan wprowadzał poruszonych słuchaczy do Jordanu, a oni wstrząśnięci wiarygodnością słów Jana, wyznawali swe winy. Przez lata spowiadania przekonałem się, że nic tak człowiekowi nie ciąży, jak potrzeba przyznania się do swych podłości i jednocześnie nic tak nie jest trudne do wykonania. A gdy wreszcie da się tej potrzebie upust uczciwie, towarzyszy temu deszcz łez. Nawrócenie nie jest jedynie procesem intelektualnym ale też uczuciowym, z tym, że żadne uczucie nie jest autentyczne jeśli wcześniej człowiek nie przejął się w swych myślach niegodziwością osobistych czynów. Stąd innymi określeniami nawrócenia są zmiana myślenia (metanoia) albo opamiętanie. Jeśli na poziomie myślenia i słuchania człowieka naprawdę dał się gruntownie przekonać o fatalnych skutkach własnych grzechów, uczucia mogą stać się ogromną siłą zdolną uczynić miejsce dla Ducha Świętego, który dokonuje dzieła przeobrażenia.

Biblia nazywa nawrócenie nowym stworzeniem (Ef 2,10-15). Żeby to wyjaśnić trzeba sięgnąć pamięcią do początków. Bóg stwarzając świat wyłonił go niczym jakaś akuszerka z łona chaosu. Natomiast księga Wyjścia o Mojżeszu mówi, jako o wyjętym z wody, ale zanim to się stało, wpierw dwie tajemnicze akuszerki, wydobyły go z łona matki, pomiędzy kamieniami porodowymi, które są szkicem dwóch tablic z Dekalogiem. Natomiast kiedy jego matka Jokebed ujrzała swego syna w chwilę po porodzie, dostrzegła, że jest piękny lub dobry a jest to identyczne sformułowanie, z tym, które wypowiedział Bóg po stworzeniu każdego z sześciu dni stworzenia - KI TOW. Jak widzimy, stworzenie i zrodzenie więcej niż kojarzą się ze sobą w Biblii. Tę więź stworzenia i zrodzenia trzeba jeszcze przedłużyć o jeszcze jedną jakość: nawrócenie, o czym mówił Jezus zdumionemu Nikodemowi, kiedy porównywał nawrócenie do narodzin z łona matki. Wynika z tego, że nawrócenie nie leży w mocy człowieka. Nikt samego siebie nie może stworzyć, ani nikt sam siebie nie urodzi, tym bardziej nie nawróci. Jesteśmy zrodzeni nie z krwi, ani z ciała, ani z woli człowieka, lecz z Boga (J 1,13). Żeby się narodzić potrzeba łona. Ludzie wychodzący z wód Jordanu, zapewne nie byli świadomi jak bardzo ta czynność odwołuje się do ich narodzenia z wód płodowych. Nie możesz sam siebie narodzić nawet z naturalnej matki, bo to przekracza twoje możliwości i nie możesz sam siebie nawrócić, choć wydaje ci się, że możesz tego zapragnąć i wyznać prawdę o sobie, ale czy poznanie swej nędzy jest twoim dziełem, czy też Boga? Noworoczne postanowienia mają krótką gwarancję i się rozsypują razem z igłami zeschniętej jodełki, stojącej w kącie pokoju. Jeszcze na chwilę odwołajmy się do motywu narodzin z łona, jako pierwotnej matrycy nawrócenia. Nawrócenie wywołuje w człowieku lęk, który nie jest tylko zwykłym uczuciem, ale jak to powiedział Rollo May, jest ontologiczną cechą człowieka. Narodziny są pierwowzorem wszelkiego lęku, który jest ściśle związany z problemem wolności. Gdy przeżywasz lęk, stoisz przed nową nieznaną przestrzenią wolności i by do niej się przecisnąć - niczym noworodek przeciskający się przez łono matki - czujesz ucisk, duszenie się, zasycha ci gardło. Oto dlaczego ludzie odczuwają przed wyznaniem swych win lęk przypominający uraz urodzin. Lęk jest oszołomieniem wolnością i zatrzymuje nas przed krokiem, który prowadzi do wolności. Oto dlaczego tak trudno się wyspowiadać i również tłumaczy to dlaczego ludzie po dobrej spowiedzi czują się „nowonarodzeni”.

Oczywiście nie byłoby możliwe nieustanne rodzenie się przez spowiedź, której źródłem jest chrzest, gdyby nie zasługi Jezusa. Prawdę mówiąc, Bóg nie dopatrzyłby się niczego w człowieku, co skłoniłoby Go do miłości, przecież lekceważymy Go, pomijamy, spychamy na margines, uganiamy się za idolami tego świata, nurzamy się w nieczystościach, zarozumiale wynosimy się, jesteśmy chciwi, zakłamani, nienawidzący, złośliwi, lubujący się w pijaństwie i niszczeniu się nawzajem, zabijamy własne dzieci, cudzołożymy i przeklinamy. Oto do czego jedynie zdolny jest człowiek! Jest tego wystarczająco dużo, by poczuć wstręt, zresztą sami go odczuwamy do samych siebie nierzadko, choć może tego sobie nie uświadamiamy. Jest tylko jedna jedyna motywacja dla Boga, by nas na nowo wzbudzać do przywileju bycia jego dzieckiem, oczyszczonym i uniewinnionym: Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla swej wielkiej miłości, którą nas umiłował, ożywił nas razem z Chrystusem. Łaską zbawieni jesteście (Ef 2,4-5). Powodem naszego nawrócenie i obdarzenia przywilejem najcudowniejszej więzi z Bogiem, jest zasługa i wstawiennictwo Jezusa. I to właśnie przez Jezusa, Bóg wykonuje w nas to, co miłe jest w oczach Jego (Hbr 13,21). Mnie to osobiście zawstydza, ale nie poniża. Ktoś przeze mnie dokonuje czegoś dobrego, a potem mnie za to wynagradza. Posłużmy się porównaniem: na egzaminie dającym mi wstęp do upragnionej uczelni dostaję test, którego nie umiem rozwiązać. Obok mnie siedzi syn rektora, zasiadającego w komisji, również zdający egzamin. Kątem oka dostrzegam, że idzie mu świetnie. Tymczasem ja pocę się i gryzę nerwowo długopis próbując wybrnąć z niemożliwego położenia. Czuję, że nie mam szans. Nagle syn profesora podsuwa mi dyskretnie rozwiązany test. Oddaję test komisji i ojciec tego syna, rektor, stawia mi za rozwiązanie najlepszy stopień. Po ukończeniu uczelni dowiaduję się, że ojciec tego syna, ów rektor uczelni, nie tylko o wszystkim wiedział, ale sam inspirował tę pomoc, bo ulitował się nad moją beznadziejną sytuacją i pozwolił mi zdać tamten egzamin. Z punktu widzenia ludzkich układów byłoby to nieuczciwe, ale czy nie tak jest z nawróceniem? Tyle, że u Boga nic nie jest nieuczciwe, tylko po prostu życzliwie miłosierne. Nie przyjąć natchnienia do nawrócenia jest znieważeniem łaski, którą Bóg nam dyskretnie podsuwa, przez działanie swego Syna, w Jego Duchu. Wzgardzić prezentem, to wzgardzić ofiarodawcą. On wstawia się za wybranymi, którzy jeszcze nie potrafią uwierzyć (J 17,20). Przez tego Syna są na nas zlewane wszystkie duchowe dobrodziejstwa niebios (Ef 1,3). Ale dary te nie przyszły na nas z łatwością, z jaką można komuś podpowiedzieć rozwiązanie egzaminu. To było bolesne i przeklęte dla Syna Bożego. Żaden noworodek z żadnej matki nie urodził się z takim bólem, jaki Chrystus wycierpiał za nas, gdy na krzyżu pozwolił sobie otworzyć swój bok, byśmy wszyscy usłyszeli, jak usłyszał to Jan, że oto znowu mamy tę samą Matkę, co Jezus, a skoro tę samą Matkę, to i tego samego Ojca. Męczarnia na krzyżu była niczym bóle porodowe matki, która rodzi swoje dziecko. Owszem dziecko urodzone w największym bólu, jest najbardziej ukochane, bo drogo kosztowało jego przyjście na świat. Szczerze wierzący, nie zapomina o bólu Chrystusa, podobnie jak dziecko, które wie, że matka urodziła go ocierając się o śmierć, nigdy tego matce nie zapomni.

Zdawanie sobie sprawy z miłości Boga do mnie i ceny, jaką za mnie zapłacił, oto początek zwrócenia się do Niego. Paweł, pisząc do Koryntian, posługuje się podobnym porównaniem: “W Chrystusie Jezusie zrodziłem was przez ewangelię” (1 Kor 4, 15). To nie patos starożytnej epistolografii nakazywał mu posługiwać się wzruszającymi porównaniami. Wystarczy przeczytać, ile to go kosztowało, aby ogłosić nie tylko Koryntianom, wieść o przebaczeniu Boga i pragnienie Jezusa uczynienia z ludzi żyjących w najbrudniejszych pożądaniach własnych, oczyszczonych dzieci (por. 2 Kor 11, 24-27). Brzmi to surowo, ale prawdziwe, a nam nie wolno z chrześcijaństwa uczynić jedynie sentymentalnej dewocji, albo wydumanej i nadmiernie intelektualnej refleksji. To, co prawdziwe jest trudne, stwierdził Rilke.

Ale jest jeszcze inny istotny czynnik, inicjujący nawrócenie oprócz tego, że łaska Pana obmywa nas darmowo. Jan Chrzciciel chrzcił wodą, wprowadzał ludzi na dno Jordanu i pozwalał Duchowi Świętemu ich przemienić, ale wpierw obchodził całą okolicę i głosił Słowa Boga, które wcześniej Bóg jemu przekazał. Dlatego jest napisane o Janie, iż skierowane zostało do niego Słowo Boga i choć do niego zostało skierowane, nie tylko dla niego było zaadresowane. Co to znaczy? Trudno się nawrócić, bez zderzenia się z Biblią. Słowo Objawia nie tylko Boga, ale też prawdę o człowieku. Oświeca to, co jest w wewnętrznej ciemności serca. Wyjaśnia, obnaża, nazywa, dotyka do żywego, ale też leczy. Jest jak opatrunek, jak gorzkie lekarstwo, łagodzi ból, goi, i umacnia, wreszcie zabezpiecza na przyszłość. W sumieniu jest wiele nienazwanych, mrocznych, zepchniętych wspomnień o naszych czynach, które są jak niezaleczone rany. Wielu ludzi, dorosłych, wykształconych, zajmujących poważne pozycje w społeczeństwie, klękając przy konfesjonale spowiada się na poziomie przedszkolaka. Większość ludzi nie potrafi nawet nazwać ani nawet przyznać się do złych czynów, które produkują jak kserokopiarki, powielając setkami te same grzechy, które im szatan ułożył na ekranie wyobraźni. To coś więcej niż opór przed wglądem i fortyfikacje mechanizmów obronnych. Ilu ludzi zdaje sobie sprawę z własnej zarozumiałości, albo pogardy, która w ciągu dnia ponad dwieście razy podsuwa im w myśli wulgarne epitety nie godne ujawnienia, gdy mrużąc powieki przypatrują się swoim bliźnim? Nie tylko takie słowa jak dureń, idiota, debil, głupek, wariatka przebrzmiewają nieustannie w naszym umyśle, gdy tymczasem na zewnątrz uśmiechamy się do tych ludzi i sympatycznie z nimi rozmawiamy. Bóg widzi serce i słyszy szepty umysłu. Czy nie powiedziała Prawda, że gdybym na brata powiedział: RAQA, czyli pusta głowo, winny jestem Wysokiej Rady (Mt 5, 22)? Ale czy my samych siebie słyszymy? Gdyby nie mowy Chrystusa, czy ktoś zrozumiałby co stało się na krzyżu? Właśnie słowami Jezus zdradza niewypowiedziane osądy serca, jakie rodziły się u słuchających go ludzi. Posiadał wgląd tak przenikliwy jak żaden wytrawny psychoanalityk. Gdy uzdrowił sparaliżowanego, ludzie byli oburzeni i osądzali Go w sercu, szepcząc zaledwie miedzy sobą, nie ośmielając się nic powiedzieć na głos. Wtedy On powiedział do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych?” (Łk 5, 22). Podobnie było przy uzdrowieniu człowieka, który miał uschła rękę: „On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!» Podniósł się i stanął”. (Łk 6, 8). Gdy apostołowie w ukryciu spierali się o to, kto z nich jest największy, Jezus, jak napisano: „znając myśli ich serca, wziął dziecko, postawił je przy sobie i rzekł do nich: «Kto przyjmie to dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmie, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto bowiem jest najmniejszy wśród was wszystkich, ten jest wielki»„ (Łk 9, 47-48). Nic nie jest przed Nim zakryte i dlatego lepiej jest słuchać Jego słów chcąc siebie poznać, niż próbować samego siebie zrozumieć. Człowiek zdany na własną ocenę, zawsze będzie się usprawiedliwiał, a przez to, nigdy nie pozna prawdy o sobie. Słuchać i dać się przekonać Słowu Biblii, przez którą przemawia Jezus, to drugi warunek istotny w nawróceniu. Dlatego i my mamy szanse dopiero wtedy samych siebie przyjrzeć się do cna, prześwietlić wewnętrzny bałagan osądów i pychy, porównywania się i złości, gdy słyszmy Słowo Boga. To Słowa Boga są tym nieskalanym nasieniem, przez które możemy być zrodzeni do postaci nowego człowieka (1 P. 1, 23). Prawda tych słów jest zdolna nas uświęcić (J 17, 17). Finalnym celem nawrócenia jest uczestnictwo w chwale Boga, abyśmy i my i On przeżywali niekończące się szczęście: „Oto idą synowie twoi, których wysłałaś, idą, zebrani ze wschodu i zachodu na słowo Świętego, ciesząc się chwałą Boga” (Ba 4, 37). Nawrócenie ma za cel doprowadzenie człowieka, do uczciwego szczęścia, które Biblia nazywa chwałą!

