GN 2009
Krwotok, czyli bicz …
|
|
Bóg - wieczny Ojciec
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecka.
Chcąc pomóc komuś, kto znalazł się w wyjątkowo trudnej sytuacji, staramy się wyjaśnić jego ciemności, używając słów. Wkładamy całą swoją mądrość, miłość, troskę, po prostu całego siebie angażujemy, aby tylko wesprzeć kogoś, kto już nie widzi żadnej szansy na poprawę losu. Podobnie uczynił Bóg wobec całej ludzkości. Dał nam wyjaśniające światło swego Słowa i w tym Słowie zawarł całego siebie. Blask Słowa, które stało się ciałem, wyjaśniło ludziom sens i cel życia: otrzymać moc, by stać się dziećmi Boga.
Niczego tak nie potrzebuję, jak być potrzebnym komuś. Okazuje się, że tym, który mnie potrzebuje na zawsze, jest Bóg. Chce mieć we mnie dziecko.
Prawda ta zostaje objawiona w ujawnieniu się miłości Ojca i Syna. Tylko dziecko czyni kogoś ojcem. Bóg ma wiekuistą potrzebę ojcostwa, dlatego potrzebuje mnie jako dziecka. Ja zaś mam nieskończoną potrzebę przekraczania ograniczenia zmysłowych potrzeb. Dzieje się tak, ponieważ sam sobie nie wystarczam i gubię się, gdy nikomu poza sobą nie jestem potrzebny. Ale komu naprawdę jestem potrzebny do szczęścia na zawsze? Okazuje się, że tylko Bogu. Ta świadomość jest oświeceniem, rewelacją! Zawsze potrzebowałem kogoś, komu jestem potrzebny nie dla krótkoterminowej przysługi, lecz do szczęścia, które nigdy nie zgaśnie. Miłość Boga nie jest zauroczeniem, uczuciem, ale Jego Duchem. Kogoś takiego zawsze oczekiwałem, a oto teraz, łaska po łasce, zrozumienie po poznaniu, spełnienie po obietnicy, widzę Niewidzialnego w Chrystusie! Chrystus jest objawioną potrzebą Boga, który beze mnie nie będzie Ojcem dla mnie.
Prolog Jana, mówiący o Jednorodzonym Synu ukrytym w łonie Ojca, rozbłyska na tle mrocznych rewolucji genetycznych, banków nasienia, odrzuconego ojcostwa, nigdy niedorastających mężczyzn, mnożących się domów dziecka i całej „osieroconej cywilizacji”. Pewien zagorzały ateista, biolog, Jacques Testart, jest równie zaciekłym przeciwnikiem sztucznego zapłodnienia. Mówi, że jedynie w świecie zwierząt jest rzeczą obojętną, kto jest ojcem biologicznym. Gdy w Szwecji zezwolono na heterologiczne zapłodnienia, dzieci poczęte z takich eksperymentów popadały w obsesyjną zazdrość genetyczną. Poszukiwały swych biologicznych ojców w rozpaczy i przerażeniu.
Wierzymy, że Bóg jest Ojcem, ale czy mamy potrzebę stworzenia z Nim więzi? Co innego wiedzieć, a co innego doświadczać. Co innego jest wiedzieć, co to jest miłość, a zupełnie co innego jest kochać i być kochanym. Jezus powiedział do apostołów: „Nie zostawię was sierotami”. Sierocie żyjącemu w oddaleniu od ojca nie wystarczy informacja, że gdzieś daleko mieszka jego ojciec i nazywa się tak a tak. Sieroty nieraz wiele lat szukają swojego rodzica po to, by ich przytulił, położył rękę na głowie i powiedział: „Jesteś moim dzieckiem”.
Bóg ma w nas upodobanie
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Bóg ofiarowuje człowiekowi upodobanie w chwili, gdy wyłaniamy się z dna, a więc jesteśmy pozbawieni wszelkich zasług.
W chwili, gdy wychodził z wody, otworzyło się niebo i rozległ się głos Ojca wyznającego swe ojcostwo i umiłowanie Syna. Umiłowanie przepełnione upodobaniem. Upodobanie to istotne przeżycie, którego oczekujemy najpierw od rodziców. Od Boga można je otrzymać już we chrzcie, zanim zdamy sobie sprawę z jego wagi albo zaczniemy się o nie świadomie starać. Bóg ofiarowuje człowiekowi upodobanie w chwili, gdy wyłaniamy się z dna, a więc jesteśmy pozbawieni wszelkich zasług. Daje swoją miłość, bo bez niej nie można żyć. Niedotykane niemowlęta umierają; pomijane dzieci latami walczą o to, by być zauważone; niekochane i odrzucane, odrzucają i dręczą się nienawiścią do siebie; a te, w których rodzic nie ma upodobania, cierpią niewymownie, nie wierząc we własną wartość. Każde dziecko wzrasta zdrowo, gdy otrzymuje od ojca akceptację i upodobanie. Bez spojrzeń miłości, bez wyrazów upodobania, bez dotyku, pieszczot, słów pochwały, zauważenia, wsparcia, inicjacji wprowadzającej w życie, rozmów i bliskości, a nawet skarcenia, dzieci więdną jak kwiaty pozbawione wody i słońca.
Na parapecie w glinianej doniczce wzrastała zielona trzcina. Pozostawiłem ją, zapominając powierzyć komuś, gdy wyjeżdżałem na wakacje. Gdy wróciłem, ujrzałem zwiędnięte i zeschłe liście. Umarła. Elementarny wyraz troski, podlewanie wodą, nawet dla tak prymitywnego istnienia, jest konieczne. Przyglądam się dziecku w kościele, którego rodzice trzymają na rękach z troską, prosząc o chrzest drżącym głosem. A ja, kapłan z dzbankiem wody, jak ktoś, kto podlewa w oknie kwiaty, rozlewam łaskę, aż spływa ona na posadzkę. Wiele łask marnujemy, zanim dorośniemy. Cóż można dostrzec w źrenicach rodziców? Upodobanie, czyli zachwyt z powodu istnienia dziecka. Chrzest jest też aluzją, dzięki której uświadamiam sobie upodobanie Boga, które utrwaliło się w sakramencie. Jego Syn wyszedł z wody i właśnie wtedy niebo ujawniło upodobanie Ojca. Każdy, kto przyjmuje chrzest, zostaje wprowadzony w ten strumień upodobania Boga Ojca.
Czy tego potrzebujemy? Czy lubisz, gdy ktoś cię podziwia, wyraża zachwyt twoim pięknem, pochwala twoją inteligencję, zauważa efekty twej pracy lub nauki? Poznałem kogoś, kto będąc dzieckiem, specjalnie spadał z łóżka, by poczuć ciepłe dłonie ojca podnoszące go z podłogi. Znałem też chłopca, który uciekał z domu, bo był to jedyny sposób, by ojciec się nim zainteresował. Ktoś inny próbował popełnić samobójstwo, aby zobaczyć troskę na obliczu ojca. Potrzebujemy upodobania kogokolwiek, ale nade wszystko Boga Ojca. Pamiętamy, jak Jezus rozradowany w Duchu powiedział do uczniów, że Ojciec ma upodobanie nie w mądrych i roztropnych, ale w prostaczkach, a właściwie w niedojrzałych dzieciach. Gdzie indziej powiedział, aby mała trzódka się nie lękała, bo upodobaniem Boga jest jej dać królestwo!
Zamieszkać w modlitwie
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Zwykłe uporządkowanie przedmiotów pozwala człowiekowi doznać kojącego pokoju. A cóż dopiero, gdy porządkujemy wewnętrzny bałagan.
Szukamy kogoś, przy kim się odnajdujemy. Tym razem Jezus ich nie powoływał, to oni poszli za Nim i szli długo, nie wiedząc, czy ich potrzebuje, aż w końcu usłyszał ich naśladujące Go kroki. Zapragnęli z Nim zamieszkać. Zamieszkać - to znaleźć swoje miejsce, czyli taką przestrzeń, w której człowiek nie odczuwa ani niepokoju, ani wyobcowania. Jest tylko jedna jedyna przestrzeń, w której człowiek jest wolny od niepokoju, wygnania, wyobcowania, odrzucenia. To przestrzeń modlitwy, która jest zamieszkiwaniem w Bogu. Gdy modlitwa jest dla ciebie już mieszkaniem, a nie przelotnymi odwiedzinami, w tobie samym rezyduje Duch Święty. Cała Biblia jest nasycona nieodpartą potrzebą ujrzenia Boga. Znać kogoś, to nade wszystko widzieć. Bóg Starego i Nowego Testamentu jest tym samym niewidzialnym Bogiem, bo Chrystus ostatecznie znika po zmartwychwstaniu, jednocząc się ze swym niewidzialnym Ojcem. Objawił się w ludzkim ciele, aby dać się zobaczyć mimo swego ukrycia w tym świecie.
Czy już dostrzegasz, gdzie mieszka Bóg? Czy już to zobaczyłeś, że mieszka On tam, gdzie jest się niedostrzeganym, a nawet pomijanym? Nic nigdy i nikt nigdy nie zaspokoił mojej tęsknoty duchowej. Wszystko, co napotykałem na trasie losu, uśmierzało na chwilę powierzchnię serca lub naskórek niespokojnego umysłu. Czy moje łaknienie ducha mogę zaspokoić sutym obiadem albo wpatrywaniem się w plazmowy ekran, upajając się alkoholem albo napawając seksem? Głębiej, niż zdajemy sobie z tego sprawę, istnieje w nas siła tęsknoty, która sprzeciwia się tym nieustannym zapychaniem się pozorami i namiastkami. Nie wystarcza nam wiedzieć, że jest Bóg. Tęsknimy za doścignięciem Go, by wymóc na Nim odpowiedź o Jego zamieszkiwanie.
Poszli i zobaczyli, gdzie mieszka i tego dnia pozostali u Niego. Zobaczyli i pozostali. Może samo widzenie było dotarciem do celu, pozostaniem i zamieszkiwaniem? Przeprowadzałem się do innej celi w klasztorze. Przez kilka dni w nowym mieszkaniu panował bałagan. Wypchane torby, książki i ubrania, zeszyty i długopisy, pachnące cynamonem świece i obrazy przypominające okna na inny świat, drewniany krzyż i tekturowe paczki, zimowe buty i kawa w puszce, wszystko to przypominało chaos przedstwórczy, dopóki nie ułożyłem ich na właściwym miejscu. Zwykłe uporządkowanie przedmiotów pozwala człowiekowi doznać kojącego pokoju. A cóż dopiero, gdy porządkujemy wewnętrzny bałagan myśli i uczuć, wspomnień i relacji, modlitwy i zapatrzenia w oczy Boga! Gdy Jezus jest na swoim miejscu w mojej duszy i gdy ja zamieszkuję w modlitwie, wszystko inne odnajduje swoje miejsce. Wtedy we wszystkim odkrywamy sens i znaczenie, jakie naprawdę nadał tym rzeczywistościom Bóg.
Zaplątani we własne sieci
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Można się łatwo uzależnić od osoby, która nas akceptuje i wzmacnia tak bardzo, że nie potrafimy żyć bez codziennych pigułek afirmacji.
Łowienie ryb i naprawianie sieci to zajęcia mało atrakcyjne. Łatwo przy nich o monotonię i zmęczenie. Czy nie doznajesz osłabiającego przeświadczenia o beznadziejności swego losu i braku satysfakcji? Być może użalasz się nad sobą, na ciężką pracę, która niewiele zmienia nawet w twojej materialnej sytuacji. Ale to tylko pogłębia przygnębienie. Świat może ofiarować jedynie efemeryczną przyjemność, nie potrafi uczynić człowieka szczęśliwym i zachwycająco spełnionym.
Kiedy jest nam ciężko, stajemy się też męczący dla innych, nieustannie opowiadając o swych porażkach i utracie nadziei. Narzekanie to najczęstszy temat rozmów. Podejrzewam, że narzekamy po to, by wzbudzić podziw innych. „Popatrzcie, jak ja cierpię, podziwiajcie mnie!” - zdajemy się mówić. Większość ludzi ma problemy z miłowaniem kogokolwiek, nawet siebie, z depresją, emocjonalnym niezaspokojeniem, nałogami, poczuciem winy, zaniżaniem swojej wartości. Nieustannie naprawiają jakieś sieci, ale ciągle powstają nowe dziury i przedarcia, które trzeba naprawiać. Usiłują złowić w świecie coś dla siebie, ale efekty są mizerne. Same płotki. Rozglądają się za kimś, kto by im wskazał nową drogę, podarował nadzieję, choćby złudną. Dlatego różni uzdrowiciele, wróżki, guru, sekciarscy mesjasze, demaskujący obłudę zawsze nie swoją, politycy mają wokół siebie zachwycone ławice wyznawców. Oblężeni są lekarze, psychiatrzy, kapłani. Jakie to kłopotliwe, gdy setki ludzi uwiesza się na ramieniu jednego człowieka z inklinacją do uciekania od odpowiedzialności za samodzielne kroczenie po ścieżkach egzystencji. Można się łatwo uzależnić od osoby, która nas akceptuje i wzmacnia tak bardzo, że w końcu nie potrafimy żyć bez codziennych pigułek afirmacji.
Pewien lekarz opowiadał, że większość pacjentów odwiedza go nie z powodu chorób, ale z powodu zatroskania, jakiego oczekują od niego. Kto z ludzi ma siłę wysłuchiwać godzinami użalania się innych? Kto może wskazać nadzieję na sens życia i podeprzeć ją niezmęczonym ramieniem? Czy istnieje ktoś, kto potrafi nas wyzwolić od zaplątania się we własne sieci smutku, beznadziei, bezsensu, niepewności, lęku i chronicznego poprawiania i zaszywania dziur grzechów, które tak trudno na nowo uczynić siecią sumienia o sensownych kombinacjach? Jest tylko jedna osoba, której obietnica na pewno jest wiarygodna. Jezus. Dzięki Jego słowom czterech uczniów wyrwało się z poplątanego losu i odnalazło zupełnie nowy cel dla siebie. Już nie chwytali się czegokolwiek, ale dali się pochwycić zachwyceniu Bogiem uczłowieczonym. Zostali zaproszeni do łowienia ludzkich dusz z ciemnych przepaści grzechu i rozpaczy. Ale nie dla siebie, lecz dla Niego. Mam sens: zachwycić kogoś, kogo spotkam, Bogiem, nie sobą.
Jesteś prorokiem
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Nauczasz czy krzyczysz? Straszysz Bogiem czy rozbudzasz zaufanie do Niego?
Czym jest prorokowanie? To charyzmat niezwykle odpowiedzialny, a nawet niebezpieczny, jak dowiadujemy się z pierwszej lekcji. Prorok jest kimś, kto wygłasza słowa nie swoje, lecz Boga. Słowa Boga są włożone w jego usta niczym perły do wnętrza muszli. Szum muszli to prorokowanie, dowodzenie o istnieniu perły. Nie są to krzykliwe ludzkie racje, lecz opiekuńcze prawdy Boga. Po drugie prorok jest osobą o nikogo tak się nietroszczącą jak właśnie o Boga i to bardziej niż kochający mąż o żonę, czego potwierdzenie odczytujemy w lekcji z Listu św. Pawła do Koryntian. Troska o Boga jest efektem odkrycia troski Boga o człowieka. Nikt nie marzy o trosce, która jest jedynie żałosną litością, lecz o trosce, która jest odkryciem w nas wartości wzbudzającej podziw.
Dwa pierwsze czytania uwypuklają dwie istotne cechy proroka. Ale jest jeszcze trzecia, uwidoczniona w ewangelicznym fragmencie: prorok sam jest spełnionym proroctwem. Kiedy ktoś jest poetą, sam w pewnym sensie powinien być żywym poematem. Podobnie jest z proroctwem. Gdy się prorokuje, powinno się być samemu wiernym temu, co się głosi. Opętany prorokował, twierdząc, że Jezus jest Świętym Boga, ale jego życie stało w jawnej sprzeczności z tym, co głosił. Poza tym on KRZYCZAŁ, a nie NAUCZAŁ jak Jezus. Krzycząc, możemy robić wielkie wrażenie. Dążenie do nieustannego wywierania wrażenia na innych to cecha socjopatów. Pewną wokalistkę rockową zapytano, dlaczego tak krzyczy w czasie koncertu. Skonsternowana odrzekła: „Krzyczę, by być usłyszaną”. Ale wydaje się, że bardziej zależało jej na tym, by innych zagłuszyć, niż żeby być usłyszaną.
Proroctwo jest wyrazem troski Boga o człowieka, który pragnie obudzić taką samą troskę człowieka o Boga. Jego celem jest miłość, bo Jego początkiem jest miłość. Bóg odsłania się w proroctwach taki, jaki jest naprawdę - jako Bóg troskliwy. Opętany z synagogi krzyczał zaś, że Jezus przyszedł, aby zgubić. To demoniczny i kłamliwy obraz Boga. Jeśli więc i ty odsłaniasz Boga jako troskliwego Ojca i masz o Niego troskę najczulszą, jesteś prorokiem, choć może o tym nie wiesz! Tylko zadaj sobie pytanie: nauczasz czy krzyczysz? Straszysz Bogiem czy rozbudzasz zaufanie w innych do Niego? Ukazujesz Boga, który chce zgubić człowieka, czy też takiego, który pragnie człowieka odnaleźć? Nikt nie jest prorokiem, kto nie ujrzał w sobie spełnionych obietnic Boga. Najpiękniej jest troszczyć się o Niego. Domyślać się Jego pragnień, współczuć Mu, boleć razem z Nim i cieszyć się Jego radością. Pytać się o Jego zmartwienia, pocieszać Go i poświęcać Mu czas. Wynagradzać Mu obelgi, pertraktować z Jego gniewem, być kimś tak zaufanym, że odważy się zwierzyć i ujawniać swe tajemnice. Tylko między przyjaciółmi tajemnice nie są tajemnicami. Prorok jest przyjacielem Boga.
Opuścić, aby odnaleźć
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Oddal na pół godziny wszystkich i wszystko, a odkryjesz bliskość Boga. Poczujesz, jak ujmuje cię za dłoń.
Życie nigdy nie zamknie się w jakiś system, który uwolni od lęku i błędu. A mimo tej oczywistej prawdy ciągle pytamy: Dlaczego tak trudno żyć? Dlaczego tak trudno jest uwierzyć w szczęście i tak łatwo dajemy opętać się beznadziei? Życie bez choćby próby zrozumienia jest więcej niż marnotrawstwem. Dopóki nie spotkamy naprawdę Tego, który potrafi ująć nas za rękę i podnieść z tego pożaru beznadziei, jaki nas trawi miesiącami i latami; dopóki nie spotkamy Tego, który jednym słowem odpędzi od nas sforę demonów, nic nie możemy ani dla siebie, ani dla innych uczynić. Bez spotkania z Bogiem, który z troski o nas stał się człowiekiem, błądzimy w udręce.
Uzdrowieniem ze zwątpienia i hiobowych rozpaczy jest bliska obecność Boga. Na pewno jakimś rodzajem pozyskania tego przywileju bliskości jest ewangelizowanie, przekonywanie o zbawieniu w Jezusie. „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii”. Ta wypowiedź nie jest wyznaniem znerwicowanego faryzeusza, który głosi miłość Boga, ponieważ lęka się zemsty Wszechmogącego. To nie był lęk przed niewypełnieniem „micwy” nowotestamentowej. Powiedział te słowa, bo zdał sobie dogłębnie z tego sprawę, że prawdziwą przyczyną rozpaczy jest po prostu oddalenie od Boga, a nie może być blisko Boga ten, kto innych do Niego nie przybliża.
Istnieją ludzie, którzy zbliżają się do Boga raz do roku, na jedną godzinę, choćby w okresie spowiedzi wielkopostnej, i to im wystarcza. Nie czują tęsknoty. Czy to nie tłumaczy tego, skąd u nich biorą się hektolitry łez rozpaczy? Bliskość miłości daje nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale i szczęścia. Nawet oddalenie od drugiego człowieka budzi ból, cierpienie, tęsknotę palącą jak gorączka, a niekiedy nawet coś w rodzaju opętanego przymusu połączenia się z osobą kochaną i oddaloną. Ale są i tacy, dla których opuszczenie Boga tylko na jedną godzinę powoduje osunięcie się w mroki niewymownej nostalgii i smutku. Do których należysz? Istnieją różne wrażliwości. Czy wiesz, dlaczego tak trudno ci żyć?
Obecność i bliskość Jezusa jest dla każdego rozpalonego cierpieniem człowieka, który swe dni i noce przeżywa w udręce i w walce, niczym ujęcie za rękę. Jest poderwaniem z upadku. Kiedy On jest blisko, mija każda gorączka, opuszcza nas każdy demon. Opuszcza nas opuszczenie. Trzeba koniecznie doznać tej bliskości, dowiedzieć się, gdzie i w jaki sposób można jej doświadczyć! Na pewno nie musisz udać się do Tybetu ani wyjechać do Jerozolimy czy Mekki. Oddal na pół godziny, na godzinę, wszystkich i wszystko, a odkryjesz bliskość Boga. Poczujesz, jak ujmuje cię za dłoń. Jezus, pragnąc spotykać się z Ojcem, oddalał się nawet od apostołów, oddalał się nawet od tych, którzy go szukali. Poszedł w sam środek pustego miejsca.
Trędowate myśli
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Nieczysty jest ten, kto za wszelką cenę chce zwrócić uwagę na siebie.
