Faust to symbol nieustannego zmagania się człowieka-geniusza ze skończonością wszystkiego, co ziemskie. Im wyżej wznosi się duch mędrca, dążący do poznania tajemnic wszechświata, tym silniej odczuwa on niedoskonałość swych władz umysłowych, wytyczających granice ludzkiego poznania.
„Boskość" człowieka, stawiająca go ponad innymi stworzeniami, i jego ograniczone, podyktowane kondycją śmiertelnika możliwości prowadzą do konfliktu tragicznego, który legł u podstaw jednego z najbardziej znaczących utworów literackich wszech czasów.
Słynny dramat Johanna Wolfganga Goethego, którego bohater przechodzi coraz wyższe stadia wewnętrznego rozwoju, aż do osiągnięcia „najwyższego piękna", jakim jest głęboki humanizm, prezentujemy dziś w nowym przekładzie znakomitego pisarza, tłumacza i krytyka, Artura Sandauera.
Projekt obwoluty
Elżbieta Kolączkowska-Frańczuk
FAUST. TRAGEDII CZĘŚĆ PIERWSZA
Johann Wolfgang Goethe
FAUST
TRAGEDII CZĘŚĆ PIERWSZA
Przełożył
i przedmową oraz przypisami opatrzył
Artur Sandauer
WYDAWNICTWO LITERACKIE KRAKÓW
Podstawa wydania:
Faust. Der Tragódie er ster Teil
Samtłiche Werke, bearbeitet von Theodor Friedrich.
Verlag Philipp Reclam jun., Leipzig
ISBN 83-08-01539-5
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987
Edycie i Adolfowi Lothom Tłumacz
NARODZINY FAUSTA
„Na jawie i we śnie — pisze w 1780 r. Goethe do Lavatera — towarzyszy mi ów obowiązek codzienny. [...] Nad wszystkim góruje i nie daje mi na chwilę zapomnieć o sobie pragnienie, by piramidę mej osobowości, której podstawa jest mi dana i założona, dźwignąć — możliwie jak najwyżej — w powietrze".
Piramidą jest też Faust — dzieło niebywałych, jak na dramat, rozmiarów, bo liczące przeszło 12 tys. wersów, o niebywałym, bo przeszło sześćdziesięcioletnim okresie powstawania. Rozpoczęte za młodu, rosło z czasem i ogromniało w problematyce. Również i tutaj podstawę miał Goethe daną, lecz szczyt dźwigał — całym swym życiem — jak najwyżej.
Podstawa, na szczęście, się zachowała. Jest to — odnaleziony w 1880 r. — rzut pierwszy, zwany Pra-faustem. Pisał go jeszcze w latach 1773-1775 student uniwersytetu; wyrastał też z ówczesnych jego przeżyć. Jest ślad rozczarowania do studiów, monolog wstępny Fausta; są burszowskie hulanki; jest młodzieńcza miłość. Z upływem lat utwór, zapoczątkowany tak skromnie, urasta do rozmiarów kosmicznych.
Wpierw jednak — parę słów o bohaterze. Pod koniec XVI w. ukazała się we Frankfurcie nad Menem — tym samym, gdzie miał w 1749 r. przyjść na świat Goethe — Historia słynnego na świat cały praktykarza i czarnoksiężnika, doktora Johanna Fausta, oparta na dziejach postaci autentycznej. Wielokrotnie opracowywana, zawędrowała do Anglii, gdzie udramatyzował ją Marlowe. Sztukę przywieźli komedianci z powrotem do Niemiec. Bohatera znał więc Goethe z jarmarcznych książek i widowisk.
Autentyczny Faust narodził się pod koniec XV w. w
7
Knittlingen; magię studiował— jak informuje znający go osobiście Melanchton — w Krakowie. Kto wie, czy nie figuruje on pod innym nazwiskiem — bo „Faust" to pseudonim — w księgach immatrykulacyjnych Uniwersytetu Jagiellońskiego i czy intrygująca ta postać nie posłużyła za wzór opowieści o Twardowskim, z którym to i owo ją łączy? Po studiach Faust wraca do Niemiec, gdzie pędzi żywot wędrownego szarlatana. Na ostatnie jego ślady natrafiamy w 1541 r.; zwłoki leżały — mówi legenda — twarzą ku ziemi, co potwierdzało pogłoski o czarcim cyrografie.
Przyjrzyjmy się bliżej Prafaustowi! Rzuci to światło na jądro przyszłego dramatu. Otwiera się on wspomnianym monologiem, który daje wyraz rozczarowaniu studiami; przerywa go wejście famulusa (asystenta Faustowego) Wagnera, mola książkowego, święcie przekonanego o wartości tego, do czego mistrz tak niewielką przywiązuje wagę.
Ni stąd, ni zowąd — scena z Mefistofelesem. Przebrany za uniwersyteckiego bakałarza (szlafrok, peruka) natrząsa się ze studiów przed pełnym szacunku do profesorskiej wiedzy, a przybyłym z prowincji żakiem. Faust z Mefistofelesem, Wagner z żakiem — tworzą dwie równoległe pary: tamci wątpią, ci wierzą w wartość nauki. Wprowadza nas to na nowy trop, na cechy mefistofeliczne w osobowości samego poety.
Wróćmy do Prafausta! Jesteśmy w piwnicy Auerba-cha: do rozbawionych burszów przysiadają się Faust i Mefistofeles, dokonując sztuczek magicznych, dobywając z wywierconej w stole dziury wina. Mogło to, zauważmy, posłużyć rozczytującemu się w Goethem Mickiewiczowi za natchnienie do Pani Twardowskiej. I tutaj bowiem bies
Szewcu w nos wyciął trzy szczutki, Do łba przymknął trzy rureczki, 8
Cmoknął, cmok i gdańskiej wódki Wytoczył ze łba pół beczki.
Po filozoficznej — część erotyczna. Z mózgowca przeobraża się w żarliwego, choć niezbyt stałego, ko-chanka Małgorzaty. I ten motyw jest autobiograficzny: zakochany śmiertelnie we Fryderyce Brion, młody Goe-the — snadź w przeczuciu wyższych przeznaczeń —- w końcu ratował się, jak miał robić niejednokrotnie w przyszłości, ucieczka: wyrzutom sumienia dawał ujście w poezji.
Sensualista kłócił się w nim bowiem z intelektualistą, poeta — z uczonym, romantyk — z klasykiem. Był — niczym biblijny Józef— obdarzony podwójnym „błogosławieństwem nieb wysokich, błogosławieństwem den głębokich" (Ks. Rodzaju, XLIX, 25. Przekład A.S.) Bogactwo jego osobowości wywodziło się na równi z wyżyn intelektu, co z głębi instynktu.
Zdobyć się na połączenie podobne — artysty z naukowcem — potrafił przed nim tylko Leonardo da Vinci, który znalazł — jak pisze o nim Paul Valery, też poeta i matematyk w jednej osobie — „nową postawę centralną, skąd przedsięwzięcia poznawcze i działania artystyczne są równie możliwe" ( Wprowadzenie do metody Leonarda da Vinci). Epitet Olimpijczyka, który przylgnął do Goethego, nie czym innym się tłumaczy. Czy bowiem i bogowie olimpijscy nie łączą namiętności ludzkich z nadludzką mądrością?
W scenach z Małgorzatą przeobraża się Faust z profesora w kochanka. Czyżby „Professorenliebe", z której tak pokpiwają Niemcy? Długo nie znajduje Goethe sposobu, by wyjść z tej sprzeczności-śmieszności, pogodzić starca z młodzieńcem; stąd też chyba wieloletnia przerwa w pracy nad Faustem. Dopiero po 15 latach w 1788 r., podczas podróży włoskiej, pisze w Rzymie
9
Kuchnię czarownicy, gdzie poddaje Fausta magicznemu zabiegowi odmłodzenia.
Jest to, zauważmy, mit osobisty. Erupcje poetyckie następowały u niego, pisze Kretschmer, z zadziwiającą regularnością — co lat siedem, związane zawsze z nową namiętnością. Czyż poszczególne dzieła nie stały pod znakiem poszczególnych kobiet? I czyż jeszcze siedem-dziesięcioczteroletni starzec nie zabiegał o rękę siedemnastoletniej Ulriki von Lewetzow, spodziewając się po niej — kolejnego odmłodzenia?
Młodość to cena, za jaką Faust zapisuje duszę Mefi-stofelesowi. Pozostawały do nakreślenia dzieje tego zapisu. Nie uzasadnione przedtem pojawienie się Mefistofe-lesa znajduje teraz motywację. Utwór pogłębia się tym samym o nową problematykę: roli diabła (czyli zła) w świecie. Zło — dochodzi do wniosku Goethe — jest nieodzownym elementem życia.
Nie będziemy tu podawać dat powstawania poszczególnych fragmentów, czyli przemiany Prafausta w Fausta właściwego. W ostatniej wersji monolog wstępny nie urywa się już na rozmowie z Wagnerem; po jego odejściu Faust podnosi kielich z trucizną do ust, lecz w ostatniej chwili powstrzymują go od samobójstwa wielkanocne dzwony oraz towarzyszące im chóry.
Powstaje z kolei scena Przed miejską bramą. W Wielką Niedzielę tłum wylęga na podmiejskie łąki; do przechadzających się Fausta i Wagnera przyczepia się tajemniczy pudel, z którego — po powrocie do Faustowskiego gabinetu — wyłania się nie kto inny, jak Mefistofeles: znajomość zostaje zawarta, cyrograf w końcu podpisany.
Zogromniały w ten sposób dramat wymagał wprowadzenia. Powstaje ich aż trzy: przejmujące Przesianie, które ukazuje dystans czasowy, jaki powstał między tamtymi młodzieńczymi próbami a pięćdziesięcioletnim już bez mała autorem; dalej dwa prologi, jeden „na teatrum", 10
drugi — w niebie. Właśnie ow drugi stawia zagadnienie roli zła na świecie. Jest ono — twierdzi biblijny „Hiob"
— doświadczeniem zesłanym na człowieka; jest ono —
twierdzi Goethe — fermentem, który nie pozwala mu
gnuśnieć w bezczynności.
Naczelną ideologią dramatu staje się teraz — czyn. Wyznaje ją i Faust z części pierwszej, gdy zasiada — wzorem Lutra — do tłumaczenia Pisma Świętego i oddaje zdanie Ewangelisty Jana „Na początku było Słowo" nie przez „słowo", lecz przez „czyn"; wyznaje i Faust z powstałej po latach (1825-1831) części drugiej, gdy kończy życie osuszaniem nadmorskich terenów.
Praca nad częścią pierwszą dobiega w zasadzie końca
pod wpływem świeżo poznanego Fryderyka Schillera
u schyłku stulecia. Zapoznawszy się z tekstem, autor Zbójców nie ustawał w zachęcaniu przyjaciela do kontynuacji, ba! skłonił wydawcę Cottę, by za nie dokończony jeszcze dramat ofiarował mu oszałamiające honorarium. W roku 1808 Faust (tragedii część pierwsza) był gotów.
W wersji ostatecznej znika właściwa pierwszemu rzutowi niespójność między partią filozoficzną a erotyczną; zostaje też przerzucony pomost między dwoma aspektami osobowości bohatera-autora. Przypadek ten potwierdza prawdę ogólną: im większe w człowieku sprzeczności, im osiągnięcie harmonii trudniejsze, tym jest ona cenniejsza, gdy zostaje osiągnięta. Właśnie wrodzona dysharmonia zmusza do rozwiązywania sprzeczności na coraz wyższym szczeblu.
Brak równowagi? U Goethego? Ale — czyż nie napomyka on w znanym wierszu o swym dziedzicznym niezrównoważeniu?
Po ojcu roslość mam postawy, Życia poważne branie,
11
A po mateczce — chęć zabawy, W bajdach rozmiłowanie.
(Przekład A.S.)
Właśnie by tej wynikłej z odmienności charakterów rodzicielskich dysharmonii zaradzić, musiał piramidę swej osobowości dźwigać coraz wyżej, kochliwość łącząc z chęcią zachowania swobody, lekkomyślność z pedanterią, fantazję — ze ścisłością. I czyż nie w tell właśnie sposób on, którego „natura pchała — jak sam mówił — z jednej ostateczności w drugą" (Poezja i prawda, ks. 7), potrafił — godząc, co było nie do pogodzenia — osiągnąć pełnię człowieczeństwa?
Artur Sandauer
PRZESŁANIE
Znowu jawicie się, postaci chwiejne, Któreście mgliście nawiedzały mnie. Czy dziś w pewniejszy uścisk was obejmę? Czy dawnym szalem serce moje drgnie? Tłoczycie się? Cóż, odprawujcie sejmy, Wy, narodzone w mroku i we mgle. Pierś odmłodzona natchnień się spodziewa Po tchu czarownym, który was owiewa.
Może uroda starych dni przybędzie I jakiś luby wskrześnie cień sprzed lat? Podobna zapomnianej wpół legendzie, Nuż pierwsza miłość wyjrzy znów na świat? Ożywa ból; żałosna pamięć przędzie Losu labiryntowo kręty ślad I druhów woła, którzy w pięknej chwili, Złudzeni szczęścia snem, mnie opuścili.
Już śpiewem moim nie napawa ucha Ten, komu pierwszy swój nuciłem śpiew. Dokoła — nieznajomych ciżba głucha, Której uznanie nawet ścina krew. Rozwiała na wsze strony zawierucha Tych, których niegdyś mi wtórował zew, A kto moimi się radował tony, Gdy jeszcze żyw, to w świecie jest zgubiony.
I znów, jak niegdyś, mnie tęsknotą mami Ów kraj, gdzie ciche duchy wodzą rej. Pierś znowu, jak Eola harfa, łka mi, jakby kto targnął nagle struny w niej.
Dreszcz mnie ogarnia: płyną łzy za łzami. W stwardniałym sercu już twardości mniej. Co mam, to widzę poprzez dali mglistość, A com postradał — jako rzeczywistość.
PRZYGRYWKA NA TEATRUM
Dyrektor, Poeta, Wesołek
DYREKTOR
Wy obaj, coście nieraz nam W biedzie pomogli i w kłopocie, Powiedzcież, jakich czekać mam Po naszym przedsięwzięciu pociech. U widzów chcę mieć powodzenie, Zwłaszcza że żyją i że dają żyć. Umocowane deski już na scenie I każdy się szykuje brawa bić. W fotelu swym wygodnie się rozgościł I po nas się spodziewa cudowności. Wiem, jak wywabiać uśmiech z jego ust, Lecz nigdym nie był tak zakłopotany. Ma wprawdzie nie najlepszy gust, Ale jest strasznie oczytany. Jak sprawić, aby wrzystko świeże, zgrabne, Pełne znaczenia było i powabne. Miły jest memu oku widok tłumu, Gdy ciągnie do nas gęsty jego nurt I wśród przeraźliwego szumu Do ciasnych się dobija furt. Za dnia białego, już przed czwartą, Idzie przed kasą nieustanny targ. Jak w głodu czas piekarnię gdy otwarto, O bilet każdy gotów skręcić kark. Podziałać może tak na ludzi wielu Poeta; zrób to dzisiaj, przyjacielu! POETA
Na ciżbę tę nie wskazuj mi pstrokatą,
15
Której sam widok jest przeciwny mi.
Nie wabi mnie ów falujący zator,
Co wbrew mej woli i mnie wciąga w wir.
Zaprowadź mnie, gdzie ciche niebios światło:
Jedynie tam poetom szczęście lśni.
Gdzie miłość i gdzie przyjaźń dłonią swoją
Umysły rzeźwią i uczucia koją.
Ach! Rzecz, co się wydarła z głębi łona,
Com ledwo sobie ją mamrotać śmiał,
To nieudana, to znów utrafiona,
Pożarta bywa przez momentu gwałt.
Dopiero lat odległość gdy pokona,
Bywa, że zyska wykończony kształt.
Co błyszczy, tylko chwilę wśród nas gości;
Co jest prawdziwe, dotrwa potomności. WESOŁEK
Obym mniej o potomnych słyszeć miał!
Gdybym j a do potomnych mówić chciał.
Współczesnym któż dostarczałby wesela,
Na które każdy zasłużenie czeka?
Współczesność poczciwego człeka —
To, sądzę, też nie bagatela.
Kto do człowieczych umie trafić rąk,
Tego nie stropi widzów chimeryczność;
Szeroka mu potrzebna jest publiczność,
Aby tym pewniej wzruszać mógł jej krąg.
Do dzieła więc, a śmiało! Wodze puść
Fantazji swej! I niechaj za nią w ślady
Idą rozsądek, rozum, czucie, kunszt,
Ale, uwaga, nie bez błazenady! DYREKTOR
Zwłaszcza — niech wiele dzieje się w teatrze!
Idą oglądać, ale wolą — patrzeć.
Kto widza w zdarzeń wciąga wir,
Że gębę ten z podziwu aż rozdziawia.
Taki do wszystkich serc przemawia,
Taki u wszystkich zyska mir.
Tylko mnogością możesz podbić mnogość;
Każdy dla siebie w niej odnajdzie coś.
Wielością zawsze zaspokoisz kogoś;
Byle się czym zachwyci byle gość.
Dzieło gdy dajesz, to od razu — w działach.
Mieszanka taka zawsze ci poszczęści.
Jak lekko rodzi się, tak lekko działa.
Ha! Nawet gdy jest całość doskonała,
I tak publiczność sieka ją na części. POETA
Nic czujesz, jak niegodna to robota
I jak artysty powołaniu wbrew?
Właściwa jegomościom tym lichota
I tobie, widzę, weszła w krew. DYREKTOR
Wymówka taka nie przeraża mnie.
Ten, kto dokonać czegoś chce,
Musi należne dobrać instrumenta.
Miękkie masz drewno rąbać — to pamiętaj!
Spójrz, komu swe przeznaczasz trudy.
Gdy jeden nas odwiedza z nudy,
To drugi — suty ma za sobą fest
Lub — ze wszystkiego co najgorsze jest —
Dzienników przeczytanych pudy.
Publiczność wali jak na maskaradę.
Sensacja jej przynagla chód.
Panie, co przyszły dla pokazu mód.
Nawet bez gaży grać są rade.
Cóż wam się roi tam, na szczycie?
Co każe głowę wznosić aż do chmur?
Czy swych klientów nie widzicie?
Z tego jest kiep, z tamtego — gbur.
Ów po spektaklu śni karciany stoi,
Inny — na łonie dziewki noc szaloną.
I po cóż jeszcze nękać tu,
Dla takich potrzeb, Muz dostojne grono?
Powtarzam: więcej daj, wciąż więcej, więcej,,
Wtedy się celny twój okaże rzut.
Mąć ludziom w głowach, kręć, przekręcaj.
Ich zadowolić — próżny trud
Cóż cię napadło? Czemuś tak ponury? POETA
Innego sobie szukaj ciury!
Chcesz, by artysta dar swój święty,
Ów najwspanialszy dar natury,
Którym podbija elementy
I którym serca on niewoli,
Niecnie przeputał — tobie gwoli?
Nie z jegoż łona się wyłania ład?
Nie onże wchłania przetworzony świat?
Kiedy natura nić swą nieskończoną
Nawija obojętnie na wrzeciono;
Gdy bytów wszech nieharmonijna rzesza
Tony zgrzytliwie plącze, dźwięki miesza;
Kto czyni tak, że rytmicznymi spady
Pulsuje zdarzeń jednostajny tok?
Podnosi kto Jedyne do Zasady,
Iż brzmi akordem każdy krok?
Namiętność umie wyczuć kto w wichurze?
Powagę kto — w blasku wieczornych zórz?
Przed stopy miłej umie któż
Rozścielić najpiękniejsze róże?
Kto w laurowy wieniec splata
Zielone bezsensownie liście?
Olimp zapełnia? Bogi brata?
Moc ludzka, która pełni się w artyście.
18
WESOŁEK A więc tej mocy użyj teraz I poetycki swój interes Uprawiaj jak kto inny — miłość. Znajomość — najpierw, wnet — zażyłość, Która w uczucie się przeradza; To — w szczęście. Szczęściu coś zawadza, Co do cierpienia musi dowieść. I ot! gotową masz opowieść. Tym nam, panowie, dogodzicie. W zwyczajne wejdźcie ludzkie życie. Każdy przeżywa je, nie każdy zna, ! A gdzie go tknąć, coś ciekawego ma, Z obrazów mgławych coś tam zerka, Z ciemności prawdy lśni iskierka. Najtęższy tak się warzy trunek Na pocieszenie, na frasunek. Młodzieży kwiat wytęży słuch Na spektakl jak na objawienie. Wrażliwy stąd zaczerpnie duch Melancholijne pożywienie. To — jednych, drugich tamto wzruszy, Odnajdą to, co gra im w duszy. A młodzież umie się śmiać, wie, płakać jak Bawi ją złuda, polot słowa. Kto gotów jest, ma trudny smak. Kto staje się, dank wieczny chowa. POETA
Więc najpierw ów mi przywróć czas, Kiedym się jeszcze ja sam stawał, Gdy mnie nawiedzał raz po raz Nieustających natchnień nawał: Gdy świat był jeszcze w mgieł osłonce. Cuda zwiastował każdy pąk,
Gdym zrywał kwiaty dwojgiem rąk,
Kwitnące mi na każdej łące;
Nie miałem nic, a jednak — zadość:
Prawdy pragnienie, złudzeń radość.
Wpierw pęd mi wróć, co wszystko ziści.
Daj mi bolesne szczęście czuć:
Miłości moc i nienawiści.
Najpierw mi młodość moją wróć! WESOŁEK
Młodości trza ci, druhu mój,
Gdy wróg naciera na cię zewsząd,
Kiedy się na twej szyi rój
Uwiesi najpiękniejszych dziewcząt;
Gdy biegu osiągnięty cel
Wieńcem cię wawrzynowym uczci:
Gdy po zawrotnym tańcu chmiel
W głowę uderzy ci na uczcie;
Ale z odwagą i z oddaniem
Uprawiać wielostrunną grę;
Za samorzutnym powołaniem
Do celu iść, co wabi cię;
Wyście to, starcy, czynić winni,
Za co was nie mniej będziem czcić.
Na starość nie stajemy się dziecinni;
Nie przestajemy dziećmi być DYREKTOR
Czas tym fechtunkom kres położyć.
Pora zabierać się do dzieła.
Gdy was szermierka słów zajęła,
Z pożytkiem można by co stworzyć.
Kto się ociąga, ten, niestety,
Na próżno inspiracji szuka.
Jeśli chcesz imię mieć poety,
To dyryguje tobą — sztuka.
Sam to rozumiesz, co masz dać:
Masz tęgi trunek w gardła lać.
Więc do warzenia stań niezwłocznie:
Nie skończy jutro, kto dziś nie rozpocznie.
Rezolut i dnia nie przepuści.
Byle możliwość, co go skusi,
On z miejsca ją za czub i — łap!
I więcej ujść jej nie da z łap.
A dalej działa, bo już musi.
Popisać się w teatrze naszym
Tym każdy chce, na co go stać.
Więc możesz i ty pokaz dać
Prospektów i scenicznych maszyn.
Gwiazd, ile tylko zechcesz, użyj,
Niebiańskich lamp — tej małej, dużej.
Wód, ogni — czego dusza łaknie.
Ptactwa i zwierząt też nie zbraknie.
Po teatralnej krocząc scenie,
Całe zwędrujesz tak stworzenie,
Aż cię przeniesie stopa lekka
Z niebios na ziemię i — do piekła.
PROLOG W NIEBIE
Pan, niebieskie zastępy, potem — Mefistofeles. Występują trzej archaniolowie
RAFAEL
Jak od przedwieczy, słońca tony Wtórują sfer siostrzanym grom, A obieg jego wyznaczony Zamyka swym gruchotem grom, Widok ów mocy nam udziela, Chociaż nie zgłębić go do dna. Nieopisanie wzniosłe dzieła Są piękne jak pierwszego dnia.
GABRIEL
Nieopisanie prędko Ziemia
Swój wyznaczony toczy krąg.
Ze światłem rajskim dnia na przemian
Nastaje nocy groźny mrok.
Morze w przypływach i odpływach
Na gruncie skał głębokich wre.
I skały z morzem wraz porywa
W kołowrót bieg potężnych sfer.
MICHAŁ
Pędzą wichury niby w tańcu Z lądu na morza, z mórz na ląd I, rozjuszone, tworzą łańcuch, Działania najgłębszego prąd. Błyskawicowe tchnienie lśniące
Przed uderzeniem gromu gna.
Lecz wielbią, Panie, twoi gońce
Łagodne kroki twego dnia. WSZYSCY TRZEJ
Ten widok mocy nam udziela,
Chociaż nie zgłębić go do dna.
Lecz twoje, Panie, wzniosłe dzieła
Są piękne jak pierwszego dnia. MEFISTOFELES
Skoro znów, Panie, nawiedziłeś nas,
O nasze wywiadując się przypadki,
A chętnie widzisz mnie nie pierwszy raz,
Znalazłem się i ja wśród tej czeladki.
Daruj, nie umiem mówić wzniosłym głosem,
Chociaż wyszydza mnie tych oto trzech.
O śmiech bym cię przyprawił swym patosem,
Gdyby w zwyczaju twoim leżał śmiech.
O słońcu, świecie wiele ci nie powiem.
Wiem tylko jedno: jak się męczy człowiek.
Niebożę to tak samo wciąż się ma
1 tak jest dziwne, jak pierwszego dnia.
Może by mniejsza go nękała bieda,
Gdybyś pozorów mu światłości nie dał.
Służy mu to, co ty rozumem zwiesz,
By bardziej być zwierzęcym niźli zwierz. Rzekłby kto (tu darujesz Wasza Mość!), Że z polnym świerszczem ma wspólnego coś, Który tu frunie, tam się rzuci I znowu starą piosnkę w trawie nuci. Ba! W niej usiedzieć też nie może; W byle zanurza nos bajorze, PAN
Nic więcej nie masz mi do powiedzenia? Wszystkoż ci daje powód do zrzędzenia? Wszystkoż ci złe na ziemi? Nic nie w smak?
23
MEFISTOFELES
Że gorzej być nie może! Właśnie tak!
Samego mnie tak ludzi trapi męka,
Że już mi nawet nie chce się ich nękać. PAN
Wiesz, kto to Faust? MEFISTOFELES
Ów doktor? PAN
Sługa mój! MEFISTOFELES
Ba! Służy ci na sposób swój.
Obce mu ziemskie pożywienie,
Pędzi go nieustanne wrzenie.
We własnym na wpół świadom szale
Najwyższej gwiazdki żąda z nieba,
Z ziemi — najrzadszych darów mu potrzeba.
I nic, pobliża ani dale,
Wrzącego ducha nie ukoi. PAN
Choć jasno służyć mi nie umie,
W jasność go wywieść jestem w mocy.
Rozpozna w młodych liści szumie
Sadownik przyszłych lat owoce. MEFISTOFELES
O zakład idę! Stracisz też
I jego, gdy go dasz w me dłonie,
Bym na manowce wiódł go z lekka.
PAN
Póki po ziemi chodzi, bierz
I czyń, co chcesz z nim; nie zabronię.
Błądzić — to dola jest człowieka. MEFISTOFELES
Serdeczny dank! Do trupów, Panie, 24
Niewielkie mam zamiłowanie.
Nie wpuszczam nieboszczyków do dom,
Bom chętny świeżym jest jagodom.
Jak z myszą kot, tak igram ja. PAN
Niechże ci odpuszczony będzie!
Na jego ducha się pokusisz
I będziesz włóczył, gdzie się da,
Po swych manowcach — aż do dna.
Póki ze wstydem przyznać musisz:
Człek zacny — nawet w mroków błędzie —
Drogę właściwą dobrze zna. MEFISTOFELES
Zgoda więc! Potrwa to niewiele,
Zakładu swego pewnym wciąż.
A kiedy swe osiągnę cele,
Pozwól mi śmiać się do rozpuku.
Niech w piachu tarza się na brzuchu
Niby mój kum, biblijny wąż. PAN
Wolność pozorną tylko masz.
Nigdym niechęci do cię nie czuł.
Ze wszystkich duchów, które przeczą,
Najmniej mi uciążliwy — kpiarz.
Człeka moc — łacno wyczerpana.
Rad by w spoczynku się ułożył,
Dlategom przydał mu kompana,
Co gna i zmusza go, by tworzył.
A was, synowie, was, anieli,
Uroda świata niech weseli!
Niechaj mijania gwar i gwałt
Miłości czuciem was obejmą,
I temu, co ma postać chwiejną,
Myśli nadajcie trwały kształt! (niebo się zamyka, archaniołowie rozchodzą)
25
MEFISTOFELES
(do siebie)
Nieraz staruszka spotkać chętkę mam
I nie dopuszczam do zerwania.
To bardzo ładnie, że tak wielki pan
Z diabłem po ludzku mówić się nie wzbrania.
TRAGEDII CZĘŚĆ PIERWSZA
noc
W sklepionej wysoko gotyckiej komnacie niespokojny swym krześle przed pulpitem Faust
FAUST
Ach, filozofii znam sekrety,
Znam medycynę, ustaw huk
I w teologię też, niestety,
Włożyłem sił, com tylko mógł.
A teraz stoję, stary kiep,
I pusty mam, jak dawniej, łeb.
Magistrze! — mówią mi —- Doktorze!