Pozostaje jeszcze nam na końcu zwrócić uwagę na ten przedziwny wstęp. Marek wymienia cały szereg przywódców począwszy od Tyberiusza poprzez Piłata, Heroda, Filipa, Lizaniasza, Annasza, Kajfasza i na końcu tego szpaleru ustawia Jana. Ten ostatni nie za bardzo pasuje do tej elity. To prawda. Wyobraźmy sobie, że stoją oni wszyscy w szeregu, w swych purpurach, diademach, dumni i pewni, że jeśli już Bóg przemówi, to na pewno, do któregoś z nich, a nie do jakiegoś prostego Żyda z prowincji. Tymczasem Słowo Boga ich wszystkich omija i ku ich zdziwieniu spoczywa na tym Żydzie kulącym się w sierści wielbłądziej. Wynagradza kopciuszka a nie dygnitarzy. Jakie byłoby ich zdziwienie, gdyby wiedzieli, że w oczach Boga są nikim, natomiast ten, który w ich oczach był nikim, jest dla Boga cenniejszy niż oni wszyscy razem! Bóg kocha niezwykle pokornych i tych, którzy z drżeniem czczą jego Słowo! (Ps 66, 2)

0x01 graphic

III Niedziela Adwentu C

o. Augustyn Pelanowski

Około 1450 roku, włoski malarz Piero Della Francesca namalował dzieło zatytułowane „Chrzest Jezusa”, na którym wszystkie postacie są pozbawione cienia. Prześwietlenie. Być może artysta po prostu zapomniał o namalowaniu cieni, ale może chciał przez to podkreślić zbawczy skutek chrztu: uwolnienie od ciemności? Co robić, by już nie wlókł się za człowiekiem cień smutku spowodowany grzechem? Mamy przed sobą dziś niezwykle skromny tekst, jego treść ukazuje Jana nad Jordanem pytanego przez tłumy o postępowanie po chrzcie. Żadnych przemądrzałych wynurzeń, żadnych refleksji filozoficznych, żadnych wyrafinowanych form literackich. Niezwykle prosty styl i uboga akcja. Musimy wysilić wyobraźnię, by sobie to wydarzenie odtworzyć, gdyż poza lakonicznymi pytaniami i odpowiedziami, nie ma tu żadnych barwnych opisów.

Tłumy ludzi cisną się do niego z pytaniem: co mamy czynić? To właściwie nasze najczęstsze pytanie, które nas dręczy. Ale nie chodzi o zajęcia typu posprzątać, czy wbić gwóźdź w ścianę, iść do sklepu, czy przeczytać książkę, tylko CO ZROBIĆ Z ŻYCIEM, JAK ŻYĆ? Każda praca jest pracą nad sobą, doskonalącym dorastaniem do wymiaru, który chciałby w nas widzieć Bóg. Kontekst rozmowy wskazuje raczej na sens moralny tego pytania: co robić, by nie odczuwać wyrzutów sumienia i mieć pewność, że się zyska upodobanie Boga. Na taki sens wskazują odpowiedzi Jana, jak również okoliczności chrztu pokuty, którym posługiwał Jan. A więc co robić, by żyć dobrze i nie niepokoić się zarzutami sumienia? Dojrzewać duchowo rozpoczynając od najmniejszego kroku! Zwróćmy uwagę na wskazania Chrzciciela: każdej z przychodzących do niego grup dawał tylko jedno zadanie. Nie wygłosił mowy o 613 przykazaniach, bo byłby to za wysoki poziom dla ludzi, którzy dopiero co wyznali swe nieprawości. Nie był to także czas ewangelizowania przez Jezusa. Chrzciciel radzi zrobić tylko jeden krok. Mówi: nie krzywdź, nie okradaj, dawaj jałmużnę, bądź uczciwy. Okazuje się, że to aktualne pouczenia również dla nas, bowiem mimo dwu tysięcy lat chrześcijaństwa, większość społeczeństwa żyje w neopogaństwie i dlatego nauka Jana, którą dziś odczytujemy i poddajemy medytacji, jest niezwykle świeża. Życie duchowe nie zaczyna się od wielkich postanowień, lecz od najmniejszych i najlepiej jeśli skupiamy się na dzisiejszym dniu, a nie na przyszłości. Nie mów: już zawsze będę uczciwy, ale dziś będę uczciwy. Choć embrion zawiera materiał genetyczny pozwalający mu istnieć w postaci dojrzałego człowieka, nie każe się mu zdawać na uczelnię albo robić prawo jazdy. Od zasadzonego warzywa, ogrodnik najpierw oczekuje jednego listka choćby, a nie owoców. Ważna jest bowiem satysfakcja, jaką odczuwa człowiek, gdy uda mu się uczynić choćby najmniejszy dobry czyn.

Zwycięstwo nad sobą, jest nam potrzebne bardziej niż pokonywanie innych. Satysfakcja z dobra staje się przyjemnością innego rzędu, niż zmysłowa i bez jej odkrycia trudno przerwać przywiązanie do degustacji zła. Tłumy pytając o kierunek rozwoju moralnego słyszą z ust Jana: podziel się odzieniem, udziel jałmużny; żołnierze słyszą: nikogo nie krzywdzicie, niech wam wystarczy żołd; celnicy: nikogo nie okradajcie, żyjcie uczciwie. Pod skromną powierzchnią tych pouczeń, ujawniają się trzy ważne tematy biblijne: jałmużna, służba, uczciwość. Czy kogokolwiek z nas nie stać na takie duchowe rezultaty? Człowiek potrzebuje na początku swego nawrócenia delikatnych korekt, ponieważ jest bezsilny i zraniony własną niegodziwością, oczekuje czegoś, co może osiągnąć bez wielkiego wysiłku, jak na to wskazuje Paweł: „A ja nie mogłem, bracia, przemawiać do was jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jak do niemowląt w Chrystusie. Mleko wam dałem, a nie pokarm stały, boście byli niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni” (1 Kor.3,1-2).

Przyjrzyjmy się więc tym trzem wezwaniom Chrzciciela:

JAŁMUŻNA:

Jałmużna w Biblii zajmuje uprzywilejowane miejsce. Księga Tobiasza przypisuje jej nawet moc odpuszczania naszych grzechów: „Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu. Ci, którzy dają jałmużnę, nasyceni będą życiem” (Tob 12,9 ). Potwierdza tę prawdę Syrach. „Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy” (Syr 3,30). Zadziwia mnie moc uwalniania od śmierci. Czy chodzi o ochronę przed nagłą śmiercią? Czy też śmierć, o której tu mowa, to po prostu śmierć duchowa spowodowana grzechem? Czy też może raczej chodzi o zagwarantowania zmartwychwstania tym, którzy są hojni w dawaniu jałmużny? Natomiast moc uwalniania i oczyszczania z każdego grzechu, powinna chyba zainteresować najbardziej tych, którzy powstrzymują się od spowiedzi, albo w ogóle utrzymują dystans do Kościoła. Jezus podkreśla, by motywacja obdarowywania była jak najczystsza. Wykonywanie dobroczynności, jest to bowiem niebezpieczne dla dawcy - kiedy obdarowuję, czerpię z tego słuszną lecz delikatną satysfakcję i wzrasta moje poczucie wartości, ale ono może się niezauważlanie zwyrodnić w pyszne budowanie maski własnego ego. Tego typu nastawienie jest niegodziwe, bowiem nie ma tu już miejsca na troskę, współczucie, empatię, lecz w ich miejscu pojawia się pragnienie samozadowolenia, wykorzystania czyjejś biedy dla przeżycia nawet dominacji i wyższości. Dlatego Mistrz z Nazaretu mówił: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mat. 6,3-4). Mam tak udzielać jałmużny, by nie chwalić się tym dobrym czynem, nawet przed samym sobą, nie mówiąc już o innych. Trzeba jej tak udzielać, jakby się jej nie udzielało. Tylko wtedy jest ona pięknym czynem, gdy się ukrywa jej piękno. Jałmużna była podstawową cechą człowieka, którego określano mianem sprawiedliwy: CADYK. Biblia postrzega jałmużnę nawet jako obowiązek. Wszystko, co mamy przecież jest dane nam od Boga, więc jest bardziej Jego własnością niż naszą, a Jego wolą jest wspomaganie ubogich. Bóg jednak dzieli się z nami swoją troską o innych i daje nam środki, byśmy za Niego to czynili. Ten, kto daje jałmużnę staje się ręką Boga. Wspomagając kogoś, właściwie dbam najlepiej o siebie, gdyż zdobywam upodobanie Boga, nie mówiąc już o osobistym szacunku do siebie, który wzrasta z każdym aktem pomocy udzielonej komuś, kto jest w trudniejszej kondycji ode mnie.

SŁUŻBA:

Służba państwu, na przykład wojskowa służba, policyjna, medyczna i jakakolwiek inna, jest jak sama nazwa wskazuje służeniem, i nie powinna stawać się okazją do dominowania czy tym bardziej krzywdzenia ludzi. Celem jej jest obrona, wsparcie, pilnowanie porządku oraz troska o zdrowie i zapewnie innym pokoju. Są to cele jak najbardziej moralnie zaszczytne z punktu widzenia Biblii. Jednakże służenie w takich obszarach życia społecznego wiąże się z władzą, a władza stwarza niebezpieczeństwo jej nadużycia, dając upust własnym ambicjom lub spaczonym potrzebom. Krytycznym dowodem takich wynaturzeń są obozy koncentracyjne albo łagry czy też cele tortur, gdzie krzywda przybrała rozmiar mordu. Jan nie nakazywał opuszczenie armii żołnierzom, ponieważ służba wojskowa jest godziwym zajęciem, szczególnie, gdy staje się w obronie skrzywdzonych, napadniętych, zagrożonych. Z krzywdą mamy do czynienia dopiero wtedy, gdy się napada, zabija bez potrzeby, dręczy niewinnych. Krzywdzeniem jest na pewno bycie najemnikiem, ponieważ jedynym motywem walki jest wtedy korzyść finansowa. W jakimś sensie wszyscy walczymy ze złem służąc dobrem i zalecenie Jana może dotyczyć wszystkich. Przecież każdy z nas ma swój zakres służenia innym i nikt z nas nie żyje w izolacji. W miejscu, w którym służysz innym, gdziekolwiek to jest począwszy od okienka na poczcie, aż po bycie prezydentem, pojawia się moralna powinność kierowania sie dobrem drugiego człowieka. Jan zwracając się do żołnierzy nakazał im ograniczyć się do służenia i powstrzymanie się od krzywdzenia innych ludzi. Trzeba zauważyć, że jest to pierwszy krok w przemianie człowieka: po pierwsze nie szkodzić! Zaczyna się wszystko od jednego czynu, ale kończy się na trwałej postawie. Każdy ludzki czyn może stać się okazją by przekroczyć swoje ograniczenia i lęki, przezwyciężyć chore wyobrażenia o sobie samym oraz egocentryzm. Każda służba, jest okazją do przekroczenia egocentryzmu, ponieważ jest nastawiona na dobro drugiego, nawet za cenę własnego życia, wyczerpania, ryzyka utraty zdrowia. Żeby zdobyć się na decyzję nie krzywdzenia nikogo, potrzeba zdecydować się na konkretny jeden jedyny czyn, który wykonam dziś, w tym miejscu, w którym jestem postawiony. Potencjalna ofiara mojego egocentryzmu zapewne jest blisko mnie, w moim środowisku. Jeśli tylko uczynię ten krok, by nie krzywdzić, to zapewne na tym się nie skończy. Żołnierz, który odmawia rozkazu strzelania na egzekucji do bezbronnego i niewinnego więźnia, wkracza na obszar zaryzykowania własnym życiem. Mamy tego przykład w dramacie Otta Schimka.

Odmowa wykonania aborcji, może narazić lekarza na nieprzyjemną presję oraz medialną nagonkę, podobnie policjant, który nie daje się przekupić mafijnym strukturom, naraża swoje zdrowie i bezpieczeństwo rodziny. W sferze służby, wystarczy się powstrzymać, by zaryzykować życie i spokój. Mało tego, powstrzymując się od krzywdzenia, pokonuję kompromis i mam szansę rozwinąć się ku wspaniałomyślności. Wspaniałomyślność wnosi okazję do rezygnacji z własnego dobra na korzyść drugiego w sposób wyjątkowy lub bohaterski. W dawnych czasach ludzie wspaniałomyślni, byli naznaczani godnością szlachetności, tworzyli elitę społeczną a ich herby często zawierały symboliczne podkreślenie czynu, na który się zdobyli dla dobra innych. Jest w tym coś paradoksalnego: im wspaniałomyślniej poświęcam sie dla innych, tym bardziej dbam o własną szlachetność, czyli o własne dobro. Po bitwie pod Płowcami, na pobojowisku Władysław Łokietek wraz ze świtą dojrzał wojownika Floriana Szarego, któremu wnętrzności wyszły na wierzch z powodu ran zadanych włóczniami. Poświęcił swoje zdrowie, zaryzykował życie a teraz cierpiał dla dobra swych rodaków leżąc na pobojowisku. Wzruszony król nagrodził jego poświęcenie i nadał mu herb „jelita” na którym widnieją trzy włócznie. Być może był zwykłym rolnikiem a jego przydomek „Szary” to spolszczenie łacińskiego określenia kogoś, kto oczyszcza ziemię z chwastów: Sarius? Jeden wspaniały czyn, uczynił go szlachcicem, zapewne motywując go już przez całe życie do podobnych czynów. Niekiedy wprawa w oczyszczaniu ziemi z chwastów znajduje swoje zastosowanie w plewieniu wrogów. Każdy z nas, kto tylko jest postawiony w służbie społeczeństwu, ma choć jeden wyjątkowy moment w życiu, w którym może przekroczyć siebie ku odwadze i wspaniałomyślności, nawet zwykły rolnik taki, jak Bartosz Głowacki czy pasterz Dawid. Nawet jeśli jesteśmy przesiąkniętymi złością ludźmi, mamy choć jedną okazję w życiu, by stać się wspaniałymi, jak dowodzi tego film Clinta Eastwooda „Gran Torino”. Człowiek szlachetny, ma prawo do dumy, gdy jego czyn jest oparty na właściwych wartościach. Imitacją szlachetności jest rodzaj pychy, zwany arogancją, czyli przypisywanie sobie zasług, na które się jednak nie zdobyło.

