O Augustyn Pelanowski OSPPE Felietony zebrane

background image

Strona | 1

Pod płaszczykiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Lęk przed pominięciem i utratą znaczenia w oczach innych sprawia, że z dnia na dzień ukrywamy się coraz

bardziej. W końcu stajemy się tak skryci, że samych siebie nie widzimy, choć wszyscy nas już dostrzegają.

Są prawdziwie ubodzy, ale i fałszywie. Jeśli jakaś Cyganka, narkoman lub alkoholik obserwują twoją twarz na

ulicy, to starają się dostrzec tylko jedno: czy uda im się wyłudzić choćby trochę grosza. Płaszczą się, poniżają,

czasem wymyślają niestworzone dramaty wyciskające z nas krople współczucia i żebraczą należność. Jeśli uda

im się obudzić w tobie litość, triumfują, bo wiedzą, że to się opłaciło. Mają wtedy miny aktorów, którzy swoją

grą doprowadzili widownię do szlochu.

Czy nie jest ślepotą, żyć tylko po to, by stwarzać wokół siebie aurę litości, współczucia i pożałowania? Żyć tylko

po to, by inni otaczali mnie czułym wzrokiem, żebrać o każde spojrzenie zainteresowania, wyłudzać

zainteresowanie innych, domagać się wysłuchania i wyciskać z innych podziw nad wymyśloną tragedią, w którą

się samemu już wierzy! Być może taki styl życia jest jeszcze większą ślepotą niż bycie prawdziwie ślepym.

Istnieją ludzie, którzy nie potrafią o sobie mówić dobrze, bo wtedy straciliby zainteresowanie i współczucie,

ciągle wymyślają jakieś choroby lub problemy, kreują się na nieszczęśników i pokrzywdzonych, bo dzięki temu

zdobywają u innych efekt litości. Żyją pod płaszczykiem wyuczonych i wyimaginowanych historii o sobie

samych, ale prawdziwe „ja” ukrywa się nawet przed nimi samymi. Jest w nas „ja” znane sobie i znane innym, jest

również takie „ja”, które jest nieznane nam, ale za to doskonale znane innym, wreszcie takie, które jest znane

nam, ale za to ukryte przed innymi, i na końcu takie „ja”, które nie jest przejrzyste ani dla nas, ani dla innych.

Jezus, uzdrawiając człowieka, pozwolił mu zrzucić całkowicie płaszcz, który był symbolicznym parawanem

ukrywającym prawdę. Widzieć to przede wszystkim być przejrzystym dla Boga, dla siebie i dla innych. Lęk przed

pominięciem i utratą znaczenia w oczach innych sprawia, że z dnia na dzień ukrywamy się w coraz bardziej

paradoksalny sposób: odsłaniając w sobie historie wzbudzające politowanie. W końcu stajemy się tak skryci, że

samych siebie nie widzimy, choć wszyscy nas już dostrzegają. To jest szczyt ślepoty.

Zaryzykowałbym interpretację, że niewidomy Bartymeusz, zrzucając płaszcz, zerwał z taką postawą wymuszania

litości u innych i zaryzykował życie w przejrzystości. Jeśli nawet tak nie było, to wydarzenie to jest na pewno

symboliczną manifestacją takiej sytuacji. Przestał udawać. Jezus uzdrowił go w sposób najpełniejszy i subtelny.

Zadając mu pytanie, czego on tak naprawdę pragnie, zmusił go do zdefiniowania swego kalectwa.

Nie powiedział mu: jesteś ślepy! Pragnął, by Bartymeusz sam siebie określił. Niekiedy powiedzenie komuś

prawdy w oczy sprawia, że jeszcze bardziej on staje się zakłamany i jeszcze bardziej się ukrywa, i jeszcze usilniej

się usprawiedliwia albo wyszukuje argumentów umacniających go w chorej pozycji do świata, Boga i niego

background image

Strona | 2

samego. Najlepiej, jeśli człowiek sam stanie się odkrywcą swojego zamaskowania, bo wtedy najczęściej z nim

zrywa.

background image

Strona | 3

Ma się plecy!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

W świecie Boga służba jest zaszczytem. Bóg stał się sługą, aby ludzie stali się panami wieczności

W naszym świecie mówi się, że ktoś ma plecy, kiedy może dużo załatwić dla siebie dzięki komuś innemu. W

świecie Boga jest zupełnie odwrotnie.

Jezus jest arcykapłanem, ale też sługą cierpiącym, zmiażdżonym i udręczonym, dźwigającym nasze nieprawości,

jak służący, który idzie za panem z bagażami wypełnionymi jego brudnymi ubraniami. Bóg stał się sługą, aby

ludzie stali się panami wieczności. Każdy, kto chce panować w wieczności, na tym świecie musi służyć,

poświęcać się, dźwigać ciężary innych na plecach, pić to, co inni „nawarzyli”. Ten, kto jest kimś na tym świecie,

będzie niczym na tamtym. W Misznie jest napisane, że zazdrość, pożądanie i pragnienie zaszczytów wypędzają

człowieka nawet z tego świata. Służba jest zaszczytem w świecie Boga. Owszem, nie czujemy wyniesienia, gdy

się uniżamy, służąc Bogu i ludziom, bo na tym świecie nie ma nagrody, która byłaby odpowiednia i w pełni

gratyfikująca nasze poświęcenie. Świat jest zbyt mały, by zmieścił taką nagrodę, więc jej tutaj nie doznajemy!

Służba Jezusa sięgnęła szczytu, kiedy dźwigał krzyż. Wtedy wziął za nas bagaż naszych grzechów na swoje

plecy, wykpiwany przez tych, których sumienia uwalniał od winy.

Jezus też ma plecy. W naszym świecie ma się plecy tylko dla znajomych, w świecie Boga Jezus służył swoimi

plecami nawet wrogom! Zapewnił im najlepsze stanowiska w niebie! Kim bowiem był Szaweł, kiedy

prześladował chrześcijan? Kim stał się dzięki biczowanym plecom Jezusa? Szczytem służby jest dać swoje życie

na okup za innych, i to umrzeć za tych, którzy nas zabijają. Taką służbę możesz znaleźć w swoim małżeństwie,

gdy zabijają cię słowa współmałżonka, a ty słowami modlitwy prosisz o jego zbawienie. Taką służbę możesz

znaleźć, gdy znosisz kogoś przykrego, zanosząc swoją ofiarę do Boga właśnie po to, by zanieść na plecach

modlitwy tę osobę do raju. Podobnie jak doznawanie dobra może uczynić nas złymi, tak znoszenie zła czyni nas

niekiedy dobrymi. Najpiękniejszą służbą jest taka, która nie zobowiązuje do wdzięczności osoby, której czyni się

dobro, czyli taka, w której lewica nie wie, co czyni prawica. Kiedy kogoś informujemy, że za niego bardzo się

modlimy, pozbawiamy się nagrody u Boga i zniewalamy kogoś wdzięcznością.

Nie dziwię się, że Jezus wspomina w tym kontekście o kielichu. To wskazuje na związek z tajemnicą Eucharystii.

Na każdej Mszy modlę się do Jezusa, aby moje ciało ukrył w swojej Hostii. Modlę się też za tych, których imiona

wypisał na moim ciele. To taka moja prywatna modlitwa w duchu. Kiedyś na Mszy zdałem sobie sprawę, że

tymi, których imiona noszę na swoim ciele, są jedynie ci, którzy mnie jakoś zranili. Odczułem ulgę, wręcz

szczęście. Oni nawet nie wiedzą, że się za nich modlę, i to bardziej niż za tych, których kocham. Moje blizny

serca to imiona tych, którzy zadali mi rany. Nic tak bardzo jak Eucharystia nie daje szansy, by kochać

nieprzyjaciół piękniejszą miłością niż przyjaciół. To jest właśnie służba bliźnim, czyli tym, którzy bliźnimi stali

się przez blizny.

background image

Strona | 4

Odcinanie pępowiny

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się wszystkiego oprócz Boga?

Nikogo to nie dziwi, że po dziewięciu miesiącach dziecko porzuca łono matki. Gdyby pozostało jeszcze na

dziesiąty miesiąc, obumarłoby i zapewne matka też umarłaby w bólach. Nikogo nie dziwi także to, że w chwili

zawarcia małżeństwa porzuca się własną rodzinę, by założyć nową. Gdy syn nie przestaje być synem dla mamusi,

a jednocześnie sam staje się już mężem i ojcem, to wszyscy wiedzą, czym to grozi. Scenariusze rozwodowe są

podobne. Dlaczego więc miałoby nas dziwić, że potrzeba porzucić ten świat, by wybrać nowy? Ten świat jest

łonem dla ludzkiej duszy, i pewnego dnia usłyszmy od Jezusa takie same słowa jak ów bogaty młodzieniec.

Był moralnie szlachetny, ale zabrakło mu mądrości i odwagi w przyjęciu ciosu miecza słowa Bożego, który

odcina nas od pępowiny wiążącej ze światem. Świat jest dla nas środowiskiem dojrzewania do wieczności, ale nie

celem! Piotr, człowiek jak najbardziej osadzony w realiach tego świata, mówi, że porzucił wszystko dla Jezusa.

Porzucić, nie znaczy nie posiadać już żadnego kontaktu. Dziecko, wychodząc z łona matki, zostaje od niej

odcięte, ale przecież nie oznacza to braku kontaktu z matką. Można nawet powiedzieć, że po narodzinach jego

kontakt z matką jest doskonalszy. Podobnie o wiele doskonalsze relacje wiążą nas ze światem, gdy go porzucamy

w sensie ewangelicznym.

Otrzymujemy stokroć lepszą relację do ludzi i do rzeczy, do uczuć, do własnej woli, a wreszcie do samego Boga.

Porzucenie jest uwolnieniem się od zależności, rozwiązaniem emocjonalnej symbiozy, dowodem wolności,

wyniesieniem ponad to, co wcześniej dla nas było dominujące, jest więc drogą uwznioślenia ludzkiej natury.

Bogaty młodzieniec nie zauważył, że lęk przed porzuceniem czegokolwiek doprowadził go do tego, że odszedł

smutny, porzucając Boga. Zapewne nigdy już nie odzyskał radości i szczęścia. Porzucił Boga, nie potrafiąc

porzucić tego, co ubóstwiał. Dopóki nie spotkał Jezusa, nawet nie był świadomy, że jest w jego wnętrzu smutek

istnienia. Wszelkie dobro, którego nie potrafimy się wyrzec, zatrzymuje nas w rozwoju, czyni nas złośliwymi i

zasmuconymi bankrutami istnienia. Chwila, w której nie zajmujesz się Bogiem, jest już chwilą, w której zajmuje

się tobą szatan.

Rada Jezusa, aby porzucić wszystko dla Niego, zawsze będzie niezrozumiała dla tych, którzy nie chcą porzucić

niczego. Będzie zawsze zrozumiała dla tych, którzy chcą coś porzucić. Bóg jest absurdalny dla głupców i

niezrozumiały dla tych, którym mądrość pomyliła się z przebiegłością. Począwszy od Ewagriusza z Pontu, każdy

spowiednik mający wgląd w ludzkie sumienia wie, że niezdolność do wyrzeczenia, czyli chciwość, jest też

niezdolnością do przebaczania i do przyjmowania przebaczenia Bożego. Być może dlatego w greckim języku

owo opuszczenie AFIMI, o którym mówił św. Piotr, jest tym samym słowem, które oznacza też przebaczenie,

czyli puszczenie w niepamięć krzywdy. Cóż może być bardziej smutnego niż człowiek, który trzyma się

wszystkiego oprócz Boga?

background image

Strona | 5

Zawsze ten (ta) sam(a)

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Małżeństwo jest sakramentem – przypomina wzajemne przyjmowanie siebie w Komunii lub nieustanną spowiedź

Na pewno nie żyjemy tylko po to, aby przeżyć następny dzień. Nie żyje się też po to, żeby jeść, wyżyć się lub

mieć święty spokój. Wyższe potrzeby człowieka: pragnienie godności, przynależności, pragnienie uczynienia

czegoś szlachetnego, poświęcenie się i wreszcie miłość są dostępne już tylko tym, którzy mają jakąś duchowość.

Duchowość jest zbudowana na jakiejś prawdzie. Jaka prawda rządzi twoim życiem? Czy w ogóle mogą być różne

prawdy, albo nawet dwie prawdy?

Oczywiście dla chrześcijanina jest tylko jedna Prawda. Syn Boży powiedział, kto jest prawdą: „Ja jestem drogą,

prawdą i życiem”. To bardzo ważne, że Jezus mówił, iż On sam jest drogą dochodzenia do Prawdy, która daje

życie, i to nie jakikolwiek rodzaj życia, tylko życie wieczne, życie spełnione, szczęśliwe. Życie, w którym nie ma

już ani jednej najmniejszej troski, ani zmartwienia.

Jest droga do takich prawd, które w końcu dają Życie. Taką drogą są sakramenty! Jednym z nich jest małżeństwo,

droga wspólnego samodoskonalenia się według prawd Jezusowych. Miłość nie jest na pewno zakochaniem się,

afektem, fascynacją, lecz stałą troską o kogoś, nieustanną promocją, ciągłym wybieraniem tylko tej, a nie innej

osoby. Jezus oddał swe życie za uczniów i nie zmienił ani jednego w grupie Dwunastu. Wytrwał w miłości do

nich. Oddawać siebie komuś i oddawać swoje życie dla kogoś jest właśnie istotą małżeństwa. Chodzi o ciągłe

wyrzekanie się swoich osobistych wyobrażeń, planów, celów, egoistycznych pragnień, dla dobra drugiej osoby.

To ciągłe zgadzanie się na czyjeś dobre strony, ale i na to, co niedoskonałe. Jezus nie miał idealnych uczniów, ale

dzięki wspólnocie stawali się coraz lepsi. Kto zawiera małżeństwo, musi pamiętać, że nie wiąże się tylko dlatego,

że ktoś jest piękny, atrakcyjny czy inteligentny, ale zgadza się także na wspólne dojrzewanie ku życiu

wiecznemu. Wierzymy takiej osobie, która potrafi przyznać się do błędu, a nie takiej, która potrafi się jedynie

usprawiedliwiać. Dla nas, chrześcijan, wzorem jest miłość, którą zobrazował we własnym życiu Jezus. Pokazał

nam jej obraz w prawdach Biblii, i właściwie to jest najważniejszy prezent ślubny: Biblia! Miłość jest możliwa,

jeśli dwie osoby tak samo się sobie ofiarują i tak samo siebie wybierają. W całym wszechświecie nie ma nic

cudowniejszego niż poświęcenie. To nadaje sens naszemu istnieniu!

Małżeństwo najmocniej łączy, gdy przezwycięża pokusę koszmaru odrzucenia. Cierpienie udoskonala, jak

czytamy w drugiej lekcji. To właśnie wtedy można prawdziwie kochać, gdy się chce kogoś najbardziej

znienawidzić. Małżeństwo jest sakramentem – przypomina wzajemne przyjmowanie siebie w Komunii lub

nieustanną spowiedź. Jezus powiedział: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś swoje życie oddaje za

swoich przyjaciół”. Oddawać siebie jest jednocześnie przyjmowaniem kogoś, a jedność osiągnięta na tej drodze

staje się ściślejsza niż ta, która istnieje między kwiatem a zapachem lub między smakiem owocu a nim samym.

background image

Strona | 6

Tnij, Waść!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom,

tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem.

Uczniowie widzieli człowieka, który wyrzucał złe duchy mocą imienia Jezus, choć nie należał do grupy

apostolskiej. Eldad i Medad nie byli w namiocie z siedemdziesięcioma prorokami, a jednak prorokowali. Miłość

Boga jest nieograniczona. Z drugiej strony, właśnie ta miłość Boga wymaga od nas okaleczenia naszych

grzesznych przyzwyczajeń: odcięcia się od ręki chciwości, od nogi dumnej pewności siebie i od oka pożądania.

Miłość Boga daje siebie w nadmiarze, ale żeby ją godziwie przyjąć, trzeba sobie wiele odmówić.

Wydarzenie z wylaniem się Ducha na siedemdziesięciu miało miejsce w miejscowości Kibrot Hattawa (Groby

Pożądania), gdy Izraelici zgrzeszyli żądzą pożerania przepiórek, bo za mało im było manny! W samym

epicentrum grzesznej żądzy Bóg tchnął swojego Ducha na ludzi, którzy bez opamiętania rzucali się na opadające

przepiórki, jedząc ich mięso przez miesiąc, aż wychodziło im nozdrzami, jak groteskowo zapisała to Księga

Liczb. Wstrząsające jest to zetknięcie się miłości Bożej i żądzy ludzkiej!

Jezus nie ograniczał działania Ducha miłości tylko do swoich uczniów, ale swoim uczniom nakazywał

ograniczenie się w swych nieumiarkowanych potrzebach, które mogą tak łatwo przerodzić się w niebezpieczne

pożądania. Dlaczego Jezus zaczął pouczać uczniów o odcięciu się od grzechu w tak zdecydowany sposób po

wyjaśnieniu, iż nie powinni zabraniać innym żyć imieniem Jezusa? Zobaczył bowiem w swoich apostołach tę

mroczną siłę, która pod pozorami radykalnych zakazów ukrywa potrzebę rozwiązłości.

Im bardziej demonstrujemy swoją gorliwość, która narzuca innym podporządkowywanie się moralnym nakazom,

tym usilniej skrywamy w sobie tęsknotę za grzechem. Żyjemy nie tylko w ciągłych wyborach, ale i w ciągłych

sprzecznościach. Jednak napięcie, które ujawnia się w tych zmaganiach, daje siłę do duchowego wzrostu. Tylko

ten, kto pokonuje i sprzeciwia się własnym tęsknotom za grzechem, może naprawdę wybrać Boga całym sercem.

Moment kuszenia jest też momentem wiarygodnego wyboru prawdziwej Miłości. Tylko w jednej chwili możemy

naprawdę zaświadczyć, że zależy nam na Bogu – wtedy, gdy jesteśmy kuszeni do tego, by Go porzucić, i nie

czynimy tego.

Jezus mówił o trzech podstawowych siłach sprzeciwiających się kroczeniu za Nim: ręka, noga, oko to symbole

chciwości, pychy i pożądania. Tej drastycznej wypowiedzi nie musimy rozumieć dosłownie. Odcięcie nogi czy

ręki, albo wyłupienie oka to po prostu pozbawienie się pewnych możliwości, okazji, udogodnień, które

nieuchronnie powodują upadki. Ktoś, kto ma problem z uzależnieniem od pornografii, na którą ciągle wpada w

Internecie jak na stado przepiórek, nie musi sobie wyłupywać oka, wystarczy, że zrezygnuje z Internetu. Ktoś, kto

okrada bliźniego z pieniędzy, wystarczy, że się mu do tego przyzna i odda to, co ukradł, i w ten sposób „utnie”

proceder. Ktoś, kto ciągle staje na palcach, by wywyższyć się ponad innych, dobrze zrobi, jeśli odważy się

powiedzieć o sobie coś upokarzającego i odetnie się w ten sposób od dumnego wywyższania.

background image

Strona | 7

Lek na zgorzknienie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jak woda w górach spływa do dolin i nie zatrzymuje się na szczytach, podobnie łaska od Boga spływa do tych, co

są najniżej i nie zatrzymuje się na tych, którzy nad innymi się wynoszą

Uniżenie to doskonałość, którą Jezus nieustannie stawiał przed oczami uczniów, jak to dziecko z dzisiejszej

Ewangelii. Pokora nie jest poniżaniem siebie, które jest powodowane pogardą do siebie lub niezadowoleniem z

tego, że się nie jest takim, jakim by się chciało być. To byłaby pycha. Pokora to takie uniżanie siebie, które

ukazuje prawdę o nas. To zgoda na swoją prawdziwą małość. Rodrycjusz napisał, że tak jak woda w górach

spływa do dolin i nie zatrzymuje się na szczytach, podobnie łaska od Boga spływa do tych, co są najniżej, i nie

zatrzymuje się na tych, którzy nad innymi się wynoszą.

Ludzie pokorni są podobni do aniołów, bo w niczym nie szukają siebie. Tak jakby ich nie było i jakby nie mieli

własnych pragnień, lecz ciągle pytają, czego pragnie Bóg i w jaki sposób uszczęśliwić Boga. Są jak lustra, które

nie mają własnego obrazu, lecz odbijają w sobie tego, który przed nimi stanie. Większość Ojców Kościoła

wyrażała przekonanie, że Bóg stworzył aniołów przed całym stworzeniem materialnym. Święta Hildegarda z

Bingen widziała aniołów jako pierwociny stworzenia. Przedstawiała ich jako uformowane światłem, lustrzane

postacie, które Boskie światło odbijają dla ludzi, a ludzi przedstawiają Bogu jakby w odbiciu lustra.

Przybliżają człowieka Bogu i Boga przybliżają człowiekowi, sami pozostając prawie niewidoczni. Dlatego w

Biblii często, gdy jakiś bohater rozmawia z aniołem, raz jest mowa, że mówi z Bogiem, a raz, że rozmawia z

aniołem, jakby anioł tylko przez chwilę był widoczny, a całym sobą przyzbliżał Boga człowiekowi. I taki jest

również człowiek pokorny. Jest tak uniżony, że nie widać jego samego, lecz wszyscy, którzy na niego patrzą,

dostrzegają tylko Boga, a gdy on się modli, to Bóg w nim widzi osoby, za które on błaga! Aniołowie nie modlą

się za samych siebie i ci, którzy są jak aniołowie, nie modlą się za samych siebie.

To nie znaczy, że modlitwa za siebie jest zła, ale wskazuje, że ktoś nie jest jeszcze tak uniżony, lecz jest w nim

jakaś wyniosłość, która potrzebuje oczyszczenia. Bóg nie wybrał na górę objawienia Mount Everestu, tylko niski

pagórek Synaju. Najbardziej niebezpieczne dla uniżenia są te cnoty, które sobie przypisujemy. W „Ścieżce

sprawiedliwego” rabina Luzzatto czytamy, że cnoty mogą nas oszukiwać, gdyż przez nie widzimy się wyżej

postawionymi od innych, a przecież żadna z nich nie jest nasza własnością, lecz darem Boga.

Łaciński tekst, podając słowa Jezusa o tym, by być ostatnim, używa słowa novissimus, które owszem, znaczy

ostatni, ale też najmłodszy, świeży, najnowszy. Bo w byciu ostatnim jest pewien sekret. Ten, kto stara się być

ostatnim i ustawia się w cieniu innych, przestaje być starym człowiekiem, człowiekiem grzechu, staje się kimś

nowym, świeżym, kimś wiecznie młodym! To dziecko, postawione przez Jezusa w centrum uwagi uczniów, było

najmłodsze, albo właściwie ciągle młode, nigdy nie stare. Pokora człowieka czyni młodym, świeżym, nie

zgorzkniałym i zgrzybiałym.

background image

Strona | 8

Pokusa małych serc

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Iluż ludzi obwinia Boga o wszystkie swoje niepowodzenia, o to, że nie zapewnia im raju na ziemi?

Uczniowie zwracali się do Jezusa często po imieniu, niekiedy nazywali go Rabbim. Nikomu nie nakazywał siebie

tytułować. Zdumiewająca jest ta bezpośredniość w relacjach z ludźmi. My też często zwracamy się do Niego po

imieniu. Nie wiem, czy którakolwiek głowa państwa albo ktoś z autorytetów naukowych, politycznych czy

religijnych pozwoliłby sobie na coś takiego.

Pytanie Jezusa, za kogo uważają Go ludzie, możemy również skierować do siebie samych. To, co naprawdę o

Nim myślimy, jest istotne dla naszego życia, dla naszych wyborów, dla naszego zbawienia. Większość z nas

nawet nie jest świadoma, że nosi w sobie wykrzywione wyobrażenie o Bogu. Iluż ludzi podejrzewa Boga o

złośliwość czy obojętność, albo o to, że jest wymagającym perfekcjonistą, nadprzyrodzonym księgowym,

surowym tyranem, jowialnym staruszkiem lub chłodnym, zdystansowanym mózgowcem?

Iluż ludzi obwinia Boga o wszystkie swoje niepowodzenia, o to, że nie zapewnia im raju na ziemi? Wielu z nas

kształtuje sobie wyobrażenie Boga, przerzucając na Niego obraz rodzonego ojca lub matki. Inni są zdani na

medialne bzdury i sensacje typu „Kod Leonarda da Vinci” czy „Ewangelia Judasza”.

A jaka jest prawda o Jezusie Chrystusie, uczłowieczonym Bogu? Tylko On sam może powiedzieć o sobie, kim

jest. Dlatego sprowokował uczniów do odpowiedzi, stając przed nimi jak odpowiedź. Dziwi nas zapewne, że

Jezus surowo zakazał uczniom rozpowiadać o tym, że jest Mesjaszem. Nie jest to jedynie efekt pokory, ale także

obawy, aby nie być fałszywie zrozumianym, gdyż Izrael oczekiwał Mesjasza politycznego. Zbyt wcześnie

odsłonięta prawda bywa gorsza niekiedy niż wierutne kłamstwo.

Warto zwrócić uwagę na wymagania, jakie stawiał sobie Jezus, i propozycję, którą przedłożył uczniom. O sobie

mówi, że MUSI wiele cierpieć, natomiast uczniom mówi, że JEŚLI CHCĄ, mogą każdego dnia podejmować

swój krzyż. Nie jest to więc Bóg, który stawia człowiekowi wymagania nie do wykonania, lecz Bóg, który sobie

samemu nakłada jarzmo podjęcia odpowiedzialności za grzechy wszystkich ludzi. Natomiast nam proponuje z

ogromną wolnością podjęcie odpowiedzialności jedynie za własne życie w taki sposób, by idąc Jego śladami,

pozyskać życie wieczne.

Interesująca jest próba Piotra, by złagodzić obraz Mesjasza. Piotr wyraźnie chce wierzyć w Chrystusa, który jest

tylko dobry i tylko mądry. Pragnie wymazać z obrazu Chrystusa wszelkie bolesne stygmaty. Chce wierzyć w

Chrystusa bez krzyża. To wielka pokusa naszych małych serc: znać Boga, ale nie dostrzegać w Nim prawdy o

cierpieniu, jakie wziął na siebie za nasze nieprawości. Pomyśl, czy nie jest to Twoja pokusa? Czy lubisz chodzić

na Drogę Krzyżową? Czy nie unikasz tych fragmentów Biblii, które mówią o cierpieniu Jezusa spowodowanym

grzechem świata? Czy masz odwagę uświadomić sobie, że również Twoje grzechy zaprowadziły Go na śmierć?

background image

Strona | 9

Zatrzaśnięte drzwi

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nigdy nie można myśleć, że całe zło, jakie przeżyliśmy, pozostanie tylko naszym milczącym bólem, o którym nie

jesteśmy w stanie nikomu opowiedzieć. Jest Bóg, który słyszy niewypowiedziane skargi.

To straszna męczarnia być skazanym jedynie na obserwowanie świata. To boli – nie móc nic powiedzieć ani

usłyszeć, jak głuchoniemy z Ewangelii św. Marka. Interesujące, że Jezus, zanim dotknął jego języka i uszu,

spojrzał w niebo. Jakby spojrzenie ku niebu było początkiem otworzenia się tego człowieka na świat słów. Może

w spojrzeniach głuchoniemego brakowało właśnie spoglądania ku niebu?

Nic nie słyszymy i nic tak naprawdę nie wypowiedzieliśmy, dopóki nie usłyszmy słów Jezusa. Dopiero gdy

mowa Boga dociera do nas, nasza mowa nabiera wydźwięku, sensu, znaczenia. Zdarza się, wcale nierzadko, że

do człowieka nic nie dociera, a jego słowa są bez wyrazu, choć dobrze słyszy i nie ma problemów z wymową. To

jakaś choroba – ten szczególny rodzaj zamknięcia w sobie, zabarykadowania się w swym wnętrzu, wyizolowania

się i wycofania z wszelkich relacji międzyludzkich.

Co poprzedza takie zamknięcie? Na pewno bolesne przeżycie swej otwartości, poczucie zdrady, wykorzystania,

manipulacji, upokorzenia, zmiażdżenia godności. Gdy doznajemy takich doświadczeń, możemy nie utracić słuchu

ani zdolności mówienia, ale nic do nas nie dociera i uparcie milczymy, ukrywając się w sobie. Nie ufamy już

nikomu i szepczemy swemu sercu: „Już na nikogo się nie otworzę!”. To może być niezwykle dręczącym

uwięzieniem siebie. Lęk, poczucie winy, poczucie zaniżenia swej wartości, izolacja, zamknięcie w sobie,

samoukaranie, zanikanie istnienia stają się krętymi schodami w obronnej wieży. Nie patrzymy wtedy w niebo,

lecz ciągle w dół. Nikt nie może nam nic wytłumaczyć, bo nikomu nie wierzymy. Nic nikomu nie mówimy, bo

nie wierzymy, że to cokolwiek zmieni.

Co wtedy pozostaje? Spotkanie z Jezusem. Modlitwa, w której poprosimy Go o przebaczenie tym, którzy nas

boleśnie doświadczyli. Jezus kładł ogromny nacisk na przebaczenie tym, którzy nas krzywdzili, nie tylko ze

względu na to, że zamykamy im drogę do nieba, ale też dlatego, że sobie samym zamykamy niebo. Jezus więc

spojrzał w niebo, by pokazać i nam, że trzeba zmienić opcję spoglądania przed siebie i na siebie. Spojrzał w

niebo, jakby chciał powiedzieć: „Nie patrz w dół!”. Jest jeszcze Ktoś, kto panuje nad naszą egzystencją i jej

historią, dlatego nigdy nie można myśleć, że całe zło, jakie przeżyliśmy, pozostanie tylko naszym milczącym

bólem, o którym nie jesteśmy w stanie nikomu opowiedzieć. Jest Bóg, który słyszy niewypowiedziane skargi i

mówi do nas, mimo że już nie chcemy niczego słuchać. Nieprzypadkowo Jezus odciągnął głuchoniemego od

tłumu. Często zamknięcie w sobie jest efektem ludzkich opinii, ich osądów i posądzeń, wyroków i złości. Pomyśl

o swoim zamknięciu, czy czasem nie jest efektem czyichś kłamstw, którym dałeś wiarę.

background image

Strona | 10

Pułapka doskonałości

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Obok doczesnych ambicji istnieje też ambicja duchowej nieskazitelności. To, że ktoś ma zainteresowania

religijne, wcale nie znaczy, że pozbył się dumy, wręcz przeciwnie, ona wtedy jeszcze bardziej daje o sobie znać

Człowiek niezmiernie łatwo oszukuje siebie samego. Ludzie, z którymi rozmawiał Jezus, włożyli naprawdę wiele

wysiłków w to, by być doskonałymi. Z religijnej powinności i z troski o nieskazitelność niezauważalnie zabrnęli

w pułapkę obsesji, lęku, perfekcjonizmu i obłudy. Usiłowali dokonać kosmetyki swej osobowości, by

przekształcić siebie w idealne istoty bez skazy. Doskonałość stała się dla nich zasadzką, w której utknęli.

Zapewne szokiem były dla nich słowa Jezusa, który zdemaskował te wysiłki i ujawnił, że im człowiek usilniej

dba o zewnętrzną nieskazitelność, tym bardziej ukrywa wewnętrzny bałagan moralny. Chcemy być perfekcyjni,

dokładni, spełniający swoje ambicje, a nawet złośliwie krytyczni wobec tych, którzy nie mogą się poszczycić

takimi efektami doskonałości jak my. Uciekamy od możliwości objawienia się nam prawdy o naszym wnętrzu. A

przecież „Nieżywa mucha zepsuje naczynie wonnego olejku. Bardziej niż mądrość, niż sława zaważy trochę

głupoty” (Koh 10,1).

Obok ambicji bycia wybitnym naukowcem, albo zadartonosym politykiem czy też słynnym fotoreporterem,

istnieje też ambicja duchowej nieskazitelności. To, że ktoś ma zainteresowania religijne, wcale nie znaczy, że

pozbył się dumy, wręcz przeciwnie, ona wtedy jeszcze bardziej daje o sobie znać. Prawdziwa świętość nie jest

nastawiona na wyszukiwanie u innych dowodów grzeszności, a taką właśnie religijność mieli rozmówcy Jezusa.

Na tym świecie trzeba się pogodzić chyba ze wszystkim, oprócz grzechu. Tymczasem żyjemy niepogodzeni, o

czym nawet nie wiemy. A właśnie grzech posługuje się wszystkim i wszystkimi, abyśmy żyli w tym

niepogodzeniu. Ta niezgoda objawia się na zewnątrz w postaci oskarżeń innych ludzi. Przez skłonność do

wyszukiwania u innych błędów moralnych daje o sobie znać najbardziej ukryty grzech.

Jak więc pozbyć się zła? Wyszukując go u innych, czy przyznając się do niego w sobie? Nie wiemy, jak radzić

sobie z grzechem. Nie wiemy, co uczynić, by się go pozbyć, i wybieramy najczęściej najłatwiejszą drogę:

ukrywanie!

Ukrywamy cały ten brud jakby pokrywką od naczynia, a samo naczynie, czyli naszą zewnętrzną stronę istnienia,

pokrywamy wtedy anielskimi ozdobami ambicji i perfekcji. Prorok Zachariasz miał pewnego razu taką właśnie

wizję bezbożności. Zobaczył naczynie, które było unoszone przez dwóch aniołów, ale ta anielska

powierzchowność ukrywała we wnętrzu naczynia zgoła zaskakującą tajemnicę. Zachariasz stał zdumiony i

wpatrywał się w naczynie zbliżające się do niego. Gdy już było zupełnie blisko, zapytał swego anielskiego

cicerone: „Co to jest? Odpowiedział: Zbliża się dzban. I dodał: To zresztą można zobaczyć w każdym zakątku

świata. Potem podniosła się ołowiana pokrywa i zobaczyłem we wnętrzu dzbana siedzącą kobietę. I rzekł: To jest

bezbożność, i zepchnął ją z powrotem do wnętrza dzbana, a otwór zakrył ołowianą płytą” (Zach 5,6–9).

background image

Strona | 11

Święta prawda

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej litery w słowach

prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował

Wolał utracić fałszywych uczniów, niż zmienić choćby jeden akcent w swej wypowiedzi. Bardziej Mu zależało

na prawdzie niż na popularności. Nikogo na siłę nie zatrzymywał. Postać Jezusa odsłania się nam w tym

fragmencie w całej swej bezkompromisowości.

Nie złagodził swych wypowiedzi nawet po zgorszeniu, jakie wywołał, gdy swoje Ciało i Krew zdefiniował jako

pokarm do jedzenia. Człowiek potrafi skłamać, by nie utracić drugiego człowieka, Bóg nie zmienia nawet jednej

litery w słowach prawdy, nawet gdyby z tego powodu opuścili Go ci, których umiłował. Bogatemu

młodzieńcowi, który zachowywał wszystkie przykazania, ale szkoda mu było wyrzec się bogactw, nie złagodził

wymagań i nie ułatwił stopniowego oswajania się z ubóstwem, mimo tego, że spoglądał na niego z miłością. Był

miłosierny, współczujący, wyrozumiały, ale nieustępliwy, gdy chodziło o prawdę. Nawet swojego ziemskiego

życia nie cenił sobie tak jak prawdy. Gdy Kajfasz zapytał Go, czy jest Synem Bożym, wolał stracić życie, niż

choćby jedno słowo ująć z prawdy swej odpowiedzi.