A mija rok dziesiąty może,
Jak w dół i w górę, wprost i w skos
Wodzę studentów swych za nos —
Ciągle ta sama niewiadoma!
Serce rozpęka się nieomal.
Mądrzejszym wprawdzie niż ci wszyscy:
Doktorzy, klechy i magistrzy;
Piekieł ni czarta się nie lękam,
Ni skrupułami się nie nękam,
Za to też mam utrapień dość.
Nie tuszę, abym wiedział coś,
Bym ludzi czegoś uczyć mógł,
Z fałszywych ich zawracał dróg,
Ni majętności, ni pieniędzy,
Zaszczytów nie mam, żyję w nędzy.
Obrzydło mi to życie psie,
Więc praktykom oddałem się.
A nuż duchowa moc nieznana
28
Jakoweś wskaże mi arkana, Bym nie dociekał w pocie czoła, Czegom nie w stanie pojąć zgoła, Bym ów wewnętrzny zgłębił ład, Na którym stoi cały świat; Bym poznał tajną moc działania, Prawdy słowami nie osłaniał.
Obyś, księżycu, rzucał blask Na nędzę mą ostatni raz, O, ty, którego aż do świtu Wypatrywałem znad pulpitu, By znad papierów i znad ksiąg Melancholijny dojrzeć krąg! Gdybym przez leśne mógł polany Kroczyć, światłością twą zalany, Błądzić z marami po gór wierzchu, Majaczyć pośród łąk o zmierzchu, Z gorączki wiedzy się wyzwolić, W twej rosie skąpać się do woli!
Długoż mam jeszcze tkwić w tej dziurze,
Znienawidzony, głuchy murze,
Kędy się mętne światło dnia
Przez malowane sączy szkła,
Stertami książek otoczony,
Które pajęczyn kurz osnował
I które aż do samych pował
Obtyka papier zakopcony:
W tygli i retort krąg ujęty,
W ponastawiane instrumenty,
W poupychany stary grat —
To jest twój świat, to zwie się świat!
Pytaszże jeszcze, czemu zdjęta Pierś ustawicznym niepokojem? Dlaczego trwoga niepojęta Zalega mroczne serce twoje? Miast wyjrzeć w ten żyjący świat, Gdzie Pan Stworzenia cię umieścił, Widzisz wśród kopciu i wśród pleśni Kość ludzką i zwierzęcy gnat.
Dalejże! Na dwór wyjdź i — kłusa! Czyż nie dość, że skrypt tajemniczy — Z samego rąk Nostradamusa — Wędrówce twojej przewodniczy? Niebieskich pojmiesz ciał obroty, Otworzy się na oścież słuch, Byś zyskać mógł pojęcie o tym, Jak z duchem inny mówi duch. Próżno wysiłek myśli suchy Prześwięte znaki zgłębić chce. Odpowiedź dajcie, lotne duchy, Jeśli możecie słyszeć mnie. (otwiera księgę, dostrzega znak makrokosmosu) W tym okamgnieniu jakież szczęście Przepływa mi przez każdy zmysł! Jakby przez żyły i przez mięśnie Rozkoszy żar ożywczy trysł. Czy skreślił znak ten jaki bóg, Co wrzenie me wewnętrzne koi, Radością biedne serce poi I do twórczości tajnych dróg Dotrzeć pozwala myśli mojej? Jest mi tak jasno! Czym ja bóg? Przede mną w czystych swych konturach Czynna rysuje się natura, Bym słowa mędrca pojąć mógł:
29
„Świat duchów wstępu ci nie wzbrania.
Myśl oschłą, martwe serce masz!
Nuże więc, uczniu, bez wahania
Poranną rosą otrzyj twarz!" {przygląda się znakowi)
Jak splata się osnowa cała!
Jak wszystko żyje, wszystko działa!
Jakie krążenie wiecznych potęg!
Jaka wymiana stągwi złotych!
Jak skrzydła, czułą tchnące wonią,
Od nieba lot ku ziemi kłonią!
Jak wszystko dźwięczy ich harmonią!
Ha! Cóż za widok!... Tylko widok przecie!...
Gdzież cię uchwycić, nieskończony świecie?
Was, źródła życiodajne? Was, krynice,
Z których natura moc swą ssie,
Do których pierś uwiędła lgnie?
Tryskacie, a czyż ja mam schnąć na nice? (odwraca niechętnie księgę i dostrzega znak mikrokosmosu)
Ha! Jakaż w znaku tym nowina!
Jakbyś mi krewnym, duchu, był!
Już czuję świeżych przypływ sił,
Już od nowego płonę wina.
Teraz opuścić ważę się mą celę,
By ziemi ból, by ziemi nieść wesele,
Z wichurą iść w zapasy śmiele,
Nie drżeć, gdy statku trzasną bele.
Chmurzy się nade mną —
Księżyc zaciąga się —
Lampa gaśnie!
Dymi się! — Dokoła głowy
Drgają czerwone błyski — Wieje
Groza z pułapu
I ogarnia mnie!
Czuję, żeś przy mnie, duchu wymodlony.
30
Wyjdź zza osłony!
Coś się wyrywa z serca!
Do nowych uczuć
Każdy zmysł się dowierca.
Całą ci zaprzedałem duszę!
Zmuszę cię, choć za cenę życia, zmuszę! (chwyta księgę, wygłasza tajemnicze imię ducha. Czerwony błysk, w płomieniu jawi się duch) DUCH
Kto mnie woła? FAUST (odwraca się)
Przeraźliwa twarz! DUCH
Wszakżeś mnie wzywał z całych sił,
Wszak długoś z mej krynicy pił,
A teraz — FAUST
Wzrok nie do zniesienia masz! DUCH
Usilnie mnie zobaczyć pragniesz,
Ujrzeć twarz, słyszeć głosu dźwięk,
A kiedy mnie prośbami nagniesz
I gdym jest tu: Jakiż to lęk
Ogarnia ciebie, nadczłowiecze? Gdzież wołania?
Gdzie pierś, co z siebie świat wyłania,
Co rodzi go i dźwiga, co otuchą
Dyszy, że możesz nam być równy — duchom?
Tyżeś to, Fauście? Ty, czyj głos mnie wzywał.
Coś z mocą ku mnie się wyrywał?
Co teraz, moim tchnieniem tknięty,
Dygocesz, aż do głębi swej przejęty,
Jak robak wijąc się lękliwie? FAUST
Mamże ustąpić ci, płomienny kształcie?
31
Tom ja! Ja — Faust! Jam w ciebie wdał się. DUCH
W burzy działania, w fal przypływie
Tam i sam pędzę,
Przewijam przędzę.
We mnie krążycie —
Od siebie, k'sobie —
Kolebko, grobie,
Żarzące życie.
Na krosnach czasu przędza się wije
I bóstwu szatę żyjącą szyje. FAUST
Ty, co świat cały ogarnąć umiesz,
Jakże ku tobie serce lgnie! DUCH
Równyś duchowi, którego rozumiesz,
Nie mnie! (znika) FAUST (załamany)
Nie tobie?
Więc komuż?
Ja, obraz i podobieństwo Boga?
Nie tobie nawet? (stukanie do drzwi) FAUST
Piekło! Poznaję! To mój sługa!
Cała szczęśliwość ma — na nic.
Że taką mnogość słów i lic
Przerywać nudny ma pleciuga! (Wagner w szlafroku i nocnym czepku, z lampą w ręku Faust niechętnie się odwraca) WAGNER
Słyszałem waszmościny recytatyw.
Tragedię grecką czytasz waf za mość? 32
Rad bym i ja skorzystał na tym,
W dzisiejszy czas to warte coś.
Umiejętności tej nie ważę sobie lekce.
Brać u aktora klecha mógłby lekcje. FAUST
Szczególnie gdy ma klecha coś z aktora,
Jak to się dzisiaj trafia raz po raz. WAGNER
Ach! Gdy zamknięty człek jest do klasztora,
A widzi świat w odświętny tylko czas,
Lunetą, rzekłby kto, teleskopową,
Jakże podbijać ludzi ma wymową?
UST
Próżno byś słów dobierał waść,
Jeśli skrzydłami nie łopocą.
Jeśli słuchaczom z całą mocą
Na serca się nie będą kłaść.
Wysiaduj wasze, kleć a pleć,
Wyjadki zbieraj i skorupy,
Z popiołu tlejącego kupy
Mizerne swe płomyki nieć!
Dla dzieci stworzysz dziwowiska,
Skoroć zależy na tym już —
Lecz ludzkich nie zdobędzie dusz,
Komu to z duszy nie wytryska. WAGNER
Mówcę — kunszt czyni wysłowienia.
Wiem, ile mam do nadrobienia. FAUST
Za ozdobami asan nie goń
Ani błazeńskim dzwonkiem trzęś!
Rzetelny rozum, zdrowy sens
Bez blichtru się obejdzie pstrego.
Na cóż nadrabiać galanterią,
Gdy masz powiedzieć co na serio?
Oracji twych tandetny szych, Słowa, co puszą się strzeliście, Puste są jak jesienny wichr, Który opadłe miecie liście.
WAGNER
Przeminie życie wnet, Lecz pozostanie sztuka. Nad księgą chylisz grzbiet, A serce trwożnie stuka. Do wiedzy dotrzeć źródła — Rzecz trudna to i żmudna. Nim drogi ujdzie ćwierć, Dogania człeka śmierć.
FAUST
Ma-li pergamin być tym zdrojem, Który pragnienie koi twe? Natchnienie nie nawiedzi cię, Jeśli go nie masz w sercu twoim.
WAGNER
Lecz czyż nie lubo, daruj waść, W ducha się dawnych czasów wkraść, Poznawać zacnych mężów myśli, Skąd myśmy — tacy światli — wyszli?
FAUST
O! Tacy światli, że — do gwiazd! Miniony, przyjacielu, czas Zamknięty jest na siedem zasuw. Co waszmość zowiesz duchem czasów, To własnym duchem jest waszmości, Który zwierciedli się w przeszłości. Wychodzi to nad wyraz marnie, Że — ledwie spojrzysz, szedłbyś precz, Widząc ten lamus, tę graciarnię, Tę niby-historyczną rzecz,
34
W którą maksymy autor wetkał,
Jakie pleść może marionetka. WAGNER
Wszelako — świat! Wszelako — duch!
I o tym chce się człek dowiedzieć! FAUST
Ach! Nasza wiedza — mamy puch!
I cóż w materii tej powiedzieć?
Nielicznych, co widzieli coś,
A w sobie tego nie schowali,
Lecz przekazali głupio dalej,
Na krzyż wysłano i na stos.
Lecz daruj waść! Jest późno dość.
Musimy na tym rzecz ostawić. WAGNER
Dłużej bym pragnął tu zabawić.
Uczenie prawisz wasza mość,
O co we Wielką go Niedzielę,
Jutro, zapytać się ośmielę.
Gorliwiem nad księgami siedział]
Wiem wiele, rad bym wszystko wiedział
(odchodzi)
FAUST
(sam)
Że się w nadziejach nie oszuka, Kto tak się w banialuki wgryzł, Iż ciągle za skarbami szuka, A nie znajduje nic prócz glist!
I że też głos ów tutaj brzmi,
Tu, gdziem się ja z duchami bratał!... Lecz mimo wszystko dzięki ci, Ty, najnędzniejsze z dzieci świata. Dobyłeś mnie z rozpaczy dna, Gdzie się miotałem, nieprzytomny
35
36
Ach! Zwid ów taki był ogromny, Żem sobie karłem zdał się ja; Ja, com się bogom równy czuł, Ja, com był bliski prawdy wiecznej. Świetnej, świetlistej, ostatecznej, Com prawie strząsnął ziemski muł; Ja, cherub, co nadzieję rościł, Że znajdzie drogę do wieczności, Że w sercu świata się rozgości. Jakżem ja pokarany był! Jedno mnie słowo zmiotło w pył. „Na równość nie śmiej się porywać! Stało ci sił, by mnie przyzywać; By mnie zatrzymać, zbrakło sił". Było mi przecie tak już błogo, Tak mały byłem, wielki tak; Tyś mi ukazał ręką srogą Na człowieczego losu szlak. Pójdę, gdzie chcesz; co chcesz, ominę. Gotów-em twym podszeptom ulec. Ach! Nasze czyny, jak i winy, Naszego życia to hamulec. Co tylko duch pięknego doznał, Porasta obco w muł i w szlam. Gdym dobro tego świata poznał, Co lepsze, za złudzenie mam. Com czuł i w co wierzyłem święcie, W życiowym paczy się zamęcie.
Jeśli fantazji śmiały rzut W bezmiar wymierza się najczęściej, To byle jej wystarczy punkt, Gdy zagrożone jest twe szczęście. Zgryzota w sercu się rozmieści, Tajemne rodząc w nim boleści,
Niepokój budząc w nim i gwałt I ciągle odmieniając kształt: Ogień cię trwoży, sztylet, jad. Drżysz o los domu, dziecka, żony, Tym, czego nie ma, przerażony, Nieznanych się lękając strat.
Bogu być równym? Czyżby tyle? Jam robak, co się czołga w pyle, Którego gdy się w prochu wije, Byle krok zmiażdży i zabije.
Czy ścian tych stromych rupieciarnia
Nie zieje pyłem? Każdy grat
Z regałów tych i mnie zagarnia
W molami zaprószony świat.
Czyż tu mam znaleźć, co mi zbywa?
Z tysiąca się dowiedzieć ksiąg,
Jak się męczyli ludzie w krąg,
Jak gdzieś szczęśliwy któryś bywał?
I cóż, czerepie, chce twój wzrok?
Czy — że mózg w tobie był jak we mnie,
Co prawdy szukał nadaremnie
I brnął ku światłu poprzez mrok?
Szydzicie ze mnie, instrumenty:
Zębatka, koło, uchwyt, wał.
Za klucze-m was do bramy miał:
Bram nie otworzą wasze skręty.
Jest sekret, co w naturze tkwi.
Żadne narzędzia go nie wydrą.
Nie dojdziesz mocą śrub i świdrów,
Czego wyjawić nie chce ci.
Oto nietknięty sprzęt ów stary,
Którym się bawił ojciec mój.
A oto zakopcony zwój,
37
38
Nad którym tlił się mdły ogarek. Raczej dziedzictwo to — na wiatr, Niż mu pozwolić sobą władać! Skarb, co po ojcach na cię spadł, Zdobądź go, aby go posiadać! Ciężar, który się nie da użyć, Staje się twój, gdy zacznie służyć.
Lecz czemuż wzrok przyciąga blask, Którym alembik tamten prószy? Czemu tak jasno mi na duszy, Jakbym w księżycu szedł przez las?
Witaj, przezacny ty flakonie,
Który nabożnie biorę w dłonie!
Czaro kunsztowna, co w swym łonie
Zawierasz lubej dar drzemoty,
Wywar śmiertelnie czułych potęg,
Na mistrza swego łaskę zlej!
Widzę cię — już na sercu lżej!
Chwytam cię — niepokoju mniej!
Nurt ducha, rosnąc w swym przyborze,
Wynosi mnie na pełne morze,
Co u stóp pieni się od lśnień.
Nad nowym brzegiem — nowy dzień!
Szybuje uskrzydlony wóz,
Chcąc porwać mnie, co czekam, gotów,
Bym się na nowych torach wzniósł
W dziedzinę pozaziemskich lotów.
Spokój, którego nic nie zmącą,
Uzyskam, pełzający czerw,
Gdy tyłem się odwrócę wpierw
Do tego łaskawego słońca.
Rozewrzeć wrota będę mógł,
Które lękliwie inny minie.
Pora, bym dał świadectwo w czynie,
Że godność ludzka nie zna trwóg;
Że nie odstąpię od tych bram.
Którymi się fantazja dręczy;
Że zdołam dojście znaleźć tam,
Gdzie piekło wije się i jęczy;
Że na ten się odważę krok,
Choćbym miał wejść we wieczny mrok.
Więc, kryształowy, wyjdź na świat,
Ukaż, pucharze, się z oprawy,
Od wielu nie tykany lat,
Wydobywany w czas zabawy,
By grono gości rozweselić,
Co przepijali do się wzajem.
Było pijących obyczajem,
By w rymach twą powierzchnię rytą
Opisać i — wysuszyć kielich.
Noc poniektórą tak przepito.
W sąsiada nie przekażę dłonie
Dziś, ni dowcipu pokaz dam ja.
Napój, co szybko oszałamia,
Mieści się, czarny, w twoim łonie.
Com sam go sycił, sam go warzył,
Ostatni trunek wznoszę w darze,
Wschodzące słońce, w twoje dłonie! (przytyka kielich do ust) Hicie dzwonów. Śpiew chóralny CHÓR ANIOŁÓW
Chrystus zmartwychwstał!
Aby na wieki żyć,
Dał w siebie ćwieki wbić.
Z Boga człowiekiem być
Na ziemi przystał. 1AUST
Ten głuchy brzęk, ten głos perlistych tonów!...
39
Od ust mi szkło odrywa — jaka moc?
Czyżby zapowiadało bicie dzwonów
Zmartwychpowstania Wielką Noc?
Czyż nuta, chóry, z waszych ust podzwania.
Śpiewana przez anioły w noc czuwania,
Zapowiedź rodzącego się Zakonu? CHÓR KOBIET
Aromatami-śmy
Cię namaściły.
W kamiennej jamie-śmy
Cię umieściły.
W szaty przeczyste
Spowiły cię.
Nie masz cię, Chryste,
Na skalnym dnie. CHÓR ANIOŁÓW
Chrystus zmartwychwstał!
Po dniach zbawiennych prób
Wzniósł się promienny słup
Ponad kamienny grób
W wieczystą przystań. FAUST
Czemuście, dzwony, mnie dobiegły
Potężne i łagodne tak?
Wołajcie tego, kto uległy!
Słyszę wasz dźwięk, lecz wiary brak.
Cuda pochodzą tylko z wiary.
Nie wzniosę się ja w te obszary,
Skąd dobra rodzi się Nowina.
Głos jednak wasz mnie zwraca światu.
Dzieciństwo mi on przypomina,
Gdy jak miłosny nieba całus
W ciszy nawiedzał mnie sabatu,
Gdy wieszcze granie dzwonów brzmiało
I do modlitwy przymuszało.
40
Nieopisanie wzniosłe żądze
Kazały brnąć wśród pól i łąk
I przez tysiączne łzy gorące
Czułem, jak świat się rodzi w krąg;
Czułem młodzieńcze upojenie,
Wiosennych świąt swobodny tok.
Dzisiaj mi każe to wspomnienie
Powstrzymać ostateczny krok.
Brzmijcież więc dalej, słodkie tony!
Łza tryska! Światu-m ja wrócony! CHÓR MŁODZIANKÓW
Bogu umarły,
Któryś na krzyżu zwisł,
Lotem mocarnym
Wzbiłeś się wzwyż!
Ciebie nad ziemię
Wydźwignął sławy blask,
Gdy tutaj brzemię
Niedoli dławi nas.
Na sługi swoje
Omdlałe patrz!
Wstąpienie twoje
Ściga nasz płacz. CHÓR ANIOŁÓW
Chrystus zmartwychwstał,
Co w ziemi ziarnem gnił!
Teraz korzysta
Z przypływu sił.
Którzy chylicie się,
Jemu modlicie się,
Strawą dzielicie się.
Słowem cieszycie się,
Dary znosicie swe,
Do stóp padajcie mu!
Dla was jest tu!
pod miejską bramą
Tłumy przechodniów
KILKU CZELADNIKÓW
Dokąd to? Jaki cel wędrówki? INNI
Idziemy w stronę leśniczówki. PIERWSI
A my, gdzie tamten komin dymi. CZELADNIK
My byśmy poszli tam, gdzie rzeka. DRUGI
Niezbyt ta droga mnie urzeka. INNI
A dokąd ty? TRZECI
Ja? Za innymi. CZWARTY
Radziłbym na wieś tamtą drogą.
Moc piwa, dziewcząt moc niebrzydkich:
Okazja do wypitki i wy bitki. PIĄTY
I czyżby cię, zawalidrogo,
Już po raz trzeci swędził grzbiet?
Straszno tam. Po cóż bym tam szedł? SŁUŻĄCA
Nie! Nie! Ja wracam już do miasta. INNA
Pod lipą bywa on najczęściej. PIERWSZA
Niewielkie jest to dla mnie szczęście.
Za tobą on się ciągle szasta
I z tobą tańczy na murawie.
A mnie po twojej cóż zabawie? INNE
Dziś, zdaje się, ma być ich dwóch.
Z nim — jego kędzierzawy druh. UCZNIAK
Zerknij no, brachu, na te dziopy.
Rad bym za nimi poszedł w tropy.
Tabaczny dym i piwa chlust,
I strojna dziewka — to mój gust! Ml .ODA MIESZCZKA
Na tę mi chwacką popatrz brać!
Toż to doprawdy śmiechu warte!
Najlepsze dla nich drzwi otwarte,
A wolą się do dziewek brać. DRUGI UCZNIAK (do pierwszego)
Nie śpiesz tak! Widzisz te dwie w tyle?
Jak obie przyodziane mile.
Ta druga moją jest sąsiadką,
Której i nieba ja przychylę.
Popatrz, jak kroczą wolno, gładko.
W kompanię wejdziem na ostatku. PIERWSZY
Gdy te pannice mieć na względzie,
Tamta się wymknie nam zwierzyna;
Dłoń, co w sobotę miotłę trzyma,
Lepiej w niedzielę pieścić będzie. MIESZCZANIN
Wiele by gadać o burmistrzu:
W pychę i w pierze wciąż porasta.
Czy zrobił kiedy co dla miasta?
Wciąż nowe nas podatki niszczą.
Trzyma, jak może, nas najkarniej,
A w łapy, ile może, garnie.
43
ŻEBRAK
(śpiewa)
Zacni panowie, piękne panie!
Każdy z was strojny i rumiany,
Niech moje wzruszą was łachmany!
Raczcie popatrzeć tylko na nie!
Czy mam za darmo tu rzępolić?
Kto hojnie daje, sam jest rad.
Dzień, który święci cały świat,
I mnie by winien zadowolić. DRUGI MIESZCZANIN
Gdy w krąg pogodnie i spokojnie,
Najchętniej słucha człek o wojnie:
Że tam daleko, w Turcji gdzieś,
Ludzi wysłało się na rzeź.
Szklaneczkę w oknie człek wysuszy,
Popatrzy na sunące łodzie,
A wieczór z całej rad jest duszy,
Że pokój w kraju trwa, jak co dzień. TRZECI MIESZCZANIN
Panie sąsiedzie! Ot i to!
A niechby łeb kto urwał komu,
A niechby wszystko szło na dno,
Byleby po staremu w domu. STARUCHA (do mieszczek)
Aj! Aj! Ileż tu strojnych dam!
A jaka bije z lic uroda!
A jaka pycha! No, już zgoda!
Na co potrzeba, radę dam! MŁODA MIESZCZKA
Agato! Chodźmy stąd! Na gwałt!
Z nią dać się widzieć? Jeszcze czego!
Prawda, że na Andrzejki kształt
Pokazywała mi lubego...
INNA
Pokazywała też i mnie
W krysztale cudo-żołnierzyka. '
Obracam się, rozglądam się,
A żołnierzyka nie spotykam. ŻOŁNIERZE
Murów wyniosłe
Blanki, wykusze,
Dziewcząt wyniosłe,
Prześmiewcze dusze
Zmuszę i skruszę.
To mi mitręga!
Łup, co się zwie!
A trąbki, trąbki
Grają nam rade
To na zabawę,
To na zagładę.
To ci natarcie!
To ci jest życie!
Mury i dziewki,
Ulec musicie!
To ci mitręga!
Łup, co się zwie!
I krok żołnierzy
Oddala się. Faust z Wagnerem FAUST
Od dobroczynnych słońca promieni
Taje skorupa rzek i strumieni.
Nadzieją szczęścia smug się zieleni.
Sił ostatkami sędziwa zima
Surowych szczytów jeszcze się trzyma
I czasem tylko przelotnie śle
Lodowe dreszcze, podmuchy mdłe.
Którymi świeżą niwę zaścieli.
45
Ale nie cierpi słońce tej bieli.
Wszystko ożywa, tworzy się, budzi.
Chce kolorami iskrzyć się wszędzie.
Ale że nie ma kwiatów na grzędzie,
Więc strojnych w zamian przyjmuje ludzi.
Zwróć się za siebie, ogarnij z góry
Ulice, place, zaułki, mury.
Z ludnego miasta, niby z mrowiska,
Przez mroczną bramę tłum się przeciska.
Każdy się dziś na słońce wyłania,
By dzień obchodzić zmartwychpowstania.
Bo też i każdy zmartwychwstał sam.
Porzucił każdy warsztat i kram.
Z niskich izdebek, z przyciasnych klatek, Spod dachów skośnych, z nędznych facjatek, Z ulic zatęchłych, z ludzkiego tłoku, Z uroczystego kościołów mroku Na światło dzienne każdy wylęga. Spójrz tylko, jak się spiesznie rozbiega Tłumek po polu i po ogrodzie; Jak się na rzeki rozlewnej wodzie Rozkołysały wesołe lodzie; Jak przeciążony oddala się Prawie już na dno idący statek; Jak migotanie dolata pstre Ze ścieżyn górskich kobiecych szatek. Wieśniaczych słyszysz hukanie zgraj? Dla tych prostaczków to istny raj. Używa każdy — mały i duży. Jam człowiek: też bym rad sobie użył. WAGNER
Z waszmością spacyjer, doktorze, Korzyść i zaszczyt to nie lada. Sam nie zachodziłbym tu może. Gmin gustom mym nie odpowiada.
46
Stuk kręgli, granie, krzyki, ruch
Niemiłą słuch mój rażą wrzawą,
Jakby ich zły opętał duch!
A oni zowią to zabawą! WIEŚNIACY POD LIPĄ (taniec i śpiew)
Świtka, kapelusz, modny krój,
Paradny przywdział pasterz strój
Bez skazy i bez chybki.
A tam pod lipą ścisk już był
I tańcowali ile sił
Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa!
I przygrywały skrzypki.
Więc raźnie w ich się wcisnął tłok, Dziewuchę jakąś trącił w bok, Za stan uchwycił gibki. A ta, gdy mocniej wgarnął ją: „A skąd się taki śwarny wziął?" Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa! „Nie bądź mi taki szybki!"
Lecz szedł wciąż raźniej tańca tok.
Na prawo krok, na lewo krok,
Aż wirowały świtki.
Zziajali się, zdyszali, aż
Przy sobie legli twarzą w twarz,
Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa!
A łydka obok łydki.
„I mniej mi poufały bądź! Niejeden już potrafił wziąć Dziewczynę na pochlibki. Zaciągnął na ubocze ją". A spopod lipy ciągle grzmią
47
Hej! Hoc-hoc-hoc! Hej! Hopsa-sa! Tupot i granie skrzypki.
STARY WIEŚNIAK
Żeście, doktorze, nie wzgardzili nami, Bardzo to pięknie z waszej strony. I to, że z nami w komitywę Wdaje się człowiek tak uczony. Ten oto, panie, weźcie kielich, W któryśmy świeży wlali trunek. W twoje go zacne wnoszę dłonie. A to — nie tylko poczęstunek! Daj tyle latek Bóg ci w darze, Ile jest kropel w tym pucharze.
FAUST
Trunek ten biorę z waszej ręki I składam zań serdeczne dzięki.
(lud gromadzi się wokół)
STARY WIEŚNIAK
Doprawdy, pięknie to, mospanie, Że zjawiasz się w ten dzień wesela. Bywało wszak, żeś w dzień żałoby Też życzliwości nam udzielał. Takich, co życie twemu winni Są ojcu, znajdziesz wśród nas sporo. Od złej gorączki ich ratował I leczył od czarnego moru. Młodzieńcem byłeś wówczas, panie, Co chadzał z ojcem do szpitali, Skąd nieboszczyków wynoszono; Wyście zaś uchodzili cali. Na próbę życie kto wystawiał, Niebieski go Zbawiciel zbawiał.
WSZYSCY
Sto lat mu! Sto lat, przyjaciele! Lat jeszcze niech nas leczy wiele!
48
FA U ST
Do tego z góry módlcie się, Co zbawia i zbawienie śle!
(oddala się z Wagnerem)
WAGNER
Któż tobie czci nie pozazdrości, Jaka cię w tym otacza tłumie? Szczęśliwy, kto ze swych zdolności
Użytek taki czynić umie!
Dziecku cię ojciec wskaże ręką. Pyta się każdy, tłoczy, bieży, Śpiew milknie, staje krąg tancerzy. Gdzie stąpisz, tam się cisza szerzy. Aż nagle krzyk i czapki w górę! Rzekłbyś nieledwie, że uklękną, ' By przenajświętszą czcić figurę. FAUST
Łatwy do tego głazu dostęp. Spoczniemy po wędrówce tam, Gdzie nieraz siadywałem sam, Modlitwą trapiąc się i postem. W wierze-m to czynił i w otusze, Że mocą modłów, westchnień, łez Na Panu niebios ja wymuszę, By czarnej śmierci nastał kres. Pochwała tłumu? Toż to żart! O! Gdybyż zechciał kto dochodzić, Czy rzeczywiście syn i rodzic U ludzi jest uznania wart! Mój ojciec ciemny był konował, Co w chimeryczny system swój Wkładał rzetelny trud i znój, Gdy nad naturą medytował. On dniem i nocą wśród adeptów Zamknięty w czarnej kuchni był,
49
By nocą krętych dojść receptur Do skojarzenia sprzecznych sił. W kąpieli, bywa, lilię żeni Z esencją czerwonego lwa1 I pod naciskiem je płomieni Z retorty do retorty gna. I oto pstrym kolorem nęci Rzadki eliksir poprzez szkło. Z życiem żegnali się pacjenci. Nie pytaj, czy wyzdrowiał kto. Pośród tych dolin i tych gór Gorzej niżeli czarny mór Srożyliśmy się eliksirem. Ja sam ów rozdawałem lek. Teraz po latach widzi człek, Jakim się zbójcy cieszą mirem.