UCZCIWOŚĆ:

Nie tylko kradzież, ale też wszelkie formy zwodzenia ludzi są niemiłe Bogu. Duchowość człowieka sprawdza się nawet w interesach. Wystarczy otworzyć księgę Amosa, by przekonać się, że wszelka nieuczciwość, wyłudzanie, naciąganie, wykorzystywanie, malwersacje, kradzieże są ścigane przez gniew Nieba. Trzeba też przypomnieć, że niewypłacanie wynagrodzenia pracownikom, albo zaniżanie go, jest grzechem wołającym o pomstę do nieba i na pewno skończy się ową pomstą. Jerozolima nie tylko dlatego stała się pastwą Babilończyków, ponieważ szerzyło się w niej bałwochwalstwo, ale również dlatego, że ostatni królowie wykorzystywali ubogą ludność, zmuszając ją do prac przy budowie wielkich gmachów, nie dając żadnego wynagrodzenia oraz podnosili podatki. Roboam stracił większość swego królestwa, ponieważ nie chciał ulżyć w podatkach. W 22 rozdziale Jeremiasza, wprost prorok wskazuje nieuczciwość, jako powód zniszczenia miasta w 587 roku w czasie najazdu Nabuchodonozora.

W programie Dwunastu Kroków anonimowych alkoholików, jest mowa o bezkompromisowej uczciwości jako warunku zdrowienia. Jak się okazuje, nieuczciwość, tak zaburza silnie człowieka, że utrudnia uwolnienie od nałogów. Uczciwość zdobywamy już wtedy, gdy nie pozwalamy sobie na jazdę tramwajem bez biletów. Jakiś czas temu, przybył do mnie mężczyzna, który był zatrudniony w biurze pewnej wielkiej instytucji. Po wyznaniu swych grzechów, dodał na końcu niepewnym głosem, że trochę go niepokoi jeszcze jeden problem, który według jego rozeznania nie jest grzechem. W sytuacji niepewności moralnej lepiej jest jednak ją wyznać, aby uzyskać jasność, sumienie bowiem nie powinno opierać się na wątpliwościach. Biblia mówi, aby nasza postawa była zdecydowana: „niech wasza mowa będzie tak-tak, nie-nie, a co ponadto, jest od diabła”. Okazało się, że zabrał do domu z biura zestaw pisaków i miał z tego powodu niepokój, choć twierdził, że nie uważa tego za grzech. Według niego pisaki były niewiele warte i były masowo kupowane do biura. Rzeczywiście - odrzekłem - to prawda, że są niewiele warte, ale o wiele poważniejszą stratą jest oswojenie sumienia z kradzieżą. Jak się okazało, od wielu lat wynosiła różne drobne przedmioty, których łączna wartość mogła być dość pokaźna. I co najdziwniejsze, od lat był ogromnie zadłużony.

Zastanawiam się, czy ogromne zadłużenie, które trwa latami nie jest wskazówką, by przyjrzeć się swej osobistej nieuczciwości? Czy zadłużenie jakiegoś państwa, nie ma związku z okradaniem jego obywateli przez władze? W naszym świecie wykorzystywanie i nieuczciwość są rozpowszechnione i wydaje się, że nie tylko walka, ale nawet mówienie o uczciwości jest bezcelowe, ale wystarczy jeden uczciwy, by ze względu na niego Bóg podtrzymywał ten świat. Czy w miasteczku, w którym żyje stu mieszkańców i 99 jest złodziejami, ten ostatni - setny powinien też kraść, dlatego, że wszyscy kradną? A może to miasteczko istnieje tylko dlatego, że ten jeden jedyny nie kradnie? Według pewnej legendy biblijnej, gdy Bóg stworzył świat, zobaczył, że on się chwieje na dwie strony. Spytał więc Bóg: „Co ci jest, że tak się kolebiesz? „A świat odrzekł: „Panie nie mogę stać spokojnie, bo nie mam podpory”. Bóg więc rzekł: „Dam ci podporę, jednego sprawiedliwego, o imieniu Abraham, który będzie dla ciebie oparciem”. Dlatego istnieje pewna starożytna nadinterpretacja biblijna związana ze stworzeniem świata. W księdze Rodzaju (2,4) zapisano sformułowanie kończące dzieło stworzenia świata: „gdy były stwarzane” (BEHIBARAM). Hebrajskie litery tego wyrażenia są tymi sami, które po przestawieniu tworzą wyrażenie: „w Abrahamie” (BAABRAHAM), gdyż wierzono, że świat może trwać, gdy na nim żyje choćby jeden jedyny uczciwy człowiek. I właśnie Abraham był niezwykle uczciwym człowiekiem. Wolał być skrzywdzony, niż wymierzać innym sprawiedliwość, wolał zapłacić nawet za to, co było jego własnością, jeśli ktoś mu ja zabrał, jak to było w przypadku studni Beer Szeba. Uczciwość jest aktem wiary w opatrzność Boga, podobnie jak jakakolwiek kradzież jest aktem niewiary, brakiem zaufania do Boga i zlekceważeniem Go.

0x01 graphic

IV Niedziela Adwentu C

o. Augustyn Pelanowski

Mamy ostatnia niedzielę Adwentu i tekst ewangelii Łukasza opowiadający o Nawiedzeniu. Dlaczego akurat nawiedzenie w przeddzień narodzenia Jezusa? Trochę to nie po kolei. Myślę jednak, że on doskonale oddaje napięcie adwentowego pragnienia spotkania się z Synem Boga, choć dążenie i wyglądanie spotkania Jezusa rysuje się w tym fragmencie zaskakująco dla nas. Oto bowiem, okazuje się, że to nie my posiadamy nieposkromioną potrzebę spotkania się z Synem Najwyższego, ale On! To nie Elżbieta biegnie do Miriam, by w uścisku wyczuć ruchy płodu Mesjasza, ale biegnie Miriam niosąc w sobie Bożego Syna, by objąć ramionami Elżbietę i jej dać szansę na wewnętrzne poruszenie wyzwalające wielką radość. Jedynie Bóg najwłaściwiej przeżywa adwent, dążąc do odszukania człowieka zagubionego w gąszczu cywilizacji. Zauważmy ważny szczegół, okolica, do której podążała Miriam, była górzysta. Słowo HOREINOS, które zostało tutaj użyte, sugeruje miejsce niedostępne, górzyste, zarośnięte, do którego z trudnością się dociera. Nie jest łatwo dotrzeć Bogu do człowieka. Wzmianka o tym gąszczu górskim kojarzy się z zagubieniem Adama w gąszczu rajskim. Przyjrzyjmy się Miriam, a właściwie Jej Dziecku, które jest jeszcze ukryte w łonie. Zanim Jezus nauczył się chodzić, zanim nauczył się mówić jakiekolwiek słowa, inspiruje duchowo swoją Matkę do drogi w miejsce niedostępne, bo pragnie dotrzeć do człowieka zagubionego w gęstwinie grzechów. Komu tak naprawdę zależy na spotkaniu? Człowiekowi? Czy Bogu? Kto tu kogo wygląda? Kto do kogo dąży? Kto przeżywa adwent?

Fakt nawiedzenia, pokazuje Miriam, jako kogoś, kto przyśpiesza spotkanie Syna Bożego i człowieka. W Niej dzieje się to o wiele szybciej, niż poza Nią. Była taką i w Kanie Galilejskiej, tam też jeszcze nie wybiła godzina przemiany, a jednak stało się dzięki Jej spontaniczności i trosce. Powinniśmy sobie to przyswoić i z tego korzystać - zaczynając od modlitwy do Niej, a kończąc na takim wsłuchaniu się w Słowo Boga, jakie Ją cechowało. Dlatego zapraszam do refleksji nad pewnym dziełem sztuki, które świetnie te cechy obrazuje. Chciałbym opowiedzieć o pewnym obrazie Rembrandta z 1645 roku zatytułowanym „Święta Rodzina”, który można sobie z zapartym tchem podziwiać w Rijksmuseum. Bardzo skromne płótno, ale niezwykłe przede wszystkim w swej wymowie duchowej choć ma też swoje niezaprzeczalne walory estetyczne.

W ciemnym pomieszczeniu, siedzą tuż przy schodach młodziutka Matka Miriam, Babcia Anna i w kołysce jeszcze śpiący maleńki Jezus. Nie ma Józefa. Anna drzemie mając na dłoniach opleciony sznur, którym porusza, albo już przestała, delikatnie kołyską. Babcine przywiązanie do Wnuczka może szczerze wzruszać. Słynny luminizm Rembrandta ujawnia się z całym bogactwem raczej macierzyńskiego ciepła niż jako przerażające lśnienie potężnej chwały Boga z Horebu. Zza pochylonej nad Biblią głowy Miriam bije ciepła jak macierzyńska miłość poświata i wydaje się, że wprost z kart Biblii otwartej jak brama. Światło jest jakby stłumione, może dlatego, by w ogóle można było na nie patrzeć, bez mrużenia oczu? Najsilniejsze światło potrzebuje filtra, by można było je obserwować - na Słońce można spojrzeć jedynie gdy je przysłania Księżyc w czasie zaćmienia. Myślę, że takim Księżycem, jest osoba Miriam, dzięki Niej Jezus jest Słońcem, które nie powala, lecz przyciąga. Kiedy Jan zobaczył Jezusa na Patmos, padł jak martwy - gdyż była to konfrontacja oko w oko z Bogiem, bez przysłony, bez żadnego filtra. Sam Jezus, szczególnie w ewangelii Marka, nakazywał milczenie o swej tajemnicy, co może wydawać się niezrozumiałe, ale On nie chciał przerażać, lecz oswajająco przyciągać. Umniejszał swój blask, by nim nie porażać. Nie do końca mi się chce wierzyć, że domagał się milczenia na temat swych cudów, by Go nie mylono z mesjaszem politycznym. Politycy nie wierzą w cuda, nawet gdyby one zaistniały, chociaż to, co oni wyborcom obiecują, przekracza możliwości cudów. Wydaje się, że nakazywanie milczenia było spowodowane pragnieniem zasłonięcia swej potęgi, by ludzie się Go nie bali. Tylko trzem z apostołów ujawnił swoje Oblicze, które raziło jak słońce w pełni i pamiętamy ich przerażenie. Ale wróćmy do Miriam, bo adwent jest tak bardzo maryjny.

Rembrandt przedstawia Miriam, jako słuchającą swego Syna przez Biblię, bo przecież Ten, jako niemowlę, jeszcze nie umiał mówić. Miriam wpatruje się w otwartą Księgę, jakby przez nią pragnęła przyjrzeć się Synowi. Księga objawia Syna i działa jak filtr, nie poraża, ale oswaja ze światłem jakie wydobywa się ze Słowa Przedwiecznego. Jest to bardzo adwentowy, moim zdaniem, rys tego dzieła. Oto roraty w Betlejem. Miriam jak gorliwa uczennica musaru, po prostu spędza noc przy Torze, adorując w ten sposób Syna, zanim objawi się On światu! Raszi twierdził, iż ten, kto nie przedłuża swojego dziennego studiowania Tory o nocne czuwanie, straci swoje życie. Człowiek, jak pisze Dessler, gdy choćby na moment odwraca swoją uwagę od Tory, od razu wpada w szpony jecer hara, czyli złej skłonności, a mówiąc jaśniej po prostu nie jest w stanie oprzeć się pożądliwości. Szatanowi wystarczy maleńka szczelinka bezczynności, by opanować naszą uwagę inwazją pokus. Kołyska z Jezusem, co mnie od razu zadziwiło, gdy zobaczyłem ten obraz, jest ustawiona pod samymi schodami prowadzącymi do drzwi umieszczonych w górze, ponad poziomem posadzki, na której rozsiadła się Rodzina. Schody prowadzą w dół, czyli do poziomu uniżenia się Syna Bożego aż do postaci noworodka. Co za uniżenie! Ktoś, kto by zechciał ich tamtej nocy odwiedzić, musiałby jednak, chcąc zasiąść przy Jezusie, zejść po schodach jak najniżej.

Przypomina mi się scala humilitatis, Bernarda z Clairvaux, z tym, że Rembrandt namalował siedem stopni, a nie dwanaście, jak to uczynił Bernard wypisując kolejne stopnie uniżenia potrzebnego, by upodobnić się do Syna Bożego. Może to aluzja do siedmiu grzechów głównych, z których trzeba po prostu zejść, by być blisko Jezusa? Jeszcze jeden szczegół wart naszej adwentowej uwagi: stara babcia Anna po prostu drzemie! No cóż, starość nie radość. Jej śpiąca postać, jednak rzuca ogromny, wykrzywiony cień na ścianę! Zasnąć przy Jezusie, i to nawet śpiącym, nie jest bezpiecznie, rodzą się cienie i koszmary przerastające człowieka. Co innego, jeśli Jezus zaśnie przy człowieku. Zasnął przecież w łodzi w czasie burzy i mimo to nikomu nic się nie stało! Uciszył burzę. Ale gdy uczniowie przedrzemali modlitwę w Ogrodzie Oliwnym - jakże spokojnie rajskiej scenerii - stracili Go w godzinę później i wydawało się, że na zawsze. Zasnąć przy Jezusie - to rzuca cień nawet na kogoś tak świętego, jak babka Jezusa. Mówię to z humorem oczywiście, ale mimo to potraktujemy poważnie to ostrzeżenie.

