GN 2011
Wzrastamy, pomniejszając się … |
On jest Synem Bożym … |
Bóg po stronie przegranych … |
Umiłuj bycie nieznanym … |
Czyny światła, czyny ciemności … |
Co jest normalne? … |
Oko za oko, policzek za policzek … |
Co jest najważniejsze? … |
Dać poznać się Bogu …
|
Wzrastamy, pomniejszając się
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Chrzest Jezusa nie tylko odsłonił Ojca i Ducha oraz stał się fundamentem pierwszego sakramentu, ale ujawnił też zasady stanowiące w chrześcijaństwie warunek każdego rozwoju duchowego: nigdy nie rozwijamy się w odosobnieniu od innych i wzrastamy, pomniejszając się.
Nikt się nie zbawia sam, ale potrzebuje przynajmniej drugiej osoby, by ujawniało się w nim Życie Trójcy. Życie samotnego człowieka przypomina istnienie jednej litery. Dopiero kiedy ustawiamy się w relacji do innych osób, tworzy się sensowny układ. Podobnie jak w przypadku liter, które wraz z innymi tworzą słowo posiadające znaczenie. Słowa potrzebują innych słów, by tworzyć zdanie, a zdania układają się w rozdział, wchodząc w skład księgi. Syn Boga potrzebuje człowieka, stając przed nim i przyjmując od niego chrzest, by zainicjować własną misję! To zdumiewające, czego uczy nas Chrystus. Jeśli on nazywa to sprawiedliwością, to tym bardziej jest to sprawiedliwe, czyli uświęcające dla mnie i dla ciebie. Zarówno Jan, jak i Chrystus stoją wobec siebie w dogłębnym uniżeniu.
W 1547 roku w Moskwie rozszalał się pożar, który przez wiele dni niszczył domy, cerkwie i pochłaniał setki ofiar. Car obserwował w przerażeniu szalejący żywioł z Woroblowej Gory, z tego samego miejsca, z którego również Napoleon obserwował pożar Moskwy. W mieście wybuchły zamieszki, które Iwan Groźny krwawo stłumił, ale w tym czasie pojawił się przed nim zwykły pop o imieniu Sylwester. W gwałtownej mowie przypomniał mu los Sodomy, grożąc carowi oskarżycielskim palcem.
Jeden jedyny raz car przyjął głos skarcenia i padł na kolana. Skarcenie doprowadziło w trzy lata później do publicznej skruchy na placu przed Kremlem zwanym Pożarnaja Płoszczad, nam znanym jako Plac Czerwony. Przez krótki czas w Rosji panowały sprawiedliwość i ład, ale niebawem cała Rosja pogrążyła się w chaosie okrucieństwa, bowiem car przestał słuchać kogokolwiek. Otoczony przez pochlebców, którzy lękali się mu powiedzieć prawdę, własne iluzje uznał za mistyczne natchnienia, które doprowadziły go do okrucieństwa i perwersji. Czytał Biblię, ale czytał po to, by sobie wmawiać nieomylność. Tymczasem droga uświęcenia przebiega przez nieustanne uznawanie w sobie omylności.
Bez konfrontacji naszych myśli, motywacji, postaw ze słowem Boga, wypowiadanym przez osoby, które nim żyją, zdani jesteśmy na niebezpieczną interpretację tego, co się wokół nas dzieje. Stare przysłowie rzymskie powiada: „Nikt nie jest sędzią we własnej sprawie”. Św. Hieronim, cytowany w adhortacji „Verbum Domini”, wyrzekł słowa, które nigdy się nie zdezaktualizują: „Nie możemy nigdy sami czytać Pisma Świętego. Spotykamy zbyt wiele zamkniętych drzwi i łatwo błądzimy. Biblia została napisana przez Lud Boży i dla Ludu Bożego pod natchnieniem Ducha Świętego. Jedynie w tej komunii z Ludem Bożym możemy rzeczywiście dotrzeć z naszym MY do istoty prawdy, którą Bóg chce nam przekazać”.