WAGNER
Czym się tu trapić, wasza mość? Czyż nie uczynił człowiek dość, Rzetelnie gdy wymogom sprostał Sztuki, co ją po ojcach dostał? Kto wiedzę ojca czcią obdarza, Sam też nie będzie byle czym; Wiedzy synowi kto przysparza, Po wyższe laury sięgnie syn.
FAUST
Czy jeszcze kto nadzieję ma, Że z toni błędów się wynurzy? . Czego się nie wie, tego właśnie trza, A co się wie, na nic nie służy. Lecz czyż pogodę takiej chwili Zamącać melancholią złą?
1 Terminy alchemiczne: „lilia" to kwas solny, „czerwony lew" to żywe srebro. 50
Popatrz na słońce, co się chyli, Na chaty, co w zieleni lśnią. Oto znów minął dzień i — mignął, Gdy ono w nowy dąży świat. O! Że też skrzydła mnie nie dźwigną, Abym podążał słońcu w ślad, W światła wieczoru patrzeć mógł, W przestrzeń leżącą u mych nóg, W pożogę szczytów, w cichość zboczy, W strumień, co złotą falę toczy! Ten dziki łańcuch gór swym mrokiem Nie hamowałby lotu już: Wtedy by przed olśnionym wzrokiem Ciepła się głąb rozwarła mórz. Lecz — słońce w zmierzch się zdaje kłonić, A nie ustaje pędu moc. Mknę za nim w ślad, by je dogonić. Przede mną — dzień, poza mną — noc, Wzwyż — niebo, w dole — fali ruch. To — mara! Słońce uleciało! Ach! Jeśli skrzydła miewa duch, Próżno o skrzydła woła ciało. Ale jest w człeka coś naturze, Co się wyrywa, rzekłbyś, zeń, Kiedy zagubionego w górze Słucha skowronka dźwięcznych pień; Kiedy na skrzydłach wyważony Szybuje orzeł pośród gór; Kiedy w ojczyste płynie strony Żurawi nad równiną sznur. WAGNER
Ja też mam chimeryczne chwile, Lecz nigdym nie ulegał tak. Człowiek napatrzy się i — tyle! A cóż stąd, że ma skrzydła ptak?
51
Inne zaiste to delicje — Wędrować poprzez ksiąg stronice. Zimową nocą ciepło, bywa, Napełnia każdy członek twój, Rzekłbyś, że niebo na cię spływa, Kiedy na cenny trafisz zwój.
FAUST
Świadomy jesteś pasji tej. Obyś mógł drugiej obcym zostać! Dwie dusze żyją w piersi mej, A jedna z drugą chce się rozstać. W nieposkromionej jedna chuci Wniknie w zmysłową świata treść; A druga padół ten porzuci, By w górny ojców kraj się wznieść. O! Jeśli istniejecie, wy, Duchy, co w górze tam krążycie, Zlećcież się tu ze złotej mgły, By dać mi nowe, barwne życie! O! Czarodziejski strój mieć wasz, Który przenosi w obce kraje! Nie dałbym go za gronostaje, Nie zmienił na królewski płaszcz.
WAGNER
Nie próbuj wywoływać z mgły Tej zgrai, co nad ziemią bieży I przeciw człowiekowi kły Wymierza ze wszech stron i szczerzy. Północne duchy niosą chłód I każdy strzałę w twarz ci rzuca, Zjadliwą suszą dyszy wschód I tchnieniem swym wyżera płuca. Z południa duchy mkną pustyni, Skąd zieje na cię żar i skwar. I tylko zachód wiewy swymi
52
Niwę orzeźwia, bór i jar.
Słyszą nas, byle szkodzić nam.
Słuchają, by tym chętniej mamić.
Niebios się mienią wysłańcami:
Anielski szept, a w ustach kłam.
Lecz — chodźmy! Już poszarzał świat.
Powietrze stygnie, półmrok spadł.
Pod wieczór człowiek dom docenia —
Lecz skądże wyraz ten zdziwienia?
Cóż cię w tym zmierzchu tak uderza? FAUST
Pies czarny, co przez ścierń tu zmierza. WAGNER
Dawno go widzę. Pies — jak pies. •' FAUST
Wpatrz się! Cóż, sądzisz, to za zwierz? WAGNER
Pudel! Natura mu sobacza
Za panem swoim każe biec. FAUST
Widzisz, jak pętle w krąg zatacza,
Wciąż nas w ciaśniejszą biorąc sieć?
I jeśli mnie nie mylą oczy,
Ognisty kłąb się za nim toczy. WAGNER Czarnego widzę tylko psa.
Waść chyba przywidzenia ma. FAUST
Rzekłby kto, że nas w ciche koła
Bierze magiczny jego ruch. WAGNER
Zląkł się. Co począć, nie wie zgoła:
Miast pana obcych widzi dwóch. FAUST
Krąg swój zacieśnia. Już przystaje.
53
WAGNER
Widzisz? To pies, nie żaden duch.
Łasi się, skomle, legł na brzuch.
Merda ogonem. Psie zwyczaje, FAUST
Nie bój się, piesku! Chodź no tu! WAGNER
Tak robi, jak przystoi psu.
Gdy staniesz, on ci będzie służyć.
Zawołasz: on podbiegnie ci.
Do czegokolwiek da się użyć.
Do rzeki rzuci się po kij. FAUST
Racja! W tym rzeczy jest natura.
Nie duch, lecz wszędzie jest tresura. WAGNER
Pies, co uznaje ład i przymus,
Mędrca przychylność zyska też.
Godzien twej łaski jest ten zwierz:
Wśród uczniów byłby z niego — prymus. (wchodzą do miejskiej bramy)
gabinet uczonego
FAUST
(wchodzi z pudlem)
Za mną jest pól i lasów głusza, Nad którą legł głęboki cień. Od dziwnych przeczuć, tajnych drżeń Rzekłbyś, że szlachetnieje dusza. Do nagłych czynów porą nocną Nie gnają namiętności nas. Tkliwe uczucia wnet się ockną — Ku ludziom i ku Bogu wraz.
Czy dokazywań nie za wiele? Czemu tak, piesku, wąchasz próg? W pokoju upatrzyłem róg, W którym poduszkę ci podścielę. Przyznaję, że susami swymi W górach mnie ubawiłeś dość. Więc w zamian mą opiekę przyjmij Jak dobrze wychowany gość.
Gdy tylko w moją celę ciasną Swe światło lampa zdąży wnieść, Na duszy staje mi się jasno I pogodnieje myśli treść. Rozum moc odzyskuje swoją, Nadziei się rozwija kwiat. Na życia trafiam świeży ślad, Tęsknię do życia jak do zdroju.
Pudelku, nie warcz! Do muzyki, Co teraz w moim sercu brzmi,
55
Źle pomruk twój pasuje dziki. Przywykliśmy, że człowiek kpi, Gdy czego pojąć nie jest w stanie, Że widząc piękno, warczy na nie, Bo widok ten zbyt go obarcza. Czy i ty będziesz na mnie warczał?
Ach! Przy najlepszej czuję woli, Że już mnie to nie zadowoli, Jak gdyby wyschły jakie zdroje; Że czegoś łaknie serce moje. Jak dobrze znam to z doświadczenia! Lecz da się to na lepsze zmienić. Wszak umiem, co nadziemskie, cenić. Sięgnijmyż więc do Objawienia, Które najgodniej wtedy płonie, Gdy w Nowym szukać go Zakonie. Kusi mnie księgę tę otworzyć, W pierwotny wejść rzetelnie tekst I jeśli to możliwe jest, Na mój niemiecki go przełożyć. (otwiera księgę i sadowi się)
Więc: „Na początku było Słowo". Staję! Jak dalszą znaleźć drogę? Słowa przeceniać tak nie mogę. Trzeba rozpocząć rzecz na nowo, Jeśli mnie Duch oświeci. Więc Piszę: „Był na początku Sens". Przemyśl raz jeszcze pierwsze zdanie! Niech nad nim pióro twe przystanie! Pisz: „Na początku była Siła". Lecz choć to lepsza tekstu postać, Wolałbym przy niej nie pozostać. Święty Duch wesprze — widzę, w czym. Pisz śmiało: „Na początku — Czyn".
56
Jeśli mam z tobą dzielić pokój.
Warczeniu daj, pudelku, spokój!
Niech będzie cisza!
Tak natrętnego towarzysza
Scierpieć przy sobie nie widzę sposobu.
Jeden z nas obu
Musi się stąd wynosić.
Przykro mi cię wyprosić.
Lecz wolna droga! Dosyć!
Cóż to za dziwy?
Czy kształt to prawdziwy?
Jawy czy mary?
Urasta bez miary.
Zwisa jak chmura wielka,
Ni śladu pudelka.
Z kimże się to szamotam?
Może to hipopotam?
Płomienie z pyska, ogień z ócz.
Już widzę, kto ty. Na smocze pomioty
Salomonowy przyda się klucz. DUCHY (u wejścia)
Jeden z nas
W sidła wlazł!
Kto by z nim
Poszedł wraz,
W sieci uwięźnie,
W żelazie ugrzęźnie.
Wyciągajta!
Wiśta! Hajta!
Naprzeć z boków!
Wyjdzie z oków.
Ile mocy,
Do pomocy!
57
Nam to wszystkim Będzie z zyskiem. FAUST
By dać ci radę, zmoro, Potrzebnych jest — czworo: Salamandra — w płomieniu, Wodnica — w strumieniu, Sylf — w żywiole, Kobold — w kole.
Na te elementy
Kto zostanie obojętny,
Na ich cnoty
I przymioty,
Będzie głuchy
I na duchy.
W ogniu spłońcie,
Salamandry!
Spłyńcie, wodnice,
W rzeczne meandry!
Na meteorów grzywie
Gnaj, Sylfie!
Służyć mus,
Incubus! Incubus!
I na tym punctum! Szlus!
Dać rady zmorze
Żadne nie może.
Oto leży, szczerzy kły.
Snadź mój cios był nazbyt mdły.
Większymi wyzwę
Cię egzorcyzmy.
Czyś ty z piekła,
Zmoro, zbiegła?
58
Znak poznajesz ten czy nie, Przed którym huf się czarny gnie? Patrz, jak się zżyma, Szczeć jak nadyma!
A czy, niecnoto, Poznajesz, kto to? On, Niepoczęty, On, Niepojęty, Z niebios Zesłany, Srodze Zadźgany?
Zasłonięty przez ognisko,
Nadyma się jak słonisko.
Już napełnia pokój,
Rozpływa się w obłoku.
Nie urastaj pod stropy!
Legnij u mistrza stopy!
Widzisz, nie grożę po próżnicy.
Chcesz, bym cię w świętej
Zmiótł błyskawicy?
Bym cię trzykrotną
Jasnością dotknął?
Czy najmocniejszej ze sztuk mam użyć? MEFISTOFELES
(z którego opadła mgła, wychodzi zza pieca przebrany za wędrownego bakałarza)
I o cóż rwetes?
Czym mogę służyć? FAUST
A zatem w skórze pudla gościł
Wędrowny (śmiać się chce) bakałarz? MEFISTOFELES
Podziw dla sztuki mam waszmości.
Oj, dała mi się w znaki, dałaż!
59
FAUST
Zwiesz się? MEFISTOFELES
Cóż wdawać się w drobnostki,
Gdy kto dla słów pogardę ma
I gdy, nieczuły na błahostki,
O sedno rzeczy tylko dba? FAUST
O każdym z was się wszystko wie,
Gdy który poda imię swe.
Co też najlepiej widać w tym,
Że zwie się Lichem, Kusym, Złym.
A zatem ktoś ty? MEFISTOFELES
Siła ta,
Co dobro czyni, pragnąc zła.
Jam część jej. FAUST
Cóż to ma do rzeczy? MEFISTOFELES
Jam duch jest, który ciągle przeczy,
I z racją! Bowiem co się rodzi,
Temu się też umierać godzi,
Więc lepiej się nie rodzić było.
Dlatego właśnie wszystko to,
Co się Zniszczenie zwie czy Zło,
Moją domeną jest i silą.
FAUST
Częścią się zwiesz, a całyś oto!
MEFISTOFELES
Bom arcyskromną jest istotą. Gdy człowiek, ta żałosna małość, Za pełnię ma się i za całość, Jam części część, co Wszystkim była, Część owej ćmy, co blask zrodziła,
60
Ów butny blask, co Matce-Ćmie
Należną przestrzeń odbić chce.
Lecz nadaremnie pragnie tego,
Bowiem do ciała zawsze lgnie,
Z ciała wypływa, zdobi je,
Ciało go też hamuje w biegu
I długo to nie potrwa snadnie,
Razem z ciałami w nicość spadnie. FAUST
Rozumiem już, co twym zamiarem.
Na wielką psuć nie umiesz miarę,
Więc rozpoczynasz od małego. MEFISTOFELES
I mało co wychodzi z tego.
To Coś, ten świat, ten pył, ten kurz,
Co przeciwstawia się Niczemu,
Ilem się napracował już
I nigdym rady dać mu nie mógł.
Pożar czy powódź, deszcz czy grad,
Nienaruszony stoi świat!
A rody, ludzki czy zwierzęcy,
Nie wiem, co z nimi począć trzeba.
Ilem się już ich nie nagrzebał,
A ich przybywa coraz więcej.
Tak ciągle dalej, choć oszalej:
Z powietrza, z wiatru, z wody, z fali,
Z wilgoci, z ciepła, z chłodu, z suszy
Tysiąc się rozpowija ziarn
I gdyby nie płomieni żar,
Niczego nie miałbym przy duszy. FAUST
Przeciw zbawiennej sile tej,
Przeciw tej mocy wiecznie twórczej
Chcesz użyć chłodnej dłoni swej, Co się na próżno w kułak kurczy?
61
Jakiejś się innej jąć roboty
Chaosu zdałoby synowi. MEFISTOFELES
Chaosu syn się zastanowi.
Następnym razem więcej o tym.
Czy odejść da mi już jegomość? FAUST
Nie wiem, dlaczego pytasz się.
Skoro zawarliśmy znajomość,
Możesz, gdy chcesz, odwiedzać mię.
Tutaj jest okno, a tu — drzwi.
Znasz pewno i przez komin drogę? MEFISTOFELES
Chcesz wiedzieć, czemu wyjść nie mogę?
Drobna przeszkoda broni mi:
Na progu twoim znak kopyta. FAUST
Więzi cię pentagramu znak?
Lecz skoro więzi, pozwól spytać:
Do domu tego wszedłeś jak,
Jak w tej znalazłeś się kabale? MEFISTOFELES
Bo znak skreślony jest niedbale.
Zamknięty z tamtej strony kąt
Otwiera się nieznacznie stąd. FAUST
A to szczęśliwie los wydarzył,
Że w moją się dostałeś sieć.
Na ten się raz udała rzecz. MEFISTOFELES
Wbiegając, pies nie zauważył.
A teraz — na bok wszelki żart! —
Nie może się wydostać czart. FAUST
A więc przez okno ruszaj w kłus! 62
MEFISTOFELES
Prawa się tego trzyma piekło: „Jak weszło się, tak też uciekło". Wejście — dowolne; wyjście — mus. FAUST
A więc i piekło ma swe prawa? Dość mi ta odpowiada sprawa, By z ichmościami zawrzeć pakt.
MEFISTOFELES
Słowo jest dla nas rzeczą świętą. Żadnego u nas krętu-wętu. Lecz nie da się to streścić tak; Następnym razem o tym więcej. A teraz proszę najgoręcej Na wolny mnie odpuścić trakt. FAUST
Jeszcze na chwilę zostań acan I ucho powiastkami ciesz!
MEFISTOFELES
Na razie puść! Niebawem wracam,
A wtedy pytaj, o co chcesz! FAUST
Nie stawiam sideł ja czartowi.
Sam się wplątałeś w moją sieć.
Niech trzyma diabła, kto go złowił
Niełatwo drugi raz go mieć. MEFISTOFELES
Gdy chcesz, na krótko będę mógł
Dotrzymać tobie towarzystwa —
Wszelako z tym, że wykorzystam
Czas dla pokazu swoich sztuk. FAUST
Chętnie się godzę, mości Kusy,
Byłeś ucieszne miał psikusy.
63
MEFISTOFELES
Figlami swymi przez tę chwilę
Lepiej ci, sądzę, czas umilę
Niżeli kto przez cały rok.
Kiedy się duszki czułą zgrają
W jedno połączą, stańczą, zgrają,
Nie omam to, co myli wzrok:
Raduje nim się powonienie,
Nasyca nim się podniebienie,
Ba! każdy w nim gustuje zmysł.
Zbyteczne wstępy i przedmowy.
Każdy na miejsce! Bądź gotowy! DUSZKI
Niechaj deszczowej
Ustąpi chmury
Pułap ponury,
By promień z góry
Słoneczny trysł;
Niech się obłoki
Mroczne rozpierzchną,
By gwiazd wysokich
Mignął o zmierzchu
Trójkątny błysk.
Duchy niebiosów,
Piękni synowie!
Chwiejnym zakosem,
Mglistym pustkowiem
W gwiazd labiryncie
Płyńcie i gińcie!
Szat waszych kraje
Rozlopotane
Odkryją kraje,
Skryją altanę.
Szepce wyznanie
W każdej altanie
64
Gotowych przysiąc Kochanków tysiąc. Rozkwitłe szczepy! Sączą się męty Z gron wyciśniętych W podziemne sklepy. Płyną pieniste Wina strumienie Poprzez przejrzyste, Czyste kamienie. Za nimi wyże Wyniosłe leżą. One się niżej W jeziora szerzą. Pagórki wokół, Ptactwo w obłoku Radośnie leci Słońcu naprzeciw; W skrzydeł zamieci Leci naprzeciw Wyspom szczęśliwym I chybotliwym; Gdzie pieśń echową Słychać z wybrzeży, Gdzie się korowód Snuje tancerzy; Aż na swobodzie Zejdą się w pląsie, Płyną po wodzie, Na szczyty pną się. Wszyscy się niosą Za zewem losu, Za zewem dali, Gdzie gwiazd się pali Wieczysty blask.
65
MEFISTOFELES
Ukołysany jako trzeba.
Dzięki wam, czułe dzieci nieba!
Waszych mi nie zapomnieć łask.
Uwodźcież wy go widziadłami!
Niech senna go ułuda mami!
Niełatwo diabłu przytrzeć rogów!
Lecz aby czar przełamać progu,
W sam raz by ząb się przydał szczurzy..
Nie trzeba już zaklinać dłużej.
Ot! Jeden drepce, co mnie słyszy.
Najwyższy władca szczurów, myszy, Pan much i ropuch, pluskiew, pcheł, Każe ci, miast się kryć w tej dziurze, W tę oto deskę wbić swój kieł, Gdziem ja oleju kapkę strącił! Ot i wyłazi! Hyc! Hyc! Hyc! Ten, co mi wyjść nie daje, szpic Znajduje się w tym drugim kącie. Do dzieła! Ugryź! Jeszcze raz! — Śpij, Fauście! Wnet spotkania czas.
FAUST
(budzi się)
Czyżbym się znowu dał oszukać?-I tym się miała kończyć sztuka, Że zjawił mi się we śnie bies I że wyśniony umknął pies?
pracownia Fausta
Faust, Mefistofeles (stukanie do drzwi)
FAUST
Wejść! Kto tam znowu śmie mnie nużyć? MEFISTOFELE.0
Ja! FAUST
Wejdź! MEFISTOFELES
Masz trzykroć to powtórzyć. FAUST
Wejdźże więc! MEFISTOFELES
To mi się podoba.
Pewno się dogadamy oba.
Aby poprawić humor twój,
Włożyłem kawalerski strój —
Czerwony, bramowany złotem,
Na to — z jedwabnym płaszcz wylotem*
W kapelusz kilkam piór powpinał,
Do bokum ostry wziął puginał.
Więc krótko ci a węzłowato
Takąż się radzę okryć szatą.
Dopiero nosząc to okrycie
Zrozumieć zdołasz, czym jest życie. FAUST
Nie przezwycięży żadna szata
Ludzkiego losu niedogody:
Za starym, by używać świata;
By już nie pragnąć nic — za młody.
67
I cóż mnie jeszcze może czekać?
„Wyrzekać masz się! Masz wyrzekać!" —
Oto jest refren uprzykrzony,
Co mi do uszu wciąż dobiega,
Który mi chrapliwymi tony
Powtarza nieustannie zegar.
Poranka lękam się każdego,
Oburącz ściskam głowę biedną:
Czy dojrzę dzień, co w swym przebiegu
Życzenie spełni mi — choć jedno?
Dzień, gdzie się sączyć zwątpień jad
Nie będzie w każdą z mych radości?
Dzień, gdzie rozgardiasz codzienności
Pod stopy kłód nie będzie kładł?
Gdy skłania głowę człek do snu,
Zawczasu już go łoże lęka;
Spokoju nie da zaznać mu
Noc, która koszmarami nęka.
Ów Bóg, co wnętrzem jego włada,
Co wstrząsać może nim do dna,
Bóg, który nad nim władzę ma,
Nad światem władzy nie posiada.
Stąd życie — uciążliwe zbyt,
Śmierć — miła, nienawistny — byt.
MEFISTOFELES
Lecz tak naprawdę nie chce śmierci nikt.
FAUST
Szczęśliwy, kto w bitewnej chwale Krwawymi wieńczy skroń wawrzyny; Albo kto po tanecznym szale W ramionach znajdzie ją dziewczyny! O! Czemuż Ducha mnie potęga W tę noc nie pozbawiła życia?
MEFISTOFELES
Lecz komuś, co po napój sięgał,
68
Odwagi zbrakło do wypicia.
FAUST
Wszystkoś wywęszył, daję słowo.
MEFISTOFELES
Nie wszystko; wie się to i owo.
FAUST
Jeśli z dusznego wyjść zamętu Ów dzwonów głos pozwolił mi, Jeżeli to radosne święto Wskrzesiło pamięć dawnych dni; To niechaj będzie moc przeklęta, Której nas trzyma tu przynęta I która swymi widziadłami W głąb czarnej nas pieczary mami! Przeklęty niechaj będzie wprzódy Próżności samochwalczy blask! Przeklęte niechaj będą złudy, Których olśniewa urok nas! Przeklęty — tryumfalny łuk Rozgłosu, który nam się marzy! Przeklęte szczęście, którym darzy Obecność żony, dzieci, sług! Przeklęty Mamon2, gdy dla zysku Porywać każe się na czyn I kiedy miękkie legowisko Podściela mym rozkoszom czczym! Przeklinam wino, pite z czar! Przeklinam też miłości czar! Przeklęta — wiara i gorliwość, Przeklęta głównie zaś cierpliwość.
CHÓR DUCHÓW
(niewidzialny) Ach! Ach!
2 Mamon — fenicki bóg skarbów.
69
Na części Rozniosły świata Cudowny gmach Mocarnej pięści Razy-olbrzymy! Ruiny nosimy W nic
I łzy ronimy Z lic
Nad utraconą urodą. Ty, coś największy Z ludzkiego rodu, Niezwłocznie Od nowa Życie rozpocznij, A nowa zadźwięczy ci pieśń. MEFISTOFELES To są skrzatki Z mej gromadki. Przemądrzałych słuchaj rad: „Czynny bądź i życiu rad!" W świat szeroki Ich uroki
Chcą wywabić cię z pustelni, Gdzie się ziębnie tak piekielnie. Smakować przestań w swym strapieniu, Co jak sęp dziobie w twej wątrobie. W najgorszym będąc otoczeniu, Jesteś wśród ludzi równych sobie. Ale nie chodzi przecie o to, By się z innymi zrównać tak. Niewysokiego-m ptak ja lotu, Lecz jeśliby ci poszło w smak, Abym był twoim towarzyszem,
70
Chętnie i ja się na to piszę.
Będziemy wszędzie iść we dwóch —
Gdzie ty mnie druh, ja tobie druh.
A jeślim niezbyt tym cię urzekł,
Twój sługa będę i podnóżek. FAUST
Lecz czymże mam zapłacić tobie? MEFISTOFELES
Ba! Wiele na to czasu jest. FAUST
Nie, nie! Jest samolubem bies
I za Bóg zapłać nic nie zrobi,
Co mogłoby się przydać komu.
Jasno warunki ze mną omów.
Nieszczęściem taki sługa w domu. MEFISTOFELES
Do twoich tutaj stanę posług.
Zrobię, co chcesz i co chcesz, dam.
Lecz gdy się odnajdziemy tam,
Ty masz mi dać z kolei posłuch. FAUST
Mało mnie tamten świat obchodzi.
Kiedy ten zmienisz w rumowiska,
Dopiero tamten niech się rodzi.
Z tej ziemi radość moja tryska,
To słońce mym cierpieniom błyska.
Gdy z nimi przyjdzie mi się rozstać,
Może, co chce czy nie chce, powstać
A to mi nic, czy tam cierpienie
Lub uniesienie będę czuł,
Albo czy w tamtej się domenie
Góra odróżnić da i dół. MEFISTOFELES
Lecz tak czy owak waż się na to!
71
Zawrzyj pakt! Będzie ci zapłatą, Że się przyglądać będziesz mógł Najucieszniejszym z moich sztuk.
FAUST
I czymże, czarcie ty nasienie, Możesz obdarzyć mnie? Czy znasz Ducha wysokie uniesienie? Masz pokarm, co nie syci; masz Czerwone złoto, co jak żywa Kropelka rtęci się rozpływa; Masz grę, gdzie nic się nie wygrywa, Masz dziewkę, co gdy przy mnie jest, Innym kuszący czyni gest; Ukażesz blask próżności czczy, Co niby meteor się skrzy. Owoce daj mi, co nie gniją, Drzewa, co kwieciem wciąż się kryją.
MEFISTOFELES
Ten rozkaz nie przeraża mnie. Do takich usług jestem gotów. Lecz czas, mój druhu, nadszedł oto, By dobrym czym posilić się.
FAUST
Jeżeli kiedy spocznę, leń,
Na laurach, będzie to mój kres!
Gdy na zapiecek zdoła bies
Mnie wciągnąć, bym nie schodził zeń;
Gdy na to zgodzę się, co jest,
Ostatni niech to będzie dzień.
To zastaw mój!
MEFISTOFELES
Przyjmuję!
FAUST
Dłoń o dłoń! Gdy tak mnie znęci czar momentu,
72
Że „Przystań w biegu!" powiem doń.
Narzucić możesz mi swe pęto,
Dam chętnie wtedy nura w toń!
Żałobne dzwonów zabrzmi granie,
A tyś zwolniony ze swych służb.
Wskazówka zegarowa stanie
I dla mnie czas się skończy już. MEFISTOFELES
Nie zapominaj o tym! Zważ! FAUST
Pełne do tego prawo masz.
Nie jest to sobiepańskim gestem.
Czy tak, czy siak, niewolnik jestem —
Wszystko mi jedno — twój czy wasz. MEFISTOFELES
I ja też będę bez ochyby
Najposłuszniejszym z twoich sług.
Ale, przez zmiłowanie, gdybym
Poprosić o podpisik mógł! FAUST
Na piśmie coś, pedancie, chcesz?
A czym jest męskie słowo, wiesz?
Czyż nie dość, że co rzekłem raz,
Nade mną ma sprawować rządy?
Że mają biec wieczyste prądy,
A ja — na miejscu trwać jak głaz?
Nieprzemożony w swym objęciu
Każdego z ludzi trzyma szał:
„Wierny bądź słowu, któreś dał!
Wierny bądź swemu przedsięwzięciu!"
Ale przed lakiem i pieczęcią
Jak przed upiorem będzie drżał.
Zaledwie wyraz strząsnął z pióra,
Rządzi nie on, lecz wosk i skóra.
Słowa to wiatr! Umowę spisz!
73
Materiał — papier, marmur, spiż;
Narzędzia — pióro, dłuto, rylec.
Na równi masz to do wyboru. MEFISTOFELES
I czyż z przesadną tą perorą
Przeciw mnie trzeba było wylec?
Toć byle kartki starczy mi;
Podpiszesz ją kropelką krwi. FAUST
Jeśli to ważnym zda się tak,
Niech zadość stanie się tej bredni! (podpisuje) MEFISTOFELES
Krew jest to likwor niepowszedni. FAUST
Nie lękaj się, że złamię pakt!
By spełnić go, dołożę sił,
Przysięgę na to składam świętą.
Zanadtom ja się w pychę wzbił,
Choć tylko twego jestem rzędu.
Jeden mnie gest wielkiego ducha
Odtrącił od natury bram;
Pękł myślowego ciąg łańcucha,
Dla wiedzy wzgardę tylko mam.