Zdumiewa natomiast Miriam - czuwa nocą przy Biblii i przy Synu. Spędza noc przy Słowie, ponieważ Jezus jeszcze nie nauczył się do niej mówić choćby: Mama! Przesłanie jak najbardziej adwentowe dla nas. Być może do wielu z nas Jezus jeszcze nie przemówił osobiście, ale jest Biblia - jego Słowa w niej przemawiają, a jej okładki wyglądają jak dwa skrzydła bramy, toteż dają szansę by każdy z nas stał się odźwiernym Biblii na czas adwentu. Przy schodach Biblii jest brama do nieba i tu może zacząć się prawdziwy adwent. Odnajduję w tym obrazie wezwanie Ducha Świętego:

czuwaj przy Biblii, czuwaj przy Miriam, czuwaj przy drzwiach sakramentu pojednania, znajduj światło mimo ciemności, zrozumienie mimo trudności pojmowania, wypatruj światła w ciemności i nie ulegaj jej. Możemy Jezusa spotkać już teraz, zanim przyjdzie w paruzji, gdy tylko weźmiemy Biblię do ręki, możemy razem z Miriam spotkać się z Nim szybciej niż przewidujemy.

0x01 graphic

Lek na lęk 2007-12-20

rozmowa z ojcem Augustynem Pelanowskim OSPPE GN 51/2007

O betlejemskiej stajni, magach i pastuchach oraz katastrofie budowlanej z ojcem Augustynem Pelanowskim rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Mój przyjaciel powiedział ostatnio: gdyby Jezus urodził się w pałacu, nie miałbym odwagi się do Niego zbliżyć, ale ponieważ moje życie przypomina stajnię, mogę podejść do Boga…

O. Augustyn Pelanowski: - Narodzenie Jezusa to jeden z najmocniejszych obrazów biblijnych. Bóg rezygnuje ze swego majestatu i wybiera coś najskromniejszego. To uwalnia od naszych pretensji do życia. Ani Maryja, ani Józef nie mieli żalu o to, że nie mają środków do życia. Pan Bóg nie załatwił im żadnej karty kredytowej. Ich zaufanie mnie rozbraja. Żyli z dnia na dzień. I naraz zjawiło się trzech mężczyzn, którzy przynieśli złoto, kadzidło, mirrę, czyli zapewnili im środki do życia. Nie spodziewali się tego. Wyobraź sobie taką sytuację: Bóg ci mówi: „Jedź do Danii”. Nie masz żadnych pieniędzy, ale ufasz i wyjeżdżasz. Nagle przy granicy podchodzi do ciebie trzech facetów i dają ci kopertę z pieniędzmi. Wyobrażasz sobie taki poziom zaufania?

Dlaczego akurat do Danii?

- Bo właśnie w Danii mi się coś takiego zdarzyło (śmiech). Leciałem do Islandii. Na lotnisku w Kopenhadze zorientowałem się, że zgubiłem bilet. I co teraz? Nie znałem języka, nie miałem ani grosza. Podszedłem do bramki i mówię: „Nie mam biletu”. Potwornie głupia sytuacja. Jakimś cudem znaleziono moje nazwisko w komputerze i przepuszczono na pokład samolotu. To i tak nic w porównaniu z zaufaniem Świętej Rodziny.

A propos tych trzech biblijnych mężczyzn. Nazywamy ich królami, tymczasem Biblia mówi, że byli… magami. To zmienia postać rzeczy.

- To kolejna niespodzianka Bożego Narodzenia. Ci faceci, nazwani w Ewangelii „magoi”, zajmowali się na co dzień magią, która w Starym Testamencie była najbardziej znienawidzonym grzechem - i to przeciw pierwszemu przykazaniu! Po spotkaniu Jezusa wrócili do domu, ale nie kierowali się już gwiazdami. Wrócili „inną drogą”. Biblia jest przesiąknięta wezwaniem do nawrócenia. Słowo „teszuwa” pochodzi od rdzenia: zawrócić z drogi, wybrać inny kierunek. Powrót do domu „inną drogą” jest symbolem nawrócenia. Piękne jest to, że Jezus nie powiedział do magów ani jednego słowa, może coś tam sobie gaworzył pod nosem. On uwolnił ich samym widokiem! Bóg potrafi samym spojrzeniem uwolnić człowieka od najgorszego bluźnierstwa i świętokradztwa. Jest w Nim taka rozrzutność łaski i miłosierdzia, że aż zapiera dech w piersiach

Jako pierwsi Jezusa ujrzeli pasterze. Zamykam oczy i widzę sielankowy obrazek: hale, baranki, fujareczka… Tymczasem dziś w Izraelu pasterze są wyrzucani na margines społeczeństwa. Czy tak było 2000 lat temu?

- Tak. Pasterzami pogardzano. Doszło nawet do takiej sytuacji, że w „kantorach” przed świątynią nie przyjmowano brudnych pieniędzy celników, prostytutek i… pasterzy. Nie mogli płacić nawet na świątynię Pańską! Traktowano ich jak „pastuchów”, oskarżano o złe prowadzenie się, spychano z pogardą na margines. I kolejna świąteczna niespodzianka: to właśnie oni mogli jako pierwsi zobaczyć Boga.

Anioł rozpoczął dialog z nimi od słów: - Nie bójcie się. To samo usłyszała Maryja, Zachariasz, prorocy. Dlaczego aniołowie tak zaczynają rozmowę z ludźmi?

- Niesamowicie ważnym odkryciem filozoficznym egzystencjalistów było ujawnienie tego, co najgłębiej tkwi w człowieku. A tam czai się porażający lęk. Boimy się: śmierci, cierpienia, jutra. Lękamy się życia. Jesteśmy przerażeni tym, co czeka nas jutro. Co stanie się z naszymi dziećmi? Przychodzą chwile, gdy nawet najwięksi twardziele muszą się przyznać do tego, że się boją. To dzieje się, gdy spotykamy żywego Boga. Gdy zbliża się Jezus, nasz lęk bardzo intensywnie się ujawnia. Patrząc Bogu w twarz, nie jesteśmy już w stanie udawać. Wszystkie maski opadają. I wtedy wychodzi na jaw to, że nieustannie drżymy, jesteśmy „chodzącym lękiem”. Jedyną osobą, która może nas z tego strachu uwolnić, jest Bóg. Uleczyć nas może tylko miłość, która się przed niczym nie cofnie. A tak kocha tylko On.

Opisowi narodzenia Jezusa towarzyszy historia panicznego lęku Heroda…

- Niektórzy wywodzą etymologię jego imienia od słowa herad, czyli… trząść się ze strachu. Jest przedstawicielem ludzi z „wyższej półki”. To ciekawe: im bardziej człowiek próbuje samemu zabezpieczyć się przed lękiem, tym bardziej się boi. Bo lęk to stawianie na siebie. Im bardziej budujesz życie na sobie lub innych ludziach, tym bardziej rośnie lęk, że zostaniesz sam. Żaden człowiek nie da ci gwarancji miłości, choćby od rana do wieczora deklarował, że cię kocha. Nie wiesz, czy twoje dzieci, czy żona będą cię jutro kochali. A może odejdą, znienawidzą cię? Wiem, ciężko się słucha takich rzeczy: najchętniej je odrzucamy. Ale ja spotkałem tysiące ludzi, którzy przychodzili rozgoryczeni…

Maryja, pasterze, prorocy słyszeli: - Nie bój się. Przełamali swój strach i podeszli do żywego Boga. Są jednak tacy, którzy panicznie przed Nim uciekają. Gdy do naszej wspólnoty przyszedł kapłan z ostrym jak miecz Słowem, wielu stchórzyło i zwiało. Czy wiara jest przełamaniem strachu i stanięciem nagim przed Bogiem?

- Trudno mi odpowiedzieć, bo to jest bardzo delikatna, nieuchwytna materia. Nie wiem, dlaczego jedni poszli za Jezusem, a inni uciekli. Może światłem w tej ciemnej przestrzeni wiary jest rozmowa Jezusa, który mówi uczniom wprost: „Będziecie jedli moje ciało”? Zabrzmiało to skandalicznie. Myślę, że nieprzypadkowo zdanie: „Odtąd wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło” Jan zapisuje w Ewangelii w szóstym rozdziale i sześćdziesiątym szóstym wierszu. Godzina bestii... Wiara to zawierzenie Bogu we wszystkim, co mówi, nawet jeśli są to dla nas słowa absurdalne. Nieważne nawet, co mówi, ważne, Kto mówi. Po zmartwychwstaniu Jezus nie objawiał się na stadionach, nie rzucał ludzi na kolana, nie „wyświetlił” się przed rzymskim cesarzem czy ateńskimi filozofami. Objawiał się tym, którzy Mu zawierzyli. Przychodził dyskretnie, w sposób prosty, nie spektakularny. Nie wiemy, dlaczego niektórzy nie mają łaski wiary. Pamiętajmy jednak, że Jezus nie przekonywał na siłę Kajfasza, Annasza, Heroda. Wiara jest osobistym aktem człowieka, ale jest też darem.

Nowo narodzony Jezus odcina nasz lęk. Czy to On jest zapowiadaną przez Jana Chrzciciela „siekierą przyłożoną do korzenia”?

- Możliwe. To bardzo szeroki symbol. Już Elizeusz używał siekiery do budowy domów dla proroków. W cudowny sposób wydobył ją z dna Jordanu i ciosał domy dla tych, którzy nieśli Boże Słowo. Tą siekierą może być Słowo Boże, moje osobiste nawrócenie, odcięcie się od grzechu. Dziecko, by mogło samodzielnie żyć, musi być odcięte od matki…

Oj, z tym jest problem. Ilu poważnych, dorosłych ludzi, nie potrafi żyć z odciętą pępowiną. Nie są w stanie podjąć bez matek decyzji, realizują podświadomie ich niespełnione ambicje…

- Często spotykam takich ludzi. Jakże inną matką jest Maryja! Przyjęła Syna Bożego w wolności i w wolności oddała go Ojcu. Nie narzucała Jezusowi swojej woli, nie była nadtroskliwa, nadopiekuńcza. Ktoś może powiedzieć: „Co to za matka, która nie ochroniła swego syna przed kaźnią”? Jak wielkie trzeba mieć zaufanie do Boga, by nie biec za swoim dzieckiem z kaftanem bezpieczeństwa, by je za wszelką cenę ochronić…

Dlaczego Bóg przyszedł jako dziecko?

- Z różnych powodów. Chciał przeżyć cykl istnienia od początku. Wszechmogący Bóg zdał się na młodziutkie małżeństwo, nie umiał chodzić, nie potrafił mówić, uczył się wszystkiego od ludzi. Sikał w pieluchy, matka karmiła go mlekiem. Zgodził się być kimś kompletnie niezaradnym, a nawet nieużytecznym. My mamy inną koncepcję życia: chcemy „dać sobie radę”, być użyteczni. Pragniemy być menedżerami własnego życia, nie chcemy, by Bóg prowadził nas za rękę. To takie dziecinne... Gdybyśmy przyglądnęli się Dzieciątku w stajence, nie mielibyśmy zbyt wielu pretensji do życia. Jezus zgodził się być kimś, kto się przewraca. Ta Jego bezradność jest uzdrawiająca.

Tymczasem matki popisują się: moje pięcioletnie dziecko uczy się angielskiego, chodzi na kurs tańca, pływa i potrafi już pisać pierwsze literki.

- Co z tego, że jakiś brzdąc zna angielski, skoro nie będzie umiał dogadać się z matką po polsku? Takie usilne rozwijanie się w wielu kierunkach zawsze pozostawia za sobą jakąś duchową pustkę. Ktoś intensywnie uprawiający „jogging cywilizacyjny” nie ma czasu na rozwój wewnętrzny, a co za tym idzie, nie potrafi przyjąć porażki. A to wielka sztuka. Wygrywać potrafi każdy, niewielu umie dobrze przeżyć przegraną.

Maryja potrafiła. Niedługo po narodzeniu Syna musiała uciekać z Nim aż do Egiptu.

- Można powiedzieć: nie udało im się życie, w strachu uciekali nocą przed Herodem. Ale można spojrzeć na to z innej strony. Młode małżeństwo z dzieckiem dostało gratis prezent od trzech magów i spokojne o środki do życia udało się na wczasy do Egiptu. Dziś marzy o tym wiele rodzin (śmiech).

To samo wydarzenie jest dla jednych przekleństwem, a dla innych błogosławieństwem?

- Jasne! Chodzi o głębsze spojrzenie, nie o jakieś „pozytywne myślenie”. Jezus zgromadził u stóp góry poobijanych przez życie ludzi i powiedział: jesteście szczęśliwcami, wybrańcami losu. Jesteście makarios! On nie użył słowa błogosławieni (eulogetos), ale słowa zastrzeżonego dotąd dla opisu greckich bogów! Zeus był makarios! Jezus widząc ludzi schorowanych, opuszczonych przez najbliższych, płaczących, ubogich, prześladowanych, wyśmiewanych, połamanych, woła: jesteście szczęśliwi jak bogowie! Kpi? Nie! Widzi życie głębiej. W Afryce mówi się: „Gdy twoja strzała nie trafia w antylopę, to z podwójną siłą trafia bawołu”. Dlaczego? Bo chybiła. Twoje chybione życie może okazać się podwójnie trafione. Nie skupiaj się na klęsce, tylko na tym, co jest za nią. A za nią jest jeszcze większe zwycięstwo.

Sam najbardziej doświadczyłem Bożej obecności, gdy kilka lat temu, tuż przed świętami, na pustej ulicy wyskoczyło z samochodu kilku facetów i pobiło mnie. W mojej głowie pulsowało słowo ze spotkania modlitewnego, z którego wracałem: „Kto was dotyka, dotyka źrenicy mojego oka”. Niemal fizycznie czułem, że Bóg cierpi razem ze mną. To zatykało dech w piersiach…

- Na co dzień jestem świadkiem takich historii, gdy upadek czy nieudane marzenia pozwalają dojrzeć coś o wiele głębiej udanego. Dopiero w chwili kryzysu człowiek dostrzega coś, czego nie widzi w codziennej bieganinie. Widziałem niedawno film „Miasto gniewu”. Historia żyjących powierzchownie, namiętnie, banalnie ludzi, w których dzięki dramatycznym zdarzeniom wyzwala się coś pięknego, szlachetnego. Dopiero gdy przeszli przez cierpienie, stali się dojrzali. Stare talmudyczne przysłowie mówi, że sprawiedliwy jest jak kwiat palmy. Zdeptany jeszcze mocniej pachnie.