On jest Synem Bożym
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Pamiętamy zapewne, jak po uwięzieniu Jan Chrzciciel popadł w wątpliwości dotyczące Jezusa Chrystusa.
Tymczasem na samym początku działalności Jezusa Jan Chrzciciel zdaje się nie mieć nie tylko żadnych wątpliwości, ale wydaje się potwierdzać Boskie pochodzenie swego kuzyna. W tamtych czasach wielu władców nakazywało nazywać się bogami albo synami bożymi. Apostoł Paweł podążał z Ewangelią do ziem, które witały Augusta jako „boga i zbawiciela”. Cesarz Domicjan, za którego panowania Jan Ewangelista został zesłany na Patmos, wymagał dla siebie boskiej czci. Swetoniusz pisze, że skierował on list okólny, zaczynający się od słów: „Nasz mistrz i nasz bóg rozkazuje, aby to uczynić”.
Potrafił zabić własnego kuzyna Klemensa Flawiusza z powodu „ateizmu”, czyli oporu wobec oddawania mu boskiej czci. Kilka wieków wcześniej okrutny Antioch nadał sobie tytuł „Epifanes”, co można przetłumaczyć: „(bóg), który objawia sam siebie”. Teksty starotestamentalne synami Boga nazywają przede wszystkim aniołów. Również o królu Izraela, pisze się tak, jakby był synem Boga: „Ja będę mu ojcem, a on będzie Mi synem” (2 Sm 7,14). Wreszcie Księga Wyjścia nazywa synem Boga całego Izraela: „A ty wtedy powiesz do faraona: To mówi Pan: Synem moim pierworodnym jest Izrael. Mówię ci:
Wypuść mojego syna, aby mi cześć oddawał; bo jeśli zwlekać będziesz z wypuszczeniem go, to Ja ześlę śmierć na twego syna pierworodnego” (4,22-23). W późniejszych czasach tego tytułu używano jedynie w odniesieniu do Żydów o wyjątkowej prawości i pobożności. Ktoś niezwykle miłosierny miał prawo do takiego tytułu, co potwierdza na przykład Księga Syracha: „Bądź ojcem dla sierot, jakby mężem dla ich matki, a staniesz się jakby synem Najwyższego, i miłować cię On będzie bardziej niż twoja matka” (4,10).
W pewnym momencie dziejów, gdy oczekiwanie Mesjasza stało się wzmożone, tytuł ten był odnoszony do królewskiego Mesjasza. W ustach Jana Chrzciciela tytuł Syna Bożego mógł oznaczać Mesjasza, wybawcę z nędznej kondycji całego narodu. Jednakże Jezus zaskoczył nie tylko Jana, ale również wielu Żydów bogactwem łaski, jaka się ujawniła w Nim samym. Kilkadziesiąt lat po słowach Jana Chrzciciela, Jan Ewangelista pisze w swej Ewangelii o Synu Bożym Jezusie Chrystusie, nie mając wątpliwości, co do rzeczywistej treści tego tytułu: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy. I znowu Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować.
Odpowiedział im Jezus: Ukazałem wam wiele dobrych czynów pochodzących od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować? Odpowiedzieli Mu Żydzi: Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga”(J 10,30-34). Żydzi dobrze zrozumieli, o jakie synostwo Jezusowi chodzi. Jezus wypowiadał się o swoim synostwie w kategoriach bóstwa. Ten fragment nie pozostawia wątpliwości co do treści, jaką nadał Jezus temu tytułowi.
Bóg po stronie przegranych
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Mefistofeles, przeciwnik Boga, mówi w „Fauście”: „Wszystko, co istnieje, zasługuje, by zginęło”. Pierwsze karty Ewangelii ukazują Jezusa, który pragnie wszystko, co ginie, ocalić, aby istniało na zawsze.