Niech więc zmysłowych uciech żar
Ukoi namiętności wrzące;
Niech wciąż mnie nowy nęci czar,
Co się w cielesnej skrył osłonce.
Runę, jak w głąb spienionych rzek,
W strumień wydarzeń, w czasów bieg.
Niechaj uciechy i cierpienia,
Wygrane i niepowodzenia
Luzują we mnie się nawzajem:
Żyjem, gdy w ruchu nie ustajem.
74
MEFISTOFELES
Ni meta czeka cię, ni kres.
Czego zapragniesz, chwytaj w locie!
Sięgaj, po jakie chcesz łakocie!
Co wzrok raduje, twoim jest.
Każdej zachciance uczyń zadość! FAUST
Toć słyszysz! Chodzi nie o radość.
W oszołomienie chcę, w opiłość,
W znudzoną rozkosz, w gorzką miłość.
Wolny od wiedzy, której chciałem,
Gotów-em wszelkie znieść katusze.
Całej ludzkości co udziałem,
Przeżyć na swój rachunek muszę.
W najwyższe sięgnę i w najgłębsze.
Jej zło i dobro w piersi spiętrzę,
By jaźń rozszerzyć do jej granic,
Aż z nią pospołu — pójdę na nic. MEFISTOFELES
Wierz mnie, co już niejeden wiek
W owej zabawie maczam palce:
Jeszcze się nie nadarzył człek,
By się nie zatkał tym zakalcem.
Wierząj mi! Wszystkim, co jest wokół,
Bóg jeden niepodzielnie włada:
W świetle wieczystym On zasiada,
Umieścił nas w głębokim mroku,
Gdy dla was — dzień i noc się nada. FAUST
Ale ja chcę! MEFISTOFELES
Cóż, znakomicie!
Nie chciałbym rzucać słów na wia
Sztuka jest długa, krótkie życie.
75
Myślę, że mych usłuchasz rad:
Wejdź w komitywę ty poety,
Którego niebosiężny duch,
Gdzie tylko jakie zna zalety,
Tymi na głowę twoją — buch!
Byś był
Z odwagi lew,
Z szybkości chart.
I miał
Południa krew,
Północy hart.
Może go nie utrudzi zbyt
Z wielkodusznością łączyć spryt
I tego jeszcze może dopnie,
Byś się zakochać mógł — roztropnie.
Takiemu gdyby dać nazwisko,
Trza by nań wołać: „Panie Wszystko!"
FAUST
Czymże więc jestem, gdym nie w stanie Wejść w owej pełni posiadanie, Co dążeń mych stanowi kres?
MEFISTOFELES
Tym jesteś w końcu — czymeś jest. Perukę nałóż z włosów masy, Wznieś na łokciowe się obcasy, Zostajesz zawsze, czymeś jest.
FAUST
Na próżno wchłonął umysł mój Ludzkiego ducha skarbów tyle. Jeśli przysiądę choć na chwilę, Nie tryska twórczych mocy zdrój. O jeden włos nie jestem wyżej, O cal — nieskończoności bliżej.
MEFISTOFELES
Waść właśnie tak na rzeczy patrzy,
76
Jak człek na rzeczy patrzeć zwykł.
Musimy zrobić to inaczej,
Zanim aromat życia znikł.
U licha! Rękę masz i nogę,
I łeb, i jaja: twoje są.
Czyż wszystko, czego użyć mogę,
Nie staje się własnością mą?
Gdym posiadaczem koni dwóch,
Czyż ich nie rozporządzam siłą?
Dopiero wtedy jestem zuch,
Jakby mnie osiem nóg nosiło!
Daj pokój rozmyślaniom! A nuż!
Czym prędzej w toń się życia zanurz!
Nadmiernie kto zachodzi w łeb,
Jest niby zwierzę, co przez step,
Pędzone mocą złą, się błąka,
Gdy w krąg soczysta kwitnie łąka. FAUST
Cóż czynić? MEFISTOFELES
Chodźmy stąd czym raźniej!
Długoż ci jeszcze tkwić w tej kaźni?
Długoż ci jeszcze tak się trudzić?
Siebie i młodych długoż nudzić?
Tym niech się kum, pan Brzuchacz, zajmie!
I po cóż pustą młócić słomę?
Najlepszym z tego, coć wiadome,
I tak się dzielić możesz najmniej.
Ot! U drzwi czeka ktoś w sam raz — FAUST
Teraz nie zdążę z nim się sprawić MEFISTOFELES
Chłopiec już długi czeka czas.
Nie można z niczym go odprawić.
Podaj no biret mi i płaszcz!
77
A resztę, tuszę, na mnie zdasz. (przebiera się)
Bardzo w tym stroju mi do twarzy.
Tylko kwadransik będę bawić.
Ty się przygotuj do wojaży! (Faust odchodzi) MEFISTOFELES (w długim płaszczu Fausta)
Rozum i wiedzę miej w pogardzie,
To, czym się szczyci człek najbardziej.
Gdy mamidłami cię oszuka
Kuglarsko-cudotwórcza sztuka,
Wtedyś się dostał w moją moc —
Takiego ducha dał ci los,
Że gdy przed siebie przesz na wprost,,
Co tylko spotkasz, jest przeszkodą;
Więc z rzeczy mijasz się urodą.
W przygód cię wciągnę korowody,
W arcybanalne epizody.
Będziesz się miotał, wił, trzepotał.
Nienasyconych powab żądz
Wciąż będzie oczom twym migotał.
O napój będziesz błagał, drżąc.
I cóż, żeś mi zaprzedał duszę?
W ręce i tak cię dostać muszę.
(wchodzi żak)
ŻAK
Goszczę w tym mieście dni niewiele I oto stawiam się nieśmiele, Ażeby z kimś móc dyskurs wieść Kogo ogólna wieńczy cześć.
MEFISTOFELES
Wielcem za grzeczność tę powinny Choć ze mnie człek jak każdy inny Czy rozejrzałeś się już gdzie?
78
ŻAK
W opiekę, panie, weźcie mnie!
Z niewielką tu przychodzę schedą:
Mam dobre chęci, skromny grosik
Od matki się wyrwałem z biedą;
Chciałbym się tu poduczyć cosik. MEFISTOFELES
Miejsce, rzec trzeba, jest w sam raz. ŻAK
A już bym nogi wziął za pas!
Warowne mury, gmachy, sale
Nie podobają mi się wcale.
Ni tu zieleni, ni tu drzew.
Ścina mi to zamknięcie krew.
Tych ulic cieśń, tych murów mrok
Zapiera dech, zabiera wzrok. MEFISTOFELES
Wszystko to sprawa jest nawyku.
Tak dziecko, gdy mu piersi dać,
Niechętnie wpierw ją będzie ssać,
Później przywyknie i — po krzyku.
I tobie poznawanie nauk
Stopniowo wejdzie w krew i w nałóg..
ŻAK
U piersi wiedzy chcę zawisnąć. Lecz, panie, jak się tam docisnąć?
MEFISTOFELES
Zdecyduj, zanim pójdziesz dalej, Na jakim uczyć się wydziale.
ŻAK
Istotę bym przeniknąć chciał I ziemskich, i niebieskich ciał. Nauki też bym poznał rad, Natury zgłębił tajny ład.
79
MEFISTOFELES
Nie lada dowcip masz i spryt. Byłeś się nie rozpraszał zbyt!
ŻAK
Nauce oddam duszę całą, Lecz przy okazji by się zdało W jakiś dzień letni a pogodny Wesoło spędzić czas swobodny.
MEFISTOFELES
Używaj chwili! Szybko mija. Porządek wszakże chwili sprzyja, Więc radzę bez przydługich dum Wybrać Collegium Logicum. W mocne tam ducha wezmą wnyki, Hiszpańskie wzują mu trzewiki, Byś się nauczył kroczyć w takt Poprzez myślowy wąski trakt, A nie jak świętojański czerw Miotał się tam i sam bez przerw. Tam też wyuczą cię od razu, Że to, coś dotąd bez rozkazu Uprawiać zwykł, jak jeść czy pić, Ćwiczeniem ma i musztrą być. Gdy tak pracuje ludzki duch, Maszynę przypomina tkacką: Krok jeden wątek wprawia w ruch, Czółenko się uwija gracko, Nitka się niewidzialnie plącze, Sto daje każdy splot połączeń. Filozof rozsupłuje nić Wywodząc, że tak musi być: Po pierwsze — tak, po drugie — siak, Po trzecie i po czwarte — wspak. A gdy pierwszego z drugim nie ma, Z trzecim i z czwartym też problema.
80
Wielce zachwyca to słuchaczy, Lecz nie wychodzą wciąż na tkaczy. Bo kto chce zgłębić co żywego, Najpierw wygania ducha z niego. Ma wtedy w ręku każdą część, A tylko mu umyka więź. Encheiresin naturae3 chemia to zwie, Czy nie kpi, sama ledwo wie. ŻAK
Rozumiem waści coraz mniej.
MEFISTOFELES
Za chwilę pójdzie jednak lżej, Gdy się nauczysz redukować I należycie klasyfikować. ŻAK
Słabo od tego mi i mdło, Jakby mi koło we łbie szło.
MEFISTOFELES
Z kolei wszystko inne rzuć,
Ku metafizyce się zwróć,
Byś swym umysłem rzeczy ujął,
Które doń z gruntu nie pasują.
Bo wszystko, co nie wchodzi w głowę,
Da pięknym się określić słowem.
Porządku się poduczyć jeszcze
W pierwszym powinieneś semestrze.
Codziennie godzin będzie pięć.
Na dzwonka głos do ławki pędź,
Jeśliś się dobrze przygotował
I paragrafów nastudiował,
I jeśliś temu oddał cześć,
Co zapisane w księgach jest,
3 „Siła władcza natury".
81
Notując wszystko jak najęty,
Jakby ci Duch dyktował Święty! ŻAK
Korzyści takiej w pełni świadom,
Chcę być posłuszny waści radom.
Bo co ma czarno człek na białym,
Na wieki jego jest udziałem. MEFISTOFELES
Fakultet jednak najprzód obierz! ŻAK
Niechętnie bym studiował prawa... MEFISTOFELES
I, moim zdaniem, słusznie robisz.
Z prawem, wiadomo, kiepska sprawa.
Cały po dziadach kram prawniczy
Jak ta choroba się dziedziczy.
Wlecze się to przez pokolenia,
Niepostrzeżenie się przemienia:
Rozsądek — w głupstwo, prawda — w kłam,.
Późno zrodzone wnuki! Biada!
0 prawie, przynależnym wam,
1 mówić nawet nie wypada.
ŻAK
Wciąż więcej we mnie jest niechęci. Szczęśliw, kto waści słucha rad. Na teologię pójść bym rad... MEFISTOFELES
I cóż ci się po głowie kręci? W nauce owej, szczerze wyznam, Trudno na błędny nie wpaść ślad; Taki w niej tkwi ukryty jad. Sam nie wiesz, lek to czy trucizna. Za panią matką pacierz mów! Słuchaj słów mistrza, głoś to samo!' I trzymaj się w ogóle słów!
82
Wtedy otwartą na ścież bramą
Przenikniesz do pewności chramu. ŻAK
Pojęcie wszakże słowom odpowiada. MEFISTOFELES
Nie warto się przejmować tak.
Bo właśnie gdzie pojęcia brak,
Tam się akurat słowo nada.
Słowami można dysputować,
Ze słów da system się zbudować,,
Ze słów ułożysz przysiąg roty,
Ze słów nie ujmiesz ani joty. ŻAK
Daruj waść, że go trudzę znów
I że kłopotu mu przyczynię.
Lecz czyżbyś paru złotych słów
Nie raczył rzec o medycynie?
Nim się rozejrzę w tej dziedzinie,.
Trzyletni okres szybko minie,
Wskazówkę daj mi, wasza mość,
A sam już drogi się domacam. MEFISTOFELES (do siebie)
Oschłego tonu teraz dość.
Znowu do roli czarta wracam. (głośno)
Sens medycyny poznasz sam.
Przebadasz ją we wszystkich częściach,,
Wreszcie na końcu cały kram
Zdasz na los szczęścia.
Cóż w chmurach bujać naukowo?
Wszystko już wiesz, co wiedzieć da się.
Lecz we właściwym gdy co zrobisz czasie,
Dopieroś wtedy chłop jest z głową.
Gładkiś na twarzy, kawalerze,
83
Więc śmiało się do rzeczy bierz.
Jeśli sam w siebie nie uwierzę,
Kto inny nie uwierzy też.
Zwodzić się zwłaszcza ucz kobiety.
Ich wieczne „achy", ich „niestety",
Wszystko raz-dwa
Jednym się lekiem wykurować da.
Uprzejmy z nimi bądź — od biedy,
A w ręku swoim masz je wtedy.
Błyśnij tytułem dla poręki,
Żeś arcymistrzem wszelkich sztuk.
Po czym odważnie łap za wdzięki,
O co by kto przez wiek zabiegać mógł.
Za puls ją delikatnie weź,
Namacaj też z płomieniem w oku
(Kształtny kuperek biorąc wokół),
Czy dobrze sznurowana jest. ŻAK
To lepiej już! Do tegom bardziej skory. MEFISTOFELES
Szarzyzna w każdej jest teorii,
Gdy drzewo życia wiecznie się zieleni. ŻAK
Od tego mi się w oczach mieni.
Czy jeszcze mogłoby się zdarzyć,
Bym waszej mógł mądrości zażyć? MEFISTOFELES
Służyć, czym mogę, jestem gotów. ŻAK
Nie myślę stąd odchodzić tak.
Sztambuch przedkładam waści oto,
By życzliwości zyskać znak. MEFISTOFELES
Dobrze! (pisze i oddaje)
84
ŻAK
(czyta)
Eritis sicut Deus, scientes bonum et malum. * (zamyka z szacunkiem i oddala się) MEFISTOFELES
Usłuchaj, co rzekł wąż, mój kum nadobny,
Nie pożałujesz, bogom żeś podobny. (wchodzi Faust) FAUST
Dokądże droga? MEFISTOFELES
Gdzie byś tylko rad.
Zwiedzimy mały, potem duży świat.
Ileż ci dadzą satysfakcji
Koleje tej peregrynacji! FAUST
Jakże mi jednak z taką brodą
Cieszyć się życiem i swobodą?
Próżna nadzieja — w moje lata
Zażywać jeszcze uciech świata.
Przy innych czuję się tak mały,
Wobec nich jestem tak nieśmiały... MEFISTOFELES
Jakoś to będzie, druhu miły.
Żyje, kto ufa w swoje siły. FAUST
A jakże stąd się wydostaniem?
Gdzie konie, wóz, woźnica nasz? MEFISTOFELES
Wystarczy, że rozpostrę płaszcz.
W przestwory się wzbijemy na nim
I polecimy w dal pospołu.
4 Słowa węża do Ewy (Ks. Rodzaju, III, 5): „Będziecie jako Bóg, znający dobro i zło".
85
Ni zawiniątka, ni tobołu. Powietrza trochę dość rozniecić, Aby bez trudu w górę wzlecieć. Im lżejszy kto, tym lżej mu wzbić się. Więc powodzenia! W nowe życie!
piwnica Auerbacha w Lipsku
Bractwo wesołych kompanów
FROSCH
Nikt wypić, pośmiać się nie waży?
Dość mi tych wydłużonych twarzy!
Siedzicie tu jak zmokłe kury.
Ejże! Jak dawniej! Nos do góry! BRANDER
A toć i tobie się udawał
Niejeden żart, niejeden kawał. FROSCH (wylewa mu wino na głowę)
Wedle życzenia! BRANDER
Kwadratowy osieł! FROSCH
Sam tegoś chciał. Masz, o coś prosił! SIEBEL
Fora ze dwora! Chcesz mieć chryję?
Łby w górę! Żyje, kto użyje! " Tra-la-la! ALTMAYER
Kija mi do ręki!
Waty do uszu! Pękną wnet bębenki. SIEBEL
Gdy trzęsie się sklepienia głaz,
Dopiero wtedy dudni bas. FROSCH
Słusznie! Wynocha, kto chce wojny!
Tra-la-la!
87
ALTMAYER
Brawo!
FROSCH
Głos już strojny. (śpiewa)
Święte Cesarstwo Rzymskie, hej, Że się też nie rozpada...
BRANDER
To pieśń plugawa! Polityczna pieśń!
Psu to na buty! Łaska boska,
Że o cesarstwo się nie troskam.
Zysk upatruję w tym nie lada,
Że na cesarza się nie nadam.
Lecz i tak wodza wnet obierzem;
Zamianujemy go papieżem.
Jakiej kandydat ma zalecie
Zawdzięczać wybór, sami wiecie. FROSCH (śpiewa)
Słowiczku mój, a leć, a piej!
Zanieś ukłony miłej mej! SIEBEL
Żadnych tam ukłonów! Nie lubię się kłaniać. FROSCH
I ukłony, i pokłony. Nie śmiej mi zabraniać!. (śpiewa)
Ej! Uniosła się zasuwa.
Ciemna nocka! Miły czuwa.
Na zasuwę drzwi! Już brzask. SIEBEL
Tak, tak! Raduj się z jej łask!
Do rozpuku bym się śmiał,
Żeś się w pole wywieść dał.
Raczej wiecheć niech chocholi
88
Na rozstaju z nią swawoli;
Kozioł-brodacz z Łysogórza
Niech swą miłość jej wynurzat
Tęgie chłopisko z krwi i kości
Za dobre jest do tej miłości.
Zamiast pozdrowienia słać,
Kamieniami będę prać! BRANDER (waląc pięścią w stół)
Cichajta! Dajcież posłuchanie!
Że umiem żyć, jest o mnie wieść.
Siedzą tu ludzie zakochani.
Zamierzam przeto na ich cześć
Piosenkę miast toastu wznieść.
Uwaga! Niechaj milczy chór,
A podchwytuje tylko wtór. (śpiewa)
W piwnicy szczur żył sobie raz
Jak pszczoła w leśnej barci
I duży kałdun sobie spasł
Jak doktor Luter Marcin.
Kuchta nań zastawiła jad,
Aż wnet mu obrzydł cały świat,
Jakby był zakochany. CHÓR (wtóruje)
Jakby był zakochany. BRANDER
Tu susa dał, tam susa dał
I z każdej pił kałuży.
Na ściany się wy drapać chciał.
Na nic mu to nie służy.
I głową próżno walił w mur,
I z życiem chciał się rozstać szczur,
Jakby był zakochany.
89
CHÓR
(wtóruje)
Jakby był zakochany. BRANDER
Aż zatrwożony w biały dzień
Przybiega szczur na kuchnię.
U rusztu spoczął pełen drżeń.
To zipnie, a to dmuchnie.
A wtedy trucicielka w śmiech:
Ostatni już wyzionął dech,
Jakby był zakochany. CHÓR (wtóruje)
Jakby był zakochany, SIEBEL
I z czegóż się raduje bractwo?
Nie lada to uciecha snadź,
Gdy jadu nażre się biedactwo. BRANDER
Chcesz szczurzy ród w obronę brać? ALTMAYER
Ten łysy łeb z kałdunem dużym
Nad dolą swą rozczula się.
Dostrzega chyba w padle szczurzym
Obraz i podobieństwo swe. (wchodzą F a u s t i Mefistofeles) MEFISTOFELES
W ochoczą najpierw, miły panie,
Wprowadzić pragnę cię kompanię,
Byś dojrzał, jak się łatwo żyje,
Jak lud raduje się i pije.
Niewyszukanie a wesoło
W zawrotnym tańcu krążą w koło,
Jak psiak, co łapie własny ogon. —
Póki na kredyt dostać mogą,
90
A łeb nie boli akurat,
Każdy beztroski jest i rad. BRANDER
Pewno z daleka tu przybyli;
Spójrz tylko na podróżny strój.
Snadź od niedługiej są tu chwili. FROSCH
Masz rację! Lipsk ten lubię swój.
Znać mały Paryż po ogładzie. SIEBEL
Kim ci się zdają te przybłędy? FROSCH
Pozwólcie no! Przy pełnym szkle
W mig jeden na jaw wydobędę,
Co w każdym z nich ukrywa się.
To szlachetnego rodu znak,
Że nic nie zdaje im się w smak BRANDER
Założę się, że wróżą z kart. FROSCH
Czekaj! Wnet do nich się dobierzem. MEFISTOFELES (do Fausta)
Nie zwęszy ludek, że to czart,
Choćby mu siedział za kołnierzem. FAUST
Kłaniam się. SIEBEL
Od nas też ukłony. (cicho, patrząc na M efi s t ofe lesa z boku)
Jakby utykał z jednej strony. MEFISTOFELES
Wolnoż się przysiąść do ichmości?
Że zacnych tu kordiałów brak,
Kompania wasza nas ugości.
91
ALTMAYER
Masz waszmość pan wybredny smak. FROSCH
Droga na pewno z Pipidówki?
Łysy was czart sprowadził tu? MEFISTOFELES
Spotkaliśmy go w czas wędrówki,
A kiedy siedliśmy za stół,
Pociotków swoich nam wymieniał,
Którym śle niskie pozdrowienia. {ukłon w stronę Froscha) ALTMAYER (po cichu)
Ale też cięty! SIEBEL
Licho szczwane! FROSCH
Czekajcie! Zaraz go dostanę! MEFISTOFELES
Jeśli nie mylę się, słyszelim
Śpiewaków wyćwiczone chóry.
Pięknie od murów i od szczelin
Głos się odbijał poniektóry. FROSCH
Czyżby był waszmość pan tenorem? MEFISTOFELES
. Słabe mam siły, chęci spore. ALTMAYER
Co żywo więc piosenkę daj! MEFISTOFELES
Co tylko chcecie! SIEBEL
Jak spod igły! MEFISTOFELES
Zwiedziliśmy hiszpański kraj,
92
W winie i w pieśni niedościgły. (śpiewa)
Był brzuchacz raz, królisko,
Co duże pchlisko miał — FROSCH
Słuchajta! Rozumiecie wszak:
Pchlisko, pchli samiec, pchlak czy wszak. MEFISTOFELES (śpiewa)
Był brzuchacz raz, królisko,
Co duże pchlisko miał.
Kochał je nade wszystko
I jak o syna dbał.
Za krawcem się obziera
I rzecze: „Krawcze, zmierz
Kurtę dla kawalera
I pludry zmierz mu też" BRANDER
A niech też zadba należycie
O elegancki kurty kształt
I, jeśli miłe jest mu życie,
By pludry nie rzucały fałd. MEFISTOFELES
W jedwabie i w brokaty
Odziany wszerz i wzwyż,
Kapelusz miał rogaty,
Na piersi — złoty krzyż.
A na znak dostojeństwa —
Ze złotą gwiazdą sznur,
Dla jego zaś rodzeństwa
Otworem stanął dwór.
Dworaków zaś i panie
Próżna trapiła chęć —
Wyzwolić się drapaniem
93
Od ukłuć i od cięć.
Ani go kto przepędzi,
Ani go łapać śmie.
A przecie kogo swędzi,
Ma prawo drapać się. CHÓR (wtóruje)
A przecie kogo swędzi,
Ma prawo drapać się. FROSCH
Brawo! Brawo! O, to to!
Bodajby każdej pchle tak szło! BRANDER
W dwa palce ujmij ją i — łaps!
Pijmy za wolność! Wiwat sznaps! MEFISTOFELES
Ja bym też wypił za nią kielich,
Gdybyście lepsze wina mieli. SIEBEL
Dwakroć waść tego nie powtarzaj! MEFISTOFELES
Kogo się boję, to — szynkarza.
Inaczej tych przezacnych gości
Przedniej szym winem bym ugościł. SIEBEL
Dawać je! Reszta — moja głowa!
Za tęgi trunek dank zachowam,
Byłeś mi sporo ulał waść.
Bo słuszną miarą muszę brać,
Jeśli mam słuszny osąd dać. ALTMAYER (cicho)
Z brzegów są Renu, klnę się Bogiem. MEFISTOFELES
Dajcie mi świdra!
94
BRANDER
Cóż to będzie?
Wszak nie ma beczek wciąż za progiem. ALTMAYER
Tu ma gospodarz swe narzędzie. MHFISTOFELES (bierze świder. Do Froscha)
Jakiegoż chciałbyś waszmość winka? FROSCH
Dajesz nam prawo do wyboru? MHFISTOFELES
Wybieraj! Jest gatunków sporo. ALTMAYER (do Froscha)
Aha! Już do ust ciecze ślinka. FROSCH
Na reńskie bym najchętniej przystał.
Najlepsza z winnic to — ojczysta. MEFISTOFELES (wierci dziurę w stole w miejscu, gdzie siedzi F r o s c n)
Teraz ulepić czopy z wosku! ALTMAYER
Sztuczki swe robi po mistrzowsku. MEFISTOFELES (do Brandera)
A waści co dać? BRANDER
Mnie? Szampana.
Byle wysoko biła piana. (Mefistofeles świdruje; tymczasem ktoś zrobił czopy t zatkał nimi otwory) BRANDER
Choć za swojszczyzną człek przepada.
Nie zawsze kiepskie, co w oddali.
95
Nie lubi Niemiec żabojada,
A jego winka sobie chwali. SIEBEL {do zbliżającego się Mefistojelesa)
Cierpkiego, szczerze mówiąc, nie chcę.
Może waść co słodkiego masz? MEFISTOFELES {świdrując)
Tokajem gębę ci połechcę. ALTMAYER
Spójrzcie mi ichmościowie w twarz!
Was się trzymają, widzę, żarty MEFISTOFELES
Któż by zaś wobec zacnych gości
Takiej dopuszcza! się śmiałości?
Żwawo! W otwarte grajmy tarty!
Ichmościom jakim winem służyć? ALTMAYER
Czymkolwiek łaska! Cóż tu dłużyć? (otwory są wywiercone i zatkane) MEFISTOFELES (z cudacznymi gestami)
Grona winny niesie szczep.
Rogi niesie capi łeb.
Z drewna — winne latorośle.
Stół drewniany winem rośnie.
W głąb natury wejść się staraj.
Cudów dokonuje wiara.
Patrz, czy ci to pójdzie w smak. (wyjmują czopy, wino tryska do kielichów) WSZYSCY
Ha! Jakiż zdrój zaczyna strzelać! MEFISTOFELES
Uwaga tylko, by nie przelać! {piją na umór) 96
WSZYSCY
(śpiewają)
Uchlaliśmy się diablo, jak
Nie przymierzając wieprze. MEFISTOFELES
Na ludek spójrz ten, jaki rad! FAUST
Ujść stąd czym prędzej chęć mnie bierze. MEFISTOFELES
Wnet ujrzysz, jak z nich wyjdzie zwierzę
W okazałości swej na świat. SIEBEL
(czyni nieopatrzny krok, wylewa wino, które zajmuje się płomieniem)
Na pomoc! To piekielne siły! MEFISTOFELES (zaklina płomień)
Uspokój się, żywiole miły! (do Siebla)
Nic to! To z czyśćca ognia trocha. SIEBEL
Drogo mi za to zapłacicie!
Poznacie wy nas należycie. FROSCH
Radziłbym pokój dać figlikom. ALTMAYER
A czyby nie rzec im: „Wynocha!"? SIEBEL
Że też waść masz czelności dosyć,
By tutaj sztuczki swe przynosić! MEFISTOFELES
Cichaj, beczułko! SIEBEL
Chuda tyko!
Śmiesz jeszcze czelnie odpowiadać?
97
BRANDER
Wnet kije na grzbiet zaczną spadać! ALTMAYER (wyciąga czop ze stołu. Z otworu bucha płomień)
Goreję! Płonę! SIEBEL
To są czary!
Bić! Na takiego nie ma kary. (wyciągają noże i rzucają się na Mefistofełesa) MEFISTOFELES (tonem rozkazującym)
W zapasie mam
Zwid i kłam.
Bądźcie tu i tam! (stają w osłupieniu i patrzą na siebie) ALTMAYER
Gdzież jestem? Aż się w oezach mieni... FROSCH
Winnice... SIEBEL
Grona wśród zieleni.. BRANDER
Spójrz na tamtego wzgórza skłon!
Jaka latorośl! Ile gron! (chwyta za nos Siebla. Inni robią to samo i wznoszą noże) MEFISTOFELES (tonem rozkazującym)
Niech z was opadnie dziw i kłam!
Patrzcie, czart jakie żarty stroi! (znika z Faustem. Kompani odskakują od siebie) SIEBEL
Co? ALTMAYER Jak?
98
FROSCH
Czy nos twój w ręku mam? BRANDER (do Siebla)
Twój — czyżbym trzymał w dłoni swojej? ALTMAYER
Ciarki po całym biegną ciele!
Ej! Krzesło mi! Sił mam niewiele. FROSCH
Daremnie się rozglądam w krąg. SIEBEL
Gdzież on? Niech trafię na ulicy,
Nie ujdzie cało z moich rąk! ALTMAYER
Widziałem, jak ku drzwiom piwnicy
Na beczce wznosił się okrakiem.