Pan Bóg dopuszcza takie zmiażdżenia butem, byśmy poczuli się bezradni jak dzieci?

- Bóg nie chce cierpienia. Ale my sami stwarzamy takie sytuacje, w których jedyną szansą wydobycia czegoś prawdziwego jest pęknięcie. Żyjemy w skorupach, jak orzechy. Budujemy mury, pancerze płytkiego, przyjemnego życia i by cokolwiek z nas wydobyć, potrzeba takiego crashu…

Gdy Maryja z Józefem pukali do drzwi betlejemskich domów, ludzie zamykali się na cztery spusty…

- I te pozamykane przed błogosławieństwem drzwi niebawem musiały otworzyć się przed niosącym śmierć Herodem. To jakaś głęboka prawda: tam, gdzie nie ma miejsca dla nowego życia, dla Bożego błogosławieństwa, niebawem przychodzi śmierć.

To też symbol, że tam, gdzie działają aniołowie, niebawem zjawiają się i inne duchy - demony. Wytresowany człowiek może się wystraszyć: nie będę czynił dobra, bo spotka mnie za to zemsta…

- Demon tresuje. Ale Bóg jest mocniejszy. Taki atak sił ciemności boleśnie rani, ale jednocześnie w tym samym momencie Bóg nas głębiej uzdrawia. On każde zło obróci w dobro. Często po spowiedziach, modlitwach wstawienniczych czy rekolekcjach przeżywałem duchową masakrę, ale zawsze odkrywałem w niej potężną łaskę.

Ale dostrzegał ją Ojciec dopiero po pewnym czasie?

- Tak, nie widziałem jej często w samej chwili cierpienia. Można zapytać, czy warto tak cierpieć po to, by potem być jeszcze szczęśliwszym? Warto.

Często w takich chwilach obwiniamy Boga. Czy Jezus przychodząc jako bezbronne dziecko, nie chce nam powiedzieć: jestem niewinny?

- Bóg nie jest winny zła. Jan Paweł II w encyklice o Duchu Świętym pisał, że jedną z udanych sztuczek szatana jest to, że wmówił nam, że Bóg jest winien wszelkiego zła. To przewrotne kłamstwo, odcinające nas od łaski. Krzyczymy: To Bóg jest winny wszystkiemu, co się z nami dzieje! Tak myślał Herod. To wszystko przez Jezusa! - syczał. W tę podejrzliwość wdarła się myśl o śmierci.

To właśnie w Boże Narodzenie na Zachodzie odnotowuje się najwięcej samobójstw.

- To jest trochę tak jak z zatrzaśniętymi drzwiami Betlejem. Tam, gdzie nie wpuszczamy łaski Jezusa, przychodzi śmierć. Żydzi nie znali Mesjasza, my sporo o Nim wiemy. Wiemy, Kogo odrzucamy. Nie będzie już nowej ewangelii. Mamy wszystko… Każdy mój grzech jest świadomym odtrąceniem Jezusa i Jego miłości. Odrzucałem Go już tysiące razy. Ale On za każdym razem wyciągał rękę i mówił: Augustyn, nie odrzucam cię z powodu twojego odrzucenia Boga.

Pamięta Ojciec chwilę łamania się opłatkiem w czasie domowych wigilii. Dla wielu ta pozornie sielankowa chwila jest niesamowicie trudna…

- Moja rodzina w pięćdziesięciorodzinnym bloku była chyba najtrudniejsza i najuboższa. Dziś cieszę się, że moje wigilie nie były przyjemne, tak jak nie była przyjemna wigilia Maryi i Józefa. Spędzili święta w grocie, dziś moglibyśmy powiedzieć: na brudnym dworcu kolejowym. Nie miałem przyjemnych świąt. Święta nie muszą być przyjemne. Ważne, by były prawdziwe. Zwykle to, co przyjemne, nie jest prawdziwe. Rilke pisał, że prawdziwe jest tylko to, co trudne.

Za kilka lat w Betlejem, kolebce chrześcijaństwa, może zabraknąć chrześcijan. To znak czasu?

- A czy gdzieś w Ewangelii Jezus zapowiedział swoim uczniom bezpieczne, komfortowe i przyjemne życie? W Azji Mniejszej było siedem tętniących życiem Kościołów. Dziś ich nie ma. I co? Apokalipsa, do których była adresowana, nie obowiązuje? Naszą ojczyzną jest niebo. Mamy skłonności do tradycji, kamyczków, bazylik. Ale to nie jest w perspektywie ważne. Stajnia betlejemska nie miała dzwonnicy, a nawet zakrystii. Przypomina mi się historia monumentalnej katedry w Beau-vais. Miała być największym kościołem chrześcijańskim świata. Wysoka na 153 metry wieża (to dokładnie tyle, ile wyniósł ostatni ewangeliczny połów ryb) zawaliła się z hukiem w czasie Wielkiego Tygodnia. Kościół trzykrotnie nawiedzały budowlane katastrofy. Widocznie Bogu nie jest miłe coś tak wyniosłego i majestatycznego, skoro wybrał stajnię…

0x01 graphic

Punkt krytyczny 2009-11-25

rozmowa z ojcem Augustynem Pelanowskim OSPPE GN 48/2009

Pokażę Ci drogę do nieba Gdyby dziś nastąpiła Paruzja, wielu nie zdążyłoby się uchwycić skrawka szaty Jezusa - mówi o. Augustyn Pelanowski, paulin, w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem

Marcin Jakimowicz: Mdlał kiedyś Ojciec ze strachu?

Augustyn Pelanowski: - Ze strachu nie, ale z bólu mi się zdarzało… Pytasz mnie o osobiste przeżycia, a pierwsza niedziela Adwentu odsyła do czegoś innego: do Paruzji. A to nie osobiste oświadczenie Augustyna Pelanowskiego. Paruzja nie objawi się w chwili mojej śmierci. Moja śmierć może być sądem szczegółowym związanym z moją osobą, a Paruzja zbiega się z Sądem Ostatecznym dotyczącym całego świata. Może słowo „sąd” nas niepokoi, ale ci, którzy w tym świecie żyją w komunii z Jezusem, nie muszą się bać Jego przyjścia. Paruzja to ostateczne przyjście Chrystusa w chwale, w pełni życia wiecznego, jakie ma do zaofiarowania ludzkości oczekującej absolutnego przeobrażenia życia i zniesienia raz na zawsze nowotworu śmierci, rozpaczy grzechu i wszelkiego cierpienia. To ciekawe, że ostateczny temat teologii jest w Adwencie pierwszy. Jest on przecież naszą najważniejszą nadzieją i najgłębszym pragnieniem. Nie mogę się tego bać.

Nie mogę? Ciarki chodzą po plecach, gdy czyta się: „ludzie mdleć będą ze strachu”.

- Nie mogę się bać przyjścia Jezusa, bo jest czymś nieracjonalnym bać się nadejścia szczęścia, które mnie wreszcie pozbawi możliwości cierpienia. Czy jest na tym świecie człowiek, który nie ma już dość tej męki życia, które w każdej godzinie może zaskoczyć cierpieniem, opuszczeniem, kalectwem, wypadkiem, rozwodem, przemocą, torturami, wojnami, chorobami psychicznymi, gwałtami? Ja każdego dnia widzę cierpienie i tysiące ludzi żyjących w męczarni i desperacji. Zadaję innym cierpienie i sam jestem raniony. Czy obecny świat jest naprawdę tak sielankowy, jak to widzimy w reklamach? Bóg zapewnia nas o istnieniu świata, który jest wolny od śmierci i cierpienia.

Kilkanaście lat temu, gdy z wypiekami na twarzy czytałem Apokalipsę, powiedziałem jednemu mnichowi: mam wrażenie, że to wszystko dzieje się na moich oczach. A on uśmiechnął się: ja też miałem identyczne wrażenie, gdy czytałem ją wiele lat wcześniej. Czy możemy domyślać się, kiedy Jezus powróci?

- Piotr pisze: „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - jak niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do nas. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich chce doprowadzić do nawrócenia”. W tysiącach komór celnych dopiero liczą swoje oszczędności rozliczni Mateusze. A może dopiero rosną sykomory i dopiero rodzi się sto czterdziesty czwarty Zacheusz? Niejedna teściowa jeszcze nie zachorowała na gorączkę. Może jeszcze nie urodziła się niejedna chora na anoreksję córka Jaira? Myślę, że wiele zranionych kobiet, których wspomnienia z dzieciństwa bardzo krwawią, na razie wydaje całe swoje oszczędności na lekarzy… Gdyby dziś nastąpiła Paruzja, oni nie zdążyliby się jeszcze uchwycić skrawka szaty Jezusa! Nie zaistniałaby ich wiara. Nie każe się górnikowi, który przebywał przez tydzień w zawalonym i mrocznym chodniku w kopalni, od razu otworzyć oczu na słońce, gdy go wybawi ekipa ratunkowa. Jasne, że Chrystus mógłby usunąć śmierć już teraz. Jest zdolny to uczynić. Ale wtedy wylałaby się na nas wieczność życia Boga, a wielu z nas jeszcze nie dojrzało do wyboru wiary. Paruzja byłaby przedwczesnym finiszem i być może miliony ludzkich istnień byłyby niedojrzałe do niej, nieprzygotowane na nią, nie zdążyłyby zaznać komunii z Jezusem na tym poziomie istnienia… Przesunięcie całkowitego przeobrażenia świata jest spowodowane miłosierdziem, bo jeszcze wielu Szawłów czeka na swój Damaszek.

Mamy czekać, aż nawróci się cała ludzkość???

- Nie znam dnia ani godziny, ale wydaje mi się, że Jezus przyjdzie dopiero wtedy, gdy cała ludzkość przerazi się niemożliwością wyjścia ze skutków swoich zbrodniczych pomysłów. I przyjdzie jako Ten, który wyciągał rękę do tonącego Piotra, a nie do Piotra, który z uśmiechem spacerował po falach. Świat zmierza ku punktowi krytycznemu, a krytyczny punkt może być ostatecznym przesileniem.

O północy, kiedy jest najciemniej, zaczyna się nowy dzień - opowiadał o. Verlinde. - Toniemy w mroku, ale widzimy wyraźnie pierwsze blaski nowego dnia.

- Tak! Talmud mówi, że Mesjasz przyjdzie, gdy świat będzie już całkowicie zepsuty, gdy będzie całkowicie winny, bowiem wtedy wszystko będzie „z góry”, czyli będzie zależało już tylko od łaski Wszechmogącego. Księga Kapłańska mówi symbolicznie, że kiedy całe ciało człowieka pokryte jest trądem, człowiek jest czysty.

Paradoksalne słowa…

- Pomyślmy o tym w znaczeniu symbolicznym: kiedy cała ludzkość będzie trędowata, wtedy nastąpi oczyszczenie. Kiedy całe ciało ludzkości przekona się, że jest nieuleczalnie chore, to właśnie ten moment może być momentem przeobrażenia. Kiedy wszyscy ludzie zdadzą sobie sprawę z winy, przyjdzie pełnia odkupienia. Podobnie jest z nami: z tobą czy ze mną. Dopiero wtedy, gdy człowiek do głębi zdaje sobie sprawę ze swego upadku, z którego nie może się już podnieść, może zdobyć się na najsilniejszy akt zwrócenia się ku Bogu, czyli nawrócenia.

To długo jeszcze będziemy musieli czekać?

- Być może. Gdy noc dobiega końca, następuje przebudzenie, rozbłyska światło. Przed wschodem słońca noc jest najciemniejsza. Właśnie pośród tej narastającej ciemności zrozumiałe stają się słowa Jezusa o trwaniu na czuwaniu, w bezsenności. Dla tych, którzy czuwają w nocy, świt jest wcześniejszy. Greckie agrypneo dosłownie tłumaczy się jako bycie bezsennym, czujnym, Gdy czytam te słowa, lekko się uśmiecham, bo już od dawna mam problemy ze snem i dużą część nocy przeznaczam na przygotowanie słowa Bożego. Jestem trochę jak piekarnia: nocą jest wypiek, a w ciągu dnia darmowa sprzedaż.

Co więc robić w Adwencie? Nie wysypiać się?

- Chodzi raczej o to, by nie utożsamić się z ciemnością nocy, jaka spowija ten świat. Noc jest synonimem pewnego stylu życia: obżarstwa, pijaństwa, trosk doczesnych, jak czytamy w dzisiejszej Ewangelii. Zwróćmy uwagę, że to nie są jakieś wielkie grzechy. To raczej synonimy stylu życia uniemożliwiające człowiekowi otwarcie oczu na Jezusa. Dlatego Jezus proponuje pewne wyrzeczenie, wycofanie się z pozornych dobrodziejstw tego świata, by odkryć prezent życia wiecznego...

Dla tych ludzi „ten dzień będzie jak potrzask”?

- Tak, będzie dla nich bolesnym rozczarowaniem. Jeśli ktoś całą swą energię wkłada w budowanie domku z kart, przerazi się, gdy ten domek się rozsypie. Wyobraź sobie inną sytuację: wyciągnąłeś wszystkie pieniądze z lokaty w banku i schowałeś je w swojej szafie. Wszyscy twoi sąsiedzi ufają bankowi i trzymają oszczędności na koncie. Nagle jednego dnia bank plajtuje. Totalny krach. Czy ty będziesz przeżywał rozczarowanie? Nie! Podobnie jest w sytuacji, gdy masz relację z Jezusem. Jego przyjście nie przerazi cię. Nie będzie dla ciebie potrzaskiem.

Zaćmione słońce, księżyc, gwiazdy: mamy traktować je dosłownie, czy to jakiś biblijny symbol?