W Synu Bożym nie ma wahania, nie ma nawet pokusy czy najmniejszej wątpliwości, gdy mówi prawdę. Stracić

wszystko i wszystkich, byleby nie prawdę – to pragnienie zapewne fascynująco przebiegało przez umysły Jego

prawdziwych uczniów. Ale i oni, choć pozostali przy Nim, nie zapłacili najwyższej ceny za prawdę przyznania

się do Jezusa, gdy uciekali z Getsemani! Prawdą jest Boże słowo, prawdą jest sam Syn Boży. W Jezusie

Chrystusie prawda była Nim samym, w nas prawda jest, co najwyżej, pragnieniem, bo już radość z tego, że się

jest prawdomównym, staje się z minuty na minutę nieszczerością. Przecież dopóki wiemy, że jesteśmy kłamcami,

mamy kontakt z prawdą. Wystarczy jednak być dumnym ze swej prawdomówności, by przestać się podobać

Bogu z powodu wyniosłości. Faryzeusz był prawdziwy, gdy mówił o sobie, że trzy razy pości i daje jałmużnę

oraz ofiary, wymieniając przed obliczem Boga wszystkie swe zasługi. Ale ponieważ czerpał z tego dumną radość,

wynoszącą go ponad skręconego ze wstydu celnika, nie znalazł upodobania w oczach Boga. Bywa ktoś gorszy

niż niegodziwy grzesznik. To wynoszący się ponad niego człowiek prawdomówny!

Najprawdziwsze w człowieku jest mgnienie skruchy. Łatwiej jednak o skrusze pisać, niż ją przeżyć na ułamek

sekundy. Wymyślamy różne wykręty, by nie odsłonić się w całej fałszywości. Najłatwiej się oszukujemy, gdy

innym zarzucamy fałsz. Czytamy o modlitwie, zamiast się modlić. Piszemy o prawdzie, byleby tylko uniknąć jej

policzków. Gorszymy się, jak owi uczniowie, Boskimi wyrokami, by nadać swej duszy grymas miłosierniejszych

niż Bóg. Rozmawiamy o Bogu, byleby tylko nie z Nim. Demaskujemy czyjeś grzechy, by swoje ukryć.

Gorszymy się, by ukryć pożądanie, albo oskarżamy innych o głupotę, by uzyskać odczucie bycia mądrymi.

Żyjemy zbyt krótko, by stać się sobą, i zbyt długo, by pozbyć się udawania.

background image

Strona | 12

Znajdź w sobie człowieka

o. AugustynPelanowski osppe

Nie trzeba sięgać do bajek, by odkryć w sobie przebiegłość lisa czy świńską niemoralność albo głupotę bydlęcia,

czy upór osła

Alegoria uczty mądrości tłumaczy się w osobie Jezusa Chrystusa, który o sobie samym mówi, że jest Chlebem, a

nawet Ciałem i Krwią. Należy je spożywać, jeśli chce się żyć. Zadziwiające, jak dosłownie Jego prorocza wizja

zrealizowała się w Eucharystii.

Kiedy Jezus wypowiadał te słowa, nikomu nic nie mówiły. Wielu nawet się zgorszyło. A On zbudował Kościół,

stając się jego kamieniem węgielnym, z kamieni odrzuconych jak i On. Stworzył Kościół z ludzi, którzy budowali

się przykładem Jego życia, opierając się na Tym, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez

ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym. My również, niby żywe kamienie, jesteśmy budowani jako duchowa

świątynia, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa (1P 2,4–5). Każdy z nas,

Jego wzorem, ma wyciosać siedem kolumn. On ociosał siedem sakramentów, uderzając mieczem swojego Słowa

w siedem grzechów ludzkiej nieprawości. My, używając słów Boga, możemy ociosywać się z bezkształtu, coraz

bardziej formując w sobie podobieństwo do Niego. Siedem kolumn – to siedem sakramentów, przyciskających

swoim ciężarem siedem grzechów. Ociosywanie jest bardzo trudną pracą, zaś nasza miłość do Boga jest oporna, a

obojętność wydaje się zimnym kamieniem. Toteż Ozeasz ujawniał skargę Bożego serca, który po to wysyłał

proroków, by swoimi słowami, jak mieczami, ciosali sumienia zobojętniałego ludu, pragnąc miłości i poznania

Boga (Oz 6,5–6).

Fragment z Księgi Przysłów mówi też o zabijaniu zwierząt. Nie trzeba sięgać do bajek La Fontaine’a, by odkryć

nie tylko w innych, ale i w sobie przebiegłość lisa czy świńską niemoralność albo głupotę bydlęcia, czy upór osła.

To, co w nas jest bardziej zwierzęce niż samo zwierzę, należy uśmiercić, by to, co ludzkie, odżyło i uczyniło

miejsce dla tego, co jest Boskie. Nie ma świętych, którzy są posępni i zasmucają innych złośliwym ponuractwem.

Zastawić stół może ktoś, kto nie jest egoistą i potrafi być gościnny, kto nie skąpi ubogim jałmużny.

Mądrość wysłała służące, aby szukały prostaczków. A Jezus wysyłał apostołów, aby szukali owiec, które

zaginęły z domu Izraela. Bywają ludzie, którzy szukają drugiego człowieka, by tylko nim gardzić, albo szukają

kogoś wielkiego, przy kim czuliby się ważni. Prawdziwa duchowa przyjaźń szuka podobnego sobie w duchu.

Wielkość nie sprzyja szczerości, a wyjątkowość rzadko toleruje pokorę. Zapewne są jeszcze inne wytłumaczenia

tej alegorii, ale ta wydaje mi się bardzo bliska duchowi Jezusa. On swoje Ciało i swoją Krew ofiarował w

pomieszczeniu, które nie przypominało ogromnej katedry, i podał ten Pokarm osobom, których nie znano w

pałacach. Bóg jest skromny i takich również lubi mieć przy sobie. Jest skromny jak chleb, ale upajający jak wino.

Jest cichy i pokornego serca, ale głos Jego jest potężniejszy od gromu, a szczodrość Jego serca jest

niedościgniona dla królów

background image

Strona | 13

Nierozerwalne więzy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Po to Jezus był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie

Przemienienie dokonało się dlatego, abyśmy zostali nasyceni Chwałą Świata, Który Ma Nadejść. Nie dziwi mnie,

że Jezus włożył wiele trudu, by przywiązać uczniów do siebie. Więzy miłości są nie do zerwania! Są silniejsze

niż śmierć!

Czytałem o hinduskim ojcu, który w czasie powodzi rzeki Narbady przywiązał swoje dzieci sznurem na

przegubach ich rąk i rzucił się w nurt. Kiedy przepłynął, nakazał dzieciom również przedostać się na brzeg.

Ciągnął je sznurem, choć one zanurzały się w wodzie i prawie pogrążały w nurcie, tracąc nadzieję, że swoimi

wątłymi rączkami zdołają pokonać potęgę żywiołu. Jednak siła ojca i przywiązanie dzieci sznurem pozwoliły mu

wszystkie uratować.

Myślę, że podobnie Jezus nas do siebie przywiązuje. I siebie do nas, aby nas pociągnąć do nieba, poprzez

szalejące koleje losu, które jak powódź nas zalewają i porywają, grożąc zatopieniem na dnie istnienia! Po to Jezus

był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie. Przemienienie odsłania tę wolę zaprowadzenia człowieka

wyżej niż najwyżej – do Świata, Który Ma Nadejść! Niebo jest naszą przyszłością, naszym celem. Ziemia to za

mało dla człowieka. Jezus chce, aby wszyscy zostali pociągnięci do Jego królestwa. Dlatego zaprowadził ich na

górę, osobno, i tam odsłonił im prawdę o Świecie, Który Ma Nadejść. Pociągnął ich do nieba.

Przemienienie przypomina nam o najważniejszym pytaniu człowieka: po co żyjemy? Tylko po to, by dojść do

szczęścia w Bogu. Człowiek jest stworzony po to, by był szczęśliwy w Bogu i czerpał przyjemność z Jego

chwały. Miejscem, w którym jest to jedynie możliwe, jest Świat, Który Ma Nadejść. A drogą jest ten świat –

Świat, Który Ma Odejść. Bóg najpierw pozostawił znaki i ślady, po których mieliśmy iść do świata przyszłego –

przykazania. Zniszczyliśmy je błotem nieprawości i powodzią kłamstw. Pozostał tylko sznur Jego miłości.

Ten świat został nie tylko naznaczony śladami Boga, czyli przykazaniami, ale też znakami Jego szczęścia,

którymi są przyjemności, jakie istnieją na tym świecie. Bóg stworzył je po to, by przypominały o szczęściu

tamtego świata. My jednak uczyniliśmy z nich cel naszego życia i to nas najbardziej unieszczęśliwiło.

Postąpiliśmy jak ktoś, kto ma fotografię ukochanej osoby i na niej się zatrzymał, zapominając o poszukiwaniu

ukochanej osoby. Jednak fotografia jej nie zastąpi, lecz pogłębi tęsknotę do poziomu rozpaczy! I tak się z nami

dzieje, bo uganiamy się za przyjemnościami jak za fotografiami, a zapominamy o szczęściu, które jest ukryte w

Osobie Jezusa. Uganiamy się za tym, co tylko miało odsyłać nasze serce do Boga. Uczyniliśmy z tego nasze

bóstwa i dlatego cierpimy. Celem tego świata jest być dla człowieka ścieżką. Na tej ścieżce mamy jedno zadanie:

tak związać się z Bogiem przez Jezusa Chrystusa, by nasze więzy, jak sznury, mocno nas ciągnęły do Świata,

Który Ma Nadejść!

background image

Strona | 14

Kto rozdaje, ten dostaje

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dlaczego Jezusowi i apostołom nie zabrakło ani chleba, ani ryb? Ponieważ rozdawali tyle, ile kto chciał. Nikomu

nie żałowali, dlatego nic im nie zabrakło.

W świecie, w którym produkuje się tyle pożywienia, że trzeba je wyrzucać, jest jednocześnie tak wiele krajów

cierpiących głód, że ludzie umierają tam milionami. W takim świecie Jezus widzi tłumy ludzi, w których

dostrzega głód o wiele poważniejszy niż ten, który ściska żołądek. O jaki głód tu naprawdę chodzi? Nie wiemy,

jak żyć. Błąkamy się i swoje pragnienia zaspokajamy czymkolwiek i bezmyślnie. Jezus chce przypomnieć nam,

co jest na dnie naszego serca, o co w ogóle nam chodzi, czego najgłębiej pragniemy i po co żyjemy.

Człowiek nie znosi pustki. Dla jej wypełnienia sięga po butelkę, pornografię, narkotyki lub przyjemności mniej

niemoralne. Okazuje się jednak, że po zapełnieniu się nimi czuje się jeszcze bardziej spustoszony. Pomyśl przez

chwilę, czego tak naprawdę w życiu potrzebujesz? Wszyscy możemy śmiało powiedzieć, że przede wszystkim

pragniemy miłości. Cud rozmnożenia chleba właśnie o tym miał przekonać. Jezus, rozdając chleb, pokazał, że

miłość otrzymujemy, ofiarując ją innym. Nasza cywilizacja proponuje zupełnie inną koncepcję miłości: brać,

używać, nadużywać, mieć coś z tego życia, wykorzystać. Jezus staje przeciwko tym tendencjom.

Gest rozdawania jest obecny w Eucharystii. Podczas niej klękamy, by miłość Jezusa przyjąć w największym

uszanowaniu i ponieść ten gest dalej w życie. Eucharystia kończy się rozdawaniem Ciała ukrytego w chlebie,

rozdawaniem miłości, która jest pokarmem par excellence! Jezus patrząc z miłością na bogatego młodzieńca

mówi: „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim” (Łk 18,22). Pierwsi chrześcijanie tak bardzo żyli miłością,

iż każdemu rozdawano według potrzeby z ofiar, które składano u stóp apostołów po sprzedaniu majątków (Dz

4,35). Dlaczego Jezusowi i apostołom nie zabrakło ani chleba, ani ryb? Ponieważ rozdawali tyle, ile kto chciał.

Nikomu nie żałowali, dlatego nic im nie zabrakło. Cudem jest to, że gdy zaczynamy już to ryzyko rozdawania

miłości Bożej, płynie ona coraz szerszym nurtem, niepowstrzymanym i ciągle rosnącym.

Boimy się, że w końcu zabraknie dla nas miłości. Nie rozumiemy, że zatrzymanie rozdawania miłości Boga jest

właśnie ostatecznym utraceniem jej. Na tym polu rozmnożenia nikomu nic nie zabrakło, bo nie było tam nikogo,

kto by chciał zatrzymać chleb czy rybę tylko dla siebie. Nawet najmniejsze uczynki, najmniejsze dary odbijają się

szerokim echem w niebie. Zarówno gościnność, jałmużna, jak i szczodrość są przejawami miłości. Są to cechy

cudowne, niezwykle umiłowane przez Boga, bo wiemy, że nawet kubek wody podany komuś dlatego, że jest

uczniem, jest odnotowany w księgach naszych uczynków. Można zapytać, skoro Bóg kocha tak ubogich,

dlaczego o nich mało dba? Dzieje się tak dlatego, abyśmy my, pomagając ubogim, mogli być uwolnieni od kar za

grzechy. Gdy bowiem ktoś obdarowuje ubogiego, jeszcze więcej od niego otrzymuje.

background image

Strona | 15

Litości!o

. Augustyn Pelanowski OSPPE

Najbardziej jesteśmy godni politowania wtedy, gdy stajemy się bezlitośni dla siebie. Taka postawa jest pychą,

która nie może się pogodzić z tym, że człowiek jest słaby

Jan Paweł II powiedział kiedyś, że kapłan nie ma wakacji. Czy można mieć urlop od ratowania ludzkich dusz?

Od pustki, spustoszenia, zagubienia, lęku, bezsensu życia, rozpaczy, oczekiwania nieszczęścia i wreszcie

samopotępiania się?... Od tego wszystkiego ratuje człowieka pasterz serc, Jezus Chrystus.

Jezus lituje się. Jego spojrzenie jest przede wszystkim pełne miłosierdzia dla człowieka. Ciężko mi się czyta

słowa Jeremiasza zapowiadające sąd nad pasterzami, którzy rozpraszają trzodę oraz prowadzą do zguby. Dla swej

samotności rozpędzają tych, którzy szukają Bożego zmiłowania. Widzę wtedy wiele moich win popełnionych w

przeszłości. Co bowiem może uratować zagubionych ludzi, spustoszonych w sercu, odpędzanych i

niepotrzebnych nikomu? Pasterzowanie, obecność i obdarowywanie miłością Boga. Sycenie się Jego słowami,

potwierdzanie przebaczaniem win, leczenie ran modlitwą.

Z drugiej strony cóż bardziej jest poszukiwane na tym świecie, jeśli nie miłosierdzie Boga? Tysiące ludzi

zapewne obserwowało łódź Jezusa i Apostołów, a potem zebrało się na brzegu, przy którym łódź się zatrzymała.

W tej migracji tak wyraźnie dostrzegamy to, co w sobie ukrywamy: potrzebę miłosierdzia nad nami. Jezus

zlitował się! Może nawet to, że na świecie jest tak wiele zła, świadczy o miłosierdziu Boga? On nie chce od razu

okazywać swej sprawiedliwości. Jest cierpliwy i oczekujący! Zawsze mnie to jednak głęboko poruszało, gdy

czytałem fragment o tym, że Jezus, przyglądając się tym ludziom, nie zdobył się na podziw, na radość, na żadne

inne uczucie, tylko na litość. Jak ci ludzie musieli wyglądać, skoro tylko litość wzbudzali w Jezusie?

Jak wyglądają dzisiaj ludzie, gdy na nich patrzy Jezus? Bóg obdarza najpierw tym, czego człowiekowi

najbardziej brakuje. Obdarza miłosierdziem i litością, gdy los jest niemiłosierny i bezlitosny, i gdy sami dla siebie

takimi jesteśmy. Pomyśl więc, czy nie jesteś dla siebie zbyt okrutny, zbyt wymagający, zbyt niemiłosierny,

przesadnie sprawiedliwy? Nie bądź przesadnie sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego! Dlaczego miałbyś

sobie sam zgotować zgubę? (Koh 7,16). Przesadnie sprawiedliwy, to znaczy okrutnie bezwzględny. Najbardziej

jesteśmy godni politowania wtedy, gdy stajemy się bezlitośni dla siebie. Ukrywa się w tym zapewne pokusa

wszechmocy, uzurpująca sobie władzę, by totalnie kontrolować swoje życie, zamiast je powierzać Bogu. Chcemy

sami o sobie decydować i mieć nad sobą i innymi kontrolę.

Odrzucamy w ten sposób odpowiedzialność za słabości i upadki, objawiając złość i gniew na siebie. Myślimy też

o sobie źle i uczymy się tylko zło w sobie dostrzegać, za wszystko się obwiniając. Taka postawa rodzi nienawiść

do siebie i w sumie jest pychą, która nie może się pogodzić z tym, że człowiek jest słaby. Zbyt krytycznie i zbyt

bezwzględnie się oceniamy, bo mamy zbyt wyidealizowany obraz siebie. Dążymy do wydumanych ideałów,

zapominając, że bez Boga nic nie możemy uczynić nawet dla siebie, nie mówiąc już o innych. Kiedy jesteśmy

zbyt przywiązani do swego ideału, nienawidzimy prawdy i skrzętnie ją skrywamy, zdradzając się tylko ciągłym

niezadowoleniem z siebie. Nie ma nic tak budzącego politowanie jak ludzka duma. Jak wyglądam ja i ty, gdy na

nas patrzy Jezus?

background image

Strona | 16

Świat w ogniu

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Do wielu Jezus powiedział: „Chodź za mną”. Usłyszał to wezwanie Lewi, wychodząc ze swojej komory celnej.

Usłyszał też bogaty młodzieniec, który jednak nie potrafił zostawić swojego bogactwa. Czy my usłyszeliśmy

wołanie Boga, by opuścić nieprawość i wędrować ku nowej ziemi i nowemu niebu?

Zastanawiające jest to, że po tym, jak zlekceważono Jezusa w Nazarecie, On wysłał Apostołów w misję. Podwaja

wysiłki zmierzające ku nawróceniu ludzi. Misja była niezwykle ważna, bo chodziło nie tylko o głoszenie

usprawiedliwienia, które daje Jezus Chrystus, ale też o uwolnienie od nieczystej duchowości i o głoszenie

nowego nieba i nowej ziemi.

Rabbi Maharal opowiada następującą przypowieść: Był sobie zajazd z anielską obsługą. Gościom dostarczano

codziennie do pokoi przepyszne jedzenie i wszystkie ich potrzeby były zaspokajane doskonale. Jednak

mieszkańcy zajazdu wciąż chcieli więcej. Zaczęli okradać się na­wzajem i oszukiwać. Wybuchały między nimi

bójki, aż w końcu wzniecili w zajeździe ogień. Byli jednak tak pochłonięci walką, że nie zauważyli nawet, jak

zajazd stanął w płomieniach. Pewien podróżnik przechodził obok i zobaczył palący się zajazd. Chciał po­móc

mieszkańcom i ostrzec ich, aby uciekali.

Wbiegł do środka, otworzył drzwi do jednego z pokoi i zastygł w miejscu, zobaczywszy jednego z mieszkańców

obrabowującego swego sąsiada. Otworzył kolejne drzwi i zobaczył, jak inny morduje swego kolegę. Chodził od

pokoju do pokoju i widział gwałt, niemoralne stosunki, znieważane i bite dzieci, ludzi trujących siebie i innych

śmiercionośnymi środkami. W końcu zdesperowany wykrzyknął: „Co się tu dzieje? Musi być jakiś właściciel

tego zajazdu. Dlaczego nic z tym nie zrobi?”. W tym momencie wła­ściciel pojawił się przed nim i zachęcił go do

wyjścia z płonącego budynku. Tak było z Lotem, gdy uciekał z Sodomy, z Abrahamem, gdy wychodził z Ur, tak

było z Eliaszem. Podróżnikami teraz są apostołowie Jezusa, oni głoszą pożar świata i ratują, kogo się da. Zajazd

jest metaforą tego świata.

Bóg był stopniowo usuwany z tego świata, i tak jest dalej. Usuwa się Go z parlamentów, ze szkół, z umysłów i z

rozmów. W konse­kwencji świat staje się zepsuty i podły, pełen ignorancji, czarów i bałwochwalstwa. Mnóstwo

ludzi jest przekonanych, że nie ma żadnego Boga.

Świat funkcjonuje w dwóch różnych porządkach. Jeśli świat jest sprawiedliwy, Bóg jest blisko niego. Świat

kierowany przez Boga staje się ogrodem Eden. Jednak, kiedy świat nie jest sprawiedliwy, funkcjonuje w drugim

porządku. Gdy świat jest pełen zła, źli wzniecają pożar, bo zło niszczy samo siebie. Sprawiedliwi muszą wyjść z

niego, aby być blisko Boga. Kiedy świat płonie, może też być miejscem próby dla sprawiedliwych,

środowiskiem, w którym mają uczynić siebie doskonal­szymi.

Jezus wysłał Apostołów, aby ratowali z tego świata tych, którzy przyjmą głoszenie nowego królestwa. Do wielu

sam powiedział: „Chodź za mną”. Usłyszał to wezwanie Lewi, wychodząc ze swojej komory celnej. Usłyszał też

bogaty młodzieniec, który jednak nie potrafił zostawić swojego bogactwa. Pozostaje jeszcze pytanie, czy my

usłyszeliśmy wołanie Boga, by opuścić nieprawość i wędrować ku nowej ziemi i nowemu niebu?

background image

Strona | 17

Biada prorokom!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur, ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując

sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i

grzechy.Przepowiadaniu Dobrej Nowiny towarzyszy sprzeciw. Paweł skarżył się, że policzkuje go wysłannik

piekieł, gdy głosi Ewangelię. Ezechielowi towarzyszyła bezczelność i opór mieszkańców Jerozolimy. Jezus został

źle przyjęty w synagodze w Nazarecie, gdy przestał mówić wdzięcznym głosem i dotknął wrażliwych miejsc

sumień słuchających. Wielu kapłanów wie, co to znaczy sprzeciw ciemności, kiedy tylko rzetelnie zabierają się

do przepowiadania Słowa Bożego. Jest to trudne, gdy po udanych rekolekcjach przychodzi czas poniżającego

kuszenia, albo pojawiają się listy z pogróżkami, czy też telefony z oskarżeniami. Takie znaki nie towarzyszą tym,

którzy usypiają swoją trzodę nie tylko nudą wypowiedzi, ale amputowaniem ich z prawdy. Prawda jest trudna do

wypowiedzenia, a jeszcze trudniejsza do przyjęcia. Najtrudniej znieść jej konsekwencje. Świątynie bywają

sypialniami mózgów albo muzeami patriotycznych pamiątek. Każdy człowiek ma w sobie opór olbrzymi jak mur,

ukrywający w sobie prawdę. Żyjemy fasadowo, stosując sztukę maskowania. Najlepszym ukryciem jest

pobożność, która zdaje się usprawiedliwiać nasze mroczne żądze i grzechy. Biada prorokom! Przyzwyczailiśmy

się ukrywać prawdziwe zło i demonstrować imitację dobra. Nauczyliśmy się nie korzystać z usprawiedliwienia

Chrystusa, ale sami się usprawiedliwiamy.

Tłumaczymy sobie, że musieliśmy, albo że nic się nie stało, albo zwalając winę na innych. Czasem udaje nam się

zobaczyć trochę prawdy o sobie, gdy pojawią się uczucia: gdy się zakochamy, albo wybuchniemy nienawiścią.

Niekiedy cierpienie objawia nam, że wcale nie jesteśmy tacy szlachetni, za jakich się uważamy. Rzadko kiedy

zdarza się, że mamy już dość tego pozerstwa. Zawsze jednak, gdy jest głoszone słowo prorocze, Słowo od Boga,

następuje eksplozja poznania, które odsłania nam porażającą panoramę wnętrza. I wtedy, zamiast szukać w sobie

skruchy, szukamy winnego. Niewielu ludzi może poszczycić się zdecydowaną uczciwością wobec siebie samych,

odpowiedzialnością za swoje mroczne czyny i myśli, uczucia i słowa.

Kilka razy Jezus przez ludzi dał mi do zrozumienia, że jestem zarozumiały. W pierwszym odruchu uzewnętrzniał

się mój gniew. Wstrząs prawdy najpierw ranił tych, którzy demaskowali moją dumę. Za każdym razem jednak,

kiedy ostatecznie zgodziłem się, naprawdę odczuwałem wyzwalającą ulgę.

Życie przestaje być cudowne, gdy Jezus jest lekceważony. Życie przestaje być do zniesienia, gdy nie znosimy

Jezusa i Jego nauki. Liczba gejów w procesji adorującej pośladki bywa większa niż liczba mieszkańców Sodomy,

a przecież Bóg nie oszczędził Sodomy. Cudzołóstwo szerzy się, raniąc małżeństwa w coraz większym stopniu, a

przecież Bóg umiłowanemu Dawidowi nie przepuścił grzechu z Batszebą. Aborcje wcale nie ustępują, a przecież

wielu pierworodnych Egipcjan umarło w jedną noc, za zabijanie dzieci izraelskich. Dlaczego nie dotyka nas

jeszcze sąd? „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On

jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do

nawrócenia” (2 P 3,9).

background image

Strona | 18

Córeczka tatusia o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jest w tłumie ludzi. Ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą. Jej samotność zostaje zauważona przez

Jezusa. Chwyta się modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza, który zna jej historię

Po uzdrowienie swojej córeczki przyszedł tylko ojciec, ale zauważmy, że gdy Jezus wskrzeszał dziewczynkę,

poprosił nie tylko ojca, ale i matkę. Charakterystyczna jest też przemiana pojęć. Jair nazywa ją córeczką, ludzie,

którzy donieśli o śmierci, nazwali ją już mniej ciepło: córka. Jezus nazywa ją najpierw dzieckiem, w końcu

dziewczynką, jakby dystansując związek z ojcem.

Wyobraźmy sobie tatusia, który jest lekarzem i miał jedyną córeczkę. Ojciec nosił ją na rękach, powtarzał, że jest

z niej dumny. Córka rywalizowała ze swoją matką, dążąc do tego, by uwaga ojca skupiała się na niej, a nie na

matce. Przez całe dzieciństwo czyniła wszystko, by ojciec ją podziwiał. Przynosiła najlepsze oceny ze szkoły,

ubierała się tak, by w ojcowskich oczach zobaczyć podziw. Nauczyła się chorować, by wzbudzać opiekuńczość

ojca. Matka zawsze była w cieniu.

Gdy córka dorosła, nie potrafiła opanować kokieterii, którą zwabiała mnóstwo mężczyzn, ale wybierała tylko

tych, którzy ją adorowali i podziwiali jak ojciec, troskliwie i nadopiekuńczo. Po kolejnych odtrąceniach przez

mężczyzn zaczęła odczuwać pustkę i zrozumiała, że jest na bocznym torze. Nigdy nie żyła własnym życiem,

zawsze pasożytowała na kolejnych wcieleniach własnego ojca lekarza. Już wie, że nie znajdzie nikogo, kto by nią

pokierował tak jak w dzieciństwie. Minęło może 12 lat, a może nawet 24, odkąd opuściła dom po śmierci ojca, a

wciąż nie może znaleźć swojego tatusia. Lęk paraliżuje jej życie.

Pewnego dnia dostaje krwotoku. Leczenie mnóstwo kosztuje. Ktoś jej radzi pielgrzymkę do dalekiego

sanktuarium. Jest w tłumie ludzi. Ściśnięta, nieważna, niejedyna. Modli się z pokorą. Jej samotność zostaje

zauważona przez Jezusa. Chwyta się modlitwy jak skraju szat Boskiego Lekarza, który zna jej historię. I w kilku

sekundach przypomina jej się ta historia z omdleniem i skaleczonym palcem. Całe życie była głodna takiego

dotknięcia, jakie teraz czuje w swoim sercu. Takiego uchwycenia się Boga. Takiej modlitwy, która jest jak

nakarmienie chorej i osłabionej dziewczynki.

background image

Strona | 19

Maskota czy sternik?

o. Augustyn Pelanowski

Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa jak sytuacje krytyczne

Bóg nie obiecuje nam życia bez burz, ale obiecuje nam, że w naszych burzach zawsze będzie z nami. Burza, która

zdarzyła się uczniom na jeziorze, pozwoliła im jeszcze głębiej odkryć tajemnicę Jezusa. Kim właściwie On jest?

Nic tak nie pomaga nam odkryć obecności i mocy Jezusa, jak sytuacje krytyczne. Z jednej strony przeżywamy

wtedy wielką trwogę, z drugiej – nigdy nie czujemy się tak blisko Boga.

Nasze modlitwy w czasie spokoju przypominają odkurzanie starych mebli piórkową miotełką. Ale gdy na

horyzoncie pojawi się czarna chmura niebezpieczeństwa, modlitwa zamienia się w wyważanie drzwi do nieba.

Jeśli więc zdarzają ci się nieustannie kłopoty, burze życiowe, fale wściekłości ludzi, z którymi pracujesz albo

żyjesz, wichry niszczące całą nadzieję, jaką skrupulatnie wznosiłeś latami, to być może dlatego, że zaniedbałeś

to, co istotne: modlitwę!

Może stała się ona tak usypiająca, że nawet samego Jezusa zepchnęła w kąt, w „wezgłowie” łodzi. Bóg „zasypia”,

kiedy nasze modlitwy usypiają nawet nas i już nie chce nam się podnieść z łóżka. Czy rozmawiałbyś z kimś

najważniejszym z ludzi, przyjmując go w łóżku? Czy jest kulturalnie zasnąć w fotelu w czasie rozmowy z

gościem, którego poczęstowałeś kawą w czasie odwiedzin? Wzburzona woda, ogień błyskawic i gwałtowny

wicher były to trzy plagi, które spadały na ludzkość, kiedy odwracała się od Boga. Pokolenie Noego zostało

zalane wodą, ogniem z nieba zostało ukarane pokolenie Sodomy, a wichrami zostało rozrzucone po świecie

pokolenie wieży Babel. Mądrość rabinów widziała w tym trzech wysłanników Bożego ostrzeżenia za

lekceważenie miłości do Stwórcy.

Lekcja, którą otrzymali uczniowie, zdarzyła się chyba po to, by odkryli na nowo Jezusa. Ospałość w życiu

duchowym to wielkie niebezpieczeństwo dla ludzkiego istnienia. Jezus był u wezgłowia. W greckim tekście to

miejsce zostało nazwane PRYMNA, czyli rufa, miejsce sternika. PRYMNETES to sternik lub kierownik, a także

władca. Jezus był w miejscu, w którym steruje się wszystkim, ale uczniowie pozwolili Mu zasnąć. To wyraża

naszą ospałą uwagę, duchową ospałość.

Myślę o naszym świecie, na którym zdarzyły się już wielkie tsunami, pożary ogromnych wież na Manhattanie,

huragany niszczące wybrzeża. Ilu z nas obudzi się ku prawdziwemu przebudzeniu duchowemu po tych znakach?

Tylko Bóg może uspokoić żywioły, a my ciągle uważamy, że sami sobie poradzimy z żeglugą przez ten świat.

Brak wiary sprowadza nadmiar trwożliwego lęku.

Pomyśl o swoich burzach życiowych. Co powiedziały ci o miejscu, które wyznaczyłeś w łódce swojego życia

Jezusowi? Gdzie jest Bóg w twoim planie dnia, skoro żyjesz w lęku i raz po raz zdarzają ci się niszczące

wszystko burze? Może mówisz: gdzie jest Bóg, skoro mi się to zdarza? Jeśli chcesz, żeby wszystko się uspokoiło

na zewnątrz i wewnątrz ciebie, to przebudź swoje sumienie i zawołaj do Jezusa! Umieść Go znowu w centrum

swojej uwagi, intronizuj Go i ogłoś go w swojej duszy jako Króla! Jeśli zaś dalej będzie On tylko „maskotką”

twojego życia duchowego, staniesz się pastwą sił, które swoją potęgą cię przerastają i nie poradzisz sobie z nimi.

background image

Strona | 20

Kochaj i pracuj

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Życie jest wzrastaniem, a Boski Ogrodnik troszczy się o każde istnienie. Dokonuje się promocja dusz

najmniejszych, jak ziarnko gorczycy, łamanie gałązek wyniosłości, odbieranie dolarowej zieleni chciwym ...

Przez całe życie odbywa się sąd nie-ostateczny. Bóg nieustannie ingeruje w nasze wzrastanie, abyśmy w końcu

osiągnęli właściwe rozmiary duchowe. Jesteśmy jak drzewa. On zaś, jak orzeł wszechmogący i współczujący,

oderwie nas pewnego dnia od pnia doczesnego rozwoju i zasadzi na górze wieczności. Życie jest wzrastaniem, a

Boski Ogrodnik troszczy się o każde istnienie. Wywyższa poniżonych, poniża wywyższających się. Dokonuje się

promocja dusz najmniejszych, jak ziarnko gorczycy, łamanie gałązek wyniosłości, odbieranie dolarowej zieleni

chciwym, a także okrywanie szmaragdową zielenią uschłych od żalu i skruchy. Wynagradza gościnność i

życzliwość obecnością aniołów, jak ptaki powietrzne gnieżdżących się w cieniu tych, którzy rosną bez splendoru

zarozumiałości. Aniołowie umiłowali zresztą cień uniżenia i wszystkich, którzy żyją w szarości innych.

Starajmy się podobać Panu, bo jeśli teraz tak bolesny jest trybunał, który poniża pychę i wywyższa skromność, to

jak trudny będzie trybunał ostateczny. Po owocach poznaje On każdego z nas. Chciwy nie potrafi przecież

przebaczać, kłamca złośliwie reaguje na prawdomównych, fałszywy nie może się ukryć i ciągle się demaskuje,

zazdrosny zdradza się obmowami i pretensjami, niewierny Bogu, długo też nie będzie wierny w swym

małżeństwie. Ciernie nie rodzą fig! Syrach mówi: „Nie oddawaj siebie na wolę swych żądz, liście zmarnujesz,

owoce zniszczysz i pozostaniesz jak uschłe drzewo” (Syr 6,3). Kiedy Jezus wędrował na Golgotę, niósł drzewo

na swych ramionach jak Ezechielowy orzeł.

Wiele osób płakało nad nim i wtedy odwrócił się do nich, mówiąc: „Jeśli z zielonym drzewem to czynią, to co

stanie się z suchym?” (Łk 23,31). Po tym przypomnieniu łatwiej nam szukać źródeł, które nie pozwalają nam

uschnąć duchowo ani wynosić siebie zbyt dumnie. W psalmie pierwszym Duch Święty odsłania nam obraz

drzewa, które zawsze rodzi owoc i nigdy nie usycha. Jest to człowiek, który nieustannie rozmyśla nad słowami

Boga, dniem i nocą. W tym, co pojmuje i jest dla niego jasne, i w tym, co jest dla niego niepojęte, ciemne jak

mistyczna noc, zapuszcza korzenie w potoki mądrości płynącej w słowach Boga. Jego owoce to miłość, którą

karmi innych, a liście jego nie więdną: co uczyni, pomyślnie wypada.

Dziennikarze zapytali kiedyś Freuda, jaki jest ideał zdrowia umysłowego i ideał ludzkiej realizacji. Odpowiedział

słowami: Kochać i pracować! Owocować i rosnąć, być wciąż zielono-żywym. Nie jest to możliwe bez korzeni

czerpiących soki z potoków mądrości Boga.