W nogach mi, rzekłbyś, ciąży ołów. (Spogląda na stół)
Wino nie tryska już ze stołu? SIEBEL
Tb złudą było i majakiem. FROSCH
Czyśmy uchlali się pospołu? BRANDER
Gronam rękami rwał obiema... ALTMAYER
I gadaj tu, że cudów nie ma!
kuchnia czarownicy
Na niskim palenisku duży sagan: w oparach ukazują się rozmaite postaci. Siedząca przy kotle koczkodanica odszu-mowuje wrzątek, uważając, by nie przelać. Obok grzeje się koczkodan z malpiątkami. Ściana i powała — obwieszone dziwnym sprzętem czarodziejskim Faust, Mefistofeles
FAUST
A cóż mi to za czary-mary?
Mamże z szumowin tych i wiru
Czekać młodości eliksiru?
Mam słuchać guseł wiedźmy starej?
Czy lat trzydzieści spadnie z barów
Od przyrządzanych tu wywarów?
Nadzieja ma przystaje — niema.
Biada, gdy nic ponad to nie ma!
Natura albo światła głowa
Może co zacniej szego chowa? MEFISTOFELES
Rozumnie rzekłeś, panie bracie.
Natura lepszy chowa lek.
W jej to doszukasz się traktacie,
Jak by zawrócić czasu bieg. FAUST
Chcę wiedzieć, jak. MEFISTOFELES
Dowiesz się łatwo
Bez kruczków, bez magicznych sztuk,
Byłeś niezwłocznie wyszedł na dwór
I kopał ziemię, głazy tłukł.
Na każdy dzień zachowaj sobie 100
Tych samych zajęć ciasny krąg.
Zdobywaj pokarm pracą rąk.
Wraz z bydlętami wychodź na wieś
Pole zaoraj, sam je nawieź.
Obyczaj mając ten i narów
Lat osiemdziesiąt zrzucisz z barów. FAUST
Lecz nijak mi się przysposobić,
Aby łopatą w ziemi robić.
Żyć w ciasnym kręgu też się wzdragam. MEFISTOFELES
Zostaje wiedźma i jej sagan. FAUST
Na cóż po trunek iść do baby?
Nie mogłeś sam go zwarzyć aby? MEFISTOFELES
Robota dla mnie to w sam raz!
Sto mostów wzniósłbym przez ten czas.
Nie tylko kunsztu doskonałość;
Potrzebna jeszcze jest wytrwałość.
Długo w cichości duch zajęty
Dobiera rzadkie elementy
Tudzież sposobne im przyprawy.
Bardzo zawiłe to są sprawy.
Choć w ich sekrety czart wprowadzi,,
To czart ich zrobić nie uradzi. (spostrzega zwierzęta)
Spójrz, jaka to ponętna parka.
Tu kucharz, a tam znów kucharka. (do zwierząt)
Czym zastał waszą gospodynię? ZWIERZĘTA
W kominie, W przestrzeni, Gdzie diabeł się żeni.
101
MEFISTOFELES
A długoż jej tak z wiatrem gnać? ZWIERZĘTA
Póki my łapki będziem grzać. MEFISTOFELES (do Fausta)
Jak ci się zdają te zwierzaki? FAUST
Plugawszych nie widziałem ja. MEFISTOFELES
Lecz, prawdę rzekłszy, dyskurs taki
Najwięcej czaru dla mnie ma. (do zwierząt)
Mówcie, przeklęte kreatury!
Co gotujecie w kuchni tej? ZWIERZĘTA
My? Dla żebraków chude lury. MEFISTOFELES
Klientów będzie, że aż hej! (koczkodan łasząc się podchodzi do M efi s t ofe lesa)
W kostki grajmy ano!
A w ślad za wygraną
Przyjdzie i rozsądek.
Nie sztymuje cosik.
Ale kto ma grosik,
We łbie ma porządek. MEFISTOFELES
Szczęśliwy pewno byłby zwierz,
By na loterii zagrać też. (tymczasem małpiątka, bawiące się małą kulą, toczą ją do przodu) KOCZKODAN
Taki jest świat:
To wzlot, to spad.
Dokoła — lustra. 102
Łamliwe to:
Dźwięczy jak szkło,
A w środku — pustka.
Patrz, jak to lśni,
Słysz, jak to grzmi:
Nie może ustać-
Miły mój synu,
Bacz, byś ominął,
Bo padniesz trupem.
Kula jest gliną.
Będą skorupy! MEFISTOFELES
Po cóż rzeszoto? KOCZKODAN (zdejmuje je ze ściany)
Rzeszoto — po to,
By dojść, kto łobuz. (podbiega do koczkodanicy, podaje jej sito, by spojrzała przez nie)
Popatrz w rzeszoto!
Czy widzisz oto
Łobuzów obu? MEFISTOFELES (zbliża się do paleniska)
A po cóż sagan? KOCZKODAN Z KOCZKODANICĄ
We łbie bałagan.
Nie wie, co sagan,
Nie wie, co kocioł! MEFISTOFELES
Nieznośny zwierz! KOCZKODAN
Kropidło bierz
I w krześle spocznij! (zmusza Mefistofelesa, by siadł. W tym czasie Faust
103
staje przed zwierciadłem, to przybliżając się, to oddalając) FAUST
Przebóg! Niebiańska jakaż zjawa
W zwierciadle tym przede mną stawa!
Miłości! Skrzydła swe mi daj
I w czarodziejski unieś kraj!
Lecz choćbym w lustra wniknął tło,
Aby jej swym dotykiem dostać,
Zawsze ta czarodziejska postać
Zasnuta pozostanie mgłą.
Czyż jest do pomyślenia to,
By rozpostarte jedno ciało
Tyle urody w sobie miało?
Jestże takiego coś na świecie^ MEFISTOFELES
Gdy Bóg dni sześć się trudzi sprawą,
A potem bije sobie brawo,
Coś z sensem musi wyjść mu przecie.
Wzrok paś widokiem tego cuda
Znajdę ci co takiego gdzieś.
Szczęśliwy ten, komu się uda
Podobny skarb do domu wnieść. (Faust wciąż się wpatruje w lustro. Mefistofeles, rozpierając się w krześle i bawiąc kropidłem, ciągnie dalej)
Tak siedzę właśnie — król na tronie.
Mam berło, myślę o koronie. ZWIERZĘTA
{które dotychczas wykonywały jedno przez drugie dziwaczne gesty, przynoszą z wielkim krzykiem koronę Mefisto-felesowi)
Ej! Ty, nicpotem!
Juchą i potem
Zlepiają się korony.
104
{niezgrabnie przerzucając się koroną, łamią ją na dwa kawałki, z którymi tańczą)
My gadu-gadu,
Bez ładu-składu
Rymujemy androny. FAUST (przed zwierciadłem)
Biada! Nieomalże szaleję. MEFISTOFELES {wskazując na zwierzęta)
I mnie się także we łbie chwieje. ZWIERZĘTA
A jeśli się da
I szczęście kto ma,
Powstają — idee. FAUST (jak wyżej)
Tuż w piersi mi goreje, nieba!
Umykać by czym prędzej stąd! MEFISTOFELES (jak wyżej)
Lecz tak czy owak przyznać trzeba,
Wieszcze to z Bożej laski są. (kocioł, na który koczkodanica nie zwracała dotąd uwagi, wykipiał; buchają płomienie, sięgając komina. Przez płomienie zjeżdża czarownica ze straszliwym wrzaskiem.) CZAROWNICA
Au! Au! Au! Au!
Któż to mu się przelać dał?
Wykipiał, ja sparzyłam się!
Przeklęta suko! Wściekły psie! (zauważa Fausta i Mefistofełesa)
Skąd znów tych dwu?
Co chcecie tu?
Do diabłów stu!
105
Kto się tu wkradł!
Piekielny jad
Prosto wam w gnat! (zanurza kopyść w kotle i bryzga płomieniem na Fausta, Mefistofelesa i zwierzęta. Zwierzęta skamlą) MEFISTOFELES (odwraca kropidło drugą stroną, rozbija szkła i gary)
I bęc! I lu!
Lura jest tu!
A tu jest szkło!
Żarcik był to,
To, ścierwo ty,
Był wstęp do gry. (czarownica w gniewie i przerażeniu cofa się)
Poznajesz? Zgręzie! Kościotrupie!
Czy wiesz, żem panem twym i mistrzem?
Słóweczko, a cię ukatrupię,
Z małpami twymi ciebie zniszczę. (wskazując na swój czerwony kaftan i kogucie pióra)
Nie respektujesz tej czerwieni?
Ni o kogucie pióra dbasz?
Chcesz, bym ci imię swe wymienił,
Prawdziwą bym ukazał twarz? CZAROWNICA
Daruj mi szorstkość mych powitań!
Końskiego braknie ci kopyta.
A gdzież są, panie, kruki dwa? MEFISTOFELES
Tym razem ci się to upiekło.
Sporo wód w rzekach już uciekło,
Gdym cię ostatnio widział ja.
Kultura na świat rozpostarta
Ogarnia dzisiaj też i czarta.
Nordycki upiór — przetrzebiony;
Utracił ogon, kły i szpony.
106
Kopyto może razić kogoś.
Atrybut to na dzisiaj brzydki.
Więc, niby salonowy goguś,
Sztucznem przyprawił sobie łydki. CZAROWNICA (tańczy)
W zawrotnym będę krążyć tanie,
Żeś gościem moim jest, szatanie MEFISTOFELES
Wypraszam sobie to nazwanie. CZAROWNICA
A w czymże to przeszkadza ci? MEFISTOFELES
Ja sam je między bajki włożę.
Ludziom też wiele nie pomoże.
Odszedł Zły, pozostali źli.
Tytułem mnie barona zwij!
Taki, jak każdy, jam kawaler.
Nie wątp o mej szlachetnej krwi!
A herbem — tym się oto chwalę! {czyni nieprzystojny gest) CZAROWNICA (śmieje się do rozpuku)
Cha! Cha! Poznałabym cię po tym.
Zostałeś, jak i byłeś, trzpiotem MEFISTOFELES
Fausta)
Właściwa to, mój drogi, wiedz,
Metoda traktowania wiedźm. CZAROWNICA
Jakiż to was sprowadza cel? MEFISTOFELES
Przyszliśmy po sławetny chmiel —
Byleby jak najstarszy był.
Z latami to nabiera sił.
107
CZAROWNICA
Chętnie! Ot! Tu jest butelczyna —
Z tych, co je co dzień napoczynam.
Nie śmierdzi nawet już — nic a nic.
Mogę wam odlać to do szklanic. (szeptem)
Lecz kto znienacka się upije,
Ani godziny nie pożyje. MEFISTOFELES
Przyjacielowi służyć ma to.
Z najlepszych daj mu preparatów.
Zaklęcia powiedz, zakreśl krąg!
Niech weźmie trunek z twoich rąk! CZAROWNICA
(czyni cudaczne gesty, zakreśla koło, dokąd wstawia różne przedmioty. Tymczasem szkła dzwonią i grają. Przynosi wreszcie wielką księgę, umieszcza w kręgu koczkodany, które mają jej służyć za pulpit oraz trzymać pochodnię. Daje Faustowi znak, by podszedł) FAUST (do Mefistofelesa)
Lecz powiedz, co to znaczyć ma:
Te wściekle ruchy i ta gra,
Cały ten oszukańczy kram.
Znam wszystko to i za nic mam. MEFISTOFELES
Po cóż facecje serio brać?
Czemuś tak wielce się oburzył?
Musi swych sztuczek pokaz dać,
Aby ci trunek dobrze służył. (zmusza Fausta do wejścia w krąg) CZAROWNICA (zaczyna z wielką emfazą recytować z księgi)
Zrozumiej to!
Jedno przez sto. 108
Dwa bokiem szło.
Gdy dodasz trzy,
Bogatyś ty.
Przez cztery, pięć
Galopem pędź!
Z sześciu zrób siedm —
To rada wiedźm.
Przebij na skroś:
Będziesz miał ośm.
A dziewięć gna,
A dziesięć trwa.
Czarownic to — dwa razy dwa! FAUST
Staruszka gada jak w obłędzie. MEFISTOFELES
I jeszcze długo gadać będzie.
Znam to, tak cała księga brzmi.
Sporom ja na nią czasu zużył,
Co sensu nie ma ani krzty.
Pociąga małych, jak i dużych.
Wynika jak na dłoni stąd,
Że z dawna rzeczą jest przyjętą
Poprzez wszelakie krętu—wetu,
Miast prawdy rozpowszechniać błąd.
Gadanie trwa niejeden wiek.
T któż z głuptakiem w dyskurs wda się?
Gdy słyszy słowa, sądzi człek,
Że przy nich coś pomyśleć da się. CZAROWNICA (ciągnie dalej)
Wychodź na skraj
Prawiecznych tajń,
Skrytych przed okiem łudu;
Nie myśli kto,
Dostaje to
109
Bez troski i bez trudu. FAUST
Ileż to nagadała bzdur,
Od których pęka łeb nieomal,
Jak gdyby stutysięczny chór
Rozległ się w stu wariackich domach. MEFISTOFELES
Dość, zacna wróżko, gadki tej!
Daj szybko napój tu i lej
Do czary, by ją wzniósł do ust.
Zaszkodzić mu nie możesz w niczym.
To człowiek wielu wtajemniczeń,
Co ciągle w siebie chlust a chlust! (po wielu ceremoniach czarownica wlewa trunek do kielicha; kiedy Faust przykłada go do ust, bucha lekki płomień) MEFISTOFELES
Nuże, a żwawo! Sypcie, skry!
Wnet ci się w duszy rozpromieni.
Kto z czartem bowiem jest na ty,
Nie musi lękać się płomieni. (czarownica otwiera koło; Faust wychodzi) MEFISTOFELES (do Fausta)
Teraz zaś trzeba sił swych użyć CZAROWNICA (do Fausta)
Niech waści wyjdzie to na zdrowie! MEFISTOFELES (do czarownicy)
A jeśli czym ci mogę służyć,
Na Łysej Górze to mi powiesz. CZAROWNICA (do Fausta)
Tu piosnkę masz! Gdy ją zaśpiewasz, 110
Zaraz poczujesz jej działanie. MEFISTOFELES (do Fausta)
W drogę! Spoczywać mi się nie waż!
Gdy członki dobrze się przepocą,
Przejdą na wskroś napoju mocą.
Potem — szlachetne próżnowanie
Docenisz; a gdy przyjdzie pora,
Strzała dosięgnie cię Amora. FAUST
Pozwól mi jeszcze w lustra wody
Zajrzeć, na luby zerknąć kształt.., MEFISTOFELES
Nie! Wnet kobiecej wzór urody
Ucieleśniony będziesz miał. (szeptem)
Dostrzeżesz z takim trunkiem w sobie
Ideał w każdej wnet osobie.
ulica
Faust. Przechodzi Małgorzata
FAUST
Czyżbym kompanię swą i ramię
Mógł ofiarować pięknej damie? MAŁGORZATA
Anim ja piękna, ani dama.
Mogę do domu wracać sama. {uwalnia się i odchodzi) FAUST
O nieba! Co za śliczne dziecię!
Nie znam takiego nic na świecie.
Jak obyczajna! Jak cnotliwa!
A przy tym trochę i wzgardliwa.
Tych jagód róż, usteczek kwiat
Spamiętam, póki światem świat.
Jak skromnie na dół wzrok podaje,
Że serce niemal w piersi taje.
A przepasana jak wysoko,
Że człek wypatrzy sobie oko. {zjawia się Mefistofełes) FAUST
Załatw mi, słuchaj, to stworzenie! MEFISTOFEŁES
Tak, które? FAUST
To, co tam przechodzi. MEFISTOFEŁES
Tę tam? A właśnie ksiądz dobrodziej
Dał jej przed chwilą rozgrzeszenie,
Gdym ja pod spowiednicą śledził.
112
Zupełnie to niewinny skrzat,
Co przyszedł z niczym do spowiedzi. FAUST
Ma przecie już czternaście lat. MEFISTOFELES
Rozpustny gada tak gagatek,
Któremu luby każdy kwiatek.
Gdzie cnota, pyta, albo cześć,
Którą podstępnie mógłbym zwieść?
Nie pójdzie łatwo to wszelako. FAUST
Miły magistrze mój, Pokrako!
Skończmy nareszcie z tym gadaniem!
Bo to przyrzekam waści święcie:
Jeśli nie spocznę z tym dziewczęciem
Dziś, kołysany jej objęciem,
To o północy się rozstaniem. MEFISTOFELES
Lecz kapkę czasu to mi zajmie.
Toć dni czternaście trzeba najmniej,
Aby okazję gdzie wymacać. FAUST
Gdybym miał godzin wolnych sześć,
Trzebaż by się do czarta zwracać,
Aby stworzenie takie zwieść? MEFISTOFELES
Prawie jak Francuz mówisz waść,
Nie przyjmuj tego waść z urazą!
Lecz po cóż kwapić się od razu?
Mniej to uciechy musi dać,
Niż gdy kto przez okólne dróżki Przez fatałaszki, faramuszki Dziewkę ugniecie i upieści, Jak w italiańskiej opowieści.
113
FAUST
Tak czy siak — na nią mam apetyt.
MEFISTOFELES
Teraz bez obelg i bez kpin Powiem ci, że z dziewczęciem tym Nie pójdzie łatwo rzecz, niestety. Siłą tu nie osiągniesz wiele; Musimy działać przez fortele.
FAUST
W anielskich skarbach daj smakować! Do jej alkowy mnie zaprowadź! Rąbek chociażby daj jej chusty, Pończoszkę — abym przylgnął usty...
MEFISTOFELES
Na dowód mojej dobrej woli I aby ulżyć twej niedoli Wnoszę, nie tracąc ani chwili. Byśmy ją dzisiaj odwiedzili.
FAUST
Dziś? Mieć ją?
MEFISTOFELES
Pili tak waszmości? Gdy do sąsiadki pójdzie w gościa Zysk ciągnąc z tej nieobecności W jej aurze duszę możesz waść Nadzieją przyszłych uciech paść.
FAUST
Więc chodźmy prędzej!
MEFISTOFELES
Nie tak szparko!;
FAUST
A myśl zawczasu o podarku!
{odchodzi)
114
MEFISTOFELES
Dar? To zapewnia powodzenie.
Niejedno ziemne znam sklepienie
I skarb niejeden znam ukryty.
Muszę dokonać tam wizyty. {odchodzi)
wieczór
Skromna, schludna izdebka. Małgorzata plecie i upina warkocze
MAŁGORZATA
Wiele bym za to mogła dać,
By imię tego pana znać.
Było to widać z jego miny,
Że ze szlachetnej jest rodziny.
Każdy by łatwo to zobaczył.
Czyżby tak śmiały był inaczej? (odchodzi)
Mefistofeles, Faust MEFISTOFELES
Wejdźmyź do środka! Cicho! Sza! FAUST {po krótkim milczeniu)
Sam chciałbym tu pozostać raczej. MEFISTOFELES (pociąga nosem)
O dom swój tak nie każda dba. (odchodzi) FAUST (rozgląda się)
Witaj, łagodny ty półmroku,
Którego świętość dnieje tu,
W sercu miłosny mam niepokój,
Co żyje nadziejami stu.
Jak wszystko to nastraja mile —
Ład, cisza i zadowolenie.
Ubóstwo to ma skarbów ile!
Przestworu ile — to więzienie!
116
(siada na skórzanym zydlu przy łóżku)
Tu siedział rodzic, w uścisk swój,
Co, było, śmiech lub boleść garnie.
Jak często tu do kolan rój
Swawolnej tulił się dzieciarni.
A może do praojca rąk,
By podziękować za opłatek,
Garnął się buziak twój pyzaty.
Odczuwam tu, dzieweczko, w krąg
Ducha porządku, ducha pełni,
Roztropnych co nie skąpi rad,
Na stole lniany ścieli płat,
Ba, pod stopami piasek wełni.
Za twoją sprawą, cudna ręko,
Rajem się chatka mogła stać.
A tu! (unosi zasłonę łoża)
W rozkoszy pełnym lęku
Tu godzinami mógłbym trwać.
Natura w swym łańcuchu wcieleń
Uformowała cię, aniele,
W kolebce tej, podany życiu,
Trzepotał delikatny twór.
Tutaj w przeczystym upowiciu
Leżał ów boski kształt i wzór.
A ja? W jakiem konszachty wdał się?
Jak mocno mnie ten widok wzruszył!
Czego chcę? Ciężko mi na duszy!
Nie poznałbym cię, biedny Fauście!
Jakiż padł na mnie dziwny czar!
Chciałem rozkoszy łatwej zażyć,
A czuję, że zacząłem marzyć.
Czym ja igraszką lotnych mar?
Widząc ją, jak przekracza próg,
117
Skruszony, łzami bym się zalał.
Ja, wielki człowiek, jakżem zmalał!
Jak bym się czołgał u jej nóg! MEFISTOFELES
Szybko! Jest w dole! Odejść czas! FAUST
Ostatni tutaj jestem raz. MEFISTOFELES
Mam tu szkatułkę — ciężką raczej.
W innym ją miejscu jam wypatrzył.
Postaw ją tu, w tej oto szafie.
Ręczę, że urzec ją potrafi.
Takie błyskotki w środku są,
Że żadna im się nie ostanie.
Cóż! Dziecko dzieckiem, gra jest grą. FAUST
Nie wiem, czy mogę. MEFISTOFELES
Też pytanie!
Chcesz sobie wziąć tych skarbów zasób?
Twej lubieżności wówczas radzę
Mieć mą cierpliwość na uwadze
I nie marnować mego czasu.
Nie sądzę, byś tak skąpy był.
Zacieram ręce, w łeb się skrobię... (wstawia szkatułkę do szafy, przekręca klucz)
Wiejmyż! Co sił!
Wszystko, co tylko mogę, robię,
By tę ślicznotkę oddać tobie,
A waszeć stronisz, waść się boczysz.
Rzekłby kto, że na salę kroczysz,
Gdzie twój się wykład odbyć ma:
„Z fizyką — metafizyka"
Chodźmyż! (odchodzą)
118
MAŁGORZATA
(z lampą w dłoni)
Jak duszno, parno w tej komorze! (otwiera okna)
Nie jest tak ciepło wszak na dworze.
Czuję się tak, że — nie wiem sama.
Żeby to już wróciła mama!
Dreszcz mnie przebiega! Takam słaba!
Ależ to głupia ze mnie baba! (rozbiera się i zaczyna nucić)
Był sobie król na tronie.
Pan wierny aż po grób,
Co z lubą przy jej zgonie
Pucharem zawarł ślub.
Ów puchar — złoty cały —
Ozdobą biesiad był.
Z oczu mu łzy się lały,
Ilekroć z niego pił.
A tuż przed samą śmiercią Przeliczył miasta swe. Wszystko dał spadkobiercom, Wszystko, lecz puchar — nie! Więc zasiadł do wieczerzy W najparadniejszej z sal. Dokoła krąg rycerzy Na brzegu morskich fal.
Powstał biesiadnik stary, Ożywczy łyknął żar I cisnął tym pucharem W morskiej topieli war.
Wciąż patrzył, jak się toczy, Jak tonie w głębi mórz.
119
Zawarły mu się oczy, Nie pijał nigdy już.
(otwiera szafę, by włożyć do niej suknię, i spostrzega szkatułkę)
Jakimże to się wzięło trafem? Przeciem na klucz zamknęła szafę. I któż to tam podrzucić mógł? Może kto mamie przyniósł zastaw, Aby zaciągnąć u niej dług. Tu na wstążeczce klucz się szasta. Chyba mi go przekręcić trzeba. A to co znowu? Wielkie nieba! Coś podobnego mieć na sobie! Największa dama w tej ozdobie Na święto się pokazać waży. Jak mi w łańcuszku tym do twarzy? Czyjeż to mogą być klejnoty? (stroi się w nie i przystaje przed lustrem) Gdybyż był mój ten kolczyk złoty! Wygląda zaraz człek inaczej. Młodość, uroda nie pomoże. Wszystko to się podobać może, Ale to wszystko nic nie znaczy. Każdy politowaniem darzy. Do złota lgnie, Za złotem mknie Każdy! Ach! My, nędzarze!
promenada
Faust przechadza się, zamyślony. Podchodzi Mefistofeles
MEFISTOFELES
Na odtrąconą miłość! Na moce nieczyste! Na piekło!
I jeśłi co jest gorszego, abym także je przeklął! FAUST
I cóż to na wątrobie masz?
Pierwszy raz widzę taką twarz. MEFISTOFELES
Czarcich katuszy byłbym wart,
Gdyby nie to, żem i ja czart. FAUST
Czy ci też piątej klepki brak?
I czemuż to szalejesz tak? MEFISTOFELES
Wszystkie, com przyniósł jej, klejnoty
Porwał od razu jakiś klecha.
Matce, gdy córka rzekła o tym,
Rzecz ta się wcale nie uśmiecha.
A baba ma nie lada nosa,
W książkach do nabożeństwa siedzi,
Każdy mebelek bacznie śledzi,
Czy nań święcona padła rosa.
Z miejsca też węchem to wyczuła,
Że nie święcona jest szkatuła.
„Kto boskiej woli idzie wbrew,
Ten paczy duszę, truje krew.
Obdarzmy, córko, Świętą Pannę,
Ta nam niebieską spuści mannę"
Dziewka na ręku wsparła skroń.
121
To darowany, myśli, koń.
Czyż godzien odrzucenia jest,
Ktokolwiek dał go — bies nie bies?
Mama sprowadza w mig księżula.
Nie zwlekający ten przybywa.
Wielce ów widok go rozczula.
„Kto zrzec się umie, ten wygrywa.
Chwali się — mówi — wasz rozsądek.
Kościół pojemny ma żołądek.
Choć całe państwa zje i kraje,
Do syta nigdy się nie naje.
Jedynie Kościół, miłe panie,
Może jeść krzywdę na śniadanie" FAUST
Jest to w ogólnym obyczaju.
I Żyd, i król też tak śniadają. MEFISTOFELES
Łańcuszek, kolię wziął do ręki,
Jakby to był miedziany grosz.
Ani „Bóg zapłać!" ani „Dzięki"!
Jakby orzechów dostał kosz.
O łasce niebios je zapewnił,
Czym obie aż do łez rozrzewnił. FAUST
A cóż z Małgosią jest? MEFISTOFELES
rozterce
Chwieje się umysł jej i serce.
Wiele rozmyśla o prezencie,
O tym, kto dał go, jeszcze więcej. FAUST
Bardzo mnie martwi jej zgryzota.
O innych pomyśl też klejnotach!
Toć tamto wszystko była fraszka.
122
MEFISTOFELES
Dla jegomości to igraszka. FAUST
Zrób wszystko po mej myśli gładko!
Wpierw się dogadaj z jej sąsiadką!
Niech waść nie będzie ciapą, biesie,
Lecz nowe kosztowności niesie! MEFISTOFELES
Tak, jaśnie panie! (Faust odchodzi)
Cały świat
Kiep taki puszcza ci na wiatr,
Roztrwoni słońca, gwiazdozbiory
Dla ukochanej na ubiory. (odchodzi)
dom sąsiadki
MARTA
(sama)
Mężowi memu odpuść, Panie,
To niegodziwe zachowanie!
Wyruszy! w świat, gdzie oczy niosą,
A mnie na pastwę wydal losu,
A toć przykładem byłam żony.
Na rękach przecie był noszony. (płacze)
Może go zgoła uśmiercono?
Żeby choć mieć świadectwo zgonu! (wchodzi Małgorzata) MAŁGORZATA
Ach! Pani Marto! MARTA
I co znowu? MAŁGORZATA
Ustać na nogach nie potrafię.
Oto znalazłam w swojej szafie
Drugą szkatułę hebanową.
Klejnoty — że aż razi blask —
Cudniejsze niż ostatni raz. MARTA
Tylko przed mamą nie wygadaj,
Bo znów się księdzu wyspowiada! MAŁGORZATA
Jakie cudowne, śliczne toto! MARTA (stroi ją)
Błogosławiona ty istoto!
124
MAŁGORZATA
Wyjść tak się na dwór nie ośmielę,
Ani pokazać się w kościele. MARTA
Co częściej przychodź do mnie w gości.
Paradny włóż na siebie strój,
Przed lustrem chadzaj, kręć się, stój,
Wiele mieć będziesz przyjemności.
Raz-drugi potem przy niedzieli
Wyjdziesz, by ludzie cię widzieli.
Raz włożysz kolczyk, a raz — broszkę,
Mamie zamydlisz oczy troszkę... MAŁGORZATA
Któż mógł te skrzynki przynieść obie?
Nie jest to sprawa taka sobie. (stukanie do drzwi)
Boże! Stukanie — mojej mamy... (Marta wygląda przez firankę) MARTA
Nie! To ktoś obcy! Proszę wejść! (wchodzi Mefistofeles) MEFISTOFELES
Nie lada jaka dla mnie cześć
Tak znamienite poznać damy. (cofa się z respektem przed Małgorzatą)
Pytać o Martę Schwerdtlein śmiem. MARTA
To ja! A waszmość do mnie — z czem? MEFISTOFELES (szeptem)
Poznałem panią; na tym dość.
Jest u niej, widzę, zacny gość.
Śmiałości mojej, pani, przebacz!
Przyjść mi raz jeszcze będzie trzeba.
125
MARTA
(do M algorzą ty)
To nie do wiary, moje dziecię!
Pan cię za damę bierze przecie. MAŁGORZATA
Ach! Nazbyt to wysokie progi.
Zbyt waszmość łaskaw dla niebogi.