- Można to odczytać również jako symbol, Przeczytajmy dwunasty rozdział Apokalipsy: Niewiasta obleczona w słońce, księżyc pod jej stopami, a nad jej głową wieniec z gwiazd dwunastu. Zaćmione słońce, księżyc, gwiazdy mogą oznaczać taką sytuację: nie ma apostołów (czyli nie ma autorytetów duchowych), nie widać Miriam (czyli trwa walka z maryjnością) i wreszcie nie widać samego Chrystusa. Nie ma nieba, nie ma żadnego zbawienia. Jest „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya. Nie ma w nim religii, nie ma wiary. Masz wszystko, co tylko chcesz. Chcesz seksu? Bardzo proszę. W tym świecie istnieje ministerstwo, którego celem jest minimalne skrócenie oczekiwania na zaspokojenie każdego kaprysu człowieka. Francis Fukuyama pisze na ten temat: Jasne, że można stworzyć takie warunki, tylko że wtedy człowiek przestaje być człowiekiem. Traci swą naturę. Bo być człowiekiem to znaczy także zmagać się z cierpieniem, bólem.

Moce niebios zostaną wstrząśnięte. Czy można to odczytać tak, że serce Boga będzie wstrząśnięte, poruszone? Ojciec John Gibson tłumaczy: W Księdze Ozeasza Pan mówi, że Jego serce jest zgniecione, „wzdraga się i rozpalają się Jego wnętrzności”. Użyte jest tam słowo, które pojawia się też w opisie... zburzenia Sodomy i Gomory! Serce Boga jest poszatkowane, starte w proch...

- Można. To odpowiada szóstemu rozdziałowi Księgi Rodzaju - gdy ludzie ugrzęźli w błocie demoralizacji i jako konsekwencja ich zachowania nadszedł potop - w którym jest napisane: „Bóg żałował, że stworzył człowieka”. Ale to jest chyba źle przetłumaczone. Tam występuje słowo naham. To zdanie możemy odczytywać tak, że Bóg się bardzo skruszył, jakby zastępczo za człowieka. Bardzo się przejął. Był wstrząśnięty. Bóg nie żałuje, że mnie stworzył. Ale czy Jezus nie podjął na krzyżu za mnie skruchy? Bądźmy najlepszej nadziei, bo Ewangelia jest Dobrą Nowiną, a nie złą!

0x01 graphic

Stań się ogniem 2009-12-09

rozmowa z ojcem Augustynem Pelanowskim OSPPE GN 50/2009

Pokażę Ci drogę do nieba - "Bóg jest ogniem pochłaniającym". Ten ogień nie pochłonie mnie tylko wówczas, gdy sam będę płonął - mówi o. Augustyn Pelanowski, paulin, w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem.

Marcin Jakimowicz: Pamiętam scenę. Młody chłopak wył: „Ja wiem, że Pan Bóg chce mnie wsadzić do klasztoru. Nie chcę tam iść, ale On chce mnie zmusić…”.

O. Augustyn Pelanowski: - Nieprawda. On nie zmusza. On zawsze pyta: czy chcesz? Bóg często wychodzi z propozycjami. To charakterystyczne dla Ducha Świętego. To zły duch jest duchem przymusu, jakiegoś gwałtu.

Rzeczywiście: gdy poprosiliśmy o słowo dla tego chłopaka, „otworzyło się” nam zdanie: „Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić”.

- Duch Święty jest duchem propozycji. Zawsze pyta: czy chcesz? Jezus nigdy nie powiedział: musisz iść za mną. On pokornie pytał: czy chcesz? Ten sposób myślenia widać w dzisiejszej Ewangelii.

Właśnie… Nawrócenie kojarzy się nam z czymś niezwykle radykalnym, z przenoszeniem gór. A Jan odpowiada tłumom w zdumiewająco minimalistyczny sposób….

- On pokazuje, jak dojrzewać duchowo, rozpoczynając od najmniejszego kroku. Jan Chrzciciel każdej z przychodzących do niego grup dawał tylko jedno zadanie. Nie wygłosił mowy o 613 przykazaniach, bo byłby to za wysoki poziom dla ludzi, którzy dopiero co wyznali swe nieprawości. Nie był to także czas ewangelizowania przez Jezusa. Jan radził zrobić tylko jeden krok. Mówił: nie krzywdź, nie okradaj, dawaj jałmużnę, bądź uczciwy.

Nam chyba też przydałby się taki Jan? Proste wskazówki (bądź uczciwy, zadowalaj się tym, co masz) okazują się w praniu nie takie proste…

- Te pouczenia są aktualne również dla nas, bo mimo dwu tysięcy lat chrześcijaństwa większość społeczeństwa żyje w neopogaństwie i dlatego nauka Jana jest niezwykle świeża. Życie duchowe nie zaczyna się od wielkich postanowień, lecz od najmniejszych. I najlepiej, jeśli skupiamy się na dzisiejszym dniu, a nie na przyszłości.

Dawno, dawno temu w czasie spotkania modlitewnego wypowiedziałem w porywie słowa: „Panie Jezu, oddaję ci wszystko”. - A tak naprawdę oddajesz tylko śmieci, rzeczy, na których ci nie zależy - usłyszałem za sobą stanowczy głos Augustyna Pelanowskiego (śmiech). Łatwo o wielkie deklaracje…

- Jasne. Ale one zazwyczaj kończą się nieciekawie. Nie mów: już zawsze będę uczciwy. Powiedz raczej: dziś będę uczciwy. Choć embrion zawiera materiał genetyczny pozwalający mu istnieć w postaci dojrzałego człowieka, nie każe mu się przecież zdawać na uczelnię albo robić prawa jazdy. Tłumy pytające o kierunek rozwoju moralnego słyszą z ust Jana: podziel się odzieniem, udziel jałmużny. Żołnierze słyszą: nikogo nie krzywdźcie, niech wam wystarczy żołd; celnicy: nikogo nie okradajcie, żyjcie uczciwie.

Wszyscy wokół narzekają, że zarabiają zbyt mało

- A Jan podpowiada: podziękuj za to, co masz. Pod skromną powierzchnią tych pouczeń ujawniają się trzy ważne biblijne tematy: jałmużna, służba i uczciwość.

Gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o jałmużnę?

- Zobaczmy, że w Biblii zajmuje ona uprzywilejowane miejsce. Księga Tobiasza przypisuje jej nawet moc odpuszczania grzechów: „Jałmużna uwalnia od śmierci i oczyszcza z każdego grzechu” (Tob 12,9). Tę prawdę potwierdza Syrach. „Woda gasi płonący ogień, a jałmużna gładzi grzechy” (Syr 3,30). Zadziwia mnie moc uwalniania od śmierci. Moc uwalniania i oczyszczania z każdego grzechu powinna chyba zainteresować najbardziej tych, którzy powstrzymują się od spowiedzi albo kościoły omijają szerokim łukiem. Jezus podkreśla jednak, by motywacja obdarowywania była jak najczystsza. Wykonywanie dobroczynności jest bowiem niebezpieczne dla dawcy. Kiedy obdarowuję, czerpię z tego słuszną, lecz delikatną satysfakcję.

Tytuł jednej z gazet: „To MY pomogliśmy Michałkowi”…

- Takie myślenie może niezauważalnie zwyrodnić się w pyszne budowanie maski własnego ego. Tego typu nastawienie jest niegodziwe, bo nie ma w nim już miejsca na troskę, współczucie, lecz w ich miejscu pojawia się pragnienie samozadowolenia, wykorzystania czyjejś biedy dla przeżycia jakiejś dominacji i wyższości. Dlatego Jezus mówi: „Kiedy ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa”. Mam tak udzielać jałmużny, by nie chwalić się tym dobrym czynem, nawet przed samym sobą, nie mówiąc już o innych.

Drugi element: służba - nie drużba…

- Jan, zwracając się do żołnierzy, nakazał im ograniczyć się do służenia i powstrzymania się od krzywdzenia innych ludzi. Zauważmy, że jest to pierwszy krok w przemianie człowieka: po pierwsze nie szkodzić! Wszystko zaczyna się od jednego czynu, ale kończy się na trwałej postawie. Każda służba jest okazją do przekroczenia egocentryzmu, ponieważ jest nastawiona na dobro drugiego, nawet za cenę własnego życia. Żeby zdobyć się na decyzję niekrzywdzenia nikogo, potrzeba zdecydować się na jeden konkretny czyn, który wykonam dziś, w tym miejscu, gdzie jestem postawiony. Żołnierz odmawiający wykonania rozkazu strzelania na egzekucji do bezbronnego i niewinnego więźnia wkracza na obszar ryzykowania własnym życiem. Mamy tego przykład w dramacie Otta Schimka. Odmowa wykonania aborcji może narazić lekarza na nieprzyjemną presję oraz medialną nagonkę, podobnie policjant, który nie daje się przekupić mafijnym strukturom, naraża swoje zdrowie i bezpieczeństwo rodziny.

A trzeci element: uczciwość? Przecież wszyscy wokół kradną i kopiują płyty…

- Słaby argument. Czy w miasteczku, w którym żyje 100 mieszkańców i 99 jest złodziejami, ten ostatni też powinien kraść? A może to miasteczko istnieje tylko dlatego, że ten jeden jedyny nie kradnie? Według pewnej legendy biblijnej, gdy Bóg stworzył świat, zobaczył, że on się chwieje na dwie strony. Spytał więc: „Co ci jest, że tak się kolebiesz?”. A świat odrzekł: „Panie, nie mogę stać spokojnie, bo nie mam podpory”. Bóg więc rzekł: „Dam ci podporę, jednego sprawiedliwego, o imieniu Abraham, który będzie dla ciebie oparciem”. Istnieje pewna starożytna nadinterpretacja biblijna związana ze stworzeniem świata. W Księdze Rodzaju zapisano sformułowanie kończące dzieło stworzenia świata: „gdy były stwarzane” (BEHIBARAM). Hebrajskie litery tego wyrażenia są tymi samymi, które po przestawieniu tworzą wyrażenie: „w Abrahamie” (BAABRAHAM), gdyż wierzono, że świat może trwać, gdy na nim żyje choćby jeden jedyny uczciwy człowiek. A propos uczciwości: duchowość człowieka sprawdza się nawet w interesach. Wystarczy otworzyć Księgę Amosa, by przekonać się, że wszelka nieuczciwość, wyłudzanie, naciąganie, wykorzystywanie, malwersacje są ścigane przez gniew nieba. Niewypłacanie wynagrodzenia pracownikom albo zaniżanie go jest też grzechem wołającym o pomstę do nieba. I na pewno skończy się ową pomstą. Jerozolima stała się pastwą Babilończyków nie tylko dlatego, że szerzyło się w niej bałwochwalstwo, ale również dlatego, że ostatni królowie wykorzystywali ubogą ludność, zmuszając ją do prac przy budowie wielkich gmachów, nie dając żadnego wynagrodzenia, oraz podnosili podatki.

Mam wrażenie, że nie rozmawiam z paulinem, tylko z Januszem Korwinem-Mikke…

- Niczego nie wymyślam! Roboam stracił większość swego królestwa, ponieważ nie chciał ulżyć w podatkach. W 22. rozdziale Jeremiasza prorok wprost wskazuje nieuczciwość jako powód zniszczenia miasta w czasie najazdu Nabuchodonozora w 587 roku. Jakiś czas temu rozmawiałem z mężczyzną, który był zatrudniony w biurze pewnej wielkiej instytucji. Na końcu rozmowy dodał speszony, że troszkę go niepokoi jeszcze jeden malutki problem. Okazało się, że zabrał do domu z biura… zestaw pisaków i odczuwał z tego powodu niepokój, choć twierdził, że nie uważa tego za grzech. Według niego pisaki były niewiele warte i były masowo kupowane do biura. Rzeczywiście - odpowiedziałem - to prawda, że są niewiele warte, ale o wiele poważniejszą stratą jest oswojenie sumienia z kradzieżą. Jak się okazało, od wielu lat wynosił różne drobne przedmioty, których łączna wartość mogła być dość pokaźna. I, co najdziwniejsze, od lat był ogromnie zadłużony. Zastanawiam się, czy ogromne zadłużenie, które trwa latami, nie jest wskazówką, by przyjrzeć się swej osobistej nieuczciwości?

Jan woła: „Po mnie przyjdzie Ten, który chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem”. Ogień to popularny symbol w piosenkach kręgów charyzmatycznych. Milutki, cieplutki. Do czasu gdy nie zaczyna nas parzyć, zwęglać i w końcu spopielać…

- Bardzo dużo o ogniu w Biblii pisał teolog Yves Congar. Ogniem jest Bóg. List do Hebrajczyków nie pozostawia wątpliwości: „Bóg jest ogniem pochłaniającym”. Ten ogień nie pochłonie mnie tylko wówczas, gdy… ja sam będę ogniem. Dlatego Bóg uprzednio daje mi ogień Ducha Świętego (widoczny na przykład w dniu Pięćdziesiątnicy). Daje mi go po to, by Bóg mnie nie spopielił. Ogień nie spala się w ogniu, więc gdy zstępuje na nas ogień Ducha, przeżywamy podobną historię jak Mojżesz, gdy widział płonący krzak, który się nie spalał. Muszę mieć w sobie cząstkę natury Boga, Jego ogień, zadatek Ducha Świętego. Muszę nosić w sobie płomień...

Czy pierwszym krokiem nawrócenia nie są słowa wrzuconego do pieca Azariasza? Siedzi w środku ognia i nie przeklina tej sytuacji, tylko woła: „Jesteś sprawiedliwy we wszystkim, coś nam uczynił”. Czyli inaczej: „Zasłużyliśmy na to”.

- Ciekawe, że o tym mówisz. Mam taką katechezę, w której braciom przed ślubami wieczystymi proponuję wybranie sobie rodzaju śmierci, przez jaką chcą przejść do życia wiecznego. Są tacy, którzy wybierają męczeństwo, ale i tacy, którzy wybierają zgodę na wszystko, co na nich przyjdzie. Z wiarą, że będzie to pochodziło z dobrej ręki Boga. Nawet jeśli będzie się to wydawało bardzo, bardzo przykre…

0x01 graphic

Jasna strona księżyca 2009-12-17 rozmowa z ojcem Augustynem Pelanowskim OSPPE GN 51/2009

Pokażę Ci drogę do nieba Jezus jeszcze się nie urodził, a już biegnie. I to nie na własnych nogach. On naprawdę tęskni. My pobożnie udajemy. I kto tu przeżywa Adwent? - pyta o. Augustyn Pelanowski w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem.

Marcin Jakimowicz: Ogląda Ojciec czasem telewizję?