Czystość może budzić zadowolenie, a nawet zachwyt czy szczęście. Sprzątamy mieszkanie, bo w czystym pomieszczeniu czujemy się dobrze. Odkurzamy meble, czyścimy buty, pierzemy ubrania. Kąpiel daje przyjemną satysfakcję. Brudne, spocone ciało może wprowadzać kogoś w dyskomfort psychiczny. Nie wyobrażamy sobie spożywania obiadu na niemytych od tygodni talerzach. Używanie sztućców, na których są relikty poprzedniego posiłku, budziłoby obrzydzenie. Do tego miejsca zarówno ateiści, jak i ludzie wierzący są zgodni.
Co jednak oczyszcza nasze myśli, uczucia, a przede wszystkim to, co jest jeszcze głębiej niż samoświadomość i dusza? Czy oczyszczone ze wstrętu do siebie spojrzenie nie jest ważniejsze niż czysta koszula albo brak brudu pod paznokciami? Czy czyste spojrzenie na drugiego człowieka, pozbawione pożądania lub pogardy, nie jest ważniejsze niż wymyte przed świętami okna w mieszkaniu? Wszyscy czujemy, że czystość jest konieczna nie tylko w naszym otoczeniu lub zewnętrznej demonstracji osoby. Nieczyste myśli i nieczyste motywy, brudne sumienie i nieuczciwe postępowanie, podejrzane zachowanie i śmierdzące sprawy biorą się z czegoś jeszcze bardziej zatęchłego w nas samych.
Skąd się bierze wszelka nieczystość w naszym postępowaniu? Ze skupienia na sobie. Trędowaty to człowiek chory na paskudne schorzenie ciała, ale zdaje mi się, że jeszcze bardziej trędowaty jest ten, kto patrzy na siebie z obrzydzeniem, nawet jeśli jego ciało nie jest pokryte gnijącymi strupami. Obrzydzenie do siebie to efekt wieloletniego skupienia na sobie: na wyglądzie, na pozycji w społeczności, na walorach seksualnych, na każdym słowie i geście. Dlatego jakże zdrowo brzmią słowa Pawła, kiedy wyznaje, że jego troską nie jest zajmowanie się sobą, tylko zbawienie innych. Opis trędowatego z Księgi Kapłańskiej jest zaszyfrowaną informacją. Ktoś, kto włóczył się po drogach Ziemi Świętej, mając rozwichrzone włosy, zasłoniętą brodę, będąc obsypany plamami lub obrzękami na skórze i krzycząc: „nieczysty!”, nie mógł być niezauważany. Na kogoś takiego wszyscy zwracali uwagę, i chyba to jest właśnie „trędowate” podejście do życia. Nieczysty jest ten, kto za wszelką cenę chce zwrócić uwagę na siebie! Ktoś może być nieczysty, żądając uwagi innych nawet z powodu doznanego uzdrowienia!
Jezus nie chciał być w centrum uwagi. Nie pławił się w ludzkim uwielbieniu. Zupełnie inaczej zachowuje się trędowaty - on z uzdrowienia uczynił show! Jezus nie tylko dlatego surowo mu zakazywał rozgłaszania cudu, bo chciał być skromny, ale też dlatego, bo chciał uzdrowić trędowatego z przyczyny jego choroby: z chorej potrzeby zwracania na siebie uwagi z jakiegokolwiek powodu. Łatwiej uzdrowić kogoś z trądu ciała niż z trędowatych pragnień i trędowatego myślenia
Przebaczenie bez skruchy
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
W Chrystusie obietnica przebaczenia jest zawsze na TAK! On nigdy nie chce nie przebaczać.
Wczytując się w lekcję z Izajasza, doznaję zdziwienia. Zostało tam opisane, jak Bóg odpuszcza grzechy swojemu ludowi bez uprzedniej skruchy! Co więcej, posługując się prorokiem, Bóg wyznaje grzechy Jakuba, czyli Izraela, jakby w zastępstwie niedoczekanej skruchy: znudziłeś się Mną, zamęczasz Mnie swą występnością! Po takich wyrzutach spodziewalibyśmy się przyznania się Izraela do win i uderzenia się w piersi! Tymczasem Izrael milczy. A jednak Bóg bezzwłocznie mówi: przekreślam i nie wspominam twoich grzechów.
Równie zadziwiające jest zachowanie Jezusa w stosunku do milczącego paralityka, który przecież nie wyznał swych grzechów ani nie prosił o ich przebaczenie, może nawet nie dostrzegał związku między swoim położeniem a własnymi nieprawościami? Niekiedy tak zachowują się ludzie przy konfesjonale po kilkunastu latach nieobecności. Są sparaliżowani wstydem, zapominają słów, nieporadność i tajemnicza amnezja uniemożliwiają im swobodne wyznanie. Jezus wychodzi pierwszy z inicjatywą przebaczenia: Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy!
To zdumiewające, gdyż zarówno w judaizmie, jak i w chrześcijaństwie dostępność przebaczenia jest uwarunkowana skruchą. Dlaczego więc w tych dwóch miejscach Biblii Bóg zupełnie inaczej się zachowuje? Bóg nie chce przebaczać, On bardzo chce przebaczać! Człowiek swoją nieprawością może doprowadzić się do takiego stanu, który daje się tylko zilustrować przygniatającym paraliżem. Nieczułość, która paraliżuje nawet jego zdolność do wypowiedzenia grzechów. Incydent z paralitykiem jest rewelacyjnym dowodem miłosierdzia Boga! W Chrystusie obietnica przebaczenia jest zawsze na TAK! ON NIGDY NIE CHCE NIE PRZEBACZAĆ, ale faktem jest, że niekiedy zmuszamy Go do tego czymś gorszym niż paraliż, krnąbrnością! Oby się tylko znaleźli tacy, którzy mnie lub ciebie zaniosą pod Jego stopy, gdy już paraliż nieprawości stanie się milczeniem bezsiły!
Oczywiście, nie znaczy to, że jesteśmy zwolnieni z wyznawania win choćby w sakramencie pojednania. Raczej dzięki temu wydarzeniu dajmy się do końca przekonać, że nie ma takiej winy, której Jezus nie chciałby darować i nie ma takiego grzechu, którego nie chciałby odpuścić. Zauważmy tę stanowczą i nieugiętą wolę okazywania miłosierdzia! To jest właśnie to niepodważalne TAK, jakie w Nim odczytujemy, gdy niepewnym wzrokiem spoglądamy w Jego oczy, pragnąc nieśmiało prosić o darowanie kolejnych podłości. Miejmy tylko decyzję wyznania, choćby nawet nas paraliżowało przy samym wyznaniu! Jeśli pragniemy usłyszeć od Jezusa TAK na naszą prośbę o przebaczenie, zacznijmy mówić NIE temu wszystkiemu, co uśmierca życie Boga w nas.
Raj na pustyni
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Próbujemy zrekonstruować raj i ciągle to samo. Rozkładają nas na łopatki nie nieszczęście, lecz wygoda i brak powstrzymania się przed konsumpcją.
Noe ratuje nawet zwierzęta, a po potopie zasadza winnicę, czyli ogród. Wszystko miało być takie jak przed grzechem. Z powodu owoców jednak upada, jak Adam. Łatwiej człowiek radzi sobie z katastrofą, wobec rozkoszy jest bezbronny. Noe więc upada i doznaje wstydu, obnażenia, zupełnie jak pierwszy człowiek. Wszyscy próbujemy zrekonstruować raj, mniejszy lub większy, i ciągle to samo, rozkładają nas na łopatki nie nieszczęście, lecz wygoda i brak powstrzymania się przed konsumpcją przyjemności. Każdy marzy, by szczęście było ciągle na wyciągnięcie ręki i by się z niej nigdy nie wyślizgnęło.
Czy nie utraciłeś jeszcze świadomości tego, czego naprawdę pragniesz, czy też tak bardzo nie wierzysz już w spełnienie się twoich pragnień, że zepchnąłeś je w lochy wyparcia i zaprzeczenia? Dokonać czegoś pięknego lub wyjątkowego dla innych? Pragniesz zdrowia lub miłości, urody lub wolności od kłopotów i zmartwień, wolności od grzechów, uzdrowienia ran, albo może pragniesz nie być opuszczonym, budzić w innych radość i zawsze być kochanym i kochającym? Zapewne też, by życie twoje zawsze było sensowne i miało swój cel. Inaczej mówiąc, żeby twoje życie było rajem, i jest to potężne pragnienie warunkujące wszelkie twoje działania. Może nawet po latach wysiłków osiągniesz część z tych pragnień. Wiesz jednak dobrze, że i tak to wszystko stracisz. Nic nie możesz mieć na zawsze i z nikim na zawsze być. Wszystko w tym świecie jest tylko na pewien czas. Tym bardziej będzie bolało stracić to wszystko, im bardziej rajsko ułożyliśmy sobie istnienie. Kto może uleczyć ten ból utraty, albo nosi w sobie obietnice raju nieutracalnego?
Nie chodzi o tymczasowe uśmierzenie wszelkich strat albo o oszukiwanie się, że wiecznie będziemy tak żyć, jak żyjemy, lecz o zbawienie radykalnie ostateczne. Dlatego warto zauważyć to, co objawia Jezus, który odtwarza raj na pustyni, a nie w winnicy jak Noe! Żyje wśród zwierząt, usługują Mu aniołowie i kusi Go szatan. Jak w raju. Zaczął jednak raj od wyrzeczenia się rajskich warunków i się udało! Udało się oprzeć szatanowi. Nie On był zagrożony pokusą, bo Bóg nie doznaje kuszenia, ale dopuścił do siebie szatana, właśnie w tak skrajnych warunkach, abyśmy wszyscy to zrozumieli, że raj jest możliwy, gdy się wyrzekniemy rajskich wygód. W filmie Pawła Łungina „Wyspa” pokutnik Anatolij przyjmuje wygodnego przeora na nocleg w kotłowni, po pożarze, z którego ocalił tylko ciepłe buty i miękką pierzynę. Po czym zabiera mu obuwie i wrzuca je do pieca, później topi w morzu pierzynę. Pozbawia go ostatnich dwóch skarbów, jakie ocalały z pożaru. Komuś, kto wszystko stracił, nie powinno się odbierać tego, co mu pozostało, a jednak rzeczy, do których się zanadto przywiązujemy, tworzą z nas istoty pełne lęku i pozbawiają nas nadziei.
Śmierć i ekstaza
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Pod powierzchniową warstwą każdego cierpienia, pod każdą samotnością i pogardą do siebie, kotłują się pragnienia wiecznego szczęścia.
Bóg oszczędził syna Abrahama, ale własnego nie, lecz wydał Go za nas wszystkich. A skoro poniósł za nas śmierć, co więcej, zmartwychwstał z miłości do nas, to naprawdę zdobył nas i żadne oskarżenie, wyrzuty sumienia albo perfidne potępianie szatana nie potrafią wzbudzić nawet najmniejszej wątpliwości co do nieodwracalnej woli zbawczej Boga. Pozostaje pytanie: skoro Bóg mówi o Chrystusie: „to jest mój Syn umiłowany”, to dlaczego pozwolił, aby był wydany na tak okrutną śmierć? Czy Abraham nie kochał Izaaka?
Ogromnie, a mimo to zgodził się na jego śmierć, nawet sam był gotowy go zabić! Był gotowy go zabić, bo kochał jeszcze bardziej Boga. Bóg kocha swego Syna, ale zgodził się na Jego śmierć, bo kocha również nas. I to jak, skoro nie oszczędził Syna. Z miłości ratuje się kogoś, nawet za cenę cierpienia, nawet za cenę śmierci. Tylko taka miłość się liczy, która jest silniejsza niż to, co najsilniejsze, czyli śmierć. Tylko takiemu sercu uwierzę, które pozwala sobie na cios ode mnie, a jednak nie zamyka się, tylko jeszcze bardziej na mnie się otwiera. Dlatego Jezus umarł na krzyżu. Dał mi dowód swojej miłości. Tylko takie życie się liczy, które nie lęka się śmierci, gdyż jest silniejsze niż ona.
Rzadko zdajemy sobie sprawę, na jak niebezpiecznym świecie żyjemy. Prawda o świecie dopiero dociera do nas, gdy stajemy w obliczu śmierci. Nieczęsto dociera do nas z całkowitą jawnością bolesna prawda o niemożliwości zdobycia trwałego szczęścia na tym świecie, choć motamy się ciągle w złudnych marzeniach. Śmierć wszystko nam zabierze, dlatego jakże ważne jest wiedzieć, czy śmierć jest rzeczywiście końcem, czy też początkiem. Pod powierzchniową warstwą każdego cierpienia, pod każdą samotnością i pogardą do siebie, migreną i impotencją, otyłością i cukrzycą, napięciem nerwicy i lękiem, żałobą po śmierci i kompulsywną seksualnością, nieopanowanymi emocjami i depresją, a nawet pokusami samobójczymi kotłują się pragnienia wiecznego szczęścia. Im bardziej są usilne, tym boleśniejsze jest ich niespełnienie tutaj. Bóg nie chciał, byśmy byli rozdarci przez te pragnienia i niemożliwość ich spełnienia. Czyni
wszystko, abym przylgnął do Niego już teraz, by TERAZ stało się ZAWSZE.
Po Przemienieniu apostołowie nie widzieli już nikogo przy sobie, tylko samego Jezusa. Oto właśnie chodzi-ło: nie widzieć już nikogo, tylko Jezusa! Mistyka chrześcijańska nazywa taki stan UNIO MISTICA, żydowska posługuje się słowem DEWQUT, czyli przylgnięcie do Boga, nieutracalna więź z Bogiem. Jest to za-równo zachwycająca ekstaza, jak i nieustanna świadomość Jego bliskości w każdej mizernej chwili istnienia. Świat się wtedy wygasza, jak światła w mieście nocą po awarii elektryczności, a jedynym światłem pozostaje tylko Jego postać, lśniąco biała jak księżyc.
Ciało jak katedra
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Możemy albo swoje ciało uczynić świątynią dla Boga, albo z ciała uczynić bożka.
Herod, przebudowując drugą świątynię jerozolimską, używał gigantycznych bloków skalnych. Niektóre z nich miały ponad dziesięć metrów długości i ważyły do sześciuset ton. Dziś została ruina muru zachodniego. Poważna liczba ludzi jest przekonana o wyjątkowości swojego istnienia, która zapewni im nienaruszalność. Myślą, że do każdego może zbliżyć się śmierć, ale nie do nich! Podobne wyobrażenie mają o życiu, powinno być nieustanną gratyfikacją i spełnieniem oczekiwań. Powinni jeść makaron al pesto, popijając winem Carlo Rossi, albo meksykańską enchidalas, zalewając tequilą, i nie odcierpieć tego bólem wątroby! Powinni mieć powodzenie u płci przeciwnej, doprowadzające ją do wytrzeszczu oczu. Oczekują, że będą zawsze zdrowi jak kaukaski góral i nie będą chorować na raka krtani mimo palenia kubańskich cygar! Powinni być piękni nawet w wieku emerytalnym. Mądrzy i posiadający zawsze rację, jak to się zdarza adwokatom amerykańskim w procesach o odszkodowania.
Ale pewnego dnia, mimo że nawet na jedną sekundę nie dopuszczali do siebie myśli o zawaleniu się ich życia, wszystko runie jak mur z pustaków. Budowla ciała, gmach myśli, architektura uczuć, twierdza wiedzy, wszystko się rozleci! Jezus mówi jednak o odbudowaniu Jego ciała. Święty Augustyn, w jednej ze swych homilii, zinterpretował owe 46 lat, na które powoływali się Żydzi, jako ukryte słowo ADAM, gdyż w greckiej gematrii litery tego słowa dają sumę 46. Zburzenie starego Adama, człowieka zainfekowanego grzechem, jest nieuchronne, tylko czy równie nieuchronne jest jego powstanie w trzech dniach? Czy znowu człowiek będzie miał 46 chromosomów?
Gdyby ktoś porównał rozetę z katedry w Chartres i obraz obrotu spirali ludzkiego DNA widziany z góry, to doznałby olśnienia: są takie same. Świątynią jest nasze ciało. Rozumieli to średniowieczni architekci, którzy w szczegółach katedr ukrywali informacje o zbawieniu, a kształt tamtych gmachów przypominał układ ludzkiego ciała. Weźmy na przykład katedrę w Troyes: „Zauważono, że zwornik sklepienia w prezbiterium znajduje się na tej wysokości, która, liczona jak należy w stopach i calach, wynosi 88 stóp i 8 cali, zatem 888, co jest liczbą odpowiadającą imieniu Jezus pisanemu po grecku. Więcej jeszcze: zabity Baranek i Chrystus w Majestacie są przedstawieni w zworniku tego sklepienia na tej samej wysokości 88,8, o kilka sążni od witraża, na którym święty Jan pisze swoje proroctwo. W taki sposób 888 jest sumą sześciu liter greckich składających się na imię IHSOUS: I (10) H (8) S (200) O (70) U (400) S (200) 888” (Jean Hani).
Ciało może być świątynią, ale też złotym cielcem. W Księdze Wyjścia, tam gdzie jest mowa o tym, jak ma być zbudowany Przybytek Boga, jest też mowa o orgii wokół złotego cielca. Możemy albo swoje ciało uczynić świątynią dla Boga, albo z ciała uczynić bożka.
Cała prawda
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Jest różnica między tym, co sami o sobie myślimy, a tym, co naprawdę sobą reprezentujemy. Śmierć będzie momentem wstrząsającego zdemaskowania.
Babilończycy zburzyli Przybytek Pana, a Żydów uprowadzili do niewoli. Po kilkudziesięciu latach Cyrus pozwolił im nie tylko wrócić, ale i odbudować świątynię. Budujemy swoje życie, ale w końcu ono zapadnie się w śmierć. Jednak Chrystus przez wielką swą miłość przywróci nas do życia na wyżynach niebieskich. Ten piękny tekst z listów Pawłowych dotyczy najistotniejszej z tajemnic chrześcijaństwa: ZBAWIENIA, które jest łaską Boga dla człowieka. Jesteśmy zbawieni łaską. Nie zbawiamy się sami, lecz jesteśmy zbawiani. Nie jest to efekt naszych wysiłków, lecz Bożego ograniczenia swej sprawiedliwości na korzyść nieograniczonego miłosierdzia.
Każdy człowiek potrzebuje zbawienia. Czy życie nie pokazuje nam codziennie, iż każdego dotyka cierpienie, choroby, nieszczęścia, wreszcie śmierć? Za tym wszystkim ukrywa się władza skutków grzechu oraz sił wrogich człowiekowi, czyli podszeptów szatana, który ma wpływ na nasze życie - wpływ najfatalniejszy. Celem złego ducha jest doprowadzenie człowieka do wieczystego cyklu nieszczęść i autodestrukcji. Bóg nie chce, aby udręki ciągnęły się za ludźmi przez wieczność. Bóg nie chce, abyśmy przez grzechy doprowadzili do takiej nienawiści do siebie samych, by nie móc przyjąć siebie w obliczu ostatecznej Prawdy. Wobec Boga Prawdy nikt nie będzie mógł się ostać, nie będąc prawdziwy!
Jak trudno było Nikodemowi stanąć w świetle! Nawet jego rozmowa odbyła się nocą. Śmierć będzie początkiem odsłonięcia się całej prawdy o nas samych. Nie tej, którą budujemy na własnych przekonaniach o sobie, lecz prawdy, którą widzi w nas Bóg. Jest gigantyczna różnica między tym, co sami o sobie myślimy, a tym, co naprawdę sobą reprezentujemy. Śmierć będzie trudnym momentem wstrząsającego zdemaskowania. Nikt by tego nie wytrzymał, więc Bóg nas zbawia, usprawiedliwia, przebacza już teraz. Z dnia na dzień, a może częściej z nocy na noc, pozbawiani jesteśmy złudzeń o sobie i całym losie.
Spowiadamy się, czyli bierzemy odpowiedzialność za nasze mroczne czyny, jednocześnie stając się coraz bardziej sobą. Pierwszą stroną zbawienia jest usprawiedliwienie z grzechów. Druga strona jest o wiele wspanialsza: życie wieczne w nieutracalnym szczęściu. Światło słów Boga nie tylko odsłania mroki naszego sumienia, ale też prawdę o miłości Boga, Jego obietnicach i wreszcie szczęście życia w Nim. Nikt jednak, kto ukrywa przed sobą samym nieszczęście grzechu, nie zobaczy szczęścia nieba. Im głębiej stajemy się uczciwi w wyznawaniu grzechów, tym bardziej zostajemy wyniesieni na wyżyny niebieskie. Wywyższenie Syna Człowieczego dokonało się w tym momencie, w którym uniżył się aż do całkowitego obnażenia, gdy już żadna szata nie skrywała Jego ciała. Kwiat staje się owocem, gdy odpada z niego ostatni zwiędnięty płatek.
Zabijanie śmierci
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Ofiary zbliżały człowieka do Boga i taki był ich cel, ale też unaoczniały przeszkodę: śmierć!