Co mam na sobie, to nie moje. MEFISTOFELES
Nie tylko chodzi tu o stroje.
Ten wzrok waćpanny, cała postać —
Rad jestem, że tu mogę zostać. MARTA
Coś mam usłyszeć od waszmości. MEFISTOFELES
Chciałbym mieć lepsze wiadomości.
Nie miej mi za złe, coć przekażę:
Nieboszczyk ci się kłaniać każe. MARTA
Nie żyje! Złoto moje! Biada!
Mój mąż nie żyje! Och! Upadam! MAŁGORZATA
Współczuję, pani, twej boleści. MEFISTOFELES
Wysłuchaj smutnej opowieści! MAŁGORZATA
Nigdy nie chciałabym miłować,
By po utracie nie żałować MEFISTOFELES
W boleści — radość, ból — w radości... MARTA
Mów waść, jaki miał życia kres! MEFISTOFELES
On w Padwie pochowany jest,.
Gdzie Antoniego leżą kości.
126
Tam poświęcone ma posłanie,
Wieczyste mu odpoczywanie. MARTA
Przyniosłeś jakie waść zlecenie? MEFISTOFELES
Żonie w przedśmiertnej zlecił skrusze
Dać na mszy trzysta za swą duszę,
Poza tym — puste mam kieszenie. MARTA
Żeby choć klejnot jaki — szych,
Co każdy zwykł rzemieślnik chować
W sakiewce dla najbliższych swych,
Choćby miał żebrać i głodować. MEFISTOFELES
Madame, niezmiernie przykro mi,
Lecz nie roztrwonił swych pieniędzy.
Żałował bardzo swoich win,
Najbardziej zaś — że kona w nędzy MAŁGORZATA
Ileż wśród ludzi jest nieszczęścia.
Daj mu odpoczywanie wieczne. MEFISTOFELES (do Małgorzaty)
Warta waćpanna jest zamęścia.
Arcypowabne z niej jest dziewczę. MAŁGORZATA
Na to nie nadszedł jeszcze czas. MEFISTOFELES
Jeśli nie mąż, niech amant będzie!
Najwyższa to z niebieskich łask,
Coś tak miłego wziąć w objęcia. MAŁGORZATA
Nie leży w naszym to zwyczaju MEFISTOFELES
Ech! Wszyscy go i tak uznają.
127
MARTA Mów więc!
MEFISTOFELES
Gdy konał, byłem z nim. Łoże — nie lepsze od śmietnika — Ze słomy. Wezwał spowiednika, By dał mu rozgrzeszenie z win. „Jakaż mnie — wołał — chęć poniosła, By zrzec się żony i rzemiosła! Ta myśl przywodzi do rozpaczy! Czy opuszczona mi wybaczy?"
MARTA
(płacze)
Ach! Wybaczyłam mu już dawno.
MEFISTOFELES
„Lecz żoną była niepoprawną".
MARTA
Kłamczuch! Tak kłamać nad mogiłą'-
MEFISTOFELES
Jeśli nie całkiem jestem kiep, Moc w tym, co mówił, kłamstwa było. „Z wielkim mi żyło się kłopotem. Wpierw dzieci, chleb dla dzieci potem; A mało co uszczknąłem zeń"
MARTA
Że też miłości mej zapomniał, Mojej mordęgi w noc i w dzień!
MEFISTOFELES
Serdecznie o waćpani wspomniał: „Żeglując z Malty, właśniem modły Wznosił za zdrowie jej i dziatek, Kiedy pod zasięg dział przywiodły Niebiosa otomański statek, Co wiózł sułtana skarby liczne. Męstwu mojemu Bóg poszczęścił,
128
Że panem stałem się zdobycznej, Należnej mi z podziału części".
MARTA
(lo? Może ją zakopał gdzie?
MliFISTOFELES
Kto wie, gdzie wiatr to nosi w polu?
Gdy błąkał się po Neapolu,
Ślicznotka nim zajęła się
1 serca okazała tyle,
Że mile miał ostatnie chwile.
MARTA
Szelma, co dzieci swe wywłaszczył, Co wiódł, niepomny boskich kar, Do końca życia tryb hulaszczy.
MliFISTOFELES
I za to właśnie teraz zmarł. Gdybym, waćpani, ja był tobą, Obnosiłbym się rok z żałobą, A przez ten się rozejrzał czas...
MARTA
Jaki był on, mój poślubiony, Nie znaleźć mi już drugi raz. Cóż to za dusza była szczera! Tyle że się po świecie terał, Że lubił wino, cudze żony I że był karciarz i kostera.
MEFISTOFELES
Gdybym na tyle ze swej strony Mógł liczyć ja pobłażliwości, Ile on teraz — od jejmości, Gdyby to mogło być, powtarzam, Sam bym z nią stanął do ołtarza.
MARTA
Żartować pan wielmożny łaskaw
129
MEFISTOFELES
(do siebie)
Wiejmyż zawczasu stąd i — duszkiem!
Gotowa wziąć za słowo diaska. (do Małgorzaty)
A co z waćpanny jest serduszkiem? MAŁGORZATA
Co waszmość pan rozumiesz przez to? MEFISTOFELES (do siebie)
Ty dobre, ty niewinne dziecię! (głośno)
Adieu! MAŁGORZATA
Szczęść Boże! MARTA
Powiedz przecie —
Chciałabym dostać jaki znak,
Kiedy chowany, gdzie i jak!
Porządek nade wszystko w świecie.
Śmierć jego winna być w gazecie. MEFISTOFELES
Niezbite aby mieć dowody,,
Dwóch świadków na to trzeba zgody.
Mam ja kompana — dobra dusza!
Poświadczy też u notariusza.
Sprowadzę wam go! MARTA
Wielkie dzięki! MEFISTOFELES
Nie zbraknie chyba tej panienki?
To miły chłopiec, co zna świat.
Pannom grzeczności świadczyć rad. MAŁGORZATA
Ze wstydu bym spłonęła przecie. 130
MEFISTOFELES
Niewart jest tego nikt na świecie. MARTA
W ogrodzie panów poza dworem Czekać będziemy dziś wieczorem.
ulica
Faust, Mefistofeles
FAUST
I cóż? I jak tam z naszą sprawą? MEFISTOFELES
Widzę, żeś cały w ogniu. Brawo!
Gosia wnet podda się twej woli.
Spotkasz ją dzisiaj u sąsiadki,
U baby, co jak raz do roli
Rajfurki nada się i swatki. FAUST
Dobra! MEFISTOFELES
Lecz płać i ty usługą! FAUST
Cóż, jedna ręka myje drugą. MEFISTOFELES
Świadectwo złożyć nam należy,
Że jej małżonka sztywne ciało
Na świętym miejscu w Padwie leży. FAUST
Do Padwy więc ruszajmy śmiało! MEFISTOFELES
O naiwności! O cóż chodzi"
Bez jazdy poświadcz to dobrodziej! FAUST
Jeżeli tak, to z nami kwita! MEFISTOFELES
Świątobliwości niespożyta!
Czyś w swoim życiu ani razu
Kłamstw oczywistych nie zeznawał?
132
Z wielkim nadęciem i emfazą Czyś definicji ty nie dawał O świecie — co w nim gna i drga, O człeku — co mu w duszy gra, Choć było rzeczą oczywistą, Że o tym wiesz akurat tyle, Co o małżonka jej mogile?
FAUST
Zawsześ był łgarzem i sofistą.
MEFISTOFELES
Ba! Spójrzmy nieco głębiej na to! A czy zaufać mam waszmości, Gdy będziesz dziś przed Małgorzatą O swej zaklinać się miłości?
FAUST
Toć z serca płynie to!
MEFISTOFELES
W porządku! A gdy — o jaźni prapoczątku, O wiecznym duszy prapopędzie, Czy też to z serca płynąć będzie?
FAUST
Daj spokój! Będzie! Gdy wre we mnie, Dla tego waru, dla wirwaru Gdy nazwy szukam nadaremnie, Gdy w świat unoszę się zmysłowo, Gdy po wysokie sięgam słowo, Gdy to uczucie, którym płonę, Wieczne mi zda się, nieskończone Czy złudą mam to zwać i marą?
MEFISTOFELES Lecz rację ja mam!
FAUST
Słuchaj więc! Proszę cię tylko, płuc mych szczędź
133
Kto chce mieć rację i jęzorem mleć, Będzie ją mieć.
Chodźmy! Straciłem do gadania gust. Ty rację masz, mnie pędzi mus.
ogród
Małgorzata pod ramię z Faustem,
Marta — z M efi s t ofe lesem przechadzają się
MAŁGORZATA
Wiem, że mnie waszmość pan oszczędza,
Zniża się, by mi sprawić wstyd,
I że rozmowy mojej nędza
Zdać mu się może nudna zbyt.
Lecz człowiek tak bywały w świecie
Darować wiele zdoła przecie. FAUST
Spojrzenie, słowo z ust twych więcej
Warte niż innych sto tysięcy. (całuje ją w rękę) MAŁGORZATA
Że raczysz waść całować ją.
Skórę mam szorstką i nieładną.
Niejednej pracy człek się jął.
Matkę mam ostrą i dokładną. (przechodzą) MARTA
Więc wciąż wojaże i wojaże? MEFISTOFELES
Cóż, tam się jedzie, gdzie los każe.
Z bólem odjeżdża nieraz człek,
A miejsca zagrzać wciąż nie zdoła. MARTA
Póki mu służy jeszcze wiek,
Po świecie błąka się dokoła.
Lecz gdy nadejdzie czas niemiły,
By się szykować do mogiły,
Wojaż nie cieszy już nikogo.
135
MEFISTOFELES
Tej chwili oczekuję z trwogą. MARTA
Przemyśl to waćpan swoją drogą! (przechodzą) MAŁGORZATA
Kiedy precz z oczu, z serca precz!
Uprzejmość to zwyczajna rzecz.
Rozumnych masz przyjaciół mnóstwo,
Którym ustąpi me ubóstwo. FAUST
Nieraz, co kto za rozum ma,
To próżność i tępota. MAŁGORZATA
Jak? FAUST
Że też niewinność czysta tak
Swą własną wartość mało zna;
Że co najszczytniejszego tylko
Natura chowa w swym udziale... MAŁGORZATA
Wspomnij mnie waszmość wolną chwilką!
Ja — czasu mam aż nadto wiele. FAUST
Zdarza się być waćpannie samej? MAŁGORZATA
Tak. Gospodarstwo małe mamy,
A jednak trzeba o nie dbać.
Sługi nie mamy: zamieść, prać,
Szyć, łatać, pomyć, zacerować,
Wyjść, pozałatwiać spraw bez liku.
Matka jest w każdym szczególiku
Tak drobiazgowa.
Nie, żeśmy biedni akurat.
Można by, owszem, żyć w dostatku.
136
Ojciec nam coś zostawił w spadku: Domeczek i za miastem sad. Czas teraz ciszej mi upływa: We wojsku — brat, Siostrzyczka — już nieżywa Choć ciężko było chodzić za nią, Jeszcze bym się podjęła przecie: Takie to było miłe!
FAUST
Anioł Podobny tobie!
MAŁGORZATA
Moje dziecię! Przyszło, gdy ojca już nie było. Matkęśmy za straconą mieli, Tak nędzna zdała się w pościeli. Aż z wolna zdrowie jej wróciło. Trudno jej było, wstawszy z łóżka, Myśleć o dziecku i pieluszkach. Sama, bywało, karmię, poję Mlekiem i wodą: ono — moje. U moich kolan, na mym ręku Dzieweczką się stawało piękną.
FAUST
Czyste to być musiało szczęście.
MAŁGORZATA
Lecz utrapienie — jeszcze częściej. Nocą, bywało, śpi w kolebie Przy moim łóżku. Ledwo drgnie, Słyszę we śnie: Przewijam, biorę je do siebie. Gdy nie ucicha, znów się zrywam, Przejdę się z nim, kołyską kiwam, A rano znowu — piorę, zmywam. Wtedy na targ i do dom pora.
137
I tak codziennie: dziś jak wczora.
Niełatwy tryb jest życia ten.
Lecz — smaczna strawa, smaczny sen. (przechodzą) MARTA
Trudno kobiecie skłonić was,
By kawalerski stan porzucić. MEFISTOFELES
Waćpani nada się w sam raz,
Aby na lepsze mnie nawrócić. MARTA
Szczerze: czyś oddał serce komu?
Czy szukasz jeszcze wciąż przedmiotu? MEFISTOFELES
Od żony i własnego domu
Lepszego nie masz ci klejnotu. MARTA
Nie zdjęła waści gdzie oskoma? MEFISTOFELES
Chętnie mnie przyjmowano w domach... MARTA
Chcę rzec: czyś uczuć serio zaznał? MEFISTOFELES
Z paniami wara stroić błazna! MARTA
Nic nie chcesz pojąć! MEFISTOFELES
Trudna sprawa!
To wiem — że pani zbyt łaskawa. (przechodzą) FAUST
Czyżbyś, aniele mój uroczy,
Od razu rozpoznała mnie? MAŁGORZATA
Toć widział waść! Spuściłam oczy... 138
FAUST
Czy dobroć twa wybaczyć zdoła,
Żem tak nachalnie naszedl cię,
Gdyś od spowiedzi szła z kościoła? MAŁGORZATA
Pierwszy mnie raz zaczepił ktoś.
O mnie — nic nie da się powiedzieć.
Czy w mym obejściu — myślę — coś
Nieprzystojnego mógł wyśledzić?
Taka go, widać, chętka zdjęła,
By żwawo zabrać się do dzieła.
Poczułam, szczerze, że coś z dna
Skłania się we mnie i dojrzewa.
Jednak na siebie byłam zła,
Że na waćpana się nie gniewam. FAUST
Miła! MAŁGORZATA
Chwileczkę! (zrywa kwiat i kolejno odrywa płatki) FAUST
Wianek pleciesz? MAŁGORZATA
To gra! FAUST
Co? MAŁGORZATA
Et! Wyśmiejesz przecie. (zrywa i mruczy) FAUST
Co mruczysz? MAŁGORZATA (półgłosem)
Kocha — nie kocha —
139
FAUST
Ach! Głowo ty anielska! MAŁGORZATA
(powtarza)
Kocha — nie kocha — kocha — nie...
(zrywa ostatni płatek i woła z wyrazem szczęścia)
Kocha mnie! FAUST
Tak, dziecko! Niech to słowo kwietne
Boską wyrocznią będzie! Kocha cię!
Rozumiesz, co to znaczy? Kocha cię! (chwyta ją za dłonie) MAŁGORZATA
Dreszcz mnie przebiega! FAUST
Nie drżyj! Niech to spojrzenie me,
Niech uścisk dłoni ten wypowie,
Co niewymowne jest:
Oddać się całkiem, upojenie
Odczuwać, które wieczne musi być!
Wieczne! — Kres jego rozpacz by oznaczał.
Lecz kresu nie ma! Nie ma! (Małgorzata oddaje mu uścisk, uwalnia się i odbiega. Faust stoi przez chwilę w zadumie, po czym idzie za nią) MARTA (nadchodzi)
Zapada noc. MEFISTOFELES
I trza by odejść stąd. MARTA
Waści wstrzymałabym z ochotą.
Ale to jest niedobry kąt,
Gdzie każdy dba jedynie o to,
To ma na oku,
By śledzić cię na każdym kroku
140
I wziąć na język cię o swoim czasie. A nasza parka? MEFISTOFELES
Gdzieś w obłokach pływa. Swawolne ptaszki! MARTA
Ku niej ma się. MEFISTOFELES
Ona — ku niemu. Tak to bywa.
ogrodowa altana
Małgorzata wbiega, ukrywa się za drzwiami. Patrzy z palcem przy ustach przez szparę
MAŁGORZATA
Idzie! FAUST (nadchodzi)
Szelmutko, drażnisz mnie? Tuś mi! (całuje ją) MAŁGORZATA (obejmuje go i oddaje pocałunek)
Serdecznie kocham cię! (stukanie do drzwi) FAUST
Kto tam? MEFISTOFELES Druh! FAUST
Bydlę! MEFISTOFELES
Czas już w drogę! MARTA (wchodzi)
Późno już! FAUST
Z tobą pójść nie mogę? MAŁGORZATA
Matka! Bądź zdrów! FAUST
Więc na mnie czas? Bądź zdrowa! 142
MARIA
Z Bogiem! MAŁGORZATA
Na następny raz!
(Faust i Mefistofeles odchodzą)
MAŁGORZATA
Cóż taki człowiek, miły Boże, O mnie pomyśleć sobie może! Toć zawstydzona przed nim stoję, Samych się jego spojrzeń boję. Że też coś we mnie widzi przecie! Toć biedne ze mnie, głupie dziecię!
(odchodzi)
las i jaskinia
FAUST
(samotny)
Dałeś mi, wzniosły duchu, dałeś wszystko,
O com cię prosił. I nienadaremnie
Zwróciłeś ku mnie swą płomienną twarz.
Dałeś mi za królestwo świat przyrody
I moc, bym ją przeżywał. Lecz nie tylko
Na chłodne mi zezwalasz odwiedziny;
Dopuszczasz, abym w głębie łona jej,
Jak w duszę przyjaciela, mógł przeniknąć.
Sprawiłeś, że przede mną istot szereg
Przeciąga i że w nich poznaję braci
W cichym zagaju, w wodzie i w powietrzu.
A kiedy w lesie burza wre i trzeszczy,
Kiedy padając świerka pień ogromny
Miażdży sąsiednie pniaki i konary
I upadkowi odpowiada wzgórze;
Wtedy w bezpieczną grotę wiedziesz mnie,
Gdzie widzę siebie i gdzie się przede mną
Głębokie, tajne otwierają dziwy.
A kiedy przed mym okiem czysty księżyc
Łagodnie wschodzi, wtedy mi majaczą,
Surową umilając kontemplację,
Ze ścian skalistych i z wilgotnych krzewów
Srebrzyste kształty niepamiętnych czasów.
Lecz człowiekowi pełnia nie jest dana;
Oto co czuje. Bo do tej rozkoszy.
Która mnie bogom niemal równym czyni,
Przydałeś towarzysza, bez którego
Obejść nie mogę się, gdy, chłodny i bezczelny,
144
We własnych oczach mnie poniża, w nic Dary twe jednym słowem obracając. To on roznieca we mnie płomień dziki, Bym za mamidłem cudnym się uganiał, Bym się od żądzy słaniał do uciechy I w pełni uciech pragnień bym pożądał.
(wchodzi Mefistofeles)
MEFISTOFELES
Czy tego życia masz już dość? Jak długo myślisz je prowadzić? Czas jakiś można jeszcze ładzić I w drogę! — po nowego coś.
FAUST
Inny byś znalazł sobie trud, Niżeli w biały dzień mnie nękać.
MEFISTOFELES
Toć daję ci spokoju w bród. Nie masz narzekać co i kwękać. Z tobą, mój chimeryczny panie, Wielki interes, mały zysk. Nie lada głowy mam urwanie: Zgadywać muszę, patrząc w pysk, Co robić „na tak", a co „na nie".
FAUST
Więc bym powinien, zdaniem twym, Wdzięcznym ci być, żeś mnie zanudził?
MEFISTOFELES
Jakże beze mnie byś się trudził,
Padołu tego nędzny syn!
Ze strachów próżnych jam twą myśl
Wyzwolił wszak i wykurował.
I gdyby nie ja, dawno byś
Z padołu tego wyszorował.
I czemuż waszmość tak się chowa •
Po szparach skalnych niby sowa?
145
Zbutwiałym mchem i nocną rosą Myślisz odżywiać się jak wąż? Miły, zaiste, życia sposób! Z doktora coś tkwi w tobie wciąż
FAUST
Czyś pojąć w stanie, ile sił
Daje ów pobyt w samotności?
A gdybyś nawet w stanie był,
Czy byłbyś czartem — bez zazdrości?
MEFISTOFELES
Rozkosz nad wszelkie to pojęcie Po rosie iść przez górską noc, Czuć w sobie Bogu równą moc, Niebo i ziemię brać w objęcie,
Wnikać przeczuciem w świata treść. Mieć w sobie dni stworzenia sześć, Swą siłę dumnie w świat przesączyć, Miłośnie z wszystkim się połączyć, Tak że zanika prawie człek, By wreszcie cały natchnień bieg
(z nieprzystojnym gestem)
— Lepiej nie mówić, jak — zakończyć.
FAUST
A tfu, paskudo!
MEFISTOFELES
Powodzenia Dla moralnego obrzydzenia! Wielce niewinne razi uszy, Czego się chce niewinnej duszy. Ale nic złego, że dobrodziej Sam okłamuje się i zwodzi. Nie wytrwać ci w tym interesie. Startyś nieomal już na miał. Nim się obejrzysz, to cię zniesie W lęk, w przerażenie, w grozę, w szał.
146
Cóż! Miła siedzi w swej komorze.
Wszystko się jej wydaje czcze,
Zapomnieć waści wciąż nie może,
A przede wszystkim — kocha cię.
Wpierw rwał miłości twojej nurt
Jak strumień wiosną z śnieżnych gór.
Aż w serce jej się dostał,
A sam wyschnięty został.
Myślę, że miast po lasach brodzić.
Godziłoby się jegomości
Mieć trochę względów dla młodości
I wzajemnością ją nagrodzić.
Okropnie dłuży jej się dzień.
Stoi przy oknie, widzi chmury
Ciągnące nad miejskimi mury.
„Gdybyż być ptakiem!" Głos tych pień
Dolata w noc, dolata w dzień.
To śmieje się, to znowu zła,
To oczy ma łaskawsze,
To po policzkach ścieka łza,
Lecz zakochana — zawsze.
FAUST
Wężu! Wężu!
MEFISTOFELES
{do siebie)
Poczekaj, już cię mam!
FAUST
Na inny się wybieraj łów, Lecz nie wymieniaj jej imienia! Tego, co trawi mnie, pragnienia Nie przywódź mi na pamięć znów!
MEFISTOFELES
Żeś się jej wymknął, jest w obawie I przyznaj, że ma rację prawie.
147
FAUST
Jam przy niej, choćby jak daleko. Czyżbym zapomnieć o niej mógł? Ba! Budzi moją zazdrość Bóg, Wargami jej muśnięty lekko.
MEFISTOFELES
Bliźniaczej parze częstom ja się Dziwował, co się w różach pasie.
FAUST
Rajfurze, precz!
MEFISTOFELES
Ty klniesz, mnie chce się śmiać.
Bóg, który płci ulepił obie,
Pomyślał także o sposobie,
Jak by to im okazję dać.
A teraz z tej skorzystaj gratki!
Wal waćpan wprost do jej komnatki!
Nie pora myśleć ci o zgonie.
FAUST
Czym są rozkoszne jej objęcia?
Czy — kiedy spocznę na jej łonie —
I tak nie będę czuć nieszczęścia?
Czym nie bezdomny zbieg? Nie duch,
Co do spoczynku nie dopuści,
Jak potok, co go wieczny ruch
Pcha pośród głazów do czeluści?
A tu na skraju — ta dziecina,
Na którą cień od turni padł,
I ta uboga krzątanina,
Co nie wykracza za jej świat.
A ja, niemiły Bogu,
Nie zadość jeszczem miał,
Że gnam ze skalnych progów
I kruszę je na miał,
Trza było jej zakłócić spokój.
148
Toś, piekielniku, miał na oku! Pozwól mi skrócić lęku czas! Niech będzie, co ma być, niezwłocznie! Niech na mnie cała wina spocznie, A ona zginie ze mną wraz! MEFISTOFELES
A jak to kipi! Jak to wre! Idźże i pociesz ją, ty kpie! Gdzie taki wyjścia nie wypatrzy, Od razu ginąć chce z rozpaczy. Niech żyje, kto się mocno trzyma! I z ciebie czart nie lada jest. Głupszego nic na świecie nie ma Niżeli zrozpaczony bies.
izdebka Małgorzaty
Małgorzata przy krosnach, samotna
Serce me ciężkie, Mój spokój znikł. Nic go nie odda, Nie zwróci nikt.
Gdy nie ma go, Rozpaczy dno. Cały mój świat Zatruwa jad.
W mej biednej głowie Zamęt i lęk. Mój biedny rozum Na dwoje pękł.
Serce me ciężkie, Mój spokój znikł. Nic go nie odda, Nie zwróci nikt.
Jego wyglądam Przez mętne szkło. Gdy na dwór wyjdę, Chcę ujrzeć go.
Smukła postawa, Sprężysty krok, Pogodny uśmiech, Łagodny wzrok. 150
I jego mowy Upojny czar, I uścisk dłoni, I płomień warg.
Serce me ciężkie. Mój spokój znikł. Nic go nie odda, Nie zwróci nikt.
Wszystko, co we mnie, Do niego lgnie. Do niego rwie się, W siebie wziąć chce.
Ściskać go, ile Jest we mnie sił, Od tych uścisków Rozpaść się w pył.
ogród Marty
Małgorzata, Faust
MAŁGORZATA
Henryku, przyrzecz! FAUST
Miła! Co? MAŁGORZATA
Z religią jak u ciebie? Powiedz!
Serdecznie dobry z ciebie człowiek,
Ale nie bardzo wierzysz w to. FAUST
Wiesz, serca mam dla ciebie ile.
Wiesz, że ci nieba rad przychylę:
Każdy ma prawo do swych przeżyć. MAŁGORZATA
Nie o to chodzi! Trzeba wierzyć! FAUST
Trzeba? MAŁGORZATA
Ton taki obojętny.
Ale czcisz święte sakramenty? FAUST
Czczę. MAŁGORZATA
Lecz nie czujesz ich potrzeby
I u spowiedzi dawnoś nie był.
Czy wierzysz w Boga? FAUST
Tylko się zastanów!
Pytaj się mędrców i kapłanów!
W ich odpowiedzi czujesz cień
Szyderstwa...
152
MAŁGORZATA
Więc nie wierzysz w Boga? FAUST
Zrozumże mnie, głowino droga!
Któż powie:
Jam człowiek,
Co wierzy weń?
Kto waży
Się zarzec:
Nie wierzę weń?
Ów wszechżywiciel,
Ów wszechkarmiciel,
Czyż on nie żywi, czy nie karmi
Ciebie i mnie, i siebie sam?
Czy się nie sklepia niebo w górze,
A mocno ziemski padół trwa?
I czy przyjaźnie nam nie mruga
Wschodzących gwiazd wieczysty blask?
Czy ci nie patrzę twarzą w twarz
I czy to wszystko się nie wciska
W głowę i w serce,
Majacząc w wiecznej tajemnicy
Widzialnie-niewidzialnie wokół?
Napełnij serce tym po brzegi,
A gdyś uczuciem pochłonięta,
Zwij je, jak chcesz:
Szczęściem! Miłością! Sercem! Bogiem;
To nie ma nazwy.
Uczucie — to wszystko,
Nazwa — to dźwięk i dym,
Co je okrywa kłębem swym. MAŁGORZATA
Zapewne, jest w tym prawdy wiele.
To samo mówi ksiądz w kościele
Mniej więcej — choć innymi słowy.
153
FAUST
To samo ludzie powtarzają
W każdym klimacie, każdym kraju,
Choć innej używają mowy.
Czyż swojej nie mam użyć ja? MAŁGORZATA
Człek wierzyć ci ochotę ma,
A jednak jest w tym coś nie tak:
Chrześcijańskości tobie brak. FAUST
Miła dziecino! MAŁGORZATA
Boli mnie,
Że z takim druhem widzę cię.
W człeku, co go przy sobie masz,
Wstrętne mi wszystko — nawet twarz.
Ma coś takiego w rysach swych,
Że jakby w serce wbił mi sztych.
Drażni mnie nawet jego strój. FAUST
Nie lękaj się, aniele mój! MAŁGORZATA
Tociem życzliwa jest dla ludzi,
A jego widok krew mi studzi.
Tęsknie spotkania z tobą czekam,
A tego boję się człowieka,
Co i łajdakiem pewno będzie.
Daruj mi, Panie, jeślim w błędzie! FAUST
Być tacy muszą też na świecie. MAŁGORZATA Przykro przebywać z nimi przecie, Ilekroć jawi się u drzwi,
Powiedziałbyś, że na wpół drwi,
A na wpół jest niechętny, 154
Na wszystko obojętny. Żadnej nie kocha on istoty. Sam jego wygląd świadczy o tym. Tak błogo mi, gdy jesteś ze mną, Wiernie, swobodnie i zacisznie, A jego wzrok mi serce ściśnie...
FAUST
Ty, mój aniele, widzisz w ciemno!
MAŁGORZATA
I taką bywam zdjęta trwogą,
Że do nas gdy się zbliżyć śmie,
Nie wiem, czy jeszcze kocham cię,
Czy zdołam się pomodlić Bogu.
I to mnie dławi, to mnie dusi.
Z tobą też pewno tak być musi. FAUST
Ot, co się zowie antypatia. MAŁGORZATA
Muszę już odejść. FAUST
Jak bym rad ja
Dłużej u twoich ust zawisnąć
I do twej piersi pierś przycisnąć! MAŁGORZATA
Ach! Gdybym tylko spała sama!
Drzwi bym na rygiel nie zaparła.
Lecz sen ma lekki moja mama.
Jeśliby nas przyłapać miała,
Chyba ze strachu bym umarła. FAUST
O to, kochanie, troska mała.