O. Augustyn Pelanowski: - Oj, rzadko…

Pytam, bo co chwilkę różni mądrale opowiadają w niej o tym, że płód nie jest człowiekiem. Tymczasem bohaterami dzisiejszej Ewangelii są dwie kobiety i… dwa płody. I to te płody odgrywają kluczową rolę…

- To niezwykłe, że ta Ewangelia pojawia się właśnie w okresie Adwentu. Pozornie tu nie pasuje. Ale tak naprawdę pasuje jak ulał. Bo opowiada o ogromnej potrzebie Boga spotkania się z człowiekiem. Jeszcze się nie urodził, a już biegnie. I to nie na swoich nogach (śmiech). Okazuje się, że to nie my mamy nieposkromioną potrzebę spotkania się z Jezusem, ale On z nami! To nie Elżbieta biegnie do Miriam, by w uścisku wyczuć ruchy płodu Mesjasza, ale odwrotnie. Jezus motywuje Mamę do tego, by biegła. Nie może doczekać się spotkania z drugim człowiekiem. A najlepiej z kimś, kto jest w takim samym „formacie” jak on, czyli z drugim płodem (śmiech).

Znam sporo kobiet w ciąży. Bardzo o siebie dbają. Nie wchodzą po schodach, tylko jeżdżą windami.

- A Maryja biegnie. I to gdzie? Okolica, do której zdążała, była górzysta. Słowo horeinos, które tutaj zostało użyte, sugeruje miejsce niedostępne, zarośnięte, dokąd z trudnością się dociera. Nie jest łatwo dotrzeć Bogu do człowieka. Wzmianka o tym gąszczu górskim kojarzy mi się z zagubieniem Adama w gąszczu raju. Zanim Jezus nauczył się chodzić i mówić jakiekolwiek słowa, zainspirował swą Matkę do drogi w niedostępne miejsce. On pragnie dotrzeć do człowieka zagubionego w gęstwinie grzechów. I komu tak naprawdę zależy na spotkaniu? Nam czy Bogu? Kto tu kogo wygląda? Kto przeżywa Adwent?

Nie chce Ojciec chyba powiedzieć, że to nie my przeżywamy Adwent, tylko Bóg…

- Tak, chcę to powiedzieć (śmiech). My czekamy na Mesjasza? Nie wygłupiajmy się. Czekamy na choinkę, wigilię, prezenty, „magię świąt”, a nie na Mesjasza. To On nie może doczekać się spotkania! Przecież większość z nas modli się gorąco: Boże, żeby tylko Twoje królestwo nie przyszło! (śmiech)

Litza pyta się na koncercie: „Kto chce iść do nieba?”. Las rąk. „A kto chce iść do nieba dzisiaj?” Wszystkie ręce w dół…

- Dokładnie! Wróciłem właśnie ze szpitala. Widziałem ludzi, którzy cierpią, ale kurczowo trzymają się życia, zwijają się z bólu, ale za Chiny nie puszczą… Nie wierzymy, że niebo będzie atrakcyjne, że dopiero tam poznamy smak życia. Dzisiejsza Ewangelia pokazuje, kto naprawdę przeżywa Adwent. Jezus biegnie, mimo że nie potrafi jeszcze zrobić kroku. On naprawdę tęskni - my pobożnie udajemy. Na szczęście w Talmudzie jest napisane, że gdy czynimy zło, to Bóg mruży oczy, by jak najmniej zobaczyć, a gdy czynimy najmniejszy sprawiedliwy czyn, to robi taaaakie oczy (śmiech). Otwiera je bardzo szeroko. Pomniejsza grzechy, a wydobywa z nas dobro.

Scena z naszej wspólnoty. Trwa Różaniec. Jedna kobieta (w ciąży) nudzi się jak mops. I wtedy dostajemy proroctwo: Dziecko w jej łonie szaleje z radości. Świętuje. Jest na uczcie. I nie może się nadziwić, że jego mama tak ostentacyjnie ziewa…

- To prawda. Często skupiamy się na zranieniach i traumach czasu prenatalnego, a nie mówimy o jego blaskach i radościach. Jeśli płód przeżywa coś niezwykle radosnego, to zmienia to całą jego przyszłość. Malutki Jan przeżył dotknięcie Boga mocniej niż córka Jaira czy nawet św. Piotr. To był rodzaj interwencji chirurgicznej… Dlaczego? Bo Jan był czysty, dziewiczy, pozbawiony mechanizmów obronnych, filtrów, masek, ironii, inteligentnych ripost. Był płodem. Jeśli doskonała genetycznie istota, którą jest Syn Boży, spotyka się z maleńkim Janem, to łatwo przewidzieć skutki takich „odwiedzin u rodziny” (śmiech). Wino obecności Bożej potrzebuje pustego kielicha. Bóg uwielbia zaczynać od chaosu. Bóg stworzył świat z chaosu. Wielu ludzi na tym świecie mówi: moje życie jest chaotyczne. I chwała Bogu, że tak jest!

Pierwsze zdanie pierwszego czytania: A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich…

- Bóg ma upodobanie w tym, by zaczynać od niczego. Wielu ludzi czuje się nikim na tym świecie. Nie wiedzą o tym, że są wybrańcami losu. Czy Jan uczył się w jakiejś prestiżowej szkole? Na przykład w słynnej jesziwie Gamaliela? Nie. On ruszył w nicość, w pustkę. Uciekł na pustynię.

Sytuacja sprzed dziewięciu lat. Moja żona (w ciąży) w pewnym momencie zauważyła, że dość ruchliwe dziecko przez długi czas przestało się ruszać. Przestraszyła się. I wtedy jako dobrzy katolicy postanowiliśmy powierzyć małą Martę Panu Bogu. Lepiej późno niż wcale (śmiech). Zmówiliśmy dziesiątkę Różańca, a brzuch Doroty dosłownie oszalał. Dziecko zaczęło w nim skakać. Zadzwoniłem do

Ojca i mówię: Dziecko jakby tańczyło. Zaczął się Ojciec bardzo śmiać…

- Wiesz dlaczego? Bo w Ewangelii zamiast słów

„poruszyło się w jej łonie” jest „tańczyło” (skirtao). Mały Jan tańczył, bo wyczuł obecność Jezusa! Czuł się jak na uczcie i wyczyniał w macicy Elżbiety różne obertasy (śmiech).

Gdy czyta się dzisiejszy psalm: „Usłysz, Pasterzu Izraela, który zasiadasz nad cherubami, wzbudź Twą potęgę i przyjdź nam z pomocą!” ma się przeczucie jakiegoś „wejścia smoka”, potęgi Bożej druzgocącej skały. A tu rodzi się dzidziuś…

- Wiesz, co robi na drugim człowieku największe wrażenie? Czyjaś delikatność. Gdy Bóg pisał na kamiennych tablicach dziesięć przykazań, używał palca. Nie zaciśniętej pięści czy młota pneumatycznego, tylko palca. Dlatego kamień ustępował Mu do tego stopnia, że litery prześwietliły się na drugą stronę. Były dziurami, a tablice można było czytać z obu stron. Prawo przymierza zobowiązuje przecież dwie strony. My znamy tylko jedną z nich: tę, do której my jesteśmy zobowiązani. Ale przecież Bóg też zobowiązał się do przestrzegania przykazań. Jakich? Na przykład: „Nie będę miał żadnego innego stworzenia oprócz ciebie”, „Nie będę wzywał twojego imienia na darmo”, „Będę pamiętał o wszystkich twoich modlitwach i nie opuszczę żadnej twej Eucharystii”, „Będę czcił cię jak własne dziecko”, „Nigdy cię nie zabiję”, „Nigdy cię nie zdradzę” i tak dalej… Przypomnijmy sobie inną historię z kamieniem. Tłum mężczyzn chce ukamienować prostytutkę. Są zdeterminowani. Jak reaguje Jezus? Używa… palca. I wszyscy odchodzą. Czy zrozumieli, co chciał im przypomnieć?

W dzisiejszej Ewangelii wszystko odbywa się na poziomie jednej rodziny. Czy jeśli w jakiejś rodzinie Pan Bóg dotknie jednej osoby, ta łaska rozleje się na jej pozostałych członków?

- Tak. Ale musimy pamiętać o tym, że rozlanie łaski przypomina często rodzinny kryzys. Jezus wyraźnie o tym mówi: „Przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy” (Mt 10,34-39). Łaska rozlewa się strumieniem, ale często przypomina to dramat. Przypomnij sobie, co stało się z faraonem, gdy przyszła łaska do Mojżesza… A przecież oni bawili się razem klockami i gonili po wielkim pałacu.

Wielu znajomych opowiadało mi, że w czasie ciemnej nocy (dosłownej i duchowej) nie mieli odwagi wzywać imienia Boga czy nawet Jezusa. Uciekali jednak do Maryi, bo ona nie wzbudzała w nich lęku. Była przytuleniem…

- Doskonale wiem, o czym mówisz. Odpowiem ci obrazem. Przyniosłem specjalnie album Rembrandta. Zachwyciła mnie jego „Święta Rodzina”, obraz z 1645 roku. Skromne płótno, ale niezwykłe przede wszystkim w wymowie duchowej. Ten obraz jest jak katecheza. W ciemnym pomieszczeniu (a może na zewnątrz?) siedzą przy schodach: młodziutka mama - Miriam, babcia Anna, a w kołysce śpi maleńki Jezus. Anna drzemie, mając na dłoniach opleciony sznur, którym porusza delikatnie kołyską. Zza pochylonej nad Biblią głowy Miriam bije niezwykła poświata. Wydaje się, że to ciepłe światło wypływa wprost z kart Biblii. Jest jakby stłumione. Może dlatego, by w ogóle można było na nie patrzeć bez mrużenia oczu? Silne światło potrzebuje filtra, by można było je obserwować. Na słońce możemy spojrzeć jedynie, gdy przesłania je księżyc. Myślę, że takim księżycem jest Maryja.

Bo nie świeci własnym światłem, tylko odbija blask Syna?

- Tak. To dzięki Niej Jezus jest słońcem, które nie powala, lecz przyciąga. Maryja jest filtrem, dzięki któremu możemy w ciemnej nocy patrzyć na słońce, to znaczy spojrzeć w twarz samemu Bogu. Dlatego twoi znajomi uciekali w ciemności pod Jej płaszcz. Pamiętasz jak Jan Ewangelista, który znał przecież świetnie Jezusa, zareagował, gdy zobaczył Go w widzeniu na wyspie Patmos?

Padł jak martwy

- Właśnie! Była to konfrontacja „oko w oko” z Bogiem, bez żadnego filtra. Jezus, szczególnie w Ewangelii Marka, nakazywał milczenie o swej tajemnicy, co może wydawać się niezrozumiałe, ale On nie chciał nas przerażać, lecz przyciągać. Umniejszał swój blask, by nim nie porażać. Nie do końca chce mi się wierzyć, że domagał się milczenia na temat swych cudów, by Go nie mylono z mesjaszem politycznym. Politycy nie wierzą w cuda, chociaż to, co sami obiecują wyborcom, przekracza możliwości cudów (śmiech). Wydaje się, że nakazywanie milczenia było spowodowane pragnieniem zasłonięcia swej potęgi, by ludzie się Go nie bali. Rembrandt przedstawia Miriam jako słuchającą swego Syna przez Biblię.

Ma Jezusa na wyciągnięcie ręki, ale szuka Go w słowach księgi?

- Księga nie poraża, ale oswaja ze światłem, jakie wydobywa się z Przedwiecznego Słowa. Miriam, jak gorliwa uczennica musaru, po prostu spędza noc przy Torze, adorując w ten sposób Syna, zanim objawi się On światu! Rembrandt widział getta żydowskie. Spotykał wielu Żydów. Znał ich obyczaje. Człowiek, jak pisze rabin Dessler, gdy choć na moment odwraca swą uwagę od Tory, od razu wpada w szpony jecer hara, czyli złej skłonności, a mówiąc jaśniej: po prostu nie jest w stanie oprzeć się pożądliwości. Szatanowi wystarczy maleńka szczelinka bezczynności, by opanować naszą uwagę inwazją pokus. Rodzice Desslera zrywali się o świcie, by czytać Biblię. Byli świetnymi kupcami. Dlaczego? Nie dlatego, że cały dzień poświęcali na biznes, ale dlatego, że mieli na to tylko 4 godziny! Resztę poświęcali Torze. Przez te 4 godziny pracowali tak intensywnie, że zarabiali naprawdę świetnie. A my harujemy po 12 godzin i co z tego mamy?. Niewiele. „Szukajcie wpierw królestwa Bożego”…

Babcia na obrazie śpi sobie w najlepsze…

- Anna chrapie, trzymając Jezusa na sznurku. Jej postać rzuca na ścianę ogromny, wykrzywiony cień. To ciekawy szczegół. Nie jest bezpiecznie zasnąć przy Jezusie. Rodzą się w nas wówczas cienie i koszmary. Zasnąć przy Jezusie - to rzuca cień nawet na kogoś tak świętego jak Jego babka. Mówię to oczywiście z humorem, ale warto potraktować to ostrzeżenie poważnie. Miriam spędza noc przy Słowie, bo maleńki Jezus jeszcze nie nauczył się do niej mówić nawet: Mama! Być może do wielu z nas Jezus jeszcze nie przemówił osobiście, ale jest przecież Biblia. A jej Słowa przemawiają…

Zwłaszcza gdy człowiek szuka odpowiedzi i trafia na architektoniczny opis: „Wysokość jednej spiżowej głowicy wynosiła pięć łokci, a sieć i jabłka granatu były rozmieszczone dokoła głowicy, wszystko ze spiżu. Podobnie było przy drugiej kolumnie”. I jak takie słowa mogą przemawiać?

- Otwierając Biblię, obcujemy z żywym Bogiem. Każde jej słowo jest dla mnie spotkaniem. Słowa Biblii mają swe wewnętrzne życie, które domaga się wydobycia. Są przestrzenią, w której ukrywa się obecność Boga…

Nawet między spiżowymi kolumnami?