Lud, który siedział w ciemnościach, nagle ujrzał światło w słowach i gestach Chrystusa. Jezus leczył wszystkie choroby i wszelkie ludzkie bolączki. Nie chciał czynić tego sam. Powołał rybaków, którzy mieli we krwi wydobywanie z dna! A powołując, niewykluczone, że wydobył ich z dna beznadziei i bezsensu. Uczniowie byli nieznanymi, zwykłymi rybakami, teraz ich imiona nabierają niezapomnianego charakteru.
Odnalezienie siebie samego jest ukryte w naśladowaniu Boga. W chwili gdy zaczynamy czynić to, do czego On nas zaprasza i powołuje, nasze istnienie przestaje być banalne i puste, a staje się pełne
sensu. Najgłębszą satysfakcję zawsze czerpałem tylko z takich czynów, które zmierzały ku celom wyznaczonym przez Jego słowo. By to wszystko mogło się stać, żeby każdy z nas mógł odzyskać poczucie wartości, sensu i satysfakcję z istnienia, Syn Boga musiał się pozbawić oznak chwały. Możemy się wzbogacić tylko tym, czego On się wyrzekł. Jak mówił Paweł, Jezus wybrał to, co jest głupie w oczach świata. Poprzez wcielenie ogołocił się nie ze swej Boskości, ale z pełnych majestatu i chwały atrybutów. W Liście do Filipian Paweł pisze o Synu Bożym, który, choć istniał w postaci Bożej, ogołocił samego siebie i zrezygnował z Boskiego majestatu. Owo ogołocenie udzieliło nam wszystkim pełni i chwały, bogactwa łaski i mądrości.
Biblia jest kroniką przegranych ludzi, po których stronie staje zawsze Bóg i ich klęski przeobraża w zwycięstwa. Bóg staje po stronie wyśmiewanego Izaaka, mniej kochanego i pominiętego przez ojca Jaku-ba, a także po stronie sprzedanego przez braci Józefa. Towarzyszy zbiegłym niewolnikom z Egiptu i reszcie Izraela, która powraca z Babilonu, by odbudować ruiny Jerozolimy. Umiłował sobie słabość, by doskonalić ją w moc, i stawia zawsze na tych, z którymi nikt się nie liczy. Bóg staje po stronie przegranej. Takiego Jezusa znamy z Ewangelii. To znamienne, że Syn Boży stał się Żydem - wybrał narodowość najbardziej wzgardzoną - a nie Egipcjaninem czy Babilończykiem.
Stał się Żydem odrzuconym także przez Żydów. Wybiera rybaków, a nie uczonych w Piśmie, szuka zagubionych i chorych, nie towarzyszy wybrańcom losu i magnatom. Adhortacja „Verbum Domini” wskazuje jako najbardziej uprzywilejowanych słuchaczy słowa Bożego migrantów, cierpiących, młodzież i ubogich. Ci wszyscy są arystokracją w oczach Jezusa i Kościoła! W dzisiejszej Ewangelii dotknęła mnie informacja o zamieszkaniu Jezusa na prowincji. Nie wybrał sobie ani Rzymu, ani Jerozolimy, tylko miasteczko z pogranicza. Znamy granice lęku, bólu, zwątpienia, rozpaczy, wytrzymałości. A On tam gdzieś na nas czeka, by pochwycić i zachwycić swoją miłością.
Umiłuj bycie nieznanym
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Wśród błogosławieństw znajduje się i to, które jest związane z cichością. „Można być cichym, ale nie mieć w sobie cichości” - powiedział Marie Dominique Philippe. Istnieje cisza udawania - milczymy, by się nie narazić.