Nasza refleksja jest już skompletowana. Potrzebujemy medytacji, czyli odkrywania Bożej woli i czerpania siły w

korzeniach ciągłego rozmyślania. Potrzebujemy pracy, która jak gałęzie i liście wznosi się coraz wyżej i rozwija.

Wreszcie potrzebujemy kochać i być kochanymi, czyli dawać się innym jak owoce. Mamy więc trzy

najważniejsze elementy naszego udanego życia: medytacja, praca i miłość. Jesteśmy przecież stworzeni na obraz

Trójcy Świętej.

background image

Strona | 21

W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Wizyta Świadków Jehowy jest oskarżeniem naszej gnuśności i zaniedbania dwóch podstawowych obowiązków

chrześcijańskich: poznania Boga w Biblii i ewangelizowania

Zapewne wielu z nas przeżyło odwiedziny tajemniczych gości, którzy pukając do naszych drzwi, chcieli

porozmawiać o Bogu, trzymając Biblię pod pachą. Tak, to świadkowie Jehowy. Osobiście myślę, że ich wizyta

jest oskarżeniem naszej gnuśności i zaniedbania dwóch podstawowych obowiązków chrześcijańskich: poznania

Boga w Biblii i ewangelizowania. Minęły już te czasy, kiedy dzieci na ulicach Konstantynopola kłóciły się o to,

czy Jezus Chrystus jest współ-istotny (gr. homousios), czy tylko współpodobny (gr. homoiousios). Wielu

chrześcijan nie potrafiłoby dziś nic powiedzieć o tajemnicy Trójcy Świętej. Fragment z Ewangelii Mateusza jest

wspaniałym świadectwem wiary pierwszych uczniów Jezusa w Trójcę Świętą.

Na odmienność i jednocześnie równość Osób Boskich w tym tekście wskazuje ustawienie ich na tym samym

poziomie, ale osobno. Nikt nie jest równy Bogu, tylko On sam w innych osobach. Ojciec i Syn są na pewno

rozróżnialni, a dodatkowo w tym samym szeregu zapisano Ducha Świętego. Chrzest ma być udzielany w Imię, a

nie w imiona. Jedno Imię, czyli jeden Bóg, ale jednocześnie Trzech na tym samym poziomie. Cała Trójca

wykonuje działanie, które przynależy tylko Bogu. Chrzest, który jest dziełem Trójcy, daje nam uwolnienie z

grzechów, uświęca nas, czyni nas dziećmi Boga, a te czynności są dziełem jedynie Boga! Gdy Jezus odpuszczał

grzechy uzdrowionemu paralitykowi, uczeni w Piśmie, a więc znawcy przedmiotu, pomyśleli: „Czemu On tak

mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?” (Mk 2,7).

Żydzi, doskonale rozumieli, co Jezus chciał przez to powiedzieć. „Dlatego więc usiłowali Żydzi tym bardziej Go

zabić, bo nie tylko nie zachowywał szabatu, ale nadto Boga nazywał swoim Ojcem, czyniąc się równym Bogu” (J

5,18). Jezus nie zaprzeczył Żydom, że tak właśnie jest. On naprawdę czynił się równym Bogu, nazywając Go

swoim Ojcem! Jeśli się czynił równym Bogu, to albo jest Bogiem, albo bluźniercą. Wiemy z historii, że ówcześni

decydenci religijni wybrali tę drugą możliwość i uznali Jezusa za bluźniercę. W innym wypadku nie ośmieliliby

się ukrzyżować Jezusa. Został ukrzyżowany, ponieważ nigdy nie zaprzeczył, że jest Bogiem, a szczególnie na

sądzie Kajfasza. Podobnie rzecz się ma z Duchem Świętym. On nie występuje jako jakaś „dusza Ojca” lub „dusza

Syna”, czy też bezosobowa moc, tylko jako samodzielna Osoba. A jednak jest tym samym Bogiem, co Ojciec i

Syn! „Lecz gdy przyjdzie On, Duch Prawdy, nauczy was wszelkiej prawdy” (J 16, 13). Teologia mówi, że Ojciec

nie pochodzi od nikogo, Syn pochodzi od Ojca przez prawdziwe zrodzenie, Duch od Ojca i Syna.

Duch Święty, mówiąc o sobie „Ja”, jest Osobą, a nie jest jakimś bezosobowym duchowym tchnieniem: „Kiedy

Piotr rozmyślał jeszcze nad widzeniem, powiedział do niego Duch: Poszukuje cię trzech ludzi. Zejdź więc i idź z

nimi bez wahania, bo Ja ich posłałem” (10,19–20). Nie musimy być wybitnymi znawcami dogmatyki, ale

wystarczy nam znać choćby tyle, ile dziś poznaliśmy, by nie tylko zamknąć drzwi przed świadkami ducha

kłamstwa, ale i zamknąć im usta, by nie fałszowali prawdy!

background image

Strona | 22

Gniazdo z połamanych gałęzi

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Różne języki, ale ten sam ogień miłości Boga. Różnimy się między sobą, ale Bóg nas łączy. Jedność w Kościele

jest skomponowana z naszej różnorodności. Bez Bożego ognia miłości nasza jedność stałaby się początkiem

niechęci i wzajemnych oskarżeń.

Bóg dał Apostołom moc do przebaczania i jednania się, ponieważ trwali na jednym miejscu. Gdy po raz pierwszy

Jezus tchnął w nich Ducha, aby byli zdolni odpuszczać grzechy, stało się to tam, gdzie przebywali razem. Bez

Boga nie potrafimy sobie przebaczać, trwać w jedności mimo różnic. Kościół jest nam potrzebny, abyśmy mogli

doświadczać pomocy Ducha Świętego, by ciągle sobie przebaczać i kochać się wzajemnie, mimo różnorodności.

Duch przychodzi, gdy wydaje się, że tracimy Jezusa. Duch Święty przyszedł do uczniów wtedy, gdy Jezus miał

za sobą Golgotę i gdy wstąpił do nieba. Uczniom pozostała już tylko modlitwa. Kiedy po raz pierwszy stracili Go

z oczu i został pochowany w grobie, została im świadomość beznadziejności. Byli przerażeni i ścigani. Drzwi

były zamknięte z lęku przed ludźmi, przed represjami. Zamknięte drzwi to wymowny obraz odcięcia się od

wszystkich, zawiedzenia się na życiu, rezygnacji z wychodzenia innym naprzeciw, wycofania. Gdy wojska

wycofują się z frontu, wiadomo, że oznacza to klęskę.

Wycofujemy się, gdy przeżyliśmy porażkę. Zamykamy drzwi, gdy chcemy uciec, bo wszyscy nas ranią i

wszystko stało się pułapką budzącą naszą podejrzliwość. Zamknięte drzwi to zamknięty w sobie człowiek, który

już nie wierzy w to, że cokolwiek w życiu mu się uda. W takich chwilach myślimy, że Bóg naprawdę umarł albo

przestał się nami interesować, a my umarliśmy dla Niego albo nic dla Niego nie znaczymy. Są więc takie chwile,

gdy najwspanialsze nadzieje zostają ścięte jak olbrzymie drzewa, waląc się z hukiem na piaszczystą ziemię,

rozpacz wylewa się jak ropa z rany, a ciemność jest namacalna niczym lepka smoła.

Z lęku zamykamy się w sobie i stajemy się niedostępni jak wierzchołek skały. Nikomu nie pozwalamy się zbliżyć

do siebie. Właśnie wtedy przybywa Duch Święty z pomocą, którą jest On sam! Ptaki przecież siadają na

wierzchołkach gór, na niedostępnych miejscach! Jak gołębie układają gniazda z połamanych gałązek, tak Duch

Święty bierze pod swoje skrzydła ludzi połamanych zwątpieniem, złamanych bólem – czyni w nich swoje

gniazdo.

Jezus przyszedł mimo zabarykadowanych drzwi, mimo tego, że już nikt nie miał siły do nich się choćby zbliżyć

ani ich otworzyć. Śmierć najdroższej im osoby, śmierć Jezusa, wydawała się być czymś nieodwracalnym. Nikt

przecież dotąd nigdy nie powrócił z cmentarza. To stało się po raz pierwszy. Czy wierzysz, że Pan wskrzesza

umarłych? Czy wierzysz, że wskrzesi umarłą nadzieję w tobie i umarłą odwagę życia? Bo przecież nie wiadomo,

co bardziej przypominało mogiłę: Wieczernik, w którym zatrwożeni Apostołowie zamarli z lęku, czy grób Józefa

z Arymatei, w którym spoczywało ciało Chrystusa?

background image

Strona | 23

Światełko w piwnicy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy wpatrujesz się w oczy Jezusa, dostrzegasz, że Bóg patrzy na ciebie. W twoim wnętrzu widzi swoje niebo,

jeśli tylko pozwolisz Mu tam zamieszkać w nieskończoność

Gdy byłem małym, kilkuletnim chłopcem, często bawiliśmy się w piwnicach spółdzielczego bloku, w którym

mieszkaliśmy. Panował tam mrok i zaduch, a małe okienka wpuszczały niewiele światła. Bywało, że

zdenerwowany krzykami dzieci sąsiad zamykał na klucz drzwi piwnicy i uwięzieni, szukając wyjścia, zmuszeni

byliśmy przeciskać się przez te małe okienka. Choć były ciasne jak ucho igielne, to jednak, gdy tylko głowa

zmieściła się w otworze, reszta ciała mogła się już łatwo przecisnąć.

Paweł mówi o Jezusie, że jest Głową całego Ciała Kościoła, czyli nas wszystkich, którzy się przeciskamy przez

ciasny otwór do nieba, tuż za Chrystusem. Życie przebiega w mrocznej piwnicy świata, ale na szczęście jest Ten,

który wyszedł na światło nieba przez okno wniebowstąpienia. W Nim jest nadzieja naszej przyszłości, pełnej

nieopisanego bogactwa Chwały. Wezwanie do głoszenia Ewangelii to ostatecznie nakaz wydobywania z

mrocznych labiryntów naszych zabłąkanych losów, ogłoszenie, iż jest okno, które jest wyjściem w inny świat.

Wniebowstąpienie Syna cieśli z Nazaretu było jak zdradzenie nam wyjścia z sytuacji bez wyjścia, jak

przeciśnięcie się głowy, która pociąga za sobą drżące ze strachu ciało, jak znalezienie klucza do zamkniętych na

siedem grzechów bram oddzielających nas od królestwa Światłości, jak pojawienie się strażaka w oknie

płonącego domu na siódmym piętrze, który wspiął się po drabinie, aby uratować przelękłe dziecko. Przecież tak,

jak został wzięty do nieba, tak samo przyjdzie do nas – według tego, co oświadczyli aniołowie uczniom.

Za pierwszym razem, gdy przyszedł, został osądzony przez ludzi; gdy przyjdzie drugi raz, On będzie sądził

ludzkość. Zanim jednak nastąpi nasze wniebowstąpienie, istnieje „w-duszę-wstąpienie” Chrystusa. Bo przecież

zanim spełnią się słowa: „Kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7), pragnijmy wpierw usłyszeć inne słowa: „Oto,

stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on

ze Mną” (Ap 3,20).

Niebem jest dla Chrystusa dusza ludzka, Chrystus jest niebem dla duszy człowieka. W Pieśni nad pieśniami,

Oblubieniec, czyli Chrystus, zagląda przez okno rozmodlonych oczu Oblubienicy, do wnętrza jej duszy, ona zaś

sama jest jak gołąbka ukryta w jego ranach, jakby w szczelinach skalnych. Przenikanie duszy i Boga jest stałym

motywem w tekstach mistyków, podpowiadającym nam, że pewnego rodzaju wniebowstąpienie i „w-duszę-

wstąpienie” dokonuje się już podczas kontemplacji. W Pismach św. Mechtyldy z Hackeborn przybiera ono

szczytową formę wymiany oczu kochającego Boga i mistyczki. Mieć kolor oczu Jezusa i widzieć, że Jezus ma

moje oczy, to wzruszające poznanie! Pomyśl tylko, że jakimś rodzajem przeżycia Nieba jest już wpatrywanie się

w oczy Jezusa choćby na wschodniej ikonie. Kiedy wpatrujesz się w Jego źrenice, dostrzegasz, że Bóg patrzy na

ciebie. W twoim wnętrzu widzi swoje niebo, jeśli tylko pozwolisz Mu tam zamieszkać w nieskończoność.

background image

Strona | 24

Miłość wymaga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość to mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku, walki, wyczuwalnego oporu egoizmu, ciągłego poprawiania

detali

Miłość potrzebuje ciągłego podtrzymywania, rozwijania, starania, aby nie rozwiała się jak dym, nie skończyła się

jak sen, nie odleciała jak przestraszony ptak, nie zwiędła jak niepodlewana roślina. Potrzebuje uderzania Słowami

Biblii jak dłutem w skałę serca, by je kruszyć, czyli czynić sercem skruszonym. Miłość Boga zdobywa się

wytrwale każdego dnia, wpisując we własną duszę naukę Jezusa. To mozolne żłobienie serca, pełne wysiłku,

walki, wyczuwalnego oporu egoizmu, ciągłego poprawiania detali.

Miłość ta jest po to, aby radość człowieka była pełna. Jezusowi chodzi bowiem o szczęście człowieka, i według

Niego nic tak nie uszczęśliwia jak troska o miłowanie Boga.

Jeśli człowiek lekceważy wpisywanie Jego nauki w tablicę serca – twardszą niż kamień – jego wnętrze pozostaje

nienasycone i niespokojne. Ostatnia, 613. micwa (nakaz) Starego Przymierza nakazywała Żydowi napisać

własnoręcznie, litera po literze, zwój Tory dla siebie. Natchnione słowa miały być w ten sposób osobiście nie tyle

przepisane na pergaminie, co wpisane w duszę człowieka. Jezus chce jeszcze więcej od swoich uczniów. Pragnie

nieustannego wysiłku nie tylko w rozmyślaniu nad Jego nauką, ale przede wszystkim nieustannego wysiłku w

miłosnym poznawaniu wszystkiego, co On im objawił.

Zakochani posługują się często poezją, bo nie znajdują słów, by wyrazić uczucie codziennymi sformułowaniami.

Cytują Eliota albo Rilkego, ponieważ miłość potrzebuje szczególnego języka, który porusza nie tylko uczucia, ale

też popycha do niezwykłych wyczynów. Każde ludzkie słowo wydaje się mizernym opakowaniem dla wyrażenia

nawet zwykłego zakochania. Jakich słów potrzeba, by wyrazić miłość Boga do człowieka albo człowieka do

Boga? Tu trzeba czegoś więcej niż poezji. Dlatego Jezus używa takich słów, jak przykazanie, nakaz, rozkaz,

nauka, praeceptum! Mimo tak mocnych słów, ta miłość nie ma nic z elementów kontroli.

Wielu ludzi użala się na obojętność kogoś, kogo kochają. Ale nie każdy potrzebuje takiej miłości, jaką my

ofiarujemy. Często miłość, którą obdarzamy kogoś, wcale nie jest miłością, tylko wymuszaniem czy też

podejrzliwym sprawdzaniem drugiej osoby. Jezus wiedział, jakiej miłości potrzebują uczniowie i taką miłość im

ofiarował. Wiedział też, jaką miłością pragną oni kochać i do takiej ich pobudzał. Erich Fromm porównał

ofiarowywanie miłości do zapewnienia roślinie wilgoci. Moją miłość przejawiam w tym, że zapewniam roślinie

taką wilgotność, jaka jest jej potrzebna.

Nie mogę zakładać, że wszystkie rośliny potrzebują takiej samej wilgotności, bo mogę uszkodzić lub zniszczyć

wiele z nich. Nie wystarczy chcieć dobrze. Trzeba jeszcze poznać, wiedzieć, czego oczekuje kochana osoba.

Nasze wyobrażenia o miłości są nie tylko zdeformowane, ale czasem nawet krzywdzące dla innych. Jeśli nie

pozbędziemy się osobistych wyobrażeń o miłości, możemy mieć problem z uciekaniem od nas ludzi. Jeśli nie

wiem, jakiej miłości oczekuje ode mnie Bóg, mogę też się z Nim rozminąć.

background image

Strona | 25

Owocowanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tak jak kwiat, który zwiastując owoc, kieruje się ku słońcu, tak ludzkie serce, gdy zaczyna szukać w Bogu

światła, zwiastuje przyszły owoc.

W Jerozolimie uczniowie nie wierzyli w na- wrócenie Szawła, gdyż pamiętali jego prześladowcze czyny. Nie

wiedzieli jeszcze o przebaczeniu i umiłowaniu Szawła przez Jezusa, który go oczyścił i usprawiedliwił. Patrząc

na innych, oceniamy ich często powierzchownie. Zapominamy o tym, że Bóg ich kocha. Gdybyśmy wiedzieli, jak

bardzo, mielibyśmy odwagę do umiłowania ich.

Latorośl, która przynosi owoc, jest oczyszczana, przycinana i podwiązywana do palika. Człowiek, który zaczyna

owocować duchowo, jest przycinany w tym, co jest w nim nieopanowane, błędne, grzeszne. W końcu jest

przywiązywany do swojego krzyża, tak jakby ogrodnik zwrócił osieroconej gałęzi oderwany owoc i z powrotem

go cudownie wszczepił. Latorośl, która nie rodzi owoców, jest odcinana, wyrzucona i spalona. Człowiek, który

nie daje owoców nawrócenia, odpada od Boga i pochłania go najpierw ogień złości i żądzy, później zaś ogień

otchłani.

Decydujące znaczenie ma owocowanie. Czy twoje życie przynosi owoc, czy też żyjesz bezowocnie? Czym

jednak jest ten owoc? To nie jest zrealizowanie swoich marzeń lub pragnień, samorealizacja, sukces. Biblia

mówi, że gdy Adam i Ewa zerwali owoc z drzewa poznania, spowodowali, że raj stał się matnią, gąszczem

złowrogim, mroczną dżunglą, która dla nich samych stała się zasadzką. Owoc bez łączności z drzewem gnije.

Człowiek bez krzyża ginie w bezsensie. Pierwsi rodzice ukrywając się przed Bogiem, stracili Go z oczu i stał się

On dla nich niedostępny. Im usilniej próbujemy wypełnić nasze życie wszystkim, oprócz Boga, tym wyraźniejsza

staje się nasza frustracja i zawiedzenie. Życie jest owocne, gdy mamy dowody nawrócenia ku Bogu. Tak jak

kwiat, który zwiastując owoc, kieruje się ku słońcu, tak ludzkie serce, gdy zaczyna szukać w Bogu światła,

zwiastuje przyszły owoc. Św. Paweł mówi: „Owocem bowiem światłości jest wszelka prawość i sprawiedliwość,

i prawda. Badajcie, co jest miłe Panu. I nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności” (Ef 5,9–11).

Karol de Foucauld przed nawróceniem nieustannie powtarzał krótką modlitwę: „Boże, jeżeli jesteś, spraw, bym

Cię poznał!”. Czy było to miłe Bogu? Oczywiście, dlatego przyszedł czas, kiedy jego modlitwy przyniosły owoc

nawrócenia. Przyjął krzyż samotności, przed którym uciekał całe dotychczasowe życie, zatracając się w

namiętnych grzechach. Wyobraźmy sobie ogród, w którym jest wiele drzew. Gdy ludzie go nawiedzają,

wyszukują tylko te drzewa, które mają kwiaty lub owoce, inne są pomijane. Ludzie wyczuwają modlącego się

człowieka i takiego, który nie odrywa się od drzewa swego krzyża, bo tylko taki jest dla nich kimś miłym jak

aromat kwiatu i pożywnym jak miąższ owocu. Podobnie Bóg wyszukuje pośród ludzi tych, których już wyróżnia

aromat modlitwy, i tych, którzy już mają smak podobieństwa do Jezusa. Świętego poszukują nie tylko ludzie,

również dla Boga jest on kimś nieustannie upragnionym.

background image

Strona | 26

Pasja Pasterza

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kto chce iść za Bogiem, ten nie może się zatrzymywać, lecz musi ciągle wkraczać w nowe obszary fascynacji i

poznania. Jezus prowadzi nas do coraz żyźniejszych obszarów duchowych

Objawienie Boskiego Pasterza nie jest rodzajem rywalizacji z rządzącą elitą polityczną. Jezusowi nie chodzi o

rewolucję na tym świecie. Pasterz prowadził stada owiec z miejsc zniszczonych i stratowanych na nowe, wyżej

położone, świeże i pełne zdrowej paszy. Kto chce iść za Bogiem, ten nie może się zatrzymywać, lecz musi ciągle

wkraczać w nowe obszary fascynacji i poznania. Podobnie Jezus prowadzi nas do coraz żyźniejszych obszarów

duchowych. Staliśmy się dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Jezus nas nie pożyczył

na jakiś czas, lecz wykupił swoją śmiercią na zawsze.

Pragnie takiej bliskości między sobą nami, jaka jest między Nim a Ojcem. Wpatrując się w twarz Jezusa,

poznajemy Jego niewyczerpalną cierpliwość, On zaś widzi w naszych oczach niecierpliwą tęsknotę.

W rozdziale 6. Pierwszej Księgi Kronik jest lista miast, w których zamieszkiwali kapłani z rodu Kehata. Przy

każdym z wyliczonych miast Biblia dodaje, jak nieodłączny refren, że kapłani otrzymywali miasta zawsze wraz z

pastwiskami. Nie otrzymywali miast bez pastwisk. Zainteresowało mnie, dlaczego Biblia tak bardzo to podkreśla,

że kapłani zawsze mieli mieć pastwiska – przecież nie trudnili się wypasem owiec czy kóz? Dla kogo te

pastwiska?

A może kapłani zawsze muszą zadbać o to, by troszczyć się o wypas duchowy tych, którzy zostali im

powierzeni? Sprawdziłem, jak nazywa się pastwisko w języku oryginalnym, by dowiedzieć się, dla kogo te

pastwiska kapłan musi przygotowywać. Pastwisko lub łąka to migresz, ale rdzeniem tego określenia jest gerasz,

które znaczy wypędzać, wyrzucać albo być wygnanym, wypędzonym, odepchniętym, złupionym. Na pastwisko

wyganiano owce, ale to słowo kojarzy się również z innym rodzajem wypędzania, jakiego człowiek może

doświadczyć od społeczeństwa. Wolą Boga jest, aby kapłan zawsze gromadził wokół siebie i karmił duchowo

tych, którzy są wypędzeni, wygnani, złupieni przez los, odepchnięci przez środowisko!

W przypadku Chrystusa paszą dla dusz, którym pasterzuje, jest Jego życie. Kiedy ktoś czymś się pasjonuje,

mówimy, że tym żyje. Ludzie żyją miłością, nienawiścią, sportem, nauką, kłamstwem i żyją życiem swoich

dzieci, żyją sukcesami i czyimś nieszczęściem. Żyć samym Bogiem to najtrafniejszy wybór człowieczego serca.

Bóg jest niepowstrzymanie rozrzutny w obdarowywaniu swoim życiem. Czym żyjesz? Czy Jezus jest dla ciebie

pasją, fascynacją, kimś, bez kogo nie możesz żyć ani oddychać, ani funkcjonować, ani być zaspokojonym, ani

zasnąć?

Słowo pasja: passio, oznacza w łacinie zarówno cierpienie, jak i namiętność; a więc umieranie, jak i ożywienie;

radość i smutek, śmierć i życie. To bardzo mądre słowo! Pasja ma w sobie dwa oblicza: chwalebne i krzyżowe!

Jezus mówi, że daje swoje życie dla nas, czyli umiera dla nas, ale to umieranie właśnie jest dla Niego czymś

pasjonującym, gdyż w ten sposób zdobywa nas ożywionych na wieczność.

background image

Strona | 27

Ryba z dna – światło z wysoka

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co

napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią wyjaśniajmy życie!

Uczniowie siedząc w ciepłym Wieczerniku, przy oliwnych lampkach, które rzucały światło na ich osamotnione

oblicza, dzielili się Słowem Bożym i doświadczeniem. Nie były to teoretyczne teologiczne wnioski ani też

zwykłe zwierzenia ludzi. Oni już wiedzieli, że dzielenie polega na tym, aby własne doświadczenie wyjaśnić w

świetle Biblii, a Biblię wyjaśniać własnym doświadczeniem. Gdy tak rozmawiali, On sam stanął pośrodku nich.

Autentyczne dzielenie się Słowem Bożym sprawia, że człowiek w relacji do drugiego człowieka doświadcza

obecności Boga.

Wspólnota ludzi, którzy dzielą się Słowem właśnie w taki sposób, cieszy się obecnością Jezusa. W tekście jest też

mowa o tym, że Jezus zapragnął, aby Apostołowie podzielili się z Nim upieczoną rybą, On zaś podzielił się z

nimi światłem mądrości. Najpierw zażądał, aby oni podzielili się tym, co wyłowili z dna i co sami usiłowali

strawić, a później obdarował ich tym, co sam w sobie ukrywał – mądrością Słowa!

Również od nas żąda, abyśmy podzielili się najpierw tym, czym się gryziemy i co usiłujemy strawić – naszym

doświadczeniem życiowym. A później rzuca na to światło. Szukajmy więc światła na nasze życie w Biblii i przez

pryzmat własnych przeżyć próbujmy zrozumieć, co napisane jest w Biblii. Wyjaśniajmy Biblię życiem i Biblią

wyjaśniajmy życie!

Co może się stać z człowiekiem, gdy nie kieruje się umysłem oświeconym przez Słowo Jezusa? Pierwsze

czytanie opowiada o tym, że Żydzi zabili Jezusa i zaparli się Świętego Boga, a także wyprosili ułaskawienie dla

jakiegoś przestępcy, ponieważ działali w nieświadomości. Jak więc okrutna niewiedza nie ominęła ludzi z narodu

wybranego, tak i nam mogą się zdarzyć nie mniej tragiczne wypadki, jeśli nie będziemy łączyli Słowa Bożego z

tym, co przeżywamy lub ukrywamy w sobie najgłębiej na dnie serca! Na Boga będziemy patrzeć jak na kogoś,

kto jest wszystkiemu winny, natomiast w sobie nie będziemy potrafili zobaczyć przestępstw grzechu. Przypomnij

sobie, czym uczniowie poczęstowali Jezusa? Rybą!

A przecież jest to stworzenie najgłębiej ukryte i żyjące na dnie wody! Ona symbolizuje właśnie to wszystko, co w

nas jest ukryte na dnie serca. Wszystkie nasze najgłębsze uczucia i najniższe stany duchowe, zatopione w

podświadomości obawy i życiową bezbronność. Apostołowie podzielili się z Jezusem tym, co było ich najgłębiej

skrywanym, mrocznym doświadczeniem, i dlatego Jezus podzielił się z nimi mądrością z nieba!

W drugim czytaniu św. Jan tak zaczyna zachętę do dzielenia się Słowem: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego,

żebyście nie grzeszyli”. Słowo Boże jest po to, abyśmy nie grzeszyli. Czytając i rozważając, a w końcu dzieląc

się nim, nabieramy dystansu do pokusy i zbliżamy się do Boga. Im głębsze i mroczniejsze tajemnice naszego

serca wydobywa Słowo, tym jaśniejszą mądrość nam przynosi! Wtedy unikniemy grzechów tak tragicznych jak

te, które zdarzyły się tym, którzy nie rozpoznali Syna Bożego w człowieku, a w przestępcy zobaczyli kogoś

niewinnego!

background image

Strona | 28

Jeszcze raz

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus, ukazując się z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i

do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności

Miłosierdzie jest miłością, która kocha jeszcze raz! Tomasz zwątpił. Jego wątpienie otarło się o rezygnację z

oczekiwania na miłość, która objawiła się jeszcze raz. Zwątpienie leży po drugiej stronie miłosierdzia, jak cień

jest zawsze naprzeciwko światła. Żaden grzech nie potrafi tak zdewastować duszy ludzkiej jak zwątpienie. Poza

nim jest już tylko rozpacz.

Jezus wrócił po ośmiu dniach, gdy uczniowie byli razem wewnątrz domu. Zaznaczono, że zbierali się wewnątrz,

bo byli to ludzie żyjący wewnętrznie, głęboko, duchowo. Jezus wrócił do wspólnoty, która ciągle się zbierała i

oczekiwała. Wrócił jak miłość miłosierna, która jeszcze raz chce kochać przez przebaczenie. Możliwe, że po

uzdolnieniu uczniów we władzę przebaczania grzechów Jezus sam zademonstrował na Tomaszu, w jaki sposób

ma się dokonywać przebaczenie: wpuszczać do wnętrza serca, choćby przez rany; ponownie dawać szansę;

wierzyć w wątpiących; wyciągać ręce do tych, którzy je zranili gwoźdźmi; przekraczać drzwi zamknięte;

ryzykować nawet złamanie serca, przygwożdżenie, przebicie, byleby tylko pozyskać wszystkich wątpiących

Tomaszów.

Miłosierdzie jest dostępne najbardziej dla tych, którzy sami go nie odmawiają swym krzywdzicielom. Sąd

nieubłagany natomiast jest dla tych, którzy innym nie czynią miłosierdzia. Łacińskie tłumaczenie Biblii

(Wulgata) nazwało rany Jezusa Signa Clavoirum – znaki gwoździ. W języku wojskowym signa oznacza

chorągiew, a nawet komendę wojskową nakazującą wyruszenie na bitwę. Być może to nieprzypadkowe

skojarzenie, gdyż prawdziwa wojna toczy się w człowieku, pomiędzy zwątpieniem a wiarą w miłosierdzie Boga.

Jezus wolał być skrzywdzony, niż osądzić krzywdzicieli i tych, którzy Go opuścili i zwątpili. Zależy Bogu na nas

wszystkich i jest wierny swej miłości. Niedowiarstwo Tomasza, przeniknęło nie mniej głęboko do serca Jezusa

niż włócznia. Gotowy był jednak jeszcze raz odsłonić bok i poczuć się dotkniętym do żywego, byleby tylko

Tomasz nie pozostał niedowiarkiem.

Jezus, ukazując się uczniom z ranami, utożsamił się ze wszystkimi napiętnowanymi przez społeczeństwo.

Niewolnicy byli napiętnowani na czole lub nosili obrożę na szyi. Dzwonki dla trędowatych, żółta łata lub

gwiazda na ubraniu dla Żydów, numery identyfikacyjne dla więźniów obozów koncentracyjnych, wilcze bilety

dla „nielewomyślnych” w czasach komunizmu, żółte włosy dla prostytutek. Ludzie są stygmatyzowani do dziś i

do dziś stygmaty Jezusa są dla nich jedyną szansą na odzyskanie godności. W żadnej religii jednak żaden bóg czy

prorok nie jawił się swoim wyznawcom jako naznaczony czy napiętnowany, oprócz Jezusa Chrystusa. Wszyscy

odtrąceni, piegowaci, o rudych włosach, niezgrabni, brzydcy, rozwiedzeni, pominięci, sieroty, alkoholicy,

narkomani wbijający jak gwoździe igły w swe ręce i nogi, bezdomni, śmierdzący, zgwałceni, znieważeni

pobiciem, przestępcy, bezskutecznie szukający kogoś, kto by im zaufał i dał jakąś pracę, beznadziejni

nieudacznicy, zniewoleni, okaleczeni fizycznie i moralnie mogą w naznaczonym ranami Chrystusie zobaczyć

swój obraz.

background image

Strona | 29

Krew na drzwiach

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy

W noc paschy Izraela zabijano baranka i jego krwią naznaczano odrz-wia domów, aby Anioł Niszczyciel mógł

ominąć je i nie zniszczyć pierworodnych dzieci, tak jak to działo się z dziećmi egipskimi. Ominięcie w

hebrajskim to pesach. Krew baranka sprawiała, że śmierć omijała dzieci Izraela. Według jednego z komentatorów

żydowskich, baranek był zabijany, gdyż Egipcjanie czcili zwierzęta jako bogów, wśród nich baraniogłowego

bożka Chnum. Zabicie bożka, czyli zerwanie z bałwochwalstwem, staje się warunkiem wyjścia z niewoli

grzechu. Jezus Chrystus nadał zupełnie nowe znaczenie śmierci baranka, ponieważ On sam stał się barankiem,

umierającym z miłości dla swego ludu, broniąc własną krwią przed śmiercią wieczną tych, którzy schronili się w

Jego sercu. Jezus jest pierwszym, który pokonał śmierć, Człowiekiem zapoczątkowującym generację tych,

których śmierć wieczna ominie.

W dzień poprzedzający noc paschalną Izraelici mieli obowiązek wyrzucić z domu wszelki chleb kwaszony, tak

zwany chemec. Każdy okruch był skrupulatnie wyszukiwany, aby dom był oczyszczony z wszelkiego kwasu,

który symbolizował niewolę egipską. Jezus nadał nowe znaczenie tej czynności. Ostrzegał uczniów przed

kwasem faryzeuszy, przed obłudą religijną, czyli pojmowaniem religijności magicznie i jurydycznie. Faryzeuszy

cechował duch oskarżenia, czerpiący siłę z przekonania o poprawności rytualnej. Wielu chrześcijan wpada w tę

zasadzkę, nawet nie wiedząc, że „zakwaszają” swoją duchowość niebezpiecznym wirusem. Zdarza się przecież,

że ktoś, kto zachowuje ściśle wszelkie przepisy religijne, wiele się modli, przestrzega postów, wyrzeczeń, mnoży

nowenny, jednocześnie jest skwaszony oskarżaniem. To jest zakwaszona religijność magiczna, budująca poczucie

wartości na pogardzie słabszych.

Pascha była nie tylko ominięciem przez Anioła Niszczyciela, ale też wyjściem z ciemności Egiptu, ze zniewoleń i

uzależnień, w jakie popadli Izraelici w kraju faraona. Grób Chrystusa jest bramą nowej paschy – ominięcia

śmierci wiecznej i wyjścia z ciemności oraz ciemnoty duchowej. Piotr i Jan przybiegli do grobu, aby zobaczyć, że

tam, gdzie jest Jezus Chrystus, życie się nie kończy. Przybiegli, ponieważ uciekli przed krzyżem i śmiercią

Baranka Bożego. Żydowski komentator Tory, Raszi, zauważa, że każdy, kto w chwili zabijania baranka

znajdował się za progiem świątyni lub nie trzymał rąk na głowie baranka był rochaka (odległy, obojętny). Nie

przeżywał uczuciowej straty i dlatego nie mógł poczuć zranienia serca, a zarazem zerwania z przeszłością

zniewolenia, by otworzyć się na wolność w przyszłości. Uczniowie uciekli spod krzyża i dlatego byli rochaka,

czyli według żydowskiej tradycji nie zaliczyli tej paschy. A jednak żaden z nich nie został dotknięty aniołem

śmierci, jak Judasz. Ponieważ żaden z nich nie uciekł z Ostatniej Wieczerzy, jak Judasz. Eucharystia chroni

nawet tych, którzy nie wytrwali pod krzyżem.

background image

Strona | 30

Flakonik, dzban, kielich

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Stłuczony flakonik ilustruje zniszczenie tego, co grzeszne, światowe i próżne Życie jest jak naczynie –

istotniejsza jest jego zawartość od zewnętrznej formy.

W opisie męki Jezusa trzykrotnie pojawia się znak naczynia. Kobieta, w domu Szymona, przyniosła flakonik

alabastrowy drogocennego kosmetyku i rozbiła go u stóp Jezusa; dwaj uczniowie zostali posłani przez

Nauczyciela, aby odnaleźć człowieka z dzbanem wody; wreszcie sam Jezus wziął kielich wina i zapewnił

uczniów, że wewnątrz tego pucharu jest Jego krew, Jego życie. Flakonik kosmetyku, dzban wody, kielich Krwi.