Tu masz butelkę! Z tej butelki
Usącz wszystkiego trzy kropelki,
A wnet się snem głębokim zdrzemnie.
155
MAŁGORZATA
Zyskasz, co tylko chcesz, ode mnie.
Zdrowiu to chyba nie zawadzi?... FAUST
Czyżbym inaczej ci to radził? MAŁGORZATA
Nie wiem, jaka mi siła duszna
Zachciankom każe ulec twym.
Tylekroć byłam ci posłuszna,
Że prawie nie mam więcej w czym. (odchodzi)
(wchodzi M efi s t ofe l es) MEFISTOFELES
Co? Zniknął świerszczyk? FAUST
Znowuś śledził? MEFISTOFELES
Przysłuchiwałem się rozmowie.
Pan doktor był dziś u spowiedzi.
Niech waści wyjdzie to na zdrowie!
Dziewczętom na tym wszak zależy,
By być pobożnym jak należy:
Kto wierzy w Boga, żonie wierzy. FAUST
A czy nie widzisz ty, potworze,
Jak święte, wierne to stworzenie,
Pełne tej wiary, która może
Jej szczęście dać, drży i się trwoży,
Że jej miłego czeka potępienie? MEFISTOFELES
Zmysłowo-nadzmysłowy gach!
Dajesz się wodzić za nos dziewkom. FAUST
Gówna nad ogniem ty prześmiewco!
156
MEFISTOFELES
Fizjonomistka z niej, aż strach!
Dziwnie jej, mówi, przy mnie jest,
Skrytego coś przeczuwa dusza.
Ma mnie na pewno za geniusza.
A może ze mnie zgoła bies?
Więc w nocy — FAUST
Wara jegomości! MEFISTOFELES
Ma się te swoje przyjemności!
przy studni
Małgorzata i Elżbietka z dzbanami
ELŻBIETKA
To o Barbarze — czy już wiesz? MAŁGORZATA
Nie! Między ludzi chodzę mało. ELŻBIETKA
Z Sybillą dzisiaj się zgadało.
No, i Basieńka wpadła też.
Z fumami dość! MAŁGORZATA
A co? ELŻBIETKA
A pstro!
Dla dwojga musi starczyć to,
Co zjada. MAŁGORZATA Ach! ELŻBIETKA
Za miarkę miarka.
Jakaż urocza była parka!
Cóż ci to było za chodzenie
I po zabawach prowadzenie!
Wszędzie na czoło ją wysuwa,
Wszędzie kieliszek jej podsuwa,
Wszędzie ją w pierwszy upchnie rząd:
Ciasteczka — stamtąd, winko — stąd!
W urodzie — żeby dojrzał błąd!
A ta znów! Jakież to nadęte!
Jakie to łase na prezenty!
158
Same zalotki i pieszczotki.
I cóż? I — nie ustrzegła cnotki. MAŁGORZATA
Żal mi jej! ELŻBIETKA
Że ci też nie wstyd!
Gdy nas trzymała matka w izbie,.
Gdy harowałyśmy przy krośnie,
Jej — w ciemnej sionce czy na przyzbie —
Czas długi się nie zdawał zbyt,
Aby migdalić się miłośnie.
Niech wreszcie się wyrzeknie buty!
Nuże w koszuli do pokuty! MAŁGORZATA
Teraz się pewno z nią ożeni. ELŻBIETKA
Głupi by był! Morowy gość
Wszędzie okazji znajdzie dość.
Ulotnił się też. MAŁGORZATA
To nieładnie. ELŻBIETKA
Źle będzie z nią, gdy go dopadnie.
Chłopaki zerwą jej wianuszek,
My pode drzwi sypniemy suszek. {odchodzi) MAŁGORZATA (wraca do domu)
Jak łatwo było o prześmiewki
Nad przewinieniem innej dziewki!
I język łatwo było strzępić,
Ażeby cudzy grzech potępić.
Nieraz, bywało, tak wygarnę,
Że aż przeczerniam to, co czarne.
159
I żegnam się, i miny stroję. Dziś sama się pomówień boję. Lecz siła, która mnie skusiła, Jak słodka była! Ach! Jak miła!
baszta
We wnęce posążek Matki Bolesnej, przed nim dzbany z kwiatami
MAŁGORZATA
(wtyka do dzbanów świeże kwiaty) Ach, zechciej, Matko Boleści, Nad mą niedolą schylić skroń!
Z sercem przeszytym, Wzrokiem przybitym Spoglądasz wzwyż na Syna zgon.
Wzdychasz i płaczesz,
Ku Ojcu patrzysz
I korne modły wznosisz doń.
Kto umie
Zrozumieć,
Co w moim wnętrzu drży?
Jak serce się lęka,
Co trapi je, co nęka,
Wiesz jedna, jedna ty!
Gdy oczy otworzę, Górze mi, górze, górze. Sroży się we mnie ból. Czym jeszcze sama jedna? Ach! Biednam, biedna, biedna! Rwie się me serce w pół!
161
Kiedym o szarym świcie Zrywała tobie bzy, Krzaki bzów pod oknami Skropiły moje łzy.
Zaledwie blask w komorze Zalśni porannych zórz. Budzę się i swe łoże Polewam łzami już.
Oddal ode mnie wstyd i zgon!
Ach! Zechciej,
Matko Boleści,
Nad mą niedolą schylić skroń!
noc
ulica przed domem Małgorzaty
Walenty, żołnierz, brat Małgorzaty
WALENTY
Gdy się o lepsze szło przy uczcie,
Kto swą dziewczynę godniej uczci,
I gdy żeńskiego rodu kwiat
Wielbił w swej miłej każdy chwat,
Przy pełnym gdy rozparty szkle
Wdziękami jej zachwycał się;
Tych wszystkich wysłuchawszy blag,
Ja, było, niewzruszony, tak
Z uśmiechem się za brodę chwycę
I mówię, biorąc w garść szklenicę:
„Bajaniom czas położyć kres!
Bo czy choć jedna wśród nich jest,
Która jest warta mej siostrzyczki,
Godna zawiązać jej trzewiczki?"
Tutaj — ogólna aklamacja!
I brzęk! I brzdęk! I „Święta racja!
Lepszej — wołają wszyscy — nie ma!"
A chwalców brać siedziała niema.
A dziś — choć rwałbym włosy z głowy
I choćbym łbem o ścianę tłukł,
Dokuczać kąśliwymi słowy
Byle mi szuja będzie mógł?
A dziś — jak winny siedzieć mam
I bać się każdej złośliwości?
A choć mu porachuję kości,
Jakże mu zdołam zadać kłam?
163
Jeżeli mnie nie myli słuch, Ktoś tutaj idzie — może dwóch. Niech go dostanę w swoje ręce, A żywym mi nie ujdzie więcej.
Faust, Mefistofeles
FAUST
Jak z tamtej ot! zakrystii okien Ogarka migotliwy blask Nagle przyciemnił się i zgasł I wszystko się zasnuło mrokiem, Tak w sercu mym wygląda mroczno
MEFISTOFELES
A mnie, jak kociakowi, skoczno, Kiedy na daszek się wybiera I z lekka się o mur ociera. Czuję się jak na benefisie: Rozbiera trochę, trochę ckni się. Tak dziś już każda z moich kości Walpurgisową noc przeczuwa, Co zjawi się pojutrze w gości. Czart choć wie wtedy, po co czuwa.
FAUST
Czy wyjdzie także skarb na wierzch, Co, widzę, miga tam przez zmierzch?
MEFISTOFELES
Otrzymasz od podziemi dań: Na jaw dobędziesz dzban pękaty. Z ukosam wczoraj zerknął nań: Zacne leżały tam dukaty.
FAUST
A żaden pierścień, klejnot żaden, By weń przystroić moją miłą?
MEFISTOFELES
Coś mimochodem mi zalśniło Jak drogocennych pereł diadem.
164
FAUST
To dobrze! Bo goreję wstydem, Gdy bez prezentu do niej idę. MEFISTOFELES
Teraz bądź łaskaw mi wybaczyć, Prezentem daj się sam uraczyć. Dziś, gdy od świateł niebo pęka, Mogę ci czymś wybornym służyć: Moralistyczna to piosenka, Aby tym pewniej ją odurzyć. (śpiewa do gitary)
Brzask szary ćmi.
I po cóż ci
U cudzych drzwi
Warować, Katarzyno?
Wpuści cię on
Dziewczyną w dom,
Ale już stąd
Nie da ci wyjść dziewczyną.
Zaklęciom wierz, Lecz cnoty strzeż! Nie ufaj też
Swemu biednemu sercu! To skarb jest wasz. Ani się waż Oddać go, aż Staniecie na kobiercu.
WALENTY (wypada z ukrycia)
Ach! Szczurołapie ty przeklęty!
Kogóż to myślisz skusić graniem?
Precz mi, po pierwsze, z instrumentem!
Precz z tym, po wtóre, kto gra na nim!
165
MEFISTOFELES
Poszła gitara ot! na dwoje. WALENTY
0 głowę teraz pójdą boje.
MEFISTOFELES
(do Fausta)
Doktorze! Ani kroku wstecz!
Trzymaj się mnie, jak ci wskazuję!
Nuże! Wydobądz z pochwy miecz!
Atakuj! Ciosy ja paruję! WALENTY
Odparuj ten! MEFISTOFELES
To dla mnie żart! WALENTY
1 ten!
MEFISTOFELES
A ot!
WALENTY _ . . .
To chyba czart!
A to — co? Dłoń mi obumiera.
MEFISTOFELES
(do Fausta)
Sztychem go!
WALENTY
(pada) Ach,
MEFISTOFELES
Już ścichł, przechera.
A teraz w drogę! Już nas nie ma!
Wnet krzyk podniesie się od bram.
Z policją sobie radę dam.
Gorsza jest znacznie anatema. MARTA (w oknie)
Wychodzić! Na dwór! 166
MAŁGORZATA
(w oknie)
Poświeć no! MARTA (jak wyżej)
Klną, wyzywają, sieką, rżną. (iŁOSZTŁUMU
A tu już jeden w bójce padł! MARTA (wychodzi)
Mordercy — czyżby uszli może? MAŁGORZATA (wychodzi)
Kto leży tutaj? GŁOS Z TŁUMU
To twój brat. MAŁGORZATA
Co za nieszczęście! Wielki Boże! WALENTY
Umieram! Lekko to powiadać.
A zrobić — jeszcze lżej.
I po cóż, baby, stać i biadać?
Słuchajcież mowy mej! (wszystkie go okrążają)
Młodaś ty jeszcze, Małgorzatko.
Mało rozumu, mało statku.
Rzec w konfidencji mogę:
Kiepską obrałaś drogę.
Niezgorszaś ty kurewka!
Ot, i skończona śpiewka. MAŁGORZATA
Bracie! Co mówisz? Miły Boże! WALENTY
Na nic to Boga przyzywanie.
Co stało się, to nie odstanie.
167
A dalej pójdzie, jak pójść może. Jednemu się dostaniesz w ręce, Potem ich będzie coraz więcej, A gdy cię będzie mieć dwunastu, Całe mieć w końcu będzie miasto.
Gdy się dopiero hańba rodzi, Wstydzi się, że na świat przychodzi. Zasłoną zaciągnięta mroku, Ludzkiemu niedostępna oku, Pod korzec by się skryła snadnie. Lecz gdy dojrzewa i dorasta, Nago przechadza się wśród miasta, A nie wygląda przez to ładniej.
Czekać, zaprawdę, już niewiele, Że wszyscy cni obywatele, Niczym od zadżumionych zwłok, Od ciebie, dziewko, ujdą w bok. Serce odmówi posłuszeństwa, Gdy oczu ich poczujesz dotyk. Nie nosić ci łańcuchów złotych Ni wysłuchiwać nabożeństwa, Ni w koronkowym kołnierzyku Stawać wśród par tanecznych szyku! Wraz z kalekami, żebrakami W ciemnej ci się ukrywać jamie. Jeżeli Bóg darować raczy, To świat na pewno nie wybaczy.
MARTA
Miast się na łaskę Boga zdać,
Chcesz grzech bluźnierstwa na się brać'
WALENTY
Gdybym mógł dobrać się do skóry Takiej maciory i rajfury,
168
Może bym to uzyskać mógł, By grzechy mi odpuścił Bóg.
MAŁGORZATA
Straszna to męka, bracie, jest!
WALENTY
Mówię: płakaniu połóż kres! Gdyś cześć swą odrzuciła precz, Wbiłaś mi w samo serce miecz. Odchodzę poprzez sen śmiertelny Do Boga jako wojak dzielny.
(umiera)
katedra
Msza, organy i śpiew chóralny
W dużej ciżbie Małgorzata. Za nią zły duch
ZŁY DUCH
Jakże inaczej było ci, Małgorzato
Gdyś, jeszcze niewinna,
Zbliżała się do ołtarza
I z książki wytartej
Modlitwy szczebiotała,
Ni to w zabawie,
Ni to z Bogiem w sercu!
Małgosiu!
Co z głową twoją?
Na jakiż to ważysz się
Występek?
Czy modlisz się za duszę matki, która
Przez ciebie po długich cierpieniach usnęła?
Czyj aż na twoim progu krew?
— A pod twym sercem
Czy już nie rusza się coś, nie kwili,
Nie trwoży ciebie i siebie
Swą obecnością przeczutą? MAŁGORZATA
Biada mi! Biada!
Gdybyż to pozbyć się myśli,
Które po głowie chodzą
Tam i sam,
A przeciw mnie! CHÓR
Dies irae, dies Illa
Solvet saeclum in favilla.
170
(organy) ZŁY DUCH
Nad tobą gniew!
Puzony grzmią!
Mogiły drżą!
A serce twe,
Z ciszy popiołów
Dla mąk piekielnych
Znowu stworzone,
Budzi się! MAŁGORZATA
Gdyby stąd ujść!
Czuję, jakby organy
Dech mi zaparły,
A śpiew
Pierś mi rozsadzał. CHÓR
Iudex ergo cum sedebit,
Quidquid latet, adparebit,
Nil inultum remanebit. MAŁGORZATA
Tak mi ciasno!
Filary
Uciskają mnie!
Sklepienie
Ciąży mi! — Tchu! ZŁY DUCH
Skryj się! Hańba i grzech
Nie mogą się skryć.
Tchu? Światła?
Biada ci! CHÓR
Quid sum miser tunc dicturus?
Quem patronum rogaturus?
Cum vix iustus sit securus.
171
ZŁY DUCH
Błogosławiony odwraca
Od ciebie twarz.
Podać ci dłoń
Brzydzi się czysty.
Biada! CHÓR
Quid sum miser tunc dicturus? MAŁGORZATA
Sąsiadko! Flakonik! — (mdleje)
noc Walpurgi
Góry Harzu, okolice Schierke i Elend Faust, Mefistofeles
MHFISTOFELES
Może byś tak na miotłę wlazł?
Ja — capa chwyciłbym za rogi
Spory przed nami kawał drogi. FAUST
Dopóki jeszcze służą nogi,
Starczy ten kostur mi w sam raz.
A po cóż brać by nam na skrót?
Iść, jak prowadzi ta ścieżyna,
Co wije się, na skały wspina —
To radość, to dopiero cud!
Wiosna już w brzozach przędzę snuje.
Odmłodniał nawet stary buk.
Jakżebym nie odmłodnieć mógł? MEFISTOFELES
Tej twojej wiosny ja nie czuję;
Mnie zima wciąż na wskroś przenika,
Śniegiem się zda okryty las.
Jakże na niebie smętnie blask
Zapóźnionego tli młodzika!
Tak słabo tli, że każdy krok
Na głaz, na drzewo się natyka.
Na pomoc wezwę więc świetlika,
Co lśni radośnie poprzez mrok.
Ejże! Bądź łaskaw, przyjacielu!
Zamiast się żarzyć tak bez celu,
Oświeć no drogę nam ku górze!
173
ŚWIETLIK
Szacunek, sądzę, możność da mi,
By zadać przymus swej naturze:
Zazwyczaj lecę zygzakami. MEFISTOFELES
Chcesz ludziom upodobnić się?
Prowadźże prosto! Na szatana!
Bo zdmuchnę życie twoje mdłe. ŚWIETLIK
W tobie poznaję miejsc tych pana.
Jak mi rozkażesz, zrobię tak.
Lecz w górach czarcie dziś wesele.
A gdy ma świetlik wskazać szlak,
Nie trza wymagać nazbyt wiele. Faust, Mefistofeles, świetlik (śpiewają na przemiany)
Weszliśmy do czarów kraju,
Do złud kraju i pozorów.
Prowadźże, świetliku, nas!
Daj nam dotrzeć rychło w czas
Do pustynnych tych przestworów.
Popatrz, jak się przesuwają Drzewa za drzewami w pląsie I na turnie patrz, jak gną się, Jak długachne, skalne nosv Zadzierają pod niebiosy. Przez murawę, przez kamyki Za strumykiem mkną strumyki. Słyszę szumy, słyszę głosy, W nich miłości skargi rzewne, Rajskich dni wspomnienia śpiewne; Com czuł, czegom się spodziewał; A tu echo, jak podanie Dawnych czasów, mi odbrzmiewa.
174
Uhu! Puhu! Słychać granie Głuszców, kruków i puchaczy. Usnąć żadne z nich nie raczy. A tam w krzakach czy ropuchy? Krzywe nogi, duże brzuchy. A korzenie, niby żmije, I na głazach, i na piachu Każdy skręca się i wije, Aby nam napędzić strachu; Z ciemnych gąszczy, jak z zasadzki, Polip swe wyciąga macki Po wędrowca. No, a myszy Różnobarwne w wielkiej ciszy Przemykają wśród komyszy. Świętojańskich zaś świetlików Rój bez szyku i bez liku Majaczliwie towarzyszy.
Powiedz, czyśmy w miejsce wrośli Lub też może dalej poszli? Wszystko zda się w kołowrocie: Drzewa, głazy, co grymasy Stroją, i świetlików masy, Co się mnożą, rosną w krocie.
MEFISTOFELES
Weź mój harcap w mocny chwyt! Oto jest środkowy szczyt. Z dziwem ktoś tu zauważy, Że się w środku Mamon żarzy.
FAUST
Jakie cuda! Świt różany Mętnie się dobywa z dna! Majaczliwa blasków gra Na przepastne pada ściany. Wstaje mgłą i pełznie smugą,
175
Tryska jak kryniczny zdrój.
Żar leniwą płynie strugą,
Bucha niby iskier rój.
Długi szmat się wije stąd,
W żył tysiące się rozdrobni;
Aż się w jeden zamknie kąt,
Zewrze się i wyosobni.
I znów płoną iskier smugi —
Rozsypany złoty piach.
Spójrz, co dzieje się! Jak długi
W blasku stanął skalny gmach. MEFISTOFELES
Czyżby w jedną noc ze stu
Mamon wielki bankiet dawał?
Szczęście, żeś się znalazł tu;
Groźnych gości idzie nawał. FAUST
Jak to się rozszalał wiatr!
Jak mi się do skóry dobrał! MEFISTOFELES
Mocniej skałę chwyć pod ziobra!
W przepaść byś inaczej wpadł'
Oćma być nie może gęstszą.
Słuchaj no, jak drzewa chrzęszczą!
Jak w popłochu krążą sowy
I pałaców jak wiekowych
Uginają się filary!
Jak się łamią pnie, konary!
Jak wydarty korzeń ziewa!
Drzewa walą się na drzewa!
Jakiż zamęt w ich upadku,
Kiedy się na siebie natkną!
Śladem ruin tych i zniszczeń
Jak powietrze drży i świszczę!
Słuchaj głosów — tych, co wyżej,
176
Tych, co niżej, tych, co bliżej!
Teraz już ze wszystkich gór
Dziki brzmi czarownic chór. CHÓR CZAROWNIC
Na Łysą Górę z Babą Jagą
Cwałuje cap przez ziemię nagą,
Przez ruń zieloną, żółte ściernie.
To baba bździ, to kozioł pierdnie.
Aż cała zejdzie się gromada:
Na czele jej Boruta siada. GŁOS
Lecz kto się z Baubo równać może,
Co jedzie wierzchem na maciorze? CHÓR
Więc komu honor, temu cześć!
Na czoło panią Baubo wieść!
Gdy na maciorze jest maciora,
Kto z taką parą się upora? GŁOS
Którędyś przyszła? GŁOS
Przez Pustkowie.
W gniazdo zajrzałam pewnej sowie.
Ależ oczyska! GŁOS
Idź do piekła!
Cóż to za galopada wściekła! GŁOS
A toż mi dała się we znaki!
Na całym ciele mam siniaki. CHÓR CZAROWNIC
Droga na przełaj jest i w bok.
A cóż to za szalony tłok!
Widłami kłuć! Cepami prać!
Dusi się dziecko! Pęka mać!
177
CZAROWNICY. PÓŁCHÓR PIERWSZY
Ruszamy się ot! aby-aby.
Ale przodują ciągle baby.
Bo w drodze do przybytku zła
Baba pierwszeństwo zawsze ma. PÓŁCHÓR DRUGI
By dojść tam — wierzcie czy nie wierzcie —
Tysiąca kroków trza niewieście.
Lecz chociaż ona drepce wciąż,
Jednym to susem robi mąż. GŁOS (z góry)
Wy, coście tam, gdzie Skalny Staw,
Podejdźcież no! GŁOSY (z dołu)
A choćby wpław!
Wciąż się kąpiemy — czyste — chłodne —
Lecz właśnie przez to — i bezpłodne. OBA CHÓRY
Ucieka gwiazda, cichnie wiatr.
Między obłoki miesiąc wpadł.
Wielotysięczne skry ze złota
Chór czarodziejski w przepaść miota. GŁOS (z dołu)
Stójże! Ach, stój! GŁOS (z góry)
Skądże to głos dochodzi twój? GŁOS (z dołu)
Ach! Weźcie z sobą! Weźcież mnie!
Sto lat się wspinam nadaremnie.
178
Chciałabym z wami być na szczycie.
Żem równa wam, czyż nie widzicie? OBA CHÓRY
Miotłę lub kij od miotły łap!
Dźwigają widły! Dźwiga cap!
Który się dziś nie dźwignie człek,
Zgubiony jest po wieków wiek. PÓŁCZAROWNICA (w dole)
Drepcę i drepcę przez lat tyle,
A przecież wciąż się wlokę w tyle.
Ani mi zagrzać miejsca w domu,
Ani dorównać krokiem komu. CHÓR CZAROWNIC
Baba tą maścią się naciera,
By wzleciec: zamiast żagla — ściera,
Koryto służy zamiast kutra.
Wzleciec trza dziś, nie — czekać jutra. OBA CHÓRY
Okrążamy wierzchy kołem,
Gdy wy przemykacie dołem.
Wzdłuż i wszerz czarownic plemię
Całą tę obsiędzie ziemię. (opadają na ziemię) MEFISTOFELES
To tryska, błyska, kwacze, kracze;
To stęka, kwęka, miauczy, kwiczy;
To mamle, skamle i skowyczy.
Istny to żywioł czarowniczy!
Chodź tu! Zgubimy się inaczej.
Gdzieś ty? FAUST (z daleka)
Hej!
179
MEFISTOFELES
Zniosło cię aż tam?
Czy władzy zwierzchniej użyć mam?
Ustąpcież panu, ej, wisusy!
Doktorze! Rękę! We dwa susy
Jakoś się z tego tłoku wydrzem!
I ja nie wytrwam w tym harmidrze.
W te krzaki wejść mi się chce żywnie.
Popatrz no, jak łyskają dziwnie!
Nie lada nęcą tam pokusy. FAUST
Prowadźże, duchu ty przeczenia!
Choć nie zda się sensowne zbyt
Wspinać się dla osamotnienia
W sabat na Łysej Góry szczyt. MEFISTOFELES
Patrz no, jak pstre ogniki płoną.
Ochocze się zebrało grono.
Gdzie kilku jest, jużeś nie sam. FAUST
Mnie chce się w górę — choćby tam!
Ogień się żarzy, bucha dym.
Przed Złego tron to wszystko dąży;
Moc on zagadek im rozwiąże. MEFISTOFELES
Lecz nowych moc napyta im.
Niech szumi wielki świat i gwarzy,
My żyjmy sobie, jak się zdarzy!
Wypadek przecie to nierzadki:
We wielkim świecie małe światki.
Młoda obnaża kształtów cud,
Gdy stara kryje je starannie.
Bądź miły dla nich, zrób to dla mnie!
Uciecha duża, mały trud.
Słyszysz? Już muzyka rzępoli. 180
Nawykać do niej trza powoli.
Podejść ci, przyjacielu, radzę.
Wejdę sam, ciebie też wprowadzę
I nowe ci kontakty stworzę.
No i jak? Ledwo widać kres.
Spójrz, ile tu przestrzeni jest,
Ile płomieni tutaj górze.
Gotuj! Jedz! Tańcuj! Kochaj! Gwarz!
Czy co lepszego w świecie masz? FAUST
Jak występować chcesz dobrodziej?
Czy jako czart, czy jak czarodziej? MEFISTOFELES
Incognito przestrzegam stale.
Ordery nosi się na galę.
Nie kolanowych wstąg zaszczytem,
Lecz końskim chlubię się kopytem.
Przypatrz się temu ślimaczysku!
Macającego coś ma w pysku.
Pewno już co wywęszył we mnie.
Ukryć tu chciałbym się daremnie. (do paru postaci siedzących przy gasnącym zar
Cóżem to was na skraju spotkał?
Iść starszym panom by do środka,
Gdzie uczty gwar, biesiady grom.
Samotność własny da wam dom. GENERAŁ
Jakże polegać na narodzie,
Cokolwiek się zrobiło dlań?
Toć u narodu, jak u pań,
Pierwszeństwo zawsze miewa młodzież. MINISTER
Mocno się dziś popsuły sprawy.
Żałuje starych czasów człek:
Gdym siedział ja u steru nawy,
181
To był dopiero zloty wiek. PARWENIUSZ
Niekiepsko-śmy się obłowili
I żaden z nas nie bywał kiep.
Lecz dziś w łeb wszystko bierze — w chwili
Gdy myśmy chcieli wziąć za łeb. LITERAT
I po cóż księgą głowę psuć,
Która ze sensu jest wyprana?
Gdy chodzi zaś o lubą młódź,
Ta nigdy tak nie była szczwana. MEFISTOFELES (który nagle wygląda na starca)
Snadź ostateczna to godzina:
Ostatni raz tu bawię ja.
Gdy widać dno mojego wina,
Wszystko się ku końcowi ma. CZARO WNICA-HANDLARKA STAROCI
Czemuż mijacie mnie, panowie,
I przepuszczacie rarytasy?
Na mych towarów spójrzcie mrowie
Różności tu znajdziecie masy.
Ale wśród wszystkich eksponatów
(Mój sklep ich pod dostatkiem ma)
Nie ma takiego, co by światu
Nie był przyczynił dotąd zła:
Sztyletu, co krwią by nie broczył,
Kielicha, skąd by wrzący jad
Do żywych żył się nie przetoczył.
Klejnotu, co by nie był skradł
Cnoty, ni miecza, co przymierza
Nie złamał, w plecy nie uderzał... MEFISTOFELES
Nie taki jest dzisiejszy czas.
Dosyć się starociami bawić!
182
Na nowość trzeba się nastawić,
Bo tylko to pociąga nas. FAUST
Byle nie zgubić się w tym ścisku.
To ci dopiero zbiegowisko. MEFISTOFELES
Końca to nie ma ani kraju.
Myślisz, że pchasz, a ciebie pchają. FAUST
A to kto? MEFISTOFELES
Baczniej spójrz! To ona!
Lilith, Adama pierwsza żona.
Włosy jej na uwadze miej,
Którymi się najbardziej szczyci.
Gdy raz młodzieńca w sieć uchwyci,
Więcej go nie wypuści z niej. FAUST
Dwie tutaj siedzą: z młodą stara.
Te tańcowały co niemiara. MEFISTOFELES
Już końca temu dziś nie będzie.
Zaczyna się! Stajemy w rzędzie. FAUST (tańczy z młodą)
W nocnych rojeniach gdym się błąkał,
Zwidziała mi się cud-jabłonka.
Dwa jabłka przynęciły mnie,
Więc wspiąłem się, by zerwać je. DZIEWCZYNA
Wciąż jabłka panów przyciągają.
To pamiętamy jeszcze z raju.
I jam jest rada, i tyś rad,
Że jabłka mój przynosi sad.
183
MEFISTOFELES
(tańczy ze starą)
W nocnych rojeniach gdy się błąkam,
Śni rosochata się jabłonka,
W jabłonce śni się wielka dziura,
W tę dziurę chętnie dałbym nura. STARA
Rycerz Końskiego niech Kopyta
Ode mnie przyjmie moc powitań.
Kutasa niech nie wiąże w supeł,
Jeśli szeroką lubi dupę. PROKTOFANTASMISTA5
Na cóż, nędzoty, się ważycie?
Wykazywałem wszak niezbicie:
Na nogach się nie trzyma duch,
A tańczy każdy z was za dwóch DZIEWCZYNA (tańczy)
Cóż robi on na tej zabawie? FAUST
Wszędzie się pokazuje prawie.
Każdy taneczny krok oceni,
Choć, bywa, kroku nie wymieni,
Gdy nie odbyty z jego zgodą,
A zwłaszcza gdy jest krok do przodu.