Ale to nie jest cisza błogosławiona. Kiedy ktoś cicho schlebia, jest koniunkturalistą, kłamcą, kimś skrywającym prawdziwe intencje. Taka cisza zewnętrzna nie ma jednak ciszy sumienia. Jest też fałszywa cisza kogoś, kto się lęka i jest zamknięty w sobie. Prawda potrzebuje prawdziwego przyjaciela, by móc się z nas wydostać. Judasz sam o sobie nie wiedział, kim jest naprawdę, dopóki nie spotkał Jezusa. Ktoś skąpy jest cichy, bo musi po cichu podkradać z trzosa - Judasz niewiele się odzywał. Cichość, która wypływa z błogosławieństwa, wypływa z pragnienia zdobycia upodobania Bożego spojrzenia, a nie przypodobania się ludziom. Jest to cisza mimo odrzucenia, odtrącenia, krzywdy, mimo możliwości obrony! Wynika ona z zaufania do Boga, który nie opuści mnie nigdy, choć fakty mogą wskazywać na coś zupełnie innego.
Cichość rozwija się w miłości do bliźniego i w modlitwie najintymniejszej, ale rozkwita też w ubóstwie i w Eucharystii. Miłość staje się cicha, gdy nie krzyczy, nie plotkuje, nie oskarża i nie uskarża się, nie rani. Nasza miłość to początkowo miłość własna albo mroczne uzależnienie, albo ślepa namiętność. Dopiero po latach staje się to wszystko po prostu cichą miłością. Oczywiście dzieje się tak u tych, którzy dorastają do ciszy, wyrzekając się dominacji nad innymi. Cisza dojrzewa także w modlitwie adoracyjnej, gdyż Bóg jest cichy i pokorny sercem, a przebywanie z Nim formuje nas na Jego podobieństwo. Wyciszenie rozwija się też w ubóstwie. Emil Cioran napisał: „Nie zazdrościmy tym, którzy posiedli dar modlitwy, za to pełni zawiści jesteśmy wobec ludzi majętnych, co zaznali bogactwa i sławy.
Dziwne, że godzimy się z cudzym zbawieniem, z tym zaś, że innym dane jest cieszyć się paroma ulotnymi dobrami - nie”. Większość z nas po cichu marzy o sakiewce Judasza, a nie o dwóch groszach wdowy, których się wyrzekła. Ubodzy więcej słuchają, bogaci narzucają swą wolę rozkazami. A jednak napisano, że to ubodzy posiądą ziemię, a nie bogaci! Najbogatszym okazał się Jezus na krzyżu, bo ofiarował całe niebo złoczyńcy. To coś niewyobrażalnie więcej niż uzdrowienie z trądu czy nakarmienie chlebem pięciu tysięcy głodnych.
Za przejażdżkę w promie kosmicznym płaci się dwa miliony dolarów. Ale żeby całe niebo w jednej chwili? A przecież na krzyżu Jezus nawet na sobie już nic nie miał. Kto w to uwierzy? Cisza udziela się nam z Eucharystii. Bóg cicho ukrył się w chlebie i winie, a nie billboardach i gigabitach czy decybelach. Czy nie budzi się w naszym sercu tęsknota za byciem do Niego podobnym w takiej postaci? „Ama nesciri”, jak pisze Tomasz a Kempis, „umiłuj bycie nieznanym”, bycie cichym, nawet anonimowym.
Czyny światła, czyny ciemności
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Francuska rewolucja miała obalić reżim królewski i stać się blaskiem oświecenia dla całego świata. Czy nie jest symboliczne to, że deputowani, którzy zbierali się w sali posiedzeń, często chorowali na zapalenie oczu z powodu słabego wietrzenia, a Mirabeau, jeden z przywódców, nawet przemawiał z zawiązanymi, zaropiałymi oczami? Ślepe oświecenie!
W ciągu pięciu miesięcy zginęło na gilotynie w samym Paryżu 2217 osób. A wszystko po to, by ulżyć najuboższym! Jak powiedział Bernard Lewis, Francuzi od czasów rewolucji przeżyli dwa cesarstwa, dwie monarchie, dwie dyktatury i pięć republik, i wcale nie można być pewnym, czy osiągnęli ideał demokracji. Nawet najszczersza wola sprawiedliwości bez pomocy Boga wyrodnieje w terror. Nie jesteśmy w stanie bez Boga być ludzcy ani uczynić cokolwiek dobrego. Nasze czyny bez ognia Ducha Świętego szybko tracą blask i stają się mrokiem przerażającym nawet nas samych.