Pomiędzy tymi naczyniami zachodzi tajemniczy związek, wyznaczający nam drogę rozpoczynającą się od

odnalezienia w sobie grzechu i rozbicia go u stóp Pana, aż do odkrycia w Chrystusie winnego smaku miłości

Boga.

Znak rozbitego alabastrowego naczynia wzbudził w apostołach oburzenie spowodowane zmarnowaniem olejku.

To zmarnowanie, nazwane perditio, daje szerokie pole skojarzeń. Słowo to ma również znaczenie: odpokutować,

przegrać, zniszczyć, i pojawia się, kiedy Jezus mówi o tym, że kto zmarnuje swoje życie z Jego powodu i

Ewangelii, uzyska zbawienie (Mk 8,35). Stłuczony flakonik nabiera więc znaczenia symbolicznego. Ilustruje

zniszczenie tego, co w nas grzeszne, światowe i próżne, jak również dokonanie pokuty za nasze winy!

Życie w grzechu, życie korzystające z uciech ciała, życie w chciwości, w próżności i satysfakcji, to właśnie ów

flakonik, który u stóp Jezusa został roztrzaskany. Odrzucenie kuszenia to właśnie zmarnowanie nardu i rozbity

flakonik naszej cielesnej powłoki. Trzeba stracić, zmarnować, rozbić swoje doczesne kształty istnienia. Przegrać,

zgubić to życie, by zyskać inne. Trzeba rozbić alabastrowe ciało, by odkryć złoty kielich duszy pełen

amarantowej krwi Chrystusa.

Pomiędzy mrokiem doczesności i blaskiem wieczności jest droga niepokoju w poszukiwaniu człowieka z

dzbanem z wodą, która kojarzy się z obmyciem z brudu. Najtrudniej jest nie cieszyć się jeszcze niebem, a już nie

zapominać o pożądaniach tego świata. Woda to już nie nard zmysłowości i jeszcze nie duchowe zaspokojenie

krwią Chrystusa. Woda to łzy i pot, to często kubeł zimnej wody wylany na sumienie.

background image

Strona | 31

Nie zwiedzaj, ale zamieszkaj!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Osoba Jezusa jest jak ogromne miasto, którego nie wystarczy zwiedzać z pomocą przewodnika, ale najlepiej

zrobisz, jeśli po prostu w nim zamieszkasz

Epizod z dzisiejszej Ewangelii mówi o Grekach, którzy pewnego dnia przyszli do Apostołów i prosili o

możliwość poznania Jezusa. Charakterystyczne jest to, że nie przyszli od razu do Jezusa, ale pragnęli Jezusa

poznać przez pośrednictwo Apostołów.

Kiedy wyjeżdżałeś do innego miasta lub innego państwa na pielgrzymkę lub wycieczkę, zwykle korzystałeś z

usług przewodnika. Bez jego wiedzy niemożliwe było zrozumienie historii kraju i jego zabytków. Przewodnik

zrobił swoje, ale w końcu i tak zapewne stwierdziłeś, że trzeba zamieszkać w danym kraju, żeby go dobrze

poznać i zrozumieć. Podobnie jest z życiem duchowym i z poznaniem tajemnic Najświętszej Osobowości Jezusa

Chrystusa. Jego Osoba jest jak ogromne miasto, którego nie wystarczy zwiedzać z pomocą przewodnika, ale

najlepiej zrobisz, jeśli po prostu w nim zamieszkasz. Potrzeba „zamieszkać” w Bogu, „zadomowić się” w Nim i

odkryć w Nim skarby Życia i Mądrości. Nie wystarczy poznawać Go tylko od zewnątrz jak jakąś atrakcję albo

„zabytkową” postać ze starożytności. I jeszcze jedno: potrzeba przewodnika! Takim przewodnikiem w naszym

życiu duchowym jest każdy kapłan, u którego wyczuwamy głęboką znajomość Chrystusa – taki, który

„zadomowił” się w modlitwie i w Biblii. Jaką rolę w poznaniu Jezusa w twoim życiu odegrał kapłan –

przewodnik duchowy?

Jeremiasz napisał, że w czasach przyjścia Mesjasza Bóg będzie najbliższy człowiekowi, wręcz namacalnie

poznawalny, tak że nikt już nie będzie błądził, szukając prawdy o Bogu w mądrości ludzkiej. Kiedy Filip stanął

przed Andrzejem, oznajmiając mu o pragnieniu Greków, obydwaj wiedzieli, że świat stanął przed możliwością

bezpośredniego poznania Boga w Jezusie. Jezus jest najlepszym „przewodnikiem po wnętrzu Boga” i

jednocześnie sam jest Bogiem! Od nikogo na świecie nie możemy się dowiedzieć o Bogu więcej niż od samego

Boga, a jest Nim Jezus.

Dlaczego Filip nie poszedł od razu do Jezusa, tylko pytał Andrzeja o możliwość poznania Jezusa przez Greków?

Jakby nie chciał sam rozstrzygać, czy można dopuścić do poznania Jezusa przez nieznanych ludzi o nieznanych

intencjach. Jezus był zarówno dla Filipa, jak i Andrzeja oraz reszty Apostołów nie tylko cudotwórcą i

głosicielem, ale Synem Bożym, który na osobności wyjaśniał przyjaciołom tajemnice swego życia. Ci Grecy nie

byli jednak turystami, którzy z ciekawości chcieli przyjrzeć się jakiemuś cudotwórcy. Oni chcieli wejść w głębię

tajemnicy życia Jezusa i już w Niej pozostać.

Jak wygląda twoja znajomość Jezusa? Czy wystarczy Ci tylko to, że Bóg istnieje? Czy wierzysz w Jezusa

dlatego, że taka jest tradycja twojego narodu i rodziny, czy dlatego, że sam wybrałeś Go na Pana swego życia?

Poznanie Jego osoby jest nierozłącznie związane z poznaniem siebie samego. Czy nie boisz się, że poznasz nie

tylko prawdę o Jezusie, ale i o sobie?

background image

Strona | 32

Wahadełko nad kotletem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dziś ludzie zamiast szkaplerza noszą amulety, zamiast klęczeć przy konfesjonale, leżą na kozetkach

psychoanalityków lub chodzą do wróżki

Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów

pogańskich. – Słyszymy tysiące razy, że na Zachodzie coś już dawno zaistniało, dlatego najwyższy czas, by i

Polacy poszli tymi samymi śladami. Tak się argumentuje związki homoseksualne, aborcję, eutanazję, polityczne i

ekonomiczne mody. Jerozolima spłonęła, ponieważ nikomu serce nie płonęło już miłością do Boga przy czytaniu

świętych wierszy Tory.

Historia wraca. Dziś ludzie zamiast szkaplerza noszą amulety, zamiast klęczeć przy konfesjonale, leżą na

kozetkach psychoanalityków lub chodzą do wróżki. Dzieci zamiast medalików z aniołami noszą w kieszeniach

pokemony. Młodzież rozczytuje się w „Kodzie Leonarda da Vinci”, który szatkuje jej inteligencję skuteczniej niż

nóż pekińską kapustę. Plakaty zapraszają na medytacje transcendentalne, które za jedyne 50 złotych obiecują

przeniesienie w inny wymiar. Dlaczego tak się dzieje? Harald Baer stwierdza: „Eksplozja okultyzmu jest

zjawiskiem protestu przeciw skostniałemu chrześcijaństwu”.

Fascynacje okultyzmem to przejaw niewystarczalności elementu mistycznego w Kościele, a także pewnej

ignorancji. Znachorstwo, wróżbiarstwo, jasnowidztwo, medytacje wschodnie i wiele innych alternatywnych

bezdroży duchowych wpycha człowieka w ewolucyjny regres. Oczywiście dla pełniejszego obrazu potrzeba

jeszcze alternatywnej medycyny, homeopatii, uzdrowienia magią, odrobinę spirytyzmu, hipnozy,

bioenergoterapii, radiestezji, tajemniczych transów. Może jeszcze wahadełko nad kotletem sprawdzające, czy jest

duchowo pozytywny, i jeszcze kilka akupunkturowych szpilek srebrnych w czubek zadartego nosa. Co jest

efektem takich poszukiwań?

Niewyjaśnione depresje, nieobliczalne zachowania, niekontrolowane pożądanie, seksualne deformacje, złość nie

do powstrzymania, obsesyjne myśli i uczucia, nieustanny strach, niepokój, nerwowość lub neurotyczne

zachowanie, myśli samobójcze, obojętność dla spraw duchowych, bluźniercze myśli przeciwko Bogu, wstręt do

sakramentów, powtarzające się niepowodzenia. Nie każda duchowość jest od Ducha Świętego, istnieją również

duchy ciemniejsze niż noc i wprowadzające człowieka w coś gorszego niż zwykła ciemnota. „Magia jest mocą

bezbronnych” – wyjaśnia Hubert Kohle. Czy można się dziwić, że w Polsce mamy dwa razy więcej egzorcystów

niż dziesięć lat temu? Czy można się dziwić, że są przeciążeni i oblężeni przez przerażonych penitentów?

Nikodem przyszedł w nocy i rozmawiał w ciemnościach z Jezusem. On był w ciemnościach. Właściwie to

ciemności zmusiły go do poszukiwania Jezusa. To, co przymusza nas do nawrócenia, to zniewolenie ciemnością,

widoczne działanie sił mroku. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła. Wielu ludzi powraca do

Boga dopiero wtedy, gdy bezbożność doprowadza ich do takiej męki, że życie staje się dla nich nie do

wytrzymania. Jak z tego wyjść? Pierwsza rzecz – to powrócić do Jezusa Chrystusa, choćby w ciemnościach nocy!

background image

Strona | 33

Budynek do rozbiórki

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli twoje życie jestw rozsypce, to dobrze, bo wreszcie można oddać budowę w ręce Syna cieśli. Rozsypka to

skutek fałszywego fundamentu przekonań. Coś musi być zburzone, by mogło być na nowo odbudowane

Zwykle znak oczyszczenia świątyni jest odczytywanyjako symbol wyrzucenia z naszego sumienia

bałwochwalstwa,które zawiera się w wielkiej chciwości. To prawda, ale gdybyś przyjrzał się swojemu życiu,

zobaczyłbyś, że zbudowane jest ze strachu, lęku, ambicji, chciwości, żądzy i dumy. W takiej budowli nie da się

zdrowo oddychać, jej ściany są toksycznie zagrzybione i dlatego potrzeba wszystko zburzyć. Bronisz swego

planu życia, ale nie jesteś w nim szczęśliwy. Coś musi być zburzone, by mogło być na nowo odbudowane.

Czy pozwalasz Chrystusowi burzyć i wyganiać z ciebie handel ze światem? Czy pozwalasz Mu zburzyć w sobie

twoje narcystyczne przekonania o tym, że wszystko ci się należy, i że każdy powinien ci służyć, i wszystko

powinno być według twoich architektonicznych planów, nakreślonych egocentrycznymi pragnieniami? Skarżymy

się, że życie nam się rozwala, rozsypuje, nie idzie nam tak, jak zamierzyliśmy, że nie realizuje się nasza

egocentryczna architektura. Ale jeśli coś się rozsypuje, to tylko dlatego, że ma bałwochwalczy fundament. Jeśli

twoje życie jest w rozsypce, to dobrze, bo wreszcie można oddać budowę w ręce Syna cieśli. Rozsypka to skutek

fałszywego fundamentu przekonań.

Co bowiem myślisz tak naprawdę o miłości? Czy nie wyobrażałeś sobie, że miłość to nieustanne wymuszanie na

innych ubóstwiania ciebie i zapewnień, że jesteś najcudowniejszą osobą na świecie? Czy nie jest tak, że bardziej

liczysz się z opiniami innych ludzi niż z Biblią? Czy nie wmówiłeś sobie, że trzeba kierować się sercem, czyli

ślepymi afektami, które zapędziły cię w pułapkę nienawiści, zależności oraz zazdrości? A twoja fałszywa

skromność, czyż nie była tak naprawdę lękiem przed podejmowaniem decyzji i oglądaniem się na innych? A

twoje pojęcie o doskonałości? Co ono naprawdę ma wspólnego z doskonałością ewangeliczną, a może o wiele

więcej z perfekcyjną i znerwicowaną wolą podporządkowania sobie dzieci i współmałżonka, psa oraz rybek

akwariowych? Czy twoja szlachetność nie jest tak naprawdę troską o pozory? Albo czy pod pozorem

oszczędności nie ukrywają się wykorzystywanie innych i zwykłe oszustwa? A twoje modlitwy, czy nie są

rozkazami? Czy nie mylisz bycia dobrym z tym, by tobie tylko było dobrze?

Wydaje ci się, że jesteś wyjątkowo dobry i uczciwy, ale to może istnieć tylko w twojej wyobraźni. To, za kogo

się uważasz, musi runąć, bo nie jest prawdą, tylko parawanem, za którym ukrywają się lęk, nienawiść do siebie i

skrywanie bezsilności. Jest wiele pytań, które powodują, że nasz gmach życiowy pęka, smagany biczami prawdy.

Jest jeszcze więcej odpowiedzi, które dają nam szansę na odbudowę. Wszystkie jednak są w Chrystusie. Jeśli z

Nim umierasz, to i żyć będziesz w nowym przybytku Ducha. Nowy gmach istnienia ma być zbudowany na

słowach Boga, na dziesięciu przykazaniach. One nigdy się nie zdezaktualizują.

background image

Strona | 34

Na górę drogą w dół

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać

olśnienia Obliczem Boga. Pustka to pierwszy krok do pełni

Droga ku przemianie w Chrystusie wiedzie przez powolne wspinanie się nie tyle ku szczytom doskonałości, co

raczej ku głębiom poznania swej samotności i pustki. Dopiero za nią widać Oblicze Szczęścia. Jest to szczyt

nieoszczędzania siebie w miłości. To szczyt, który jest otchłanią i przepaścią. Sam Bóg nie oszczędził swojego

Syna, i chociaż Golgota to góra, w sercu Jezusa była dolina ciemności i opuszczenia. Gdy Abraham wchodził

krok po kroku po zboczu góry Moria, schodził w opuszczenie, w przepaść serca. Szczytem jego przemiany było

jednocześnie duchowe opuszczenie. Dla Boga i dla Abrahama szczyt miłości oznaczał przepaść utraty

najukochańszej osoby – syna!

Na taki szlak duchowego wędrowania Jezus zabrał apostołów. Zabiera i Ciebie, jeśli tylko chcesz być tak blisko,

jak blisko byli Jan, Jakub i Piotr. Nie wszystkich zabrał tak wysoko i jednocześnie tak głęboko. Jezus był

porywającą osobą. Seorsum solos, czyli każdego samotnie wprowadzał w tę samotność, poza którą jest dopiero

pełnia Obecności. Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by

mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Na audiencję przed oblicze władcy do sali pałacu królewskiego wchodzi

się samotnie. Droga z Jezusem dla każdego z tych trzech była duchową edukacją. Najpierw poznali swą pustkę i

samotność, aby odkryć pełnię ojcowskiego serca, wpatrując się w Oblicze swego Nauczyciela.

Ktoś, kto nie poznał swej pustki i samotności, nie może pomóc innym przejść tą samą drogą do Boga. W tej

tajemnicy nie tylko mieści się sens celibatu, ale też sens opuszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy zostali

porzuceni przez małżonka, sens wdowieństwa, sens odtrącenia przez innych, sens i wartość jakiegokolwiek

osierocenia.

Pustka to pierwszy krok do pełni. Jak wielu z nas mówi: czuję się pusty, niepotrzebny nikomu i nienadający się

do niczego! Z powodu takiego doświadczenia ludzie wkraczają na dwie drogi: uzależnień od jedzenia, alkoholu,

internetu, seksu, pracy itd. albo na drogę coraz głębszego wznoszenia się ku odkryciu ojcostwa Bożego. Dopóki

szukamy szczęścia w świecie zewnętrznym, poza drogą przez własną ciemność do światła Oblicza Bożego,

jesteśmy zagrożeni uzależnieniem. Jesteśmy ogarnięci pragnieniem czegoś bardziej ekscytującego niż to, co

przynosi życie. Ale kiedy to zdobywamy, stajemy się pochwyceni i zniewoleni. Pojawia się zagubienie i jeszcze

większa rozpacz, bo poza Obliczem Boga żadna inna twarz nie daje nasycenia. Być może podejmujesz ciągle

próby oszukania swej pustki czymkolwiek lub kimkolwiek, doświadczając w efekcie jeszcze większego wstydu.

Co kilkanaście minut telewizja wmawia nam reklamami, że pełnia szczęścia jest na wyciągnięcie ręki

wypełnionej banknotami. Tymczasem nic innego i nikt inny nie wypełni twojej pustki, tylko wędrówka przez

swoją pustkę ku pełni Bóstwa w Jezusie.

background image

Strona | 35

Przez pustynię do nieba

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Im bliżej Boga znajduje się dusza, tym większą pustkę i silniejsze ataki złych duchów przeżywa. Żeby mieć w

sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Ulewa potopu trwała 40 dni. Tyle samo pościł Jezus. Czy zgadzasz się na

pustkę w domu, ciszę w telefonie, samotność w sercu, na puste ściany i suszę uczuć? Przecież to Duch

wyprowadza na pustynię. I to po to, by człowiek był kuszony przez szatana! Duch Święty chciał, by Jezus był

kuszony przez złego ducha, bo wtedy aniołowie Mu usługiwali. Żył tam wśród zwierząt – jak Noe, gdy zamknął

się ze zwierzętami w arce. Skarżysz się na złe relacje, na to, że wokół jest tyle agresywnych ludzi, złośliwych jak

pustynne węże, chciwych niczym trzoda wygłodzonego bydła i dumnych jak pustynne lwy. Jezus żył wśród

zwierząt pustyni, nie stał się jednak łupem dzikich bestii, gdyż Duch Go wyprowadził.

Gdy jesteś posłuszny Duchowi Świętemu, żyjesz jak Adam w raju przed grzechem, nawet w pustce i w otoczeniu

zdziczałych istot. Ważne jest tylko jedno: nie szukaj grzechu.

Nieskończenie gorszym niebezpieczeństwem dla człowieka jest grzech niż dzikie bestie. Ojciec Pio pisał w liście:

„W tych dniach diabeł znęca się nade mną we wszelki możliwy sposób i robi tyle, że więcej już chyba nie może.

Ten nieszczęśnik będzie podwajał swoje wysiłki na moją szkodę. Lecz nie obawiam się niczego, tylko obrażenia

Boga”. To, że jesteśmy celem ataków złych duchów, nie oznacza nic innego, tylko to, że jesteśmy blisko Boga.

Im bliżej Boga znajduje się dusza, tym większą pustkę i silniejsze ataki złych duchów przeżywa.

Jezus nie dokonał żadnego cudu i nie powiedział żadnej mowy, nie wygłosił żadnego błogosławieństwa, dopóki

nie przeszedł pustynnej próby. Anioł Stróż, widząc Ojca Pio walczącego z demonami, powiedział do niego: „Czy

sądzisz, że byłbym tak szczęśliwy, gdybym cię nie widział tam zmaltretowanego? Ja, który w świętej miłości

bardzo pragnę twojego dobra, raduję się bardziej, widząc cię w tym stanie. Jezus dopuszcza te ataki demona,

ponieważ jego miłosierdzie czyni, że jesteś mu drogi i chce, abyś był podobny do niego w mękach pustyni”.

Ognista kąpiel, którą przeżywasz, jest ci bardzo potrzebna, bez niej dusza uległaby szybko zarozumiałości. Żeby

mieć w sobie niebo, trzeba mieć czasem wokół siebie piekło. Ogień zmienia wszystko w prawie niematerialny i

delikatny popiół. Doświadczenie pustyni prowadzi człowieka do skruchy, bez której jesteśmy zbyt zmysłowi,

zbyt cieleśni, zbyt twardzi. Ludzie, którzy wzniecają w tobie ogień gniewu, są ci potrzebni. Bez nich nie

wiedziałbyś, co naprawdę ukrywa się w tobie, co naprawdę myślisz o sobie i czego naprawdę oczekujesz od

innych. Na początku swej drogi jesteś wypełniony oczekiwaniami, żądaniami, oskarżeniami wobec siebie i

innych. Żądamy, aby środowisko sprzyjało naszemu egoizmowi. Pierwszymi naszymi odruchami na to, co trudne,

jest osądzanie siebie i innych. Na zło ten tylko reaguje źle, kto w sobie nie odkrył jeszcze zła. Kto nie przebył

drogi wyjścia ze swych fałszywych przekonań o sobie i innych, nie jest zdolny pomóc innym przebyć tej drogi.

background image

Strona | 36

Miłosny list Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg wyprowadza na pustynię, by palcem delikatnej miłości tak dotykać skamieniałych tablic serc, by stały się

listem żywym, pełnym zwierzeń i szeptów nieba.

Czy chodzi o wypełnienie zasad, czy o miłość między tobą a Jezusem? Jeśli Go kochasz, stajesz się Mu

wierniejszy, niż wymagają przykazania. Jeśli tylko zachowujesz przykazania, to może się okazać, że Bóg jest ci

bardziej obojętny niż mrukliwy przechodzień na ulicy, z którym się mijasz, idąc właśnie do kościoła.

Bóg nie tylko nas kocha, ale też bardzo zależy Mu na naszej miłości do Niego. By wydobyć kilka słów tęsknoty

za Nim z twojego wnętrza, jest gotowy uczynić z twojego życia pustynię, spustoszyć ci wszystko, jak ktoś

zazdrosny i nieustępliwy.

Nawiedzają cię wtedy doświadczenia, po których czujesz, że już nie da się żyć tylko na planie zewnętrznym, w

pozorach i mirażach, jakie oferuje świat, w którym grasz podrzędną rolę w serialu nazywanym zbyt dumnie

życiem. Pojawiają się najpierw pustka i post uczuć. Tracisz orientację, jak po zgaszeniu światła w pomieszczeniu,

w którym dotychczas wszystko było określone i konkretne. Wtedy, na takiej pustyni, porzucasz swoich idoli. To

nie musi być twoja wina, że nie da się już żyć „na parterze” świata i czujesz się porywany na jakieś piętro, z

którego balkonu wszystko wydaje się nieważne i nieosiągalne.

Na duchowej pustyni milczenia Bóg uwalnia od innych ludzi. Od ich wymagań i roszczeń. Od ich pretensji i

zaborczości, rozkazów i manipulacji. Od ich paragrafów i zakazów. A tobie może się to wszystko wydawać stratą

czegoś, co dotychczas nazywałeś miłością. Ale może to były smycze i kajdany! Wyprowadzi cię więc na

pustynię, by ucałować twoje serce. Uniemożliwi ci spokojne życie, byś umierał z miłości do Niego. Tak czynił z

Abramem, całym Izraelem, Eliaszem, tysiącami eremitów i setkami świętych oraz wszystkimi, którzy stracili

wszystko i nagle odkryli Jego w swej pustce. Czynił to, by palcem delikatnej miłości tak dotykać skamieniałych

tablic serc, by stały się listem żywym, pełnym zwierzeń i szeptów nieba, zdolnych poruszyć nawet po tysiącach

lat. Czy widzisz w Biblii coś więcej niż litery? Czy widzisz Ducha Świętego, który napisał do ciebie list liczący

73 księgi? Czy ktoś kiedykolwiek napisał do ciebie tak długi list?

Jezus i Paweł głosili Ewangelię, która nie była i nie jest jedynie jakimś pomysłem religijnym dla ludzkości. Tu

chodziło o ogłoszenie słów, które ukrywają w sobie Boskie zakochanie w człowieku, w tobie!

Chrześcijaństwo w swej najprawdziwszej wersji jest wiernym umiłowaniem Boga, wobec którego wierność

jedynie literowym prawom wydaje się niestosowną niewiernością. Post samotności wcale nie musi być karą.

Może być czymś więcej niż nagrodą, bo może się okazać, że tylko dlatego nie udało ci się ułożyć życia, gdyż

niezauważalnie udało się tobie dostać do Jego Serca. Jezus nazywa się panem młodym. To nazewnictwo wprost z

kobierca ślubnego. Dlaczego Bóg ośmiela się ogłaszać małżonkiem? Jaka jest Jego miłość, skoro traktuje nas z

taką miłością jak narzeczony w przeddzień ślubu?

background image

Strona | 37

Najsłabsza słabość

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Załamanie, lęk, zamieszanie i niepowodzenie prowadzą najbliżej stóp Jezusa. Te cztery złowieszcze siły są

sanitariuszami, niosącymi sparaliżowanego człowieka ponad dach i wprost do nóg Mesjasza

Każdy człowiek wobec Boga może się czuć jak sparaliżowany. Uzdrowienie paralityka manifestuje zderzenie

niemożliwości człowieka i wszechmożliwości Boga. Bez Niego nic nie możemy, w Nim wszystko jest możliwe.

Być może i twoja sytuacja jest niemożliwa do zmiany: zmagasz się ze sobą, z innymi, z problemami, zranieniami,

grzechami, nałogami, trudnościami finansowymi albo wychowawczymi, może w twoim małżeństwie lub

powołaniu nastąpił paraliżujący impas.

Słabość spadła na ciebie jak góra lodowa, ścinając mroźnym lękiem całe ciało. Już na nic wszelkie wysiłki,

nadzieje. Grzęźniesz otępiały w sobie samym wskutek tej katastrofy, niezdolny do funkcjonowania i

rozumowania. Osamotniony jak drzewo na skraju przepaści, którą podmywa wściekłe morze. A jednak ten

bezruch coś w tobie uruchomił, otworzył jakieś sekretne drzwi w twoim wnętrzu. Wielu ludzi stało przed

drzwiami domu, w którym ukrył się Jezus. Nikt nie dostał się tak blisko Niego jak ten sparaliżowany, bo ikt tak

tego nie pragnął, bo nikt nie miał tak „sparaliżowanej sytuacji”. Podszedł najbliżej, ponieważ nie mógł iść na

własnych nogach. Jego życie było unieruchomione, dlatego posunął się najdalej i najgłębiej.

Ludzie, których życie nie jest dramatycznie beznadziejne, ziewają na Mszy i spoglądają na zegarek, siedząc jak

najbliżej drzwi. Ci zaś, których życie jest beznadziejnie dramatyczne, klęczą najbliżej ołtarza, wyrzucają ponad

dach świątyni potężną modlitwę. Wielu ludzi poszukuje Boga w spokoju, zadowoleniu z życia, w uśmiechu losu,

dlatego uciekają od tego, co niepokoi, co budzi trwogę mrożącą krew w żyłach. A jednak to właśnie załamanie,

lęk, zamieszanie i niepowodzenie prowadzą najbliżej stóp Jezusa. Te cztery złowieszcze siły są, być może,

owymi czterema sanitariuszami, niosącymi sparaliżowanego człowieka ponad dach i wprost do nóg Mesjasza.

Osoba Jezusa jest ukryta w słowach Biblii, tak jak była ukryta w owym domu, pod którym stało wielu i

przysłuchiwało się. Słuchając tekstów biblijnych, stoisz przed domem, nie widząc osoby. Trzeba odkryć dach.

Odkryć nie tylko sens, ale dostęp do osoby Jezusa. Do tego trzeba nie inteligencji, tylko bezsilności

sparaliżowanego. Wiele osób klęczy w kaplicy jasnogórskiej, ale tylko niektóre otrzymują co jakiś czas

uzdrowienie. Dlaczego? Czyżby Bóg był skąpy? Nie! Można być metr przed ikoną jasnogórską, ale sercem za

drzwiami nawet własnej duszy. Bez kontaktu ze sobą nie ma się też kontaktu z osobami Jezusa i Maryi. Kontakt

ze sobą uzyskujemy często wtedy, gdy spadnie na nas cierpienie, z którym nie potrafimy sobie poradzić.

Większość modli się tak, jakby nikogo w niebie nie było, albo tak, jakby Bóg był nieosobowy. To właśnie

niemożność uczynienia czegokolwiek dla siebie umożliwia człowiekowi spotkanie ze sobą i z Jezusem.

Najsłabsza słabość jest w oczach Boga najmocniejsza.

background image

Strona | 38

Odstające uszy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Czy nie przyczyniłeś się do tego, że na widok jakiejś osoby pojawiają się cyniczne uwagi, ironiczne uśmiechy,

kąśliwe dowcipy? Wyjść z pogardy to okazać miłosierdzie komuś, na kogo mamy ochotę zwalić całą swoją złość

Nasz świat pełen jest niedotykalnych - parszywych i wzgardzonych. W Indiach, gdzie 80 proc. ludności wyznaje

hinduizm, co piąty Hindus rodzi się w systemie kastowym jako nieczysty. 160 milionów ludzi jest ofiarami

ogólnego potępienia tylko dlatego, że urodzili się jako niedotykalni.

Na tle tych obrazów Jezus jawi się nam jako Bóg, który nie brzydzi się człowiekiem, do którego czują wstręt

wszyscy. W Jezusie trędowaci, kozły ofiarne i czarne owce społeczeństwa wracają do godności człowieka. Paweł

nie czynił różnicy między Żydem i Grekiem. Uzdrowienie pozwoliło trędowatemu wejść do miasta, powrócić do

środowiska, ale uniemożliwiło Jezusowi wejść do tego samego miasta.

Pozwalając komuś wrócić, sam musiał odejść. Sens dzisiejszych tekstów przymusza nas do odpowiedzi: Czy w

środowisku, w którym przebywasz, żyjesz, pracujesz, odpoczywasz, modlisz się, jest ktoś, kogo traktujesz jak

trędowatego, czarną owcę albo Hindusa z piątej kasty? Czy uczestniczysz w niszczeniu ludzkiej godności,

zrzucając na kogoś całe niezadowolenie ze swego życia, obrzucając choćby kogoś ośmieszającymi wyzwiskami?

Czy nie przyczyniłeś się do tego, że na widok jakiejś osoby pojawiają się cyniczne uwagi, ironiczne uśmiechy,

kąśliwe dowcipy lub wulgarne epitety? Czy nie za twoją przyczyną ktoś ma chore odniesienie do siebie samego,

jest ciągle rozdarty, żyje w nieładzie i chaosie, ukrywa swoje oblicze w cieniu wstydu, izoluje się, zamyka,

wycofuje?

Zaczyna się od tego, że jakieś dziecko w szkole jest słabsze lub nie ma rodziców, którzy by je ubrali w

najmodniejsze ciuszki, nosi zbyt duże okulary, ma odstające uszy, jąka się jak Mojżesz, albo ma krzywy nos i

staje się trędowatym popychadłem w klasie lub celem bolesnych żartów. Może ma rude włosy jak Dawid,

nieudolnie gra w piłkę albo się zsikało na lekcji. Dziecięcy ostracyzm bywa okrutny.

W pewnej szkole chłopcy związali swojego kolegę w ubikacji i opluwali jego twarz przez całą przerwę

międzylekcyjną. Przez wiele lat chłopiec wstydził się siebie samego i wzrastał, głusząc w sobie ogromną

nienawiść do siebie. Był już dorosłym mężczyzną, ojcem trójki dzieci, namiętnie oglądającym mecze bokserskie.

Pewnego dnia przyszedł do domu pijany, chwycił najstarszego syna, zaprowadził do ubikacji, związał go i

krzycząc w szale wyzwiska, pluł w jego twarz i bił.

Zmaltretowane dziecko potrzebowało pomocy medycznej. Napisano o nim w jakiejś gazecie, którą przeczytał

dawny kolega z klasy, właśnie ten, który wpadł na ten okrutny pomysł wiele lat wcześniej w szkolnej ubikacji.

Jezus zdjęty litością wyciągnął rękę i dotknął trędowatego. Jezus być może i do ciebie wyciąga rękę i wskazuje ci

twoje zapomniane przeżycie z dzieciństwa, delikatnie dotykając obolałych wspomnień, abyś poczuł się

uwolniony od nienawiści do siebie lub, co gorsza, od przerzucania jej na najbliższych. Wyjść z pogardy, to

okazać miłosierdzie komuś, na kogo mamy ochotę zwalić całą swoją złość.

background image

Strona | 39

A kto mi za to zapłaci?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Polarnicy pokonywali ogromne przestrzenie dla zdobycia najzimniejszego punktu na ziemi. Czy dla zdobycia dla

Ewangelii jednego zmarzniętego serca nie warto zaryzykować dalszej podróży?

Sprawiedliwy Hiob oczekiwał zapłaty za noce udręki i miesiące męczarni, ale jego oczekiwania nie spełniły się

szybko. Wiele nocy było dla niego długich jak wieczność i targanych bólem. Gdzieś w cieniu naszej

szlachetności, jak pies za murem rzeźni, ukrywa się oczekiwanie gratyfikacji za życie ciemniejsze niż noce. Któż

z nas nie skarży się jak Hiob na cierpienie? Wychowanie dzieci, tworzenie dobrych relacji ze współmałżonkiem,

troska o przeżycie każdego dnia w czystości sumienia, walka o każdy grosz, zmaganie o rozwój duchowy,

zaliczenie egzaminów, znoszenie upokorzeń, spełnienie wymagań stanu i powołania – to wszystko jest męczące,

ale popatrz na Jezusa, Hioba, Pawła.

Paweł nie liczył na żadną zapłatę za trud głoszenia i obdarowywania innych tajemnicą odkupienia, chociaż za

swoją bezcenną i wyniszczającą pracę powinien dostać najwyższe wynagrodzenie oraz urlop w

śródziemnomorskim kurorcie. On jednak pracował jak niewolnik. Dawał nie tylko Jezusa i skarb Ewangelii, ale

też całego siebie, aby tym liczniejsi byli ci, którym się oddawał. Zaprzedawał się, by odkupić choćby niektórych.

Benedykt XVI powiedział, że brak postawy służby w kapłaństwie jest profanacją kapłaństwa.

Kiedy Jezus wieczorem dokonał uzdrowienia teściowej Piotra, był zapewne zmęczony i powinien udać się na

zasłużony odpoczynek. Zaszło już zmęczone słońce, a całe miasto było zebrane u drzwi, które nie zamykały się

do późnej nocy. Mało tego, kiedy po wyczerpujących uzdrowieniach i egzorcyzmach powinien pozwolić sobie na

dłuższy sen, On wstał, gdy jeszcze było ciemno, i modlił się. Pracował dla ludzkiego zbawienia po zachodzie

słońca, a o mrocznym poranku, zanim słońce wstało, modlił się. Zbawienie jest totalnym samoofiarowaniem się

Boga ludziom. Dzięki niemu człowiek został odkupiony, całkowicie pozyskany. Jezus, dając się nam bez reszty,

kupił nas też bez reszty dla nieba. Zdobył nas na zawsze, ponieważ nam się oddał na zawsze. Został na wieki

królem, ponieważ pracował nad naszym zbawieniem jak niewolnik. Jaką nagrodę wdzięczności otrzymał od nas?

Teksty dzisiejszych czytań mogą Cię wybawić z roszczeń, narzekań, pretensji i oczekiwań na gratyfikację za to,

co przeżyłeś. Jan Paweł II był już bardzo słabym, starym i chorym człowiekiem, ale ciągle wypływał na głębię

dalekich podróży, aby pozyskiwać ludzi dla Jezusa. Ktoś inny na jego miejscu poprosiłby już dawno o emeryturę

i zamieszkał w ciepłym mieszkanku, z daleka od ludzkich łez, emocjonując się jedynie telewizyjnymi

wiadomościami. Jakiś czas temu byliśmy świadkami niesamowitej wyprawy na biegun północny Marka

Kamińskiego i Janka Meli. Pokonywali ogromne przestrzenie dla zdobycia najzimniejszego punktu na ziemi. Czy

dla zdobycia dla Ewangelii jednego zmarzniętego serca nie warto zaryzykować dalszej podróży?

background image

Strona | 40

Duch zamieszania

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dzisiejsza Ewangelia jest pytaniem o twoją czystość duchową. Pomyśl, czy twoja duchowość nie jest

zainfekowana którąś z powyższych ingerencji i czy wróg nie zaczął już swojego ukrytego ataku na ciebie?