- Jasne. Dla człowieka cywilizacji euro-amerykańskiej słowa są jedynie przekaźnikiem intelektualnych treści. W Biblii są one obecnością. Ja nie wiedziałem, że tak jest. Dowiedziałem się o tym dopiero po trzech latach czytania Biblii dzień w dzień (gdy często w ogóle nie rozumiałem tekstów nad którymi ślęczałem).

Trzy lata? Straszna dłużyzna dla pokolenia ADHD. Nie da się tego zamienić w trzy tygodnie?

- Myślę, że Bóg nie odsłania się z byle powodu. On musi zobaczyć, że naprawdę tęsknisz. Sobór Watykański mówi o tym, że ktoś, kto codziennie przez pół godziny czyta Biblię na zasadzie lectio divina, zyskuje odpust zupełny. A ponieważ ja miałem na sumieniu sporo grzechów, więc korzystałem z tego jak wariat (śmiech). Po trzech latach siedzenia nad Biblią rzuciło mnie ma kolana. Było nas w celi sześciu. Trudny czas, po stanie wojennym. Wieczór. Czytałem opowieść o miłosiernym samarytaninie. Obok Biblii leżał komentarz Orygenesa. Nagle mnie olśniło. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale to musiało być coś wyjątkowego, skoro padłem na kolana i dziękowałem Mu prosto w oczy za to, że dał mi klucz do zrozumienia... To było pierwsze dotknięcie. Po kilku latach przeżyłem drugie przyjście. To znów przyszedł On, nie ja. Wracamy do punktu wyjścia: i kto tu naprawdę przeżywa Adwent?

0x01 graphic

Deszcz łez 2009-12-01 rozmowa z ojcem Augustynem Pelanowskim OSPPE GN 49/2009

Pokażę Ci drogę do nieba Nad Jordanem nie było żadnej sielanki. Było tam słychać jeden wielki płacz. - mówi o. Augustyn Pelanowski, paulin,w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem

Marcin Jakimowicz: Początek Ewangelii brzmi mniej więcej tak: W czasie gdy prezydentem kraju był Lech Kaczyński, premierem Donald Tusk, a prezydentem Krakowa Jacek Majchrowski, Pan skierował swe słowo do Jana Kowalskiego zamieszkałego na ulicy… Po co te geopolityczne informacje?

Augustyn Pelanowski: - To rzeczywiście przedziwny wstęp. Marek wymienia szereg przywódców, począwszy od Tyberiusza, przez Piłata, Heroda, Filipa, Lizaniasza, Annasza, Kajfasza i na końcu tego szpaleru ustawia Jana. Powiedzmy sobie szczerze: ten ostatni nie za bardzo pasuje do tej „elity”. Wyobraźmy sobie, że stoją oni wszyscy w szeregu, w swych purpurach, diademach, dumni i pewni, że jeśli już Bóg przemówi, to na pewno, do któregoś z nich, a nie do jakiegoś prostego Żyda z prowincji. Tymczasem słowo Boga ich wszystkich omija i ku ich zdziwieniu spoczywa właśnie na tym Żydzie, kulącym się w sierści wielbłądziej. Wynagradza Kopciuszka, a nie dygnitarzy. Okazuje się, że ten, kto w ich oczach jest nikim, dla Boga jest bezcenny! On kocha pokornych i tych, którzy z drżeniem czczą jego Słowo! (Ps 66,2) Dlatego wybrał Jana.

Mój przyjaciel zauważył ciekawą rzecz: każdy z nas chciałby być „naj”. A Jan był… aliteracją tego słowa

- Świetne porównanie. Może nas dziwi wielka dynamika Jana: chodzi, głosi słowo na pustyni, zanurza ludzi w wodach rzeki. Skąd to „turbodoładowanie”? Skąd taki ogromny zapał? To proste. Otrzymał od Boga słowo. Przypomina mi to historię Samuela. Gdy usłyszał w nocy słowo, wybiegł, i już następnego dnia trzymał cały naród w garści. Dlaczego? Bo otrzymał słowo, został nim napromieniowany, nie mógł już normalnie żyć. U Jana było podobnie. Bóg

skierował do niego słowo, prorok zetknął się z niebem. Nic dziwnego, że jego życie nabrało ogromnego dynamizmu. Nigdy nasze życie nie jest tak dynamiczne jak wtedy, gdy jesteśmy napromieniowani słowem Bożym.

Co mogę zrobić, by „przygotować drogi Bogu”? Przecież nawet nie wiem, jakimi drogami chodzi Jego łaska…

- Nawrócić się. Czyli inaczej mówiąc… opamiętać się. Nawrócenie jest dziełem Boga, człowiek może jedynie stworzyć sprzyjające warunki przez wejście w postawę skruchy. Biblia nazywa nawrócenie nowym stworzeniem. Żeby to wyjaśnić, trzeba sięgnąć aż do początków świata. Bóg stwarzając świat, wyłonił go niczym jakaś akuszerka z łona chaosu. Duch unosił się przecież nad wodami! Czytamy o tym w Księdze Rodzaju. W Księdze Wyjścia przeczytamy o małym chłopczyku, który ma na imię Mojżesz. Nazywany jest „wyjętym z wody”. Exodus zaczął się od wyjęcia z wody. Zanim to jednak nastąpiło, dwie tajemnicze akuszerki wydobyły chłopczyka z łona matki, pomiędzy kamieniami porodowymi, które są szkicem dwóch tablic z Dekalogiem.

Kamienie porodowe? A co to takiego?

- Chodzi o dwie tablice kamienne, które stawiano rodzącej kobiecie pod stopy. Są one do dziś używane na przykład w Etiopii. Nic dziwnego, że to, co Mojżesz zobaczył na górze Horeb, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Bóg pokazał mu dwie kamienne tablice, łudząco podobne do... kamieni porodowych. Tyle że Mojżesz zobaczył na nich słowa Boże. Zrozumiał wtedy, gdzie jest łono człowieka wierzącego Bogu - pomiędzy dziesięcioma słowami! Spoglądając na dwie tablice z dziesięcioma słowami Boga, Mojżesz nie mógł nie domyśleć się, co Bóg chce mu zakomunikować: to słowa Boże rodzą do życia wiecznego. Jak matka zapierająca się nogami na kamieniach, tak łono miłości Bożej, opierając się na przykazaniach, czyli na słowach, wydaje na świat każdego, kto wierzy Bogu. Gdy Jokebed, matka Mojżesza, ujrzała swego syna w chwilę po porodzie, dostrzegła, że jest piękny i dobry. A jest to identyczne sformułowanie z tym, które wypowiadał Bóg, stwarzając świat - KI TOW! Bóg stwarzał i stwierdzał: to jest dobre. Jak widać, słowa „nawrócenie” i „zrodzenie” są nierozerwalnie związane.

Dlatego zdumiony Nikodem usłyszał w nocy: musisz się ponownie narodzić?

- Tak! Jezus porównywał nawrócenie do wyjścia z łona matki. Co z tego wynika? Ano to, że nawrócenie nie leży w mocy człowieka. Nikt samego siebie nie może zrodzić.

Odpada koncepcja bicepsowa: napnę duchowe mięśnie i nawrócę się…

- Jasne. To deklaracje podobne do noworocznych postanowień, które mają króciutką gwarancję i rozsypują się razem z igiełkami zeschniętej choinki, która stoi jeszcze w kącie pokoju. Jan Chrzciciel nie skupiał się na proponowaniu czy narzucaniu ludziom jakichś surowych wyrzeczeń, ale doprowadzał ich do zanurzenia się w wodach Jordanu i wyznawania win. To wszystko??? - można się zdziwić. Tak, wszystko. Bo mistrzem i twórcą nawrócenia jest zawsze Duch Święty. A skoro jesteśmy dziećmi, a nawet niemowlętami (1P 2,2), to pomyślmy przez chwilę, co może uczynić niemowlę, które się zanieczyściło. Czy może się samo wykąpać albo zmienić pieluchę? Nie! Może najwyżej poinformować matkę swym płaczem, że wydarzyło się coś nieprzyjemnego.

Nawróceniu musi towarzyszyć szczery płacz?

- Musi. Matka dokonuje dzieła oczyszczenia, to ona zdejmuje zanieczyszczoną pieluszkę i zanurza swoje dziecko w wanience, obmywa i wyciera, po czym zakłada świeżego pampersa. Banalne porównanie, ale, jak sądzę, najbardziej adekwatne. Możemy tylko szczerze zapłakać nad własnymi nieczystościami. Duch Święty, jak matka, czyni całą resztę. Dlatego Jan wprowadzał poruszonych słuchaczy do Jordanu, a oni, wstrząśnięci wiarygodnością słów Jana, wyznawali swe winy. Przez lata spowiadania przekonałem się, że nic tak człowiekowi nie ciąży jak potrzeba przyznania się do swych podłości i jednocześnie nic nie jest tak trudne do wykonania. Ale gdy wreszcie da się tej potrzebie upust, towarzyszy temu deszcz łez. Żeby się narodzić na nowo, potrzeba łona. Ludzie wychodzący z wód Jordanu pewnie nie byli nawet świadomi, jak bardzo ta czynność odwołuje się do ich narodzenia z wód płodowych…

Co jest łonem, które ma mnie zrodzić do nawrócenia?

- Łzy. To one towarzyszą naszemu nawróceniu. Trudno jednak nawrócić się bez zderzenia z Biblią. Słowo objawia nie tylko Boga, ale też prawdę o człowieku. Oświeca to, co jest w wewnętrznej ciemności serca. Wyjaśnia, obnaża, nazywa, dotyka do żywego, ale też leczy. Jest jak opatrunek, jak gorzkie lekarstwo, łagodzi ból, goi i umacnia. Zanim ludzie zanurzali się w wodach rzeki, Jan obchodził całą okolicę i głosił słowo. To niesamowicie ważne. Słowo przygotowuje do nawrócenia, do zanurzenia w wody Jordanu. „Przygotować drogę Panu” to znaczy również umożliwić Janowi Chrzcicielowi wygłoszenie słowa. Na rekolekcjach, w czasie homilii, czy w czasie czytania Pisma Świętego we wspólnocie.

Dzisiejsza Ewangelia wydaje się sielankowa: ludzie wchodzą do rzeki, zanurzają się, wychodzą przemienieni.

- Tam nie było żadnej sielanki. Nad Jordanem było słychać jeden wielki płacz. Ludzie byli wstrząśnięci. Myślę, że bardzo głośno wyli. Słyszeli mocne słowa Jana, które powodowały, że widzieli jak na dłoni swoje grzechy. Byli przerażeni swą sytuacją, przychodzili do Jana i pytali bezradni: co możemy zrobić?

Dziś chrzest kojarzy się z przyjemnościami: biała szatka, świece, kwiaty. Na koniec impreza…

- Kiedyś chrzest kojarzył się inaczej. To było wydobycie ze śmierci, z potwornej ciemności grzechu.

Nas wkurzają niemowlęta drące się w czasie polewania wodą…

- Hm, a może to dobrze, że płaczą? Pamiętajmy jednak o najważniejszym: żaden noworodek nie urodził się w takim bólu, jaki Chrystus wycierpiał za nas, gdy na krzyżu pozwolił sobie otworzyć swój bok. Po to, by wszyscy usłyszeli to, co usłyszał Jan: mamy tę samą Matkę co Jezus. Męczarnia na krzyżu była jak bóle porodowe matki, która rodzi swe dziecko. Paweł, pisząc do Koryntian, posługuje się podobnym porównaniem: „W Chrystusie Jezusie zrodziłem was przez Ewangelię” (1 Kor 4,15). To nie jakiś patos starożytnej epistolografii. To konkret. Powodem naszego nawrócenia są zasługa i wstawiennictwo Jezusa. I to właśnie przez Jezusa Bóg wykonuje w nas to, co miłe jest w Jego oczach (Hbr 13,21). Posłużę się porównaniem. Na egzaminie dającym mi wstęp na upragnioną uczelnię dostaję test. Siedzę nad nim i siedzę, ale za Chiny nie potrafię go rozwiązać. Obok mnie siedzi syn zasiadającego w komisji rektora. Również zdaje egzamin. Kątem oka dostrzegam, że idzie mu świetnie. Tymczasem ja pocę się i gryzę nerwowo długopis, próbując wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Czuję, że nie mam szans. Nagle syn profesora podsuwa mi dyskretnie rozwiązany test. Oddaję test komisji i ojciec tego syna, rektor, stawia mi za rozwiązanie najlepszy stopień. Po ukończeniu uczelni dowiaduję się, że ów rektor uczelni nie tylko o wszystkim wiedział, ale sam inspirował tę pomoc, bo ulitował się nad moją beznadziejną sytuacją i pozwolił mi zaliczyć tamten sprawdzian. Jasne, z punktu widzenia ludzkich układów byłoby to nieuczciwe, ale czy nie tak jest z nawróceniem? U Boga nic nie jest nieuczciwe, tylko po prostu miłosierne.

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Laborki -- Augustyniak, Cw4 inne, Temat: Pomiar czujnikiem indykcyjnym.
o Augustyn Pelanowski gn2006
o Augustyn Pelanowski gn2008
Znak Katynia, znak Smoleńska [o Augustyn Pelanowski]
O Augustyn Pelanowski OSPPE “Oto Ja posyłam anioła przed tobą”
Ojciec Augustyn Pelanowski
Proroctwa o Polsce proroctwo o Augustyna Pelanowskiego
o Augustyn Pelanowski gn2011
o Augustyn Pelanowski gn2007
O Augustyn Pelanowski OSPPE Felietony zebrane
PRODUKT MIŁOŚCIOPODOBNY, Augustyn Pelanowski OSPPE
o Augustyn Pelanowski gn2005
o Augustyn Pelanowski homilie zbiór
o Augustyn Pelanowski gn2010
o Augustyn Pelanowski gn2009
Zdejmowanie sandałów, ks.Pelanowski Augustyn
Bardzo dobry wywiad, ks.Pelanowski Augustyn
Możesz posłuchać, ks.Pelanowski Augustyn
Ochrona przed rozpadem, ks.Pelanowski Augustyn

więcej podobnych podstron