Nie wierzę w tak zwaną ludzką dobrą wolę. Wierzę, że kiedy Jezus mówił do uczniów, aby byli światłem świata, nie stawiał im zadania, które mieli wypełnić o własnych siłach, lecz pragnął, aby oni pozwolili Duchowi obdarowywać światłem ludzkość. Nie jest przypadkiem znak ognistych języków objawiający się dopiero po zesłaniu Ducha. Byli jak lampy zdolne do dawania światła. Ale bez Ducha jesteśmy tylko lampami bez oliwy i bez ognia. Zapału nie wzbudza się samemu, musi być on udzielony.
Prawdziwą rewolucją oświecającą ludzkość jest głoszenie Ewangelii, która jest adresowana na pierwszym miejscu do najuboższych i żyjących w ciemnościach. Zawsze intrygowały mnie słowa Jezusa o tym, by tak świeciły moje czyny, aby ludzie chwalili nie mnie, tylko Boga. Dobry czyn, pełen światła, ma mnie samego postawić w cieniu, by widoczny był Bóg w świetle. Każdy mój religijny akt, a szczególnie oświecanie ewangelizacją, ma mnie stawiać w najgłębszym cieniu, by światło Boga przedostawało się do ludzi bez żadnych aberracji.
Co jest normalne?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Lepiej być kaleką czy martwym? Każdy wolałby żyć okaleczony, niż zginąć. A jednak, gdy w grę wchodzi satysfakcja seksualna, wielu woli stracić życie wieczne i zabić w sobie resztkę sumienia, niż pozbawić się przyjemności zmysłowej.
Owszem, jesteśmy słabi, seksualność nie od razu jest w człowieku dojrzała, ale to nie oznacza, że mamy zupełnie jej się podporządkować. Wszystkie wymiary ludzkiej natury potrzeba kształtować i zapewne niejednokrotnie zdarzają się potknięcia, ale niekiedy doskonałość setnego wydarzenia jest efektem 99 porażek. Wartość wielu zmagań, nawet nieudanych, ujawnia się dopiero w ostatecznym osiągnięciu zwycięstwa dzięki łasce.
Jezus domaga się odcięcia się od źródeł grzechu, posługując się mocnym porównaniem. Wiemy dobrze, że nie chodzi mu o fizyczne okaleczenie siebie samego, lecz uniemożliwienie grzechu poprzez odcięcie się od sytuacji lub środowisk, w których nasza wierność lub czystość nie miałaby szans na przetrwanie. Zauważa się niepokojącą tendencję we współczesnej moralności. Jeśli coś jest trudne, to zmienia się moralną kategorię takiego zachowania i już się nie podejmuje żadnego wysiłku. Skoro jest coraz więcej pijanych kierowców, to może stworzyć dla nich specjalny pas na autostradzie? Czystość i wierność są trudnymi zadaniami moralnymi, niektórzy więc przestają nieczystość i niewierność nazywać grzechem i nadają im kategorię zachowania normalnego.
Normalne nie jest to, co powszechne, tylko to, co zgodne z normą, czyli z zasadą. Dla chrześcijan zbiorem zasad są Boże słowa, a te właśnie przeczytaliśmy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii. Jeśli ktoś jest seryjnym mordercą, to nawet po 99 zabójstwie nie można uznać, że jego zachowanie jest normalne. Sporo ludzi kradnie i oszukuje, ale to wcale nie zmienia faktu, że to, co robią, jest nieuczciwe. Czy dlatego, że ktoś jest nałogowym pijakiem powinniśmy uznać, że to, co czyni jest normalne, i zwolnić go z odpowiedzialności za awantury i pobicia dokonywane we własnej rodzinie? Na pewno nie wie, co robi i nie panuje nad sobą, ale inni wiedzą, co on robi, i mogą nad nim zapanować.