Choć rzadko słyszymy o wypadkach egzorcyzmów, to jednak ludzi spętanych złem i demoniczną władzą nad

sercem jest coraz więcej. Oficjalne dane mówią, że populacja Unii Europejskiej jest w 30 proc. psychicznie

zdeformowana. Psychiczna choroba lub deformacja nie musi być opętaniem, ale ile zniewoleń grzechem jest

odpowiedzialnych za nasze deformacje osobowościowe? Zapewne większość! Grzech jest chorobotwórczy.

Przyczyną ingerencji demonicznych są prawie zawsze grzechy ludzkie. Zdarza się, że jest nią dopust Boży. Bóg

dopuszcza atak złego ducha na człowieka, aby wyćwiczyć go w pokorze, cierpliwości i umartwieniu, albo po to,

by nawrócić środowisko.

To znamienne, że Marek, zaraz po powołaniu pierwszych uczniów, opisuje egzorcyzm Jezusa spełniony na

opętanym, który dotychczas ukrywał się w pobożnym środowisku, zapewne modląc się gorliwie jak reszta

uczestników nabożeństw. To jest właśnie charakterystyczne, że demon znosi granice, miesza świętość z tym, co

najohydniejsze, nie wzbrania się przed świętokradztwem i bluźnierstwem. Ten człowiek był religijny, ale

zbuntowany, modlił się, ale był nieposłuszny woli Boga. Ukrywała się w nim potworna sprzeczność. Ekstremalne

zachowania emocjonalne, krzyk albo mroczne milczenie przyciągające uwagę, oskarżenie Boga o zamiar

unieszczęśliwienia człowieka i jednoczesne wyznawanie w Jezusie bóstwa.

Duch nieczysty, zapewne nie tylko przez to nieczysty, że duchowość tego człowieka została zmieszana, ale być

może miało to związek z jego nieczystością seksualną. Kłopoty z seksualnością biorą się nierzadko ze środowiska

rodzinnego, w którym wymagania intelektualne, tyrania ambicji, kult pieniądza lub kariery albo rozbicie związku

małżeńskiego uniemożliwiają obdarowywanie dzieci miłością i czułością. A to już jest furtka do zniewoleń i

wreszcie opętań. Naskórkowa religijność, ograniczająca się do namiastkowej spowiedzi raz do roku i rzadkich

odwiedzin w świątyni, prowadzi do pustki duchowej, którą łatwo nawiedzają ciemne siły duchowe.

Notoryczne przyjmowanie Komunii Świętej w stanie grzechu ciężkiego albo notoryczne zatajanie grzechu

ciężkiego przy spowiedzi to najczęściej uczęszczana ścieżka złych duchów. Zaczyna się niewinnie, nawet od

pokemonów, później pojawia się zamiłowanie do agresywnej muzyki, pornografii czy noszenia symboli

okultystycznych, zainteresowanie magią, wizerunkami demonicznymi, amuletami. Fascynacja duchowymi

praktykami związanymi z wierzeniami hinduistycznymi, tybetańskimi. Wywoływanie duchów, karty tarota,

horoskopy, jasnowidztwo, bioenergoterapia, posługiwanie się wahadełkiem. Wreszcie to wszystko już nie

wystarcza i dusza ludzka zostaje wessana przez szatana, doprowadzając do jawnego satanizmu.

Pozornie człowiek taki wydaje się co najwyżej interesującym i pociągająco oryginalnym egzemplarzem

popkultury, odwiedzającym nocne kluby lub organizującym ściemnione „imprezki” w akademiku. Ale wystarczy

spojrzenie Jezusowi w oczy, obecność Chrystusa w kapłanie, w świątyni, odgłos modlitwy, by zamanifestowała

się z ogromnym krzykiem mroczna siła żerująca na ludzkim istnieniu.

background image

Strona | 41

W jakiej jesteś sieci?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nikt z ludzi nie ma siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że

jest łowcą, nie wie, że sam jest ofiarą

Morskie wody to obraz biblijnie obciążony wspomnieniem potopu, jaki spotkał świat za nieprawości w czasach

Noego. Jezus nie tyle odciągnął pierwszych uczniów od rybackich zajęć, co wyciągnął uczniów, którym groziło

zatonięcie w mętnych wirach grzechu. Nawrócenie Niniwitów doprowadziło do zaniechania niedoli, jaką Bóg

postanowił już zesłać na zdemoralizowane miasto. Któż z nas nie pamięta przerażających fotografii,

pokazujących mieszkańców Nowego Orleanu wychodzących z błota. Tak właśnie wyglądał Jonasz, kiedy wypluł

go wieloryb. Być może tak ubłoceni byli Apostołowie, gdy zobaczył ich Jezus. Nie ma takiego grzesznika, który

by nie stał się apostołem dzięki nawróceniu. To nie zasługi sprowadzają łaskę, ale łaska prowadzi do zasług.

Zbuntowany prorok mimo swej grzeszności jest konturem Chrystusa do tego stopnia, że sam Chrystus nazwał się

„znakiem Jonasza”. Bez względu na to, jakie dno i jakie brudne odmęty by nas ukrywały w przeszłości, Bóg

upodabnia nas do Chrystusa. Dzięki temu nasze wstawiennictwo za innymi jest współuczestnictwem w Jego

nieodwołalnym i jedynie skutecznym wstawiennictwie. Św. Hieronim pisze, że „Pan wybrał sobie na Apostołów

ludzi obarczonych największymi grzechami”.

Andrzej i Szymon natychmiast porzucili sieci, w które zapewne sami byli zaplątani. Bo cóż może symbolizować

sieć, jeśli nie bycie niewolnikiem grzechu? Nawróciwszy się szybko, nawracali innych bezzwłocznie. Nie ociągaj

się. Ta historia może być i twoim udziałem. Popatrz, w co jesteś zaplątany? W jakie sieci jesteś uwikłany? Nie

muszą to być sieci telefonii komórkowej, ale może sieci zniewoleń uczuciowych, sieci korupcji, sieci powiązań z

osobami niegodziwymi, sieci ramion cudzołóstwa, sieci nałogu alkoholowego lub narkotyków, sieci zazdrości lub

chciwości, kłamstwa albo dumnych ambicji, strachu albo wątpliwości, rozpaczy lub ciągle powracających

niepowodzeń i nieszczęść. Najgorsze zaś i najbardziej bolesne są sieci bezbożnej zdrady. „Zbyt czyste oczy

Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz. Czemu jednak spoglądasz na ludzi zdradliwych i

milczysz, gdy bezbożny połyka uczciwszego? Obchodzi się on z ludźmi jak z rybami morskimi, zagarnia swoim

niewodem albo w sieci gromadzi” (Ha 1,13–15).

Jezus daje ci zaproszenie do uwolnienia się z takich sieci. Wystarczy dobra spowiedź, wystarczy znaleźć

apostoła, którego Bóg sam wyłowił z otchłani, aby mógł łowić innych dla królestwa Bożego. Nikt z ludzi nie ma

siły oderwać się i uwolnić od wiążących go sieci zła, w które się zaplątał. Mając wrażenie, że jest łowcą, nie wie,

że sam jest ofiarą. Zapewne Szymon i Andrzej dalej siedzieliby nad jeziorem, gdyby nie kilka mocnych słów

Jezusa. To Jezus wyplątał tych ludzi z ich zaplątania i tylko On może ciebie wyplątać mocą swoich słów, mocą

swojego przebaczenia. Daj szansę Bogu, by mógł do Ciebie przemówić, weź teraz Biblię i otwórz. Sieci słów

Boga mogą wyciągnąć cię z najciemniejszych głębin rozpaczy.

background image

Strona | 42

Mieszkać z Bogiem

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych

wybrańców Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości.

Samuel otrzymywał słowo, ale to słowo pchało go do człowieka. Nie pojmował go dobrze, ale dzielił się z drugim

człowiekiem. Rozpoczyna swoją historię proroka w ciemnościach, będąc sługą zobojętniałego arcykapłana

Helego. Jest pozbawiony oparcia i pozbawiony wielu rozrywek tego świata. Spał skromnie w przybytku, a więc

chwile ciemności spędzał z Bogiem. Wystarczył mu Bóg.

Bóg mówi w mroku i budzi Cię z nocy. Mówi w mroku, bo umiłował sobie tajemnice i samotność swych

wybrańców: „A kiedy słońce zaszło i nastał mrok nieprzenikniony, wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z

Abramem” (Rdz 15,17–18). Przymierze z Abramem dokonało się w mroku nieprzeniknionym. Samotność

patriarchy wypełniała obecność Boga. Im większa samotność, tym większa szansa na odkrycie Obecności. Ale

Bóg budzi też z nocy, bo nienawidzi grzechu i nieprawości. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy

więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła!” (Rz 13,12).

Bóg mówi do kogoś skromnego, pogrążonego w ciemności i małego, jak Samuel. Nie martw się więc tym, że nic

dla nikogo nie znaczysz i jesteś małym człowiekiem. Bóg właśnie z małym Samuelem chciał rozmawiać, a nie z

wielkim i sławnym Helim. Ty też w nocy możesz usłyszeć wołanie Boga i zerwiesz się zapewne przerażony,

wpatrując się w ciemność i nasłuchując uważnie kroków za drzwiami. Możesz usłyszeć głos Pana na ulicy lub w

restauracji, w pracy lub w chwili załamania, kiedy wszyscy cię opuszczą, albo w czasie tańca, a na pewno w

świątyni, i to nawet takiej, w której zgasły wszystkie świece.

Uczniowie Jana poszli za Jezusem, idąc zwykłą drogą, która dla nich nigdy się już nie skończyła i stała się drogą

niezwykłych przeżyć. Możesz usłyszeć nawet głos Boga, gdy ciemność twoich grzechów usunie światło nadziei i

wydaje Ci się, że twoje życie to zwykła, szara ścieżka, jedna z miliona. Można iść za Jezusem zawsze, ale wielu

pozoruje swoje pójście za Nim, a niewielu naprawdę idzie. Idąc za Jezusem, idziemy za Osobą, za Jego miłością.

Nie po to, by się podlizywać, udawać pobożność, wypełniać obowiązki lub zadowalać osobiste roszczenia.

Samuel służył Panu przy bezbożnym kapłanie. Świętemu człowiekowi nie przeszkadza czyjaś bezbożność.

Ostatnie zdanie czytania mówi, że Bóg nie pozwolił upaść na ziemię żadnemu słowu, które wypowiedział

Samuel. Nie rzucał słów na wiatr – powiedzielibyśmy współczesnym językiem. Wszystko, co Samuel powiedział,

budziło innych do miłości Boga. Żadne słowo nie marnuje się u tego, kto każde Słowo Boga przeżywa jak

przebudzenie.

Jezus spytał uczniów: „Czego szukacie?”. To ważne pytanie, które zmusiło uczniów do zastanowienia się nad

celem ich losu. A czego szukasz Ty? Spytali go o mieszkanie, szukając i dla siebie miejsca zatrzymania się.

Tymczasem mieszkać z Jezusem, to ciągle iść, to nieustannie zrywać się z ciemności, budzić się z koszmaru

grzechu, być gotowym opuścić wygodę własnego snu, byleby wykonać Jego nakaz. Dopiero kiedy się idzie za

Jezusem, widzi się, co to znaczy mieszkać z Bogiem.

background image

Strona | 43

Rzemyk u sandała

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać najmniejszy z węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się ludzkość.

Kołtun grzechu zacisnął się nieludzko i tylko ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić.

Mimo wyrzeczeń, postów, modlitw i płonącej miłości do Boga Jan Chrzciciel doskonale wiedział, że jego

wysiłek nie daje mu żadnych szans, żeby rozwiązać choć najmniejszy rzemyk u sandałów Chrystusa. Rzemyk to

drobiazg, ale jest cennym symbolem.

Potomstwo Ewy miało swoją stopą zmiażdżyć głowę węża. Jezus zdeptał głowę szatana na Golgocie (czaszka),

ale również w czasie swojego chrztu, depcząc nagą stopą dno wijącego się jak ślad węża Jordanu. Stanął w tłumie

najpokorniej i najciszej, bo zawsze był pokornego i cichego serca, i gdy przyszła na Niego kolej, nagimi stopami

zdeptał dno. Stanął na dnie rzeki, niżej niż Chrzciciel, niżej od najniższego z ludzi. Dokonało się tu oczyszczenie

całego rodzaju ludzkiego z tego wszystkiego, co może wypalić w nas nie tylko piętno winy, ale doszczętnie spalić

nas na popiół piekielnej rozpaczy. Ten ogień piekła trzeba było zagasić. Chrzest jest zagaszeniem ognistych

płomieni, jakie rozpalają się w nas kuszącymi jęzorami. Obmycie ciała Jezusa jest obmyciem całego Kościoła,

który jest przecież mistycznym Ciałem Chrystusa.

A wszystko rozpętało się od tego zaplątanego rzemyka. Rozwiązać rzemyk – to zapewne czynność kojarząca się

również z rozplątywaniem jakichś węzłów. Można rozwiązać rzemyk, ale też problem, zagadkę, tajemnicę albo

więzy krępujące nogi czy ręce więźnia. Jan nie czuł się na siłach, aby rozwiązać nawet najmniejszy z tysięcy

węzłów gordyjskich, w jakie zaplątała się cała ludzkość. Kołtun grzechu zacisnął się bowiem nieludzko i tylko

ktoś ponadludzki mógł sobie z tym poradzić. Jezus rozwiązał wszelkie węzły i więzy, rozwiązał wszystko to, co

nas krępuje, zniewala, ogranicza, czyni niewolnikami. „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać

kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać” (Iz 58,6). Nie ma

takiego związania, którego by miłość Jezusa nie rozplątała mocą rozkazującego słowa. Gdy pojawił się w

okolicach Dekapolu, przyprowadzono mu głuchoniemego, któremu jednym słowem Effatha rozwiązał więzy

języka i uwolnił słuch (por. Mk 7,35). Dał też ludziom moc do rozwiązywania wszelkich więzów na ziemi w

mocy swego imienia. Powiedział do Piotra, że cokolwiek rozwiąże na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (por. Mt

16,19).

background image

Strona | 44

Wraz z Jezusowym narodzSerce pełne głosów

o.

Augustyn Pelanowski OSPPE

Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan. Kto może go poukładać, jeśli nie Ta, która w swym matczynym

sercu składa niezliczone ludzkie głosy, starając się zrozumieć każdego z nas.

Nosiła Go pod swym sercem i nawet po Jego urodzeniu rozważała w swoim sercu to wszystko, co o Nim

mówiono. Daje nam niepokalany wzorzec przyjmowania Syna Bożego. Każdy, kto rozważa słowa Biblii, staje się

podobny do Niej. Najpierw zachowywała, a potem rozważała. Ta zdolność do zachowywania słów i rozważania

ich pozostała w Maryi do dziś, ale teraz przechowuje Ona nasze słowa, szczególnie słowa sług Bożych, którzy

wielbią i wysławiają Pana.

Zdolność do przeżycia Słowa Boga stała się umiejętnością do wysłuchiwania modlitw zanoszonych przez

pasterzy za wszystkie owce Bożej trzody. Po przyjęciu Słowa Boga Jej serce rozszerzyło się bezkreśnie, czyniąc

miejsce dla wszystkich naszych słów i wołań. Greckie symbaloussa – rozważała – oznacza, że wszystkie te

przeżycia i słowa, które słyszała, składała w swym sercu jak w skarbcu, gromadząc i łącząc, kojarząc, układając i

porządkując. W skarbcu nawet grosze wydają się majątkiem! Słowo to ma również znaczenie: pomagać komuś,

być pomocnym, a nawet walczyć. W hebrajskim przekładzie użyto w tym miejscu określenia szamerah, które

oznacza stróżowanie albo trzymanie straży, strzeżenie czegoś lub kogoś. W łacińskiej Wulgacie oddano sens tego

słowa jako conservabat, czyli zatrzymywanie czegoś bez zmiany, także ocalenie czegoś lub kogoś, zachowanie

przy życiu, pozostawienie nietkniętym.

Wszystkie trzy języki natchnione pozwalają pojąć tę zdolność do rozważania jako zdolność do strzeżenia tych,

którzy Sercu Maryi się powierzają w modlitwach. Jakże powinniśmy doceniać medytacyjne rozmyślanie nad

Biblią! Bóg bowiem wysłuchuje tych, którzy słuchają Jego słów. Najskuteczniejszą zdolność wstawienniczą mają

ci spośród ludzi, którzy medytują natchnione treści, u których Biblia nie jest sierotą biblioteki, lecz faworytem

oczu! Zdolność do przyjęcia Syna Bożego stała się nieskończoną zdolnością do przyjmowania wszystkich

naszych słów, modlitw, imion, próśb i błagań, całego wołania ludzkości, jakie wznosi się z ziemi ku niebu od

wieków.

Czy Maryja może kogoś pozostawić bez wysłuchania, jeśli pojęła Tego, który jest Niepojęty? Tak, w swym

matczynym sercu składa jak w skarbcu niezliczone głosy ludzkie, starając się zrozumieć każdego z nas, albowiem

sami siebie nie rozumiemy i często nie wiemy, o co prosimy! Nasze modlitwy są jak bałaganiarski stragan, który

trzeba poukładać, zanim się go przedstawi Bogu. Kto może tego dokonać, jeśli nie Ta, która pomaga nam ułożyć i

uporządkować to, co stało się chaosem rozpaczy w naszych modłach. Ona strzeże nas, jak strzegła w swym sercu

Syna Bożego. Strzeże, abyśmy sobie nie uczynili krzywdy. Kto się Jej powierza, pozostaje nietknięty przez

mroczne pazury demonów. Maryja odebrała od Boga swoiste władanie nad duszami, aby je karmić i przyczyniać

się do ich dojrzewania w Bogu.

eniem rozwiązało się wszystko, co dotychczas ludzkość więziło. Nie będzie chyba wielkim nadużyciem

interpretacyjnym, jeśli zrozumiemy następujące słowa Biblii: „Nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła

background image

Strona | 45

swego pierworodnego Syna” (Łk 2,6–7) jako pewną przenośnię. Niech nie będzie to jedynie przypadkiem, że

narodziny Jezusa oddano słowem „rozwiązanie”, bo rzeczywiście Jezus przyniósł uwolnienie dla całej ludzkości.

Greckie słowo, tłumaczone jako „rozwiązanie” (lyo), ma również znaczenie „zniszczyć”, i Jan Ewangelista celnie

wymierzył swoje słowa w dzieło diabła: „Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od

początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 J 3,8)

background image

Strona | 46

Człowiek jak świat

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dziś podziwiamy Boga, który stał się podobny człowiekowi. Leżał więc nasz Pan w ciemną noc, choć był

Światłością, otoczony bydłem, a beczenie owiec przypominało, że światu brakuje pasterza

Tekst Prologu Janowego („Na początku było Słowo...”) jest wyraźną aluzją do opisu stworzenia świata. Księga

Rodzaju też się tak zaczyna: Na początku! Co było na początku? Oczywiście Słowo Boga, które jest światłością i

stało się ciałem. Biblijny opis stworzenia dzieli etapy stwórcze na sześć symbolicznych dni. Każdy z nas też ma

swój świat, czasem nawet swój „światek”, który rozwija się stopniowo, poczynając od pierwszej żywej komórki,

a skończywszy na dojrzałości duchowej, która przekracza nieskończenie miliony szarych komórek. Każdego dnia

Bóg obdarowywał świat swoim Słowem i ono sprawiało, że świat nabierał kształtu, coraz bardziej zbliżając się do

swego Stwórcy.

Bóg swoim Słowem stworzył więc najpierw niebo i ziemię. I również w naszym życiu najpierw dał nam życie

ciała i ducha. Tego dnia stworzył dzień i noc. I w naszym życiu jest to, co jasne, zrozumiałe, i to, co mroczne i

budzące lęk. Potem nastąpił dzień wyznaczania granic. I każdy z nas uczy się granic, norm, reguł, zasad

moralnych i społecznych, przykazań religijnych i oswajania się z prawami fizyki. Wreszcie pojawiły się drzewa i

rośliny, ukrywające w sobie nasiona. To jest ten moment, w którym pozwalamy się zasiewać ziarnami Biblii,

napisano przecież: „Królestwo Boże jest jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze

wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą

się w jego cieniu” (Łk 4,31–32). Ktoś, kto oddaje się modlitwie, zasiewa Słowa Biblii oraz ziarna Eucharystii,

rośnie jak drzewo. Bez tego etapu żaden ptak niebieski, żaden anioł przynoszący łaskę, nie siądzie na naszych

ramionach, które jak gałęzie wznoszą się w modlitwie w górę.

Czwartego dnia Bóg stworzył ciała niebieskie, gwiazdy i słońce oraz księżyc. To jak nasze ideały, najpiękniejsze

marzenia, najwyższe tęsknoty i świadomość naszego miejsca w niebie, bo przecież Biblia mówi: „...cieszcie się,

że wasze imiona zapisane są w niebie”. (Łk 10,20). Po tych wspaniałych przeżyciach i wzniosłych chwilach

olśnienia naszym powołaniem do cywilizacji niebieskiej musimy jednak dojrzeć to wszystko, co ukrywa się w

głębinach naszej duszy. Piąty dzień to bogactwo zwierząt, ryb i ptaków, morskich potworów, ukrywających się na

dnie. Jest taki etap, kiedy człowiek odkrywa w sobie potwora, kiedy skrucha definiuje w nas chciwość grubej

ryby, pychę lwa, bezczelność bydlęcia, żądzę psa czy łakomstwo wieprza. Wystarczy sobie przypomnieć etap

syna marnotrawnego. Nikt nie ominie poznania sięgającego swym światłem w głąb sumienia jak w głębinę

jeziora, z którego Piotr wyłowiwszy grube ryby wykrzyczał: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek

grzeszny”.

Wreszcie po tych etapach Bóg stworzył człowieka. Człowiek to podobieństwo Boga. Dziś jednak podziwiamy

Boga, który stał się podobny człowiekowi. Leżał więc nasz Pan w ciemną noc, choć był światłością, otoczony

bydłem, wpatrując się w gwiazdę, która zawisła nad betlejemskim żłobem. Zapewne wokół rosły drzewa pełne

nasion, a w potoku płynęła woda pełna ryb, a beczenie owiec przypominało, że światu brakuje pasterza.

background image

Strona | 47

Anielsko, nie sielsko

Marcin Jakimowicz

Przygotowaliśmy dla Was kalendarz z aniołami. Niech strzegą każdego Waszego kroku. Rano, wieczór, we dnie i

w nocy. Szczególnie w nocy.

Panie, proszę Cię, postaw przy mnie Michała Archanioła. Niech mnie obroni i strzeże – przemknęło mi przez

myśl, gdy wracałem późnym wieczorem przez osiedle. Naprzeciwko szła głośna grupka młodych chłopaków.

Znałem ich, już wcześniej szukali zaczepki. Panie, poślij archanioła Michała – prosiłem na ulicy między

ogromnymi cegłami bloków. W powietrzu wisiała agresja. I w tym momencie ktoś zawołał: „Marcin!”. W

ciemnościach dostrzegłem sylwetkę faceta, którego dawno nie widziałem. Miał na imię... Michał. Nie gadaliśmy

ładnych parę lat. Podszedłem do niego (kawał chłopa), a ekipa, która szła w moim kierunku, przeszła gdzieś

obok. Rozmyła się.

Zwykły przypadek, uśmiechną się sceptycy. Możliwe. Wierzę, jednak, że Bóg może posłużyć się człowiekiem

dokładnie tak jak aniołem. Pod warunkiem, że ten idzie „w Imię Boże”. Wówczas człowiek dysponuje takim

arsenałem środków jak anioł. Jest prawdziwym posłańcem (posłaniec to po hebrajsku malach – anioł). „Całe

niebo idzie z tymi, którzy idą je ogłaszać” – woła ojciec Augustyn Pelanowski.

Michał. Grzeszny, wątpiący, słaby człowiek... Wtedy – anioł. Patrzyłem, czy na plecach nie wyrastają mu

skrzydełka. Na razie nie, może tylko jakiś puszek. Spod koszulki nie wystawało żadne piórko...

Na kolacji z aniołem

My, słabi ludzie, nie mamy daru widzenia aniołów. Nie jesteśmy ojcami Pio. Dlatego potężni aniołowie często

popychają do działania swych „podopiecznych”, tych, którzy akurat są pod ręką. Tomków, Michałów,

Grzegorzów... Talmud powiada, że „aniołowie sporządzają z ludzkich modlitw korony, po czym wkładają je na

głowę Świętego Jedynego”. Są tuż obok. Strzegą każdego naszego kroku. Przekazują słowa Boga ze

stuprocentową precyzją. Są twardzi, ale nie zatrzymują nawet promyka Bożego blasku. Choć są potężni,

największą przyjemność sprawia im służenie ludziom. Są duchami pełnymi Bożej mocy. Anioł ukazujący się

Danielowi jest tak potężny, że rzuca proroka na twarz. Daniel jest przerażony, ze strachu drżą mu kolana, a

ludzie, widząc go dygocącego, uciekają w popłochu. Więcej, po spotkaniu z gościem z nieba Daniela „ogarnęła

niemoc i chorował przez wiele dni” (Dn 8, 27). A przecież anioł nie uczynił mu niczego złego! Nic dziwnego, że

pierwszymi słowami, które aniołowie kierują do ludzi jest często prośba: „Nie bójcie się!”. Są odbiciem potęgi

Najwyższego i choć dysponują niewyobrażalną mocą, nie przypisują sobie chwały.

Nie widziałem anioła. Ale doświadczyłem jego działania. Widziałem, jak pewien kapłan, modląc się za mojego

znajomego, prosił, by Bóg posłał do niego anioła. Ku mojemu zdumieniu na drugi dzień w życiu kolegi nastąpiły

ogromne zawirowania. Anioł wywrócił wszystko do góry nogami. Ale taki wstrząs był potrzebny. Chłopak

wyszedł z tego cało i – co najważniejsze – zdrowo. Było anielsko, ale nie sielsko.

Zrozumiałem, jak potężne i skuteczne jest działanie anioła. Sam Gabriel, którego znamy jako zwiastuna nowiny o

narodzeniu Jezusa, odpowiedzialny był za zniszczenie Sodomy i Gomory. W ciągu chwili potężne miasta

zmieniły się w kupki pyłu.

background image

Strona | 48

„Przenika się nawzajem tłum, Archanioły i ludzie” – pisał Józef Czechowicz w wierszu „Przemiany”. „Nie

zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę” (Hbr 13,2) Przenika

się tłum. Kto jest człowiekiem, a kto aniołem?

background image

Strona | 49

Czy dostrzegasz żebraka... w sobie?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Żyjemy wielkimi aspiracjami, a nie zauważamy, że wewnątrz nas jest mały, biedny człowiek, którego tak

naprawdę nie lubimy. Jemu powinniśmy okazać najwięcej miłości

Czytałem u Kazantzakisa opowieść o kimś, kto całe życie zbierał pieniądze na pielgrzymkę do Jerozolimy. Kiedy

już zebrał wielką sumę, spakował torby podróżne, pożegnał się z rodziną i wyruszył w stronę Świętego Miasta.

Ale kiedy tylko wyjechał za bramę swojego miasta, ujrzał żebraka, który nie miał ani domu, ani nikogo, kto by

mu pomógł. Oddał więc mu wszystkie oszczędności i wrócił do domu. Rodzina wybiegła naprzeciw zdziwiona i

zaczęła pytać z przekąsem: „Już dojechałeś do Jerozolimy?”. On ze stoickim uśmiechem powiedział: „Tak,

dojechałem, zobaczyłem nawet Jezusa”. Okazał miłosierdzie i dlatego uznał, że nie musi wędrować do

Jerozolimy.

Takimi żebrakami możemy być też sami dla siebie. Wyruszamy w daleką podróż, żyjemy wielkimi aspiracjami, a

nie zauważamy, że wewnątrz nas jest mały, biedny człowiek, którego tak naprawdę nie lubimy. Jemu

powinniśmy okazać najwięcej miłości. Z jednej strony, nie sposób pomagać innym, kiedy nie chcemy pomóc

sobie samym i nie zgadzamy się na swoją małość i swoją kruchość. Z drugiej strony, czasem trzeba pomóc komuś

biednemu, żeby dorosnąć do odkrycia kogoś wcale nie lepiej uposażonego we własnym wnętrzu. Najlepiej

bowiem jesteśmy przygotowani, by pomóc innym, gdy nam udzielono pomocy. Nikt nie wie, co to bieda, jeśli

osobiście jej nie doświadczył. Okaż jałmużnę najpierw sobie samemu! Jałmużna to słowo kojarzy nam się jedynie

z udzieleniem komuś jakiejś łaski, ale jałmużna może być także udzielaniem sobie prawdy.

Dlatego proponuję odczytać słowa Jezusa w inny sposób: Czy uznałeś w sobie kogoś głodnego uczuć, głodnego

czyjejś obecności, głodnego miłości? Czy uznałeś w sobie spragnionego dobrego słowa? Czy uznałeś w sobie

przybysza, kogoś, kto nie umie się odnaleźć, kto czuje się zagubiony? Czy widzisz swoją nagość, swój wstyd?

Czy wiesz już, na co chorujesz? Czy znasz swoje więzienie? W czym czujesz się ograniczony i zamknięty? W

tym wszystkim przecież był Jezus. On tego wszystkiego doświadczył i dlatego w tym wszystkim był gotowy nam

pomóc. Tak napisano o Nim w Liście do Hebrajczyków: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie

mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem

grzechu” (Hbr 4,14–15). Czy widzisz, że Jego słabości są i Twoimi?

Na pewno nie zachęcam nikogo do użalania się nad sobą, ale do zwolnienia się z ciężaru buntu i tych wszystkich

narzekań, które czynią nas niezadowolonymi z naszego naśladowania Jezusa. Jałmużną może być właśnie ta

nasza medytacja nad sobą samym. Czy udzieliłeś sobie słów prawdy – porównania siebie z życiem Jezusa? Czy

zgodziłeś się na niedomagania, trudności, przykrości życia? Czy Twoje pragnienie bycia takim jak Jezus zostało

spełnione, gdy zdałeś sobie sprawę, że tylko jedno pragnienie powinno być w Tobie: domagać się spełnienia

pragnienia w takim miejscu jak Jezus – na krzyżu?

background image

Strona | 50

Uff, ciężkie te talenty

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak

konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla chwały Bożej?

Czy twoje życie jest pomnażaniem talentów czy zakopywaniem ich? Zakopać – to zachować tylko dla siebie, nie

oddać Bogu i nie służyć ludziom, mieć dar tylko na swój użytek i dla własnej satysfakcji. Wszystkim

obdarowanym jest ciężko. Czasem aż tak bardzo, że ukrywają swoje dary nie tylko dla siebie, ale nawet przed

sobą. Jak zamierzasz sobie poradzić z tym, z czym ci ciężko? Talent to przecież ciężar od 21 do 68 kg według

miary babilońskiej!

Dwa talenty są jak dwie belki krzyża Chrystusa. Co jest twoim krzyżem, jest twoim talentem! Pozbyć się

problemów, czy wykorzystać je dla chwały Bożej? Jak konkretnie zamierzasz wykorzystać swoje problemy dla

chwały Bożej? Pięć talentów jest jak pięć ran Jezusowego ciała! Czy twoje zranienia oddałeś dla chwały Boga?

Najbardziej utalentowani jesteśmy wtedy, gdy jesteśmy podobni do Chrystusa ukrzyżowanego.

Pewien artysta malował wspaniale obrazy. Jeden mu się wyraźnie nie udał. Ze złości mokrym pędzlem przekreślił

płótno i schował go na górę, na strych. Po jakimś czasie przyszedł do niego handlarz dziełami sztuki i kazał sobie

przedstawić obrazy. Zakupił kilka, ale chciał jeszcze zobaczyć coś szczególnego. Kazał sobie przynieść wszystkie

prace i, ku zdziwieniu artysty, zakupił najbardziej nieudane i przekreślone dzieło. Zrobiło ono furorę, ponieważ

wyraźnie rzucało się w oczy. Przedstawiało dziecko w zniekształconych proporcjach ciała. Cała postać była

przekreślona dwoma pociągnięciami farby. Obraz wydawał się do niczego nie nadawać. Kupił go jakiś książę do

swej galerii. Napisano interesujące recenzje na jego temat. Ten artysta z dnia na dzień stawał się coraz

sławniejszy.

Nie patrz, czy twoje życie jest przekreślone, czy bez proporcji, tylko czy swoje życie oddajesz w „obieg” Panu

Bogu i czy żyjesz dla Jego chwały? Czy twoje dzieło życia pozwoliłeś Jezusowi zakupić do Jego galerii? Sam

jesteś talentem Jezusa, wartościowym skarbem, który On odkupił i zniósł, choć było Mu ciężko! Co zrobiłeś ze

swoim życiem? Co zrobiłeś ze swoim powołaniem w ciągu tego roku? A twoja największa łaska tego roku? Co z

nią uczyniłeś w ciągu tego czasu? Jakimi darami dysponujesz i jak obdarowałeś swoją wspólnotę lub rodzinę?

Czy widzisz rozwój w świecie swojej modlitwy?

Nad czym pracowałeś i jak ci się udały twoje wysiłki? Czy udało ci się „zainwestować” w swoją wspólnotę lub

rodzinę coś z Bożej łaski? Czy widzisz, że bardziej kochasz, że łatwiej wychodzisz z konfliktów? Czy nie

pozwalasz na obłudne zachowanie, czyli udawanie, że wszystko jest w porządku, gdy tymczasem nie są

uporządkowane twoje relacje z innymi? Może powinieneś napisać teraz listę swych najważniejszych talentów i

opisać, jak je wykorzystałeś dla chwały Boga? Tylko nie przekreślaj tej listy na krzyż, bo może to wszystko

okazać się dziełem, które zakupi jakiś handlarz sztuki z nieba?

background image

Strona | 51

Stój, nie pali się!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie pozwolić, by z naszych oczu znikł Bóg. Nawet gdyby się straciło na jakiś czas Pana, nie dać się skusić do

pracoholizmu za wszelką cenę! Nie musimy się tak spieszyć, jak się spieszymy

Czuwanie w oczekiwaniu na przyjście Pana jest zdolnością, której nie możemy zaniedbać.

Przypowieść ma w sobie wątek tragiczny – podążanie głupich panien, by zakupić oliwę. W greckiej wersji użyto

w tym miejscu słowa: „agorasato”, które pochodzi od „agoradzo”, i oznacza nie tylko samo kupowanie, ale też

przebywanie na rynku, wałęsanie się po nim lub, w sensie przenośnym, bycie wulgarnym, pospolitym, a nawet

kimś, kto nie tyle ma lampę, co stoi pod latarnią! Wielka miłość do Boga łatwo może przeistoczyć się w wulgarną

miłość z rynku, jeśli zabraknie czujności. Nie ma takiego szczytu miłości, z którego człowiek nie stoczyłby się na

samo dno, a nie z każdego dna jest powrót. Trzeba czuwać nad swoim sercem. „Wesoło błyszczy światło

sprawiedliwych, a lampa niewiernych przygasa” (Prz 13,9).