Jezus mówiąc o wywyższeniu ponad ziemię, miał na myśli nie tylko ukrzyżowanie, ale uczynił aluzję do liturgicznych ofiar świątynnych zwanych OLAH. Była to ofiara wznosząca się w ogniu. Ten rodzaj ofiary musiał być całopaleniem i składano na nią domowe zwierzęta lub ptaki. Prorok Ezechiel wieszczył o takiej ofierze, składanej z baranka bez skazy, gdy prorokował o Nowej Jerozolimie (Ez 46,13). A zatem Chrystus zachowuje się jak kapłan, który już nie ze zwierząt, ale z siebie samego czyni ofiarę. Dla współczesnego człowieka ofiary ze zwierząt mogą wydawać się dziwne i okrutne. Zapominamy, w jakim świecie się dokonywały. W okolicznych państwach również składano ofiary ze zwierząt, a niekiedy nawet z ludzi. Wydaje się, iż ten rytuał miał charakter uśmierzania lęku przed śmiercią. Śmierć była dla człowieka granicą, w której wyczuwał kres swej władzy i początek wszechmocy bóstwa. Zabijając zwierzę, nie tylko uśmierzał lęki, ale też próbował przezwyciężyć własną śmierć.
Dla Żydów składanie ofiar ze zwierząt miało jeszcze dodatkowe znaczenie. Egipcjanie, Asyryjczycy, Babilończycy i inne ludy czcili zwierzęta jako bóstwa. Zabijanie zwierząt przez Żydów mogło więc stanowić akt zrywania ze skłonnościami do wielbienia stworzenia. Inni uważali, że akt zarzynania zwierzęcia miał charakter symboliczny. Zwierzę uosabiało zezwierzęconą naturę człowieka. Zabić zwierzę to symbolicznie zabić w sobie to wszystko, co się zdegenerowało w człowieku, czy też zdehumanizowało. Byłby to ekstremalny wyraz powrotu do tego, co w nas jest ludzkie. Maharal z Pragi twierdził, że był to akt wyrażający zniesienie istoty własnej w obliczu Boga. Bliskość Boga sprawia, że moje własne JA zostaje zniesione, uniżone jak zwierzę i starte w ogniu w popiół nicości.
Liturgia ujawnia niezwykłą bliskość pomiędzy człowiekiem a Bogiem, przypominając jednocześnie o przepaści śmierci pomiędzy nimi. Niektóre ofiary nazywały się KORBAN. Po polsku musielibyśmy to oddać jako ZBLIŻENIE! Ofiary zbliżały człowieka do Boga, stwarzały najbliższą relację z Bogiem i taki był ich cel. Najbliższa zażyłość z Bogiem była celem wszystkich ofiar, ale też unaoczniała przeszkodę: śmierć! Hebrajskie KAREB, od którego pochodzi nazwa tych ofiar, u Izajasza (58,2) tłumaczy się właśnie jako pragnienie zbliżenia do Boga. Dlaczego jednak przez śmierć? Bo śmierć stanęła nam na drodze do życia w Bogu. Śmierć, która poczęła się z grzechu. Nie da się jej ominąć, trzeba ją przekroczyć. Czegoś takiego mógł dokonać tylko ktoś nieśmiertelny, by śmierć nie była już przepaścią pomiędzy człowiekiem i Bogiem. Kontekst powyższej wypowiedzi Jezusa jest zresztą sprzyjający dla tej interpretacji. Grecy PRZYBLIŻYLI się wszak do Filipa i wyrazili pragnienie ZBLIŻENIA się do Jezusa, a przebywali tam, by ZBLIŻYĆ się do oddania pokłonu Bogu.
Skóra hańby, szata chwały
o. Augustyn Pelanowski, OSPPE
Nie widzimy uwolnienia, jesteśmy ślepi na zbawczy proces, ale on dokonuje się w nas dzięki łasce wysłużonej przez Jezusa na palu krzyża.v
Nie szata zdobi człowieka, ale człowiek pozbawiony szat jest sprowadzony tylko do tego, co cielesne. Duch odsłania się, gdy zakrywamy ciało - stąd w obrzędowych czynnościach używa się ozdobnych szat liturgicznych. Gdy czytam opis męki Jezusa, moją uwagę przykuwa ceremoniał oprawców, którzy ubierali i zdzierali z Niego szaty. Najpierw ubrali Go w purpurę, wkładając koronę z cierni. Gdy wyszydzili, zdarli z Niego purpurę i włożyli Jego własne szaty. Po ukrzyżowaniu rzucili losy o odzienie Jezusa. A gdy wreszcie umarł na krzyżu, rozdarła się zasłona świątyni niczym płaszcz Kajfasza rozdarty ze zgorszenia. Józef z Arymatei owinął ciało Chrystusa w czysty całun i złożył w grobie wykutym w skale.
Jeszcze wcześniej, u samego zarania ludzkości, gdy ludzie tracili rajską zażyłość ze Stwórcą, Bóg przyoblekł Adama i Ewę w odzienie ze skór. Jeden ze starożytnych midraszy żydowskich mówi, że Bóg wykorzystał skórę węża, którą ten zrzucił, i ubrał w nią Adama i Ewę. Być może ta próba wyjaśnienia była podyktowana faktem, iż nagość Adama i Ewy została nazwana ARUMIM, wąż zaś był najprzebieglejszym ze wszystkich stworzeń i jego przewrotność nazwano ARUM.
Gdy czytam o zrzucaniu szat przez ludzi w czasie, gdy Jezus wjeżdżał do Jerozolimy, kojarzę tę scenę ze zrzucaniem skór przez węża - powszechna przemiana w nowe kształty miłości i koniec egzystencji upodabniającej człowieka do węża, który ukąsił śmiercią. Jezus kiedyś porównał się także do węża wywyższonego na palu, ponieważ w Nim dokonało się zwycięstwo nad grzechem i śmiercią, czyli nad wężem. Zrzucenie skóry przez węża w wielu religiach wyrażało ideę odrodzenia w nowej postaci.
Gdy kamienowano Szczepana, Żydzi zrzucili szaty u stóp Szawła, by nie mieć nic wspólnego z tą zbrodnią. Zrzucenie szat wyrażało w tej sytuacji zrzucenie z siebie winy. Kiedy wąż zaczyna zrzucać skórę, jego oczy nic nie widzą, jest ślepy, i taki stan może trwać trzy dni, jest wtedy jakby zamarły. Nie widzimy uwolnienia, jesteśmy ślepi na zbawczy proces, ale on dokonuje się w nas dzięki łasce wysłużonej przez Jezusa na palu krzyża, właśnie wtedy, gdy zdzierano z Niego ostatnie szaty.
We wnętrzu grobu
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Bóg przede wszystkim jest życiem, a dopiero potem miłością, miłosierdziem czy mądrością.
Ani puste skorupy jajka po wykluciu się pisklęcia, ani puste więzienie po ogłoszeniu amnestii nie wzbudzają takich nadziei jak ujrzenie pustego grobu. Zobaczyć pusty grób, to przekonać się o bezradności śmierci wobec życia, jakie w sobie nosił Jezus. To życie w najradykalniejszym znaczeniu tego słowa. Życie wieczne, które udziela życia, a nawet wzbudza oryginalne życie z zepsucia śmierci. Jan pisze w swoim liście o współuczestnictwie w życiu wiecznym, jakie objawiło się w Jezusie.
Pisze z taką wiarą, na jaką może zdobyć się tylko ktoś przekonany nie tylko intelektualnie, ale doświadczający pełnią swego jestestwa potęgi życia udzielającego się ludzkości wprost z wnętrza Syna Bożego. Bóg przede wszystkim jest ŻYCIEM, a dopiero potem miłością, miłosierdziem czy mądrością. A tymczasem, paradoksalnie, oczywistość tego życia wiecznego można ujrzeć jedynie wtedy, gdy równie przenikliwie jak ci dwaj uczniowie spojrzymy w głąb śmierci, w jej pustkę podobną do pustego grobu. Przyglądając się śmierci, ujrzymy życie wieczne poza nią.
O czym przekonuje cię śmierć?
Cokolwiek osiągniesz, na pewno to stracisz. Pewnego dnia twoje życie doczesne stanie się tylko historią. Czym jest twoja historia - tylko przemijaniem czy aż stawaniem się? Pewnej godziny wydasz ostatni grosz, pewnej minuty ktoś obok ciebie umrze, nawet jeśli kochałeś tę osobę ponad własne życie. W pewnej chwili sam upadniesz na podłogę lub chodnik i poczujesz zimny beton na policzku. Może będzie to ostatnie twoje wrażenie? Zamkniesz oczy i nawet nie wiesz, czy za powiekami cokolwiek jeszcze zobaczysz. Nie myślimy o godzinie śmierci, bo obawiamy się, że poza nią już nic nie ma. Apostołowie dobrze przyjrzeli się śmierci, weszli do wnętrza grobu i zobaczyli to, co można zobaczyć za zamkniętymi powiekami.
Życie Jezusa jest silniejsze. Przez wiele lat możesz podtrzymywać swoje życie w świetnym zdrowiu, ale i tak dopadnie cię nowotwór albo cukrzyca. Śmierć, jej nieuniknioność, jest jednak wyśmienitym pedagogiem. Jej pusty bezsens przymusza do wpatrzenia się poza nią, w horyzont wieczności. W Polsce 53 proc. ludzi nie przyjmuje faktu własnej śmierci, a jedynie 35 proc. jest jej świadomych. Wolimy o niej nie myśleć i dlatego rozmijamy się z nadzieją wiecznego życia. Po co o wszystko się staramy, skoro i tak umrzemy?
Ponieważ wszystko, co przynosi to życie, jest brzemienne w możliwość uwiecznienia naszego istnienia. Wszystko też może ukąsić człowieka jadem grzechu, śmiertelnie, na wiele lat przed śmiercią. Dlatego, gdy w spowiedzi wyciskam z siebie wyznanie moich win, niczym ktoś ukąszony przez węża wysysa jad z zarażonej rany, doświadczam powrotu życia wiecznego. Nie grób mnie przeraża, bo poza nim widzę życie w Bogu, ale grzech, bo może mnie pozbawić współuczestnictwa właśnie w tym wiecznym życiu Boga.
Zamknięte drzwi, otwarte rany
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Przekonując o miłości Boga, obdarowujesz kogoś wiecznością życia. Ponieważ głosić życie wieczne oznacza szafować tym życiem.
Zamknięte drzwi ze strachu przed ludźmi i otwarte rany z miłosierdzia do ludzi. Te dwa obrazy ujawniają jeszcze wyraźniej wolę Boga, który nie godzi się na pozostawienie człowieka bez możliwości zbawienia. Miłosierdzie jest otwarte jak nigdy niezabliźniająca się rana. Ona nie zabliźnia się nie dlatego, że jest nieuleczalna, ale dlatego, by zawsze leczyć raniących niedowierzaniem. Jezus wszedł do wnętrza zamkniętego z obawy przed ludźmi, ale uczniów wpuścił do wnętrza swego życia przez otwarte z miłosierdzia rany.
Tomasz nie był przy pierwszym ukazaniu się Jezusa. Jan zaznacza, że nazywano go Didymos. Być może nie jest to bez znaczenia? Didymos to bliźniak, ale w języku greckim oznacza kogoś podwójnego, dwojakiego. Nie wiemy, czy Tomasz miał brata bliźniaka. Tomasz należał do Dwunastu, ale nie był razem z nimi w tak ważnej chwili. Wielu ludzi może się z nim utożsamić, gdyż można być nominalnie chrześcijaninem, a nawet apostołem, i jednocześnie nie dowierzać Bogu.
Można należeć do Kościoła i nie uczestniczyć w jego życiu. Taka podwójność jest dość powszechna, a przecież bez uczestniczenia w życiu Kościoła trudno mówić o czyjejś wierze. Trudno otwierać się na kogoś, kto nam nie dowierza, nie ufa albo zamyka się w sobie. Niewiara zamyka, odcina i pozostawia gdzieś na zewnątrz. Nie wierząc czy choćby nie dowierzając, odcinam się i dryfuję w nieznane, coraz bardziej gubiąc nadzieję. Nie jest tajemnicą, że wielu ludzi, którzy stracili wiarę w miłosierdzie Boga, utraciło też wiarę w sens istnienia i odebrali sobie nawet życie. Niewiara prowadzi do zagłady, bo nawet życie doczesne pozbawia celu i znaczenia.
Podziwiam Jezusa, który nie godzi się na utratę Tomasza i objawia się specjalnie dla niego. Prawdziwie. Tomasz nie zaryzykowałby wiary, gdyby nie usilne namowy jego przyjaciół. Inni mówili mu z wielką mocą: „widzieliśmy Pana”, i stało się to modelem wszelkiego głoszenia zbawienia. Uratować kogoś z niewiary to coś więcej, niż uratować komuś zwykłe życie. Żydzi wierzyli, że mądrość polega nie tylko na kontemplacji Boga i Jego miłosierdzia, ale też na głoszeniu tegoż miłosierdzia. Nauczanie o miłosiernym Bogu było postrzegane jako akt miłości bliźniego.
Przekonując o miłości Boga, obdarowujesz kogoś wiecznością życia. Ponieważ głosić życie wieczne w Jezusie to nie tylko informować, ale też szafować tym życiem. Jan dopisuje na końcu Ewangelii: „Te [słowa] zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc, mieli życie w imię Jego”. Jan zapisał wszystko, aby wzbudzać wiarę, a wiara daje przystęp w wieczności życia. Przez wiarę udziela się nam życie wieczne Boga. Głosząc życie w Jezusie, ratuje się wielu Tomaszów od zwątpienia, które sprowadza śmierć gorszą niż samobójstwo.
Wyczytaj swoje życie z Biblii
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Między naszym losem a tym, co jest zapisane w Biblii, istnieje związek, który trzeba odkryć, aby nie dręczy-ło nas poczucie zagubienia.
Życie Jezusa było wypełnieniem Pism i często to podkreślał. Chrześcijanin, który ma pragnienie naśladowania Jezusa, nie może tego faktu pominąć. Człowiek odkrywa w sobie różne potrzeby, ale wśród nich również potrzebę spełnienia, potrzebę sensu, celowości istnienia, z czym jest nierozerwalnie związana również świadomość wartości. W naszym życiu muszą się spełnić Pisma, dlatego konieczną rzeczą jest oświecenie, którego doznali uczniowie, jak o tym czytamy dzisiaj. Wypełnić Pisma to nasycić się spełnieniem.
Gdy Józef i Maryja byli jeszcze zaręczeni, anioł Boga informował ich, że narodziny tego dziecka są przewidziane przez Pisma. Zastanawiam się nad własnymi narodzinami. Świadomość, że byłem przewidziany przez Boga, wpływa na mnie afirmująco. Rodzice Jezusa przebywając w Egipcie na wygnaniu, przypominali sobie słowa proroka Ozeasza, który wieścił, iż z Egiptu będzie wezwany Syn Boga. Moja rodzina miała również okres swego wygnania, żyła z daleka od jakiejś ziemi świętej, z daleka od świętości, zniewolona i żyjąca w strachu przed współczesnymi Herodami. Gdy Józef przybył do Nazaretu, w jego głowie ciągle rozlegały się szepty anioła mówiące o Dziecku, które będzie nazwane Nazarejczykiem, czyli człowiekiem poświęconym Bogu.
Opowiadano mi, że mój dziadek mówił o mnie, że będę poświęcony Bogu już w chwili mojego narodzenia. Jezus wyprowadził się z Nazaretu, gdy stał się dojrzałym mężczyzną i zamieszkał na pograniczu Zabulona i Neftalego, aby spełnić słowa Izajasza, który zapowiadał ujrzenie wielkiego światła przez tych, którzy wegetowali w ciemności. Moim sensem życia jest głoszenie światła Ewangelii, aby wyjaśniać najciemniejsze mroki ludziom z pogranicza rozpaczy i nadziei. Gdy spotykały Go tysiące osób, z których wyganiał złe duchy i których uzdrawiał, tylko posługując się Słowem, spełniało się słowo Izajasza, który zapowiadał obarczenie Mesjasza ludzkimi chorobami. Znam to doświadczenie. Nie mogę nikomu pomóc, jeśli w jakiś sposób nie wezmę jego ciężaru na siebie samego.
Czy na tobie też wypełnia się Słowo Pisma tak jak na Jezusie, o którym Izajasz mówił, że trzciny nadłamanej nie zgniecie, ani nie dogasi ledwie tlejącego się płomyka? Czy masz takie doświadczenie, które pozwala ci na poczucie spełnienia, gdyż nikogo nie załamałeś i w nikim nie zgasiłeś płomyka obecności Ducha Świętego? Ja niestety jeszcze tego Słowa nie wypełniłem. Nawet wjazd na oślicy do Jerozolimy był przewidziany przez proroka Zachariasza. Ale szczyt popularności dla Jezusa stał się początkiem odrzucenia. Gdy ludzie szaleli z radości na widok Mesjasza wjeżdżającego do bram Jerozolimy, widział w tym znak wieszczący jego śmierć. Czy znasz na tyle Pisma, by nie rozminąć się z własnym krzyżem, który jednocześnie będzie początkiem nowego, zmartwychwstałego życia?
Pasterz i Kamień
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Eucharystyczna pasza i pastwiska Biblii dają pokarm na życie wieczne. W tych dwóch pokarmach wyraża się troska Boga o nasze wybawienie.
Pasterz, do którego porównuje się Jezus, nie jest bosym pastuszkiem, beztrosko przygrywającym swej trzodzie kojące nuty, ale jest kimś, kto oddaje życie za owce. Który pasterz z karpackich wzgórz oddałby życie za stado owiec? Zbawić, to uratować komuś życie, poświęcając własne. Chrystus ODDAŁ swoje życie, a nie UMARŁ. Umrzeć to jedynie być pozbawionym życia własnego i nikomu przez to nie uratować życia. Oddać życie można tylko za kogoś. Bóg przede wszystkim jest życiem wiecznym, a dzieląc się życiem, konsekwentnie dopuścił nas do wieczności. Dosłownie napisano, że Jezus KŁADZIE albo UMIESZCZA swoje życie za znane Mu osoby. Józef z Arymatei
ulokował w swoim grobie martwe ciało Chrystusa. Stało się to wytłumaczeniem sekretu tego wyrażenia Jezusa: KŁADĘ SWOJE ŻYCIE! Józef z Arymatei stał się przez to interpretacją człowieka z przypowieści, który budował dom i wkopał się głęboko w skałę, a w owej głębi umieścił fundamentalny kamień. Burze, deszcze ani wiatry nie zniszczyły tego domu. Mieć w fundamencie swojego życia śmierć Syna Bożego, który zmartwychwstał, to mieć nadzieję na własne zmartwychwstanie. Tylko czy położyłem śmierć Chrystusa u fundamentów mego bytowania? Jak się to w ogóle czyni? Piotr mówi do przełożonych ludu o Chrystusie jako kamieniu węgielnym, w którym jedynie jest zbawienie. Zbudować swoje życie na śmierci Chrystusa to coś więcej, niż tylko zbudować się Jego przykładem.
Śmierć Chrystusa, jakże nieszczęśliwa, stała się pogłębieniem naszego szczęścia. O tyle, o ile On głęboko zanurzył się w mroki nieszczęśliwej śmierci, my ubogaciliśmy się w szczęście Jego wiecznego życia. Nie znam takiej opowieści o pasterzu, który widząc wyschnięte pastwisko, zrosił je własną krwią, by ożywiona nią trawa mogła stać się pokarmem dla jego stada! A przecież Chrystus właśnie czegoś takiego dokonał dla nas. Jak więc żyć śmiercią Nieśmiertelnego? Eucharystyczna pasza i pastwiska Biblii dają pokarm na życie wieczne. W tych dwóch pokarmach dostrzegamy wyraz troski Boga o nasze wybawienie.
Eucharystia karmi życiem ze śmierci Chrystusa, Biblia karmi słowami, wydawać by się mogło, umarłymi w zamierzchłej przeszłości. Biblia i Eucharystia są jak dwie piersi matki karmiącej swoje dzieci własnym mlekiem. Św. Jan Chryzostom powie: jak matka powodowana naturalną miłością do dziecka, spieszy, by je nakarmić własnym mlekiem i krwią, tak Chrystus poi swoją Krwią tych, których odrodził. W orędziu końcowym ostatniego synodu biskupów czytamy: „Tradycja chrześcijańska często na równi stawiała Słowo Boże, które staje się ciałem, ze Słowem Bożym, które przyjmuje formę księgi”. Karm się więc słowami Biblii jak Komunią, a w Komunię wsłuchaj się, jakby była przyjacielskim słowem.
Trwanie i wolność
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Życie duchowe potrzebuje troski Ogrodnika, ale też wrażliwości owoców na światło, czyli osobistej wrażliwości na światło mądrości Słowa Bożego.
Alegoria o winnym krzewie stwarza możliwości kilku interpretacji. Najpewniejsza jest tłumacząca przynoszenie owocu jako dążenie do upodobnienia się do Jezusa, gdyż w dalszej części tego fragmentu Jezus mówi: „Kto trwa we Mnie przynosi owoc obfity!”. Słowo TRWAĆ (MENO) w języku greckim oznacza też zamieszkiwanie, co jeszcze intensywniej uwypukla konieczność trwałego wszczepienia w krzyż Chrystusa. Trwałość jest cechą gwarantującą nienaruszalność oraz rozwój. Jezus prosi swych uczniów o trwanie w Nim, bo jedynie nieprzerwane zamieszkiwanie w Jego łasce powoduje owocowanie, czyli rozwój duchowy.
Przyjaźń z Jezusem nie jest przelotną znajomością z okazji świąt wielkanocnych. Co to znaczy trwać? Nie miłować jedynie słowem i językiem, ale czynem i prawdą, oraz spełniać słowa przykazań. Nie jest to więc jedynie trwałość przekonań, ale bardziej trwałość postawy. Trwać to również wytrwać mimo przeciwności, mimo presji świata i naporu kuszenia oraz ciążenia zwątpień. Najpewniejszym dowodem trwania w Bogu jest ujawnienie się w życiu człowieka obecności Ducha Świętego. Trwać w łasce uświęcającej to troszczyć się o to, by pasożyty nieprawości nie spowodowały zniszczenia naszego życia duchowego. Życie duchowe potrzebuje troski Ogrodnika, ale też wrażliwości owoców na światło, czyli wrażliwości osobistej na światło mądrości Słowa Bożego.