Na pewno niektóre zachowania kompulsywne są poza oceną moralną i należy komuś pomóc bez łajania go moralizującymi „Weź się w garść!”. Czy jednak w kwestiach moralnych nie popełnia się za często błędu generalizowania? Jeśli ktoś jest znerwicowanym osobnikiem i zupełnie nie panuje nad masturbacyjnymi rozładowaniami, czy to znaczy, że każdy przypadek masturbacji u pozostałych ludzi nie jest grzechem? Gdyby Chrystus żył w XXI wieku, zapewne wygłosiłby inną wersję tego nakazu: „Jeśli internet jest ci powodem do grzechu, to lepiej go w ogóle nie mieć”. Dla ilu z nas kabel LAN jest bardziej integralną częścią organizmu niż ręka czy oko?
Oko za oko, policzek za policzek
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Wielu współczesnych ludzi egzystuje moralnie piętro niżej od starotestamentalnego „oko za oko”. Gdy ktoś wybije im oko, są gotowi urwać mu głowę.
Jeśli wejdziemy do pierwszego lepszego gimnazjum, możemy się przekonać, że wystarczy być rudym, grubym albo mieć odstające uszy, by narazić się na podbite oko, wyśmianie, odtrącenie. Albo można przespacerować się korytarzami uznanych firm, by być świadkiem powszechnego mobbingu, zazwyczaj nieumotywowanego niczym innym jak tylko zazdrością lub żądzą. We współczesnej dżungli industrialnej rządzi prawo: „wydłub dwoje oczu, by nie zdążył ci oddać”.
Niemała liczba ludzi funkcjonuje jeszcze bardziej skrajnie niepokojąco, choć ich postawy są zaprzeczeniem zemsty. Skrzywdzeni nie tylko się nie bronią i nie mszczą, ale sami się obwiniają o ciosy zadane przez innych. Przemoc seksualna albo wulgarne przezwiska są w stanie wycisnąć w ludzkim przekonaniu piętno nieistniejącej winy. Ludzie z tej grupy nie są nawet na poziomie zasady „oko za oko”, gdyż przyjmują względem siebie samych takie podejście, jakie mieli ich krzywdziciele. Trawestując zasadę „oko za oko”, powiedziałbym, że po wybiciu im przez kogoś oka, sami wybijają sobie drugie, pozostając ślepi na fundamentalną sprawiedliwość. Udziela się im pogarda krzywdziciela i zaczynają do siebie czuć odrazę.
Ale prawda jest inna. Ten, który dopuszcza się krzywdy, jest w fatalnym położeniu, ponieważ tak naprawdę to on jest ofiarą własnego czynu. Odraza, wzgarda, nienawiść, wściekłość, poniżenie, wstyd, skalanie, dręczące wyrzuty sumienia są jego własnością. Nie jest hańbą być zranionym, lecz raniącym. Gwałt, pobicie, wyzwiska potrafią zachwiać człowiekiem aż do utraty sprawiedliwej oceny wydarzenia. Coraz częściej niestety spotykam osoby, które wstydzą się i czują się winne albo pozbawione godności za to, czego nie uczyniły, ale czego dopuścili się na nich inni. Zasada „oko za oko” nie jest zasadą zemsty, lecz słusznej obrony, i miała ona na celu ograniczenie wendety, czyli zwiększającej się lawiny przemocy. Zemsta lub odwet szuka nie tylko odegrania się na przeciwniku, ale nawet spowodowania większego bólu. Zasada „oko za oko” miała odstraszać innych od podobnych zachowań, była więc w jakimś sensie ostrzeżeniem społecznym.