Niewierność polegająca na braku czuwania to efekt działania złego ducha, który ciągle ponagla człowieka do

takiej aktywności, by nie było czasu na zastanowienie się, na rozmyślanie, na adorację Jezusa, na zatrzymanie się

w biegu życia. Szatan posługuje się jedną z najskuteczniejszych metod odciągnięcia nas od sensu życia: nie masz

czasu! Głupie panny pobiegły mimo tego, że było już ciemno i była noc. Mądre panny potrafiły zatrzymać się,

poczekać na obecność Boga. Każdy z nas potrzebuje nie tylko wytchnienia, ale też wytchnienia w Bogu.

Nadaktywność sprawia, że tracimy z lamp oczu najważniejsze światło: Boga. Wtedy pozostaje już tylko bieg w

ciemności, ku grzechowi. Sidła szatana polegają między innymi na tym, by człowieka nieustannie zajmować

czymkolwiek, byleby tylko ten nie miał czasu dla Jezusa. Faraon, widząc przebudzenie duchowe Izraela, nakazał:

„Wyznaczycie zaś im tę samą ilość cegieł, jaką wyrabiali dotąd, nic im nie zmniejszając; ponieważ są leniwi,

wołają przeto: Pójdźmy złożyć ofiarę naszemu Bogu. Praca tych ludzi musi się stać cięższa” (Wj 5,8).

Z takiej zasadzki jest tylko jedno wyjście: nie pozwolić, by z naszych oczu znikł Bóg. Nawet gdyby się straciło na

jakiś czas z oczu Pana, nie dać się skusić do pogoni świata, do pracoholizmu za wszelką cenę! Nie musimy się tak

spieszyć, jak się spieszymy. Nie pali się! „Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, bo nawet nocami upomina

mnie serce. Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy” (Ps 16,7–8).

To jest ta czujność. Lepiej nie zdać egzaminu, niż zdać i nie znaleźć czasu na Biblię. Każdej nocy lepiej nie być

przytulonym, byleby przytulić w swoim sercu Ducha Świętego. Nie przegapić spowiedzi, nie zapomnieć o

Eucharystii, nie zaniedbać Boga, choćby się zaniedbało wszystko inne. Czytamy wyraźnie: „Starajcie się naprzód

o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o

jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,33–34).

background image

Strona | 52

Nie połykaj wielbłądów!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Oburzenie jest tym gatunkiem niezadowolenia z siebie, które udaje, że jest niezadowoleniem z innych. Tego

oburzają czyjeś komary, kto połyka swoje wielbłądy

Pokuta jest poniżeniem siebie samego, rezygnacją z pozycji, która pozwala ci święcić triumf nad innymi. Miło

jest czytać słowa Jezusa, w których tak bardzo obnaża obłudę faryzeuszów, ale całkiem niemiło byłoby takich

słów wysłuchać, będąc ich adresatem. A przecież to jest prawda o mnie.

Jestem kapłanem i w świątyni zawsze siadam na zaszczytnym miejscu.

Po udanym kazaniu wychodziłem na zewnątrz, by mnie pochwalono za mądre słowa. Moi przełożeni kupują

coraz piękniejsze ornaty, pełne frędzli i haftów, w których wyglądam przy ołtarzu dostojnie i majesta­tycznie.

Kiedy przychodzą uroczystości lub jakieś uczty, wszyscy lubimy w kościołach wysłuchiwać długich życzeń, w

których wspomina się nasze za­sługi, tytuły i dokonania. Po rekolekcjach dostajemy kwiaty i słuchamy

wierszyków dziecięcych, z których dowiadujemy się, że jesteśmy idealni i godni ubóstwienia. Lubimy ten błysk

podziwu w oczach tłumu i oklaski.

Któż nie lubi usłyszeć słów: „wielebny ojcze”, „księże doktorze”, „ekscelencjo”, „ojcze dyrektorze”. Wszystko to

wynosi nas wysoko, utwierdza w nas pokusę przekonania, że jesteśmy nie solą tego świata, tylko najsłod­szym

kremem na torcie społeczeństwa. Ale kiedy przychodzi podjąć jakiś trud, ciężar pokuty za ludzi, przejąć się

bó­lem i cierpieniem, to wsiadamy w auta i pędzimy się odprężyć za miasto. Grozimy palcami innym, ale palcem

nie chcemy podeprzeć umęczonych do granic wytrzymałości przez cierpienie. Oczywiście tak generalnie nie jest,

ale my, ludzie przy katederkach, mamy coraz słabszy autorytet, i to jest na pewno efektem ucieczki w

dystyngowaną próżność.

Faryzeizm ma również swoją ateistyczną frakcję. Wśród niewierzących przeważają „zgorszeni” niekonsekwencją

katolików, politykierstwem niektórych kapłanów albo zbyt ekonomicznie brzmiącymi ogłoszeniami. Zawsze

mają ściśnięte twarze jak pięści – gotowe uderzyć celnym argumentem. Faryzeusze są wszędzie, wśród

wierzących i ateistów, wśród zakonników i publicystów. Łączy ich jedno hasło: „Faryzeusze wszystkich krajów

łączcie się przez oburzenie”.

Oburzenie jest tym gatunkiem niezadowolenia z siebie, które udaje, że jest niezadowoleniem z innych. Możemy

śmiało powiedzieć, że tego oburzają czyjeś komary, kto połyka swoje wielbłądy. Brudne ręce oburzają tych,

którzy ukrywają brudne nogi. To zadziwiające, że wrażliwość estetyczna aż nazbyt często ukrywa niechlujstwo

etyczne!

background image

Strona | 53

Oddaj dobro, nie zło

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Od miłości do Boga zależy każda inna miłość. Brak miłości do bliźnich jest oznaką „wybrakowanej” miłości do

Boga

Miłość do Boga jest miłością jedyną w swoim rodzaju, i nie da się jej podzielić z nikim innym. A jednak to od

miłości do Boga zależy każda inna miłość. Brak miłości do bliźnich jest oznaką „wybrakowanej” miłości do

Boga. Kochać bliźniego można wtedy, gdy się chce więcej dobra bardziej dla kogoś niż dla siebie.

Sprawdzianem miłości bliźniego jest zupełny brak zazdrości, a nawet radość z czyjegoś szczęścia i sukcesu.

Miłość objawia się przez zdolność do oddawania tego, co posiadamy. Chodzi o oddawanie dobra, ale też o

nieoddawanie krzywdy. W tradycji rabinicznej zapisano takie porównanie: „Tora nakazuje nam, aby nie mścić się

ani nie chować urazy do drugiego człowieka. Jeśli ktoś kroił mięso i nóż obsunął mu się, raniąc jego rękę, to czy

skaleczona ręka odwzajemniłaby się za to i zraniła drugą?”. Miłość do bliźniego jest więc zdolnością do

oddawania dobra i nieoddawania zła.

Jeśli Jezus mówi, by kochać bliźniego jak siebie samego, to znaczy, że każdy bliźni jest częścią tego samego

ciała, a więc raniąc kogoś, ranilibyśmy siebie samych. Oddawać dobro – to pragnienie, aby ktoś był tak ceniony,

jak ja sam chciałbym być ceniony, aby ktoś był bardziej kochany niż ja, aby ktoś zyskiwał większe znaczenie niż

ja, aby inni byli bardziej chwaleni niż ja, aby kogoś bardziej ceniono we wszystkim niż mnie, aby inni byli nawet

bardziej szczęśliwi niż ja, bardziej obdarowani łaską niż ja, aby ktoś był bardziej rozumiany niż ja, aby czyjaś

wola się spełniała, a nie moja, aby nie u mnie szukano rady, lecz u bliźniego, aby ktoś miał mniejsze trudności niż

ja. „Miłość braterska ma w nas sprawiać, że będziemy tak kochali tych, którzy nie są dla nas sympatyczni, jak

tych, którzy są dla nas sympatyczni” (M. D. Philippe).

Szatan skupia naszą uwagę na czyichś wadach i defektach, Duch Święty zaś uwydatnia czyjeś zalety i dary.

Możemy żyć, nie będąc kochanymi przez bliźnich, ale nie możemy, gdy ich nie kochamy. Miłość potrafi być

równie porażająca jak śmierć, a nawet bardziej! Święta Katarzyna Sieneńska podczas jednej z ekstaz przeżyła

śmierć mistyczną. Na kilka godzin ustały wszystkie funkcje jej organizmu tak wyraźnie, że wszyscy myśleli, że

umarła. Gdy odzyskała ziemską świadomość, przez trzy dni płakała z tęsknoty za tym, czego doświadczyła od

Jezusa i co zobaczyła w Jego miłości do Jej duszy! Miłość bliźniego nie może się ograniczać do jednej osoby,

choć miłość Boga zawsze ma wyłączność, bo Bóg jest tylko jeden! Można kochać tylko jednego Boga, zaś miłość

background image

Strona | 54

tylko do jednego człowieka bywa grzechem bałwochwalstwa. „Każdy, kto kocha tylko jedną osobę i nie kocha

bliźniego swego, zdradza tym samym, że jego uczucie do tej osoby jest zwykłym przywiązaniem mającym

charakter podporządkowania lub dominacji. Na pewno zaś nie jest miłością” (E. Fromm).

background image

Strona | 55

Podatek sumienia

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Napisano już dużo o tej kłótni o podatki. Jedno jest pewne, Jezus w ogóle nie zajął stanowiska w tej sprawie. Nie

dał się sprowokować.

Można oczywiście zrozumieć Jego odpowiedź w ten sposób, że skoro denar ma napis cezara, to należy do cezara

i nie należy wstrzymywać się przed płaceniem podatków. W gruncie rzeczy Jezus uniknął pułapki rozstrzygnięć

problemów politycznych, finansowych czy ekonomicznych.

Chrystus przyszedł po to, by człowiekowi ukazać źródło grzechu: serce. To należy oddać Bogu! Jest tylko jeden

podatek – podatek wyznania win. Co by się stało, gdybyśmy w ogóle nie płacili wszelkich podatków, zaniedbali

NIP-y i PIT-y, pokpili sobie kwity za światło i za energię, i nie odwiedzali latami okienek w urzędzie

skarbowym? Co się stanie z człowiekiem, który zaniedbał podatek sumienia należny Bogu w okienku

konfesjonału? Które konsekwencje są poważniejsze? Jeśli rzeczą konieczną jest nieustanne porządkowanie

naszych relacji z państwem, to tym bardziej z państwem Boga!

Celem pierwszego nadejścia Mesjasza nie było zaprowadzenie wszechświatowego pokoju czy kodyfikacja

polityczno-ekonomiczna. Celem było zajęcie się praprzyczyną nieszczęść, czyli grzechem.

To w czasie swego drugiego przyjścia zaprowadzi On pokój na świecie. Żydzi z czasów Pana Jezusa nie chcieli

słyszeć o Mesjaszu Cierpiącym Słudze, który miał przyjść jako Paschalny Baranek ofiarny.

Chcieli Króla zwycięskiego, który założyłby doskonałe królestwo, porządek idealnego społeczeństwa.

Mamy obowiązek składania denara Bogu. Nowy Testament mówi o tym kilkakrotnie. Nie chodzi jednak o denara

składanego w urzędzie, ale o uregulowanie zadłużeń sumienia: denar przebaczenia, gdyż umiemy prosić o

przebaczenie Boga, ale na prośby bliźnich jesteśmy głusi i dusimy ich zawiścią (Mt 18,28); denar darowany dla

ulgi człowiekowi obciążonemu zadłużeniami moralnymi, które rzucają go do stóp Jezusa (Łk 7,41); denar pracy

nad rozwojem powołania, jakim zostaliśmy wszyscy obdarowani, bez względu na czas nawrócenia (Mt 20,13);

denar dzielenia się mądrością słowa jak chlebem, nawet gdy jest za późno i nie mamy nic do ofiarowania innym

oprócz Bożych słów i modlitwy (Mk 6,37); denar nieżałowania niczego w miłowaniu Jezusa, wzorem Marii,

która nie żałowała nie tylko naczynia alabastrowego, ale zapewne i swego alabastrowego życia dla chwały

Chrystusa (Mk 14,5); denar wyrzeczenia się wszelkiej magii i każdego rodzaju okultyzmu, nawet jeśliby miały

pozór medycznego omamienia (Dz 19,19). I wreszcie denar miłosierdzia, ulitowania się nad nieszczęściem

innych, którzy zabłądzili w drodze do Jerozolimy Niebieskiej (Łk 10,35; Ap 6,6). Oto zgłoszenie identyfikacyjne

dla osoby prowadzącej samodzielnie działalność zbawczą!

background image

Strona | 56

Nie zjadaj Komunii!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Spójrzmy na swoje zaangażowanie na Mszy świętej. Ilu z nas nie ma, nie tyle stroju, co nastroju weselnego i po

prostu nie odzywa się ani słowem?

Odrzucenie zaproszenia jest zniewagą. Jeszcze gorszą zniewagą jest być na weselu i mieć pogrzebową minę, być

obdarowanym łaską i nie cieszyć nią, lecz smucić. Uczta z przypowieści jest obrazem Eucharystii. Spójrzmy na

swoje zaangażowanie na Mszy świętej. Ilu z nas nie ma, nie tyle stroju, co nastroju weselnego i po prostu nie

odzywa się ani słowem?

Przypomnijmy sobie komunię z Ostatniej Wieczerzy. Judasz zjadł chleb umaczany w winie i wyszedł, milczący i

smutny. A była noc. Wszedł od razu w ciemność, ponieważ zrezygnował z czułości Boga. Jan zaś został w

Wieczerniku i przytulił się do piersi Jezusa. On nie wyszedł na zewnątrz, pozostał wewnątrz i nasłuchiwał serca

Jezusa.

Msza święta jest chwilą jedyną w swoim rodzaju. Niczego nie da się z nią porównać. Każdy z nas został

stworzony dla zbawienia. Każda chwila w życiu przeznaczona jest dla wypełnienia tego właśnie celu. Każda

chwila jest niepowtarzalna. Jeśli nie odkrywamy tej eucharystycznej chwili i pozwalamy Jezusowi przejść obok

nas, nie da się już wrócić tego czasu. Nie możemy przyjmować Komunii, jeśli jesteśmy w stanie grzechu

śmiertelnego. Trzeba o to bardzo dbać, by czystym sercem przyjmować Jezusa. By nie być Judaszem, ale Janem.

Zbyt łatwo wracamy do grzechów. Zbyt łatwo wchodzimy w ciemną noc, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów, jak

Judasz. Przyjmować Jezusa z sercem brudnym to coś więcej niż zuchwałość. Moment Komunii jest po to, by się

modlić. Byłoby jednak niewłaściwe, gdybyśmy modlili się modlitwą faryzeusza – porównując się z innymi, albo

modlitwą, w której bardziej liczą się nasze kłopoty i problemy niż Jezus. Mniej próśb, a więcej miłości do Jezusa!

Powiedz Mu, że Go kochasz, że całym sercem dziękujesz Mu za to, co dla ciebie uczynił. Nie chciej tylko „zjeść”

Komunii, chciej przyjąć Jezusa. Taka modlitwa nie powinna być litanią smutnych próśb i skarg albo stanem

odrętwiałego zaniemówienia, ale bukietem czci i podziwu.

Kiedy trzymam Hostię, myślę o przypowieści o robotnikach, którzy otrzymali denara za różny czas pracy (Mt

20,1–16). Za pracę duchową w winnicy mojej duszy, za pracę dla innych dusz w winnicy Kościoła zawsze jest ta

sama nagroda: komunia z Jezusem. To moja zapłata!

background image

Strona | 57

Święty Piotr Damiani był małym dzieckiem, kiedy stracił rodziców. Był wychowywany przez starszego brata,

który bardzo źle go traktował. Dziecko chodziło bez właściwego ubrania i często niedożywione. Pewnego dnia na

drodze chłopiec znalazł srebrny pieniądz, a nie mogąc odszukać właściciela, pomyślał, że kupi sobie coś z

ubrania. Nagle w pamięci ujrzał zmarłych rodziców. Zdecydował się ofiarować swój skarb na Mszę za rodziców.

Od tego dnia jego życie się zmieniło. W niedługim czasie jego losem zajął się drugi brat, który zadbał o jego

edukację i traktował go z miłością. Ta zmiana pozwoliła mu zostać kapłanem, a później świętym.

| 1 |

background image

Strona | 58

Nie, dziękuję!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każde dobro staje się zasadzką, kiedy staje się bardziej pożądane niż Bóg

Zabito syna, bo nie chciano oddać korzyści z winnicy. Zabijamy Jezusa zawsze, gdy boimy się utracić to, co, jak

sądzimy, należy się nam od życia. Istnieje pokusa, by zinterpretować tę przypowieść, zganiając wszystko na

żydów, którzy odrzucali proroków i samego Jezusa, ale przecież... sami jesteśmy w takiej sytuacji. Nudzi już

mnie, gdy słyszę w czasie homilii o faryzeuszach sprzed dwóch tysięcy lat. Tak, jakby nie było ich dzisiaj!

Jesteśmy w winnicy Boga. To do nas posyłani są prorocy, do nas przychodzi Jezus. Życie nie jest dla „wyżycia

się”. Sytuacja opisana w przypowieści kojarzy się z podstępem węża, który skusił Ewę do spożycia owocu. Nie

potrafiła się wyrzec tej przyjemności. Tym razem jednak obiektem pożądania stał się już nie tylko owoc, ale cała

winnica. Winnica to ogród, to raj, który powinniśmy wyhodować w tym życiu. Ale nawet to, do czego doszliśmy

w życiu, nie jest ważniejsze od samego Boga. Nie ma raju bez wolności od Niego. Każde dobro staje się

zasadzką, kiedy okazuje się bardziej pożądane niż Bóg.

Prawdziwe wyrzeczenie nie zaczyna się od wielkich poświęceń, lecz od małych kęsów. Tak było w przypadku

Adama i Ewy. Wielkie upadki zaczynają się od małych zaniedbań i drobnych przywiązań.

Wielka świętość zaczyna się w małych wyrzeczeniach. Tym bardziej że Bóg nie patrzy na ogrom naszych

czynów ani nawet na przeciwieństwa, które pokonaliśmy, ale na miłość, która pobudza nas do ich spełnienia.

Człowiek ma tylko dwie ręce, ale chciałby nimi zgarnąć cały świat, tracąc przy tym głowę. Pracownicy nie

chcieli się wyrzec owocu, dlatego w końcu musieli wyrzec się Syna właściciela. Kiedy nie umiemy się uwolnić

od zachłanności, wcześniej czy później stracimy Jezusa. Owoc winnicy w porównaniu z przyjaźnią z Synem

właściciela całego świata jest doprawdy czymś znikomym, ale właśnie to jest groteskowo tragiczne, że marne

przywiązania do bezwartościowych przyjemności są dla nas potężniejszymi kajdanami niż więzy miłości z

Jezusem.

Przyjemności zawsze grozi niebezpieczeństwo zawłaszczenia, dlatego święci woleli znosić przykrości, gdyż serce

ich było wówczas wolne od tej pokusy. Oddać Bogu cokolwiek, to oddać siebie, zatrzymać cokolwiek dla siebie,

to stracić Bożą przyjaźń. Izrael musiał opuścić Egipt, aby stać się narodem wybranym, Mojżesz musiał wyrzec się

kariery na dworze faraona, by stać się prorokiem, Eliasz musiał porzucić sławę pogromcy 450 proroków Baala,

by stać się godnym oglądania Boga na Horebie, Apostołowie musieli opuścić domy, pola i najbliższych, by stać

się godnymi Chrystusa.

background image

Strona | 59

Nawet miłość łatwo bywa mylona z zależnością. Wyrzeczenie daje człowiekowi to, czego zawsze bardzo pragnął

– wolność. Wszyscy czujemy się zniewoleni, ale gdy przychodzi zerwać jakiekolwiek kajdany, krzyczymy: Nie!

Naród wybrany musiał wyrzec się nie tyle Egiptu, co bogów Egiptu: pracy i tyranii, bogów Asyrii: złości i wojny,

bogów Babilonu: rozpusty i magii. A my? Jacy bogowie rządzą naszym sercem?

| 1 |

background image

Strona | 60

Pracuj nad winną duszą

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Tymczasem, kiedy inni dwa razy w tygodniu poszczą o chlebie i wodzie, potrafię zajadać pstrąga,

usprawiedliwiając się, że to nie mięso

Przypowieść o dwóch synach jest dalszym komentarzem do opowieści o robotnikach z winnicy. Tu również jest

konflikt dwóch postaw: kogoś, kto deklaruje swoje zaangażowanie, ale w rzeczywistości jest opieszałym i

upartym pozerem przybierającym maski religijnej aktywności, i kogoś, kto przez jakiś czas życia odrzucał Bożą

miłość, ignorując i lekceważąc dar nieba, ale w końcu się opamiętał i wszedł do winnicy!

Dopóki przypowieść pozostaje na terenie symboli, każdy z nas może ją czytać z bezpiecznym dystansem

człowieka, który negocjuje w kamizelce kuloodpornej. Lecz gdy tylko zadamy sobie pytanie, kim dzisiaj są ci,

którzy mówią „idę”, ale nie idą, i ci, którzy buntują się przeciwko Bogu, lecz później gorliwie Mu towarzyszą,

przypowieść zaczyna drażnić sumienie. W takim zamiarze Jezus ją wypowiedział, choć chcielibyśmy z niej

uczynić jedynie bajkę do poduszki. Słowa mądrości mają być jak ościenie, mają boleśnie pobudzać do drogi.

Sprawiedliwy rozpoczyna swą mowę od oskarżenia samego siebie. Przypominam sobie, że w dniu święceń

powiedziałem Jezusowi „Oto idę, Panie” i miałem zamiar iść z Nim wszędzie, gdzie On pokaże. Tymczasem,

kiedy inni dwa razy w tygodniu poszczą o chlebie i wodzie, potrafię zajadać pstrąga, usprawiedliwiając się, że to

nie mięso. Kiedy opłakujący swe opóźnienie w wierze modlą się w świątyni na czuwaniu do rana, ja spoglądam

na ekran.

Dwa razy w przypowieści pojawia się słowo opamiętać się! Można je przetłumaczyć jako poczucie żalu, które

prowadzi do nawrócenia. O czym trzeba sobie przypominać? O własnym grzechu i o tym, ile to kosztowało

Chrystusa. To daje moc, by iść i nie zatrzymywać się. Dlatego w przypowieści pojawia się to istotne słowo,

oznaczające postawę aktywną, dynamiczną: Idę! Wychodzić od pamięci o swoim grzechu i dochodzić do krzyża

Chrystusa. Nieustanna pamięć o tych dwóch punktach losu chrześcijańskiego tworzy w nas tożsamość dziecka

Bożego. Tożsamość jest bowiem efektem pamięci (skąd się wyszło) i nadziei (dokąd się zmierza).

Skorzystam z gry słownej: pracować nad winną latoroślą to pracować nad własną winną nieprawości duszą, tak

by zakwitła modlitwą i wydała owoc nawrócenia, gdyż siekiera już przyłożona do korzenia gorzkiego, który

rośnie ku zarozumiałości. Święta Katarzyna ze Sieny otrzymała od Jezusa słowa: Lecz spójrz i zobacz, jak

oblubienica moja zabrudziła sobie twarz, jak zarażona jest trądem nieczystości i miłości własnej, jak nadęta pychą

background image

Strona | 61

i chciwością. Ciało powszechne, to jest religia chrześcijańska, i nawet ciało mistyczne świętego Kościoła, to jest

moi słudzy, tuczą się jej grzechem. Z jednej strony średniowiecze było mistyczne, radykalne i bogate w ubóstwo

świętego Franciszka, a z drugiej pełne nepotyzmu, symonii, żądzy władzy i bogactwa. W Kościele zawsze

istniało to podwójne odniesienie do Jezusa. Oczywiście łatwiej zobaczyć to w historii, bo to mniej zobowiązuje.

background image

Strona | 62

Wszyscy byliśmy bezczynni

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nawrócenie to jedyny rodzaj zajmowania się sobą, który nie jest samolubstwem

Kolejno najmowani robotnicy pracowali od coraz późniejszych godzin, jednak dostali tę samą nagrodę. Jezus

opowiedział tę przypowieść prawdopodobnie pod koniec swej działalności, kiedy stało się jasne, że wybrany

naród zostanie wzbogacony o pogan, a nawet ostatnich grzeszników. Widział zgorszenie swych rodaków, gdy

otaczał się ludźmi dotychczas żyjącymi z dala od Tory: celnikami, grzesznikami. Ostatni stali się pierwszymi w

Jego sercu.

Czy to jest niesprawiedliwe, że nawróceni dostają nagrodę nieba podobnie jak wiernie trzymający się religijnego

stylu przez całe życie? Szemranie jest oznaką przeceniania siebie. Nawrócenie to jedyny rodzaj zajmowania się

sobą, który nie jest samolubstwem. Praca nad sobą to praca nad swoją wiecznością, nad życiem duchowym, nad

duchem skrytym w ciele. Nasz duch to winnica rozrastająca się na gruncie ciała. Winnica jest twoim rajem, a

jednocześnie własnością Boga. Robotnicy pracują w winnicy Pana. Kształtowanie osobowości duchowej nie

może się dokonywać w izolacji od innych i od świata, ani też w zatraceniu swojego „ja” w anonimowym tłumie.

Winnicą na pe-wno jest ogród Biblii. Słynny komentator Raszi mawiał, że kto nie przedłuża swojego dziennego

studiowania Tory o nocne czuwanie, straci swoje życie. Pewna przypowieść jeszcze wyraźniej podkreśla

niezmierną wartość czasu, jaki został nam dany na zdobycie mądrości ukrytej w winnicy Biblii. Król powiedział

swojemu słudze: przelicz te sztuki złota od teraz do jutra, a ile uda ci się policzyć, będzie twoje. Jakże mógł sługa

zasnąć? Każda chwila przeznaczona na sen kosztowałaby go fortunę. Podobnie Mojżesz, kiedy był na Horebie i

rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz przez czterdzieści dni, nie zasnął ani przez moment, lecz wykorzystał każdą

chwilę spędzoną z Najwyższym.

Tymczasem Jezus mówi, że nawet ci, którzy przez większość życia nie zajmowali się Bogiem ani troską o własne

życie i dość późno sięgnęli do słów Bożych, dostaną swoją nagrodę.

Zwróćmy na to uwagę, że właściciel winnicy najął wszystkich robotników. Na początku wszyscy byli bezczynni!

Na początku każdy z nas nie zajmuje się troskliwie swoim zbawieniem. To jest tajemnicza wola Boga, że każdy z

ludzi, w zupełnie innym momencie, jest przekonywany do nawrócenia, które zostało przedstawione jako praca w

winnicy. Ci, którzy najpóźniej przybyli, być może byli najgorliwsi, bo chcieli nadrobić stracony czas. W greckim

słowniku możemy ze zdumieniem przeczytać, że słowo argos, jakim zostali określeni ci bezczynni, ma podwójne

znaczenie. Może też oznaczać kogoś szybkiego, rączego, gorliwie spełniającego swoje zadanie. Znana jest

background image

Strona | 63

wszystkim gorliwość prozelitów, ludzi nawróconych, i aroganckie lenistwo duchowe tych, którzy mniemali, że

już nie muszą się starać o miejsce w niebie, gdyż im się zawsze należało.

| 1 |

background image

Strona | 64

Lekcja miłości

Agnieszka Amrouni Marsylia, Francja

Bardzo trafiają do mnie mądre teksty ojca Augustyna Pelanowskiego. Uczą, że piękne słowa Ewangelii należy

odbierać w kontekście Bożej miłości, całego ogromu miłosierdzia dla nas, słabych ludzi.

Nie można poznać swojej natury bez oparcia w Jezusie. Nawet, gdybyśmy byli skażeni wszystkimi grzechami

świata, jest jeszcze Ktoś, kto nas kocha, kto nas mocno trzyma za rękę, zwłaszcza wówczas, gdy czujemy się

bardzo samotni.

Komentarze ojca Augustyna dzięki swej mądrości i zarazem prostocie są wspaniałą lekcją miłości i pokory,

codziennego obcowania z Bogiem.

Dla mnie owo przesłanie sprowadza się do słów: „Oddaj się Panu z całą swoją nędzą i złą naturą, bezgranicznie

Mu zaufaj”. Serdecznie dziękuję za te komentarze do Ewangelii.

| 1 |

Pozbądź się długu!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie ubóstwiaj swojego żalu i niechęci. Nie wpadaj w złość, wpadnij w przebaczenie

Gdy Izaak był w Gerarze, oczyszczał studnie wy-kopane jeszcze przez Abrahama. Filistyni zasypywali je ziemią,

ale Izaak natychmiast je oczyszczał. Czynił to dotąd, aż Filistyni przestali brudzić wodę. Tak uprzykrzają nam

życie złe duchy. One są takimi Filistynami wrzucającymi do studni naszego serca ziemię złości. Zanieczyszczają

uczucia i gdy doświadczymy czegoś nieprzyjemnego, „dosypują” oskarżenia, pretensje, żale, mącą wnętrze

niepokojem, powiększają w naszej wyobraźni krzywdy. Nie pozwól, aby niepowodzenie stało się klęską, nie

powiększaj w swoim wnętrzu rozmiarów przykrości, które przeżyłeś. Nie myśl i nie działaj, jakbyś był bezwolną

ofiarą wypadków z przeszłości. Przeszłości nie zmienisz, ale możesz zmienić swoje podejście do niej i

oczywiście przyszłość.

background image

Strona | 65

Czy zawsze musi być między tobą a osobą, która cię skrzywdziła, tak jak było dotychczas? Nie skupiaj się na

tym, co ta osoba zawiniła, nie ubóstwiaj swego żalu i niechęci. Nie wpadaj w złość, wpadnij w przebaczenie.

Nabierz nowych przyzwyczajeń. Twoje przebaczenie trwa – już się zaczęło, ale jeszcze się nie skończyło, skoro

uciekasz przed kimś, kto ci wyrządził krzywdę. Nigdy nie pozbędziesz się złości, jeśli nie nauczysz się żyć

przebaczeniem, a przebaczenie to wola pokochania kogoś. Za każdym razem, kiedy spotykasz tę osobę, staraj się

wskrzeszać łagodność i wolę przyjęcia jej, a odrzucaj, na ile potrafisz, filistyńskie błoto urazów. Zrezygnuj z

roszczenia, nie chowaj w sobie urazy.

Pomyśl sobie, że skoro przebaczyłeś tej osobie, to znaczy, że już nic nie jest ci winna! To tak, jak z długiem

pieniężnym. Wyobraź sobie, że masz kartkę z podpisem osoby, która jest zadłużona u ciebie na 10 tysięcy

talentów złota, ale darowałeś cały ten dług. Wziąłeś zapis dłużny i podarłeś na oczach swojego dłużnika. Czy po

czymś takim należy jeszcze żądać długu? Czy po twoim darowaniu należy jeszcze żywić pretensje do dłużnika?

Jeśli teraz naprawdę chcesz to wreszcie załatwić, to weź taką kartkę i napisz: Dług mojego krzywdziciela.

Wypisz wszystkie pretensje, żale i krzywdy. Zrób to sumiennie i rzetelnie. Po napisaniu, przeczytaj na głos i

zastanów się czy chcesz raz na zawsze skończyć z tymi długami. Zastanów się, czy chcesz wreszcie się od tego

uwolnić i już zrzucić z siebie ten ciężar? Potem zniszcz tę kartkę, może nawet na jego oczach albo przynajmniej

wpatrując się w krzyż. Zniszcz, mówiąc: Jezu! Ty, przebaczyłeś mi wszystkie grzechy i nie masz do mnie

pretensji. Nie wyrzucasz mi grzechów sprzed lat, nie gniewasz się i nie unikasz mnie za grzechy, które Ci

oddałem. Ja też przebaczam i nie mam żadnych pretensji do X o to, co się stało.

Tak uczy Paweł, mówiąc o Chrystusowym przebaczeniu: Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny

obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do

krzyża. (Kol 2,14)

| 1 |

background image

Strona | 66

Święty gniew

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość, która unika złości, jest fałszywa. Prawdziwa miłość złości się i gniewa, a nie przestaje kochać.

Miłością jest wypowiedzenie trudnej prawdy komuś prosto w oczy. Podobnie jak rodzajem nienawiści jest

przemilczanie czyjegoś trwania w grzechu. Zwykło się rozumieć miłość jako „miłe” odniesienie, które unika

drażliwych tematów, posługuje się pochlebstwami i zgadzaniem się na wszystko. Potrzeba odwagi, by różnić się

w poglądach (Dag Hammarskjöld). Miłość to nie tylko czułość, ale i upominanie. Paweł w swoich listach wyrażał

nie tylko czułość wobec duchowych dzieci, ale także gniew i skarcenie. Chcemy kochać idealnie – dlatego

kochamy na dystans – żeby nie zranić i żeby nie być zranionym. Nie chcemy w miłości stracić kontroli nad sobą,

dlatego udajemy, że trochę się lubimy, gdy bardzo kochamy albo bardzo nienawidzimy. Bywa odwrotnie.

Udajemy, że bardzo kochamy, gdy ledwie kogoś lubimy, bo mamy lęk, że nie zaspokoimy czyichś oczekiwań.

Odwaga kochania jest również odwagą uznania w sobie złości i gniewu. Miłość, która unika złości, jest fałszywa.

Prawdziwa miłość złości się i gniewa, a nie przestaje kochać. Kiedy słyszę w konfesjonale rodzica lub dziecko,

które oskarża się o złość wobec innych członków rodziny, pytam: Czy w chwili złości przestałeś kochać te

osobę? Jeśli odpowiedź brzmi: kochałem, wiem, że granice grzechu nie zostały naruszone i ktoś niepotrzebnie

wyrzuca sobie emocjonalny dyskomfort. Większym grzechem jest udawanie miłości, gdy drzemie w nas

nienawiść. Kiedy boimy się przeżyć przykrość w miłości, przekształcamy naszą miłość w manipulację, czyli

ukryte kierowanie uczuciami innych ludzi.

Nikt nie jest dojrzały w uczuciach. Kiedy ktoś mówi o kimś, że jest niedojrzały w uczuciach, to mi się chce

śmiać, bo znam starców niedojrzałych uczuciowo i ludzi poważnych, którzy niepoważnie się zachowują, i

wykształconych intelektualnie, którzy są niewykształceni w uczuciach, i zdarza się, że dzieci są od nich

dojrzalsze. Czy chcemy grać role dojrzałych czy być dojrzałymi? Czy chcesz być autentyczny, czy oryginalnie

wyglądać? Niedojrzałość nie jest winą, winą jest udawanie dojrzałego.

Rachunek sumienia w uczuciach jest prosty: Kocham, czy usiłuję za wszelką cenę komuś się spodobać? Kocham,

czy tylko lubię? Kocham, czy ulegam czyjejś presji wymuszania na mnie miłości? Kocham, czy gram? Gniewam

się na czyjeś postępowanie, ale kocham tego człowieka, czy nienawidzę tego człowieka, bo zdenerwowało mnie

jego zachowanie? Czuję do kogoś złość i ją zagłuszam, żeby nie popsuć relacji, czy wyraziłem złość, bo mi

zależy na tym, żeby między nami był prawdziwy pokój. Jestem zły na kogoś, bo mnie obraził, czy dlatego, że

boję się mu powiedzieć prawdę, że mnie obraził?

background image

Strona | 67

Zapewne jest jakimś rodzajem grzechu, kiedy wymuszamy miłość, tłumimy gniew, uciekamy w lęk i odsuwamy

się od ludzi, a potem atakujemy nienawiścią, która wybucha jak wulkan odruchem uczuć tłumionych za długo

pod maską miłego uśmiechu.

| 1 |

background image

Strona | 68

Najtrudniejsza, bo jedyna

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością będzie jakieś umieranie nas samych

Nie doczeka się chwały z Chrystusem ten, kto nie przetrwał wstydu z Jego powodu. Dlaczego Jezus musiał tyle

wycierpieć? Dlaczego chciał aż tyle wycierpieć? Dlaczego podjął drogę, o której wiedział, że jej ziemskim celem

będzie krzyż? Dlaczego wreszcie mówi nam, żebyśmy zaparli się samych siebie, jeśli chcemy z Nim królować?