Uprawa winorośli wymaga wysokiego poziomu kultury materialnej, mądrości człowieka, a także wyjątkowych warunków atmosferycznych i troski ogrodnika. Czyż nie jest podobnie z trwaniem w krzewie życia Jezusa? Trwanie w Jego krzyżu zakłada: wysoki poziom kultury duchowej osoby, której zależy na duchowym owocowaniu, mądrości postępowania, specyficzną atmosferę uczuciową i wreszcie poddawanie się nieustannej trosce Ojca-Ogrodnika. Osiągnięcie słodkich i aromatycznych owoców na zwykłym krzewie winnym to efekt nasłonecznienia, które umożliwia właściwą fotosyntezę. Wszystko, co dzieje się między mną a Jezusem, powinno być intensywnie naświetlone - od tego zależy smak duchowości i aromat świętości.
Fotosynteza jest rodzajem asymilacji, czyli przyswojenia substancji koniecznych do życia, powodujących wzrost oraz odporność. Ogrodnik czyni wszystko, by dostarczyć krzewom jak najwięcej światła słonecznego oraz ochronić przed zagrzybieniem, i dlatego sadzi krzewy w pewnej odległości od siebie. Czyni się tak, by dać krzewom przestrzeń - to jeden z najstarszych sposobów hodowli winorośli, charakterystyczny do dziś w winnicach Burgundii lub Chianti. Przestrzeń w życiu duchowym jest jeszcze jednym warunkiem obfitego owocowania, czyli efektywnego życia duchowego. Czym jest jednak owa przestrzeń? Wolnością, w jakiej nas stawia Jezus, który nie mówił „musisz”, ale zawsze mawiał „jeśli chcesz”.
Wszystko w zamian za niewiele
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Bóg wyszukuje choć jednego dobrego słowa, jednej szlachetnej myśli, by mieć we mnie jakby szczelinę, przez którą wedrze się z miłością, która jest Jego Duchem.
Duch Święty, Duch miłości zstąpił wcześniej na Korneliusza i jego bliskich, zanim Piotr zupełnie przekonał się co do sensowności ogłoszenia Ewangelii Jezusa tym ludziom. Życie duchowe istnieje tylko dzięki Duchowi Świętemu, który zalewa jak powódź serce człowieka umiłowaniem. Musi się znaleźć w nas choćby jedna szczelina, by tak się stało! Gdy choć jedna cecha, jedno poruszenie w naszym wnętrzu zaistnieje, miłość wdziera się i skłania do miłowania innych. Bóg daje mi się w całkowitym zaufaniu do mnie, mimo tego, iż sam sobie nie potrafię jeszcze zaufać. Jezus ofiaruje swoim uczniom miłość, jakiej sam doświadcza od Ojca.
Czy nie jest to zatrważająco zdumiewające? Miłość Boga niczego nie tai, niczego nie skrywa, nie daje się w części albo tylko w jednym aspekcie, jednak potrzebuje choćby jednego poruszenia mojego serca, by wedrzeć się z niepowstrzymaną potęgą. Jezus powiedział: oznajmiłem wam WSZYSTKO, to znaczy, że niczego przed nimi nie zataił, zupełnie się odkrył! Miłość, którą otrzymaliśmy od Jezusa, nie może pozostać zatamowana w nas samych, stać się naszą prywatną sprawą, lecz domaga się wylania choćby na kogoś tak odległego jak Korneliusz dla Piotra! Skoro zostało się ukochanym, trzeba się wzajemnie miłować. Ale cóż takiego uczyniłem, że Bóg mnie całkowicie pokochał? Bóg tak bardzo chce ukochać wszystkich ludzi, że wystarcza mu jeden sprawiedliwy, by obdarować wszystkich swym umiłowaniem. Bóg wyszukuje choć jednego dobrego słowa albo jednej szlachetnej myśli, albo jednego sprawiedliwego gestu, by mieć we mnie jakby szczelinę, przez którą wedrze się z miłością, która jest Jego Duchem. W górskiej tamie wystarczy jedno pęknięcie, by żywioł wodny wylał się z siłą powodzi na obszary poza nią!
W Pieśni nad pieśniami (4,9) zapisano, że Oblubieniec zakochał się w Oblubienicy z powodu jednego spojrzenia jej oczu i jednego paciorka na jej naszyjniku. W oryginale Pieśni nad pieśniami w tym miejscu użyto słowa ANAK, które tłumaczy się zwykle jako `maleńki paciorek z naszyjnika'. Ale słowo znaczy również OLBRZYM albo GIGANT! Być może jeden najmniejszy, ale szczery jak złoto pacierz ma siłę zrobić na Bogu gigantyczne wrażenie, stać się olbrzymim powodem do wylania na nas Jego miłości. Bóg uwielbia się nami oczarowywać i wyszukuje w nas choćby jednego powodu do miłości. Byleby tylko w nas istniał choćby jeden powód, by tę miłość Jemu umożliwić. Jechiel Heller zapisał to w taki sposób: „Potrafisz mnie oczarować nawet jednym sprawiedliwym, przyciągasz mnie do siebie, gdy zachowujesz choćby jedno przykazanie”. Wystarczył jeden sprawiedliwy: Jezus Chrystus, by Bóg oczarował się całą ludzkością i wystarczy, że zachowujemy jedno przykazanie miłości, by otworzyły się niebiańskie zawory miłości Boga, rozlewając się na obszary ludzkiego istnienia.
Patrzeć niebem
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Niebo to pełnia przyjaźni z Bogiem. Niebo już dziś jest pośród nas, jeśli tylko żyjemy w przyjaźni z Chrystusem.
Dlaczego Ewangelista tylko jednym zdaniem mówi o Wniebowstąpieniu, skoro jest to jedna z najdonioślejszych tajemnic naszej wiary? Być może nie potrafił wyrazić tego, co wtedy się wydarzyło. Wniebowstąpienie jest zbyt niewysłowione, wymyka się ludzkim zdolnościom definiowania. Możemy też ulec wrażeniu, że Jezus po prostu uciekł z tego świata, w którym trzeba wyganiać demony, ciągle szukać języka porozumienia, narażać się każdego dnia na trudne sytuacje, ciągle uważać, by nie zatruć się toksycznymi relacjami i nieustannie kłaść ręce na chore miejsca egzystencji. Może miał tego dość i wytrzymawszy 33 lata, mając za sobą proces z artykułu o bluźnierstwo oraz hańbiącą śmierć, wymknął się do rozkoszy nieba, zostawiając nas na pastwę krzywdzących pomysłów, których sami jesteśmy autorami? Nie, to nie była ucieczka, ale przetarcie szlaku, otworzenie nowych możliwości!
Bóg nie zainwestował w rekonstrukcję raju na skalanej ekologicznie ziemi, ale otworzył drogę do Nowej Ziemi i Nowego Nieba. Jezus, wstąpiwszy do nieba, nie zrzucił skóry człowieka z traumatycznym grymasem i politowaniem, ale podniósł ludzką naturę tam, dokąd nie sięgają ani nasze aspiracje, ani nawet nasza wyobraźnia. Jezus mówił niewiele o niebie nie dlatego, że jest ono iluzją, ale dlatego, że nie da się go wyrazić. Powierzamy się jego zapewnieniom o dostępności nieba dla nas wszystkich. Wstępujemy w niebo za Nim i Jego mocą, gdy zawierzamy Jemu.
Potrzeba oczyścić słowo „niebo” od archaicznych skojarzeń. Niebo nie jest miejscem geograficznym ani astronomicznym. Mówimy, że jest na górze w tym sensie, że jest nieosiągalne dla zwykłego śmiertelnika, ale zmartwychwstały Syn Człowieczy osiągnął je i w ten sposób udostępnił dla wszystkich, którzy z Nim mają jedność. Niebo to pełnia przyjaźni z Bogiem. Niebo już dziś jest pośród nas, jeśli tylko utrzymujemy się w przyjaźni z Chrystusem. Nie widzimy jednak Jego chwały i szczęścia, bo musielibyśmy się nauczyć patrzeć na wszystko niebem, któremu pozwolilibyśmy we wnętrzu zamieszkać.
Patrzeć niebem to zawsze wierzyć, dostrzegać demony, by je z innych wyganiać, a nie oskarżać innych z ich powodu, mówić językiem nieba, a nie wulgarnością piekła, panować nad wężami złych podszeptów i nie zatruwać siebie i innych tym, co jest trucizną nienawiści i kłamstwa, oraz nie kłaść łapy chciwości na wszystkim, tylko rękę hojnej dobroci po to, by uzdrawiać. Niebo to bliskość na podobieństwo owego zasiadania po prawicy Boga Ojca. Bo cóż innego znaczy, że Jezus zasiadł po prawicy Ojca? Oznacza to najbliższą zażyłość z Bogiem Ojcem. Niebo to bliskość Oblicza Ojca wobec Oblicza Syna. Niebo to tron, czyli panowanie nad sobą, a nie nad innymi, panowanie nad tym, co trujące, i nad tym, co chore.
Mają tupet ci chrześcijanie
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Zesłanie Ducha jest nowym stworzeniem człowieka, wydobywającym go ze śmiertelnych klimatów. Lęk potrafi być bardziej zabójczy niż śmierć, podobnie utrata nadziei i sensu.
Tchnął na nich Ducha Świętego, stojąc przed nimi z otwartymi ranami i z martwych przebudzony. Jest jakieś podobieństwo tej sceny z tym tchnieniem, którego udzielił Bóg, stwarzając człowieka z prochu ziemi, czyniąc go istotą żywą. Dał Ducha Ożywiciela, czyli tego, który jest nowym życiem. Ożywić to coś więcej niż stworzyć, to wzbudzić życie tam, gdzie ono już się definitywnie zakończyło. W Credo wypowiadamy bez zająknięcia: „wierzę w Ducha Ożywiciela”! Ateista mógłby powiedzieć: mają tupet ci chrześcijanie!
W Kościele pierwszych wieków utożsamiano Ducha Świętego z królestwem, które nadchodzi. Istniała nawet wersja modlitwy „Ojcze nasz”, w której zwrot: „niech przyjdzie królestwo Twoje” brzmiał „niech przyjdzie Duch Twój”. Tchnienie Ducha jest więc nowym stworzeniem, nowym życiem. Duch daje świadectwo, że historia rozwija się ku nieprawdopodobnemu rozwiązaniu, niezasłużonemu i oszałamiającemu, ku wzbudzeniu z martwych i życiu wiecznemu w królestwie, które nadchodzi. Św. Jan podaje wersję Zesłania w sposób bardzo intymny. Dokonuje się ono w jakiejś dyskrecji przed światem. Św. Łukasz tak pisze o Zesłaniu, że widzimy spektakl nawrócenia tysięcy ludzi. Obydwaj mają rację. Duch nie jest dla garstki elitarnych adeptów, ale żeby Go przyjąć, trzeba mieć jak najintymniejszą relację ze Zmartwychwstałym. Nie odsłania się najgłębszych ran przed nieznanymi osobami. Jezus zaś stanął i odsłonił wszystkie rany.
Nie tylko odsłonił, ale i pozwolił się dotknąć. Słowa Jego były dotykalne, a radość nie była zwykłą emocją, lecz stanem szczęścia. To ważne, gdyż żyjemy w świecie, w którym słowa stają się podejrzane, zanim ktoś je wypowie, czy ułoży w przekonywające dowody. Ten, którego widzieli, zniszczonego i zmiażdżonego na krzyżu, stanął przed nimi tryskający pokojem i radością. Duch Święty zmienia nasze wyobrażenie o Jezusie i o nas samych. Kto jest tu naprawdę umarły? Chrystus, którego złożono w grobie i z którego wyszedł mimo zatoczonego kamienia, czy apostołowie za zaryglowanymi drzwiami, niepotrafiący nic uczynić, by wydobyć się na zewnątrz tej komnaty, która zaczynała przypominać komorę grobowca? Zesłanie Ducha jest nowym stworzeniem człowieka, wydobywającym go ze śmiertelnych klimatów. Lęk potrafi być bardziej zabójczy niż śmierć, podobnie utrata nadziei i ciężar utraty sensu.
Duch Święty jest dla indywidualnego człowieka, ale i dla ludzi, dla Kościoła. Jan widzi ten aspekt osobisty, intymny, Łukasz ukazuje posłanie Ducha Ożywiciela do ludzkości. Św. Ireneusz pisał: „podobnie jak Bóg powierzył swoje tchnienie ciału, które ukształtował tak, by wszystkie członki otrzymały życie, podobnie powierzył Ducha swemu Kościołowi. Od tej chwili, gdzie Kościół, tam i Duch Święty, a gdzie choćby jeden wierzący Zmartwychwstałemu, tam i obietnica ożywienia”.
Skąd nasz ród?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Wyobrażasz sobie album rodzinny, w którym obok fotografii twojego ojca, widnieje fotografia całunu z Manoppello, z podpisem stwierdzającym pokrewieństwo?
Kilka lat temu poznałem osobę pochodzenia żydowskiego, która przyjęła chrzest. Pewnego razu rozłożyła na stole opasłą księgę z ryciną rodowodu, sięgającą aż do starożytności. U korzeni drzewa genealogicznego widniało imię Dawid. To był ten biblijny Dawid, autor psalmów. Przyglądałem się z niedowierzaniem! Czytając rodowody Jezusa, umieszczone w Ewangeliach Mateusza i Łukasza, możemy być jeszcze bardziej zdumieni. Pośród ludzkich imion ojców i synów umieszczone jest imię Jezus, imię Boga! Jest to imię, które oznajmia, skąd nasz ród. Wyobrażasz sobie album rodzinny, w którym obok fotografii twojego ojca, dziadka i pradziadka widnieje fotografia całunu z Manoppello, z podpisem stwierdzającym bezpośrednie pokrewieństwo? Wystarczy tylko żyć w łasce i przyjaźni z Bogiem, by Chrystus stał się bratem, a Jego Ojciec także naszym.
Życie z Trójcą Świętą, ta komunia miłości z Nią, z Dziewicą Maryją, aniołami i wszystkimi świętymi, jest nazywane niebem. Niebo jest dopuszczeniem nas do relacji z Bogiem Ojcem dzięki temu, że Syn Boga stał się naszym bratem. Relacja ta jest strzeżona pieczęcią Ducha Świętego. Co to wszystko dla nas znaczy? Zostać synem czy córką Boga to niebanalna nominacja. W naszych czasach bycie czyimś dzieckiem pojmowane jest zaledwie jako odniesienie biologiczne do rodzica. Młody chłopiec w żydowskiej rodzinie był wychowywany inaczej, niż teraz się wychowuje dzieci.
Do sześciu lat o syna troszczyła się jedynie matka. Po tym okresie chłopiec przechodził pod wyłączną opiekę ojca, który stawał się odpowiedzialny za jego wychowanie. Obowiązkiem ojca było wychowanie syna w Prawie Boga oraz przygotowanie do zawodu, który wykonywał ojciec. W wieku 13 lat chłopiec przystępował do obrzędu zwanego bar micwa i od tej chwili był już bezpośrednio moralnie odpowiedzialny za swoje czyny przed Bogiem. Jednakże ciągle ojciec wprowadzał go w zawód wykonywany przez siebie, a syn z czasem zajmował jego miejsce w środowisku, stając się jego pełnoprawnym następcą i dziedzicem, występując w imieniu ojca.
W Biblii spotykamy imiona mężczyzn prawie zawsze połączone z imionami ojców. Syn nie musiał latami odkrywać swojej tożsamości, szukając wątpliwych autorytetów lub idoli, gdyż wzrastał od dziecka w cieniu swego ojca. W kulturze żydowskiej syn był w jakimś sensie kopią swego ojca. Związki między ojcem a synem były niezwykle bliskie i silne. Kiedy więc Paweł pisze o nowym synostwie, mówi, że Adam był ziemski i wszyscy, którzy od niego pochodzili, byli ziemscy. Ci zaś, którzy włączyli się w braterstwo nowego Adama - Jezusa - stali się niebiescy, gdyż i On był z nieba. Zabrzmi to trywialnie, ale to zupełnie tak, jakbyśmy otrzymali dokument tożsamości, na przykład paszport, w którym obok naszego imienia widnieje nazwisko po ojcu: Niebieski!
Przez klęskę do szczęścia
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Prawdziwe szczęście zbliża się do tych, od których oddala się złudne powodzenie.
Opuścić ciało i stanąć w obliczu Pana; być zerwanym jak maleńka gałązka cedrowa z drzewa, z którego dotychczas ciągnęła soki; być jak ziarno, które wrzucone prosto w dół, w ziemię, wyrasta jednak ponad nią, wzbijając się ku niebu. Zanim ziści się to niepojęte przeznaczenie, człowiek boleśnie przeżywa wrzucenie w ziemię, raniące oderwanie od drzewa, dotkliwe opuszczenie tego, co cielesne. Nawet ten świat Bóg stwarzał, odrywając światło od ciemności. Nawet chcąc nas zbawić, wrzucił się jak przeczyste ziarno z nieba w brudną glebę ludzkiego ciała. Nawet w niebo wstępując, oderwał się jak gałązka cedrowa od drzewa ludzkiego rodu. To nie jest łatwe, gdy przychodzi na nas kolej zrealizować ów Boży program, mający na celu wyniesienie naszej natury ludzkiej. Bywa, że oznacza to oderwanie od własnych marzeń opuszczenie pragnień ciała, wyrzucenie z rąk powodzenia. Naiwność musi upaść bardzo nisko, jak ziarno, by wyrosła w drzewo gorczyczne mądrości.
Dopóki jesteśmy na terenie metafor i symboli, niewiele z tego rozumiemy. Jezus tylko swoim uczniom objaśniał wszystkie te sekrety. Dlaczego? Bo trzeba być Jego prawdziwym uczniem, by pojąć, że pozorne niepowodzenie w tym świecie jest tak naprawdę zapowiedzią niepojętego szczęścia nie z tego świata. Kto kurczowo trzyma się wersji udanego życia na ziemi, mógłby poczuć się zraniony oczywistą prawdą, że nic na tym świecie nie jest trwałe i wcześniej czy później wszystko się skończy. Zanim więc ziarno uschnie we wnętrzu dłoni, a gałązka cedrowa zwiędnie na drzewie, albo duch zmarnieje w ciele, oby siła ramienia Boga nas oderwała i obdarzyła NOWĄ SZANSĄ NIEPRZEMIJANIA!
Cóż oznacza, że ziarno musi być wrzucone do ziemi, albo gałązka cedrowa oderwana od drzewa? Może to, że kiedyś zostaniemy porzuceni przez ręce, które nas przytulały, albo oderwani od kochającej rodziny i porwani przez samotność. Kto może się na to zgodzić bez frustracji, gniewu i rozpaczy? Frustracja to nieznośne odczucie pustki po kimś, lub po czymś, albo brak spełnienia, którego spodziewaliśmy się. Być może szukasz męża, albo żony, ale nikt taki ci się nie przydarza. Może ktoś, komu się ufałeś, zdradził cię perfidnie i zostawił, wrzucił cię jak ziarno nic niewarte w glebę smutku. Być może nie masz żadnej sensownej propozycji na spełnienie swych marzeń i aspiracji życiowych. Czy nie to jest właśnie znakiem zwiastującym coś piękniejszego? Gdy nie nadajemy się do tego świata, to do którego świata jesteśmy przeznaczeni? Prawdziwe szczęście zbliża się do tych, od których oddala się złudne powodzenie. Jednak dla kogoś, dla kogo BÓG jest tylko BOZIĄ, oderwanie, wrzucenie, opuszczenie to słowa koszmarne, gdyż poza tym światem nie wyobraża sobie szczęścia i może rzeczywiście bezpieczniej do niego jest mówić w przypowieściach?
Druga strona
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Bóg zsyła na nas burze nie dlatego, byśmy zatonęli, ale po to, byśmy skrócili sobie drogę do celu.
Wiatr wiejący z Hermonu doliną Jordanu, wpadając w jezioro Genezaret, położone o 200 m niżej niż powierzchnia Morza Śródziemnego, miewa niepokojący impet. Zaryzykujmy dostrzeżenie w tym wietrze siły Ducha, która nas popycha ku drugiej stronie. Być porwanym przez miłość Serca Jezusa, która swym impetem przeraża jak wicher, to jak przeżyć burzę, która zniszczy złudzenia i doprowadzi nas do brzegu wieczności, tajemniczo ukrytego pod słowami „druga strona”. Taka burza pojawia się czasem w życiu, przybliżając nam „drugą stronę”. Greckie „peran”, czyli druga strona lub to, co jest poza, może być symbolem celu, do którego zmierzamy, obrazem wieczności.
Gdy zbliża się rozstrzygająca godzina krzyża, Jezus zabiera uczniów do ogrodu, który leżał po drugiej stronie Cedronu. Jan chrzcił po drugiej stronie Jordanu w Betabara albo Betanii. Druga strona to cel wymagający nieustannego przekraczania granic własnego lęku i małodusznych wyobrażeń. Granicami tymi zacieśniamy sobie rozwój duchowy. Życie w Duchu Jezusa nie zatrzymuje się jednak w granicach świętego spokoju. W życiu duchowym realistą jest ten, kto gotowy jest przekraczać brzegi, dając się porwać impetowi Ducha, który jak wiatr popycha do przekraczania wszelkich granic, wiodąc niekiedy po skrajnych przeżyciach.