Jezus wyznacza poziom, na który jeszcze do dziś mogą sobie pozwolić nieliczni: temu, kto cię uderzy w prawy policzek, nadstaw i drugi! Żeby uderzyć kogoś w prawy policzek, trzeba użyć lewej ręki, czyli z reguły słabszej. Nadstawiając lewy policzek, decydujemy się na cios silniejszy wymierzony prawą ręką. Nikt bez doświadczenia miłości Chrystusa nie potrafiłby aż tak potężnie narażać na doświadczenie własnej miłości. Miłość nieprzyjaciół nie jest efektem ewolucji uczuciowej, jest darem z góry.
Co jest najważniejsze?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Amos Oz napisał swego czasu niewielką opowieść zatytułowaną „Przygoda w Jerozolimie”. Opowiada ona o jedenastoletnim chłopcu o imieniu Simchi, zakochanym w rówieśniczce Esterze.
Pewnego dnia chłopak otrzymuje od swojego wujka Cemacha rower. Chwali się tym koledze, a ten doprowadza do wymiany roweru na kolejkę szynową. Bardzo szybko kolejkę wymienia na psa. A pies ostatecznie ucieka. Jedyną pociechą, jaka mu zostaje, jest znaleziona temperówka. Zrozpaczony chłopak wraca do domu i zostaje ukarany przez ojca. Siada na ulicy i płacze. Przedziwnym trafem spotyka go ojciec Estery, pytając o powód rozpaczy. Simchi kłamie, mówiąc, że zgubił klucz, a rodzice wrócą następnego dnia. Ojciec Estery zabiera go więc do swego domu, gdzie chłopak pół nocy może rozmawiać z ukochaną Esterą. Musiał wszystko stracić, by los ofiarował mu to, na czym najbardziej mu zależało: wyznanie miłości. Miłość Simchi i Estery skończyła się po 6 tygodniach, bo wszystko na świecie się zmienia. Z pozoru naiwna historia nabiera wymiaru filozoficznego. Skoro nawet najważniejsza miłość może ulec zmianie, to co jest najważniejsze? Jezus nie zostawia nam wielkiego wyboru: najważniejszą troską człowieka jest królestwo Boga i jego sprawiedliwość: przyjaźń z Bogiem i sprawiedliwe życie na ziemi, jakby się było w niebie. Słyszałem to tysiące razy: „najważniejsze jest zdrowie” albo „najważniejsze to pieniądze” czy „najważniejsze to rodzina”. Żadne z tych obiektów ludzkiej troski nie jest grzechem, ale najważniejszą troską człowieka, według Jezusa, jest troska o zapewnienie sobie przyjaźni z Bogiem.
To, co Jezus nazywa królestwem Boga, jest wyrażeniem, które trzeba przemyśleć. W czasach Jezusa było wiele królestw i wielu królów, byli cesarze i imperia. Pośród ponad 50 milionów ludzi, którzy mieszkali w obrębie imperium, tylko część mogła cieszyć się tak zwanym obywatelstwem, czyli być Rzymianami. Posiadanie obywatelstwa wiązało się z pełnią praw i przywilejów, zwolnieniem z podatków oraz zapewnieniem bezpieczeństwa. Być obywatelem królestwa Boga to już nie żyć słowem „muszę”, tylko słowem „mogę”. Troska o królestwo jest w istocie troską o troskę Boga o mnie, ale też troską o moich braci i siostry, o Kościół. Dla mnie, kapłana, jest bardzo ważna świadomość przynależenia do Boga i Kościoła. Nie modlimy się słowami: „Ojcze MÓJ”, tylko „Ojcze NASZ”! Cała Księga Kapłańska jest pełna zaimków dzierżawczych. Ta księga podkreśla, że mam być JEGO kapłanem i On ma być MOIM Bogiem. Ja troszczę się o to, by być JEGO, a ta troska sprawia, że On jest MÓJ. Amos Oz na samym końcu „Przygody w Jerozolimie” dopisał dalsze dzieje. Ojciec Simchiego odebrał kolejkę i zwrócił ją, odzyskując rower. To był rower JEGO syna. Myślę, że tym bardziej Bóg nie pozwoli, by ktokolwiek, kto jest JEGO, został utracony bezpowrotnie. To jest właśnie królestwo: przynależność, która daje mi przywilej odzyskania mnie przez Boga z każdego zatracenia.