Kiedy jest wybór, wybiera się najkorzystniejszą i najwygodniejszą drogę wyjścia z opresji, ale jeśli wybiera się

najtrudniejszą, to widocznie była jedyna! Nie było innego wyboru. Podobnie jak nie ma innego Mesjasza, oprócz

Jezusa, tak, nie ma innej drogi, tylko ta jedna: z własnym krzyżem, na którym trzeba umierać wbrew sobie, na

przekór swoim pragnieniom. Gdyby była inna droga, Jezus by ją wskazał, ale została tylko jedna: droga przez

umieranie! Jest to jaśniejsze niż słońce, że Jezusowa propozycja jest jedyna i nigdy nie znajdziemy już innej,

choćby równie optymalnej.

Każda przyjaźń jest łańcuchem wyrzeczeń na koszt przyjaciela, każda miłość jest tak naprawdę ukrytym

cierpieniem, kolekcją zranień i ustępstw. Kiedy postanawia się kogoś kochać, to nieuniknioną koniecznością

będzie jakieś umieranie nas samych. Można umierać na różne sposoby i są różne śmierci: śmierć z miłości,

umieranie z zazdrości, z zawiści, z tęsknoty, z lęku, ze strachu, z troski, z bólu, ze szczęścia. Można umierać,

ratując kogoś i umierać z tego powodu, że się nikogo nie kocha i chce się żyć kosztem innych. Umieramy

fizycznie, uczuciowo, duchowo, psychicznie, intelektualnie, społecznie, w rodzinie, dla dzieci, dla męża, dla

żony, z samotności.

Jest śmierć sensowna i bezsensowna. Wszyscy jakoś umieramy z godziny na godzinę. Wszyscy kiedyś umrzemy

fizycznie, ale zanim przyjdzie godzina agonii, każdy dzień jest jakimś umieraniem, w którym albo umieramy dla

grzechu, albo umieramy w grzechu. Albo grzech zabija w nas życie wieczne, albo my zabijamy w sobie grzech.

Chcąc zabić w nas grzech, musimy sięgnąć po jedyną broń, po krzyż! Krzyżem jest to, co uniemożliwia grzech.

Taka postawa nierzadko sprowadza prześladowanie od ludzi albo wprost ich zabójczą zawiść. Jezus wiedział, że

Jego czysta miłość, jego niezmienna wola ukochania nas i wybawienia z zakłamania i ciemnoty moralnej,

doprowadzi wcześniej czy później do reakcji ludzi, którzy obawiają się, że przyznanie racji Jezusowi jest

uznaniem w sobie hipokryzji i grzechu. Woleli więc zabić Jezusa, niż zabić w sobie grzech. Odtrącili krzyż,

ratując kłamstwo o swej bezgrzeszności. Uniewinnili siebie, obwiniając Syna Bożego o bezbożność. Chrystus nie

chce, abyśmy cierpieli, chce, abyśmy nie rezygnowali z prawdy wtedy, gdy przyjdzie cierpieć z tego powodu.

background image

Strona | 69

Wiedzieć to za mało

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg w Jezusie nie jest sensacją, tylko rewelacją, i to dla przyjaciół, czyli dla tych, którzy są z Nim zawsze, na

dobre i na złe

Pytanie Jezusa było jednocześnie dla niego odpowiedzią. Ten z nich, który miał poznanie i pewność co do

boskości Jezusa, mógł zostać „skałą” w Kościele. Szymon Piotr własnym staraniem umysłu nie doszedł do

takiego poznania Jezusa, jakiemu dał odważnie wyraz. Objawił mu to Ojciec, a przez to Ojciec ujawnił, kogo

widzi jako fundamentalną skałę w przyszłym Kościele! To było znakiem dla Jezusa! Od tej chwili nie tylko

Szymon wiedział, kim jest Jezus, ale i Jezus wiedział, kim jest Szymon. Im głębiej Szymon poznawał Jezusa, tym

głębiej sam był obdarowywany nową tożsamością duchową. Zmiana imienia jest tego najlepszym dowodem.

Odkrywamy siebie samych, wchodząc w głębię Serca Jezusowego. Im wnikliwiej Go poznajemy, tym wyraźniej

widzimy, kim jesteśmy. Kiedy Piotr wypowiedział głośno, co odkrył w Chrystusie, Jezus wyrzekł, co widzi w

Piotrze. Klucz poznania Boga okazał się tym samym kluczem, który miał moc otworzyć wnętrze Szymona.

Człowiek bowiem tak długo jest zamknięty w sobie, dla siebie i dla innych, dopóki nie otworzy się na pragnienie

poznania Boga w Jezusie Chrystusie. Jest to zdumiewające, że wchodząc w Boga, głębiej docieramy do siebie

samych.

Tym bardziej jednak zdumiewa nas zakaz Chrystusa: Surowo im zabronił, aby nikomu nie mówili, że On jest

Mesjaszem. Intymność objawienia jest zamknięta kluczem dyskrecji. Jest zbyt cenna, by mogła być dostępna jak

zwykły, prasowy czy ekranowy news. Zwykła ciekawość nie jest kluczem do bram nieba. Poszukiwanie sensacji

otwiera bramy piekieł, które są pełne skandalicznych życiorysów, udokumentowanych przez demonicznych

paparazzi. Bóg w Jezusie nie jest sensacją, tylko rewelacją i to dla przyjaciół. Dla tych, którzy są z nim zawsze,

na dobre i na złe. Dlatego Jezus od razu prorokował o swoim męczeństwie i śmierci. Zakaz strzeże tajemnicy

Jezusa tylko przez pewien czas, ale ma też inny sens. Chodzi o szacunek dla prawdy o Jezusie. Szanujący się Żyd

nie wypowie imienia Boga! Dopiero po zmartwychwstaniu Jezus nakazał głosić uczniom zbawczą prawdę o Nim

całemu światu. Piotr na razie zobaczył głębię prawdy o Jezusie, ale jeszcze jej nie przeżył.

Nie wystarczy sama wiedza o Chrystusie. Dopiero doświadczenie uzupełnia objawienie i uprawnia do

apostołowania. Przyglądanie się szczytom górskim ze spokojnej doliny to nie to samo, co ich zdobycie. Nie ten

jest alpinistą, kto widział Alpy, ale ten, kto wspiął się choćby na jedną skałę! Nie ten jest w pełni apostołem, kto

widział Jezusa i wie, kim On jest, ale ten, kto zdobył się na przeżycie z Nim zgorszenia krzyża i chwały

background image

Strona | 70

powstania z grobu. Apostoł, który wie, kim jest Jezus, ale nie chce z Nim przeżyć zgorszenia krzyża, staje się

podobny do robaka w owocu. Nie dziwmy się więc słowom Jezusa, które później nazwały Piotra szatanem.

Spożywać Ciało Chrystusa w Komunii Świętej, ale samemu nie być strawnym dla wspólnoty, to coś więcej niż

egoizm.

| 1 |

background image

Strona | 71

Niebezpieczne okolice grzechu

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Cudzołóstwo jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się tylko do czasu

konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności

Jest zapewne wiele dzielnych kobiet, które wychowują samotnie swoje dzieci. Co jednak dzieje się z dziećmi tych

samotnych matek, które całą swoją osamotnioną miłość narzucają im, chroniąc je przed każdym nieszczęściem i

nieustannie zamartwiając się o nie? Niektóre uczucia bywają zbyt silne, szczególnie te, które mają tylko jeden

obiekt. Mogą stać się kultem, tyranią albo nad troskliwością czy prześladowaniem.

Może zdarzyć się inny wariant. Osamotniona przez męża kobieta zaniedbuje córkę, szukając miłości, która ciągle

się urywa, gdyż cudzołóstwo zawsze jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się

tylko do czasu konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności. Być może tak było w

życiu bohaterki dzisiejszej Ewangelii... Jej córka czuła się opuszczona i pozbawiona choćby okruszyny ciepła i

uwagi, najdrobniejszego przytulenia, choćby spojrzenia. Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie:

Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały

chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?

Cudzołóstwo wpuszcza demony w całą rodzinę. Poznałem kiedyś matkę, która przyjechała z odległego miasta

zaniepokojona zachowaniem córki. Jej dziecko było zamknięte w sobie, prawie się nie odżywiało, trwało w

odrętwieniu, nie ruszając się z domu i milcząc godzinami. Nocą budziło się z powodu bluźnierczych koszmarów.

Namówiłem ją, nie bez oporów do spowiedzi. Okazało się, że grzech cudzołóstwa był w jej życiu tak liczny jak

muchy na padlinie. W pierwszych chwilach jej wyznania nie było ani okruszyny skruchy, ale kiedy zobaczyła

związek swego grzechu ze stanem duchowym córki, coś w niej się skruszyło!

Kobieta kananejska wyszła z TAMTYCH okolic. Są takie środowiska, takie rodziny, gdzie grzech zdrady jest

dziedziczony i kieruje ludzkimi wyborami silniej, niż one to sobie uświadamiają. Są jednak i takie osoby, które

dla uratowania swego dziecka opuszczają TAMTE okolice – okolice grzechu, środowisko obciążone schematem

zdrady. Wtedy jest szansa. Być może jednak Jezus powiedział jej tak przykre słowa, chcąc nie tylko uświadomić

pogański i zupełnie bezbożny styl życia, ale też po to, by sprowokować ją do skruchy, która zawsze staje się

okazją do łaski? Łaska łatwo zdobyta, równie łatwo bywa utracona.

Najpierw Jezus nie odzywał się do niej ani słowem. Potem przypomniał jej pieskie życie. Mimo sytuacji, która

wielu by zniechęciła i dotknęła, była gotowa stracić swoją iluzoryczną godność, by uratować życie dziecka. Może

zresztą w tym momencie odzyskała naprawdę miłość do córki?

background image

Strona | 72

Lornetka serca

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dopóki się modlisz – wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!

Samotna modlitwa Eliasza, Pawła i Jezusa. Wydaje się, że modlitwa samotna jest modlitwą mizantropa

uciekającego przed społeczeństwem. Można odnieść wrażenie, że to brak troski o innych. Ale jest wręcz

odwrotnie. W modlitwie człowiek, oddalając się fizycznie od ludzi, coraz wyraźniej i mocniej uświadamia sobie

odpowiedzialność za los innych.

Paweł odsłania swą troskę o naród: wolałbym być pod klątwą dla zbawienia braci moich! Zdumiewająca troska o

ludzi, którzy ekskomunikowali Apostoła z synagogi. Samotność w modlitwie, w sensie zupełnej utraty kontaktu z

innymi, jest niemożliwa. Modlitwa sprawia, że odległości pomiędzy ludźmi znikają. Modlitwa może sprawić, że

odległości zbliżają, zaś zażyłość bez modlitwy często prowadzi do odtrącenia!

Spójrzmy na Jezusa. Wchodząc samotnie na górę, by się modlić, nie porzuca uczniów. To właśnie dzięki tej

modlitwie mają oni moc wypłynąć na morską otchłań i ją bezpiecznie przemierzyć. Modląc się, pomagamy

innym przewędrować niebezpieczne etapy życia i dopłynąć do zbawczego brzegu. Dzięki modlitwie nie giną nam

z serca ci, których nawet zgubiliśmy z oczu!

Od niepamiętnych czasów pierwszą czynnością człowieka myślącego było zwrócenie się do Boga. Ranna

modlitwa to wołanie o wsparcie, o uratowanie! Bardzo słusznie, bo życie jest niebezpieczną żeglugą, i dlatego

pierwszym świadomym aktem człowieka myślącego jest wołanie o pomoc. Modlitwa ranna to może nawet

modlitwa zraniona? Odrobina trzeźwego myślenia często wystarcza, by się przerazić samym istnieniem. Bez tego

wołania toniemy nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy „grubymi rybami”. Omijając modlitwę, stajemy

się dla innych toksycznym zagrożeniem.

Choć ludzie modlitwy uciekali na pustynię, ciągnęły za nimi tysiące. Inaczej miała się rzecz z tymi, którzy

modlitwą wzgardzili, ci stali się tyranami, o których historia napisała fatalne świadectwa. Dopóki się modlisz –

wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!

Nie zdarzyło mi się jeszcze w życiu, by modlitwa powiększyła mój niepokój albo obniżyła poczucie

bezpieczeństwa. Spośród wszystkich mocy przemieniających człowieka, najskuteczniejsza i najgruntowniejsza

jest właśnie ona. Można po niej podnieść się kompletnie odmienionym. Mało tego, ona zmienia też tych, za

background image

Strona | 73

których się modlimy! Bóg się nam przygląda nieustannie, ale „uaktywnia się” dopiero wtedy, gdy Go o to

wyraźnie poprosimy.

| 1 |

background image

Strona | 74

Za późno? To w sam raz!

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie opuszczaj Boga nawet wtedy, gdy trwanie przy Nim wydaje się oczywistą stratą i absurdem

Nakłonić ucho, by się nakarmić? Brzmi zpozoru jak poemat dadaistyczny. Tymczasem duch człowieka syci się

słuchaniem, tak jak ciało pokarmem. Słuchać, tak jakby się smakowało przysmaki! Bóg daje za darmo

nieskończenie więcej, niż my możemy kupić, płacąc skończenie mniej. Kto zaznał, jak słodki jest Pan, tego nie

oderwą od Chrystusa ani problemy, ani deficyty, ani ubóstwo, ani nawet piekło.

Uczniowie mieli jedynie 5 chlebów i 2 ryby. Od dawna dopatrywano się w tych pokarmach aluzji do Tory albo

do pięciu ran Chrystusa, jak również do Starego i Nowego Testamentu albo do dwóch przykazań miłości Boga i

człowieka.

Połamać chleby, to jakby złamać tajemniczość treści, zrozumieć sens zapisu w jego duchowej warstwie, w jego

wewnętrznym smaku. A może to odniesienie do męki Chrystusa, w której złamał zapieczętowany sens proroctw

mesjańskich? Najważniejsze dla nas jest jednak to, że Jezus ma pokarm na głód miłości!

Miejsce było puste, ale z każdą pustką Bóg potrafi sobie poradzić, wypełniając ją cudownie obfitością. Pora była

spóźniona, ale dla Jezusa nigdy nie jest za późno! Nie sądź, że wszystko stracone. Nastał wieczór, ale gdzie jest

Światłość świata, widać to, co najważniejsze, a znika to, co odciąga naszą uwagę od Boga.

Mówimy, że jest już za późno, ogarnia nas rezygnacja, czujemy się zawiedzeni. Tymczasem właśnie taki czas dla

Jezusa to jedyna okazja, by w całej obfitości okazać swą łaskawość. Chodzi tylko o to, by w takim momencie nie

opuścić Boga! Tłumy mogły przecież odejść, widząc, że nie ma co jeść i nie ma nikogo, kto by mógł temu

zaradzić. Nie opuszczaj Boga nawet wtedy, gdy trwanie przy Nim wydaje się oczywistą stratą i absurdem. Nie

wierz faktom, tylko Bogu! Nie pożałujesz! Pustka z Bogiem jest zawsze pozorna jak szary papier opakowania,

który ukrywa prezenty pod choinkę. Nigdy nie powinniśmy wątpić w wynagrodzenie tych pustych godzin

spędzonych na modlitwie lub przy czytaniu Biblii.

Pamiętam chińską bajkę o trzech braciach, którzy przemierzając świat, dotarli do wielkiego pustego pałacu.

Najsilniejszy wziął skarby i uciekł, średni porwał królewnę, a najmłodszy spóźnił się, więc w pałacowych

komnatach nie znalazł już nic. Siedział smutny na progu. W nocy usłyszał głos, który obwieścił mu, że cały

gmach jest jego. Głos prosił, by poczekał jeszcze trzy dni. Chłopak nie miał nic do stracenia i poczekał. Po trzech

dniach przy bramie stał wierzchowiec najstarszego brata z workiem skarbów, a obok drugi koń z przerażoną

królewną. Opowiedziała, że bracia zginęli, gdyż chciwość odebrała im rozsądek i chwaląc się zdobyczami,

wzbudzili morderczą zazdrość ludzi z pobliskiego miasteczka. Królewna uciekła i zabrała wierzchowca ze

skarbami. Żyli długo i szczęśliwie. Dobrze jest się spóźnić!

background image

Strona | 75

Skarb w brudnej ziemi

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg odkupił mnie, sprzedając wszystko, nawet samego siebie, w cenie bardzo niskiej, bo wynoszącej 30

srebrnych monet.

Mądrość to wydobywanie sensu z bezsensu, miłości z nienawiści. Wartości z nędzy, bogactwa ducha z ubóstwa

materialnego. Pocieszenia duszy ze smutku ciała. Pereł jasnych jak gwiazdy z mrocznego dna oceanu,

najczystszego złota spod zwałów brudnej ziemi. Mnóstwa ryb z pozornie pozbawionej życia powierzchni jeziora.

Człowiek to istota, która po pierwotnym grzechu zaczęła sobie wmawiać, że ma władzę jedynie do odnoszenia

zwycięstw, gdy tymczasem ma niezaprzeczalny, lecz rzadko rozwijany talent do wykorzystywania porażek!

Salomon doznał objawienia w nocy, podczas snu. Światło przyszło w ciemności, czyli wtedy, gdy nic nie jest

jasne! Lux in tenebris! Prawdziwe życie staje się możliwe dopiero wtedy, gdy ogarnie go mgła niemożliwości.

Większość ludzi cofa się instynktownie przed ciemnym pomieszczeniem. Boimy się mroku, ponieważ w nim

odkrywamy w sobie światło, dżunglę uczuć, słuchamy, jak bije serce, słyszymy, swój oddech i wreszcie

wyczuwamy Bożą obecność. Sen Salomona mógł być rzeczywiście zwykłym snem, ale być może Biblia ukryła

pod tą metaforą taki stan ludzkiego ducha, kiedy już nic nie pojmujemy z naszego życia i otacza nas zewsząd

ciemność. Salomon mógł zlekceważyć obietnice Boże, ale uwierzył. I stało się! Z głębokiego mrocznego snu,

który wydawał się tylko fantazją, wydobył skromną prośbę o rozsądne serce. Niepozorna modlitwa wydobywa z

serca Boga trzy razy więcej, niż prosimy! Bóg nie tylko dał mu to, o co prosił, ale dodał jeszcze mądrość,

bogactwo i sławę.

Wszechmogący wydobył nas z hańby grzechu i podniósł do wysokości więcej niż królewskiej – do chluby nieba.

Podczas medytacji dzisiejszych tekstów przypomina się mit o Pigmalionie, wydobywającym z amorficznego

kamienia rzeźbę, która ożyła. Posługując się twardym dłutem i raniąc go ciosami młota, wydobył kształty tak

piękne i ciepłe, że stały się życiem. Sztuką jest nie tyle odtworzyć naturę, ile ożywić ją. A na taki gest stać przede

wszystkim jednego artystę: Boga. On potrafi nie tylko dopatrzyć się w brudnej kałuży odbicia gwiazd i

nietkniętego błękitu nieba, ale i zobaczyć w kimś tak brudnym jak ziemia ukryty skarb, który zresztą sam tam

umieścił.

Jestem ziemią, ciałem, prochem, rolą gruntownie przeoraną cierpieniem, ziemią zranioną, okaleczoną pługiem

nieszczęść, ale spojrzenie Boga dostrzega we mnie, najcenniejsze kształty podobieństwa do Niego samego! Bóg

odkupił mnie sprzedając wszystko, nawet samego siebie, w cenie bardzo niskiej, bo wynoszącej 30 srebrnych

monet. Transakcja kosztowała Go sen w śmierci, w ciemnym grobie zamkniętym ogromnym kamieniem. Kiedy

więc zasnął w śmierci, zapewne czuł się bardziej szczęśliwy niż Salomon, bo zdobył jeszcze większe bogactwo

niż on – zdobył człowieka!

background image

Strona | 76

Płonący pot aniołów

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Jochanan ben Zakaj na łożu śmierci dał zaskakującą naukę swym uczniom: "Obyście się tak bali Boga jak ludzi"

Przypowieść o chwastach trudno byłoby uznać za poradę dla rolników. Chwastów się nie toleruje. Z punktu

widzenia życia duchowego, istnienie przeszkód może jednak okazać się pomocą. Chrześcijański punkt widzenia

jest zupełnie odległy od Jungowskiego ujęcia, że zło uzupełnia dobro, a Lucyfer jest ciemną stroną Boga.

Nieprzyjaciel przyszedł nocą i zasiał złe nasienie między dobre. Ciemność próbuje się wcisnąć między nasiona

miłości Boga. Dlaczego jednak Pan pozwolił kąkolowi rosnąć aż do żniwa? Pieśń nad pieśniami podpowiada:

„Jak lilia pośród cierni, tak przyjaciółka ma pośród dziewcząt”(2,2). Szlachetność serca jest otoczona przez

przewrotne dusze.

Żyjemy wśród niepokoju, nerwowego napięcia, niesprawiedliwości i dezorientacji moralnej. Wzrastamy więc w

rywalizacji z potomstwem nieprawości, by tym wyraźniejsza stała się moc dobra. Chwasty zwykle przerastają

szlachetne rośliny. Gdzie jednak nauczyć się bojaźni Bożej, jak nie w cieniu panoszącego się zła? Podstawowym

odczuciem duszy jest bojaźń, ale może się ona stać albo bojaźnią przed grzechem, albo bojaźnią uległą złu. Albo

uklękniemy się popełnienia grzechu, albo z obawy przed dez-aprobatą otoczenia zaczniemy czynić to, co inni.

Dawid w psalmach mówi o tym wyraźnie: „Możni prześladują mnie bez powodu, moje zaś serce odczuwa lęk

przed Twoimi słowami” (119, 161). Był otoczony przez ludzi złych i przerastających go siłą i możliwościami.

Był zachęcany do naśladowania nieprawości, a mimo to bardziej obawiał się słów Boga ostrzegających go przed

naśladowaniem niegodziwych uczynków. Dlatego w końcu stał się królem!

Królem jest ten, kto panuje nad sobą. Dopiero taki człowiek ma prawo panować nad innymi!

W Talmudzie zapisano, że źródłem strumienia ognia w niebie jest pot świętych stworzeń, czyli bojaźń aniołów

przed Bogiem (Chagiga 13b). Nasz świat zagubił lęk przed grzechem, a nauczył się bezczelności wobec Boga. To

jest najfatalniejsze zachwaszczenie naszych umysłów. Raban Jochanan ben Zakaj na łożu śmierci dał zaskakującą

naukę swym uczniom: „Obyście się tak bali Boga jak ludzi!”. Zdumieni pozorną bezbożnością nauki, uczniowie

zapytali go o wyjaśnienie tej uwagi. Umierający mędrzec wyjaśnił: „Ludzie wstydzą się popełnić grzech w

obecności innych ludzi, ale wcale się nie wstydzą popełniać go w obliczu Boga, bo gdy są sami, Bóg jest ich

świadkiem. Obyście tak się bali popełnić zło, jak wstydzicie się upaść w skalanie w obecności ludzi”.

To, że w jakimś miasteczku, gdzie żyje stu mieszkańców, jest 99 złodziei, wcale nie znaczy, że setna osoba też

musi kraść. Ona tym bardziej będzie cenna, jeśli się do tego nie skusi! Będzie jak lilia między cierniami, jak

pszenica w chwastach.

background image

Strona | 77

Maryja sprzątała w kuchni?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Nie jest ważne to, że czynisz coś wielkiego. Dla Boga ma wartość najmniejsze ziarenko rzucone w ziemię.

Ziemia żyzna to ta, w której ziarno gnije, rozpada się, cierpi, zamiera, by wypuścić głęboki korzeń nowego życia.

Dopiero później plon wznosi się nad ziemię, prosto do nieba! Jest to więc pozycja na początku stracona, pozornie

nieudany los. Często mówimy z goryczą: „Ja tu gniję!”, mając na myśli beznadziejną pozycję: pracę, nieudaną

rodzinę, ubóstwo, niemożliwość poprawy losu.

Bóg podlewa takie ziarna prawdziwą ulewą. Krople spadają na ziemię i wspomagają rozwój ziarna, nawadniają je

łzami, użyźniają i zapewniają urodzaj. Ziarnem jest też Chrystus, który został rzucony w ziemię, w błoto naszej

cywilizacji. Nie wszyscy Go przyjęli, wielu Go odrzuciło. Są jak szeroka droga, po której idzie się do Szeolu (Mt

7,13). Są uparci jak skała, uwikłani w troskę o życie, i jak ciernie ranią swą chciwością siebie i innych. Ziemia

żyzna to ziemia ostatnia. A my właśnie takiej pozycji nie akceptujemy. Przypomina mi się pewna siostra zakonna,

która, jak powiedziała, była tylko ostatnią kucharką w klasztorze. Jej współsiostry były katechetkami,

dyrektorkami, studentkami, wykładowcami, muzykami, lekarzami, a ona tylko ostatnią z kucharek. Kiedy

wypowiadała te słowa, wychodził z niej cały żal i złość na los. Spytałem ją, czy wie, co robiła Maryja w Kanie

Galilejskiej. Spojrzała zdumiona, jakbym naruszył jakieś tabu. Maryja według pewnej tradycji po prostu

pomagała w kuchni. Dlatego wiedziała o wszystkich brakach. Nie była zaproszona, ale była na weselu.

Dla Jezusa ostatni są pierwszymi. Ubodzy dostają królestwo. Celnicy stojący na końcu świątyni są bardziej

wysłuchani niż ci przy katedrze. Łazarze wyrzuceni za bramę siedzą na łonie Abrahama. Samarytanki są upojone

miłością Boga, a wdowa rzucająca grosz do skarbony świątynnej sfotografowana przez aniołów, jak po

otrzymaniu Oscara! Najmniejsza trzódka jest dla Wszechmogącego trzodą elitarną. On nie upodobał sobie w

egipskich piramidach, babilońskich zikkuratach, rzymskim Kapitolu czy ateńskich kolumnach. Wybrał trzodę

przestraszonych niewolników, którzy na swych ramionach dźwigali skrzynkę akacjową, nazywając ją Arką

Przymierza. Do tego ludu wyrzekł słowa: „Pan wybrał was i znalazł upodobanie w was nie dlatego, że liczebnie

przewyższacie wszystkie narody, gdyż ze wszystkich narodów jesteście najmniejszym” (Pwt 7,7). Św. Paweł

nazywany największym z apostołów, sam o sobie opowiadał: „Mnie, zgoła najmniejszemu ze wszystkich

świętych, została dana ta łaska: ogłosić poganom jako Dobrą Nowinę niezgłębione bogactwo Chrystusa” (Ef 3,8).

Żaden z królów nie został tak wyniesiony jak ten, o którym rodzony ojciec powiedział: „Pozostał jeszcze

najmniejszy, lecz on pasie owce” (1 Sm 16,11).

| 1 |

background image

Strona | 78

Najwyższy na oślątku

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Prostaczkowie, najmniejsi, hobbici cywilizacji są wyróżnieni nadzwyczajnymi łaskami poznania Ojca w Synu i

losów księgi świata

Co nas najbardziej męczy? Brak cichości i pokory, czyli zewnętrzny chaos spraw i wewnętrzna pycha serca.

Nadmiar zajęć wynika przecież często z naszej ambicji, z potrzeby udowodnienia sobie i innym, że jesteśmy

menedżerami, znawcami, fachowcami, ludźmi wyjątkowymi. A Bóg? Kocha uniżonych. Objawia najskrytsze

tajemnice swych wyroków tym, na których świat wydał wyrok zapomnienia.

Niewielu ludzi z tej ogromnej większości odtrąconych, zapomnianych, niezauważonych i niechcianych cieszy się,

widząc, że ich uniżenie stawia ich w miejscu uprzywilejowanym: są przecież odbiorcami rewelacji nie z tego

świata! Po tych słowach Jezusa nie możesz się już zamykać z powodu swych kompleksów niższości, syndromów

niechcianego dziecka, samopotępienia i niezadowolenia spowodowanego skromną pozycją we wszechświecie.

„Możliwe, że pesymizm jest zjawiskiem wynikającym z widzenia rzeczy w małej skali, zjawiskiem związanym z

krótkowzrocznością” (Jean Guitton).

Jezus naprawdę z radością nagradza pominiętych przez ziemski sukces! Prostaczkowie, najmniejsi, hobbici

cywilizacji są wyróżnieni nadzwyczajnymi łaskami poznania Ojca w Synu i losów księgi świata. Są, bowiem

nieustraszeni, bo nie mają nic do stracenia. Są radośni, bo smutek jest cieniem nieodłącznym wyróżnienia. Im

bardziej są uniżani, tym wyższe nieba odsłaniają się przed nimi. Sam Mesjasz jest pokornym Królem pokornych.

Jego triumfalny wjazd na niepozornym osiołku, prorok Izajasz jeszcze bardziej umniejszył: pisząc o „oślątku”, a

nawet „źrebięciu”. Tak, jakby słowo „osiołek” było zbyt dumne. To daje do myślenia! Prorok czuł, że nawet

najskromniejsze określenie jest jeszcze zbyt dumne, by opisać uniżenie Mesjasza!

Mesjasz tajemniczą siłą swej skromności roztrzaska potęgi tego świata: rydwany, rącze wierzchowce,

wojowników, połamie włócznie i łuki, czołgi, działa, pancerne samochody i myśliwce. Jego pochód przetacza się

i w naszych czasach, gdy upadają zarówno totalitaryzmy, jak i wieże Babel dotykające chmur naszych metropolii.

Pokorni zwyciężają upokarzających. Konflikt między nimi zaczyna się jednak w ukrytym polu bitwy: między

ciałem i duchem. Dlatego św. Paweł w Liście do Rzymian stawia nas przed wyborem: albo będziemy uśmiercać

grzechy, albo grzechy uśmiercą nas samych. Albo będziemy uśmiercać popędy ciała, powściągając ich porywy

jak uzdę osiołka, albo one, jak armia rydwanów żądzy, stratują w nas wszystko, co duchowe! Wydaje się, że nie

bez znaczenia pojawia się tu porównanie do osiołka, którego się dosiada. Każdy wie, że kierunek jego drogi

zależy od uprzęży, od uzdy, która krępuje jego głowę. „Zanim, człowiek zacznie pokornie postępować, najpierw

musi nauczyć się pokornie o osobie myśleć, nie przywiązując znaczenia do samego siebie z jakiegokolwiek

powodu” (Chajm Luzzatto).

background image

Strona | 79

Jak bardzo jesteśmy ważni

o. Augustyn Pelanowski, OSPPE

Bóg głaszcze Cię tak czule, że wie nawet, ile masz włosów na głowie. On nie myli Cię z nikim innym

Mamy ogromne deficyty w poczuciu własnej wartości. Od zarania dziejów ludzie przebierali się w skóry

zwierzęce, pióra ptaka, przyprawiali sobie bycze rogi, obwieszali się trofeami lub skalpami. Wszystko po to, by

poczuć się ważniejszymi, bardziej wartościowymi. Dziś, zamiast pióropuszy, ludzie chwalą się doktoratami.

Zamiast się tatuować, tytułują się. Jeszcze inni, zamiast polować na mamuty, polują na wysokie stanowiska. Im

bardziej ktoś czuje się bezwartościowy, tym usilniej udowadnia sobie i in-nym swoją siłę.

Wulgarni i agresywni kibice okazują się w indywidualnym spotkaniu przestraszonymi chłopcami, którym

zabrakło oparcia w ojcu. Hałaśliwe zachowania pseudokibiców są rodzajem projekcji źródła lęku na świat

zewnętrzny i sposobem pozbywania się tego lęku. Im mocniej ktoś podkreśla swą osobę, tym bardziej ma

rozmyty obraz samego siebie. Kiedy Erich Fromm zastanawiał się nad osobowością Hitlera, doszukał się w nim

wielu deformacji wewnętrznych. Hitler czuł się bardzo niepewnym i przerażonym człowiekiem. Cechował go

skrajny narcyzm, brak kontaktu z innymi ludźmi, zaburzenia w postrzeganiu rzeczywistości, nekrofilia.

Mało tego, Fromm uważał, że Hitler rozpętał wojnę, nie mając wiary w jej zwycięstwo. Jego zachowanie

wskazywało na przeczucie klęski i pragnienie pociągnięcia w jej wir milionów innych ludzi. Podobnie było ze

Stalinem, który przerażał innych swoim lękiem. Jego zwycięstwa zrodziły się z przerażenia klęską. Faszyzm i

komunizm zrodziły się z egzystencjalnego lęku.

Jezusowe słowa tchną najzdrowszą filozofią życia – jesteśmy o wiele bardziej cenniejsi niż wróble i nawet nasze

włosy są policzone. Bóg z nami się liczy i wszystko w nas jest Mu znane: istniejemy w Jego oczach. Kto ma

świadomość tej prawdy, nie doznaje lęku przed utratą istnienia w sposób tak drastyczny, by wywoływać wojny

lub budować obozy koncentracyjne, po to, by widząc przerażenie innych, zapomnieć o swoim lęku. Bojaźń i

drżenie dotyczą nas wszystkich, ale rozwiązanie jest w Bogu, a nie w człowieku. Nazirejczycy składali

ślubowanie Bogu.

Nie wolno im było obcinać włosów. Jeden z nich, Samson, oparł się na człowieku, na Dalili, i tej nocy stracił nie

tylko włosy, ale i siłę istnienia. Można bowiem drugiego człowieka kochać, można z nim iść przez życie, ale

prawdziwe oparcie mamy tylko w Bogu. „Nawet jeśli Twoi ziemscy rodzice Cię nie chcieli, nawet jeśli inni nie

poświęcają Ci uwagi, wiedz, że jesteś nieustannie chciany przez Twego prawdziwego ojca, Boga. Wiedz, że On

co dzień głaszcze Cię tak czule i z taką pełną troskliwości uwagą, że wie nawet, ile masz włosów na głowie. On

nie myli Cię z nikim innym” (V. Albisetti).

background image

Strona | 80

Czułość Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Robimy wszystko, by nie czuć samotności. A jednak to, co robimy, pogłębia naszą samotność

Jezus widział, że Jego słuchacze są bardzo samotni. Poszukują oparcia i nie znajdują go w nikim. Poszukiwanie

miłości doprowadza człowieka na skraj pustyni nienawiści, dopóki nie zrozumie, że żaden człowiek nie wypełni

jego pustki. Pełnią jest tylko Bóg! On jest opieką, troską, ramionami.

Izrael spotkał się z Bogiem na pustyni. Nie tylko dlatego, że trzeba wszystko porzucić, by dojrzeć miłość Boga,

ale również dlatego, że Bóg chciał uświadomić człowiekowi jego sytuację: opuszczenie, znękanie, rozdarcie

wewnętrzne.