Byśmy się w miejscu kręcić chcieli,
Jak czyni on w swej karuzeli,
Od biedy uznałby to może,
Byleby — jego mieć w honorze. PROKTOFANTASMISTA
Jeszczeście tu? A to problema!
5 Chodzi o przeciwnika Goethego i Schillera, Friedricha Nicolai, i płaskiego racjonalistę, który — jakby przez zemstę negowanego przezeń j świata duchów — popadł w chorobę psychiczną. Był autorem Opisu j
podróży po Niemczech i Szwajcarii. ;
184
Toć wykazałem, że was nie ma!
Nie słucha świat komendy naszej.
Choć mądrzyśmy, to w Tegel straszy6
Przesądy, od lat wymiatane,
Wracają. Nie, to niesłychane! DZIEWCZYNA
A niechże nudzić waść przestanie!
PROKTOFANTASMISTA ~~
Mówię wam, duchy, prosto w pysk:
Pod duchów poddać się tyranię
Dla mego ducha — żaden zysk. (taniec trwa nadal)
Dziś nic mi nie chce wyjść, niestety.
Lecz jeszcze podróż mam przed sobą
I zanim zbliżę się do mety,
Diabłom i wieszczom zadam bobu. MEFISTOFELES
Teraz w kałużę zrobi siad.
Może mu ulży w samej rzeczy,
Bo gdy pijawki wpiją mu się w zad,
Z duchów i z ducha się uleczy. (do Fausta, który wystąpił z kręgu)
I czemużeś się rozstał z dziewą,
Której śpiew tańcom towarzyszył? FAUST
Wypsnęło jej się podczas śpiewu
Z ust coś na kształt czerwonej myszy. MEFISTOFELES
I cóż za pedantyczna miara?
Czy ci nie dość, że mysz nie była szara?
I któż dba w czułej chwili o drobiazgi? FAUST
A jeszcze —
6 Goethe natrząsa się z notatki prasowej Friedricha Nicolai o straszących w miejscowości Tegel duchach.
185
MEFISTOFELES Cóż?
FAUST
Czy widzisz to
Bledziuchne dziewczę na uboczu,
Co jakby z wolna naprzód szło
Na nogach, co bez ruchu kroczą?
Jak ulał jest to, szczerze wyznam,
Mojej Małgosi podobizna. MEFISTOFELES
Zostaw! To omam, martwa zjawa.
Czyż lękiem wzrok jej nie napawa?
Niedobrze jest jej stanąć wbrew.
Od jej spojrzenia stygnie krew.
Człek w kamień prawie się zamienia.
Znasz wszak Meduzę ze słyszenia? FAUST
Tak, to są umarłego oczy,
Których nie zwarła miłująca dłoń.
To ciałom ramionami tłoczył,
Ten tors — wargami lgnąłem doń. MEFISTOFELES
Za czarów jest to, głupcze, siłą,
Że widzi każdy w niej swą miłą. FAUST
Ha! Cóż za rozkosz i męczarnia.
Człek'od niej wzroku nie oderwie.
Tak dziwnie szyję tę ogarnia
Wąziutka naszyjnika czerwień,
Nie szersza niźli noża grzbiet. MEFISTOFELES
Gdy wzrok wytężę, dojrzę wnet.
Pod pachą może nosić głowę swą,
Co niegdyś ją Perseusz ściął.
Wciąż chęć ją do tych figlów bierze. —
186
Lecz chodźmy dalej, wśród tych zboczy!
Tak tu wesoło jak w Praterze
I jeśli mnie nie mylą oczy,
Zaszliśmy przed teatru próg.
Cóż tam? SERVIBILIS7
Zaczniemy znów za chwilę
Nową, ostatnią z siedmiu sztuk,
Bo zwyczaj każe grać nam tyle.
Sztuka — autora-amatora.
Jest amatorem — każdy z nas.
Ale darujcie! Na mnie pora!
Kurtynę podnieść nadszedł czas. MEFISTOFELES
Że was spotykam na sabacie,
To dobrze; tu swe miejsce macie.
7 „Usłużny pan"
sen nocy Walpurgi8 1
czyli
złote gody Oberona i Tytanii
Intermezzo
DYREKTOR
Dziś pracowników naszych chór
Zwolniony jest od pracy. .i
Nie trzeba nam — prócz gór i chmur —
Scenicznych dekoracyj. i
HEROLD i
Aby złotymi gody zwać, i
Pół wieku minąć musi.
Lecz gdy małżonków mija waśń9,
To złoto bardziej kusi. OBERON
Rozpierzchłe duszki z łąk i z pól,
Pokażcie nam się znowu!
Po pięćdziesięciu latach król
Odnawia ślub z królową. PUCK10
Jeśli sam Puck się zjawia tu,
By podrygiwać nóżką,
To za nim w ślad nie zbraknie stu
Tysięcy innych duszków. ARIEL11
Słuchajcie, jaki z lutni ton
8 Sen..., napisany w 1797 r., a przeznaczony dla „Musenalmanach"
Schillera, nawiązuje do Snu nocy letniej Szekspira. Ponieważ druk się
odwlekł, Goethe włączył utwór ten do wydanego dopiero w 1808 r.
Fausta (cz. I). Z jego właściwą akcją nie ma on nic wspólnego: jest to
zwietrzała dziś satyra, gdzie każdą z postaci charakteryzuje czterowiersz.
9 Aluzja do kłótni króla elfów Oberona z Tytanią.
10 Elf ze Snu nocy letniej.
" Duszek z Burzy Szekspira, 188
Dochodzi dźwięków cudnych!
Moc pięknych lic przywabi on.
Przywabi moc — paskudnych. OBERON
Niech stadło, co żyć w zgodzie chce,
Z nas przykład bierze właśnie!
Kto chce serdecznie kochać się,
Niech się serdecznie waśni! TYTANI A
Gdy żona szlocha, zrzędzi mąż,
Za łeb chwyć z całej mocy
I umieść na Południu ją,
A jego — na Północy! ORKIESTRA (tutti, fortissimo)
Brzęczenie much, buczenie os
I świerszczy chór, co bzyka,
Żab rechotanie, ptaków głos —
To nasza jest muzyka. SOLO
Popatrzcie! Kobziarz zmierza fu,
Kobzę na brzuchu trzyma.
Słuchajcie, jakim tru-tu-tu
Policzki swe nadyma! DUCH w trakcie kształtowania się
Kreciego brzuszka, żabich ud,
Skrzydełek dla potworka!
Wyniknie stąd utworek-cud,
Choć nie ma wciąż autorka12. PARKA
Fertyczny krok i w górę skok
Po łące czy po lesie!
12 Złośliwość pod adresem jakiegoś pisarza. Sen... powstał w okresie pisania (wespół z Schillerem) satyrycznych Ksenij (podarków).
189
Chociaż drepcemy w przód i w bok,
W powietrze się nie wzniesieni13. CIEKAWY PODRÓŻNY
Czyżby nie pora stracić mi
Do zmysłów zaufania?
A może mi się tylko śni
Oberon i Tytania?l4 ORTODOKSA
Brak mu pazurów, brak i kłów.
Ale — to śmiechu warte —
Jak cały greckich bogów huf,
Tak jest Oberon czartem15. PÓŁNOCNY ARTYSTA16
Z kapustą to na razie groch,
Co w szkicowniku rzucę.
Ale wybieram się do Włoch.
Tam się wykształcę w sztuce. WYKWINTNIŚ
Przywiodło tu nieszczęście mnie,
Gdzie idzie bój na udry,
A z wiedźm czeredy tylko dwie
Mają na włosach pudry17. MŁODA CZAROWNICA
Pudry na włosach starych bab
Z kiecką się godzą całkiem.
Mnie — za wierzchowca służy cap
I gołym świecę ciałkiem.
13 Aluzja niejasna.
14 Aluzja do Friedricha Nicolai.
15 Aluzja do krytyki poematu Schillera Bogowie Grecji, którą prze
prowadził z pozycji religijnych niejaki zu Stolberg.
16 Podróż do Włoch od chwili, gdy odbył ją sam Goethe, stalą się
modna wśród niemieckich artystów.
17 Aluzja do jakiegoś elegancika.
190
MATRONA
Zbyt duży mam życiowy taktj \
Aby wsiąść na was z pyskiem.
Lecz chociaż wyście młode tak,
I wam też — zgnić ze wszystkim18. KAPELMISTRZ
Nie brzęczcie, roje much i os,
Wokół tych kształtów bieli!
Niech żabi rechot, ptasi głos
Włączy się do kapeli! CHORĄGIEWKA na lewo
Pannice, jakich by kto chciał,
Źe lepszych z świecą szukaj!
Każdy kawaler — chłop na schwał,
Nie lada jaka sztuka! CHORĄGIEWKA na prawo
Jeśli nie pęknie aż do dna,
By ich pochłonąć, ziemia,
To rzucę się w podskokach ja
Natychmiast do podziemia19. KSENIE
I Ksenie przyfrunęły też,
Kłujących rój insektów.
Niech się raduje papa-bies!
Nie szczędzą mu respektu20. HENNINGS
Patrzcie, jak to dokuczać chcej
Jak żądłem tnie na umór!
A jeszcze wmówić chce nam, że
Ma dobroduszny humor. MUZAGETA
Ja także pragnę miejsce mieć
18 Aluzje niejasne.
19 Aluzje do jakiejś postaci o zmiennych poglądach.
20 Zob. przyp. 12.
191
We wiedźm tych korowodzie.
Łatwiej rej wodzić pośród wiedźm
Niż żyć z Muzami w zgodzie. CI-DEVANT „DUCH CZASU"
W dobrej socjecie — dobry ton,
Harcapu mego chwyć się!
Tak Łysa Góra jak Helikón
Dość miejsca ma na szczycie21. CIEKAWY PODRÓŻNY
A cóż to za dostojny mąż?
Snadź ktoś wielkiego ducha.
Patrzcie, jak kręci nosem wciąż:
„Już jezuitów zniuchal"22. ŻURAW
W przejrzystej wodzie ryby łów!
A w mętnej — także warto.
Dlatego mąż nabożny ów
Wszedł w środowisko czartów. ŚWIATOWIEC
Dla nabożnisiów byle co
Jako okazja służy.
Stąd taka ćma ich, że aż pstro,
Bywa na Łysej Górze23. TANCERZ
Ot i kapela! Słyszę ją,
Jak ciągnie tu z hałasem.
„To nic! To tylko w trzcinie brzmią
Bąki grające basem!"
21 August von Hennings, tradycjonalista literacki, przeciwnik Goe
thego i Schillera. Atakował ich w pismach „Muzageta" („Przewodnik
Muz") oraz „Duch czasu". Owego „Ducha czasu" Goethe określa
jako „ci-devant" (były) z uwagi na jego konserwatyzm.
22 Aluzja do antyklerykalizmu Friedricha Nicolai.
23 Obie zwrotki nawiązują do twórcy fizjonomiki, Lavatera, którego
Goethe gdzieś porównuje do żurawia; Goethe atakuje tu m.in. jego
klerykalizm.
192
TANCMISTRZ
Każdy prostuje się co sił,
Większym się zrobić żąda.
Da susa w przód, da susa w tył
I nie dba, jak wygląda. SKRZYPEK
Ten by tamtego w kaszy zjadł.
Ważne ich dzielą kwestie.
Do tańca gna ich kobzy takt,
Jak gna Orfeusz bestie. DOGMATYK
Stropić się nie dam — tak czy siak —
Przez krytykę czy żarty.
Że czarty są, wiadomo wszak.
Inaczej skąd by czarty?24 IDEALISTA
Zbyt wiele siły dusza ma
Przyznaje wyobraźni.
Jeśli tym wszystkim jestem ja,
To znaczy, żem się zbłaźnił2S. REALISTA
Na rwetes ten, na gwałt i wrzask
Trudno mi się nie zżymać.
I nie wiem — pierwszy w życiu raz —
Jak się na nogach trzymać. SUPERNATURALISTA
Wielcem zadowolony jest
I z wami rad pospołu,
Bo przecie swym istnieniem bies
Wskazuje na aniołów.
24 Satyra zmienia kierunek i dotyczy odtąd prądów filozoflcznych:
tak np. „dogmatyk" to religiant.
25 Filozof Fichte głosił solipsystyczny idealizm: świat to subiektywne
przeżycie jednostki.
193
SCEPTYK
Pędzę za myślą niby chart
Za tropem, sztuka szczwana!
Do „czarta" rym najlepszy „żart".
Więc moja w tym wygrana. KAPELMISTRZ
Brzęczenie much, buczenie os
I świerszczy chór, co bzyka,
Żab rechotanie, ptaków glos,
Najlepsza to muzyka26. SPRYTNI
Sans-souci — tak się nasze zwie
Beztroskie bezhołowie.
Na nogach nie trzymamy się,
Chodzimy więc na głowie. NIEPORADNI
I jadło się, i piło dość,
Lecz dziś — z pomocą boską! —
Buty stańczylo się na wskroś
I trza pochodzić boso. BŁĘDNE OGNIKI
Prosto tu przychodzimy z błot,
Gdzie urodziliśmy się.
Dzisiaj najlepsi są z nas — ot! —
Pocieszni wykwintnisie. METEOR
Runąłem tu spomiędzy gwiazd,
Świetlisty wlokąc ogon.
26 Zwrotka kapelmistrza zapowiada kolejną zmianę problematyki: wystąpi teraz kilka postaci wyłonionych na tle sytuacji powstałej po Rewolucji Francuskiej: „sprytni" dają sobie radę; „nieporadni" to zagrożeni przez przewrót arystokraci; „błędne ogniki" skorzystały na przełomie; „meteor" to ktoś, kto na nim stracił; „idący przebojem" to ludzie z łokciami.
194
Ni ręką mi, gdym legł na płask,
Nie ruszyć, ani nogą. IDĄCY PRZEBOJEM
Przed nami niech się wzdłuż i wszerz
Pokotem kładą łąki.
Duchy nadchodzą! Duchy też
Masywne mają członki. l'UCK
Czegóż się tłoczyć ciężko tak
Niby słoniątek stada?
Dnia bohaterem jest dziś Puck;
On się najlepiej nada. ARIEL
Ten, kto zawdzięcza skrzydła swe
Duchowi i naturze,
Niechaj pośpieszy w ślady me
Na to różane wzgórze! ORKIESTRA (pianissimo)
Opadły mgły; obłoków szczyt
Goreje coraz jaśniej.
W sitowiu wiatr już ucichł — cyt!
I wszystko z wolna gaśnie.
chmurny dzień. Pole
Faust, Mefistofeles
FAUST
W niedoli! To przerażające! Długo błądziła żałośnie po świecie, aż ją uwięziono. Zamknięto to urocze, biedne stworzenie jako zbrodniarkę — na męki okrutne. — Do tego doszło! — I tyś to, zdradziecki, nikczemny duchu, zataił! Stoisz tu, stoisz, toczysz wściekle diabelskimi oczyma! Stoisz i urągasz mi swą nieznośną obecnością! — W więzieniu! W nieodwołalnym nieszczęściu! Na pastwę oddana złym duchom i ludziom nieczułym, którzy ją sądzą! — A tyś mnie tymczasem w jałowych zabawach kołysał, krył przede mną jej rosnącą niedolę i pozwalał jej ginąć bezradnie!
MEFISTOFELES Nie ona pierwsza!
FAUST
Psie! Potworze ohydny! Przywróć mu, duchu nieskończony, przywróć robakowi psią postać, w której zwykł był nocą biec przede mną, koziołkować u nóg spokojnego wędrowca lub, gdym się pochylał, wieszać mi się u ramion! Przywróć mu kształt ulubiony, by czołgał się przede mną w piachu, ja zaś deptał nikczemnika stopami! Nie ona pierwsza! Zgrozo, niepojęta zgrozo, że nie pierwsza istota popada w to nieszczęście, że nie dość było jednej, by odpokutować za winę wszystkich następnych, że w oczach Wszechwybaczającego nie wystarczyły skurcze jej agonii! Mnie nieszczęście tej jednej przeszywa do szpiku kości; ty szczerzysz zęby niedbale nad losem tysięcy!
196
MEFISTOFELES
Jesteśmy tu u kresu naszego rozsądku — tam gdzie wy, ludzie, go tracicie. Czemużeś wszedł z nami w spółkę, jeśli jej znieść nie potrafisz? Czy myśmy się tobie narzucili, czy ty nam?
FAUST
Nie zgrzytajże na mnie tak żarłocznie! Brzydzisz mnie! — Wielki, wspaniały duchu, któryś jawić mi się raczył, duchu, co znasz me serce i duszę, czemużes skuł mnie w jedno z tym nikczemnikiem, który złem się karmi i zagładą syci?
MEFISTOFELES Kończysz?
FAUST
Ocal ją! Albo biada ci! Przeklnę cię straszliwie na tysiąclecia!
MEFISTOFELES
Pęt mściciela rozwiązać nie umiem, zasuw jego odsunąć nie potrafię. „Ocal ją!" — Któż ją strącił na dno nieszczęścia? Ja czy ty?
(Faust rozgląda się dziko)
Po grom chcesz sięgnąć? To dobrze, że wam, nędznym śmiertelnym, on nie służy. Miażdżyć byle niewinnego, spotkanego na drodze to zwyczaj tyrana, który folguje sobie w kłopocie.
FAUST
Zaprowadź mnie tam! Ma wolna być!
MEFISTOFELES
A ryzyko, na jakie się narażasz? Wiesz: nad miastem ciąży wciąż wina za krew przelaną! Nad miejscem zabójstwa krążą mściwe duchy, czyhające na powrót mordercy.
FAUST
Tegoż mam jeszcze słuchać? Morderstwo i śmierć na
197
głowę twą, potworze! Zaprowadź mnie tam, mówię, i uwolnij ją!
MEFISTOFELES
Zaprowadzę, lecz słuchaj, co jestem w stanie zrobić! Czyżem wszechmocny na niebie i ziemi? Zamroczę umysł strażnika, ty zabierzesz mu klucze i wyprowadzisz ją człowieczą ręką. Ja czuwać będę! Czarodziejskie rumaki — gotowe, na których was uprowadzę. To mogę.
FAUST
Ruszajmyż! W drogę!
noc. Otwarte pole
Faust i Mefistofeles pędzą na czarnych rumakach
FAUST
Cóż snuje się tam przy Kruczej Skale? MEFISTOFELES
Nie wiem, co piehcą, co szykują. FAUST
To w dół, to wzwyż, to gną się, to rwą się. MEFISTOFELES
Czarownic stada. FAUST
Coś sieją, coś wieją. MEFISTOFELES
Dalej! Dalej!
więzienie
Faust przed żelaznymi drzwiami, ż lampką i pąkiem kluczy
Nie znany z dawna lęk mnie zdjął,
Lęk całej, rzekłby kto, ludzkości.
Zbrodniarka jest za ścianą tą;
Całą jej winą grzech miłości.
I czemu z wejściem jeszcze zwlekam?
By ją zobaczyć, na co czekam?
Śmierć ociąganiem swym przywlekam. (wkłada klucz do zamka. W środku słychać śpiew)
Kurwa moja mać!
Ta mnie wykończyła!
A tatulo mój
Złodziej był i zbój!
U siostry-niebogi
Rozwarły się nogi
W chłodnym zagajniku —
Ptaszyną jam dziką.
A lećże! A leć! FAUST (otwiera drzwi)
To szelest słomy, pęt, co brzęczą.
Nie wie, żem jest w tej celi wnętrzu. (wchodzi) MAŁGORZATA (chowa twarz w słomę)
Ach! Już mnie biorą na stracenie! FAUST
Cicho! Otwieram ci więzienie. 200
MAŁGORZATA
(rzuca mu się do stóp)
Zmiłuj się, jeśli serce masz! FAUST
Ucisz się! Bo obudzisz straż. (chwyta za kajdany, by je otworzyć) MAŁGORZATA (na kolanach)
Dopiero jest w połowie noc.
Czas egzekucji jest o świcie.
Ulituj się! Daruj mi życie!
I któż ci, kacie, dał tę moc,
Abyś mógł na mnie gwałt wywierać? (wstaje z klęczek)
Jam przecie taka młoda, młoda!
Nie pora mi umierać.
Wszystkiemu winna ta uroda!
Blisko był miły, uszedł w świat.
Stargany wianek, usechł kwiat.
Oszczędź! Zbyt wielka jest twa siła.
Cóżem ci złego wyrządziła?
Czyż cię daremnie błagać muszę?
Czymże twe srogie serce skruszę? FAUST
Ach! Jak wytrzymać te katusze? MAŁGORZATA
Całkiem w twej mocy jestem przecie.
Wpierw jeszcze daj nakarmić dziecię!
Przez noc je, było, dłoń ma pieści.
Że je zabiłam, poszły wieści
I nigdy już nie będę rada.
Dzisiaj się pieśni o mnie składa.
Ze strony ludzi to nikczemnie.
Tak stara kończy się ballada.
Któż im pozwolił szydzić ze mnie?
201
FAUST
(klęka)
Klęka przea tobą ukochany.
Pozwól mu rozkuć swe kajdany! MAŁGORZATA (pada obok niego na kolana)
Klęknijmy oboje przed Bogiem!
Tam, pod tym progiem
Burzą zaciekłą
Szaleje piekło.
Tam Zły
Wyszczerza kły,
Zgiełk czyni srogi! FAUST (głośno)
Małgosiu! Małgosiu! MAŁGORZATA (natęża słuch)
Ten głos tak drogi! (zrywa się. Kajdany opadają)
Czyżbym miłego słyszała wołania?
Jam wolna! Nikt mi wyjść nie wzbrania.
Na szyi zawisnę,
Do piersi przycisnę.
„Małgosiu!" — wolał. Poznałam! To on!
Ponad łańcuchów piekielnych grzechot,
Ponad szatanów szyderczy rechot
Błogiego głosu doleciał mnie ton. FAUST
To ja! i
MAŁGORZATA
To ty? Mów jeszcze raz! (obejmuje go)
To on! To on! Spadł z serca głaz!
Z więzienia tego, z tej niedoli 202
Ocali on mnie i wyzwoli.
Jam ocalona! —
Oto uliczka przed kościołem,
Gdzieś pierwszy raz mi w oko wpadł,
A oto wesolutki sad,
Gdzieśmy się spotykali społem. FAUST (nagli ją)
Chodźże! Chodź prędzej! MAŁGORZATA
Nie, poczekaj!
Tak lubo z tobą stać i czekać! (pieści go) FAUST
Nie zwlekaj!
Gdy zwlekać,
Gorzko nam przyjdzie pożałować. MAŁGORZATA
Cóż to? Nie umiesz już całować?
Czy trwał aż tyle czas rozstania,
Żeś się oduczył całowania?
Jakie to dreszcze mną wstrząsają?
Dawniej zetknięcie naszych ciał
Błogością napawało raju,
Gdyś mnie w ramionach zdusić chciał.
Pocałuj mnie!
Bo zacałuję! (obejmuje go)
Zimna twa warga i wybladła.
Tyś niemy!
Już się miłować nie umiemy.
Gdzie miłość twa? Przepadła! (odwraca się od niego) FAUST
Chodź! Zdobądź się na tyle siły!
203
Tkliwą otulę cię pieszczotą.
Chodź ze mną! Proszę tylko o to. MAŁGORZATA (zwraca się ku niemu)
Tyżeś to? Czyś to ty, mój miły? FAUST
Chodźże! To ja! MAŁGORZATA
Zwalniasz mnie z pęt.
Tak mnie do piersi ciśniesz błogo.
Że też cię nie wstrzymuje wstręt!
A wiesz ty, wyswobadzasz kogo? FAUST
Chodźże czym prędzej! Chodź! Już świta. MAŁGORZATA
Matka przeze mnie jest zabita.
Przeze mnie — utopione dziecię.
Twoje i moje było przecie.
Tak, także twoje. — Nie do wiary!
Toś ty! Daj rękę! To nie mary.
Lecz cóż to? Zdaje się wilgotną.
Wytrzyj tę dłoń, którąś mnie dotknął.
Krew zdaje się na sobie mieć.
Cóżeś się ważył zrobić?
Schowaj ten miecz!
Proszę ogromnie! FAUST
Co stało się, zapomnij!
Czy chcesz mnie dobić? MAŁGORZATA
Nie! Ty przeżyjesz, miły.
Pozwól! Opiszę ci mogiły,
Które — już jutro czy pojutrze —
Opiece twej poruczę.
Najlepszy daj matuli grób!
204
Przy niej zaś — bratu miejsce zrób!
A dla mnie — ot! tak trochę z boku,
Nie za daleko — parę kroków.
Przy prawej piersi mej — maleństwo.
A więcej nic — nikogo blisko!
Do ciebie tulić się w uścisku
To byłoby błogosławieństwo.
Lecz marzyć o tym nadaremnie.
Choć czule się wpatrujesz we mnie,
Jest tak, jak gdybyś mnie odtrącał,
Jam była zaś twych łask prosząca. FAUST
Skórom to ja, to krok ten zrób! MAŁGORZATA
Z tej celi wyjść? FAUST
Na wolność! MAŁGORZATA
Jeśli grób
I śmierć jest tam, to chodź!
Z celi do grobu!
Ni kroku dalej!
Idziesz, Henryku? O! Gdybyż z tobą! FAUST
Chciej tylko! Wolną dam ci drogę. MAŁGORZATA
Nie ma nadziei! Wyjść nie mogę.
Uciekać — gdzie? Czyhają na mnie.
Mamże o chleba prosić kawał,
Aby kto z łaski mi go dawał?
O kiju chodzić mam po świecie?
A chcę czy nie chcę, złapią przecie. FAUST
Zostaję z tobą.
205
MAŁGORZATA
Śpiesz się! Zdąż!
Tą drogą wciąż,
Pod rzeki prąd,
Przez trakt i w las,
Na lewo, gdzie most,
Tam wprost,
Tam — w staw!
Ratuj je! Zbaw!
Wypływa jeszcze!
Jeszcze dygoce!
Pomocy!
W wodę się rzuć! FAUST
Do siebie wróć!
Na wolność — jeden tylko krok! MAŁGORZATA
Byleby tamten minąć stok!
Tam siedzi mama na kamieniu,
Serce mi dreszcz przeszywa,
Tam siedzi mama na kamieniu,
Siedzi i głową kiwa,
Nie mrugnie, skinie ani drgnie,
Od dawna pogrążona w śnie,
Śpi, by ucieszyć nas.
Ach! Dobry był to czas! FAUST
Jeżeli prośbą nie uradzę,
To gwałtem stąd cię wyprowadzę. MAŁGORZATA
Zostaw mnie! Sprzeciw budzi siła.
Dłonią brutalną mnie nie chwytaj!
Toć zawszem ci uległą była. FAUST
Miła! Najmilsza! Patrz! Już świta. 206
MAŁGORZATA
Świta! Nastaje dzień! To dzień.
Gdy miały być me zaślubiny.
Nie mów, żeś wyszedł od dziewczyny!
Nie ma cię więcej,
Wianku dziewczęcy! (do Fausta)
Jeśli się zobaczymy,
To już nie w tańcu.
Tłoczą się ludzie ze wszech stron.
Milczenie. Tyle tego w mieście,
Że już na placu się nie mieści.
Laska trzasnęła. Bije dzwon.
Związali mnie, ponieśli,
Sadowią w straceń krześle.
Czują ponad karkami nóż.
Ja — w karku go czuję już.
Milczy świat cały snem mogiły. FAUST
Bodajbym był się nie narodził!
MEFISTOFELES
(zjawia się z zewnątrz)
W drogę, jeśli ci żywot miły!
Zbyt się ociągasz, zwlekasz zbyt.
Drżą me rumaki. Wstaje świt. MAŁGORZATA
I cóż to się wvłania z dna?
To ten! To ten! Ach! Pędź go stąd!
Czegóż on w świętym miejscu chce?
Chce mnie! FAUST
Masz żyć! MAŁGORZATA
Pod boski się oddaję sąd.
MEFISTOFELES
(do Fausta)
Za mną! Lub tu cię pozostawię. MAŁGORZATA
Ty, Ojcze, osądź mnie łaskawie!
Wy, święci Pańscy, wy, anieli!
Obyście mnie w opiece mieli! (do Fausta)
Boję się ciebie tak ogromnie! MEFISTOFELES
Skazana jest! GŁOS (z góry)
Zbawiona jest! MEFISTOFELES (do Fausta)
Ej! Do mnie! (znika wraz z Faustem) GŁOS (z wnętrza, cichnie)
Henryku! Henryku!
SPIS TREŚCI
Narodziny Fausta (przedmowa) 7
Przesłanie 13
Przygrywka na teatrum 15
Prolog w niebie 22
Tragedii część pierwsza 27
Obwolutę i okładkę projektowała
ELŻBIETA KOŁĄCZKOWSKA-FRAŃCZUK
Redaktor
BARBARA TABORSKA
Redaktor techniczny WANDA ZARYCHTOWA
Printed in Poland
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987 Wyd. I. Nakład 20000 + 283 cgz. Ark. wyd. 8. Ark. druk. 13,25 Oddano do składania 17 U 1986 Podpisano do druku 29 V 1987 Zam. nr 148/86 A-14-83 Drukarnia Narodowa, Zakład Nr 1, Kraków, ul. Manifestu Lipcowego 19