Nie potrafimy sami doprowadzić się do takiego impetu duchowego, bo jesteśmy słabi jak ci przerażeni w łodzi uczniowie, którzy zupełnie nie panowali nad sytuacją. Ale możemy tego pragnąć. Pragnienie najsłabszego serca pragnącego spełnienia się pragnień Serca Jezusa przyzywa najsilniejsze powiewy Ducha. Trafnie wyraził to Marie Dominique Philippe: wydaje się to oszałamiające, ale to jest otchłań miłości, którą Duch Święty drąży w najmłodszych, najmniejszych Kościoła Chrystusowego, w najsłabszych. Nie umieją oni budować katedr, ale pozwalają Duchowi Świętemu drążyć w głębi swych serc wezwanie. Im większą słabość w sobie odkrywamy, tym na większe wezwanie Ducha możemy się zdobyć. Im mniej radzimy sobie z żeglugą losu, tym bardziej możemy się poddawać woli Jezusa.
Drugi brzeg jest niemożliwy do osiągnięcia dla naszych możliwości, ale właśnie to sprawia, że nasze pragnienie może spowodować przybycie Ducha, który jak potężny wiatr wyręczy nas w mozolnym wiosłowaniu i pozwoli szybciej dobić do celu, do drugiego brzegu. Ewangelie opisują różne epizody odnoszące się do przekraczania jeziora i zmierzania na drugi brzeg. Jan, pisząc o żegludze na drugi brzeg, która miała miejsce zaraz po rozmnożeniu chleba, gdy Jezus kroczył po powierzchni wody, nie bez powodu dodaje na końcu, iż apostołowie zaraz po uspokojeniu się wichrów i fal natychmiast znaleźli się na drugim brzegu. Istnieją burze, które zsyła Bóg nie dlatego, byśmy zatonęli, ale po to, byśmy skrócili sobie drogę.
Krwotok, czyli bicz
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
W krwawiącej kobiecie tysiące kobiet mogłoby dostrzec swoją historię streszczoną do jej pragnienia, dążącego do uzdrawiającego dotknięcia szat Jezusa.
Zanim Jezus dotarł do domu przełożonego synagogi, jego szat dotknęła kobieta, która od dwunastu lat cierpiała na krwotok. Św. Marek używa metafory: krwotok nazywa MASTIX, co znaczy batog, bicz. Gdy jest już po uzdrowieniu z krwotoku, Jezus zwraca się do kobiety: „Odejdź ku pokojowi i bądź zdrowa od BATOGA TWEGO”. Czy można przypuszczać, iż za tą przenośnią ukrywa się wcale nie przenośna przyczyna wieloletniej słabości?
Niektórzy ludzie traktują się z taką agresją, z jaką ich traktowano w domu lub w najbliższym środowisku. Niszczą siebie biczami odrzucenia, gdy ich odrzucano. Mają o sobie najgorsze mniemanie, gdyż z takim odniesieniem spotykali się w domu. Biczują się bezwzględnie uczuciami agresji, gdyż bezwzględnie ich wychowywano. Krwawiąca kobieta uchwyciła się szat Jezusa od tyłu, jakby nie chciała być dostrzeżona albo jakby odmawiała sobie prawa do tego, by na nią patrzeć. Autoagresywne kobiety nie mogą patrzeć na siebie, bo są przekonane, że są brzydkie lub odrażające. Nikt nie odniósł się z należytym szacunkiem do ich ciała, było ono biczowane słowami albo fizycznie, gwałcone albo wyśmiewane.
Trzeba zwrócić uwagę na różnice między biczowaniem, którym została nazwana choroba tej kobiety, a dotknięciem, na które się ona zdobyła. Jest też różnica między uderzaniem słowem a dotknięciem słowem. Wcale nie musi ktoś być bity w domu przez rodziców, wystarczy, że spotyka się z nieustannym krzykiem lub niechęcią, wyzwiskami i niezadowoleniem ojca lub matki i taki stosunek może stać się odniesieniem do siebie samego. Syrach zapisał: „Uderzenie rózgi wywołuje sińce, uderzenie języka łamie kości. Wielu padło od ostrza miecza, ale nie tylu, co od języka” (28,17-18). Coraz częściej słyszymy o osobach dokonujących samookaleczeń. Zraniony potrzebuje opieki, więc niektórzy się ranią, by otrzymać namiastkę miłości i troski, jakiej byli pozbawieni od tych, od których powinni ją otrzymać. Głód miłości jest ogromną siłą.
Tam, gdzie rodzice są niedostępni uczuciowo i panuje klimat emocjonalnego odtrącenia lub pominięcia, gdzie szczególnie matki były skoncentrowane na sobie lub na swych partnerach, gdzie zabrakło ojca i gdzie najważniejsza potrzeba dziecka - potrzeba miłości była spychana, dzieci zapadają najczęściej na różne formy autoagresji. Dodajmy do tego coraz liczniejsze przypadki maltretowania dzieci i wykorzystywania seksualnego przez ojców, ojczymów, rodzeństwo. Psychiatrzy nazywają skutki maltretowania dzieci „morderstwem duszy”.
W tej krwawiącej kobiecie, o której pisze Ewangelista, tysiące kobiet mogłoby dostrzec swoją historię streszczoną do jej pragnienia, dążącego do uzdrawiającego dotknięcia szat Jezusa. Żebym się choć dotknęła! Zapewne uchwycenie się Boga, który stał się człowiekiem, może uleczyć od skutków biczowania ciała, jakiego doznało się od ludzi.
Bóg wierzy we mnie
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Tracimy mnóstwo czasu na poprawianie siebie, a wystarczy chwila modlitwy wyrażającej wiarę w miłość Boga czyniącą cuda.
Miłość Boga idzie nawet tam, gdzie spodziewa się odtrącenia. Czy sieje się ziarno na drogę? Czy opuszcza się niebo dla tych, którzy wyganiają za mury miasta? Czy porzuca się 99 owiec dla jednej szukającej zguby? Czy dotyka się z miłością tych, którzy mogą zarazić trądem? Czy odpuszcza się grzechy tym, którzy nawet nie potrafią ich wyznać? Czy przyjaźni się z najgorszymi, gdy z tego powodu zdobywa się opinię żarłoka i pijaka? Czy ofiaruje się życie wieczne tym, którzy pozbawiają doczesnego? Czy kocha się tych, którzy się zaparli?
Jezus dziwił się niewierze mieszkańców Nazaretu, ja się dziwię Bogu, który bardziej w nas wierzy, niż my w Niego. Intryguje niewiara najbliższych. Również nas stawia w świetle kłopotliwego pytania: czy ufamy Jemu totalnie, czy też stagnacyjna religijność pozbawiła nas spontaniczności wiary? Zdumienie mieszkańców Nazaretu nie stało się zawierzeniem Jezusowi, ponieważ zbyt dobrze znali Jego rodzinę, Jego dzieciństwo i młodość. Jezus manifestuje w sobie nieobliczalną miłość do ludzi i to jest niezwykle podnoszące na duchu. Życie udowadniało nam zapewne setki razy naszą niegodziwość. A On kocha. Ezechielowi każe prorokować wśród tych, o których wie, że i tak nie posłuchają. Pawłowi daje siłę, by w słabościach i odrzuceniu przygarniał z mocą zagubione dusze do serca Boga. Sam wędruje tam, gdzie nie znajduje wiary. Prorokowanie to bardziej przekonywanie o miłości Boga niż przewidywanie przyszłości.
Być może sam jestem słaby, a nawet bezsilny, ale jakże mi to dodaje otuchy i przynosi ulgę, że Bóg we mnie ciągle wierzy! Być może nie ma we mnie ani westchnienia miłości do Niego i do nikogo, a nawet do siebie. Tym bardziej jednak zdumiewa mnie Jego czuła miłość! Absolutnie nic nas nie może odłączyć od miłości Bożej. Niekiedy ciężko jest nam stawić czoła samym sobie, ponieważ nie znajdujemy niczego godnego miłości w sobie i wydaje nam się, że Bóg mógłby pokochać każdą istotę, oprócz nas. Ale to tylko iluzja. Bóg JEST miłością, a nie BYWA miłością. Potrzebna jest nam nie szlachetność bohatera, tylko wiara.
Jedynie brak wiary uniemożliwia Mu dotarcie do naszych serc, a nie nasza nędza. Jestem przekonany, że Paweł nie był wcale lepszym człowiekiem niż ja, ani Piotr nie był pobożniejszy niż ty. Jedyne, co może nas różnić od nich, to wiara, którą wierzyli w miłość Jezusa. Jeśli chcemy, by miłość Boga wyprowadziła nas z lochów smutku i niezadowolenia z siebie, potrzeba nam modlitwy wdzięczności za miłość. Możemy ją nazwać wielbieniem Go albo oddawaniem Mu chwały. Wtedy oddajemy Mu prawo do działania, do okazywania cudownej mocy, zdolnej uczynić z trędowatego czy obrzydliwego człowieka pięknego i zdrowego albo z bezczelnego kogoś wrażliwego, albo ze słabego mocnego.
Jak to się mogło udać?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Dwunastu zwykłych i grzesznych ludzi, niebędących ekspertami w żadnej dziedzinie, stworzyło wspólnotę trwającą dwa tysiące lat i liczącą prawie miliard wyznawców.
Tajemniczy plan Boga realizują ludzie o skromnych możliwościach. Amos to zwykły pasterz, wzięty od trzody. Większość z Dwunastu to na pewno ludzie prości. Ważne zadania poleca się ekspertom, a nie ludziom nieprzygotowanym do jakiegoś przedsięwzięcia. Nie zdziwiłbym się, gdyby królestwo Boga konstruowali na ziemi serafinowie, ale rybacy i pasterze, celnicy i grzesznicy? Świątynię Hagia Sophia cesarz zlecił wybudować mistrzom Antymiosowi z Tralles i Izydorowi z Miletu. 27 grudnia 537 roku Justynian Wielki, oglądając lśniące mozaiki i ogromne mury Hagii Sophii wykrzyknął: „Salomonie, przewyższyłem ciebie!”. Co by wyszło z tego projektu, gdyby zamiast doskonałych architektów zaprosił do realizacji pastuchów, rybaków albo nierządnice? Należy podejrzewać, że budowanie Kościoła jest o wiele poważniejszym przedsięwzięciem niż budowa Hagii Sophii! Jak to się mogło w ogóle udać, że dwunastu zwykłych i grzesznych ludzi, niebędących ekspertami w żadnej dziedzinie, stworzyło wspólnotę trwającą dwa tysiące lat i liczącą sobie prawie miliard wyznawców?
Poza Pawłem Apostołowie nie byli wyjątkowo ofensywni. Jedynie Jan zdradza w swoich pismach rozeznanie w filozofii i sekretach mistyki. Nie posiadali wymyślnego logo, tylko najprostszy znak z dwóch skrzyżowanych kresek. Nie byli znawcami od strategii wywierania wpływu na ludzi. Pozbawieni wykształcenia w zakresie zarządzania i przewodzenia. Wyszli, mając w sobie władzę do wyrzucania duchów nieczystych i uzdrawiania chorych. Im bardziej społeczeństwo odchodzi od chrześcijańskich korzeni, tym bardziej staje się chore. W Europie około 30 proc. ludzi nie daje sobie rady z życiem. Aktywne życie, ekonomiczne cele, zanik potrzeb duchowych doprowadziły do tego, że coraz większa liczba ludzi sięga po proszki nasenne albo antydepresyjne. Zmartwień przybywa, a ludzie odzwyczajają się powierzać je Bogu. Banki i firmy przejmują role świątyń. Debety ani kredyty w okienku bankowym jednak nie mogą być odpuszczone tak łatwo jak grzechy w konfesjonale. Toteż trudno nie zadręczać się następnym dniem i trudniej usnąć spokojnie, i jeszcze trudniej się nie załamywać.
Chciałbym wreszcie być wybawionym z tego świata i proszę Boga, by przyszło Jego królestwo, w którym będę miał pełne odkupienie ze wszystkich udręk tego świata, z lęku i stresu, ze zmartwień i długów, z obaw o jutro i strachu przed nieszczęściami, kalectwem, cierpieniem i śmiercią. Kiedy modlę się Modlitwą Pańską, chce mi się krzyczeć, wypowiadając słowa: przyjdź, królestwo Twoje. I jakąż ulgę czuję, gdy sobie uświadamiam, że dopuszczenie do świata, który ma przyjść z Chrystusem, nie będzie uzależnione od dyplomów, znajomości, zdolności, wykształcenia, zasobów finansowych, fachowości, uwodzenia, przemocy czy piękna ciała, tylko od wiary.
Chwila prawdziwej rozkoszy
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Tylko taki człowiek stwarza głębokie więzi z innymi, który potrafi nabrać dystansu i w samotności zbliżyć się do Boga oraz siebie.
Doprawdy człowiekowi potrzebny jest nie tylko sen albo praca, ale też odpoczynek. Odejście od zaangażowania fizycznego lub intelektualnego i oddalenie się w strefę duchową. Bóg nakazał człowiekowi szabat, a Jezus mówi do apostołów, aby poszli samotnie i osobno na pustkowie dla odpoczynku. Mylilibyśmy się jednak, gdybyśmy sobie pomyśleli, że wysłał ich na urlop. Na pustyni dokonuje się co prawda kuszenie, ale też objawienie Boga. Pustynia to przestrzeń zbliżenia duchowego do Boga, a także zbliżenie do siebie samego - myślenia nie tyle O SOBIE co raczej NAD SOBĄ. Zbliżenie się do Boga i do siebie niezwykle przydaje się w budowaniu relacji z innymi. Ludzie powierzchowni i bezmyślni to ci, którzy nigdy nie poświęcają czasu na duchową pustynię.
Ci, którzy są nieustannie pośród ludzi, są wobec nich najbardziej odlegli. Tylko taki człowiek stwarza głębokie więzi z innymi, który potrafi nabrać co jakiś czas dystansu do innych i zbliżyć się do Boga oraz siebie. Większość ludzi nie potrafi się jednak zatrzymać, pędząc w galopie na ślepo przed siebie. Zatrzymać się to narazić się na ujawnienie pytania o cel życia, sens wysiłku, ocenę moralną czynów, to dostrzeżenie sprzeczności i wątpliwości, jakie się w nas kotłują. Ucieczka od siebie na dłuższą metę nikomu się nie uda. W końcu nadaktywnego człowieka dopadną nierozwiązane problemy i może się okazać, że już nie da się niczego pogodzić, zintegrować, zrozumieć. Nałogowiec aktywizmu w końcu się wypali i pozostaną w jego wnętrzu jedynie zgliszcza, dające o sobie znać w postaci bezsenności, rozdrażnienia, emocjonalnego chaosu, skłonności do zapadania na choroby różnego typu.
Przykazanie szabatu było poprzedzone słowem PAMIĘTAJ. Czy to przypadek? Szabat miał być uświęceniem Boga, ale też pozwalał odzyskiwać własną pamięć. Wielkim kalectwem jest utrata pamięci, gdyż pamięć to osobista historia tworzącą indywidualną tożsamość. Żyć bez pamięci to stracić poczucie sensu, wegetować w chaosie bez świadomości, a ostatecznie doprowadzić się do rozpaczy. Izajasz skojarzył szabat z rozkoszą: „Jeśli nazwiesz szabat rozkoszą, a święty dzień Pana - czcigodnym, jeśli go uszanujesz przez unikanie podróży, tak by nie przeprowadzać swej woli ani nie omawiać spraw swoich, wtedy znajdziesz twą rozkosz w Panu. Ja cię powiodę w triumfie przez wyżyny kraju” (Iz 58,13-14). Któż nie chciałby zażywać rozkoszy, która nie niesie ze sobą ryzyka skalania? Któż z nas nie chciałby być szczęśliwy? Wystarczy tylko odpocząć w Bogu, wycofać się na chwilę ze wszystkiego i wszelkie troski powierzyć Jemu. Jezus sam zajął się nauczaniem ludzi, gdy odesłał uczniów na pustkowie. Bóg potrafi przejąć nasze problemy i świetnie sobie z tym radzi, lepiej niż my! Dlaczego więc ludzie w większości unikają szczęścia, które jest odpoczywaniem w Bogu?
Zbieranie ułomków
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Bóg nie gardzi wzgardzonymi, lecz ich wyróżnia.
Jezus połamał chleby, odmówiwszy dziękczynienie. Rozerwany chleb jest obrazem złamanego życia. Czy można dziękować za połamane życie? Dziękując, przeistaczamy wszystko, co bolesne, w cudowne. Zawsze mnie wzrusza, gdy czytam, jak Jezus nakazuje uczniom zebrać ułomki. Swego czasu pomyślałem, że jest to obraz Kościoła, gdyż ułomków było dwanaście koszy, a więc tyle, ilu było apostołów. Tajemniczo brzmią słowa: ABY NIC NIE ZGINĘŁO. Wydają się zaadresowane do zupełnie innej rzeczywistości niż walające się w trawie pozostałości po spożyciu chleba. Skąd taka troska o resztki jedzenia? Zbywające ułomki po chlebie wydają się obrazem odrzuconych i niepotrzebnych nikomu ludzi, odnajdujących jednak swoje miejsce we wspólnotach Kościoła, symbolicznie zilustrowanych w owych koszach. Wyobrażam sobie owe resztki z chlebów leżące na trawie, odrzucone, nienadające się do spożycia, nienadające się do niczego. Apostołowie zbierają je troskliwie i umieszczają w koszach.
W „Didache” jest taki wiersz: „Jak ten łamany chleb rozsiany był po górach, a zebrany stał się jedno, tak niech zbierze się Kościół twój z krańców ziemi”. Zbywające resztki chleba zbierane przez apostołów ujawniają doprawdy podnoszącą na duchu prawdę. Każdy, kto czuje się niepotrzebny, rozdarty, odrzucony, bez wartości, ma miejsce w Kościele Chrystusa. Czy będziemy w to wątpić, skoro sam Jezus zasiadał do stołu z celnikami i grzesznikami? Bóg czyni wszystko, aby nikt nie zginął, aby każdy odnalazł się w Jego trosce.
Paweł, pisząc o powołanych do królestwa, śmiało twierdzi: „Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to, co jest, unicestwić” (1 Kor 1,26-28). Same ułomki! Trzeba nam dostrzec tę wyjątkową łaskę, jaka jest ukryta w zaproszeniu do udziału w królestwie Boga, jest ona bowiem nade wszystko skierowana do tych, którym życie nic nie miało do zaoferowania.
W Księdze Powtórzonego Prawa istnieje zapis, zobowiązujący Izraelitę do ofiarowania w koszu wiklinowym pierwocin swych zbiorów. Pierwociny te miały być najlepszego gatunku. Miało to być wyrazem wdzięczności za dobrobyt, ale też uświadomieniem sobie Bożej troski o człowieka. Tymczasem Jezus nakazuje zebrać nie pierwociny najlepszego gatunku, ale resztki nienadające się do niczego. To zdumiewa. Jeśli czymkolwiek Bóg gardzi, to wydaje się, że nade wszystko wyniosłością. Widząc, że ludzie chcieli Go obwołać królem, usunął się na górę. To, co jedynie pozwala naprawdę wzbić się ku górze, to unikanie wywyższania się.
Słodycz światła
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Jeśli nie mam nic wspólnego z Eucharystią, to nie mam nic wspólnego z Chrystusem
Uganiamy się przez większość życia za wszystkim, z wyjątkiem tego, czego najbardziej pragniemy w skrytości ducha, z wyjątkiem Boga. A przecież zaspokoić może tylko Ten, który jest hojnym dawcą pokoju. Jezus porównuje się do manny, do chleba pochodzącego z nieba, który, według wierzeń mistyków żydowskich, był zmaterializowaną światłością z nieba. Kohelet pisze, że światło potrafi być słodkie, choć tłumaczenie polskie użyło tam słowa przyjemne (Koh 11,7). Światło Boga ukryte w Eucharystii jest słodką przyjemnością, ale niewielu jej kosztuje. W starożytności wierzono, że manna była mielona przez niebiańskie żarna w trzecim niebie, zwanym szechakim.
Był to pokarm przeznaczony jedynie dla sprawiedliwych, niektórzy uważali nawet, że był świetlistym pokarmem aniołów. Paweł nawiązywał do tego, gdy mówił o swoim uniesieniu w niebo: „Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty - czy w ciele - nie wiem, czy poza ciałem - też nie wiem, Bóg to wie - został porwany aż do trzeciego nieba” (2 Kor 12,2). Chciał przez to powiedzieć, że doznał zachwytu boskim światłem i przeżył to jako niezwykły zaszczyt usprawiedliwienia. Musimy odczytać słowa o Chlebie z nieba, o którym mówił Jezus, mając to wszystko na myśli. Nie chodziło Mu o chleb z piekarni, tylko o zaszczyt trzeciego nieba. Z tym że w Jezusie to już nie anielski chleb, ale Boski udziela się człowiekowi; nie światło, którym pożywiali się aniołowie, tylko światłość samego Boga. Zaszczyt anielski przeobraził się w coś o wiele poważniejszego, w uczestnictwo w życiu Boga.