Dać poznać się Bogu
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Jezus ich nie poznał i dlatego właśnie nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Nie miało żadnego znaczenia, że oni Go znali.
Jest droga błogosławieństwa, na której dajemy Mu się poznać, i droga przekleństwa, na której zadowalamy się tylko znajomością Jego. Drogi błogosławieństwa i przekleństwa są blisko siebie i łatwo je pomylić. Trudno mi wyobrazić sobie Jezusa mówiącego: „nigdy was nie znałem, odejdziecie ode mnie” i pogodzić Go z tym z Łagiewnik! A jednak to ten sam Jezus! Nie chce mieć nic wspólnego z ludźmi, którzy egzorcyzmowali, czynili cuda w Jego imieniu albo przemawiali w Jego imieniu.
Błogosławiący faryzeusz ze świątyni i przeklinający swoje życie celnik, który wstydzi się podnieść oblicze - który z nich jest usprawiedliwiony, a który odtrącony? Stwierdza wiarę u kobiety kananejskiej i rzymskiego setnika, a nie dostrzega jej u mieszkańców Nazaretu. W przypowieści o uczcie królewskiej zaproszeni, zapewne najwartościowsze osoby, lekceważą sobie ten zaszczyt i nie przychodzą, a nawet hańbią posłańców. Król posyła armię, która ich wytraca. Wybiera tych z rozstajnych dróg i peryferii, z marginesu. Złych i dobrych, jakby w ogóle nie chodziło o kolekcje cnót czy wad.
Święty Paweł swoje faryzejskie ambicje i całe staranie o doskonałość uznał za śmieci i zadbał tylko o jedno, by być poznanym przez Chrystusa. Nic przed Nim nie ukrywał. Gershom Scholem mawiał, że im bardziej człowiek jest oddalony od Boga, tym usilniej za Nim tęskni, a potrzeba powrotu staje się u niego silniejsza niż śmierć. Zdarza się, że wybitny teolog i dogmatyk publicznie ogłasza swą apostazję, a walczący ateista po latach łka w konfesjonale. Nie jest to reguła dotycząca wszystkich, ale Jezus nas ostrzega i odsłania, co jest decydujące. Ostrzega nas przed iluzją religijności, która może stać się pusta jak otchłań, i wskazuje nam wyraźnie wiarę jako nieustanne odsłanianie prawdy o naszej słabości Bogu. Drogi wiary są pełne paradoksów. Katastrofy okazują się zwycięstwami, sukcesy pułapkami, zabłąkanie wyciska łzy prawdy, a pewność poprawności rysuje uśmiech fałszu. Tylko uniżający się będą wywyższeni.
Czy nie tak było z Chrystusem? Katastrofa Golgoty okazała się niebawem triumfem nad samą śmiercią. Sytuacja bez wyjścia odsłoniła nieznany człowiekowi horyzont życia wiecznego w Bogu. Myśląc o tym wszystkim, doznaję pocieszenia, gdyż już wiem, że każde przekleństwo losu, które na mnie spada, jest tylko chwilowo nierozpoznanym błogosławieństwem, ale też staję się ostrożniejszy wobec każdej błogosławionej sytuacji, by nie oślepnąć od zadowolenia i nie przestać wyznawać Jezusowi moich słabości. Co więc naprawdę oznaczają słowa Jezusa „nigdy was nie znałem”? Wielu z nas nie chce uznać w sobie najmniejszego śladu słabości i nie odsłania przed Jezusem siebie w prawdzie o bezradności (André Deigneault).