Tak jest z nami dopóki nie otworzymy oczu, by zobaczyć, że Boże oczy nigdy nie są zamknięte na nas. My

jesteśmy tymi znękanymi przez uczucia i rozszarpanymi w sercu. Złupieni przez siły mroku, niemający sił do

stania o własnych nogach, jak mówi List do Rzymian: bezsilni i żyjący jak wrogowie Boga! Bóg to widzi, ale czy

my potrafimy dostrzec to w sobie?

Ewangelia nie tylko objawia miłość Boga, ale także prawdę o człowieku. Szukamy miłości wszędzie, tylko nie w

Bogu. Jak powiedział św. Jan od Krzyża, szukamy niczego w niczym! Mimo tego, że porzuciliśmy Boga, On nas

kocha. Wyprowadza z pustyni do ziemi obiecanej, zachowuje od karzącego gniewu.

Najbardziej zdumiewa to, że Jezus, pragnąc zaradzić ludzkiej nędzy, powołał Apostołów – robotników żniwa,

udzielając im władzy nad duchami nieczystymi, nad wszelkimi chorobami i słabościami. W Biblii obraz żniw to

często symbol końca świata! Apostołowie mieli obowiązek wyganiać złe duchy. Niewielu jest takich, którzy są

wierni temu powołaniu. Wielu nawet zwątpiło w istnienie demonów, uważając ich obecność w Biblii za „gatunek

literacki”. W jaki sposób Apostołowie mieli wyganiać złe duchy? Przez głoszenie czułości Boga! Człowiek

potrzebuje miłości i czułości, ale nie sięga po nią tam, gdzie ona naprawdę na niego czeka, nie sięga po ramiona

Boga.

Każde inne ramiona, tylko nie Boga! Tak, niestety, myślimy i dlatego oplatają nas swymi ramionami demony.

Ludzie nie potrzebują psychologów, którzy wytłumaczą im ich pustkę i samotność. Potrzebują czułości i miłości.

I tylko Bóg może ich nasycić. Kto jednak uwierzy, że Bóg ma więcej ciepła niż najczulsza matka? Kto uwierzy,

że u źródeł ludzkiego zagubienia jest zawsze brak miłości i czułości? Kto uwierzy, że właśnie po to Jezus wysłał

Apostołów, aby głosili tę czułość, udostępniali ją w sakramentach, wskazywali w rozmowach, by namaszczali

olejem w taki sposób, by namaszczeni czuli łagodne dotknięcie Ducha, kojące i leczące?

Robimy wszystko, by nie czuć samotności. A jednak to, co robimy, pogłębia naszą samotność. Samotność budzi

potrzebę zbliżenia się do kogoś. Tracimy dystans i wolność, tracimy siebie dla kogoś, wreszcie tracimy kogoś! To

background image

Strona | 81

nie jest wyjście z samotności, tylko zatracenie. Bóg potrafi kochać w tak doskonały sposób, że nawet ktoś, kto

zwątpił w to, że może być kochany, nie zostanie przez Niego porzucony.

| 1 |

background image

Strona | 82

Przecedzanie komara

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Człowiek nie jest aniołem, a Bóg nawet w aniołach dostrzega braki

Wyobrażam sobie Mateusza jako dojrzałego mężczyznę, któremu ciągle towarzyszy myśl, że źle podliczył

rachunki. Zaczyna jeszcze raz, a gdy skończy, nie ma pewności, czy czegoś nie pominął i zaczyna liczyć od

początku. Nigdy nie jest pewny, nigdy nie jest zdecydowany. To człowiek, którego męczą skrupuły.

Podobne sytuacje zdarzają się podczas spowiedzi. Wyznajesz grzechy i kiedy kończysz, natychmiast masz

wątpliwość, czy wszystko powiedziałeś. Skąd się biorą skrupuły? Z doświadczenia wiem, że ludzie ogarnięci

potrzebą idealnego oczyszczenia, w przeszłości pomijali grzechy ciężkie.

Dawniej połykali wielbłądy, a teraz przecedzają komary. Osobę, która przez kilka lat zaniedbywała sumienie i

świętokradczo przyjmowała Komunię świętą, po jakimś czasie sumienie w swej wynaturzonej formie zacznie

niepokoić tam, gdzie nie ma mowy o grzechu. Skrupulanctwo ma korzenie w przemieszczeniu się poczucia winy

z tego, co istotne, na to, co nieistotne. Ktoś może kraść miliony, ale rozliczać siebie lub innych z groszy!

Kiedy Jezus wszedł do Mateusza, nie zrobił mu kontroli, remanentu, nie wykrył manka w rachunkach, nie szukał

jego pomyłek albo niedoskonałości. Spojrzał na niego i go powołał. Dał mu miłość, która go wyprowadziła z

neurotycznej potrzeby rozliczania siebie i innych.

Skrupulant chce być absolutnie autentyczny i rozliczony z Bogiem i sobą aż do najmniejszego szczegółu.

Człowiek jednak nie jest aniołem, a Bóg nawet w aniołach dostrzega braki. Powtarzanie spowiedzi, lęk przed

przeoczeniem jakiegoś „grzeszku”, nieustanne niezadowolenie z siebie w końcu dają efekt odwrotny do

zamierzonego: zamiast pokoju płynącego z doskonałości, przynoszą niepokój podejrzeń o niedoskonałość i

przerzucanie swojego niezadowolenia na innych – w złośliwym krytykowaniu, narzekaniu, obwinianiu innych o

własne niezrównoważone nastroje. Skrupulant ma wrażenie, że w każdej chwili grzeszy. Dlatego ciągle się

spowiada. Jest przekonany, że musi płacić Bogu najlepszymi uczynkami za tolerancję, bo na miłość, jak uważa,

nie zasługuje.

Słowo „skrupuł” pochodzi od łacińskiego scripulum. Jest to rzymska miara ciężaru wynosząca 1,137 grama.

Skrupuł jest więc drobiazgiem, najmniejszą z możliwych miar, najlżejszym ciężarem. Takie nastawienie do

sumienia nie ma nic wspólnego z życiem duchowym, gdyż jest problemem psychologicznym. Dopóki nie

uzdrowimy w Jezusie swoich zahamowań i zwyrodnień osobowościowych, nie ma sensu mówić o życiu

wewnętrznym czy duchowym, bo nie jest to żadna asceza, tylko nerwica lękowa. Duchowość chrześcijańska nie

ma na celu osiągnięcia wewnętrznej doskonałości, ale spotkanie z Jezusem, życie Jego miłością, Jego

spojrzeniem. Tu nie chodzi o rachunki, lecz o miłość, która się liczy z człowiekiem, a nie rozlicza z nim!

background image

Strona | 83

Góra niezwyciężona

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Duchowa budowa wymaga od nas przede wszystkim cierpliwej dyscypliny

Budowa domu to budowanie własnego istnienia, własnej osobowości, duchowego gmachu, który ma dawać

bezpieczeństwo, ale nas nie zamykać. Okna i drzwi są symbolem naszego otwarcia, dach – ostrożności i

przezorności, schody – starania się, fundamenty – naszych przekonań.

Fundament musi być twardy jak skała. W pierwszym znaczeniu – symbolicznym – możemy odnieść ten obraz do

samego Boga, który jest skałą (Ps 18,47), Chrystusa (1 Kor 10,4) albo Kościoła, który jest opoką (Mt 16,18). Być

może też nasze serce – uparte i przekorne, zarozumiałe i narcystyczne, trzeba położyć najniżej, w upokorzeniu,

jako skalny fundament. Hiob przecież mówi: „Serce ma twarde jak skała, jak dolny kamień młyński” (Hi 41,16).

Ale symbolika skały wskazuje również na dyscyplinę wewnętrzną. Dyscyplina jest surowym wychowaniem, choć

nie tyrańskim; jest wymagająca, ale nie zarozumiała; żąda wyrzeczeń, ale nie wyniszczenia. Odtrącenie zaś może

stać się ogromną siłą motywującą przemianę własnego wnętrza. Czasem „im dalej od innych” oznacza „tym

bliżej siebie samego”.

Pamiętam indiańską legendę o chłopcu, który był bardzo słaby fizycznie i stał się pośmiewiskiem swoich

rówieśników w wiosce. Czuł się odtrącony. Często koledzy rzucali w niego kamieniami, by go odgonić od

miejsca swych zabaw. Zmartwiony poszedł do szamana. Mędrzec przyrzekł mu, że Duch Niebios obdarzy go siłą

w ciągu kilku miesięcy, ale musi w ofierze dla niego ułożyć ołtarz z odłamków skalnych, poczynając od tych,

którymi rzucali w niego koledzy. Chłopiec wznosił kopiec skalny. W ciągu tych miesięcy bywał bardzo

wyczerpany, załamany, przechodził kryzysy i zwątpienia, jego ręce krwawiły i zrogowaciały. Obolały zasypiał

szybciej, niż zdążył zamknąć powieki. Śnił koszmarne zwidy, budził się w nocy z krzykiem, ale rankiem zrywał

się i brał do kamiennej roboty. Niejeden raz budowla się zawalała. Zmienił zatem porządek jej wznoszenia. Na

samym dnie, na fundamencie, kładł odtąd najcięższe odłamki skalne. Wiele razy przychodził do mędrca

zniechęcony. Ale zamiast wsparcia, otrzymywał ostre upomnienia. Wreszcie ustalony czas minął. Szaman rzekł:

„Spójrz na swoje mięśnie, Duch Nieba obdarzył cię siłą!”. Dopiero teraz chłopiec zauważył, jak bardzo jego ciało

się zmieniło. Stał się silnym, postawnym mężczyzną.

Nasza duchowa budowa wymaga od nas przede wszystkim cierpliwej dyscypliny, upartego podnoszenia

ciężarów, przyjmowania trudnych rad i upomnień. „Zbij szydercę – a prosty zmądrzeje, upomnij mądrego – a

nabędzie karności” (Prz 19,25). Być może coś się zawala, ale ty masz każdego dnia brać swoje kamienie i

układać z tego prawdziwą skałę. W Księdze Daniela jest mowa o ogromnej, niezwyciężonej skalnej górze, która

wyrosła z małego odrzuconego kamyczka (Dn 2,34). Jezus nazwał siebie kamieniem węgielnym,

fundamentalnym, ale dodał, że był kamieniem odtrąconym. Skoro fundamentalny kamień Góry Boga został

odrzucony, to jak będzie z tymi, którzy na Nim się budują?

background image

Strona | 84

Machnąć ręką na grzechy

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłosierni są jedynie ci, którzy dogłębnie doznali miłosierdzia

Jezus daje Ducha Świętego przede wszystkim w tchnieniu przebaczenia. Jeśli uczniowie udzielą rozgrzeszenia

skruszonym grzesznikom, sam Bóg ich usprawiedliwi.

Potężna władza, którą dotychczas dysponował sam Jezus, dostaje się teraz w ręce apostołów. Dlaczego? Przecież

kilkadziesiąt godzin wcześniej zaparli się Go, pozostawili, zgrzeszyli ucieczką? Właśnie dlatego! Któż bowiem

bardziej nadaje się na sędziego czynów ludzkich jak nie ten, kto był winowajcą, któremu darowano coś gorszego

niż karę śmierci? Miłosierni są jedynie ci, którzy dogłębnie doznali miłosierdzia.

Piotr wyparł się Jezusa, chcąc uratować siebie (Mt 26,69–75). A jednak po zdradzie „wyszedł na zewnątrz i

gorzko zapłakał”. Owo „na zewnątrz” (exo) w kilku miejscach w Biblii ma znaczenie wyrzeczenia się

wszystkiego, utraty wszystkich dóbr, związków i szans życiowych, nawet potępienia w wiecznych ciemnościach.

Oznacza miejsce kary i rozpaczy (Mt 5,13; Mt 8,12; Ap 22,15; Mt 25,30; Mt 22,13). BÓG JEDNAK

WSZYSTKO PRZEKREŚLA za jednym zamachem ręki kapłana. Ruch ręki kapłana w konfesjonale można

zinterpretować jako krzyż. Albo jakby Bóg chciał „machnąć ręką” na nasze grzechy. Nikt na świecie nie może

machnąć ręką na nasze grzechy, tylko Bóg. Mieli rację faryzeusze, kiedy powiedzieli, że gdyby człowiek

odpuszczał grzechy, toby bluźnił. Jak więc zrozumieć udzielnie tej władzy apostołom? Czyżby Jezus dopuścił do

bluźnierstwa? W żadnym wypadku! To po prostu On sam, w Duchu Świętym, będzie udzielał rozgrzeszenia.

Duch Święty, to obecność Boga w kapłanie.

W wydarzeniu uzdrowienia paralityka, Jezus mówi do niego: „Synu!”. Zanim przebaczył, nazwał go synem.

Uczynił go dzieckiem Bożym, czyli kimś kochanym. Zanim go uleczył, najpierw go usynowił. Dlaczego?

Ponieważ uczucia albo leczą, albo powodują choroby. Uczucia decydują o trzech czwartych naszych decyzji

życiowych. Jeśli tak dużo zależy od uczuć, jeśli tak wiele zależy od miłości, to o ileż więcej od Tego, który jest

samą Miłością; od Tego, który jest Kimś nieskończenie większym niż uczucia!

| 1 |

background image

Strona | 85

Pomieszane z poplątanym

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Dla szatana nie ma prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie prawdą i kłamstwem. Dlatego, według

niego, można siedzieć w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele

Jezus daje rozkaz, aby uczniowie nauczali wszystkich przykazań, a nie niektórych. Cechą charakterystyczną dla

kuszenia złego ducha jest „zmieszanie”: znosi on granice między tym, co czyste duchowo, a tym, co duchowo

skalane. Zły duch może pozwolić na zachowywanie niektórych przykazań – szczególnie tych wygodnych, ale

jednocześnie pozwala na brak wierności tym trudniejszym.

Bóg, stwarzając świat, oddzielał jedną rzeczywistość od drugiej. Szatan miesza granice. Dla niego nie ma płci, nie

ma granic moralności, nie ma ciemności i światła. Dobro jest złem, a grzech cnotą. Mężczyzna może być kobietą,

możliwe jest małżeństwo między dwoma mężczyznami, dzieci nie muszą być niewinne, a Chrystus jest też Sai

Babą albo Kriszną. Dla szatana nie ma prawdy i kłamstwa, lecz wszystko jest jednocześnie prawdą i kłamstwem.

Dlatego, według niego, można siedzieć w grzechach śmiertelnych i jednocześnie siedzieć w kościele; można

przyjaźnić się z sąsiadką, która wywołuje duchy i wróży z dłoni, a jednocześnie przyjaźnić się z zakonnicą z

Karmelu.

Człowiek, który nie przestrzega prawa rozróżniania, rzuca Bogu wyzwanie. Tworzy połączenia nowych kształtów

i rodzajów. Zajmuje miejsce Stwórcy i staje się demiurgiem.

Mamy skłonności do wracania do świata pogańskiego w naszej cywilizacji. Taka sama siła deformowała świat

Kananejczyków czczących Asztarte, Baala czy Molocha. Religie te były nasycone zboczonymi rytuałami. I dziś

dopuszczalna jest religijność, ale nie wierność przykazaniom. Tymczasem napisano: „Choćby ktoś przestrzegał

całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie” (Jk 2,10). Kanaan był po prostu

światem zboczonym nie mniej niż nasz świat, w którym coraz częściej na ulicach można spotkać procesje gejów i

lesbijek, a coraz rzadziej procesje Bożego Ciała. W tym świecie za normalne uważa się małżeństwa między

gejami i lesbijkami i takie związki się promuje. Robi się też wszystko, by ułatwić rozwód w związkach

heteroseksualnych.

Izraelici w zetknięciu ze światem pogańskim mieli nakaz ścisłego przestrzegania Prawa, które nazywało po

imieniu rzeczywistości, stawiało granice, obwarowywało tożsamość i wolność człowieka granicami, poza

którymi człowiek stawał się biologiczną masą komórek żyjącą bez celu i sensu. Jest to życie na poziomie

pierwotniaków, ale wydaje się, że obecnie większość ludzi właśnie do tego zmierza. „(Kapłani) mają pouczać lud

mój o różnicy między tym, co święte, a tym, co nieświęte, a także o różnicy między tym, co nieczyste, a tym, co

czyste” (Ez 44,23).

background image

Strona | 86

Zapatrzeć się w Boga

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg potrafi dostrzec ciebie nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że nie jesteś godny zauważenia przez kogokolwiek

Zobaczyć Ojca to zaspokoić wszystkie nasze deficyty egzystencjalne, każdy głód, każde pragnienie, każde

oczekiwanie, wszelką nadzieję. Filip powiedział słowa, które wydobył z najgłębszego dna w sercu. Wszyscy

ogromnie pragniemy doznać czegoś takiego w życiu, co by nas absolutnie i na zawsze zaspokoiło. Większość

szuka zaspokojenia w alkoholu, seksie, narkotykach, biznesie, zaszczytach, obżeraniu się, internecie, pornografii,

medytacjach transcendentalnych, kryształach, astrologii, buddyzmie; nakłuwają ciało igłami akupunktury,

uspokajają się wahadełkiem, jogą lub wróżbami, wieszają sobie na ścianie portrety Che Guevary lub Madonny.

Spełnieniem dla ludzkiego ducha i ciała jest widzenie Boga. O wiele częściej ubóstwiamy jednak stworzenia niż

samego Stwórcę. Nie ma nic takiego na świecie, co by bardziej uszczęśliwiało człowieka – jedynie widzenie

Boga! Teologia duchowości nazywa ten stan zjednoczeniem mistycznym! Bogu nie chodzi o najem robotników

kwalifikowanych do swego królestwa, lecz o zjednoczenie nieskończenie bliższe niż najbardziej udane

małżeństwo. On na nas patrzy z miłością. Jest w nas zapatrzony, doszukując się podobieństwa do swego Syna. To

jest właśnie naszym absolutnym zaspokojeniem: przylgnięcie do Boga, które bierze swój początek w widzeniu

Jego oblicza.

Niezmiernie ważne jest to dla naszego stanu miłości do Boga, czy jesteśmy w Niego zapatrzeni, czy też tylko

uznajemy obojętnie Jego istnienie, zezując na idoli tego świata. Nikt z nas nie musi się zastanawiać, gdzie

zobaczyć twarz Boga – to oblicze Chrystusa. Bóg jest ludzki i da się kochać, bo można Go dostrzec. Oblicze

Jezusa to nie tylko ikona, to przede wszystkim słowa, które Jezus mówi od Ojca, i dzieła Ojca, których On

dokonuje przez Jezusa. To widać! Czy dostrzegasz w słowach Biblii oczy Ojca, które patrzą na ciebie? Czy

dostrzegasz w swoim życiu, że jesteś strzeżony jak źrenica w oczach Boga? Bóg bowiem potrafi dostrzec ciebie

nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że nie jesteś godny zauważenia przez kogokolwiek. Bóg widzi w tobie to, czego

w sobie nienawidzisz. Widzi i dalej kocha! „Na pustej ziemi go znalazł, na pustkowiu, wśród dzikiego wycia,

opiekował się nim i pouczał, strzegł jak źrenicy oka” (Pwt 32,10).

Jedność z Jezusem sprawia, że uczymy się od Niego przenikliwości spojrzenia na nas samych, na innych, na

świat. Im bardziej wpatrujemy się w oczy Boga, tym lepiej widzimy nie tylko Jego miłość, ale też braki naszej

miłości. To poznanie siebie samych korzy nas przed obliczem Najwyższego. Bóg nie wycofał miłości do nas,

mimo że dostrzega w nas nędzę, bałwochwalstwo, żądzę, kłamstwo, obłudę, chciwość, pazerność, mściwość. My

zdobyliśmy siłę, by samych siebie pokochać. Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy my Go nienawidzimy. Zapatrzenie

w Jego oczy pozwala nam dostrzec to wszystko i uratować siebie od samopotępienia.

background image

Strona | 87

Świadek potrzebny od zaraz

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Przyjmujemy prawdę, gdy ktoś jest prawdziwy, i zawsze ją odrzucamy, gdy głoszący zakłada maskę hipokryzji

Jest ogromna różnica między aniołami z Biblii i aniołami z tarota; między muzyką symfoniczną, wykonywaną

przez profesjonalistów i muzyką z podwórka wykonywaną przez chór trzech pijaków wracających z knajpy;

między autentycznym dziełem Holmana Hunta, przedstawiającym Jezusa pukającego do bramy naszej duszy, a

jego imitacją, namalowaną przez jakiegoś niedzielnego malarza i sprzedawaną na odpustowym stoisku, między

prawdziwym złotem a imitacją złota, wreszcie między duchowością chrześcijańską a duchowością reiki. Jest

różnica między talk- -show, gdzie neurotyczna pani z mikrofonem w dłoniach z niebieskimi tipsami decyduje o

tym, co jest dobre a co złe, a Dekalogiem z dziesięcioma przykazaniami wyrytymi palcami Boga. Jest wreszcie

różnica między homilią wygłoszoną przez kapłana, który żyje tym, co głosi, a kazaniem księdza, któremu tylko

się wydaje, że skoro głosi prawdę, to nią żyje.

Świat nie bardzo potrzebuje ludzi tylko głoszących miłość. Świat potrzebuje ludzi, którzy żyją miłością. Czasem

słowa są te same, ale inny człowiek, i wszyscy czują różnicę między głosicielem, który mówi poprawnie, a tym,

który żyje poprawnie. Odwołując się do Ewangelii: owce rozpoznają głos prawdziwego pasterza. Głos to jeszcze

nie filozofia, nie wiedza, nie treść, tylko akcent, barwa, duch przekonania, zaangażowanie emocjonalne,

poprawność wypowiedzi lub jej zaburzenia, sztuczna płynność albo swobodna, robienie długich pauz, które

męczą, albo takich, które zmuszają do medytacji, nerwowy sposób wypowiedzi lub jej dynamika, wzdychanie,

które zdradza wewnętrzną sprzeczność, albo wzdychanie, które komunikuje czyjeś przejęcie, nabieranie

powietrza w płuca, które zdradza oznaki niejasnego toku myślenia i jest zamiarem nabierania słuchaczy, albo

głęboki oddech, który jest nabieraniem mocy dla słów, stres lub pewność. Zwykle te oznaki umykają naszemu

umysłowi, ale nie umykają naszej intuicji duchowej, która jest filtrem dla kłamstwa i dla prawdy. Tylko wtedy

przyjmujemy prawdę, gdy ktoś jest prawdziwy, i zawsze ją odrzucamy, gdy głoszący zakłada maskę hipokryzji.

W greckim tekście jest mowa o głosie, który odróżnia prawdziwego pasterza od jego imitacji. Głos to fone, a nie

logos. Wystarczy dźwięk, by wyczuć, czy nuta jest fałszywa, czy prawdziwa, jak w instrumencie, który jest źle

nastrojony. Z przykrością słucha się śpiewu, gdy akompaniament jest odtwarzany na fałszywie nastrojonym

instrumencie. Z jeszcze większą, gdy ktoś głosi prawdę, ale sam pogrążony jest w dysonansach kłamstwa

życiowego. To musi być zestrojone: życie i nasze przekonania, słowa i głos, teoria i praktyka.

| 1 |

background image

Strona | 88

Bitwa pod Emaus

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Najtrudniejsza chwila to utrata kogoś, kto nadawał sens naszej drodze Droga do Emaus jest naszą drogą. Wszyscy

błądzimy ku smutkowi. Zawodzimy się na życiu i naszych nadziejach. Jezus po zmartwychwstaniu jest na każdej

ludzkiej drodze. Zawraca nas ku odkryciu swojej obecności na Eucharystii.

Uczniowie odkryli obecność Jezusa w drodze dzięki temu, że rozważali Pisma. Wymiana Słów Bożych pozwoliła

im się otworzyć na Jego prowadzenie, które skończyło się na łamaniu Chleba. Przez Biblię do Eucharystii –

schemat dojścia do celu życia jest prosty. Jezus dosłownie spytał: „Jakie są słowa, które WYMIENIACIE, idąc?”.

Łukasz użył słowa antiballete, które można też tłumaczyć: rzucać sobie nawzajem, wymieniać słowa,

dyskutować, porównywać albo nawet ciskać jakby pociskami, gdyż pierwotnie to słowo miało znaczenie

militarne. Rozmowa więc była pełna ognia, była rodzajem walki duchowej, w której Słowa Biblii, jak strzały,

uderzały w zwątpienie, krusząc je niczym mury. Słowa uderzały i raniły, uzdrawiając, były zmaganiem

duchowym, bitwą o cel życia.

Możemy lepiej zrozumieć tę dyskusję, gdy porównamy ją z wędrówką aniołów przez środek Jerozolimy z wizji

Ezechiela (Ez 9,4–6). Aniołowie wyniszczyli tych, którzy w życiu nie przyjęli skruchy, unikali krzyża (litera

TAW miała formę krzyżyka). Ci, którzy przyjęli znak TAW na czole, czyli przyjęli krzyż życia, byli ocaleni. Ich

smutek zamienił się w zbawienie. Życie dzieli nas na tych, którzy przyjmują krzyż, oraz tych, którzy odrzucają

krzyż. Jesteśmy rozdarci między tymi postawami i wybór właściwej zależy od tego, czy umiemy walczyć

Słowem Boga o własny los.

Najtrudniejsza chwila to utrata najdroższej osoby – utrata kogoś, kto nadawał sens naszej drodze. Jezus, zanim

umarł, przygotowywał na taką stratę swoich uczniów: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu

chwila, a ujrzycie Mnie. (...) Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się

smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (J 16,16.20). Gorzej jest z tymi, którzy oparli swoje życie na

drugim człowieku, na idei, na pieniądzach, na żądzy, na karierze, na czymkolwiek i kimkolwiek, tylko nie na

Bogu. Ich smutek utraty nie zamieni się nigdy w radość.

| 1 |

background image

Strona | 89

Rana jest bramą

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Grzech jest zranieniem Bożego Serca. Jednocześnie ta rana Bożego Serca jest jedynym lekarstwem na nasz

grzech. Nie ma jednak możliwości doznania przebaczenia, jeśli się nie zobaczyło w całej pełni swojego grzechu.

Szczelina zranienia serca Jezusa staje się wąską bramą prowadzącą do nieba. Kluczem do tej bramy jest wyznanie

grzechu, symbolicznie wyrażone gestem włożenia palców do boku Mesjasza.

Jezus prorokował: „Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją

znajdują” (Mt 7,14). On wpuścił nas do swego Serca przez bolesne, ciasne przejście, przez bramę miłosierdzia,

która była raną naszych złości. Czy my będziemy zwlekać, by Go wpuścić do naszego serca? On potrzebuje tylko

bólu naszego sumienia, bólu naszej skruchy. Chce delikatnie pokazać nam nasze grzechy, które nie tylko Jego

ranią, ale nas także!

O kimś, kogo najbardziej kochamy, mówimy: „Noszę cię w moim sercu; mam cię w sercu; jesteś w moim sercu”.

Wiemy, co jest w Jego sercu: głębokie miłosierdzie. Nie chcemy wiedzieć, co jest w naszym: płytkie poznanie

grzechów. Tymczasem Jezus wskazywał swoim palcem na całą zepsutą zawartość naszych serc. „Gdy się oddalił

od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: I wy tak niepojętni jesteście?

Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli,

nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi,

pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7,17–23).

Z serca Chrystusa wypłynęła krew miłości do nas i woda przebaczenia, a z naszego serca wypłynęły strumienie

cuchnących nieprawości. On palcem kreślił na piasku nasze winy, gdy ratował cudzołożnicę prowadzoną na

kamienowanie, my zaś palcem dotknęliśmy Go do żywego miłosierdzia.

Miłosierdzie jest nawet tam, gdzie są już sąd i kara. Bóg bowiem łatwo daje łaskę i niechętnie karze. Nawet gdy

już wyda wyrok, daje szansę na jego odwrócenie. Nawet gdy karze, Jego uderzenia są jak pocałunki. Nawet gdy

ukarze, czeka na to, by w sercu naszym pojawiła się choć mała szczelina skruchy. Mieszkańcy Niniwy zostali już

potępieni i skazani na zagładę, a przecież Bóg wysłał do nich Jonasza, zmuszając go do głoszenia ostatniej

szansy. Sodoma i Gomora zasłużyły na ogień z nieba. Abraham nie doszukał się w Sodomie nawet jednego

sprawiedliwego, a mimo to Bóg posłał tam dwóch aniołów, pokazując wolę uratowania kogokolwiek.

Jest jakiś paradoks w miłosierdziu. To miłość Boga, która otwiera się nawet tam na przebaczenie, gdzie już nikt

go nie chce.

background image

Strona | 90

Zobaczyć zmartwychwstanie

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Zmartwychwstania możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się

grzechów podczas spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas konsekwencje śmierci.

Uczniowie, wchodząc do ciemnego grobu, zobaczyli coś, co ich przekonało o zmartwychwstaniu. Sam widok

pustego grobu to za mało, by przekonać się o pokonaniu śmierci. Musieli zobaczyć coś wyjątkowego. Ujrzeli

leżące płótna oraz oddzielnie zwiniętą chustę, która była na Jego głowie. Nie chodziło o to, że idea życia

zmartwychwstała w ich świadomości i zdali sobie sprawę z tego, że w ich pamięci Jezus nigdy już nie umrze. Ani

o to, że Jezus przetrwał letarg, ani o jakiś sprzeczny z zasadami logiki etap reinkarnacji. Musieli zobaczyć coś

dokumentującego autentyczne zmartwychwstanie!

Przypomnijmy, że Łazarz, po wskrzeszeniu, nie mógł się uwolnić od tkanin, którymi był szczelnie obwiązany i

które go krępowały – potrzebował pomocy świadków wskrzeszenia. Jezus nie przebudził się z powodu zimna

albo z powodu silnej struktury organizmu. Po śmierci Jezusa Nikodem przyniósł 100 funtów wonności –

mieszaniny aloesu i mirry (ówczesny 1 funt to około 325 gramów miary współczesnej). Każdy zwój był posypany

sproszkowanymi wonnościami.

Gdyby płótna zostały odwinięte i zrzucone, wonności rozsypałyby się. Płótna byłyby rozwinięte, chusta z głowy

byłaby rozwiązana. Tekst grecki delikatnie sugeruje, że płótna pozostały nierozwiązane – ciało z nich po prostu…

wypromieniowało. Właśnie to od razu zauważyli uczniowie! Ciało znikło, nie naruszając szczelnie i dokładnie

zawiniętych płócien. Uczniowie zobaczyli też syndarion – chustę zwiniętą, co można zrozumieć, że zachowała

kształt głowy, pozostając jakby pustym „opakowaniem”! To musiało zrobić na nich ogromne wrażenie. Było to

tak jednoznaczne, że nie analizowali znaleziska, tylko po prostu uwierzyli. Wszystko, co zastali, wskazywało na

cud.

Mamy więc autentyczną relację z tamtego wydarzenia, która przemawia do nas i do naszej wiary w

zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jest też zapowiedzią naszego powstania z grobów. Zmartwychwstania

możemy doświadczać już dziś, gdyż wiemy, że ceną grzechu jest śmierć. Pozbawiając się grzechów w

demaskującej spowiedzi, już pokonujemy krępujące nas, jak owe płótna, konsekwencje śmierci, z któ-rych

możemy się wyzwolić. Dzieje się tak tylko dzięki temu, że On, Światłość tego świata, wyszedł z grobu bez

przeszkód.

Zaraz po narodzeniu Jezus był owinięty w pieluszki, w białe płótna, zapewne tak ściśle przylegające do ciała, że

dziecko było nieruchome. Porównanie wydaje się niestosowne, ale w rzeczywistości jest pomostem do nowych

refleksji: śmierć, dzięki Chrystusowi, stała się nowymi narodzinami, życie będzie przebiegać dalej, ważne jest

tylko, gdzie się znajdziemy po otworzeniu się trumiennych drzwi. Kluczem do nieba jest wyznanie grzechów,

kluczem do piekła – zachowanie ich dla siebie!

background image

Strona | 91

Ja, Piłat

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Każdy z nas chciałby być taki jak Piłat! Nikt nie chciałby być taki jak Jezus.

Kiedy Piłat spoglądał na Jezusa, widział w Nim wszy-stko to, czego nienawidził w sobie i w innych. Widział

Człowieka przegranego, opuszczonego, bezbronnego i przeklinanego. Jezus był kimś, kim Piłat za nic nie

chciałby być. A jednak Piłat, patrząc na Jezusa, widział w nim swój lęk przed przyszłością, przed przeszłością,

przed wspomnieniami, przed upokorzeniem, bólem, niechęcią do siebie samego. Zobaczył to wszystko, czego

żaden człowiek nie chce w sobie widzieć, nie chce przeżyć, nie chce wspominać. Zobaczył Jezusa w nędzy i

pogardzie, człowieka bez szans. A jednak taki człowiek miał w sobie nie tylko podobieństwo do Boga, ale sam

był Bogiem.

Co Jezus widział w Piłacie? Piłat stał przed Jezusem w najmodniejszym ubraniu, pachnący, schludny, czysty,

mocny, wykształcony, dobrze zarabiający, otaczany szacunkiem, a nawet wzbudzający lęk. Miał dumne

spojrzenie, udane życie. Zrobił karierę. Miał dużo pieniędzy, ludzie go słuchali i kłaniali mu się nisko. Każdy z

nas chciałby być taki jak Piłat! Nikt nie chciałby być taki jak Jezus. Prawda jest taka, że każdy z nas jest taki jak

Jezus, a najwyżej udajemy, że jesteśmy tacy jak Piłat. Kiedy umarł Piłat i stanął przed Bogiem, spuścił głowę, i

może ją do dziś trzyma spuszczoną w czyśćcu albo „piętro niżej”. Tego nie wiemy.

Bóg chciał objawić się w człowieku przeklętym i przegranym. Takie świadectwo dał Jezus o prawdzie. Taką

prawdę o człowieku objawił Syn Boży. Kiedy mówimy, że coś jest „boskie”, to mamy na myśli, że coś jest

najlepsze, wspaniałe, wyjątkowe, ponadludzkie! Każdy chce być najmądrzejszy, najlepszy, przystojny, lubiany,

chwalony itd. Każdy chce wspinać się w górę, mieć dobre dzieci, najlepszego męża albo idealną żonę. Wszyscy

dążą do tego, co piękne, idealne, wybitne. Ina-czej mówiąc, chcą stać po stronie Piłata, a nie po stronie Jezusa.

Boskość promieniowała z odartego z godności, poranionego, przeklętego Człowieka. Dlaczego Jezus to uczynił?

Żebyś Ty nie musiał się potępiać za to, co było ciemną stroną twojego losu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
O Augustyn Pelanowski OSPPE “Oto Ja posyłam anioła przed tobą”
PRODUKT MIŁOŚCIOPODOBNY, Augustyn Pelanowski OSPPE
PRODUKT MIŁOŚCIO PODOBNYAugustyn Pelanowski OSPPE
o Augustyn Pelanowski gn2006
o Augustyn Pelanowski gn2008
Znak Katynia, znak Smoleńska [o Augustyn Pelanowski]
Ojciec Augustyn Pelanowski
Proroctwa o Polsce proroctwo o Augustyna Pelanowskiego
o Augustyn Pelanowski gn2011
o Augustyn Pelanowski gn2007
o Augustyn Pelanowski inne
o Augustyn Pelanowski gn2005
o Augustyn Pelanowski homilie zbiór
o Augustyn Pelanowski gn2010
o Augustyn Pelanowski gn2009
Zdejmowanie sandałów, ks.Pelanowski Augustyn
Bardzo dobry wywiad, ks.Pelanowski Augustyn
Możesz posłuchać, ks.Pelanowski Augustyn
Ochrona przed rozpadem, ks.Pelanowski Augustyn

więcej podobnych podstron