Eucharystia jest największym zaszczytem dla człowieka. Jest niebem na ziemi, odkrywanym jako stan najściślejszej więzi z Bogiem. Niezwykle istotne jest skojarzenie spożywania chleba z przychodzeniem do Jezusa, chodzi bowiem o zbliżanie się do Boga poprzez spożywanie eucharystycznego pokarmu. Tajemnica jednoczenia się z Chrystusem jest też tajemnicą jednoczenia się pomiędzy nami, co powoduje tworzenie się Kościoła. Zarówno Eucharystia, jak i Kościół są przecież Ciałem Chrystusa. Jedno bez drugiego nie istnieje, a więc nie może ktoś trwać w Kościele, nie przyjmując Komunii albo tym bardziej na odwrót. Jeśli nie mam nic wspólnego z Eucharystią, to nie mam nic wspólnego z Chrystusem.
Chrystusa przyjmuje się w Eucharystii i w Eucharystii przyjmuje się cały Kościół. Wstrząsające słowa wypowiedziane przez Chrystusa nie pozostawiają nikogo wrażliwego bez niepokoju: TO JEST CIAŁO MOJE, KTÓRE ZA WAS BĘDZIE WYDANE. Eucharystia ma swoją ogromną cenę - cenę, w której Jezus zapłacił życiem ludzkim w okrutnej egzekucji za każde życie ludzkie. Przyglądając się Hostii, nie mogę zapomnieć, ile trudu kosztowało Jezusa, bym mógł ją teraz z taką łatwością spożyć. Unikanie Komunii jest rodzajem wzgardy wobec męki Chrystusa.
Manna Eucharystii czy mięso Egiptu?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Im bardziej Bóg podejmował próby zbliżenia się do człowieka, tym bardziej wydawało się to ludziom niemożliwe, by był tak blisko.
Eucharystia skrywa w sobie potęgę zdolną pokonać śmierć. Jezus mówi o tym wyraźnie: kto spożywa ten Chleb, nie umrze. Ten Chleb jest ciałem Chrystusa, a to jest przeniknięte życiem wiecznym! Była to absolutna nowość, wręcz skandaliczna. Dlatego szemrali. Aby nieuchwytne dla naszych zmysłów życie wieczne mogło stać się postrzegane w naszym świecie, Bóg stał się cielesnym człowiekiem. Ażeby nikt nie miał wątpliwości, że ma w swoim wnętrzu to życie wieczne, stał się dającym fizycznie spożyć chlebem. Im bardziej jednak Bóg podejmował próby zbliżenia się do człowieka, tym bardziej wydawało się to dla ludzi niemożliwe. Szemrali na pustyni, szemrali rozmawiając z Jezusem, szemrali w XVI wieku i szemrają dziś we wszystkich nadąsanych koteriach racjonalizmu.
Izrael wędrował przez 40 lat po pustyni i żywił się tylko manną, ale w końcu i z tego był niezadowolony. „I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm MIZERNY?” (Lb 21,5). Gdzie indziej napisane jest jeszcze dosadniej: „Tłum pospolitego ludu, który był wśród nich, ogarnęła ŻĄDZA. Izraelici również zaczęli płakać, mówiąc: Któż nam da mięsa, abyśmy jedli? Wspominamy ryby, któreśmy darmo jedli w Egipcie, ogórki, melony, pory, cebulę i czosnek. Tymczasem tu giniemy, pozbawieni tego wszystkiego. Oczy nasze nie widzą nic poza manną” (Lb 11,4-6).
Ktoś zaprosił mnie kiedyś na dobry obiad. Na stole były między innymi mięso, ogórki, pory, cebula, zabrakło tylko melonów. Smaczny pokarm wywołał wcale niesmaczne biblijne skojarzenia. Przypominałem sobie tęsknotę Izraela, która przerodziła się w chaotyczną żądzę. Izraelici nazwali mannę pokarmem mizernym. Hebrajski użył tu słowa QELOQEL, które oznacza coś nieznacznego, zlekceważonego, a nawet przeklętego. Pokarm przeklęty i wzgardzony! Wzgardzona Hostia! Dlaczego? W drugim tekście jest mowa o żądzy mięsa. Tak, wzgarda Eucharystii jest zawsze podyktowana żądzą ciała, żądzą mięsa, podobnie jak Eucharystia sprawia, że gardzimy żądzą, gardzimy grzechem. Eucharystyczna obecność Chrystusa daje możliwość nie tylko spożywania życia wiecznego, ale też adorowania Boga, a to wyzwala. „Adoracja Jedynego Boga wyzwala człowieka z zamknięcia się w sobie, z niewoli grzechu i bałwochwalstwa świata” (Katechizm).
Wielu z nas manna eucharystyczna nie wystarcza, tęsknimy za mięsem Egiptu. Pragniemy zabawy, zapachu restauracji i tytoniu, potoków alkoholu, podniecającej muzyki, pragniemy wolności od starania się o prawdziwą miłość Boga, kłębowiska szeleszczących pieniędzy, przeprowadzania własnej woli, kolorowych filmów akcji i paprykowych chipsów. Wszystkiego tego bardziej niż Jezusa.
Gospoda Kościoła
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Na stole czasu mądrość Boga i głupota grzechu wystawiają swe poczęstunki: Krew i wino, Ciało Syna Bożego i ciało nieczystości.
Istnieje upojenie duchowe i upicie ciała. Istnieje Krew Chrystusa i wino, w którym jest rozwiązłość, jak twierdzi Paweł. Człowiek potrzebuje życia i radości, ale czy wierzymy Jezusowi, że Jego Krew i Ciało mogą być prawdziwą ucztą? Czy potrafię odkryć tę niezwykłość smaku boskości, zawartą w kielichu eucharystycznym? Czy dla duszy Jego ciało zakryte białym chlebem jest rozkoszą?
Jezus, przemawiając do wzruszonej Katarzyny Sieneńskiej, wyznał: „Krew tę złożyłem w gospodzie mistycznego ciała, świętego Kościoła, mej miłości, aby krzepiła odwagę tych, co chcą być prawdziwymi rycerzami w tej walce z własną zmysłowością i z ułomnym ciałem, ze światem i diabłem. Upojeni krwią nie poddają się nigdy, walczą dzielnie aż do śmierci i tak zmuszają do ucieczki wszystkich swych wrogów”. Gospoda Kościoła! W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie gospoda, w której Samarytanin złożył półżywego człowieka, nazywa się z grecka PANDOCHEJON - czyli miejsce, do którego wszyscy mogą przychodzić. Ojcowie wiary odczytywali ten symbol jako szkic Kościoła. Cóż za śmiałe porównanie: Kościół Gospodą! Do świątyni powinno się pędzić jak do restauracji! Nie można żyć bezmyślnie, niemądrze przeoczając okazję do zbawienia, bo podstępnie i gwałtem wślizguje się w nasze pragnienia grzech.
Paweł namawia do dokładnego przyglądania się swoim codziennym wyborom, bo na stole czasu mądrość Boga i głupota grzechu wystawiają swe poczęstunki: Krew i wino, Ciało Syna Bożego i ciało nieczystości. Paweł wskazuje palcem pijaństwo jako źródło rozwiązłości. Usilnie też namawia do napełniania się Duchem Świętym, który upaja ludzkie serce w Eucharystii. Bez tego odżywiania się nie mamy szans powstrzymać się przed degeneracją moralną. Powinno nam więc zależeć na zdobyciu tej Krwi dla własnego życia bardziej niż na lekarstwie w dniach choroby i podążać do Stołu Pańskiego co dnia szybciej niż do banku, gdyby ogłoszono w nim rozdawanie pieniędzy.
Kiedy św. Ludwik IX dowiedział się, że jedna z najcenniejszych relikwii chrześcijaństwa, korona cierniowa, została zastawiona przez zubożałego cesarza bizantyjskiego Baldwina II u kupców weneckich, bez ociągania się postanowił ją nabyć. Wykorzystał okazję i spłacił wierzycieli, nabywając koronę i nie żałując pieniędzy. Osobiście towarzyszył sprowadzeniu korony, idąc boso do Sens. Koronę przewieziono do paryskiego pałacu królewskiego. Oto zaiste królewskie pragnienie: zdobyć dla siebie choćby ciernie, które raniły krwawo Ciało Syna Boga. Wspominając króla Ludwika IX i jego duchowe ambicje, próbuję sobie zaszczepić podobne pragnienia, patrząc na o wiele cenniejszą niż cierniowa korona eucharystyczną Krew, która daje możliwość jedności z samym Bogiem, a nie jedynie kontemplowania narzędzi męki.
Pocałunek Boga
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Kościół nie musi się nam kojarzyć z kancelarią parafialną, ale raczej z paradowaniem małżonków środkiem świątyni przy akompaniamencie marsza Mendelsohna
Wypowiedź Chrystusa o Jego Ciele nabiera wyjątkowego znaczenia w świetle Listu do Efezjan, w którym czytamy o związku małżeńskim mężczyzny i kobiety. Kościół jest Oblubienicą Chrystusa, podobnie jak żona jest oblubienicą męża. Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela, bo mąż i żona są jednym ciałem. Ci, którzy komponowali lekcjonarz, skojarzyli ten fragment z Listu do Efezjan z eucharystyczną wypowiedzią Jezusa, która zgorszyła wielu uczniów. Chrystus jak najczulszy mąż łączy się przez Ciało eucharystyczne z całym Kościołem i z każdym z nas, z każdą duszą, która została wywołana z ciemności przez Ojca do jedności porównywalnej z małżeństwem. Być może słowa Jezusa mówiące o spożywaniu Jego Krwi można odnieść do żydowskich zwyczajów małżeńskich? Pan młody i panna młoda zawierają związek małżeński w momencie wypicia z jednego pucharu wypełnionego winem pod CHUPĄ, czyli pod pierwszym wspólnym dachem.
Święty Cyprian ośmielił się nazwać Komunię świętą OSCULUM, czyli pocałunkiem, w którym dusza zostaje ucałowana przez miłość Boga. Kościół nie musi się nam kojarzyć z kancelarią parafialną, ale raczej z paradowaniem małżonków środkiem świątyni przy akompaniamencie marsza Mendelsohna. Jeśli tradycja żydowska ośmieliła się widzieć w Księdze Pieśni nad pieśniami alegorię miłosnego związku Boga z Izraelem, to tym bardziej chrześcijanin będzie się tego dopatrywał w Eucharystii. W przypowieści, w której król wyprawił wesele swemu synowi, nie ma mowy o pannie młodej. Dlaczego? Ponieważ wszyscy zaproszeni nią byli! Podobnie podczas wesela w Kanie Galilejskiej nie występuje panna młoda z tego samego powodu. Wielka jest miłość Boga do mnie i do ciebie!
Któż jednak dziś przeżywa tak Komunię świętą? Ilu z nas zdaje sobie sprawę z tego, co naprawdę się dzieje w chwili, gdy otwieramy usta, by dotknąć Ciała Syna Bożego? Wiele mogłaby o tym powiedzieć owa kobieta, której Jezus przebaczył liczne cudzołóstwa, a która klęcząc obdarzała Jego nogi pocałunkami i namaszczała olejkami. Pragnąłbym w czasie mojej Komunii odczuwać to, co ona wówczas. Niewidzialny Bóg stał się widzialnym Ciałem, bo pragnął być ucałowany. Nie ma piękniejszego gestu ludzkiego od najczystszego pocałunku, choć właśnie ze względu na delikatne piękno tego znaku miłości łatwo go zeszpecić zdradą, o czym przekonuje Pismo, gdy mówi o Judaszu, który właśnie pocałunkiem zdradził Syna Człowieczego.
W Pieśni nad pieśniami znajduje się taki wiersz: „pocałuj mnie choćby jednym z pocałunków swoich ust!”. Wypowiada go Oblubienica do Oblubieńca. Tradycja żydowska widziała w tym wołaniu tęsknotę Izraela za Bożym słowem. Jeśli słowa Boga pochodzące z Jego ust można zinterpretować jako pocałunki Ducha Świętego, to czyż nie jest jeszcze zaszczytniejszą godnością, gdy dopuszczeni zostaliśmy w Chrystusie, by ucałować Jego najświętsze Ciało?
„Przeżuwać”, a nie „wypluwać”
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Słów wypowiedzianych bez serca, lepiej w ogóle nie wypowiadać..
Łatwo łudzimy się własnymi przemowami, wprowadzają nas w iluzję przekonania, iż to, co mówimy jest tym, czym żyjemy. Znam kogoś, kto widząc muszkę owocową otwiera usta i nazywa ją drosophila melanogaster, by zrobić wrażenie eksperta w każdej dziedzinie. Istnieją ludzie, którzy wstydzą się powiedzieć słowo WŁAŚNIE, wolą powiedzieć EXACTLY! Okłamujemy samych siebie wygłaszając prawdy przeczytane w mądrych księgach i aplikując je do kolekcji osobliwych cytatów. Im bardziej ktoś nie czuje się pewnie, z tym z usilniejszą determinacją wypowiada pewniki skradzione autorytetom. Podobnie łatwo się nauczyć na pamięć modlitwy lub Bożego Słowa, ale o wiele trudniej wpuścić je do serca, by stały się tam rozważaniem w dzień i w nocy. Jeśli chcesz wiedzieć, czy naprawdę sercem się modlisz możesz o tym się dowiedzieć tylko w jeden sposób: po zakończeniu modlitwy, gdy zamkniesz usta, modlitwa ciągle będzie w twoim sercu rozbrzmiewać. Bóg zwracając się do Jozuego, kazał mu nie tylko mieć na ustach święte Słowa, ale też je rozważać w dzień i w nocy. Miriam rozważała w swoim sercu Słowo, które usłyszała od anioła a Ono stało się w niej Ciałem. Nasz świat nauczył nas wypowiadać słowa bez serca, bez rozważania, bez zastanowienia, bez wpuszczenia ich do wnętrza.
Mamy na ustach tysiące mądrych sformułowań, ale nie przełykamy, tylko je wypowiadamy na sposób wyplucia. Słowa nie wpuszczone do wnętrza są jak pokarm, który się nie przegryzło i nie posmakowało tylko wypluło. Jest to niesmaczne, gdy ktoś mówi coś nieprzemyślanego, bez duchowej asymilacji, bez przetrawienia sercem. Przypomina to odruch anorektyka. Podobnie powszechne jest postrzeganie innych bez wejrzenia w ich serce, patrzy się tylko na usta, na tytuły, zwraca się uwagę na elokwencję, czar, erudycję, erystykę, na wygadanie, które przecież jakże często ociera się o bezczelność. Oziębły arcykapłan Heli przyglądał się jedynie ustom Anny, gdy ta żarliwie się modliła w Szilo i dlatego myślał, że jest pijana. Pozory mylą.
Żydzi widząc cud glosolalii w dzień Zesłania Ducha Świętego myśleli, że apostołowie są pijani. Hiob przetrwał wszelkie próby, gdyż nie tylko miał na ustach słowa Boga, ale ukrywał je głęboko w sercu (Hi 23, 12). A kiedy na końcu jego próby objawił się Bóg, Hiob przyłożył rękę do ust, by jego modlitwy za przyjaciół były zanoszone jedynie sercem i właśnie w ten sposób uratował ich od konsekwencji kłamstw, które wypowiadali o Bogu swymi ustami. Decydują przysięgi serca a nie deklaracje ust. Kiedy Bóg daje Słowa do naszych ust, trzeba je wpuścić do wnętrza, do serca, aby one oczyściły nasze myślenie, uczucia, sumienie. Starożytni anachoreci nazywali medytowanie Słowa Bożego w modlitwie RUMINATIO, przeżuwaniem. Dzięki tej metodzie, pozornie banalne słowa z Pism ujawniały zadziwiające bogactwo smaków mądrości.
Gdy Bóg powoływał Ezechiela, dał mu do ust zwój Pism pełen przykrych słów o ludzkiej nieprawości. Ten zjadłszy ów zwój odczuł w ustach słodycz, ale gdy taką samą wizją zostaje poczęstowany Jan, Księga jedynie w ustach okazała sie słodka jak miód, we wnętrznościach stała się gorzka niczym piołun. Medytując dzisiejszy fragment Ewangelii, pragnę w sobie zaszczepić nie tylko skłonność do głębszego rozważania Słowa Bożego, ale też zdolność do wnikliwszego słuchania innych, a także liczenia się z każdym wypowiedzianym przez moje usta słowem. Zbyt wiele już kłamałem, by nie uchodzić za kłamcę. Słów wypowiedzianych bez serca, lepiej w ogóle nie wypowiadać.*
Jak mści się Bóg?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Modlitwa da się porównać ze śliną: dzięki niej potrafisz przegryźć i przełknąć oraz zasymilować najbardziej trudne wydarzenia, jakie cię spotykają
Czytając zapowiedź Izajasza o zbliżaniu się pomsty Boga, można się przerazić. Czyżby Bóg był mściwy? W pewnym sensie tak, ponieważ Jego nieugięta wola uwolnienia i uzdrowienia człowieka porównywalna jest z siłą zemsty. Bóg mści się na grzechu, na każdej krzywdzie uczynionej człowiekowi, na niesprawiedliwości, wybierając najuboższych z tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa. Na dowód tego liturgia słowa przypomina wydarzenie z okolic Dekapolu. Wyobrażam sobie, że ktoś tak cierpiący może skrywać pretensje do Boga. Kiedy spotyka nas choroba, krzywda czy niesprawiedliwość losu, skłonni jesteśmy oskarżać Boga o złośliwość albo podejrzewać Go o mściwość. Nie podejrzewaj Go o to, spodziewaj się raczej, że uczyni wszystko, by cię z tego uwolnić. Czyż nie tak właśnie zachował się wobec głuchoniemego?
Może i ty oczekujesz tego wołania: EFFATHA? Nieszczęście zamknęło cię w sobie samym i już nic do ciebie nie dociera, ani nikogo już o pomoc nie prosisz, zupełnie jak ten głuchoniemy. Nie będąc rozumianym, człowiek czuje się nie tylko śmieszny, ale zablokowany, zamknięty jak dom, który grozi zawaleniem. Najbardziej osamotnieni jesteśmy w tłumie. Pozwól Jezusowi odprowadzić się daleko od tłumów, w bardziej osobistą relację, gdzie już będziesz sam na sam z Nim. Jezus uzdrawia głuchoniemego na osobności, w klimacie bardzo osobistego spotkania.
Dopiero wtedy, gdy głuchoniemy odszedł od tłumu, palce Syna Bożego dotknęły uszu skrzywdzonego, a jego ślina znalazła się na jego języku. Boże słowo potrafi dotknąć niczym palce Boga. Pierwsze słowa pism świętych zostały pierwotnie wyryte na kamiennych tablicach przez palce Boga. Palce Jezusa symbolizują więc dotykanie Bożym słowem. Ktoś, kto czyta Biblię tak, że pozwala się dotknąć jej słowami, nie jest już głuchy. A ślina? Ślina pozwala przełknąć suchy lub twardy pokarm, ułatwia trawienie, umożliwia smak. Chyba tylko modlitwa da się porównać ze śliną: dzięki niej potrafisz przegryźć i przełknąć oraz zasymilować najbardziej trudne wydarzenia, jakie cię spotykają. Ślina pozwala odczuć smak pokarmu, modlitwa pozwala zaznać smaków wydarzeń.
Kiedy nie słuchamy słowa Bożego i nie modlimy się, jest tylko kwestią czasu, kiedy ból i cierpienie uczynią z nas głuchych i niemych pesymistów. Czy dociera do ciebie słowo Boga, choćby odczytane na niedzielnej Eucharystii? Czy twoje modlitwy są nie tylko dźwiękami, ale każde ich słowo wyraża ciebie samego? Istnieje ścisły związek pomiędzy byciem głuchym na słowo Boga i byciem niemym w modlitwie. Ktoś, kto nie wie, co mówi do Boga, gdy się modli, zapewne nie będzie też wiedział, co Bóg do niego mówi, gdy czyta Biblię lub jej słucha.
Bóg nadstawia za mnie pierś
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Największą iluzją jest przekonanie, że można się obywać bez Boga. A jeszcze większą jest ta, gdy ktoś myśli, że nie potrzebuje Boga do obrony przed samym sobą.
Bóg całą pomstę zła tego świata przyjął na siebie w swoim Synu. Myślę o Nim jak o wojowniku, który nadstawia swoją pierś na ciosy wroga, by w ten sposób zasłonić swoich przyjaciół. Jezus Chrystus jest wybawcą, czyli tym, który wybawia od wszelkich nieszczęść, a nade wszystko od śmierci. Jest tylko jeden najskuteczniejszy sposób wybawienia od zła: skierować je na siebie samego. Dlatego strofuje Piotra słowami: „zejdź mi z oczu, szatanie”. Gdyby Chrystus uratował siebie przed krzyżem, to kto na nim by zawisł? Piotr, ja, ty? Każdy z nas! Gdyby Chrystus nie przyjął przekleństw na siebie, każdy z nas pędziłby przeklęty żywot do końca swoich dni i poza nimi, przez wieczność.
Rozważając pragnienie Jezusa przyjęcia odrzucenia i ukrzyżowania, uświadamiam sobie z wdzięcznością położenie, w którym się znalazłem dzięki Niemu: jestem zbawiony nie tylko od śmierci czy potępienia, ale nawet od tysięcy katastrof, jakie niechybnie by mnie spotkały w życiu, gdybym nie żył życiem Jezusa. Żyję schowany za plecami Boga, który swoją pierś, a nawet serce nadstawił na to wszystko, co mogło mnie spotkać w przeszłości i w przyszłości. Jak wielu nieszczęść uniknąłem? Wiem na pewno, że trzy razy śmierci z niezrozumiałych dla mnie do końca powodów, które nie mieszczą się w pojęciu „przypadek”, a nawet słowo „cud” jest jak but o za małym rozmiarze. Życie jest polem bitwy, na którym ciosy padają nieustannie z każdej strony. W każdej chwili może dopaść mnie lub ciebie ból lub śmierć, ale idziemy osłonięci plecami Boga. Pragnę jeszcze bardziej wtulić się w Niego, usłyszeć bicie Jego serca, otoczyć ramionami Jego ciało, przylgnąć nierozerwalnie na zawsze i iść dalej, aż wyprowadzi mnie poza obszar bitwy, w jaką przeobraził się ten świat.
Największą iluzją jest racjonalne przekonanie, że można się obywać bez Boga na tym świecie. A jeszcze większą jest ta, gdy ktoś myśli, że nie potrzebuje Boga do obrony przed samym sobą. Przecież jesteśmy wrogami dla samych siebie bardziej niż dla innych. Ileż w nas kotłuje się pogardy, agresji, wstrętu, nienawiści, która wybucha z byle powodu! Ileż w nas niechęci do własnej przyszłości, ile ironii do własnych możliwości! Ile niewiary w zdolności i zawsze ten niepokój o to, że jesteśmy w czymkolwiek gorsi od innych, nawet gdy wyraźnie triumfujemy. Nie znosimy siebie, uznając siebie za najpodlejszych i przewrotnych, chciwych i zepsutych. Krzyżujemy siebie każdego dnia, a jeszcze bardziej w bezsenną noc, gdy pod zamkniętymi powiekami przesuwają się nam nieudane chwile, w których nie byliśmy tacy, jakimi chcieliśmy być. Te wszystkie potknięcia, niezgrabności, kłamstwa, głupstwa czy chamstwo. Nie trzeba być złoczyńcą, by wisieć na krzyżu. Wystarczy być tylko niezgrabnym człowiekiem, by nieludzko siebie nienawidzić. Kto nas obroni przed nami samymi? Tylko On jeden.
Duma upokarza
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Uniknęlibyśmy wielu cierpień i bólu, starając się być ostatnimi, a nie pierwszymi, najmniejszymi, a nie największymi.
Ubóstwo jest prawdą o każdym z nas, ale tylko najodważniejsi zdobywają się je zamanifestować bez rozpaczy, lecz z radością. Czym jest uniżenie siebie? Odkryciem, że nigdy nie było się tym, za kogo się uchodziło. Im radykalniej ktoś zabiega o swój prestiż, tym potężniejszy tworzy się w nim lęk przed zdemaskowaniem. A lęk domaga się obrony, zaś najlepszą obroną jest atak. Oto geneza wszelkich wojen. Najtrudniej przyjąć prawdę, która zdziera maski i odsłania nędzę. Pierwszym krokiem ku zalecanemu przez Chrystusa uniżeniu jest uznanie w sobie wad, a nie cnót; przyznanie się do tego, na co nas nie stać, a nie wmawianie sobie tego, na co nas stać. Być ostatnim i to jeszcze ostatnim dzieciakiem nie jest łatwo. Czy zniósłbyś ironiczną uwagę kogoś, kto niezbyt darzy cię sympatią, gdyby w oczy powiedział o tobie: dzieciak!? Gdybyś to zniósł i w twoim wnętrzu nie obudziłaby się nawet iskra oburzenia, oznaczałoby to, że jesteś uczniem Chrystusa.
Gdy byłem bardzo młodym kapłanem, pewna zakonnica właśnie tak mi powiedziała, patrząc w oczy: dzieciak! Przeżyłem to słowo jak termometr włożony dziecku pod pachę, gdy gorączkuje. Gorączka dumy była jednak zbyt wysoka i wybuchłem oburzeniem. A oburzenie, nawet usprawiedliwione, jest odruchem duszy zbyt podejrzanym, aby ksiądz mógł mu ulegać - napisał Bernanos. Nie potrafiłem znieść takiego uniżającego mnie programu, który zapewne sam Jezus wymyślił, by mnie uzdolnić do bycia Jego uczniem. Moja duma mnie upokarza i zawstydza. Czuję się taki mały, gdy wychodzi na jaw, jak kurczowo trzymam się wielkości. Jak śmiesznie wygląda dziecko, które przebiera się w marynarkę ojca, wkłada jego ogromne buty, w których wygląda jak w płetwach, i zakłada jego kapelusz trzymający się jedynie na uszach. Nikt z nas nie jest dojrzały, każdy jest dzieciakiem. Schylam ze wstydem głowę, gdy łapię się na pragnieniu patrzenia na innych z góry.
Jezus nigdy nie stał się człowiekiem z przeszłości i Jego propozycje świeżo wybrzmiewają w pamięci, jakby się je słyszało kilka godzin wcześniej wprost z Jego ust. Czytając Ewangelię, niekiedy mam wrażenie, że nie ja ją czytam, tylko ona mnie. Odczytuje we mnie na głos wszystko to, co boję się powiedzieć szeptem nawet sam do siebie. Milczę, choć widzę wewnętrznie, jak Jezus wydobywa ze mnie dzieciaka i zachęca mnie, bym go przyjął; bym przy-jął moją niedojrzałość z miłością, bez wymagań, bez roszczeń, bez buntu, bez nienawiści. Ostatecznie Jezus zaczął w ten sam sposób: najpierw był dzieckiem.
O wiele trudniej być Bogu człowiekiem, niż dorosłemu człowiekowi uznać w sobie dziecięcą niedojrzałość, której ambitnie zaprzecza we wszelkich okazjach do wyniesienia się ponad innymi. A przecież tuż za zgodą na swą niedojrzałość i małość czeka na nas pokój uśmierzający wszelkie spory, a nawet wojny, jak brzo-skwiniowy ogród za ceglanym murem.
Dyscyplinowanie sumienia
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Tylko te słowa są prawdziwe, które irytują nasze sumienie
O ludziach chciwych i bogatych, których utuczone żądzą serca doprowadziły do potępienia oraz mordu na sprawiedliwym, Jakub wypisuje złowieszcze wyroki. Uderza w indywidualne sumienie, a nie strzela z armat do Bastylii czy z Aurory na Pałac Zimowy. Chrześcijaństwo nigdy nie walczyło z systemami, ale ze zwyrodniałym sumieniem człowieka, nie z niewolnictwem, tylko ze zniewoleniami, ponieważ nie byłoby niewolnictwa, gdyby ludzie uwolnili się od własnych zniewoleń. Rewolucje są jedynie zamianą tyranów na gorszych niż poprzednicy. Nie da się zmienić rewolucyjnie społecznej niesprawiedliwości, ale można przekonać człowieka, by zrezygnował z wyuczonej niesprawiedliwości.
Jezus odwodzi apostołów od sporu z egzorcystą i kieruje ich uwagę na ich własne ręce, oczy i nogi. Niech przyjrzą się sobie samym, zanim zaczną oceniać kogokolwiek! Trudniej zdyscyplinować swoje sumienie niż drugiego człowieka, bo każdy wstydzi się prawdy o sobie, jakby była kłamstwem. Słowo Boga to rozpalone do czerwoności ostrze, które kusi do straszenia innych i odpycha, gdy się ma zadać cios własnej pożądliwości, chciwości czy pysze, ukrytymi pod symbolami oka, ręki czy nogi. Są grzechy, z którymi zrośliśmy się jak z własnymi kończynami, bez których życie wydaje nam się okaleczone. Trzeba jednak zadać cios, jeśli chcemy nie tylko siebie uratować. Kto dziś wyobraża sobie życie bez nieuczciwości albo bez walki o własne racje, albo bez rozwiązłości? Kto potrafiłby odciąć się od korzyści finansowych, gdyby dowiedział się, że za nimi stoi ludzka krzywda, albo są efektem oszustwa? Kto dziś nie wykorzystałby okazji do cudzołóstwa i wycofał się z kuszącej propozycji?
Tylko te słowa są prawdziwe, które irytują nasze sumienie, a tych Jezusowi nie brakowało. Tymczasem, kiedy słyszymy, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa, szukamy wybiegów i znajdujemy je dzięki pomocy znawców starożytnej architektury, którzy twierdzą, że jedna z bram Jerozolimy tak się właśnie nazywała. Nawet przez ciasną, ale bramę, można przecież
jakoś się przecisnąć, ale jeśli chodziło Jezusowi o dziurkę od igły, to tego nie przyjmujemy do wiadomości i twierdzimy, że to zabieg literacki. Każda fortuna czyni człowieka odpowiedzialnym za tych, którzy cierpią niedostatek. Bo, jak powiedział Cantalamessa, nie o to chodzi, by nie być bogatym, lecz by nie próbować nie zauważać biednych. Nawet najmniejszy gest staje się niezapomnianym echem w niebie.
Istnieją ludzie, którym wydaje się niemożliwe żyć bez kont w bankach, bo dzięki nim stoją pewnie na swych nogach na tarasach Hiltona. Inni latami spłacają kredyty za pokój z kuchnią w bloku, marząc, że kiedyś staną na nogi, ale nie wiem, czy tak się stanie.
Jak boli zdrada?
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Zdrada Boga owocuje zdradą najbliższych osób.
Ludzie zwykle szukają miłości bardziej w sobie niż w Bogu i takie ustawienie daje mało szans na trwałość związku. Wcześniej czy później wyeksploatują się i zaczną szukać miłości poza małżeństwem. Miłość, bez czerpania z samego źródła miłości, czyli z Boga, po jakimś czasie wypala się, jak ogień, do którego nie podrzuca się polan. Jeśli w grę wchodzi seks przedmałżeński, to szanse na wierny związek są jeszcze mniejsze. Wiele razy słyszy się wyznanie: współżyjemy ze sobą, bo się kochamy. To niebezpieczne założenie, ponieważ za każdym razem, kiedy zapłonie miłość do innej osoby, nie będzie barier przed wchodzeniem w seks. Dorosły człowiek zakochuje się w różnych osobach, ale wcale nie znaczy to, że ma za każdym razem współżyć z tymi osobami. Czy za każdym razem, kiedy kogoś innego pokocha małżonek, powinien dać upust swojej żądzy? Czy każde zakochanie się małżonki usprawiedliwia używanie seksu? Jeśli w okresie przedmałżeńskim ktoś nie sprawdzi się w powstrzymywaniu od seksu wobec ukochanej osoby, to jaka istnieje gwarancja, że po ślubie zachowa wierność wobec współmałżonka, gdy zauroczy się inną osobą?
Zdrada to wielki ból i depresyjne przeżycie degradacji godności osoby. Cudzołóstwo jest promowane i większość narzeczonych ze sobą współżyje, ale wystarczy prześledzić skutki psychiczne zdradzonych osób oraz dzieci z rozwiedzionych związków, by nie bagatelizować źródeł tych tragedii. Rozwód niesie za sobą przygnębiające skutki, które utrudniają dziecku prawidłowy rozwój. Permanentne poczucie zagrożenia, niepewność, zaburzenie poczucia bezpieczeństwa, poczucie krzywdy, a także winy, to dziedzictwo, które spada na dziecko rozwodzących się rodziców. Rozbicie rodziny powoduje, że większość dzieci ma poczucie, że są nikomu niepotrzebne, mało wartościowe, niekochane, a także odrzucone, co z kolei prowadzi do popadania w stany depresji. Rodzice, którzy siebie już nie kochają, nie mają już czym dzielić się z dzieckiem, a to pozostaje w próżni emocjonalnej, z którą sobie nie radzi.
Dziecko nie potrafi znieść rozpadu rodziny, bo jest tylko dzieckiem, nawet dorosły przeżywa to depresyjnie. Towarzyszy mu ból, którego nie potrafi zasymilować, wkrada się rozpacz, nierzadko dochodzi do wniosku, że jest winne odejścia matki czy ojca. Dziecko też czuje się zdradzone, a skoro zdradzone, to niegodne miłości. Doprowadza to do zaniżenia własnej wartości oraz przeświadczenia, że nie zasługuje na miłość i nigdy już ona nie będzie możliwa. Przyszłość wywołuje lęk, a druga osoba, którą obdarzy uczuciem miłości, będzie budzić nieufność. Już dość dawno zauważyłem, że ludzie, którzy notorycznie oddawali się cudzołóstwu, często oddalali się od wierności Bogu, wkraczając na teren okultyzmu albo poszukując duchowych przeżyć poza chrześcijaństwem. Po prostu cudzołożą wobec Boga. Ale bywa też odwrotnie, że zdrada Boga owocuje zdradą najbliższych osób.
Tu chodzi o życie!
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Trzeba opuścić pretensje do kogokolwiek, gdy staje się do modlitwy
Wpoważnym błędzie jest ten, kto myśli, że Ewangelia jest tylko najdoskonalszą moralnością, filantropią albo wademekum uzdrowienia relacji międzyludzkich. Jezus domaga się nie tylko miłości, ale postawienia Go ponad najbardziej ukochanymi osobami. Nigdy żaden człowiek nie stawiał drugiemu takich absolutnych roszczeń! Gra jest bowiem nie o jakąś kondycję egzystencji ziemskiej, ale o życie w Bogu. Jezusowi nie chodziło o poprawienie warunków życia, ale o zupełnie nowe życie. Bogaty młodzieniec odchodzi od Jezusa, ponieważ jest nierozerwalnie zacumowany w tym świecie. Co z tego, że Jezus go umiłował, skoro nie umiał opuścić swego światka. Odchodzi bez słowa.
Nieobecność słowa jest tu niezwykle wymowna, jak zauważył Henri Denis. Słowo OPUŚCIĆ - AFIMI posiada wyjątkowo bogate i różne znaczenia! W słowniku możemy wyczytać, że znaczy ono również „przebaczyć”, „oddać ducha w czasie agonii” albo po prostu „oddać dług” czy „opuścić, zostawić coś lub kogoś”. W nauczaniu Jezusa jest to jedno z fundamentalnych wezwań skierowanych do ludzi, odzwierciedlające wymaganie postawy, bez której zbawienie pozostaje tylko nieosiągalnym marzeniem. Zacznijmy od uczniów, którzy w gorący dzień usłyszeli od Jezusa wezwanie do porzucenia wszystkiego i opuścili swoje sieci, a nawet ojca (Mk 1,18-20). W odczytywanym dziś fragmencie Piotr nie tylko w swoim imieniu mówi: „Oto my opuściliśmy wszystko”. Zdolność do opuszczenia tego, co się ceni najbardziej, przeobraża się w umiejętność przebaczania. Jezus mówiąc o przebaczeniu i odpuszczeniu grzechów, używa tego samego pojęcia: AFIMI. Kiedy ma przed sobą paralityka, mówi do niego: „Odpuszczone są twoje grzechy” (Mk 2,5-7).
Jezus namawiając do przebaczenia wszystkim, w modlitwie używa słowa AFIMI - bo trzeba opuścić pretensje do kogokolwiek, gdy staje się do modlitwy. Opuszczanie i odpuszczanie ostatecznie prowadzą do progu agonii, a tu, w obliczu śmierci, lepiej nie być do niczego przywiązanym ani niczym uwiązanym. Jezus w najokrutniejszej chwili swego żywota oddaje ducha Ojcu, opuszczając ciało bez pretensji do kogokolwiek i bez żalu, że cokolwiek stracił. Odpuścił i opuścił wszystko. Obyśmy tak umieli umrzeć jak On. Opuszczony nawet przez uczniów (Mk 14,50) i oddający temu światu ostatnie słowo: „Boże, czemuś mnie opuścił!”. Śmierć jest opuszczeniem, które zdaje się opuszczeniem nawet przez Boga. W śmierci więc jest się totalnie samemu, nie da się jej przetrwać, trzymając kogokolwiek za rękę, nawet Boga. Lepiej więc, jeśli w ciągu życia oswoimy się z wszelkim opuszczeniem. Trzeba być gotowym na śmierć, w której doznamy pustki zionącej jak otchłań. Można tę przepaść przeskoczyć tylko wtedy, gdy się samemu opuści wszystko i odpuści wszystkim na tym świecie.
Musisz mieć pragnienia
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Wiara domaga się myślenia, choćby nigdy nie miała dojść do dna tajemnicy.
Autor Listu do Hebrajczyków zachęca, byśmy zbliżyli się do tronu łaski, aby otrzymać miłosierdzie, gdyż Arcykapłan, który na nim zasiada, doskonale nas rozumie, bo sam został doświadczony ludzkim cierpieniem. Przybliżyć się - to krok najbardziej oczekiwany przez Boga. Dlatego też czytamy o synach Zebedeusza, którzy się zbliżyli do Jezusa, prosząc o przywilej zasiadania w chwale po prawicy i lewicy. Jezus tego pragnienia nie odrzuca, ale pyta, czy rozumieją, o co proszą? Chrześcijaństwo domaga się zrozumienia, bo jest odkrywaniem sensu istnienia. Prawdy wiary zawsze wymagają osobistej zgody i wyboru przez zrozumienie. A co najdziwniejsze, z im potężniejszą tajemnicą się spotykamy, tym bardziej prowokuje ona nas do myślenia. Jej nieprzenikalność sprawia, że jeszcze bardziej próbujemy ją przeniknąć. Wiara domaga się myślenia, choćby nigdy nie miała dojść do dna tajemnicy.
Jaki sens jest w pragnieniu, aby zasiadać po prawicy i lewicy Jezusa w Jego chwale? Przywilej zasiadania obok króla i spożywania z jednego kielicha był zarezerwowany dla ludzi z najwyższych sfer dworskich, zaufanych lub zasłużonych albo kogoś z rodziny. Jezus przewraca do góry nogami wyobrażenia apostołów, mówiąc, że skoro On nie przyszedł, by być obsługiwany, lecz po to, by być sługą i oddać życie jak niewolnik, to każdy, kto chce do Niego się zbliżyć, musi sobie postawić za cel to samo: być sługą, a nawet niewolnikiem innych, gotowym oddać życie. Czytając o tych dwóch miejscach obok Chrystusa, najczęściej wspominam apokaliptyczną wizję o DWÓCH ŚWIADKACH obleczonych w wory, którzy mieli prorokować przez 1260 dni. Ci dwaj zostaną zabici w symbolicznym mieście Sodoma i Egipt.
Apokalipsa mówi, że po trzech i pół dnia zostaną wskrzeszeni i wniebowzięci, po czym nastąpi wielkie trzęsienie ziemi, w którym zostanie zniszczona dziesiąta część miasta. Dwoma Świadkami są dwa Serca: Jezusa i Miriam, z których płynie oliwa miłości Boga, oświecająca nasze życie. Symbolika Egiptu odwołuje do ucisku politycznego i tyrani materializmu, Sodoma zaś symbolizuje demoralizację oraz promocję rozpusty i zboczeń. Mojżesz i Aaron wyprowadzili z niewoli Egiptu Izrael, dwaj aniołowie wyprowadzili z Sodomy Lota i jego córki. 1260 dni jest również liczbą symboliczną, gdyż jest wynikiem pomnożenia przez trzydzieści liczby 42, tak istotnej na kartach Biblii. 1260 dni to okres dojrzewania do pełni życia w Chrystusie, poczynając od wiary fundamentalnej, Abrahamowej.
Każdy z nas również staje przed wyborem między byciem świadkiem słowa Bożego a degradacją duchową w stylu Sodomy lub Egiptu. Dlatego tak ważne jest wzbudzenie w sobie pragnienia zbliżenia się do Chrystusa, które w sobie odkryli Jan i Jakub, bo bez pragnień nie ma wysiłku ani wyborów. Bez pragnień nie ma próby zrozumienia i efektu osiągnięcia.
Kapłan na debecie
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Kapłan musi spłacać dług słowa Bożego, budzącego nadzieję i wiarę w miłość Jezusa, ludziom, którzy nie tylko wdowi grosz łożą na kapłańskie utrzymanie.
Kim jest niewidomy żebrak? Nikim szczególnym. Kimś, kto nie tylko nie widzi, ale kogo się omija i nie zauważa. Kimś, kogo krzyk bywa tłumiony nawet przez idących za Jezusem. I właśnie ktoś taki jest nie tylko usłyszany, zauważony, ale też uzdrowiony i, co najważniejsze, uzdolniony do pójścia za Chrystusem. Nic nie jest tak istotne, jak tylko zdiagnozowanie wiary. Bez niej nikt nie ma szans na przejrzenie. Wiara pozwoliła mu przejrzeć na oczy, ponieważ właśnie przejrzeniem jest wiara. Piszę te słowa jako kapłan, pragnąc głęboko zapamiętać: mam szukać wiary i wiarą budować tych, których spotkam. W jaki sposób wzniecać wiarę? Jest tylko jeden sposób: wiara budzi się ze słuchania Bożych słów!
W dekrecie soborowym czytam z zapartym tchem: „Posługiwanie prezbitera zaczyna się od głoszenia Ewangelii”, choć szczytem jest doprowadzenie kogoś do pełnego udziału w eucharystycznym zjednoczeniu z Jezusem. I dalej: „Lud Boży jednoczy się przez słowo Boga żywego, którego z ust kapłanów bezwzględnie należy się domagać!”. Bezwzględne wymaganie skierowane do kapłanów, aby lepiej czy gorzej, elokwentnie czy też nieporadnie, zawsze i wszędzie głosić Ewangelię, robi na mnie duże wrażenie. Inaczej wielu bartymeuszów dalej będzie siedziało przy bezdrożach, nie wiedząc, czego się spodziewać po Chrystusie. Wolałbym być pośród tych kapłanów, którzy wołają: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię!”, niż pośród tych, którzy nastawali, aby umilkł.
W tym samym soborowym dokumencie czytam z nie mniejszym wrażeniem o kapłanach, którzy są dłużnikami wszystkich; dłużnikami zobowiązanymi do dzielenia się prawdą Ewangelii. Tekst łaciński dokumentu używa w tym miejscu słowa DEBITORES! Czy wiemy, co to jest debet w banku? Otóż każdy kapłan jest na duchowym debecie wobec Kościoła i nie może sobie od niechcenia powiedzieć jakiegoś kazanka okolicznościowego, upstrzonego poezją i polityką. Musi spłacać dług słowa Bożego, budzącego nadzieję i wiarę w miłość Jezusa, ludziom, którzy nie tylko wdowi grosz łożą na kapłańskie utrzymanie.
Przyglądając się opowiadaniu o uzdrowieniu Bartymeusza, możemy ulec mylnemu wrażeniu, że Jezus go nie zauważał, choć miał świetny wzrok, natomiast Bartymeusz, choć był ślepy, dostrzegł Jezusa. Czyżby Bogu nie zależało na wszystkich bartymeuszach? Czyżby ich pomijał? W Psalmie 23., pasterskim, a więc kapłańskim, na samym końcu czytamy: „Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną”. Otóż tekst hebrajski użył w tym miejscu słowa RADAF, które tłumaczy się jako zdecydowane podążanie, ściganie, a najczęściej jako prześladowanie. Być może niektórym tłumaczom wydawało się dziwne, że miłosierdzie może prześladować człowieka, ale Bogu nie jest obojętny nasz los i On właśnie stale goni grzesznika i zaślepionego tym światem. To On prześladuje nas natchnieniami, abyśmy wołali do Niego: Synu Dawida, ulituj się nade mną!
Baranek Boży i sto baranów
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Ubóstwo jest prawdziwym nienasyceniem, bogactwo fikcyjnie uspokaja
Francisco de Zurbaran namalował około 1635 r. obraz zatytułowany „Agnus Dei”. Przedstawia on związanego białego baranka na ciemnym tle. Pisarz Palomino de Castro y Velasco widział ów obraz u jednego z kolekcjonerów w Sewilli. Właściciel zapewniał go, że nie pozbędzie się obrazu nawet za sto żywych baranów. Nic nie zastąpi bogactwa, jakie wnosi w ludzkie życie Baranek Boga - Chrystus.
Kiedy Jezus mówił z przekonaniem, że szczęśliwi są ubodzy, bo do nich należy królestwo Boga, nie chodziło Mu o tanie pocieszanie ubogich ludzi albo obiecywanie im jakiegoś niebiańskiego odszkodowania odłożonego ad calendas graecas. Ubóstwo jest uprzywilejowaniem egzystencjalnym, ponieważ nie zamyka człowieka w pomyłce, w którą wpadają majętni. Czegóż bowiem człowiek naprawdę szuka? Absolutnego zabezpieczenia, czyli powierzenia się, które uwalnia od lęku pożerającego jak rdza.
Błogosławieństwa nie są szyderstwami, choć mógłby ktoś powiedzieć, że to kpiny nazywać nieszczęśliwych szczęśliwymi. Kiedy nazywam kogoś szczęśliwym z tego powodu, że nie jest wyzyskiwaczem, tylko wyzyskiwanym, to naprawdę jest to szczęście, ponieważ nikt, kto dopuszcza się wyzysku, nie może być szczęśliwy. Ubóstwo jest prawdziwym nienasyceniem, bogactwo fikcyjnie uspokaja. Człowiek jest istotą niedokończoną, która musi nie tyle czegoś się dorobić, co raczej do Kogoś dojść. Usadowienie się w dobrobycie unieruchamia człowieka. Abraham nie mieszkał w pałacu i dlatego nigdy nie stracił wiary, lecz przylgnął do Boga.
Salomon był multimilionerem i dlatego przestał liczyć na Boga i liczyć się z Bogiem. Przeliczył się. Zamknięty w bogactwie człowiek, jest niedyspozycyjny wobec Boga i zniewolony lękiem, który zmusza go do strzeżenia bogactwa, które miało go strzec. Bogaty młodzieniec odchodzi smutny od Jezusa, który radził mu wszystko sprzedać, by uszczęśliwić ubogich, rozdając im swoje dobra. Szczęściem stałoby się uszczęśliwianie innych. Zachowując swoje dobra tylko dla siebie, dorobił się depresji na bogactwie, które miało mu dać radość. Jezus w rozmowie z Piotrem mówi, że kto dla królestwa staje się ubogim, może liczyć nie tylko na nagrodę życia wiecznego w eschatologicznej perspektywie, ale już tu, na ziemi, otrzyma sto razy więcej! Baranek Boży wart jest więcej niż sto baranów!
Zwykle kiedy kupuję jakiś artykuł w sklepie, jest on zapakowany. Opakowanie jest estetyczne, kolorowe, bogate. Ale to tylko pudełko. To, co naprawdę wartościowe, mieści się wewnątrz. Świat jest opakowaniem prawdziwego skarbu. Gdy człowiek przystosuje się do życia w świecie doczesnym, nie zbliży się do Boga - napisał Isaac Singer. Człowiek szuka bogactwa absolutnego, a właściwie Absolutu, który jest bogactwem, i dlatego żadne opakowania go nie zadowolą. Najwyżej uczynią z niego bałwochwalcę, czyli naiwniaka, który się oszukuje.
Bogactwo ubogich
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Bogactwo oddala od Boga, bo nie da się na dłuższą metę służyć Bogu i mamonie
Bóg kocha ubogich. Wdowa z Sarepty żyła w skrajnym ubóstwie, miała już tylko garść mąki i trochę oliwy, zbierała drwa, by upiec sobie i dziecku ostatni posiłek, gdy przyszedł do niej Eliasz i poprosił o poczęstunek. Podzieliła się z nim, a każdego dnia pokarm się mnożył. W krytycznym momencie, gdy jej syn zachorował i umarł, Eliasz wskrzesił chłopaka. Czytając o tym, jesteśmy skłonni podejrzewać, że albo jest to zmyślona historia, albo jakaś alegoria. Tak nie jest. Tak było naprawdę. Bóg wynagradza nie tylko ubóstwo, ale też jałmużnę. Czy może być większe szczęście dla samotnej matki, niż wskrzeszenie syna? Czy jakieś bogactwo mogłoby jej zrekompensować śmierć dziecka?
To przedziwne, ale to właśnie ubodzy potrafią uczyć dzielenia się ostatnim kęsem. Żeby tego dokonać, trzeba mieć wiarę w Opatrzność Boga, czyli w Jego przychylną troskę o człowieka. Bogaty nie ma szans tego doświadczyć. Wiara jest możliwa wtedy, gdy nie mamy żadnego zabezpieczenia oprócz ufności, które pokładamy w dobroci Boga. W języku hebrajskim bogaty to ASZER. Tak samo brzmi słowo szczęśliwy. Różnica polega na tym, że słowo BOGATY ma na początku inną literę. SZCZĘŚCIE zaczyna się od ALEF, a BOGATY od AIJN! Jedna litera sprawia, że jednak BOGACTWO nie jest tym samym słowem co SZCZĘŚCIE! Bogactwo jest tylko podobne do szczęścia, ale zamiast nas pozbawiać trosk, staje się powodem kłopotów, często przyczyną cierpienia i zawsze oddala od nas prawdziwych przyjaciół, pozostawiając przy nas interesownych klakierów. Ubóstwo zbliża ludzi w prawdziwych relacjach.
Wdowa, po wskrzeszeniu syna i doświadczeniu obfitości w swej opustoszałej spiżarni, zapewne cieszyła się przyjaźnią z prorokiem, który w pierwszym spotkaniu sprawiał wrażenie żydowskiego włóczęgi. Bogactwo oddala też od Boga, bo nie da się na dłuższą metę służyć Bogu i mamonie. Czy jest możliwe, aby miliarder uniknął wyzysku? Świadomość bycia wyzyskiwaczem potrzebuje zagłuszenia, ucieczki od wyrzutów sumienia. Ktoś taki jest zmuszony oddalać się od prawdy o źródle swej fortuny. Człowiek oddalony od prawdy i swego sumienia przestaje być sobą. Może jest wtedy KIMŚ, ale nie jest SOBĄ!
Bogactwo jest też przyczyną nieufności, wyrzutów sumienia i lęków przed jego stratą. Nieufność i lęk nakazują być podejrzliwymi i nikogo zbyt blisko do siebie nie dopuszczać, dla nikogo nie być kimś bliskim. Bogaty jest tak naprawdę najbardziej osamotnionym człowiekiem. Uboga wdowa wrzuciła ostatnie dwa pieniążki nie z powodu samobójczej desperacji, ale mając zaufanie do Boga, bo mocno wierzyła w Jego dobroć. Czyż nie lepiej żyć w przyjaźni ze szczodrym Właścicielem skarbony, niż posiadać jedynie jeden grosz? Jezus, komentując czyn tej kobiety, podkreślił jej ufne powierzenie Bogu swego utrzymania.
Nie przegap siebie!
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Czuwanie, do którego wzywa Jezus, wyraża się w tym, by bacznie obserwować własne pokusy i je uprzedzać, wyznając Bogu
Jesteśmy jak odźwierni, czuwający przy drzwiach na powrót swego Pana. Nie wiemy ani kiedy, ani w kim przyjdzie. Przychodzi o północy jako Oblubieniec, i obyśmy wtedy nie byli głupimi pannami. Przychodzi rankiem, jak do czuwającej Magdaleny, i obyśmy mieli jej wolę nieutracenia Jego miłości, nawet jeśli po ulicach będą biegać naśladowcy Sartre'a, wypisujący na murach: Bóg umarł. Przychodzi wieczorem na drogach do Emaus i oby była w nas wtedy chęć do słuchania słowa Bożego. Oby nie było w nas tego rodzaju czuwania, które przeżył Piotr w czasie piania kogutów. Zamiast być odźwiernym z kluczami Królestwa, wyszedł z gorzkim płaczem indagowany przez odźwierną Kajfasza.
Czuwanie jest tematem listu apokaliptycznego skierowanego do wspólnoty w Sardes. W VI w. przed Chr. miastem rządził Krezus, którego bogactwo stało się przysłowiowe. Po czterech przegranych bitwach z wojskami perskimi zamknął się w Sardes. Zbudowane na skale o pionowych urwiskach, wydawało się nie do zdobycia. I właśnie z powodu nadmiernego poczucia bezpieczeństwa miasto zostało zdobyte przez Cyrusa w 546 r., a Krezus dostał się do niewoli. Pewien żołnierz perski zauważył, jak jeden z obrońców upuścił poza mury hełm, a następnie zszedł po skale, podniósł zgubę i wszedł po skale za mury obronne. Wojownik doszedł do wniosku, że w skale muszą być tajemne schody. Pod osłoną nocy poprowadził tamtędy wojska perskie. Na murach nikt nie czuwał. Trzy wieki później, gdy Antioch III Wielki prowadził wojnę z Achajosem, sytuacja się powtórzyła. Strażnik, który miał w tym miejscu czuwać, zasnął i w jedną godzinę wielka potęga miasta obróciła się w ruinę. Dlatego Jezus wypowiedział do Anioła Kościoła w Sardes otrzeźwiające słowa: Stań się czujnym! Jeśli więc czuwać nie będziesz, przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę do ciebie.
Czuwanie, do którego wzywa Jezus ludzi, wyraża się w tym, by bacznie obserwować własne pokusy i je uprzedzać, wyznając Bogu, albo unikać miejsc i osób, czy sytuacji, w których na pewno nie potrafilibyśmy oprzeć się grzechom. Jest to gatunek czuwania, dzięki któremu człowiek przygląda się tym wszystkim wewnętrznym procesom duchowym, uczuciowym, mentalnym, psychicznym, które w nas się dokonują, aby nie stały się tajemnymi schodami sardejskimi. Nie zapomnijmy, którędy wkradał się w nasze życie grzech. Brak kontaktu z własnym wnętrzem powoduje wyobcowanie, stajemy się NIE SOBĄ. Czuwamy bardzo nad wszystkim, tylko nie nad sobą. Wszystkich ogarnęła chciwość informacji, czytamy gazety, przeglądamy strony internetowe, oglądamy mnóstwo wiadomości, spędzamy setki godzin na obserwowaniu życia innych. Musimy wiedzieć o każdym zabójstwie i terrorze, oszustwie i skandalu, wynikach meczów i aktualnej modzie oraz najnowszych teoriach naukowych, gdy tymczasem przegapiamy samych siebie.
Z tęsknoty za boskością
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Kościół jest obrzucany błotem z powodu ateizmu wobec idoli tego świata
Ciekawe, nie napisano w Apokalipsie, że Jezus przyjdzie, tylko że przychodzi. Przychodzi nieustannie. Przyszedł też do Piłata, a ten, choć nie znalazł w Nim winy, nie odkrył w Nim kogoś, kto od win uwalnia. Na samym końcu roku liturgicznego Kościół odsłania przed nami ostatnią księgę Biblii, by dać nam do zrozumienia nieuchronny finisz świata, który jest teatrem opowiadania się za lub przeciw Bogu. W teatrze ludzie siadają na widowni i czekają, aż podniesie się kurtyna i odsłoni się scena. Przyglądając się aktorom, widzowie coraz bardziej rozpoznają samych siebie, swój osobisty dramat, najgłębsze motywy, ukryte wspomnienia, nieuświadomione myśli i przekonania. Jakże szybko poznajemy siebie, wpatrując się w kogoś!
Coś takiego powinno się pojawić w czasie rozważań apokaliptycznych. Księga powstała prawdopodobnie około 96 r., pod koniec panowania cesarza Domicjana. Miał on obsesję doznawania boskiej czci: chciał być panem bogiem dla swych poddanych. Ci, którzy temu się nie podporządkowali, byli oskarżani o ateizm. Pierwsi chrześcijanie byli prześladowani za ateizm! Domicjan zabił w 95 r. swego kuzyna Klemensa Flawiusza i wygnał jego siostrzenicę Flawię Domityllę właśnie z powodu ateizmu. Jan zapewne znalazł się na Patmos za odmowę uznania Domicjana za boga! Ostatecznie Domicjan padł ofiarą spisku i został zamordowany.
Ludzie tęsknią za boskością, pragną uwielbiać kogoś albo samych siebie. Przed jakim cesarzem albo Piłatem staniemy? Przed jakimi bożkami staniemy oko w oko, gdy będą domagały się kultu? Przed seksualnością? Przed chciwością? Przed pychą? A może drugi człowiek będzie dla ciebie panem albo panią i odwrócisz się od jedynego Pana? Gdy tylko wyrazisz wolę uczynienia Jezusa Panem, siły ciemności upomną się o swoje wpływy. Jezus może cię zbawić całkowicie, gdy całkowicie Mu się oddasz. Gdy oddasz tylko trochę, czyż trochę miałoby być zbawione? Apokalipsa jest zrozumiała tylko dla sług Boga. Gdy Baltazar ujrzał na ścianie swego pałacu rękę piszącą prorocze słowa, żaden mędrzec babiloński nie potrafił wyjaśnić tego przesłania. Dopiero Daniel odczytał i wytłumaczył Baltazarowi, że jego królestwo zostanie zniszczone. Tylko ci, którzy są sługami Boga, mają dostęp do tajemniczych Jego wyroków. Kto niczego nie ukrywa przed Bogiem, przed tym też Bóg niczego nie ukrywa.
Apokalipsa zaadresowana jest do siedmiu Kościołów, które są w Azji. Słowo AZJA w języku greckim (he asija) to mniej więcej tyle co kraj błotnisty. Podobnie hebrajski nazywa tę część świata: JAWAN, czyli błoto, bagno, kałuża, dół zagłady, muł. Po prostu śmiertelne niebezpieczeństwo. W Starym Testamencie słowo „Jawan” było synonimem ugrzęźnięcia w niewolę kulturową. W Apokalipsie odnajdujemy więc odsłonięcie i wyjaśnienie tego, co się dzieje: Kościół jest obrzucany błotem z powodu ateizmu wobec idoli tego świata.
Jak mówi Bóg
o. Augustyn Pelanowski OSPPE
Czy nie jest potężnym głosem wołającym do mego serca widok Niezmierzonego, który leży jako maleńkie dziecko wprost na ziemi?
Ciało, które nazywa się Słowem, jest ciałem, które ma być odczytane i pojęte. Jezus często odwoływał się do ludzkiej zdolności słuchania, gdyż ma ona ogromny wpływ na przyjęcie postawy posłuszeństwa. W przypowieści o siewcy, konkludując, tłumaczy, że ziarno posiane na żyznej ziemi oznacza człowieka, który nie tylko słucha, ale i rozumie. Taki wydaje plon stokrotny. Począwszy od pierwszego przymierza, aż po Apokalipsę, wszędzie przebrzmiewa wołanie o nastawienie uszu, by zrozumieć słowa, które Bóg kieruje do człowieka. Ale jest SŁOWO SŁÓW - CHRYSTUS, który choć do końca niepojęty, ma być pojmowany w nieskończoność.
Jacques Loew na rekolekcjach, które wygłosił Pawłowi VI w 1970 roku, przypomniał postać Salomona, proszącego w chwili powołania nie tyle o mądrość, zdolność sądzenia czy roztropność, jak to się zwykle tłumaczy, co o serce słuchające. W Gibea Salomon podczas snu zobaczył Boga, który zwrócił się do niego słowami: proś, o co chcesz, abym ci dał. Bóg jest nabrzmiały pragnieniem obdarowywania. Kieruje do nas słowa, które budzą w nas prośby, jakich nigdy byśmy nie śmieli wypowiedzieć do drugiego człowieka. Bóg chce, abyśmy czuli się królami, usilnie pragnie nas obdarowywać. Ale my nie słuchamy i dlatego nie prosimy. Nie prosimy i dlatego nasze życie nie przypomina królewskiego kobierca rozłożonego pod naszymi stopami, lecz beznadziejne bezdroże zabłąkanego. Salomon zażądał serca słuchającego, czyli serca, które nasłuchuje, zanim słowo zostanie wypowiedziane. Zażądał serca, które wyłapuje każde natchnienie, nawet najcichsze.
Słuchać, zanim Bóg przemówi, to być gotowym wypełnić, zanim się wie, co się ma wypełnić. Słuchać, zanim Bóg przemówi, to najlepiej przygotować się na przyjęcie Tego, którego nawet ciało przemawia. Trzeba nam się jeszcze wsłuchać w to, co bezsłowne, co jest jedynie ciałem, gestem, ruchem, wyrazem twarzy. Dużo się mówi o body language człowieka. Ciało potrafi mówić, nawet nie wypowiadając słów. Co mówią oczy Jezusa? Co mówią Jego rany? Czym przemawiają jego zamknięte usta? Czy na pewno rozumiemy, że niewidzialny Bóg, który nie jest stworzeniem, stał się widzialnym człowiekiem, który nie jest stwórcą, nie przestając być stwórcą? Gdy Filip domaga się zobaczenia Ojca, Jezus mówi: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie ujrzałeś? Dlaczego chciał nie tylko mówić o Ojcu, ale i Go odsłonić w sobie? Jakimi treściami przemawia do nas Jego milczenie agonii? Dlaczego Mateusz zaznacza, że Jezus bezsłownie otworzył usta, zanim powiedział choćby jedno z Ośmiu Błogosławieństw? Dlaczego Ewangelista zwrócił uwagę na tę mimikę twarzy, ruch ust, które jeszcze nie ubogaciły słuchaczy ani jednym błogosławieństwem? Dlaczego przed uzdrowieniem trędowatego Mateusz podkreśla, że Jezus zszedł z góry, a szły za nim tłumy? A gdy trędowaty błagał o oczyszczenie, dlaczego wyciągnął rękę, zanim wyrzekł słowo oczyszczające? Co mówi ten ruch ręką skierowany ku choremu?
Zanim Jezus powiedział do Mateusza słowa powołania, wpierw zobaczył w nim człowieka, choć inni widzieli w nim jedynie odczłowieczonego celnika. Jak wiele to mówi do nas, którzy niewiele ludzkiego w sobie potrafimy zobaczyć? Zaraz po przemienieniu podchodzi do drżących, leżących na ziemi ze strachu apostołów i delikatnie ich dotyka. Dopiero potem uspokaja słowami. Dotyk, który wyprzedził słowa - czyż nie był jak słowo, które dotyka? Jak bardzo to przemawia do wszystkich, którzy są przekonani, iż nie są godni bliskiej przyjaźni Jezusa, gdy czytają o celnikach i grzesznikach, którzy śmiało się do Niego zbliżali, a On nawet jadał z nimi! Co chciał dać do zrozumienia Piotrowi, nic nie mówiąc, tylko patrząc mu prosto w oczy, gdy wyparł się Go przed służącą Kajfasza? Czy nie przemawia do mnie dogłębne wzruszenie Jezusa, gdy, stojąc przed grobem Łazarza, widział Marię płaczącą u swoich stóp? A Jego krwawy pot, czyż nie jest jak wstrząsające rekolekcje, które wołają o wzruszenie duszy człowieka? Ciało Jezusa jest mową Boga, tak jak Jego przemowy. Apostołowie, jak mówi św. Bonawentura, zapewne wiele nauczyli się od Jezusa, słuchając Go, ale też niezmiernie dużo się nauczyli, patrząc na Niego. Czy nie jest potężnym głosem wołającym do mego serca widok Niezmierzonego, który leży jako maleńkie dziecko wprost na ziemi?